Występują
Bryan Skins — szef firmy SpecialPost, kocha ryzyko, zwłaszcza jeśli ponosi je nie on, a jego ludzie, nie znosi sprzeciwu, w Londynie czuje się jak ryba w wodzie, a ściśle mówiąc — rekin.
Thomas Skins — młodszy brat Skinsa, stojący w jego cieniu i bezwolnie pozwalający mu na wszystko, co tylko wymyśli.
Elisabeth Skins — apodyktyczna pedantka, szefowa w rezydencji Bryana Skinsa, spiritus movens zachłannej działalności Bryana.
Kevin Smith — inteligentny, pełen energii, lubi wyzwania i adrenalinę, przywiązany do swojej wolności, niezależny, samotny wilk.
William Weis — wypalony, zmęczony, szukający spokoju pośród wyjazdów, stresu, narzekania.
Cathy Hamson — spokojna, czasem pochłonięta przez wydarzenia z przeszłości, stara się pogodzić pracę w SpecialPost z osobistymi sprawami.
Carmen Palmer — wrażliwa, pracowita, nie lubi ryzyka, ale nie cofnie się przed wyjazdem do Wiednia.
Dorothy Winter — bojaźliwa, niezdecydowana, typ osobowości zależnej, całkowicie podporządkowana Agnes.
Walter Denis — informator szefa, jego prawa ręka w terenie, lojalny do bólu.
Agnes Crabs — dominująca, zazdrosna, skłonna do manipulacji.
Joan Ketler — szachistka, ceniąca jasne reguły, która chciałaby zawsze wygrywać i żyć zgodnie z własnymi zasadami.
Paul Ketler — czuły, opiekuńczy, kochający, stabilny.
Heinrich Wolf — iluzjonista o hipnotyzującym spojrzeniu, marszand, kolekcjoner, potrzebuje większej gotówki, ale nie ma zamiaru pozbyć się przedmiotu najcenniejszego.
Heinz Schneider — wnuk hitlerowca, który przywiózł z Polski skradzioną kolekcję dzieł sztuki, były mafiozo handlujący kokainą, neonazista, właściciel berlińskiego lunaparku, a w ostatnim czasie — marszand. Działa bez skrupułów, a jego narzędziem jest Ralph — jego prawa ręka.
Ralph Hans — nie odczuwa wyrzutów sumienia, bezmyślny, ślepo oddany Heinzowi, wykona każde jego polecenie.
Londyn, maj 2021 rok
— W przewiezieniu przesyłki weźmie udział Kevin Smith, William Weis, Cathy Hamson, Joan Ketler, Agnes Crabs, Carmen Palmer, Dorothy Winter, Walter Denis — rzekł Bryan Skins.
— Dlaczego tylu ludzi? Do przewiezienia jednej przesyłki? — zdziwił się jego młodszy brat Thomas.
— To nie jest zwykła przesyłka. Zleceniodawca nie jest zwyczajnym facetem, a o odbiorcy przesyłki, już nawet nie wspomnę. Nie wiadomo, ile osób może zginąć. Chociaż jedna musi przeżyć, żeby dowieść ją do Heinza Schneidera.
— Czy oni o tym wiedzą, że to będzie aż tak niebezpieczne?
— Nie. O niczym nie wiedzą. I niech tak zostanie.
Wiedeń
Heinrich Wolf — słynny iluzjonista, w pracy wykorzystywał tricki, techniczne fortele, złudzenia optyczne, a często po prostu — swój wzrok. Jeśli prosił kogoś na scenę, by osoba ta wyciągnęła kartę z talii, patrzył jej głęboko w oczy. Miał wielkie, czarne źrenice, głębokie jak studnia. Osoba, której patrzył w oczy, dłużej niż cztery sekundy, traciła zdolność koncentracji. To właśnie w jego spojrzeniu zakochała się Anna. Podkreślała to potem wielokrotnie, kiedy ktoś pytał o początek ich znajomości.
— Heinrich? — mówiła z uśmiechem — jego oczy, to było siedem sekund do zakochania.
Zdawał sobie sprawę z siły swojego spojrzenia. Wiedział też, że wybrana przez niego kurierka — Joan Ketler — uprzedzona zapewne o tym, będzie unikała kontaktu wzrokowego, ale kiedy zacznie opowiadać o malarstwie, straci czujność i spojrzy mu prosto w oczy. Wtedy wszystko pójdzie zgodnie z jego planem…
Heinrich Wolf traktował patrzenie w oczy drugiego człowieka jak magię. Dwa mózgi przez kontakt zmysłowy analizują siebie nawzajem. Wolf zdawał sobie też sprawę, że jego spojrzenie wytrąca rozmówców z bezpiecznej, niezależnej strefy. Osoby stojące vis-a-vis niego stawały się nagle bezbronne i oddane jego władzy, sile nieomal magicznego oddziaływania. Wolf wprowadzał widzów i rozmówców do innej, własnej przestrzeni, w której to — on — panował niepodzielnie, wywierając silny wpływ, rozpraszając koncentrację, podporządkowując sobie, przenosząc w stan iluzji, którą właśnie kreował. Kontakt wzrokowy z Wolfem zazwyczaj wywoływał w jego rozmówcach skrępowanie, wzbudzał niepewność, a czasami nawet lęk. Zresztą, nie ma się co dziwić, obecnie bardzo mało osób utrzymuje ze swoim rozmówcą kontakt wzrokowy. Większość jedynie zerknie przelotnie w oczy, szybko odwracając wzrok, gdy tylko zauważy pierwsze oznaki nagłego zakłopotania swojego rozmówcy. Patrzenie w oczy odkrywa emocje. A większość ludzi usiłuje je ukryć. Utrzymanie kontaktu wzrokowego z Heinrichem Wolfem pochłaniało tak dużo energii, że niemal niewykonalne było jednoczesne prowadzenie konwersacji, opowiadanie czegoś albo obserwowanie jego magicznych sztuczek i patrzenie przy tym w jego oczy. W rozmowie z iluzjonistą, przy intensywnym patrzeniu mu w oczy ludzie tracili wątek, brakowało im słów. Wystarczyło, że odwrócili wzrok, by wątek wrócił, a koncentracja uległa znacznej poprawie. Wolf śmiał się, kiedy gazety rozpisywały się na temat jego hipnotyzującego spojrzenia. W wywiadach tłumaczył: „Moje oczy są zwyczajne, moje spojrzenie normalne, po prostu patrzenie w oczy drugiemu człowiekowi to magia. Spróbujcie sami!”
Londyn
Miasto legenda. Kiedy ktoś pierwszy raz wjeżdża do Londynu autobusem, widzi wschodnią część miasta. Małe domki, szarość, krzywe chodniki, ludzie na ulicy byle jak ubrani. Można przeżyć rozczarowanie. Choć wielu będzie takich, którzy stwierdzą, że to piękne miasto. Londyn. Tygiel kulturowy. Większość to przybysze zewsząd — ze Szkocji, Irlandii, Somalii, Polski — z Krakowa, Gdańska, wielu innych miejsc, z krajów arabskich. Knighsbridge (słynny Harrods) — pełno tu bogatych Arabów w Ferrari i Maybachach. Edgware road w century to zwykle mniej zamożni Arabowie. Kensington, Notting hill, Pimlico to wciąż niby bogata klasa angielska. Highgate — zakątek milionerów.
Większość dzielnic jest taka sama. Rynek, stacja metra i domki, domki, domki, z czerwonej cegły, z kilkoma schodkami, niewielkim ogródkiem. Na ogół niezbyt zadbane, nijakie. Metro połączyło wszystkie okoliczne osiedla i tak powstała metropolia. Obok siebie mieszka angielska rodzina, po drugiej stronie stoi dom Hindusów, jeszcze dalej „obowiązkowo” ktoś z Jamajki. Typowe. Taki rejon Whitechapel. Jakby się było w Afganistanie. Southall to Indie, ale wesoło, muzyka a’la Bollywood rozbrzmiewa z kramików.
Ktoś powiedział; jeśli chcesz poznać prawdziwą Anglię, nie mieszkaj w Londynie. Tu jest każdy, a spotkanie rodowitego Anglika, to rzadkość. Mieszkają na obrzeżach, lub już w Australii, lub USA. Dworzec Victoria — wokół ludzie śpiący, żebrzący, a piętnaście minut pieszo dalej i widzimy już pałac Buckingham.
Londyn to miasto kontrastów.
Bryan Skins doceniał zalety Londynu. Darmowe muzea, galerie, metro, dzięki któremu można szybko się przemieszczać, wielkie parki. W wielu dzielnicach panuje klimat miasteczka, więc nie trzeba wyprowadzać się za miasto, żeby zaznać spokojnego rytmu dnia, ciszy, spokoju.
W ulewie dzieciaki kopią piłkę na lekcji wychowania fizycznego w parku, do szkoły chodzą w samych podkolanówkach nawet w chłodne dni. W śródmieściu jest mnóstwo mieszkań w piwnicy, kiedyś dla służby, teraz mieszkania dla wielu rodzin.
W samym środku miasta — Covent Garden — zakonnice karmią bezdomnych. Nikogo to nie obchodzi. Można chodzić w piżamie, faceci za rękę, z różowymi torebkami przewieszonymi przez ramię, siedzieć na ziemi w parku, przez megafon głosić, że najmądrzej jest wierzyć w Jezusa Chrystusa. Nikogo nic nie dziwi, nikt nic nie powie. Tygiel kultur, różnych światów. Każdy tu żyje w swoim świecie.
W dodatku wszystko jest mniejsze, niż się wyobrażało. Big Ben, parlament, wąskie ulice — to dlatego nie ma przegubowych autobusów. Skins uwielbiał Londyn. Był tutaj anonimowy, niezależny, silny. Przede wszystkim czuł się bogiem w SpecialPost.
Pogoda w Londynie jest zmienna jak ktoś cierpiący na chorobę dwubiegunową. Bryana budziło poranne słońce, mimo to wychodząc z domu zabierał parasol, bo wiadomo było, że potem będzie deszcz, a potem znowu słońce. Bryan nosił zazwyczaj tweedową marynarkę i obowiązkową apaszkę, a jego młodszy brat Thomas ubierał różne rzeczy — wąskie spodnie w kolorze butelkowej zieleni, koszulę w brunatną kratkę i apaszkę w pepitkę, a na głowie nosił kaszkiet w szkocką kratę. Nie musiał się niczym przejmować, czy coś do siebie pasuje czy nie. W Londynie wszystko pasuje. Eleganckie koszule do sportowych spodni, kropki i paski, kratka do koronki, letnie buty i zimowa kurtka. Thomas wiedział, że jeśli go ktoś obgaduje z powodu ubrania, to znaczy tyle, że jest z innego kraju. Mijał kobiety, które płaskie buty zakładały nawet do eleganckich sukienek. W metrze często długo się stoi, więc wygoda jest najważniejsza. Chyba, że ktoś lubi takie męczarnie jak wchodzenie do metra w szpilkach. Thomas w drodze do firmy zatrzymywał się często na śniadanie na trawie. Nawet w samym centrum, gdy ktoś jest zmęczony może położyć się lub usiąść na trawie. Bryan wolał przytulne knajpki, małe kawiarenki i oczywiście puby.
Bryan Skins lubił się stylizować na starego, angielskiego dżentelmena. Nosił trzyczęściowe garnitury, dopasowane marynarki, a na głowie melonik. Wyróżniał się na londyńskich ulicach, gdzie panował przede wszystkim modowy luz. Londyńczycy ubierają się dla siebie i własnej wygody, a nie na pokaz. Londyński styl cechuje przede wszystkim swoboda. Temu trendowi wierny był Thomas Skins. Uważał, że im bardziej wygodnie czuje się w swoich ubraniach, nawet tych najbardziej zwariowanych i kuriozalnych, tym bardziej jest modny. Nosił mokasyny na wysokiej podeszwie, brązowe spodnie rurki i koszulę w zieloną kratę, na głowie miał dziwne berety albo kaszkiety o różnych kolorach i kształtach. W tym różnił się od swojego brata, w pozostałych sprawach — służbowych, słuchał starszego brata i zgadzał się z Bryanem.
Bryan Skins i jego młodszy brat Thomas wychowywali się w londyńskiej dzielnicy West End, na tętniącym życiem Covent Garden. Bryan już jako mały chłopak lubił przychodzić do London Transport Museum w Covent Garden.
Obsesyjnie oglądał lokomotywy, pojazdy konne, modele w zmniejszonej skali, grafiki i plakaty, jedyny zachowany parowóz z lat 60. XIX wieku, dwupokładowy tramwaj elektryczny oraz kieszonkową mapę kolei podziemnej z 1908 roku. W London Transport Museum widział opuszczone stacje metra i wojenne bunkry we wciągającej Hidden London: the Exhibition.
Z upodobaniem odwiedzał kryjówkę Winstona Churchilla z czasów drugiej wojny światowej, wraz z repliką jadalni i centrali telefonicznej, schronów z czasów wojny, które zapewniały bezpieczeństwo tysiącom londyńczyków przed nalotami.
Przyglądał się wielokrotnie kasie biletowej i kafejkom z rekonstrukcji nieczynnej już stacji metra Aldwych. Wtedy już snuł plany, że w przyszłości stworzy firmę, która będzie robić coś niezwykłego, specjalnego, może coś przewozić, jakieś tajne przesyłki… Zatrzymywał się przy londyńskich, czerwonych budkach telefonicznych i snuł plany tajnych rozmów. Wciągnął Thomasa w swoje plany, przyćmiewając go swoją dominująca osobowością.
Obydwaj rozkręcili wiele lat później prężnie działająca firmę kurierską. Biuro urządzili w nowoczesnym, minimalistycznym stylu, jedynymi ozdobami były tu wielkie fototapety przedstawiające tower bridge i Tower of London z siedmioma czarnymi krukami mieszkającymi w zakamarkach murów, zgodnie z legendą, która głosi, że dopóki na wieżach Tower żyją kruki, tak długo będzie trwać imperium brytyjskie. Firma braci Skins dzięki reklamie i dobrze pozycjonowanym stronom, cieszyła się dużym powodzeniem. Z początku było normalnie i uczciwie. Ale okazja przewiezienia antycznej patery zmieniła charakter ich firmy. Od tej chwili zajęli się już wyłącznie przewożeniem przesyłek „specjalnych”. Poza pracą szef SpecialPost lubił przesiadywać w kafejkach. Bryan Skins zamieszkał nieco dalej, nie w samym sercu Covent Garden. Najbardziej lubił odpoczywać w Neal’s Yard, schowanym nieco w rogu Covent Garden, w pobliżu dzielnicy Seven Dials. Na tym kolorowym dziedzińcu miał wiele swoich ulubionych sklepów i mnóstwo małych knajpek z dobrym jedzeniem.
Bryan Skins miał wyjątkowo apodyktyczną, nieznoszącą sprzeciwu żonę — Elisabeth. Prasowała wszystko co wpadło jej w ręce, nawet majtki, które wieszała na wieszakach. W pracy Skins był bogiem, w domu pantoflarzem. Nie miał nic do powiedzenia w kwestii urządzenia domu i swobodnego spędzania w nim czasu. Tutaj szefem była Elisabeth. Bryan wolałby nowoczesne, minimalistyczne wnętrze, ale niestety Elisabeth było przywiązana do angielskiej tradycji, tapet w kwiatki, haftowanych poduszek, ciężkich tkanin w oknach i na panelach podłogowych.
Na szczęście ciemne wnętrza ich domu rozjaśniła jasnymi kolorami, wszędzie były lustra w jasnej oprawie, poduszki obszyte białą koronką. Ponure wnętrza rozweselały też meble pomalowane na jasne kolory. Elisabeth i Bryan nie mieli dzieci, Bryan oddał się pracy, a Elisabeth uwielbiała z pietyzmem urządzać, a potem zmieniać w nieskończoność ich wspólny dom, niestety nie biorąc przy tym w ogóle pod uwagę upodobań Bryana.
Na sofach piętrzyły się poduszki — haftowane, we wzorzystych poszewkach albo z żakardowych tkanin. Na stolikach, półkach czy konsolach stały wymyślne bibeloty — toczone świeczniki, wazony, porcelanowe figurki koni lub chartów albo dekoracyjne ramki ze zdjęciami.
Ściany zdobiły ryciny, staroświeckie zegary i lustra. Elisabeth Skins dużą wagę przykładała do dekoracji okien — musiało być strojnie i bogato. Grube story i firany z falbanami.
Na podłodze leżały grube wełniane dywany, we florystyczne motywy. Na oświetlenie Elisabeth wybrała kryształowe żyrandole, a na kawowym stoliku stała lampa ze szklanym kloszem a obok wysoka, stojąca, ozdobiona oprawą z giętego metalu. Nie brakowało też kinkietów i lamp stołowych delikatnie doświetlających wnętrza z tkaninowym abażurem i podstawą z porcelany.
Na ścianach nie brakowało również dekoracyjnych elementów — wisiały tu rodzinne portrety Skinsów, lustra, zdobione talerze, zegary peronowe, a nawet regał na bibeloty stylizowany na londyńską, czerwoną budkę telefoniczną. Ten ostatni mebel, był właściwie jedynym, który Bryan lubił naprawdę w swoim własnym domu.
Regały zdobiły kolekcje fajansu i wazonów z kwiatami eksponowane są na licznych szafkach, stolikach lub komodach. Znalazło się na szczęście też miejsce na biblioteczkę w oddzielnym gabinecie, należącym do Bryana. To był ostatni, niewielki przyczółek wolności dl Bryana w tym domu rządzonym twardą ręką Elisabeth. Wieczorami jednak Elisabeth wolała do siebie Bryana, skarżąc się na samotność, nie mógł więc za długo skrywać się w swoim gabineciku. Siadali wtedy we dwoje, obok siebie na sofie, niskiej i głębokiej, z tapicerowanym podnóżkiem aby można było się na sofie wygodnie rozsiąść, tuż obok kominka, wykonanego z kamienia.
Kto nie widział sypialni urządzonej przez Elisabeth Skins niech żałuje.
Nad łóżkiem z tapicerowanym zagłówkiem oraz lambrekinem królował baldachim — na drewnianej ramie z udrapowaną tkaniną nad wezgłowiem. W nogach łóżka stała ławka, tuż przy nim konsola na dekoracyjne drobiazgi.
Kuchnię Elisabeth urządziła w typowym stylu angielskim. Na środku znajdowała się się wyspa, nad którą zawiesiła metalowa półka na garnki i patelnie oraz stół z krzesłami. Fronty szafek miały porcelanowe uchwyty. Znalazł tu swoje miejsce kredens z gablotką przesłoniętą szkłem z kolekcją fajansu. Na ścianie nad dużym, ceramicznym zlewem widniała zawieszona otwarta drewniana suszarka na talerze. Do tego dodatki: kosz na świeże jaja, uchwyt na butelki z mlekiem, osłonka na imbryk z rustykalnymi wzorami.
W łazience z kolei w centrum stała żeliwna wanna na lwich łapach razem z baterią w stylu retro. Nie tylko w salonie, ale także tutaj znajdował się kominek, i fotel oraz lustro w ozdobnej ramie. Umywalka wbudowana była w solidny kredens łazienkowy. Parter domu stanowiła jedna, otwarta przestrzeń. Znajdował się tu duży salon z kuchnią i kącikiem jadalnym. Była tu też mała łazienka dla gości. Z salonu można wyjść do sporego ogrodu.
Żona Bryana Elisabeth wysoka, o chłodnej urodzie, wymagająca, kochająca luksus, była dopingiem dla Bryana, by zarabiał coraz więcej i więcej, stanowiła w jego życiu wręcz spiritus movens wszelkiego jego działania.
Thomas często odwiedzał brata w ich eleganckim domu. Cały czas pozostawał wiecznym singlem zrażony do małżeństwa po tym, jak zobaczył nerwowość starszego brata spotęgowaną apodyktyczną towarzyszką życia.
**
Joan Ketler miała poukładane życie. Jak w pudełku. Była dojrzałą kobieta. Pewną własnej wartości. Kochaną, spełnioną w każdej sferze. Trwała w przekonaniu, że nic ani nikt nie jest w stanie tego naruszyć czy zniszczyć. Ale teraz ta jedna podróż: Londyn-Wiedeń-Berlin zmieniła wszystko. Joan jest w połowie drogi. Wycofać się, wrócić do Londynu, czy zgodnie z poleceniem szefa, dalej jechać do Berlina? Wiedziała o czymś, o czym nie powinna wiedzieć. Joan Ketler lubiła grać w szachy. Z góry określone reguły, niezmienne zasady. Czysta gra z klasą, w której na pierwszym miejscu liczy się inteligencja. Wszystko jasne — strategia, szach i mat. A, co jeśli jedna strona albo obydwie łamią reguły, lub nawet ich nie znają? Gra traciła swój sens, nie wspominając już o klasie. Następuje pat. To jest to, czego Joan Ketler najbardziej nie lubiła. Dwie strony grały według swoich reguł. Ich zasadą był brak zasad. A ona była tylko gońcem i jak on chciała przeskoczyć pola na szachownicy; na kształt litery „L”. W tej chwili jednak próbowała rozumem wyprostować wzburzone emocje. Z jednej strony trawiła ją tęsknota za rodziną i normalnym życiem, z drugiej nie chciała się poddać, przegrać i po powrocie do Londynu — tłumaczyć, dlaczego pozostawiła rozpoczętą akcję bez finału. Przypomniały jej się słowa Bryana Skins: „Tylko nie patrz mu w oczy.”
Gdyby tylko to wszystko było takie proste…
**
Mieszkanie Ketlerów było przepełnione światłem słonecznym. Z małego przedpokoju wchodziło się do łazienki. Z lewej strony znajdował się salon z aneksem kuchennym i sypialnia, z prawej pokój Susan, a obok niego wspólny pokój chłopców — Chrisa i Johna. Joan cieszyła się jak dziecko, kiedy okazało się, że w mieszkaniu jest kominek.
Wnętrze sprawiało wrażenie wyjątkowo przytulnego za sprawą nie tylko światła, ale też licznych bibelotów i rodzinnych pamiątek, zdjęć dzieci w dużych oprawkach w kształcie serca. Joan lubiła ciężkie tkaniny, dlatego zamiast rolet w oknach wisiały tradycyjne zasłony — ciężkie kotary w kolorze głębokiej czerwieni. Joan udało się połączyć styl angielski z rustykalną przytulnością. Przede wszystkim urządzone przez nią mieszkanie było wygodne i stworzone z myślą o rodzinie. Joan kochała tradycję i ponadczasową elegancję, którą umiejętnie połączyła z solidnym i praktycznym wzornictwem. Lubiła otaczać się zarówno pamiątkami rodzinnymi, jak i praktycznymi przedmiotami.
Potrafiła połączyć ze sobą style. Staromodne kotary z nowoczesnymi panelami, elegancki fotel z prostym stolikiem kawowym. Udało się jej zgrać w jedną całość klasykę z elementami rustykalnymi. Pokój Susan zdobiła typowa, angielska tapeta z motywem róż, a w salonie stała Sofa w kwiaty na tle pasiastej tapety, ozdobiona dodatkowo poduszkami pasującymi do zasłon — w kolorze czerwonego wina. W pokoju chłopców znajdowały się meble pomalowane na jaskrawe kolory — pomarańczowa szafa na zabawki i niebieska na ubrania. Dom Ketlerów tętnił życiem. Śmiesznym akcentem były zamki i żołnierzyki porozstawiane gdzie popadnie. Srebrnych rycerzy można było znaleźć nawet na książkach, skąd mierzyli z łuku w kierunku ufortyfikowanego zamku. Joan z rozczulenie spojrzała na wojska porozstawiane na książkach. John tłumaczył jej właśnie, dlaczego stoją w takim szyku i na tych książkach, że to taka strategia. Joan Ketler nie potrafiła jednak uwolnić się całkowicie od myśli o pracy. Czy ona także nie powinna ustalić swojej strategii, dla własnego bezpieczeństwa?
**
— Spotkajmy się przed wyjazdem — poprosiła Joan Ketler dzwoniąc na dwa dni przed wyjazdem do Kevina Smith’a. Był zaskoczony jej telefonem, zdawało mu się, że Joan go unika, a teraz nagle dzwoni. Zgodził się, myśląc, że nareszcie coś intymnego się między nimi zdarzy, rozczarowało go bardzo to, że mówiła tylko o pracy. Niewiele wiedział o samej przesyłce, znał jedynie postać Heinza Schneidera. Jednak postanowił nic o nim nie mówić Joan. Jeszcze gotowa byłaby nie jechać do Wiednia. Chociaż to wiązałoby się z utratą przez nią pracy. Wiedziała, że Kevin zna lepiej od niej Skinsa i chciała dowiedzieć się czegoś istotnego o czekającej ich akcji. W szczególności czy jest się o co martwić, czy będzie bezpiecznie, czy na pewno wróci. Chciała gwarancji. Ale czy człowiek może cokolwiek zagwarantować? Spotkali się przy Neal’s Yard, małej alejce w sercu londyńskiej dzielnicy Covent Garden, która wychodziła na dziedziniec z kolorowymi ścianami budynków, bujną roślinnością. Było to miejsce barwne, artystycznie zaplanowane. Wszystko tu tętniło życiem. Usiedli w malutkiej kawiarni Jacob The Angel. Joan Ketler zamówiła chlebek bananowy podany z opiekacza, posmarowany masłem kawowym, a Kevin Smith latte bez espresso z dodatkiem grzybów reishi. Joan Ketler była poważna, Kevin wyluzowany. Ona chciała rozmawiać o planach Skinsa, on o jej smukłych dłoniach, ona chciała dowiedzieć się, czy w Wiedniu i Berlinie nic ich nie zaskoczy, on śmiał się, że to będzie fajna wycieczka. Ona wiedziała, że on nie mówi jej prawdy, a on był zły, że nie ona nie potrafi zapomnieć nawet na chwilę o pracy. Jednak Kevin wiedział, że ma dar przekonywania, a swoim luzem, serdecznością i dobrym nastrojem, uśpi czujność Joan i ta bez obaw pojedzie do Wiednia. Spotka się z Heinrichem Wolfem, a potem w Berlinie z Heinzem Schneiderem. Czy bez przeszkód wrócą do Londynu? Takie pytanie sam sobie zadał Kevin Smith.
**
Kevin dostał wręcz obsesji na myśl o wyjeździe do Wiednia. Cały czas planował jak rozegra to, by zbliżyć się do Joan Ketler. Jednocześnie uświadomił sobie dlaczego akurat ona, starsza od niego o prawie dziesięć lat, stała się dla niego tak pociągająca. Po całej serii najróżniejszych dziewczyn, docenił rozsądek, stabilność, spokój. Tym właśnie emanowała Joan Ketler. A do tego; co za figura, i te jasnozielone oczy, jakby grało w nich światło słoneczne, przepuszczone przez zielone liście drzew, które latem kołyszą się delikatnie na ciepłym wietrze. Przypomniała mu się Nicol, dziewczyna będąca całkowitym przeciwieństwem Joan. Nicol miała dwadzieścia cztery lata. Była weganką. Interesowała się astrologią i feng shui. Kevin po kilku tygodniach znajomości, pozwolił, by Nicol zamieszkała u niego. Była fryzjerką. Strzygła psy. Nosiła na lewym przegubie dłoni czterdzieści dziewięć srebrnych, pobrzękujących bransoletek. Miała długie aż do samej ziemi zielone spódnice w czerwone kwiaty. Długie włosy, a w nich dziecinne spinki, niebieskie albo różowe. Była wesoła, beztroska, barwna, pełna energii, głośnego śmiechu, była jak koliberek. Kiedy tylko zamieszkała w dosyć ascetyczny mieszkaniu Kevina, gdzie dominowała biel ścian i mebli, z czarnymi zdjęciami martwej natury na ścianach, od razu przystąpiła do działania.
Tłumaczyła przy tym Kevinowi dokładnie, po co zmienia wystrój jego małego mieszkania. Wciągała go w skomplikowaną dla niego filozofię. Szybko poczuł się zmęczony tymi innowacjami, ale ponieważ Nicol była szczęśliwa, radosna, postanowił, pozwolić jej na wszystko.
— Wiatr i woda — oto prawdziwe znaczenie wyrażenia feng shui — mówiła Kevinowi Nicol — to wyrażenie pochodzi z języka chińskiego. Jednak przede wszystkim kojarzy się z życiem w harmonii — z samym sobą i ze swoim otoczeniem. Pięć elementów feng shui to drzewo, ogień, metal, woda i ziemia — odgrywają dużą rolę w naszym życiu. W końcu na co dzień potrzebujemy harmonii i dystansu! — zachwalała Nicol feng shui.
— Harmonia i dystans, czemu nie — śmiał się Kevin — i całował zachwyconą Nicol.
Jednak, kiedy Nicol zaczęła coraz więcej o tym mówić, przestawiać jego rzeczy i zwracać mu bezustannie uwagę, że zostawił otwarta szafę, a jego dwie koszule leżą na krześle, zaczęło go to już irytować.
— Nie możesz tak żyć — byle jak — pouczała Kevina przy każdej okazji — Feng shui opiera się na trzech głównych zasadach, które umożliwiają swobodny przepływ energii chi — tłumaczyła mu cierpliwie i niezmordowanie jak upartemu dziecku, które nie chce pojąć czegoś bardzo prostego.
— Ja się źle czuję w twoim wnętrzu i ty na pewno też! Musisz zacząć stosować się do zasad! Przestrzegając ich będziemy się dobrze czuć we wnętrzu, kochanie — zapewniała. Była rozczarowana, kiedy Kevin nie zapytał o te zasady.
— Nie pytasz co to za zasady?! — wykrzyknęła z irytacją — są bardzo proste, zaraz ci opowiem:
— Po pierwsze — porządek. Dbaj o porządek w szafach czy komodach, a nie tylko w tym, co jest ustawione na wierzchu! Zwracaj uwagę na to czy meble są zamknięte czy otwarte? Lepiej jest mieć meble zamknięte niż te twoje wieszaki wszędzie byle jak porozstawiane.
— Jak to byle jak? Jak to wszędzie? — próbował protestować Kevin, ale Nicol była twarda, nieprzejednana i zasadnicza.
— Zwróć uwagę na niepotrzebne rzeczy. Utyłeś ostatnio, masz pełno za małych ubrań i po co ci te stare pamiątki, zbierają tylko kurz. Kevin z przerażaniem zobaczył jak Nicol wrzuca do śmieci kolekcję jego słoni z podróży do Meksyku.
— Musimy wyrzucić popsute przedmioty. — Nicol wskazała niedziałający adapter. Nie pomogły tłumaczenia Kevina, że to pamiątka po dziadku. — Najlepiej jest je od razu naprawić lub wyrzucić, ponieważ takie rzeczy blokują przepływ dobrej energii!
— Nie dbasz o rośliny — Nicol wskazała oskarżycielskim palcem jego zdychającego z braku wody kaktusa, o którym Kevin zapomniał. — Dbanie o rośliny jest bardzo ważne. Nawet kaktusy potrzebują czasem wody, nie wiedziałeś o tym?!. Podlewaj je, odrywaj od nich suche liście oraz przesadzaj je, kiedy tego wymagają!
Kiedy Kevin musiał wyjechać do Nigerii na tydzień, po powrocie, nie poznał własnego mieszkania. Sofa stojąca pod oknem, bo lubił, kiedy rano budziło go słońca, łatwiej mu się wtedy wstawało, gdy czuł na twarzy jego promienie, nie stało już pod oknem, tylko nieomal na środku pokoju. Zniknął jego wieszak na kółkach, który tak lubił, zamiast tego pojawiła się komoda i szafa zamknięte na klucz. Nicola wyrzuciła jego zdjęcia, słonie, koszule, może faktycznie odrobinę zbyt male, ale nosił je nadal, bo lubił. Zniknął adapter pod dziadku. Wszędzie stały jakieś dziwne lampy z okrągłym abażurem, nie było normalnego stołu, tylko niski kawowy, szklany, przy którym wyjątkowo wysoki Kevin musiał się garbić, żeby wypić kawę. Kevin zdenerwowany tym, co się stało z wystrojem jego mieszkania i jego pamiątkami, otworzył lodówkę, by porządnie się najeść. Zawsze na irytację najbardziej pomagało mu dobre jedzenie i mocny drink. O zgrozo, w lodówce oprócz światła nie było nic. Nie licząc liścia sałaty, octu i cytryny. Kevin chciał zjeść tłustą karkówkę nadziewaną czosnkiem, wypić wódkę z sokiem, a tu nagle usłyszał, że to wykluczone, że dieta wegańska nie pozwala na jedzenie mięsa.
— To ty jesteś weganką, nie ja!
— Ale skoro jesteśmy razem, to ty tez musisz! Mięso jest obrzydliwe!
— Słuchaj, ja nic nie muszę. Za to ty musisz opuścić mój dom i to natychmiast!
— Nie zostawiaj mnie, potnę się, nie mogę cię stracić, jesteś niewdzięczny, tyle dla ciebie zrobiłam!
Szlochom, machaniu rękami, przecinaniu sobie nadgarstka nożyczkami, krzykom — nie było końca. Kevin chwycił ją w końcu za ramiona, wystawił za drzwi, następnie je zatrzasnął i przekręcił klucz w zamku.
Wtedy zrozumiał — uważaj, kogo wpuszczasz do swojego domu. Wszyscy zawsze wmawiają człowiekowi od dzieciństwa, żeby iść za głosem serca. Najważniejsze jest serce. Słuchaj serca, patrz w serce. Serce nie sługa, itp., itd. I Kevin poszedł, posłuchał serca. Nicol zabawiła się jego sercem. Prawda jednak jest taka, że to rozum jest w życiu najważniejszy. Emocje nie hamowane rozsądkiem, wyprowadzając człowieka na manowce, nad przepaść, a droga jest wtedy tylko jedna — droga w dół. Rozsądek chroni na przed szaleństwem, przed rozpaczą. Chroni przed złem.
Kevin Smith po rozstaniu z Nicol zaczął się zastanawiać czy w ogóle został stworzony do życia w związku. Zycie z Nicol to nie było tylko zamęczanie go dietą wegańską i feng shui, ale też ciągle pretensje, że poświęca jej za mało czasu, że powinni być więcej — razem, nieustanne pytania gdzie jest i co robi, mnóstwo wiadomości na Messenger, w których Nicol informowała go o każdym swoim działaniu i zdjęcia jej lamp z białymi, okrągłymi abażurami albo fotki małych pekińczyków z kokardkami na głowie, które właśnie ostrzygła. Kevin zaczął być potwornie, niewyobrażalnie zmęczony. Czuł się okradziony z własnego życia, z własnych potrzeb, pochłonięty. Chciał świętego spokoju, wolności, luzu. Po Nicoli nawet kumple zaczęli go męczyć. Najlepiej odpoczywał, kiedy był sam. Wędrował z apartem po leśnych bezdrożach i uwieczniał na kliszy krople deszczu na gałęziach drzew. Z jednej strony był spragniony czasem kontaktu z innymi ludźmi, z drugiej szybko go męczyli. Wyjątkiem była Joan Ketler. Nigdy nie miał jej dość. Joan Ketler zawsze było za mało. Zbyt mało.
Po rozstaniu z Nicol, a raczej po pozbyciu się jej, postanowił być sam, przynajmniej przez jakiś dłuższy czas. Poczuł się wolny i spokojny. Wtedy też zaczął z przyjemnością rozmawiać z poważną Joan. Jej stabilność, rozsądek i normalna uroda bez sztucznych rzęs i napompowanych kwasem hialuronowym ust, po prostu go urzekły. Szkoda, że była zajęta. Ale dla niego nie była to żadna przeszkoda.
**
— Musisz jechać, Joan? Przecież miałaś pracować wyłącznie w biurze, bez wyjazdów…? -zapytał Paul, siadając tuż obok Joan na sofie, kiedy dzieci w końcu zasnęły po serii bajek, skakania po łóżku i przeczytania im bajki o misiu Paddingtonie.
— To jakaś wyjątkowa akcja, ale potrwa tylko kilka dni. Spłacamy teraz dom, to nie byłby najlepszy moment na zmianę pracy. Pojadę, załatwię to co muszę i wrócę do was.
— Co to za akcja? — dopytywał się Paul.
— Nie mogę powiedzieć, Paul, przecież wiesz, jaki jest Bryan Skins. Wszystko musi być owiane aurą tajemnicy. Nikt nic nie może powiedzieć.
— Uważaj na siebie, Joan — szepnął Paul, przytulając żonę do siebie.
— Będę uważać, kochanie — obiecała — zagrajmy w szachy, muszę być w dobrej formie.
— Jest późno, wolałbym porobić coś innego — uśmiechnął się Paul.
— Coś innego będzie później — musnęła go lekko w usta.
Paul sięgnął po wysokie na czterdzieści centymetrów, drewniane szachy turniejowe. Jeden czarny i jeden biały pionek zacisnął w rękach i wyciągnął dłonie przed siebie, by Joan mogła wybrać prawą lub lewą. Joan lekko dotknęła jego prawej pięści. Paul otworzył dłoń.
— Białe, zaczynasz — rzekł i odwrócił szachownicę tak, by białe figury znalazły się po stronie Joan.
Joan jak zwykle rozpoczęła gambitem królowej, a potem zaczęła dążyć do szewskiego mata, oczywiście Paul nie dopuścił do tej szkolnej zagrywki. Znowu — jak zawsze — zastanawiał się bardzo długo pomiędzy jednym ruchem a drugim, co prowadziło do tego, że Joan zaczynała się wyłączać i traciła czujność.
— Kupię zegar i będę mierzyć czas — groziła Paulowi, ale on niczym niezrażony nadal długo się zastanawiał nad każdym ruchem, tak, że w końcu Joan popełniła błąd. Utrata królowej zniechęcała ją do dalszej gry. Paul wygrał. Jak zwykle, kiedy miał przewagę czasową.
— Chcę rewanżu — powiedziała Joan z trudem ukrywając rozdrażnienie z powodu przegranej — ale teraz zagramy na czas — dodała. Paul się zgodził, bo chciał, żeby Joan spędziła z nim potem miło czas, kiedy otuli ich czarna noc i znajdą się tak bardzo blisko siebie.
— Dobrze, szybka rozgrywka na czas — powiedział Paul rozstawiając figury na szachownicy.
Tym razem Joan błyskawicznie zaatakowała czarnego króla, którym grał Paul. W grze na czas Paul popełniał błąd za błędem, nie mając dostatecznej ilości czasu na przemyślenie kilku ruchów do przodu. Joan tymczasem wręcz przeciwnie była skupiona, błyskawiczna, atakująca. Brak czasu działał na jej korzyść. Długie przerwy między jednym ruchem a drugim powodowały utratę koncentracji, a przy szybkich partiach zawsze wygrywała. Tym razem również. Miała satysfakcję i odzyskała dobry humor. Paul cieszył się tym, bo wiedział, że noc będzie wyjątkowo przyjemna.
— Świetnie -szepnął jej do ucha, odgarniając jej włosy i rozpinając guziki bluzki — tak samo dobrze rozegraj to w Wiedniu, potem w Berlinie i wróć szybko do mnie.
— Wrócę — odparła Joan z uśmiechem.
Wiedeń
Heinrich Wolf urodził się w kamienicy przy ulicy Sobieskigasse znajdującej się nieopodal Sobieskiplatz na pamiątkę zakończonej sukcesem odsieczy polskiego króla Jana III Sobieskiego, który uratował Wiedeń przed atakiem Turków, a w konsekwencji pozostawiając Europę wierną wierze chrześcijańskiej. Nie tylko Sobieski został uhonorowany ulicą w Wiedniu. Uświadomiła to Heinrichowi jego ukochana Anna, której babcia miała polskie korzenie. Sam Heinrich pewnie nie zwróciłby na to uwagi przechodząc ulicami Wiednia, nic a nic by go to nie obchodziło, ale Anna opowiadała mu, że oprócz Sobieskiego doceniono tu również polskich muzyków — Chopina, Kiepurę. Jan Kiepura, polski tenor był solistą Opery Wiedeńskiej. Jego talent i zasługi dla opery wiedeńskiej doceniono nadaniem nazwy ulicy w 14 dzielnicy, Jan-Kiepuragasse. Kiepura urodził się i wychował w Sosnowcu, przybył do Wiednia na początku swojej pracy, nie spodziewając się nawet tak wielkiej kariery. Oprócz tego, że śpiewał w Operze, grywał także w austriackich filmach. Do historii przeszły występy, jakie dawał po koncertach, kiedy przed Operą, na życzenie zachwyconej publiczności — stawał na dachu samochodu i śpiewał.