Atom
Nic tak nie przeraża
Jak bomba atomowa
Ona wszystko wie
Kto, gdzie się schowa
Stalowe zapory
Są dla niej za słabe
A gwiezdne barykady
Nie mają już sił
Atom!
Siedzę sobie w domu
Palę papierosa
Nie myślę o niczym
Oglądam telewizję
Znowu gdzieś wydali
Miliard dolarów
Znów się będę bał
Bomby atomowej
Atom!
Dotykanie
Znowu dotykanie — ciało i dłoń
Znowu dotykanie — ciało i dłoń
Jeszcze raz cię dotknę
Raz albo dwa
Dotykanie ciała — dotykanie ciał
Znów obiecywanie — cisza pustych sal
Znów obiecywanie — cisza pustych sal
Jeszcze raz obiecam
Raz albo dwa
Wymawianie kłamstwa — dotykanie kłamstw
Moje całowanie to twój narkotyk
Twoje oddychanie to moja karma
Moje dotykanie to nasza religia
Twoje dotykanie to nasza modlitwa
Jeszcze włosy rozpuść i litanię zmów
Znowu dotykanie — dotykanie słów
Królowa Śniegu
Tak coraz bliżej mnie podpływa
Po mroźnych wodach Antarktydy
Na skroniach nagich szron bieleje
I mózg jej śniegiem jest pokryty
Co będzie jeśli ręką dotknę
Na pewno skuje me ramiona
W okowach lodu przyjdzie umrzeć
W zimowych wiatrach przyjdzie skonać
I nie roztopię nigdy jej
Nie zrobię z niej ciepłych mórz
Bo za mało znam, za mało umiem ciepłych słów
Zwiastuje tylko zamarzanie
I powoduje nagłą śmierć
Bo w sercu jej lodowy kamień
A na powiekach śniegu pled
Lecz wiem że w końcu to się stanie
I pocałunek złożę swój
Na ustach Lodowatej Pani
Pokocham ten nieznośny chłód
Lecz nie roztopię nigdy jej
Nie zrobię z niej ciepłych mórz
Bo za mało znam, za mało umiem ciepłych słów
Okłamuj mnie
Proszę oszukuj i mnie
Niech jeszcze potrwa ten sen
Proszę oszukuj mnie też
Me sny na jawie są twe
Przysięgi w tobie od lat
Ty wciąż okłamujesz nas
Proszę oszukuj mnie też
Proszę oszukuj cały świat
Rób tak bym chciał ci uwierzyć
Rób tak bym chciał ci zaufać
Mów tak bym chciał ci uwierzyć
Mów tak bym jeszcze ci ufał
Wymyśl dla mnie nową bajeczkę
Wmawiaj, że to święta prawda
Uwierzę, chociaż wierzyć się nie chce
Uwierzę, chociaż to nie wypada
Uwierzę…
Kłam dla mnie jak z nut
Nie przysięgaj — będę wierzył na słowo
Okłamuj, tylko rób to dobrze
Okłamuj, niech trwa ten sen
Tylko rób tak bym chciał ci uwierzyć
Tylko rób tak bym chciał ci zaufać
Tylko mów tak bym chciał ci uwierzyć
Tylko mów tak bym jeszcze ci ufał
Wymyśl dla mnie nową bajeczkę
Wmawiaj, że to święta prawda
Uwierzę, chociaż wierzyć się nie chce
Uwierzę, chociaż to nie wypada
Uwierzę…
Obywatel Ustrój
Ustrój wkłada nowy strój
Potem idzie do fryzjera
Goli się i myje twarz
Ustrój mówi: „Chcę się zmieniać”
Przejął się gdy wstawał świt
Noc minęła — nie było krwi
Zmarszczył czoło na widok mój
Do ucha szepnął kilka słów:
„Dopóki krew na ścianach
Żyć mogę spokojnie
Więc walczcie od rana do nocy
O mnie”
Ustrój wkłada nowy strój
Potem idzie do fryzjera
Nam zawdzięcza ciągły żywot
Jemu „zawdzięczam” że umieram
„Dopóki krew na ścianach
Żyć mogę spokojnie
Więc walczcie od rana do nocy
O mnie”
Woda
Pewnie myślisz że jestem wariatem
Bo uwielbiam mieć mokrą twarz
I tak lubię gdy wciąż mnie całujesz
Rozchylam usta i czuję twój smak
Możesz robić ze mną co zechcesz
Możesz dawać mi radość i ból
Możesz recytować mi wiersze
Te gorące albo zimne jak lód
Jednak nigdy się o tym nie dowiesz
A ja wcale ci tego nie zdradzę
Że dlatego lubię jak płyniesz po twarzy
No bo wtedy nie widać że płaczę
Grzesiuk
Jestem małym robakiem
Z kawałkiem nieba nad głową
Jestem małym robakiem
Z kawałkiem ziemi pod stopami
W morzu piżam pasiastych
Zgony wesz nienawiścią popijam
W morzu piżam pasiastych
Zgony wesz nienawiścią popijam
Wiatrem otulony
Wodą wypełniony
Kamieniem pogrzebany
Odejdę zostawiając bezużyteczny krwiobieg
Pod okupacją
Żyję pod twoją okupacją
To trwa już tyle lat
Jesteś fluidem, wibracją
Alarmem co wzywa zawsze gdy czas
Żyję pod presją twoich palców
Łagodnym tchnieniem twoich warg
Czas wygładza kamienie
Pacyfikacja trwa
Synowie pułku
Znowu idziemy
Nikt nie pyta czy chcemy
Znowu idziemy
Nikt nie pyta czy chcemy
Przemierzamy szlaki wojenne
Z toporkami biegamy po ogrodach
Lecz powiedz mi co za tym się kryje
Gdy udajesz, że nie żyjesz
Udajesz, że nie żyjesz
List
Jeszcze wrócę do Ciebie kochanie
I zrobimy to jeszcze raz
Nim policja mnie złapie
Za firanką ujrzysz moją twarz
Ja nie jestem wariatem kochanie
Tylko czasem miłości mi brak
Nim policja mnie złapie
Za firanką ujrzysz moją twarz
Ujrzysz moją twarz!
W środku nocy głuchy telefon
Słyszysz oddech? — to właśnie ja
Mieszkam w tym domu naprzeciw
Obserwuję Cię cały czas
Jeszcze wrócę do Ciebie kochanie
I zrobimy to jeszcze raz
Nim policja mnie złapie
Za firanką ujrzysz moją twarz
Ujrzysz moją twarz!
Szalony wiatr, rewolta i syrena
Szalony wiatr
Spieniona krew
Rewolta i syrena
Morderstwa zdań
Zastygłych słów
Monotonne milczenie
I tylko strach
Paniczny strach
Odrywa mnie od ziemi
I nakazuje
Ciągły marsz
W niezmierzonej przestrzeni
Na zawsze już
Szalony wiatr
Rewolta i syrena
Są prawomocnym
Sądem mas
W tym kraju bez imienia
I tylko strach
Paniczny strach
Odrywa mnie od ziemi
I nakazuje
Ciągły marsz
W niezmierzonej przestrzeni
Mowa-wymiotowa
Z gardeł wypalonych płyną wymioty
Spikera wymioty płyną po ekranie
I zamiast łez kobiety w kinie wymioty ronią
Poranne wymioty jem co dzień na śniadanie
I chyba cały kraj już ze mną wymiotuje
Bo jeden drugiego ciągle oszukuje
Bo stale nam do głowy wbija ktoś to samo
Fałszywe obietnice składa na dobranoc
To mowa-wymiotowa
I nie ma już ucieczki przed tą straszną mową
Bo każdy kiedy mówi, to mówi wymiotowo
I ksiądz z ambony pluje na poddanych
Wodę wymiotową produkujemy sami
I na nic już nie czekam i niczego nie żądam
I nagłówkami z gazet bez przerwy gadam
Wiadomości wieczorne notorycznie oglądam
Wymioty wydobywam i wymioty zjadam
To mowa-wymiotowa
Dziewczyna taka jak ty
Wieczorem przychodzi z gór
I niesie zapach traw
Łąk naręcza
Dziewczyna z górskich hal
Rankiem wypływa z wody
Niczym biała nimfa
Nimfa z piany
Dziewczyna z morskich fal
I gwiazdy mi z nieba nie trzeba
Bo po cóż gwiazda mi
Przecież mam ciebie
Dziewczynę taką jak ty
Z morza w dzień
Nocą z gór
Co jak ptak
Co jak szal — kiedy mróz
Wielki mróz
Jak kamfora
Jeszcze noc — poczekaj do wschodu
Nie zobaczysz mnie, zejdę ci z oczu
Rozpłynę się i tak bez powodu
Pójdę gdzieś swoją drogą
Jestem snem w twoim oku
Rzeką łez bez powrotu
Więc jeśli chcesz spiskować na boku
To wolę już byś dał mi spokój
Jeszcze dzień, no góra dwa
Pójdę sobie i zostaniesz sam
Więc spróbuj docenić to co masz
I nie zmuszaj mnie bym nogę stąd dał
Ulotnię się nim ranek spadnie
I sublimacyjnie jak kamfora
Po prostu do nieba wzlecę ładnie
I będę snem w oku Boga
Stąd do gwiazd
Ty i ja
Idziemy wciąż do siebie
Gubiąc się co dnia
I co noc znajdując
To co czujesz
To tylko tania gra
Przerwany nagle sen
By zrodzić zło i gniew
I życie ci wygasza
Głęboki podmuch świata
Plecami się odwracasz
Uciekać chcesz, lecieć chcesz
W morza traw, inny brzeg
Do gwiazd…
Budzisz się
I znowu jak co dnia
Zaczynasz wielki marsz
Upadasz aby wstać
Mówisz — nie
Lecz tak bez przekonania
Bo z ust wychodzi — tak
Na nowo kark uginasz
I życie ci wygasza
Głęboki podmuch świata
Plecami się odwracasz
Uciekać chcesz, lecieć chcesz
W morza traw, inny brzeg
Do gwiazd…
Chowam się
Chowam się pod stół, za „piec”
Pokątnie mrużę oczy
Na każdy twój gest
Na każdy gest
Analizuję minione dnie
Roztrząsam przeszłe noce
Chciałabym przejrzeć twój śmiech
Chcę przeniknąć twój oddech
Chowam się
Taktycznie
Nie ma mnie…
Lekki grymas twarzy twej
Wytłumaczę na swój sposób
Schowam się pod stół, za „piec”
Pokątnie zmrużę oczy
Palniesz coś i wszystko wiem
Już z myślami się szamoczesz
Potem zdziwisz się a ja
Beznamiętnie cię odrzucę
Chowam się
Profilaktycznie
Nie ma mnie…
Chowam się…
Jeszcze mi daj
Jeszcze mi daj
Rozkołysać
Moje nie, moje tak
Po horyzont
Jeszcze mi daj
Zauważyć
Jedną dobrą twarz
Pośród stu twarzy
A ja będę starał się
Kochać mocno — jak sam wiesz
Nie za dobrze umiem żyć
Tym bardziej więc
Jeszcze mi daj podarunek
Nim przyzwie mnie
Wieko trumny
Jeszcze mi spraw
Choć człowieka
Co będzie chciał
Cierpliwie czekać
A ja będę starał się
Kochać mocno — jak sam wiesz
Nie za dobrze umiem żyć
Tym bardziej więc
Niepokoje
Dzisiaj…
Dalej…
Będzie tak jakby tysiące barw rozmazał zimny deszcz
Będzie tak jakby śmierci przybywało z każdym dniem
Noce są ciemne, gasną płomienie
I wiatr hula w pustych snach
Słowem…
Niebem…
Podzielę się z tobą tylko pozwól bym zrozumiał każdy lęk
W niewiedzy słowa trudno zachować przejrzystą dobroć serc
Spojrzeć się boję, a odwrotu nie ma
Nic do widzenia, nic do powiedzenia
Pusto
Tak, to ty — obejmujesz myślami swoje wątłe sny
To ty — wieczorami snujesz marzenia bez znaczenia
To ty — bury smutek zmieniasz w bure łzy
Ty, ty — nie masz nic
Co byłoby
Warte świeczki, warte gry
Ja, podobnie — bezpańsko maszeruję, na deszczu moknę
Ręce unoszę do góry, do góry, do góry i na dół
Boga proszę o światło w dali, o promienny znicz
Jednak ciągle nie mam nic
Co byłoby
Warte świeczki, warte gry
Transcendentalny
Niebo nade mną
A prawa nie ma we mnie
Niebo nade mną
A prawa nie ma we mnie
Tylko las i pagórki
Tylko las i pagórki
Anielskie śpiewy
Na brzegu stworzenia
Chciałbym cię kochać
Do końca istnienia
W Tobie las i pagórki
W Tobie las i pagórki
Spokój
To co bolało dawno odeszło
W końcu opuścił cię twój strach
Ten cały koszmar został daleko
Naprawdę już nie ma się czego bać
Teraz pora spojrzeć na niebo
Teraz już możesz się śmiać
Bo na tym świecie nie ma niczego
Za co warto byłoby nadstawiać kark
Spokój teraz jest
Spokój pieści twoją twarz
Nie ma nic co zmąci go
Dopóki trwasz
Cienie mijałeś, szedłeś bez celu
Gdzieś w labiryncie ulic twego miasta
I nagle wszystko nabrało sensu
Poczułeś że masz to co cię tak uspokaja
Spokój teraz jest
Spokój pieści twoją twarz
Nie ma nic co zmąci go
Dopóki trwasz
I zapamiętaj na resztę drogi
Zważaj na słowo i na każdy gest
Porzuć na zawsze przeklętą trwogę
A łatwy stanie się każdy test
I zapamiętaj na resztę drogi
Zważaj na słowo i na każdy gest
Porzuć na zawsze przeklętą trwogę
Bo życie to chwile zawiłe, ale teraz jest
Spokój teraz jest
Spokój pieści twoją twarz
Nie ma nic co zmąci go
Dopóki trwasz
Seria z błędem
Znowu coś chwytasz z daleka
Może dogonisz — nie czekaj
Przekleństw, rozpaczy tak dużo
Znów się tłumaczysz podróżą
Człowieku szary, zmęczony
Siedzisz w ostatnim wagonie
A przekleństw, rozpaczy zbyt dużo
By się tłumaczyć podróżą
Między słowem porannym a szeptem sennym
Błąd za błędem
Skandale wielkie, pomyłki maleńkie
Jakże bezcenne
Nie mów już nie mów ni słowa
Rozsądek w kieszeń dziś schowaj
Niech błędne ognie nas wiodą
A śmierć niech będzie nagrodą
Niech błędne ognie nas wiodą
A śmierć niech będzie nagrodą
Między słowem porannym a szeptem sennym
Błąd za błędem
Skandale wielkie, pomyłki maleńkie
Jakże bezcenne
Bezimienny (Czekanie na deszcz)
Gdy niepokój szarpie twoją duszę
A szlak niepowodzeń określa sznur
Spróbuj wyobrazić sobie burzę
Która ciepłym deszczem spadnie tu
Spadnie tu niebawem…
Stare rany znowu się zabliźnią
Starzy przyjaciele przyjdą znów
Nagle piękne wyda ci się wszystko
Wody z nieba trzeba co zmyje cały brud
W małym mieście czekasz bezimienny
Wypatrujesz deszczu gdy poczujesz wiatr
Ciągle czekasz bezimienny
Ciągle nadzieję jeszcze masz
Już potoki na twarzy
Strumieniami płuczą każdy gniew
Próbujesz sobie wyobrazić
I czekasz…
Teraz pewnie wierzył będziesz jeszcze mocniej
Żadna siła nie zatrzyma wiary w cel
Do momentu kiedy ujrzysz pierwszą kroplę
Jeszcze kilka gór przeniesiesz i nie poddasz się
W małym mieście czekasz bezimienny
Wypatrujesz deszczu gdy poczujesz wiatr
Ciągle czekasz bezimienny
Ciągle nadzieję jeszcze masz
Już potoki na twarzy
Strumieniami płuczą każdy gniew
Próbujesz sobie wyobrazić
I czekasz na deszcz
Karierka
Jak dobrze, jak pięknie
Jak wspaniale i jak sennie
Możesz teraz gdzieś daleko
Palcem grozić mi
Poszukaj sobie innego głupiego
Już na mnie nie znajdziesz nic
Jak dobrze, jak pięknie
Jak wspaniale i jak sennie
Nie pamiętam niczego co było
Dawnych ludzkich spraw
Teraz mam nad głową z pereł aureolę
U stóp cały świat
Ja teraz śnię
Ja teraz gnam
Unoszę się
Prosto do gwiazd
Jak dobrze, jak pięknie
Jak wspaniale i jak sennie
W końcu mogę pośród luster
Spędzać dzień i noc
Wreszcie taboret zamieniłem
Na złocisty tron
Ja teraz śnię
Ja teraz gnam
Unoszę się
Prosto do gwiazd
Nie uciekniesz
Nocną taksówką za miasto
Anioł odjeżdżał w dal
Opuszczał przeklęte miasto
Rzeka płynęła, wiał wiatr
Przy drodze stali bogowie
Ojcowie niebios i gwiazd
Jeden się uśmiechał, drugi modlił
A trzeci w rowie spał
I pijany mruczał
Przez sen mruczał:
Nie uciekniesz bo po co i gdzie
Wszędzie przecież tak samo jest
Nie odlecisz bo nie ma jak
Skrzydła dawno ci połamał wiatr
Lepiej wracaj do zła do zła
Albo zaneguj tak jak ja
To co jest
Tyle jeszcze do załatwienia spraw
Już sam myśl przeraża mnie
A może gdzieś na wysokości gwiazd
Wszystko nieważne staje się…?
Jeszcze dzień i w moim domu zatańczy wiatr
Już okiennice przeszedł dreszcz
Wybiegnę boso — zatańczę z wiatrem i ja
A potem niech się dzieje co chce
Bo to co jest
I to co w nas
To tylko chwilę trwa
A potem w noc odchodzi
I to co jest
To trzeba brać
Zanim śmierć się narodzi
Tyle jeszcze do załatwienia spraw
Już sam myśl przeraża mnie
A może gdzieś na wysokości gwiazd
Wszystko nieważne staje się…?
Więc przytul mnie i niech się skończy ten świat
Niech się wypali co we mnie jest
Daleko tak od mojej prawdy do moich kłamstw
Gdzieś pośrodku teraz tkwię
A to co jest
I to co w nas
To tylko chwilę trwa
A potem w noc odchodzi
I to co jest
To trzeba brać
Zanim śmierć się narodzi
Cyrk
Siedzę sam
W tym cyrku gdzie od lat
Nikt nie zagląda
I tylko hula wiatr
W butelkach pustych
Dźwięczy echo braw
Prawdy nie znałem
Teraz prawdę znam
Teraz wiem
Siebie chcę grać
Sobą być
Nosić swoją twarz
Siedzę sam
W tym cyrku gdzie od lat
Koty buszują
Wśród zardzewiałych kłamstw
W pękniętym lustrze
Znajduję to co świat
Wciąż mi odbierał
Każdego dnia
Teraz wiem
Siebie chcę grać
Sobą być
Nosić swoją twarz
Nasza epoka
Oto ruszyła nasza epoka
Oko za oko, krew za krew
Jak Wisła długa, jak kraj szeroka
Polska zadrżała od naszych serc
Oto wezbrały nasze potoki
Wypływy myśli z gorących stref
Jak Wisła długa, jak kraj szeroki
Mury zadrżały od naszych serc
Teraz nie możesz dać się omamić
Teraz nie wolno ci się bać
Zostaw to wszystko i chodź z nami
Teraz najlepszy na to czas
Oto ruszyła nasza epoka
Oko za oko, krew za krew
Jak Wisła długa, jak kraj szeroka
Polska zadrżała od naszych serc
Teraz nie możesz dać się omamić
Teraz nie wolno ci się bać