E-book
7.35
drukowana A5
31.02
Tylko słowa

Bezpłatny fragment - Tylko słowa


Objętość:
133 str.
ISBN:
978-83-8155-448-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 31.02

Atom

Nic tak nie przeraża

Jak bomba atomowa

Ona wszystko wie

Kto, gdzie się schowa

Stalowe zapory

Są dla niej za słabe

A gwiezdne barykady

Nie mają już sił

        Atom!


Siedzę sobie w domu

Palę papierosa

Nie myślę o niczym

Oglądam telewizję

Znowu gdzieś wydali

Miliard dolarów

Znów się będę bał

Bomby atomowej

        Atom!

Dotykanie

Znowu dotykanie — ciało i dłoń

Znowu dotykanie — ciało i dłoń

Jeszcze raz cię dotknę

Raz albo dwa

Dotykanie ciała — dotykanie ciał


Znów obiecywanie — cisza pustych sal

Znów obiecywanie — cisza pustych sal

Jeszcze raz obiecam

Raz albo dwa

Wymawianie kłamstwa — dotykanie kłamstw


Moje całowanie to twój narkotyk

Twoje oddychanie to moja karma

Moje dotykanie to nasza religia

Twoje dotykanie to nasza modlitwa

Jeszcze włosy rozpuść i litanię zmów

Znowu dotykanie — dotykanie słów

Królowa Śniegu

Tak coraz bliżej mnie podpływa

Po mroźnych wodach Antarktydy

Na skroniach nagich szron bieleje

I mózg jej śniegiem jest pokryty

Co będzie jeśli ręką dotknę

Na pewno skuje me ramiona

W okowach lodu przyjdzie umrzeć

W zimowych wiatrach przyjdzie skonać

        I nie roztopię nigdy jej

        Nie zrobię z niej ciepłych mórz

        Bo za mało znam, za mało umiem ciepłych słów


Zwiastuje tylko zamarzanie

I powoduje nagłą śmierć

Bo w sercu jej lodowy kamień

A na powiekach śniegu pled

Lecz wiem że w końcu to się stanie

I pocałunek złożę swój

Na ustach Lodowatej Pani

Pokocham ten nieznośny chłód

        Lecz nie roztopię nigdy jej

        Nie zrobię z niej ciepłych mórz

        Bo za mało znam, za mało umiem ciepłych słów

Okłamuj mnie

Proszę oszukuj i mnie

Niech jeszcze potrwa ten sen

Proszę oszukuj mnie też

Me sny na jawie są twe

Przysięgi w tobie od lat

Ty wciąż okłamujesz nas

Proszę oszukuj mnie też

Proszę oszukuj cały świat

        Rób tak bym chciał ci uwierzyć

        Rób tak bym chciał ci zaufać

        Mów tak bym chciał ci uwierzyć

        Mów tak bym jeszcze ci ufał

Wymyśl dla mnie nową bajeczkę

Wmawiaj, że to święta prawda

Uwierzę, chociaż wierzyć się nie chce

Uwierzę, chociaż to nie wypada

Uwierzę…


Kłam dla mnie jak z nut

Nie przysięgaj — będę wierzył na słowo

Okłamuj, tylko rób to dobrze

Okłamuj, niech trwa ten sen

        Tylko rób tak bym chciał ci uwierzyć

        Tylko rób tak bym chciał ci zaufać

        Tylko mów tak bym chciał ci uwierzyć

        Tylko mów tak bym jeszcze ci ufał

Wymyśl dla mnie nową bajeczkę

Wmawiaj, że to święta prawda

Uwierzę, chociaż wierzyć się nie chce

Uwierzę, chociaż to nie wypada

Uwierzę…

Obywatel Ustrój

Ustrój wkłada nowy strój

Potem idzie do fryzjera

Goli się i myje twarz

Ustrój mówi: „Chcę się zmieniać”


Przejął się gdy wstawał świt

Noc minęła — nie było krwi

Zmarszczył czoło na widok mój

Do ucha szepnął kilka słów:

        „Dopóki krew na ścianach

        Żyć mogę spokojnie

        Więc walczcie od rana do nocy

        O mnie”


Ustrój wkłada nowy strój

Potem idzie do fryzjera

Nam zawdzięcza ciągły żywot

Jemu „zawdzięczam” że umieram

        „Dopóki krew na ścianach

        Żyć mogę spokojnie

        Więc walczcie od rana do nocy

        O mnie”

Woda

Pewnie myślisz że jestem wariatem

Bo uwielbiam mieć mokrą twarz

I tak lubię gdy wciąż mnie całujesz

Rozchylam usta i czuję twój smak


Możesz robić ze mną co zechcesz

Możesz dawać mi radość i ból

Możesz recytować mi wiersze

Te gorące albo zimne jak lód


Jednak nigdy się o tym nie dowiesz

A ja wcale ci tego nie zdradzę

Że dlatego lubię jak płyniesz po twarzy

No bo wtedy nie widać że płaczę

Grzesiuk

Jestem małym robakiem

Z kawałkiem nieba nad głową

Jestem małym robakiem

Z kawałkiem ziemi pod stopami


W morzu piżam pasiastych

Zgony wesz nienawiścią popijam

W morzu piżam pasiastych

Zgony wesz nienawiścią popijam


Wiatrem otulony

Wodą wypełniony

Kamieniem pogrzebany

Odejdę zostawiając bezużyteczny krwiobieg

Pod okupacją

Żyję pod twoją okupacją

To trwa już tyle lat

Jesteś fluidem, wibracją

Alarmem co wzywa zawsze gdy czas


Żyję pod presją twoich palców

Łagodnym tchnieniem twoich warg

Czas wygładza kamienie

Pacyfikacja trwa

Synowie pułku

Znowu idziemy

Nikt nie pyta czy chcemy

Znowu idziemy

Nikt nie pyta czy chcemy


Przemierzamy szlaki wojenne

Z toporkami biegamy po ogrodach

Lecz powiedz mi co za tym się kryje

Gdy udajesz, że nie żyjesz

        Udajesz, że nie żyjesz

List

Jeszcze wrócę do Ciebie kochanie

I zrobimy to jeszcze raz

Nim policja mnie złapie

Za firanką ujrzysz moją twarz

Ja nie jestem wariatem kochanie

Tylko czasem miłości mi brak

Nim policja mnie złapie

Za firanką ujrzysz moją twarz

        Ujrzysz moją twarz!


W środku nocy głuchy telefon

Słyszysz oddech? — to właśnie ja

Mieszkam w tym domu naprzeciw

Obserwuję Cię cały czas

Jeszcze wrócę do Ciebie kochanie

I zrobimy to jeszcze raz

Nim policja mnie złapie

Za firanką ujrzysz moją twarz

        Ujrzysz moją twarz!

Szalony wiatr, rewolta i syrena

Szalony wiatr

Spieniona krew

Rewolta i syrena

Morderstwa zdań

Zastygłych słów

Monotonne milczenie

        I tylko strach

        Paniczny strach

        Odrywa mnie od ziemi

        I nakazuje

        Ciągły marsz

        W niezmierzonej przestrzeni


Na zawsze już

Szalony wiatr

Rewolta i syrena

Są prawomocnym

Sądem mas

W tym kraju bez imienia

        I tylko strach

        Paniczny strach

        Odrywa mnie od ziemi

        I nakazuje

        Ciągły marsz

        W niezmierzonej przestrzeni

Mowa-wymiotowa

Z gardeł wypalonych płyną wymioty

Spikera wymioty płyną po ekranie

I zamiast łez kobiety w kinie wymioty ronią

Poranne wymioty jem co dzień na śniadanie

I chyba cały kraj już ze mną wymiotuje

Bo jeden drugiego ciągle oszukuje

Bo stale nam do głowy wbija ktoś to samo

Fałszywe obietnice składa na dobranoc

To mowa-wymiotowa


I nie ma już ucieczki przed tą straszną mową

Bo każdy kiedy mówi, to mówi wymiotowo

I ksiądz z ambony pluje na poddanych

Wodę wymiotową produkujemy sami

I na nic już nie czekam i niczego nie żądam

I nagłówkami z gazet bez przerwy gadam

Wiadomości wieczorne notorycznie oglądam

Wymioty wydobywam i wymioty zjadam

To mowa-wymiotowa

Dziewczyna taka jak ty

Wieczorem przychodzi z gór

I niesie zapach traw

Łąk naręcza

Dziewczyna z górskich hal


Rankiem wypływa z wody

Niczym biała nimfa

Nimfa z piany

Dziewczyna z morskich fal


I gwiazdy mi z nieba nie trzeba

Bo po cóż gwiazda mi

Przecież mam ciebie

Dziewczynę taką jak ty


Z morza w dzień

Nocą z gór

Co jak ptak

Co jak szal — kiedy mróz

Wielki mróz

Jak kamfora

Jeszcze noc — poczekaj do wschodu

Nie zobaczysz mnie, zejdę ci z oczu

Rozpłynę się i tak bez powodu

Pójdę gdzieś swoją drogą


Jestem snem w twoim oku

Rzeką łez bez powrotu

Więc jeśli chcesz spiskować na boku

To wolę już byś dał mi spokój


Jeszcze dzień, no góra dwa

Pójdę sobie i zostaniesz sam

Więc spróbuj docenić to co masz

I nie zmuszaj mnie bym nogę stąd dał


Ulotnię się nim ranek spadnie

I sublimacyjnie jak kamfora

Po prostu do nieba wzlecę ładnie

I będę snem w oku Boga

Stąd do gwiazd

Ty i ja

Idziemy wciąż do siebie

Gubiąc się co dnia

I co noc znajdując

To co czujesz

To tylko tania gra

Przerwany nagle sen

By zrodzić zło i gniew

I życie ci wygasza

Głęboki podmuch świata

Plecami się odwracasz

Uciekać chcesz, lecieć chcesz

W morza traw, inny brzeg

        Do gwiazd…


Budzisz się

I znowu jak co dnia

Zaczynasz wielki marsz

Upadasz aby wstać

Mówisz — nie

Lecz tak bez przekonania

Bo z ust wychodzi — tak

Na nowo kark uginasz

I życie ci wygasza

Głęboki podmuch świata

Plecami się odwracasz

Uciekać chcesz, lecieć chcesz

W morza traw, inny brzeg

        Do gwiazd…

Chowam się

Chowam się pod stół, za „piec”

Pokątnie mrużę oczy

Na każdy twój gest

Na każdy gest

Analizuję minione dnie

Roztrząsam przeszłe noce

Chciałabym przejrzeć twój śmiech

Chcę przeniknąć twój oddech

        Chowam się

        Taktycznie

        Nie ma mnie…


Lekki grymas twarzy twej

Wytłumaczę na swój sposób

Schowam się pod stół, za „piec”

Pokątnie zmrużę oczy

Palniesz coś i wszystko wiem

Już z myślami się szamoczesz

Potem zdziwisz się a ja

Beznamiętnie cię odrzucę

        Chowam się

        Profilaktycznie

        Nie ma mnie…


Chowam się…

Jeszcze mi daj

Jeszcze mi daj

Rozkołysać

Moje nie, moje tak

Po horyzont

Jeszcze mi daj

Zauważyć

Jedną dobrą twarz

Pośród stu twarzy

        A ja będę starał się

        Kochać mocno — jak sam wiesz

        Nie za dobrze umiem żyć

        Tym bardziej więc


Jeszcze mi daj podarunek

Nim przyzwie mnie

Wieko trumny

Jeszcze mi spraw

Choć człowieka

Co będzie chciał

Cierpliwie czekać

        A ja będę starał się

        Kochać mocno — jak sam wiesz

        Nie za dobrze umiem żyć

        Tym bardziej więc

Niepokoje

Dzisiaj…

Dalej…

Będzie tak jakby tysiące barw rozmazał zimny deszcz

Będzie tak jakby śmierci przybywało z każdym dniem

Noce są ciemne, gasną płomienie

I wiatr hula w pustych snach


Słowem…

Niebem…

Podzielę się z tobą tylko pozwól bym zrozumiał każdy lęk

W niewiedzy słowa trudno zachować przejrzystą dobroć serc

Spojrzeć się boję, a odwrotu nie ma

Nic do widzenia, nic do powiedzenia

Pusto

Tak, to ty — obejmujesz myślami swoje wątłe sny

To ty — wieczorami snujesz marzenia bez znaczenia

To ty — bury smutek zmieniasz w bure łzy

Ty, ty — nie masz nic

        Co byłoby

        Warte świeczki, warte gry


Ja, podobnie — bezpańsko maszeruję, na deszczu moknę

Ręce unoszę do góry, do góry, do góry i na dół

Boga proszę o światło w dali, o promienny znicz

Jednak ciągle nie mam nic

        Co byłoby

        Warte świeczki, warte gry

Transcendentalny

Niebo nade mną

A prawa nie ma we mnie

Niebo nade mną

A prawa nie ma we mnie

        Tylko las i pagórki

        Tylko las i pagórki


Anielskie śpiewy

Na brzegu stworzenia

Chciałbym cię kochać

Do końca istnienia

        W Tobie las i pagórki

        W Tobie las i pagórki

Spokój

To co bolało dawno odeszło

W końcu opuścił cię twój strach

Ten cały koszmar został daleko

Naprawdę już nie ma się czego bać


Teraz pora spojrzeć na niebo

Teraz już możesz się śmiać

Bo na tym świecie nie ma niczego

Za co warto byłoby nadstawiać kark

        Spokój teraz jest

        Spokój pieści twoją twarz

        Nie ma nic co zmąci go

        Dopóki trwasz


Cienie mijałeś, szedłeś bez celu

Gdzieś w labiryncie ulic twego miasta

I nagle wszystko nabrało sensu

Poczułeś że masz to co cię tak uspokaja

        Spokój teraz jest

        Spokój pieści twoją twarz

        Nie ma nic co zmąci go

        Dopóki trwasz


I zapamiętaj na resztę drogi

Zważaj na słowo i na każdy gest

Porzuć na zawsze przeklętą trwogę

A łatwy stanie się każdy test

I zapamiętaj na resztę drogi

Zważaj na słowo i na każdy gest

Porzuć na zawsze przeklętą trwogę

Bo życie to chwile zawiłe, ale teraz jest

        Spokój teraz jest

        Spokój pieści twoją twarz

        Nie ma nic co zmąci go

        Dopóki trwasz

Seria z błędem

Znowu coś chwytasz z daleka

Może dogonisz — nie czekaj

Przekleństw, rozpaczy tak dużo

Znów się tłumaczysz podróżą

Człowieku szary, zmęczony

Siedzisz w ostatnim wagonie

A przekleństw, rozpaczy zbyt dużo

By się tłumaczyć podróżą

        Między słowem porannym a szeptem sennym

        Błąd za błędem

        Skandale wielkie, pomyłki maleńkie

        Jakże bezcenne


Nie mów już nie mów ni słowa

Rozsądek w kieszeń dziś schowaj

Niech błędne ognie nas wiodą

A śmierć niech będzie nagrodą

Niech błędne ognie nas wiodą

A śmierć niech będzie nagrodą

        Między słowem porannym a szeptem sennym

        Błąd za błędem

        Skandale wielkie, pomyłki maleńkie

        Jakże bezcenne

Bezimienny (Czekanie na deszcz)

Gdy niepokój szarpie twoją duszę

A szlak niepowodzeń określa sznur

Spróbuj wyobrazić sobie burzę

Która ciepłym deszczem spadnie tu

Spadnie tu niebawem…


Stare rany znowu się zabliźnią

Starzy przyjaciele przyjdą znów

Nagle piękne wyda ci się wszystko

Wody z nieba trzeba co zmyje cały brud

        W małym mieście czekasz bezimienny

        Wypatrujesz deszczu gdy poczujesz wiatr

        Ciągle czekasz bezimienny

        Ciągle nadzieję jeszcze masz

        Już potoki na twarzy

        Strumieniami płuczą każdy gniew

        Próbujesz sobie wyobrazić

        I czekasz…


Teraz pewnie wierzył będziesz jeszcze mocniej

Żadna siła nie zatrzyma wiary w cel

Do momentu kiedy ujrzysz pierwszą kroplę

Jeszcze kilka gór przeniesiesz i nie poddasz się

        W małym mieście czekasz bezimienny

        Wypatrujesz deszczu gdy poczujesz wiatr

        Ciągle czekasz bezimienny

        Ciągle nadzieję jeszcze masz

        Już potoki na twarzy

        Strumieniami płuczą każdy gniew

        Próbujesz sobie wyobrazić

        I czekasz na deszcz

Karierka

Jak dobrze, jak pięknie

Jak wspaniale i jak sennie

Możesz teraz gdzieś daleko

Palcem grozić mi

Poszukaj sobie innego głupiego

Już na mnie nie znajdziesz nic


Jak dobrze, jak pięknie

Jak wspaniale i jak sennie

Nie pamiętam niczego co było

Dawnych ludzkich spraw

Teraz mam nad głową z pereł aureolę

U stóp cały świat

        Ja teraz śnię

        Ja teraz gnam

        Unoszę się

        Prosto do gwiazd


Jak dobrze, jak pięknie

Jak wspaniale i jak sennie

W końcu mogę pośród luster

Spędzać dzień i noc

Wreszcie taboret zamieniłem

Na złocisty tron

        Ja teraz śnię

        Ja teraz gnam

        Unoszę się

        Prosto do gwiazd

Nie uciekniesz

Nocną taksówką za miasto

Anioł odjeżdżał w dal

Opuszczał przeklęte miasto

Rzeka płynęła, wiał wiatr

Przy drodze stali bogowie

Ojcowie niebios i gwiazd

Jeden się uśmiechał, drugi modlił

A trzeci w rowie spał

I pijany mruczał

Przez sen mruczał:

        Nie uciekniesz bo po co i gdzie

        Wszędzie przecież tak samo jest

        Nie odlecisz bo nie ma jak

        Skrzydła dawno ci połamał wiatr

        Lepiej wracaj do zła do zła

        Albo zaneguj tak jak ja

To co jest

Tyle jeszcze do załatwienia spraw

Już sam myśl przeraża mnie

A może gdzieś na wysokości gwiazd

Wszystko nieważne staje się…?


Jeszcze dzień i w moim domu zatańczy wiatr

Już okiennice przeszedł dreszcz

Wybiegnę boso — zatańczę z wiatrem i ja

A potem niech się dzieje co chce

        Bo to co jest

        I to co w nas

        To tylko chwilę trwa

        A potem w noc odchodzi

        I to co jest

        To trzeba brać

        Zanim śmierć się narodzi


Tyle jeszcze do załatwienia spraw

Już sam myśl przeraża mnie

A może gdzieś na wysokości gwiazd

Wszystko nieważne staje się…?


Więc przytul mnie i niech się skończy ten świat

Niech się wypali co we mnie jest

Daleko tak od mojej prawdy do moich kłamstw

Gdzieś pośrodku teraz tkwię

        A to co jest

        I to co w nas

        To tylko chwilę trwa

        A potem w noc odchodzi

        I to co jest

        To trzeba brać

        Zanim śmierć się narodzi

Cyrk

Siedzę sam

W tym cyrku gdzie od lat

Nikt nie zagląda

I tylko hula wiatr

W butelkach pustych

Dźwięczy echo braw

Prawdy nie znałem

Teraz prawdę znam

        Teraz wiem

        Siebie chcę grać

        Sobą być

        Nosić swoją twarz


Siedzę sam

W tym cyrku gdzie od lat

Koty buszują

Wśród zardzewiałych kłamstw

W pękniętym lustrze

Znajduję to co świat

Wciąż mi odbierał

Każdego dnia

        Teraz wiem

        Siebie chcę grać

        Sobą być

        Nosić swoją twarz

Nasza epoka

Oto ruszyła nasza epoka

Oko za oko, krew za krew

Jak Wisła długa, jak kraj szeroka

Polska zadrżała od naszych serc


Oto wezbrały nasze potoki

Wypływy myśli z gorących stref

Jak Wisła długa, jak kraj szeroki

Mury zadrżały od naszych serc

        Teraz nie możesz dać się omamić

        Teraz nie wolno ci się bać

        Zostaw to wszystko i chodź z nami

        Teraz najlepszy na to czas


Oto ruszyła nasza epoka

Oko za oko, krew za krew

Jak Wisła długa, jak kraj szeroka

Polska zadrżała od naszych serc

        Teraz nie możesz dać się omamić

        Teraz nie wolno ci się bać

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 31.02