Szkoła w Richwood położona była przy zalesionym wzgórzu, niedaleko rzeki. Wszyscy w miasteczku nazywali je „wzgórzem tajemnic”. Dorośli nigdy nie chodzili tam w pojedynkę, a dzieci miały kategoryczny zakaz chodzenia w ten rejon. Legendy głosiły, że z tego miejsca, któregoś razu można po prostu nie wrócić.
Poniedziałek
Mike siedział w ostatniej ławce, a jego myśli nie miały nic wspólnego z trwającą lekcją fizyki. Pocił się, nerwowo spoglądał w okno. Tracił zmysły. W końcu dziesięć minut przed dzwonkiem na przerwę, chwycił plecak i wybiegł z sali.
Do szkolnej toalety wpadł jak wystrzelony z armaty i rzucił się pod kran. Opłukał twarz i spojrzał w lustro. Kasztanowa grzywka przesłaniała jego spuchnięte oczy.
Krzyknął. W tym momencie zadzwonił dzwonek oznajmiający początek przerwy, a chwilę później do pomieszczenia zaczęli wchodzić uczniowie.
— Mike! Tu jesteś! — Jessica wpadła na chłopaka, gdy ten wychodził z toalet — co się z tobą dzisiaj dzieje? Widziałam cię na lekcji, byłeś zdenerwowany i jakby nieobecny myślami.
— Widziałem to za oknem — odpowiedział chłopak.
— Jakie to? Mike, mówiłam ci żebyś wrócił na terapię.
— Terapia nie pomaga. Terapia leczy chorą głowę, chory umysł, ale zrozum, że to istnieje naprawdę.
— Zobaczymy się później — powiedziała dziewczyna odwracając się na pięcie.
Idąc w głąb korytarza, jeszcze odwróciła się za chłopakiem. Widziała jego zrezygnowaną minę, ale postanowiła być twarda.
Jessica była dziewczyną Mike’a od kilku lat. Znali się od dziecka i chodzili razem do jednej klasy. Pochodziła z domu, w którym panowały sztywne zasady, a każde uchylenie od normy było piętnowane i siłą sprowadzane do normalności. Dlatego też dziewczyna nie dopuszczała do siebie myśli o wizjach, nawiedzaniu czy innym paranormalnym zjawisku. Wszystko da się wytłumaczyć i wyleczyć nauką. Jessica i Mike byli najbardziej lubianą parą w mieście. Ona piękna, on przystojny, sportowiec. Rodzice dziewczyny byli zachwyceni dobrą partią dla córki, jednak gdy dowiedzieli się o zmianie zachowania chłopaka, kategorycznie zakazali im się spotykać. Jessica nie zerwała znajomości z Mike’m bo chciała mu pomóc i żyć jak dawniej. Jednak z dnia na dzień coraz bardziej się od niego oddalała emocjonalnie.
Mike wszedł do domu i nieobecnym spojrzeniem przywitał matkę i siostrę.
— Witaj kochanie, jak było dzisiaj w szkole? — przywitała go mama.
Chłopak bez odpowiedzi usiadł przy stole i zawiesił wzrok na talerzu z obiadem. Podparł głowę ręką i zgarbił wychudzone ciało. Kiedyś wyglądał jak Adonis, dziś bez problemu można było policzyć jego żebra.
— Pewnie znowu widział dziwadła! — krzyknęła siostra chłopaka, Tina — sam z tego wszystkiego wygląda jak dziwadło! Mamo zobacz na jego podkrążone oczy. A może szatan cię opętał zjebie?
— Tina! — matka zwróciła uwagę czternastolatce — dobrze, że ojciec jest na górze i tego nie słyszał!
— Czego nie słyszałem? Co tu się wyprawia moi drodzy? — mężczyzna pojawił się na schodach. — O, Mike już wrócił. Jak w szkole synu?
— Tato, Mike znowu widział dziwadła! — siostra nie odpuszczała.
— To prawda synu?
— Robercie, proszę. Zjedzmy obiad w spokoju, a o tym temacie porozmawiamy później.
— Oczywiście Mary, najpierw obiad.
Rodzina jadła w ciszy, spoglądając ukradkiem na chłopaka. Ten natomiast starał się nie zwracać na to uwagi.
W pewnym momencie zadzwonił telefon.
— Ja odbiorę — ojciec zerwał się z krzesła — to pewnie wuj George.
Robert był wojskowym, o średnim stopniu. Do swojej służby podchodził z ogromnym zaangażowaniem. Jego praca odbijała się na całej rodzinie, a szczególnie na Mike’u — jego pierworodnym. Od niego oczekiwał bycia prawie że nieśmiertelnym. Miał nie czuć strachu, być silnym na ciele i umyśle. Nie mógł znieść tego, że jego syn od miesięcy zachowuje się dziwnie i niewytłumaczalnie. Mężczyzna tego nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Uważał, że chłopak przynosi wstyd całej rodzinie. Zwalał to na jego lenistwo i złe towarzystwo. Zapisał syna na terapię w tajemnicy, aby nikt nie dowiedział się jak słabego ma potomka. Jednak terapia się nie powiodła.
Gdy Mike się urodził, Robert pękał z dumy, że jego pierwsze dziecko to syn. Wierzył, że pójdzie w jego ślady, a jeśli nie to wybierze drogę, która pokaże jak silny facet z niego wyrósł. Miał być największym sukcesem ojca. Mike rósł, a wraz z tym spełniało się marzenie mężczyzny o wspaniałym synu. Miał odpowiednie zainteresowania, był zawsze pełny energii i nabierał szybko siły.
Kiedy Mary była w drugiej ciąży, oboje marzyli, aby była to córka i tak też się stało. Zdaniem Roberta był to schemat idealny — starszy syn, obrońca młodszej córki. Mike z wiekiem stawał się coraz bardziej popularny i osiągał sukcesy jeden za drugim, a jego ojciec gdyby tylko mógł, pochwaliłby się całemu światu jak wspaniałego ma syna i jak bardzo jest z niego dumny.
Jednak kilka miesięcy temu wszystko wywróciło się do góry nogami, gdy Mike zaczął skarżyć się na wizje. Na początku zaczęło się niewinnie. Chłopak myślał, że to wina koszmarów, które z czasem zaczęły go dręczyć każdej nocy. Jednak prawda okazała się inna. Były to wizje niezwiązane z tym co mu się śniło, a wizje były bardzo realne. Gdy zachowanie Mike’a zaczęło się diametralnie zmieniać, jego ojciec przestał go traktować jak idealnego syna. Matka miała własne zdanie na temat całej sytuacji, jednak ze swoimi przemyśleniami wolała usunąć się w kąt i udawać, że nie jest tak źle jak się wydaje. Więzi rodzicielskie zaczęły się wypalać tak, jak wypalał się Mike.
— Marry, dzieci, muszę iść. George dzwonił, musimy omówić następny wyjazd.
— Dobrze — powiedziała kobieta — uważaj na siebie.
Robert założył buty, kurtkę i wyszedł. W tym czasie Marry pozbierała talerze z obiadu.
— Tina, idź na górę. Ja z Mike’m posprzątamy.
— Dobrze mamo.
Kobieta przyglądała się jak jej syn wiercił widelcem w jedzeniu na talerzu.
— Nie jesteś głodny? — zapytała z troską w głosie.
— Nikt mi nie wierzy.
— Oh, Mike..
— Ty też mi nie wierzysz.
Kobieta umieściła zebrane talerze w zlewie i puściła lekko wodę z kranu. Chłopak podszedł do matki, aby jej pomóc.
Marry, choć udawała, że nic się nie dzieje i próbowała tworzyć w domu normalną atmosferę, w głębi duszy martwiła się o syna. Przyglądała się mu każdego dnia i widziała jak znika dawny chłopak. Widziała jego sine worki pod oczami, wiedziała, że Mike nie sypia zbyt dobrze. Mocno schudł, a po jego mięśniach nie było śladu. Kiedyś był przystojnym, wysportowanym facetem, teraz miała wrażenie, że patrzy na całkiem innego człowieka. Przez ostatnich kilka miesięcy jego skóra zrobiła się jasna i ziemista, a czekoladowe oczy matowe. Jak spał, można by pomyśleć, że jest martwy.
Kiedyś była dumna i szczęśliwa jak Robert. Syn wymarzony, lubiany i osiągający sukcesy w szkole i sporcie. Na początku wizje Mike’a traktowała jako nastoletni bunt, mimo że chłopak był już wyrośnięty. Potem winiła męża, że to wina tego że jest surowy dla syna, a ten chciałby mieć więcej luzu. Jednak starała się tematu chłopaka nie poruszać z mężem, który na samo hasło „wizje” dostawał białej gorączki. Teraz była pełna obaw o niego.
Myli talerze w ciszy. W pewnym momencie kobieta zauważyła, że chłopak nerwowo patrzy na lecącą z kranu wodę. Nie wiedziała o co chodzi.
Z kranu leciała krew. Mike zaczął się pocić, a ręce odmawiały posłuszeństwa. Na zmianę patrzył na kran i na talerz, który trzymał drżącymi rękoma. Chciał wierzyć, że to się nie dzieje naprawdę. Po talerzu i po jego rękach spływała czerwień. Spojrzał na ręce matki, również były we krwi. Wrócił wzrokiem do kranu i na nim go zawiesił. Zrobił się bardziej blady niż był na co dzień.
— Mike? Wszystko w porządku?
Chłopak stał bez ruchu, wpatrzony w płynącą krew.
— Mike? Mike!
Upuścił talerz, spojrzał na matkę, po czym odwrócił się i ile miał sił w nogach pobiegł na górę do swojego pokoju.
Usiadł na łózko.
Pierwszy incydent pojawił się trzy miesiące temu. Mike myślał, że to zmęczenie. Dużo czasu spędzał na nauce, a jeszcze więcej uprawiając sport. Grał w drużynie, biegał, spędzał dużo czasu na basenie i siłowni. Miał bogate życie towarzyskie i udzielał się w lokalnej społeczności. Jednak z dnia na dzień zaczęły pojawiać się wizje, coraz gorsze i coraz częściej. Kiedy po dłuższym odpoczynku dziwne sytuacje nie odpuszczały, sam zaczął się zastanawiać nad chorobą psychiczną, ale nie chciał wierzyć, że mogłoby to być to. Czuł, że matka myśli podobnie, a ojciec coraz bardziej traci do niego szacunek.
Robert czasami wszczynał awantury o to, że chłopak pewnie znalazł szemrane towarzystwo i faszeruje się narkotykami. Doszło do tego, że mężczyzna zaczepiał kolegów Mike’a, mówiąc że: jak chcą to niech biorą, ale Mike’a mają w to nie mieszać. Chłopak jednak nie miał pojęcia o narkotykach i bolały go te osądy.
Szukał rozwiązania w internecie, czegoś co mogłoby mu pomóc pozbyć się zwidów. Jednak większość rad kończyła się na wysłaniu do psychiatry na terapię. Mike na takiej był, u renomowanej pani doktor, jednak rezultat był zerowy.
Chłopak siedział na łóżku, podpierając głowę rękami. Chciało mu się płakać. Bezsilność i strach tańczyły po całym jego ciele. Czuł się samotny i odrzucony. Uważał, że nikt mu nie wierzy i nie chce pomóc. Sam też nie wiedział gdzie jeszcze szukać. Nie zamierzał żyć z wizjami do końca swoich dni, jednak bezsilność coraz bardziej brała górę.
Siedząc wzrok miał wbity w podłogę. Między jego stopami leżała odcięta ręka z poparzeniami drugiego stopnia, drgając jakby była pieszczona prądem. Mike położył się, a sufit nad nim zaczął gnić i odpadać dużymi kawałkami. Schował się pod kołdrę i próbował zagłuszyć myśli. W końcu zasnął.
Wtorek
— Wstawaj szatanie! — Tina została poproszona przez matkę o obudzenie brata — no co z tobą znowu?
Mike obudził się i spojrzał na siostrę. Przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz, a potem na szafkę za nią. Na półce siedział dziwny stwór. Był mały, bladozielony i śliski, miał rogi. Patrzył na głowę Tiny ropiejącymi otworami, które miał zamiast oczu, szczerzył przy tym wielkie, ostre zęby.
— No co? — dziewczyna obróciła się za siebie, aby zobaczyć na co patrzy chłopak — znowu co widzisz? Jesteś dziwny! Schodź na dół, bo mama czeka!
Gdy dziewczyna odchodziła, stworzenie mocno chuchnęło i machnęło w jej stronę wielką łapą z jeszcze większymi pazurami. Tina poczuła lekki podmuch we włosach, ale zignorowała to, uznając że to przeciąg.
Potwór patrzył Mike’owi w oczy. Chłopak się nie ruszał. Patrzył w ropiejące dziury, jakby grali w „kto pierwszy mrugnie”. Jednak po chwili dziwny twór zeskoczył z półki, Mike widział tylko jak podbiega w stronę jego łóżka. Zerwał się szukając dokąd to coś uciekło. Wpadł w szał.
— No i gdzie się chowasz wstrętna istoto? No gdzie? Cholera!
Rzucił się na kolana, a potem położył na podłodze, żeby zobaczyć czy stwór nie schował się pod łóżkiem. Patrzył w ciemność, gdy nagle zobaczył dwa zielone światełka, z których trysnął na niego śmierdzący, gęsty śluz. Chłopak odskoczył i czym prędzej pobiegł do łazienki usytuowanej obok jego pokoju. Nerwowo mył twarz pod bieżącą wodą, ale śluzu robiło się coraz więcej. Podniósł głowę, by spojrzeć w lustro, a w jego odbiciu zobaczył, że stwór siedzi na brzegu wanny. Odwrócił się, a stworzenie rzuciło się na niego wyciągając ogromne pazury. Chłopak zaczął krzyczeć.
Do łazienki przybiegł ojciec, zaniepokojony hałasem. Zastał Mike’a leżącego na zimnej podłodze, z rękami we krwi.
— Na wszystkie świętości! Synu, co się stało?
— Zupełnie nic… — odpowiedział chłopak zrezygnowanym głosem.
Wiedział, że i tak nikt mu nie uwierzy, a w szczególności ojciec. Jeszcze nie wiedział, że gość który go odwiedził zostawił mu pamiątkę. Twór, jak i jego śluz zniknęli bez śladu.
Przy śniadaniu panowała niezręczna cisza. Rodzice nie odezwali się ani słowem. Nie była to nowość, odkąd z chłopakiem działo się źle, rodzina często miała ciche dni i patrzyli na siebie podejrzliwie. Jedynie Tina miała ubaw z brata.
Chłopak miał poraniony łuk brwiowy. Sam nie był pewien czy to prezent od stworzenia czy może uderzył się, gdy upadał na podłogę. Każdego dnia był przerażony tym co może mu się ukazać i jak bardzo realistyczne to będzie. Choć przez ostatnie tygodnie ciężko było odróżnić wizje od rzeczywistości. W sumie to wszystkie wyglądały na prawdziwe — było je widać, czuć i słychać.
Mike dzisiaj znowu nie zjadł śniadania. Podniósł się z krzesła, a matka wysłała znaczące spojrzenie ojcu.
— Mike, proszę wróć dzisiaj po szkole od razu do domu, dobrze? — powiedział ojciec.
— Dobrze.
— Ja i mama chcemy z tobą porozmawiać.
— O tym co odwalasz psychopato! — rzuciła Tina.
— Córko! — matka nie wytrzymała — nie pogarszaj sprawy!
— W porządku — powiedział Mike — po szkole od razu do domu. Porozmawiamy.
Chłopak zabrał plecak i wyszedł. Do szkoły miał dwadzieścia minut drogi. Mijał domy, drzewa i musiał przejść przez most. Zawsze gdy wychodził z domu, przez dłuższą chwilę wszystko było normalne.
Gdy był już koło mostu przystanął na chwilę. Słońce świeciło intensywnie, a w jego blasku, tuż pod koroną drzewa wesoło huśtał się wisielec. Jego ciało było obdarte ze skóry, a krew rytmicznie kapała na ziemię. Wytrzeszczone, błękitne oczy wpatrywały się w Mike’a. Słońce tak paliło, że chłopak miał wrażenie, że słyszy jak wiszące ciało skwierczy pod wpływem temperatury. Czuł zapach przypalonego mięsa.
— Hej Mike! Bo się spóźnisz chłopie! — Kolega z klasy, Connor klepnął chłopaka w ramię.
Grupka kolegów przebiegła przez most, jednak Connor został przy Mike’u.
— Słyszałem co się z tobą dzieje. W sumie to chyba już wszyscy słyszeli.
— Masz mnie za dziwadło jak wszyscy?
— Sam przyznaj, że normalne to nie jest.
— Nie jest. Dlaczego to widzę?
— Zaproponowałbym ci terapię, ale wiem że już byłeś.
— Nie pomogło.
— Tak, to też wiem. Nie myślałeś o egzorcyzmach?
— To nie to.
— Skąd wiesz? Jeśli już sam nie wiesz co robić, spróbuj. Nie zaszkodzi, a może pomóc.
Mike spojrzał na kolegę. Posturą trochę przypominał mu dawnego siebie. Connor był dość dobrze zbudowany, choć nie tak bardzo jak kiedyś Mike. Był przystojnym blondynem o dłuższych włosach, jego oczy promieniały, a skórę miał pięknie śniadą.
Ich spojrzenia się spotkały.
— Człowieku! Wyglądasz fatalnie! — Connor dostał gęsiej skórki.
— Nie ty jeden prawisz mi takie komplementy.
— Jeśli uważasz, że egzorcyzmy nie pomogą, udaj się najpierw do Kevina.
— Tego dziwaka od ufo i duchów?
— Ta! I kto to mówi! Chodź, bo się spóźnimy.
Chłopcy ruszyli przez most. Mike popatrzył w wodę, a w niej z prądem płynęły ciała. Wydawało się, że krzyczą w agonii. Niektóre były tak zdeformowane, że ciężko było stwierdzić czy to jeszcze ciała ludzi czy dziwnych stworzeń. Wypełniały cały nurt rzeki.
W szkole Mike nie miał żadnego epizodu, dzięki czemu było mu trochę lżej i bez problemu zapomniał o radzie Connora. Mimo lekkości dnia, czas mu się dłużył nieubłaganie. Ani razu nie rozmawiał dzisiaj z Jessicą.
Po powrocie do domu zastał czekających na niego rodziców. Ojciec miał bardzo poważną minę.
— Siadaj synu. — Powiedział Robert.
Mike popatrzył na mężczyznę, ale ten nie odwzajemnił mu spojrzenia. Matka siedziała w fotelu, a po jej policzkach spływały łzy, mimo że próbowała je stłumić w środku.
— Mike, powiedz nam, w czym jest problem? Wprost, bez owijania.
— Widzę …
— Synu! Bez żartów! Ćpasz?
— Robercie! — uniosła się matka.
— Milcz! Mike ćpasz? Pytam się do cholery, czy ty coś ćpasz?
— Nie!
— To co się z tobą dzieje? Przynosisz mi wstyd! Skoro to nie dragi, to powiedz mi co? Tylko nie opowiadaj tych zmyślonych bejeczek.
Mike spuścił głowę. Spod fotela, na którym siedziała Marry, patrzyły na niego oczy o bladoniebieskiej tęczówce. Chłopak przetarł twarz. W jego stronę wił się okropny jęzor pokryty pęcherzami. Wychodziło go coraz więcej z ciemności pod fotelem.
— Słucham, co masz nam do powiedzenia. — Robert wybił chłopaka z transu.
Mike widząc zbliżający się do jego nogi język, tupnął z całej siły w podłogę. Stwór się wycofał na swoje miejsce, oblizując przerażające oczy.
— Co, znowu coś widzisz?
— Tak tato.
— Co takiego? Potwora? Za dużo się bajek naoglądałeś chłopcze albo jesteś chory psychicznie. W tej rodzinie nie ma dla takich miejsca. Nie ma miejsca dla wariatów i przynoszących wstyd!
— Robercie! To jest twój syn! — Marry nie wytrzymała.
— To ma być kurwa syn? Syn, który widzi potworki? Mój syn ma być mężczyzną, a nie pizdą! Chciałem ci pomóc, załatwiłem ci najlepszą terapię w kraju, a ty co? Nawet nie chciałeś się leczyć!
— Chciałem, ale terapia…
— No co z tą terapią — przerwał ojciec — no co? No pytam się, co z tą terapią?
— Ona nie działała.
— Bo się nie starałeś! Nie chciałeś żeby działała! A może lubisz widzieć stworki? Dla mnie jesteś nikim. Nie jesteś już moim synem. Skoro nie chcesz mojej pomocy, to sam to załatw.
— Na wszystkie świętości! Robercie nie możesz tak mówić — krzyknęła matka zalewając się łzami.
— Skończyłem temat, rozumiesz kobieto? Chcecie się bawić w psycholi to proszę bardzo. Mike, nie jesteś już moim synem. Warunkowo możesz tu mieszkać. Ale nie myśl sobie, to tylko ze względu na twoją matkę.
Robert wstał i wyszedł do przedpokoju, wziął w rękę kurtkę i wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Mike zerwał się z fotela i pobiegł na górę do swojego pokoju, a Marry zwinęła się w pozycji embrionalnej i zalała się wodospadem łez. Mike czuł żal, irytację i bezsilność, choć nie był zdziwiony zachowaniem ojca, który zawsze był porywczy i sztywno trzymał się swoich własnych zasad.
Mike wybrał numer do swojej dziewczyny Jessicy.
— Jess..
— Mike!
— Czy możemy się spotkać jutro po szkole?
— Tylko prozę nie mów mi, że znowu chcesz rozmawiać o urojeniach.
— To nie są urojenia. Potrzebuję twojej rady. Proszę Jess.
— Dobrze. Jutro po lekcjach przy moście. Ale proszę, nie powtarzajmy tego, co już zostało wiele razy powiedziane. Nic to nie zmieni. Znasz moje zdanie i moje rady.
Jessica kochała Mike’a. Znali się tak długo i tak dobrze, że mogłaby mu bezgranicznie zaufać. Ale odkąd chłopak męczył się z czymś czego sam nie rozumiał, dziewczyna stopniowo zaczęła się od niego odsuwać. Wychowanie nigdy nie pozwalało jej wierzyć w duchy czy inne nadprzyrodzone moce. Choć wolałaby żeby jakimś cudem to to okazało się paranormalną rzeczywistością, której można się pozbyć krótkim rytuałem, niż chorobą psychiczną leczoną latami. Rodzice dziewczyny również przestali akceptować chłopaka i zakazali jej kontaktów z nim poza szkołą. Uważali, że Mike powinien być już dawno zamknięty w zakładzie psychiatrycznym i dziwili się, że jego rodzice jeszcze się o to nie postarali.
Mike leżał i patrzył w gnijący po raz kolejny sufit, który powoli pękał, a ze szczelin kapała krew. Czuł krople spadające na jego ciało. Złapał jedną. Była prawdziwa jak on sam. Pomyślał przez chwilę, że może to on nie jest prawdziwy? I to wszystko też.
— Chciałbym nie być prawdziwy, tak jak to wszystko co widzę. — powiedział do siebie na głos.
— Ale jesteś prawdziwy i wszystko co widzisz też jest prawdziwe. — powiedział głos.
Mike już kiedyś słyszał ten głos. Zerwał się i usiadł a łóżku rozglądając się dookoła.
— Nie poznajesz mnie.
— Nie. Jeśli ty robisz to wszystko, to proszę, zostaw mnie już w spokoju. Ja już nie daję rady — chłopak się popłakał — nie daję rady, rozumiesz?
— Dlaczego się jeszcze nie zabiłeś? — odpowiedział głos.
Mike skulił się wylewając łzy. Miał dość okropnych widoków dręczących go każdego dnia od trzech miesięcy. Wspominał czas sprzed pojawienia się ohydnych obrazów. To jaki był szczęśliwy z Jess i jak dobry był w sporcie. Czuł się wtedy fizycznie nie do pokonania, a teraz był wrakiem, który nie miał siły na nic.
Chłopak był kiedyś świetnym materiałem na zawodowego koszykarza. Wysoki, silny i dobrze manewrujący piłką. Był w tym tak doskonały, że nawet nie było to jego marzeniem, a brał to za pewniaka. Ojciec pękał z dumy każdego dnia, a matka zawsze powtarzała, że gdyby w sporcie mu nie wyszło, to jest na tyle przystojny, aby zostać modelem. Niestety wygląd, siła fizyczna, pewność siebie i sukcesy zniknęły wraz z pojawieniem się obrazów. Niczym już nie przypominał chłopaka sprzed paru miesięcy, Schudł, zaczął się garbić i nie potrafił skupić uwagi. Zasnął, gdy skończyły mu się łzy.
Środa
Mike obudził się zmęczony bardziej niż zwykle.
— Dlaczego się nie zabiłem? No właśnie, dlaczego? Może powinienem…
Chłopak wstał z łóżka. Krew na podłodze sięgała jego kostek, była ciepła i kleista. Na półkach leżały martwe ptaki spowite tłustymi larwami. Na Mike’u tego dnia nie robiło to wrażenia. Za dużo już widział. Zszedł po schodach na śniadanie. Przy stole brakowało Roberta. Mike patrzył na puste krzesło.
— Ojciec jeszcze nie wrócił. — powiedziała Marry.
— To wszystko twoja wina! — dorzuciła Tina — gdyby nie te twoje jazdy, to tato by nie odszedł!