Utkana z wrażeń i snów
To był naprawdę zły sen: czułam ból, nie mogłam otworzyć oczu. Wciąż mnie dotykano. Co prawda z troską, ale taką jakąś… stanowczą. Jakbym nie miała nic do powiedzenia. Jakbym była przedmiotem. Zasługującym na uwagę, może nawet cennym, ale jednak przedmiotem. Wiedziałam, że śnię, ale przerażał mnie realizm niezwykły dla tego stanu: czułam ciepło i ból, słyszałam wiele dźwięków. Nakładały się na siebie, tworzyły warstwy. Nie mogłam żadnego z nich wyłuskać, żeby zrozumieć coś więcej ponad to, że jestem w szpitalu. Zdecydowanie jednak to ból był dominującym doznaniem. Narastał. Obudziłam się, kiedy już ledwo mogłam go znieść.
Powrót do rzeczywistości zajął mi sporo czasu. Dzień jak zwykle wciągnął mnie w wir zaplanowanych zadań, a jednak niemiłe wrażenia z koszmaru kroczyły za mną.
Co gorsza, powracał każdej nocy. Któregoś dnia pojawił się nawet podczas popołudniowej drzemki. Dlaczego… W dodatku nie opuszczało mnie wrażenie, że jest kontynuacją poprzednich snów. Jak niekończąca się opowieść…
Lekarz długo zastanawiał się nad tym fenomenem.
— Wiesz, że sny są odbiciem naszych pragnień lub lęków? — zapytał.
— Owszem — odparłam. — Słyszałam. Ale przecież nigdy nie myślałam o chorobie i bólu.
— Podświadomość…
— No tak, ale jestem dorosła. Najpóźniej teraz powinnam się przyznać, choćby tylko przed sobą, że coś w tym jest. Tymczasem, uwierz mi, to błędny tok myślenia. Mamy jakąś „bramkę numer 2”?
Przyglądał mi się uważnie. Zbyt uważnie.
— Wybacz. Muszę ci zadać następujące pytania: Czy w twojej rodzinie zdarzały się choroby psychiczne? Czy bierzesz lub brałaś kiedykolwiek narkotyki? Zażywałaś środki psychotropowe? Masz jakieś kłopoty?
— Nie. Nie. Nie. I nie! — odpowiedziałam bez namysłu.
— Wierzę ci — jego wzrok stracił nieprzyjemną, godną prokuratora przenikliwość.
— A więc…?
— Może pozwól sobie na urlop…
— Nie ma mowy! Realizujemy projekt, który upadnie beze mnie.
— Jasne! Może twój organizm jednak w ten sposób błaga o odpoczynek?
Pochwycił moje wymowne spojrzenie.
— OK. Już nic nie mówię… Dam ci leki, które nieco cię wyciszą. Pogłębią sen. Poprawią nastrój…
— Ooo! Czyżby… psychotropy?! — parsknęłam.
— Nie są złe. Ukierunkują albo obalą podejrzenia.
…A potem jakiś lekarz będzie pytał: „Zażywałaś środki psychotropowe?” — pomyślałam, ale i tak nie miałam wyjścia: musiałam się zgodzić.
Coś zaczęło się zmieniać. Być może za sprawą leku. Sen powracał, ale nie czułam już tak dojmującego bólu. Wszystko stało się takie… swojskie. Uspokoiłam się nieco. Już wiedziałam, że trzeba tylko zaczekać, a obudzę się i życie popłynie swoim nurtem.
Opiekuńcze dłonie nadal decydowały za mnie: w jakiej pozycji mam leżeć, czy jest mi zimno, czy powinnam mieć umyte zęby albo włosy i… wszystko inne. Czasem słyszałam kojący szept lub słowa nabrzmiałe troską i niepokojem. Odkryłam, że głos należał do mężczyzny. Pewnego razu dotknął moją dłonią swojej twarzy. Nie widziałam go, ale poznałam kształt szczęki, miękkość zarostu, ciepło warg…
— Przystojny? — zapytała moja przyjaciółka, kiedy jej o tym opowiedziałam. — Bo jeśli tak, to nie ma sensu się budzić!
— Wygłupiasz się, zamiast słuchać. Nieważne jak wyglądał, ważne że po pierwsze był bardzo smutny, a po drugie dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że nic nie widzę w tych snach…
— Smutny? No i co z tego? Przecież go nie znasz. Zresztą, nawet jakbyś znała, to jakie to ma znaczenie? Sen to tylko sen.
— Łatwo ci tak mówić, bo nie słyszałaś jego głosu… Myślę, że cierpiał ogromnie. Nie daje mi to spokoju.
— W takim razie idź spać i dowiedz się o co chodzi. No i… pozdrów go ode mnie!
Byłam zła, że tak trywializuje to, co mi się przytrafiło, ale może to ja nadawałam temu zbyt dużą rangę?
Najpierw myślałam, że to szczeniaczek. Było żywe i ciepłe, posapywało cichutko, wierciło się i wreszcie zapłakało. Dziecko! Poczułam coś dziwnego. Jakby ból — dotkliwy i niespodziewany, a jednocześnie… słodki i oczekiwany.
— Nie umiem tego inaczej opisać…
— Nie poddawaj się, próbuj — zachęcał lekarz nie przestając notować. Zastanawiałam się, z jaką dokładnością zapisywał, co mówię. A może tylko udawał, bo jakie znaczenie diagnostyczne mogą mieć sny?
— Doktorze, czy to ma w ogóle sens? Cokolwiek mi się śni jest… snem. Tylko snem.
Patrzył na mnie długo, miałam wrażenie, że chce mnie przygotować na przyjęcie informacji, której mogę nie zrozumieć, a jednocześnie szukał w pamięci słów i argumentów, które przyjdą mu z pomocą.
— Chciałbym, żebyś otworzyła się na różne alternatywy… Sam jeszcze nie wiem jakie, a raczej: które.
— Jest ich tak wiele?
— Możliwe… Mam nadzieję, że razem do tego dojdziemy.
— Nie uspokaja mnie pan.
— Ale też nie straszę. Nie taki mam zamiar. To, co ci się przytrafiło, jest zjawiskiem ciekawym, nie opisanym w literaturze medycznej. Intryguje mnie, nie będę udawał, że jest inaczej, ale…
— Pan wie, że lubię jasne sytuacje: czy są podstawy, żeby podejrzewać chorobę psychiczną? Tylko proszę o szczerość. Przecież i tak będę szukała informacji na ten temat. Jeśli poczuję się traktowana jak głupek, stracę do pana zaufanie. Oboje wiemy, że to tak działa. A zatem?
— Choroba psychiczna? Jestem w stanie udowodnić, że wszystko, dowolne zachowanie każdej osoby może świadczyć o chorobie psychicznej. Zależy od kontekstu, obserwatora, a nawet od czasów w jakich żyje…
Zirytował mnie. Wstałam i — choć wołał za mną — po prostu wyszłam.
Jedna moja dłoń była uwięziona w czyichś ciepłych rękach, drugą przykrywała dłoń innej osoby, a jej próba delikatnego pogłaskania mojego przedramienia okazała się nieprzyjemnym doświadczeniem. Nie potrafiłam powstrzymać grymasu twarzy.
— Budzi się! — usłyszałam cichy, pełen napięcia głos. Nie miałam pojęcia do kogo należał.
Nie mogłam wydobyć słowa ani nawet otworzyć oczu. Poczułam paniczny strach. Jednocześnie gdzieś niedaleko odezwał się niepokojący sygnał, niczym alarm. Wysoki dźwięk wwiercał się w mózg, powiedziałabym „stawiał na nogi”, ale… nie czułam nóg! Czyjeś wargi musnęły moją dłoń. Dziwne uczucie…
— Spróbuj otworzyć oczy. — Ku mojemu zdumieniu miły dla ucha męski głos, w którym pobrzmiewało zdenerwowanie, zachęcał do wykonania czegoś tak naturalnego, że niemal mnie to oburzyło. Uniosłam powieki, ale w pomieszczeniu było zupełnie ciemno.
— Nie poddawaj się, w końcu się uda! — dopingował inny, tym razem kobiecy, uspokajający i pełen otuchy szept. — Najważniejsze, że już jesteś z nami. Ja to wiem!
Próbowałam wyrwać moje ręce z ich dłoni, wstać albo chociaż zapytać co się dzieje, dlaczego tak mnie traktują, dlaczego każą leżeć w ciemności? Byli jednak silniejsi — nie mogłam nawet drgnąć. I jeszcze te dziwne dźwięki! Nieznośne, przeraźliwe, paraliżujące.
— Ciii… spokojnie… Zaczekaj, proszę — odezwał się znowu mężczyzna. Jego głos spowodował, że poczułam się bezpiecznie. Pomyślałam, że ktoś kto ma taki sposób mówienia nie może mieć złych intencji. — Mam dla ciebie niespodziankę! — kontynuował radośnie — Jak myślisz: kto dzisiaj odwiedził mamę?
Na moim ramieniu wylądował trudny do określenia ciężar. Nie sprawił mi niewygody, zwłaszcza że moja ręka została ułożona w taki sposób, żeby pakunek jej nie uciskał. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk i w tym momencie zrozumiałam: to jest dziecko! Moja pamięć natychmiast przywołała wspomnienie podobnej sytuacji, kiedy w pierwszej chwili myślałam, iż mam do czynienia ze szczenięciem. Ale gdzie to było? Jak to możliwe, że pamiętam rzeczy, których nie umiem osadzić w czasie?!
— Ale pięknie wyglądacie! Zobaczysz: wszystko będzie dobrze. Malutka rośnie jak na drożdżach i czeka cierpliwie aż wrócisz… — mówił ktoś, a robił to tak, jakby chciał przekonać sam siebie. Wyczuwałam coś jeszcze, jakby strach. Co tu się dzieje?!
— Nie słyszy nas albo nie rozpoznaje. Chyba jednak nie wie, że tu jesteśmy… — włączył się ktoś jeszcze i bardzo delikatnie uniósł dziecko. Nie mogłam tego zrozumieć, ale w tym momencie poczułam, jakby ktoś pozbawił mnie kawałka mojego ciała, jakby wyrwał mi serce. Co prawda nie pojawił się fizyczny ból, ale poczułam pustkę, która była o wiele gorsza…
— Spójrz: czy ona płacze?
— Tak. I parametry szaleją: zbyt płytki oddech, zbyt szybka praca serca. Doktorze! Proszę coś zrobić, ona najwyraźniej cierpi. Czy naprawdę nie ma na to rady?!
— Doktorze? Mogę?
Wstał zza biurka i zrobił coś, czego nie robił dotychczas: wskazał mi wielki fotel, jego ulubiony, ze słowami:
— Usiądź wygodnie, proszę.
Przez moment miałam wrażenie, że odetchnął z ulgą.
Nie pytał o nic. Doskonale wiedział, że zacznę sama.
— Przepraszam, że wtedy wyszłam tak nagle…
— Nie wygłupiaj się! Tak naprawdę ty nie żałujesz, a ja się nie gniewam.
— Dziękuję. Nie straciłam do pana zaufania, ale gdyby tak się stało, teraz bym je odzyskała — uśmiechnęłam się, choć pogoda ducha wyraźnie mnie opuszczała. — Chyba rzeczywiście coś jest nie tak z moją głową. To są jakieś wizje, nie sny. W dodatku są coraz bardziej realne, dosłowne, przekonujące. Jakbym… jakbym miała jakieś rozdwojenie jaźni czy jak wy to tam nazywacie.
— Opowiadaj — rzucił tylko i sięgnął po notatnik.
W końcu po to tu przyszłam.
— …jakby ci ktoś wyrywał serce, powiadasz? — zapytał, gdy skończyłam. Zamyślił się. — Chciałabyś mieć dziecko, zgadłem?
— Tak. Wciąż snuję plany…
— I męża?
— No jasne! I dom, w którym czeka na mnie ten mąż i dziecko. I kot. I pies! Myśli pan, że to projekcja moich marzeń, prawda? Ale dlaczego w taki sposób: ból, strach i ta niemoc, bezwład, ciemność…
— Interpretacja nie wydaje się trudna. Możliwe, że trzeba na to patrzeć najprościej: chcesz być mamą, ale boisz się bólu związanego z porodem; chcesz mieć męża, ale boisz się, że źle wybierzesz partnera. Ten strach cię paraliżuje, a w snach próbujesz się oswoić z bólem i usiłujesz jakby narysować obraz przyszłego towarzysza życia. Już wiemy, że powinien być czuły i opiekuńczy, no i mieć ciepły, miły w brzmieniu głos… Nadal jednak nie wiesz, jak powinien wyglądać, więc twój mózg jeszcze się nie odważył na prezentację… prezencji. Te atrakcje skrywa jeszcze w cieniu — uśmiechnął się wreszcie.
Słuchałam go nie przestając się dziwić, że sama na to nie wpadłam. Uspokoił mnie. Zalecił spokojny tryb życia, odpoczynek i… skupienie na urzeczywistnianiu życiowych planów.
Tymczasem znów pochłonęła mnie praca. Projekt, który realizowaliśmy całą ekipą — połączenie gry terenowej z escaperoomem, survivalem i paintballem — miał stanowić o naszej przyszłości. Mąż, dziecko, dom — tak, to niezwykle ważne, ale realizacja planów i marzeń wymaga pieniędzy. Jeszcze ważniejsza jednak była moja ambicja i budowanie poczucia własnej wartości. Musiałam mieć pewność, że to, co robię jest profesjonalne, że nikt mi nie powie: to nie jest zawód dla kobiety!
Nasza najnowsza gra przewidywała ucieczkę labiryntami korytarzy-pułapek. Według scenariusza ścigała nas armia bandytów wynajętych przez szalonego naukowca, który przeprowadzał eksperymenty na żywych organizmach: przeszczep organów, badanie wytrzymałości na ból i napięcie psychiczne — wszystko co ludzie z wielkim zainteresowaniem oglądali w coraz straszniejszych filmach, zupełnie nie analizując reakcji i relacji bohaterów. Moderowaliśmy grę tak, żeby zgodnie z naszą obietnicą i mottem firmy każdy miał szansę wcielić się w bohatera brawurowych akcji i przy okazji poznać swoje prawdziwe, a nie wyimaginowane możliwości. Przede wszystkim była to niepowtarzalna okazja poznać siebie i swoje ograniczenia.
Grałam rolę uczestnika przedsięwzięcia. Miałam za zadanie podejmować takie wyzwania, żeby uwiarygodnić wrażenie ryzyka, wręcz balansowania na granicy życia i śmierci. Nie było łatwo — musiałam inspirować, zagrzewać do walki i jednocześnie chronić pięciu uczestników na raz.
Zaczęliśmy od ucieczki z laboratorium: musiałam się wyswobodzić z pasów, którymi przypięto mnie do stołu operacyjnego, następnie odszukać ludzi z mojej grupy i wyprowadzić ich z budynku. Biegliśmy ciemnymi korytarzami. Czasem trzeba było skorzystać z windy czy tajnych przejść, ale niektóre z nich okazywały się pułapkami bez wyjścia.
Nie da się ukryć, że jako organizatorzy byliśmy coraz lepsi w reagowaniu na niespodziewaną zmianę scenariusza, ale tym razem odniosłam wrażenie, że coś gdzieś „nie styka”. Może kamery nawaliły i ekipa nie ma z nami kontaktu? Byliśmy zabezpieczeni na taką ewentualność, ale kolejni uczestnicy znikali niezgodnie ze scenariuszem, a ostatni z nich prawdopodobnie zginął na moich oczach. W każdym razie widziałam walkę i krew, ale nie było już czasu na moją interwencję. Już wiedziałam, że jestem w prawdziwych opałach. Nie zmieniało to faktu, że wciąż byłam w grze i nie zamierzałam łatwo się poddać…
Rzuciłam się do ucieczki. Pogoń była bardzo blisko. Prawie straciłam nadzieję, że jakoś z tego wyjdę, gdy przypomniałam sobie, że paręset metrów dalej znajdę drzwi do naszej dawnej reżyserki. Były nieźle zamaskowane, istniała więc szansa, że nie zauważą ich i nie będą forsować. Miałam nadzieję, że jeśli już się tam dostanę, uruchomię dawny kod aktywujący proces zabezpieczeń, włącznie z zamknięciem śluzy ogniowej. Niestety, nie zadziałał. Musiałam uwzględnić zarówno zmianę hasła jak i awarię… Zabarykadowałam się i gorączkowo zbierałam myśli. W kącie niewielkiego pomieszczenia stał komputer — poczciwy staruszek, dzięki któremu parę lat wcześniej rozkręciliśmy cały ten biznes. Z niewielką nadzieją wcisnęłam power i ku swojemu zdumieniu usłyszałam charakterystyczne piknięcie świadczące o inicjalizacji systemu. Niestety, moi prześladowcy najwidoczniej mieli niezwykle czuły słuch, bo po dwóch sekundach miałam pewność, że stoją pod drzwiami. Słyszałam, jak wołali coś do siebie. Chyba po angielsku, ale zanim zaczęłam rozróżniać poszczególne słowa, przeszli na inny, nieznany mi język. Wiedziałam, że jeśli są dobrze wyszkoleni, pokonanie oporu drzwi i mojej barykady będzie kwestią minut.
Tymczasem nie mogłam połączyć się z Bazą. Potrzebowałam informacji, aktualizacji hasła i każdego innego wsparcia. W momencie kiedy zrozumiałam, że jestem w sytuacji bez wyjścia, zamigotała ikona połączenia z dawnym członkiem naszej grupy. To był mój siostrzeniec, specjalista od komputerów, monitoringu, podsłuchów i… bezpieczeństwa.
— Co jest? — zaczął bez zbędnych wstępów. — W co się wkopałaś?
— Nie wiem, ale myślę, że mam poważne kłopoty: nie mam kontaktu z Bazą, nie mogę stąd wyjść i nie mogę ich powstrzymać!
— Kogo?! Więcej danych!
— Naprawdę nie wiem. Nie mam hasła do zapory! Chyba już po mnie…