E-book
14.7
drukowana A5
54.64
...usłysz mnie

Bezpłatny fragment - ...usłysz mnie

Objętość:
254 str.
ISBN:
978-83-8245-206-8
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 54.64

Dyktando

Piszę a serce mi każde słowo dyktuje

Jedno mnie smuci drugie raduje

To jak dyktando w szkolnej ławce

Nie chce wyraz pasować zawsze

Słowa składam w zdania

Nie lada to wyzwanie

tak ze sobą je połączyć

By większego znaczenia  nabrały

By czegoś uczyły

Lub jakąś historię opowiadały

Serca, więc pytam za każdym razem

Ono jest moim drogowskazem

Wskazuje taki kierunek

Gdzie się nie zagubię

Gdzie życia mojego historia

I życia mego sens

Gdzie rozterki, ból i przeżywanie

Gdzie miłość i z losem zmaganie

Z grubsza taką właśnie mają moje wiersze treść

Jest w nich też przesłanie

Do przemyśleń dane

Może ktoś pójdzie po rozum do głowy

Jak już się bardziej zastanowi

Zmieni swoje na świat spojrzenie

Przestanie żyć złudzeniem,

Co by to nie było

Mniej tego czy więcej

To i tak na pewno ucieszę się więcej

Zwykła dziewczyna

Zwykła dziewczyna,

Jakich wiele na świecie

Skromna i miła

Czasem chodzi

w śmiesznym berecie

Ani piękna, ani brzydka

Szukająca sensu życia

Wady ma i wielkie marzenia

Podąża własną drogą

Szukając tych marzeń spełnienia

Przeciera ciągle szlaki nieznane

Z nadzieją na szczęście

Idąc prosto przed siebie

Potrafi też mówić bez sensu

Często…

Wtedy, gdy w tłumie się zgubi

A on otacza ją gęsto

Myszy też nie lubi

Tak jak to dziewczyny

Wtedy nie zwleka

Na stół ucieka

I stroi głupie miny

Krzyku głośnego się boi, ·Kiedy osiąga wyżyny

Płacząc, bo jest po prostu głośny

Bez przyczyny…

Zwykła kobieta, jakich wiele na świecie,

Co złą minę skrywa pod uśmiechem

Robiąc ją często dobrą do złej gry

Zwykła kobieta tu opisana

Chce przede wszystkim kochać i być kochana

Jej portret

Pomaluj moją duszę

Kolorami nasyć́ każdy dzień́

Niech się w niej już nie pojawia

Ani szarość́, ani czerń́.

Pomaluj moje ciało

Atłasem lub jedwabiem

Takim, co zmęczeniu

przyniesie ukojenie

Będzie cudownym balsamem na ran wygojenie

Pomaluj moją twarz tę wychodzącą z cienia, ·

Co w blasku światła lekko się̨ zarumienia

Pomaluj moje oczy, w których blask nie gaśnie, ·

Lecz z wielkiego szczęścia

świecą̨ coraz jaśniej.

Pomaluj moje usta gotowe na pocałunki

Całe pokryte kolorem czerwonej szminki

Tak by wyglądem kusiły

uwagę wszystkich zwracały

i jeszcze przy tym pięknie się uśmiechały się.

Pomaluj moje stopy

Dłonie moje pomaluj

Pędzlem miejsce przy miejscu

Farby do tego nie żałuj

A jak już̇ skończysz i pomalujesz mnie całą

Tak żeby ani kawałka ciała bez barwy nie zostało.

Spójrz na mnie

Dłoń́ swoją mi podaj i poprowadź́ mnie

Do bram życia w kolorach

Bym je mogła szeroko otworzyć I ożyć́…

Taka barwna i kolorowa

Będę̨ chyba na takie życie gotowa?

Więc już̇ nie zwlekaj,

Tylko mnie pomaluj…

Czekam…!

Tęsknota

Tam gdzie szczęście ma swe imię̨

Gdzie tęsknota ma spełnienie

Tam gdzie miłość́ moja wielka

i moje pragnienia.

Gdzie dzieciństwo, dorastanie i dorosłość?·

Tam gdzie jest po prostu

To coś!

Tam gdzie uśmiech najpiękniejszy

Gdzie słońca blask

Gdzie plaża i piach

Gdzie wszystko jest takie moje

Gdzie każdy kamień́ me kroki pamięta

A każda ulica zapach mych perfum

Tam byłam, tam żyłam

Tam ciągle jestem

Tam dusza ma pozostała i serce

Tam mój uśmiech i wiatr we włosach

I właściwie wszystko to, co kocham

I spieczona twarz od słońca

Szum lasu i fal

Przecież̇ tam spędziłam

Kilkadziesiąt lat

Tam piach na plaży o mnie opowiada

O tym jak często tam chodziłam

O tym, jaka szczęśliwa wtedy byłam

Gdzie jest teraz tamta dawna ja?

Czy ktoś́ jeszcze mnie pamięta?

Czy taką ktoś́ mnie zna?

Skoro takiej jaką byłam nie pamiętam nawet ja…!?

Kamienna droga

Deszcz drogę pokrywa po której stąpam

Kamienną, twardą, brudną od błota

Niebo zakryte całe chmurami

Twarz moja przykryta

powietrzem

Oddycham i chcę powietrza więcej

W strugach deszczu stoję pochylona

Nad taflą wody zebranej w kałuży

Niczym do lustra zaglądam

Szukając swego odbicia

Wiatr myśli moje kołysze

Przeżywam życie

Chwile…

Serce okryte bólem

Żal tłumi

Cicho płaczę

Może to deszcz na policzki kapie?

Marzenia w snach ukryte

Przemykają jakby tuż obok

Czasem lubię tak w deszczu stać i moknąć

I choć dusza zdaje się

W tym deszczu łkać

To ja będę tak stać..

W oczekiwaniu na słońce

Niepewność

Pytam siebie...dokąd idziesz?

Dokąd myśli wiodą̨ Cię̨?

I czy znajdziesz czego szukasz

Pośród tego co jest złe?

Idę̨ szukać pięknych dróg

Wśród tych krętych i budzących lęk

Tam gdzie jest nieznany smutek, ból wszelki, płacz i gniew

Widzieć chcę promyk nadziei

W beznadziei

Nikt mnie nie zatrzyma

Szukam jasnych i radosnych dni

Pośród ciemnych groźnych chmur

W pioruny zaklętych

Chcę uciszyć rozszalałe i groźne odmęty

Zło w dobro chcę zamienić

To którego dziś wszyscy

tak bardzo szukamy!

Otworzyć chcę przed nim zamknięte bramy

By wpuścić je do środka

I się z nim spotkać

Rękę̨ mu podać na zgodę̨

Blasku w szarości szukam

Tego co świeci jaśniej od słońca

By rozjaśniał każdy dzień

Zieleni traw, szumu lasu

Chcę zagubić się̨ tam

Bez poczucia czasu

Muzyki w ciszy idę̨ szukać

Chcę usłyszeć jej dźwięk

Niech w eter popłynie nuta

i anielski śpiew

Ciszy wśród krzyku

Krzyk przeszkadza i mocno rani

Chcę ugasić ten zły ogień

Co tak mocno parzy

Czy odnajdę tyle siły w sobie

By to zrobić?

Bozie mój daj mi znak

I małą podpowiedź

Smutek

Smutek jest jak mgła co osnuwa ziemię

W każdy zakamarek się wciśnie

W każdą szparę wejdzie

Biegnę we mgle

Jej drobne krople

Osiadają̨ mi na twarzy

Białym woalem oczy zakryte

Widzą bardzo niewiele

Odrobiny światła szukam

by biec nieco śmielej

Dusi mnie ciężkie powietrze

Wdziera się do gardła

I ściska wściekle

Przeklęte…

Wielka to siła

Niepojęte..

Z trudem łapię oddech

Ale biegnę̨ dalej

Pod stropami szelest liści

Gałęzi słychać trzask

Jedna z nich mocno

uderza mnie w twarz

Łza w oku się zakręciła

Po policzku popłynęła

Dłonią̨ ją otarłam

Ona na murawę spadła

Na liściu się rozprysnęła

Potem ziemia ją skradła

Pochłonęła..

Dalej biegnę jak we mgle

No bo niby czemu nie?

Mgła układa włosy w loki

Od wilgoci

Twarz piecze od gałęzi uderzenia

Oddech się zmienia

Dużo lżej mi się oddycha

Powietrze niemal łykam

Zieleń mnie w koło otacza

Pod stopami ziemia

Istnienie…

Przemijanie …

Rozstanie…

W samotności trwanie

Zupa życia

Szarość dnia, słońca blask

Dziki śmiech, cichy płacz

Nienawiść i miłość

Z nią̨ serca drżenie

Teraźniejszość i wspomnienia

Deszcz, wiatr i burze

Po nich kałuże

Zwiędły kwiat

Ból i strach

Tak od lat

Miesza się̨ życia smak

Po same brzegi wypełniony wielki gar

Zupa życia, nie zawsze ma dobry smak

Lecz od chwili narodzenia

Codziennie jest nam serwowana do jedzenia

Kiedy nocą̨ smacznie śpimy

Rankiem kiedy się̨ budzimy

Zupa ciągle się̨ gotuje

W garze wrzątek bulgocze

i gorącem paruje

Od rana gdy tylko otworzysz oczy

Gotowa jest do jedzenia

I to nigdy się nie zmienia

Chochlą w garze teraz mieszaj

i nalewaj… i nalewaj…

Lej tyle ile będziesz chciał

Bylebyś tylko radę zjeść dał

Nie ma żadnych ograniczeń́

Nikt ilości tu nie liczy

I tylko od Ciebie zależy

Czy jadł ją będziesz na dużym

czy na małym talerzu

Uśmiech

Trzeba umieć się uśmiechać

Nawet jeśli z oczu płyną̨ gorzkie łzy

Kiedy ból ciągle dokucza

Trwając nieprzerwanie

kilka długich dni

Gdy kąciki ust opadają̨

Zastygając w brzydkim grymasie

Musisz sobie dać z nimi radę

W możliwie szybkim czasie

Siłę̨ musisz w sobie odnaleźć

By móc z uśmiechem dalej żyć

Wszak szpetny grymas szkodzi nawet Twej urodzie

Trzeba umieć się uśmiechać

Nawet kiedy serce łka

Bo nawet ten mały uśmiech wielką siłę w sobie ma

Zaczarowana

Zaczarował mnie świat tysiącem barw

Wokół nas mieniąc się kolorami tęczy

Zielenią lasów gdzie ptaków śpiew słychać pomiędzy

koronami drzew

Szafirem mórz i na biało pieniącymi się̨ falami

Lazurem jezior i płynącymi po nich żaglówkami

Kolorem ryb na dnie oceanu

I raf koralowych..

Od ich widoków aż kręci się w głowie

Nieba błękitem i ciemnym granatem

Który nocą̨ przychodzi kładąc się nad światem

Pokrywając go srebrnymi gwiazdami

By niczym małymi żarówkami

ciemne niebo rozjaśniały

I słońcem złotym wstającym ze świtem

Szarością̨ gór ze śniegiem pokrytym szczytem

Łąkami pełnymi kwiatów

Tam gdzie fruwają̨ motyle

Wszystkiego dookoła jest tyle

Na ten widok serce się raduje

Oczy blasku nabierają

W oddali dzwony przygrywają̨

Sercem swym w duszę uderzają

Wszystkim wieść o pięknie świata oznajmiając

Zaczarował mnie świat

Tysiącem barw

Już̇ nikt mnie nie odczaruje

Bo kocham i sercem swym mocno

Wielką miłość́ do tego świata czuję

Róża herbaciana

Piękna róża herbaciana..

Nie czerwona …!

Pośród innych kwiatów rośnie

Jakby nieco nieobecna

trochę zamyślona

Ogród urokiem swym zdobi

Płatki w pąku ku słońcu zwróciła

Pomału je teraz rozwija

A gdybym tak różą była..?

Czy bym serce Twe zdobyła?

Czy kolorem swoich płatków

bym Cię zachwyciła?

Czy wtedy byś zapragnął bym z Tobą na zawsze była?

Wziął byś mnie do domu?

Włożył do szklanego wazonu?

Postawił mnie tak …

Bym mogła z niego dzielić z Tobą świat?

By twe oczy mnie widziały

Bliskości ciągle ze mną szukały

Cieszyłaby nas każda spędzona ze sobą chwila

Dopóki bym nie zwiędła i

płatków nie zgubiła

Potem już odejdę w nicość

i już mnie nie będzie

Pozostaną zwiędłe płatki rozsypane wszędzie

Jak myślisz?

Jak by to było?

Gdybym tak w różę się zmieniła?

Pustka

Z kąta w kąt się snuje

Spogląda w okno.

Deszcz pada, pogoda się psuje, Pusto …

Ciszą jak mgłą pole mieszkanie spowite

Jakby w bezruchu zastygłe

Deszcz w szybę puka coraz mocniej

Dźwiękiem kropel ciszę mąci

Nic nie szkodzi

Cisza boli…

Złe myśli przywodzi

Niech więc leje, niech puka

Woli kropli deszczu grających po szybie słuchać

Jej wzrok przykuł pył drobny na blacie stołu

Tylko on na nim osiadł

Pusto jest dookoła

Nie ma nakryć..

Do obiadu nikt nie siada

I na obiad nie woła

Odruchowo dłoń po blacie przesunęła

Tak jakby kurz zetrzeć chciała

Przez chwilę się zawahała

Łzy z oczu popłynęły bezwiednie

Nie chcąc.

Żal z serca wylały na zewnątrz

Twarz oparła na dłoniach

Raz po raz mokre policzki wycierając

Cichutko szlochała

Palcem łzę co na blat spadła rozcierając

Przymknęła powieki

I poczuła jak ją otula

ciągle jeszcze unoszący się

w powietrzu zapach znajomych perfum

Westchnęła..

Łzy ciągle płynęły

Ona

To co małe dla niej jest wielkie

Wszystko wokół nazywa

p i ę k n e…

To piękno w prostych

rzeczach dostrzega

Tych których nikt

nawet nie zauważa

O niczyje względy

nigdy nie zabiega.

To w jej życia na pewno

się̨ nie wydarzy

Wrażliwa..

Nad wyraz…

Radość czerpie z tego co ją otacza

Tam jest jej serce

Ku temu swe dłonie zwraca

Do kwiatów i drzew wzdycha

Tym żyje i jak tlenem oddycha

Napędza ją to do życia

Jak wiatr który w liście dmucha

Z nimi idzie przez życie

I ich szeptów słucha

Ciesząc się̨ każdą daną

jej chwilą

Stara się̨ żyć teraz i dziś…

Jakby jutra miało już̇ nie być

Po łąkach chce fruwać

Niczym motylek

Zapamiętując dobre życia chwile

Chodzi po lasach w trampkach

Nie na obcasach!

Do słońca się̨ uśmiecha

Z ptakami piosenki śpiewa

Nie oczekuje niczego

Nie czeka na coś lepszego

Łapie od życia to co jest jej dane

Już̇ nie raz ze śmiercią

miała niemiłe spotkanie

Nie odkłada niczego do jutra

Bo dobrze o tym wie

Życie nasze jest krótkie

A jutro może nie nadejść́

Cienie

Lubię ciszę wieczorną

Gdy tak leżę w pokoju

Otacza mnie tylko oaza spokoju

Tańczą po ścianach cienie lamp wesołe

Migając dookoła

Włączam wyobraźnię

i w nich widzę różne postacie

Skradają się potajemnie

Budząc ciekawość we mnie

Dzielę się z nimi myślami

Rodzi się więź miedzy nami

Zamglone na ścianie

Przeżywanie…

Lubię to moje błądzenie między jednym a drugim cieniem

Leżąc w swoim przytulnym kątku

Z głową na miękkiej poduszce

Zaczynam od początku

Bo wcale się tym nie nudzę

Serce bije powolnie

We mnie jest tak spokojne

Cenie ciągle igrają

I tą swoją zabawą

Szybko mnie usypiają

Spotkanie owiane tajemnicą

Obudziłam się̨ wcześniej niż̇ zwykle

Wstałam…

Choć́ nie do końca byłam wyspana

W radio cicho grała muzyka

Melodię dobrze mi znaną

Cicho ją nucić́ zaczęłam

Stopy stawiając na dywanie

Rozpoczęłam poranny taniec

Kręciłam piruety

Dłonie niczym skrzydła motyla

Dane mi na chwilę i nagle

Unosiły mnie lekko

Coś ścisnęło w gardle

Stanęłam przy oknie

Nieruchomo tak stałam jak skała

Liście tańczyły na wietrze

Wokół siebie wirowały

Jakby mnie w tańcu naśladować chciały

Pomyślałam …

To dla mnie ten taniec

Liście mienią się kolorami

Patrzę̨ na nie jak w obrazek

Przykleił się̨ liść na me okno

Jak na miejsce dobrze mu znane

Ruchem głowy do niego skinęłam

Do szyby ma twarz przylgnęła

Dłoń́ do palców liścia przyłożyłam

Poczułam przejmujący chłód

Dziwne doznanie..

Czułam że ktoś jest tuż obok

Uśmiecha się̨ i patrzy na mnie

Westchnienie… Ktoś się̨ zbliżał

Mówił do mnie moim imieniem

Ciszą i dziwną tajemnicą osnute zdarzenia

Na całym ciele ciarki

Przed oczami postać wychodzącą z cienia

Gorset

Coś ściska jak gorset

Co mocno sznurujesz

Serce bije słabo

Więc go poluzuję

Ciągle nie daje mi oddychać

Powietrze jak ryba połykam

Kolejną sznurówkę luzuję

Precz z gorsetem

Ja go nie potrzebuję

Co u licha!?

Coś się zacięło?

Ciężko.

Jakby w gardle coś utknęło

Próbuję wszystkiego

Brakuje mi sił

Żeby ten gorset luźniejszy był!

Wreszcie puściło

Wreszcie oddycham

Serce z miejsca ruszyło

Równiej teraz bije

Żyję…

Mija przerażenie

Twarz się zarumienia

Nawet lekko się uśmiecha

Znowu się zachwycam każdym oddechem życia …

Umilanie

Umilanie

Kwiaty w wazonie

Herbata na stole

Swym aromatem zmysły pobudza

Tuż obok talerz z ciastkiem pełnym kremu, stoi

I jakieś dziwne miny stroi

Swym wyglądem mnie kusi

By je skosztować aż się prosi

Spogląda na mnie tak uroczo

Zanurzam w nim oczy jak morskiej toni

Już nic mnie przed nim nie obroni

Mam na nie ochotę

Chyba spróbuję troszeczkę

Choć malutką łyżeczkę

Teraz już siedzę sobie

I po prostu nic nie robię

Jem ciastko herbatę słodzę

Jeszcze wrzucę do niej cytrynę

Niech i ta przyjemność mnie nie ominie

Po raz kolejny krem z ciastka smakuję

Usta me słodycz przepełnia

Herbata swym smakiem tę słodycz dopełnia

Tak dobrze mi

Tak sobie umilam ten dzień i inne dni

Umilam sobie życie

Znakomicie…

Tak niewiele trzeba by poczuć się przyjemnie

By nic sobie nie robić

Z tego co jest i z tego co będzie

Ot takie umilanie

Na troski i smutki

Na poranne wstawanie

Na szarego dnia skutki

Czuję się tak cudownie tak błogo

Tupię sobie pod stołem nogą

Myślę, a właściwie nie myślę wcale

Włosy upięte niedbale

Ciszy słucham

Buzia od ucha do ucha uśmiechnięta

Teraz nie ma mnie dla nikogo

Umilaniem jestem zajęta

Schody z kamieni

Z kamieni rzucanych pod nogi zbuduję schody

Zamiast spadać w dół pójdę do góry

Wysoko tak że dłońmi dotknę chmury

Ze słońcem się przywitam

O zdrowie go zapytam

Prowadzić będę

z nim długie rozmowy

Rzec by można kolorowe…

Ciekawe…

Mądrością podszyte

O życiu …

Skończymy je bladym świtem

Słońce mi w twarz będzie świeciło

Spojrzy głęboko w oczy

W ich odbiciu ujrzy z kamieni ułożone schody

Po których kroczę

Złotym promieniem je pokryje

By były pełne blasku

Będzie jaśniej

Wtedy na pewno ze schodów nie spadnę

Pójdę dalej nie upadnę

Zadowolona z twarzą pięknie opaloną

Pewna siebie..

Uniosę głowę do góry i wykrzyczę głośno

Tę siłę dało mi słońce

i chmury!

Jestem wiatrem

Jestem jak wiatr

Wiruję tuż nad Tobą

Nad Twoim nagim torsem

I w poduszkę skrywaną głową

Pełno mnie wszędzie

Jestem..

Otulę Cię na przemian

to chłodnym to gorącym powietrzem

Tak by wszystko w Tobie poruszyć

Od serca po duszę

Nie potrzebne mi nawet ręce

Wszędzie przeniknę

Wszędzie wejdę

Wiatrem jestem nie do okiełznania

Wiatrem jestem tym spokojnym i ciepłym do kochania

Wiatrem o różnej sile

Czasem jestem na dłużej

Czasem wpadam na chwilę

Dobrze znasz moje imię

Twojej ciało na samą myśl o nim drży całe

Lecz się mu nie opiera wcale

Tylko z wiatrem chce się unosić jak wzburzone fale

Bo jest on pełen uroku z magicznym światłem w środku.

Piosenka o miłości

Chodź zaśpiewam Ci piosenkę o miłości

O miłości która ciągle żyje w nas

Nie zabrały nam jej wielkie burze

Ani mijający czas

Takiej czułej i gorącej jak rozgrzany węglem piec

W nim się ogień ciągle pali

Ciągle węgle żarzą się

Chodź zaśpiewam

Ci piosenkę o miłości

Wielkiej i oddanej

Takiej prostej i zwyczajnej

Nie zakłamanej

Nie udawanej

Tej od losu nam danej

Chodź zaśpiewam Ci piosenkę o dziewczynie

Tej co kocha i to nigdy jej nie minie

Ona nigdy Cię nie zdradzić

w mroku nie zaginie

Wierna ona i oddana jest jak pies

Ciągle serce jej przy Tobie

Tylko z Tobą wciąż być chce

Chodź zaśpiewam Ci piosenkę o miłości

Którą ktoś w podarunku nam dał

Ciągle w naszych sercach gości

Szanujemy ją jak skarb

Taniec z motylem

Tańczyłam dzisiaj z motylem

Wpadł sobie do mnie na chwilę

Jak liść wiatrem poderwany

Tańczył wokół mnie niczym tancerz doskonały

Usiadł mi na dłoni i na kapeluszu

Machając skrzydłami w tany ze mną̨ ruszył

Tańczył bez wytchnienia

Skrzydeł nie żałował

I nawet przez chwilę nigdzie się̨ nie schował

Kręcił piruety

Na stopach mi siadał

Jakby do tańca nam kroki układał

I choć nie grała żadna muzyka

Słyszałam piękną melodię

Taką co serca dotyka

Nie można uwolnić się̨ od niej

Słońce mocno grzało

A ja z motylem po piasku pląsałam

Jak w sali balowej ogromnej

lecz zupełnie pustej bez widowni

Nagle zniknął i mnie zostawił

Widziałam jak leciał w kierunku trawy

Zaszył się wśród bujnej zieleni

Pozostawiając po sobie tylko

miłe wspomnienie

Droga do snu

Pachnąca pościel już̇ czeka

W kolorze wiejskiego mleka

Cudownie kremowo -biała

Dzień cały z wiatrem igrała

Słońce ją grzało

Aby była w dotyku miła

By dobrze się w niej spało

Na poduszce głowę kładę

Jej miękkość mnie przytula

Coraz mocniej w nią się zatapiam, wtulam…

Zapach łąki czuję

Wiatr wplótł go w poduszki poszewkę

Podczas wspólnej zabawy

Dodając jeszcze troszeczkę

Zapachu zielonej trawy

Miło jest i przyjemnie

W podróż̇ wyruszam

Do sennych marzeń

Przedziwnych zdarzeń

Oczy zamykam

Słyszę jak gra muzyka

Na strunach ze słonecznego promyka

Melodię miłą dla ucha

Słucham…

W rytm tej muzyki

Lekki wiatr mnie kołysze

Jak dziecko przez matkę̨ bujane w małej kołysce drewnianej

Płynę na chmurze

Wznoszę się ku górze

Odpływam..

Nic mi nie przeszkadza

Nic już do mnie nie dociera

Jestem już bardzo daleko

Zasypiam teraz…

Przemijanie

Nie zatrzymasz

Nie zawrócisz

Nie złapiesz w dłonie

Nie wstrzymasz w locie

Tego co uciec chce nieuchronnie

Co przemijaniem się nazywa

Potajemnie gdzieś się skrywa

W życiu umyka tak wiele rzeczy

Temu chyba nikt nie zaprzeczy

Tylko przez chwilę są z nami

Drugi raz nigdy nie dane

Zostaniemy bez nich sami

Ze smutkiem w sercu co rani

Więc doceniajmy każdego dnia

To co życie dla nas ma

Tą małą chwilę na chwilę daną nam

Pielęgnuj jak największy skarb

…i ceń

Choć nie zatrzymasz biegu jej

Tak jak czasu nie zatrzymasz

Bo on wciąż przed siebie mknie

Bezpieczna przystań

Będę̨ Ci ostoją

I będę̨ wytchnieniem

Bezpiecznym przystankiem

Na niebezpiecznej ziemi

Statkiem na mierzei

Gdzieś́ w spokojnej zatoce

Spójrz tylko w życia pragnieniem wypełnione moje oczy

Będę̨ Twoją muzą i Twoim natchnieniem

Będę̨ drogowskazem

Małym światełkiem w ciemności co drogę̨ Ci wskaże

Drogę̨ do marzeń́..

Będę̨ Ci cnót obliczem

Z ciałem niepokalanym

Wystawianym na próby

Lecz nie pokonanym

Przyjaciółką̨, kochanką̨ i żoną

Będę̨ Ci tym wszystkim co jest upragnione..

Jeśli tylko mnie znajdziesz

Pośród fal w ocenie życia

Pośród lasów zielonych

Które niczym mur wielki mnie bronią̨

Pośród skał które z gór spadają̨

Sobą̨ mnie osłaniając

Szeptu mego słuchaj które echo niesie

Wśród tysięcy gwiazd na niebie mnie szukaj

Jedną z gwiazd tych jestem

By łatwiej Ci szukać́ było

Podpowiedź małą daję

Pomagając tym w Twojej rozterce

Nie szukaj mnie proszę̨ oczami

Lecz szukaj mnie sercem.

Kochankowie

Tajemniczy zapach perfum w powietrzu się unosi

Jakby zaprasza

Lub o coś prosi

Gdzie tylko sięgniesz wzrokiem

Otoczone wszystko jest mrokiem

Widać jakieś cienie na ścianie

Dłoń ktoś unosi damie

Całuje ją zauroczony jej urokiem

Przytula się lekko do jej boku

Nieśmiało przy tym

muskając jej swawolne ciało

Które aż krzyczy tym co by chciało

Ona kusi spojrzeniem mrużąc oczy

Jakże pięknie wygląda w bieli

W delikatnej z atłasu pościeli

Niczym Wenus ubrana w gołębie

Na wpół naga po owoc swój sięga

Całuje bezwstydnie..

Zaborczo..

Krew szybciej w żyłach już krąży

Robi się gorąco

Zmysły szaleją jak wzburzona woda

On taki młody

I ona tak młoda

Rozkoszy się oddali

W swym uniesieniu łoże pokalali

W milczeniu chłonąc każdą sekundę która jest im dana

Nawzajem kradnąc swoje spojrzenia

W tajemnicy przed swej miłości ujawnieniem

Teraz gdy oboje już są spełnieni

O tajemnicy zapomnieli

Już nie skrywają się przed światem

Teraz się chwalą miłości kwiatem

...usłysz mnie

Krzyczę ciszą

Bo głosu nie słychać

Bez łez płacze

Bo oczy wyschnięte

Słucham chociaż nic nie słyszę

Idę bo mnie nogi niosą

Pod ciężarem ugięte

Dokąd nie wiem

Nie pamiętam

Idę …

Cisza mnie niesie

Niczym wiatr nad polami

Łzami płynę

Jak woda w strumieniu

Po nizinie po wzniesieniu

Tracę kontrolę

Bywa że się boję

Zagubiona gdzieś w przestworzach

Wpadam jak rzeka do morza

Tam już mnie nie znajdziesz

w odmętach morza utonę

Czy odnajdę drogę próbując płynąć w odpowiednią stronę?

Jeśli choć na chwile moją wiarę stracę

Nigdy już więcej mnie nie zobaczysz

Zginę w morskiej toni

Wtedy już nikt mnie nie dogoni

Nikt nie uratuje

Spocznę nad dnie z wodorostami

Razem z pustymi bez ślimaków muszlami

Tęsknota za domem

To samo niebo

A jednak inne

To samo słońce

Choć świeci inaczej

Już nie to samo miejsce

na ziemi

Wszystko jakieś inne

raczej…

Nie ten dom

Nie ta ulica

Nic już nie jest jak wcześniej

Nic mnie niczym nie zachwyca

Samotnie idę aleją

pośród obcych ludzi

Nikt mnie tutaj nie zna

Dzień dobry nie mówi

Wracam do domu

W kącie sobie siadam

Znowu łzy popłynęły

Jak to bywa często..

Tak mi za mym domem

ciągle bardzo tęskno…

Tęsknota przybiera na sile

Bo jesienne trwają chwile

Pora bardzo ponura

A słońce co radości wielką mi daje

Zasłania ciemna chmura

Ta jedyna

Delikatnie wibruje mi serce

Jak bąbelki z szampanem w butelce

Gdy blisko mnie siadasz

Gdy na mej dłoni pocałunek składasz

Zapominam oddychać

Twą bliskością zdziwiona…

Nieco onieśmielona

Jakby w omdleniu

Pocałunkiem kształt Twych ust sprawdzam

Który co chwilę się zmienia

Daję się ponieść wielkiemu uniesieniu

W bezkres…

Gdzieś na koniec świata

Zmysłom szaleć pozwalam

Wędrując ot tak

Po drodze z naszych nagich ciał

By potem obudzić się rano

I czuć się tą jedyną Kochaną…

Stare fotografie

Przeglądałam dzisiaj

Stare fotografie

Wielu osób ze zdjęć już nie ma

Do wielu nie mogę trafić

Ja na tych zdjęciach jeszcze taka mała

W beztroskę cała pięknie ubrana

Na głowie w, kogutka,,

upięte włosy i bose stopy

Jakaś sukienka niezbyt szałowa

I jeszcze tak bardzo pstro w głowie

Pusta i wolna od zmartwień głowa

Z pajdą chleba w dłoni taką z cukrem i masłem

Albo ze skwarkami i pysznym smalcem

Tym co wiecznie twarz smarował

Jak najlepszym krem

Jeszcze do chleba bywał też dżem

Tak bardzo zawsze chciałam dorosnąć

Chyba jak większość z nas

Teraz stawiałabym na odwrotność

I cofnąć chciałabym czas

Znowu dzieckiem być

Nie mieć zmartwień, ani trosk

Nad jutrem się nie zastanawiać

Wesoło się bawić

Może w chowanego

Z koleżanką i kolegą

Kiedy to jedynym zmartwieniem

Było dobrej kryjówki znalezienie

Eh…

Fajnie jest tak czasem

Cofnąć się w czasie

Nawet jeśli są to tylko oglądane z przed lat

Stare fotografie

Taniec ze słońcem

Tak mi dzisiaj w duszy gra

Że aż̇ chce się̨ tańczyć́

Słońce woła promieniami

Zaprasza do walca

Więc tańczymy tak od rana

Pomiędzy chmurami

Wiatr powiewa mą sukienką

Bawi się̨ włosami

Oczy skrzą̨ się̨ w blasku

Policzki aż̇ płoną

Słońce ze mną̨ tańczy

Trzymając w ramionach

Pląsam niczym Nimfa Wodna

Pomiędzy falami

I tych fal lekko dotykam

bosymi stopami

Płyń muzyko niech Cię̨ słyszę̨

W sercu i na duszy

Niechaj Twoja wielka siła

Wszystkie skały kruszy

Ja będę̨ tańczyła całym swoim ciałem

By się̨ uwolniło to co jest niechciane.

Spokój czuję…

Płynę̨..

Tak cudownie jest i miło.

Cała promienieję …

A me usta bezustannie ze szczęścia się̨ śmieją̨.

Patrząc w słońce

Wpatrzona w blask zachodzącego słońca liczy jego promienie

Choć oczy łzami się̨ przepełniają̨

Ostre światło je rani…

Ona patrzy niezmiennie

Ból oczu ma za nic

Zamyślona..

W myślach tonie

Zamknięta w niewidzialnym kokonie

Złotem słońca się̨ mieni

Zapomina o istnieniu

Gdzie teraz jest?

Chyba sama nie wie

Ulatuje..

Niewiele czuje..

Wciąż patrzy nie odwraca wzroku.

Jest przyjemnie…

Błogi spokój..

Póki nie zajdzie słońce

I świecić nie przestanie

Ona tak zostanie

W słońce wpatrzona

Ciepłem promieni otulona

Krople szczęścia

Czasem wystarczy jedna chwila abym poczuła się̨ szczęśliwa

Wtedy tę chwilę chłonę

jak gąbka wylaną wodę

Uważając bardzo przy tym

Aby nawet jednej kropli nie uronić

By gdzieś ot tak nie przepadła

Bez sensu i po nic

Te krople w mym życia najbardziej się̨ liczą̨

Tak bardzo że ze szczęścia

głośno nieraz krzyczę

Cieszę̨ się wtedy tym co mnie otacza

Wszystkim się̨ niemal upajam

Z uśmiechem na twarzy się nie rozstaję

Wierząc i nie tracąc nadziei

Że jeszcze będzie tak jak kiedyś

Coś nagle się̨ zmieni

Wrócą wszystkie kolory lata i jesieni

Zdrowie nie będzie ograniczało

Ból zniknie w niebycie

Na powrót będę̨ cieszyć się życiem

Nie chcę już̇ liczyć szczęśliwych chwil

Lecz tymi chwilami po prostu móc żyć

Czasem wystarczy jedna chwila by życie w piekło się zmieniło

I w pył obróci to co było

Czas na sen

W ciszy pokoju senność przychodzi

Odzywa się szeptem zmęczenie

Bez publiczności

Bez zbędnych gości

Ruch życia z szybkiego w powolny zmienia.

Łózko śle już zaproszenie

wypisane na poduszce

Która swoim jednym rogiem

macha jak paluszkiem

Wywołując tym gestem

Na mej twarzy uśmiech

Nie chcąc zawieźć poduszki ani łoża

Chyba się̨ już położę̨

Cała się kołdrą okryję

Aż po samą szyję

Twarz do poduszki przytulę̨

Pieszcząc ją przy tym czule

I szybko zasnę

By do mnie poduszka

nie machała już palcem

Zaproszenie przyjęte…

Zapadam powoli w coraz głębszy sen.

Śpię …

Skrzydła

Byłam tam

Nieruchomo tam stałam

Czułam…

Niemal nie zemdlałam

Na półkach skrzydła złożone widziałam

Równo poukładane

Wedle swej wielkości

Żeby wybierać było je prościej

Tak bardzo chciałam je mieć

Z dumą przez życie je nieść

Lecz ich nie nabyłam

Puste me kieszenie

Za uboga byłam

I teraz bez skrzydeł przez życie idę

Upadam i się podnoszę

Chętnie bym się wzniosła do góry

Lecz skrzydeł nie noszę

Perfumy

Zapach moich perfum

wszędzie się unosi

Wplata się̨ w moje dłonie

I w rozwiane włosy

Jak kot swym zapachem

Miejsca wszystkie znaczę̨

Nie inaczej…

Tam gdzie stąpam, gdzie siadam, gdzie się kładę

Niczym duch po zakamarkach się̨ skrada

I tym zapachem o mnie opowiada

Nie widać go a obecność czujesz

I na skórze masz dreszcze

Tak właśnie zapach

mych perfum wszędzie się snuje w powietrzu

Kuszące, powabne, wspaniałe

Subtelnie podkreślają

zapach mego ciała

Od lat te same..

Nie podlegają zmianie

Ich zapach jest ze mną

odkąd pamiętam

I na zawsze ze mną̨ zostanie

Bo go po prostu uwielbiam

Nie ma więc mowy o zmianie

Są̨ takie moje …

Niepowtarzalne..

Herbata do łóżka

Uśmiechem ją witał

Już od rana

Często była jeszcze mocno zaspana

Przynosił jej ciepłą herbatę

Na stoliku stawiał

Tuż obok na brzegu łóżka siadał

Śmiesznym głosem pytała zabawnie

Czy już wstanie?

Ona wtedy leniwie oczy przecierała

Powieki do siebie mocno przylegały

Sen z objęć jej nie wypuszczał

Nie chciał z nikim się nią dzielić

Więc snuła się sennie w ciepłej pościeli

Mówiąc …

Witaj mój miły

Z figlarnym rzęs trzepotem

Zalotnie patrząc mu prosto w oczy

Z radosnym uśmiechem na twarzy

Niczym ofiarę na ołtarzu

Słodki pocałunek

na jego ustach składa

Pomału na powrót zasłony zasłania

Nie chcąc jeszcze światła wpuścić do środka

Widząc na jego twarzy zdziwienie

W swą dłoń jego dłoń ujęła

Tak że, aż go przeszły dreszcze

Cicho wyszeptała..

Chyba nie chcę wstawać jeszcze

Senna atmosfera

Słońce zgasło

dusza smutkiem pokryta

Za oknem ulewa

Wdziera się senna atmosfera

Brak niebieskiego nieba

Ciemność tak szybko przychodzi

Choć tego jeszcze nie chcesz

Herbatę miodem słodzisz

By ogrzać zmarznięte w smutku pogrążone serce

Odsunąć te chwile

Kiedy chłód przejmujący

Ogarnia me ciało

Kiedy to owinięte ciepłym kocem

Nic… tylko by spało

Nadaremnie…

Taka atmosfera

Silniejsza jest ode mnie

Już nie dla mnie

Puste słowa bez pokrycia

Dotyk zimny bez uczucia

Oczy takie niewyraźne

Usta Twoje już nie dla mnie

Już nie dla mnie pocałunki

Czułe chwile mile gesty

Już ktoś inny Ciebie czuje

To z kimś innym teraz jesteś

Tam oddajesz pocałunki

Potok uczuć swych wylewasz

To ktoś inny teraz słucha

Słów, którymi niemal śpiewasz

Co z ust płyną jak peany

Bo znów jesteś zakochany

To ktoś inny się raduje

W brzuchu barwne ma motyle

Wszystko mi jest odebrane

Już nie dla mnie mój kochany

Szept

Szept to jest taka cicha mowa którą ledwo słychać

Cisza to jest taki stan który ja dobrze znam

Lecz jeśli dobrze się wsłuchasz

W szept mego głosu

Szybko zrozumiesz

Co chce powiedzieć

Jest na to sposób

Wysil się odrobinę

Przymknij lekko oczy

Wszystko co usłyszysz mocno Cię zaskoczy

Jestem ciekawa Twej miny

Gdy się przekonasz mój miły

Jak wiele ten cichy szept ma w sobie siły

Co mówi?

I dlaczego..?

Jakie niesie przesłanie..?

Czy to coś dobrego?

Czy złego?

Jakie przed nim zadanie?

Poczuj…

Wraz z myślą wysyłam

otulone ciszą słowa

Przekazać je dalej jestem gotowa

Szeptem będę mówiła

Albo jeszcze ciszej

Niewidzialne moce niech słowa te kołyszą

Wielka potęga

Niech dzisiaj poniesie

Do Twych uszu

Treść tylko mi znaną

Przed światem i samą sobą skrywaną

Niech wraz z wydychanym powietrza z ust moich

Dotrą one do Ciebie..

Zatem…

Bo Ty jesteś ich adresatem

Słowo po słowie

Szeptałam sercem i ustami

Szeptałam niemal całą duszą

Słowa co wiążą się z nami

Ze mną i z Tobą

Usłysz je…

Przytul je..

Zostań z nimi..

Słyszysz..?

Jestem ciszą

Jednym cichym

szeptem scalona z powietrzem

We wspólną poskładana całość

Zakamarki duszy

W zakamarkach duszy

Mocno schowane

Zamknięte w czterech ścianach

W oczekiwaniu na szczęście

Które nie nadchodzi

Nic nie szkodzi

W oczekiwaniu na pomocną dłoń

Której nikt nie wyciąga

W swoim krzyku milczenia

Bezsensownego wodzenia wzrokiem

Szukania czegoś gdzieś w oddali za oknem

Wzdychanie z bezsilności

Bezgłośne milczenie

Połączone z cierpieniem

Uczuć pragnienie

Czyste sumienie

Słowa w ciszę zaklęte

Niewypowiedziane

Starym kluczem zamknięte

Na zamek

Nie ma do nich dostępu…

Melodia

Czuję jak do snu me ciało kołysze

Płynie lekko łatwiej niż marzenia których wyśnić nie zdołam

Ani spraw ujrzeć na nowo

Ona podąża za mną

Melodia którą usta nucą przed zaśnięciem

Miedzy zamknięcie a powiek mrugnięciem

Jeszcze na chwilę się wkrada

Zatańczyć śpiewam

miast spać mi kazać

W myślach słowa układam

Choć na niebie już tyle gwiazd

Nawet mikrofonu nie trzeba

Tak wielką siłę ma ona

Jestem nią zniewolona

Nie zasypiam nucę

Teraz…

Słyszę ją wszędzie

A ona jakby z siebie zadowolona

Nie milknie, nie cichnie

niezmęczona

Mija jeszcze krótka chwila

I w końcu pomału i ona zasypia dniem znużona

By jutro od rana się obudzić

By ponownie piękne wydać brzmienie

Ku uciesze serca mego

Światu dając ubarwienie.

Nie odkładaj mnie na potem

Pragnę ujrzeć w Twych oczach pożądanie

Poczuć smak ust

I ściśle przylegające do siebie ciała

Bez udawania i zbędnej skromności

Puścić wodzę fantazji

Czerpać satysfakcję z bycia razem

Marząc o splocie pewnych zdarzeń

Wszak nikogo tym nie ranię

Nikomu nic nie robię

Oddając się w całości właśnie Tobie

Tyś moim wybrankiem i moim kochaniem

Moją miłością i spełnianiem

Więc nie zwlekaj…

Nie uciekaj…

Nie odkładaj mnie na potem

Przyjdź teraz

Bądź ze mną..

Odłóż na bok film i fotel

I mnie kochaj

Posiądź gorące ciało

By nie tęskniło za Tobą

By po nocach nie łkało

Doprowadź mnie do ponętnego uśmiechu

Do cichego jęku

Szybkiego oddechu

Gdy twarz rozpalona pokryje się uśmiechem

Razem zaśniemy złączeni wspólnym oddechem

Niebiański malarz

Żegna mnie dzień zachodem słońca

I choć́ jest już̇ za chmurami

Teraz zachwyca nieba kolorami

Wpatrzona w nieba oblicze

Każdą̨ sekundę̨ przemycam

By móc dłużej widokiem się̨ cieszyć

Patrząc jak niewidzialny malarz

Na swojej palecie kolory miesza

Wcale się̨ przy tym nie spieszy

Jednostajnym ruchem pędzla na niebo je przenosi

Raz za razem barwy nanosi

Niesamowity mistrz z niego

Skąd czerpie swoje inspiracje?

By na niebiańskim płótnie

malować z taką gracją?

Tu błękit, tam czerwień́

Przeplatają się kolory

Żółty, różowy i złoty

Cierpliwie czekam co będzie potem

Patrzę̨, prawie nie odrywam wzroku

Jestem w szoku…

Coś cudownego widzę̨

Niebo jest jakby coraz niżej?

Ja jestem w niebie!

A malarz ciągle maluje,

Dla mnie i też dla Ciebie

Niesforne litery

Pusta kartka z zeszytu

Siedzę nad nią pochylona

Oczy kratki liczą

W myślach słów szukam

Jak szalona

By kratki wypełnić starannie

Jestem niezadowolona

Nie idzie mi pisanie

Myśli wirują w głowie

Nade mną i w przestrzeni

Myślę sobie..

Co teraz zrobię?

Aż kręci mi się w głowie

Ciągle nic nie piszę

Dalej kratki liczę

Męcząc się okropnie

Jak nigdy wcześniej

Na kartce jakiś wyraz skrobię

Literka po literce

Kreślę…

Zaczynam od nowa

Eh… literki ułóżcie się w końcu w słowa!!!

Zbuntowane, niesforne

I wcale nie pokorne

Rozsypały się jak abecadło

To… co to „z pieca spadło”

I udając chore

Weszły w szary worek

Przez mały otwór wyjrzały

Ułożone w jednym rzędzie

Zgodnym chórem zawołały

Wyrazów dzisiaj nie będzie!!!

Deszcz

Za oknem deszcz pada

Deszcz pada jesienny

Jest szaro, ponuro i plucha

Wszędzie jest już̇ mokro

Nic już̇ nie jest suche

Wszystko łzą deszczu

jest całkiem zalane

Mokre, nieprzyjemne, niechciane

Deszcz dzwoni o szyby

deszcz dzwoni jesienny

Jak dzwonki krople dzwonią̨

wystukując rytm niezmienny

Za zamkniętym oknem

z drugiej strony szyby

Ona..

Nieobecna,

zamyślona

W spadające na parapet

krople wpatrzona

Oparta na dłoniach

Splecionych w koszyczek

Nadal próbuje cieszyć́ się̨ życiem

Palcem po szybie przesuwa

Niby spływające krople łapie

Sama do siebie się̨ uśmiechnęła

Kropla po szybie spłynęła

Czas płynie powoli

Nikt się̨ nie śpieszy

Tylko Pan co na chwilę

z domu wyszedł z psem

Ona wciąż̇ patrzy

Krople deszczu liczy

Ciesząc się̨ mijającym dniem

Teraz z kata w kąt się snuje

Nawet chyba ziewa

Deszcz za oknem ciągle maluje

Z małego deszczu robi się wielka ulewa

Krople jak na lodowisku

Ślizgają się po liściach

Nieopodal rosnącego drzewa

Mroczno jest i ponuro

Gdy słońce zakrywa ulewa

Nostalgia, zamyślenie

I jakby zmęczenie

Nieco otępiała

Wstała …

Weszła do pokoju

Radio cicho grało

Ktoś́ palcami na klawiszach fortepianu wystukuje dźwięki.

Płynie w głośnikach

Nostalgiczna melodia

Dawno nie słyszanej piosenki

Melancholia…

A ona…

W kątku na kanapie się̨ położyła

Twarz do poduszki przytuliła

Ciepłym kocem się̨ otulając

Muzyki słuchać́ zaczęła

Całą sobą duszą i całym ciałem

Nuty kojące w przestrzeni wirowały

Pomału ją usypiały.

Usnęła…

I śniła o słońcu, które rankiem ją zbudzi

I mocniej dla niej zaświeci

Chwila

Chwila to jest moment

To jak westchnienie

Które się potem w oddech zamienia

Chwila to uśmiech co w smutku gaśnie i twarz łzami zalewa

Chwila to spadająca kropla wody

Która z potokiem odpłynie

Tam już jej nie odnajdziesz

W jego krętym nurcie zginie

Chwila to coś co szybko przemija

Czasem nie zdążysz jej nawet poczuć

Bo ona wpadnie tylko na chwilę i pójdzie gdzieś dalej bokiem

Więc chwytaj tę chwilę

Bo czas ucieka

Poczuj jej niezwykłą moc

Wyjdź jej na przeciw..

Wołaj z daleka..

Chwytaj i ciesz się nią

Sercem ją chwytaj niech mocniej bije

Chwytaj ją duszą by dusza ożyła

Od zawsze przecież na to czekałaś

O tym przecież marzyłaś

Spójrz..

Jestem tutaj i Ty tu jesteś

Idziemy po jednej drodze

Nasza chwila na chwilkę

By móc być tuż przy sobie

Na jedno niebo teraz patrzymy

Usłane całe w błękicie

Słońce ciepłem nas muska po twarzy

Obok toczy się życie

Ja właśnie włosy poprawiam

Ty dłonią zabawnie pocierasz po czole

Jemy razem..

wspólne śniadanie

Przy pięknie nakrytym stole

Oczy mrużąc od słońca

W milczeniu patrzymy na siebie

Ta chwila mogłaby tak trwać bez końca

Tak tylko dla mnie i dla Ciebie

Jednak czar prysnął..

Chwila minęła..

Dopiero co z Tobą tu byłam

Teraz już mnie nie ma

W tej niebieskości nieba się rozpłynęłam

Nie szukaj mnie wzrokiem

Odpłynęłam wraz z rwącym potokiem

Stałam się oddechem

Teraz mną oddychaj

I mile wspominaj

Bo to była tylko nasza

niepowtarzalna chwila.

Powitanie na plaży

Niebem Cię̨ witam i wodą

Białym puszystym obłokiem

Blaskiem słońca na falach

Przepięknym jego widokiem

Liść lekko na wietrze powiewa

Słychać jak szumią drzewa

W oddali gdzieś krzyczy mewa

Krzyczy …

bo przecież̇ nie umie śpiewać

Plażą z twarzą̨ w piasku

Cię̨ witam

Ona całą sobą zaprasza

i do siebie woła

Choć pusto jeszcze jest dookoła

Świat się̨ budzi…

Tym światem z Tobą się witam

Filiżanką ciepłej herbaty

i świeżego ciasta

Witaj…

Spójrz proszę

Nowy dzień nastał

Jak ogień

Cała jestem ogniem

Wszystko się we mnie pali

Nie wiem jak ma go ugasić

I od ognia się ocalić

Próbowałam już wody i piany

Nie ma żadnej zmiany

Wachlarzem się chłodzę

Skronie okładam lodem

Nic nie pomaga

Choć przyjemne chłód czuje

Na dłuższą metę zupełnie to

nie skutkuje

Marne to rozwiązanie

Może usiądę w cieniu lub się wykąpię w górskim strumieniu

Może to coś zmieni

Może ostudzi piekielnym ogniem palone ciało

Ugasi płonące we mnie płomienie

Strumień także nie dał rady

Nadal wszystko piecze, pali

Wtedy Ty się pojawiłeś

Nade mną się pochyliłeś

Do mych ust swoje zbliżyłeś

Pocałunkiem zacząłeś

ogień gasić

Ten co w środku mocno pali

I nie wiem jak to zrobiłeś

Lecz ten ogień ugasiłeś

Wydma

Wydmo piękna piaszczysta

Ze złotego piasku cała

Niczym Arras cudownymi nićmi tkana

Tak bardzo bym teraz chciała po twych splotach

bosą stopą stąpać

O nic się nie martwić

Za niczym nie oglądać

Wydmo słyszę jak mnie wołasz

Lecz ja do Ciebie dotrzeć nie zdołam

Choć bardzo bym chciała

poczuć każde ziarenko piasku

Z echem bawić się̨ w chowanego w pobliskim lasku

Nie zdołam...Nie zdołam…

Pragnienie

Coś jakby pieśń we mnie

Co na zewnątrz wyjść by chciała

Jakby szeptem dusza coś cicho śpiewała

Cisza mnie kołysze

Powieki zamknięte

Oczy patrzą do wnętrza

Myśli ciało opuszczają

Wirują nad głową, nieśmiało

Milczę…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 54.64