Dla Taty,
który nie zdążył wydać swojej książki. Ta jest też trochę Twoja.
Dla Mamy,
która była obok, nawet gdy nie wszystko rozumiała.
Rozdział 1 Zwyczajny dzień
Rozdział 1 Zwyczajny dzień
Wiktoria Meral nigdy nie uważała się za osobę wyjątkową. Urodziła się w Jeleniowie — małym miasteczku, w którym ludzie znali się przynajmniej z widzenia. Jeleniów był miejscem, gdzie stare tradycje splatały się z nowoczesnością: wąskie, wybrukowane uliczki prowadziły do malowniczych kamienic z secesyjnymi dekoracjami, a na każdym kroku można było natknąć się na artystyczne murale opowiadające historie mieszkańców.
Wiktoria spędzała dni na pracy fotografa ślubnego, spotkaniach z przyjaciółmi i malowaniu obrazów. Pędzle i farby pozwalały jej przenieść się w inny świat, daleko od codzienności. Żaden z obrazów jednak nie dorównywał temu jednemu, który wisiał nad jej biurkiem: białemu wilkowi i jeleniowi na urwisku. Wilk stał na krawędzi, a jego sierść lśniła w świetle księżyca. Oczy wilka skrywały dzikość i tajemnicę, a obok niego stał potężny jeleń z porożem przypominającym konary pradawnych drzew. Sylwetki obu stworzeń odcinały się od nieba
w odcieniach granatu i fioletu, jakby scena pochodziła ze snu, a nie z jej wyobraźni.
Za każdym razem, gdy Wiktoria zatapiała wzrok w tym obrazie, czuła wibrację w głębi duszy. Nie potrafiła jej zdefiniować, ale instynkt podpowiadał jej, że zna to miejsce i te zwierzęta. Jakby żyły naprawdę
— w jakimś zakamarku jej pamięci, do którego nie miała dostępu.
Każdy poranek zaczynała od filiżanki mocnej kawy, popijanej
na parapecie. Z drugiego piętra kamienicy miała idealny widok na park
— zieleń drzew kołysała się w rytmie porannego wiatru.
Jej ciemnobrązowe włosy, przycięte w modnego boba, miękko opadały
na ramiona. Zielonoszare oczy lśniły energią, której nie sposób było przeoczyć. Czasami pod jej drzwiami kręciły się bezdomne koty, wyczuwając w niej duszę, której można zaufać. Zwierzęta lgnęły do niej w sposób, który wymykał się racjonalnemu wytłumaczeniu.
Dziś jednak jej poranek zakłócało niepokojące uczucie, którego
nie potrafiła się pozbyć.
— Wika! Tutaj! — rozbrzmiał radosny głos Kuby, gdy tylko Wiktoria weszła do kawiarni „Pod Lipami”.
Przy stoliku siedzieli już wszyscy: Adam, Natalia, Ola, Michał i Kuba. Każdy z nich był inny, ale właśnie to sprawiało, że tak dobrze
się dogadywali.
Kuba, który zawsze pierwszy witał wszystkich szerokim uśmiechem, poprawił swoją beżową bluzę i rzucił jej zawadiackie spojrzenie.
Był wysokim brunetem o wiecznie potarganych włosach i oczach pełnych iskry. Zawsze miał gotową jakąś anegdotę albo żart, który rozładowywał każdą napiętą sytuację. Choć sprawiał wrażenie beztroskiego, potrafił
być zaskakująco lojalny.
— Jesteśmy w komplecie! — Adam zerknął na zegarek. — Zamówię nam
coś do picia, co wy na to? Ja wezmę podwójne espresso, muszę się skupić na wykładach.
Jasnobrązowe włosy przycinał krótko, a jego przenikliwe, szare oczy zdawały się dostrzegać więcej niż inni. Na uniwersytecie medycznym uchodził za umysł ścisły — logiczny, analityczny, zawsze krok przed resztą.
Zawsze miał plan, nawet gdy nikt jeszcze nie wiedział, że będzie potrzebny. Jego chłodna kalkulacja bywała irytująca, ale w kryzysie
to on zachowywał zimną krew, gdy inni tracili głowę.
— Dla mnie latte macchiato z syropem waniliowym. — powiedziała Ola, na co inni zareagowali uśmiechem. — Wiecie co? — kontynuowała Ola, bawiąc się kosmykiem swoich długich, złocistych włosów — Dziś w nocy… kurczę, sama nie wiem, jak to opisać. Miałam takie dziwne odczucia. Jakby… powietrze drgało, jakby coś wisiało w powietrzu. Też to czuliście? Albo jestem przewrażliwiona? Wiktoria zamarła na ułamek sekundy. Od kilku dni miała podobne wrażenie, ale nie chciała mówić o tym głośno. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się ostatniej nocy, tej niezwykłej błyskawicy co przedarła się przez nocne niebo… Ola była optymistką — pełną ciepła, nadziei, może czasem odrobinę naiwną, ale jej radość życia była zaraźliwa. Często znajdowała dobre strony nawet w sytuacjach, które dla innych byłyby beznadziejne.
— Coś wisi w powietrzu — wtrąciła Natalia, krzyżując ręce na piersi, po czym dodała — Dla mnie czarna, bez cukru. — I to na pewno nie jest to nic dobrego. Zawsze tak jest, najpierw cisza przed burzą,
a potem… bum!
Natalia, jak zawsze, widziała świat w ponurych barwach. Była szczupła, miała ciemne, sięgające ramion włosy i bystre, nieufne spojrzenie. Sarkazm był jej naturalnym językiem, a pesymizm — tarczą ochronną przed rozczarowaniami. Ale kiedy sytuacja stawała się naprawdę trudna, potrafiła się wykazać niespodziewaną siłą.
— No weź, nic złego przecież się nie wydarzy — zaśmiał się Michał, poprawiając rękaw swojej czarnej koszulki, która opinała się na jego umięśnionych ramionach. — Może Oli odbiło od tych jej kryształów,
czy tam innego voodoo? Ja poproszę kawę po irlandzku, dla dobrego humorku! — Dodał żartobliwie.
Był typowym osiłkiem — wysoki, dobrze zbudowany, ale też prostoduszny. Nie zawsze łapał aluzje, ale był lojalny jak mało kto. Gdy ktoś z jego przyjaciół miał problem, Michał był pierwszym, który gotów był rzucić się w wir walki, nawet jeśli nie do końca wiedział, o co chodzi.
Wiktoria uśmiechnęła się lekko, po czym odparła:
— Może to tylko twoja wyobraźnia, Olu. Wiesz, jak to jest, stres, zmęczenie… Ciągle się wszystko zmienia, wariacki świat. Ja poproszę cappuccino– powiedziała, próbując zabrzmieć beztrosko.
Nie mogła wyjawić im prawdy. Uznaliby ją za wariatkę. Kuba, uśmiechając się szeroko, dodał.
— Ja Poproszę Flat White- powiedział radośnie.
Ola wzruszyła ramionami, ale spojrzenie miała nieco zamyślone.
— Może i masz rację. Może to tylko przesilenie wiosenne czy coś…
Po prostu miałam takie wrażenie. Ale jestem pewna że coś wisi w powietrzu. Ta wczorajsza burza była jakaś bardzo dziwna.
Wiktoria spojrzała w dół i ujrzała rudego kota, który pojawił
się nie wiadomo skąd. Jego spojrzenie przeszywało ją niczym bursztynowy laser, a w jej głowie… cisza. Nie słyszała słów, nie widziała obrazów. Zamiast tego poczuła: ciepło, spokój, znajomość. Instynktownie wiedziała, że kot czegoś od niej chce. Miejsce za jego uchem wyraźnie go swędziało. Z cichym uśmiechem sięgnęła i podrapała go dokładnie tam, gdzie potrzebował.
— No proszę, nasza zaklinaczka! — Michał roześmiał się, kręcąc głową
z niedowierzaniem. — Znowu czytasz zwierzętom w myślach, Wika?
— Daj spokój, Michał — odparła, prostując się i udając oburzenie.
— Po prostu trafiłam w czuły punkt. Każdy lubi drapanie za uchem.
Kot otarł się jeszcze raz o jej nogę, jakby dziękował, a potem z wdziękiem Pomknął w swoją stronę, zostawiając Wiktorię z dziwnym uczuciem spełnienia i jeszcze większej ciekawości.
Dla Wiktorii te spotkania w kawiarni były kotwicą, czymś stałym i bezpiecznym w coraz bardziej chaotycznym świecie jej wewnętrznych przeczuć. Uwielbiała te chwile, kiedy mogła po prostu być, słuchać ich historii, dzielić się swoimi, a czas zdawał się na moment zwalniać, pozwalając jej odetchnąć. Dlatego tak często spotykali się właśnie tutaj, w „Pod Lipami”. Tego dnia również ich rozmowa przeciągnęła się na dłuższą chwilę, pełna żartów i planów, zanim z lekkim ociąganiem musieli się pożegnać i rozejść, każde w swoją stronę, nie wiedząc jeszcze, jak cenne okażą się te beztroskie momenty. Wiktoria pożegnała ich i wyszła na zewnątrz, wdychając chłodne powietrze.
Jeleniowskie ulice były już niemal puste. Latarnie rozświetlały bruki ciepłym, złotym blaskiem, a ostatni przechodnie znikali w bramach kamienic. Zachodzące słońce malowało świat w odcieniach złota i fioletu, jakby ktoś rozlał na horyzoncie farby i pozwolił im swobodnie
się przenikać.
Przystanęła na chwilę, wpatrując się w to niezwykłe niebo. W jej sercu narastało pragnienie uchwycenia tego momentu — fioletowej błyskawicy, która przecięła niebo tamtej nocy. Było w niej coś niepokojącego,
ale i pięknego. Jakby należała do innej rzeczywistości. Jej widok wywołał
u Wiktorii gęsią skórkę, poczuła niespotykana aurę wokół siebie.
W głowie zaczęły kłębić się pomysły. Już widziała płótno pokryte intensywnymi kolorami, niemal pulsujące energią. Sylwetki wilka i jelenia z jej obrazu stawały się coraz wyraźniejsze, splecione z tą niezwykłą burzą. Musiała to namalować. Musiała oddać te emocje.
Ruszyła w stronę swojego mieszkania. W głowie miała już gotowy plan
na nowy obraz.
Wbiegła po schodach i otworzyła drzwi. Zapach farb i terpentyny uderzył ją w nozdrza. Podeszła do okna i spojrzała na miasto. Zapadający zmrok otulał Jeleniów ciemnym płaszczem, a pojedyncze światła w oknach tworzyły mozaikę.
Szybko rozstawiła sztalugi i rozłożyła płótno. Wyjęła farby, pędzle
i zaczęła mieszać kolory, tworząc idealne odcienie granatu i fioletu. Wzięła głęboki oddech i zaczęła malować.
Początkowo tworzyła z precyzją i skupieniem. Ale wkrótce poczuła,
jak ogarnia ją trans. Pędzel sunął po płótnie z nieokiełznaną energią,
a kolory zaczęły tańczyć ze sobą w szalonym rytmie. Zapomniała
o wszystkim — o czasie, o problemach, o otaczającym ją świecie. Była tylko ona, płótno i jej wizja.
W trakcie malowania sięgnęła po szklankę z wodą, która stała obok niej. Nagle, nie wiadomo dlaczego, strąciła ją. Szklanka upadła na podłogę,
a woda rozlała się po panelach.
Wiktoria wyrwała się z transu. Zmarszczyła brwi i spojrzała na rozlaną wodę. Chciała szybko ją wytrzeć, żeby nie zniszczyć podłogi.
Ale wtedy zauważyła coś dziwnego.
Woda… wyparowała.
Nie było jej. Ani kropli. Panele były suche.
Wiktoria zamarła. Z niedowierzaniem wpatrywała się w podłogę.
Co tu się właśnie stało?
Rozdział 2 Otwarcie portalu
Noc spowiła Jeleniów mrokiem, a ciężkie chmury zasnuły niebo. W oddali rozlegał się złowrogi pomruk silników wojskowych pojazdów, które niczym stalowe bestie, zmierzały w kierunku miejsca, gdzie poprzedniej nocy uderzyła fioletowa błyskawica. Dla żołnierzy z jednostki specjalnej, przywykłych do niecodziennych zdarzeń, wszystko wydawało
się początkowo rutynowym zadaniem. Jednak w powietrzu wisiało
coś nieuchwytnego, gęsta, niemal namacalna aura niepokoju, która sprawiała, że włoski na karku stawały dęba.
Dowódca jednostki, major Krzysztof Nowak, wyskoczył ze swojego opancerzonego samochodu terenowego. Jego twarz, poorana zmarszczkami, wyrażała skupienie i determinację. Spojrzał na teren przed sobą — ziemia była popękana i poszarpana, jakby pazury gigantycznego zwierzęcia rozdarły jej powierzchnię. W miejscu uderzenia pioruna
był czarny krater. Wydawało się, że to jedynie kaprys natury, ale instynkt, wyostrzony latami służby, podpowiadał Nowakowi, że tym razem mają
do czynienia z czymś znacznie poważniejszym.
— Zabezpieczyć teren! Natychmiast! — ryknął, a jego głos, wzmocniony przez megafon, poniósł się echem po okolicy. Żołnierze, niczym mrówki, zaczęli rozstawiać bariery i rozwijać jaskrawożółtą taśmę ostrzegawczą, odgradzając miejsce zdarzenia od reszty świata.
W miarę jak zbliżali się do samego epicentrum, napięcie rosło z każdym nerwowym krokiem. Powietrze stawało się coraz gęstsze, niemal lepkie, utrudniając oddychanie, jakby ktoś wysysał z niego tlen. Czuć było w nim dziwny, metaliczny posmak, przypominający zapach ozonu po gwałtownej burzy, ale zmieszany z czymś jeszcze — subtelną, mdlącą wonią spalenizny i nieznanej, słodkawej chemii, która drażniła nozdrza i wywoływała nieprzyjemne mrowienie w zatokach. Każdy ruch wymagał teraz nadludzkiego wysiłku, mięśnie zdawały się odmawiać posłuszeństwa, a serca waliły w piersiach jak oszalałe. W końcu, jeden z żołnierzy, młody kapral o bystrym, ale teraz pełnym niepokoju spojrzeniu, zamarł w bezruchu, a jego palec w taktycznej rękawicy drżąc niekontrolowanie wskazywał na sam środek poczerniałego krateru.
— Co do kurwy nędzy…? — wymamrotał ochryple, a jego głos utonął w niespodziewanej, głuchej ciszy, która zapadła wokół nich, jakby sam wiatr wstrzymał oddech.
W samym sercu krateru, tam, gdzie jeszcze przed chwilą, według pierwszych raportów, ziała jedynie pusta, przytłaczająca czerń, teraz pojawiło się lustro. A może raczej coś, co tylko przypominało lustro. Nie było to jednak żadne zwykłe, posrebrzane zwierciadło. Jego powierzchnia, idealnie gładka i pozbawiona jakichkolwiek rys, pulsowała nierównym, hipnotyzującym, fioletowym blaskiem, jakby żyła własnym, mrocznym, nieziemskim życiem. To światło było zimne, nienaturalne, zdawało się wchłaniać, a nie odbijać otaczające je barwy, rzucając na poszarpaną ziemię krateru drgające, niespokojne cienie. Odbicia w tej niezwykłej tafli były zamazane, rozmyte, jakby rzeczywistość mieszała się tu z iluzją, prawda z koszmarnym snem. W lustrzanej powierzchni majaczyły nie tylko zniekształcone sylwetki otaczających, spalonych drzew i skulonych postaci żołnierzy, ale także, co wywołało falę przerażonych szeptów, fragmenty innych, zupełnie nieznanych, obcych miejsc — mroczne, poskręcane lasy o fioletowych liściach, ruiny pradawnych, cyklopowych budowli wzniesionych z czarnego kamienia, a nawet, przez ułamek sekundy, sylwetki jakichś dziwacznych, nieludzkich stworzeń o świecących oczach. Te obrazy migotały, pojawiały się i znikały, jakby portal był niestabilnym oknem na tysiąc innych, przerażających światów. Od samej jego powierzchni bił lekki, wibrujący chłód, który przenikał przez grube mundury żołnierzy, wywołując nieprzyjemne dreszcze.
— Co to jest? Jakiś rodzaj… pola siłowego? Projekcja? — powtórzył pytanie młody kapral, a jego głos wciąż drżał, gdy niepewnie zrobił jeden, mały krok w stronę pulsującego fioletem portalu.
Nagle, bez ostrzeżenia, chwycił się za pierś, a jego twarz wykrzywił grymas potwornego bólu. Zacharczał, próbując złapać oddech. Ból, jakby niewidzialna, lodowata obręcz zaciskała się na jego płucach, był nie do zniesienia. Powietrze wokół niego zdawało się gęstnieć i wirować, pozbawiając go tchu i sił. Upadł na kolana, a jego hełm z głuchym stukotem potoczył się po spalonej ziemi.
— Stój! Odsuń się! — wrzasnął Nowak, zrywając się do panicznego biegu. — Nie zbliżaj się! Nie mamy zielonego pojęcia, z czym, do cholery, mamy do czynienia! To może być toksyczne! Zabójcze!
Energia, która pulsowała z wnętrza tego niezwykłego portalu, była teraz niemal namacalna, ciężka i przytłaczająca. Wywoływała nie tylko ból fizyczny, ale też falę mdłości, zawrotów głowy i niepokojących, psychodelicznych zmian w percepcji. Każdy, kto znalazł się zbyt blisko tej fioletowej anomalii, odczuwał jej niszczycielską, dezorientującą moc. Żołnierze pospiesznie odciągnęli rannego kolegę, tworząc luźny pierścień wokół krateru, ich broń gotowa do strzału, choć nikt nie wiedział, do czego mieliby celować. Major Nowak, upewniwszy się, że kapral jest pod opieką medyków, a teren wstępnie zabezpieczony, przez chwilę wpatrywał się w pulsującą fioletem anomalię. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, analizując sytuację. Strach mieszał się w nim z zawodową ciekawością i poczuciem odpowiedzialności. — Musimy znaleźć sposób, żeby to cholerstwo bezpiecznie zbadać — mruknął bardziej do siebie niż do otaczających go oficerów. — Potrzebujemy danych, odczytów… wszystkiego, co pomoże nam zrozumieć, z czym mamy do czynienia. Kowalska! — zwrócił się do zbliżającej się kapitan. — Przygotuj zespół naukowy i cały dostępny sprzęt pomiarowy. Ale nikt nie podchodzi, dopóki nie opracujemy jakiegoś planu minimalizującego ryzyko. Nie możemy sobie pozwolić na więcej ofiar. Dopiero wtedy, gdy pierwsze, prowizoryczne zabezpieczenia zostały ustawione, a zespół naukowy zaczął rozkładać swoje instrumenty w bezpiecznej odległości, Nowak dodał z tą swoją charakterystyczną, wojskową determinacją: — Nie wiemy, co to jest, ale, na Boga, dowiemy się! Jeszcze dzisiaj! Wkrótce wokół portalu zaroiło się od naukowców i techników w białych kombinezonach. Rozstawili skomplikowane urządzenia pomiarowe, przypominające pajęczynę, która oplotła tajemnicze zjawisko. Wśród nich, niczym błyskawica w ciemności, pojawiła się kapitan Maria Kowalska — kobieta o stalowym spojrzeniu i umyśle ostrym jak brzytwa. Specjalistka od biologii molekularnej i ekspertka ds. energii alternatywnych, była prawą ręką Nowaka w rozwiązywaniu najbardziej skomplikowanych zagadek.
— Krzysztof! — zawołała, podbiegając do majora. Jej ciemne włosy, spięte w ciasny kok, podkreślały ostrość jej rysów. — Musimy ustalić, co to jest! Ta energia… czuję ją aż pod skórą! To nie jest nic, z czym mieliśmy
do czynienia do tej pory!
— Zgadzam się — odpowiedział major, wbijając wzrok w pulsującą taflę portalu. — Ale musimy być cholernie ostrożni. Nie możemy pozwolić,
by ktokolwiek podszedł za blisko! Nie wiadomo, co się stanie, gdy ktoś… lub coś… przejdzie na drugą stronę.
Nagle, powietrze wokół portalu zawirowało z gwałtowną siłą. Wszyscy obecni poczuli przeszywające zimno, jakby nagle znaleźli się w samym sercu arktycznej zamieci. Z mroku wyłoniła się postać, rodem
z najgorszych koszmarów. Istota była przygarbiona, jej ciało pokrywała czarna, połyskująca substancja, przypominająca płynny smołę. Długie, ostre jak brzytwy szpony lśniły złowrogo w świetle reflektorów. Oczy, puste i głębokie jak studnie bez dna, emanowały czystym chłodem, pozbawionym jakichkolwiek ludzkich uczuć. Stwór poruszał się
z nienaturalną płynnością, jakby unosił się nad ziemią, przecząc prawom grawitacji.
— Co to, u licha, jest?! — krzyknął jeden z żołnierzy, cofając
się gwałtownie. Jego twarz wykrzywił grymas panicznego strachu.
Stwór, bez ostrzeżenia, rzucił się na najbliższego technika. Rozległ
się przeszywający krzyk, brutalnie przerwany, gdy potwór jednym, błyskawicznym ruchem szponów rozszarpał mężczyznę na strzępy. Krew trysnęła na wszystkie strony, barwiąc ziemię na szkarłatno.
Chaos wybuchł w ułamku sekundy. Nerwowe krzyki, serie z karabinów, odgłosy szamotaniny — wszystko to zlało się w jedno. Żołnierze otworzyli ogień, ale kule zdawały się przelatywać przez stwora, nie czyniąc
mu najmniejszej szkody. Jego ciało wibrowało, rozmywało się, jakby było zrobione z gęstego dymu. Każda kula znikała w jego mrocznej postaci, jakby pochłaniał je sam mrok.
— Ognia! — ryknął major Nowak, a w jego głosie, po raz pierwszy, zabrzmiała nuta paniki. Nie miał pojęcia, jak pokonać to coś, ale wiedział, że musi chronić swoich ludzi.
Stwór poruszał się z niesamowitą szybkością, unikając kul zręcznością drapieżnika. Jego oczy, lśniące w ciemności, zdawały się hipnotyzować żołnierzy, paraliżując ich strachem.
W końcu, jeden z żołnierzy, ten sam, który pierwszy zauważył portal, dostrzegł coś, co mogło być ich jedyną szansą. Stwór, w ferworze walki, odchylił głowę, ukazując małą, pulsującą szczelinę tuż nad oczodołami.
— Celujcie w głowę! — wrzasnął, wskazując na wrażliwe miejsce.
— Między te cholerne ślepia!
Major skinął głową. To była szalona taktyka, ale nie mieli
nic do stracenia. Skupili cały ogień na wskazanym punkcie. Po kilku, wydawałoby się, nieskończenie długich sekundach, udało im się trafić. Stwór wydał z siebie przeraźliwy, nieludzki ryk, który przeszył powietrze jak ostrze. Jego ciało zadrgało w konwulsjach, szpony wykonały ostatni, rozpaczliwy ruch, a potem padł bezwładnie na ziemię. Ale to nie był koniec. Zamiast opaść bez życia, stwór zaczął się gwałtownie zmieniać. Jego ciało pulsowało, rozszerzało się i kurczyło, a wokół niego unosiła
się gęsta, czarna mgła, przypominająca dym z piekielnego ognia. Żołnierze patrzyli na to z przerażeniem, nie mogąc zebrać żadnego dowodu, nie mogąc nawet dotknąć tego, co przed chwilą wydawało
się realne.
— Co to było, do diabła? — wyszeptała Maria, a jej głos drżał. Jej twarz była blada jak kreda, oczy szeroko otwarte z niedowierzania i strachu.
Major Nowak stał osłupiały, z opuszczoną bronią. Czuł, że jego dotychczasowe rozumienie świata właśnie legło w gruzach. Wiedział tylko jedno — to wydarzenie zmieni wszystko. Na zawsze.
— Nie ma… żadnych śladów… — powiedziała Maria, podchodząc do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą leżał stwór. Jej głos był ledwo słyszalny. — Jak to możliwe? Nie ma nawet skrawka… niczego! Nowak spojrzał na nią z niepokojem. — Musimy o tym porozmawiać. Natychmiast. — rzekł. Odeszli na bok by nikt ich nie słyszał. Major Krzysztof Nowak i kapitan Maria Kowalska oddalili się od reszty zespołu, szukając odrobiny prywatności za osłoną potężnego, wojskowego samochodu terenowego. Gdy stanęli obok siebie, w cieniu rzucanym przez pojazd, Krzysztof spojrzał Marii prosto w oczy. Jego spojrzenie było twarde, ale widać było w nim narastające zaniepokojenie. — Co to, do cholery, mogło być? — spytał krótko, bez zbędnych wstępów. — Czym jest ta… ta przeklęta dziura w ziemi? Jaka jest twoja opinia, Mario? Tylko szczerze. Maria zamyśliła się na chwilę, zaciskając usta. Jej umysł, niczym superkomputer, analizował wszystkie dostępne dane, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie tego, co się wydarzyło. — To… to może być portal — zaczęła, mówiąc szybko, jakby bała się, że zaraz straci wątek. — Portal do innego wymiaru, albo do jakiegoś alternatywnego świata. Wyobraź sobie wieloświaty… miejsca, gdzie istnieją równoległe rzeczywistości, gdzie wszystko jest inne… Może ten stwór, ta bestia pochodzi właśnie stamtąd? Nowak przytaknął, choć na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Słowa Marii brzmiały jak fragment taniego filmu science fiction, ale w tej sytuacji, po tym, co zobaczyli, nie mógł wykluczyć żadnej możliwości.
— Portal… energia… — mruknął pod nosem. — Wszyscy to czuliśmy, tę dziwną siłę… Jak to wpływało na nas? Dlaczego? — To jest właśnie najbardziej zagadkowe — odpowiedziała Maria, marszcząc czoło. — Ta energia, emanowana przez portal… ona może wpływać na nasze ciała na poziomie molekularnym. Może zmieniać nasze postrzeganie rzeczywistości… a może nawet modyfikować nasze DNA. Słyszałeś o teorii wieloświatów Everetta? Jeśli istnieją równoległe wszechświaty, to może nasza rzeczywistość jest tylko jedną z nieskończenie wielu opcji? Krzysztof potarł podbródek, zamyślony. — Mówisz o tym… poważnie? Uważasz, że to… to w ogóle możliwe? Maria wzruszyła ramionami, bezradnie rozkładając ręce. — Nie mamy żadnych dowodów naukowych, Krzysztof… Na razie to tylko spekulacje. Ale jeśli te… portale naprawdę istnieją, to mogą być przejściami między różnymi wersjami rzeczywistości… To by wiele wyjaśniało Ale na razie to tylko domysły. Zamknęła na chwilę oczy, próbując zebrać myśli. Sytuacja była tak absurdalna, że trudno było zachować trzeźwość umysłu. — A co, jeśli… — podjęła po chwili, otwierając oczy — co, jeśli
to nie są tylko alternatywne światy, ale… portale prowadzące do zupełnie innych miejsc w naszej galaktyce? Może ten stwór to nie jest wytwór naszej wyobraźni, ale… istota z innej planety, gdzie obowiązują zupełnie inne prawa fizyki, inne prawa biologii? To mogłoby wyjaśnić, dlaczego był tak odporny na naszą broń, dlaczego tak łatwo unikał kul.
Nowak skinął głową, czując, jak narasta w nim fala zimnego, nieprzyjemnego napięcia. — To brzmi jak scenariusz filmu science fiction… Ale… kurwa, co jeśli to prawda? Co to, do cholery, oznacza dla nas? Maria westchnęła ciężko, przeczesując palcami włosy. — To oznacza, że musimy być ekstremalnie ostrożni, Krzysztof. Jeśli te portale prowadzą do innych miejsc… do innych światów… to nie mamy pojęcia, co jeszcze może się z nich wydostać. Każda nowa istota może mieć własne, nieznane nam moce, własne zasady. A my… my nie jesteśmy przygotowani na walkę z czymś tak obcym… z czymś, czego nie rozumiemy… — zakończyła cicho. Krzysztof spojrzał w stronę portalu, w jego oczach malował się strach i determinacja. — Musimy znaleźć sposób, żeby to kontrolować… Musimy zabezpieczyć to miejsce i opracować jakiś cholerny plan działania. Wrócili do reszty zespołu, niosąc ze sobą ciężar nowej, przerażającej wiedzy. Czekały ich jeszcze większe wyzwania — nie tylko walka z nieznanymi istotami, ale także próba zrozumienia natury tego tajemniczego portalu, który otworzył przed nimi drzwi do nieznanego. Krzysztof spojrzał w stronę portalu, a w jego oczach na moment pojawił się cień dawnego koszmaru, dawnej misji sprzed lat. *Cień*, pomyślał gorzko. Tamta operacja… tamten mrok… Czy to możliwe, żeby historia się powtarzała?
— Musimy znaleźć sposób, żeby to kontrolować — powiedział, a jego głos był dziwnie ochrypły. — Musimy zabezpieczyć to miejsce i opracować jakiś cholerny plan działania… I tym razem, Mario — dodał, patrząc jej prosto w oczy — nikt nie zginie.
W jej spojrzeniu pojawiło się zrozumienie. Skinęła głową. Operacja *Cień* nauczyła ich, jak wielka potrafi być pustka po stracie członków drużyny.
Tej nocy, ku uldze wszystkich, nie doszło do kolejnych incydentów. Żadna inna istota nie wyłoniła się z portalu. Wojsko szczelnie zabezpieczyło teren, otaczając go kordonem żołnierzy i sprzętu. Rozpoczęto nocne patrole, mające na celu monitorowanie sytuacji
i zbieranie danych na temat energii, którą emanował portal.
Maria, jednak, nie mogła oderwać wzroku od pulsującej tafli. Coś w jej wnętrzu mówiło jej, że to jeszcze nie koniec. Że najgorsze dopiero przed nimi. — Krzysztof… — szepnęła, podchodząc do majora. — Spójrz na to odbicie… w tym lustrze. To rozmyte ale. Czy ty… czy ty też widzisz ludzką postać?
Rozdział 3 Rozmowa z Adamem
Wiktoria czuła na plecach dziwne ciarki. Każdego dnia budziła
się z poczuciem, że coś się zmienia, że nadchodzi coś wielkiego. Choć
na zewnątrz wszystko wydawało się normalne, wiedziała, że w jej życiu zachodzą istotne przemiany.
Tego popołudnia postanowiła spotkać się z Adamem, by podzielić się swoimi przemyśleniami i zapytać, czy również odczuwa coś dziwnego. Po krótkiej wymianie wiadomości umówili się ich ulubionej kawiarni w centrum Jeleniowa, gdzie często spędzali czas. Gdy weszła do środka, wciągnęła głęboko przyjemny zapach świeżo parzonej kawy i ciast, który unosił się w powietrzu. Adam siedział przy stoliku w rogu, z opasłym tomiskiem medycznym otwartym przed sobą. Na jej widok podniósł wzrok znad książki, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Machnął ręką na powitanie.
— Cześć, Wika! — powiedział, odkładając książkę i zdejmując okulary.
— Jak leci? Co tam u naszej artystki?
— Cześć! — odpowiedziała Wiktoria, siadając naprzeciwko niego.
— Właśnie… o tym chciałam z tobą pogadać. Co u ciebie?
Adam westchnął przeciągle. — Wiesz, ostatnio mam… jakby… problemy
z oddychaniem. Dziwne uczucie, jakby powietrze było gęstsze niż zwykle, trudniej mi złapać pełny oddech. Może to stres? Ciągły wyścig szczurów na uczelni.
Wiktoria skinęła głową, chociaż w jej myślach pojawiły się sprzeczne uczucia. Sama czuła się inaczej — miała wrażenie, że potrafi oddychać pełną piersią, jakby powietrze wokół niej było czystsze, a wszystkie atomy zaczęły tańczyć. Czuła przypływ energii, którego nie potrafiła wytłumaczyć.
— Rozumiem… — powiedziała powoli. — A poza tym? Jak praca?
— Mam do przygotowania sporo nowych wykładów. Anatomia
to podstawa, muszę to solidnie opracować, żeby studenci wynieśli z zajęć jak najwięcej. — Adam ożywił się, mówiąc o swojej pracy. — Poza tym mam nowego, obiecującego studenta. Chłopak ma talent, rękę chirurga
i błyskotliwy umysł. Jeszcze o nim usłyszymy!
Wiktoria uśmiechnęła się. Adam był typem naukowca, całkowicie pochłoniętego swoją dziedziną.
— To świetnie — stwierdziła. — Widać, że kochasz to, co robisz.
— A ty? Masz w najbliższym czasie jakieś ciekawe sesje? — zapytał Adam.
— Tak, jutro mam sesję ślubną — odpowiedziała Wiktoria, a jej oczy rozbłysły. — Uwielbiam fotografować śluby. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko!
Adam skinął głową. — Super, ale bądź ostrożna… Słyszałem, że wojsko pojawiło się w Jeleniowie i zabezpieczyło teren za lasem. Jakiś wypadek czy co? Może lepiej się tam nie kręcić.
Wiktoria poczuła dreszcz emocji — myśl o wojsku tylko potwierdzała
jej przeczucia. Ciągle czuła ciarki na plecach, wiedziała, że coś wielkiego miało nadejść.
— Dzięki za ostrzeżenie — powiedziała, próbując ukryć zaniepokojenie.
— Może faktycznie wybiorę inną lokalizację na plener…
Rozmowa toczyła się dalej, swobodnie przechodząc z tematu na temat. Adam zawsze był dla niej oparciem, głosem rozsądku, który sprowadzał
ją na ziemię.
Po pewnym czasie Wiktoria spojrzała na zegarek.
— O rany, ale ten czas leci! — powiedziała nagle, zrywając się z krzesła.
— Muszę lecieć! Kompletnie zapomniałam naładować baterie do aparatu!
Adam uśmiechnął się, również wstając.
— Powodzenia! Pochwal się potem zdjęciami. Jestem ciekaw, co tym razem wymyślisz.
Wiktoria skinęła głową, opuszczając kawiarnię. W drodze do domu
myśli nie dawały jej spokoju, a ciarki przechodziły po plecach. Wiedziała, że nadchodzą zmiany, które mogą odmienić jej życie na zawsze.
Rozdział 4 Sesja zdjęciowa
Następnego ranka Wiktoria obudziła się wcześnie, z dziwnym przeczuciem, że ten dzień będzie inny. Może to echo wczorajszej rozmowy z Adamem, może coś bardziej ulotnego — subtelny niepokój przeplatany ekscytacją. Miała przed sobą sesję zdjęciową w jednym
z najbardziej malowniczych zakątków okolic Jeleniowa. Dziś pracowała sama, bez asystenta, co pozwalało jej całkowicie zanurzyć się w intuicji. Lata doświadczenia nauczyły ją, że najlepsze zdjęcia rodzą się wtedy,
gdy potrafi dostroić się do emocji ludzi i pulsującego wokół życia.
Wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę miejsca, które z każdą chwilą budziło się do życia. Droga wiła się przez pola skąpane w porannej rosie, mijane łąki lśniły zielenią, a w oddali majaczyły wzgórza porośnięte gęstym lasem. Słońce dopiero zaczynało malować świat złotem,
a każdy zakręt odsłaniał nowe, zapierające dech w piersiach widoki. W takich momentach czuła, że jej praca to coś więcej niż tylko fotografia
— to sztuka zamykania ulotnych chwil w kadrach, które opowiedzą historię.
Gdy dotarła na miejsce, przed jej oczami rozciągał się krajobraz
jak z baśni — jezioro o tafli gładkiej jak lustro odbijało błękit nieba,
a wokół szumiały drzewa, wśród których roiło się od dzikich kwiatów.
Na skraju polany czekała już na nią umówiona para. Wiktoria od razu wyczuła między nimi więź — subtelną, nienachalną, prawdziwą. Kobieta miała na sobie zwiewną suknię w odcieniach ecru, delikatnie tańczącą na wietrze, a mężczyzna,
w eleganckim garniturze, emanował spokojem i pewnością siebie. Wiktoria uśmiechnęła się — czuła, że to będzie wyjątkowa sesja.
Rozłożyła sprzęt, każdy element znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien. Lata pracy wykształciły w niej niemal nadnaturalną zdolność odnajdywania rzeczy bez patrzenia. Było to coś więcej niż rutyna — niemal jakby aparat, obiektywy i filtry miały własne byty, subtelnie
z nią współpracując. Zanim zaczęła fotografować, spędziła chwilę
na rozmowie z parą. Wiedziała, że kluczem do udanych zdjęć jest nie tylko odpowiednie światło czy kompozycja, ale też emocje, które uwieczni.
— Nie patrzcie w obiektyw — powiedziała cicho, niemal szeptem.
— Po prostu bądźcie tu i teraz. Reszta przyjdzie sama.
Złapała pierwszy kadr. Kasia, bo tak miała na imię panna młoda, spojrzała w dół, jakby ukrywała coś w głębi serca. Mężczyzna, wyczuwając
jej myśli, delikatnie ujął jej dłoń. To był moment. Wiktoria wiedziała,
że właśnie dla takich chwil zajmuje się fotografią.
Z każdym kolejnym zdjęciem sesja nabierała płynności. Powietrze było lekkie, pełne ciepłych promieni słońca, które igrały na powierzchni wody. Mgła unosiła się nad polaną, jakby sama natura chciała dodać tej historii odrobinę magii. Wiktoria poruszała się niemal instynktownie, wychwytując drobne detale — migoczące krople rosy na trawie, cienie tańczące na wodzie, subtelny ruch sukni rozwiewanej wiatrem.
W pewnym momencie mężczyzna zaprosił ukochaną do tańca. Ich ciała poruszały się w rytmie, którego nie słyszało żadne ucho, ale który czuło serce. Wiktoria wiedziała, że to jeden z tych obrazów, które zostają
z człowiekiem na całe życie. Ustawiła aparat, przymierzyła kadr — klik. Zatrzymana chwila, uchwycone uczucie.
Z biegiem dnia czuła coraz większą jedność ze swoim otoczeniem. Fotografia nie była już tylko zapisem obrazu — była rejestracją energii, emocji, czegoś, co trudno uchwycić słowami. Każdy element jej sprzętu zdawał się oddychać razem z nią, jakby poddawał się jej intencjom.
To była magia — nie ta z baśni, ale ta prawdziwa, rodząca się z pasji
i doświadczenia.
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, złocąc jezioro i otulając krajobraz ciepłym światłem, Wiktoria wiedziała, że uchwyciła coś wyjątkowego. Ostatnie kadry — sylwetki na tle nieba, dłonie splecione
w geście, który nie potrzebował słów.
Gdy sesja dobiegła końca, a para podziękowała jej z uśmiechem pełnym wdzięczności, Wiktoria zebrała sprzęt i ruszyła w drogę powrotną. Ale coś ją zatrzymało. Przez moment nie potrafiła zrozumieć, co dokładnie — lekkie drżenie w powietrzu, może instynkt? Zamiast skręcić w znaną trasę do Jeleniowa, spojrzała w stronę odległego błysku świateł. Serce przyspieszyło. Jakby jakaś niewidzialna siła szeptała jej, że powinna tam pojechać. Bez większego namysłu, skręciła na nieznaną drogę. Krajobraz wokół zdawał się zmieniać — drzewa kładły dłuższe cienie, wiatr niósł echo czegoś nieuchwytnego. Im dalej jechała, tym bardziej krajobraz wokół niej tracił swój sielski, naturalny charakter. Spokojny las ustąpił miejsca rzędom wojskowych namiotów i pojazdów transportowych, ukrytych niezdarnie pod siatkami maskującymi. W powietrzu, zamiast zapachu żywicy i wilgotnej ziemi, unosił się gryzący swąd spalin i czegoś chemicznego. Wkrótce znalazła się przed prowizoryczną barykadą z worków z piaskiem i drutu kolczastego, a obok niej stał uzbrojony żołnierz, który spojrzał na jej samochód z mieszaniną zdziwienia i podejrzliwości. To zdecydowanie nie było miejsce, które znała i kochała za jego dzikość i spokój. Coś tu się działo. Coś, czego nie rozumiała. Zatrzymała samochód i podeszła do żołnierza pilnującego wjazdu.
— Co tu się stało? — zapytała.
Jego wzrok był surowy, głos pozbawiony emocji.
— To nie miejsce dla cywilów. Proszę wrócić do miasta.
Nie ustąpiła.
— Ale…
— Nie możemy nic powiedzieć.
Coś było nie tak. Czuła to w kościach. Coś ją tu przyciągnęło, coś więcej niż zwykła ciekawość. Czy to możliwe, że właśnie tutaj miała znaleźć odpowiedzi, których nawet nie wiedziała, że szuka?
Wiktoria zawróciła do samochodu, ale serce biło jej szybciej. Ta noc miała przynieść coś więcej niż tylko zmęczenie po udanej sesji.
Coś się w niej rozwijało. I wiedziała, że nie może tego zignorować.
Rozdział 5 Robot
Major Krzysztof Nowak i kapitan Maria Kowalska stali jak wryci przed pulsującym fioletem portalem. Powietrze wokół nich drgało, naelektryzowane, jakby samo nie mogło się zdecydować, czy należy do tego świata, czy już do tamtego, obcego. Czuć było w nim metaliczny posmak ozonu i coś jeszcze — nieuchwytny, mdlący zapach, który przyprawiał o zawrót głowy.
— Maria — zaczął Krzysztof, a jego głos, zwykle pewny i opanowany, teraz lekko drżał, gdy obserwował techników krzątających się przy stacji pomiarowej. — Musimy, po prostu musimy dowiedzieć się, co tam jest. Co kryje się po drugiej stronie tej… tej cholernej dziury. To może być klucz do zrozumienia, z czym, do diabła, mamy do czynienia.
Maria skinęła głową, zaciskając usta. W jej stalowo zielonych oczach, zwykle pełnych analitycznego chłodu, teraz czaiła się mieszanina determinacji i ledwo skrywanego lęku. Na platformie pobliskiego wojskowego pojazdu transportowego, niczym mechaniczny żuk, stał już przygotowany robot zwiadowczy. Jego liczne sensory i kamera lśniły w bladym świetle reflektorów, gotowe do pierwszej, zdalnej eksploracji tego, co nieznane.
— Wprowadzam komendy — oznajmił Krzysztof, z palcami zwinnie tańczącymi po panelu sterowania. Głos miał teraz bardziej opanowany, jakby sama czynność, to mechaniczne wprowadzanie danych, przywracało mu poczucie kontroli. — Robot rusza. Patrz uważnie na sygnały. Każdy odczyt, każda anomalia… wszystko może być ważne.
Kamera zamontowana na robocie ożyła, a na głównym ekranie kontrolnym pojawił się pierwszy, niepokojący obraz. Przez pierwsze, dłużące się w nieskończoność sekundy, wszystko było zamglone, rozmyte, jakby obiektyw zanurzył się w gęstej, fioletowej galarecie. Kontury zlewały się w jednolitą, pulsującą masę, z której biła jakaś dziwna, wewnętrzna poświata.
— Obraz jest niestabilny — zauważyła Maria, marszcząc czoło i nerwowo analizując wskazania czujników na swoim tablecie. — Coś zakłóca sygnał… i podnosi temperaturę wewnątrz robota. Gwałtownie. Czujniki pokazują, że już się przegrzewa. Jeśli tak dalej pójdzie, stracimy go, zanim cokolwiek zobaczymy.
Na ekranie, powoli, jakby z wielkim trudem, zaczęły wyłaniać się pierwsze, bardziej konkretne detale. Gęsta, lepka substancja, niczym żywa smoła, otaczała mechaniczne ramię robota, migocząc miliardami drobnych punkcików w odcieniach błękitu i zieleni. Przez jej półprzezroczystą powierzchnię przemykały drobne, fluorescencyjne cząsteczki, jakby rój kosmicznych świetlików.
— Ten portal… to nie jest zwykła przestrzeń — stwierdził Krzysztof, a w jego głosie słychać było mieszaninę fascynacji i grozy. — To bardziej przypomina… środowisko o ekstremalnej gęstości. Jakbyśmy wjechali w jakiś pierwotny ocean.
— Sensory wskazują, że robot porusza się w czymś, co przypomina… żel — potwierdziła Maria, nie odrywając wzroku od danych spływających na tablet. Jej palce śledziły zmieniające się wykresy. — Gęstość jest niewiarygodna. Może to jakaś naturalna bariera ochronna… albo zupełnie inna forma materii, której nasze prawa fizyki nie obejmują.
Nagle, bez ostrzeżenia, alarm na panelu kontrolnym rozbłysnął wściekłą czerwienią, a przenikliwy dźwięk wypełnił niewielkie pomieszczenie centrum dowodzenia. Temperatura wewnątrz robota rosła w zastraszającym, geometrycznym tempie. Wskaźniki przekroczyły krytyczne wartości.
— Musimy go wycofać! — rzucił Krzysztof, zaciskając palce na kontrolerze tak mocno, aż pobielały mu knykcie. Serce waliło mu jak oszalałe. — Natychmiast! Za chwilę się przegrzeje i stracimy go na dobre!
Maria, wpatrzona w główny ekran, niemal nie słyszała jego spanikowanych słów. Jej oczy były szeroko otwarte, a na czole perlił się pot.
— Poczekaj… — wyszeptała, unosząc dłoń, jakby chciała zatrzymać czas. — Krzysztof, spójrz… Widzisz te struktury? One… one się ruszają. Tam coś jest.
Krzysztof zawahał się na ułamek sekundy, rozdarty między koniecznością ratowania drogiego sprzętu a palącą ciekawością. Przez zamglony, zakłócony obraz, powoli, z trudem, wyłaniały się jakieś dziwne, organiczne formy, przypominające gigantyczne, pulsujące korzenie lub macki. Zmieniały kształty, kurczyły się i rozszerzały, jakby żyły w swoim własnym, spowolnionym tempie, w rytm jakiejś nieznanej, kosmicznej pieśni.
— Czy to możliwe… — zaczął szeptem, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu — …że patrzymy na jakąś formę życia? Na coś… co tam egzystuje?
Maria skinęła głową, gorączkowo analizując spływające dane.
— To… to może być cały, odrębny ekosystem — powiedziała, a w jej głosie brzmiała mieszanina niedowierzania i naukowego podniecenia. — A my nawet nie znamy jego podstawowych zasad. Musimy zebrać jak najwięcej informacji, zanim będzie za późno.
Obraz na ekranie na moment wyostrzył się, jakby portal na chwilę uchylił rąbka tajemnicy. Robot, mimo alarmujących sygnałów, wciąż przedzierał się przez gęstą substancję, a za nią, w oddali, zaczęły wyłaniać się coraz wyraźniejsze kształty. Struktury, które wcześniej wydawały się chaotyczne, teraz zdawały się układać w jakieś powtarzalne, geometryczne wzory, niemal przypominające… symbole. Jakieś pismo.
Maria wstrzymała oddech, czując, jak ciarki przebiegają jej po plecach.
— To wygląda jak… jak jakiś zapis — wyszeptała, pochylając się bliżej ekranu. — Jak… hieroglify? Może to nie tylko życie. Może to… ślady inteligencji.
Alarm w kabinie rozległ się ponownie, tym razem głośniej, bardziej natarczywie. Czerwone światło pulsowało, rzucając złowrogie cienie na ich twarze.
— Temperatura krytyczna! — ostrzegł Krzysztof, a w jego głosie nie było już śladu wahania. — Przegrzanie rdzenia za trzy… dwa… Musimy go natychmiast wycofać! Teraz!
Zanim jednak zdążył wprowadzić komendę awaryjnego powrotu, obraz na ekranie zatrząsł się gwałtownie, jakby robotem coś szarpnęło. Zniekształcone, pulsujące zakłóceniami kontury na moment uformowały coś, co przyprawiło ich o gęsią skórkę. Kształt… twarzy. Ludzkiej, a jednak nieludzkiej. Patrzącej prosto w obiektyw kamery robota. Z pustymi oczodołami, z których sączyła się ta sama fioletowa energia, która wypełniała portal.
Krzysztof poczuł zimny dreszcz pełznący mu po plecach. To nie był strach, który znał z pola walki. To było coś innego, pierwotnego.
— Maria… — wyszeptał, a jego głos był ledwie słyszalny. — To… to nie może być przypadek. Tam… tam ktoś jest.
Twarz na ekranie zadrgała, pojawiała się i znikała, jakby była tylko cieniem rzuconym na płótno rzeczywistości, ulotnym duchem w maszynie. Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, sygnał urwał się całkowicie. Ekran zgasł, pogrążając się w czerni. Zapanowała cisza, przerywana jedynie ich przyspieszonymi oddechami.
— Straciliśmy kontakt — powiedziała Maria głucho, a w jej głosie, mimo wysiłków, by brzmieć profesjonalnie, słychać było szok i niepewność. — Robot… przestał odpowiadać.
Krzysztof powoli odsunął drżące ręce od kontrolera. Przez moment w kabinie panowała tylko martwa, ciężka cisza. Oboje wiedzieli, że to, co właśnie zobaczyli, zmieni wszystko.
Po powrocie do prowizorycznej bazy, major Nowak natychmiast zwołał pilne spotkanie. W niewielkiej, dusznej sali konferencyjnej, skleconej naprędce z kontenerów, panowało napięcie tak gęste, że można by je kroić nożem. Na kilku połączonych monitorach, wyświetlały się ostatnie, urwane obrazy przechwycone przez robota — pulsujące, organiczne struktury, mroczne, niepokojące kształty i ten ostatni, przerażający kadr — zamazany kontur twarzy.
— Straciliśmy robota — zaczął Nowak, a jego głos był ciężki od zmęczenia i powagi sytuacji. — Nie mamy pojęcia, co się z nim dokładnie stało, ani co go zniszczyło, ale jedno jest pewne: tam, po drugiej stronie, jest coś więcej niż tylko bezrozumna energia. Coś… lub ktoś.
W sali rozległy się nerwowe szepty, które Nowak uciął jednym, ostrym spojrzeniem. Maria, która do tej pory stała nieco na uboczu, analizując wydruki z danymi, zabrała głos:
— Wstępna analiza danych telemetrycznych wskazuje, że środowisko panujące wewnątrz portalu nie przypomina niczego, co znamy z naszego wymiaru — powiedziała, a jej głos, choć opanowany, zdradzał powagę odkrycia. — Ekstremalna gęstość materii, gwałtowne skoki temperatury, nieznane reakcje chemiczne… wszystko jest inne. Ale najważniejsze są te kształty. Te prawie-organiczne struktury i… ten ostatni obraz. One mogą coś oznaczać. Mogą być dowodem na istnienie nie tylko życia, ale i… inteligencji.
Nowak spojrzał na nią, a potem przeniósł wzrok na pozostałych członków zespołu. W jego oczach malowała się determinacja.
— Na razie wiemy jedno — powiedział wolno, dobitnie akcentując każde słowo. — Tam, w tej fioletowej otchłani, jest ktoś albo coś, co patrzyło prosto na nas. Co jest świadome naszej obecności. Nazwijmy go… mężczyzną z portalu. Bo choć obraz był niewyraźny, to była ludzka sylwetka. I to ten mężczyzna, lub cokolwiek to jest, stanowi teraz nasze największe zagrożenie.
Zapadła ciężka cisza. Wszyscy obecni w pomieszczeniu zdawali sobie sprawę, że od tej chwili nie mogą traktować tego zjawiska jako zwykłej anomalii naukowej. Portal nie był tylko przejściem do innego wymiaru, kolejną zagadką do rozwiązania. Był furtką. Furtką, przez którą mogło przejść coś, co ich przerastało. A pytanie, które zawisło w powietrzu, mrożąc krew w żyłach, brzmiało: kto, lub co, jest po drugiej stronie tej furtki? I czego od nich chce?
Rozdział 6 Wspomnienie
Wiktoria siedziała przy biurku w swoim ciemnym, przytulnym pokoju. Jedynym światłem był delikatny blask ekranu monitora. Po intensywnej sesji zdjęciowej nadszedł czas na uporządkowanie materiałów. Na ekranie przesuwały się setki fotografii — każda pełna emocji.
Przy pierwszym przeglądzie jej wzrok przykuła niepokojąca anomalia.
Na niektórych zdjęciach w tle widoczne były dziwne plamy, przypominające obłoki. Miały w sobie coś nierealnego — jakby były częścią zdjęcia, ale jednocześnie czymś nałożonym na kadr. Przypominały zorze polarną zamkniętą w obrazie.
Najpierw pomyślała, że to defekt aparatu, ale im dłużej
się w nie wpatrywała, tym bardziej czuła, że jest w nich coś więcej
— jakaś energia, którą czuła od jakiegoś czasu.
Włączyła program do obróbki i zaczęła usuwać anomalie. Palce błyskawicznie przesuwały się po tablecie graficznym, a pędzle
w Photoshopie precyzyjnie eliminowały plamy. Każde kliknięcie było pewne i precyzyjne, a Wiktoria z zadumą patrzyła, jak te dziwne smugi powoli znikają. Mimo to w głowie miała wrażenie, że usuwa coś więcej niż błędy na zdjęciach. Coś, co może było echem siły, której
nie rozumiała.
Choć zdjęcia nabierały klarowności, tło wciąż wydawało się skrywać resztki tajemnicy. Przypominało jej to obrazy, które widziała we śnie
— o gęstym, mrocznym lesie, w którym rzeczywistość mieszała się z czymś nieuchwytnym.
Czy możliwe, że aparat uchwycił coś, czego ludzkie oko nie powinno widzieć?
Siedziała zamyślona, analizując każdy kadr. Retusz, który powinien
być czysto technicznym zadaniem, zmienił się w introspekcję. Czy to, co usuwała, było zwykłym efektem ubocznym aparatu, czy może czymś znacznie większym?
Nagle zadzwonił telefon.
Na wyświetlaczu pojawiła się mama. Uśmiechnęła się i odebrała.
— Cześć, mamo! Jak się masz? — zapytała.
— Witaj, kochanie — usłyszała ciepły głos. — Właśnie wspominaliśmy z tatą twoje zdjęcia. Wszystko u ciebie w porządku?
Wiktoria zawahała się. Ostatnie dni były tak dziwne, pełne pytań,
że rozmowa z rodzicami wydawała się nagle bardzo potrzebna.
— Wiesz, mamo… tak sobie myślę o dzieciństwie. Pamiętacie
coś dziwnego? Coś, co sprawiało, że czułam się… inna? Tak jakbym
nie do końca pasowała?
Zapadła chwila ciszy. Wstrzymała oddech.
— Wiesz, skarbie — odezwał się w końcu tata. — Ty zawsze byłaś wyjątkowa. Nie przypominam sobie niczego niepokojącego, ale zawsze byłaś bardzo wrażliwa. Miewałaś niezwykłe spostrzeżenia, jakbyś widziała więcej niż inni.
— No i szpital po porodzie — dodała mama. — Pamiętasz tę historię?
Wiktoria zmarszczyła brwi.
— Tak, tata mi o tym opowiadał… Mówili, że myśleli, że… że umarłam — wyszeptała. — Że nie wyczuwali pulsu, oddechu… a potem nagle zaczęłam płakać.
— Nasz mały cud — dodała mama. — Lekarze byli zdumieni. Tłumaczyli coś o rzadkich przypadkach, chwilowym zaniku funkcji życiowych…
ale my z tatą wiedzieliśmy, że to coś więcej.
Wiktoria przycisnęła telefon do ucha. Choć znała tę historię, za każdym razem budziła w niej dziwne uczucia.
Czy mogło to mieć związek z tym, co się teraz działo? Z energią, którą widziała na zdjęciach? Z przeczuciami, które nie dawały jej spokoju?
— Dziękuję, że mi o tym przypomnieliście — powiedziała cicho.
— Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym tak bardzo. Teraz… teraz zaczynam się zastanawiać, czy ma to jakiś wpływ na to, kim jestem.
Mama westchnęła ciepło.
— Wiktorio, kochanie, zawsze byłaś i będziesz dla nas wyjątkowa.
Nie wiem, co tam się u ciebie dzieje, ale nie martw się tym, co myślą inni. Liczy się to, kim jesteś i czego pragniesz.
— Słuchaj serca, Wiktorio — dodał tata. — A my zawsze będziemy
cię wspierać. Pamiętaj o tym.
— Dziękuję — powiedziała, czując, jak ciepło ich słów otula ją przez telefon.
Rozłączyła się, ale myśli nadal kłębiły się w jej głowie.
Czy to wszystko było przypadkiem? Czy jej historia narodzin była kluczem do tego, co dzieje się teraz?
Spojrzała na ekran komputera. Teraz już wiedziała, że odpowiedzi
nie znajdzie w pikselach.
Musiała szukać gdzie indziej.
Rozdział 7 Tajemnicza kartka
Po ostatnich dramatycznych wydarzeniach jednostka była w stanie podwyższonej gotowości. Po kolejnej walce z potworem, który wył
z agonii, wprowadzono dodatkowe środki bezpieczeństwa: wzmocnione patrole, kamery termowizyjne, systemy alarmowe. Wszystko miało zagwarantować, że żadne zagrożenie nie przemknie niezauważone.
A jednak po kilku dniach wydarzyło się coś, co zachwiało ich pewnością i wprowadziło chaos w skomplikowaną układankę.
Późnym wieczorem oddział pod dowództwem majora Krzysztofa Nowaka i kapitan Marii Kowalskiej otrzymał sygnał o ataku. Bestia była większa, odporniejsza i bardziej agresywna niż poprzednie. Rozpoczęła się chaotyczna walka. Przez kilkadziesiąt minut żołnierze używali wszystkiego, co mieli: skoordynowanego ognia, granatów hukowych, precyzyjnych rozkazów. W końcu powalili potwora. Na ich oczach rozpadł się na tysiące kawałków czarnego dymu, które rozwiały
się w powietrzu.
A potem na ziemi znaleziono coś, co zmieniło wszystko.
Tuż obok miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu leżał potwór, leżała kartka wyrwana ze starej księgi. Papier był pożółkły, brzegi poszarpane. Widniał na nim rysunek dziewczyny o delikatnych rysach, długich włosach
i hipnotyzujących, smutnych oczach. Jej spojrzenie zdawało się błagać
o pomoc.
Żołnierze zgromadzili się wokół znaleziska.
— Co to, do cholery, jest? — rzucił jeden z nich. — List od potwora? Pamiątka po walce?
Major Nowak zmarszczył brwi, wpatrując się w kartkę.
Kapitan Kowalska, dotąd milcząca, odezwała się:
— Może to ma związek z istotami zza portalu. Albo ktoś z zewnątrz próbuje nawiązać kontakt.
Wtedy odezwał się sierżant Marek.
— Dwa dni temu widziałem tę dziewczynę przy barierkach. Wypytywała
o portal.
Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
— Jak to możliwe, sierżancie? — Nowak zmarszczył brwi.
— To obszar zamknięty! Pamiętasz, co dokładnie mówiła?
Marek skinął głową.
— Pytała, co to za miejsce. Mówiła tak, jakby żądała wyjaśnień.
Kowalska podeszła bliżej, patrząc na kartkę.
— Kartka, ta dziewczyna… To się ze sobą łączy. Powinniśmy ją odnaleźć.
Atmosfera zgęstniała. Niepewność mieszała się z napięciem. W oddali rozlegał się dźwięk alarmów i trzaski energii wokół portalu.
— Musimy się dowiedzieć, co to oznacza — zdecydował Nowak.
— Zabieramy kartkę do laboratorium. Ostrożnie, żeby jej nie uszkodzić.
— Pełny raport, Marku — dodała Kowalska. — Każdy szczegół może mieć znaczenie.
Podczas gdy wojskowi analizowali sytuację, w ich głowach pojawiały
się pytania. Kim była ta dziewczyna? Dlaczego jej wizerunek znalazł
się na kartce, tuż obok miejsca, gdzie rozpłynął się potwór?
Sierżant Marek spojrzał na horyzont.
— Tak naprawdę niewiele się wydarzyło, majorze — powiedział wolno. — Przyjechała samochodem i wypytywała. Nie spisałem rejestracji.
Nie wydawało mi się to istotne.
— Pamiętasz, jak wyglądała? — upewnił się Nowak.
— Tak, majorze.
— To czekać na rozkazy.
Z nastaniem świtu wojsko przygotowywało się do dalszych działań. Obszar poszukiwań trzeba było rozszerzyć. Coś się działo. Ta kartka mogła być kluczem do czegoś większego.
Major Nowak, swoim zwyczajem, wydawał komendy.
Nagle spojrzał na Marka, który stał na uboczu, zadumany.
— Sierżancie, pojedziesz z Piotrem do miasta. Znajdźcie mi tę dziewczynę.
Marek skinął głową.
— Tak jest, majorze.
Kowalska podkreśliła wagę misji:
— Kontaktuj się z nami na bieżąco. Liczy się każda informacja.
Marek zerknął na kartkę w dłoni Nowaka. Miał złe przeczucia.
Szary transport wojskowy ruszył w stronę miasta, znikając za zakrętem.
Poszukiwania właśnie się zaczęły.
Rozdział 8 Ostatnie spotkanie
Wiktoria wróciła z centrum miasta, taszcząc torby z zakupami jak jakieś trofea z wyczerpującej bitwy z tłumem i własnymi myślami. Miała cichą nadzieję, że ta krótka dawka normalności, te przyziemne sprawy, pozwolą jej choć na chwilę oderwać się od natrętnych obrazów i przeczuć, które wwiercały się w jej umysł niczym drzazgi. Po szybkich, niemal mechanicznych zakupach, wpadła do „Pod Lipami”. Obiecała przyjaciołom, że się zjawi, a myśl o ich towarzystwie była jak promyk słońca w tym całym mroku.
Gdy tylko przekroczyła próg kawiarni, poczuła ulgę. Znajomy, ciepły zapach świeżo parzonej kawy i domowego ciasta otulił ją niczym miękki koc, a gwar rozmów, śmiech odbijający się od ścian, sprawił, że przez krótką, ulotną chwilę poczuła się jak dawniej. Jakby nic się nie zmieniło, jakby świat wciąż był tym samym, bezpiecznym miejscem. Przy ich ulubionym stoliku w rogu, tym z lekko chybotliwą nogą i widokiem na całą salę, siedzieli już wszyscy. Jak zawsze.
— Wika! No nareszcie jesteś! — zawołała Natalia, energicznie machając ręką, aż bransoletki na jej nadgarstku zadźwięczały melodyjnie.
— Cześć wszystkim — odparła Wiktoria, próbując wykrzesać z siebie uśmiech, który nie wyglądałby jak grymas bólu. Zrzuciła torby na podłogę z głośnym westchnieniem. — Przepraszam za spóźnienie, ale ten tłok w sklepach dzisiaj to jakiś armagedon. Nie wiem, czy to przez tę dziwną pogodę, czy co… — mimowolnie jej palce powędrowały do małego, srebrnego wisiorka w kształcie wilka, który zawsze nosiła na szyi, jakby szukając w jego chłodnym dotyku odrobiny ukojenia.
Rozmowa początkowo kręciła się wokół codziennych, błahych spraw — nowej, kontrowersyjnej wystawy w lokalnej galerii, wiecznych problemów z parkowaniem w centrum i najnowszych, soczystych plotek z życia miasta. Wiktoria jednak nie potrafiła się skupić. Jej myśli, niczym zbłąkane owce, wciąż powracały na te dziwne, odgrodzone przez wojsko tereny za lasem. W końcu nie wytrzymała. Musiała to z siebie wyrzucić.
— Słuchajcie, bo ja… zdarzyło mi się coś… no, sama nie wiem, jak to nazwać… dziwnego — zaczęła niepewnie, wciąż obracając w palcach znajomy kształt wilka. Czuła na sobie ich zaciekawione spojrzenia. — Wracałam po tej ostatniej sesji zdjęciowej i nagle poczułam… kurczę, nie wiem, jak to opisać. Jakby coś mnie tam wołało, przyciągało. Jakaś niewidzialna siła, która ciągnęła mnie w jednym, konkretnym kierunku.
Ola uniosła brwi z wyraźnym zaciekawieniem, jej niebieskie oczy błysnęły.
— No i co? Pojechałaś sprawdzić, co to takiego? — zapytała, pochylając się nad stołem.
— Tak… — Wiktoria przygryzła nerwowo wargę, puszczając wisiorek. — I okazało się, że droga jest całkowicie zablokowana. Przez wojsko. Pełno żołnierzy, jakieś pojazdy… Nikogo nie wpuszczają, a na jakiekolwiek pytania odpowiadają tak wymijająco, że człowiek czuje się jak idiota.
Adam, jak zwykle twardo stąpający po ziemi, pokręcił głową z dezaprobatą.
— Wika, mówiłem ci przecież, żebyś uważała. Nie wiadomo, co tam się dzieje. Lepiej się w to nie pakować, nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. To może być niebezpieczne. Jeszcze sobie kłopotów narobisz.
Kuba aż nachylił się nad stołem, a jego oczy zabłysły podekscytowaniem godnym poszukiwacza przygód.
— A ja wam mówię, że tam na bank wylądował jakiś statek kosmiczny! — wypalił z pełnym przekonaniem. — Rząd to wszystko ukrywa, żeby nie wywołać paniki! To typowe!
Reszta grupy parsknęła śmiechem, nawet Wiktoria lekko się uśmiechnęła, choć nie było jej do śmiechu.
— Statek kosmiczny? Kuba, ty chyba za dużo filmów oglądasz — Michał pokręcił głową z rozbawieniem, ale i nutką pobłażliwości. — Pewnie testują jakąś nową, supertajną broń. Jakiś tajny poligon, o którym nikt z cywilów nie ma prawa wiedzieć. To bardziej prawdopodobne.
— Albo… — wtrąciła cicho Natalia, marszcząc zamyślone czoło — to coś, co jest o wiele starsze niż nasze miasta, nasze drogi, nasza cała cywilizacja. Coś, czego nie potrafimy zrozumieć, co wymyka się naszemu pojmowaniu. Coś pierwotnego.
Wiktoria pokręciła głową, próbując odgonić mroczne myśli.
— A może po prostu odkryli portal do innego wymiaru? — rzuciła z lekkim, nerwowym uśmiechem, ale sama nie była pewna, czy to był tylko żart. W świetle tego, co czuła, co widziała we śnie, ta opcja wydawała się przerażająco realna.
Ola spojrzała na nią z tą swoją charakterystyczną iskrą w oku, która zawsze dodawała otuchy.
— Ale pomyśl, Wika… — zaczęła łagodnie — zawsze powtarzasz, że sztuka, twoje obrazy, twoje zdjęcia, to takie okno do innego świata, do innych emocji. Może to właśnie coś w tym stylu? Coś, co rezonuje z twoją wrażliwością?
Adam, który do tej pory wpatrywał się w swoją filiżankę z kawą, jakby szukał w niej odpowiedzi na wszystkie pytania świata, nagle podniósł wzrok.
— I właśnie to wszystko sprawia, że ten cały wojskowy kordon, ta cała tajemnica, wydaje się taka… cholernie podejrzana — dodał z powagą.
Natalia przeniosła uważne spojrzenie na Wiktorię.
— Wiesz, Wika… może powinniśmy spróbować dowiedzieć się, co tam się naprawdę dzieje? — zapytała, a w jej głosie brzmiała nuta niepokoju, ale i determinacji.
Wiktoria poczuła dziwną mieszankę paraliżującej ciekawości i równie silnego lęku. Jak magnes przyciągający i odpychający jednocześnie.
— Nie wiem… — wyszeptała. — Może to tylko moja przegrzana wyobraźnia, ale coś w tym miejscu, w tej całej sytuacji, po prostu mi nie gra. Jakby kryło jakąś mroczną tajemnicę, coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego.
Kuba zaśmiał się głośno, próbując rozładować napięcie.
— No co wy! Może jutro w głównym wydaniu wiadomości usłyszymy o oficjalnej wizycie delegacji z Marsa! A my będziemy mogli z dumą powiedzieć, że mieliśmy w tym swój skromny udział! Przecieraliśmy szlaki!
Dyskusja powoli zaczęła wygasać, rozmywając się w kawiarnianym gwarze. Choć rozmowa na pozór brzmiała beztrosko, pełna żartów i przekomarzanek, Wiktoria czuła podskórnie, że to dopiero początek czegoś znacznie większego, czegoś, co może wywrócić ich światy do góry nogami. Nie mogła pozbyć się niepokojącego wrażenia, że jej życie, dotąd poukładane i przewidywalne, zaczyna splatać się z czymś mrocznym, potężnym, czego jeszcze nie rozumiała, ale co już rzucało na nią swój długi cień.
Ola spojrzała na zegarek, wyrywając ich z zamyślenia.
— To co, kochani, zwijamy się powoli do kina? Bo jak się nie pospieszymy, to wykupią wszystkie dobre miejsca na ten nowy thriller — powiedziała, uśmiechając się.
— Jasne, chodźmy, zanim będziemy musieli siedzieć w pierwszym rzędzie i wykręcać szyje — dodał Michał, wstając i przeciągając się leniwie.
Wyszli na chłodne, rześkie wieczorne powietrze. Ulice miasta tętniły życiem, rozświetlone tysiącem neonów i migoczących reflektorów samochodów. Wiktoria wciągnęła głęboko w płuca zapach wilgotnego asfaltu i spalin, mieszający się z wonią kwitnących lip. Cieszyła się tą chwilą normalności, tą ulotną beztroską. Nie wiedziała jeszcze, że to była ostatnia taka chwila. Że los już zaczął tkać dla niej zupełnie inną opowieść.
Obserwacja
Po drugiej stronie ulicy, w niepozornym, ciemnym samochodzie zaparkowanym w cieniu starej kamienicy, siedział sierżant Marek. Jego twarz była ledwie widoczna w mroku, ale oczy, niczym u drapieżnika, śledziły każdy ruch grupki przyjaciół wychodzącej z kawiarni. W zaciśniętych dłoniach trzymał niewielki, wojskowy tablet, na którym wyświetlał się schematyczny rysunek dziewczyny o długich włosach i smutnych oczach — ten sam, który znaleziono przy portalu. Gdy Wiktoria na moment odwróciła się w jego stronę, rozmawiając z przyjaciółmi, Marek błyskawicznie uniósł telefon i zrobił jej kilka szybkich zdjęć. Chwilę później, korzystając z niewielkiej, przenośnej drukarki bluetooth spoczywającej na siedzeniu obok, wydrukował jedno z nich. Porównał je z rysunkiem. Pasowała.
Obserwował ją z zimną, zawodową uwagą, a jego policyjny instynkt, wyostrzony latami służby, podpowiadał mu, że ta dziewczyna to coś więcej niż przypadkowy świadek. Że jest kluczem do czegoś znacznie większego.
— Mamy ją — mruknął cicho do żołnierza siedzącego na miejscu pasażera, nie odrywając wzroku od oddalającej się sylwetki Wiktorii. Wręczył mu świeżo wydrukowane zdjęcie.
Żołnierz przyjrzał się fotografii, potem rysunkowi na tablecie.
— Jesteś pewien, sierżancie? Na rysunku wygląda… inaczej. Bardziej… eterycznie.
Marek uśmiechnął się pod nosem, ale w tym uśmiechu nie było cienia wesołości.
— Potwierdzam. To ona. Rysopis ogólny się zgadza. A instynkt rzadko mnie myli. Ta sama energia w oczach, nawet jeśli na zdjęciu jest bardziej… ludzka.
— Rozkaz brzmi: obserwować. Ale jeśli sytuacja się zaogni… Zgarniamy ją?
Marek pokręcił powoli głową, wciąż wpatrując się w Wiktorię.
— Na razie czekamy. Śledzimy ją. Dyskretnie. Musimy dowiedzieć się, dlaczego, do cholery, jej twarz znalazła się na tej przeklętej kartce. I co ona ma wspólnego z tym całym bałaganem przy portalu. Zanim podejmiemy jakiekolwiek kroki, potrzebujemy odpowiedzi.
Samochód bezszelestnie ruszył z miejsca, wtapiając się w wieczorny ruch uliczny, niczym cień podążający za swoją ofiarą. Dla Wiktorii i jej przyjaciół beztroski wieczór dobiegał końca. Dla sierżanta Marka, polowanie dopiero się zaczynało. To był dopiero początek.
Rozdział 9 Ujawnienie mocy
Wiktoria owinęła się szczelniej płaszczem, gdy wraz z przyjaciółmi wyszła z kina. Powietrze było rześkie, a ulice rozświetlały latarnie
i światła samochodów. Film był pełen akcji, efektów specjalnych
i zwrotów fabularnych, ale coś nie pozwalało jej się skupić. Od chwili, gdy opuściła kawiarnię, czuła się nieswojo. Jakby ktoś ją obserwował. Może to energia przepływająca przez nią powodowała to uczucie?
— No, to było coś! — zawołał Kuba, przeciągając się. — Takie pościgi powinny być w prawdziwym życiu!
— Chcesz, żeby czołgi ganiały się po ulicach? — zaśmiała się Natalia.
— No dobra, może nie czołgi, ale wyobraźcie sobie taką scenę w naszym mieście…
Rozmowa płynęła lekko, ale Wiktoria była coraz bardziej niespokojna. Miała wrażenie, że czuje na sobie czyjś wzrok. Serce zaczęło jej bić szybciej.
— Wszystko w porządku? — zapytała Ola, przyglądając się jej uważnie.
— Tak, chyba tak… Po prostu… — Wiktoria rozejrzała się, ale nigdzie
nie widziała niczego podejrzanego. — Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
— Pewnie to echo filmu — zażartował Adam. — Jeszcze żyjesz akcją.
Uśmiechnęła się, ale nie była przekonana.
Pożegnali się pod kinem i każdy ruszył w swoją stronę. Wiktoria, idąc
w stronę swojego mieszkania, czuła narastające napięcie. Szła szybciej
niż zwykle, co chwilę oglądając się przez ramię.
Wtedy to poczuła.
Dziwna fala energii przeszyła jej ciało. Jakby coś wibrowało w powietrzu, coś, co w niej narastało. Włosy na rękach stanęły jej dęba, a w głowie rozbrzmiało ciche buczenie, jak od odległego pola magnetycznego.
Przystanęła gwałtownie.
Latarnia obok niej zaczęła migotać.
Najpierw delikatnie, jakby coś zakłócało jej działanie, a potem światło nagle przygasło i wróciło do normalnego stanu. To dziwne uczucie powracało, jakby była częścią tego wszystkiego.
Wiktoria wstrzymała oddech.
Czy to był przypadek?
Zrobiła krok w bok — i wtedy druga latarnia, kilkanaście metrów dalej, również zamigotała.
Serce podskoczyło jej do gardła.
To działo się naprawdę.
Nie zdążyła się zastanowić, co to oznacza, gdy nagle na pobliskiej ulicy samochód wojskowy zatrzymał się na światłach. Siedzący w nim sierżant Marek zmrużył oczy. Był skupiony, w jego wzroku czaiło się coś niepokojącego. Patrzył prosto na nią. Widział migotanie latarni. A teraz miał pewność, że nie jest to zwykła dziewczyna.
Wiktoria cofnęła się o krok, oddychając płytko. Latarnia zadrżała
i zamigotała po raz kolejny. Potem kolejna. I jeszcze jedna. Czy to ona to powodowała?
„Co do cholery…”
Przesunęła dłonią po włosach, próbując się uspokoić, ale czuła, jak w jej wnętrzu narasta niepokój.
Jej serce waliło jak oszalałe, a w klatce piersiowej czuła dziwne ciepło, które rozchodziło się na całe ciało. To nie było normalne. Coś było
nie tak. To wszystko… to przez tą energię.
Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Musiała się uspokoić. Musiała wrócić do domu, gdzie poczuje się bezpiecznie.
Ale im szybciej szła, tym bardziej czuła, że coś wokół niej się dzieje.
Powietrze stawało się gęstsze. Jakby każdy jej ruch przecinał niewidzialną substancję, jakby otoczenie nagle zwolniło.
Jej oddech przyspieszył.
Wiktoria zaczęła biec.
Każdy krok wydawał się lżejszy, jakby pod stopami nie miała już twardego chodnika, a coś mniej stabilnego. Jakby…
Ziemia oddalała się od niej.
Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu, gdy zorientowała się, że faktycznie unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Najpierw delikatnie, potem coraz wyżej, wbrew prawom fizyki.
— Nie! — krzyknęła, próbując opaść na chodnik, ale to tylko pogorszyło sprawę. Im bardziej się opierała, tym bardziej energia w niej narastała.
Powietrze wokół niej nagle się skumulowało, napinając się jak sprężyna, po czym gwałtownie wystrzeliło.
I wtedy to się stało.
Błysk rozdarł noc, a potężny piorun uderzył prosto w najbliższą latarnię. Metalowy słup zatrzeszczał, iskry posypały się na chodnik, a pobliskie światła zgasły na kilka sekund.
Wiktoria jeszcze przez moment widziała ten błysk — poczuła energię płynącą przez jej ciało, usłyszała trzask metalu…
A potem wszystko zniknęło.
Ciemność.
Jej ciało bezwładnie opadło na chodnik.
Rozdział 10 Laboratorium
Wnętrze strzeżonego laboratorium przeszywał chłód sterylności, przełamywany jedynie pulsowaniem elektronicznych urządzeń
i nerwowymi szeptami. Wojskowi analitycy, niczym mnisi
w odosobnieniu, otaczali masywny drewniany stół, na którym — niczym relikwia — spoczywała tajemnicza kartka. Stosy dokumentów, zaawansowane skanery i mikroskopy tworzyły scenę bezlitosnej inkwizycji skierowanej przeciwko skrawkowi starego pergaminu.
Ich twarze, oświetlone zimnym blaskiem ekranów, zdradzały niepokój, choć skryty za maską profesjonalizmu.
— Mamy wstępne wyniki — oznajmił doktor Krzemiński, historyk o międzynarodowej renomie, sprowadzony do bazy na specjalne żądanie.
W jego głosie, mimo usilnych starań, słychać było nutę zdenerwowania.
— Struktura materiału jest… nietypowa. Bez wątpienia mamy do czynienia z pergaminem, prawdopodobnie papierem czerpanym wytworzonym
w XIII lub XIV wieku. Analiza chemiczna potwierdza użycie tradycyjnych metod, znanych ze średniowiecznych skryptoriów.
Kapitan Maria Kowalska spojrzała na niego z wyraźnym niedowierzaniem. Jej analityczny umysł, zawsze poszukujący logiki
i porządku, z trudem przyjmował te rewelacje. Zmarszczyła brwi, powstrzymując się od natychmiastowej riposty.
— Sugeruje pan, doktorze, że ta kartka ma kilkaset lat? — zapytała tonem, który ledwo skrywał powątpiewanie. Oparła dłonie o stół, pochylając
się w stronę historyka, a w jej zielonych oczach błysnęła iskra ciekawości.
Krzemiński nerwowo poprawił okulary.
— Nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością, pani kapitan. Skład
i technika wykonania wskazują na taką możliwość, ale potrzebujemy bardziej zaawansowanych badań. Jeśli nasze przypuszczenia się potwierdzą, będziemy mieli do czynienia z artefaktem… anomalią, która nie powinna przetrwać w tak dobrym stanie. Obiektem, który zdaje
się kpić z praw czasu.
Major Krzysztof Nowak, który dotąd przysłuchiwał się wymianie zdań
w milczeniu, zmarszczył brwi. Jego wzrok, przeszywający i pozbawiony złudzeń, spoczął na Krzemińskim. Od historycznych dywagacji bardziej interesowały go konkretne fakty.
— Czy na kartce znaleziono jakieś symbole, inskrypcje, ukryte znaki?
— zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć niecierpliwość. — Czy na tej kartce jest coś więcej niż tylko wizerunek tej dziewczyny?
Porucznik Wilczek, młody analityk, wpatrywał się w powiększony skan kartki wyświetlany na monitorze. Cienie na jego twarzy zdradzały wyczerpanie.
— Nic, panie majorze — odparł, kręcąc głową. — Żadnego tekstu, pieczęci, znaków, które mogłyby nam coś powiedzieć. Tylko wizerunek dziewczyny i… sama faktura materiału. Dlatego zaczęliśmy przeszukiwać archiwa historyczne. Może w kronikach, legendach, starych księgach znajdziemy wzmiankę, coś, co rzuci światło na pochodzenie tego artefaktu.
Nowak skinął głową.
— Dobrze, kontynuujcie poszukiwania. Sprawdźcie wszystko, co się da.
A tymczasem… — urwał, gdy w pomieszczeniu rozległ się natarczywy dźwięk telefonu.
Wszyscy spojrzeli w stronę biurka majora. Nowak podszedł do aparatu
i odebrał połączenie. W jego oczach błysnął niepokój.
— Nowak, słucham. Sierżancie Marku, co się stało? — zapytał, usiłując zachować opanowanie.
Głos w słuchawce był ciężki i zniekształcony.
— Majorze, mamy problem… Z tą dziewczyną. Znaleźliśmy
ją nieprzytomną na ulicy… ale… to, co widzieliśmy przed jej upadkiem… Panie majorze, nie wiem, jak to opisać…
Nowak zacisnął dłoń na słuchawce.
— Mów jasno, sierżancie.
— Panie majorze… przysiągłbym, że ona lewitowała! Unosiła się nad ziemią! A potem… Błyskawica! Piorun uderzył w latarnię, prosto z nieba! Ale… nie było burzy, panie majorze, nie było ani jednej chmury.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
— Macie ją zabezpieczoną? Jest bezpieczna? — spytał Nowak.
— Tak, panie majorze. Jest pod naszą kontrolą, ale wciąż nieprzytomna. Nie wiemy, w jakim jest stanie.
Nowak i Kowalska wymienili szybkie spojrzenia.
— Przetransportujcie ją do bazy. Poddajcie ją wszystkim możliwym badaniom. Sprawdźcie, czy ma jakiekolwiek anomalie, zdolności… Jeśli to prawda, sierżancie Marku, ta dziewczyna jest ogromnym zagrożeniem. Dla nas wszystkich… i dla niej samej.
Połączenie zostało przerwane. W pokoju zapanowała atmosfera grozy.
Kowalska, patrząc Nowakowi prosto w oczy, zapytała:
— Majorze, co zrobimy, jeśli okaże się, że ona naprawdę ma moc?
Jeśli to, co widział Marek, to tylko wierzchołek góry lodowej? Jesteśmy na to gotowi?
Nowak wpatrywał się w ciemność za oknem.
— Musimy się dowiedzieć, kim ona jest… i co ją łączy z nami.
Musimy poznać prawdę. — Odwrócił się, a w jego oczach błysnął chłód determinacji. — A potem… zdecydujemy, czy okaże się naszym sprzymierzeńcem, czy zagrożeniem, którego będziemy musieli się pozbyć.
Analitycy w laboratorium spojrzeli po sobie, a do każdego dotarła ponura świadomość: ich świat właśnie się zmieniał na zawsze. A ta niepozorna dziewczyna mogła okazać się kluczem do rozwiązania tej skomplikowanej tajemnicy lub śmiertelnym zagrożeniem.
Rozdział 11 Cela
Ból pulsował w jej skroniach, a powieki wydawały się ciężkie jak ołów. Wiktoria powoli odzyskiwała świadomość, czując pod sobą zimną, twardą powierzchnię. Nie była pewna, gdzie się znajduje, ale pierwsze wrażenia kazały jej sądzić, że to miejsce nie jest przyjazne.
Z wysiłkiem otworzyła oczy i rozejrzała się. Pomieszczenie przypominało sterylne laboratorium — surowe, pozbawione ozdób, nieprzytulne. Ściany pomalowano na odpychającą, szpitalną biel, a jedynym umeblowaniem było wąskie metalowe łóżko i umywalka przymocowana do ściany. Podłoga, zimna i gładka, wydawała się betonowa, a w powietrzu unosił
się ostry zapach środków dezynfekcyjnych. Nad łóżkiem wisiała jarzeniowa lampa, która rzucała ostre, chłodne światło.
Najbardziej niepokojące było jednak ogromne lustro zajmujące całą jedną ścianę. Było zbyt idealnie czyste, zbyt sterylne. Wiktoria natychmiast poczuła dreszcz niepokoju, jakby ktoś po drugiej stronie się jej przyglądał. Wzięła głęboki oddech. Serce zaczęło jej bić szybciej.
To sen. To tylko głupi, zły sen. Zaraz się obudzę.
Podniosła się ostrożnie, ale każdy ruch wywoływał falę zawrotów głowy. Miała na sobie te same ubrania co wcześniej, ale ktoś zdjął jej płaszcz
i buty. Próbowała sobie przypomnieć, co się stało — kino, rozmowa z przyjaciółmi… piorun. Latanie.
Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?
Myśl o tym, że mogła oszaleć, zaczęła kłębić się w jej głowie.
Nagle rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Wiktoria natychmiast spojrzała w stronę drzwi, napinając mięśnie. Nie miała dokąd uciekać,
ale adrenalina sprawiła, że każda komórka jej ciała gotowa była do walki.
Do środka weszła kobieta — średniego wzrostu, szczupła, ubrana w idealnie skrojony, ciemny mundur. Jej ciemne włosy były spięte w ciasny kucyk, a zielone oczy spoglądały na Wiktorię z chłodnym spokojem.
— Dzień dobry, Wiktorio — powiedziała, zamykając drzwi. — Nazywam
się kapitan Maria Kowalska.
Wiktoria zmrużyła oczy, spoglądając na nią podejrzliwie.
— Nie jestem głupia — rzuciła ostro. — Domyślam się, dlaczego mnie
tu zamknęliście. Widzieliście to, co się stało. I pewnie teraz zamierzacie robić na mnie eksperymenty?
Kowalska uniosła lekko brwi, ale jej twarz pozostała spokojna.
— Był tam nasz człowiek — przyznała bez ogródek. — I tak, widzieliśmy wszystko na nagraniach monitoringu. Ale nie jesteśmy tu po to,
by ci zaszkodzić, Wiktorio. Chcemy ci pomóc.
Wiktoria prychnęła, krzyżuje ręce na piersi.
— Pomóc? W zamykaniu mnie w czterech ścianach i obserwowaniu
jak zwierzę w klatce?
Kowalska westchnęła, jakby spodziewała się takiej reakcji.
— Rozumiem, że możesz mieć mnóstwo pytań, Wiktorio — powiedziała spokojnie Kowalska. — I nie oczekuję, że od razu nam uwierzysz.
Wiktoria zmrużyła oczy.
— Ale wy już wszystko wiecie, prawda? Macie nagrania, obserwowaliście mnie. Teraz pewnie chcecie sprawdzić, na co mnie stać. Powiedz mi wprost — co planujecie ze mną zrobić?
Kowalska spojrzała jej prosto w oczy, zachowując opanowanie.
— Chcemy tylko zrozumieć. I znaleźliśmy coś jeszcze — powiedziała, sięgając do kieszeni i wyjmując małą plastikową torebkę. — Tę kartkę.
Wiktoria spojrzała na nią pytająco.
— Jaką kartkę?
— Znaleziono ją w pobliżu portalu, w strefie zamkniętej. Pochodzi
ze średniowiecza. Nie ma na niej żadnych inskrypcji, a mimo to nie ulega zniszczeniu. Jakby była odporna na działanie czasu. A twój wizerunek
jest właśnie na tej kartce.
Serce Wiktorii ścisnęło się w piersi.
— Portal? — powtórzyła, chwytając się tej informacji jak ostatniej deski ratunku. — Jaki portal?
Kowalska nie spuszczała z niej wzroku.
— To jedna z największych zagadek, przed którymi stoimy. Ten portal pojawił się nagle. A wraz z nim… coś jeszcze. Stwory. Istoty, których
nie potrafimy zidentyfikować.
Wiktoria czuła, jak jej myśli galopują.
Czas ucieka. Muszę podjąć decyzję.
Rozdział 12 Rozważania
Maria Kowalska opuściła chłodne, sterylne pomieszczenie, w którym zostawiła pogrążoną w chaosie myśli Wiktorię. Metalowe drzwi zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem, odcinając ją od dziewczyny,
ale nie od ciężaru emocji, które ta krótka rozmowa w niej wzbudziła. Przez moment stała nieruchomo w korytarzu, opierając dłonie o zimną ścianę, próbując zebrać myśli i uspokoić oddech. Odpowiedzialność ciążyła na jej ramionach z każdym krokiem, ale zwątpienie nie było opcją. Działać — to jedyne, co mogła teraz zrobić.
Ruszając długim korytarzem, jej kroki odbijały się echem od sterylnych ścian, prowadzone przez poczucie misji. W drzwiach pokoju obserwacyjnego czekał już na nią Krzysztof Nowak. Siedział przy stole, pochylony nad dokumentami, ale jego uwaga była skupiona na lustrze weneckim, za którym znajdowała się Wiktoria. Dziewczyna, skulona
na łóżku, obejmowała kolana, wpatrując się w przestrzeń z wyrazem kompletnego zagubienia. Była jak ptak schwytany w klatkę, przerażona
i niezdolna pojąć absurdu sytuacji, w jakiej się znalazła.
— I co o niej sądzisz? — zapytał wreszcie Nowak, nie odrywając wzroku
od dziewczyny.
Maria westchnęła cicho, przysuwając krzesło i siadając obok. Jej wzrok skupił się na odbiciu Wiktorii w lustrze.
— Jest w głębokim szoku, Krzysztofie — powiedziała spokojnie.
— Nie pojmuje, co się dzieje, i desperacko próbuje temu zaprzeczyć.
Nie dziwię się jej reakcji. Dla kogoś takiego jak ona nasze wyjaśnienia muszą brzmieć jak scenariusz kiepskiego filmu science fiction.
Nowak uniosł brew z lekkim, ironicznym grymasem.
— A czyż nie jest to przerażająco bliskie prawdzie? — mruknął.
— Portal, istoty z innego świata, błyskawice z czystego nieba… Maria,
to brzmi jak odrzucony projekt filmowy z lat pięćdziesiątych, który Pentagon schowałby głęboko pod ziemią.
— Wiem, majorze — przyznała, potakując z powagą. — Ale właśnie w tym tkwi ironia losu i przerażająca prawda tej sytuacji. To wszystko, czego jesteśmy świadkami, dzieje się naprawdę, tuż pod naszymi nosami.
I pytanie brzmi — co my, z naszą całą wojskową dyscypliną, mamy z tym wszystkim zrobić?
Nowak zamilkł na chwilę, po czym przeniósł ciężar rozmowy
na konkretny tor:
— Mówiąc konkretnie, Mario, co sądzisz o tej dziewczynie? Instynkt podpowiada ci coś szczególnego?
Maria splotła ramiona, wpatrując się w odbicie Wiktorii.
— Nie sprawia wrażenia osoby, która skrywa mroczne sekrety, majorze
— stwierdziła. — Do tej pory prowadziła zwyczajne życie, miała pasje, przyjaciół. Ale… jest w niej coś ukrytego, jakaś siła, której sama jeszcze nie pojmuje. To może być potencjał, którego nawet nie zaczęliśmy rozumieć.
Nowak zmarszczył czoło.
— I to mnie właśnie niepokoi najbardziej — mruknął. — Jeśli rzeczywiście drzemie w niej jakaś nieznana moc, musimy jak najszybciej dowiedzieć się, co ją wyzwala i jak możemy ją kontrolować. Bo jeśli wymknie
się spod kontroli, ta dziewczyna może stać się zagrożeniem
— nie tylko dla nas, ale i dla samej siebie.
Maria skinęła głową.
— Zgadzam się. Musimy ją obserwować, monitorować każdy jej ruch.
Być może z czasem zacznie dostrzegać związek między sobą a tym, co się dzieje. Nie możemy jednak pozwolić, by strach i panika przejęły kontrolę.
Nowak spojrzał na nią badawczo.
— A co z tajemniczym mężczyzną z portalu? — zapytał cicho.
— Może to od niego wszystko się zaczęło?
Maria zmarszczyła brwi, gładząc palcem krawędź stołu.
— To możliwe. Czuję, że on jest kluczowym elementem tej układanki.
Ale czym on jest? Cieniem, bytem z innego wymiaru? — westchnęła.
— Nie mamy żadnych punktów odniesienia. Teorie o wieloświatach nagle stały się zbyt realne, byśmy mogli je lekceważyć.
Zawahała się na moment, ważąc słowa.
— A może to Wiktoria jest kluczem? Może jej moc jest tym, czego
on się obawia? Może to ona jest w stanie zamknąć portal?
Nowak spojrzał na nią z cieniem nadziei, która szybko ustąpiła sceptycyzmowi.
— Chciałbym w to wierzyć, Mario. Naprawdę. Ale czy zwykła dziewczyna, nawet z mocami, jest w stanie pokonać istotę, która wydaje się czystą esencją zła? Musimy przygotować się na najgorsze.
Maria przeniosła wzrok na Wiktorię.
— Jak powinniśmy z nią postępować? — zapytała. — Zaufać jej? Spróbować przekonać do współpracy? A może ją kontrolować?
Nowak przeciągnął dłonią po twarzy.
— Na razie obserwujemy i czekamy. Jeśli okaże się, że jest zagrożeniem, będziemy musieli podjąć działania. Ale dopóki tego nie wiemy, spróbujmy dotrzeć do niej. Może jest naszą jedyną szansą.
Za lustrem Wiktoria pogrążona we własnych myślach, jeszcze
nie wiedziała, że to ona może zadecydować o przyszłości tego świata.
Rozdział 13 Sen
Ból. Znów ten sam, pulsujący, głęboki ból w skroniach, jak echo uderzeń pękniętego dzwonu, który nie chciał umilknąć. Wiktoria jęknęła cicho i przewróciła się na drugi bok, czując, jak cienki, zbity materac ugina się pod jej niewielkim ciężarem z cichym skrzypieniem sprężyn. Każdy, nawet najmniejszy ruch wydawał się walką z niewidzialną siłą, jakby jej własne, obolałe ciało buntowało się przeciwko niej, odmawiając posłuszeństwa. Powieki miała ciężkie jak z ołowiu, spuchnięte od bezsenności i tłumionego płaczu, ale upragniony sen, ten łaskawy wybawiciel od ponurej rzeczywistości, nie chciał nadejść. A może już nadszedł, tylko ona jeszcze o tym nie wiedziała?
Pokój był zimny, bezosobowy, sterylny do granic możliwości, co tylko potęgowało jej uczucie izolacji i beznadziei. Oślepiająco białe, idealnie gładkie ściany sprawiały, że wszystko wydawało się płaskie, nienaturalne, jak makieta szpitalnej sali w jakimś koszmarnym teatrze absurdu. Metalowa, połyskująca chłodno umywalka, przytwierdzona do ściany bez śladu lustra nad nią, wąskie, żołnierskie łóżko z jednym, cienkim, szarym kocem, który nie dawał ani grama ciepła. Nic osobistego. Żadnych zdjęć, które mogłyby przywołać wspomnienie ukochanych twarzy, żadnych drobnych przedmiotów, które mogłyby przypomnieć jej, kim była, zanim trafiła do tego białego piekła, i dlaczego, na Boga, się tutaj znalazła. Lustro na przeciwległej ścianie, to weneckie, przez które czuła się nieustannie obserwowana, odbijało teraz jedynie jej nieruchomą, skuloną sylwetkę — ledwie oddychający kłębek nieszczęścia. Ale kiedy na nie patrzyła, nie czuła, że spogląda na siebie. To było jak obserwowanie kogoś zupełnie innego, obcej, złamanej dziewczyny zamkniętej w tym białym, sterylnym pudełku.
Zacisnęła mocno pięści, aż paznokcie wbiły jej się w dłonie, próbując uspokoić nierówny, płytki oddech. Nie, to nie miało żadnego sensu. To wszystko musiało być tylko złym, bardzo złym snem. Tak, to na pewno tylko koszmar. Zaraz się obudzi. W swoim ciepłym, przytulnym mieszkaniu. We własnym, miękkim łóżku, otulona ulubioną pościelą pachnącą lawendą. W słabym, porannym świetle, wpadającym przez niedosunięte zasłony, wyciągnie rękę po telefon i zobaczy setki nieodebranych połączeń i wiadomości od zmartwionych przyjaciół. Może nawet zdąży na poranną kawę do „Pod Lipami”, pośmieje się z nimi z tego dziwacznego, absurdalnego koszmaru.
Ale nie mogła. Nie mogła się oszukiwać. Bo gdzieś w głębi duszy wiedziała, z przerażającą pewnością, że to nie jest sen. To była jej nowa, koszmarna rzeczywistość.
To, co usłyszała od Marii Kowalskiej, te wszystkie rewelacje o jej DNA, o jej niezwykłych mocach, wciąż tkwiły w jej głowie jak wbita głęboko drzazga, której nie dało się usunąć, która raniła przy każdym poruszeniu myśli. Portal. Potwory. Ten tajemniczy, mroczny mężczyzna, o którym mówili tylko półsłówkami, jakby samo wypowiedzenie jego imienia mogło ściągnąć na nich jakieś niewyobrażalne zło.
Do cholery, co to za pokręcona bajka?! W co ona się wpakowała?!
Serce waliło jej w piersi jak oszalały ptak uwięziony w klatce. Nie wiedziała, co robić. Nie wiedziała, komu ufać. Nie wiedziała, jak długo jeszcze to wytrzyma.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, poczuła, jak potężna fala wszechogarniającego zmęczenia przygniata ją do cienkiego materaca. Jej ciało, wyczerpane do granic możliwości, odmówiło dalszego posłuszeństwa. Powieki same opadły, ciężkie i lepkie, choć wcale tego nie chciała. Odpływała…
I wtedy przyszły sny. A może to nie były sny, tylko coś innego, coś znacznie bardziej realnego?
Las. Ale nie taki, jaki znała ze swoich codziennych spacerów. Ten las był inny. Pradawny, mroczny, tętniący jakąś dziwną, niepokojącą energią. Wilgotna, czarna ziemia uginała się miękko pod jej bosymi stopami, chłodząc rozpaloną skórę. Mgła, gęsta i ciężka jak ołowiana zasłona, lepiła się do jej skóry, do włosów, wnikała do płuc z każdym oddechem. Była tak gęsta, że Wiktoria ledwo widziała na odległość wyciągniętej ręki. Drzewa, które majaczyły w tej mlecznej zawiesinie, były stare i sękate, ich konary, niczym kościste ramiona jakichś leśnych potworów, wyciągały się ku niewidocznemu niebu, splecione w fantastyczne, niepokojące kształty. Nie było tu żadnych kwiatów, żadnych kolorowych liści — tylko różne odcienie szarości, brązu i czerni. Powietrze pachniało wilgotną ziemią, gnijącymi liśćmi i czymś jeszcze — jakąś ostrą, żywiczną wonią, która drażniła nozdrza.
Każdy jej oddech wydawał się teraz trudniejszy, cięższy, jakby powietrze w tym dziwnym miejscu stało się nagle gęstsze, bardziej lepkie, pozbawione tlenu. Szum liści wokół, jeśli to w ogóle był szum liści, a nie coś innego, zdawał się bardziej przypominać cichy, nieartykułowany szept niż zwykły podmuch wiatru. Tajemniczy, niepokojący, drażniący nerwy, wywołujący nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Szepty zdawały się dobiegać ze wszystkich stron, ale jednocześnie znikąd konkretnie, jakby sam las próbował jej coś powiedzieć w jakimś zapomnianym, nieludzkim języku.
Szła boso, nie wiedząc dokąd, prowadzona jakąś niewidzialną siłą. Miękka, wilgotna, niemal aksamitna ziemia pod jej stopami wydawała się dziwnie, niepokojąco znajoma, choć była pewna, że nigdy wcześniej tu nie była. A może jednak? Mgła przesuwała się wokół niej bezszelestnie, jakby miała własną, świadomą wolę, odsłaniając na moment kolejne fragmenty tego niesamowitego lasu, by po chwili znów je pochłonąć. Słowa. Ciche, niezrozumiałe, jakby utkane z samej mgły, przesączały się przez nią niczym pradawne zaklęcie wypowiadane przez niewidzialne, nieludzkie usta.
Coś błysnęło w oddali, wśród gęstwiny drzew. Delikatne, pulsujące światło.
I wtedy zobaczyła ich.
Najpierw wilk. Potężny, biały jak pierwszy śnieg, z gęstym, lśniącym futrem, które zdawało się odbijać niewidzialne światło księżyca, choć na niebie nie było ani jednej gwiazdy. Poruszał się z niezwykłą gracją, bezszelestnie, jak duch lasu. Jego bursztynowe oczy, wielkie i mądre, lśniły spokojem, ale i czymś jeszcze — jakimś starożytnym, głębokim zrozumieniem, którego Wiktoria nie potrafiła nazwać. Była w nich dzikość, ale nie groźna, raczej pierwotna, nieokiełznana.
A potem, tuż obok wilka, z mgły wyłonił się jeleń. Smukły, majestatyczny, o srebrzystej sierści, która zdawała się połyskiwać wewnętrznym blaskiem. Jego potężne, rozłożyste rogi, przypominające konary prastarych dębów, zdawały się pulsować delikatnym, mlecznym światłem, jakby były utkane z samej esencji światła gwiazd. Jego oczy, również wielkie i łagodne, zdawały się przenikać ją na wskroś.
Zatrzymali się kilka kroków przed nią, obserwując ją w milczeniu, które nie było jednak niezręczne. Było w nim jakieś oczekiwanie, jakaś akceptacja. Wiktoria poczuła, jak jej serce, które do tej pory waliło jak oszalałe, zaczyna bić spokojniej. Od tych niezwykłych istot emanowała jakaś potężna, opiekuńcza energia.
I wtedy wilk przemówił. Jego głos, który pojawił się nie w jej uszach, ale bezpośrednio w jej umyśle, był głęboki, kojący, jak ciepło ogniska w mroźną, zimową noc.
— Nie jesteś z tego świata, dziecko mgły.
Jeleń uniósł majestatycznie swoją piękną głowę, a jego ruchy były tak płynne, tak pełne gracji, że wydawały się niemal nierealne, jakby był istotą z innego wymiaru.
— W twoich żyłach płynie opowieść starsza niż ten las, starsza niż ten świat — powiedział łagodnie, a jego głos, podobnie jak wilka, rozbrzmiał w jej myślach, ciepły i melodyjny. — Jesteś mostem pomiędzy zapomnianą przeszłością a niepewną przyszłością.
Wilk podszedł jeszcze bliżej, a jego wielkie, bursztynowe oczy przeszywały Wiktorię na wskroś, jakby czytał w jej duszy.
— Twoi prawdziwi rodzice ukryli cię tutaj, w tym świecie — rzekł głęboko, a jego słowa zdawały się wibrować w powietrzu. — Chronili cię przed tym, co nieuchronnie nadchodzi. Ale ciemność, która raz została pokonana, znów podnosi swój plugawy łeb.
Słowa tych niezwykłych istot przetoczyły się przez nią jak potężna burza, zostawiając po sobie zamęt, ale i dziwne poczucie… zrozumienia. Serce znów zaczęło jej bić szybciej, ale tym razem nie ze strachu, lecz z jakiegoś nieokreślonego podniecenia.
— Kim… kim oni byli? Moi prawdziwi rodzice? Kim… kim ja jestem? — wyszeptała, czując przemożny ciężar tych fundamentalnych pytań.
Wilk zatrzymał się tuż przed nią, tak blisko, że mogła poczuć ciepło jego oddechu i zapach jego dzikiego futra. Powietrze wokół nich nagle zgęstniało, jakby sama rzeczywistość na moment wstrzymała oddech, wsłuchując się w jego słowa.
— Jesteś dzieckiem dwóch światów. Dzieckiem światła i cienia.
— W tobie splatają się wszystkie żywioły tej ziemi i moce gwiazd — dodał jeleń, a jego srebrne, świetliste rogi na moment rozbłysły jeszcze jaśniejszym, niemal oślepiającym światłem. — Jesteś kluczem. Kluczem do zamknięcia tego, co nigdy nie powinno zostać otwarte.
Powietrze wokół niej nagle, gwałtownie zgęstniało, stało się ciężkie i przytłaczające. Las, który do tej pory wydawał się spokojny i majestatyczny, zaczął się poruszać, falować, jakby sama ziemia pod jej stopami budziła się do życia, drżąc w jakimś niemym spazmie. Mgła skręcała się wokół niej w chaotycznych, mrocznych wirach, a szepty stały się głośniejsze, bardziej natarczywe, pełne jakiegoś złowrogiego ostrzeżenia.
A potem zobaczyła to. Tę obecność, której bała się najbardziej.
Czarną, bezkształtną, amorficzną sylwetkę, która wyłoniła się z najgłębszych cieni lasu, jak cień bez źródła światła, jak ucieleśnienie samego mroku. I nagle, w jednej chwili, zrobiło się potwornie, przenikliwie zimno. Tak zimno, że ból przeszył jej kości. Zwierzęta spięły się, a ich sierść zjeżyła się w niemej agresji.
— On już po ciebie idzie — powiedział wilk, a w jego głosie, po raz pierwszy, usłyszała nutę prawdziwego niepokoju. — Musisz być gotowa.
Otworzyła oczy z gwałtownym, spazmatycznym wdechem, siadając gwałtownie na łóżku. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się na wolność i uciec jak najdalej od tego miejsca. Była cała spocona, a jej ciało drżało niekontrolowanie.
To był tylko sen. Tylko przerażający, zbyt realny sen.
Ale w drzwiach jej celi, w świetle jarzeniówek z korytarza, stali dwaj mężczyźni w ciemnych, wojskowych mundurach. Ich twarze były pozbawione wyrazu.
— Wstań — powiedział jeden z nich krótko, beznamiętnym głosem. — Major Nowak chce cię widzieć. Natychmiast.
Sen jeszcze nie zdążył się do końca rozpłynąć w jej umyśle, a ona już musiała zderzyć się z kolejnym, tym razem jak najbardziej realnym koszmarem.
Rozdział 14 Trening i badania
Pierwsze dni, a potem tygodnie, które Wiktoria spędziła w sterylnych, pozbawionych charakteru murach wojskowej bazy, zlewały jej się w jeden, monotonny, niemal surrealistyczny ciąg. Po tym, jak ocknęła się w tym dziwnym pokoju-celi, przeszła przez serię niekończących się badań medycznych, przesłuchań i rozmów z psychologami, którzy z kamiennymi twarzami notowali każde jej słowo. Czasami traciła rachubę dni, czując się jak więzień w jakimś absurdalnym eksperymencie. Jedynym urozmaiceniem tej monotonii były wizyty Marii Kowalskiej, która z cierpliwością tłumaczyła jej podstawy tego, co się z nią dzieje, choć sama zdawała się wiedzieć niewiele więcej. Wiktoria czuła narastającą frustrację, tęsknotę za swoim starym życiem, za zapachem farb w pracowni, za gwarem przyjaciół w kawiarni „Pod Lipami”. Dopiero po prawie dwóch tygodniach tej swoistej kwarantanny, kiedy lekarze uznali, że jej stan fizyczny jest stabilny, a psychologowie stwierdzili, że mimo wszystko” rokuje na współpracę”, major Nowak podjął decyzję o rozpoczęciu pierwszej fazy treningu. A przynajmniej tego, co on nazywał treningiem.
Sala gimnastyczna w tej przeklętej wojskowej bazie cuchnęła stęchlizną, potem i czymś jeszcze — metalicznym, nieprzyjemnym zapachem strachu. Tak przynajmniej wydawało się Wiktorii, gdy po raz pierwszy przekroczyła jej próg, prowadzona przez milczącego żołnierza. Każdy jej krok po wytartych, szarych matach rozłożonych na zimnej, betonowej podłodze odbijał się głuchym echem, potęgując wrażenie izolacji. Ascetyczne, pozbawione jakichkolwiek ludzkich akcentów wnętrze, wypełnione jedynie rzędami stojaków na broń, której nazw nawet nie znała, i jakimś dziwnym sprzętem do ćwiczeń, bardziej przypominało salę tortur niż miejsce, gdzie ktokolwiek mógłby dobrowolnie wylewać siódme poty. To miejsce, stworzone do bezdusznego kształtowania żołnierzy, do wyciskania z nich ostatnich soków i programowania na posłuszeństwo, miało teraz stać się areną pierwszych, niezdarnych prób ujarzmienia tej dziwnej, niechcianej mocy, która w niej drzemała. Mocy, której się bała i której nie rozumiała.
Major Nowak stał na środku sali, z rękami założonymi na piersi i miną człowieka, który dokładnie wie, co robi, choć w głębi duszy, Wiktoria była tego pewna, czuł się równie zagubiony jak ona. Jak ślepiec błądzący we mgle gęstej od niewiadomych. Jego rozkazy, rzucane krótkimi, wojskowymi komendami, brzmiały pewnie, aż nazbyt pewnie, ale Wiktoria, wyczulona na każdy fałszywy ton, słyszała w nich ledwie skrywaną nutę niepewności. Tę samą niepewność, którą widziała w oczach techników gapiących się na nią przez szyby laboratoriów.
— Skup się, Wiktorio! — powiedział stanowczo, a jego głos odbił się od gołych ścian, wwiercając się jej w uszy. Wskazał palcem na sfatygowaną matę rozłożoną kilka metrów od niej. — Spróbuj jeszcze raz. Tak jak rozmawialiśmy. Wyobraź sobie tę błyskawicę, którą widziałaś tamtej nocy. Tę, która przecięła niebo. Poczuj tę energię, tę siłę, która w tobie drzemie, i pozwól jej… no, po prostu pozwól jej wypłynąć na zewnątrz. Skieruj ją.
Wiktoria wzięła głęboki, drżący wdech, próbując rozpaczliwie skupić rozbiegane myśli. Zamknęła oczy, usiłując odnaleźć w sobie to dziwne, wibrujące uczucie mocy, które towarzyszyło jej tamtej feralnej nocy. Wyładowanie… migoczące latarnie… ten paraliżujący strach… chaos… obrazy przelatywały jej przed oczami jak klatki starego filmu. Ale teraz… teraz czuła tylko pustkę. Tę samą pustkę, która towarzyszyła jej od momentu, gdy ocknęła się w tym sterylnym pokoju. Choć bardzo, bardzo się starała, nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet najmniejszej iskierki. Nic. Zero.
Otworzyła oczy, czując, jak wzbiera w niej frustracja, gorzka i dławiąca. Spojrzała na majora z bezsilną złością.
— Nic z tego nie wychodzi — powiedziała zrezygnowana, a jej głos był ledwie stłumionym krzykiem. — Pan mówi tak, jakby to był jakiś magiczny guzik, który wystarczy nacisnąć, i wszystko samo się stanie! Ale to tak, do cholery, nie działa! Ja nawet nie wiem, co ja mam właściwie robić! Jak mam to „poczuć” na zawołanie?!
Nowak zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się pionowa bruzda. Próbował ukryć narastającą irytację, ale jego zaciśnięte szczęki zdradzały napięcie.
— Wiktorio, musisz z nami współpracować. — Jego głos był teraz twardszy, bardziej oficjalny. — Musisz przynajmniej spróbować uwierzyć, że potrafisz to zrobić. To kwestia dyscypliny umysłu, koncentracji. Znalezienia tego wewnętrznego… przełącznika.
— Dyscyplina umysłu? Koncentracja? — prychnęła Wiktoria z jawnym niedowierzaniem, czując, jak ogarnia ją czarna rozpacz. — Pan chyba żartuje! To nie jest strzelanie z karabinu na poligonie, majorze! Ja nie jestem pańskim żołnierzem, zaprogramowanym na wykonywanie rozkazów! Jestem fotografem! Artystką, rozumie pan? Nie mam bladego pojęcia o tej waszej całej „dyscyplinie umysłu” i, z całym szacunkiem, majorze, śmiem wątpić, czy pan ma jakiekolwiek pojęcie o tym, co się ze mną dzieje!
Nowak zacisnął zęby tak mocno, że usłyszała zgrzyt. Przez chwilę myślała, że wybuchnie, ale udało mu się opanować narastającą złość.
— Wiktorio, bez takich. Rozumiem, że to wszystko jest dla ciebie nowe, trudne, a pewnie i przerażające. Ale musimy spróbować. Razem. Nie mamy zbyt wiele czasu na jałowe dywagacje i obrażanie się na rzeczywistość. W każdej chwili może zdarzyć się coś… niebezpiecznego. Coś, z czym sami sobie nie poradzimy. A my, czy tego chcesz, czy nie, potrzebujemy twojej pomocy.
— Mojej pomocy? — Wiktoria spojrzała na niego z takim niedowierzaniem, jakby właśnie zaproponował jej lot na Marsa na miotle. — Pan chyba naprawdę sobie żarty stroi! Jestem dla was tylko jakimś dziwnym okazem, królikiem doświadczalnym, którego chcecie rozłożyć na czynniki pierwsze! Macie ten swój cholerny portal, jakieś potwory wypełzające znikąd, tajne wojskowe operacje, o których świat nie ma pojęcia, a ja… ja mam to wszystko jakoś ogarnąć? Ja, dziewczyna od robienia zdjęć na weselach i malowania obrazków z jelonkami? To jakiś kompletny absurd!
W jej głosie słychać było nie tylko złość i strach, ale przede wszystkim głęboką, rozdzierającą bezradność. Czuła się oszukana, wykorzystana, jak bezwolna zabawka w rękach ludzi, którzy nie mieli zielonego pojęcia, jak się z nią obchodzić, ale uparcie próbowali ją do czegoś zmusić.
Z drugiego końca sali treningowej, oparta o ścianę z założonymi rękami, ich nerwową wymianę zdań obserwowała kapitan Maria Kowalska. Jej spojrzenie, skupione i analityczne, niczym precyzyjny skaner rejestrowało każde słowo, każdy gest, każdy, nawet najmniejszy cień emocji malujący się na ich twarzach. Nie oceniała, nie komentowała — po prostu analizowała. Wiedziała, że ta pierwsza, brutalna konfrontacja z rzeczywistością jest nieunikniona, a jej wynik może zaważyć na całym dalszym przebiegu wydarzeń. Czekała na odpowiedni moment, by wkroczyć.
Nowak westchnął ciężko, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Podszedł bliżej Wiktorii, starając się złagodzić ton głosu, nadać mu bardziej ludzkie brzmienie.
— Wiktorio, posłuchaj mnie przez chwilę. Proszę. Wiem, że to wszystko brzmi jak jakiś kiepski scenariusz filmu science fiction, jak kompletne szaleństwo. Ale musisz nam zaufać. A przynajmniej spróbować. Nie jesteśmy twoimi wrogami. Naprawdę chcemy ci pomóc. Pomóc ci zrozumieć te twoje niezwykłe moce i, co ważniejsze, nauczyć się je kontrolować. Dla twojego własnego dobra i, tak, dla dobra nas wszystkich.
— Nie ufam wam — odparła Wiktoria lodowato, odwracając wzrok i wbijając go w jakiś nieokreślony punkt na ścianie. — Nie ufam nikomu w tym przeklętym miejscu. Jesteście wojskiem. Dla was liczą się tylko rozkazy i wykonywanie zadań. Nie obchodzi was, co ja czuję, co ja myślę, czego się boję. Chcecie mnie tylko wykorzystać do swoich celów, a potem, jak już nie będę potrzebna, pozbyć się mnie jak zużytej chusteczki. I to właśnie przeraża mnie najbardziej.
— To nieprawda, Wiktorio. — Wymianę zdań przerwał cichy, ale zaskakująco stanowczy głos Marii, która bezszelestnie podeszła do nich. — Ja ci wierzę. Naprawdę. Wierzę, że jesteś zagubiona, przerażona i że czujesz się, jakby cały świat zwalił ci się na głowę. I naprawdę chcę ci pomóc. Nie jesteśmy tu po to, żeby cię wykorzystać. Chcemy zrozumieć. Ciebie, twoje zdolności i to wszystko, co się wokół nas dzieje. A żeby to zrobić, potrzebujemy twojej pomocy. Twojej współpracy.
Wiktoria powoli przeniosła spojrzenie na Marię, badawczo wpatrując się w jej spokojne, zielone oczy. Szukała w nich choćby cienia fałszu, jakiejś drobnej nuty manipulacji. Ale nie znalazła niczego, co wskazywałoby na kłamstwo. Może… może Kowalska rzeczywiście chciała jej pomóc? A może była po prostu lepszą aktorką niż Nowak?
— Dobrze — powiedziała w końcu, z wyraźnym wahaniem w głosie, który jednak nie umknął uwadze Marii. — Spróbuję. Ale na moich warunkach. Nie będę ślepo wykonywać waszych rozkazów jak jakiś robot. Jeśli mam z wami współpracować, to chcę wiedzieć wszystko. Chcę wiedzieć, co dokładnie się dzieje, jakie macie plany i czego ode mnie oczekujecie. Bez żadnych tajemnic.
Maria skinęła głową, a na jej ustach pojawił się ledwie zauważalny, ale szczery uśmiech.
— To uczciwe podejście. Rozsądne. Zgadzam się. Chodź ze mną. Pokażę ci, jak zaczniemy. Mamy pewne… teorie. Stare zapiski, raporty z niewyjaśnionych zjawisk… Może to nie da nam gotowych odpowiedzi, ale przynajmniej jakiś punkt zaczepienia. Coś, od czego będziemy mogli zacząć.
Nowak spojrzał na nie obie, a w jego oczach pojawił się wyraz ulgi. Skinął głową, po czym bez słowa odwrócił się i odszedł na bok, zostawiając sprawę w rękach Marii. Może rzeczywiście to ona, z jej spokojem i empatią, lepiej zrozumie Wiktorię. A on? On musiał wrócić do swoich obowiązków. Musiał przygotować bazę na to, co, jak czuł podskórnie, miało nieuchronnie nadejść.
Maria uśmiechnęła się lekko do Wiktorii, a w jej oczach pojawił się autentyczny cień nadziei.
— Chodź ze mną, Wiktorio — powiedziała łagodnie. — Mamy jeszcze mnóstwo pracy do zrobienia. Najpierw musimy cię dokładnie zbadać. Musimy zrozumieć, jak działa twoje ciało, jak reaguje na tę energię, skąd się biorą te twoje niezwykłe moce. To będzie długa i pewnie niełatwa droga, ale jestem pewna, że razem, krok po kroku, damy radę.
Wiktoria westchnęła ciężko, czując, jak opuszcza ją część napięcia. Poszła za Marią, zostawiając majora Nowaka samego na pustej, ponurej sali gimnastycznej. Przez chwilę jeszcze obserwował, jak ich sylwetki znikają w długim, słabo oświetlonym korytarzu, a w jego głowie kłębiły się tysiące myśli, pytań i obaw. Czy podjęli słuszną decyzję? Czy ta dziewczyna naprawdę była ich jedyną nadzieją?
Zamiast chłodnego, pustego echa sali gimnastycznej, teraz otaczał je sterylny, monotonny szum laboratoryjnych urządzeń. Korytarze bazy, które przemierzały, wydawały się nie mieć końca, ciągnąc się jak żyły pulsujące zimnym, niebieskawym światłem jarzeniówek. Każdy ich krok odbijał się od lśniących, bezbarwnych ścian, potęgując uczucie klaustrofobii. Wiktoria czuła się jak obiekt pod mikroskopem — każdy obiektyw kamery monitoringu, każdy migający wskaźnik na panelach kontrolnych, każde przelotne spojrzenie mijanego personelu w białych kitlach wydawało się analizować ją na poziomie atomowym, rozkładać na czynniki pierwsze.
Laboratorium, do którego w końcu weszły, przypominało futurystyczne, sterylne sanktuarium nauki. Ściany i idealnie gładkie sufity lśniły oślepiającą bielą, a całą przestrzeń wypełniały rzędy skomplikowanych, lśniących metalem maszyn, plątanina kabli wijących się po podłodze jak mechaniczne węże i dziesiątki ekranów, które wyświetlały niezrozumiałe dla niej ciągi danych, wykresy i pulsujące schematy. Delikatne, rytmiczne pulsowanie kolorowych świateł na panelach kontrolnych i cichy, jednostajny szum wentylatorów tworzyły atmosferę chorobliwego skupienia i jednocześnie jakiegoś niepokojącego, podskórnego napięcia.
Maria wskazała na fotel stojący na środku pomieszczenia, który bardziej przypominał skomplikowane narzędzie tortur z filmu science fiction niż cokolwiek, co Wiktoria widywała wcześniej w gabinetach lekarskich. Był obity zimną, sztuczną skórą i otoczony mnóstwem ruchomych ramion z przymocowanymi do nich czujnikami i igłami.
— Usiądź, proszę — powiedziała Maria z łagodnym, niemal uspokajającym uśmiechem, który jednak nie do końca maskował powagę sytuacji.
— To będą tylko rutynowe badania. Nic strasznego. Wiem, że przeszłaś już przez całą serię standardowych testów medycznych i psychologicznych przez te ostatnie dwa tygodnie, i że nie wykazały one absolutnie niczego niepokojącego, żadnych odchyleń od normy. Ale teraz, po tym co zobaczyliśmy na nagraniach z monitoringu i po tym, co sama nam opowiedziałaś, musimy przyjrzeć ci się znacznie dokładniej, pod zupełnie innym kątem. Chcemy sprawdzić twój ogólny stan fizyczny, ale przede wszystkim podstawowe reakcje twojego organizmu na bodźce energetyczne. Nic inwazyjnego, obiecuję. Przynajmniej na razie.
Wiktoria usiadła z wyraźnym wahaniem, czując pod sobą twardość i chłód syntetycznej skóry fotela. Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach. Obawy nie opuszczały jej ani na moment, ale w spokojnym, opanowanym tonie Marii wyczuła coś, co przypominało autentyczną troskę. A może to była tylko kolejna gra? Może rzeczywiście nie chcą jej skrzywdzić? Może naprawdę próbują zrozumieć, a nie tylko wykorzystać? Chciała w to wierzyć. Musiała.
— Zaczniemy od zupełnie podstawowych pomiarów — kontynuowała Maria, otwierając sterylny zestaw z elektrodami i różnego rodzaju czujnikami. Jej ruchy były pewne i precyzyjne. — Ciśnienie krwi, tętno, rytm oddechu, temperatura ciała… takie standardowe procedury. Potem, jeśli wszystko będzie w porządku, przejdziemy do bardziej szczegółowych, specjalistycznych badań. EEG, żeby sprawdzić aktywność twojego mózgu, EKG dla serca, a później pewnie rezonans magnetyczny… chcemy zobaczyć, co dokładnie dzieje się w twoim organizmie na poziomie fizjologicznym, kiedy… no wiesz, kiedy używasz tej swojej mocy.
Wiktoria zacisnęła powieki i pozwoliła, by Maria sprawnie zapięła jej elektrody na skroniach, nadgarstkach i klatce piersiowej. Poczuła chłodne, lekko lepkie przyssawki delikatnie przylegające do jej skóry, przesyłające do otaczających ją maszyn ciche, niewidzialne sygnały. Przez chwilę wyobraziła sobie, że jest podłączona do jakiegoś wielkiego, obcego organizmu, który wysysa z niej informacje. Igły, którymi za chwilę mieli ją kłuć, wcale nie wydawały się tak straszne, jak to wszechogarniające uczucie bycia przedmiotem badań, eksponatem w laboratorium.
— Nie bój się — mruknęła cicho Maria, widząc jej napiętą twarz i zaciśnięte dłonie. — To naprawdę nie boli. Te wszystkie maszyny, te czujniki, one tylko rejestrują twoje parametry życiowe. Chcemy po prostu zobaczyć, czy twoje ciało w jakikolwiek sposób różni się od tak zwanej normy. Czy ta niezwykła moc, którą w sobie masz, wywiera jakiś mierzalny wpływ na twoją fizjologię.
Badanie trwało długo, znacznie dłużej, niż Wiktoria się spodziewała. Godziny zlewały się w monotonną sekwencję testów, pomiarów i analiz. Maria, z asystą kilku małomównych techników w białych kitlach, którzy poruszali się po laboratorium z precyzją dobrze naoliwionych robotów, przeprowadzała kolejne, coraz bardziej skomplikowane testy, analizując wstępne wyniki na bieżąco na ekranach swoich tabletów. Monitory wokół nich ożywały skomplikowanymi wykresami, kolumnami niezrozumiałych cyfr i migającymi, zębatymi liniami, tworząc kakofonię danych, które dla Wiktorii pozostawały hermetyczną, naukową tajemnicą.
Podczas badania rezonansem magnetycznym, gdy znalazła się zamknięta w wąskim, metalowym tunelu, otoczona głośnym, rytmicznym łomotaniem i przenikliwym buczeniem pracującej maszyny, poczucie klaustrofobii i kompletnej bezradności ogarnęło ją z nową, przerażającą siłą. Zamknęła oczy, próbując miarowym oddechem uspokoić walące serce i oderwać myśli od otaczającej ją ze wszystkich stron technologii. Czy to się kiedykolwiek skończy? Czy kiedykolwiek będzie mogła wrócić do swojego dawnego, normalnego życia? Coraz bardziej w to wątpiła.
Po rezonansie, wyczerpana, zdezorientowana i obolała, trafiła do kolejnego, jeszcze bardziej sterylnego laboratorium, gdzie pobrano od niej próbki krwi, śliny i tkanek do szczegółowej analizy genetycznej. Maria, starając się zachować rzeczowy ton, wyjaśniła, że chcą dokładnie sprawdzić jej DNA, poziom hormonów, metabolizm komórkowy — wszystko, co mogłoby rzucić choćby najmniejsze światło na tajemnicę jej niezwykłych mocy.
Leżąc na kolejnym zimnym, metalowym stole, podczas gdy technicy przykładali do jej ciała różnego rodzaju sondy, skanery i czujniki, Wiktoria czuła się jak bezwolny owad przypięty szpilką do tablicy przez ciekawskiego entomologa. Każdy dotyk obcych rąk, każde chłodne, badawcze spojrzenie, każdy metaliczny dźwięk w tym sterylnym, pozbawionym życia pomieszczeniu potęgował jej uczucie obcości, izolacji i kompletnego odrealnienia.
— Wszystko w porządku, Wiktorio? Jesteś bardzo blada — zapytała Maria cicho, przerywając na chwilę pracę i podchodząc do niej. W jej głosie słychać było autentyczną troskę.
Wiktoria tylko ledwo zauważalnie skinęła głową, nie mając siły ani ochoty na słowa.
— Wiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo męczące i nieprzyjemne — powiedziała Maria ze współczuciem w głosie. — Ale te badania są naprawdę niezwykle ważne. Musimy zrozumieć, co się z tobą dzieje. I czy to, co wydarzyło się tamtej nocy… czy miało jakieś trwałe, fizjologiczne podłoże. Czy ta twoja moc… czy ona zmieniła cię na poziomie komórkowym.
Wiktoria westchnęła cicho, prawie bezgłośnie. Tak, zmieniła ją. Zmieniła wszystko. Wiedziała to bez żadnych badań. Jej życie, takie jakie znała, już nigdy nie będzie takie samo. Coś się w niej bezpowrotnie skończyło, a coś innego, nieznanego i przerażającego, dopiero się zaczynało.
Po tej pierwszej, katastrofalnej próbie w sali gimnastycznej, kiedy Wiktoria nie była w stanie wykrzesać z siebie nawet iskry, a major Nowak zdawał się tracić cierpliwość, nastał czas żmudnych, niemal medytacyjnych ćwiczeń. Maria Kowalska, z anielską cierpliwością, której Wiktoria by się po niej nie spodziewała, pracowała z nią każdego dnia. Nie było już mowy o siłowym wywoływaniu błyskawic. Zamiast tego były godziny spędzone na nauce koncentracji, na próbach wyciszenia umysłu, na medytacjach, które miały pomóc Wiktorii „poczuć” tę dziwną energię, która w niej drzemała.
Pierwszy tydzień był koszmarem. Wiktoria czuła się jak kompletna idiotka, siedząc na zimnej macie i próbując „skupić się na wewnętrznym świetle”, jak to enigmatycznie określała Maria. Nic się nie działo. Czuła tylko rosnącą frustrację i tęsknotę za wolnością. Major Nowak zaglądał czasem na salę, rzucał jej sceptyczne spojrzenia i wychodził, nie mówiąc ani słowa, co tylko pogarszało jej nastrój.
Dopiero pod koniec drugiego tygodnia, podczas jednej z sesji, kiedy była już na granicy rezygnacji, coś drgnęło. Skupiona na płomieniu świecy, który kazała jej obserwować Maria, nagle poczuła to znajome mrowienie w dłoniach. Delikatne, ledwie wyczuwalne, ale było. Z jej palców, ku jej własnemu zdumieniu, wystrzeliła niewielka, fioletowa iskierka, która zgasła równie szybko, jak się pojawiła. To było nic, a jednak było wszystkim.
— Widzisz? — głos Marii był spokojny, ale Wiktoria usłyszała w nim nutę triumfu. — Jest w tobie. Musisz tylko nauczyć się do niej docierać.
Od tamtej pory postępy, choć wciąż powolne, stały się bardziej zauważalne. Były dni, kiedy Wiktoria potrafiła utrzymać niewielką kulę energii w dłoni przez kilka sekund, innym razem udawało jej się sprawić, że żarówka w lampie na chwilę jaśniej błysnęła. Każdy taki drobny sukces dodawał jej sił, choć jednocześnie potęgował strach przed tym, czym tak naprawdę była ta jej moc.
W międzyczasie trwały badania. Krew, próbki tkanek, skany mózgu — Wiktoria czuła się jak obiekt w laboratorium. Maria zapewniała ją, że to wszystko jest konieczne, żeby zrozumieć jej unikalną fizjologię, ale dla Wiktorii było to kolejne źródło stresu i niepewności. Wyniki miały przyjść lada dzień, a ona z każdym kolejnym wschodem słońca czuła coraz większy niepokój. Co odkryją? I jak to wpłynie na jej i tak już wywrócone do góry nogami życie? Te kilka tygodni oczekiwania, wypełnione na przemian frustracją i małymi iskierkami nadziei podczas treningów, zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Rozdział 15 Troska przyjaciół
Cisza ze strony Wiktorii trwała już prawie trzy, długie tygodnie. Od tamtego feralnego wieczoru, kiedy ostatni raz widzieli ją roześmianą, choć już wtedy dziwnie spiętą, w „Pod Lipami”, jej telefon uparcie milczał, a mieszkanie świeciło pustkami. Adam, Ola, Kuba, Natalia i Michał spotykali się niemal codziennie w tej samej, ich ulubionej kawiarni, a ich rozmowy, niczym zdarta płyta, krążyły nieustannie wokół jednego, dręczącego tematu: co, do cholery, stało się z Wiką? Powietrze między nimi było gęste od niewypowiedzianych lęków i rosnącej bezsilności.
— To zaczyna być chore! — warknął w końcu Kuba, uderzając pięścią w stary, drewniany stół tak, że filiżanki podskoczyły niebezpiecznie. — Dzwonię do niej codziennie od tych cholernych trzech tygodni, wysyłam setki wiadomości! Zero odzewu! Pocztę głosową ma pewnie zapchaną moimi monologami do granic możliwości! Jakby ją, kurczę, ziemia wchłonęła!
— Wiem, Kuba, wiem… — westchnęła Ola, starając się mówić spokojnie, choć w jej głosie słychać było drżenie. — Ale może… może naprawdę potrzebowała dłuższego odpoczynku? Pamiętacie, jaka była zmęczona i zestresowana ostatnio? Może pojechała gdzieś daleko, na jakąś swoją fotograficzną eskapadę, gdzie nie ma zasięgu? — mówiła, choć sama coraz mniej wierzyła we własne, pocieszające słowa. Z każdym dniem ten scenariusz wydawał się coraz bardziej absurdalny.
— Odpoczywać przez trzy tygodnie bez jednego, krótkiego telefonu do nas? — prychnęła pogardliwie Natalia, krzyżując ręce na piersi. — Ola, bądźmy poważne. To nie jest w jej stylu. Wika nigdy by tak nie zrobiła. Coś musiało się stać. Coś złego. Czuję to w kościach.
Adam, który do tej pory milczał, wpatrując się w wirujący w jego filiżance mleczny wzorek, w końcu zabrał głos.