Z Legend Płomienia
Kronika Fanura II pierwsza.
W czwartej erze w roku 437 wielkie plagi pustoszyły i centralne północne krainy. Południową część kontynentu nawiedziły nieszczęścia, zesłane z gwiazd i wszystko co żyje cierpiało.
Zdanie wielu nachodziły mroczne czasy, końca świata i winiono za to prastary ród Hydrydów. Przedstawiciel tego rodu wymierali i nie byli w stanie utrzymać spokoju i prawa, co było ich obowiązkiem od wielu pokoleń. Stare rzemieślnicze rody Sankrydów, które traciły kopalnie i szlaki handlowe, coraz głośniej wyrażały swoje niezadowolenie. Stary wróg Hydrydów, Sunhnowie, wyczekiwali tylko najlepszej chwili by zaatakować. Anchtoni wahali się po której opowiedzieć się stronie.
Wojna wisiała na włosku.
I
1.
Demer, córka Sshe przekroczyła próg świątyni, ale nie była w stanie zrobić ani kroku dalej. Prowadzący ją krewny prawie powlókł ją za sobą.
Krewny Benhno był równie wysoki jak ona i sporo silniejszy. Jego twarz był poorana bliznami i usiana krostami. Nie grzeszył urodą, ale jak nikt inny znał się na metalu i dostarczonych im z odległych kopalni surowcach. Wszyscy go cenili, bo nigdy nie dawał się oszukać i dlatego dostąpił teraz zaszczytu poprowadzenia jej do ołtarza. Każdą taka uroczystość w rodzinie traktowano jak wielkie święto.
Demer oblewał pot. Jej włosy spleciono w misterny warkocza, a na twarz nałożono liczne warstwy białej glinki i czerwonej, wedle starej tradycji. Smugi światła wpadające do środka budowli ukazywały fragmenty kształtów, rysowały niepokojące linie. Demer zawsze uważała, że świątynia wyglądała jak wnętrze bestii a belki i kolumny jak żebra tej wielkiej istoty. Ściany i kolumny ozdobiono podobiznami bogów, których wszyscy czcili w jej rodzie. Ich postacie wywoływały u niej od dzieciństwa paniczny strach i koszmary. Unikała świątyni jak tylko mogła, przez co niektórzy z krewnych uważali ją za bezbożnicę.
Zbliżali się do sacrum. Patrzyły na nią kamienne podobizny przodków i boskich patronów rodu. A nad głównym ołtarzem królowało przerażające kamienne oblicze Potrójnego Boga. Najbardziej nie lubiła wchodzić do tej części świątyni. Po bokach nawy łopotały starte wyblakłe i na wpół zjedzone gobeliny, roztaczające wokoło przytłaczające grobowe zapachy. Zupełnie jakby to miejsce było martwe i czciło śmierć.
Otaczali ją krewni, którzy do czasu śmierci jej rodziców stanowili całą jej rodzinę. Przed kilku laty jej ojciec zabrał matkę na wyprawę i nieszczęśliwie spotkali bandytów, którzy ich nie oszczędzili. Od tego czasu była zdana na łaskę krewnych i bała się opuścić rodowe gniazdo. Spoglądały na nią zimne, nieżyczliwe twarze ciotek i kuzynek. Mniej w tym tłumie było męskich twarzy. Większość kuzynów sprzedawała produkowane w ich domu, według prastarej tradycji, przedmioty.
Przed ołtarzem czekał jej narzeczony Rush. Ubrany w strój podobny do je sukni ale pokryty łuskami z twarz zalaną krwią. Ten przystojny, arogancki kuzyn, który był jej narzeczonym od kilku lat. Jako dzieci bez przerwy ze sobą walczyli, ale gdy podrosła musiała znosić jego impertynencje bez słowa skargi. Nie cierpiała go.
Nie mogła odmówić w czasie zalotów, prowadzonych przez jego matkę i ciotkę. Wyrzuciły by ją z domu. Kim by była bez nich? Bez ochrony, broni, wsparcia szybko by zginęła. Wielu obcych nienawidziło ich klanu. Wrogowie, którzy byli gotowi ściąć jej głowę, gdyby tylko wyjawiła kim jest. Pochodziła z prastarego rodu Sankrtydów, i to jego najstarszej i najważniejszej, zdaniem jej krewnych, gałęzi. Byli lepsi od zwykłych ludzi, ale Demer wcale nie czuła się taka wspaniała. Nie było w niej nic wyjątkowego. Wszyscy ją krytykowali i często odbierali jej obrabiane przedmioty by je samemu poprawić. Wytykali jej niedokładność i karygodną skłonność do odstępstw od doskonałych wzorców. A ona przecież chciała tylko spróbować czegoś nowego. Każdy przedmiot i wzór można było udoskonalić, ale jej krewni uważali inaczej.
Czuła lodowatą strugę potu spływająca jej po kręgosłupie. Pociła się pod rodową, koszmarnie starą i brudną suknią ślubną, która przechodziła z panny młodej na pannę młodą od początku ich rodu. Zszyta z kawałków skór i dziwnych materiałów, zszarzała i porwana lub wyjedzona przez owady w kilku miejscach, była dumą ich rodu, bo pochodziła z bardzo starych czasów. Suknia była na nią za duża, opleciono więc ją rzemieniami i łańcuszkami, że czuła się spętana, jakby zakuta w kajdany.
Krewni wbijali w nią wzrok, a powietrze było ciężkie i gęste od ich oczekiwań. I oddechów przesiąkniętych weselna nalewka. Wiedziała że niektórzy goście już od wczoraj się nią raczyli. Tworzyła wokół nich ostro pachnące wywiewy. Ona sama z trudem oddychała. Dusiła się. Czuła, że nie udźwignie tego ciężaru. Ich oczekiwań, rodowych obowiązków i swoich rozczarowań.
Nie była piękna, mądra czy zdolna, ale należała do rodu. Po ceremonii nie będzie mogła sprzeciwić się woli męża. Wiedziała, że wtedy czeka ją prawdziwe piekło, bo kuzyn wyrówna z nią stare rachunki. Jako dziecko prawie zawsze go pokonywała. Potem go unikała, gdy szukał przygód jedno nocnych wśród jej kuzynek, co jeszcze bardziej go rozjuszało. Po ślubie nie będzie mogła z nim walczyć w żaden sposób. Musiała znosić wszystko z pokorą. Czy uniesie ten ciężar? Miała co do tego wątpliwości. Marzyła o tym, żeby się wyrywać i uciec ze świątyni i od swojej rodziny.
Ucieczka może nie była najlepszym rozwiązaniem. Płynęła w niej krew przodków, którzy umierali poświęcając się sprawie. Czy to służbie władcy czy bogu. Zapewne szybko wróciła by do domu, bo tak by jej kazał honor i poczucie obowiązku. Świadczyły o tym wymalowane krwią znaki i malowidła, które zdobiły wiele murów ich gniazda rodowego. Ściemniała, stara krew nadal miała w sobie moc. To były przysięgi i pieczęcie. Niektóre znaki wyglądały jak zwykłe smugi starej farby, ale to były tylko pozory. Każdy z nich był potężnym świadectwem przeszłości.
Męka marszu przez świątynie się się skończyła i Demer stanęła w końcu przed obliczem Trzeciego Boga. Syna, syn Umarłego Boga. To o czym myślała po drodze do ołtarza nie miało znaczenia. Nawet to, że kończyło się jej życie. Jej umysł zalały strumienie myśli i emocji. On przecież nigdy nigdzie nie była. Niczego nie widziała. Niczego nie przeżyła. Spojrzała w oczy bóstwa i przestraszyła się. Czuła się obnażona. Mała, słaba istota niegodna zaszczytów, które mogły na nią spaść. Nie potrafiła by zostać matką i podpora głowy rodu. Była za słaba, by znosić taki los do końca życia.
Ogarnęło ją przerażenie. Zrobiła krok do tylu, potem drugi. Potem odwróciła się i biegła. Uciekała, bo to było silniejsze od niej.
Nie zatrzymała się choć słyszała krzyki za sobą:
-.Demer cla Ssher, gdzie biegniesz idiotko?! Tam jest ołtarz!
A potem dotarły do niej jeszcze:
— Co za hańba!
— Zawdzięczasz nam wszystko!
— Zachłanna niewdzięcznica!
Dobrze wiedziała, że byli na wściekli i nigdy jej tego nie wybaczą, ale nie zawróciła. Na szczęście większość gości była już pijane i przez to niezdolna do pogoni. Nie miało znaczenia, że była od nich słabsza.
Przeskoczyła przez próg świątyni i zanurzyła się w zimnym mroku.
Była roztrzęsiona, ale jednocześnie oddychała z ulgą. Stanie się na pewno bohaterka rodzinnej opowieści o przeklętej, szalonej pannie młoda i jej ucieczce sprzed ołtarza. Wiedziała, że czeka ją marny i bardzo żałosny koniec, ale nie przejmowała się tym. Bóg ukazała jej, że nie była godna. Jej reakcja była znakiem od Boga, że coś musi zrobić.
Bo czemu to zrobiła? Przestraszyła się życia, które będzie musiała wieść? Ciągła praca i poddaństwo. Brak wolności i wyboru. Była silna i energiczna i była pewna, że krewni wykorzystają to. Była głupią, słabą, niewdzięczną dziewczyna, której nikt nie chronił i nie uczył. Buntując się zdradziła ich. Co prawda bardzo nie chciała być zwykłą służącą w rodzinie męża, ale to dopiero wzrok kamiennego boga pokazał jej że nigdy nie zdobędzie pozycji i zawsze będzie ostatnią z nich.
Zostawiała za sobą świątynie, która przypomniała stary ul przytulający się do ciemnego, ponurego domostwa niczym kikut skamieniałego drzewa, głęboko wczepionego korzeniami w ziemie. Dom nie robił dobrego wrażenia, ale był prawdziwą ostoją. Na ścianach nie pojawiła się ani jedna rysa, ani jedna posadzka się nie zapadła, nie ważne co by się nie działo. Dawał im wszystkim bezpieczne schronienie od tysiącleci. Schronienie, które teraz opuszczała. Przedzierała się przez krzewy, których od dawna nikt ni przycinał. Szła coraz szybciej, coraz wyżej podnosząc dół sukni. Dość szybko dotarła do granicy gospodarstwa. To tutaj wypasano wierzchowce i zwierzęta idące na ubój. Rzadko zaglądała na te łąki i pagórki pełne polnych kwiatów i ziół.
Za chwilę miała opuścić uprawianą część ich rodowych ziem. Przed nią był rów, który przeskoczyła w biegu, zadzierając wysoko suknie. Nie zawahała się. Coś gnało ją do przodu. Nie wiedziała czy nie będą jej ścigać. Dotarła do zewnętrznego kręgu ich ziemi. Przebiegła między barwnymi, uporządkowanymi ogrodami, sadami, z których plony sprzedawali obcymi i lasami, gdzie polowano w dniach głodu. Dotarła do granicy ziemi ich klanu. Nie zatrzymała się nawet na chwile mijając kamienne murki i bramy. Opuszczała ziemie, na których jej ród żył od tysiącleci, i którego prawie nigdy nie opuszczali, jeśli nie musieli. Skierowała się na południe ku sercu kontynentu. Tam gdzie Trzeci Bóg dokonał swoich cudów. Była przekonana, że i ona ma tam coś do zrobienia.
Szła opustoszałym gościńcem otoczonym wyschłymi drzewami i ruinami biednych domostw. Nie miała pojęcia, że tak wyglądają ziemie sąsiadów. Co tu się stało? Gdzie byli mieszkańcy tych zrujnowanych domów? Co im się przytrafiło? Na ziemi wokół budowli leżały szczątki metalowych i drewnianych mebli i narzędzi. Takie małe, nędze, słabe domy nie mogły ochronić ich mieszkańców. Czemu się łudzili?
Szła ostrożnie stawiając stopy i zachowując cały czas czujność. Jeszcze nigdy nie była tak daleko od domu. Nawet jako dziecko. Oddalała się coraz bardziej od krewnych i życia, które znała. Co ją czekało? Wierzyła, że to bogowie wysłali ją w tą drogę, więc szła dalej.
Nie mogła już liczyć na pomoc żadnego Sankrtydy. Była całkiem sama, zdana tylko na swoje siły.
2.
Zmierzchało, gdy minąwszy kamienny ciemny kopiec dostrzegła obok niego skuloną postać. Przyglądając się uważniej ujrzała oczy umieszczone głęboko pomiędzy zmarszczkami i bliznami i ostrzu noża wyłaniającego się spomiędzy starych łachów. Demer powoli się wycofała.
— Piękna panienko pomożesz mi…? — zapytała cichym głosem stara kobieta.
Powoli pokręciła głową. Nie miała ochoty w nic się pakować.
— Pohandlujmy więc.
Zatrzymała się zaskoczona. Pochodziła z rodziny kupców i wytwórców. Uczono ją by nie przepuszczać żadnej okazji na dobry interes.
— Czego chcesz?
— Przynieś mi to co jest w tamtym rumowisku, a dam ci dobrą radę. Zgadzasz się?
Spojrzała na stos kamieni.
— Co tam jest? — zapytała nieufnie.
— Kilka pamiątek, coś co pomoże mi przeżyć… jeszcze trochę…
Nie wierzyła jej, ale co szkodziło jej zrobić dobry uczynek? Ruszyła do rumowiska. Przerzucała kamienie, aż ujrzała metalowa szkatułkę. Nie zaglądając do środka przyniosła ją staruszce. Ta pokiwała zadowolona głową.
— Dobrze, a teraz jeszcze narwij mi tamtych liści — powiedziała i wskazała dużą zieloną kępę.
— Po co?
— Na mój dzisiejszy posiłek. Są całkiem smaczne…
Demer westchnęła z irytacją, ale zabrała się do rwania liści. Poparzyły ją inne rośliny, które przypadkiem dotknęła. Zebrała całą górę liści czym zadowoliła staruszkę.
— Tam pod krzewem z żółtymi kwiatami jest strumyk. Przynieść mi wody.
Zagryzając zęby Demer znalazła zniszczony gliniany dzbanek i zapełniła go woda. Gdy zbliżyła się do staruszki ujrzała w jej oczach błysk przebiegłości. Znowu coś wymyśliła?
— To już koniec — powiedziała twardo, odwracają się od staruszki plecami i robiąc krok przed siebie.
— Zaczekaj. Nie odebrałaś swojej nagrody.
Obejrzała się za siebie. Staruszka zajrzała już do szkatułki i coś w niej znalazła. Nie miała ochoty przyjmować niczego do niej.
— Nie chce nic takiego — powiedziała zimno.
Staruszka westchnęła.
— To by uprościło sprawę. Ocaliło by ci życie i dało szczęście, ale skoro nie chcesz…
Gdzie zaprowadzi ją ta rozmowa ze staruszką? Jej twarz poorana zmarszczkami i zgarbiona postać na swój sposób były groźne.
— No cóż, twój wybór… Co powiesz na przepowiednie?
Demer wzruszyła ramionami. Nie wierzyła w takie rzeczy. Marnowała tu tylko czas.
— Uciekasz, ale to nic nie da. Krew jest silniejsza niż twoje mrzonki… wyjdziesz za mąż, urodzisz dzieci, staniesz się częścią rodu… — powiedziała staruszka ze złośliwością. — Ale teraz idź prosto tam, gdzie czeka na ciebie twoje przeznaczenie.
— To Trzeci Bóg mnie prowadzi — buntowniczo oświadczyła Demer.
— A jakże — staruszka pokiwała głową. — On zawsze dla każdego ma jakieś zadanie…
To była kpina?
— Dla mnie ma. Poczułam to.
Staruszka znów się zaśmiała złośliwie.
— Nie ty jedna i tak myślisz, gdzie skończyli ci wybrańcy?
Zadrżała słysząc to. Może Trzeci Bóg uzna, że jest zbyt słaba i ją tylko ukarze?
— Nie wierze w ani jedno twoje słowo — powiedziała Demer, starają się przekonać samą siebie.
Musi ufać Trzeciemu Bogu. Inaczej będzie stracona.
— Skoro tak wolisz. — Staruszka chichotała i trzęsła się.- Pędź za Trzecim Bogiem, aż dotrzesz tam, gdzie być nie powinnaś…
To zabrzmiało złowieszczo.
— Bóg jest nieomylny — powiedziała z przekonaniem.
— Czasem tylko nie zwraca uwagi kogoś poświęca… — z goryczą powiedziała staruszka. — I czego od na żąda.
To brzmiało jak bluźnierstwo. Czy powinna tego słuchać?
— Ufaj tylko swojemu sercu… i krwi. Tylko to cie nie zawiedzie…
Demer zaczęła się wycofywać, a staruszka wbijała w nią wzrok. Miała wrażenie, że staruszka nie powiedziała jej wszystkiego. Ona sama nie chciała uwierzyć w taką swoją ponurą i beznadziejną przyszłość. Przecież została wybrana. Na pewno czeka ją coś lepszego.
Obmyła twarz, splotła inaczej włosy i ruszyła szybko przed siebie.
Demer wędrując przez większość nocy widziała tylko więcej ruin i kamiennych kopców. Czyżby przeszła tamtędy wojna? O żadnej nie słyszała. Czyżby żyli aż w takiej izolacji? Handlowali, sprzedając i kupując towary oraz surowce, ale nie wiedziała z kim ani dlaczego.
Niewielu widział obcych w swoich życiu. Nie wiedziała czego się może po nich spodziewać. Ukrywała się przed innymi wędrowcami. Jadła liście, które wskazała jej staruszka. Znajdowała wodę pod krzewami o żółtych kwiatach. To uratowało jej życie.
Świt ją zaskoczył. Bez przerwy szła ciągle przed siebie. Nie miała pojęcia, gdzie chce dotrzeć. Może wystarczy, że będzie iść byle dalej od domu? Odsuwała od siebie myśli o tym co będzie robić i jak będzie żyć. Liczył się tylko każdy krok do przodu i każdy kolejny oddech. To było dla niej całkiem nowe doświadczenie.
Po dobie na nogach w końcu zmęczona zasnęła w dziupli starego powalonego drzewa, które dostrzegała przy drodze. Obudziła się przestraszona i głodna. Co najlepszego zrobiła? Miała chwile słabości i prawie zawróciła, ale widok przed nią szybko oderwało jej myśli do tego co było za nią. W oddali widziała szare góry i lśniące jeziora. Były piękniejsze niż jej mówiono. Skierowała się ku nim.
3.
Po trzech dniach marszu przed sobą ujrzała wyschnięty rudawy lasek, w który weszła bez strachu i zastanowienie. Gdy była w połowie lasu pomiędzy drzew wyszedł nieogolony, zaśmierdnięty dość wysoki mężczyzna o szarych włosach, zaropiałych oczach i mrocznej twarzy. Bez słowa wysunął przed siebie zabrudzony kawałek metalu. Zamarła zawstydzona. Jeszcze nikt nigdy jej nie groził. Jak powinna zachować się, gdy ktoś na nią napada? Nie miała doświadczenia w tych sprawach. Nie miała nic o co warto było by walczyć i stracić życie. Czego mógł od niej chcieć? Stali nieruchomo aż dotarło do niej, że bandyta patrzył lubieżnie na nią. Była dość młoda i jeszcze nigdy nic takiego jej nie spotkało. Co powinna zrobić?
Mężczyzna zaczął rozpinać spodnie. To ją rozzłościło. Jakim prawem ten przybłęda pozwalał sobie na coś tak obscenicznego? Zawrzały w niej emocje, przez które jej przodkowie narobili sobie wrogów. Najsilniejszy, z tych emocji, okazał się gniew. Jak on śmiał w ogóle o tym pomyśleć? W jej rodzinie, najpierw trzeba było znosić długie krępujące narzeczeństwo, nim ktokolwiek pozwolił sobie choćby na dotknięcie dłoni obiektu uczuć… oczywiście jeśli pilnowano dziewczyny. Lub ona sama się pilnowała.
Emocje, które do tej pory ją unieruchomiały, pozwolił jej z zaskoczenia odepchnąć intruza. Nie poddał się i musiała rzucić upartym mężczyzną, który znów podszedł do niej, o pobliskie drzewo. Nie przypuszczała że jest taka silna, a on taki słaby. Pewnie był głodny i zmęczony. Zaskoczona przyglądała się swojemu dziełu. Mężczyzna jęczał i kulił się, a ona w pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że nie byli sami.
Drzewa, które ją otaczały poruszyły się, jakby ktoś się na nich ukrywał. Spomiędzy drzew wybiegło jeszcze dwóch mężczyzn niższych i czystszych niż ten pierwszy. Jeden miał ciemną skórę, drugi pokrytą gęsto piegami. Nimi też się zajęła i bez trudu powaliła ich na ziemie. Naprawdę nie miała pojęcia, że jest taka silna… lub że wszyscy ludzie spoza jej klanem są tacy słabi. Gniew dodawał jej sił i czuła się niepokonana.
Usłyszała krzyki i do mężczyzn dołączyła reszta bandytów. Grupa kilku niezbyt zadbanych kobiet i jakieś brudne dzieciaki. Próbowali zranić ją i związać ale bez powodzenia. Szybko się z nim rozprawiła. Uderzała ich w karki i pośladki, a potem rzucała w uciekających kamieniami. Wiedziała, że niektórzy stracili przytomność. Inni mieli połamane żebra i kości. Pokonała ich i już chciała odejść, gdy postanowiła, że zabierze im odzienie. W innych ubraniach powinno jej być wygodniej. W końcu coś się jej należało, za ich karygodne zachowanie. Wybrała najczystszą koszulę i spodnie. Do tego skórzany pas i długą kurtkę, w którą wbito kły i pazury małych drapieżników. Spodobał jej się jej krój i kolor. Zawsze miała słabość do ciemnoniebieskiego. Nie zwracała uwagi na wypalone i odciśnięte na ubraniach symbole i znaki.
Po obrabowaniu grupy oddaliła się powoli, oszołomiona. Nie miała pojęcia, że to takie proste. Wędrowała przez las w garści trzymając ubrania, aż stanęła pod starym rozszczepionym drzewem. Wtedy zdjęła suknię ślubną, która przeszkadzał jej i założyła ubrania, które odebrała bandytom. Mimo że nie chciała już wracać do domu, złożyła porządnie suknie i schowała ją w kryjówce w dziupli drzewa. Nie potrafiła zniszczyć tej sukni, choć jej nienawidziła.
Czując się dość nieswojo w obcym ubraniu ruszyła przed siebie. Wyszła z lasu, gdy uderzyła ją nowa myśl.
Mogła przecież napadać na podróżnych. Jej odlegli przodkowie podobno zajmowali się tym rzemiosłem. Potem starali się zatrzeć pamięć o tym procederze, ale jako dziecko odkryła liczne ślady po niechlubnej przeszłości. Stare kroniki a do tego przedmioty, które tylko taką drogą mogły do nich trafić. Skoro jej przodkowie mogli to robić, mogła i ona.
Demer dziarsko ruszyła przed sobie. Gdy ujrzała w oddali dym i krążące ptaki skierowała się w tamtą stronę. Nie widziała do tej pory zbyt wielu miast, ani obcych ludzi. Była ciekawa czy sobie poradzi.
Ostrożnie szła przez pola otaczające miasteczko. To było małe, zwykłe miasteczko, pełne spokojnych ludzi. Pachniało wieloma nieprzyjemnymi zapachami ale była pewna że szybko się do tego przyzwyczai. Wszyscy mieszkańcy szykowali się do jakieś uroczystości. Prawie nikt nie zwracał na nią uwagi. Kręciła się między mieszkańcami miasta i przybyszami z różnych stron. Przyglądała się wszystkim uważnie, chciała ich potem móc naśladować. To przydawało się przy sprzedaży, mogło być też pomocne przy rabowaniu. Wydawaj się innym jedną z nich, a w sprzyjających okolicznościach sprzedasz każdemu wszystko, mawiał jej stryjeczny pradziad. Obserwując z ukrycia jego transakcje dochodziła do wniosku, że miał racje.
Pierwszy raz Demer widziała tak wielu różnorodnych ludzi. Niektórzy przybysze wyglądali bardzo obco, egzotycznie i bogato. Podziwiała kryształy i niezwykle ukształtowane metal, drewno i kość. Widywała takie ozdoby i broń, przelotnie, gdy kupcy z daleka rozkładali przez członkami jej rodziny swój towar. Domy w miasteczku nie wyglądały zasobnie, co znaczyło że nikt z mieszkańców nie korzysta na handlu z obcymi. Dlaczego tak się działo? Zaczęła się zastanawiać nad tym co widzi. Ci wszyscy przybysze nie pasowali do tego miasta. Nie sprzedali by tu nic cennego. Nikt stad nie miał by za co tego kupić. Co tam więc robili? Czy było tam coś, co ich ściągało z daleka? Co ich wszystkich sprowadziło do tego miejsca? Uznała że powinna zachować ostrożność. Była silna ale bez szans z dużą grup lub ostrą bronią.
Kręciła się między wystawionym na głównym placu poczęstunkiem. Nie miała śmiałości po nic sięgnąć. W oko wpadła jej grupa młodych wysokich płowowłosych mężczyzn w pięknych skórzanych ubraniach. Szeptali między sobą, a potem skręcili w boczna uliczkę. Po chwili namysły ruszyła za nimi. To był impuls.
Młodzi mężczyźni dziwnie się zachowywali. Kilka razy zatrzymywali się i ekspresyjnie dyskutując spierali się, którą uliczkę wybrać. Szła za nimi, aż się rozdzieli. Podążyła za jednym z najwyższych przybyszów, labiryntem wąskich ciemnych uliczek. Powoli zaczęła się gubić i zastanawiać czy nie zwrócić, gdy ten którego śledziła zatrzymał się przed drzwiami pomalowanymi na niebiesko. Znała ten odcień. Miał specjalne znaczenie. Wykorzystywali go ludzie pochodzący z miejsca, gdzie nie zapuszczał się żaden szanujący się kupiec. Spojrzała z zaciekawieniem na drzwi. Czy za nimi żyli przybysze znad Południowej Krawędzi? Według jej krewnych to były najgorsze szumowiny i przestępcy na świecie. Jej rodzina unikała wszelkich kontaktów z nimi.
Drzwi, w które zastukał przybysz otworzyły się szeroko. To było dziwne zachowanie. Nikt tak nie wita obcych. Nie bez powody, od razu ten mężczyzna wydał jej się podejrzany. Wpuszczająca do środka przybysza stojąca w drzwiach kobieta spojrzała wprost na nią. Demer uświadomiła sobie, że jest za późno było na ucieczkę. Kobieta była ubrana w długą barwną suknie. Na nadgarstkach i szyi miała metalowe ozdoby. Jej rude włosy były zebrane na czubku głowy.
— Jesteś tu pierwszy raz? Wejdź — powiedziała kobieta z uprzejmym uśmiechem.- Zapraszam!
Za kobietą Demer ujrzała grupę uzbrojonych ludzi. Bała się odmówić i sprowokować ich. Przeszła przez próg.
4.
Demer znalazła się w prawie pustym pomieszczeniu częściowo bez sufitu, gdzie przy niskim stole siedziało na ziemi kilkanaście osób. Na ścianach dostrzegła niezwykłe malowidła. Barwne, piękne i tajemnicze twarz i ciała. Z boku ujrzała bardzo stare wzory kwiatów i owadów.
— Przybywasz z daleka? -zapytała ją kobietą prowadząc ją do stołu.
Demer kinęła głową. Kobieta zaprosiła ją by usiadła przy wspólnym stole nieco z boku. Demer zrobiła to. Z trudem przełknęła warzywne danie, który jej podano. Było smaczny, ale czy powinna była go zjeść? Chyba brali ją za kogoś innego.
— Twoi ludzie wiele przeszli — cicho powiedział starzec, siedzący z jej lewej strony.
Nie miała pojęcia o czym mówi. Zajęła się jedzeniem drugiego dania, które podsunęła jej rudowłosa kobieta. Demer była strasznie głodna.
Poczuła dotknięcie na ramieniu. Od razu się odwróciła by spojrzeć na bezczelnego intruza. To co ujrzała zaskoczyło ją. Obok niej usiadła wychudzona dziewczyna o prawie szarej cerze i pustych ciemnych oczach.
— Uciekasz? — zapytała cicho dziewczyna.
Demer zamarła zaskoczona, a potem skinęła głową, jednocześnie pakując sobie kolejny kęs jedzenia do ust.
— To tak jak ja. — Pociągnęła nerwowo za swoje ciemne cienkie włosy i część z nich została jej ręce. Chuda dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Nie przestawała mówić. Skarżyła się na nieszczęścia które na nią spadły.
— Prześladują mnie tylko dlatego, że urodziłam się w Palenisku. Ludzie nas nienawidzą. Zabierają nam wszystko.
Demer słuschała jej coraz bardziej zaskoczona. Dziewczynie wydawało się, że wie kim ona jest, ale myliła się. Ktoś sugerując się jej ubiorem i ozdobami wziął ją za kogoś innego. A ona musiała udawać kogoś innego jeśli chciała przeżyć. Ukradzione wędrowcom ubrania i ozdoby przyniosły jej pecha. Przez ile rąk przeszły przedmioty, które ona zrabowała?
Niespodziewanie kilkoro ludzi wstało zza stołu. Wszyscy oni mieli skomplikowane kolorowe tatuaże na całym ciele i ciemne obcisłe ubrania. Kobieta z niebieskimi tatuażami na skroniach spojrzała wprost na Demer. Czego mogła od niej chcieć? Wbijała w nią wzrok z uporczywością, jakby rzucała jej wyzwanie. Jak powinna zareagować. Demr udawała że jest kompletnie zajęta jedzeniem. Kobieta podeszła do niej. Wymusiła by Demer spojrzała na nią. Nagle kiwnęła głową i rozkazała:
— Idziemy.
Demer wstała, bo przecież nie mogła się wycofać ani ujawnić przed tymi ludźmi. Musiała w to brnąć.
Szła za ludźmi z tatuażami. Opuścili dom z niebieskimi drzwiami innym wyjściem. Szli wąskimi, brudnymi uliczkami podłej dzielnicy. W wielu domach świętowano i śpiewano. Nie znała tego święta ani zwyczaju ale wolała by zostać tym miejscu niż towarzyszyć milczącej grupie. Nie miała pojęcia gdzie ją prowadzili.
Kluczyli uliczkami aż w końcu opuścili miasteczko i skierowali się ku pustkowiem. Tam królowały rdzawe ruiny i wyschnięte drzewa. Czemu o zmierzchu opuszczali ludzki siedziby i kręcili się po opustoszałych ruinach?
Troje z jej nowych towarzyszy zginali się nad wielką kamienną pokrywą.
— Co robicie? — zapytała Demer.
Spojrzeli na nią z mieszanką niechęci i wstydu.
— Chcemy się tam dostać — wyjaśniła jej kobieta z niebieskimi tatuażami. I zasugerowała: — Mogłabyś nam pomóc.
Demer pomogła im i przesunęła bez większego trudu, kamień odsłaniając wejście do podziemi. Wszyscy patrzyli na nią z podziwem.
— Silna jesteś — powiedziała kobieta, skinąwszy jej głową.
Inni tez wbijali w nią wzrok. Zmieszana Demer wzruszyła ramionami. Nie zrobiła przecież niczego niezwykłego. Jej kuzyni byli o wiele silniejsi od niej.
— Boisz się podziemi? — zapytała kobieta z tatuażami zaczepnie.
Demer wydęła usta.
— Nie mogę sobie pozwolić na strach.
Zaśmiali się, a Demer rozluźniła się.
Zeszli do podziemnego miasta, gdzie od dawno nie było nikogo żywego. Wykute w skale komnaty, duże i małe, nosiły ślady zamieszkania. Kamienne i metalowe przedmioty leżały na ziemi. Pokryte ornamentami i plamami, kiedyś musiały być cenne.
Szła za ludźmi, którzy prowadzili ją, aż dotarli do innej części miasta. Były tam komory grobowe, w większość już otwarte i ograbione. Jej towarzysze przestawiali szkielety i ograbiali je ze wszystkiego co było cenne. Widziała znikające w ich torbach biżuterię i broń. Nie potrafiła się zmusić by jej dotknąć. To było zabronione.
Zastanawiała się w czyim towarzystwie się znalazła. Czy ci ludzie co noc szabrowali stare domostwa, świątynie i groby? Czemu nie byli bogaci? Nie potrafili sprzedać skarbów, które w taki sposób zdobyli? A może nie potrafili nikogo przekonać by kupili od nich cenne przedmioty? Nie spodobało je się to. Nie lubiła niezaradnych ludzi.
Szła za grupa udając, że coś zbiera i upuszczając przedmioty na ziemię za sobą. Ona tak jak jej rodzina była przesądna i uważała że nie wolno zabierać niczego zmarłym. To przynosiło pecha.
Rozglądała się po podziemnym mieście i obserwowała swoich towarszyszy. Ucieszyła się, gdy przed świtem wrócili do miasteczka. Szli inna droga niż poprzednio. Rozpadające się domostwa i chmary brudnych dzieciaków robiły przygnębiające wrażenie w świetle dnia. Czemu wybrali taką trasę?
Jej towarzysze oddali część znalezisk biedakom z miasteczka. Rozdawali błyskotki dzieciom i starym kobietom, wywołując na twarzach wszystkich uśmiechy. Wtedy po raz pierwszy pomyślała że może nie byli tacy źli jak uważała. To co nie przydało by się już przecież umarłym, posłuży żywym. Żałowała, że niczego nie zatrzymała by się podzielić z tymi ludźmi.
Dotarli do domu starego zrujnowanego, gdzie się zatrzymali. Ten dom też miał niebieskie drzwi, ale był od bardzo dawna opuszczony. Grupa wytatuowanych ludzi zajęła się porządkowaniem domu. Dwoje z nich zajęło się przygotowaniem posiłku.
Derm usiadła w kącie wpatrując się w niebo. Nie miała ochoty nic robić. Podeszli do niej dwaj młodzi wysocy chłopcy. Położyli przed nią stosik kosztowności.
— Twoja część łupu.
Uniosła brwi w niemym pytaniu.
— Za odrzucenie kamienia…
— Czemu zakrywacie wejście kamieniem? — zapytała by ukryć zmieszanie.
Chłopcy porozumieli się wzrokiem, a potem rzucili szybkie spojrzenie na resztę grupy.
— Nie robimy tego.
— On sam wraca na swoje miejsce… każdego poranka…
— Bez ciebie nic byśmy nie znaleźli.
— Jesteśmy wdzięczni… Nie stosujemy przemocy, więc to jedyny sposób by się utrzymać przy życiu w tej części płaskowyżu.
Nie spodziewała się tego. Kilka przedmiotów zachowała na wszelki wypadek, resztą podzieliła się z innymi.
Ci ludzie podobali jej się coraz bardziej.
5.
Demer została z grupą rabusiów grobów przez jakiś czas. Potem dołączyła do innych grup, najczęściej na kilka dni. Powoli przyzwyczajała się do swojego nowego życia.
Jej nowi towarzysze prawie każdego dnia rzucali jej nowe wyzwania. Cieszyła się, że jej siła robiła na nich wrażenie. Podobało jej się to uczucie. Do tej pory nikt jej nie doceniał i nie chwalił.
Ostatniego dnia miesiąca, tak jak wiele dni wcześniej, wyruszyli o zachodzie słońca. Zazwyczaj wracali o świcie, z łupami które rozdzielali wśród wszystkich.
Podobało jej się takie życie i poznanie świata. Wyrabiała sobie własną opinię. Jej krewni byli by oburzeni, że zadaje się z obcymi. A przecież ci ludzie, nie byli tacy źli. Robili to co musieli by przetrwać. Ona na pewno nie miała prawa ich potępiać.
Może miała szczęście, że się zgubiła i natrafiła na ludzi, którzy wzięli ją za kogoś innego? Jeszcze nigdy tak dobrze się nie czuła. W końcu żyła naprawdę.
Miała szanse widzieć miejsca, o których do tej pory tylko słyszała. Widziała stworzenia i budowle, w które nie potrafiła uwierzy. Ogromne prawnie nieruchome bestie i małe ruchliwe stworki, które gryzły i zarażały chorobami chroniły się w prastarych ruinach olbrzymich warowni lub miast. Gigantyczne posagi, imponujące świątyni i rozpadające się masywne wieże pełne były przeróżnych istot i często zabójczych sekretów. Póki ich nie ujrzała na własne oczy myślała, że to tylko bajki i legendy.
Czasem Demer wyruszała na własną rękę. Teraz też odłączyła się od grupy i ruszyła ku skamieniałym białym drzewom otaczającym czarne źródło. Skacząc po głazach dotarła do źródła, w którym zatopiono liczne skarby. Wyłowiła niektóre z nich. Kiedy nie miała już gdzie ich schować przy sobie, uznała że może wracać do towarzyszy.
Usiadła na przewróconym posagu prastarego bohatera, które imienia już nikt nie pamiętali czekała na resztę grupy. Obserwując ich poczynania, zastanawiała się nad swoim wychowaniem. Jej próby uwolnienia się od tego co wpojono jej były nieśmiałe. Narzucone jej zasady tego co powinno się zrobić i co jest zakazane. To było niczym niewidzialne ściany i kajdany. Ci ludzie odrzucili wszystko, bo chcieli przetrwać ze wszelką cenę.
Zakosztowała ich życia i spodobało jej się to. Musiała sobie poradzić w przedziwnych sytuacjach, ale jak do tej pory miała szczęście. Zdobywając renomę, dobrze się bawiła. Podobało jej się takie życie. Czy mogła coś osiągnąć żyjąc tak do końca życia? Nad tym nie chciała się zastanawiać.
Gdy jej towarzysze skoczyli swoje poszukiwania razem wrócili do biednego miasteczka, w którym obsypali najbiedniejszych cennymi starymi przedmiotami. Bawiło ją to. Jej rodzina nigdy nawet by o tym nie pomyślała. Tym większą przyjemność sprawiało jej takie beztroskie pozbywanie się bezcennych często przedmiotów.
Jej nowe życie miało bardzo wiele zalet.
6.
Demer poznała już dobrze okolicę, pełną biednych miasteczek, którą sugestywnie ograbiono z kosztowności, gdy zaproponowano jej dalszą wyprawę. Znajome kobiety starały się ją do tego pomysłu zniechęcić, ale nabrała pewności siebie i wyruszyła z grupą mężczyzn. Trzech z nim znała dość dobrze, dwaj inni wydawali się właściwie niegroźni.
Przemierzali przez dwa dni niebezpieczne krainy, gdzie bagna i gorące trujące źródła zagrażały im przy każdym kroku. Gdy pokonali te zagrożenie wkroczyli na ziemię niczyją. Nigdy jeszcze Demer nie wiedziała takich zniszczeń. Ruiny, przewrócone drzewa, rozwalone posagi. Cieszyła się, że nie dostrzega nigdzie szczątków ludzi czy zwierząt. Od śmierci rodziców bała się zwłok.
— Daleko jeszcze? — odważyła się zapytać jednego z mężczyzn.
Znała go od kilku tygodni i ufała mu.
— Nie — odpowiedział cicho łysiejący rzemieślnik, któremu zniszczono dom i zabito rodzinę. — Został nam tylko dzień drogi.
Miała ochotę ponarzekać niczym nudzące się dziecko, ale spojrzenia nieznanych jej mężczyzn zniechęciło ją do takiego zachowania. Musiała udawać, że jest twarda i bezwzględna.
Przekroczyli dwie stare granice i zostawili za sobą stary świat. Przed nimi były ziemie, gdzie nowe cywilizacje próbowały przyćmić stare potęgi. Czy to tam czekało na nich to opłacalne stanowiące wspaniałą okazję zadanie? Zachodziła w głowę co to mogło by być.
Gdy dotarli co celu, Demer poczuła zaniepokojenie. Okrążyli nowe miasto Chell i starając się pozostać niezauważonymi skradali się do ukrytego przejścia. Przy pieczarze czekali na nich dwaj niscy ludzie pokryci szara farbą. Nie podobała jej się to miejsce otoczone wysokim murem. Ani to że zaprowadzono ich długim korytarzem do ogromnej jaskini pełnej posągów ludzi o zwierzęcych głowach. Nie podobały jej się te hybrydy. Z nimi nigdy nic nie było wiadomo.
Rozglądając się na około Demer zauważyła rozpryski i ciemne plamy na posągach i ścianach. Była pewna, że rozegrała się tam niejedna krwawa scena.
Ludzie, którzy ich wynajęli stali w centrum ciemnej komnaty. Dostrzegła pod rdzawymi płaszczami ich bogate ozdoby i broń. Ich dłonie i twarz pokryte były czerwoną glina. Nigdy nie udałoby się jej rozpoznać ich rysów. Czego od nich oczekiwali ci ludzie?
— Co to za ludzie? — zapytała stojącego obok mężczyznę, z setkami blizna na całym ciele, który doszedłszy do mistrzostwa w dolewaniu sakralnych naczyń, ale stracił wszystko przez skłonność do hazardu.
Mężczyzna uciszył ją.
— To delikatna misja — odezwał się jeden z mężczyzn w płaszczu. Mówił z manierą, rozwlekle, w bardzo irytujący sposób.- Liczmy na dyskrecje.
Przywódca ich grupy skinął głową.
Ludzie w płaszczach ręczyli im broń i mapy. Nie podobało jej się to. Żałowała, że dała się w coś tak podejrzanego wciągnąć. To byli bardzo groźni ludzie. Już nie mogła się wycofać.
Opuścili komnatę z posągami i wyruszyli do razu w dalszą drogę. Nikt nic nie mówił i ta cisza była dla Demer złowieszcza. Czy może tylko ona nic nie wiedziała?
Minęli pola i nowe trakty. Miasteczka, które widzieli w oddali były jasne, imponujące i piękne. Ale może tylko z daleka się takie wydawały? Demer nie miała pojęcia jak wygląda życie w tej części Płaskiej Krainy. Jej krewni nie zapuszczali się na ziemie. Uważali, że nie ma tu nic ciekawego, cennego czy wartego wysiłku tak dalekiej podróży.
Wędrowali przez kilka dni i zatrzymali się dopiero u podnóża gór. Rozłożyli obozowisko i czekali. Mijał godziny i nic się nie działo.
W końcu Demer straciła cierpliwość.
— Czekamy na coś, prawda? — zapytała drugiego dnia przywódcę tej wyprawy, tajemniczego i przez to niebezpiecznego ciemnoskórego młodzieńca, którego wszyscy się słuchali.
— Na to — powiedział zapytany, wskazując karawanę na horyzoncie.
Demer odczuła ulgę, a zaraz potem niepokój. Co mogło być w tej karawanie, że warto było organizować tą misję?
Wpatrywała się zbliżające się wielkie wierzchowce i potężne wozy. Karawana była uzbrojona i bogata, otoczona wieloma najemnikami w lekkich zbrojach.
Ukryli się i pozwolili jej przejść obok.
7.
Przez wiele dni śledzili karawanę. Demer nie pytała już przywódcę o nic. Wiedziała, że nic jej nie powie.
Konwój podążający na północ, co wyglądał podejrzanie. Kręcili się wokół niego nie tylko ludzie wyglądający na wojowników, ale i kapłani w przebraniu. Ciekawość ją pożerała.
— Co tam wiozą? — zapytała w końcu łysiejącego rzemieślnika.
Zacisnął mocno usta, ale w końcu jej odpowiedział:
— Bezcenne skarby.
— Jakie skarby? — dopytywała się Demer.
Mężczyzna westchnął z irytacją.
— A czy to ważne? — zapytał. — Grunt że są cenne i zapłacą nam za to.
Ryzykowali życiem i nawet nie wiedzieli dlaczego? Nie przeszkadzało im to?
— Zapłata nie jest ważna — wyjaśnił jej mężczyzna pokryty bliznami. — Liczy się szansa na nowe życie w nowym miejscu.
Nie rozumiała jego słów.
— Co to znaczy?
— Pozwolą nam osiedlić się Chell — powiedział mężczyzna uśmiechając się. — Tobie też to zaproponują jeśli się spiszesz…
Nie pociągała jej taka nagroda. Czemu miała by mieszkać w mieście, które nie ma tradycji?
Na obcej, martwej od tak dawna ziemi?
— To wielka szansa dla nas. Naszych rodzin i bliskich. Trzeba ją wykorzystać.
To co mówił nie brzmiało prawdziwie i szczerze. Rozejrzała się po grupie mężczyzn. Po raz pierwszy ujrzała w nich fanatyczny ogień. Gdy mówili jej ze robią to dla pieniędzy lub obietnicy nie wierzyła im. Okłamywali ja tylko dlaczego? Może inni okłamywali ich. Nie rozumiała tego co się wokół niej działo.
Uznała, że cały czas powinna zachowywać czujność. Co powinna zrobić? Uciec, zostać? Nie potrafiła zdecydować. Czekałała na rozwój wypadków.
Intrygowało ją co kryje się w karawanie. Trzymali się na pewną odległość zajeżdżając od kolejnych osad.
8.
W jednej z osad zatrzymali się na dłużej. Demer kręciła się bez przerwy między małymi nędznymi domkami. Była niespokojna. Chciała się czymś zająć. Słuchała plotek i opowieści o tym co się dzieje w całym królestwie. Niepokoje i oczekiwania innych ludzie zawsze ją zaskakiwały.
— Ona wróciła… — szeptali wieśniacy o oczach pełnych lęków.
Pracę przy wykopywaniu starych muszli, które obrabiali i sprzedawali wędrowcom urozmaicali sobie opowieściami i powtarzaniem tego co usłyszeli od przybyszów.
— Kto wrócił? — zapytał jeden z podróżnych z małej karawany.
— Wojowniczka, która zabiła by nawet Boga… — powiedział szeptem staruszek, pokryty brązową farbą układającą się we wzory znad Krawędzi. — Dawno jej tutaj nie było, ale wróciła…
— Zabójczyni Bogów — wyszeptała wysuszona kobieta z blizną na czole.
To zabrzmiało jak bluźnierstwo i znowu przyprawiło ją o dreszcze. Ludzie stojący niedaleko kiwali głowami.
— Przez nią zawalił się Czarny Most i Biała Wieża — powiedział szczerbaty młodzieniec z rytualnymi bliznami.
— Może to ktoś inny… — zasugerowała Demer.
Wszyscy spojrzeli na nią ze złością i niechęcią.
— Nie, to na pewno ona — upierała się wysuszona kobieta z blizną na czole. — Zapowiadały ją znaki.
Wspólnie wyliczano dziwne zjawiska, które wiązano z Zabójczynią Bogów. Ludzie mruczeli, wykonując jednocześnie placami zaklęcia przeciwko klątwom.
— Natura oszalała. Pory roku nie są takie jak powinny.
Ludzie kiwali głowami.
— Coś się szykuje — szeptali.
— Coś musi się zdarzyć.
— Zawsze tak było.
Demer nie podzielała ich wiary. Odeszła na skraj nędznej wioski i rozważała to co usłyszała. Kto zjawiał się w tej wiosce? Skąd ci ludzie mieli takie wieści? Słyszała o wielkim Czarnym Murze i Moście oraz o niebosiężnej Białej Wieży. Były ogromne i zbudowane przez prastarych. Czy ktokolwiek zdołałby je zniszczyć?
Zbliżył się do niej przywódca.
— Słyszałaś…?
Skinęła głową.
— Czemu ludzie są tacy niespokojni? — zapytała nagle.
— To ten czas — powiedział przywódca i westchnął. Czasem zastanawiała się skąd się biorą jego opanowanie i wiedza. — Śniący mają swoje koszmary. Zatruwają nimi innych.
— Oni w to wierzą.
— Oczywiście. Karmią ten sen i nie chcą by okazał się kłamstwem…
Nie rozumiała co to znaczy. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo podszedł do nich innych członek ich grupy. Nieśmiały, ale skutecznie i szybko zabijający.
— Nie podobają mi się te plotki. To zły znak.
— To nic nie znaczy — powiedział z mocą przywódca.
Mężczyzna pokręcił głową.
— Lepiej zawrócić — upierał się.
Nie podejrzewała, że ten człowiek potrafi być taki stanowczy. Nie był jedynym z grupy bandytów, którzy myśleli podobnie. Demer już wcześniej zauważyła, że część z nich była przesądna. Niektórzy starali się to ukrywać. Wpatrywali się w dowódcę, jakby czegoś od niego oczekiwali.
— Ten kto odejdzie straci swoja część z łupu… i wszystko inne — powiedział siląc się na spokój przywódca.
— Ten kto zostanie może stracić życie i dusze — wtrącił się łysiejący rzemieślnik.
On wcale nie chciał wracać ale chciał wykorzystać sytuację by dostać więcej. Wszyscy czekali na reakcje przywódcy. Ten podwoił ich udziały i obiecał im domy, do których będą mogli się wprowadzić.
Zgodzili się zostać, ale Demer wiedziała że z czasem konflikt będzie narastał. Aż w końcu konflikt zmieni się w bunt. Już teraz w grupie doszło do rozłamu.
Nie dopuszczano jej do wielu spraw i rozmów, ale mimo to czasem coś podsłuchała.
— Jesteście pewni, że można mu ufać?
— Na razie…
— To głupiec. Nie słuchajcie go.
Starała się dowiedzieć co się dzieje. Zadawała pytania, ale niczego się nie dowiedziała. Ignorowali ją albo wyznaczali absurdalne zadania. Irytowało ją to jak ją traktują. Zastanawiała się nawet czy nie odejść. Tylko że gdyby to zrobiła nigdy nie dowiedziała by się na czym polega ta misja i jak się skończy. Zastanawiała by się nad tym do końca życia. Nie chciała się na to skazywać.
Postanowiła kontynuować misję. I tak nie miała do czego wracać.
9.
W następnej osadzie leżącej nad słonym jeziorkiem zbliżyli się do karawany. Byli coraz bliżej Żywych Wzgórz. Co kryła karawana, która jechała gdzieś, gdzie nie powinna? Jej chronieni, przez strażników białych płaszczach, członkowie nie wyglądali na zwykłych kupców. Przestraszyła się, gdy usłyszała, że coś niezwykłego z nim się dzieje. Dwóch strażników tak bardzo się rozchorowało, że musieli zostać w osadzie. Nikt nie opiekował by się nimi w czasie podróży. Czy ktoś z jej grupy za tym stał? Demer była niezadowolona. Nie chciała niepotrzebnie nikogo zabijać.
Czekała w napięciu na rozwój wypadków. Kręciła się tak blisko karawany jak tylko się dało. Otrucie trzech innych strażnicy karawany nie zaskoczyło jej. Przyniesiono ich do znachora, gdy Demer tam była chcąc od niego nabyć kilka przyprawa. Wszyscy byli ledwo żywi. Z ust jednego z nich, Demer usłyszała jak woła strażnika księcia, wypowiadając starożytne zaklęcia. Sprawa musiała być śmiertelnie poważna. Wezwano mężczyznę, którego obecności domagał się chory.
— On musi być bezpieczny — powtarzał mężczyzna, wijąc się w męczarniach. — On jest najważniejszy.
Strażnik wymamrotał coś, uspokajając ciepiącego. Był wysoki i ogorzały, z ogromną szramą obok lewego ucha. Nosił na sobie ciężki prawie czarny pancerz ze skorupy morskiej bestii, zasłonięty białym płaszczem. Jego twarz wyrażała determinację. Do tej pory nikt nie zwracał na nią uwagi, ale strażnik przewiercał ja wzrokiem. Wolała by nie wzbudzić jego gniewu. Cicho wycofała się.
Strażnik księcia? Powtórzyła to innym. Towarzyszący jej mężczyźni byli podekscytowani.
— Bądźcie gotowi — rozkazał im przywódca. — Na następnym postoju odbierzemy im go.
Domyśliła się, że chodzi im o księcia.
— Dlaczego chcecie go porwać?
Nie spodobało im się, że chce to wiedzieć.
— Nie zadawaj pytań — uciszyli ją.
Przygotowywali się do wymarszu.
Demer była wściekła. Oni też traktowali ją jak narzędzie. Ale przecież sama się w to wpakowała. Zacisnęła zęby i podążył za innymi.
Dość szybko dogonili karawanę. Obezwładnili strażników i wynieśli ze środka jednego z wozów związanego księcia. Poszło im zbyt łatwo. Dlaczego?
Szła na końcu grupy i znów zadawała pytania:
— Co z nim zrobicie?
— Jest wart górę złota.
Demer była rozczarowana. Książę został porwany dla okupu? Czego jednak chcieli ludzie którzy ich wysłali? Czemu sami nie porwali księcia? Zapytała o to jednego z mężczyzn, z grupy który okazywał jej największą cierpliwość.
— Na nas spadnie wina — powiedział jej jeden z najstarszych bandytów. — Ukarzą nas.
Demre też o tym myślała.
— Jeśli nie będziemy sprytni — odpowiedział mu przywódca. — Przechytrzymy ich.
Demer nie była o tym przekonana. A mimo to podążała za wszystkimi. Cały czas spodziewała się, że ktoś na nich napadnie i ich pozabija.
10.
Dźwigając księcia trafili do starego pustego domostwa. Tam już na nich czekali ludzie, którzy ich wysłali. To oni zlecili porwanie księcia. A porwany znał ich. Zleceniodawcy kazali wszystkim odejść. Demer wspięła się bezszelestnie na jedną ze ścian i podsłuchiwała.
— Czemu udawaliście, że zostałem porwany? — zapytał książę cichym głosem.
Był słaby i niepokojąco spokojny. Pod ciemnoszarym płaszczem miał tylko przepaskę biodrową i czarne ozdoby. Piękny naszyjniki i liczne bransolety z czarnego kryształu były warte fortunę.
— Musieliśmy zastosować taki podstęp… dla dobra królestwa i naszego rodu…
— Starzec nie może się o niczym dowiedzieć — powiedział drugi z mężczyzn, w rdzawych płaszczach.- My też nie uważamy, żeby to było konieczne.
— A już czas byś spotkał… jego.
Książę zgarbił się. Był przerażony?
— Nie czuję, że to już czas…
Ludzie w płaszczach milczeli. To książę przerwał ciszę.
— I co teraz? — zapytał jeszcze ciszej.
— Udasz się kuzynie do Wrót.
— On nie uważa bym był już gotowy…
— Jest tylko ślepym starcem…
Kiedy Demer podsłuchała rozmowę między członkami rodziny była zszokowana. Na czym polegała ich gra? Młodzi nie chcieli czekać, aż starcy przyznają im racje? Buntowali się, przejmowali władze?
— On na ciebie czeka… — powiedział mężczyzna w płaszczu z jadowitą satysfakcją.
— Jeszcze nie czas — próbował się bronić książę. — Planety nie są w odpowiednim ustawieniu…
— To nie ma znaczenia.
— Musimy się śpieszyć — poparł go drugi z mężczyzn. — To się musi stać. Połączysz się z bogiem.
Zamarła. Wiedział co czeka księcia. Słyszała opowieści o tych ceremoniach. Krwawe ceremonie, podczas których w ciała śmiertelników wstępowały boskie istoty. Sama myśl o tym przyprawiała ją o dreszcze.
— Jeśli wszystko nie przebiegnie tak jak powinno, połączenie się nie uda — powiedział z mocą książę.
— Nie wierz we wszystko co nam mówią…
— To nie ty masz przejść ten rytuał kuzynie — przypomniał mu książę.
Mężczyzna podszedł do niego.
— Zaufaj mi kuzynie, wszystko będzie dobrze…
Demer zjeżyła się. Ona by mu nie zaufała.
Wiedząc, że książę ma być złożony czemuś w ofierze, musiała zdecydować, po której stoi stronie. Było jej go żal. Rozumiała w jakiej jest sytuacji. Jego też nikt nie pytał o zdanie, czy chce zostać Ofiarą Boga. Zdecydowano o tym za niego.
Przez moment ujrzała twarz księcia. Spokojną i pozbawioną emocji. Czyżby pogodziło się ze swoim losem? Poczuła rozczarowanie.
Mimo wszystko to jednak nie była jej sprawa. Musiała myśleć przed wszystkim o sobie. Wycofała.
Kiedy zeszła ze ściany budynki i podeszła do studni zaczepił ją przywódca bandy.
— Dobrze sobie radzisz — powiedział. — Chce zostać moją zastępczynią? To dużo większe łupy przy podziale. I większa władza.
Była zaskoczona, gdy dostała od niego propozycje. Mogłaby z nimi zostać. To było by trudne życie, pełne ryzyka. I posłuszeństwa. Czy tego chciała? Już raz uciekła od zbyt ciężkich i rygorystycznych obowiązków. Tym razem mogła wybrać.
Czuła, że pragnie czegoś innego niż jej proponowano.
Westchnęła i powiedziała:
— Nie.
Kiedy odmówiła zaatakowali ją od razu. Ich twarze się zmieniły. Przestali być przyjacielscy. To była tylko kolejna rodzina, która chciała ją zmusić by im pomagała, nawet wbrew sobie. Miała szczęście, że udało jej się od nich uciec. Wszystko w co wierzyła było kłamstwem.
Teraz bandyci chcieli ją powalić na ziemię i zabić. Odepchnęła ich od siebie i pobiegła w stronę pustkowia. Wierzyła, że tam by jej nie gonili.
Nie zwalniała i oddalał się od siedzib ludzkich. Szła wiele godzin ciągle za sobą widząc sylwetki. Nie poddawali się. Musiała przed nimi uciekać. Dla swojego własnego dobra.
Nie podda się. Nie da im tej satysfakcji.
Zaciskała zęby i szła dalej.
11.
Przez następne dni kluczyła i nieraz przecinała ślady karawany. Gdzie oni podążali?
Gdy dotarła do ruin wielkiego domu postanowiła w nich odpocząć jakiś czas. Masywne ściany i ozdoby świadczyły że mieszkali w nich kiedyś bogacze o wyrafinowanym i specyficznym guście. Kremowe kamienne bloki ozdobiono szlachetnymi metalami i kamieniami. To co tam przedstawiano uchroniło kosztowności przed kradzieżą. Nawet ona czuła się tam nieswojo. Korzystała z cienia i osłony do wiatru.
Kilka godzin po niej, do ruin dotarli ludzie z karawany księcia. Ukrywała się przed nimi. Zeszła pod ziemie, zaszywając się w labiryncie korytarzy.
Starała się nie zwracać uwagi na płaskorzeźby i malowidła zdobiące korytarze. Przestawiły potworne istoty. O wielu ramionach i oczach. Co jakiś czas wracała do wyjścia z podziemnego labiryntu, ale za każdym razem słyszała dobiegając z góry głosy. Dlaczego nie odchodzili?
Wałęsając się po korytarzach podziemnego domu, dotarła do wąskich schodów. Wspięła się po nich z trudem, aż dotarła do małej komnaty.
Ruszyła do jedynych drzwi prowadzących z komnaty, gdy nagle stanęła oko w oko z księciem. Co on tam robił?
Przyglądała mu się. Z bliska dostrzegała jego niezwykłą urodę. Był tak wysoki jak ona, ale strasznie chudy. Miał ciemne niezwykłe oczy, którymi się wpatrywał w nią uważnie, jakby chciał zajrzeć do jej duszy. Jego długie ciemne włosy były splecione w misterny warkocz. Piękna twarz i wychudzone ciało zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Książę obudził w niej wiele emocji. Poczuła, że potrzebował jej. Był tak cherlawy i bezbronny. Ktoś musiał go chronić.
— Kim jesteś? — zapytał książę cofając się. — Jesteś jedną z nich? Porywaczy?
Zrobiła krok w jego stronę.
— Już nie… — wydusiła z siebie.
— Nie powinno cię tu być…
— A ty co tu robisz?
— Ten dom był ważny kiedyś. Gościł Przeminionych i Błogosławionych Przesłaniem z gwiazd. Bardzo chciałem zobaczyć to miejsce… — powiedział dotykając płaskorzeźb. Przeniósł spojrzenie na nią i mocno akcentując słowa powiedział: — Nie powinno cię tu być.
— Ale tu jestem. Na twoje szczęście.
— Dlaczego tak myślisz?
— Mieliśmy się spotkać.
Spoglądał na nią z niepokojem. Nie rozumiał jeszcze, tego co ona pojęła. To Trzeci Bóg chciał go ocalić i dlatego ją wysłał.
Był zagubiony. Potrzebował jej. Odsuwał się od niej, więc złapała go za ramię. Było takie drobne. Wyrywał się ale przytrzymała go. Nie wiedziała co z nim zrobić. Usłyszała dochodzące skądś głosy. Musiała mu pomóc, nawet jeśli on jeszcze nie rozumie co się dzieje. Książę próbował się jej wyrwać. Nie ufał jej. Przerzuciła go sobie przez ramię i zaczęła uciekać.
Szybko pokonała podziemny labirynt i wyrwała się na powierzchnię.
— Co robisz? — zapytał książę, kiedy przeskoczyła przez dół i nad murkiem z kamieni, oddalając się coraz bardziej od niezwykłego domu i karawany.
— Ratuje cię!
Czuła się tak silna i pewna swego. Wypełniała misję Boga!
— Jestem Aner Manom Oid. Musze wypełnić moje przeznaczenie…
— Tak ci się tylko wydaje.
— Wcale nie! — wysapał książę Aner. — Muszę spełnić obowiązek albo świat się skończy.
— Nie wierz w to! Okłamują nas byśmy byli posłuszni. Ale zarazem dają nam wybór, musimy tylko z niego skorzystać.
Próbował ją przekonać do swojej racji, ale nie zwracała na to uwagi.
Biegła tak długo jak mogła, a potem musiała się zatrzymać. Chciała odpocząć, musiała więc postawić go na ziemi. Książę wykorzystał tą okazję, by się do niej oddalić. Pobiegła więc za nim. Dopadła go i przewróciła na ziemie.
— Dlaczego przede mną uciekasz? — Demer zapytała z pretensją, przecież chciała jego dobra.
— Nie wiem czego ode mnie chcesz… — wydusił z siebie z trudem. Była ciężka i przygniatał jego słabe ciało, ale dopiero w tej chwili to sobie uświadomiła.
— Chce cię uratować — powiedziała, unosząc się by go dalej nie przyduszać.
— Nie wierze ci — powiedział ścierając pot z czoła.
Pomogła mu wstać. Jego ciało pokryło się siniakami. Był przeraźliwie delikatny.
— Nie masz szans przeżyć tu sam.
Jego twarz zmarszczyła się.
— Wiem o tym. Dlatego mam strażników, od których mnie zabrałaś…
— Oni pozwoli cię wykraść… — zauważyły.
— Nie rozumiesz o co wtedy chodziło — powiedział gniewnie.
Miał racje. Wiedziała jednak, że jak coś jest cenne i ważne walczy się o to do ostatniej kropli krwi. I strzeż się swojego skarby przed całym światem… Strażnicy go zawiedli. Nie powinien im ufać.
— Ochronię cie — zapewniła go.
— To zadanie moich strażników, a nie twoje — odparł zimno. — Oni wiedzą czego potrzebuje.
Przyjrzała się jego ciału pokrytemu siniakami.
— Czemu jesteś taki…? — zapytała.
Jego twarz zmieniła się. Stężała w masce obojętności.
— Zawsze chorowałem — powiedział wyrzucając z siebie słowa. — To u nas rodzinne. Nie znam świata poza pałacem, bo tak było dla mnie bezpieczniej.
Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić takiego życia. Co prawda ona też nie ruszała się zbyt często poza rodzinny dom, ale trzymała ją tam tradycja i obowiązki. Jako matrona mogłaby podróżować sprzedając ich wyroby.
Nie mogła porzucić księcia. Bez niej nie miał żadnych szans przeżycia.
— Mogę cię zaprowadzić gdzie chcesz — obiecała.
Przyjrzał się jej z uwagą.
— Muszę trafić do świątyni na Krawędzi — oświadczył w końcu. — Świątyni Czarnego Księżyca.
Nie mogła uwierzyć, że tego właśnie chciał. Wyznawcy tego krwawego kultu porywali całe wioski by oddać je swojemu bogu. Nikt kto cenił swoje życie nie zbliżał się do ich terytorium.
— Tam cie złożą w ofierze… — powiedziała powoli Demer, licząc że te słowa go otrzeźwią.
— Tak, wiem jest takie ryzyko, ale jest tam też coś co może mi pomóc…
— Jak to pomóc? -zapytała nieufnie.
— Mój los jest przesądzony. Jestem zbyt chory przy dożyc starości… nie wiem nawet czy dożyję następnych urodzin.. moja jedyna szansą jest ceremonia połączenia. Zawsze to wiedziałem i byłem na to gotów — powiedział, skinąwszy głową. — To bardzo ważne… muszę tam się dostać!
To był szalony plan. Nawet gdyby dotarli do świątyni nic dobrego by ich nie spotkało. Patrząc w oczy księcia wiedziała, że on się nie podda. Dążył do wyznaczonego celu bez względu na przeszkody.
— Nie musisz tego robić — powiedziała Demer wiedząc, że Aner niestety wciąż inaczej patrzy na całą sytuację.
— Muszę, po to się urodziłem — odpowiedział jej, patrząc na nią spokojnie.
Próbowała mu to wyjaśnić. Że może wybrać inaczej, czy zrezygnować, ale nic to nie dało. Nie dało się go przekonać.
— Mogę cie zaprowadzić do traktu do Pierścienia Gór. A potem zobaczymy co się wydarzy… — powiedziała w końcu zrezygnowana.
Może uda jej się uświadomić mu w jakim wielkim żyje złudzeniu.
Książę skinął głową wstając z ziemi.
Ruszyli od razu w drogę. Kierowała się wiadomościami jakie zaczerpnęła z opowieść wędrujących krewnych. Mieli do wyboru trzy drogi. Wybrała najbezpieczniejszą. To dawało jej więcej czasu. Mogła go potrzebować jeśli chciała wpłynąć na księcia. Cały czas liczyła, że on sam w końcu przejrzy na oczy.
Mijali zaludnione lub opustoszałe wioski. Wszystkie były nędzne i przygnębiające. Mieszkańcy królestwa cierpieli przez wyroki losy i kaprysy natury. W niektórych wioskach nie miał kto pogrzebać ostatnich, którzy zostali przy życiu.
Gdy ujrzeli po drodze pierwsze martwe ciała książę aż się wzdrygnął.
— Śmierć jest przerażająca — wyszeptał.
— Sam ją szybko spotkasz — zauważyła kąśliwie Demer.
Książę spojrzał na nią z wyrzutem. Opiekowała się nim i oddawała mu większość jedzenia ale on na to nie zwracał uwagi. Nie doceniał jej. A może był przyzwyczajony, że każdy mu usługuje, bo tak go wychowano?
— Ta uwaga nie była konieczna — powiedział marszcząc brwi.
— Skoro boisz się śmierci, po co ją kusisz? — zapytała chyba zbyt ostro.
— Jestem tylko człowiekiem — powiedział powoli. — Słabym i ułomnym. Kiedy zamieszka we mnie bóg, uwolni mnie od tych słabości. A ja pomogę wtedy innym… sama widzisz co się dzieje gdy opuszczają nas bogowie…
Drażnił ją coraz bardziej. Był przekonany, że tylko on może wszystkich ocali dając się zabić lub pożreć. Czemu się upierał by wykonywać cudze polecenia? Mógł żyć po swojemu. Wolał jednak poświęcić się.
Rozzłoszczona na towarzysza, gdy tylko mogła wykonywała ceremonie pogrzebowa grzebiąc zmarłych, którymi nikt nie mógł się już zająć. Drażniło to księcia, który chciał jak najszybciej dotrzeć do Krawędzi, na co nie zwracała uwagi.
Wioski zniknęły gdy przekroczyli pas ziemi niczyjej. Teraz już nic ich nie spowalniało. Demer bała się że ich wspólna podróż zbyt szybko się zakończy.
Gdy dotarli do Traktu powitały ich stosy kości.
— Nie wygląda to zbyt dobrze — powiedziała Demer oglądając okaleczone zwłoki.
— Tak.
— Chyba powinnam ci dalej towarzyszyć.
— Nie musisz…
Rozdrażniły ją te słowa. Chciała odejść od razu, ale odwróciła się i ujrzała jego twarz. Nie było w jego oczach nadziei. Przygotowywał się na najgorsze. Z nią miał szanse na dotarcie do celu. Bez niej już był martwy. A mimo to nie chciał jej zatrzymywać. Może dlatego że nie chciał jej śmierci? Nie wybaczyła by sobie gdyby go opuściła.
Westchnęła i ruszyła traktem.
— Chodźmy — rzuciła nie oglądając się na księcia.
Szybko ją dogoniło. We dwoje mieli większe szans wyjść z tego z życiem.
12.
Po dwóch dniach wędrówki traktem dotarli do prawie całkiem zasypanych przez piasek ruin. Książę chciał je zobaczyć, więc zboczyli z drogi. Znaleźli tam liczne płaskorzeźby prastarych bestii i stosy zniszczonych zapisanych dziwnym pismem tablic. Książę z ciekawością je oglądał i co chwilę wykrzykiwał:
— Ja znam te znaki!
Zazwyczaj wzruszała ramionami słysząc to.
Gdy książę utknął na dłużej przed jedną ze ścian, Demer podeszła do niego i zapytała:
— Co tam piszą?
Książę był blady i roztrzęsiony. Odpowiedział jej dopiero po dłuższej chwili.
— To opis ceremonii i spotkania z boskimi istotami — Zbladł i dodał: — Dość obrazowy… i bardzo okrutny.
Przez chwilę miała nadzieję, że to mu w końcu otworzy oczy, ale stało się inaczej. Książę czytał dalej i nagle jakby się odprężył.
— Kiedyś inaczej to załatwiali — wyszeptał dotykając jednego z symboli.
— Śmierć to śmierć — zauważyła. — Nawet jeśli wierzysz w coś innego.
— Ceremonia daje życie, wcale jej nie zabiera — powiedział książę przesuwając się dalej wzdłuż ściany.
— Jesteś tego pewny? — zapytała Demer nabierając nadziei.
— Tak, ale ofiara musi być dobrowolna. Trzeba przeprowadzić bardzo pieczołowicie ceremonie… Z jakiegoś powodu kapłani zmienili rytuał… — powiedział cicho. — Ktoś zdecydował, że tak to ma wyglądać i ofiara ma umrzeć. To bardzo zmniejsza szanse na sukces…
— Żeby wszyscy żyli długo i szczęśliwie? — zapytała.
Spojrzał na nią z naganą. Jej żart wcale go nie rozbawił.
— Nie. Żeby uzdrowić ciało ofiary i świat… — powiedział z powagą. — Choć nadal nie mam pojęcia czy uda mi się wprowadzić zmiany… Czy jestem dość silny…?
Znowu był przygnębiony, jakby przygniótł go wielki ciężar. Przez chwilę myślała, że to co odkrył go obudzi, uświadomi mu co go czeka, ale myliła się. Nadal upierał się by wypełnić swój obowiązek. Czemu to było dla niego takie ważne? Na pewno istnieli znachorzy umiejący uzdrowić jego ciało. Wystarczyło ich tylko odszukać.
Książę znowu zajął się napisami. Jego obsesja nie słabła. Tkwił w swoim więzieniu. I nie słuchał jej argumentów. Mimo to nie mogła pozbyć się tak całkiem nadziei. Może jak jeszcze poczeka, to on przejrzy na oczy?
— Muszę dojść do Świątyni Czarnego Księżyca, a potem do Świątyni Kresu — powiedział książę. — Ale sam nie dam rady.
Spojrzał na nią z nadzieją i prośbą w oczach. Serce zabiło jej mocniej.
— Będziesz mi towarzyszyć? — zapytał i dodał: — Wynagrodzą cie za to…
— Nie robię tego dla nagrody — powiedziała gniewnie.
Książę po raz pierwszy się do niej uśmiechnął.
— Wiem, ale nie chce żebyś straciła. Ja muszę to zrobić. A przynajmniej spróbować, ale ty… nie musisz tego robić.
Spojrzał na nią wyczekująco.
— Nie mam dokąd wracać i nie śpieszy się nigdzie… — szczerze wyznała. Spojrzała na zachód gdzie była świątynia. — A to tak samo dobry kierunek jak każdy inny.
Zadowolony skinął głową.
— Razem wykonamy wolę bogów — powiedział z przekonaniem.
Udawała, że go popiera. I że się z nim we wszystkim zgadza. Uznała, że taka taktyka poskutkuje.
— Dobrze, zaprowadzę cię tam gdzie chcesz… — powiedziała powoli. — Może znajdziesz inne rozwiązanie i ofiar nie będzie konieczna…
Tak jak się obawiała zmienił temat.
— Może powinniśmy dogonić strażników? — zasugerował. — Oni mi pomogą.
Demer wcale nie chciała szukać strażników. Była pewna że ją przegonią.
— Nie wiemy gdzie oni są — powiedziała ostrożnie.- Sami szybciej dotrzemy do Świątyni.
Aż nie wierzyła, że to powiedziała. Przecież wcale nie chciała tam iść. Książę skinął głową, ale chyba jej nie uwierzył. Nie tak do końca.
Przez cały dzień wędrowali w ciszy. Demer na początku starała się odkryć o czym myśli jej towarzysz, ale potem dała sobie spokój. Skoro nie chciał się z nią dzielić swoimi myślami, nie będzie go zmuszać. Skupiła się na celu.
Przed zachodem słońca książę znów zszedł z traktu i się zgubił. Dogoniła go i szła za nim w ciszy.
— Chciałem zobaczyć miejsce, które odwiedził mój słynny przodek — powiedział nagle. — Podobno jest niezwykłe…
Czemu tak bardzo chciał wrócić, do tych których znał i którzy chcieli zakończyć jego życie? Mógł żyć po swojemu. Czemu tego nie rozumiał? Czy duma z przodków i tego kim jest był dla niego ważniejsza? Może chciał wierzyć, że jest wyjątkowy. Nawet jeśli to znaczyło, że umrze, bo tak kazała tradycja.
Książę wyglądał na zmęczonego i wściekłego, a mimo to szedł przed siebie. Nie potrafił sobie sam poradzić. Był bardziej bezradny, niż ona na początku. Gdyby go zostawiła samego szybko by zginął. A do tego był strasznie uparty.
Dotarli do rozpadliny.
— Dalej nie pójdziemy.
— Nie chce iść dalej. To już tutaj.
Rozglądał się wokoło.
— Jest inaczej niż się podziewałem — powiedział w końcu książę. — Surowe piękno.
To było bardzo pochlebne określenie na pustkę przed nimi i posępny pejzaż.
— Przed nami daleka droga. Przejdę ją aż do końca– powiedział cicho książę, jakby nie miał zamiaru się poddać.
Książę westchnął i ruszył w drogę powrotna. Demer szła za nim. Na swojej drodze natrafili na jeszcze inna rozpadlinę. O wiele mniejszą.
— Ominiemy ją? -zapytał książę.
— Szybciej będzie iść przed sobie — zdecydowała Demer.
Zeszli do środka rozpadliny i szli jej dnem. Na jej środku ujrzeli ruiny prastarej biblioteki i zaginionego archiwum, o której nawet ona słyszała. Surowe bryły budowli ozdobione były godłem starego Zakonu, kwiatem o pięciu płatkach. Nawet Demer posiadała pewną wiedzę o badaczach przeszłości, którzy dokonali niezwykłych odkryć. Kronikarze, którzy stali się sławni lub zostali okryci niesławą przez stulecia wpływali na politykę całego kontynentu. Z czasem narazili się potężnym władcom i obwiniani o nieszczęścia i odkrywanie prawdy, która okrywała hańbą musieli się wycofać i ukryć. Demer nie rozumiała czemu im się przypisuje tak wiele czynów. Co złego zrobili? Nie mogli przecież mieć, aż takiego wpływu na swoje czasy, jak większość wierzyła.
Demer rozglądała się po miejscu, w którym żyli kronikarze skrywając się przed światem. To w tym miejscu żyli przez stulecia, nim w wielu krainach zakazano ich praktyk? Świątynie, i surowe budowle, które mijali przejmowały ją strachem. Zupełnie jakby to co tam zostało, nadal żyło i wpływało na otoczenie.
Ujrzeli wykonane z cennych metali, drewna i kamieni porzucone wszędzie przedmioty.
— Zostawili to tu? — dziwiła się Demer. Rzadko widywała tak kunsztownie wykonane narzędzia.
— Było tego za dużo… i mieli cenniejsze przedmioty do zabrania — powiedział książę rozglądając się. — Zabrali księgi.
Demer podniosła kilka narzędzi. Nie mogła uwierzyć, że coś tak pięknego i cennego zostało uznane za nieprzydatne.
— Nie miało dla nich wartości.
— Może nie znali ich ceny.
Książę oglądał piękną broń i narzędzia.
— Takie przedmioty zmieniają znalazców — powiedział cicho.
Była zaskoczona.
— Wpływają na nich?
Słyszała o takich przypadkach. To były mroczne historie, którymi ją straszono w dzieciństwie.
— Lepiej je tu zostawić.
Z żalem się z nim zgodziła.
Ruszyli dalej by poszukać jakiegoś schronienia na noc. Wybrali wnękę starego, małego domu, pełną roślin rosnących wszędzie w szczelinach między kamieniami. Położyli się na roślinach. Podobała jej się ich zapach i widok jaki mieli na rozpadlinę.
13.
Obudzili się nagle w środku nocy. Nad nimi świeciły dwa księżyce w pełni. Widzieli całą okolicę. Ale bardziej wyczuli niż zobaczyli, że coś się do nich zbliżało. Bez namysłu zerwali się z posłań i rzucili się do ucieczki.
Biegli między zrujnowanymi budowlami starając się wydostać z rozpadliny.
Wiedziała, że coś na nich poluje, ale gdy patrzyła za siebie niczego nie dostrzegała. Sprytne stwory zapędził ich w ślepy zaułek.
— To już koniec — wyszeptała opierają się o ścianę za sobą.
Czuła żal i smutek. Nie chciała tak umierać. Książę nie przejmował się ich sytuacją, stojąc przed ścianą i przyglądają się jej. Rozzłościło ją to.
— Słyszałeś, zaraz umrzemy!
— Wcale nie — powiedział spokojnie książę. — Znam te znaki.
— I co z tego? — zapytała rozdrażniona.
— To tajny alfabet. Umieszczano go tam gdzie były wejścia do… tajnych miejsc kultu…
Uderzył w kilka znaków wyrytych na ścianie i otworzył ukryte przejście. Jednak na czymś się znał.
Terroryzujące ich stwory zawarczały. Szykowały się do skoku na nich. Musieli się pośpieszyć. Rzucili się do środka komnaty. Książę uderzył w jakiś kamień i ukryte drzwi się za nimi zamknęły.
Stała w w ciemnościach, aż książę rozjaśnił miejsce gdzie się znaleźli pocierając kryształy umieszczone w ścianie. Potrafił sprawić, że lśniły. Skąd wiedział co powinien zrobić?
— Mieliśmy szczęście, że wiedziałeś o tych znakach — powiedziała Demer przerywając ciszę.
Książę uśmiechnął się.
— Znam takie miejsca — wyjaśnił. -.Właściwie wychowałem się w nich.
Czuła się niezręcznie.
— Co tu robiono? — zapytała nerwowo.
— Przygotowywano się do ceremonii przyjęcia obcej jaźni.
Demer poczuła gniew. On znowu zaczynał swoje. Jak mógł pragnąć takiego losu?
— Nie boisz się śmierci? — zapytała stłumionym głosem.
Pokręcił głową.
— Boje się bólu — wyznał i nagle dodał: — Widziałem jak oboje moich rodziców umiera w mękach… tak samo dziadkowie… to było straszne… Mnie czeka to samo, o ile nie zdarzy się cud.
Wyglądał na przygnębionego.
— Ja nie pamiętam zbyt dobrze swoich rodziców — powiedziała Demer, zaskakując tym samą siebie. — Wiele podróżowali, zostawiając mnie w domu z krewnymi… Czasem wątpię czy kiedyś istnieli, bo ma tak mało wspomnień o nich.
Milczał opierając się o jedną ze ścian pokrytą malowidłami.
— Jak myślisz czy to tamte story wystraszyły kronikarzy z rozpadliny?
Książę powoli pokręcił głową.
— To nocne drapieżniki, odważne tylko w dużej grupie. Kronikarz mieli broń, obronili by się przed nimi… to musiało być coś innego, znacznie gorszego.
To co to mogło być?
Nie mam pojęcia, ale to miejsce jest chyba inne niż myślałem… — powiedział książę jakby zapominając o jej obecności. Zajął się oglądaniem miejsca, w który się znaleźli.
— Dlaczego to wszystko jest dla ciebie takie ważne? — zapytała.
Spojrzał na nią zaskoczony.
— To by nadało temu wszystkiemu sens… Całemu mojemu życiu i cierpieniu…
— Złożenie samego siebie w ofierze? -zapytała zaskoczona.
— Jeśli mogę w czymś pomóc, przyjmę nawet śmierć… — powiedział cicho.- Inaczej cały świat i moje życie nie mają kompletnie żadnego sensu. I to tylko pasmo bezsensownego cierpienia… moi bliscy umierali ponieważ nie byli dość silni, by przejść przegotowania do ceremonii…
— Co to takiego?
— To jakby seria próbnych ceremonii — starał się jej to wyjaśnić. — Prób sprawdzających czy są godni. Zarzucono te zwyczaje i liczba nieudanych ceremonii połączenia wzrosła.
Przyszła jej go głowy nowa myśl.
— Czy te przygotowania na by ich ocaliły? — zapytała.
— Nie wiem… może — powiedział nagle tracąc pewność siebie. — Nie sprawdzano co to w kandydatach zmieniło… Nagle po prostu zmieniono rytuał. I zapewne był jakiś powód do tego…
O tym nie pomyślała. Może ta straszna ceremonia była czymś innym niż się jej wydawało? Może udało by mu się ją przeżyć i pozostać sobą? Chciała o to zapytać, gdy uświadomiła sobie, że nie są sami.
Otoczyły ich przezroczyste lśniące srebrem zjawy. Były niekształtne i rozmyte, ale i tak straszne. Czuła mrowienie skóry, gdy jej dotykali. Zdawali się komunikować z księciem. Kilka razy skinął głową, jakby się na coś zgadzał. Jedna z postaci wskazała na malowidło, potem na szczelinę w skale. Na malowidle widać było świetlista postać, którą cztery bestie rozrywały na kawałki. Przeszedł ją deszcz, gdy książę ruszył za postaciami do szczeliny.
Pobiegła za nim.
14.
Przezroczyste postacie prowadziły księcia labiryntem korytarzy. W końcu dotarli do wysokiej komnaty z ogromnym kamieniem ofiarnym. Książę ruszył ku niemu bez zastanowienia. Przezroczyste postacie go otoczyły. Była przerażona. Chcieli go zabić.
Zaczęła się przesuwać w stronę księcia, który ułożył się na kamieniu.
— Nie rób tego — poprosiła cicho.
Nie zareagował na jej obecność, wpatrzony w górę. Spod kamienia, na którym leżał książę wyłoniły się liczne, giętkie ramiona.
Prawie zaczęła krzyczeć, ale opanowała się. Wszystko wokół nich zaczęło wibrować. Ściany drżały i przesuwały się.
Gdy ziemia zaczęła się trząść pobiegła do księcia i chwyciła go za ramię. Wyrwała go z uścisku wielu ramion, była dostatecznie silna. Wlokła go po ziemi, aż dotarli do korytarza. Opierał się jej, ale była silniejsza od niego. Książę w końcu się ocknął.
— Co robisz? — zapytał, a krew wytrysnęła mu z ust.
Nie potrafiła mu wyjaśnić co nią kieruje. Działała instynktownie. Na ciele księcia dostrzegła okrągłe sińce i liczne rany.
— Powinienem tam wrócić, ale nie mam sił… — Jego twarz była pusta.
Miała wrażenie jakby czegoś w nim zabrakło. Książę i mroczne ceremonie zdały się być, ze sobą spleceni w nierozerwalny węzeł. Wtrąciła się w sprawy, o których nie miała pojęcia. Czy przez jej ingerencje został zaburzony porządek rzeczy? Gdy była dzieckiem straszono ją opowieściami o tym że rytuały, których nie doprowadzono do końca, mogły zniszczyć świat.
Czy znów oddała mu niedźwiedzią przysługę? Czemu jej tak zależało? Uświadomiła sobie nagle, że się w nim zakochała.
Jeszcze nigdy tego nie czuła. W jej rodzinie miłość była przeszkodą. I czymś za co karano. A teraz pozwoliła by uczucie nią kierowało. Chciała go ocalić, nawet wbrew jego woli. Tylko czy jej się to uda?
Chwyciła księcia za ramię i pomogła mu iść. Nie wiedziała gdzie są i dokąd idą.
Nagle ściana obok nich się rozpadła. Zamarła czekając na dalsze nieszczęścia, nic się jednak nie stało. Mogli przez dziurę wyjść na zewnątrz. Książę bez słowa zaczął się przeciskać przez otwór. Podążała za nim.
— Ta ceremonia mogła mnie zaprowadzić wprost do Krainy Ducha — powiedział głuchym głosem kiedy kierowali się ku drugiemu końcu rozpadliny.
— Chciałeś tam trafić?
Wyglądał jakby po raz pierwszy się nad tym zastanawiał.
— To mogło mi pomóc zrozumieć czego ode mnie inni oczekują…
— A nie oczekują twojej śmierci?
— To nie o to chodzi…
— A o co w tym chodzi?
Splótł dłonie przed sobą.
— To moje przeznaczenie i mój obowiązek… Urodziłem się by ratować innych… poświęcać się dla nich…
— A ty tego chcesz?
— To nieuchronne.
— Pytam, czy ty sam tego właśnie chcesz?
Milczał. Niecierpliwiła się.
— To jak?
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — przyznał niechętnie. — Ale nigdy się już nie dowiem czy to coś by zmieniło…
— Dostałeś to czego chciałeś?
Spojrzał na nią wyczekująco.
— W czasie tej ceremonii? — dodała.
Spochmurniał.
— Nie wiem… To było przerażające… — przyznał jakby wbrew sobie. — Nie wiem jakbym to wytrzymał do końca… A co wtedy czułem? Chyba tylko strach. I samotność.
— Chcesz zrezygnować..?
Powoli pokręcił głową. Nie był już na nią zły. Raczej zmęczony i zniechęcony.
Wędrowali przez pustą wymarłą krainę, chcąc wrócić na trakt.
Co jakiś czas Demer podtrzymywała księcia. Tak bardzo chciała go ocalić. Sprawić by był szczęśliwy i bezpieczny. Tylko czy jej się to uda? Przepełniało ją tyle sprzeczny emocji i pragnień.
Przed sobą ujrzeli trakt, ale wcale jej ten widok nie ucieszył i nie uspokoił. Zmierzali do Świątyni Czarnego Księżyca. Książę nie rezygnował ze swoich planów, co bardzo ją martwiło.
I co teraz z nimi będzie?
Jej plany uległy zmianie. Prawie o nich zapomniała. Zapominała nawet o tym, że pochodzi rodu Sankrydów. Od kiedy poznała księcia wiele spraw zmieniło się w jej życiu. Był dla niej kimś bardzo ważnym. Była gotowa mu towarzyszyć, bez względy gdzie chciał dotrzeć.
Gdzie wiódł ich los?
II
1.
Książę Aner Manom Oid. z trudem się wyprostował. Musiał oprzeć się o skałę obok starego Boskiego Traktu, by nie upaść. Bolało go całe ciało. Nie przywykł do takiego wysiłku jakiego doświadczał przez ostatnie dni. Dodatkowo ta straszna ceremonia w rozpadlinie przypomniała mu tą, której go poddano przed wyjazdem. To był prawdziwy koszmar. Zalał go fala bólu fizycznego, psychicznego i duchowego. Nie był na to gotowy. Już myślał, że tego nie przetrzyma…
Uderzył się w punkty powodujące odrętwienie i maskujący ból i oderwał się od skały. Szedł przed siebie dość powoli. Wbijał wzrok w opustoszałe niecywilizowane ziemie, których widok go uspokajał. Nauczył się, już jako dziecko, by milczeć i nie zdradzać, że coś go boli lub przeraża. Dom na środku jałowego płaskowyżu, w którym się urodził był labiryntem korytarzy i komnat wykutych w szarej skale, pełnym pułapek i przerażających ozdób. On trzymał się zawsze na uboczu, otoczony służbą, strażnikami i nauczycielami. Skryty i milczący, był ignorowany przez większość rodziny i dworzan. Nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżyć i tym samym nie dawał nikomu w ten sposób władzy nad sobą. Nie mogli zdobyć nad nim przewagi. Był zamknięty w sobie, bo to dawało mu większą szansę na przeżycie. Dworskie intrygi kosztowały życie wielu jego krewnych. Karierowicze gotowi zrobić wszystko, by zdobyć lepszą pozycje, wykorzystywali każdą okazję i słabość. Ci którzy im ufali marnie kończyli. Nie chciał podzielić ich losu. Trzymał się na uboczu, pogodzony ze swoim losem. Miał być pierwszą od czterech pokoleń ofiarą dla Boga i jego przedstawicielem na ziemi. To był wielki zaszczyt. Wyczytał w jednej z ksiąg jak kontrolować ciało uderzając w odpowiednie punkty na skórze i robił to często.
Nie protestował kiedy decydowano za niego. I gdy był tylko pionkiem w cudzej grze. Wysłano go z domu gdzie się urodził i którego nigdy nie opuszczał, by przygotował się do ceremonii. Miał oczyścić się z wszelkiego brudu i grzechu. Stać się gotowy i godny zaszczytu, który go czekał.
Napad na karawanę, uprowadzenie przez krewnych, a potem i porwanie przez dziką, silną dziewczynę wywróciło jego świat do góry nogami. Uświadomił sobie jak bardzo był bezbronny. Najbardziej wstrząsnęła nim gdy porwała go ta szalona, młoda kobieta, która była silna jak bestia. Nie miał do tej pory często do czynienia z kobietami. Był przeznaczony do innego życia. Czuł się przy niej skrępowany. Nie wiedział o co jej chodzi. Zachowywała się nieprzewidywalnie. Czyżby nasłali ją na niego jego wrogowie?
Niekończące się przygody i ciągła ucieczka nie tylko wytraciły go z równowagi, ale i odbierały mu siły. Do tego nie mógł się przyznać więc powoli poświęcał resztki swojej energii by dotrzeć do celu wędrówki, który sam wyznaczył.
Aner zawsze czuł się skrępowany przy dziewczynie. Jak powinien się zachować? Od kiedy pamiętał był kierowany przez niewidzialne siły. Czy to krewnych, strażników czy stare ceremonie i tradycje. Ta nieustanna ochrona była mecząca, ale wygodna. Kiedy ich zabrakło czuł się bezradny. Było wolny ale niepewny jak postąpić. Co było gorsze: niewola i uległość czy wolność i zagrożenia?
Dziewczyna zaproponowała by odpoczęli obok źródła przy Trakcie. Z ulgą usiadł w cieniu. Powoli pił wodę i starł się rozluźnić i odpocząć. Dziewczyna podała mu kilka liści rośliny rosnącej obok wody. Zjadł je posłusznie. Nigdy się nie sprzeciwiał.
Od zawsze żył uwięziony w rodzinnych tradycjach. I było tak jakby wcale nie żył. I był tylko cieniem, możliwością, wspomnieniem po kimś innym. Godził się na to. Nie mógł oczekiwać niczego innego od życia. Musiał kluczyć między pragnieniami innych, a swoim strachem przez śmiercią w cierpieniu.
Często wspominał i analizował swoje życie i obecną sytuację. To co się zdarzyło w ostatnim czasie zaskoczyło go i zburzyło obraz świata, który sobie stworzył. Zaczął wątpić swoją wiedzę i plany. Kim był, jeśli nie wybranym do boskiej służby? Jeśli okazał by się zbyt słaby, by dożyć końca ceremonii, przegrał by. Wokół tego by wygrać, koncentrowało się jego życie.
Miał być sojusznikiem lub bronią, pomostem między istotą zdolną dokonać niemożliwego, a jego ambitnymi krewnymi. Przygotowywano go do tego całe życie. Od chwili, gdy okazało się, że jego ciało było zgodne z materią przybysza otaczano go opieką i wpajano mu zasady. Uczono go latami i tłumaczono mu co go czeka. Opisywano ceremonie, w których będzie uczestniczył. Wszyscy wierzyli, że to mu pomoże. Wiedział, że czekało go coś wyjątkowego. Ślubna ceremonia dusz, i połączenie sił życiowych i istnienia, które według nich było święte. Wprowadzano go na drogę przemiany w nadistotę, którą miał się stać, choć możliwe, że tylko na kilka chwil. Przygotowania do tego trwały latami. Oczekiwania na kolejne ceremonie miały skumulować energię i ukierunkować emocje. Chciano wykorzystać jego strach i nadzieje. Pogodził się z tym co się działo. Przyjmował ból i ograniczenia. To co przechodził było potrzebne do nadawania jego życiu sensu i znaczenia. To co czekało na niego, na końcu tej drogi było nieuchronne, niczym kolejny etap życia.
Po opuszczeniu rozpadliny szli ciągle dalej. Mimo zmęczenia cieszył się że jest coraz bliżej celu. Podczas ostatniej ceremonii uświadomił sobie, że musiał w końcu wrócić do miejsca, gdzie dopełni się jego los. Nie mógł dokonać innego wyboru. Nawet gdyby chciał los zaprowadzi go tam gdzie powinien być do początku. Pomimo planów jego samego i innych.
Wypił ostania czarkę wody i wstał. Pora ruszyć dalej. Dziewczyna przyglądała mu się z niepokojem. Udawał, że tego nie widzi.
Wędrowali aż do zachodu słońca potem zatrzymali się w małym zadaszonym schronieniu obok traktu.
2.
Aner długo nie mógł zasnąć. Jak każdego wieczora musiał uporządkować swoje myśli i emocje.
To co widzieli wszędzie po drodze przygnębiało go. Ludzie których od czasu do czasu spotykali byli tacy zwyczajni i mali duchem. I te wszystkie miejsca podobne do siebie.
Gdy tylko na horyzoncie pojawiali się ludzie książę zasłaniał twarz.
Wszędzie ludzie słyszeli plotki o wojowniczce, która potrafi pokonać w pojedynkę całą armię. Przerażały go takie legendy. Kobiety powinny być słabe i zajmować się spokojnymi zajęciami. Dziewczyna, która go porwała była właśnie kimś, kto nie powinie istnieć. A mimo wszystko, ku swojemu zaskoczeniu, czuł do niej sympatię.
— Myślałem, że to ty jesteś tą legendarną wojowniczką — przyznał dziewczynie, gdy znów zostali sami.
Zdziwiła się.
— Ja?
— Pasujesz do opisu — wyjaśnił.- Jasna skóra, oczy i włosy, siłę i wojowniczość.
— Nie jestem wojowniczką — wyjawiła dziewczyna pokrywając się rumieńcem. — Nie potrafię walczyć. Jestem tylko silna.
— Masz rację.
Rozdrażniło ją to, że przyznał jej racje. Chwilami mu się wydawało, że prawie potrafi przejrzeć jej myśli. Na początku bez przerwy się mylił. Czy teraz wspomniała po raz kolejny, że ocaliła go tyle razy? Pomyślała, że mógłby być jej wdzięczny? Nie czuł wcale wdzięczności, za to co zrobiła. Czemu ona zabrała go ze sobą? Dlaczego pozwalała mu wybierać kierunek, gdzie podążali? Była bardzo niekonsekwentna.
Obserwował ją i zastanawiał się co nią kierowało. I czemu ciągle wędrowali razem? Był jej wdzięczny za towarzystwo w czasie wędrówki i opiekę, ale co ich tak naprawdę łączyło? Ich cele był tak bardzo różne. Starał się skupiać na chwieli obecnej.
Oboje woleli unikać innych ludzi. Plotki i opowieści, które słyszeli od mijanych ludzi przygnębiały go, bo dostrzegał w nich motywy, które go przerażały. W tych mrocznych czasach ludzie myśleli tylko o przetrwaniu i byli gotowi na wszystko by przeżyć. W wielu krainach działo się coś niepokojącego i coraz bardziej był przekonany, że to była jego wina. Świat się rozpadał na ich oczach. Hucząc wśród ludzi plotki przekonywały go o tym. Dziwne zdarzenia mnożyły się. Powodzie i susze, burze i ogniste tornada, chorujące zwierzęta i więdnące rośliny potęgowały chaos. Plagi przemieszczały się ku południowej Krawędzi i mieli je jeszcze za plecami. To co się działo podsycało obawy ludzi, którzy tracili domy i dobytek. Rosło oczekiwanie zwykłych ludzi, że władcy powinni ponieść ofiarę. Wszyscy czekali, aż ktoś wszystko uporządkuje.
— Dzięki Bogom wróci spokój — powtarzali kupcy, rolnicy i najemnicy, których mijali na Takcie.
Ci ludzie wierzyli, że działania przynoszą zawsze skutek.
— Nie oczekujcie zbyt wiele — czasem wtrącał się jakiś kapłan lub rzemieślnik.- Niegodni jesteśmy ich łaski.
Ci z kolei dostrzegali wzorce losu i byli świadomi nieuchronności reguł. Nikt z nich jednak nie dostrzegał całej prawdy. Tylko przy zgodzie bogów można było dokonać wielkich czynów, tylko godni tego dostępowali zaszczytów i szczęścia. Wierzył w to. W co wierzyła dziewczyna? Nie potrafił tego odgadnąć. Wiedział że jej rodzina czci Trzeciego Boga ale wiele drobiazgów pokazywało na inne, obce elementy. Była dla niego zagadka.
3.
Książę był świadome, że ze względy na jego stan często robili postoje. Trak był prostym w miarę bezpiecznym sposobem przemierzania kontynentu. W czasie ich wędrówki czasem przeszłość ich dopadała.
Po kilku dniach wędrówki od rozpadliny książę ujrzał ptaki zataczające na niebie kręgi. Zaintrygowany poszedł sprawdzić co takiego je tam ściągnęło. Dziewczyna szła za nim. Gdy dotarli do szczątków czterech ciał idąc za nim dziewczyna wciągnęła głośno powietrze. Uświadomił sobie że dziewczyna ich znała. Ciała mężczyzn, które okaleczono i nadpalono przedstawiały sobą straszny widok.
— Kto to był? — zapytał.
Dziewczyna potrzebowała chwili by mu dopowiedzieć.
— Oni cie porwali… na życzenie twoich krewnych — przypomniała mu.
Do razu zrozumiał czyje ciała widzi. To byli bandyci, z którymi zadawała się dziewczyna zanim go porwała. Tylko czemu zostali zabici i to w taki sposób? I czemu ujrzeli ich ciała w małej dolince obok, której przechodził trakt? Czy ktoś wiedział, że ona ich od razu pozna? Czy miała się czegoś domyślić? Przestraszyć się? Nie miał pojęcia kto się kryje za tymi zdarzeniami.
— Pozbyli się ich — wyszeptała przejęta dziewczyna. — Przestali bym im potrzebni…
Czuła gniew i strach? Tylko na kogo?
— Lepiej żeby nas nie znaleźli — powiedział ruszając dalej.
Wrócili na trakt nie pogrzebawszy ciał. Pierwszy raz tak postąpiła. Bała się tych ciał, dusz czy tego jak wyglądały? Nie zadawał jej pytań.
Przed sobą ujrzeli przeszkodę tarasującą Trakt i wielu ludzi. Ominęli ich szerokim łukiem.
— Teraz mamy dłuższą drogę przed sobą — powiedziała dziewczyna, jakby wcale się tym nie przejęła.- To co tam było nie wyglądało dobrze, ciesze się że znam tu inne drogi. Przetniemy równinę i tak dotrzemy do Krawędzi.
Zgodził się na to. Co tego że mieli przed sobą daleką drogę? Nie wybierali najniebezpieczniejszych dróg przez opustoszałe krainy. Cieszyło go to. Nie wiedział czego się może po niej spodziewać. Ufał jej. Wiedział że może na niej polegać.
Czasem dziewczyna napadła na kogoś, a on udawał, że tego nie widzi. Ucieszył się gdy podarowała mu cieplejsze ubranie. Musiał się bardziej się chronić i o siebie dbać. Z czasem przekonał się że jego towarzyszka stała się sławna. Ścigały ich opowieści o ich spotkaniu i jej zuchwałych czynach. Czy jej zła reputacja była zasłużona? Nigdy nikogo nie zabiła, zawsze brała tylko to czego potrzebowała. Dawał mu to czego on potrzebował i dbała o niego. Dlaczego to robiła? Czasem kompletnie nie miał pojęcia co nią kieruje.
Czasem dziewczyna próbowała prowadzić go w złym kierunku, ale zawsze coś sprowadzało ich na właściwą drogę. Był pewny, że to musi się zdarzyć. Miał cel, do którego dążył. Trafiając raz za razem na ślady przeszłości był pewny, że jest prowadzony, gdzieś gdzie musi się znaleźć. W niektórych miejscach miał wrażenie, że czas się zatrzymał, a przeszłość była tam wciąż żywa. Piękne majestatyczne ruiny często oplatał niezwykłe rośliny. Ich obecność tam przejmowało go strachem lub podziwem. Rozkoszował się swoimi głębokimi emocjami.
— To święte, prastare miejsce — mówił przejęty, ale jego towarzyszka nie podzielała jego zachwytu.
Najczęściej odpowiadała mu tymi samymi słowami:
— Czas coś upolować i znaleźć nocleg.
Ruszała od razu zajmując się prozaicznymi sprawami. Akceptowało to. Trzymali się razem, choć byli tak kompletnie różni. Trafiając gdzieś, gdzie otaczały ich takie cuda przeszłości, ona martwiła się tylko o swój żołądek i sen. nie potrafił tego rozumieć, bo to były miejsca, które go czymś wciąż zaskakiwały.
Książę potrafił godzinami krążyć po ruinach i dolinach tętniących ukrytym życiem, wszędzie znajdując ślady przeszłości. To tam była ukrywana od wieków, niewygodna wiedza. Był zszokowany, gdy pojął ogrom zafałszowanych faktów z przeszłości. Odczuwał satysfakcje, że dokonywał takich odkryć. Czuł że cały czas zbliża się do celu. Do odkrycia prawdy i celu oraz sensu przemiany, która go odmieni i ocali.
4.
Książę Aner czuł się szczęśliwy. Od kilku dni odpoczywali obok ruin, w który zauważył ciekawe płaskorzeźby. Pochłonęły go studia nad tym co odkrywał na każdym kroku. Chwilami prawie zapomniał skąd przybyli i gdzie się kierują. Wolał by mieć więcej czasu by badać przeszłość. Jego towarzyszka była znudzona, on czuł się coraz pewniej i swobodniej poza murami twierdzy, która go chroniła przez całe życie. Cały czas odkrywał jakiś fragment prawdy o swoim przeznaczeniu. Odnalazł tekst o tym jak doszło do pierwszej Boskiej Symbiozy. Był zafascynowany tym czego się dowiadywał. To dawało mu ukojenie. Czuł że dzięki swoim odkryciom stawał się kimś nowym. Wcale nie śpieszył się do powrotu ani podjęcia dalszej męczącej wędrówki. Był wdzięczny dziewczynie, że dała mu okazje na to doświadczenie.
On i silna dziewczyna byli cały czas razem. Ukrywając się gdzieś, gdzie mogli być po prostu sobą, zbliżyli się do siebie. Wszystko inne, było odległe i nieważne. On i dziewczyna zostali kochankami prawie bezwiednie. Spali zawsze obok sobie i pewnej nocy, książę sam nie wiedział kiedy, zaczęli się całować. Potem byli coraz bliżej i bliżej. Pozwolili by natura i pożądanie przejęły nad nimi kontrolę. To stało się właściwie samo. Po raz pierwszy Aner doświadczył czegoś takiego. Miał wrażenie jakby jego ciało się rozrosło i cała dolina wraz z nimi czciła życie i jej początek. W jego żyłach krążyła radość życia jeszcze przez kilka godzin po zbliżeniu. Spodobało mu się to. Gdy dziewczyna przysuwała się do niego nie opierał się. Pozwalał jej by wykorzystała jego ciało. Jego dusza wtedy uwalniała się i przeobrażała.
Zauważył, że często kochali się w specyficznych miejscach. Tam gdzie ślady przeszłości otulały wiecznie żywe, bujne rośliny. Nocami obsypywał ich pyłek z kwiatów. Do ich ran dostawały się soki z roślin. Wdychali pyłki unoszące się w powietrzu wokół nich. Czuł, że to ma jakieś tajemne znaczenie. Jakby stawali się częścią kręgu życia, niekończącego się cyklu zmian. Nawet za dnia, te rośliny dzieliły się z nimi swoją pomocą i wiedzą o przeszłości. Długo skrywały, przez niegodnymi, sekrety miejsca gdzie byli. Obserwując zwierzęta odkryli, że wiele z roślin, które porastały ruiny można jeść, nawet na surowo.
Książę obserwował otaczające ich życie. Jego uwagę przyciągały nie tylko rośliny. Też owady i małe stworzenia żyjące w ścisłej symbiozie wśród roślin. Szczególnie jeden gatunek roślin, który co kilka dni wydawał owoce i tworzył coraz to nowe nasiona, cieszył się uwagą istot z doliny. Dzięki nim zrozumiał, że zarodki czy ziarna potrzebujące wsparcia zawsze znajdował sposób jak przetrwać. Obserwował etapy życia różnych istot i symbiozę do jakiej były zdolne różne organizmy. Zapewne ta współpraca jak i żerowanie, które czasem doprowadzało do śmierci jednego lub więcej organizmów były potrzebne. Nawet pasożytnictwo czasem przyczyniało się do rozwoju wszystkich innych organizmów. Fascynowała go obserwacja rozwoju osobników i całych populacji. Czy wielkość osobników i populacji miała wpływ na całe otaczające ich życie? I w którym momencie zaczynali wymierać?
Ich życie w dolinie obok ruin było spokojne. Czasem spotykali wędrowców i to co oni ze sobą nieśli wybijało go ze spokoju. Zaniepokoiły go wieści o nieszczęściach, które nękały kraje Krawędzi. Większość z ich była związana z plagami i chorobami, które rozprzestrzeniały się coraz bardziej. Tak okrutne plagi i nieszczęścia od stuleci nie pustoszyły królestw. Czy na ten stan rzeczy wpływ miał tylko ogromny wzrost populacji ludzi lub innych stworzeń? Niektórzy obwiniali o to, co się działo różne szkodniki. Szukano sposobów by poradzić sobie z problemami. Prawie wytępiono niektóre gatunki drapieżników i szkodników, co w niczym nie pomogło. Walka z nimi nie miała sensu, ale i tak ją prowadzono.
Aner starał się sobie przypomnieć podobne zdarzenia z przeszłości, o jakich czytał w starych księgach. Czasy wielkiego wymierania i następujące po nich okresy powstawania nowych ras. Co jakiś czas dochodziło do łączenia się ras i gatunków. Powstawały nowe niezwykłe hybrydy. Ale zarazem silniejsze lub słabsze osobniki zmieniały porządek natury. Czy obecne zmiana w naturze coś zapowiadały? Niektórzy autorzy wskazywali na podatność na choroby lub odporność całych populacji. Sam książę wahał się i nie był pewny co się za tym kryło. Pragnął tej wiedzy, ale nie wiedział tylko jak może ją zdobyć. Gdzie mogły być księgi, które odpowiedziały by na jego pytania? Mógłby szukać ich latami, a nawet dekadami. A tyle czasu nie miał.
Książę często myślał o sobie jako ważnym elemencie większego planu. To co zrobi miało zmienić przeszłość jego rodu. Decydował nie tylko o swojej przyszłości. Z dala od bliskich mógł wybierać. Tylko czy dobrze by wybrał?
Silna dziewczyna opowiadała mu o sobie i swojej rodzinie. Tak jak podejrzewał pochodziła ze sławnego starożytnego rodu rzemieślniczo — kupieckiego. Nie wiedział o nich zbyt wiele, bo żyli w izolacji. Nieświadoma tego dziewczyna wyjawiała mu sekrety swojej rodziny. Ciekawiły go ich stare zwyczaje i zamknięcie na świat. Członkowie tej rodziny pracowali i co jakiś czas, handlowali tym co większość wykonała. Słyszał o ich wyrobach, które były wysoko cenione i wyjątkowe.
— Nie zmieniają się. Tkwią w przeszłości — kończyła prawie każdą taką opowieść dziewczyna. — Jakby świat stał w miejscu…
— Tradycja jest ważna — mawiał zazwyczaj książę.
— Ale nie najważniejsza… — upierała się dziewczyna. — I gdy inni ci narzucają coś, wcale się z tego nie cieszysz.
Rozumiał to. Jego też nie pytali o zdanie wybierając go i przygotowując do ceremonii. Jednak czy miał inny wybór? Mógłby się zbuntować i czekać po prostu na śmierć. Już lepiej było zaryzykować. Nie wiedział czy dziewczyna potrafiła by zrozumieć jego rację. Była nim zainteresowana, ale czy go rozumiała?
Dziewczyna wypytywała go o przeszłość, więc książę ostrożnie opowiadał jej o sobie. Była tym co opowiadał bardzo zainteresowana. Choć je pytania pokazywały, że nie dostrzega istoty jego położenia. Okazywała mu też czasem swoje uczucie, które wprawiło go w zakłopotanie. Był zaskoczony jej emocjami. Czemu go kochała? Nie wyglądał imponująco. Był blady i słaby fizycznie. A do tego wyczulony na coś, czego nikt inny nie dostrzegał. Sprawiał jej tylko kłopoty, ale nie porzuciła go. Mógł tylko zaakceptować jej uczucie i to co ze sobą niosła jej obecność. Nie poradził by sobie samemu.
Z żalem opuścił spokojne miejsce, które pomogło mu odzyskać siły.
5.
Gdy wędrowali po górzystym terenie książę niespodziewanie uległ wypadkowi. Roztargniony potknął się i sturlał z niewysokiego wzgórza. Niczego sobie nie złamał, ale odniósł kilka dość głębokich ran. Po zranieniu się, szybko zaczął opadać z sił. Od dzieciństwa mówiono mu, że jest chory na coś, co go w końcu zabije, nagle i niespodziewanie. Chyba nigdy im nie uwierzył. Teraz poczuł, z całą świadomością, słabość swojego ciała. Nie miał sił by iść dalej. Z trudem oddychał. Dziewczyna niosła go przez wiele godzin.
W końcu jednak ból stał się zbyt silny i musieli się zatrzymać.
— Potrzebuje lekarstwa — powiedział pewnego poranka, gdy nie miał sił się podnieść z posłania.
— Może któraś z tych roślin by ci pomogła? — zapytała dziewczyna, patrząc na niego z nadzieją i przynosząc mu coraz to nowe liście i kwiaty.
Nie wierzył w ich skuteczność, ale zgadzał się na jej poszukiwania. Pomagała mu jak umiała. Oboje wiedzieli, że to nie może trwać wiecznie. Był coraz słabszy. Kiedy polepszało się mu niosła go, nie zgadzając się go zostawić. Często tracił przytomność i dziwił się widząc nowe miejsce.
Pewnego wieczora, gdy otworzył oczy ujrzał wielkie, stare i lśniące drzewo. Jej pień usiany był ciemnymi plamami, liście miały błękitnawy kolor.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał książę.
— To święte miejsce — powiedziała cicho i dziewczyna, i impulsywnie dodała: — Ono cię uzdrowi.
Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną. By sprawić jej przyjemność jadł owoce z drzewa i pił rosę z jego liści. Ku jego zaskoczeniu z czasem to mu pomagało. Każdego dnia czuł się coraz lepiej i był coraz silniejszy.
Gdy poczuł się lepiej, zaczął obserwować i badać to niezwykłe miejsce i drzewo. Gdy ujrzał splecione ze sobą korzenie kilku roślin, idąc za przeczuciem naciął je i natarł swoje rany ich sokiem. Jego ciało zdrętwiało, a dusza się uwolniła. Był zadowolony, bo nareszcie wolny mógł bez przeszkód dotrzeć tam gdzie pragnął.
Jego duch, uwolniony od słabego ciała, wrócił do domu, a potem dotarł do Ukrytej Świątyni, gdzie czekała na niego Boska Istota. Przyjrzał jej się zaciekawiony. Inaczej ją sobie wyobrażał. Jeszcze spała, ale już niedługi miała się przebudzić i z nim połączyć. Oddalił się do tego co znał. Wędrował długo bez celu, po wszystkich krainach, aż wrócił do śpiącej przy drzewie dziewczyny. Był zaskoczony, że jego podróż trwała tak krótko.
Przyglądał się śpiącej towarzyszce. Zrozumiał, że każde z nich stanie w końcu przed wyborem. Co on mógł wybrać? Odmówić uczestnictwa w ceremonii i doprowadzić tym samym do powstania nowych rytuałów? Kim były by ofiary tej zmiany? Świat by na pewno na tym ucierpiał. Czy był gotowy wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co by się stało?
Do tej pory, to inni, zawsze za niego decydowali. Wybieranie tego co jego zdaniem jest lepsze dla wszystkich, było trudniejsze niż przypuszczał. Mógł uciec od tego co mu przeznaczono. Ale jeśli stchórzy, wszyscy zginą. To co nadchodziło, było nieuchronne. Czy jego życie i ciało było dla niego aż tak ważne i cenne? Zachwyciła go wolność, której na krótko zasmakował. Pamiętał jakże niechętnie wrócił do swojego słabego ciała.
Dziewczyna się przebudziła. Uważnie mu się przyjrzał zanim zapytała:
— Czujesz się już lepiej?
Skinął głową. Uśmiechnęła się.
— Wiedziałam, że to cię ocali — powiedziała rozluźniając się. — Wędrowcy opowiadali, że tu zdarzają się cuda.
— Co jeszcze mówili? — zapytał książę.
— Że to drzewo jest darem od boga. Mieli rację…
Nie chciał jej urazić, więc nie podważał jej słów. Udał że zasypia i poczekał aż dziewczyna znów zapadnie w sen. Potem wstał i przyjrzał się drzewu. Było bardzo stare i okazałe. Jeszcze nigdy nie spotkał tego gatunku. Rosło przez długi czas, nabierając sił i wpływając na całe otoczenie. Na drzewie i wokół niego dostrzegał wiele przedmiotów pozostawionych przez wdzięcznych uzdrowionych przybyszów. Z zainteresowaniem się im przyglądał. To były ozdoby, broń i przeróżne narzędzia. Niektóre przedmioty wyglądały bardzo obco, inne był zaskakująco stare. To miejsce cieszyło się zainteresowaniem wędrowców od bardzo długiego czasu.
Obok drzewa książę odkrył też wyjątkowo stare przedmioty, pokryte cienką warstwą ziemi. Na czterech niewielkich metalowych płytach wyryto znaki i stylizowane postacie. Był zafascynowany swoim znaleziskiem. Metalowe płaskorzeźby ukazywał jakąś historię. Ludzi, którzy przyjęli jaźnie innych istot i zmienili się w coś całkiem nowego. Starał się rozszyfrować prawdziwy sens tej opowieści. Dziewczyna szybko straciła nimi zainteresowanie, ale książę starał się zrozumieć ich przesłanie. W czym tkwił sens tej opowieści?
Dziewczyna opuszczała go na coraz dłuższy czas. Ku jego zaskoczeniu samotność szybko zaczęła mu doskwierać. Chciał mieć kogoś z kim mógł się podzielić swoimi emocjami, myślami i teoriami.
— Co robisz, gdy znikasz? — zapytał, nim wyruszyła kolejny raz.
Spojrzała na niego przeciągle.
— Wędruje po tej dolinie — powiedziała powoli. — Jest odcięta od świata. Można by tu spędzić całe życie.
W jej głosie była nadzieja, że i on tego pragnie. Milczał. Niczego jej nie obiecywał, bo nie mógłby spełnić danej jej obietnicy.
Nie doczekawszy się do niego żadnego zapewnienia odeszła. I nie wraca przez trzy dni. Zaczął się już martwić czy nic jej się nie stało. Chciał wyruszyć na poszukiwania jej, gdy sama wróciła.
— Czemu nie wracałaś tak długo? — zapytał.
— Natrafiłam na przeszkody. Wyjaśniła i zapytał: — Jesteś głodny?
— Jadłem rosnące tu rośliny.
— Upolowałam coś. Zaraz przygotuje ci…
Nie przepadał za mięsem ale z grzeczności jadł to co przygotowała.
Dni mijał monotonnie. Dziewczyna była coraz smutniejsza i cichsza. Czasem towarzyszył jej podczas wędrówki po dolinie. Kręcili się bez celu, czując, że ich czas w tym miejscu się kończy.
Pewnego poranka wędrując wzdłuż strumienia, książę nagle poślizgnął się, zderzył się dziewczyną i razem wpadli do wody. Zimny nurt porwał ich i wyrzucił daleko poza dolinę.
Kilka razy spadli wraz wodami wodospadu, na szczęście nic sobie nie robiąc. Książę cieszył się, że wciąż byli razem. I że wyłaniając się na powierzchnie dostrzega obok siebie dziewczynę. Czy rzuciła by się za nim do wody? To by było szaleństwem, ale już przekonał się jak bardzo jej na nim zależy.
Zmęczeni i wyziębieni wydostali się z trudem na brzeg rzeki. Przez przypadek opuścili swoje schronienie i oboje wiedzieli, że nie będą mogli do niego znów trafić. Książę żałował tego. Musieli zmierzyć się ze światem, który opuścili.
6.
Ruszyli znów ku krawędzi. Musieli przedostać się przez niebezpieczne krainy. Po krótkiej naradzie zdecydowali się, że wyruszą do pobliskiej Świątyni Wiedzy. Książę liczył, że uzyska tam odpowiedzi na pytania, które go dręczyły i na to że może dostaną tam jakąś pomoc. Oboje ukrywali twarze. Nie mówili nikomu kogoś spotykali nic o sobie.
Mijali ubogie wioski i zrujnowane prastare budowle. Wszystko niszczało, a zwierzęta i ludzie wyglądali na zabiedzonych. Było coraz mniej zapasów. Rosła liczba przestępców i bandytów. I wszędzie, gdzie trafili ludzie mówili o skandalach bogaczy i władców. Ku zaskoczeniu księcia wszędzie powtarzano niewiarygodne plotki o jego rodzie i nim samym. Władcy tracili wpływy i znaczenie. Podejrzewał, że jego przygody się do tego przyczyniły. Wszyscy wiedzieli o jego zniknięciu i snuto wiele domysłów co do jego losu. Podejrzewano działanie przedstawicieli wrogich krain.
— Porwała go jasnowłosa wojowniczka, która nie boi się śmierci… — powtarzali wędrowcy.
— To propaganda — kpił jakiś wędrowny nauczyciel.
— Boski związek został zerwany — upierał się kapłan w podartych szatach, dźwigający na ramieniu figurę swego Boga. — Zobacz co dzieje się wokoło… jeszcze nigdy nie było tak źle…
Ludzie idący obok niego kiwali głowami.
— Książę powinien przyjąć los, który mu przeznaczono…
— Złożyć się samego w ofierze?
— Kto wie czy to coś da — zastanawiał się chudy wędrowiec.- Może tylko bogacze na tym zyskają?
— To zwykle bluźnierstwo… — obruszył się kapłan przyśpieszając.
Utrzymywane od stuleci w sekrecie szczegółu ceremonii, stały się powszechnie wiadome. Święty sakrament polegał na połączeniu z prastarym organizmem, który wielu nazwało by potworem. Zespolenie na wielu poziomach, ciała, jaźni i umysłu dawało ogromną siłę i inteligencję. Przyczyniało się też do innych zdarzeń. Nowe żywe ciało dawało istocie możliwość przekazania życia. W ciele ofiarowanego powstawały obce istoty. Płodzone tak straszne potomstwo zabijało powoli ofiarę, karmiąc się jego krwią i energią życiową. Wiedziano że stwory, które miały wydobyć się z jego ciała i powinny przywrócić ład boski, rodziły się odbierając mu życie. Bał się tego, ale ciągle liczył, że uda mu się uniknąć tego losu.
Wszyscy którzy dowiadywali się co go czeka, współczuli księciu.
— Nic dziwnego, że biedak nie chce się poświęcić — powiedziała kobieta z jednym okiem i bez wielu placów.
— Pewnie sam uciekł — zauważył jedne z młodych ludzi pokrytych wieloma warstwami brudu.
Ludzie znów kiwali głowami.
— Każdy by uciekł — mruknęła tęga kobieta, taszcząca ogromny dzban.
Książę z trudem zachowywał milczenie. Był rozdrażniony opiniami ludzi. Nie był „każdym”. Był wyjątkowy, choćby przez to, że od wczesnego dzieciństwa wiedział jak umrze. Jako dziecko śnił o wyżerających się z jego ciałach istotach. Nie bał się bólu. Wytłumaczono mu, że w zamian żywiciel zawsze coś zyskuje. Jak również jego ród. Coś tak cennego, że jego przodkowie zawarli ten Boski Pakt wiedząc, że tego potrzebuje ich rodzina i kraina. Podobno o tym co zapoczątkowało te wydarzenia nikomu spoza rodziny nie mówiono. Teraz prawie wszystko co ukrywano stało się powszechnie wiadome. Jak to, o czym wiedzieli tylko wtajemniczeni i uprzywilejowani zostało wyjawione? Kto za tym stal? Czyżby jego krewni? Tylko co nimi kierowało.
— Zwykli ludzie nie zrozumieli by tego — powtarzali jego bliscy i mieli rację.
Kiedy prawda wyszła na jaw, wielu się nad nim litował, inni wyrażali bardziej dosadnie swoje zdanie. Czy uważnie się za lepszych miało sens? Taki był jego los. Urodził się w rodzinie, która nie mogła już przetrwać bez pomocy Boskich Bestii. Byli od nich zależni. Dziewczyna nie rozumiała, z czym to się łączy. Uważała, że to tylko stare, nic nie znaczące, okrutne ceremonie.
Niepokoił go to co działo w królestwie. Plagi i nieszczęścia dotykały już wszystkich. Nawet bogacze cierpieli. Wielu biedaków zajmowało szukanie winnego.
— Plagi to kara za coś strasznego — szeptali chorzy wędrowcy, którzy szukali dla siebie ratunku, przyglądając się z uwagą rozmówcom. — Za nasze grzechy…
— Nasze? — oburzali się zdrowi zwykli ludzie. — Raczej tych zwyrodniałych arystokratów…
Cierpimy za cudze winy.
— Już nie ma nic pewnego.
Dziwne zachowanie wielu gatunków roślin i zwierząt doprowadziły do plagi głodu. Niszczono pola uprawne, zabijano i porzucano całe stada. Wrócono do składania krwawych ofiar. Przesądy szybko rosły w siłę.
Krucha równowaga w przyrodzie zdawała się być naruszona. Doszło do eksodus wielu gatunków zwierząt. Podobnie zaczęła się emigracja ludzi, szukających spokojnego miejsca dla siebie. Zaostrzono wszędzie kary za przestępstwa. Wygnani i przesiedlani buntowali się i grozili zemstą. Nawet w najłagodniejszych narasta w bunt. Wszyscy rzucali groźbami. Książę wiedział, że szybko ich za to ukarzą. Tak działały mechanizmy władzy. Posiadający ją nie mogli sobie pozwolić na wahanie lub litość.
Książę był świadom, że ludzie bali się. Pojawiające się wszędzie potwory i nagminne przypadki znikających nagle ludzi potęgowały strach. Nagłe katastrofy i nieszczęścia budziły panikę, nad którą nikt nie potrafił zapanować. Nawet najpotężniejsi lub najlepsi ludzie nie uniknęli strasznego losu. Obwiniano dzikie gatunki, z którymi żyło się w zgodzie od stuleci. Wiedział, że masowo się na nie poluje, chcąc je wybić co do nogi.
— Te bestie knują przeciwko nam — powtarzali ludzie wierzący w to.
Wszędzie widywali truchła i skóry upolowanych bestii. Smród unoszący się nad takimi miejscami był niewyobrażalny. To kiedy wybuchnie kolejna straszna zaraza było tylko kwestią czasu.
— Dlaczego to robią? — dziwiła się dziewczyna.
— Boją się.
— To przecież nie pomaga i nic nie zmienia…
Co mógł jej powiedzieć?
— Tak to już działa.
— To głupota — obruszyła się dziewczyna.
Wzruszył ramionami.
— Przesądy prostych ludzi — mruknął książę.
Dziewczyna skrzywiła się.
— Ja jestem dla ciebie też kimś takim? — zapytała nagle.
— A w co wierzysz? — odpowiedział pytaniem.
Nie chciała odpowiedzieć. Podejrzewał że wierzy w Trzeciego Boga i może jakieś bóstwa rodowe i domowe. On wierzył tylko w surowe zasady natury i wszechmocna siłę życiową. Godził się na posłuszeństwo tradycji bo to mogło go ocalić. Ona się buntowała. Różniło ich tak wiele.
Spotykali ludzi, którzy rzucając skomplikowane klątwy starali się uchronić to co się waliło wokół nich.
— To nic nie da… — powiedziała dziewczyna na widok ludzi o szalonych oczach i szerokich śmiechach.
— Ale coś robią, i to im pomaga — powiedział cicho książę.
Przez przeszkody na swojej drodze posuwali się powoli do przodu. Świątynia Wiedzy była jeszcze daleko przed nimi.
7.
Gdy mijali kolejną wioskę zaczepiły ich żebrzące dzieci. Dziewczyna dała im kilka błyskotek. One wolały by jedzenie ale i tak miały szczęście. Aner odetchnął z ulgą gdy dzieci odeszły. Nie wiadomo co mogło by się jeszcze wydarzyć. Książę czuł się coraz bardziej przygnębiony. To przez niego działo się tyle zła. Gdyby przez ceremonie dał innym nadzieję i choćby pozory równowagi wszystko wyglądało by inaczej.
Szli coraz wolniej. Na ich drodze zbierały się tłumy biedaków, które woleli omijać. Książę tracił zapał i pewność czy dobrze postępuje. W końcu też stało się to czego się cały czas obawiał, rozpoznano go.
Gdy wkroczyli do małej, biednej osady na brudnym, zamulonym jeziorem, od razu wzbudzili zainteresowanie mieszkańców, którzy uważnie się im przyglądali. Gdy szukali noclegu szeptano za ich plecami.
— Jest za nich nagroda.
— Za nią i za niego?
— On musi być żywy…
— A ona?
— Nie.
Odwrócili się oboje i ujrzeli szerokie, nieludzkie uśmiechy na twarzach wychudzonych zaniedbanych ludzi.
Tylko przez chwilę stali w miejscu, potem ostro ruszyli przed siebie. To był instynkt. Wiedzieli że ludzie rzucili się za nimi w pogoń. Kluczyli między rozpadającymi się domami i tylko cudem wymknęli się goniącym. Oddalali się do wioski i jeziora. Jej mieszkańcy jednak nie rezygnowali i podążali po ich śladach. Gdy się oglądali, wiedzieli za sobą wciąż kilka postaci. Podążyli za nimi aż do pierwszego z trzech Świętych Miast.
Szli prawie dobę bez odpoczynku. Wydawał im się, że zgubili goniących ich w labiryncie uliczek pobliskiego miasteczka, ale to nie była prawda. Książę uświadomił sobie, że goniła ich coraz większa grupa łowców. Dołączyli do nich nawet Strażnicy Królewskiego Honoru, którzy się o nich dowiedzieli.
Musieli się cały czas ukrywać, a dziewczyna była coraz bardziej przerażona.
— Co zrobimy? — pytała, a on mógł ją tylko uspokoić.
— Będziemy im się wymykać.
— Jak długo?
— Tak długo jak się da… — powiedział uśmiechając się. — Znam tu każdy skrawek ziemi. Poznałem te miasta z map. Wszystko będzie dobrze
Udawała, że mu wierzy.
Spali kiedy mieli okazje i ciągle czujnie nasłuchiwali.
Nie mówił jej wszystkiego. Szukał informacji. I uciekał, bo jeszcze nie był gotowy wrócić do domu. Coś kazało mu kierować się ku Świątyni Nowiu. Powiedział dziewczynie o swoich planach. Ogromne prastare zewnętrzne mury otaczające Święte Miasto, gdzie ukryto sekrety zniszczonej świątyni, były jego ostatnią szansą.
— Tam znajdziemy schronienie? — zapytała.
— Tak, tam będziemy bezpieczni — powiedział choć nie mógł mieć takiej pewności.
Narzucił szybkie tempo marszu. Kluczyli uliczkami i podziemny tunelami, by zgubić ścigających ich.
W końcu opuścili miasto i dotarli do ruin świątyni, gdzie prawie nikt się nie zbliżał. Dziewczyna rozejrzała się, a potem spojrzała na niego jakby ją oszukał. Był tam tylko wysoki mur, z ogromnymi posagami, patrzącymi na zewnątrz.
— Nikogo tu nie ma.
— Nie spodziewałem się nikogo tu zastać — wyjaśnił spokojnie.
— To po co tu jesteśmy? — zapytała rozdrażniona i zawiedziona.
Nie potrafił jej tego wytłumaczyć.
— Nie powiedziałeś mi wszystkiego? -zaatakował go. — Tu przecież nic nie ma…
— Nie mogłem ci powiedzieć co planuję — przyznał. — Sam sobie tego jeszcze nie uświadamiam w pełni… Ale tu musi być coś co dam mi szanse… pomoże mi…
Nie skończył, bo wyglądała na przygnębioną. Zapragnął ją pocieszyć, ale nie wiedział jak. Dziewczyna krążyła między ruinami szukając miejsce gdzie można było się schować i jakiegoś jedzenia.
— Nie powiedziałem ci co planowałem, ale myślę, że naprawdę tu znajdziemy bezpieczną kryjówkę.
— Nie znajdą nas tutaj? Tu nic nie ma.
— Ludzie boją się tego miejsca. Omijają je z daleka. Możemy tu odpocząć.
Uwierzyła mu jeszcze raz.
Zaprowadził ją do jednego z czarno-szarych posagów przedstawiających wojowniczkę w antycznej zbroi i mieczem w ręce i odczytał inskrypcję. Postępował według instrukcji i otworzył tajne wejście. Przed nimi ukazały się schody prowadzące do głowy posagu. Zaczęli się po nich wspinać. Na górze znaleźli dwunastościenne pomieszczenie pełne gniazd ptaków i rośliny, które mogli zjeść. Dziewczyna się rozpogodziła.
Wyjrzeli na zewnątrz. Wiedzieli z góry, jak ścigający ich krążą wokół, nie mogąc znaleźć wejścia do pozostałości po świątyni.
— Musimy poczekać aż odejdą — powiedział książę cofając się do środka pomieszczenia.
Skinęła głową. Była już spokojniejsza. Przeszukała pomieszczenie i zadowolona zbierała jajka i owoce.
Książę zajął się odczytywaniem znaków, które pokrywały wszystkie ściany pomieszczenia.
— Czego szukasz? — zapytała, gdy siedział nieruchomo przed dość skomplikowanym tekstem w którym próbowano wyjaśnić różnicy dzielące poszczególne rasy i gatunki z kolejnych epok.
— Sam jeszcze nie wiem… — przyznał.
Bolały go oczy i zdrętwiało mu całe ciało, ale nie mógł się poddać. Miał coraz mniej czasu.
O pewnych sprawach bał się mówić, a nawet myśleć.
— O czym są te historie? -zapytała dziewczyna.
— O przeszłości — krótko wyjaśnił.
Zapadło ciężkie milczenie. Może pora by przestał ukrywać przed nią czym się zajmuje. Może mu pomoże?
— Spisano tu historie tego miasta i dwóch pozostałych — zaczął cicho mówić, dotykając wyrzeźbionych rysunków i symbolów. — Opowiadają o wielkiej katastrofie, przed która ocaliła ich pomoc pewnych istot.
— Potworów? — ostro zapytała dziewczyna.
— My możemy tak je postrzegać… — zgodził się.
— I co się dalej stało?
— Ludzie i potwory połączyli się. Swoje ciała i krew…
Opis był dość obrazowy i nieprzyjemny. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— I co, wszystko dobrze się skończyło?
Książę zawahał się czy wyjawić jej przebieg zdarzeń. Ale skoro to zaczął powinien doprowadzić to do końca.
— Przez jakiś czas wszystko było w porządku, ale potem połączeni zaczęli umierać…
— Kto umierał? — dopytywała się.- Potwory czy ludzie?
— I ci pierwsi i ci drudzy.
— To była kara… za to co zrobili — powiedziała i zarumieniła się.
Ze złością wskazała na płaskorzeźby.
— Dlaczego nie poddali się i po prostu nie korzystali z życia?
— Uważam, że nie mieli wyboru — cicho powiedział.- I wierzyli, że postępują dobrze…
— A byli tylko głupcami… — powiedziała i skuliła się.
Nie mogła wydusić z siebie ani słowa więcej. Starał się ją pocieszyć. Otoczył ją ramionami, a ona długo płakała.
— Ty i tak chcesz wrócić do nich? — powiedziała w końcu, starając się zapanować nad oddechem.
— To może być konieczne — powiedział.
Jego ciało było coraz słabsze. Chwilami tylko siłą woli zmuszał je do ruchu. Bał się jej przyznać w jak złym jest stanie.
— Nie prawda. Mogę cię chronić — upierała się.
— Nie uda ci się… — wyszeptał.
Spojrzała na niego z bólem, a potem wstała i położyła się w innym miejscu. Książę kontynuował swoje poszukiwania.
8.
Od czasu kiedy dziewczyna przestała się do niego odzywać, książę czuł się bardzo samotny. I przytłoczony wiedzą, którą odkrywał na każdej ze ścian. To o czym czytał nie napawało go nadzieją. Nikomu nie udało się przetrwać długo po ceremonii. Na każdego spadały prawdziwe plagi chorób i wypadków. Jakby los zapragnął zgładzić za wszelką cenę połączonych. Miał coraz mniej nadziei, że jemu uda się przetrwać. Musiał by się zdarzyć cud.
Po kilkudziesięciu godzinach dziewczyna zbliżyła się do niego niepewnie.
— I co znalazłeś? — zapytała cicho.
Poczuł ulgę że mu wybaczyła.
— Dużo, ale nic co dało by mi nadzieję… — powiedział udając spokój.
— Szukałeś jakiegoś rozwiązania? — zapytała przejęta. — By się ocalić?
Myślała że chce uniknąć ceremonii? To nie była cała prawda, ale i tak skinął głową.
— A co już wiesz? — zapytała spoglądając na płaskorzeźby.
— Teraz lepiej to rozumiem. Ceremonie. To co się za nią kryje…
Wskazał jej dwa miejsca, gdzie płaskorzeźby pokazywały przemianę ofiary.
— To przerażające — wyszeptała dziewczyna.
— Tak, można się tego przestraszyć… Ale to tylko rytuał. Sam nie zabija wybranych. To potem coś się nimi dzieje…
Zapadła między nimi cisza.
— I co teraz zrobisz? -zapytała.
— Jeszcze nie wiem — przyznał uczciwie.- Nie mogę jednak wiecznie uciekać przed tym co mnie czeka…
— Możemy spróbować zmienić swój los… Ty też.
Kiedyś o tym marzył. Póki nie ujrzał śmierci rodziców i chorych wujów.
— To nic nie da — powiedział spokojnie. — Będą za nami podążać wszędzie…
Spojrzał na południe. Tam gdzie Krawędź kryła wiele sekretów. To tam było to, co na niego czekało. I to co może by mu pomogło. Obserwowała go i nagle spytała:
— Nadal chcesz tam iść?
Musiał głęboko odetchnąć zanim się odezwał.
— Muszę — wyszeptał.- Musze wiedzieć wszystko co tylko możliwe.
Dziewczyna nic nie powiedziała. Martwił się o nią. Co z nią będzie, kiedy on wypełni swój obowiązek? Kiedy już się rozstaną.
Dla niego wybrała się w długą podróż. To co umiała robić, przydało by się jej w nowym miejscu i nowym życiu. Wyjawiła mu, że specjalizowała się w wytwarzaniu pewnych przedmiotów, głównie broni, strzał i małych nożyków. To mogło jej zapewnić dochody i ułożenie sobie gdzieś życia. Nie powinna zajmować się bandyctwem, to było zbyt niebezpieczne.
Kiedy patrzył na jej twarz wiedział, że dziewczyn nie myśli o swojej przyszłości. Przejmowała się jego losem. Cały czas czuł jak jej przygnębienie rośnie.
9.
Przez wiele godzin książę odczytywał znaki. Potem zmęczony ułożył się w kącie komnaty i szybko zasnął.
Śnił o rodzicach. Zdrowych i zadowolonych z życia. Wędrowali po ogrodzie, czego pod koniec życia nie mogli już robić. Ojciec podał mu słodki owoc, matka się uśmiechała. Czuł złość na nich i na siebie. Kiedy chciał im to wykrzyczeć w twarz, nagle coś zaczęło za nimi gonić. Posągi z ogrodu, zamaskowane postacie i cienie zaczęły go ścigać. Biegli po korytarzach wiedzy szukając schronienia, ale pogoń była szybsza. Dotarł do zaułka, w którym stał posąg Boskiej Bestii i nie miał już gdzie uciekać. Oparł się o posąg i skulił, zaciskając oczy. Czekał na cios ale oblała go tylko ciepła ciecz. Otworzył oczy i odkrył, że zalała go fala krwi. Był odwrócony i dzięki temu nie ujrzał jak jego prześladowcy są rozrywani na kawałki. Słyszał tylko ich krzyki i porażające odgłosy. Co ich zabiło? Odwracał się by ujrzeć istotę zdolną dokonać takiej rzezi i obudził się drżąc i dygocąc. Ostatnia część snu była niepokojąco realistyczna. To było wspomnienie, które wyparł z pamięci? Nie miał pojęcia.
W przeciwległym kącie pomieszczenia spała dziewczyna. Nadal była na niego zła.
Wstał i podszedł do okna. W dole ujrzał ludzi. Zaczął się martwić ich uporem w szukaniu ich. Jak się z tego wyplączą? Goniący za nimi, nie chcieli się poddać. Ciągle ich szukali i wracali do stóp posągu. Podejrzewał, że w końcu ich odnajdą. Nie uda im się na długo odciąć od świata, który pozornie zostawili pod sobą.
Przyglądał się ścigającym ich. Może lepiej by było dla nich gdyby do nich wyszedł. Tylko czy był gotów z nimi iść? Czy powinien się poddać i zdać na ich łaskę? Był cenny i ważny, odprowadzili by go do domu, zyskując wysoką nagrodę.
Nagle zrozumiał, że nadal musieli uciekać. Własne bezpieczeństwo lub rezygnacja z szukania prawdy nic by mu nie dała. Ten przebłyski zrozumienia oszołomił go. Uświadomił mu, że ktoś, lub coś się nim kontaktuje. Jaźń, którą od dawna przy sobie wyczuwał. Niczym kokon otulała go i chroniła przed całym światem, a teraz się przebudziła i podała mu instrukcje. Spojrzał na świat jej oczami i wyczuł swoich przodków, w tym też wybranych. Oni wszyscy czegoś do niego oczekiwali. Czuł jakby wszyscy czekali na niego od zawsze. Był nie tylko jednym z nich, ale ich nadzieją na wolność. Jego strach przed tym co go czekało rozpłynął się. Był nieistotny. Musiał dotrzeć do miejsce gdzie oni wszyscy na niego czekali.
Nie miał chwili do stracenia, ruszył do schodów. Dziewczyna przebudziła się. Ujrzała co robi i zawołała za nim:
— Gdzie idziesz?
Zatrzymał się.
— Muszę wracać.
— Gdzie chcesz wracać?
— Do domu — powiedział i zamilkł zaskoczony. Czemu Świątynie uznał za swój dom? — To znaczy Świątyni znad Krawędzi.
Przyglądała mu się z uwaga. Zbliżała się do niego coraz bardziej.
— Nie możesz — powiedziała w końcu.
— Musze… — chciał jej to wyjaśnić, ale nie potrafił.
— Nie pozwolę ci na to.
O co jej chodziło? Podeszła do niego i powaliła na ziemie. Była zbyt silna, by jego opór miał sens. Związała mu nadgarstki, skrępowała ciało i przerzuciła go sobie przez ramie.
— Ocalę cię choćby wbrew twojej woli — powiedziała silna dziewczyna.
Czemu tak się zachowywała? Co ją opętało?
— Na dole na nas czekają. Nie możemy… — zamilkł, gdy schodząca dziewczyna nagle zeszła ze schodów w boczny korytarz i ruszyła przed siebie.
— Zauważyłam je jak wchodziliśmy — wyjaśniła mu. — Musi gdzieś sprowadzić.
— Nie masz pojęcia gdzie.
— Nie szkodzi.
Niosła go przez ciemne korytarze. Błądzili wiele godzin po ukrytym labiryncie korytarzy.
Milczał, bo wiedział, że jej nie wyjaśni co nim kierowało. Sam tego nie potrafił zrozumieć do końca. Od dnia urodzin był tylko połową. A jego dopełnienie na niego czekało. Istota, która mogła żyć tylko dzięki niemu. Wyczuwał jego niecierpliwość. Jego wybrany był gotowy do zespolenia i rui. Myśl o tym wprawiała go w konsternację.
Dotarli do wielkiej oświetlonej od góry komnaty. Stały tam posągi przedstawiające wielkie przerażające istoty otoczonych przez ludzi.
— Co to za miejsce? — zapytała cicho dziewczyna.
— Kręci mi się w głowie — oświadczył a ona postawiła go na ziemi/
Z trudem usiadł. Miał zdrętwiałe ramiona i poobijane całe ciało. Rozejrzał się po komnacie. Na ziemi obok posagów zauważył ciemne plamy.
— To bardzo stare miejsce — zauważył.
Przerwała mu wskazując na posagi:
— Widzisz te potwory… To drapieżniki, które żerują na słabych i naiwnych.
— To tylko inne gatunki istot.
— Są straszne. Nieludzkie. Nie powinny istnieć.
— Są tylko inne.
— Nie ma dla nich miejsce na tym świecie.
— A jeśli to my jesteśmy intruzami w ich świecie?
— Nie rozśmieszaj mnie. Jaki bóg stworzył by coś tak strasznego?
Słyszał takie argumenty. Dowodziły strachu i ograniczonych horyzontów.
— Jak coś wygląda jak bestia i zachowuje się jak bestia, to jest bestią — wyrzucała z siebie słowa dziewczyna. — Nie widziałeś nigdy Bestii z Cienia? Wiesz do czego są zdolne? Nie da się ich poskromić ani pokonać. Zawsze zabijają.
Z tym musiał się zgodzić. Jako dziecko straszono go nimi, wszędzie umieszczając w jego komnacie ich wizerunki. Chciano go do nich zniechęcić, ale z czasem przyzwyczaił się do ich wyglądu. Zaczął się nimi interesować, a potem fascynować. Przeszukiwał biblioteki i archiwa poszukując informacji o tych czczonych kiedyś Boskich Potworach. Nawet teraz do czasu do czasu wypytywał po kryjomu wędrowców o stwory, które spotykali po drodze.
— Tu ukazano ludzi i bestie żyjące w pokoju i harmonii.
— To musi być kłamstwo lub fantazja jakiegoś idealisty.
— Jak dla mnie to upamiętnieni jakiejś chwili… — upierał się książę.
— Nigdy nie słyszałam o tym miejscu. Jest od dawna ukryte.
On też nigdy nie słyszał o takim miejscu ani wydarzeniu. Dziewczyna przeszukała komnatę szukając dalszej drogi. Znalazła trzy korytarze. Wahała się który z nich wybrać.
— Odpoczniemy tutaj — zdecydowała końcu dziewczyna.- Ruszymy jutro z samego rana.
Skinął głową. Chciał jeszcze zostać w tym miejscu. Coś go przyciągało do napisów zdobiących większość ścian komnaty. Widział je tylko z daleka i doczytywał z trudem. Tekst mówił o sojuszach zawartych dawno temu z innymi gatunkami. Tak jak podejrzewał oficjalne kroniki kłamały. Odkrycie to ucieszyło go. Miał rację. Szkoda, ze nikomu nie może przekazać swojego okrycia.
Dziewczyna czuła się nieswojo i cały czas paplała. Przeszkadzała mu, ale nie mówił jej o tym, bo to by tylko wszystko skomplikowało. Starał się ignorować jej głos i skupić się na posągach i tekstach. Odetchnął z ulgą kiedy zasnęła.
10.
Książę siedział i póki do komnaty docierało światło odszyfrowywał napisy. Starał się wszystko zapamiętać i prawie odkrył przyczyny Wielkiej Wojny kiedy zrobiło się zbyt ciemno by czytać. Położył się posadzce, a po chwili zmorzył go sen.
Znowu śnił. Miał wrażenie, że unosi się na powierzchni ciepłego morza. Nad sobą widział niezliczone gwiazdy. Pod nim kryła się głębina, pełna nieskończonej liczby stworów. Poczuł jak otaczają go giętkie śliskie ramiona i wciągają pod powierzchnie. Ścigano go coraz niżej i niżej. Nie walczył z tą mocą, przyjął ją.
Kryjący się w głębinie pomagali mu przygotować się na to co go czekało. Tego co było nieuchronne i nieuniknione. Przenikające go fale energii uspokajały go. Czekał go wielki ból, ale miał dość energii by to przetrwać.
Poczuł ciągnięcie i szarpnięcie. A potem ujrzał samego siebie leżącego na posadzce komnaty. Spoglądał zaskoczony na swoje uśpione ciało otoczone blaskiem i wijącymi się wiciami. Obok niego leżała dziewczyna. Jej aura była jeszcze jaśniejsza niż jego. Ją też delikatnie sondowano. Oboje byli ważni dla kogoś, kto im pomagał.
Zbliżył się do dziewczyny i ujrzał z bliska jej twarz. Ona otworzyła oczy i skrzywiła się. Jej dusza też oddzieliła się od uśpionego ciała. Ujrzała go i zbliżyła się do niego.
— Po co było to wszystko? — zapytała cicho.
— To był część naszego przeznaczenia — powiedział z przekonaniem.
— Nic nie osiągnęliśmy… Wszystkie nasze wysiłki, ucieczka, próby…
Była smutna i rozgoryczona. Chciał jej wyjaśnić ich role ważnych zdarzeniach, gdy otoczyła ich lśniąca powłoka. Zostali wybrani przez prastare moce. Oboje mieli ważne misje do wykonania.
— Przegrałam — wyszeptała dziewczyna.
Jeszcze nie rozumiała. Ale to ona sprowadziła ich tam, gdzie musieli trafić. Co nią wtedy kierowało? Tylko przypadek? Z jakiegoś powodu trafili tam, gdzie powinni i gdzie coś tak niezwykłego im się przytrafiło.
Moc wnikała w nich i przekształcała ich. Podał się temu procesowi. Energia nie uzdrowiła go, tylko przygotowała na coś. Przez chwilę czuł żal, ale potem porwał go nurt niepojętej mocy. Posągi i malowidła w komnacie świeciły niezwykłymi kolorami. Starał się odczytać ukryty sens przesłania, ale nie mógł się skupić. Miał ważenie, że się rozpływa i znika. Nie bał się, przepełniał go spokój.
11.
Obudził się obolały. Jego mięśnie paliły go żywym ogniem. Czuł ból, a zarazem był odrętwiały. Pokrywał ich oboje porosty i zielony śluz. Dziwne, że wcześniej nie zauważył roślin w tej komnacie.
— Co to jest? — zapytała dziewczyna budząc się. — Obrzydlistwo.
— To nas ocaliło… i chyba chroniło…
Nie wierzyła mu.
— Nie wiem jakim cudem to wyrosło w jedną noc — szeptała wyczesując z włosów liście i korzenie. — To musiały być czary.
— To musi być jakieś zjawisko naturalne.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Wyglądasz jakbyś spędził co najmniej noc pod ziemią… — zauważyła przyglądając się mu. — Trzeba by coś z tym zrobić…
Podniosła go z ziemi i zaniosła do kadzi pełnej zimnej wody. Rozwiązła mu sznur na nadgarstkach i zaczęła myć. Kadź? Nie wiedział jej tam wcześniej. Czy mógłby by przeoczyć coś takiego? A może byli w innej komnacie? Rozejrzał się i ujrzał dwa nowe posągi. Czyli miał rację. Tylko kto ich tam zaniósł? Jego towarzyszka niczego nie zauważyła.
Kiedy dziewczyna skończyła go szorować, sama wskoczyła do kadzi i myła się, oczyszczając przy okazji też ubranie.
— Podobał ci się tamten sen?
— Kiedy śniłam o potworach to było przyjemne — przyznała niespodziewanie dziewczyna.- Byłam jedną z nich… I czułam się szczęśliwa.
Dziewczyna zachowywał się inaczej. Uspokoiła się. A może w końcu pogodziła z nieuchronnym losem?
Noc w tej przedziwnej komnacie odmieniła ich oboje. Czy to była dla nich próba? Czuł, że oboje stali się silniejsi. Mieli okazje poznać samych siebie. Nie udało by im się uciec przed tym, co jest im pisane. Tylko akceptacja mogła im pomóc.
— W końcu opuścimy to miejsce — powiedziała dziewczyna, kierując się ku jednemu z korytarzy.- Mam go już dość.
On sam chętnie by został tam na dłużej. Ona jednak niestrudzenie szła przed siebie ciemny korytarzem, cały czas mówiąc o ich przyszłym życiu. Chciała założyć z nim rodzinę, na wzór swojej własnej. Zaskoczyło go to, bo przecież właśnie przed tym uciekła. To było bardzo niekonsekwentne zachowanie, ale nie powiedział tego głośno.
W końcu wydostali się na zewnątrz.
Otaczały ich rośliny i szkielety drobnych stworzeń. Na horyzoncie majaczyło Święte Miasto. Dziewczyna skierowała się na południe ku Krawędzi. Jak najdalej od jego domu. I dokładnie tam gdzie chciał trafić. Nie powiedział nic. Wiedział, że los poprowadzi go co miejsca, w którym spotka się z wybranym.
To było jego przeznaczenie.
Czym kierowała się ta dziewczyna? Wybrany przez nią kierunek mógł zmylić pogoń, która za nimi podążała. Ale nadal nie byli bezpieczni.
Dziewczyna pilnowała go i starała się zatrzymać przy sobie. Było mu jej żal ale i tak już nie mogła niczego zmienić. Będzie jej przykro, ale potem o nim zapomni. Każde z nich będzie żyć po swojemu. Wolał jej tego teraz nie mówić. Była drażliwa.
Czuł zmęczenie, ale i zarazem podekscytowanie. Już wiedział co musi zrobić.
III
1.
Usłyszała chichot i szepty, a po chwili w ramię i plecy uderzyły ją zgniłe owoce.
Gdy Limbde cla Usser odwróciła się, już nikogo w uliczce nie było. To musiały być bezdomne dzieciaki. Szybkie i sprytne małe bestie. By przetrwać na ulicach olbrzymiego miasta musieli tacy być.
Była zirytowana, że nawet w Świętym Mieście dogoniły ją plotki, przed którymi starała się uciec. Kiedy to zdarzyło się po raz pierwszy była tylko zdziwiona. Z każdym kolejnym takim zdarzeniem rosła jej irytacja. Szybko odkryła powód tych ataków. Była brana za kogoś innego, o kim krążyły absurdalne plotki. Jeszcze nic jej tak nie rozzłościło, jak to obwinienie za cudze grzechy. Do tej pory wypominano jej tylko jej czyny i przyszłe wybory. To było coś nowego w jej życiu i było to to bardzo nieprzyjemna odmiana.
Ukryła swoją twarz, broń i włosy pod szarym długim szalem i ruszyła do pierwszej tawerny jaką ujrzała na ulicy Nowego Świętego Miasta.
Zamówiła korzenny sfermentowany napój, z którego słynęły te rejony i słuchała prowadzonych wokół rozmów. Szybko dotarła do niej kolejna porcja plotek o pannie młodej, która ucieka sprzed ołtarza, wywołując tym wielki skandal, a potem porwała Wybranego dla Boga księcia. To były imponujące wyczyny, ale jej nigdy by coś takiego nie przyszło go głowy. Nigdy nie była panną młoda i nigdy nie porywała młodych mężczyzn.
Plotki płynęły szerokim strumieniem. Z opowieści ludzi wynikało, że porywaczka zdobyła między swoimi wyczynami mroczną renomę. Przypisywano jej wiele czynów, nawet te Limbde. Zastanawiała się czy jest zła, że jej wyczyny przypisuje się tej obcej dziewczynie. Nie pierwszy raz się jej to zdarzyło.
— Jak ona wygląda? — Zapytała zaintrygowana jedną z wędrownych handlarek.
Z jakiegoś powody je mylono. Starała się odkryć z jakiego. Sam kolor włosów to za mało. Musiało być coś jeszcze.
— To piękna wojowniczka — odpowiedziała jej kobieta. — Jasnowłosa młoda bardzo silna i odważna kobieta. Ocaliła życie wielu biedakom…
Brzmiało to dość banalnie. Czemu ktoś taki miałby porywać księcia? Dla okupu? Ludzie uważali że za porwaniem kryło się coś tajemniczego. A może dziewczyna pracowała dla kogoś?
— Muszą ją prowadzić bogowie, skoro zdołała pokrzyżować plany takiego rodu… — powiedział obdarty grajek pijąc powoli ze swojego kufla. — To czego dokonała przejdzie do legendy… zapamiętajcie moje słowa.
Ludzie kiwali głowami.
— To musi być wyrok bogów.
— Oni nią kierowali gdy go porywała… a teraz pewnie prowadzi go do schronieni przed jego rodzina…
— To Hydrydzi. Wydaje im się, że wszystko mogą…
Ludzie ściszali głosy mówiąc o tym wpływowym rodzie.
— Są potężni.
— I przeklęci.
Wyczuwała, że ludzie zaczynają się bać tajemniczej dziewczyny. Stawała się kimś ważnym, z kim trzeba się liczyć.
Limbde drążyła dalej.
— Kim jest dziewczyna? — pytała z niewinną miną.
— To barbarzyńska księżniczka.
— Skądże to piratka.
— A gdzie tam, to znudzona arystokratka…
Ludzie zaczęli się przekrzykiwać. Usłyszała jeszcze wiele teorii, w które nie chciało jej się wierzyć, ale w końcu padło też znajome miano.
— To Sankrydka — oświadczył wędrowiec. — Spotkałem ich po drodze i rozpoznałem ją. Stykałem się już z tym rodem i wiem, że tak silni i aroganccy mogą być tylko oni.
Inni go zakrzyczeli.
Limbde powoli się wycofała. Wierzyła wędrowcowi. Była zaskoczona, gdy okazało się że ona i osławiona dziewczyna mają wspólnych przodków. Czy stąd pochodziło ich podobieństwo? Nadal zadawała pytania, aż zrozumiała co było na początku jej legendy. Dziewczyna była sierotą przygarnięta przez bogatych krewnych. Wcale nie czuła się wdzięczna za swój los. Wymuszono na niej ślub, zapewne z brzydkim lub tępym krewniakiem. Gdyby doszło do zaślubin tym samym stała by się czymś gorszym niż niewolnica swej rodziny. Takie obowiązywały tam tradycje. Musiała by pracować i rodzić dzieci, póki starczyło by jej sił. Nie dziwiła się, że dziewczyna uciekła. Tylko dlaczego porwała księcia z tak możnego rodu? Miała w tym interes? A może to była miłość od pierwszego wejrzenia? Tak uważało wielu ludzi w Nowym Świętym Mieście.
Gdy znalazła się poza miastem szybko przekonała się, że w zależności gdzie jest to uciekinierzy byli gonieni i potępiani lub podziwiani. Poza zamożnymi miastami dostrzegano w tych wydarzeniach zagrożenia i nieprzyjemne konsekwencje. Odejście do tradycji i bunt sprowadzały zdaniem ludzi same nieszczęścia.
W czasie postoju w jednym z wielu miasteczek na muszlowym szlaku handlowym usłyszała nie raz podobną rozmowę, w której obrzucano porywaczkę księcia przekleństwami.
— On jest wybrany dla bogów — powtarzali ludzie nękani przez los. — A ta kobiet go splugawiła i sprowadziła z dobrej drogi…
— Ta wredna uwodzicielka za to zapłaci — oświadczali zdecydowanie cierpiący przez te komplikacje.- Bogowie przywrócą porządek rzeczy!
Czyżby to był naprawdę płomienny romans? Tak czy inaczej ich uczucie nie miało szans przetrwać. Mieli przeciwko sobie prawie wszystkich ludzi. Pojawiające się plagi i katastrofy na drodze ich ucieczki dla wielu były znamienne. O wszystko obwiniano właśnie ich. To była tylko propaganda, ale mogła przysporzyć i jej kłopotów. Wykorzystywanie zdarzeń do własnych celów był specjalnością możnych rodów. Miała pech, a że brano ją za dziewczynę, która dopuściła się takiego czynu. To mogło pokrzyżować jej plany.
Czemu to się zdarzyło kiedy co innego miała na głowie? Od wielu dni wiedziała, że ktoś polował na nią. Czegoś od niej chciał, ale zamiast otwarcie zażądać od niej pojedynku wybrał zakamuflowane działania. Zachowywał się chwilami jakby nie wiedział kim ona naprawę jest, ale był uparty. Limbde próbowała sobie przypomnieć czy ostatnio naraziła się komuś wpływowemu. Niestety naraziła się tak wielu ludziom, że nie potrafił wybrać nikogo z listy i nadal się głowiła nad tą zagadką. Ktoś kto ją gonił i jej groził, był wytrawnym łowcą. Czy naraziła się ostatnio komuś wyjątkowo mściwemu i pamiętliwemu?
2.
Limbde opuściła miasteczko przy szlaku handlowym zatopiona w myślach.
Z niechęcią wspominała swój ostatni pojedynek. Strażnicy Cienia, którym się naraziła, zmusili ją by stanęła do Świętego Starcia. Nienawidziła tej tradycji, ale członkowie odłamu Starego Zakonu Zmierzchu byli uparci. Nie zostawili jej wyboru.
Doszło do krótkiego krwawego starcia. Nie miała czasu ani nastroju by być delikatna i prawie wypatroszyła przeciwnika. Darowała życie przeciwnikowi, co im się nie podobało. Na pokonanym ciążył obowiązek zmazania tej plamy z honoru. Rycerz, który podjął się zemsty długo za nią podążał i przysporzył jej wiele kłopotów. Kiedy tylko się do niego uwolniła, zaczęto ją oskarżać o porwanie księcia. A potem zaczął ją dręczyć uparty łowca, nasłany zapewne przez jednego z możnowładców. Czemu spadła na nią ta pechowa seria?
Była śledzona i nie mogła nawet zbliżyć się do Archiwum Potworów, co psuło jej plany. Była z tego powodu bardzo niezadowolona. Czuła, że musi zająć się czymś innym by oderwać myśli od tego nad czym nie miała kontroli. Potrzebowała jakiegoś prostego zadania i misji, która zaprowadzi ją jak najdalej od jasnowłosej porywaczki księcia i tego całego zamieszania.
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł i Limbde skierowała się do otoczonego murem prastarego klasztoru stojącego niedaleko szlaku handlowego. Mieszkał tam odłamy jednego z najstarszych zakonów, który od zawsze trzymał się na uboczu. Zakonnicy ukrywali wiele starych sekretów i artefaktów. Opiekując się czymś tak groźnym, prawie nigdy nie ryzykowali i w nic się nie angażowali. Żyli według surowych zasad. Wielu zwykłych ludzi wierzyło, że są skrzydlaci. Limbde wiedziała, że wykorzystując sztuczne skrzydła otaczali się szacunkiem i kultem.
Na widok masywnej jasnopomarańczowej kamiennej twierdzy wyglądającej jakby była przytwierdzona do samotnej skały poczuła nostalgię. Odwiedzała to miejsce wiele razy. Za każdym razem inaczej to się kończyło.
Warownia wyglądała na opuszczoną, ale to były tylko pozory. Wiedziała że w jej wnętrzu kryją się setki zakonników. Małe, symetrycznie wcięte okna i sześć wież przecinały ściany warowni. Wejście kryło się w cieniu. Oczywiście nie użyła głównego wejścia tylko tajemnego, prowadzącego wprost do jednej z wież, wyrastających z masywnego muru. W wieży mieszkał od dawna nieśmiertelny pustelnik. Znali się od kilku stulecie i zazwyczaj sobie pomagali. Mimo, że pustelnik nie opuszczał swojej kryjówki od wielu stuleci, znał wszystkie najnowsze plotki.