Spróbuję tu dzielić się tym, co roi się w mojej głowie. W ulu pełnym kąsających pszczół, które krążą pomiędzy słowami. Czasem coś wykąsają i osłodzą mi chwile na chwilę, ale w gruncie rzeczy bardziej od rozkoszowania się ukrytym miodem, pragnę wydania owocu.
Nie będę już wyjaławiać ziemi.
Byłam
Byłam Znakiem Zapytania
Potem Wykrzyknikiem wśród wzajemnego oskarżania
Kropką, co zdania rozdziela
Niepewnym Wielokropkiem bez zakończenia
Jestem
Nie jestem do interpretowania
Traktowania jak wycinek zdania
Wypełniam coś ponad puste pole
Coś więcej niż jedną
Rolę
Jestem częścią wielkiej opowieści
Której nikt nigdy już bardziej nie streści
Nawet posługując się wierszem
Wystarczy jedno słowo
„Jestem”
Śnieżka
Śnieżna kula przylepiona do dłoni
Brudny pot płynący po skroni
Jak z tą bezradnością się zmierzyć?
Nie chcę nikogo nią uderzyć
Opady śniegu czynią ją coraz cięższą
I choć przyjaciele z pomocą mi śpieszą
Dzielenie kuli może być zgubne dla wszystkich
A przecież chcę uniknąć ranienia bliskich
Niektórzy pewnie byliby oburzeni
Gdybym schowała ręce do kieszeni
Więc żeby wszyscy dobrze się czuli
Udajemy, że nie ma i nie było żadnej kuli
Wierzę jednak, że jeszcze ciepły wiatr zawieje
I nawet najtwardszy lód w końcu stopnieje
Zauważę nawet pewien sens w tej udręce
Gdy śnieżna kula obmyje mi ręce
Nie lubię słów
Nie lubię słów, które nic nie mówią
A jedynie
W głowie szumią
Zamiast nich
Daj mi swą obecność i ciszę
Z nich więcej wyczytam
W nich więcej usłyszę
Nowina
Musiał przyjść niezauważalnie
Z początkiem roku
Pośród miłości czy amoku?
Z lękiem w sercu czy odważnie?
Czy miał teczkę z tajnymi listami
O jakimś planie działania?
A może improwizował i sam składał zdania
Bezwolnie mocując się ze słowami
Gubiąc się między nowinami
Tymi radosnymi, oczekiwanymi
I nieplanowanymi
Pytam mojego anioła jak to było
Ale on milczy
Jakby nic się nie wydarzyło
Może go przy tym nie było
Bez wdzięku
Dźwięczy mi serce
Tylko tak
Bez wdzięku
Hałaśliwie
Trochę nachalnie
Jak ułan
Przy okienku
Nie wiem
Czy to nuty uroku duszy
Czy zwyczajnie
Lęku
Nauczyciel
Uczy mnie poruszania
W poruszeniach
I pogody ducha
By duchowo się wznieść
Uśmiechać się przy serca drżeniu
Bez słów po Słowie co kryje treść
Wdrapywać się
Pozostając w uniżeniu
Szafa
Dobrze wie, że nikt jej nie szuka
A jednak po cichu palcami stuka
Drzwi się nie domykają, ale co z tego
I tak już nikt nie bawi się w chowanego
Dzień siódmy
Witaj, odpocznij
Dziś nie czas na troski
Naprawdę, zapomnij
To tylko błahostki
Czekałam, wiesz?
Może teraz się rozgościsz?
Oczywiście jeśli chcesz
Jeśli się na mnie nie złościsz
Nie, nie po to Cię zaprosiłam
Naprawdę, odpocznij
Wiem, wiem co wczoraj mówiłam
Zapomnij
Chcę tylko Twojej obecności
Bylebyś był
W tej chwili pełnej złożoności
Złożoność zmył
Fala
Widzisz falę, która prawdopodobnie chce zabrać ci wszystko
A to tylko Ja jestem
Przybliżam moje niebo, bo chcę być blisko
Przepraszam
Uwaga, odtąd wszystkim wam ogłaszam
Patrząc na mnie
Czytajcie ze mnie słowo
Przepraszam
Gdy tylko zrobię dwa kroki do przodu
Nie smućcie się proszę
Z mojego powodu
Na zazdrość, zawiść i nienawiść was narażam
Bardzo was za to wszystko
Przepraszam
Niestałość
Nie wiem, czy się roztapiam, czy zamarzam.
Za dużo we mnie ognia, a za mało ciepła.
Sentymenty
Gubię cię
Pośród wspomnień
Które nie chcą się powtarzać
Nie chcą wracać
Jak ty
Bo przecież nigdy nie chciałeś
To były przypadki
Drobne wypadki
Zderzenia
Dwóch różnych dróg
Zderzenia
Które wprowadzały mnie w stan zagubienia
Ale to już się nie zdarzy
Już nie zobaczę twojej twarzy
Nawet we śnie
Nie dogonisz mnie
W porządku
Wiesz, u mnie całkiem w porządku
Opowiem ci wszystko od początku
Choć w sumie co by tu dużo mówić, po staremu
Może chwilę pomilczymy
Nie pytaj czemu
Siłowanie
Choć nikt zrozumieć tego nie zdoła
Muszę na siłę
Na siłę sprostać wymaganiom słowa
Upadać i wstawać
Wciąż od nowa
Ubierać się w słowa
By wyrazić co czuje serce
A dyktuje głowa
I muszę
Muszę stawić życiu czoła
Choć nie jestem gotowa
Wybór
Jak kołysane na wietrze drzewo
Przechylam się
Raz w prawo
Raz w lewo
Dwa duchy
Każdy w inną stronę dmucha
Ten jeden mówi wprost
Drugi szepcze do ucha
Mogę z pokorą zgiąć nogi w kolanach
Lub dać się złamać, skrępować
I zakuć w kajdanach
Ikar też miał wybór
Nie posłuchał ojca
Kołysanka
Dotkliwy krzyk odbija się echem
W całym moim ciele
Chce rozpruć duszę
Już przeszywa błękitne ściegi
By swoim dźwiękiem
Wypełnić ją po brzegi
Boję się
Że wkrótce zabraknie miejsca na moje nuty
Organizm przestanie się bronić
Upodlenia melodią zatruty