O mnie
Pomorzanka — Redzianka; -) Tak bym siebie „zlokalizowała”,
innymi słowy rodowita Kaszubka, a jakże! ; -)
Jestem pedagogiem i mediatorem. Relacje i skuteczne sposoby komunikacji
fascynują mnie od lat i nieustannie zgłębiam wiedzę na ten temat,
dzięki czemu zyskuję też liczne inspiracje do wierszy.
Jestem nie tylko autorem tekstów poetyckich.
Niebawem ukaże się książka obyczajowa
skierowana głównie do kobiet, czego pokłosiem okazał się poradnik,
jaki również zamierzam wkrótce wydać.
Kontakt ze mną:
katrina.wiersze@gmail.com
Tomik dedykuję mojej Rodzinie, która przyzwyczaiła się już do tego,
że emocje zamieniam na wersy; -)
Z serdecznością
Sylwia Katarzyna Jelonek
~ Okładka została zaprojektowana przy użyciu
zasobów z portalu Freepik.com
Rozpad połowiczny
Niebo płacze szarością
nad pękniętym sercem.
Mroźne opiłki deszczu
wpełzają w jego szczelinę.
Kolczaste słowa wypełniają
krwawiące bruzdy rezygnacji…
Kurz
Odkurzone słowa z oddali
zajaśniały dawnym blaskiem.
Zrodzone w cierniowym łonie,
uwolniły atomy swoich znaczeń.
Nieskrępowane nadzieją, zakwitły
w ufnym sercu Oczekującego.
Roziskrzyły nad Nim firmament,
bryzgając światłem na szarość.
Ich ostre, rozgrzane krawędzie
rozdarły na strzępy Jego marzenia.
Naznaczyła wieczność milczeniem,
odbierając nawet to, co zakurzone.
Moja…
Tylko moja.
Ta myśl w ciszy ukołysana.
Ogrzana nocy westchnieniem,
blaskiem księżyca skąpana.
Tylko moja.
Łzą słoną i ciepłą okryta.
Z uścisku snu siłą wyrwana,
słowem w pamięci wyryta.
Tylko moja.
Zaklęta w zimnym kamieniu.
W odłamku serca schowana
i zaślubiona milczeniu…
Rzuć, a…
Rzuć we mnie obelgą,
a odpowiem śmiechem.
Rzuć we mnie kamieniem,
a wzniosę na nim pomnik.
Rzuć mi pod nogi kłodę,
a zbuduję z niej most.
Rzuć na mnie klątwę,
a osłonię się modlitwą.
Rzuć na moje życie cień,
a skieruję światło na Ciebie.
Rzuć jadem w moją Rodzinę,
a zatruję Ci życie.
Spopielała
Pospolicie szara,
w dzikim gąszczu jestestw
mamrotała swoje zaklęcia
na przekór życiu.
A ono w odwecie
śpiewało jej o kolorach
tak nasyconych,
jak jej dusza nostalgią.
Jej melodia
Z delikatnością motyla
opadła łzą na świeży grób.
Otulona wonią jaśminu,
chłonęła zapach przemijania.
Turbulencją zdziczałego serca
przeszyła wzrokiem pusty dół.
Ułożyła tęsknoty „W trawie”,
nucąc im do snu Melodię…
Drżąca
Kimkolwiek jesteś, ukryj mnie.
Przed obłudą, nienawiścią,
agresją, zranieniem,
fałszem i potokiem łez.
Gdziekolwiek jesteś, ochroń mnie.
Tchnij we mnie siłę przetrwania
demonicznych słów,
nakarm spokojem i uśmiechem…
Ni to Ha… i Ku
Jaka jestem głupia!
Mikro wierszy bez liku,
chyba jakaś moda?
A ja nie znam „haiku”! ?
Co kawałek nowy,
„klasykę” przeplata,
ni to o miłości,
ni o barwach lata…
Zerkam w „Wikipedię”,
do reszty zgłupiałam.
O wierszu z kilku słówek
definicja cała?…
Wstyd, myślę i ja ambicje
swym „dziełem” wyciszę!
Bez szans. Z kilku sylab poezję?
Ni (c)H…A I KU… tego nie napiszę!; -)
Apel
Smutny to czas, gdy mało kto
szacunkiem innych darzy…
Tyle jadu w nas,
gdy los Polski na szali się waży.
Bez względu na to,
po której stoisz Godła stronie,
pamiętaj! Obrażając Rodaka,
plujesz też na Orła w koronie!
Estrus
Skąpana deszczem
wspólnych pragnień,
osuszam ciało
oddechem spełnienia…
Odziana w skąpą
poświatę księżyca,
spijam zaklęte
w kroplach podniecenie…
O północy
Nieskrępowana niczym,
otulona grafitem nocy,
powierzam ciało
mokrej trawie.
Ozdobiona uśmiechem,
nucę kołysankę
w strugach deszczu,
czekając na Księżyc…
Błysk
Krucha ja.
Ciemność, oddech,
las, puste pole.
Cisza trwa.
Śmiechem łkam,
dzielnie gram swoją rolę.
Duszno tak.
Przed burzą,
niebo się rozstąpiło.
Ognisty ptak.
Serce drga,
wszak od pioruna ożyło.
Jeden
Jeszcze jeden oddech,
rozproszony mrokiem.
Słodko pikantny szept,
okraszony wzrokiem.
Jeszcze jedna chwila,
ode mnie dla Ciebie.
Pościel wrząca, tequila,
krótki przystanek w niebie.
Jeszcze jedno ust drżenie,
tęskne ramiona splecione.
Spójne serc uderzenie,
oczy w siebie utkwione…
Ból
Skreślona. Oddalam się.
W głąb siebie. Po sen.
Ukojenie.
Jęk.
***
Poranek.
Noc.
Nic.
(O)czarowany
Wizerunek księżniczki
w jego sercu utkała.
Pierś powabną, głos miękki,
uśmiechem świat czarowała.
Trzepotem rzęs oczy zdobiła,
a szyję w perły, kamienie.
Lecz gdy go już usidliła, odkrył,
że zwykła dzi(e)wka w niej drzemie…
W ciszy…
W ciszy moich myśli,
utkałam delikatny pled
z puchowych marzeń,
haftowany szeptem nocy,
zdobiony piórami kolibrów,
spryskany wonią
lawendowych snów.
***
W ciszy moich myśli,
na skrawku rozsądku,
przysiądę ostrożnie
i okryję Cię nim,
muskając ustami
ciepły powiew
Twoich skrzydeł…
Pozwól mi
O Słodka Pani!
Szczęśliwy, kto słucha
szeptu i myśli Twoich.
Dotyka płodnym piórem
zwojów wyobraźni,
formując kształty
odciskane w słowach.
Wzniesiona sercami
głodnymi Ciebie,
w prostocie piękna,
dotykasz oddechem,
definiując miłość,
nienawiść, tęsknotę.
Nakazujesz duszom
wzbijać się ponad sny.
Wejrzyj i na mnie!
Pozwól u stóp swoich
doczekać natchnienia,
skulonej w skrzydlaty kłębek,
pod pajęczyną z gwiazd.
Poezjo, Pani moja!
Pozwól mi być…
Ten moment
Lubię ten moment.
Gdy pod powiekami
przemyka dzień.
a niebo szepcze
letnim wiatrem.
Gdy sen dotyka
tiulowych marzeń,
a one podrywają
się do lotu i mkną.
Gdy wzbijam się
za nimi leniwie
i szybuję lekko
w stronę Jutra.
Lubię ten moment.
Usta i on
Jak ja to lubię!
Gdy ostrożnie zbliżasz
się do moich warg.
Delikatnie muskasz,
nakazując im,
by rozstąpiły się
i wpuściły głębiej..
Rozsmakowane usta,
otulają cię szczelnie
swoim ciepłem.
Z pozoru chłodny,
ulegasz im i rozlewasz się
słodyczą po ich wnętrzu.
Ten moment
kocham najbardziej.
A potem łyk…
Mocnej, białej kawy.
Oto duet doskonały.
Moje usta, a w nich ty.
Puszysty sernik (cały) ; -)
Przemijasz
Nie odchodź proszę…
Nie odbieraj złotych promieni,
ciepłego oddechu wiatru,
feerii barw łąk kwietnych.
Nie odchodź proszę…
Nie łkaj zimnym deszczem,
ukrytym w graficie nocy,
karmiącym rdzawość liści.
Nie odchodź proszę…
Nie uciszaj świerszczy,
bezkresną szarością,
złamaną pierwszym śniegiem.
Nie odchodź proszę…
Nie ustępuj miejsca
jesieni, zimie, wiośnie,
lato, pozostań ze mną…
(U)lotna
Odleciała ku Inspiracji.
Śmiejąc się w głos,
z rozwianym blond włosem,
błyskiem w oku,
tętniącym rozkoszą sercem,
i roztrzepotaną duszą.
Odziana skąpo w pończochy
z pajęczej sieci, lśniące rosą
i suknię z letnich wierszy,
krzyknęła „Ja tu powrócę!”
Po czym ścisnęła mocniej trzonek
swej miotły i wzbiła się jeszcze wyżej.
Ostatni zapach
Połóż mnie proszę,
na polach lawendy.
Zdejmij z moich myśli
system zimnych krat.
Poprowadź je wolne
słowem, tamtędy,
którędy ujrzą lepszy świat…
Z wyboru
Miłość — ciężka praca.
Na szczęście — nieobowiązkowa…
CHORYzonty
Czasie zamaskowany
strachem, zwolnij!
STOP kajdany
zwarte nienawiścią!
Płyń miarowo
jednocząc okruchy życia,
tchnij w nie moc
kruszącą CHORYzonty!
Zapach skrzydeł
Rozsmakowana w pąkach róż,
zroszonych letnim deszczem,
z wrzeciona strącam szary kurz.
Zobaczę Go raz jeszcze?
Anioła, co na harfie gra
piosenki zapomniane.
Samotnie na obłoku łka
w nim serce rozedrgane.
I gdyby tylko wolę miał,
na ziemię znowu sfrunął,
utkałby ze mną miękki szal,
ozdobił zorzy łuną.
A ja w podzięce róży kwiat,
w skrzydła bym Mu wpięła,
by słodki zapach zaniósł w świat
i Miłość rozpościerał…
Taka ni-JA-ka
Umarłam wczoraj,
pomiędzy kawą a śniadaniem.
Zsunęłam się ciszą
po Twoim „żegnaj”
na sam dół rozpaczy.
Czysta matematyka
Ile łez waży tęsknota?
Tyle, ile pocałunków i oddechów
zużyto w trakcie pragnienia,
dla wspólnego zaspokojenia.
Matka „Kolka”
Dwie kreski, pluszaków szał,
ból, krew i cierpienie.
Mleko, potówki i kał,
„baby blues”, przemęczenie.
Ciekawskich gęb korowody,
sztuczne „selfie” znad wózka.
Kolki, śliniaki, body,
Szok — dotyk piersi i guzka.
Ciemność, szloch, niewiadoma,
strach, obłęd, kończyn mrowienie.
Ciało żyje, mózg kona,
o każdy dzień ciche drżenie.
Wzrok dziecka i krwotok serca,
pakt z diabłem dla kilku lat.
Wyścig o jutro z mordercą,
bilans zysków i strat.
Radość, wstrzymanie czasu,
euforia, dar codzienności.
Kolki, spacer do lasu,
maraton matczynej miłości.
Oszkleni
W gąszczu pikseli,
splątani emotikonami
substytutów emocji,
zdzierają zwiotczałe opuszki.
Przemycają zbolały uśmiech
poprzez chrzęsty
przyziemnych zakłóceń realności.
Ostatkami zasilania
bombardują klawiatury
zwerbalizowaną iluzją życia.
Okablowani histerycznym lękiem,
odbitym w szklanym prostokącie
zamierają, gdy „brak zasięgu”…
Równanie
Jazgot budzika
nowy dzień zapowiada.
Prysznic, kawa, śniadanie,
z radia gróźb kanonada.
Najświeższe dan(i)e podają,
(dobre intencje w domyśle),
„Przyrost zgonów”, „Red-strefa”,
jajka, grzanka na maśle.
„Office — home”, „make up — wow!”,
„dressko — cool”! Tylko po co?
W pościel hop!
„Please, press — start”,
diody dziko migocą.
Między garnkiem, a łóżkiem
trwa konieczna narada.
„Perfect” — od fryzury do pasa,
poniżej dres i żenada.
„Liczba chorych wciąż rośnie”!
„Konieczne są obostrzenia”!
„Look” odważny na konto
— (brak środków)
i powrót do cienia.
Ponowna walka o fikcję,
budzik, prysznic, śniadanie,
„Liczba zgonów”
— „new record”,
bliskie wszystkich (z)równanie…
Zniknę
Zniknę, gdy będziesz bezpieczny.
Światła zgasną,
opadnie kurtyna.
Zniknę, gdy mnie przywoła
TEN, co duszę grzeszną
nad ogniem piekielnym trzyma.
Zniknę, gdy ptaki odlecą,
nad urodzajne pola.
Zniknę, gdy nie usłyszysz,
jak we śnie imię Twe wołam.
Zniknę, a potem wrócę,
pod deszczu smutną postacią.