E-book
29.4
drukowana A5
39.75
Ukryte znamię

Bezpłatny fragment - Ukryte znamię

Objętość:
195 str.
ISBN:
978-83-8273-749-3
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 39.75

mojej rodzinie

UKRYTE ZNAMIĘ

rozdział 1

Wkrótce po tym, jak Zosia zaparkowała na chodniku swojego bardzo starego forda, rozdzwoniła się jej komórka. Kobieta nie miała sumienia kolejny raz odrzucać połączenia swojej jakże apodyktycznej matki.

— Mamuś, oddzwonię, jak otworzę Malinkę — powiedziała i rozłączyła połączenie. -Kurczę, nawet nie dałam jej dojść do słowa. Co ze mnie za córka? — pomyślała, podchodząc do witryny swojej cukierni. Tuż za szybą stał dwuosobowy stolik, nakryty obrusem w biało-zieloną kratkę. Pomysł jej przyjaciółki Ali. Na stoliku stała porcelanowa cukiernica oraz wazonik z konwaliami. Sztucznymi oczywiście. Te prawdziwe są zbyt krótko, a żadne inne nie wchodziły w rachubę. Są to bowiem ulubione kwiatki jakże uroczej właścicielki. Zosia przez chwilę się zamyśliła, ale znajomy głos sąsiada, pana Eugeniusza, pozwolił jej wrócić na ziemię.

— Witaj sąsiadko. Jak twój dzień? — zapytał wesoło. Starszy pan był zawsze w wyśmienitym humorze.

— Dzień dobry. Cudownie — skłamała, bo przecież nie będzie mu opowiadać o zepsutej pralce, małej powodzi w kuchni, za ciasnych butach córki czy mężu, który ostatnio prawie nie wychodzi z pracy. -Jak pan się czuje?

— Wyśmienicie — odpowiedział z uśmiechem. Pan Eugeniusz, pomimo leciwego już wieku, prowadził niewielką księgarnię tuż obok cukierni Zosi. Raz w miesiącu podarowywał swojej sąsiadce kilka książek. Po przeczytaniu ich, kobieta ustawiała je na specjalnej półce w Malince. Każdy klient mógł je czytać do kawy i pysznego domowego ciasta. Co niektórzy zabierali książkę do domu (za zgodą właścicielki oczywiście), by potem ją oddać lub wymienić na inną. Kinga, kobieta, która pracowała w Malince, zaproponowała założenie specjalnego zeszytu, aby wpisywać w nim komu i jaką książkę wypożyczają. Zdarzało się bowiem, że starsi klienci nie pamiętali czy przeczytali już daną książkę, czy jeszcze nie. Szefowej od razu spodobał się pomysł i natychmiast wprowadziła go w życie.

— Życzę pani dużo klientów. Moje uszanowanie — powiedział starszy pan i ukłonił się na tyle nisko, na ile pozwolił mu ból w kręgosłupie.

— I wzajemnie, panie Eugeniuszu — odpowiedziała i wsunęła klucz do zamka w drzwiach. Weszła do środka, odblokowała alarm i mogła spokojnie zabrać się do pracy. No prawie, bo nagle przypomniał jej się telefon od mamy, a raczej cała ich seria.

— Hej mamuś. Oddzwaniam. Coś pilnego, bo za chwilę otwieram, a muszę jeszcze wyjąć ciasta z samochodu.

— No nareszcie. Zupełnie nie rozumiem, jak można nie mieć czasu na chwilę rozmowy z własną matką?! — żaliła się już na dzień dobry, a właściwie, to nawet nie zdążyła się przywitać.

— Mamo… Powiesz o co chodzi? Ja naprawdę nie mam teraz za dużo czasu. Dobrze wiesz — ciągnęła. Jej matka doskonale wiedziała, o której jej córka otwierała Malinkę, a mimo to wydzwaniała z byle pierdołą, żeby tylko zwrócić na siebie jej uwagę.

— Dzwoniła moja ciocia.

— Taaak? — poganiała ją najdelikatniej jak się dało.

— I ma prośbę, żeby przenocować mojego kuzyna przez parę dni.

— Iiii? — zaczęła tracić cierpliwość.

— No i dzwonię, żeby cię poinformować, że się zgodziłam — powiedziała wesoło.

— To super mamuś. A co ja mam z tym wspólnego? — dopytywała coraz bardziej zdenerwowana. Ukradkiem zerknęła na zegarek, jakby mama miała to zobaczyć i oskarżyć ją za potworny akt zniewagi z jej strony. -Na szczęście za chwilę przyjdzie Kinga — pomyślała słuchając piskliwego głosu swojej rodzicielki.

— Czekaj. Co ty powiedziałaś przed chwilą? — zreflektowała się nagle, bo miała wrażenie, że się przesłyszała.

— Powiedziałam, że Kaczor zatrzyma się u was, bo ja przecież mam ten remont i nie mam takiej możliwości — powtórzyła poirytowana.

— Ale mamo! — Zosia prawie krzyknęła do słuchawki. -Nie możesz mnie, to znaczy nas stawiać w takiej sytuacji.

— Oj daj spokój. Masz, przepraszam, macie duży dom, a pokój gościnny stoi pusty. Co wam szkodzi.

— Ale ja go prawie nie znam. Widziałam go może raz w życiu, na pogrzebie wujka. Mam wpuścić obcego faceta pod swój dach, gdzie mieszkają moje dzieci?! I co ja im powiem? Co powiem Wojtkowi?

— Sama mu powiem. Zaraz do niego zadzwonię. No otwieraj już tę swoją budę, bo klienci pewnie już się ustawili tłumnie przed wejściem — skwitowała z sarkazmem jej matka i zakończyła rozmowę. Zosia stała jak wryta. Miała nadzieję, że to sen, ale nie. Kiedy usłyszała głos swojej pracownicy, oprzytomniała i ze stanu otępienia wpadła we wściekłość.

— Cześć — powiedziała Kinga. Co ci jest? — zapytała z troską, bo Zosia z nerwów aż poczerwieniała na twarzy.

— Mama — odpowiedziała krótko. Nic więcej nie musiała dopowiadać. Kinga doskonale znała relacje swojej szefowej z jej matką. Ilekroć miała z nią jakikolwiek kontakt, była potem albo w stanie agonalnym, albo wręcz przeciwnie — gotowała się ze wściekłości. Częściej zdarzało jej się to drugie. Pewnie między innymi dlatego była już po stanie przedzawałowym. Matka oczywiście nie czuła się winna. Zwalała chorobę córki na jej lekką nadwagę i życie w ciągłym stresie. A to klienci wybredni, a to wychowanie dzieci, biznes i do tego mąż, który jakby jest, a jednak go nie ma — powtarzała Zosi przy każdej możliwej okazji. Ta ostatnia uwaga o jej mężu zawsze kobietę zadziwiała. Teściowa z zięciem dogadywali się świetnie, wręcz za sobą przepadali, a jednak jej matka miała tupet używać tego argumentu, byle jak najdalej odsunąć od siebie swoją winę. Robiła to oczywiście tak, żeby Wojtuś, bo tak na niego mówiła od kiedy naprawił jej starą, ruską pralkę, tego nie słyszał.

— Masz. Wypij to — Kinga podała szefowej kubek ze świeżo zaparzoną melisą. -Dobrze ci to zrobi — dodała.

— Dzięki. Otwórz sklep, proszę. Ja muszę ochłonąć — powiedziała i wyszła na zaplecze, zabierając ze sobą kubek z herbatą. Ledwo usiadła w swoim ulubionym fotelu, zadzwonił telefon.

— Halo — powiedziała bezbarwnym tonem.

— Cześć kochanie.

— Cześć. Co tam?

— Rozmawiałem z mamą. Będziemy mieć gościa. Jakbyś mogła, to urwij się z pracy i przygotuj pokój dla Mateusza. Ja nie dam rady. Wrócę późno. A i zrób coś dobrego na kolację. W końcu tak rzadko mamy gości — nadawał bez opamiętania jej mąż.

— Jasne. Zrobię jeszcze pranie i odkurzę cały dom — powiedziała sarkastycznie.

— Świetny pomysł. To do zobaczenia wieczorem.

— Chyba potrzebuję więcej melisy — pomyślała. Właśnie straciła ochotę na wszystko.

— Trzeba pojechać do hurtowni — przerwała jej rozmyślania Kinga, ale kiedy zobaczyła swoją szefową w pozycji nieruchomej, stwierdziła, że zakupy mogą poczekać do później i wycofała się z powrotem do cukierni.

Zosia siedziała i próbowała o niczym nie myśleć, ale kiepsko jej szło. Im bardziej próbowała, tym bardziej różne myśli kotłowały się w jej głowie. W takich chwilach, właściwie już w ostateczności pisała do swojego przyjaciela, którego znała jeszcze z dzieciństwa. Kiedy mieszkał jeszcze w Polsce, zawsze powtarzał Zosi, że kiedyś się z nią ożeni. Potem oboje się z tego śmiali, ale pomimo upływu tylu lat, jemu uczucia do Zosi wciąż siedziały w głowie i w sercu, ma się rozumieć. Nie widzieli się ze dwadzieścia lat (to znaczy na żywo oczywiście, bo czasem udało im się pogadać przez komunikator). Filip mieszkał obecnie na Mauritiusie i nie wiedział co to problemy. Swoje rzecz jasna. Zosia mogła mu się zwierzać z wszystkiego i o każdej porze. Wojtek z pewnością nie miał zielonego pojęcia o znajomości swojej żony z Filipem. Zosia skrzętnie to przed nim ukrywała. Wiedziała, że gdyby się wydało, że zwierza się ze swoich problemów obcemu facetowi, a nie mężowi, byłaby niezła awantura. Tylko, że Wojtka nie było przy niej, zwłaszcza, kiedy miała gorszą chwilę albo cały dzień do dupy. Postanowiła więc zaczepić Filipa. Rozmowa z nim zawsze była kojąca.

— Hej — napisała krótko. Kiedy odpowiedzi nie było, odłożyła telefon na biurko, zdjęła buty i oparła je o brzeg blatu. Delektowała się herbatą i pomyślała o wakacjach, które już dawno powinny się wydarzyć w jej życiu. Filip wielokrotnie zapraszał ją do siebie, a ona za każdym razem delikatnie odmawiała. Usłyszała dźwięk nadchodzącej wiadomości. Poderwała się z fotela. Była niemal pewna, że to Filip odpisał.

— Mamo, pamiętasz o wywiadówce? — napisał Szymon, jej pierworodny. — Jasna cholera. Jeszcze tego brakowało — zaklęła w duchu. Odpisała, że pamięta i od razu napisała do matki, z zapytaniem, o której szanowny wujek ma się dziś zjawić u niej w domu. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast: -Już jest. Zaprosiłam go na obiad. Będzie u Was około dwudziestej. -Całe szczęście. Może z wszystkim zdążę. Po tej myśli ułożyła się z powrotem wygodnie w fotelu i zamknęła na chwilę oczy. Jednak po paru sekundach uzmysłowiła sobie, że Kinga nie może robić wszystkiego sama. Nie z samego rana. Wstała więc, łyknęła positivum i poszła pomóc swojej pracownicy.

— Przepraszam cię. Już jestem. Gdzie ta lista do hurtowni? — zapytała z uśmiechem. Dziewczyna wskazała głową na tablicę korkową, zawieszoną na ścianie obok lodówki. Była akurat zajęta pakowaniem tortu dla stałego klienta.

Zosia zerwała listę, spakowała swoje rzeczy do torebki i ruszyła do samochodu.

— Co się dzieje Zosiu? — odczytała wiadomość od Filipa, siedząc już za kierownicą. Bez wahania zadzwoniła do niego.

— Mam potwornie ciężki początek dnia i potrzebuję kilku słów wsparcia — wypaliła na bezdechu.

— Mów — powiedział krótko, by zaraz potem usłyszeć o niespodziewanej wizycie wujka, którego Zosia prawie nie zna i równie niespodziewanej wywiadówce w szkole Filipa, o tym jak rano była w domu awaria i powódź oraz ogólnie o tym, jak to życie w rodzinie wcale nie jest taką sielanką, jaką pokazują w reklamach proszku do prania czy płatków śniadaniowych. Kiedy wreszcie Zosia wyżaliła się swojemu przyjacielowi na każdy możliwy sposób, nie słyszała w słuchawce nic prócz głuchej ciszy. -Halo. Filip. Jesteś tam jeszcze? — zapytała z obawą, że mężczyzna rozłączył się, ponieważ nie mógł już słuchać o jej problemach.

— Tak Zosiu. Jestem — odpowiedział cicho. -Nie możesz tak żyć. Za dużo na siebie bierzesz.

— Wiem, ale wierz mi, nie zgłaszam się na ochotnika, a te wszystkie zadania mnożą się jak grzyby po deszczu.

— Pomyśl, czy części obowiązków nie może wziąć na siebie Wojtek? — Zosia prawie parsknęła śmiechem, ale z trudem się powstrzymała. Wyobraziła sobie, jak jej mąż bez wahania zgadza się na robienie zakupów, czy przygotowanie kolacji.

— Wiesz, że to niemożliwe.

— To może pomyśl, czy świat się zawali, jak nie pójdziesz na wywiadówkę albo nie odkurzysz pokoju dla gości. Olej mało istotne sprawy, a skup się bardziej na sobie i swojej Malince. No i zdecydowanie zaplanuj urlop. Moje zaproszenie wciąż jest aktualne — dodał.

— Wciąż o tym myślę i coraz bardziej twoja propozycja mnie kusi.

— I dobrze. Oby to nastąpiło jeszcze w tym roku. Musisz o siebie dbać Zosiu. Nikt inny tego nie zrobi, a już na pewno nie twój mąż.

— Dziękuję Filip. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz. To znaczy twoje słowa i porady — szybko się poprawiła, kiedy usłyszała po drugiej stronie słuchawki pytanie: -Naprawdę?

— Muszę kończyć. Pa.

— Pa i uważaj na siebie. Odpuść to co zbędne i ciesz się życiem — powiedział na koniec. Zosia schowała telefon z powrotem do torebki i postanowiła jeszcze chwilę posiedzieć w samochodzie. Chciała pójść za radą przyjaciela. Postanowiła zrobić szybką analizę spraw pilnych i mniej pilnych. Koniec końców wyszło jej, że zakupy w hurtowni są konieczne. Jeżeli chodzi o zebranie w szkole, to akurat może załatwić przez telefon. Szymon uczył się bardzo dobrze i nigdy nie sprawiał żadnych problemów. Zresztą, gdyby działo się coś złego, wychowawczyni od razu by do niej zadzwoniła. Pozostała jeszcze kwestia gościa wieczorową porą. Zosia wydedukowała sobie, że skoro Kaczor zje u jej mamy obiad, a potem pewnie jeszcze ciasto, to nie będzie aż tak głodny. Postanowiła więc zrobić na kolację coś, do czego wszystkie potrzebne składniki ma w domu. Risotto. Ta myśl spodobała jej się od razu. Wszyscy domownicy uwielbiali tę potrawę, a wujek? No cóż. Będzie się musiał dostosować. W ten sposób wypadną jej zakupy w markecie, których tak nie znosiła. Sprawę odkurzania w pokoju gościnnym zleciła Szymonowi i w ten oto sposób dzień, który zapowiadał się na bardzo zwariowany i intensywny, stał się spokojny i luźny. Kobieta znalazła nawet czas na fryzjera i zakupy tylko dla siebie. Kupiła na wyprzedaży kilka sukienek i torebkę. Wracała do domu przed dziewiętnastą. Spokojna, zrelaksowana i w dobrym humorze.

— Hej mamuś — usłyszała od progu dziecięcy głos swojej córki. Marcelinka jak zwykle coś rysowała. Pomimo skupienia się na swoim rysunku ona jedna zauważyła powrót mamy do domu.

— Hej córciu. Jak ci minął dzień?

— Wyśmienicie. Dostałam szóstkę z matematyki i pani wytyczyła mnie na konkurs z języka polskiego. Ojej. Mamuś, ale ty masz piękną fryzurę — zawołała zachwycona i przykleiła się do niej z wszystkich sił.

— Dziękuję i gratuluję sukcesów. Jestem z ciebie taka dumna córeczko.

— Ze mnie też pewnie byłabyś dumna, gdybyś tylko poszła na zebranie — odezwał się Szymon. Siedział w kuchni i pałaszował ciasto sprzed dwóch dni.

— Przepraszam, ale nie dałam rady. Jutro zadzwonię do twojej wychowawczyni i z nią porozmawiam. Tata już jest? — zapytała zdejmując buty. Syn pokiwał przecząco głową. -Odkurzyłeś pokój, tak jak cię prosiłam?

— Tak — odpowiedział z nosem w telefonie. Kobieta podziękowała i poszła na górę wziąć prysznic i przebrać się w jedną z tych sukienek, które dzisiaj kupiła. Fiołkowy — jej ulubiony kolor. Lekko dopasowany krój nadawał jej sylwetce lekkości, a niewielki dekolt odsłaniał dokładnie tyle ile trzeba. Kiedy była już odświeżona i ubrana, zerknęła na zegarek. Za pięć ósma. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

— Otworzę — usłyszała z dołu męski głos syna. -I dobrze. Im więcej obowiązków przejmie jej rodzina, tym więcej będzie miała czasu na inne, ważne sprawy — pomyślała schodząc uważnie po schodach. Kilka tygodni wcześniej rąbnęła na nich jak długa. Na szczęście skończyło się tylko na kilku siniakach, ale od tamtego czasu zawsze już uważa, gdzie stawia nogi i trzyma się przy tym poręczy. Kiedy dotarła wreszcie do holu, usłyszała rozmowę syna z wujkiem. Rozmawiali ze sobą, jakby znali się od zawsze, a przecież widzieli się po raz pierwszy w życiu. Marcelinka pozostała niewzruszona wizytą kogoś zupełnie nowego w ich domu i rysowała sobie w najlepsze.

— Witaj Zosiu — powiedział wuj i wyciągnął do niej swoje wielkie, wyćwiczone do granic możliwości, a raczej rozciągliwości koszulki polo, ramiona. Kobieta delikatnie przywitała się z gościem. Ten jednak zamknął ją w swym uścisku i nie chciał wypuścić. Po parunastu sekundach jednak się zreflektował i Zosia mogła znowu swobodnie oddychać.

— Kopę lat — powiedział z szerokim uśmiechem. -Widzieliśmy się ostatnio chyba z dwadzieścia lat temu.

— Coś koło tego. Wejdź, proszę — powiedziała gospodyni i zaprosiła go do salonu. -Czego się napijesz?

— Masz piwo? — zapytał wprost.

— Jasne. Zaraz przyniosę — powiedziała i poszła do kuchni. Szymon jakby na to czekał. Od razu usiadł naprzeciw Mateusza i zaczął z nim rozmowę. Zosia postawiła przed wujkiem piwo i wróciła do kuchni, żeby przygotować kolację. Zerkała co chwila w stronę salonu. Zastanawiała się nad ksywą Mateusza. Kaczor nijak jej do niego nie pasowało. Wyraziste rysy jego twarzy smaganej słońcem Australii, orzechowe oczy w ciemnej oprawie, wąski nos i pełne usta, tworzyły miły dla oka widok. Do tego ta sylwetka. Wysportowany, dobrze zbudowany i wysoki. Zosia, krojąc warzywa do risotto, zastanawiała się, dlaczego tak naprawdę zwraca się do niego wujku, skoro jest od niej starszy tylko o sześć lat i tak naprawdę nie łączą ich żadne więzy krwi. Jest przyszywanym, młodszym kuzynem jej mamy. Tyle. Kiedy wstawiła ryż i podsmażyła mięso z warzywami, nalała sobie kieliszek białego wina i poszła do salonu. Marcelinki już nie było. Zrobiła pytającą minę w stronę Mateusza. -Poszła do siebie. Mówiła, że nie może się tutaj skupić, czy coś — powiedział syn i od razu wrócił do rozmowy z gościem.

— Zajrzę do niej. Odłożyła kieliszek na kominek i poszła na górę. W międzyczasie do domu wrócił Wojtek. Podczas kolacji prym wiedli mężczyźni. Zosia nie miała za wiele do powiedzenia. Nigdy nie przepadała za sportem, a oni właśnie tę dziedzinę życia obrali sobie za główny temat do rozmowy przy kolacji. Kobieta zjadła połowę swojej porcji, życzyła im dobrej nocy i udała się do sypialni. Przed snem zdążyła jeszcze podziękować Filipowi za złote rady, wyłączyła telefon i zapadła w głęboki sen. O trzeciej nad ranem obudziły ją jakieś trzaski dochodzące z dołu. Była przerażona. Próbowała obudzić Wojtka, ale ten ani drgnął. Wyszła cicho spod kołdry, wzięła z komody figurkę Wenus z Milo, którą dostała od matki i postanowiła ruszyć w kierunku wroga, który wciąż buszował na dole. Z każdym krokiem serce waliło jej coraz mocniej, dłonie zaciśnięte na figurce zaczęły jej się pocić. Wstrzymała oddech i kiedy była już prawie na dole, zauważyła włamywacza schylonego przy kuchennej szafce. Podeszła bliżej i z całej siły walnęła go w głowę. Niestety, a może i stety, cios zamiast powalić bandytę na ziemię, sprawił, że figurka rozprysnęła się na kawałki.

— Alabaster — powiedział Kaczor, masując sobie głowę w miejscu uderzenia. Zosia stała jak wryta. W dodatku zapomniała, że ma na sobie jedną z tych seksownych i prześwitujących koszulek nocnych, które tak bardzo kochała.

— Co ty tu do cholery robisz? — wycedziła przez zęby.

— Wybacz. Nie mogłem spać. Chciałem napić się kawy — tłumaczył się jak mały chłopczyk, który właśnie spalił sąsiadom stodołę. Kobieta miała ochotę walnąć go jeszcze raz.

— Przestraszyłeś mnie na śmierć — powiedziała. Dopiero, kiedy zauważyła, jak Mateusz dziwnie na nią patrzy, zorientowała się, że stoi przed nim prawie naga. -Posprzątaj tu potem po sobie.

— Dobra. Ale figurki szkoda — zażartował na koniec, lecz nie usłyszał już żadnej riposty.

Nazajutrz dzień przywitał okolicę deszczem i chłodniejszym powietrzem. Wojtek wstał jak zwykle lewą nogą i jak co dzień miał do żony niepotrzebne uwagi. Zosia albo się już do nich przyzwyczaiła albo nie chciała się kłócić przy dzieciach, a tym bardziej przy gościu, który był świadkiem monologu ze strony gospodarza. Zamierzał nawet mu zwrócić uwagę, ale nie chciał dolewać oliwy do ognia. Kiedy został sam na sam z Zosią, ona zapytała go o głowę i nie czekając na odpowiedź, przeprosiła za swoje zachowanie.

— Nie to ja przepraszam. Nie powinienem… No wiesz, tak się panoszyć.

— Daj spokój. Czuj się jak u siebie — powiedziała nalewając sobie kawy.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Jasne, dawaj wujku — powiedziała, akcentując ostatnie słowo.

— Skończ już z tym wujkiem. Mów mi po imieniu.

— Dobra. To co to za pytanie?

— Czemu się godzisz na takie traktowanie? Zosia posmutniała i nie wiedziała co odpowiedzieć. Mateusz to zauważył i dodał: -Dobra, nie było pytania. Pójdę pobiegać. Pewnie ten czas masz zawsze tylko dla siebie. Korzystaj.

— Dziękuję — powiedziała z trudem powstrzymując łzy.

Kiedy dotarła do cukierni, była już w miarę spokojna. Kinga była już na posterunku i wszystkim się zajęła. Ludzie zaczęli się schodzić na poranną kawę i ciasto, więc Zosia od razu przebrała się w fartuszek i zaczęła obsługiwać gości.

— I dobrze, że jest ruch. Przynajmniej nie mam czasu myśleć o sprawach, na które i tak nie mam wpływu. Muszę tylko pogadać z Kingą. Wydaje się jakaś dziwna — myślała krojąc ciasto. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, podeszła do niej i zagadała: -Wszystko w porządku Kinga? Lecz dziewczyna tylko kiwnęła głową.

— Znam cię. Wydajesz się jakaś inna. Może potrzebujesz pomocy? — Zosia nie dawała za wygraną.

— Nie wiem. Mam mętlik w głowie — odpowiedziała patrząc gdzieś w dal.

— Co się stało? Mów. Coś z Bartkiem? — szefowa przyjęła bardziej władczy ton, ale to tylko sprawiło, że Kinga zamykała się w sobie jeszcze bardziej. W tej chwili zadzwoniła jej komórka. -Przepraszam. Muszę odebrać. To mama.

— Jasne — odpowiedziała Zosia i poszła posprzątać ze stolika stojącego tuż obok witryny.

— Cześć Zocha — usłyszała za plecami piskliwy ton głosu swojej przyjaciółki.

— Cześć Ala. Fajnie, że jesteś. Siadaj, zrobię nam kawy i mam to pyszne ciasto z jagodami, które tak uwielbiasz. Z Alą znały się jeszcze z dzieciństwa. Przyjaciółka była kompletnym przeciwieństwem Zosi. Może dlatego rozumiały się bez słów. Bo nie od dziś wiadomo, że przeciwieństwa lubią się przyciągać. Alicja była dekoratorką wnętrz i w wieku trzydziestu dziewięciu lat wciąż była singielką. Zmieniała facetów jak rękawiczki i nadal wierzyła, że kiedyś trafi na tego, który jest jej przeznaczony. W przeciwieństwie do Zosi, była niepoprawną optymistką i kobietą dbająca zarówno o stan swojego ciała, jak i ducha.

Kiedy Zosia upewniła się, że Kinga wróciła już z zaplecza, mogła spokojnie usiąść i pogadać z Alą. Rozmawiały o jej nowym kliencie, który zlecił aranżację swojej willi na przedmieściach i o tym, jak to tylko kwestia czasu, jak nie będzie mógł oprzeć się urokowi przepięknej dekoratorki. Długie kasztanowe włosy, idealna figura i buzia jak u fotomodelki niejednemu zawróciły już w głowie. Oczywiście pod warunkiem, że ów mężczyzna był w jej guście. Potem Zosia opowiadała jej o niespodziewanym gościu i o tym, jak ubiegłej nocy prawie go zabiła.

— Musisz mi go koniecznie przedstawić — zaproponowała podekscytowana.

— Spodoba ci się. Jest w twoim guście — stwierdziła Zocha. -Wpadnij wieczorem na grilla — dodała.

— Chętnie. Przyniosę sałatkę i piwo.

— Przynieś winko. O piwo zadba Wojtek.

— A właśnie. On dalej taki bez humoru? — zapytała ściszonym tonem.

— Daj spokój. Nawet nie chce mi się o nim gadać. Już Mateusz zauważył dziś rano, że mój mąż to burak.

— Serio? W takim razie jeszcze bardziej chcę go poznać. A teraz wybacz, ale jestem umówiona na spotkanie. Pogadamy wieczorem. Kawę i ciasto wezmę na wynos. Pa — powiedziała i poszła do Kingi, żeby spakowała jej te wszystkie pyszności. Następnie wyszła z cukierni tym swoim lekkim, pełnym gracji krokiem.

Zosia chciała dokończyć rozmowę z Kingą, ale akurat rozmawiała z bardzo wybrednym klientem, więc poszła na zaplecze i sprawdziła telefon. Akurat rozdzwonił jej się w ręce.

— Cześć Filip — powiedziała uradowana.

— Cześć Słonko. Jak się czujesz? — zapytał z troską w głosie.

— Lepiej. Dziękuję.

— Kiedy przylecisz?

— Filip, proszę. Nie zaczynaj. Wiesz przecież, że nie mogę.

— Możesz. Możesz robić wszystko, na co masz ochotę. Nikt ani nic nie powinno cię ograniczać.

— Łatwo ci mówić. Nie masz rodziny, zobowiązań. Jesteś panem swojego życia.

— To było niemiłe.

— Wiem, przepraszam, ale nie potrafię tak wszystkiego rzucić, powiedzieć do widzenia i wsiąść w samolot. Mam dzieci, Malinkę. To nie jest takie proste.

— Rozumiem. Jakby co, to wiesz… Muszę kończyć. Pa — powiedział i nie czekając na odpowiedź Zosi, rozłączył się. Zrobiło mu się przykro, a zarazem był na siebie wściekły, że nie potrafił przekonać Zosi, żeby przyleciała do niego chociaż na parę dni.

— Pa — powiedziała już do siebie i wrzuciła telefon z powrotem do torebki. Nagle przypomniało jej się, że miała zadzwonić do nauczycielki syna. Wyjęła telefon z powrotem i wybrała numer Malinowskiej. Tak, Malinowskiej. Owa nauczycielka miała bowiem na nazwisko tak samo, jak Zosia i reszta jej najbliższej rodziny. Szymon często słyszał od swoich kolegów głupie uwagi typu, że jest synem pani profesor, chociaż dobrze wiedzieli, że tak nie jest. Po rozmowie z Malinowską, Zosia wróciła do pracy.

— Jak mama się czuje? — zapytała Kingi, która akurat myła filiżanki.

— Średnio. Ten ból biodra dokucza jej coraz bardziej. Boi się, że nie wytrzyma do operacji.

— A środki przeciwbólowe?

— Nie pomagają. Może na chwilę, ale ból wraca.

— A nie można jakoś przyspieszyć tej operacji?

— Nie. To już i tak szybki termin.

— Za dwa lata. To naprawdę szybko — stwierdziła z sarkazmem.

— A prywatnie?

— Prywatnie zrobią od ręki, ale wiadomo nie od dziś, wszystko ma swoją cenę, a ani ja, ani tym bardziej moja mama nie mamy takiej forsy. Musimy czekać. Co zrobić. Bartek pomaga jej jak może.

— Twój syn, to dobry chłopak. I bardzo przystojny — dodała z lekkim uśmiechem -Powiesz mi, czemu rano miałaś zapłakane oczy? — próbowała wrócić do porannej rozmowy. Kinga popatrzyła na nią i już zbierała się w sobie, kiedy do cukierni weszła zakochana parka. A tuż za nimi pan Eugeniusz. Nie było szans na rozmowę. Przynajmniej nie przez najbliższe półtorej godziny, bo tyle uroczy sąsiad spędzał w Malince na pogawędce z jej właścicielką. Kiedy pan Eugeniusz wypił już swoją kawkę, zjadł ciasto z malinami i galaretką i nagadał się z Zosią, Kinga postanowiła zwierzyć się szefowej ze swojego sekretu.

— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęła.

— Słucham cię — powiedziała i w tym samym momencie zadzwoniła jej torebka, a właściwie telefon, który się w niej znajdował. -Przepraszam, sprawdzę tylko o co chodzi — powiedziała Zosia.

— Halo.

— Zosia? Dzwonili ze szkoły. Szymon się z kimś pobił i trzeba po niego podjechać.

— A ty nie możesz?

— Nie. Za chwilę mam zebranie, a potem spotkanie z klientem. A ty przecież i tak nie masz nic pilnego do roboty — stwierdził i rozłączył rozmowę. Kobiecie zrobiło się przykro. Jej mąż od zawsze uważał, że Zosia nic nie robi, tylko siedzi na dupie i czeka na jego rozkazy.

— Kinga. Przepraszam cię. Muszę pojechać do szkoły. Porozmawiamy jutro, ok?

— Nie będziesz już wracać? — zapytała zawiedziona.

— Nie zdążę. Zamknij Malinkę, proszę — Zosia mówiła w pośpiechu. Tak samo szybko zbierała swoje rzeczy i szybko odjechała spod cukierni.

Na miejscu okazało się, że sprawa nie jest aż tak poważna, jak Zosia sobie to wyobrażała, ale wiadomo, szkoła woli dmuchać na zimne. Skończyło się na draśniętym łuku brwiowym i rozwalonej wardze. Kobieta po drodze zgarnęła córkę, co młodej nie było na rękę, bo umówiła się z Karolem na świetlicy. Po telefonicznej konsultacji z mamą Karola, Zosia zgarnęła również i jego i tak oto do domu dotarli we czwórkę. Mateusz od razu obejrzał rany Szymona. Pracował kiedyś jako lekarz pogotowia, więc znał się na rzeczy. Marcelina i Karol poszli na górę pracować nad jakimś projektem, więc Zosia miała chwilę, żeby zająć się obiadem.

— Co ty robisz? — zapytał ją Mateusz, który wszedł do kuchni.

— Obiad.

— Po co? Zrób sobie kawę i odpocznij dziewczyno.

— Łatwo powiedzieć. Za chwilę wbiegnie tu banda głodomorów i zacznie domagać się posiłku.

— No i co? Masz pełną lodówkę. Jak będą głodni, to sami sobie coś przygotują. Idź do ogrodu. Poczytaj coś. Albo wybierz się do kina — zaproponował gość.

— Sama?! Do kina?! — parsknęła, co od razu wydało jej się niegrzeczne w stosunku do niego. Starał się być miły i troskliwy. Może nawet zbyt bardzo troskliwy. Ona po prostu nigdy nie myślała o sobie, zawsze na pierwszym miejscu stawiała swoje dzieci. Dlatego też propozycja wyjścia do kina wydawała jej się czymś ekstrawaganckim i nazbyt egoistycznym.

— No co? To jakaś zbrodnia? Kiedy ostatnio byłaś w kinie?

— Nie pamiętam — odrzekła smutno.

— No widzisz. Zaraz sprawdzę ci repertuar. Na pewno coś ci przypadnie do gustu.

— Próbujesz się mnie pozbyć z domu? Macie jakieś plany z Wojtkiem? A może z młodym coś kombinujecie? — pytała uśmiechając się do obydwu, bo jej syn akurat wszedł do kuchni.

— Mnie w nic nie mieszajcie. Ja mam jutro sprawdzian i muszę zakuwać — oznajmił, następnie wyjął z lodówki sok i poszedł z powrotem do siebie.

— Nic nie kombinuję. Twoja mama opowiadała mi o zawale, jaki niedawno przeszłaś. Uważam, że powinnaś więcej czasu poświęcić na odpoczynek, a nie ciągle być na czyichś usługach. Zosia nagle posmutniała.

— Co jest? Powiedziałem coś nie tak?

— Nie. Tylko to nie od ciebie powinnam usłyszeć te wszystkie słowa.

— Wiem. Twój mąż to — chciał powiedzieć niecenzuralne słowo, ale uznał, że i bez tego kobieta zdaje sobie sprawę, w jakim stanie jest jej małżeństwo.

— Uważam, że Kaczor ma rację — powiedział Szymon, który wrócił do kuchni po owoce. Mateusz tymczasem poszedł sprawdzić, co tego wieczoru grają w kinie.

— Musisz więcej odpoczywać. Jeśli chcesz, to możesz iść do kina z nim, a ja zajmę się dzieciakami. Żaden problem — zakomunikował i czekał na odpowiedź.

— Dziękuję synu, ale dzisiaj wieczorem zaprosiłam Alę na grilla. Może jutro.

— Świetnie. Pomogę ci przygotować karkówkę — zadeklarował się Szymon.

— Dam radę. Ty musisz się uczyć. Zresztą Mateusz może mi pomóc, prawda? — zapytała go, kiedy wszedł do kuchni.

— Nie wiem w czym, ale zgadzam się w ciemno.

— No widzisz. Zmykaj — powiedziała do syna i sięgnęła po dzbanek z kawą.

— To w czym mam pomóc? — zapytał zaciekawiony.

— Zaprosiłam dzisiaj na grilla swoją przyjaciółkę.

— Świetnie. To co mam robić? — zapytał i od razu się ożywił. Nie cierpiał bezczynnie siedzieć.

— Najpierw musimy pojechać po zakupy — odpowiedziała, biorąc do ręki notes i długopis -Potem przygotować mięso na grilla i jakąś sałatkę. A później to wszystko zjeść — nadęła usta.

— W miłym towarzystwie — dodał i przejechał palcami po swoich włosach, bo jakiś kosmyk opadł mu na czoło i zaczął go denerwować.

Wieczór nadszedł niespodziewanie szybko. Na szczęście z pomocą Mateusza, wszystko było gotowe na czas. Alicja zjawiła się punktualnie i od razu zaczęła kokietować nieznajomego. Wpadł jej w oko od razu po przedstawieniu ich sobie. Mężczyzna jednak był nieco zbity z tropu. To był ten typ faceta, co lubił zdobywać kobietę, a nie wpadać w jej sieci. Ale cóż. Ponieważ Alicja była bliską przyjaciółką Zosi, nie chciał robić przykrości ani jednej, ani drugiej, dlatego też potulnie znosił wszystkie komplementy, umizgi i tajemnicze uśmieszki.

Wojtek wrócił po dwudziestej pierwszej. Humoru jak zwykle brak. Ochoty na imprezowanie brak. Przywitał się oschle, wykpił bólem głowy i tyle go widzieli. Atmosfera nieco przygasła, ale Mateusz wziął sprawy w swoje ręce i włączył cicho muzykę. Najpierw poprosił do tańca Alę, później Zosię i tak na zmianę, dopóki nie zrobiło się chłodno i Alicja postanowiła wrócić do domu.

— Zostaw to sprzątanie. Jutro też można to zrobić. Lepiej napij się jeszcze winka — powiedział i poszedł po pled dla Zosi.

— Dlaczego właściwie tu przyjechałeś? — zapytała.

— Hmm. Może z tęsknoty? A może dla urozmaicenia sobie życia. Wbrew pozorom w Australii, tam, gdzie ja mieszkam, nie ma aż tylu atrakcji, jak mogłoby się wydawać. Tylko praca, dom, dom, praca i tak w kółko — ciągnął obracając w dłoniach kieliszek.

— Coś mi się wydaje, że to jest wersja dla twojej mamy i ewentualnie mojej. A jaka jest ta prawdziwa? — zapytała patrząc na niego. Była pewna, że jej towarzysz skrywa w sobie jakąś tajemnicę, o której ciężko mu mówić. Popatrzył na nią przez chwilę i zbierał się, żeby wyrzucić z siebie prawdziwy powód wyjazdu z Australii, ale w ostateczności zrezygnował. — W świetle świec była taka piękna. Taka delikatna i krucha — nagle zaczął widzieć ją jako kogoś zupełnie innego, niż tylko daleką krewną. Musiał się ogarnąć, bo jego myśli zaczęły zmierzać w niebezpieczne rejony. -Dobra, przepraszam. Chyba nie powinnam pytać. Pójdę już na górę. Jest coraz zimniej.

— Dobranoc — tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić. Posiedział jeszcze chwilę w fotelu i patrzył w żarzące się węgle.

rozdział 2

Następnego dnia Zosia wstała w kiepskim humorze. Nie miała ochoty na rozmowę, na żarty, ani nawet na śniadanie. W głowie szukała przyczyny swojego stanu i jedyne, co mogło ją do tego doprowadzić, to zachowanie jej męża, które coraz bardziej jej doskwierało i coraz mniej jej się podobało. Postanowiła, że musi z nim porozmawiać. Pytanie tylko kiedy, skoro prawie wcale się nie widują. Napisała mu więc wiadomość, że muszą pogadać, dopiła kawę, wrzuciła swoje rzeczy do torby i wyszła do pracy. Po drodze wstąpiła do Alicji, żeby wypytać ją o wrażenia z wczorajszego wieczoru, ale okazało się, że jeszcze nie ma jej w pracy. Kiedy do niej zadzwoniła, przyjaciółka cała w skowronkach opowiedziała jej o bardzo przyjemnej nocy z pewnym taksówkarzem. -No cóż. Widocznie Mateusz nie przypadł jej do gustu — pomyślała.

Kiedy podjechała pod Malinkę, coś jej nie pasowało. O tej porze zawsze to ona była pierwsza, a nie Kinga. Rolety podniesione, drzwi otwarte. -O co chodzi?

— Witam szanowną sąsiadkę. Jak zdrówko? — przywitał się pan Eugeniusz.

— Dzień dobry. Wszystko w porządku.

— A coś taka rozkojarzona i blada?

— Nie. Jestem tylko trochę zdziwiona, że Kinga jest już w pracy. Zaczyna dopiero za godzinę.

— Widocznie nie może żyć bez tej pracy tak samo jak ty. Oj co za czasy — powiedział na odchodne i pomaszerował do kiosku po gazetę.

Zosia tymczasem weszła do cukierni i zawołała Kingę, ale nie usłyszała odpowiedzi. Poszła dalej, w kierunku zaplecza, wciąż nawołując imię swojej pracownicy, ale nadaremnie. Z każdym krokiem bała się coraz bardziej. W końcu weszła do ostatniego pomieszczenia w cukierni. Do łazienki i tam ją zobaczyła. Kinga leżała na posadzce, z głową we krwi. Oczy miała otwarte i pustym, martwym wzrokiem patrzyła wprost na nią.

Z przerażenia Zosia nie mogła nawet krzyczeć. Brakowało jej powietrza. Wzięła więc torebkę z biurka i jak najszybciej wybiegła na zewnątrz. Tam zwymiotowała samą żółcią i dopiero kiedy uświadomiła sobie, co przed chwilą zobaczyła, zaczęła wołać o pomoc. Pogotowie było w ciągu pięciu minut, ale nie mieli zbyt wiele do roboty. Stwierdzili zgon, podali Zosi zastrzyk uspokajający i odjechali do innego pacjenta. Po kolejnych trzech minutach zjawiła się policja. Zabezpieczyli teren i kazali Zosi zaczekać w radiowozie. Zastrzyk zaczął działać i kobieta zasnęła na tylnym siedzeniu. W międzyczasie przyjechali technicy oraz komisarz Martin Zdenek.

— Halo, proszę pani. Słyszy mnie pani — mężczyzna delikatnie trącał jej ramię. Zosia, która wciąż była pod wpływem leków, nie bardzo wiedziała co się dookoła dzieje. Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą twarz obcego mężczyzny, który coś do niej mówił. Aż krzyknęła z przerażenia.

— Kto ją tak naszprycował — zapytał policjantów, którzy pierwsi przybyli na miejsce, ale nie uzyskał odpowiedzi.

— Kinga, ona tam leży. Ci z pogotowia powiedzieli, że nie żyje. Dali mi jakiś zastrzyk i uciekli — majaczyła, próbując się podnieść.

— Proszę siedzieć. Może zadzwonić do męża czy kogoś innego — zapytał, widząc na palcu obrączkę. Zosia kiwnęła głową i drżącą ręką podała mu swój telefon. -Pod ICE Wojtek — wybełkotała. Komisarz próbował dodzwonić się do mężczyzny, ale bezskutecznie. -Ktoś jeszcze mógłby panią stąd zabrać? — dopytywał.

— Niech pan spróbuje pod Kaczor. Zdenek posłusznie wyszukał nazwisko w książce telefonicznej i zadzwonił. Mateusz odebrał po dwóch sygnałach.

Po dwudziestu minutach był już pod Malinką.

— Proszę zabrać stąd panią Zosię. Proszę jej pilnować jak oka w głowie. Nie jest wykluczone, że sprawca chciał skrzywdzić właśnie ją. Od pana Eugeniusza komisarz dowiedział się kto jest właścicielką kawiarni i o której kobieta pojawiła się w pracy. -I proszę pilnować, żeby dużo piła, musi wypłukać z siebie to świństwo. Popołudniu wpadnę do niej, żeby ją przesłuchać — polecił Zdenek.

— Oczywiście — odpowiedział i poszedł w stronę radiowozu, w którym siedziała Zosia. Pomógł jej wyjść i zawiózł ją do domu. Tam położył ją do łóżka i próbował dodzwonić się do Wojtka. Bezskutecznie. Wściekły rzucił telefon na sofę i poszedł zaparzyć sobie kawę.

Tymczasem komisarz Zdenek oglądał miejsce zbrodni. Po wstępnej rozmowie z technikami wiedział już, że ofiara zmarła na skutek pęknięcia kości potylicznej.

— Skąd wiadomo, że to morderstwo? — zapytał.

— Tego nie powiedziałam — oznajmiła kobieta, ubrana w biały kombinezon i przezroczyste, duże okulary. Martin znał ją z komendy i wiedział, że pod tym kombinezonem kryje się drobna, atrakcyjna brunetka, z burzą loków na głowie i figlarnym spojrzeniu. Zawsze w humorze i zawsze miła. Pół komendy robiło do niej maślane oczy, ale ona była odporna na męskie westchnienia. Kochała tylko jednego faceta. Komisarza Kryspina Bolka, jego partnera.

— Nie rozumiem.

— Nie potwierdziłam jeszcze, że to morderstwo. Muszę zrobić sekcję, żeby to potwierdzić lub wykluczyć.

— Ile czasu ci to zajmie?

— Wieczorem dostaniesz raport — powiedziała i wróciła do pracy. Komisarz jeszcze przez chwilę jej się przyglądał. Ofierze oczywiście. Jednak niczego szczególnego nie zauważył. Postanowił więc rozpytać po okolicy.

Mateusz w końcu dodzwonił się do Wojtka. Opowiedział mu o wszystkim i szanowny małżonek zjawił się w domu po dwóch godzinach. Zaraz po nim do drzwi zadzwonił komisarz Zdenek.

— Proszę, niech pan wejdzie. Zaraz obudzę żonę — powiedział i wpuścił mężczyznę do środka. Słowa te usłyszał akurat Mateusz i słowo żona w ustach gospodarza brzmiało bezdusznie i bezprzedmiotowo.

— A pan kim jest dla rodziny? — zapytał go komisarz.

— Dalekim krewnym. Przyjechałem kilka dni temu z Australii.

— Jak się pan nazywa? — ponowne pytanie zadane podczas otwierania niewielkiego notesu.

— Mateusz Philips.

— A co pan robił wczoraj koło dziewiętnastej?

— Byłem tutaj. Pomagałem Zosi w przygotowaniu grilla.

— I ona, to znaczy pani Zosia może to potwierdzić? — zapytał wciąż coś notując.

— No tak. Jej dzieci również.

— Ktoś był jeszcze na tym grillu?

— Jej przyjaciółka Ala. Nazwiska niestety nie znam.

— A mąż?

— Mąż wrócił późno, przywitał się i od razu poszedł do domu — odpowiedział i dodał: -Zresztą proszę jego o to zapytać — wskazał głową na Wojtka, który wszedł do salonu. Tuż za nim weszła Zosia. Miała na sobie dres w kolorze ciemnego granatu. Oczy miała podpuchnięte, włosy w nieładzie, a Mateuszowi i tak serce zabiło mocniej na jej widok. -Co się ze mną dzieje do cholery. Przecież znam ją od dziecka. Jesteśmy prawie rodziną — pomyślał. -Zrobię kawy — oznajmił i poszedł do kuchni, żeby dłużej nie gapić się na nią. Poza tym musiał czymś zająć myśli.

— Witam ponownie. Jestem komisarz Martin Zdenek. Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci pani pracownicy. Jak się pani czuje?

— Lepiej — skłamała.

— Czyli mogę zadać pani kilka pytań? — Zosia skinęła głową na znak zgody.

— Jak się pani nazywa?

— Zofia Malinowska — powiedziała cicho. Wojtek w tym czasie siedział obok niej na kanapie i trzymał ją za rękę, którą ona bezustannie próbowała wyswobodzić.

— Kim pani jest dla zmarłej?

— Jestem właścicielką Malinki, a Kinga u mnie pracuje.

— Od jak dawna? To znaczy od jak dawna jest pani właścicielką cukierni? — poprawił pytanie i wziął od Mateusza kubek z kawą. Pozostałe dwa kubki, dla Zosi i Wojtka, mężczyzna postawił na ławie i poszedł do ogrodu. Zajął się sprzątaniem po wczorajszym grillu.

— Od kilku lat, a Kinga pracowała u mnie od siedmiu miesięcy.

— Jaką była pracownicą?

— Bardzo dobrą. Sumienną, pracowitą. To bardzo spokojna i rezolutna kobieta.

— Pani Zofio, ja wiem, że to dla pani trudne, ale muszę wypytać o jak najwięcej szczegółów, żeby szybko wyjaśnić śmierć pani Kingi.

— Czy to było morderstwo? — wtrącił się Wojtek, ale komisarz zignorował jego pytanie.

— Proszę pytać — powiedziała i sięgnęła po kubek. Kawa była idealna. Taka jak lubi. Czarna z odrobiną cukru. -Przynajmniej jest ktoś na tym świecie, kto wie, jaką kawę lubię -pomyślała, ale zaraz potem zganiła się za tę myśl. Kinga nie żyje i na tym teraz musi się skupić.

— Czy ostatnio zauważyła pani w zachowaniu swojej pracownicy coś innego, coś co wydało się pani dziwne? — zapytał ponownie, bo za pierwszym razem kobieta była myślami gdzie indziej. Dopiero dotknięcie jej ramienia przez męża przywróciło ją do rzeczywistości, a raczej wzdrygnęła się z obrzydliwością.

— Nie. Zachowywała się jak zwykle. Miła, uśmiechnięta — powiedziała słabym, zapłakanym głosem, ale zaraz potem przypomniało jej się, że przecież wczoraj Kinga rzeczywiście była nieswoja i że chciała jej o czymś powiedzieć, ale nie zdążyła. Opowiedziała o tym komisarzowi, który wszystko skrzętnie zanotował.

— Miała jakąś rodzinę?

— Tak. Nastoletniego syna i mamę. Wszyscy troje mieszkają na Bukowej.

— Proszę mi tutaj zapisać dokładny adres — polecił i podał kobiecie swój notes.

— A teraz wybaczy pani moje pytanie, ale muszę je zadać każdemu, kogo przesłuchuję w tej sprawie. Co pani robiła wczoraj, koło dziewiętnastej?

— Byłam tutaj. Razem z Mateuszem przygotowywaliśmy grilla. Potem przyszła Ala, moja przyjaciółka. Siedzieliśmy do późna w ogrodzie.

— A pan? Też uczestniczył w grillu? — zapytał Wojtka.

— Przepraszam. Czy ja już jestem wolna? — zapytała Zosia. -Chciałabym odpocząć.

— Tak. Proszę mi jeszcze tutaj napisać dane pani przyjaciółki i jej numer telefonu. Kobieta zrobiła to szybko, jakby długopis palił ją w rękę. Zabrała swój kubek i poszła do ogrodu. Usiadła w fotelu, tym samym, w którym siedział wczoraj Mateusz. Podkuliła nogi pod siebie, naciągnęła kaptur na głowę i objęła dłońmi swój kubek. Kawa już nie była taka gorąca, ale jej to nie przeszkadzało. Cały czas myślała o Kindze. Wyrzucała sobie w myślach, że nie wysłuchała tego, co ma jej do powiedzenia. -Teraz pewnie się już tego nie dowiem — myślała.

— Jak się czujesz — usłyszała tuż za sobą. Aż podskoczyła w fotelu i trochę kawy wylało jej się na bluzę.

— Wybacz. Przyniosę ręcznik — stwierdził Mateusz.

— Nie trzeba. Zostaw — odstawiła kubek na stół i strzepnęła z siebie fusy, które razem z kawą wydostały się z kubka. Mateusz przyniósł koc i okrył nim Zosię. Mimo iż na dworze było prawie dwadzieścia stopni, kobieta trzęsła się z zimna.

— Może wejdziesz do środka?

— Nie. Wolę posiedzieć tutaj. Dzięki.

— Przykro mi, że cię to spotkało.

— A jeśli to było morderstwo i to miałam być ja? — właśnie dotarła do niej taka myśl.

— Nawet tak nie myśl. Po co ktoś chciałby zrobić ci krzywdę?

— A po co ktoś chciał zabić Kingę? — zapytała zdenerwowana.

— Tego nie wiem, ale ten komisarz wygląda na konkretnego gościa i jestem pewien, że znajdzie sprawcę. O ile to w ogóle było morderstwo.

— Kompletnie nie mogę w to uwierzyć. Pamiętam, jak ją przyjmowałam do pracy. Na początku byłam do niej nastawiona sceptycznie.

— Dlaczego?

— Była taka cicha, skromna, małomówna. Stwierdziłam, że nie poradzi sobie z klientami, z ich nieraz uszczypliwymi uwagami, ale Wojtek mnie przekonał.

— Twój mąż?

— No tak. Akurat wpadł na kawę, kiedy Kinga przyszła na rozmowę. Mówił, że się wyrobi, że lepsza taka kandydatka niż jakaś pyskata, która nie pozostanie dłużna klientowi, czy jakoś tak. W każdym razie zaryzykowałam i nie żałuję. Aż do teraz. Bo gdybym jej nie przyjęła, to może wciąż by żyła. A może to jednak miałam być ja? — Zosia zadręczała się do tego stopnia, że Mateusz nie mógł na to patrzeć.

— Komisarz już sobie poszedł, ale będzie w kontakcie jakby co — powiedział Wojtek wchodząc na taras. Zosia nie zareagowała. -Co z nią? — zapytał Mateusza, jakby była dla niego kimś zupełnie obcym.

— Nie jest w dobrym stanie.

— Cholera. To niedobrze. Muszę wracać do roboty. Wciąż wydzwaniają — marudził.

— Jedź. Zajmę się nią. W końcu nie mam nic ważniejszego do roboty.

— Dzięki. Jakby co to dzwoń — powiedział, cmoknął żonę w czubek głowy i tyle go widzieli.

— Jasne. Jakbyś tylko odbierał telefon — pomyślał Mateusz. -I jak w ogóle można zostawiać żonę w takim stanie? Co za dupek!

— Zjesz coś? — zapytał Zosi.

— Nie. Nic nie przełknę, ale jeśli to nie problem, to odgrzej proszę zupę. Jest w lodówce. Zaraz wrócą dzieciaki ze szkoły.

— Może trzeba po nie podjechać?

— Nie. Dadzą sobie radę. Wstaw tylko tę zupę.

Do końca dnia Zosia była w podłym nastroju. Prawie nic nie zjadła, oprócz kilku łyżek zupy, które wmusił w nią Mateusz. Bolała ją głowa, była małomówna i co chwilę przysypiała. Kaczor w tym czasie zajął się domem i dzieciakami. Musiał wytłumaczyć im, dlaczego ich mama jest w takim stanie. Starał się to zrobić najdelikatniej jak mógł i o ile Szymon przyjął to spokojnie, o tyle Marcelinka bardzo się przejęła. Nie miał doświadczenia w wychowaniu dzieci, dlatego właśnie w tej chwili wysyłał ich ojca do wszystkich diabłów. Próbował nawet do niego dzwonić, ale wciąż włączała się automatyczna sekretarka. Jakby tego było mało, to dzwoniła Honorata. Mama Zosi nie była niczego świadoma. Chciała tylko pogadać, ale kiedy kuzyn o wszystkim jej opowiedział, postanowiła, że z samego rana do nich przyjedzie. -To się porobiło. Nic dziwnego, że Zosia miała zawał. W tym domu naprawdę wszystko było na jej głowie. Do tego ta zrzęda, jej matka — myślał, próbując dodzwonić się do Wojtka. Wciąż sekretarka. Nie znosił tej baby tak samo, jak nie znosił jej zięcia. Na szczęście na dół zszedł Szymon i powiedział, że poczytał siostrze ulubioną bajkę i teraz śpi jak zaczarowana.

— Dobry z ciebie brat — stwierdził.

— Zajrzałem też do mamy. Chyba wzięła coś na sen, bo nawet nie drgnęła, jak tam wszedłem.

— To był dla niej cios. Musi odpocząć — stwierdził Mateusz.

— Wiesz. Dobrze, że akurat tu jesteś. Na tatę ostatnio w ogóle nie można liczyć. Odkąd awansował, to tylko praca i praca. Traktuje ten dom jak hotel, a za wszystkie swoje porażki obwinia mamę.

— Nie powinieneś tak o nim mówić. To twój ojciec.

— Ja tylko mówię, jak jest i co widzę. Nie jestem już dzieckiem — obruszył się i poszedł do kuchni po jabłko.

— To przykre, ale zobaczysz, przyjdzie taki czas, że twój tata doceni to co ma i zacznie z wami spędzać więcej czasu — Mateusz próbował tłumaczyć Wojtka, ale czuł, że Szymon i tak wiedział swoje.

— Oby nie było za późno. Dobranoc — powiedział i poszedł na górę.

Mateusz został na dole sam. A właściwie sam ze swoimi myślami. Nie ogarniał nimi zachowania gospodarza tego domu. Zachodził w głowę, jak taka fajna babka, jaką jest Zosia, mogła w ogóle spojrzeć na tego człowieka, a co dopiero wziąć z nim ślub i założyć rodzinę. Kolejny raz tego wieczoru usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości na komunikatorze w telefonie Zosi. Wahał się, czy sprawdzić kto to, ale nie chciał jej grzebać w prywatnych rzeczach. Kiedy jednak dźwięk się powtórzył jeszcze kilka razy, nie wytrzymał, wstał i odblokował ekran. Kilkanaście wiadomości od Filipa. Nie czytał ich treści. Zresztą i tak gościa nie znał, ale przyznał sam przed sobą, że gdzieś tam w głębi siebie poczuł lekką zazdrość. -Nie. Zosia nie jest taka. Nie wierzę, że zdradza Wojtka. To pewnie jakiś znajomy — tłumaczył sobie w myślach, które wciąż go zaskakiwały. Nie przyjechał do Polski szukać miłości, tylko od niej uciec. Chciał zmienić otoczenie, na nowo poznać kulturę tego kraju, ludzi w nim mieszkających, a tu proszę. Kilka dni i jest o czym myśleć. Po tym stwierdzeniu wstawił naczynia do zlewu i postanowił położyć się spać.

Zosia obudziła się o piątej rano i już nie mogła zasnąć. Wojtek spał obok i chrapał w najlepsze. Nie zamierzała go ani pocałować w policzek, tak jak robiła to kiedyś, ani tym bardziej budzić. Dawniej uwielbiali budzić się nawzajem i uprawiać seks, ale od dłuższego już czasu śpią obok siebie, a nie z sobą. Po cichu wstała więc z łóżka, ale musiała natychmiast usiąść z powrotem, ponieważ zakręciło jej się w głowie. -To pewnie od tych leków i niejedzenia -pomyślała. Posiedziała jeszcze chwilę i kiedy poczuła się trochę lepiej zeszła do kuchni. Zaparzyła sobie kawę i usiadła za stołem. W brzuchu burczało jej niemiłosiernie, ale nie miała siły, żeby przygotować sobie coś do zjedzenia. Wzięła swój telefon do ręki i odkryła, że Filip jest u kresu wytrzymałości. W ostatniej wiadomości napisał, że jak się nie odezwie rano, to wieczorem wsiada w samolot i ją znajdzie. -Kusząca myśl — pomyślała i poczuła przyjemne uczucie w okolicy żołądka. Szybko jednak odrzuciła ten pomysł. W obecnej sytuacji nie powinna sobie dokładać kłopotów, a tak by było, gdyby Filip stanął w drzwiach jej domu, a które otworzyłby mu na ten przykład Wojtek. Na samą myśl ją odrzuciło. Odpisała więc, że z nią wszystko dobrze, a resztę opowie mu wieczorem.

— Jak się czujesz? — zapytał Mateusz, a Zosia aż podskoczyła na krześle.

— Aleś mnie przestraszył. Musisz się tak skradać?!

— Sorry. Nie chciałem. Widzę, że ci lepiej.

— Trochę — odpowiedziała odkładając telefon na stół.

— Jadłaś już śniadanie? — kobieta pokiwała przecząco głową. Mężczyzna bez słowa zrobił kanapki, nalał sobie kawy i usiadł naprzeciw Zosi.

— Smacznego — podsunął jej talerz.

— Dzięki — wzięła do ręki kanapkę z serem, szynką i ogórkiem. Kiedy delektowała się jej smakiem, Mateusz bez ogródek i owijania w bawełnę zapytał o Filipa. Kim dla niej jest i dlaczego w jej domu nie pada jego imię. Zosia zastygła z kanapką przy ustach. Odłożyła ją z powrotem na talerz i niewiele myśląc zapytała oskarżycielskim tonem: -A ty co? Bawisz się w mojego męża?

— Ktoś musi — odciął się i wyszedł z kuchni na taras, zabierając ze sobą kubek z kawą. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i próbował nie myśleć o niczym. Nic z tego. Jego myśli wciąż krążyły wokół pewnej atrakcyjnej i pięknej brunetki.

— Przepraszam — powiedziała siadając w fotelu obok. -Nie powinnam tak się do ciebie odzywać. Mateusz udawał, że nie słyszy. W duchu jednak cieszył się, że przyszła tutaj za nim i próbowała rozpocząć rozmowę. -Kanapka na zgodę? Wujku — wiedziała, jak go podejść. Nie cierpiał, kiedy tak do niego mówiła, bo to by oznaczało, że są ze sobą spokrewnieni, a tego nie chciał. Otworzył więc powoli oczy, spojrzał na nią, potem na talerz z kanapkami, który trzymała wyciągnięty w jego stronę. Uśmiechała się tak uroczo. Na jednej z kanapek dorysowała ketchupem uśmiechniętą buźkę. Wziął ją do ręki, podziękował i odwzajemnił jej uśmiech. -Jest taki męski. I ten jego uśmiech. Taki szczery i zniewalający — myślała i czuła, że się rumieni.

— Filip, to mój przyjaciel z dzieciństwa. Mieszka daleko stąd i nie widziałam go chyba z dwadzieścia lat. Czasem do siebie piszemy, czasem rozmawiamy przez telefon, a czasem na kamerce. Tylko tyle. Nigdy nie zdradziłam Wojtka, jeśli zapytałeś o Filipa pod tym kątem i raczej nigdy tego nie zrobię.

— Raczej? — zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Zosia była zakłopotana. Miała ochotę uciec, ale nie bardzo miała dokąd. Na szczęście zadzwonił jej telefon.

— Halo. Tak, przy telefonie. Coś się stało? Kiedy? — dopytywała coraz bardziej zdenerwowana. -Dobrze. Zaraz będę.

— Muszę natychmiast pojechać do szpitala — odpowiedziała na pytającą minę Mateusza. Wstała i znów zakręciło jej się w głowie. Usiadła z powrotem.

— Pojadę z tobą. A właściwie, to cię tam zawiozę. Dasz radę? — zapytał, wyciągając rękę w jej stronę. Kiwnęła głową i z jego pomocą wstała z fotela. Po drodze do łazienki napisała na szybko kartkę Wojtkowi i dzieciakom z krótkim wyjaśnieniem. Przebrała się z prędkością światła i wyszła z domu, a raczej wybiegła.

— Powiesz mi teraz co się stało? — zapytał, kiedy siedzieli już w jego terenówce.

— Mamę Kingi zabrało pogotowie. Rozległy zawał. To pewnie przez śmierć córki. Resztę drogi pokonali w milczeniu, nie licząc wskazówek od Zosi, jak dojechać do szpitala.

— Poczekam tutaj na ciebie — powiedział wyłączając silnik.

— Ale to może potrwać.

— Mam czas.

— Dzięki — powiedziała i trzasnęła drzwiami, jakby to był jej wysłużony f ord. Zrobiła przepraszającą minę i pobiegła do izby przyjęć. Tam kazali jej czekać pod salą operacyjną, pod którą siedział przerażony Bartek. Syn Kingi. Kiedy ją zobaczył, natychmiast podniósł się z ławki i podszedł do niej.

— Przepraszam ciociu — tak mówił do niej od pierwszego ich spotkania, kilka miesięcy temu. Zaczął od zwracania się do niej per pani, ale Zosi to nie pasowało, więc poprosiła go, żeby mówił jej po imieniu. To z kolei nie pasowało Kindze. Stanęło na cioci.

— Kazali mi zadzwonić po kogoś dorosłego — tłumaczył się jak małe krnąbrne dziecko. A tak naprawdę, to był bardzo ułożony nastolatek, który wiedział czego chce od życia. Kinga nigdy się na niego nie skarżyła. Pomagał w domu, robił zakupy swojej babci, sprzątał, spędzał z nią czas. Uczył się bardzo dobrze. Zosia zawsze miała wrażenie, że jest zbyt dojrzały jak na swoje czternaście lat.

— Dobrze zrobiłeś. Przykro mi z powodu twojej mamy — powiedziała i przytuliła go mocno do siebie. W tej samej chwili z sali operacyjnej wyszedł lekarz.

— Pani jest z rodziny? — zapytał podejrzliwie.

— Tak, to moja ciocia — Bartek wykazał się refleksem. Po minie lekarza Zosia widziała, że nie jest dobrze.

— Przykro mi — powiedział. -Serce twojej babci było zbyt słabe. Zrobiliśmy wszystko… — powiedział, ale chłopak już nie słuchał. Zosia nie zdążyła zareagować, kiedy młody puścił się w stronę schodów.

— Bartek! — zawołała, ale jego już nie było. Pobiegła więc za nim na górę. Wciąż wołała jego imię, ale bez rezultatu. Lekarz zauważył co się dzieje i wezwał odpowiednie służby. Tymczasem Bartek pobiegł na dach. Zosia ledwo tam dotarła. Była słaba i przerażona. Nie wiedziała, co zrobić w tej sytuacji. Zadzwoniła do Mateusza. Streściła mu całe wydarzenie w kilku słowach. Mężczyzna załapał w lot. Podjechał samochodem pod schody przeciwpożarowe, prowadzące bezpośrednio na dach. Wspiął się na auto, żeby ich dosięgnąć i już po kilkunastu sekundach był na górze. Zauważył chłopaka, który stał na skraju dachu. Zosia stała parę metrów od niego i coś do niego mówiła.

— Bartek, nie rób tego. Proszę cię.

— Ja już nie mam po co żyć. Nie chcę skończyć w domu dziecka! — krzyczał przez łzy.

— Nie skończysz. Obiecuję, tylko proszę, zejdź z tej cholernej krawędzi.

— Nie mam już nikogo z rodziny. Wszyscy umarli!

— Masz mnie. Nie pozwolę zabrać cię do domu dziecka. Chodź do mnie, proszę — powiedziała i wyciągnęła do niego rękę. Kątem oka zauważyła Mateusza.

— Widzisz, już po mnie przyjechali! — popatrzył na mężczyznę.

— Nie Bartek, to jest mój przyjaciel. Obiecałam ci przecież, że nie pozwolę na to. Tylko nie rób nic głupiego — błagała przerażona. Serce waliło jej jak młotem.

Mateusz dał jej znak, że chce coś powiedzieć. Zrobił dwa kroki do przodu, ale reakcja Bartka i prośba, żeby się nie zbliżał, kazała mu się cofnąć do poprzedniej pozycji.

— Cześć Bartek — w oddali było słychać syreny -ja jestem Mateusz. Jestem przyjacielem Zosi — starał się mówić spokojnie. -Nie rób tego, twoja mama chce, żebyś żył. Chce być z ciebie dumna tam na górze. Chce patrzeć na ciebie i cieszyć się, że razem z twoją babcią tak dobrze cię wychowały. Pokaż im, że ich starania nie poszły na marne. Zejdź Bartek. Zabierzemy cię do domu Zosi i jestem pewien, że zrobi wszystko, żebyś został z nimi tak długo, jak będziesz chciał. No dawaj chłopie. Nie każ jej dłużej czekać. Wiesz przecież, że jest chora na serce. Chcesz stracić i ją? — w tym momencie chłopak odwrócił głowę w jej stronę. -Chodź do mnie — powiedziała, wyciągając do niego rękę. Miała łzy w oczach i wciąż nie była pewna, jaka będzie jego decyzja. Przez parę sekund wszyscy milczeli. Czekali na decyzję potencjalnego samobójcy. Bartek w tym czasie patrzył przed siebie, za chwilę w dół, potem znowu w górę i tak kilka razy. W końcu zrobił krok w tył, uklęknął i zaczął szlochać. Tak bardzo, że z bólu aż zginało go wpół.

— Zosia dobiegła do niego pierwsza. Przytuliła go i zaczęła płakać razem z nim. Zaraz potem podszedł Mateusz. Uklęknął obok nich. Spojrzał na nią i cicho zapytał, jak się czuje. Martwił się o nią. Z doświadczenia wiedział, że takie przeżycia nie są zbyt dobre dla nikogo, a co dopiero dla kogoś, kto niecały rok temu przeszedł zawał. Objął delikatnie ich oboje.

Wrócili do domu we trójkę. Nie było łatwo, bo zarówno lekarz jak i policja upierali się, żeby zatrzymać Bartka na obserwacji, ale Mateusz wyperswadował im sytuację chłopaka i udobruchał ich obietnicą, że będzie go miał na oku oraz że szczerze z nim porozmawia. Mężczyzna rósł w oczach Zosi coraz bardziej. Do domu wracali w ciszy. Każdy był ze swoimi myślami sam na sam.

— Na razie zamieszkasz w pokoju mojego syna. Dopóki czegoś nie wymyślimy. Musimy ogarnąć ci jakieś ubrania, zabrać książki.

— Nie chcę tam jechać — prosił.

— Dokąd?

— Do domu. Tam wszystko będzie mi się kojarzyć z mamą i babcią.

— To zrobimy tak. Zrób listę rzeczy, które potrzebujesz, a ja później podjadę do twojego domu i przywiozę co tam będziesz potrzebował — mówiła zamyślona.

— Bartek, tylko proszę cię, nie rób nic głupiego — podeszła do niego i złapała go delikatnie za ramiona. Chłopak wciąż miał przerażenie w oczach, które mieszało się z poczuciem bezsilności.

— Obiecuję — powiedział cicho. -Mamie by się to nie spodobało.

— Przejdziemy przez to razem. Chodź, pokażę ci, gdzie chwilowo będziesz spał.

Kiedy Zosia wróciła od Bartka, Mateusz stał w kuchni oparty o szafkę i szukał czegoś w telefonie.

— Twoja mama nie może się do ciebie dodzwonić. Zosia przewróciła oczami. Kompletnie przez to wszystko zapomniała, że istnieje jeszcze coś takiego jak telefon. Wyjęła go z torebki. Szesnaście połączeń od Honoraty, dwa od Wojtka i jedno z numeru zastrzeżonego.

— Była dzisiaj tutaj. Zapomniałem ci powiedzieć, że wczoraj z nią rozmawiałem i jak się dowiedziała o Kindze, to postanowiła, że przyjedzie.

— Pocałowała klamkę, a ja nie odbierałam telefonu. Może to i lepiej — stwierdziła opadając na krzesło.

— Zmęczona?

— Tak — odpowiedziała, próbując rozmasować sobie zesztywniałe barki.

— Daj, ja to zrobię — powiedział odkładając telefon na blat. Stanął za jej plecami, odgarnął jej włosy i położył swoje ciepłe dłonie na jej ramionach. Zosia zaniemówiła. Poddała się jego masażowi bez żadnych protestów. -Powinnaś odwiedzić dobrego kręgarza. Masz chyba stan zapalny z prawej strony — mówił delikatnie masując mięśnie karku.

— O, właśnie w tym miejscu strasznie mnie boli — aż skrzywiła się z bólu.

— Masz jakąś maść rozgrzewającą?

— Tak. W górnej szufladzie — wskazała głową w stronę szafki stojącej tuż obok lodówki.

— Muszę na chwilę odsunąć bluzkę — powiedział. Ręce mu drżały. Czuł, że dłużej nie zniesie tej sytuacji. Musiał jak najprędzej to skończyć. Lecz serce podpowiadało mu coś innego. Chciało, żeby ta chwila trwała wiecznie, ba, chciało, żeby rozwinęła się w coś więcej. Wmasował maść w bolące mięśnie, odgarnął z powrotem jej włosy na plecy i poszedł do łazienki umyć ręce. Kiedy wrócił, kobieta wciąż siedziała na krześle i bardzo nad czymś myślała.

— Jutro zwolnię pokój. Znajdę jakieś mieszkanko na wynajem — oznajmił.

— Nie ma mowy. Jesteś moim gościem.

— Chyba naszym -wtrącił się Wojtek, który postanowił wrócić z pracy wcześniej.

— Naszym — poprawiła się zarówno w słowach, jak i na krześle. Ostatnio tak miała, że jak mąż był w domu, wszystkie jej mięśnie sztywniały, jakby szykowały się do ataku na wroga.

— Cześć kochanie — przywitał ją namiętnym pocałunkiem, jakby chciał pokazać Mateuszowi czyją własnością jest Zosia. -Jak się czujesz? Co na obiad?

— Musimy porozmawiać — zakomunikowała i spojrzała wymownie na Mateusza. Ten od razu załapał, że ma się ulotnić i już go nie było.

— O co chodzi? — zapytał siadając obok niej.

— Dzisiaj zmarła mama Kingi.

— Jak to mama Kingi? — zdziwił się.

— Wczoraj dowiedziała się o śmierci córki i tak się tym przejęła, że dzisiaj dostała zawału serca. Nie dało się jej uratować. Bartek, syn Kingi… on jest tutaj u nas.

— Co?! Czyś ty oszalała!!! — zaczął na nią krzyczeć.

— Ciszej. Proszę cię. On chciał się zabić. Nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Obiecałam mu to — tłumaczyła, coraz bardziej bojąc się reakcji własnego męża.

— Co?! Ty kompletnie oszalałaś. Przywiozłaś tu niedoszłego samobójcę? Tu, gdzie są nasze dzieci?! — krzyczał na nią coraz głośniej. Zosia w tym momencie zamknęła się w sobie. Nie była w stanie wymówić już ani jednego słowa. -I co? Teraz będziesz niańczyć obcego bachora?! Mało masz na głowie?!! — po tych słowach, których ciężko było nie słyszeć, Mateusz nie wytrzymał i wszedł do kuchni, żeby stanąć w obronie kobiety.

— Uważaj na słowa — zagroził Wojtkowi.

— Bo co! Nie wpierdalaj się. To nie są twoje sprawy.

— Może i nie są, ale nie będę biernie patrzył na to, jak traktujesz swoją żonę.

— Traktuję ją tak jak na to zasługuje — powiedział z szyderczym uśmiechem na twarzy. Mateusz nie wytrzymał i przywalił mu w mordę z całej siły. Aż poczuł palący ból w kościach palców. Wojtek zatoczył się do tyłu. Chciał mu oddać, ale Mateusz był szybszy i zrobił unik. Pan domu przewrócił się na podłogę. Zosia w tym czasie próbowała opanować sytuację, ale bezskutecznie. Miała zbyt małą siłę przebicia. Jej mąż powoli podniósł się z podłogi, stanął naprzeciw Mateusza i wbijając palec w jego tors powiedział: -Jutro ma cię tu nie być. Następnie odwrócił się i poszedł do samochodu. Odjechał spod domu z piskiem opon.

— Pokaż to — powiedziała biorąc jego dłoń w swoje ręce. Cała się trzęsła. -Trzeba przyłożyć mrożonkę.

— Przepraszam. Nie powinienem się wtrącać. On ma rację — mówił, kiedy Zosia stała nad nim i delikatnie przykładała zmrożony groszek do kości jego dłoni. Patrzyła na niego. Tak bardzo w tym momencie chciała, żeby to Mateusz był jej mężem.

— Dziękuję — powiedziała delikatnie uśmiechając się do niego. -Nikt, nigdy nie stanął w mojej obronie. Mężczyzna wstał. Miał ją na wyciągnięcie ramion.

— Zrobiłbym to znowu i robiłbym to za każdym razem, kiedy zajdzie taka potrzeba, ale muszę wynająć mieszkanie, tak będzie lepiej. Poza tym potrzebujecie teraz tego pokoju. Bartek potrzebuje przestrzeni i poczucia bezpieczeństwa. Jesteś wyjątkową kobietą Zosiu — po tych słowach odgarnął jej kosmyk włosów z czoła i poszedł na górę. Kobieta stała tak dłuższą chwilę i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Na szczęście zadzwonił jej telefon.

— Halo — powiedziała ochrypłym głosem. Natychmiast odchrząknęła.

— Witam. Mówi komisarz Zdenek. Potrzebuję od pani jeszcze kilku odpowiedzi. Może pani podjechać do mnie na komendę?

— Dzisiaj?

— Tak. Sama pani rozumie — próbował się tłumaczyć, ale Zosia mu przerwała i powiedziała, że do godziny będzie. Poinformowała Mateusza, że musi wyjść i poprosiła go, żeby miał Bartka na oku. Chłopak wciąż spał i na szczęście nie słyszał słów rozjuszonego Wojtka.

Zosia dotarła na komisariat w pół godziny. Po drodze uzmysłowiła sobie, że musi zająć się pogrzebem Kingi i jej mamy. -Nie wiem jak ja to wszystko udźwignę — myślała.

— Dzień dobry. Proszę usiąść. Napije się pani kawy albo herbaty? — zaproponował komisarz.

— Woda wystarczy. Dziękuję — poprawiła się na krześle. Policjant nalał jej wody i postawił przed nią na biurku.

— Jak się pani czuje?

— Jakoś się trzymam.

— Słyszałem o mamie ofiary. Przykra sprawa.

— Jej wnuk Bartek chciał…

— Tak wiem. Będzie potrzebował teraz spokoju. Proszę dużo z nim rozmawiać i spędzać z nim czas. Mam też taką sugestię.

— Tak?

— Słyszałem od lekarza, że nie chce pani, żeby zabrano go do domu dziecka i chce mu pani stworzyć dom, to proszę złożyć odpowiednie dokumenty w sądzie. Najlepiej w trybie pilnym. Jeśli potrzebuje pani w tej sprawie pomocy prawnika, to nasz jest do dyspozycji. Podobnie jak psycholog. Zwłaszcza Bartkowi się przyda porozmawiać z fachowcem. Oczywiście nie sugeruję, że pani nie jest dobra w rozmowie z dziećmi, ale…

— Wiem o co panu chodzi. Zapytam go — obiecała. Komisarz wydał jej się zakłopotany, co wywołało na jej twarzy lekki uśmiech. Trochę przypominał jej tego całego Colombo, tyle, że ten nie miał na sobie wymiętego prochowca. No chyba, że był gdzieś w pomieszczeniu. Zosia rozejrzała się dyskretnie.

— Pani Zosiu. Może domyśla się pani, o czym pani pracownica chciała pani powiedzieć?

— Niestety nie. Była smutna, przygaszona albo nawet przerażona, ale nie zdążyła mi nic powiedzieć.

— A wcześniej zachowywała się tak jak zawsze?

— Tak. Była spokojna, ale zawsze pogodna, miła i uśmiechnięta.

— A może ktoś ją odwiedzał w pracy?

— Tylko syn i mama.

— Nikt więcej? — Zosia pokiwała przecząco głową.

— A może z kimś się spotykała?

— Z tego co wiem to nie. Kinga była bardzo cięta na facetów.

— Dlaczego?

— Ojciec Bartka okazał się draniem. Najpierw kazał jej usunąć ciążę, a jak tego nie zrobiła, zerwał z nią wszelkie kontakty. Została sama. W ciąży i bez środków do życia. Wtedy pomogła jej mama. Zamieszkały razem, a kiedy urodził się Bartek, zajęła się wnukiem, żeby Kinga mogła pójść do pracy — komisarz notował każde jej słowo.

— Z sekcji wynikło, że w chwili śmierci Kingi, był z nią ktoś jeszcze — zakomunikował i czekał na reakcję kobiety. Ta złapała się za usta i nie była w stanie dobrać słów, żeby zadać odpowiednie pytanie. -W kasie było jakieś sto złotych, a torebka ofiary z całą jej zawartością leżała na zapleczu. Proszę mi powiedzieć, czy utarg z poprzedniego dnia został w kasie?

— Nie. Powinien być w sejfie.

— W którym sejfie?

— Na zapleczu. Pod obrazem przedstawiającym muffinkę z malinami.

— Musimy sprawdzić ten sejf.

— Oczywiście. Dam panu klucz. Ja nie jestem w stanie tam wejść.

— Proszę go zostawić — powiedział, kiedy zauważył, że kobieta szuka czegoś w torebce. Może pani mąż mógłby tam z nami pojechać?

— On wciąż jest w pracy, ale poproszę przyjaciela. On na pewno się zgodzi.

— To dobrze. Musimy wykluczyć motyw rabunkowy. Rozumie pani? — Malinowska kiwnęła głową i znowu posmutniała.

— Nie domyśla się pani, kto mógł jej to zrobić?

— Nie mam pojęcia. Sama zachodzę w głowę.

— A może miała zatarg z jakimś klientem? Wie pani. Ludzie są różni.

— Nie kojarzę — myślała. -Chociaż wie pan co? Był taki jeden. Najpierw przychodził tylko na kawę. Potem na ciasto. Siedział dosyć długo, jak na taką wizytę. Często zagadywał Kingę. Próbował z nią rozmawiać. Ostatnio chciał się z nią umówić na randkę, ale tak jak mówiłam, Kinga nie była zainteresowana.

— I co? Odpuścił?

— Nie widziałam go już ze dwa tygodnie, więc chyba tak. Może zrozumiał, że nie ma u niej szans i poszedł szukać gdzie indziej.

— Pamięta pani jego twarz?

— Tak.

— W takim razie przejdziemy za chwilę do naszego rysownika i pomoże nam pani sporządzić portret pamięciowy tego mężczyzny. No chyba, że wie pani jak się ten mężczyzna nazywa? Albo gdzie mieszka? -kobieta pokiwała przecząco głową.

— Myśli pan, że on mógł coś zrobić Kindze? — zapytała i upiła łyk wody. Była tak zimna, że aż przeszedł ją dreszcz.

— Nie wiem, ale musimy sprawdzić każdy trop. Proszę pójść ze mną — wstał zza biurka, chowając w wewnętrznej kieszeni marynarki swój notes.

— Panie komisarzu. Mam pytanie. A właściwie dwa — poczuła mdlący zapach papierosów, kiedy podeszła do niego bliżej. -Kiedy odzyskam swoją cukiernię?

— Jak tylko będzie to możliwe, osobiście panią o tym poinformuję. A drugie? — zapytał, wymownie zerkając na zegarek.

— Chciałabym, żeby pogrzeb Kingi i jej mamy odbyły się w jednym czasie. Jak pan myśli, kiedy ciało mojej pracownicy zostanie wydane z prosektorium?

— Jutro, najdalej za dwa dni. Myślę, że z ciałem starszej pani nie będzie problemu. Zmarła wskutek choroby, więc sekcja zwłok jest niepotrzebna. Jeszcze dziś może pani zacząć załatwiać pogrzeb. A teraz przepraszam, ale nie mam za wiele czasu. Przejdźmy do rysownika.

Po wyjściu z komisariatu Zosia zadzwoniła do Mateusza. Chciała wybadać sytuację w domu i poinformować go, że od razu jedzie do zakładu pogrzebowego. Dowiedziała się od niego, że dzieciaki bardzo się ucieszyły na nowego gościa i od razu wzięły go w obroty. Grają w gry, które podobno kosztowały fortunę, a które od dawna kurzyły się na półce. Zosia wiedziała o które gry chodzi, bo sama im je zafundowała. Na ich prośbę oczywiście. Pograły w nie tydzień. Chwilę jeszcze porozmawiali i Zosia odjechała w stronę zakładu pogrzebowego, który znajdował się na tej samej ulicy co jej Malinka i księgarnia pana Eugeniusza. Postanowiła więc wstąpić do niego na małą pogawędkę. Bił od niego taki spokój, którego ona tak bardzo teraz potrzebowała. Na jej widok pan Eugeniusz wyszedł zza lady i uściskał ją mocno. Współczuł jej, a zarazem podnosił na duchu. Poczęstował ją herbatą z melisy i zaprosił na zaplecze. Tam mogli spokojnie porozmawiać. O tej porze dnia mało kto zaglądał do jego księgarni o pięknej nazwie Piórem pisane, której motto brzmiało: Otwarta księga, otwarty umysł. I taki właśnie był jej właściciel. Oczytany, mądry, inteligentny, otwarty na świat, ludzi i ich problemy. -Nie wiem co ten człowiek w sobie ma, ale wyciągnął ze mnie wszystkie żale. Opowiedziałam mu o wszystkich swoich kłopotach, jakbym była u jakiegoś terapeuty. Tyle, że za darmo i bez leżenia na niewygodnej kozetce — myślała wychodząc z księgarni z dziesięć kilo lżejsza. Mentalnie oczywiście. Bo po ilości ciasta, jakie razem zjedli, przybyło jej pewnie ze dwa dodatkowe kilogramy. -Tym zajmę się później -pomyślała wciągając brzuch. Zawsze tak robiła, kiedy widziała swoje odbicie w lustrze albo nie mieściła się w spodnie w przymierzalni. Zaraz potem zapominała o sprawie i brzuch wracał na swoje miejsce. Tam, gdzie było mu najwygodniej.

Po wyjściu z zakładu pogrzebowego postanowiła zadzwonić do Ali. Chciała ją wypytać o przesłuchanie.

— No cześć. Co się nie odzywasz.

— Cześć. Nie chciałam ci przeszkadzać. Wiem, jaki masz teraz sajgon. Poza tym mam masę roboty. Klient co chwilę zmienia zdanie. Nawet mi się nie chce na ten temat gadać. Najchętniej rzuciłabym wszystko i pojechała w cholerę.

— To tak jak ja. Przesłuchiwał cię już porucznik Colombo? — zapytała, uśmiechając się do siebie w lusterku. Jej odbicie pozostawiało wiele do życzenia. Szara cera, podkrążone oczy. Włosy w nieładzie. -Po powrocie muszę od razu dopaść łazienki.

— Tak, rozmawialiśmy — ciągnęła tajemniczo.

— Nie. Nie mów, że… — Zosia znała ten ton przyjaciółki. W identycznym rozanieleniu mówiła o taksówkarzu, który wiózł ją z grilla do domu. -Ty jesteś niemożliwa.

— No co. Korzystam z życia, póki cycki i dupę mam na miejscu.

— I jak było?

— Bosko. Jest niesamowity i w ogóle.

— Czy ty się w nim zakochałaś czy co? — Zosia była zdziwiona.

— Chyba tak. Od pierwszego wejrzenia — powiedziała.

— I nie przeszkadza ci smród fajek?

— Fajek? Jakich fajek? Jedyny smród, a właściwie zapach jaki od niego poczułam to zapach dobrej wody kolońskiej.

— Czekaj. Czy my mówimy o tym samym mężczyźnie? Komisarz Zdenek. Niski, przygarbiony pan pod pięćdziesiątkę. Lekko łysiejący. Tak bardzo mocno akcentuje r.

— No coś ty. Za kogo ty mnie masz. No wiesz? -Alicja się obruszyła.

— Uff. Już myślałam, że do końca sfiksowałaś.

— Wyślę ci jego profil, to go sobie obejrzysz. Jutro mamy pierwszą randkę.

— To znaczy, że wy jeszcze nie? No wiesz — Zosia poczuła lekkie zakłopotanie.

— Nie. On jest zupełnie inny. Ale nic więcej już ze mnie nie wyciągniesz. Muszę kończyć, bo znowu dzwoni ten palant od zlecenia. Pewnie znowu chce coś zmienić.

— Dobra. Pa.

Po powrocie do domu kobieta zastała kompletną ciszę i męża w kuchni.

— Ty piłeś? — zdziwiła się. Błyszczały mu oczy, głupio się uśmiechał i mówił, jakby przed chwilą miał udar.

— Kochanie. Stęskniłem się za tobą — powiedział podchodząc bliżej. Śmierdział wódą na kilometr.

— Gdzie dzieci? — zapytała próbując odsunąć go od siebie.

— Na górze. Odrabiają lekcje.

— A Mateusz? — zapytała podejrzliwie.

— Śpi. Zalany w trupa — mówił, a właściwie bełkotał z głupim uśmiechem na ustach. Wciąż próbował ją pocałować. Zosi było niedobrze. Jego dotyk i ten smród wódy sprawiały, że zwartość żołądka podchodziły jej do gardła. Czuła wstręt do tego człowieka.

— Piliście razem? — Wojtek kiwnął głową.

— Dużo sobie wyjaśniliśmy. Kaczor otworzył mi oczy na pewne sprawy i teraz będę lepszym mężem i ojcem. Zosi trudno było w to uwierzyć. W końcu udało jej się wyswobodzić z ramion męża.

— Muszę się odświeżyć — powiedziała i nie czekając na jego reakcję poszła prosto do łazienki. Tam od razu zwymiotowała. Kiedy cała zawartość jej żołądka znalazła się w muszli klozetowej, usiadła na brzegu wanny i odkręciła kran. -Kąpiel z pianą dobrze mi zrobi — pomyślała. Kiedy wyszła z łazienki Wojtek spał na kanapie. Zajrzała do dzieciaków. Grały w jakąś planszówkę.

— Zjecie coś? — zapytała.

— Nie. Wujek zrobił nam naleśniki. Takie pyszne, z czekoladą, owocami i bitą śmietanką — zachwycała się jej córka.

— Naprawdę? To wspaniale.

— No. Szkoda, że nie zostanie z nami dłużej — ciągnęła.

— Wujek ma swoje życie i swoje sprawy kochanie. Ale na pewno będzie nas odwiedzał i wtedy zrobi ci jeszcze takie pyszne naleśniki. Dziewczynka się uradowała.

— Szymon, trzeba przynieść materac z garażu i nadmuchać go, zanim pójdziecie spać.

— Dobra. Pomożesz mi? — zapytał Bartka. Ten od razu się zgodził. Przechodząc obok Zosi, stanął na chwilę, popatrzył na nią i pocałował ją w policzek.

— Dziękuję ciociu — wyszeptał. Był w o wiele lepszym stanie niż rano, na tym przeklętym dachu. Na samą myśl o tamtej chwili aż ją zmroziło.

— Nie ma za co. Mam nadzieję, że będzie ci u nas dobrze — powiedziała mierzwiąc jego bujną, ciemną czuprynę. -Zrobiłeś listę rzeczy, które trzeba ci przywieźć?

Chłopak wyjął kartkę z tylnej kieszeni spodni. -Klucze zostawiłem na komodzie w holu. Mogę mieć jeszcze jedną prośbę?

— Jasne. O co chodzi.

— Możesz mnie przepisać do szkoły Szymona? Nie chcę wracać do swojej starej budy.

— Rozumiem. To chyba da się zrobić. Jutro wszystkim się zajmę — powiedziała. A to przypomniało jej o tym cholernym wniosku do sądu. -Muszę się tym jutro zająć. Chyba muszę zrobić sobie listę spraw do załatwienia, bo zaczynam zawalać — myślała.

— Bartek! Idziesz? — wołał go z dołu Szymon. Chłopak uśmiechnął się do Zosi i pobiegł za jej synem, który był bardzo szczęśliwy, że jest w domu ktoś w jego wieku i w dodatku to chłopak, a nie kolejna baba.

— Czas szykować się do mycia — powiedziała do Marcelinki.

— A poczytasz mi coś? — prosiła, robiąc przy tym taką słodką minkę.

— Jasne — jej mama chętnie się na to zgodziła. Uwielbiała ten moment, kiedy czytała swojej córce bajkę, a ta zasypiała. Oddychała miarowo i spokojnie. To były takie chwile, których żadna mama nie zamieniłaby na żadną inną.

W środku nocy Zosię obudził głód. Nie wie jakim cudem Wojtek znalazł się obok niej, skoro jak się kładła do łóżka, spał w najlepsze na kanapie w salonie. Zeszła na dół i wciągnęła suchego naleśnika, które wcześniej smażył Mateusz. Popiła ciepłym mlekiem i chciała wrócić na górę. W holu natknęła się na Mateusza. Znowu ją wystraszył.

— Wybacz — powiedział ochrypłym głosem. Zosia widząc w jakim jest stanie, nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

— Śmiej się, śmiej. Z twoim chłopem na trzeźwo się nie da, aż dziw bierze, że nie jesteś alkoholiczką — powiedział i dossał się do butelki z wodą. Pił i pił, a kobieta nie mogła oderwać od niego wzroku. Miał na sobie tylko spodnie od pidżamy. Wręcz pożerała go wzrokiem. Dobrze, że był odwrócony do niej bokiem i jej teraz nie widział.

— Znalazłem mieszkanie — oznajmił bez ogródek, wyrywając ją z zamyślenia.

— Jutro się przenoszę, a właściwie to już dzisiaj — patrzył na nią i czekał na reakcję.

— Rozumiem — powiedziała smutno.

— Hej, co to za mina? — podszedł bliżej. Zosia popatrzyła na niego, ale nic nie powiedziała. -To niedaleko. Mogę czasem wpadać, jeśli chcesz — podszedł jeszcze bliżej. Teraz już niebezpiecznie bliżej. -Chcesz? — powtórzył pytanie i delikatnie podniósł jej podbródek, zmuszając ją tym samym, żeby na niego spojrzała. Kiwnęła powoli głową, że tak. -Kawy? — zapytał ni stąd ni zowąd, puszczając jej podbródek. Przy tym geście przejechał delikatnie kciukiem po jej policzku. Aż przeszedł ją dreszczyk. -Rany, co za facet — pomyślała. Szybko jednak odzyskała fason i poprosiła o kawę. Poszli na taras. Na dworze było jeszcze ciemno, ale w ogóle im to nie przeszkadzało. Wzięli ze sobą ciepłe koce i opatuleni w nie rozsiedli się w fotelach.

— Dziękuję ci za wczoraj — powiedziała. -Tam na dachu, to co zrobiłeś dla tego chłopaka, to było niesamowite.

— Nie musisz mi dziękować. Zrobiłem to co było trzeba i już. Bałem się, że się nie uda.

— Ja też. I pewnie by tak było, gdyby nie ty — popatrzyła na niego.

— Ważne, że jest tutaj i ma się dobrze. A co z pogrzebem? — zapytał, zmieniając temat.

— Pojutrze. Postanowiłam, że ceremonia będzie wspólna. Chciałam zaoszczędzić Bartkowi tych samych, podwójnych emocji, dlatego podjęłam taką decyzję. Chociaż teraz tak myślę, czy nie powinnam o to zapytać Bartka?

— Bardzo dobrze zrobiłaś — pochwalił ją. -A zdążą z sekcją zwłok Kingi?

— Komisarz zapewnił mnie, że tak.

— A wiadomo już coś w sprawie śledztwa?

— Nic konkretnego mi ten komisarz nie powiedział. Zasłaniał się dobrem sprawy. On pytał, ja odpowiadałam. Tyle. Mam nadzieję, że ma jakiś trop i szybko sprawca trafi tam, gdzie jego miejsce. Właśnie. Mam do ciebie prośbę. Trzeba pojechać z tym policjantem do Malinki i sprawdzić zawartość sejfu. Chcą wykluczyć napad na tle rabunkowym. Mógłbyś to za mnie zrobić? Ja nie dam rady tam wejść. Jest za wcześnie.

— Jasne. Możesz na mnie liczyć — odpowiedział i zastanawiał się, czy Zosia poprosiła o to samo wcześniej swojego męża, a ten ma się rozumieć jej odmówił, czy od razu zwróciła się z prośbą do niego.

— Cały czas zachodzę w głowę, co Kinga chciała mi powiedzieć.

— Zosia odpuść. Tego się już nie dowiesz, a niepotrzebnie zawracasz sobie tym myśli.

— Chyba masz rację — przyznała. -Opowiesz mi coś więcej o tym mieszkaniu? I jak w ogóle udało ci się znaleźć coś tak szybko?

— W ogóle, to chciałem cię przeprosić za tę akcję wczoraj. No wiesz, z Wojtkiem.

— Nie masz za co. Należało mu się — wyszeptała, nachylając się w jego stronę i uśmiechnęła się figlarnie. Mateusz odwzajemnił swój uśmiech.

— To mieszkanie przyjaciela. Wyjechał do Włoch i stoi puste. Zgadałem się z nim na Facebooku i tak od słowa do słowa wyszło, że nawet by mu to było na rękę, gdyby ktoś tam mieszkał. Jak już się trochę urządzę, to was zaproszę na parapetówę.

— Czy to oznacza, że nie zamierzasz wracać do Australii? — zapytała i wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedź. Tak bardzo chciała usłyszeć coś w rodzaju, nie, na razie nie.

— Na razie nie. Może kiedyś — wypuściła powietrze z płuc. Ulżyło jej. Mateusz chyba zauważył jej reakcję, więc zapytał: -Co? Cieszysz się? — Zosia się zawstydziła. Sięgnęła po kubek. -Nie było pytania — oznajmił i wstając z fotela, nachylił się nad nią i wyszeptał: -I tak znam odpowiedź. Po tych słowach, z szczerym uśmiechem na ustach poszedł do domu. -Idę się pakować — usłyszała jeszcze jego rozbawiony głos za plecami. Uśmiechnęła się do siebie.

rozdział 3

— Cześć. Tu Martin. Oddzwoń do mnie. To ważne — nagrał się na automatyczną sekretarkę i odłożył telefon na biurko. -Kurwa, wszystko idzie jak po grudzie. Potrzebuję jakiegoś punktu zaczepienia — myślał intensywnie.

— Powiedz, że coś masz — powiedział do komisarza Bolka, który akurat wszedł do biura.

— Nic. Przepytałem resztę jej sąsiadów i nic. Potem pojechałem do Malinki. Rozpytałem kogo się dało, czy coś widzieli, słyszeli. Cokolwiek i nic. Sejf nienaruszony, jego zawartość też. Monitoringu brak. Jedyny jaki był w sklepie na rogu, nie działał od tygodnia, a w pogrzebowym mają tak ustawione kamery, że nic nie złapały.

— A może trzeba znaleźć ojca tego chłopaka? Mamy jeszcze klucze do ich mieszkania? Przecież tam gdzieś musi być akt urodzenia młodego — komisarz Zdenek rozpaczliwie łapał się każdej myśli, którą podsunęła mu podświadomość.

— Świetny pomysł, tyle że za włamanie stary urwie ci jaja. Wszystko już przeszukane.

— Mam to w dupie. Jedziesz ze mną? — zapytał zakładając marynarkę.

— Jedź sam, a ja ogarnę raporty.

— Cykor. A jak przesłuchanie pani Alicji? — zapytał łapiąc już za klamkę. Partner uśmiechnął się tajemniczo.

— Potwierdziło się jej alibi.

— Tylko tyle? Słaby z ciebie zawodnik.

— Odwal się co? Jestem z nią umówiony na randkę — dodał.

— Brawo. Nareszcie stary. Lecę. Kryj mnie, jakby co — powiedział i wyszedł na korytarz.

Mieszkanie denatki mieściło się na drugim piętrze starej, przedwojennej kamienicy, która dwa lata temu przeszła renowację i na tle pozostałych wyglądała świetnie. Komisarz zaparkował po drugiej stronie ulicy. -Nieciekawa okolica — pomyślał wysiadając z samochodu. Kilkoro młodych chłopaków stało przy trzepaku i słuchali rapu. Głośno dyskutowali o jakiejś imprezie. Zdenek postanowił wykorzystać okazję i podpytać ich o ofiarę. Podszedł do nich spokojnie i zapytał czy znali Kingę Marciniak. Na widok odznaki jeden z nich uciekł.

— Spokojnie. Nie interesuje mnie co macie w kieszeniach. Przynajmniej na razie. Potrzebuję informacji na jej temat. No. To który z was ją znał?

— Każdy ją tu znał. Normalna kobieta. Dobrze się prowadziła. Jej syn też porządny — odezwał się chłopak w kapturze.

— Spotykała się z kimś?

— Nie. Nigdy nie widziałem jej z facetem — odpowiadał dalej.

— A wy? — komisarz zwrócił się do pozostałych. Tamci pokiwali głowami.

— Słyszeliście coś może o ojcu młodego? — znowu kiwnięcie głowami.

— Dobra. Dzięki — komisarz stwierdził, że niczego więcej się od nich nie dowie. Jak tylko odszedł od nich kawałek, jeden z nich zgłośnił z powrotem głośnik i wrócili do przerwanej im rozmowy.

Zdenek poszedł na górę. Wyjął klucze z kieszeni marynarki i włożył do zamka. Drzwi były otwarte. Zamknięte tylko na klamkę. -Co jest do cholery? — pytał sam siebie. Sięgnął po broń i powoli otworzył drzwi. Słyszał jakieś odgłosy. W mieszkaniu ewidentnie ktoś był. Wszedł powoli z bronią wyciągniętą przed siebie. Po cichu sprawdził pomieszczenie po prawej stronie. W łazience nikogo nie było. Potem zajrzał do kuchni. Też pusto. Kiedy był pewien, że ktoś jest w pokoju, tuż za kuchnią, kopnął z impetem w drzwi i wparzył do środka.

— Stój, policja — zawołał na całe gardło. Zosia aż podskoczyła i krzyknęła z przerażenia. -Co pani tu robi?! — zdziwił się na jej widok. Natychmiast schował broń do kabury. -Nie powinno pani tu być.

— Syn Kingi potrzebuje ubrań i książek do szkoły — kobieta powoli się uspokajała. -A pan co tu robi? Policja chyba już przeszukała mieszkanie? — zapytała, pokazując bałagan, jaki po sobie zostawili.

— Muszę jeszcze coś sprawdzić. Nie wie pani, gdzie pani pracownica trzymała ważne dokumenty?

— Nie mam pojęcia. Aż tak blisko nie byłyśmy ze sobą. Ale mogę zapytać Bartka.

— Nie trzeba. Sam znajdę.

— Po co panu jej dokumenty? — była ciekawa i chciała wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje. Komisarz wahał się przez chwilę, aż w końcu stwierdził, że pani Zosia może okazać się pomocna.

— Szukamy aktu urodzenia młodego. Czuję, że ta sprawa ma związek z jego ojcem.

— Szukamy? -dopytała.

— Pani poszuka w tamtych szufladach, a ja zajrzę do tych teczek, które leżą na biurku.

— A co z telefonem i laptopem — postanowiła pójść za ciosem, lecz Zdenek był czujny. Pogroził jej tylko palcem i wrócił do wertowania dokumentów.

— Chyba coś mam. Znalazłam — podeszła do niego i wręczyła mu akt urodzenia. Zdążyła go przeczytać i wiedziała, że to co za chwilę zobaczy komisarz, absolutnie mu się nie spodoba.

— Ojciec nieznany — powiedział bardziej do siebie, niż do Zosi.

— Przykro mi — powiedziała i wróciła do pakowania rzeczy Bartka. Komisarz w międzyczasie odebrał telefon od patologa. -Powiedz lepiej, że coś masz.

— Niestety stary. Zmarła wskutek pęknięcia czaszki. To od uderzenia. Na ramieniu ma ogromnego krwiaka, tak jakby ktoś bardzo silny ścisnął ją w tym miejscu albo walnął lub popchnął z całą mocą.

— Czyli mogła się z kimś kłócić?

— Niewykluczone, ale od razu uprzedzę twoje następne pytanie i nie. Nie ma żadnych śladów dna. Tak, jakby sprawca zrobił to w rękawiczkach. Już na miejscu zbrodni podejrzewałem udział osób trzecich. Przewrócone krzesło w pomieszczeniu socjalnym. Denatka nie mogła tego zrobić sama podczas upadku. Stało za daleko. Na stole był przewrócony kubek, a notes leżał na podłodze. Ale to już ci mówiłem wcześniej.

— Czyli mógł to zaplanować? Skoro miał rękawiczki.

— Można przyjąć taką wersję.

— Dobra. Dzięki — rozłączył się zrezygnowany. -Tutaj musi coś być — rozmyślał i gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu.

— Pójdę już. Proszę zamknąć mieszkanie na klucz — oznajmiła Zosia, która trzymała w ręku dużą turystyczną torbę. Komisarz tylko kiwnął głową, na znak, że w ogóle jej słuchał. Odwróciła się więc na pięcie i wyszła z mieszkania. Dotaszczyła jakoś bagaż do samochodu i ruszyła w stronę domu.

— Daj tę torbę — Wojtek zabrał bagaż z tylnego siedzenia jej samochodu. Zrobił sobie przerwę w pracy. Dopiero za trzy godziny miał zebranie w firmie. Zosia wciąż nie wierzyła, że jej mąż się zmienił. Wiedziała, że to tylko chwilowe. Oprócz Wojtka w domu był jeszcze Bartek. Nie poszedł dziś do szkoły. To zrozumiałe. Ustalili z Zosią, że zacznie od nowego tygodnia, kiedy będzie już po pogrzebie. Mateusz wyprowadził się podczas jej nieobecności. Zostawił swój nowy adres na lodówce. Przypiął go magnesem, który chyba przywiózł ze sobą z Australii, bo Zosia wcześniej go nie widziała. Przedstawiał operę na wodzie w przepięknej scenerii zachodzącego słońca. Ukradkiem zerknęła na jego równe pismo i zapamiętała ulicę wraz z numerem domu.

— Jak dzieciaki wrócą ze szkoły podaj im makaron. Zaraz wszystko ugotuję. Wystarczy podgrzać i połączyć — poleciła Zosia.

— Gdzieś się jeszcze wybierasz?

— Tak. Muszę podjechać do kwiaciarni, zamówić kwiaty. Potem do starej szkoły Bartka i jest jeszcze jedna kwestia.

— Tak?

— Chcę, żeby Bartek został z nami.

— Jak to został z nami?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 39.75