Dla Taty,
który nie zdążył wydać swojej książki. Ta jest też trochę Twoja.
Dla Mamy,
która była obok, nawet gdy nie wszystko rozumiała.
Rozdział 1 Zwyczajny dzień
Wiktoria Meral nigdy nie uważała się za osobę wyjątkową. Urodziła się w Jeleniowie — małym miasteczku, w którym ludzie znali się przynajmniej z widzenia. Jeleniów był miejscem, gdzie stare tradycje splatały się z nowoczesnością: wąskie uliczki wybrukowane prowadziły do malowniczych kamienic z secesyjnymi dekoracjami, a na każdym kroku można było natknąć się na artystyczne murale opowiadające historie mieszkańców..
Wiktoria spędzała dni na pracy fotografa ślubnego, spotkaniach z przyjaciółmi i malowaniu obrazów. Pędzle i farby pozwalały jej przenieść się w inny świat, daleko od codzienności. Żaden z obrazów jednak nie dorównywał temu jednemu, który wisiał nad jej biurkiem: białemu wilkowi i jeleniowi na urwisku. Wilk stał na krawędzi, a jego sierść lśniła w świetle księżyca. Oczy wilka skrywały dzikość i tajemnicę, a obok niego stał potężny jeleń z porożem przypominającym konary pradawnych drzew. Sylwetki obu stworzeń odcinały się od nieba w odcieniach granatu i fioletu, jakby scena pochodziła ze snu, a nie z jej wyobraźni.
Za każdym razem, gdy Wiktoria zatapiała wzrok w tym obrazie, czuła wibrację w głębi duszy. Nie potrafiła jej zdefiniować, ale instynkt podpowiadał jej, że zna to miejsce i te zwierzęta. Jakby żyły naprawdę — w jakimś zakamarku jej pamięci, do którego nie miała dostępu.
Każdy poranek zaczynała od filiżanki mocnej kawy, popijanej na parapecie. Z drugiego piętra kamienicy miała idealny widok na park — zieleń drzew kołysała się w rytmie porannego wiatru.
Jej ciemnobrązowe włosy, przycięte w modnego boba, miękko opadały na ramiona. Zielonoszare oczy lśniły energią, której nie sposób było przeoczyć. Czasami do jej drzwi pukały bezdomne koty, wyczuwając w niej duszę, której można zaufać. Zwierzęta lgnęły do niej w sposób, który wymykał się racjonalnemu wytłumaczeniu.
Dziś jednak jej poranek zakłócało niepokojące uczucie, którego nie potrafiła się pozbyć.
— Wika! Tutaj! — rozbrzmiał radosny głos Kuby, gdy tylko Wiktoria weszła do kawiarni „Pod Lipami”.
Przy stoliku siedzieli już wszyscy: Adam, Natalia, Ola, Michał i Kuba. Każdy z nich był inny, ale właśnie to sprawiało, że tak dobrze się dogadywali.
Kuba, który zawsze pierwszy witał wszystkich szerokim uśmiechem, poprawił swoją beżową bluzę i rzucił jej zawadiackie spojrzenie. Był wysokim brunetem o wiecznie potarganych włosach i oczach pełnych iskry. Zawsze miał gotową jakąś anegdotę albo żart, który rozładowywał każdą napiętą sytuację. Choć sprawiał wrażenie beztroskiego, potrafił być zaskakująco lojalny.
— Jesteśmy w komplecie! — Adam zerknął na zegarek. — Zamówię nam coś do picia, co wy na to? Ja wezmę podwójne espresso, muszę się skupić na wykładach.
Jasnobrązowe włosy przycinał krótko, a jego przenikliwe, szare oczy zdawały się dostrzegać więcej niż inni. Na uniwersytecie medycznym uchodził za umysł ścisły — logiczny, analityczny, zawsze krok przed resztą.
Zawsze miał plan, nawet gdy nikt jeszcze nie wiedział, że będzie potrzebny. Jego chłodna kalkulacja bywała irytująca, ale w kryzysie to on zachowywał zimną krew, gdy inni tracili głowę.
— Dla mnie latte macchiato z syropem waniliowym. — powiedziała Ola, na co inni zareagowali uśmiechem.
— Wiecie co? — kontynuowała Ola, bawiąc się kosmykiem swoich długich, złocistych włosów — Dziś w nocy… kurczę, sama nie wiem, jak to opisać. Miałam takie dziwne odczucia. Jakby… powietrze drgało, jakby coś wisiało w powietrzu. Też to czuliście? Albo jestem przewrażliwiona?
Ola była optymistką — pełną ciepła, nadziei, może czasem odrobinę naiwną, ale jej radość życia była zaraźliwa. Często znajdowała dobre strony nawet w sytuacjach, które dla innych byłyby beznadziejne.
Wiktoria zamarła na ułamek sekundy. Od kilku dni miała podobne wrażenie, ale nie chciała mówić o tym głośno. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się ostatniej nocy…
— Oczywiście, że coś wisi w powietrzu — wtrąciła Natalia, krzyżując ręce na piersi, po czym dodała — Dla mnie czarna, bez cukru. — I to na pewno nie jest to nic dobrego. Zawsze tak jest, najpierw cisza przed burzą, a potem… bum!
Natalia, jak zawsze, widziała świat w ponurych barwach. Była szczupła, miała ciemne, sięgające ramion włosy i bystre, nieufne spojrzenie. Sarkazm był jej naturalnym językiem, a pesymizm — tarczą ochronną przed rozczarowaniami. Ale kiedy sytuacja stawała się naprawdę trudna, potrafiła się wykazać niespodziewaną siłą.
— No weź, nic złego przecież się nie wydarzy — zaśmiał się Michał, poprawiając rękaw swojej czarnej koszulki, która opinała się na jego umięśnionych ramionach. — Może Oli odbiło od tych jej kryształów, czy tam innego voodoo? Ja poproszę kawę po irlandzku, żdla dobrego humorku! — Dodał żartobliwie.
Był typowym osiłkiem — wysoki, dobrze zbudowany, ale też prostoduszny. Nie zawsze łapał aluzje, ale był lojalny jak mało kto. Gdy ktoś z jego przyjaciół miał problem, Michał był pierwszym, który gotów był rzucić się w wir walki, nawet jeśli nie do końca wiedział, o co chodzi.
Wiktoria uśmiechnęła się lekko, po czym odparła:
— Może to tylko twoja wyobraźnia, Olu. Wiesz, jak to jest, stres, zmęczenie… Ciągle się wszystko zmienia, wariacki świat. Ja poproszę cappuccino– powiedziała, próbując zabrzmieć beztrosko.
Nie mogła wyjawić im prawdy. Uznaliby ją za wariatkę. Kuba, uśmiechając się szeroko, dodał.
— Ja Poproszę Flat White- powiedział radośnie.
Ola wzruszyła ramionami, ale spojrzenie miała nieco zamyślone.
— Może i masz rację. Może to tylko przesilenie wiosenne czy coś… Po prostu miałam takie wrażenie. Ale jestem pewna że coś wisi w powietrzu. Ta wczorajsza burza była jakaś bardzo dziwna.
Wiktoria spojrzała w dół i ujrzała rudego kota, który pojawił się nie wiadomo skąd. Jego spojrzenie przeszywało ją niczym bursztynowy laser, a w jej głowie… cisza. Nie słyszała słów, nie widziała obrazów. Zamiast tego poczuła: ciepło, spokój, znajomość. Instynktownie wiedziała, że kot czegoś od niej chce. Miejsce za jego uchem wyraźnie go swędziało. Z cichym uśmiechem sięgnęła i podrapała go dokładnie tam, gdzie potrzebował.
— No proszę, nasza zaklinaczka! — Michał roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Znowu czytasz zwierzętom w myślach, Wika?
— Daj spokój, Michał — odparła, prostując się i udając oburzenie. — Po prostu trafiłam w czuły punkt. Każdy lubi drapanie za uchem.
Kot otarł się jeszcze raz o jej nogę, jakby dziękował, a potem z wdziękiem pomknął w nieznanym kierunku, zostawiając Wiktorię z dziwnym uczuciem spełnienia i jeszcze większej ciekawości.
Rozmawiali przez dłuższą chwilę jak to robili dość często w tej kawiarni a potem się rozeszli, każdy w swoją stronę. Wiktoria pożegnała ich i wyszła na zewnątrz, wdychając chłodne powietrze.
Jeleniowskie ulice były już niemal puste. Latarnie rozświetlały bruki ciepłym, złotym blaskiem, a ostatni przechodni znikali w bramach kamienic. Zachodzące słońce malowało świat w odcieniach złota i fioletu, jakby ktoś rozlał na horyzoncie farby i pozwolił im swobodnie się przenikać.
Przystanęła na chwilę, wpatrując się w to niezwykłe niebo. W jej sercu narastało pragnienie uchwycenia tego momentu — fioletowej błyskawicy, która przecięła niebo tamtej nocy. Było w niej coś niepokojącego, ale i pięknego. Jakby należała do innej rzeczywistości. Jej widok wywołał u Wiktorii gęsią skórkę, poczuła niespotykana aurę wokół siebie.
W głowie zaczęły kłębić się pomysły. Już widziała płótno pokryte intensywnymi kolorami, niemal pulsujące energią. Sylwetki wilka i jelenia z jej obrazu stawały się coraz wyraźniejsze, splecione z tą niezwykłą burzą. Musiała to namalować. Musiała oddać te emocje.
Ruszyła w stronę swojego mieszkania. W głowie miała już gotowy plan na nowy obraz.
Wbiegła po schodach i otworzyła drzwi. Zapach farb i terpentyny uderzył ją w nozdrza. Podeszła do okna i spojrzała na miasto. Zapadający zmrok otulał Jeleniów ciemnym płaszczem, a pojedyncze światła w oknach tworzyły mozaikę.
Szybko rozstawiła sztalugi i rozłożyła płótno. Wyjęła farby, pędzle i zaczęła mieszać kolory, tworząc idealne odcienie granatu i fioletu. Wzięła głęboki oddech i zaczęła malować.
Początkowo tworzyła z precyzją i skupieniem. Ale wkrótce poczuła, jak ogarnia ją trans. Pędzel sunął po płótnie z nieokiełznaną energią, a kolory zaczęły tańczyć ze sobą w szalonym rytmie. Zapomniała o wszystkim — o czasie, o problemach, o otaczającym ją świecie. Była tylko ona, płótno i jej wizja.
W trakcie malowania sięgnęła po szklankę z wodą, która stała obok niej. Nagle, nie wiadomo dlaczego, strąciła ją. Szklanka upadła na podłogę, a woda rozlała się po panelach.
Wiktoria wyrwała się z transu. Zmarszczyła brwi i spojrzała na rozlaną wodę. Chciała szybko ją wytrzeć, żeby nie zniszczyć podłogi.
Ale wtedy zauważyła coś dziwnego.
Woda… wyparowała.
Nie było jej. Ani kropli. Panele były suche.
Wiktoria zamarła. Z niedowierzaniem wpatrywała się w podłogę. Co tu się właśnie stało?
Rozdział 2 Otwarcie portalu
Noc spowiła Jeleniów mrokiem, a ciężkie chmury zasnuły niebo. W oddali rozlegał się złowrogi pomruk silników wojskowych pojazdów, które niczym stalowe bestie, zmierzały w kierunku miejsca, gdzie poprzedniej nocy uderzyła fioletowa błyskawica. Dla żołnierzy z jednostki specjalnej, przywykłych do niecodziennych zdarzeń, wszystko wydawało się początkowo rutynowym zadaniem. Jednak w powietrzu wisiało coś nieuchwytnego, gęsta, niemal namacalna aura niepokoju, która sprawiała, że włoski na karku stawały dęba.
Dowódca jednostki, major Krzysztof Nowak, wyskoczył ze swojego opancerzonego samochodu terenowego. Jego twarz, poorana zmarszczkami, wyrażała skupienie i determinację. Spojrzał na teren przed sobą — ziemia była popękana i poszarpana, jakby pazury gigantycznego zwierzęcia rozdarły jej powierzchnię. W miejscu uderzenia pioruna był czarny krater. Wydawało się, że to jedynie kaprys natury, ale instynkt, wyostrzony latami służby, podpowiadał Nowakowi, że tym razem mają do czynienia z czymś znacznie poważniejszym.
— Zabezpieczyć teren! Natychmiast! — ryknął, a jego głos, wzmocniony przez megafon, poniósł się echem po okolicy. Żołnierze, niczym mrówki, zaczęli rozstawiać bariery i rozwijać jaskrawożółtą taśmę ostrzegawczą, odgradzając miejsce zdarzenia od reszty świata.
W miarę jak zbliżali się do krateru, napięcie rosło z każdym krokiem. Powietrze stawało się coraz gęstsze, lepkie, utrudniając oddychanie. Każdy ruch wymagał nadludzkiego wysiłku. W końcu, jeden z żołnierzy, młody kapral o bystrym spojrzeniu, zamarł w bezruchu, wskazując drżącym palcem na sam środek krateru.
— Co to, do diabła…? — wymamrotał, a jego głos utonął w szumie wiatru.
W samym sercu krateru, tam, gdzie jeszcze przed chwilą ziała pusta czerń, pojawiło się lustro. Nie było to jednak zwykłe zwierciadło. Jego powierzchnia pulsowała nierównym, fioletowym blaskiem, jakby żyła własnym, mrocznym życiem. Odbicia były zamazane, rozmyte, jakby rzeczywistość mieszała się z iluzją, prawda z fałszem. W lustrzanej tafli majaczyły nie tylko otaczające drzewa i sylwetki żołnierzy, ale także fragmenty innych, nieznanych miejsc — mroczne, poskręcane lasy, ruiny pradawnych budowli, sylwetki dziwacznych, nieludzkich stworzeń.
— Co to jest? — powtórzył pytanie żołnierz, robiąc niepewny krok w stronę portalu. Ból przeszył jego klatkę piersiową, jakby niewidzialna siła zaciskała się na jego płucach. Powietrze wokół niego zdawało się wirować, pozbawiając go tchu.
— Stój! — wrzasnął Nowak, zrywając się do biegu. — Nie zbliżaj się! Nie mamy pojęcia, z czym mamy do czynienia!
Energia, pulsująca z wnętrza portalu, była niemal namacalna. Wywoływała ból, mdłości, niepokojące zmiany w ciele. Każdy, kto znalazł się zbyt blisko, odczuwał jej niszczycielską moc.
— Należy to zbadać! — Major Nowak nie zamierzał się wycofywać. Jego głos, choć napięty, brzmiał pewnie. — Zabezpieczyć teren i przygotować sprzęt do analizy! Nie wiemy, co to jest, ale się dowiemy!
Wkrótce wokół portalu zaroiło się od naukowców i techników w białych kombinezonach. Rozstawili skomplikowane urządzenia pomiarowe, przypominające pajęczynę, która oplotła tajemnicze zjawisko. Wśród nich, niczym błyskawica w ciemności, pojawiła się kapitan Maria Kowalska — kobieta o stalowym spojrzeniu i umyśle ostrym jak brzytwa. Specjalistka od biologii molekularnej i ekspertka ds. energii alternatywnych, była prawą ręką Nowaka w rozwiązywaniu najbardziej skomplikowanych zagadek.
— Krzysztof! — zawołała, podbiegając do majora. Jej ciemne włosy, spięte w ciasny kok, podkreślały ostrość jej rysów. — Musimy ustalić, co to jest! Ta energia… czuję ją aż pod skórą! To nie jest nic, z czym mieliśmy do czynienia do tej pory!
— Zgadzam się — odpowiedział major, wbijając wzrok w pulsującą taflę portalu. — Ale musimy być cholernie ostrożni. Nie możemy pozwolić, by ktokolwiek podszedł za blisko! Nie wiadomo, co się stanie, gdy ktoś… lub coś… przejdzie na drugą stronę.
Nagle, powietrze wokół portalu zawirowało z gwałtowną siłą. Wszyscy obecni poczuli przeszywające zimno, jakby nagle znaleźli się w samym sercu arktycznej zamieci. Z mroku wyłoniła się postać, rodem z najgorszych koszmarów. Istota była przygarbiona, jej ciało pokrywała czarna, połyskująca substancja, przypominająca płynny smołę. Długie, ostre jak brzytwy szpony lśniły złowrogo w świetle reflektorów. Oczy, puste i głębokie jak studnie bez dna, emanowały czystym chłodem, pozbawionym jakichkolwiek ludzkich uczuć. Stwór poruszał się z nienaturalną płynnością, jakby unosił się nad ziemią, przecząc prawom grawitacji.
— Co to, u licha, jest?! — krzyknął jeden z żołnierzy, cofając się gwałtownie. Jego twarz wykrzywił grymas panicznego strachu.
Stwór, bez ostrzeżenia, rzucił się na najbliższego technika. Rozległ się przeszywający krzyk, brutalnie przerwany, gdy potwór jednym, błyskawicznym ruchem szponów rozszarpał mężczyznę na strzępy. Krew trysnęła na wszystkie strony, barwiąc ziemię na szkarłatno.
Chaos wybuchł w ułamku sekundy. Nerwowe krzyki, serie z karabinów, odgłosy szamotaniny — wszystko to zlało się w jedno. Żołnierze otworzyli ogień, ale kule zdawały się przelatywać przez stwora, nie czyniąc mu najmniejszej szkody. Jego ciało wibrowało, rozmywało się, jakby było zrobione z gęstego dymu. Każda kula znikała w jego mrocznej postaci, jakby pochłaniał je sam mrok.
— Strzelać! — ryknął major Nowak, a w jego głosie, po raz pierwszy, zabrzmiała nuta paniki. Nie miał pojęcia, jak pokonać to coś, ale wiedział, że musi chronić swoich ludzi.
Stwór poruszał się z niesamowitą szybkością, unikając kul zręcznością drapieżnika. Jego oczy, lśniące w ciemności, zdawały się hipnotyzować żołnierzy, paraliżując ich strachem.
W końcu, jeden z żołnierzy, ten sam, który pierwszy zauważył portal, dostrzegł coś, co mogło być ich jedyną szansą. Stwór, w ferworze walki, odchylił głowę, ukazując małą, pulsującą szczelinę tuż nad oczodołami.
— Celujcie w głowę! — wrzasnął, wskazując na wrażliwe miejsce. — Między te cholerne ślepia!
Major skinął głową. To była szalona taktyka, ale nie mieli nic do stracenia. Skupili cały ogień na wskazanym punkcie. Po kilku, wydawałoby się, nieskończenie długich sekundach, udało im się trafić. Stwór wydał z siebie przeraźliwy, nieludzki ryk, który przeszył powietrze jak ostrze. Jego ciało zadrgało w konwulsjach, szpony wykonały ostatni, rozpaczliwy ruch, a potem padł bezwładnie na ziemię. Ale to nie był koniec. Zamiast opaść bez życia, stwór zaczął się gwałtownie zmieniać. Jego ciało pulsowało, rozszerzało się i kurczyło, a wokół niego unosiła się gęsta, czarna mgła, przypominająca dym z piekielnego ognia. Żołnierze patrzyli na to z przerażeniem, nie mogąc zebrać żadnego dowodu, nie mogąc nawet dotknąć tego, co przed chwilą wydawało się realne.
— Co to było, do diabła? — wyszeptała Maria, a jej głos drżał. Jej twarz była blada jak kreda, oczy szeroko otwarte z niedowierzania i strachu.
Major Nowak stał osłupiały, z opuszczoną bronią. Czuł, że jego dotychczasowe rozumienie świata właśnie legło w gruzach. Wiedział tylko jedno — to wydarzenie zmieni wszystko. Na zawsze.
— Nie ma… żadnych śladów… — powiedziała Maria, podchodząc do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą leżał stwór. Jej głos był ledwo słyszalny. — Jak to możliwe? Nie ma nawet skrawka… niczego!
Nowak spojrzał na nią z niepokojem.
— Musimy o tym porozmawiać. Natychmiast. — rzekł.
Odeszli na bok by nikt ich nie słyszał.
Major Krzysztof Nowak i kapitan Maria Kowalska oddalili się od reszty zespołu, szukając odrobiny prywatności za osłoną potężnego, wojskowego samochodu terenowego. Gdy stanęli obok siebie, w cieniu rzucanym przez pojazd, Krzysztof spojrzał Marii prosto w oczy. Jego spojrzenie było twarde, ale widać było w nim narastające zaniepokojenie.
— Co to, do cholery, mogło być? — spytał krótko, bez zbędnych wstępów. — Czym jest ta… ta przeklęta dziura w ziemi? Jaka jest twoja opinia, Mario? Tylko szczerze.
Maria zamyśliła się na chwilę, zaciskając usta. Jej umysł, niczym superkomputer, analizował wszystkie dostępne dane, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie tego, co się wydarzyło.
— To… to może być portal — zaczęła, mówiąc szybko, jakby bała się, że zaraz straci wątek. — Portal do innego wymiaru… albo do jakiegoś alternatywnego świata. Wyobraź sobie… wieloświaty… miejsca, gdzie istnieją równoległe rzeczywistości, gdzie wszystko jest inne… Może ten stwór… ta bestia… pochodzi właśnie stamtąd?
Nowak przytaknął, choć na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Słowa Marii brzmiały jak fragment taniego filmu science fiction, ale w tej sytuacji, po tym, co zobaczyli, nie mógł wykluczyć żadnej możliwości.
— Portal… energia… — mruknął pod nosem. — Wszyscy to czuliśmy… tę dziwną siłę… Jak to wpływało na nas? Dlaczego?
— To jest właśnie najbardziej zagadkowe — odpowiedziała Maria, marszcząc czoło. — Ta energia… emanowana przez portal… ona może wpływać na nasze ciała na poziomie molekularnym… Może zmieniać nasze postrzeganie rzeczywistości… a może nawet… modyfikować nasze DNA. Słyszałeś o teorii wieloświatów Everetta?… Jeśli istnieją równoległe wszechświaty, to może… nasza rzeczywistość jest tylko jedną z nieskończenie wielu opcji?…
Krzysztof potarł podbródek, zamyślony.
— Mówisz o tym… poważnie?… Uważasz, że to… to w ogóle możliwe?…
Maria wzruszyła ramionami, bezradnie rozkładając ręce.
— Nie mamy żadnych dowodów naukowych, Krzysztof… Na razie to tylko… spekulacje… Ale jeśli te… portale… naprawdę istnieją, to mogą być przejściami… między różnymi wersjami rzeczywistości… To by wiele wyjaśniało… Ale na razie to tylko… domysły.
Zamknęła na chwilę oczy, próbując zebrać myśli. Sytuacja była tak absurdalna, że trudno było zachować trzeźwość umysłu.
— A co, jeśli… — podjęła po chwili, otwierając oczy — co, jeśli to nie są tylko alternatywne światy, ale… portale prowadzące do… zupełnie innych miejsc w naszej galaktyce?… Może ten stwór… to nie jest wytwór naszej wyobraźni, ale… istota z innej planety… gdzie obowiązują zupełnie inne prawa fizyki, inne prawa biologii?… To mogłoby wyjaśnić, dlaczego był tak… odporny na naszą broń… dlaczego tak łatwo unikał kul…
Nowak skinął głową, czując, jak narasta w nim fala zimnego, nieprzyjemnego napięcia.
— To brzmi jak… jak scenariusz filmu science fiction… Ale… kurwa, co jeśli to prawda?… Co to, do cholery, oznacza dla nas?…
Maria westchnęła ciężko, przeczesując palcami włosy.
— To oznacza, że musimy być… ekstremalnie ostrożni, Krzysztof. Jeśli te portale prowadzą do… innych miejsc… do innych światów… to nie mamy pojęcia, co jeszcze może się z nich wydostać… Każda nowa istota… może mieć własne, nieznane nam moce… własne zasady… A my… my nie jesteśmy przygotowani na walkę z czymś tak… obcym… z czymś, czego nie rozumiemy…
Krzysztof spojrzał w stronę portalu, w jego oczach malował się strach i determinacja.
— Musimy… znaleźć sposób, żeby to… kontrolować… Musimy zabezpieczyć to miejsce… i opracować jakiś… cholerny plan działania…
Wrócili do reszty zespołu, niosąc ze sobą ciężar nowej, przerażającej wiedzy. Wiedzieli, że czekają ich jeszcze większe wyzwania — nie tylko walka z nieznanymi istotami, ale także próba zrozumienia natury tego tajemniczego portalu, który otworzył przed nimi drzwi do nieznanego.
Krzysztof spojrzał w stronę portalu, a w jego oczach na moment pojawił się cień dawnego koszmaru. *Cień*, pomyślał gorzko. Tamta operacja… tamten mrok… Czy to możliwe, żeby historia się powtarzała?
— Musimy… znaleźć sposób, żeby to… kontrolować — powiedział, a jego głos był dziwnie ochrypły. — Musimy zabezpieczyć to miejsce… i opracować jakiś… cholerny plan działania… I tym razem, Mario — dodał, patrząc jej prosto w oczy — nikt nie zginie.”
W jej spojrzeniu pojawiło się zrozumienie. Skinęła głową. Operacja *Cień* nauczyła ich, jak wielka potrafi być pustka po stracie członków drużyny.
Tej nocy, ku uldze wszystkich, nie doszło do kolejnych incydentów. Żadna inna istota nie wyłoniła się z portalu. Wojsko szczelnie zabezpieczyło teren, otaczając go kordonem żołnierzy i sprzętu. Rozpoczęto nocne patrole, mające na celu monitorowanie sytuacji i zbieranie danych na temat energii, którą emanował portal.
Maria, jednak, nie mogła oderwać wzroku od pulsującej tafli. Coś w jej wnętrzu mówiło jej, że to jeszcze nie koniec. Że najgorsze dopiero przed nimi.
— Krzysztof… — szepnęła, podchodząc do majora. — Spójrz… spójrz na to odbicie… w tym lustrze. To rozmyte ale… Czy ty… czy ty też widzisz… ludzką postać?
Rozdział 3 Rozmowa z Adamem
Wiktoria czuła na plecach dziwne ciarki. Każdego dnia budziła się z poczuciem, że coś się zmienia, że nadchodzi coś wielkiego. Choć na zewnątrz wszystko wydawało się normalne, ona wiedziała, że w jej życiu zachodzą istotne przemiany.
Tego popołudnia postanowiła spotkać się z Adamem, by podzielić się swoimi przemyśleniami i zapytać, czy on również odczuwa coś dziwnego. Po krótkiej wymianie wiadomości umówili się w małej kawiarni w centrum Jeleniowa, gdzie często spędzali czas.
Gdy weszła do kawiarni, przyjemny zapach świeżo parzonej kawy i ciast unosił się w powietrzu. Adam siedział przy stoliku w rogu, z opasłym tomiskiem medycznym otwartym przed sobą. Na jej widok podniósł wzrok znad książki, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Machnął ręką na powitanie.
— Cześć, Wika! — powiedział, odkładając książkę i zdejmując okulary. — Jak leci? Co tam u naszej artystki?
— Cześć! — odpowiedziała Wiktoria, siadając naprzeciwko niego. — Właśnie… o tym chciałam z tobą pogadać. Co u ciebie?
Adam westchnął przeciągle. — Wiesz, ostatnio mam… jakby… problemy z oddychaniem. Dziwne uczucie, jakby powietrze było gęstsze niż zwykle, trudniej mi złapać pełny oddech. Może to stres? Ciągły wyścig szczurów na uczelni.
Wiktoria skinęła głową, chociaż w jej myślach pojawiły się sprzeczne uczucia. Sama czuła się inaczej — miała wrażenie, że potrafi oddychać pełną piersią, jakby powietrze wokół niej było czystsze, a wszystkie atomy zaczęły tańczyć. Czuła przypływ energii, którego nie potrafiła wytłumaczyć.
— Rozumiem… — powiedziała powoli. — A poza tym? Jak praca?
— Mam do przygotowania sporo nowych wykładów. Anatomia to podstawa, muszę to solidnie opracować, żeby studenci wynieśli z zajęć jak najwięcej. — Adam ożywił się, mówiąc o swojej pracy. — Poza tym mam nowego, obiecującego studenta. Chłopak ma talent, rękę chirurga i błyskotliwy umysł. Jeszcze o nim usłyszymy!
Wiktoria uśmiechnęła się. Adam był typem naukowca, całkowicie pochłoniętego swoją dziedziną.
— To świetnie — stwierdziła. — Widać, że kochasz to, co robisz.
— A ty? Masz w najbliższym czasie jakieś ciekawe sesje? — zapytał Adam.
— Tak, jutro mam sesję ślubną — odpowiedziała Wiktoria, a jej oczy rozbłysły. — Uwielbiam fotografować śluby. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko!
Adam skinął głową. — Super, ale bądź ostrożna… Słyszałem, że wojsko pojawiło się w Jeleniowie i zabezpieczyło teren za lasem. Jakiś wypadek czy co? Może lepiej się tam nie kręcić.
Wiktoria poczuła dreszcz emocji — myśl o wojsku tylko potwierdzała jej przeczucia. Ciągle czuła ciarki na plecach, wiedziała, że coś wielkiego miało nadejść.
— Dzięki za ostrzeżenie — powiedziała, próbując ukryć zaniepokojenie. — Może faktycznie wybiorę inną lokalizację na plener…
Rozmowa toczyła się dalej, swobodnie przechodząc z tematu na temat. Adam był dla niej oparciem, głosem rozsądku, który sprowadzał ją na ziemię.
Po pewnym czasie Wiktoria spojrzała na zegarek.
— O rany, ale ten czas leci! — powiedziała nagle, zrywając się z krzesła. — Muszę lecieć! Kompletnie zapomniałam naładować baterie do aparatu!
Adam uśmiechnął się, również wstając.
— Powodzenia! Pochwal się potem zdjęciami. Jestem ciekaw, co tym razem wymyślisz.
Wiktoria skinęła głową, opuszczając kawiarnię. W drodze do domu jej myśli nie dawały jej spokoju, a ciarki nie opuszczały jej pleców. Wiedziała, że nadchodzą zmiany, które mogą odmienić jej życie na zawsze.
Rozdział 4 Sesja zdjęciowa
Następnego ranka Wiktoria obudziła się wcześnie, z dziwnym przeczuciem, że ten dzień będzie inny. Może to echo wczorajszej rozmowy z Adamem, może coś bardziej ulotnego — subtelny niepokój przeplatany ekscytacją. Miała przed sobą sesję zdjęciową w jednym z najbardziej malowniczych zakątków okolic Jeleniowa. Dziś pracowała sama, bez asystenta, co pozwalało jej całkowicie zanurzyć się w intuicji. Lata doświadczenia nauczyły ją, że najlepsze zdjęcia rodzą się wtedy, gdy potrafi dostroić się do emocji ludzi i pulsującego wokół życia.
Wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę miejsca, które z każdą chwilą budziło się do życia. Droga wiła się przez pola skąpane w porannej rosie, mijane łąki lśniły zielenią, a w oddali majaczyły wzgórza porośnięte gęstym lasem. Słońce dopiero zaczynało malować świat złotem, a każdy zakręt odsłaniał nowe, zapierające dech w piersiach widoki. W takich momentach czuła, że jej praca to coś więcej niż tylko fotografia — to sztuka zamykania ulotnych chwil w kadrach, które opowiedzą historię.
Gdy dotarła na miejsce, przed jej oczami rozciągał się krajobraz jak z baśni — jezioro o tafli gładkiej jak lustro odbijało błękit nieba, a wokół szumiały drzewa, wśród których plątały się dzikie kwiaty. Na skraju polany czekała para. Wiktoria od razu wyczuła między nimi więź — subtelną, nienachalną, prawdziwą. Kobieta miała na sobie zwiewną suknię w odcieniach ecru, delikatnie tańczącą na wietrze, a mężczyzna, w eleganckim garniturze, emanował spokojem i pewnością siebie. Wiktoria uśmiechnęła się — czuła, że to będzie wyjątkowa sesja.
Rozłożyła sprzęt, każdy element znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien. Lata pracy wykształciły w niej niemal nadnaturalną zdolność odnajdywania rzeczy bez patrzenia. Było to coś więcej niż rutyna — niemal jakby aparat, obiektywy i filtry miały własne byty, subtelnie z nią współpracując. Zanim zaczęła fotografować, spędziła chwilę na rozmowie z parą. Wiedziała, że kluczem do udanych zdjęć jest nie tylko odpowiednie światło czy kompozycja, ale też emocje, które uwieczni.
— Nie patrzcie w obiektyw — powiedziała cicho, niemal szeptem. — Po prostu bądźcie tu i teraz. Reszta przyjdzie sama.
Złapała pierwszy kadr. Kasia, bo tak miała na imię panna młoda, spojrzała w dół, jakby ukrywała coś w głębi serca. Mężczyzna, wyczuwając jej myśli, delikatnie ujął jej dłoń. To był moment. Wiktoria wiedziała, że właśnie dla takich chwil zajmuje się fotografią.
Z każdym kolejnym zdjęciem sesja nabierała płynności. Powietrze było lekkie, pełne ciepłych promieni słońca, które igrały na powierzchni wody. Mgła unosiła się nad polaną, jakby sama natura chciała dodać tej historii odrobinę magii. Wiktoria poruszała się niemal instynktownie, wychwytując drobne detale — migoczące krople rosy na trawie, cienie tańczące na wodzie, subtelny ruch sukni rozwiewanej wiatrem.
W pewnym momencie mężczyzna zaprosił ukochaną do tańca. Ich ciała poruszały się w rytmie, którego nie słyszało żadne ucho, ale który czuło serce. Wiktoria wiedziała, że to jeden z tych obrazów, które zostają z człowiekiem na całe życie. Ustawiła aparat, przymierzyła kadr — klik. Zatrzymana chwila, uchwycone uczucie.
Z biegiem dnia czuła coraz większą jedność ze swoim otoczeniem. Fotografia nie była już tylko zapisem obrazu — była rejestracją energii, emocji, czegoś, co trudno uchwycić słowami. Każdy element jej sprzętu zdawał się oddychać razem z nią, jakby poddawał się jej intencjom. To była magia — nie ta z baśni, ale ta prawdziwa, rodząca się z pasji i doświadczenia.
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, złocąc jezioro i otulając krajobraz ciepłym światłem, Wiktoria wiedziała, że uchwyciła coś wyjątkowego. Ostatnie kadry — sylwetki na tle nieba, dłonie splecione w geście, który nie potrzebował słów.
Gdy sesja dobiegła końca, a para podziękowała jej z uśmiechem pełnym wdzięczności, Wiktoria zebrała sprzęt i ruszyła w drogę powrotną. Ale coś ją zatrzymało. Przez moment nie potrafiła zrozumieć, co dokładnie — lekkie drżenie w powietrzu, może instynkt?
Zamiast skręcić w znaną trasę do Jeleniowa, spojrzała w stronę odległego błysku świateł. Serce przyspieszyło. Jakby jakaś niewidzialna siła szeptała jej, że powinna tam pojechać. Bez większego namysłu, skręciła na nieznaną drogę. Krajobraz wokół zdawał się zmieniać — drzewa kładły dłuższe cienie, wiatr niósł echo czegoś nieuchwytnego. Wkrótce znalazła się w miejscu, które nie przypominało niczego, co znała. Barierki, taśmy ostrzegawcze, wojskowe światła — coś tu się działo. Coś, czego nie rozumiała.
Zatrzymała samochód i podeszła do żołnierza pilnującego wjazdu.
— Co tu się stało? — zapytała.
Jego wzrok był surowy, głos pozbawiony emocji.
— To nie miejsce dla cywilów. Proszę wrócić do miasta.
Nie ustąpiła.
— Ale…
— Nie możemy nic powiedzieć.
Coś było nie tak. Czuła to w kościach. Coś ją tu przyciągnęło, coś więcej niż zwykła ciekawość. Czy to możliwe, że właśnie tutaj miała znaleźć odpowiedzi, których nawet nie wiedziała, że szuka?
Wiktoria zawróciła do samochodu, ale serce biło jej szybciej. Ta noc miała przynieść coś więcej niż tylko zmęczenie po udanej sesji. Coś się w niej rozwijało. I wiedziała, że nie może tego zignorować.
Rozdział 5 Robot
Major Krzysztof Nowak i kapitan Maria Kowalska stali przed pulsującym portalem. Powietrze drgało, jakby samo nie mogło zdecydować, czy należy do tego świata, czy do tamtego.
— Maria — powiedział Krzysztof, obserwując przygotowywaną stację pomiarową — musimy dowiedzieć się, co tam jest. To może być klucz do zrozumienia, z czym mamy do czynienia.
Maria skinęła głową. W jej zielonych oczach czaiła się determinacja. Na wojskowym pojeździe stał robot zwiadowczy, gotowy do pierwszej zdalnej eksploracji.
— Wprowadzam komendy — oznajmił Krzysztof, wciskając serię przycisków na panelu sterowania. — Robot rusza. Patrz uważnie na sygnały.
Kamera urządzenia włączyła się, a na ekranie kontrolnym pojawił się obraz. Przez pierwsze sekundy wszystko było zamglone, kontury zlewały się w jednolitą masę.
— Obraz jest niestabilny — zauważyła Maria, analizując wskazania czujników. — Coś podnosi temperaturę wewnątrz robota. Czujniki pokazują, że się przegrzewa.
Na ekranie powoli zaczęły wyłaniać się pierwsze detale. Gęsta, lepka substancja otaczała urządzenie, migocząc odcieniami błękitu i zieleni. Przez jej powierzchnię przemykały drobne, fluorescencyjne cząsteczki.
— Ten portal nie prowadzi do zwykłej przestrzeni — stwierdził Krzysztof. — To bardziej przypomina środowisko o ekstremalnej gęstości.
— Sensory wskazują, że robot porusza się w czymś, co przypomina żel — potwierdziła Maria. — Może to naturalna bariera albo zupełnie inna forma materii.
Alarm na panelu rozbłysnął na czerwono. Temperatura wewnątrz urządzenia rosła w zastraszającym tempie.
— Musimy go wycofać — rzucił Krzysztof, zaciskając palce na kontrolerze. — Za chwilę się przegrzeje!
Maria, wpatrzona w ekran, niemal nie słyszała jego słów.
— Poczekaj — wyszeptała. — Widzisz te struktury? One się ruszają.
Krzysztof zawahał się. Przez zamglony obraz powoli wyłaniały się formy przypominające organizmy. Pulsowały, zmieniały kształty, jakby żyły w swoim własnym tempie.
— Czy to możliwe, że patrzymy na formę życia? — spytał.
Maria skinęła głową, analizując dane.
— To może być cały ekosystem, a my nawet nie znamy jego zasad. Musimy zebrać jak najwięcej informacji.
Obraz na ekranie wyostrzył się na chwilę. Robot przedzierał się przez substancję, a za nią zaczęły wyłaniać się wyraźne kształty. Struktury zdawały się układać w powtarzalne wzory, niemal przypominające symbole.
Maria wstrzymała oddech.
— To wygląda jak zapis, jak… hieroglify? — wyszeptała. — Może to nie tylko życie. Może to inteligencja.
Alarm w kabinie rozległ się ponownie.
— Temperatura krytyczna! — ostrzegł Krzysztof. — Musimy go natychmiast wycofać!
Zanim jednak zdążył wprowadzić komendę, obraz na ekranie zatrząsnął się gwałtownie. Zniekształcone zakłóceniami kontury nagle uformowały kształt… twarzy. Twarzy kogoś, kto patrzył prosto w kamerę robota.
Krzysztof poczuł dreszcz na plecach.
— Maria… — wyszeptał. — To nie może być przypadek.
Twarz na ekranie drgała, pojawiała się i znikała, jakby była tylko cieniem rzeczywistości. Po chwili sygnał urwał się całkowicie. Ekran stał się czarny.
— Straciliśmy kontakt — powiedziała Maria, a w jej głosie słychać było niepewność.
Krzysztof powoli odsunął ręce od kontrolera. Przez moment w kabinie panowała tylko martwa cisza.
Po powrocie do bazy major Nowak zwołał pilne spotkanie. W sali konferencyjnej panowało napięcie. Na ekranie wyświetlały się ostatnie obrazy przechwycone przez robota — pulsujące struktury, mroczne kształty i zamazany kontur twarzy.
— Straciliśmy robota — zaczął Nowak. — Nie mamy pojęcia, co się z nim stało, ale jedno jest pewne: tam jest coś więcej niż tylko portal.
W sali rozległy się szepty. Maria zabrała głos:
— Analiza danych wskazuje, że to środowisko nie przypomina niczego, co znamy. Gęstość materii, temperatura, reakcje chemiczne — wszystko jest inne. Ale najważniejsze są te kształty. One mogą coś oznaczać.
Nowak spojrzał na nią.
— Wiemy jedno — powiedział wolno. — Tam jest ktoś albo coś, co patrzyło prosto na nas.
Zapadła cisza. Wiedzieli, że od tej chwili nie mogą traktować tego jako zwykłego zjawiska. Portal nie był tylko przejściem do innego wymiaru.
Był furtką. A pytanie brzmiało: kto, lub co, jest po drugiej stronie?
Rozdział 6 Wspomnienie
Wiktoria siedziała przy biurku w swoim ciemnym, przytulnym pokoju. Jedynym światłem był delikatny blask ekranu monitora. Po intensywnej sesji zdjęciowej nadszedł czas na uporządkowanie materiałów. Na ekranie przesuwały się setki fotografii — każda pełna emocji.
Przy pierwszym przeglądzie jej wzrok przykuła niepokojąca anomalia. Na niektórych zdjęciach w tle widoczne były dziwne plamy, przypominające obłoki. Miały w sobie coś nierealnego — jakby były częścią zdjęcia, ale jednocześnie czymś nałożonym na kadr. Przypominały zorze polarną zamkniętą w obrazie.
Najpierw pomyślała, że to defekt aparatu, ale im dłużej się w nie wpatrywała, tym bardziej czuła, że jest w nich coś więcej — jakaś energia, którą czuła od jakiegoś czasu.
Włączyła program do obróbki i zaczęła usuwać anomalie. Palce błyskawicznie przesuwały się po tablecie graficznym, a pędzle w Photoshopie precyzyjnie eliminowały plamy. Każde kliknięcie było pewne i precyzyjne, a Wiktoria z zadumą patrzyła, jak te dziwne smugi powoli znikają. Mimo to w głowie miała wrażenie, że usuwa coś więcej niż błędy na zdjęciach. Coś, co może było echem siły, której nie rozumiała.
Choć zdjęcia nabierały klarowności, tło wciąż wydawało się skrywać resztki tajemnicy. Przypominało jej to obrazy, które widziała we śnie — o gęstym, mrocznym lesie, w którym rzeczywistość mieszała się z czymś nieuchwytnym.
Czy możliwe, że aparat uchwycił coś, czego ludzkie oko nie powinno widzieć?
Siedziała zamyślona, analizując każdy kadr. Retusz, który powinien być czysto technicznym zadaniem, zmienił się w introspekcję. Czy to, co usuwała, było zwykłym efektem ubocznym aparatu, czy może czymś znacznie większym?
Nagle zadzwonił telefon.
Na wyświetlaczu pojawiło się imię mamy. Uśmiechnęła się i odebrała.
— Cześć, mamo! Jak się masz? — zapytała.
— Witaj, kochanie — usłyszała ciepły głos. — Właśnie wspominaliśmy z tatą twoje zdjęcia. Wszystko u ciebie w porządku?
Wiktoria zawahała się. Ostatnie dni były tak dziwne, pełne pytań, że rozmowa z rodzicami wydawała się nagle bardzo potrzebna.
— Wiesz, mamo… tak sobie myślę o dzieciństwie. Pamiętacie coś dziwnego? Coś, co sprawiało, że czułam się… inna? Tak jakbym nie do końca pasowała?
Zapadła chwila ciszy. Wstrzymała oddech.
— Wiesz, skarbie — odezwał się w końcu tata. — Ty zawsze byłaś wyjątkowa. Nie przypominam sobie niczego niepokojącego, ale zawsze byłaś bardzo wrażliwa. Miewałaś niezwykłe spostrzeżenia, jakbyś widziała więcej niż inni.
— No i szpital po porodzie — dodała mama. — Pamiętasz tę historię?
Wiktoria zmarszczyła brwi.
— Tak, tata mi o tym opowiadał… Mówili, że myśleli, że… że umarłam — wyszeptała. — Że nie wyczuwali pulsu, oddechu… a potem nagle zaczęłam płakać.
— Nasz mały cud — dodała mama. — Lekarze byli zdumieni. Tłumaczyli coś o rzadkich przypadkach, chwilowym zaniku funkcji życiowych… ale my z tatą wiedzieliśmy, że to coś więcej.
Wiktoria przycisnęła telefon do ucha. Choć znała tę historię, za każdym razem budziła w niej dziwne uczucia.
Czy mogło to mieć związek z tym, co się teraz działo? Z energią, którą widziała na zdjęciach? Z przeczuciami, które nie dawały jej spokoju?
— Dziękuję, że mi o tym przypomnieliście — powiedziała cicho. — Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym tak bardzo. Teraz… teraz zaczynam się zastanawiać, czy ma to jakiś wpływ na to, kim jestem.
Mama westchnęła ciepło.
— Wiktorio, kochanie, zawsze byłaś i będziesz dla nas wyjątkowa. Nie wiem, co tam się u ciebie dzieje, ale nie martw się tym, co myślą inni. Liczy się to, kim jesteś i czego pragniesz.
— Słuchaj serca, Wiktorio — dodał tata. — A my zawsze będziemy cię wspierać. Pamiętaj o tym.
— Dziękuję — powiedziała, czując, jak ciepło ich słów otula ją przez telefon.
Rozłączyła się, ale myśli nadal kłębiły się w jej głowie.
Czy to wszystko było przypadkiem? Czy jej historia narodzin była kluczem do tego, co dzieje się teraz?
Spojrzała na ekran komputera. Teraz już wiedziała, że odpowiedzi nie znajdzie w pikselach.
Musiała szukać gdzie indziej.
Rozdział 7 Tajemnicza kartka
Po ostatnich dramatycznych wydarzeniach jednostka była w stanie podwyższonej gotowości. Po krwawej walce z potworem, który wył z agonii, wprowadzono dodatkowe środki bezpieczeństwa: wzmocnione patrole, kamery termowizyjne, systemy alarmowe. Wszystko miało zagwarantować, że żadne zagrożenie nie przemknie niezauważone.
A jednak pewnego dnia wydarzyło się coś, co zachwiało ich pewnością i wprowadziło chaos w skomplikowaną układankę.
Późnym wieczorem oddział pod dowództwem majora Krzysztofa Nowaka i kapitan Marii Kowalskiej otrzymał sygnał o ataku. Bestia była większa, odporniejsza i bardziej agresywna niż poprzednie. Rozpoczęła się chaotyczna walka. Przez kilkadziesiąt minut żołnierze używali wszystkiego, co mieli: skoordynowanego ognia, granatów hukowych, precyzyjnych rozkazów. W końcu powalili potwora. Na ich oczach rozpadł się na tysiące kawałków czarnego dymu, które rozwiały się w powietrzu.
A potem na ziemi znaleziono coś, co zmieniło wszystko.
Tuż obok miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu leżał potwór, leżała kartka wyrwana ze starej księgi. Papier był pożółkły, brzegi poszarpane. Widniał na nim rysunek dziewczyny o delikatnych rysach, długich włosach i hipnotyzujących, smutnych oczach. Jej spojrzenie zdawało się błagać o pomoc.
Żołnierze zgromadzili się wokół znaleziska.
— Co to, do cholery, jest? — rzucił jeden z nich. — List od potwora? Pamiątka po walce?
Major Nowak zmarszczył brwi, wpatrując się w kartkę.
Kapitan Kowalska, dotąd milcząca, odezwała się:
— Może to ma związek z istotami zza portalu. Albo ktoś z zewnątrz próbuje nawiązać kontakt.
Wtedy odezwał się sierżant Marek.
— Dwa dni temu widziałem tę dziewczynę przy barierkach. Wypytywała o portal.
Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
— Jak to możliwe, sierżancie? — Nowak zmarszczył brwi. — To obszar zamknięty! Pamiętasz, co dokładnie mówiła?
Marek skinął głową.
— Pytała, co to za miejsce. Mówiła tak, jakby żądała wyjaśnień.
Kowalska podeszła bliżej, patrząc na kartkę.
— Kartka, ta dziewczyna… To się ze sobą łączy. Powinniśmy ją odnaleźć.
Atmosfera zgęstniała. Niepewność mieszała się z napięciem. W oddali rozlegał się dźwięk alarmów i trzaski energii wokół portalu.
— Musimy się dowiedzieć, co to oznacza — zdecydował Nowak. — Zabieramy kartkę do laboratorium. Ostrożnie, żeby jej nie uszkodzić.
— Pełny raport, Marku — dodała Kowalska. — Każdy szczegół może mieć znaczenie.
Podczas gdy wojskowi analizowali sytuację, w ich głowach pojawiały się pytania. Kim była ta dziewczyna? Dlaczego jej wizerunek znalazł się na kartce, tuż obok miejsca, gdzie rozpłynął się potwór?
Sierżant Marek spojrzał na horyzont.
— Tak naprawdę niewiele się wydarzyło, majorze — powiedział wolno. — Przyjechała samochodem i wypytywała. Nie spisałem rejestracji. Nie wydawało mi się to istotne.
— Pamiętasz, jak wyglądała? — upewnił się Nowak.
— Tak, majorze.
— To czekać na rozkazy.
Z nastaniem świtu wojsko przygotowywało się do dalszych działań. Obszar poszukiwań trzeba było rozszerzyć. Coś się działo. Ta kartka mogła być kluczem do czegoś większego.
Major Nowak, swoim zwyczajem, wydawał komendy.
Nagle spojrzał na Marka, który stał na uboczu, zadumany.
— Sierżancie, pojedziesz z Piotrem do miasta. Znajdźcie mi tę dziewczynę.
Marek skinął głową.
— Tak jest, majorze.
Kowalska podkreśliła wagę misji:
— Kontaktuj się z nami na bieżąco. Liczy się każda informacja.
Marek zerknął na kartkę w dłoni Nowaka. Miał złe przeczucia.
Szary transport wojskowy ruszył w stronę miasta, znikając za zakrętem.
Poszukiwania właśnie się zaczęły.
Rozdział 8 Ostatnie spotkanie
Wiktoria wróciła do centrum miasta, mając nadzieję, że codzienne sprawy pozwolą jej oderwać się od natrętnych myśli. Po szybkich zakupach wpadła do „Pod Lipami”, gdzie obiecała spotkać się z przyjaciółmi.
Gdy tylko weszła do kawiarni, poczuła ulgę. Znajomy zapach kawy i domowego ciasta otulił ją ciepłem, a gwar rozmów sprawił, że przez chwilę poczuła się jak dawniej. Przy ich ulubionym stoliku siedzieli już wszyscy.
— Wika! Jesteś! — zawołała Natalia, machając ręką.
— Cześć wszystkim — odparła Wiktoria, stawiając torby na podłodze. — Przepraszam za spóźnienie, ale ten tłok w sklepach jest nie do zniesienia.
Rozmowa początkowo kręciła się wokół codziennych spraw — nowej wystawy w galerii, problemów z parkowaniem w mieście i najnowszych plotek. Wiktoria jednak nie mogła się skupić. Myśli o tajemniczej strefie odgrodzonej przez wojsko wciąż powracały. W końcu nie wytrzymała.
— Słuchajcie, zdarzyło mi się coś… dziwnego — zaczęła niepewnie. — Wracałam po sesji zdjęciowej i nagle poczułam… sama nie wiem, jak to opisać. Jakby coś mnie wzywało. Jakby jakaś siła ciągnęła mnie w jednym kierunku.
Ola uniosła brwi z zaciekawieniem.
— No i co? Pojechałaś sprawdzić?
— Tak… — Wiktoria przygryzła wargę. — Okazało się, że droga jest zablokowana przez wojsko. Nikogo nie wpuszczają, na pytania odpowiadają wymijająco.
Adam, jak zwykle praktyczny, pokręcił głową.
— Wika, mówiłem ci, że masz uważać. Nie pakujmy się w kłopoty. Lepiej trzymać się od tego z daleka.
Kuba nachylił się nad stołem, oczy mu świeciły.
— Mówię wam, tam wylądował statek kosmiczny! Rząd to ukrywa, żeby nie wywołać paniki!
Reszta grupy wybuchnęła śmiechem.
— Statek kosmiczny? — Michał pokręcił głową z uśmiechem. — Pewnie testują jakąś nową broń. Tajny poligon, o którym nikt nie wie.
— Albo… — Natalia wtrąciła, marszcząc czoło — to coś, co jest o wiele starsze niż nasze miasta i drogi. Coś, czego nie potrafimy zrozumieć.
Wiktoria pokręciła głową.
— Może po prostu odkryli portal do innego wymiaru? — rzuciła z uśmiechem, ale sama nie była pewna, czy to żart.
Ola spojrzała na nią z iskrą w oku.
— Ale pomyśl, Wika… zawsze powtarzasz, że sztuka jest oknem do innego świata. Może to coś w tym stylu?
Adam, wpatrując się w filiżankę kawy, dodał:
— Właśnie to sprawia, że ten wojskowy kordon wydaje się taki podejrzany.
Natalia spojrzała na Wiktorię uważnie.