E-book
7.88
drukowana A5
35.26
Ucieczka z Porto-Vecchio

Bezpłatny fragment - Ucieczka z Porto-Vecchio


Objętość:
188 str.
ISBN:
978-83-8431-583-5
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 35.26

Wszystkie postaci i wydarzenia opisane w tej książce są fikcyjne, a ich ewentualna zbieżność z rzeczywistymi jest przypadkowa. Książka przeznaczona wyłącznie dla dorosłych czytelników.

Część 1

Opowieść o Grace z Porto-Vecchio

Rozdział pierwszy. Korsyka

Grace miała pełną świadomość swojej urody. Była młodą mężatką, która w tym roku miała skończyć dopiero trzydzieści trzy lata. Wiedziała, że zawsze podobała się mężczyznom. Jej krótkie, rudobrązowe, falujące włosy po ostatniej zmianie fryzury sięgały ledwie do końca twarzy. Delikatny makijaż i błyszczyk podkreślały jej kobiecość i wrodzony wdzięk.

Jej mąż, Bruno, od zawsze był o nią zazdrosny, choć naprawdę nie miał ku temu powodów. Wyszła za niego w wieku dwudziestu sześciu lat i wtedy czuła, że kocha go całym sercem. A to, że podobała się innym, powinno Bruna cieszyć, a nie drażnić.

Grażyna — bo tak brzmiało jej prawdziwe imię — siedem lat temu, tuż po ślubie, przeprowadziła się z rodzinnych Wilczyc do niewielkiego francuskiego miasteczka na Korsyce — Porto-Vecchio. Kochała to miejsce. Mogła tam pracować jako blogerka i administrator znanej grupy książkowej w największym portalu branżowym. Bo książki i zwierzęta były tym, co kochała najbardziej.

W Porto-Vecchio razem z Brunem kupili małą stajnię, w której trzymali dwa rasowe konie. Najważniejszy dla niej był Apollo — brązowy, pełen energii ogier. Grace uwielbiała długie poranne przejażdżki konne, spacery przy zachodzie słońca albo bieganie po plaży z Rockim, bokserem, który był niemal członkiem rodziny.

Tego dnia Grace była pewna, że spędzą kolejny spokojny wieczór. Ale gdy Bruno wrócił z pracy, spojrzał na nią poważnie i bardzo smutnym głosem powiedział:

— Grace… musisz lecieć do Polski. Tym razem sama. No, może niezupełnie sama — z Rockim, ale beze mnie.

Grażyna zmarszczyła brwi. Zawsze, gdy lecieli do Polski, towarzyszył jej Bruno. I zwykle były to święta. Teraz był maj. Żadnych planów, żadnych wizyt u rodziców. To było dziwne.

— Co się stało, Bruno? — zapytała niepewnie.

— Adam dzwonił — odparł po chwili. — Musisz tam być. W Wilczycach organizują zjazd szkolny… i on nalegał, żebyś przyjechała.

Grace roześmiała się nerwowo.

— Zjazd? Adam? Co ty opowiadasz, Bruno? — patrzyła na niego z niedowierzaniem. — Przecież to absurd.

Bruno spuścił wzrok.

Kiedyś, dawno temu, ona i Adam byli nierozłączni. Najlepsi przyjaciele. Ale wszystko się zmieniło, gdy w ramach szkolnej wymiany do Wilczyc przyleciał Bruno. Miał zostać miesiąc, a został kilka lat. Dla niej. Od tamtej chwili Adam i Bruno rywalizowali o Grace. Najpierw delikatnie, potem coraz ostrzej. Pojawiały się bójki, szemrane towarzystwo. Aż w końcu Grażyna musiała wybierać. I wybrała — nie najlepszego przyjaciela, który kochał ją od dzieciństwa, tylko starszego Francuza.

Adam, upokorzony i wściekły, topił żal w alkoholu. Na jednej z imprez, gdy Grace była już u boku Bruna, Adam pijany zaczął przystawiać się do jakiejś dziewczyny. Bruno wykorzystał ten moment — przyprowadził Grace i pokazał jej, że Adam sięgnął dna. To była ta noc, po której Grażyna zdecydowała się na szybki ślub.

Ale Adam nie zniknął. Wręcz przeciwnie — to on, gdy polska mafia chciała porwać Grace, stanął w jej obronie. Ryzykował życie, a potem kazał im natychmiast wyjechać na Korsykę. Tak zaczęło się ich nowe życie w Porto-Vecchio.

Od zeszłego roku, gdy mafię wreszcie rozbito, mogli znów odwiedzać rodziców Grażyny. Ale Adama w Wilczycach nie było. Zniknął. Aż do teraz.

— Chcesz, żebym sama leciała na jakiś głupi zjazd? — warknęła Grace. — Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Spotkać się z Adamem? Zwariowałeś?

Bruno odsunął się, jakby nagle stracił całą energię.

— Nie mam wyjścia, Grace… ja też nie mam — wyszeptał.

— Co to znaczy, że nie masz wyjścia? — podeszła do niego, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy. — Bruno, co ty przede mną ukrywasz?

On jednak milczał. Nigdy wcześniej nie widziała go tak przerażonego.

Rozdział drugi. Wilczyce

Następnego dnia Grace wraz z Rockim pojawiła się na francuskim lotnisku. Lot do Polski minął spokojnie, niemal cicho, jakby cisza była złowróżbną zapowiedzią tego, co miało nadejść. Grażynę dziwiło, że Bruno przez cały czas nie odrywał się od telefonu, ale szybko o tym zapomniała, gdy zadzwonił do niej niezapisany numer. Numer, który mimo siedmiu lat rozłąki rozpoznała od razu.

Dzwonił Adam.

— Kiedy będziesz, kochana przyjaciółko? — jego głos, głębszy i bardziej zachrypnięty niż dawniej, brzmiał poważniej.

— Wieczorem. Najpóźniej o dwudziestej pierwszej — odpowiedziała chłodno. — Powiesz mi w końcu, o co chodzi?

— Nie mogę — odparł, a w jego głosie pobrzmiewała ironia. — Wszystkiego dowiesz się na zjeździe.

Grace aż zadrżała. Adam nigdy nie nazywał jej Grace. Dla niego była zawsze Grażyną. Był szorstki, ostry, daleki od czułości Bruna. A jednak to on, a nie jej mąż, uratował jej życie.

Po wyjściu z busa Grażyna skierowała się prosto do rodzinnego domu. Rodzice przywitali ją zaskoczeni — nie wiedzieli, że przylatuje. Po szybkim prysznicu i łyku mocnej kawy wyszła na spacer z Rockim. Bruno nalegał wcześniej, żeby zostawiła psa u rodziców, ale Grace nie chciała się na to zgodzić. Przy Adamie czułaby się niezręcznie sama. Poza tym wiedziała, że Adam lubił Rockiego.

Gdy dotarła na miejsce zjazdu, impreza trwała w najlepsze. Musiała kilkakrotnie zadzwonić do drzwi, zanim ktoś otworzył. W końcu pojawiła się Aśka — pijana, z papierosem w dłoni. Z liceum pamiętała ją dobrze: biuściasta, średniej urody, zawsze widząca w Grace rywalkę, bo podkochiwała się w Adamie.

— To ty? — Aśka zmrużyła oczy, wypuszczając mentolowy dym wprost w twarz Grażyny. — Co ty tu robisz?

— Zawołaj Adama. I to szybko, nie mam dużo czasu — odpowiedziała chłodno Grażyna, ignorując jej prowokację.

— Adama? Naszego Adama? — zdziwiła się Aśka.

— Nie naszego. Jeśli już, to mojego. I to było bardzo dawno temu — cynicznie odcięła się Grace.

Aśka zachwiała się, a w jej oczach pojawiły się nagle łzy, szczere i duże jak groch.

— Przecież Adam… Adaś… nie żyje.

Grażyna aż cofnęła się o krok.

— Co ty pleciesz?! — jej głos zadrżał. — Dzisiaj z nim rozmawiałam!

Ale Aśka już płakała, a w jej stanie trudno było oczekiwać sensownych wyjaśnień. Grace nie pytała o nic więcej. Wiedziała jednak jedno — ta pijana dziewczyna nie kłamała.

„Niemożliwe…” — pomyślała. — „A jeśli to nie Adam do mnie dzwonił?”

Nie zastanawiając się długo, pobiegła w miejsce, które znała tylko ona i on. Do starych podziemi obok dawnego pogotowia. To tam kiedyś spędzali długie godziny, chowając się przed światem. To tam Adam pierwszy raz ją pocałował. To tam dostał od niej policzek, gdy przekroczył granicę. I to tam potem długo przepraszał.

Grażyna wpadła do podziemi, zapalając latarkę w telefonie. Jej kroki odbijały się echem od wilgotnych ścian. Nagle w oddali dostrzegła sylwetkę. Serce jej zamarło.

— Adam… — wyszeptała.

To był on. Starszy, cięższy, ale bez wątpienia Adam. Rocki wyrwał się i pobiegł w jego stronę. Ale zamiast radośnie merdać ogonem, warknął i chwycił „Adama” za nogawkę.

Mężczyzna nie próbował go pogłaskać, jak dawniej. Wymierzył psu kopniaka.

Grace poczuła, jak zimny dreszcz przechodzi jej po plecach.

— To nie może być… — szepnęła do siebie.

I wtedy poczuła obecność za plecami. Ktoś stał tuż za nią. Nie zdążyła się odwrócić. Silny cios spadł na jej głowę. Świat zawirował i pogrążył się w ciemności.

Rozdział trzeci. W niewoli

Grażyna ocknęła się z przeszywającym bólem głowy. Miała wrażenie, że czas nie istniał — mogła leżeć tak godzinę, a może dłużej. Żołądek podchodził jej do gardła, a każdy mięsień pulsował bólem. Była związana i rzucona na zimną posadzkę jakiegoś starego lochu.

Powoli jej oczy przyzwyczajały się do ciemności. Myśli jednak wciąż gnały chaotycznie.

„Dlaczego Rocki rzucił się na Adama? Przecież zawsze go lubił… Czy to w ogóle był Adam? Wyglądał inaczej, mówił inaczej. Ale przecież siedem lat to dużo… Mógł się zmienić. Przytyć. Zacząć pić, stąd chrypka w głosie. A może to naprawdę był on? Ale wtedy dlaczego Aśka przysięgała, że Adam nie żyje?”

Nagle ciszę przerwał odgłos czegoś ciężkiego, toczącego się po kamiennej posadzce. Serce Grażyny zatrzymało się na moment. Podniosła głowę i zobaczyła cień, który poruszał się w jej stronę.

— Witaj, Grażyno — odezwał się znajomy głos.

Otworzyła szeroko oczy. To był Adam. Ale nie ten, którego widziała w podziemiach przed chwilą. Ten wyglądał niemal dokładnie tak jak dawniej: szczupły, wysportowany, przystojny. Jego piwne oczy patrzyły na nią w sposób, którego nie zapomniała. Nawet głos brzmiał znajomo, jak dawniej — ciepły i mocny, bez śladu tamtej chrypki.

— Adam…? — wyszeptała, sama nie wierząc w to, co widzi.

Uśmiechnął się lekko.

— Zawsze mówiłem, że potrafię cię zaskoczyć.

— To… gdzie jest mój mąż? — spytała drżącym głosem. — Gdzie jest Bruno?

Adam pochylił się nad nią, jakby chciał usłyszeć jej szept.

— Zawsze potrafiłem czytać w twoich myślach, pamiętasz? — wyszeptał. — Wiem, że pytasz o Bruna. Ale powiedz mi szczerze… czy on kiedykolwiek zasługiwał na ciebie?

Grażyna poczuła, jak serce bije jej coraz szybciej. To prawda, Adam zawsze wiedział, co czuje. Znał jej sekrety, czasem jeszcze zanim sama zdążyła je nazwać.

— Przestań… — wymamrotała, odwracając twarz. — Jestem mężatką.

Adam klęknął obok niej i przeciął jej więzy. Jego dłoń delikatnie pogładziła jej włosy.

— Nie mów tego, jeśli sama w to nie wierzysz — szepnął. — Patrzę ci w oczy i widzę, że jesteś nieszczęśliwa.

— Nie masz prawa tak mówić! — Grażyna próbowała się odsunąć, ale jej ciało zdradliwie nie chciało współpracować.

Adam ujął jej twarz w dłonie, zmuszając, by spojrzała mu prosto w oczy.

— Grażynko… gdyby nie on, gdyby nie jego pojawienie się… to ja byłbym twoim mężem. I wiesz, że to prawda.

Jej serce rozdarte było między gniewem a tęsknotą. Zanim zdążyła zaprotestować, Adam nachylił się i mocno pocałował ją w usta. A ona — wbrew rozsądkowi — odwzajemniła pocałunek. Przez chwilę ciemny loch zniknął, a oni byli tylko dwojgiem ludzi, którzy odnaleźli się po latach.

Jego ręce błądziły po jej włosach, ramionach, twarzy. Ona sama — jakby zbyt długo to w sobie tłumiła — chwyciła jego koszulę, zdzierając ją z niego w pośpiechu. Jego ciało było mocne, sprężyste, takie, jakie pamiętała… a może nawet bardziej.

— Adam… — wyszeptała, nie wiedząc już, czy błaga go, czy ostrzega.

On jednak milczał, całując ją po szyi i ramionach, przyciągając mocniej. Jej dłonie wbiły się w jego ramiona, a gdy usiadła na nim, przez moment czuła, jakby cofnęli się do czasów nastoletnich — pełnych niedopowiedzeń i pragnień.

Ale nagle wszystko przerwał głośny skrzyp zamka. Stare drzwi lochu otworzyły się z hukiem. Oślepiające, białe światło rozdarło mrok.

— Co tu się, do diabła, dzieje?! — rozległ się czyjś obcy głos.

Grażyna zamarła, a Adam gwałtownie odsunął się od niej. Światło było tak jasne, że nie mogła dostrzec sylwetki stojącej w drzwiach. Wiedziała tylko jedno — ktoś ich przyłapał.

Rozdział czwarty. Taniec dawnych kochanków

— Co tu się, do cholery jasnej, wyprawia?! — ryknął głos, który przeszył mrok niczym grom. — Znów się kurwisz, ty wstrętna dziwko?!

Grażyna zamarła. W drzwiach stał Bruno. Nie mogła uwierzyć własnym oczom — miał być we Francji, a jednak tutaj, w tych podziemiach, patrzył na nią spojrzeniem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Jego twarz była czerwona ze złości, a oczy błyszczały szaleństwem.

— Bruno… — wyszeptała, próbując zebrać myśli. — Co ty tu robisz?

— Co ja tu robię?! — wrzasnął, idąc w ich stronę. — Raczej zapytaj, co ty tu robisz, na moich oczach pieprząc się z tym skurwielem!

Adam zrobił krok do przodu, ale Grace wyrwała się z jego ramion i podbiegła do męża. Chciała go objąć, zatrzymać, wytłumaczyć, że to wszystko nie tak, że to nie miało się wydarzyć.

— Bruno, proszę, wysłuchaj mnie, ja…

Nie zdążyła. Bruno chwycił ją brutalnie za włosy i jednym szarpnięciem oderwał od siebie. W jego oczach nie było już miłości, tylko czysta nienawiść.

— Zdrajczyni! — ryknął i z całej siły uderzył ją pięścią w twarz.

Ból przeszył ją jak nóż, a świat natychmiast rozmył się we krwi. Osunęła się na zimną posadzkę, patrząc z niedowierzaniem na człowieka, który przez lata był dla niej czułym, troskliwym mężem.

— Bruno… — próbowała coś powiedzieć, ale kolejne kopnięcie odebrało jej dech.

— Zostaw ją! — krzyknął Adam i z impetem rzucił się na Brunona.

Obaj mężczyźni runęli na ziemię, tarzając się po brudnej posadzce lochu. Pięści spadały na siebie nawzajem jak grad.

— Zabiję cię, ty skurwielu! — ryczał Bruno, próbując przygnieść Adama do ziemi. — Zrobiłeś z mojej żony dziwkę!

Adam zacisnął zęby, walcząc o każdy oddech. Nie odpowiadał, patrzył tylko z dziką determinacją w oczy przeciwnika.

W pewnym momencie Bruno znalazł się górą, przygważdżając Adama kolanem do podłogi. Seria ciosów spadła na jego twarz. Adam czuł, jak siły go opuszczają. Wtedy jednak dostrzegł błysk metalu przy pasku Brunona. Ostatkiem sił sięgnął, wyszarpnął broń i wymierzył ją wprost w twarz męża Grace.

Bruno znieruchomiał. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, a potem — przerażenie.

Huk wystrzału był stłumiony, ale donośny w kamiennych murach lochu. Ciało Brunona zadrżało i osunęło się na bok. Jego oczy zastygły w pustym spojrzeniu.

Adam ciężko dysząc, odsunął się od ciała i podpełzł do nieprzytomnej Grażyny.

— Grażyna… — szepnął, obejmując jej zakrwawioną twarz. — Już dobrze, kochanie. Już nic ci nie grozi. Obudź się, proszę…

Łzy spływały mu po policzkach, skapując na jej bladą twarz. Delikatnie gładził jej włosy, całował jej dłonie, powtarzając wciąż te same słowa:

— Otwórz oczy, maleńka. Otwórz oczy…

I wtedy jej powieki drgnęły. Spojrzała na niego niepewnie, a w kącikach jej ust pojawił się delikatny, choć bolesny uśmiech.

— Ci… ci… cichutko — wyszeptała z trudem.

Adam zacisnął szczękę, próbując się opanować. Podniósł ją na ręce, jakby była lekka jak piórko. W drugiej dłoni trzymał wciąż broń, gotów do obrony.

— Zabiorę cię stąd, Grażynko. Już nigdy cię nie opuszczę — obiecał.

Wychodząc z lochów, usłyszeli stłumione szczekanie. To Rocki, wierny bokser, wbiegł do korytarza i z radością podskoczył na widok Adama.

— Widzisz? On też pamięta, kto był zawsze po twojej stronie — uśmiechnął się Adam przez łzy.

Gdy wyszli na zewnątrz, chłodne powietrze nocy owiało ich twarze. Adam wyjął telefon, wystukał krótki numer i powiedział tylko:

— Przyjedź i zabierz mnie do domu. — Po chwili spojrzał na Grace i dodał: — Zabierz nas do naszego domu.

Grażyna wtuliła się w niego mocniej, jakby znów była dwudziestoletnią dziewczyną, zakochaną po uszy.

— W poszumie skrzydeł nie widać już nic… — wyszeptała.

Adam spojrzał na nią zdumiony.

— Pamiętasz?

— Nikt inny nie pisał dla mnie wierszy — odpowiedziała z trudem, ale z czułością.

— „Zbiegając ze schodów, rozłożyliśmy skrzydła i pofrunęliśmy do boga miłości” — dokończył, ściskając ją mocniej.

Podjechał samochód. Drzwi otworzyły się bez słowa. Adam wsadził Grażynę do środka, sam wsiadł obok i odjechali w noc.

Do domu. Do ich domu.

Rozdział piąty. Dwa tygodnie później

Grace szybko zadomowiła się u Adama. Przez pierwsze dni leczyła opuchliznę na twarzy, a siniaki na jej ciele powoli znikały — pamiątki po tyranie, który jeszcze niedawno udawał czułego męża. Adam dbał o wszystko: kupował leki, sprowadzał najlepszych lekarzy, gotował jej ulubione potrawy. Traktował ją jak królową.

W planach mieli załatwić kilka spraw w Wilczycach, a potem wrócić na słoneczną Korsykę. Adam jednak nie spieszył się do wyjazdu. Już następnego dnia po uwolnieniu rozprawił się z ludźmi Brunona i przejął kontrolę nad całym szlakiem kokainowym między Korsyką a Polską. Nie pytał Grace o zdanie — ona też o nic nie pytała. Dawała do zrozumienia, że interesy mafijne jej nie obchodzą. Najważniejsze było, że Adam ją kocha, że może jej zapewnić dostatek i bezpieczeństwo.

Jedno tylko nie dawało mu spokoju. Nie sprawdził, czy Bruno na pewno nie żyje. Jego ludzie przeszukali korytarze i podziemia, gdzie rozegrała się walka, ale ciała nie znaleźli. Adam próbował nie myśleć o tym, lecz każdej nocy gdzieś w głębi głowy pulsowało pytanie: a jeśli on żyje?

Minęły dwa tygodnie. Grace czuła, że siniaki prawie zniknęły, a dusza powoli goiła się w ramionach Adama. On zaś coraz bardziej tonął w ich odrodzonym uczuciu. Ona zaczęła mówić o Korsyce, on — milczał.

Tego wieczoru, jak co noc, otworzyła butelkę prosecco i zapaliła mentolowego papierosa.

— Tylko nie pal w domu, kochanie — uśmiechnął się Adam, stając w progu.

— Może drinki też mam pić na dworze? — odbiła złośliwie Grace.

— Wiesz, że chodzi o zdrowie — Adam westchnął. — Alkohol i fajki niszczą ci cerę.

— To może powinnam jeszcze spać na dole w salonie, żeby ci nie przeszkadzać? — uniosła brew, patrząc na niego wyzywająco.

Adam podszedł bliżej.

— A kto powiedział, że pozwolę ci spać? — szepnął z drapieżnym uśmiechem.

I rzeczywiście — nie pozwolił. Kochali się długo i gwałtownie, jakby chcieli nadrobić wszystkie stracone lata. Adam nie mógł się nią nasycić. Każdy dotyk, każdy zapach przypominał mu, że teraz ma ją całą dla siebie.

Gdy opadli w końcu na wilgotne od potu i namiętności prześcieradło, Adam spojrzał jej głęboko w oczy.

— Będziesz moja na zawsze. — Jego głos był pewny, niemal rozkazujący.

— Do samego końca, kochany — odpowiedziała natychmiast, choć w jej spojrzeniu błysnęło coś, czego nie zauważył.

Zapadła cisza. Grace odetchnęła ciężko, po czym szepnęła:

— Adam… czy zawsze będziesz mnie tak kochał?

— Co masz na myśli, kotku? — spytał spokojnie.

— Czy pojedziesz ze mną na Korsykę? — patrzyła mu prosto w oczy.

Adam odwrócił wzrok.

— Kiedyś na pewno. Ale wiesz, że tu mam interesy.

— Odpowiedz mi, proszę — powtórzyła z naciskiem.

— Grażyna, nie denerwuj mnie — w jego głosie pojawiła się irytacja.

— Bo cię zabiję — powiedziała nagle poważnie, nie odwracając spojrzenia.

Adam roześmiał się gardłowo.

— No to mnie zabij! — zakpił. — Widzisz, chyba muszę cię trzymać krócej niż Bruno, bo za bardzo mi podskakujesz.

Położył ręce za głowę, jakby nic go nie obchodziło.

— Na co czekasz? Bo spać mi się chce — dodał lekceważąco.

Grace bez słowa sięgnęła do szuflady nocnej szafki. Wyciągnęła brzytwę Adama, jego ulubione narzędzie, którym często się przechwalał. Otworzyła ostrze i uniosła je pod jego gardło.

— Ja nie żartuję, Adamie — syknęła cicho.

On spojrzał jej prosto w oczy. Ani strachu, ani wahania.

— To tnij — wyszeptał. — Pokaż, czy masz odwagę.

Ostrze błysnęło w świetle lampki nocnej. Grace jednym zdecydowanym ruchem przeciągnęła je przez jego gardło. Najpierw w lewo, potem w prawo.

Krew trysnęła fontanną, barwiąc prześcieradło i ich nagie ciała. Adam chwycił się za szyję, patrząc na nią z niedowierzaniem. W jego oczach pojawiło się coś, czego nie miała już zobaczyć nigdy więcej — strach.

Kilka sekund później jego ciało zwiotczało. Oczy, jeszcze przed chwilą pełne życia i pożądania, zastygły martwo.

Grace siedziała spokojnie obok, patrząc, jak życie uchodzi z jego ciała. Sięgnęła po papierosa, zapaliła i zaciągnęła się głęboko. Krew ściekała jej po ramionach, ale nie zwracała na to uwagi.

Wzięła butelkę prosecco, pociągnęła łyk prosto z szyjki i wyciągnęła telefon.

— Przyjeżdżaj — powiedziała chłodno do słuchawki. — Wszystko załatwione.

Po chwili dodała, wypuszczając kłąb mentolowego dymu:

— Tym razem na zawsze.

Rozdział szósty. Porządki

Bruno pojawił się niemal natychmiast. Stanął w progu sypialni, zastając nagą i zakrwawioną żonę oraz martwe ciało swojego odwiecznego rywala. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, ale w oczach błyszczała ulga — wreszcie mógł przestać się ukrywać. Wreszcie Grace dotrzymała słowa.

— Długo musiałem na ciebie czekać — powiedział chłodno, starając się zachować obojętność. Celowo chciał brzmieć twardo, żeby żona nie poczuła się zbyt pewnie. Chciał, by wiedziała, że teraz on jest jej niezbędny.

Grażyna spojrzała na niego bez cienia emocji.

— A ty musiałeś bić mnie aż tak mocno? — zapytała lodowatym tonem. — Nie za bardzo wczułeś się w rolę?

Bruno parsknął śmiechem.

— Miało być wiarygodnie, kochanie. Gdybyś nie krzyczała i nie miała siniaków, Adam nigdy by się nie nabrał.

— Nie gadaj tyle — przerwała mu chłodno Grace. — Pomóż mi lepiej posprzątać ciało.

Bruno uniósł brwi.

— Ciało? Kochanie, on waży więcej ode mnie. Jak to niby sobie wyobrażasz?

— W garażu masz piłę mechaniczną, a w dolnej szufladzie leżą mocne, 120-litrowe worki. — Jej głos był spokojny, niemal zbyt spokojny.

Bruno zmarszczył czoło.

— Skąd ty to wszystko wiesz?

— Robiłam zakupy — odpowiedziała krótko. — Nie marudź. Do rana musimy posprzątać.

Francuz spojrzał na nią przez chwilę, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu skinął głową. Znał ten ton. Gdy mówiła tak spokojnie, nie było miejsca na dyskusję.

Podzielili się zadaniami. Grażyna sprzątała sypialnię, uruchomiła pralko-suszarkę i dokładnie zmyła krew z podłogi. Bruno wziął się za ciało. Po godzinie dość sprawnie rozczłonkował truchło i spakował je do zielonych, grubych worków.

Kiedy skończył, otarł pot z czoła i spojrzał na żonę.

— I co teraz? — zapytał.

— Teraz bierz worki i chodź za mną. — Grace ruszyła pierwsza, nie oglądając się na męża.

Za budynkiem gospodarczym, na zielonej trawie, znajdował się duży dół. Adam myślał, że Grace planuje tu oczko wodne. Nie wiedział, że w rzeczywistości kopał własny grób.

Bruno zagwizdał cicho.

— O wszystkim pomyślałaś… — mruknął, a w jego głosie brzmiał jednocześnie podziw i niepokój.

— Jeśli nie pogłębisz, Rocki szybko znajdzie kości — stwierdziła sucho, wskazując na dół.

Bruno westchnął, ale posłusznie złapał za łopatę. Wiedział, że nie ma wyjścia. Im szybciej skończy, tym szybciej wyjedzie z tej nędznej dziury i wróci na swoje dawne tereny.

Kopał kilka godzin. Pot spływał mu po twarzy, ręce odmawiały posłuszeństwa. Wreszcie odwrócił się do żony z uśmiechem, który miał dodać mu pewności siebie.

— Skończyłem — oznajmił.

Grace podeszła do dołu, spojrzała na wykop i zmrużyła oczy.

— Chyba żartujesz, mój mężu. To za płytko.

— Za płytko? — zdenerwował się Bruno. — Tu zmieściłoby się trzech Adamów, i to w całości, a nie w kawałkach!

Grażyna wyciągnęła rękę.

— Daj łopatę. Pokażę ci, jak się kopie.

Bruno westchnął i podał jej narzędzie, odwracając się w stronę wykopu.

— No to pokaż, mądralo — mruknął z ironią, wskazując na dół.

Następnego ułamka sekundy się nie spodziewał.

Grace zamachnęła się i z całej siły uderzyła go łopatą w głowę. Bruno zatoczył się i runął wprost do dołu, lądując na workach z ciałem Adama.

— Co ty robisz, Grace?! — wrzasnął, próbując się wydostać. — Zwariowałaś?!

— Teraz twoja kolej, mój mężu — odparła zimno, skacząc za nim.

Zaczęła okładać jego głowę szpadlem, raz za razem, z niespotykaną wcześniej siłą. Po kilkunastu ciosach twarz Brunona była nie do rozpoznania — jedna krwawa, nieregularna masa.

Bruno już się nie ruszał. Umarł szybko. Tak samo jak Adam.


Grace wyszła z dołu spokojnie, jakby nic szczególnego się nie stało. W garażu znalazła w bagażniku samochodu ług sodowy — silnie żrącą substancję, którą Adam kupił jeszcze za życia.

Założyła kombinezon, maskę i rękawice. Rozpuściła ług w wodzie i wlała zawartość kanistra do wykopu. Patrzyła, jak dwa ciała rozpuszczają się powoli, sycząc i bulgocząc jak musujące tabletki.

Kiedy skończyła, przykryła dół ziemią.

Stała przez chwilę z łopatą w rękach, oddychając głęboko. Nocne powietrze było chłodne, pachniało mokrą ziemią i czymś jeszcze — wolnością.

— Porządek musi być — szepnęła sama do siebie.

I wróciła do domu.

Grace zawsze lubiła sprzątać.

Była w tym bardzo dobra.

Zbyt dobra.

Rozdział siódmy. Przebudzenie

To była najcięższa noc w całym życiu Grace.

Po raz pierwszy zabiła człowieka. Potem zabiła powtórnie. Potem długo płakała. Potem długo sprzątała.

Uwielbiała sprzątać.

Nienawidziła zabijać.

I to kogo? Najbliższych. Swojego męża, Brunona — człowieka, z którym przeżyła najpiękniejsze lata i z którym naprawdę była szczęśliwa. I Adama — największą, niespełnioną miłość, przyjaciela z młodości i kochanka z ostatnich tygodni.

Z Brunem miała życie, o którym wiele kobiet mogło tylko marzyć. Porto-Vecchio na Korsyce szybko stało się jej domem. Tam miała stajnię, psa, książki i słońce. Prowadziła wygodne, spokojne życie. A że mąż kręcił się w półświatku i miał szemrane interesy? Mało ją to interesowało. Nie musiała wiedzieć wszystkiego.

Z Adamem było inaczej. On zawsze był cieniem z przeszłości — wspomnieniem, które bolało, ale z czasem blakło. Gdyby nie ostatnie wydarzenia, być może już nigdy by o nim tak intensywnie nie pomyślała.

A jednak los znów postawił ich naprzeciwko siebie.

Dwa tygodnie wcześniej.

— Grace, musisz lecieć sama — powiedział Bruno. — Do Polski. Adam się odezwał.

— Sama?! — Grażyna patrzyła na niego jak na wariata. — I to po co? Żeby rozdrapywać stare rany?

— On chce cię zobaczyć — uparł się Bruno. — To ważne.

— Ważne dla kogo? — odcięła się ostro. — Dla ciebie? Dla niego? Bo na pewno nie dla mnie.

Bruno milczał. W jego oczach czaiło się coś, czego nie rozumiała.

Po przylocie do Wilczyc nic nie układało się tak, jak powinno. Najpierw dowiedziała się, że Adam nie żyje. Potem — że jednak żyje, więziony w podziemiach. Tam odkryła prawdę: Adam był torturowany przez ludzi Brunona.

— Oni mnie mieli zniszczyć — wyszeptał Adam, gdy wreszcie go odnalazła. — Ale wiedziałem, że przyjdziesz.

— To Bruno za tym stoi? — spytała drżącym głosem.

Adam skinął głową. — On nigdy mnie nie znosił. Dla niego zawsze byłaś moja.

Potem nastąpiła walka. Bruno zrzucił maskę. Dwaj rywale rzucili się sobie do gardeł. I wtedy… jedno z nich upadło.

Bruno — czy tylko udawał, że umarł?

Adam uratował ją, wywiózł do swojego domu. Przez dwa tygodnie byli razem — kochankowie z młodości, którzy nadrabiali stracone lata. Namiętność, której nie potrafili opanować, wypełniała każdy dzień i każdą noc.

Ale Grace szybko zrozumiała, że znalazła się w samym środku mafijnych interesów, o których nic nie wiedziała. Zarówno Adam, jak i Bruno mieli w tym swój udział. Narkotyki, pieniądze, krew — wszystko to oplatało jej życie jak pajęczyna.

A potem zadzwonił telefon.

Numer bez nazwy. Głos, którego nie powinno być.

— Grace… — powiedział ktoś, a serce jej stanęło. — Jeśli nie zabijesz ich obu, oni zabiją ciebie.

— Kto mówi?! — krzyknęła w słuchawkę.

— Nie pytaj. Masz kilka dni. Przygotuj się. Inaczej nie przeżyjesz.

Linia zamilkła.

Od tamtej chwili wszystko było przesądzone.

Musiała zabić obu.

Musiała zrobić to sama.

— Nie chcę… — szeptała do lustra, gdy przygotowywała plan. — Ale jeśli nie ja, to oni.

Patrzyła na własne odbicie i nie poznawała siebie.


Nadeszła sądna noc.

Najpierw Adam. Najpierw miłość. Najpierw namiętność, która przerodziła się w śmierć.

— Kochanie, zawsze będziesz moja — wyszeptał Adam, przyciągając ją do siebie.

— Na zawsze — odpowiedziała, a w jej dłoni już czekała brzytwa.

Gdy przecięła mu gardło, zdążył tylko otworzyć szeroko oczy.

— Dlaczego…? — wychrypiał, nim opadł bezwładnie.

Potem Bruno. Ten, który powrócił z martwych.

— Wreszcie się pozbyliśmy Adama — powiedział z uśmiechem, ocierając pot z czoła. — Teraz jesteś tylko moja.

— Tak — odpowiedziała słodko. — Tylko twoja.

Podał jej łopatę, a ona zamiast kopać, zamachnęła się i uderzyła go w głowę.

— Grace?! Co ty robisz?! — wrzasnął, wpadając do dołu.

— To, co muszę — syknęła, zadając kolejne ciosy.

Niedoszłe oczko wodne stało się ich wspólną mogiłą.

Ług dokończył resztę.

Grace patrzyła, jak ciała rozpływają się w zielonkawej mazi. Stała spokojnie, w masce i kombinezonie, jak chirurg w trakcie operacji.

— Koniec — powiedziała w ciszy. — Już po wszystkim.

Nad ranem stanęła przed lustrem. Twarz opuchnięta od płaczu, ale oczy zimne, obce.

— Nie ma już Grace — wyszeptała. — Została w dole z Adamem i Brunem.

Spojrzała na swoje odbicie po raz ostatni. Potem zgasiła światło.

Grace umarła tamtej nocy.

Narodziła się jako ktoś inny.

Rozdział ósmy. Spotkanie

Grace nie przypominała już samej siebie. Kobiety potrafią się zmieniać, ale ona przeszła samą siebie — i zrobiła to perfekcyjnie.

Najpierw wyprostowała rude fale. Potem przefarbowała włosy na głęboki, kruczy czarny. Makijaż wykonała inaczej niż zwykle — dokładnie tak, jak kiedyś chciała, choć brakowało jej odwagi. Mocno podkreśliła powieki kredką czarną jak smoła, na oczy nałożyła soczewki; jej tęczówki przybrały piwny odcień.

Zmieniona była też garderoba. Zamiast domowego luzu: markowa bielizna, sportowa bluza z kapturem, idealnie dopasowane czarne legginsy i prosta biała koszulka, która podkreślała figurę. Na nos wsunęła duże, ciemne okulary. Kaptur na głowę.

Bez słowa zamknęła za sobą drzwi domu Adama. Na zawsze.

Kilka dni wcześniej uprzedziła rodziców, żeby wyjechali z Wilczyc razem z Rockim. Ich bezpieczeństwo było najważniejsze. Przyjęli to bez dramatów — byli przyzwyczajeni do „specyficzności” córki. Ojciec nieraz mawiał, gdy Bruno narzekał przy whisky, że Grace nie „stoi w kuchni”:

— Nikt jej nie zmieni. Nie zmieniłem ja, nie zmienił Adam, to i ty nie zmienisz, Bruno. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. I pamiętaj: ona nie kocha naszych smutnych Wilczyc. Ona kocha Porto-Vecchio. Korsyka to jej prawdziwa miłość.

Bruno tylko przechylał kolejną szklankę i milczał.

Bruno… Jaki Bruno? Ani jego, ani Adama już nie było. Nie po tym, co jej zrobili.

Grace przeszła spokojnie kilkaset metrów. Znalazła to, czego szukała: lekki japoński skuter. Silnik zapalił od razu. Zsunęła okulary, poprawiła kaptur, wsunęła kask. Wyjechała z Wilczyc bez pożegnania.

Dwadzieścia kilometrów do Czarnej Podlaskiej pokonała szybko, potem przesiadka do auta i kurs na Lublin. Tam ktoś miał czekać. Tam wszystko miało się wyjaśnić. Tak przynajmniej wynikało z dokumentów, które dostała po tamtym, komputerowo zniekształconym telefonie — telefonie, który odwrócił jej życie do góry nogami.

W nagraniu było wszystko: że Bruno żyje i działa z Adamem; że chcą, by przekazała im pełnomocnictwa; że kilka lat temu podpisała papiery, nie wnikając w treść; że prawo do majątku, ludzi i wpływów… trafiło de facto do niej. Gdy Bruno odkrył, że nie odda tego „po dobroci”, poszedł do polskiego partnera. Wymyślili zjazd, mistyfikację, a potem — po przejęciu pełnomocnictw — jej śmierć. Tajemniczy głos przesłał link z dowodami. Nie mogła już udawać, że nie rozumie.

Zrobiła więc to pierwsza.

W Lublinie umówili się na parkingu osiedlowej sieciówki. Pod gołym niebem, bez świadków, w pośpiechu obcych. Tam nikt na nikogo nie patrzy.

Czekała godzinę. „Poznam cię nawet po zmianie wyglądu” — mówił głos. Więc czekała.

I wtedy go zobaczyła. Ktoś z przeszłości podszedł pewnym krokiem.

— Romek? — zmrużyła oczy. — Co ty tu robisz? Skąd wiesz, że to ja? Przecież wyglądam zupełnie inaczej.

Uśmiechnął się półgębkiem.

— Jestem, Grace. Czekałem, żeby mieć pewność, że nikt cię nie śledził. I zawsze cię rozpoznam. Zawsze wyglądasz jak milion dolarów.

— Ale jak to „czekałeś”? Ja przecież… — urwała, zapalając mentolowego papierosa.

— To na mnie czekasz — wszedł jej w słowo. — I to ja do ciebie dzwoniłem.

Zmarszczyła brwi.

— To ty? Ten zniekształcony głos to byłeś ty?

— Musiałem. Dla bezpieczeństwa.

— Wyjaśnij mi wszystko, Romek. Od początku. Bez gierek.

Westchnął i skinął na ławkę przy skraju parkingu. Usiadła, nie zdejmując okularów.

— Bruno żył przez cały czas. — mówił cicho. — Dogadał się z Adamem. Chcieli cię przypilnować, aż podpiszesz, co trzeba. Jak tylko odzyskaliby pełnomocnictwa, nie byłabyś im do niczego potrzebna.

— Dlaczego miałabym wam w to uwierzyć? — odbiła krótko. — Bo powiesz „tak było”?

Wyciągnął telefon, przewinął kilka plików.

— Tu są kopie: umowy, wewnętrzna korespondencja, płatności. Zobacz daty. Zobacz ludzi w CC. — podał jej ekran. — Wiesz, kim są.

Przez chwilę nic nie mówiła. Patrzyła, przewijała, wracała do poprzednich stron.

— Dobra — syknęła. — Załóżmy, że to prawda. Co dalej?

— Dalej musisz zniknąć. Zmiana wyglądu to początek, ale niewystarczający. Potrzebujesz nowej tożsamości. Nowego życia.

— Rozumiem, że to też masz „ogarnąć”? — uniosła brew.

— Tak. — odpowiedział spokojnie. — Najpierw Londyn. Tam mam rodzinę. Tam będzie bezpiecznie. Stamtąd wrócisz na Korsykę, ale dopiero, kiedy zamkniemy sprawy tutaj.

— Dlaczego nie mogę wrócić od razu do Porto-Vecchio? — pytała twardo. — Tam jest mój dom.

— Bo to pierwsze miejsce po Wilczycach, gdzie będą cię szukać. — odparł. — A śmierć Adama i Brunona niczego nie kończy. Ktoś stoi wyżej. I ten ktoś nie lubi niewiadomych.

— Rany, Romek… — wypuściła dym. — Ja nie jestem ich „niewiadomą”. Ja jestem kobietą, która chce wrócić do siebie. To wszystko.

— Właśnie dlatego musisz to zrobić mądrze. — odparł łagodniej. — Pojedziesz do Londynu. Tam zaczniesz jako Ewa. Ja dołączę jako… Maciek.

— „Jako”? — prychnęła.

— Romana też już nie ma. — uśmiechnął się krzywo. — Zaginął tak jak Grace.

— Czyli Ewa i Maciek from London? — uniosła kącik ust. — Słabo to brzmi, Romek.

— To nie ma brzmieć. To ma działać. Dokumenty, konta, adres, praca na start. — podał jej niewielką, czarną kopertę. — W środku podstawy: dowody, karty, bilety. Resztę dostaniesz na miejscu.

Chwilę milczała, ważąc kopertę w dłoni.

— Dobrze. Ale powiedz mi jedno. — spojrzała prosto w niego. — Po co to robisz? Dlaczego ryzykujesz dla… podwójnej morderczyni?

Zacisnął usta.

— Bo nie jesteś morderczynią.

— Zabiłam męża i kochanka. — jej głos nie drżał. — Wiesz, jak to brzmi?

— Wiem. I wiem też, że inaczej byś nie przeżyła. — odpowiedział twardo. — Zrobiłaś to, co konieczne.

— Tyle że z tym „konieczne” będę budzić się co noc. — odparła cicho. — Kto zechce kogoś takiego?

— Ja. — wyrwało mu się. — Od zawsze.

— Nie mów tego. — przerwała szybko. — Nie teraz. Nie po tym wszystkim.

— Dobrze. — skinął. — Nie teraz.

Zbliżył się o krok.

— Kiedy możesz wylecieć?

— Dziś. — odpowiedziała bez wahania. — Im szybciej, tym lepiej.

— Lot o dwudziestej trzeciej czterdzieści pięć. — zanurzył palce w telefonie. — Masz potwierdzenie w kopercie. Na Heathrow ktoś cię odbierze. Hasło: „Porto-Vecchio jest piękne zimą”. Odpowiedź: „Tylko gdy wieje z południa”.

— Serio? — parsknęła. — Romantycznie jak w tanim kryminale.

— Lepiej tandetnie niż śmiertelnie. — wzruszył ramionami. — Dasz radę?

— Dam radę. — wciągnęła dym. — Tylko… mam jedną prośbę.

— Słucham.

— Rocki. Musi być bezpieczny. Jeśli coś pójdzie nie tak, zabierz go do moich rodziców. Albo… do siebie.

— Zajmę się nim. Obiecuję.

Kiwa głową. Zmiażdżyła papierosa czubkiem buta.

— To już? — spytała. — Po prostu wsiąść w samochód i przestać być Grace?

— Tak. — odpowiedział. — Wsiąść i przestać oglądać się za siebie.

— A ty?

— Znikam stąd na tydzień. Załatwię, co trzeba, i pojawię się w Londynie. Już jako Maciek.

— Nie spóźnij się, Maćku. — rzuciła pół żartem.

— Nie spóźnię. — uśmiechnął się lekko. — Ewo.

Po raz pierwszy to imię zabrzmiało naturalnie. Ewa wsunęła kopertę do plecaka. Zdjęła okulary. Na sekundę.

— Dziękuję. — powiedziała po prostu.

— Uważaj na siebie. — odpowiedział. — I pamiętaj: nic nie jest takie, jakim się wydaje.

— Wiem. — skinęła. — Nauczyłam się.

Odwróciła się i ruszyła w stronę auta. Na chwilę zatrzymała się jeszcze, spojrzała w niebo. Wciągnęła powietrze głęboko, jakby po raz pierwszy.

Grace umarła w Wilczycach.

Ewa ruszyła do Londynu.

Rozdział dziewiąty. Zobowiązania

Grace długo rozmyślała o spotkaniu z Romkiem. Wróciła myślami nie tylko do tego, co działo się teraz, ale i do przeszłości. Sto lat temu — tak jej się wydawało — kiedy nie było jeszcze Brunona, tworzyli paczkę: ona, Adam i Romek. Adam zawsze stawiał ją w centrum, przyciągał spojrzeniami, uśmiechem, pewnością siebie. Romek był inny. Stał z boku, choć nigdy nie odchodził za daleko. Zawsze gotów pomóc, zawsze wierny, zawsze cichy.

Wiedziała, że coś do niej czuł, ale traktowała go jak kumpla. Przyjaciel od zawsze.

Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak bardzo.

A teraz… parę dni temu zaryzykował wszystko. Swoje poukładane życie, swoje bezpieczeństwo. Zdradził tajemnice, które sprawiły, że Grace musiała zabić. Najpierw Brunona. Potem Adama.

— Musiałam, bo inaczej sama bym zginęła — powtarzała w myślach.

Dowody, jakie dał jej Romek, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Mafijne papiery, nagrania, nazwiska. Wszystko wskazywało jasno: była celem. Bruna i Adama nie obchodziły sentymenty. Chcieli odzyskać władzę, pieniądze i spuściznę, którą niechcący im odebrała. Ona miała zniknąć.

I zniknęła. Tylko inaczej, niż planowali.

Roman pomógł jej we wszystkim. Najpierw zebrał dane, ryzykując życie. Potem przygotował ucieczkę. Teraz był gotów porzucić swoje życie i zacząć nowe — tylko po to, żeby ją chronić.

To był dla niej największy szok.

Kiedy spotkali się na parkingu w Lublinie, wystarczyło jedno spojrzenie. Rozpoznał ją od razu, mimo zmiany włosów, makijażu i oczu.

— Zawsze cię rozpoznam — powiedział wtedy, patrząc jej w twarz tak, jakby nikt inny na świecie nie istniał.

Kiedy się żegnali, podała mu rękę. On jednak przyciągnął ją do siebie. Mocno, całym sobą. Poczuła bicie jego serca. A w jego oczach przeczytała wszystko.

Grace była dla Romana wszystkim.

Ona jednak nie mogła odwzajemnić tego uczucia. Jeszcze nie. Nadal opłakiwała śmierć Brunona i Adama. Nadal czuła ich obecność, choć to ona sama zabrała im życie.

— Może kiedyś… może potem… — pomyślała. — Ale nie dziś. Nie teraz.

Znała Romka na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie oczekuje od niej natychmiastowej odpowiedzi. On po prostu był. A ona musiała przyznać sama przed sobą: był jej teraz cholernie potrzebny. Jak nigdy wcześniej.

Po rozstaniu z Romkiem długo chodziła po Lublinie. Noc zapadała szybko, a ona zastanawiała się, gdzie przeczekać do jutra. Rano miała lecieć do Londynu.

Wtedy zadzwonił telefon.

Nieznany numer.

Zamarła. Wiedziała, że powinna go odebrać. Wiedziała też, że ten telefon zmieni wszystko.

Drżącym palcem przesunęła ikonę na ekranie.

— Halo? — odezwała się cicho.

Po drugiej stronie usłyszała głos. Niski, spokojny, bez emocji.

— Pani Grażyno… a może już raczej Ewo?

Jej serce stanęło.

— Kim… kim pan jest? — zapytała, starając się brzmieć pewnie, choć czuła, że ręce zaczynają jej drżeć.

— Niech pani nie udaje, że nie wie. — Głos był zimny, metaliczny. — Pani mąż i kochanek to był dopiero początek.

— Co? — wyszeptała. — Przecież oni… oni już nie żyją.

— Właśnie dlatego dzwonię. — Głos przerwał jej beznamiętnie. — Bo ktoś musi ich zastąpić.

Grace milczała, a echo w słuchawce zdawało się trwać w nieskończoność.

— I wie pani co? — ciągnął rozmówca. — Ma pani większą wartość, niż im się wydawało. A teraz… teraz ma pani wybór.

— Jaki wybór? — zapytała w końcu, zaciskając zęby.

— Albo spotka się pani ze mną jutro o świcie, albo Londyn stanie się dla pani grobem, zanim jeszcze zdąży pani tam wylądować.

Grace zamarła. Patrzyła na ciemny ekran, czując, jak po plecach przebiega jej dreszcz.

Wiedziała jedno. Teraz naprawdę wszystko mogło się zmienić.

Rozdział dziesiąty. Serce nie sługa

Kiedy tylko Roman podjechał na lubelski parking, od razu ją zobaczył. Wyglądała zupełnie inaczej niż w jego wspomnieniach. Proste, czarne włosy opadały na markową koszulkę, a ta uwydatniała jej kształty.

— Skup się, kurwa, chłopie — powtarzał w myślach. — Nie gap się jak dzieciak. Bądź profesjonalny.

— Romek? — jej głos wyrwał go z zamyślenia. — Jak mnie poznałeś?

Uśmiechnął się niepewnie.

— Grace… a może już Ewo? Ja zawsze cię poznam. — Zawiesił głos, czując, że serce wali mu jak młot.

Chciał brzmieć rzeczowo, ale nie potrafił ukryć pożądania. Jej obecność działała na niego jak zawsze. Siedem lat rozłąki nie zmieniło niczego. Na jej widok zawsze miał wypieki, dłonie zaczynały mu drżeć, a ciało zdradzało go w najbardziej prymitywny sposób. Nienawidził tego, ale może wcale nie chciał tego zmieniać.

— Wyglądasz… inaczej — dodał, patrząc jej w oczy. — Ale dla mnie zawsze najpiękniej.

— Nie przyszedłeś tu, żeby mi komplementy prawić — ucięła chłodno, zaciągając się mentolowym papierosem. — Mów, co dalej.

Roman przełknął ślinę. Jeszcze trochę cierpliwości — powtarzał sobie. — Adam i Bruno to już przeszłość. Już nic nie stanie mi na drodze. W końcu będziemy razem. Ja i ona. Ewa i Maciek.

To on pomógł jej wszystko zorganizować. To on podrzucił wodorotlenek sodu. To on wymyślił, by Adam wykopał dół pod „oczko wodne”. To on zostawił skuter w Wilczycach i samochód w Czarnej Podlaskiej. Nawet farba do włosów, ubrania i kosmetyki — wszystko kupił on.

Grace nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo każdy jej ruch zależał od niego. A on wierzył, że dzięki temu w końcu będzie miała go za partnera, nie tylko za przyjaciela.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 35.26