E-book
7.54
drukowana A5
15.42
Umysł Niespokojny

Bezpłatny fragment - Umysł Niespokojny


Objętość:
35 str.
ISBN:
978-83-8189-713-6
E-book
za 7.54
drukowana A5
za 15.42

Porwanie

Idę ulicą, robię zakupu w kolejnych lokalach, tu chleb, tam owoce, gdzie indziej kasze i orzechy. Chcę przejść ulicę, jednak staję w połowie pasów. Zapomniałem. Wszystko. Prawie. Wiem jak mam na imię, skąd mam zakupy i na jakim świecie się znajduje. Nic więcej. Ani dokąd idę, gdzie mieszkam, czy mam rodzinę czy nie. Powoli odkrywam, że mam trochę gotówki, mam telefon, a w nim kontakty. Obawiam się jednak dzwonić, bo nie wiem co się stało, czy te osoby na pewno mnie znają, a może ktoś chce mnie znaleźć i tylko czeka na to, abym użył telefonu. Na wszelki wypadek go wyłączam i próbuję się odnaleźć. Całkiem na nowo ułożyć sobie codzienność. Znajduje pracę w jakiejś podrzędnej kantynie na zmywaku i jako pieszy kurier osiedlowy. Wynajmuje nore w kamienicy bez mebli, lecz na szczęście z małą umywalką. Dobre ubrania szybko się brudzą, starannie je piorę jak tylko mogę w swojej małej umywalce. Kupuję za psie pieniądze chińskie dresy, żeby w nich spać. Jest mi zimno, chyba że wstydu. Kiedy patrzę w lustro, to o dziwo wciąż ja, chociaż bywam pewien, że po mnie nie ma już śladu. A właściwie to kim ja w ogóle jestem? Czy mam jakieś wykształcenie, czy mam jakieś znaczące umiejętności? Nic nie wiem. Największy ból sprawia mi myśl, że miałem kiedyś jakieś inne życie, miałem rodzinę, którą opuściłem, rodzinę, o której nie pamiętam, rodzinę, która za mną tęskni. To mnie rozdziera. Ale kiedy tylko próbuję w tym śnie na jawie wyjąć telefon i zadzwonić sztywnieje mi ręka, nie ma tych numerów i nazw co trzeba, albo nic mi nie mówią, a ostatecznie nikt nie odbiera. Jak z najgorszego horroru. Skąd we mnie zapał do dalszego życia, dlaczego mam ochotę dalej walczyć? O co ja mógłbym walczyć? Co mnie czeka gdybym zaginął między wymiarami czasoprzestrzeni?

To piękne i dziwne, że najprawdopodobniej przy życiu trzymałaby mnie nadzieja na coś, na cokolwiek, ta nieuchwytna, niematerialna pachnąca, wabiąca, wiecznie prawdziwa nadzieja. Uczucie, które daje wiele ostatecznych szans, a niedotrzymane obietnice tego głosu wewnętrznej obecności nie podlegają karze. Zasady nadziei są kruche i łamliwe, a jednocześnie w kółko odnawialne. Czy dobrze jednak jest żyć jedynie nadzieją na to, że kiedyś spotka mnie to czego pragnę, że wydostanę się stąd, z miejsca, w którym jestem? Jaką mam pewność, że tam nie będę już niczego pragną, a będę szczęśliwy? I czy można być szczęśliwym niczego nie pragnąc i donikąd nie dążyć, nie mieć swoich celów? Czy to wszystko razem jest względne, co do sytuacji, czy może jednak bezwzględne, co do sytuacji? Co oznacza fakt, że kim bym nie był, nie czułbym się na swoim miejscu? Tak jak teraz, gdy leżę smutny, wykończony i samotny na kilku cienkich kocach położonych na zimnej podłodze w swojej wynajętej norze, bez większych możliwości finansowych, niż kupić ciepłą zupę i byle jakie ubranie. Przecież wywodzimy się od praludzi, którzy nic nie mieli, prócz wilgotnej jaskini, ognia, upolowanego zwierza, prostych narzędzi i niewiele dóbr. Człowiek ubogi jest najbardziej naturalnym. Nasza droga historyczna i biologiczna zaczyna się właśnie tam (u Boga? Gdzie nam niczego nie trzeba?). Nawet jeśli taki byt nie jest już naszym celem, to należy pamiętać, że wszystko pond taki prosty byt jest kulturowym, intelektualnym i technicznym osiągnięciem cywilizacyjnym. Zdobywać więcej powinienem z radością i entuzjazmem, nie zaś panicznie bojąc się, że już nic mnie nie czeka.

Nagle potrząsam głową. Poczułem jakby na moją głowę wylał się kubeł zimnej wody. Spoglądam za siebie. Przeszedłem bezpiecznie przez dużą ulicę, a życie się dalej toczy, światła komunikacyjne zmieniają kolory, ludzie przechodzą, przeciskają się i spieszą w ten swój charakterystyczny, łapczywy sposób. Przez chwilę spoglądam na to niby wątpliwe szczęście, które mnie otacza, a jednocześnie ze spokojem stwierdzam, że mam dach na głową, że mam nie najgorszą pracę, i na szczęście mam rodzinę, i wiem gdzie się znajduje, i wiem, że na mnie czeka i za mną tęskni. Z głowy pełnej dramatycznych urojeń znowu zakwitł kwiat mądrości i sam nie dowierzam jak to wszystko się dzieje, tak jakby poza mną.

Haracz

Gdy nieraz ledwo starcza mi do końca miesiąca, zastanawiam się na co wydam ostatnie pięć złotych, pamiętając o tym, że przenigdy nie będę żebrał o pieniądze. Jedynie grzecznie bym spytał w sklepie o resztki. Nienawidzę pożyczać pieniędzy, tym bardziej prosić o nie. Zatem na co bym wydał? Wychodzę z tramwaju i patrzę na ludzi, próbuję odgadnąć, co sprawiłoby im radość za pięć złotych. Kanapka, piwo, magazyn, kwiatek, chińska zabawka? Widzę każdy ruch, każdą twarz, analizuje jedną po drugiej idąc mało żwawo przed siebie, wszystko dookoła mnie rozgrywa się w zawrotnym tempie. Czasami zapominam nawet oddychać. Ludzie najczęściej mnie nie widzą, gonią czas, gonią szczęście, myślą, że życie im ucieka, zatem pośpiech zmusza ich do zawężania swojego spektrum widzenia do malutkiego okienka. Jednak ten, kto zdoła mnie ujrzeć, nie bardzo rozumie jak definiować moje rozwarte niczym bramy powieki, moje świecące zapewne niczym owe pięć złoty wielkie oczy, które przenikliwie obserwują. „A ten chyba się naćpał. Jezu, weźcie go stąd”. Albo. „Ależ typek odjechał, ciekawe czy wie dokąd w ogóle idzie.” Niektórzy sami zadzierają brwi do góry, i tak mijamy się w radosnym roztargnieniu myśląc o sobie nawzajem nie wiadomo co. I jak nowoczesny ten świat by nie był, ludzie nie są w stanie się ze sobą sensownie komunikować, bo prawie żadna z jednostek nie potrafi wyjść poza ramy własnej, wyimaginowanej postaci. Bo trochę tak jest, że tworzymy siebie niczym bohatera w grze komputerowej, po czym się z nim utożsamiamy. Czasem na wzór idola, czasem niedbale, a jeszcze częściej bez wiedzy i doświadczenia. W skutek tego tyle czasu zajmuje nam edytowanie, kasowanie i budowanie na nowo.

Mam hiperaktywną duszę, która ucieka z ciała, aby sprawdzić czy przypadkiem jeszcze nie została uwięziona, i w końcu wraca. Na swych ekspansjach wnika głęboko w emocje nieznajomych, wgryza się w śladowe emocjonalne zmarszczki na ich twarzach, zapominając o tym do kogo należy, zapominając o całym otaczającym ją świecie. A to trwa tylko chwilę. A jednak wydaje się być wiecznością, wiedzą tajemną, która nie może wyjść na jaw. A kiedy dusza wraca z impetem do swego pana, czyli mnie, i karmi mnie historiami tych ludzi, nuci pieśni i ballady, opowiada legendy i żarty, anegdoty i dramaty, to wtedy wydaje mi się, że do domu wchodzę syty, gdy nagle budzi się we mnie prawdziwy głód. Bowiem wędrówki do cudzych światów kosztuje mnie wiele energii. Od biedy za pięć złotych bym przetrwał, oby tylko ten jeden dzień, był zwyczajny i normalny, cichy i spokojny, jednostajny i ułożony, a nie taki jak ten, który roi się w mojej głowie. Niech ten cały bałagan, nieprzerwany ciąg niepojętych obrazów i myśli tam zostanie, za drzwiami. Niech spłynie na mnie święty spokój. Za pięć złotych, bardzo proszę.

Szklana Pułapka

Miałem 16 lat, nosiłem starą wyblakłą koszulę koloru czarnego, wytarte słuchawki na uszach, spodnie moro z grubym łańcuchem, który zwisał prawie do kolana. Ubiór ten wieńczyły schodzone, wysokie po kostkę, szyte z grubej, czarnej skóry buty. Chciałam wyglądać groźnie, ale nie nazbyt. Chowałem miękkie serce, pod twardym ciałem, niczym zastygła skorupa żywicy na skrzywdzonym drzewie. Chciałem być silny, będąc zbyt słabym, by tachać obosieczny miecz. Nadrabiałem charakterem. Jednak tkwiło we mnie pewne przekonanie, że siła nie musi wcale oznaczać siły fizycznej. Hartowałem i rzeźbiłem więc psychikę, ale ciężkie to było rzemiosło, a uświęcony cel zbyt daleko, by dostrzec go teleskopem. Byłem ponad tym wszystkim, ponad światem, który mnie otaczał, a jednocześnie tonąłem w nim, próbując złapać powietrze. Chciałem ożyć, obudzić się, zrozumieć.

Świat nie wydawał mi się normalny, ani wtedy, ani wcześniej, ani później. Obawiałem się, że żyję w szklanej kulce, w której, gdy się nią potrząśnie, zawiruje puszysty, biały śnieg. Najgorsze wydawało mi się to, że to nie ja potrząsam tą kula, lecz jest ona potrząsana. Niedorzecznie i spazmatycznie. Potrząsana przez nikomu nieznane siły, lub też przez zupełnie niewłaściwie osoby, i do tego w momencie, którego nikt nie jest w stanie odgadnąć. Świat widniał jako kolorowy, ale jego definicje były czarno białe. Ludzie byli mili i przyjaźni, ale najczęściej do czasu. Bez korzyści nie ma chęci. Ale jak tu pisać o ludziach, świecie, rzeczywistości, o nas samych, naszej wyobraźni, zasadach moralnych, skoro wszystko co nas otacza jest tak bezwzględnie względne. Tak wiele zależy od tak wielu czynników. Tak wiele czynników wpływa na niezliczone zależności pomiędzy zdarzeniami. Nie sposób jest w gruncie rzeczy o czymkolwiek wyrokować, cokolwiek oceniać, wysnuwać wnioski.

Nie miałem żadnych szans, aby to zrozumieć jako nastolatek. Dzisiaj to rozumiem, no i co z tego. Kula jest ta sama, a ja zamiast dziwić się wstrząsami, wyczekuję kolejnych, a pomiędzy nimi pielęgnuje swoją codzienność. Kiedyś wiedziałem za mało, byłem zajęty tym, aby wygrywać z demonami, które okupowały moją duszę. Dzisiaj wiem więcej, ale daleko mniej niż bym chciał. Zamiast walczyć z demonami, ignoruje je, choć muszę przyznać, że jest ich dużo mniej. Może jestem równie mało świadomy pewnych spraw, jak wtedy tamtych, które już dzisiaj są dla mnie całkowicie oczywiste. Czy naprawdę czeka mnie jeszcze tyle poważnych, bolesnych lekcji? Nie chciałbym czuć się jeszcze bardziej oszukany, niż wtedy, gdy odkryłem, że moje chęci nie wystarczą do tego, aby zmienić świat. Choć rzeczywiście silna wola i ambicja pozwalają na całkiem wiele. W międzyczasie zdążyłem swój wiek podwoić. Czy to wciąż za mało, co przeżyłem?

Zapewne niejeden starzec, by mnie wyśmiał.

Pytanie czy to by dobrze o nim świadczyło?

Ucieczka

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.54
drukowana A5
za 15.42