.
Szanowny Czytelniku
Dotarłeś do książki, która zawiera zabawne a czasem głęboko poruszające opowiadanka z pogranicza życia, filozofii, natury człowieka, mistyki, religii i duchowości. Dotyka najważniejszych zagadnień, na które próbujemy znaleźć odpowiedź — kim jesteśmy, skąd się tu wzięliśmy i co będzie dalej.
Każde opowiadanie zawiera jakąś cząstkę prawdy i mądrości. Oczywiście największa prawda tkwi w Tobie. Bo to Twoja własna mądrość i piękno są poruszane niczym struny, przez zawarte tu treści. Czasem, aby się na nie otworzyć, potrzebujemy impulsu z zewnątrz. I te opowiadanka to są właśnie te małe impulsy, uśmiechy słońca, ciepłe spojrzenia czy śpiewy ptaków, dzięki którym poczujesz się lepiej i będziesz mógł zagłębić się w sobie, aby odszukać tam skarby, o których marzysz — niezgłębiony spokój, mądrość kosmosu, miłość wszechświata czy radość swego wewnętrznego dziecka.
Mam nadzieję, że czasem będziesz zadziwiony a czasem urzeczony jakąś myślą, zdaniem czy ideą. Pod każdym opowiadankiem znajdują się przeważnie po trzy aforyzmy lub inne podobne perełki.
Życzę Ci, abyś odnalazł w swoim sercu melodię, którą tchnął w Ciebie Wszechświat — Bóg, albo Istnienie. Byś odtąd dźwięczał tą swoją wyjątkową i bardzo tu potrzebną nutą, dzięki której w kosmosie będzie pełniejsza harmonia.
Baw się dobrze i ciesz się każdym zdaniem. Smakuj je powoli i odnajdź tę mądrość, która zawiera wszelką wiedzę. Samoświadomość.
A jeśli uznasz, że ta książka jest dobra, sprezentują ją przyjacielowi czy innej osobie. Taka mała rzecz, a może przyczynić się do większego dobra na świecie, wzajemnego szacunku, mądrości czy pokoju.
Miłej lektury.
Autor
Rosnące drzewo
W pewnym szczelnie zabudowanym mieście żył sobie staruszek. Codziennie wychodził on na betonowe podwórko i widać było, że na tej nagiej przestrzeni, obchodził jakby coś dużego dookoła, obejmował rękami i z czułością a nawet zachwytem na roześmianej twarzy delikatnie gładził.
Wszyscy ludzie śmiali się z niego, uważając, że to jego starcze fanaberie, ale on się tym wcale nie przejmował. Aż pewnego dnia podeszła do niego mała dziewczynka i zapytała go, co on robi. Wtedy starszy pan odpowiedział jej, że tutaj kiedyś rosło piękne, zielone drzewo, które przychodził pielęgnować. Że podlewał je kiedy było sucho i otaczał kokonem ze słomy na zimę, aby było mu ciepło. a teraz po prostu przychodzi je odwiedzać.
Zdumiona dziewczynka patrzyła na pustą przestrzeń, którą pokazywał jej pan i wreszcie go zapytała:
— Ale przecież tu nie ma żadnego drzewa?
— Ależ jest — powiedział pogodnie staruszek — cały czas rośnie w moim sercu. i wspomnieniach — powiedział i uśmiechnął się tak promiennie, że nawet ptaki zaczęły głośniej ćwierkać.
Tydzień potem staruszek spotkał tę samą dziewczynkę idącą z mamą na spacer. Uśmiechnął się do niej a Ona odwzajemniła Jego uśmiech i zapytała:
— Co Pan niesie?
— Och… chodź, sama zobaczysz. Chodźcie obie — dodał i wskazał na przeciwległy róg podwórka. Podeszli tam razem. Okazało się, że w pobliżu śmietnika był jeszcze mały skrawek gołej ziemi. Staruszek wykopał w nim dół i zasadził tam małe drzewo. Dziewczynka oniemiała z zachwytu, widząc tę roślinkę.
— Zobacz — powiedział staruszek — jest Twojego wzrostu i odtąd razem będziecie dorastać. Przychodź tu czasem do tego drzewka, podlewaj je i baw się z nim, a zobaczysz, jak szybko urośnie… tak jak Ty.
Pół roku potem miły, dzielny staruszek odszedł z tego świata. Ale drzewko pozostało. a wokół niego często bawiły się dzieci, wraz z małą dziewczynką, która odtąd zawsze ilekroć było jej smutno, przychodziła tam porozmawiać sobie w myślach z mądrym, dobrym i radosnym starszym panem, który otworzył jej serce i pokazał piękno istnienia. Bo czasem warto pozostawić coś żywego po sobie. Coś, co da innym radość. Choćby to był mały drobiazg.
Póki cnoty żyją chociaż w jednym sercu, istnieją nadal.
Nie tego nie ma, czego nie widać, ale tego, czego nie można poczuć lub sobie wyobrazić.
Być z drugim człowiekiem, to znaczy otworzyć na niego swoje serce.
Prognozy
Mała dziewczynka zaciekawiona patrzyła na dojrzałego mężczyznę, który szedł, trzymając w ręku okazały parasol. Na nogach miał wielkie kalosze. Co jak co — pomyślała ona, ale na deszcz to się na pewno dziś nie zanosi.
— Dlaczego chowa się pan pod parasolem? Przecież nie pada — zapytała go.
— Ale w radiu mówili, że w całym kraju leje.
— Powinien pan słuchać innej rozgłośni — wtrąciła starsza pani, która przechodziła obok — u mnie zapowiadano słońce. Powiedziała i posłała mu promienny uśmiech.
Większość przekonana jest o niepodważalności słuszności swoich własnych słów i poglądów.
Dobrze jest umieć dostrzegać weselszą stronę medalu.
Przyzwyczajenie sprawia, że chodzisz w grubym swetrze, gdy inni w podkoszulkach.
Zamiana
Ta historia wydarzyła się kilkanaście lat temu.
Pewna dziewczyna nie mogła się przyzwyczaić do tego, że jej chłopak nosił zegarek na prawej ręce, a nie na lewej. Mówiła mu już o tym wiele razy, aby to zmienił, ale on jej nie słuchał. Przynajmniej w tym względzie. Po prostu się do tego przyzwyczaił i lubił być oryginalny.
Aż wreszcie któregoś dnia, gdy siedzieli na ławce w parku i on był w nią wpatrzony jak w piękny obrazek, to dziewczyna niepostrzeżenie przełożyła mu zegarek na lewą rękę. Chłopak szeptał jej czułe słówka i niczego nie zauważył. Po spacerze umówili się za cztery godziny i pojechali tramwajami do swoich zajęć.
Naraz chłopak spojrzał na prawą rękę i aż zaniemówił z wrażenia. Nie było na niej zegarka. Nie wiedział zatem, która jest godzina. Myśląc, że ma jeszcze dużo czasu, przyszedł na umówione miejsce spotkania prawie o godzinę później. Dziewczyna była bardzo zdenerwowana na niego.
— Przepraszam Cię, ale chyba zgubiłem gdzieś zegarek i nie wiedziałem, która jest godzina.
— Jak to — przecież go masz — odparła ona a on spojrzał na nią zdumiony. Po raz kolejny spojrzał na swoją prawą rękę, ale nie było tam zegarka.
— Ach — przecież ja Ci przełożyłam w parku zegarek na lewą rękę — zawołała dziewczyna. i dopiero wtedy go zauważył.
Drobiazgi rujnują mocarstwa.
Nie uczmy się patrzeć tylko w jednym kierunku.
Trzeba stale otwierać oczy, gdyż inaczej niczego nie zobaczymy.
Niezbędność
Pewnego razu Sobota wyjechała na wczasy. Postanowiła tak zrobić, ponieważ czuła się niedoceniana. Od wielu już lat nikt jej nie pochwalił ani nie powiedział jej dobrego słowa. Nikt jej nawet niczego nie pogratulował. Sobotę miał zastępować podczas jej nieobecności inny dzień tygodnia. Jako pierwszy zgłosił się Poniedziałek.
Niestety już po chwili wszystkim zaczęło się wydawać, że tuż po Piątku tydzień trzeba zaczynać od początku. Weekendy były bardzo krótkie, bo składały się tylko z niedziel, więc nikt nie mógł pojechać gdzieś dalej, albo dłużej poleniuchować. Nie mówiąc już o tym, że nowożeńcom jakoś dziwnie było brać śluby w Poniedziałek. Ludzie nie byli zadowoleni z takiego rozwiązania. Poszukiwano zatem innego zastępcy.
Wkrótce na miejsce Poniedziałku pojawił się Wtorek. Ale i on nie przypadł nikomu do gustu. Ludzie narzekali, że zamiast dobrze wypocząć, muszą ciężko pracować jak w połowie tygodnia.
Rozglądano się zatem za kimś lepszym na zastępcę Soboty. Ale Środa wcale nie spisała się lepiej. Podobnie było z Czwartkiem, a nawet — co tu dużo kryć — z Piątkiem. Gdy wreszcie przyszła kolej na Niedzielę, co poniektórzy mieli nadzieję, że tym razem się powiedzie. Niestety — i tym razem znaleźli się przeciwnicy takiego rozwiązania. Narzekali na to, że muszą dwa razy z rzędu chodzić do świątyni oraz że już w pierwszą niedzielę czuli się tak, jakby nazajutrz mieli iść do pracy. Zrywali się więc następnego dnia wcześnie rano, zamiast porządnie się wyspać.
Wszyscy byli niezadowoleni. Aż wreszcie ktoś nieśmiało zaproponował, że może warto wrócić do starego porządku. W końcu Sobota nie była taka zła. Następne głosy mówiły już, że była nawet znośna i można było z nią wytrzymać. Ale Sobota wciąż nie wracała. Wreszcie jakiś człowiek powiedział, że on lubił Sobotę, bo była miła i życzliwa. I wtedy stał się nieomal cud. Na złamanie karku Sobota przygnała na swoje miejsce.
Ach — jaka to była dla wszystkich ulga. z każdej strony zaczęły płynąć czułe i pełne uznania słowa pod adresem Soboty. A Sobota śmiejąc się i głośno klaszcząc w dłonie z zadowolenia, postanowiła zostać już na stałe. Wszyscy mogli wreszcie odetchnąć i życie zaczęło znowu toczyć się swoim naturalnym rytmem. Tylko coś ostatnio chodzą słuchy, że Niedziela przegląda oferty biur podróży.
Często dopiero, gdy w moście jest dziura, dostrzegamy piękno jego konstrukcji.
Teoretycy pytają czy świt jest końcem nocy czy początkiem dnia i piszą na ten temat elaboraty, a inni oglądają w zachwycie wyłaniające się zza horyzontu słońce.
Dostrzegając wszelkie zależności we wszechświecie lub trwając w zachwycie nad nim, zbliżamy się do prawdy o nim.
Wyprawa
Znany podróżnik zamierzał wybrać się w rzadko odwiedzane góry. Skrupulatnie przez wiele miesięcy obmyślał, jaki ma ze sobą zabrać ekwipunek. Wyprawa zapowiadała się na bardzo niebezpieczną i długą, więc wszystko należało przemyśleć i dokładnie przygotować. Spisywał zatem wszystko, na kartce, a potem kompletował.
Wreszcie przyszedł dzień wyruszenia w drogę. Podróżnik założył sobie na ramiona doskonale spakowany, pokaźnych rozmiarów plecak, w którym miał wszystkie potrzebne mu do przeżycia akcesoria. Był tam namiot, ciepły śpiwór, jedzenie, mała kuchenka gazowa z butlą, mata do spania i hamak z moskitierą. W bocznych kieszeniach była latarka, scyzoryk, zapalniczka i bardzo wiele innych, niebywale potrzebnych podczas takiej wyprawy rzeczy.
Przyjaciele odprowadzili go na początek górskiego szlaku, życząc mu udanej wyprawy i pomyślnego powrotu. Pokrzepiony ich słowami ruszył raźno w drogę. Szedł i szedł, odpoczywając co jakiś czas. Cieszył się pięknym krajobrazem i dobrą pogodą. Droga wiodła go prosto przed siebie. Aż wreszcie przed jego oczami ukazało się rozwidlenie dróg. Podróżnik śmiało skręcił w boczną ścieżkę. Po godzinie znowu skręcił i tak jeszcze kilkakrotnie, podziwiając piękne krajobrazy i ciesząc się rześkością powietrza i ciszą. Ale po dłuższej chwili coś mu się zaczęło nie podobać. Droga nie wyglądała tak, jak się tego spodziewał. Zamiast wzniesień były doliny. z tego co pamiętał, miał tu być tylko jeden strumień, który należało przekroczyć. A on już przeszedł trzy strumienie i właśnie stanął nad brzegiem pokaźnych rozmiarów górskiej, bystrej rzeki. Zatrzymał się więc i sięgnął do kieszeni po mapę. Ale nie było jej tam. Przeszukał cały plecak i ubranie. Było jasne — po prostu jej nie zabrał ze sobą. Zdał sobie wtedy sprawę, że bez niej sobie może nie poradzić. Ba — że najprawdopodobniej już zabłądził. Bez mapy był częściowo bezradny. Góry były zbyt rozległe i wysokie, aby można było przejść je bez dokładnego planu terenu. A żeby zawrócić, też trzeba było pamiętać drogę.
Przez trzy tygodnie podróżnik błąkał się po okolicy, szukając właściwej drogi. Żywił się malinami, jeżynami i dzikimi jabłkami. Miał jednak szczęście — gdy miał już wszystkiego dość i był skrajnie wyczerpany, spotkał grupę ludzi, którzy badali tamte tereny. Nakarmili go i pomogli mu dojść aż do schroniska. Po kąpieli i sutym posiłku podróżnik pięknie im podziękował za pomoc i powoli dochodził do siebie po tułaczce. Po kilku dniach mógł powrócić do domu. Minęło kilka tygodni i znów był pełen sił i ochoty do nowych wypraw. Ale teraz pierwszą i najważniejszą rzeczą, którą pakuje jest mapa.
Kto zna drogę, idzie dwa razy szybciej.
Cóż z tego, że masz dokładną mapę, skoro nie zaznaczono na niej celu twojego życia.
Czasem lepiej usłyszeć niechętne odburknięcie wskazujące właściwą drogę, niż piękną, mądrą i wesołą odpowiedź
kierującą nas na manowce.
Budujemy wiele dróg, zamiast jednej — właściwej.
Dobry przykład
Przewodnik oprowadzał po obiekcie sakralnym wycieczkę składająca się z małych dzieci i sióstr zakonnych. On mówił, a dzieci słuchały. Podziwiały wszystko w milczeniu. Przewodnik był zdumiony i oczarowany ich postawą. Zwykle bowiem, gdy przychodziły dzieci, to zachowywały się głośno, robiły różne psikusy a nawet śmieciły. Tym razem jednak te dzieci były cicho. Natomiast siostry co chwilę pokazywały sobie z głośnymi wyrazami podziwu piękne obrazy i rzeźby.
— O jarmarczne przekupki! — zagrzmiał wreszcie, nie wytrzymując ich zachowania przewodnik. — Wzięłybyście raczej przykład z tych dzieci. — powiedział, wskazując na nie.
— Ależ proszę pana — odparła jedna z nich — one są głuchonieme.
Przeważnie podziwiamy i chwalimy to, co jest dla nas miłe i co znamy.
Czy nasz podziw i szacunek dla innych nie jest jedynie podzięką za to, że postępują oni po naszej myśli?
Bóg sprawił, że mówimy wieloma językami, ponieważ ma nadzieję, że chociaż w jednym z nich dogadamy się ze sobą po ludzku.
Rozstrzygnięcie sporu
Dawno temu dwa słonie pokłóciły się ze sobą o to, który z nich ma dłuższą i piękniejszą trąbę. Pytały o to wiele napotkanych zwierząt, ale żadne z nich nie wypowiedziało się w tej kwestii w sposób je zadowalający.
Wreszcie postanowiły udać się do pobliskiej wioski, aby jakiś człowiek rozstrzygnął ich spór. Słyszały bowiem o tym, że ludzie są mądrzejsi od zwierząt. Postanowiły zatem to sprawdzić, choć zarówno lwy, jak i gazele szczerze im tego odradzały. Ale one chciały jednoznacznej odpowiedzi na swój dylemat.
Gdy wreszcie oba słonie przybyły do osady, zatrąbiły głośno i wyłuszczyły ludziom o co im chodzi. Ale oni nawet nie spojrzeli na ich trąby. Związali natomiast oba słonie, ogłuszyli je i obcięli im kły zwane ciosami. Tak okaleczone i smutne zwierzęta wypuścili z powrotem do buszu.
Od tego czasu żadne ze zwierząt nie radzi się już w niczym człowieka.
Gazela nie idzie do lwa po radę.
Księgi nie ocenia się na podstawie jej wagi.
Dzięcioł nie bywa proszony na obiad przez korniki.
Wyjątkowi ludzie
Kiedy ktoś był dobry dla innych, uczciwy i pogodny, wtedy Bóg nazywał kogoś takiego świętym i stawiał innym za wzór. Ludzie jednak nie wiedzieli, kogo mają naśladować, bo święci nie różnili się zewnętrznie od innych. Bóg zatem postanowił, że będą oni nosili spodnie i bluzy z jeansu.
Ale wkrótce już prawie wszyscy nosili takie ubrania. i znowu nie było można ich odróżnić. Wtedy Stwórca podjął decyzję, aby ci niezwykli ludzie będą ubierali się w odzież w kolorowe kwiaty, gdyż tak barwne było ich życie. Ponadto mieli nosić długie włosy.