E-book
14.7
drukowana A5
70.2
Trzynastu Morderców

Bezpłatny fragment - Trzynastu Morderców


Objętość:
497 str.
ISBN:
978-83-8324-826-4
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 70.2

Po śmierci

Alicja zrozumiała, że nie słyszy nic poza doskonałą ciszą. To było pierwsze, co do niej dotarło, gdy otoczyła ją błoga ciemność. Potem odkryła, że nic ją już nie boli. To dobrze, pomyślała, ale natychmiast zrozumiała, jak bardzo się myli. Ich samolot zaczął spadać. Pojedyncze obrazy majaczyły w jej wspomnieniach, choć nie do końca umiała je poukładać w logiczną całość. Coś na granicy świadomości, jakaś jedna, natrętna myśl…

— Umarłam — szepnęła, natychmiast zmuszając się do otworzenia oczu.

Ujrzała jasność tak rażącą, że natychmiast opuściła powieki. Ktoś delikatnie ujął jej dłoń i ścisnął. W tym jednym geście było tak wiele desperacji, a jednocześnie tak dużo zaufania. Wiedźma ponownie spróbowała otworzyć oczy i rozejrzeć się dookoła. Musiała sprawdzić, kto wyszedł jej na spotkanie.

— Sky? — spytała ze zdziwieniem, gdy rozpoznała niską kobietę stojącą tuż obok niej.

Piromanka skinęła głową na powitanie. Była blada i lekko drżała, ale stała dumnie wyprostowana, jakby rzucała wyzwanie samej śmierci. „Na to jedno już trochę za późno” — pomyślała Alicja, rozglądając się dookoła.

Niewiele mogła podziwiać. Obie stały w centrum dużego holu wyłożonego białymi kaflami. Właściwie wszystko dookoła było białe, poza kilkoma złotymi i czerwonymi akcentami. Tuż przed umarłymi znajdowały się schody prowadzące do góry. Piękne, szerokie, zdobione złotymi poręczami.

— Schody do nieba — szepnęła wiedźma, a potem lekko pokręciła głową.

No cóż. Nigdy nie była dobrym człowiekiem i wiedziała, że tak się to skończy, ale mimo wszystko poczuła teraz ukłucie żalu. Schody zablokowano czerwoną szarfą rozpostartą między dwoma złotymi słupkami. Na środku szarfy zawieszono tabliczkę z pięknie wykaligrafowanym napisem: „Wstęp wzbroniony”. Wiedźma nie miała wyboru. Pozostała jej już tylko jedna droga.

— A zatem windą prosto do piekła — powiedziała cicho do siebie.

Spojrzała na windę znajdującą się tuż obok schodów, do której prowadził czerwony dywan. Sama winda, pozbawiona luster, w środku też okazała się czerwona. Jedynie panel kontrolny z dwoma guzikami wykonano w złocie. Alicja domyśliła się, jakie to guziki — w dół i zamykający drzwi. No cóż, przynajmniej nie będzie mogła się pomylić. Już miała dać krok w kierunku urządzenia, gdy dotarło do niej, że i tam znajdują się dwa złote słupki, a między nimi łącząca je czerwona szarfa i tabliczka z napisem: „Nieczynne”.

— Co teraz? — Usłyszała ciche pytanie Sky.

„No właśnie…” — pomyślała, sama się nad tym zastanawiając. Co teraz? Za nimi nie było nic, a przed nimi dwie zablokowane drogi. Jakby śmierć zdawała się niewystarczającą karą. Nie chciało ich Niebo, nie pragnęło ich Piekło, zostały skazane na trwanie w zawieszeniu. Tylko czemu obie naraz, jeśli ciężar ich win był wyraźnie różny?

— Nie wiem, Sky — odpowiedziała po stanowczo zbyt długiej chwili ciszy. — Nie mam pojęcia.

— Czy to powinno tak wyglądać? — Niższa kobieta spojrzała na Alicję, wyraźnie wystraszona.

— Nie jestem pewna, ale chyba nie.

— Myślisz, że uda nam się obejść tę szarfę na schodach? — Cień nadziei zawitał w głosie niższej.

— Nie sądzę, by to było tak łatwe.

Mimo że wiedźma użyła możliwie jak najdelikatniejszego tonu, trzymająca ją dłoń Sky zacisnęła się ze strachu.


Podczas gdy dusze obu kobiet zastanawiały się, co dalej, za ich plecami

czasoprzestrzeń została rozdarta, a z odwiecznego mroku wyłoniły się dwie silne ręce. Szczupłe dłonie wystrzeliły z szybkością atakującej kobry, pochwyciły ramiona obu ofiar katastrofy lotniczej i wciągnęły je w mrok. Melodyjny głos, w którym pobrzmiewała wyraźnie złość, wysyczał cicho:

— Jeszcze z wami nie skończyłem!

Szpital

Alicja otworzyła oczy i dostrzegła biel. Wszechobecną biel. Znowu. Potem jednak do jej umysłu dotarł ból. Po śmierci nie powinno nic boleć, prawda? Odetchnęła głęboko, ale wtedy dotarło do niej coś jeszcze — głośne pikanie aparatury medycznej. „Boże, nie pozwól, bym była zaintubowana” — błagała, przełykając ślinę. Ślina. No tak. Odetchnęła jeszcze głębiej, dziękując za ten jeden problem mniej.

— Trzy dni i cztery godziny — szepnął ktoś siedzący tuż obok niej.

Z trudem odwróciła wzrok i spojrzała na siedzącego tuż obok niej Cienia. Chciała się odezwać, ale nie była w stanie.

— Cztery złamane żebra, mocny wstrząs mózgu, pęknięcie czaszki, złamana kość udowa prawa, lewy obojczyk, zmiażdżony prawy nadgarstek i wióry z miednicy.

Wiedźma otworzyła szerzej oczy, nie kryjąc przerażenia. Aparatura tuż obok niej zaczęła wariować.

— Uspokój się. Samolot spadł, a wy dwie byłyście jedynymi, które przeżyły.

Alicja otworzyła usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył, poza cichym charczeniem.

Prawa dłoń złapała mężczyznę za poły marynarki i przyciągnęła go bliżej.

— Co? — Kobieta wydusiła ze spierzchniętego gardła.

— Też chciałbym to wiedzieć, Al. Wszystko, co wymieniłem, i o wiele więcej, powinnaś mieć wpisane w karcie, a tymczasem masz tylko gips na lewej nodze. Sam jestem ciekaw historii, która się kryje za tym cudownym ozdrowieniem.

Alicja skrzywiła się, opadając ciężko na łóżko. Dotarło do niej, skąd ten ból. Nielekarz ją uleczył, ale nie miał pewnie zbyt wiele czasu i…

— Forsowne leczenie — szepnęła niemal bezgłośnie.

Cień skinął głową, choć wiedźma nie miała pojęcia, czy zrozumiał ten termin.

— Kiedyś lubiłem książki fantasy. Teraz coś z fikcji się przydaje. Za ile minie ból? Wzruszyła nieporadnie ramionami.

— Czas ucieka. Nie możesz tu zostać — powiedział nagle, patrząc gdzieś daleko przed siebie. — Inni muszą się zebrać razem. To da nam trochę czasu.

„Chciałabym móc się ruszyć” — pomyślała z rozbawieniem, bo wyobraziła sobie siebie czołgającą się do wyjścia.

— Jesteś pewien? — spytała cicho.

— Tak. Masz godzinę na opuszczenie szpitala. Potem będzie za późno.

Kobieta poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Za późno na co? Właściwie nie musiała nawet pytać. Doskonale wiedziała na co — na całe jej cholerne życie.

— Daj mi chwilę — poprosiła, a Cień skinął posłusznie głową.

Przymknęła oczy i skupiła się najlepiej, jak tylko umiała. W głowie przywołała obraz Lisa, ale ten nie odpowiedział na wezwanie. Ponowiła próbę, jednak wtedy coś do niej dotarło. Cała trójka była związana ze sobą. Jeśli ona ledwie przeżyła, być może tamci poświęcili się i oddali jej własną moc. Być może…


— Nie jesteśmy aż tak wspaniałomyślni, żeby bez powodu oddawać swoje życie, wiedźmo.


„Kolejny problem mniej” — pomyślała Alicja nie kryjąc ulgi.


— Nie jesteśmy w stanie ci pomóc. Przykro nam. Wchłonęłaś większą część naszej mocy w czasie

regenerowania się po forsownym leczeniu. Nie wyciągniemy cię stamtąd. Nie mamy się nawet jak zmaterializować.


A to już trochę gorzej. No trudno. Zawsze zostawało jej jeszcze jedno wyjście.


— Nie kpij ze mnie, idiotko. Już dość mocy zmarnowałem na składanie was dwóch do kupy. Jak myślisz, dzięki komu żyjecie? Bo raczej nie dzięki twojemu szczęściu. Weź się w garść i użyj mózgu. Po coś ci go do tej czaszki wpakowano i raczej nie po to, żeby zapobiec przeciągom.


„Ja ciebie też” — pomyślała Alicja, słuchając zirytowanego głosu Nielekarza. Już miała mu powiedzieć, że chyba jedna mała przysługa nie jest aż tak problematyczna dla kogoś jego pokroju, gdy jej umysł niemal rozsadziły obrazy. Zacisnęła powieki, wstrzymała oddech, zmusiła się, by nie krzyczeć. Wszystko trwało ułamek sekundy, który jej wydawał się całą wiecznością. Telepatyczny przekaz. Najgorszy jego rodzaj. „Cholerny sukinsyn” — zawyła w myślach, trzymając się za głowę. Kiedy się za nią złapała? Kiedy usiadła? Dlaczego aparatura milczała? „Za dużo pytań” — skarciła samą siebie w myślach. — „Po kolei”. Ignorując przerażonego mężczyznę siedzącego tuż obok, wzięła głęboki oddech i skupiła się na przesłanych jej informacjach.


Samolot, ona i Sky w środku, krzyki innych pasażerów, głos Lisa, wściekłość. Moc. Dużo mocy. Krew. Ci, którzy zaatakowali, musieli zostać zabici. Nikt nie mógł się o niczym dowiedzieć. Uderzenie w ziemię. A jednak umarły. Na chwilę, ale umarły. Znów głos Lisa. Nielekarz, który w ostatniej chwili przywraca je do życia. Kolejna krew. Ktoś jeszcze to widział. Lalka. Lalka zabrał je z wraku i przeniósł w zupełnie inne miejsce. Gdzie? Dlaczego? Wypadek samochodowy. Nie miał mieć miejsca, ale potrzebowali sposobu na ukrycie prawdy. Więcej krwi, służby ratownicze wyciągają je z niemal całkowicie zniszczonego pojazdu. Ktoś krzyczy, że to cud. W drugim samochodzie nie mieli tyle szczęścia. Z czwórki nikt nie przeżył. Próbują je cucić, ale to nic nie daje. Zabierają je do szpitala.


Odetchnęła z ulgą, gdy dotarło do niej, że nic więcej w tych obrazach nie ma, a przynajmniej nic ważnego.


— Nic ważnego? — spytał wściekły Nielekarz. — To nic ważnego to między innymi usunięcie informacji o tym, że byłyście na pokładzie samolotu. Myślisz, że to takie proste? Lis musiał opętać połowę pieprzonego lotniska, żeby tego dokonać w sposób, który nie pozostawi śladu. Usunąć informacje o was, usunąć z monitoringu nagrania, na których was widać, wymazał was z pamięci tych, których mijałyście. Do tego zorganizowanie wypadku…

— No skoro już przy tym jesteśmy, to mam jedno pytanie — wtrąciła, czując, że nastrój Nielekarza zaczyna jej się udzielać. — Po co ten cały pieprzony wypadek?


Na chwilę umilkł. Znała ten rodzaj ciszy. Właśnie rozważał, czy powinien tracić czas na użycie przemocy. Przewróciła oczami, starała się wyrzucić z umysłu wszelkie myśli, które mogłyby go do tego ostatecznie przekonać.


— Ten wypadek był po to, żebyście trafiły do szpitala.

— Ale jeśli nas uleczyłeś, to…

— Ciebie.

— Co?

— Powiedziałem, że uleczyliśmy niemal w pełni tylko ciebie, nie tą drugą idiotkę.

— Ale…

— Myśl — warknął, po czym wyraźnie poczuła, jak opuścił jej umysł.


„Myśl” — powiedział, jakby nie próbowała tego robić przez cały czas. Potarła twarz dłońmi.

— Myśl — szepnęła cicho sama do siebie.

Siedzący obok mężczyzna powiedział coś cicho, ale nie zrozumiała wypowiedzianych przez niego słów. Jej umysł miał w tej chwili ważniejsze zadania niż słuchanie mężczyzny. Pomasowała skronie, pozwoliła myślom błądzić i liczyła, że właściwa odpowiedź pojawi się magicznie sama z siebie, gdy ona…

— Sky jest człowiekiem — powiedziała, nagle doznając jednak owego magicznego olśnienia.

No tak. Sky mogła mieć swój talent, ale fizycznie dalej była człowiekiem i ból wywołany forsownym leczeniem mógłby stać się czymś, czego by zwyczajnie nie wytrzymała. Nielekarz zrobił dla niej tyle, ile mógł, ratując jej przy tym życie, jednak część obrażeń wciąż wymagała interwencji.

— W jakim stanie jest Sky? — spytała Cienia.

— Stosunkowo dobrym, ale nie znam szczegółów.

— Jest przytomna?

— Nie.

— Dlaczego?

W pierwszym odruchu chciał ją spytać, skąd niby miałby to wiedzieć, ale oboje wiedzieli skąd. Ze swoich wizji.

— Lekarz, pod którego opiekę trafiła, konsultował się z innym. Nie zrozumiałem, o czym dokładnie mówili, ale chodziło o uraz głowy na skutek wypadku. Coś im się nie zgadzało z badaniami. Maszyny wariowały.

Skinęła głową, dziękując za odpowiedź.

— Czas ucieka, Al — dodał, nim zdołała go spytać, czy wie, kiedy Sky się wybudzi.

„Może to i lepiej” — pomyślała z żalem. To ciekawa przygoda, ale ich drogi powinny się teraz rozejść. Przy niej Sky nigdy nie byłaby bezpieczna. Zresztą, po czymś takim pewnie nawet nie będzie chciała mieć z nią nic więcej do czynienia, więc…

— Wyjdź — powiedziała do Cienia. — Wróć… potem.

Mężczyzna wstał i wyszedł. Nie zadawał żadnych pytań ani nie próbował obrazić Alicji. „Złoty człowiek” — pomyślała, bo doceniała to z całego serca.

Oddychając ciężko, wcisnęła guzik wzywający obsługę. Chwilę potem do sali weszła niska pielęgniarka. Wiedźma nie miała czasu się jej przyglądać. Gdy tylko tamta zatrzymała się przy łóżku, Alicja zdołała dotknąć jej biodra. Pielęgniarka osunęła się na ziemię, tracąc przytomność. Chwilę później pacjentka wstała i odłączyła sobie sama kroplówkę oraz aparaturę mierzącą funkcje życiowe. Gips. Potem będzie musiała się nim zająć.

— Przywiozłem ci ubrania — powiedział Cień, wchodzący ponownie do sali.

Przyjęła bez słowa niewielką reklamówkę, po czym spokojnie zdjęła z siebie szpitalną koszulę i, nie dbając o obecność mężczyzny, zaczęła nakładać bieliznę. Pomógł jej bez słowa. Czuła, jak się jej przygląda, niemal słyszała bijące mu mocniej serce, ale żadne z nich nie powiedziało ani nie zrobiło nic w kierunku zbliżenia się do siebie. Czas beztroskiej głupoty minął bezpowrotnie.

— Wychodzimy? — Usłyszała, gdy założyła jeden z przyniesionych butów.

Z oczywistych względów drugi pozostał wciąż w reklamówce, którą teraz Alicja podała Cieniowi, mówiąc:

— Ty wychodzisz. Ja muszę jeszcze coś zrobić.

— Dwie sale dalej, po lewej stronie — powiedział Cień, opuszczając pokój. Skinęła głową i ruszyła przed siebie.

Stanęła koło łóżka Sky. Piromanka wciąż była nieprzytomna, choć w jej ciele nie pozostało już nic, co wymagałoby leczenia. Alicja rozumiała, dlaczego niższa kobieta wciąż się nie wybudziła. Gdyby tylko otworzyła oczy, wyłaby z bólu i nikt nie rozumiałby dlaczego. Tak było lepiej. Jeszcze przez kilka dni potrzebowała odpoczynku, którego u boku wiedźmy raczej by nie zaznała.

— Teraz rozumiesz, czym się zajmuję, ale wiesz też, czym to grozi — szepnęła jej prosto do ucha.

— Wiem, że mnie słyszysz. Nie szukaj mnie, Sky. Nie musisz ginąć w taki sposób. To nie jest twoja wojna.

Wyprostowała się i odwróciła na pięcie. Była gotowa do wyjścia, gdy wbrew sobie dodała:

— Jeśli jednak nie zmienisz zdania, znajdź mnie. Będę czekać.

Wyszła pośpiesznie, ignorując zdumione spojrzenia personelu. Wiedziała, że nikt jej nie zatrzyma. Krążąca dookoła niej moc paraliżowała innych i wywoływała w ich sercach irracjonalny lęk, który jeszcze na długo skutecznie zamknie im usta. Przed budynkiem czekał na nią Cień. Nie zdziwiła się, widząc w jego dłoni kluczyki od samochodu.

— Hamburg? — spytała spokojnie.

— Obawiam się, że już nieaktualne — odpowiedział mężczyzna i wręczył Alicji jakąś ulotkę.

Wiedźma spojrzała na nią, wysoko unosząc brwi. Napis na samej górze głosił: „Hipnoza — uniwersalna forma leczenia czy czysta szarlataneria?”

Hipnotyzer

Alicja szła posłusznie za Cieniem, przeciskając się między setkami stłoczonych ludzi oczekujących na kolejną część wykładu poświęconego ziołolecznictwu.

— Nie bardzo rozumiem, po co mamy wysłuchiwać całego panelu, jeśli możemy faceta dorwać w przerwie albo po skończonym wykładzie — powiedziała cicho, delikatnie obejmując mężczyznę i uśmiechając się do niego ciepło.

— Żebyś mogła go zobaczyć i przygotować się lepiej do spotkania — odpowiedział tamten. Uśmiechał się niemal z czułością. — Odrobina wiedzy cię nie zabije, Al.

— Jeśli tak uważasz — rzuciła, odsuwając się lekko.

Minęli największy tłum, potem przeszli przez trochę mniejszy, wreszcie dotarli do sali, w której za parę minut miało się odbyć spotkanie z pewnym hipnotyzerem, wyjątkowo ich interesującym. Na korytarzu zebrało się zaledwie trzydzieści osób, nie zapowiadało się też, aby miało przyjść więcej słuchaczy.

— Chyba nie jest zbyt znany — rzuciła Alicja, siadając na jednym z wolnych krzesełek ustawionych pod ścianami.

— Nie opinii publicznej. W pewnych kręgach jest legendą — odpowiedział cicho Cień, bacznie obserwując, czy nikt ich nie słucha.

— Paranoja? — spytała wiedźma z rozbawieniem.

Skrzywił się, słysząc jej żart, ale nic na niego nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się plecami do pozostałych czekających i na chwilę przymknął oczy.

— Spodziewasz się najazdu tajnych służb?

— Nie. Sprawdzam, czy jesteśmy bezpieczni.

— Bezpieczni przed czym?

Otworzył oczy i rzucił kobiecie mordercze spojrzenie, mówiąc jednocześnie:

— Przed tymi, którzy postanowią wykorzystać twoją zbytnią pewność siebie.

Na ustach wiedźmy zagościł lekki uśmieszek. Pokręciła głową, podniosła się z krzesełka, po czym przyciągnęła delikatnie Cienia do siebie i szepnęła mu bezpośrednio do ucha:

— Dwadzieścia dwie osoby szukające sensu życia, dziewięć towarzyszących, cztery chore na raka, dwie mające guza mózgu i liczące na cud. Po przeciwnej stronie korytarza ochroniarz z pustym pokrowcem na broń mającym wyglądać groźnie, a tuż nieopodal mężczyzna z nożem ukrytym za paskiem, ale on się do nas nie wybiera, a śledzi kobietę flirtującą z brunetem w garniturze.

Odsunęła się, spojrzała mężczyźnie prosto w oczy, po czym uniosła lekko brew, jawnie rzucając mu wyzwanie. Ten przyglądał się jej przez chwilę uważnie. Nie mówił nic, ale wyglądał na kogoś, kto nie wierzy w ani jedno usłyszane słowo. Potem jednak role się odwróciły i to on przyciągnął do siebie kobietę, by wyszeptać jej bezpośrednio do ucha:

— Dwunastu utalentowanych, na których czele masz stanąć ty. Czterech, którzy spróbują cię zabić, i trzech, którzy zechcą cię chronić. Reszta wciąż nie zdecydowała. Zgaduj, kto jest kim.

Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy wiedźmy. Kobieta ponownie usiadła na krzesełku, po czym bez słowa wzmocniła wszystkie bariery i zaczęła uważniej obserwować otoczenie.

***

Mężczyzna sięgnął po kubek z kawą i dopił ostatni łyk. Przejrzał po raz kolejny notatki, po czym z ciężkim westchnieniem poprawił włosy, przygotowując się mentalnie na opuszczenie przydzielonego mu pokoiku. Za chwilę wygłosi nudną i nijaką przemowę do grupy ograniczonych idiotów, którzy nie zrozumieją ani słowa. Potem odmówi cudownego uleczenia pozostałym, a jeśli dobrze pójdzie, to nawet da radę szybko wymknąć się bez odpowiadania na niezręczne i denne pytania. Dzień jak co dzień — jednym słowem. Co on tu w ogóle robił? A tak. Obiecał swojemu mentorowi.

Klamka się poruszyła, zamek zgrzytnął, drzwi zostały uchylone. Do środka wszedł ochroniarz, skinął mu głową, po czym pokazał zegarek. Mężczyzna westchnął ciężko. Kolejny łysy troglodyta. Powinien był odmówić przyjazdu tutaj. Powinien był po prostu…

— Jest na widowni. — Głos wydobył się z ust ochroniarza, ale z całą pewnością do niego nie należał.

Hipnotyzer skinął głową, pytając jednocześnie:

— To dobrze czy źle?

— Nie wiem. Sam oceń.

Znów skinął głową i podniósł się, gotowy do wyjścia. Ciało ochroniarza drgnęło, spojrzało na hipnotyzera, a tajemniczy głos przemówił po raz kolejny:

— Uważaj na nią. Może próbować cię zabić.

Mężczyzna zamarł, uważnie przyglądał się łysemu dryblasowi.

— Dlaczego miałaby to zrobić?

— Nie wiem. A dlaczego miałaby tego nie robić?

— Bo stoję po jej stronie.

— Dla niej może to nic nie znaczyć.

Coś w tych słowach zastanowiło hipnotyzera i zmusiło go do przemyślenia całej sprawy. Po dłuższej chwili milczenia spytał cicho:

— Nie wiesz na pewno?

Od kiedy pamiętał, tajemniczy głos prowadził go przez życie. Nigdy się nie mylił, nigdy nie popełnił błędu, zawsze był pewien tego, co mówił.

— Nie potrafię przeniknąć do jej umysłu.

To było coś nowego. Nowego i niepokojącego. Mężczyzna przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

— Jest aż tak…

— Nie ona. Coś czuwa nad bezpieczeństwem jej umysłu. Coś, co o mało nie rozerwało mnie na strzępy za samą próbę przeniknięcia osłon. Uważaj na nią.

— Przecież… — Hipnotyzer umilkł, widząc, jak głowa ochroniarza osuwa się bezwładnie na jego pierś.

Głos odszedł, odmówił dalszych wyjaśnień. Na ogół tak robił, więc nie powinno to nikogo dziwić. To, co jednak mogło śmiało niepokoić, to jego brak wiedzy. Głos wiedział zawsze, a teraz? „Będę musiał przekonać się sam, o co w tym chodzi” — pomyślał z niezadowoleniem hipnotyzer, wychodząc z garderoby.

***

Otworzono wreszcie salę wykładową. Alicja usiadła na tyłach, tuż obok usiadł Cień. Inni pchali się do przodu, przeciskali i gotowi byli zacząć się bić o miejsca w pierwszym rzędzie. Kobieta była w stanie zrozumieć desperację chorych, ale pozostali? Westchnęła cicho, czując się rozczarowaną postawą tych ludzi. Popatrzyła na przygotowaną mównicę. Jakie to wszystko pompatycznie niepotrzebne w tak niewielkim pomieszczeniu. Po co mu, u licha, mikrofon, skoro sala nie była wypełniona nawet w połowie? Żeby wszystkich ogłuszyć ryczącym głośnikiem?

— Mało tu ludzi — rzuciła szeptem, nie oczekując konkretnej odpowiedzi.

— Tym lepiej dla nas — odpowiedział Cień, przyglądając się własnym dłoniom. — Obawiałem się, że będą tłumy. W końcu to najlepszy absolwent elitarnej szkoły hipnozy w Moskwie.

— Po widowni bym tego nie powiedziała.

Cień przewrócił oczami, po czym spojrzał na wiedźmę z miną kogoś, kogo życie zdołało już zmęczyć.

— Jest jednym z nas. Jest najlepszy w tym, co robi. Oczywiście, że nie będzie tu tłumów, Al.

Jakie tłumy gnają do ciebie po pomoc?

Wiedźma chciała odpowiedzieć, że zadane pytanie dotyczy zupełnie odmiennej kwestii, ale dała sobie z tym spokój. Cień miał rację. Była najlepsza w tym, co robiła, ale nie robiła tego na pokaz. W jej przypadku zbytnie zwracanie na siebie uwagi mogło się okazać fatalne w skutkach, więc w przypadku pozostałych musiało być tak samo. Już chciała się głośno przyznać do błędu, gdy z przodu sali zapanowało jakieś poruszenie. Do mównicy podszedł wysoki blondyn o niesamowicie jasnych oczach. Był przystojny, choć ani trochę w jej guście. Klasyka męskiego piękna — mocno zarysowana broda i kości policzkowe, szerokie barki, wysportowana sylwetka. Jedyne, co jej się w nim naprawdę spodobało, to hipnotyzujące spojrzenie, ale do cholery, w końcu był hipnotyzerem. Rozczarowałaby się, gdyby miał zeza.

— Witam państwa — powiedział głosem miłym dla ucha.

— Iwan? — spytała Alicja, spoglądając na Cień.

Siedzący obok niej mężczyzna pokręcił głową z rezygnacją.

— Michaił. Jestem niemal pewien, że twoje podejście od jakiejś formy rasizmu dzieli tylko krok.

— Przecież nie jest czarny.

Hipnotyzer właśnie się przedstawiał i tłumaczył, kim jest, gdy nagle umilkł, przyglądając się jedynej dwójce obecnych, która ani trochę go nie słuchała. Alicja dostrzegła irytację w jego oczach. Nic sobie z niej nie robiąc, pomachała mu dyskretnie, po czym zaczęła liczyć płytki na suficie. „To chyba ona” — pomyślał mężczyzna stojący przy mównicy. Była ładną kobietą, ale mimo tego poczuł się nią rozczarowany. Nie dostrzegł w niej nic… magnetycznego ani wyrafinowanego. Nie tego się spodziewał. Wrócił do przerwanego wykładu. Pozostał czujny, choć trudno było tę kobietę brać na poważnie.

***

Sky otworzyła oczy. Alicji nie ma w szpitalu — to jej pierwsza myśl. Dopiero po niej pojawiło się kluczowe pytanie: czy ona sama w ogóle żyje? Nic ją nie bolało, ale była słaba i wciąż ledwie przytomna. Raczej nie tak powinna się czuć, gdyby okazała się martwa, prawda? Zaczęła rozglądać się dookoła. Szpital. Niezły, całkiem przyzwoity, ale szpital. Jak ona się tu znalazła? Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. Mięśnie Sky odruchowo boleśnie się napięły. Leciały samolotem, maszyna zaczęła spadać, powinny były umrzeć. Ba! Umarły, do cholery! Widziała zaświaty i rozmawiała w nich z Alicją, a potem ktoś złapał ją brutalnie za ramię, dosłownie wyrywając z tamtego miejsca.

— Obudziła się pani? — Usłyszała czyjś zaniepokojony głos.

W drzwiach stała młoda lekarka. Sky zmusiła się do skinienia głową, po czym wzięła kilka głębokich oddechów i rozluźniła mięśnie.

— Proszę się nie bać. Jest pani bezpieczna. Wszystko jest pod kontrolą, nic pani nie jest. Proszę oddychać.

Głos wydawał się dobiegać zza grubej kotary. Był przytłumiony, słaby, nijaki. Sky najwyraźniej słyszała bicie własnego serca. Biło i biło coraz szybciej, aż do niskiej kobiety dotarło, dlaczego się tak strasznie boi.

— Rachunek… za pobyt… tutaj…? — wydukała nerwowo.

— Uregulowany — odpowiedziała lekarka, ze zdziwieniem patrząc na pacjentkę. Sky odetchnęła z ulgą, po czym straciła przytomność.

***

Bliźniaczki po raz kolejny rozłożyły karty i po raz kolejny nie dostrzegły w nich nic. Przez chwilę w ciszy kontemplowały smak własnej porażki. Potem wpadły w furię.

Rzucały, niszczyły, wrzeszczały, przeklinały. Wyrzucały z siebie frustrację na każdy możliwy sposób. Jeszcze nigdy nikt ich nie oślepił, nigdy nikt nie obronił się przed ich taliami. Były niezawodne, były najlepsze! Nie miała prawa kryć się przed nimi!

Destrukcja dobiegła końca po piętnastu minutach. Z pokoju nie zostało wiele. Żadna z kart nie uległa zniszczeniu, ale to nie powinno dziwić. Same je tworzyły, same je zabezpieczały, same wysycały je mocą. Nic nie mogło ich uszkodzić. Zmęczone i zasapane, usiadły ponownie na sofie, jedna obok drugiej, po czym bez słowa zebrały karty, oczyściły je, przetasowały, a potem po raz kolejny rozłożyły talię. Jeśli nie mogły odszukać nią wiedźmy, to trudno. Wciąż mogły jednak sprawdzić pozostałych. Zaczęły od Cienia, ale przekaz nie miał sensu.

— Ukrywa się — warknęła pierwsza bliźniaczka, na co druga natychmiast dodała:

— …w jej polu. Tak. W końcu wybrał…

— …adekwatne imię.

Zebrały karty, przetasowały, sprawdziły hipnotyzera. Wiedziały, że wiedźma pojechała się z nim spotkać. Jeśli i tu odczyt będzie zaburzony, poznają przynajmniej jedną odpowiedź. Wykładały kartę za kartą, ale wszystko wyglądało tak, jak powinno. Żadnych zaburzeń, żadnych anomalii.

— Przecież jest teraz obok niego — warknęła jedna z sióstr.

— Musi tam być, ale…

Spojrzały po sobie, po czym obie syknęły niczym rozwścieczone kocice i znów zaczęły zbierać karty. Rozłożyły rozkłady dla każdego z nich, każdego talentu, ale nie zaobserwowały żadnych zmian.

— Oszukuje nas!

— Wodzi za nos!

— Okłamuje!

— Bawi się naszym kosztem!

Obrażone spojrzały na siebie, po czym ponownie złożyły kart. Tym razem jednak złożyły je na dobre i ukryły w kieszeniach sukienek. Nie odezwały się już więcej ani słowem. Gdy obsługa weszła do pokoju, bez słowa zaczęła sprzątać bałagan, a bliźniaczki nie ruszyły się ze swoich miejsc nawet na chwilę. Powoli, bardzo powoli na ich twarze zaczął wpełzać uśmiech. „Zbudziła się” — pomyślały obydwie, kryjąc się z własnym zadowoleniem. — „Nareszcie się zbudziła”.

***

Hipnotyzer zakończył wykład, po czym opuścił salę, odmawiając prób cudownego uleczenia kogokolwiek. Tłumaczył, że jedna sesja to za mało na tak trudne przypadki. Kłamał. Jedna sesja była wystarczającą ilością czasu potrzebnego do zakodowania komuś niemal wszystkiego. Istniał tylko jeden problem. On nie czuł się zbawcą tego świata, a żadnego z tych ludzi nie było stać na jego usługi. Koniec w tym temacie.

Nie czekał, aż wiedźma podejdzie. Właściwie w ogóle zignorował jej obecność. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak niby miałby zacząć z nią rozmowę albo co miałby jej powiedzieć. Długo marzył o tym dniu, a gdy wreszcie on nadszedł, poczuł się oszukany. Wszystko było takie… pospolite. Zero magii, której się spodziewał. Myślał o tym, gdy wchodził do garderoby. O osiemnastej miał zarezerwowany lot w biznes klasie. Oczywiście planował go zignorować, ale w obecnej sytuacji być może nie miał po co zostawać w tym mieście na dłużej.

— Nie wpuszczaj nikogo — powiedział do mijanego dryblasa pełniącego funkcję ochroniarza.

Dryblas przytaknął, a mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Podszedł do torby z ubraniami, wyjął z niej telefon, gdy usłyszał, jak drzwi się otwierają. A przecież prosił o coś raptem minutę temu! Zirytowany, odwrócił się na pięcie i spojrzał prosto w oczy wiedźmy.

— Witaj — powiedziała kobieta.

— Życzyłem sobie, aby mi nie przeszkadzano — odpowiedział zmęczonym głosem hipnotyzer. — Jak widać nie wyraziłem się wystarczająco jasno.

— Mówisz o facecie, którego mijałam? Ach, ależ on próbował mnie zatrzymać.

— Więc dlaczego tu stoisz?

— Bo on śpi?

Mężczyzna minął kobietę, wyjrzał na zewnątrz i faktycznie zobaczył, jak dryblas śpi, sztywno wyprostowany i oparty o ścianę.

— Nieźle — powiedział, chowając głowę z powrotem do pomieszczenia. — Ale to trochę za mało, żeby zrobić na mnie wrażenie.

— To doskonale się składa, bo nie planuję robić na tobie wrażenia — odpowiedziała wiedźma. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Po chwili dodała: — Ta rozmowa zmierza donikąd.

Niechętnie, ale zgodził się z nią. Odwróciła się ponownie twarzą do niego, uśmiechnęła lekko, po czym wyciągnęła w jego kierunku dłoń, przedstawiając mu się. Odpowiedział tym samym. Dokładnie w chwili, gdy podawał jej rękę, spojrzał jej głęboko w oczy i lekko pociągnął do siebie, po czym błyskawicznie zaczął odliczać od trzech. Gdy doszedł do dwóch, zachwiał się lekko, a chwilę później osunął na ziemię, walcząc z własnym ciałem.

— Co.… mi zrobiłaś? — spytał z wyrzutem.

— A co ty próbowałeś mi zrobić? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. Potrząsnął głową, zmusił się do zachowania przytomności.

— Chcesz mnie zabić?

Pokręciła głową.

— Zabawne, bo właśnie miałam zadać ci to samo pytanie.

— Jestem twoim sojusznikiem — zapewnił, choć wiedział, że raczej nie uwierzy mu tak łatwo. Uwierzyła. Chwilę potem odzyskał wszystkie siły i stanął na własnych nogach.

— Uprzedzono mnie, że możesz spróbować mnie zabić — wyznał po chwili, nie mogąc zrozumieć, co właściwie działo się z nim wcześniej.

— Żeby plan wypalił, wszyscy musicie być żywi…

Umilkła, patrząc na drzwi. On też na nie spojrzał. O co jej chodziło? Chwilę później klamka drgnęła. Alicja usłyszała czyjeś kroki czy kogoś wyczuła? Nie zdążył o to spytać. Do pomieszczenia wsunęła się drobna kobieta o krótkich, brązowych włosach. Wiedźma spojrzała na hipnotyzera, ale ten pokręcił tylko głową, po czym zwrócił się do kobiety:

— Co pani robi w mojej garderobie?

Nieznajoma zawstydziła się, nerwowo rozejrzała dookoła, ale po chwili zmusiła się do powiedzenia:

— Przepraszam, że się tak zakradłam i panu przeszkadzam. Jestem pana ogromną fanką. Czytałam publikacje na pana temat, od dawna chciałam pana spotkać, ale wcześniej nie było okazji…

Mówiła coś dalej, ale hipnotyzer jej nie słuchał. Do pokoju wszedł mężczyzna, którego widział wcześniej u boku wiedźmy. Tamten podszedł do niego i niemal bezgłośnie szepnął:

— Chce się z tobą przespać, żeby zajść w ciążę. Utrudni ci życie, jeśli dasz się ponieść.

Michaił skrzywił się wymownie, po czym powiedział tak, aby niska kobieta wyraźnie go usłyszała.

— Nie mam zwyczaju sypiać z nieznajomymi.

— To fatalnie się składa — odpowiedział z rozbawieniem Cień, odsuwając się błyskawicznie od hipnotyzera.

Niska kobieta najpierw skrzywiła się lekko, potem zmarszczyła brwi, po czym otworzyła usta, ale zamknęła je, nic nie powiedziawszy. Zrobiła się czerwona, zbladła, szepnęła coś niezrozumiałego do samej siebie… Dopiero w tym momencie do Michaiła dotarło, że przez cały ten czas trzymała prawą rękę za plecami. Co tam chowała? Książkę? Kwiatka? Gdy na drobnej budzi zagościł grymas czystej nienawiści, mężczyzna wreszcie się domyślił — trzymała w niej nóż.

Miał tylko chwilę, by zareagować. Natychmiast spróbował odskoczyć najdalej, jak tylko mógł, krzycząc jednocześnie:

— Trzy, dwa, je… — Nóż był już w powietrzu, a napastniczka okazała się szybsza, niż przypuszczał. Takie zahipnotyzowanie nie mogło się udać, wiedział o tym. Ona nawet nie patrzyła mu w oczy, tylko w serce, w które celowała. Co jednak miał do stracenia? Nic. — ...den, śpisz!

Zamarła, nóż upadł na podłogę. Hipnotyzer odetchnął z ulgą. „To nie mogło zadziałać” — pomyślał, przyglądając się kobiecie. No tak. Bo to wcale nie zadziałało. Spojrzał z niedowierzaniem, jak napastniczka desperacko próbuje złapać powietrze i chwyta się za serce.

— Czy ona ma zawał?! — krzyknął, wystraszony. Doskoczył do niej i ostrożnie położył ją na ziemi.

— Tego mi tylko potrzeba, kurwa mać! Trupa na pieprzonym zjeździe na kompletnym zadupiu. Nie stójcie tak, tylko wezwijcie karetkę!

— Po co? — spytała wiedźma, nie kryjąc zadowolenia.

Niedoszła zabójczyni zamknęła oczy. Hipnotyzer zaczął nią nerwowo potrząsać, obawiając się najgorszego, ale nie. Po chwili z niedowierzaniem odkrył, że kobieta zwyczajnie chrapie i zaczyna się lekko ślinić.

— Co do kurwy…

Umilkł, gdy sens tego wszystkiego powoli zaczął do niego docierać. Odwrócił się w stronę dwóch chodzących przyczyn jego problemów, spojrzał wiedźmie prosto w oczy i wymownie uniósł brwi. W odpowiedzi kobieta nonszalancko wzruszyła ramionami, nie odezwawszy się słowem.

— To twoja sprawka? — spytał. Jakoś nie mógł w to uwierzyć.

— Nie wiem. Tak myślisz? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— To nie czas na głupie gierki. Odpowiedz mi.

Roześmiała się złośliwie, po czym spojrzała mu prosto w oczy:

— Tak, to ja ją wyłączyłam z gry. Uznałam, że przeszkadza. No, chyba że się pomyliłam i jednak miałeś ochotę umrzeć właśnie tu, w tym momencie. Jeśli tak, wystarczy tylko słowo… A nie. Zapomniałam. Jesteś mi potrzebny. Niestety wszyscy jesteście mi potrzebni.

— Jak to zrobiłaś?

— Nie ważne jak. Ważne, żeby do ciebie dotarło, że gdybym chciała cię zabić, już byłbyś martwy.

Zimy dreszcz przebiegł mężczyźnie po kręgosłupie. Do cholery, głos nie kłamał, gdy ostrzegał, że wiedźma jest niebezpieczna. Jak ona tego dokonała? Zresztą, nieważne. Przynajmniej jedna kwestia się wyjaśniła. Podniósł się z kolan, wyjął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, wybrał numer.

Po chwili usłyszał znajomy, kobiecy głos. W swoim ojczystym języku przekazał instrukcje:

— Zamknij biuro i odwołaj wszystkie spotkania. Przeproś i uprzedź, że w ciągu najbliższego miesiąca…

— Trzech — poprawił go uprzejmie Cień.

— Trzech — powtórzył hipnotyzer, krzywiąc się lekko. — Powiedz, że w ciągu trzech kolejnych miesięcy nie wrócę do pracy. Jeśli będą się dopytywać, powiedz, że to kwestie rodzinne i nic więcej nie wiesz, ale sprawa jest bardzo poważna, a ja sprawiałem wrażenie mocno roztrzęsionego. Żadnych zbędnych kłamstw. Zrozumiałaś? Doskonale. W ciągu…

— Tygodnia — podsunął drugi mężczyzna.

— …tygodnia odezwę się i przekażę ci dalsze instrukcje.

Kobieta po drugiej stronie linii nie zadawała żadnych pytań. Przywykła do wykonywania poleceń, a nie polemizowania z nimi. Chwilę później połączenie zostało zakończone, a troje talentów obserwowało się bacznie.

— Co teraz? — spytał w końcu hipnotyzer.

Cień spojrzał na wiedźmę, dając jasno do zrozumienia, że wszystko zależy ostatecznie od niej. Kobieta zastanawiała się przed chwilę, po czym pokręciła lekko głową w odpowiedzi na własne, przemilczane wątpliwości.

— Teraz ruszamy dalej — oznajmiła w końcu i dodała: — Pora znaleźć pozostałych. Jeśli chcesz, jedź z nami. Jeśli nie, podamy ci adres i spotkamy się w odpowiednim czasie.

Nie musiał się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Nie podobało mu się to wszystko, ale do cholery, był na to od dawna przygotowany.

— Ruszajmy — warknął, po czym sięgnął po swoją torbę. — Nic tu po nas.

Opuścili budynek. Nie dbali o wyjaśnianie czegokolwiek komukolwiek. Mieli dość własnych problemów, by przejmować się jeszcze śpiącym ochroniarzem i wariatką z nożem. W końcu świat sam się nie spali, prawda?

Chcesz mnie zabić?

Sky opuściła szpital, nie kryjąc ulgi. Nienawidziła igieł, białych fartuchów, a jeszcze bardziej — dziwnych pytań. „Boli coś?” — „Boli”. „A co?” — „A tutaj”. „A jak?” — „Niemocno”. „Ale kuje? Piecze? Pali?” — „Panie, do cholery! Boli! Nikt mi flaków nie palił, więc nie wiem, czy pali!” I tak dalej. Nieważne. Uciekła stamtąd.

Wyszła frontowymi drzwiami, przeszła przez ulicę i właśnie zmierzała na postój taksówek, gdy dotarły do niej dwie rzeczy. Po pierwsze — nie ma bladego pojęcia, gdzie niby miałaby jechać. Po drugie — właśnie stanęła twarzą w twarz z Gizelą.

— O. — Wyrwało się z jej ust, na co w odpowiedzi usłyszała:

— O!

Z satysfakcją odnotowała, że było to „O!” o wiele bardziej zaskoczone niż jej własne. To dobry sygnał. Gizela na nią nie polowała.

— Co tutaj robisz? — spytała dziewczynę. Miała tylko cichą nadzieję, że ta nie postanowi rozszarpać jej gardła w centrum miasta.

— A ty? — spytała tamta, albo raczej to, co w niej siedziało.

— Tak się raczej nie dogadamy.

— Raczej nie.

Na chwilę zapadła cisza, obie panie uważnie się sobie przyglądały. Patowa sytuacja, ale przecież nie mogły trwać tak w nieskończoność. Piromanka źle znosiła zimny wiatr i mżawkę. Fakt, że tamto coś nawet nie zwróciło uwagi na pogodę, oznaczał jedno — to do Sky należał kolejny ruch, bo inaczej sama skaże się na zamarznięcie.

— Chcesz mnie zabić? — wypaliła, nie myśląc nad tym, co właśnie mówi. Demon uniósł wysoko brwi, nie krył zdziwienia.

— Nie jesteś zbyt bystra, co?

— Ej! Zadałam ci pytanie, chyba wcale nie takie głupie. Szczególnie po naszym ostatnim spotkaniu wydaje się całkiem sensowne.

— Jeśli tak stawiasz sprawę, to ja też powinienem spytać, czy chcesz mnie zabić. To jak?

Planujesz mnie spopielić?

Kobieta zamyśliła się na chwilę, po czym zaprzeczyła. Demon skinął głową, jakby takiej właśnie odpowiedzi się spodziewał.

— Wiedźmy tu nie ma, prawda? Wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?

— Raczej tobie tego mówić nie powinnam! — oburzyła się Sky, splatając ręce na piersi.

Demon wyglądał na wyraźnie zrezygnowanego. Przymknął oczy, wziął głęboki wdech, potem coś do samego siebie mruknął i nagle wypowiedział słowa, których piromanka zupełnie się nie spodziewała:

— Omówimy to przy kawie? Bo ciało zaczyna mi się wychładzać, a na razie to moja jedyna sprawna powłoka.

Zdziwienie, niedowierzanie, zaskoczenie i jeszcze wiele innych emocji, które zagościły w sercu i umyśle Sky, wymieszało się ze sobą, a potem znalazło ujście w postaci jednego tylko słowa:

— Co?

— Powłoka. Ciało. Gizela. Nieważne. Idę na kawę. Jak chcesz, to zapraszam.

— Planujesz mnie wyprowadzić w odosobnione miejsce i opętać? Demon uderzył się otwartą dłonią w czoło.

— Dorotko, ty rzadka kretynko, użyj mózgu choć raz.

Po plecach Sky przebiegł bardzo nieprzyjemny dreszcz. Demon dostrzegł, jak mocno kobieta wzdrygnęła się, słysząc własne imię z jego ust, więc z szerokim, bardzo podłym uśmiechem dodał:

— Naprawdę uwierzyłaś, że je przede mną ukryjesz? Nie żartuj, Dorotko. W dowolnej chwili mógłbym rozłożyć twój umysł na czynniki pierwsze. Jest tylko jeden problem, wiesz? Wyrosłem z układanek z mniejszą ilością puzzli niż dwadzieścia. I tak na marginesie to nie, nie interesuje mnie twoje ciało. Musiałbym je całkowicie sobie podporządkować, a to… niepraktyczne. Gizela jest na mnie otwarta, więc mogę wchodzić i wychodzić, u ciebie mógłbym tylko wejść. Moc zniszczyłaby w końcu komórki i doprowadziła do rozpadu powłoki. A zresztą. Po co ja ci to mówię? Niewiele z tego rozumiesz, prawda? — Sky skinęła niepewnie głową. — Tak też myślałem. Na początek zacznijmy od tego, że za rogiem jest kawiarnia. Jeśli chcesz kawę, to zapraszam. Jeśli nie, to idź w swoją stronę i mam nadzieję, że się więcej nie spotkamy.

— Dlaczego miałabym iść z tobą? — wydusiła z siebie niepewnie kobieta.

Demon przyglądał się jej przez chwilę uważnie, jakby był nie do końca pewien, czy pyta poważnie, czy tylko gra na zwłokę. W końcu jednak odpowiedział znużonym głosem:

— Bo nie wiesz, gdzie jest wiedźma, prawda? Ja też nie wiem. Ty chcesz ją znaleźć, ja też tego chcę. Możemy ze sobą współpracować, ale mam nad tobą pewną przewagę. Ja umiem ją wytropić. Ty znów możesz być z nią w kontakcie, co też jest pomocne. Jeśli połączymy siły, szybko ją namierzymy. Proste.

— Bez sensu — odpowiedziała Sky, ale gdy demon ruszył do kawiarni, poszła za nim.

***

Hipnotyzer pozwolił się poprowadzić do samochodu tamtej dwójki. Nie wiedział, czy może im ufać ani czy w ogóle powinien to brać pod uwagę, ale czuł, że oto nadeszła chwila, na którą szykował się całe życie.

— Dokąd teraz? — spytał. Wsiadł do samochodu i zapiął pas.

Wiedźma, która usiadła obok kierowcy, spojrzała na niego z rozbawieniem.

— Nie mam bladego pojęcia. Pytaj jego.

Wskazany mężczyzna milczał. Patrzył się przed siebie pustym wzrokiem, usta lekko mu drżały, ale poza tym wydawał się zupełnie nieświadomy tego, co dzieje się dookoła niego. Co z nim było nie tak? Do cholery, chyba nie pozwoli mu prowadzić, prawda?

— Co mu jest? — spytał, zaniepokojony.

— Sprawdza trasy — odpowiedziała tajemniczo kobieta, gdy zapalała papierosa.

Poczęstowała gościa, a gdy skorzystał, podała mu plastikowy pojemnik po cukierkach mający posłużyć za popielniczkę.

— Jak niby sprawdza trasy? W swojej głowie?

Wiedźma roześmiała się na to pytanie.

— Talent — powiedziała, jakby to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić.

„Talent” — powtórzył w myślach hipnotyzer. Nie do końca rozumiał, co niby ma przez to na myśli.

Już miał się dopytać, gdy ten drugi zamrugał i spokojnie oznajmił:

— Na Hamburg jest za późno, a na Nowy Orlean za wcześnie. Azjata sam do nas dotrze, więc też możemy go zostawić w spokoju. Jest zbyt wiele różnych możliwości, Al, i trudno mi je wszystkie sprawdzić. Wszystko się zmienia, chyba ktoś od nas próbuje w to ingerować.

— Udało ci się cokolwiek ustalić?

— Jedno. Demon pije kawę ze Sky.

Hipnotyzer nie zrozumiał ani słowa z tej dziwnej rozmowy, ale widocznie miała ona całkowity sens dla wiedźmy, która gwałtownie nabrała powietrza i z niepokojem spojrzała na kierowcę.

— Jeśli to żart, to…

— To nie żart. One są obecnie priorytetem, choć mnie też to nie odpowiada. Zadzwoń do Sky. Zostawiłem jej w torbie telefon, a w twoim zapisałem numer. Powiedz, żeby przywlekła demona ze sobą.

— Dlaczego niby miałabym jej to kazać zrobić?

— Nie wiem. Ale to cholernie ważne, Al — odpowiedział mężczyzna i uruchomił silnik samochodu.

Hipnotyzer był pewien, że wiedźma odmówi wykonania owego telefonu. Zdziwił się, gdy bez słowa sięgnęła po komórkę, po czym wykręciła numer. W czasie krótkiej i chaotycznej rozmowy kierowca znów się odezwał. Rzucił od niechcenia:

— Wrocław. Zatrzymamy się w hotelu niedaleko dworca. Będziemy tam dwa dni.

Kobieta powtórzyła to tej, z którą rozmawiała, a chwilę potem po prostu się rozłączyła, nie kryjąc frustracji. Michaił chciał zadać tysiąc pytań, ale ostatecznie żadne nie przeszło mu przez usta.

— Wyjaśnimy ci wszystko na miejscu — obiecała, nie patrząc nawet na niego.

Skinął głową, uznając, że tak chyba będzie najlepiej. Sam też musiał kilka spraw przemyśleć. Do cholery, co tu się właściwie działo?

***

Sky piła właśnie czekoladę z kawałkami marcepanu, gdy pojawiło się wyprzedzenie. Dzwonił telefon — i to telefon w jej torbie. Skąd on się tam do cholery wziął? Natychmiast zaczęła go szukać. Był włożony do bocznej kieszeni, ale kto go tam niby włożył? Jej własny pewnie nie przetrwał katastrofy…

— Halo?! — krzyknęła, odbierając już po pierwszym sygnale. Domyślała się, kogo zaraz usłyszy w słuchawce.

— Witaj, Sky. Masz towarzystwo, prawda? Mam do ciebie prośbę…

— Znowu mnie zostawiłaś! To ci już weszło w krew? Bo to mało zabawne…

— Wiesz, że…

— Nic nie wiem, Al. Ale teraz to zły moment na wyjaśnienia. Widzisz, jest taki mały…

— Wiem. Gizela i jej współlokator są obok.

— Skąd wiesz? Poza tym.. nie.

— Sprowadź demona do mnie.

— Nie wierzę ci.

— To ważne i, Sky, na litość boską, przestań odpowiadać przede mną.

Piromanka umilkła na dłuższą chwilę. W tym czasie wiedźma podała jej miejsce, w którym będzie czekać na nią i jej nietypowego towarzysza. Próbowała protestować, ale wiedźma nie zamierzała jej słuchać ani tym bardziej się nią przejąć.

— Nie podoba mi się to — warknęła, kończąc połączenie.

Demon przyglądał się jej uważnie. Wiedział, z kim rozmawiała. Nie było sensu kłamać, poza tym instrukcje okazały się dość jasne, a przesłanie ukryte w stwierdzeniu „Zdecyduj się, czy chcesz nam

pomagać, czy żyć spokojnie, i przestań histeryzować!” — dość jasne.

— Jedziemy do Wrocławia — powiedziała, zrezygnowana.

Zgodził się, jakby było to najbardziej oczywistą kwestią pod słońcem.

Pamięć przeszłości

Dotarli na miejsce, a celem był hotel niedaleko dworca. Szybko się zameldowali, potem zjedli wspólnie kolację, wreszcie udali się każde do swojego pokoju. Nie rozmawiali wiele. Wszystko, co winno zostać omówione, zostawili sobie na kolejny dzień. Teraz byli po prostu zmęczeni od nadmiaru wrażeń, zmęczeni swoim towarzystwem i — przede wszystkim –zmęczeni niewiadomymi, jakie nagle zaczęły mnożyć się na ich drodze. Cisza stała się tym, czego teraz pragnęli. Cisza i dobry sen.

Alicja weszła do swojego pokoju, rzuciła rzeczy na jakąś niską półkę, po czym odwróciła się w stronę łóżka, gotowa paść na nie w ubraniu i butach. „W życiu należy cenić przede wszystkim proste przyjemności” — pomyślała z zadowoleniem, zamykając oczy.

— Niezbyt jest gościnna, prawda? — Usłyszała nagle głos Lisa i poczuła, jak coś w jej sercu powoli umiera.

— Ani trochę — odpowiedział Nielekarz.

Wiedźma powstrzymała się przed jęknięciem. Miała ochotę zignorować obecność tej trójki, bo była pewna, że Lalka stoi obok, ale dała sobie z tym pomysłem od razu spokój. Jeśli tych troje współpracowało, to oznaczało kłopoty. Uniosła powieki, usiadła ciężko, spojrzała na swoich nieproszonych gości.

— Czego chcecie? — spytała, czując się pustą w środku.

— Ach, jakże chłodno. — Lis przekrzywił widmowy łepek, po czym zamachał ogonem. — A chcieliśmy ci jedynie pomóc.

Alicja skrzywiła się lekko, przez chwilę się nie odzywała, ale że żaden z jej rozmówców nie dodał niczego od siebie, spytała w końcu podejrzliwie:

— Czy ta pomoc będzie polegała na łamaniu mi kości, forsownym leczeniu, miażdżeniu mi umysłu albo rzucaniu po ścianach?

— Jeśli nas zdenerwujesz, to owszem. — Uprzedził Nielekarz. Wyraźnie miał gorszy dzień.

Kobieta skinęła głową na znak, że pojęła ostrzeżenie. Zdjęła buty, związała włosy, usiadła wygodnie na łóżku, po czym skinęła, by zaczęli mówić. Nielekarz spojrzał na Lisa, Lis na Nielekarza, Lalka jęknął cicho, aż w końcu istota utkana z dymu nie wytrzymała presji.

— Czas ucieka, ale o tym wiesz. To poważny problem, choć bardziej dla nas niż dla ciebie. Plan poszedł w rozsypkę, będziemy musieli improwizować. Wytyczono nowe priorytety.

Umilkł, jakby to, co właśnie powiedział, wyjaśniło wszelkie wątpliwości. Alicja westchnęła cicho.

— Jakie priorytety? — spytała w końcu, na co odpowiedział jej szybko Nielekarz:

— Utrzymanie was przy życiu wystarczająco długo.

Przytaknęła, choć od środka wypełnił ją chłód. Egzekutorzy… Przypomniała sobie samolot.

Zatem zaczęli polowanie, a skoro tak, to…

— Po co demon? Jestem na celowniku, a on przykuje tylko niepotrzebną uwagę.

— Pamiętasz, dlaczego tak szybko kazałem ci zacząć posługiwać się talentem? — spytał czarnowłosy mężczyzna, mierząc Alicję martwym wzrokiem.

Pamiętała. Pamiętała śmierć obcego mężczyzny, pamiętała obławę w lesie, pamiętała zimno i poczucie winy. Pamiętała, że zawiodła, ale pamiętała też powód tego wszystkiego.

— Ukryłeś się w moim cieniu, to rozumiem, jednak co to ma wspólnego ze mną i demonem? Mam skryć się w jego cieniu? Poza mną wciąż pozostaje problem dwunastu pozostałych talentów, które…

— Kupi nam czas, dziewczyno. Szczególnie teraz, gdy zmądrzał na tyle, by zacząć używać mózgu. Jego smród zatrze posmak twojego talentu. Pozostali są tylko ludźmi. Owszem, przykują uwagę, ale wciąż będą tylko ludźmi.

Lis przytaknął, ale wiedźma pozostała nieprzekonana. Brzmiało zbyt prosto i zbyt łatwo, by mogła uwierzyć w skuteczność całego planu.

— Wiemy, co robimy. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, a przynajmniej nie na tym etapie.

— Skąd możesz być tego aż tak pewny?

Dziwny odgłos wydobył się z gardła Lisa. W pierwszej chwili Alicja pomyślała, że istota się dusi albo próbuje odkaszlnąć, potem jednak dotarło do niej, czym był ten dźwięk naprawdę. Lis próbował się nie śmiać.

— Co go tak bawi?

— Nie mam pojęcia, ale jeśli kiedykolwiek udzieli ci odpowiedzi, lepiej, żeby ją sobie dobrze przemyślał. Wracając do twojego pytania, ty też byś to wiedziała, gdybyś posiadała swoje dawne wspomnienia. Ta, za którą masz zginąć, wpoiła ci procedury obowiązujące w Niebie.

— Może i tak, ale jak słusznie zauważyłeś, te wspomnienia są dla mnie obecnie niedostępne, dlatego się was o to pytam. Poza tym, czemu nie używasz jej imienia?

Mężczyzna uśmiechnął się w ten charakterystyczny, chłodny sposób, zwiastujący kłopoty.

— Którego, dziewczyno? Al? Bożego Intelektu? O które imię pytasz? Może o to dawne? O Alfę i Omegę Nowego Świata?

Wiedźma przewróciła oczami, a przynajmniej to planowała zrobić, gdy dotarło do niej, że nie widzi nic. Jej ciało wygięło się nienaturalnie, z ust wydobył się niemy krzyk, a ból sparaliżował zdolność myślenia. Nim zrozumiała, co się z nią działo, umysł wypełniły obrazy.


Stała na niewielkim wzgórzu i obserwowała okolicę. Lada moment mieli się tu zjawić osławieni Egzekutorzy. Było jej zimno, była zmęczona, nie miała ochoty wcale na to wszystko patrzeć.

— Po co mi to? — spytała kobietę stojącą u jej boku.

Jej mistrzyni zaciągnęła się papierosem i nie odpowiedziała na pytanie. Łatwo zignorować własną uczennicę, prawda? Łatwo też zapomnieć, że ona marznie, pada na twarz ze zmęczenia, a do tego ma złamane trzy kości. O wielu rzeczach łatwo zapomnieć, gdy było się nieśmiertelną legendą.

— To mi się do niczego nie przyda. Zresztą, musimy robić to dzisiaj? Mamy przed sobą prawie całą wieczność i słowo honoru, następnym razem będę bardziej uwa…

Umilkła, gdy zza rogu wyjechała ściśle strzeżona karawana. Dokładnie w tej samej chwili na dachu jadącej pośrodku karety zmaterializował się ktoś ubrany w czarny uniform. Wyglądał, jakby był gotowy zaatakować wszystkich. Ba! On nawet wyglądał na kogoś, kto zabiłby wszystkich, nim tamci w ogóle by go zauważyli. Maskował się tak samo, jak jej mistrzyni maskowała obecność ich obu. Nagle dał krok. Jeden jedyny krok w lewą stronę. Kareta wjechała na kamień, podskoczyła, koło odpadło, konie spłoszyły się, całość runęła na bok i z rozpędem uderzyła w potężne drzewo. Posypały się drzazgi. Patrzyła na to, czując, jak wewnątrz gaśnie jedno życie.

— Tylko tyle? — spytała. Starała się brzmieć nonszalancko, choć w środku drżała ze strachu.

— Im więcej umiesz, tym mniej polegasz na własnej sile, ale po twoim ostatnim wystąpieniu wątpię, byś kiedykolwiek to pojęła.

— Ja nie…

— Nadejdzie czas, gdy zapragniesz zadać mi tysiąc pytań, ale nie będzie mnie wtedy przy tobie. Od tego, ile teraz zapamiętasz, zależeć będzie twoje nic niewarte życie. Jeśli wciąż nie rozumiesz, jak ważne są te przypadkowe sekwencje, to oznacza tylko jedno: wciąż jesteś niczym więcej niż ludzkim czerwiem.

Otworzyła oczy, złapała oddech, powstrzymała się od krzyku. Bała się. Nie pierwszy raz ujrzała w wizji swoją dawną mistrzynię, ale tym razem było inaczej. Tym razem poczuła smak jej mocy i świadomość tak ogromnej potęgi zwyczajnie ją przeraziła. Kim ona była, do diabła? „Gdybym dysponowała ułamkiem tego, co ona, świat należałby do mnie” — pomyślała, ale w jej sercu nie było nawet odrobiny pożądania.

— Już? Wróciłaś do nas? Więc wróćmy do tematu. Powiedz mi, o wspaniała wiedźmo, jakich jeszcze imion chciałabyś, bym zaczął używać? Prawdziwych imion pochodzących z minionych czasów?

Gdyby ta rozmowa miała miejsce jeszcze rok temu, rzuciłaby Nielekarzowi wyzwanie. Teraz jednak Alicja nie była tamtą idiotką pełną głupiego buntu. Uniosła dłoń i powiedziała cicho:

— Zrozumiałam.

— Nie, nie sądzę — odpowiedział mężczyzna i zmaterializował sobie w dłoni papierosa. — Nie sądzę ani trochę.

Lis z zaciekawieniem obserwował całą scenę. Przekrzywił łepek, ale nic nie powiedział. Lalka zwrócił się do niego, ale Alicja nic nie usłyszała, bo przekazał mu samą myśl. Nielekarz uśmiechnął się złośliwie.

— Chyba masz rację. Tak byłoby dla niej lepiej, ale jest jeden problem, wysoki. Ona nie może pamiętać wszystkiego. Zbudzenie jej w tym momencie oznaczałoby koniec wszystkiego.

Lalka spojrzał na mężczyznę i znów wiedźma miała pewność, że coś powiedział, choć przecież żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust.

— A jak uważasz? Co by się stało? Nawet przy założeniu, że to słabe ciało by jakoś to zniosło, wciąż pozostaje problem reszty świata i hordy rozwścieczonych egzekutorów.

Jakaś myśl, przebłysk, a potem ze zdziwieniem słuchała słów, które wypływały z jej własnych ust.

— Co się stało z dawnym pokoleniem? Ci egzekutorzy, których widziałam, nie są nawet po części tak groźni, jak ci, których pamiętam.

Lis zaśmiał się cicho, a Nielekarz skrzywił. Lalka coś powiedział, na co mężczyzna warknął:

— Tak, to jest drugie realne zagrożenie dla naszego planu, dlatego wytłumacz swojemu futrzastemu przyjacielowi, żeby dał sobie z tym spokój.

— Ten problem da się łatwo rozwiązać, a na razie nie mamy lepszego pomysłu. No, chyba że o czymś nam nie mówisz.

Lis wydawał się bawić przednio. Alicja nigdy nie widziała go w tak dobrym humorze. To samo w sobie było już cholernie niepokojące.

— O czym wy mówicie? — spytała, próbując cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć.

Nielekarz nie odezwał się słowem, a mimo tego Lalka cofnął się o krok, a Lis położył po sobie uszy. Oczywiście ona sama została zwyczajnie zignorowana. Wiedźma potarła zmęczone oczy. Chciała iść spać, ale dotarło do niej, że ma być może jedyną okazję zadać pewne pytania i wyegzekwować jakąkolwiek odpowiedź. Póki się kłócili, póty chętniej będą działać sobie na nerwy i wyjawiać to, co druga strona zapragnie zataić.

— Jesteście silniejsi od nowego pokolenia egzekutorów. Dlaczego się nim po prostu nie zajmiecie? — To nie było złośliwie. Chciała to wiedzieć, a nie im dokuczyć. Wyczuli to, więc mierząc się dalej wzrokiem, rzucili tylko:

— Bo każdy zabity pajac z nowego pokolenia przyciągnie wzrok zwierzchnika.

— No ale…

— Bordowoskrzydli — powiedział Nielekarz.

Nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, po raz drugi ból wypełnił jej umysł, a wraz z nim nadeszły obrazy, o których jednak wolałaby nie pamiętać.


Ujrzała ich z daleka, ukryta w bezpiecznym cieniu swojej mistrzyni. Wiedziała, że nic jej nie grozi, bowiem żaden z nich nie odważyłby się na konfrontację ze sławnym Bożym Intelektem. Wiedziała to, a jednak poczuła lęk.

Stało ich dwunastu, ubranych w bordowe uniformy Nieba. Krój nie pasował do nich ani trochę. Nie dostrzegła w nich ani krzty pokory, miłosierdzia czy zrozumienia. W ich oczach płonęły za to dzikość, chaos, pragnienie przemocy. Byli ludźmi. Owszem, dano im ciała i moc, ale wciąż w głębi serca byli tylko ludźmi, do tego jednymi z tych, którym nigdy nie powinno się dać władzy.

Nawet z tak dużej odległości czuła ich przytłaczającą moc. Oni jej nie ukrywali, nie dbali o żadne pozory. Chcieli, by wszyscy wiedzieli, kim są i do czego są zdolni. Nie rozumiała tego. Okazali się tak inni od jej wyobrażenia o nich, że z trudem przychodziło jej się z tym pogodzić.

— Czy oni… — Umilkła, nie wiedząc, o co właściwie chce spytać.

— Złożyli przysięgę Niebu, ale złożyli też przysięgę Radzie Starszych Pierwszego Poziomu. Służą Niebu tylko wtedy, gdy nie koliduje to z interesami ich panów.

— Ale przecież…

— To kundle na krótkich łańcuchach. Dużo szczekają, ale niewiele mogą. Potrafią boleśnie poszarpać, ale tylko gdy mają pewność, że jesteś od nich słabsza.

— Przecież mało kto jest od nich silniejszy!

Mistrzyni uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym westchnęła cicho, mówiąc:

— Czterysta lat tłuczenia ci do łba odrobiny rozsądku. Ktoś mógłby pomyśleć, że ziarno wiedzy już zacznie kiełkować, a tu dalej nic. Twój mózg jest niczym najbardziej wyjałowiona ziemia. Nie ma w nim miejsca dla wiedzy, która będzie ci potrzebna.

Chciała odpowiedzieć, ale wiedziała, że nie będzie to mądre. Wróciła wzrokiem do dwunastu Łączników Drugiego Pokolenia. W imię Nieba właśnie wszczynali wojnę, katując tych, którzy napatoczyli im się pod rękę. To nie powinno tak wyglądać. Niebo nie wysłałoby… Spojrzała raz jeszcze na swoją nauczycielkę i cofnęła wszystko, co właśnie powiedziała. Niebo musiało być przerażającym miejscem.

— Niebo jest oazą, ale działania, które podejmuje, muszą być adekwatne do przemocy, jaką mają zwalczyć. Anioł będzie cię kochał mimo wszelkich wad i niedoskonałości, ale ten sam Anioł sięgnie po miecz i poćwiartuje cię na setki kawałków, jeśli twoje istnienie zagrozi bezpieczeństwu Nieba i dusz w nim przebywających.

— Dlaczego Niebo mówi o miłości, a potem zabija i…

Twarz Bożego Intelektu zwróciła się w jej stronę, a stalowe oczy przeszyły ją na wylot. Irytacja, jaka się w nich tliła, okazała się o wiele bardziej przerażająca niż pokaz siły dwunastu głupców. To pomogło. Znów zaczęła myśleć, a nie tylko mówić.

— Bo zabijacie ciała, a dusze zabieracie ze sobą, leczycie i wprowadzacie w kolejne ciała. Cykl reinkarnacyjny — powiedziała cicho.

— To nie takie proste, ale nie liczę, że zrozumiesz niuanse. Na dziś starczy. Bijący od ciebie smród strachu zaczyna działać mi na nerwy.


Otworzyła oczy. Drżała lekko i ciężko oddychała. Jak przez mgłę usłyszała głos Lisa mówiącego:

— ...trzeciej wizji może nie przetrzymać. Nadwyrężasz jej umysł. Sam mówiłeś, że lepiej nie budzić jej do końca.

— Wiem o tym. Na dziś koniec.

Spojrzała na Nielekarza. Mężczyzna przyglądał się jej badawczo, ale w jego oczach nie dostrzegła zbytniej troski. Nie zdziwiło jej to specjalnie. Właściwie w ogóle jej to nie zdziwiło. Coś innego nie dawało jej jednak spokoju.

— Czasem używałeś przy mnie imion albo słów związanych z moim poprzednim życiem — powiedziała cicho. Odchrząknęła, gdy usłyszała, że chrypi, po czym dodała: — Wtedy nie dopadały mnie wizje. Co mi zrobiłeś?

— Nic, Alicjo. To nie magia.

— Coś wyzwoliło wspomnienia.

— Nie grzeb w nich zbyt głęboko. Przeszłość to przeszłość. Wiedza w niej zawarta jest pożyteczna, ale też niebezpieczna.

Spojrzała prosto w te martwe oczy i zrozumiała, że się z nim zgadza. Miał rację. Nie wiedziała dlaczego, jednak czuła całą sobą, że miał rację.

— Wiem o tym, ale mimo wszystko chciałabym zrozumieć.

— Tu nie ma…

— Nazwy wymawiał w języku Nieba. Dlatego — oznajmił Lis, wyraźnie zadowolony z możliwości zdenerwowania mężczyzny.

„Język Nieba” — powtórzyła w myślach Alicja i nagle dotarło do niej, że go zna. Nie umiałaby się nim posłużyć, ale zna go i rozumie.

— Wiem, o czym myślisz. Masz wypisaną na twarzy głupią dumę. — Usłyszała zirytowany głos mężczyzny. — Zanim wpadniesz w samozachwyt, pozwól, że cię olśnię. Każdy zna to, co nasz ignorancki Lis nazwał językiem Nieba. Każdy na jakimś etapie tam mieszkał. Nie musisz się go uczyć, został ci wpojony w chwili powstania duszy. Każdy go zrozumie, bo to nie słowa ani akcent, a sposób przekazywania myśli.

Wiedziała o tym. Nie rozumiała, jak to działa, ale wiedziała o wszystkim. Dziwne. Gdyby miała sama to mówić, w głowie miałaby pustkę, ale gdy tylko Nielekarz wypowiadał kolejne słowa, ona mogła tylko przytakiwać, dziwiąc się, jak proste jest to wszystko. „Każdy go zna” — pomyślała i nagle ta myśl wydała jej się kluczową. Obracała ją w zmęczonym umyśle, bawiła się nią, szukała dla niej zastosowania. Nagle ją olśniło. Nie w kwestii języka Nieba, ale wysunięty wniosek był równie ważny.

— Bordowoskrzydli na mnie polują — powiedziała, nagle czując paraliżujący lęk.

— Na nas wszystkich, jeśli ci to pomoże.

— Co zrobią, jeśli mnie znajdą? Zabiją mnie?

Lis najeżył się, słysząc to pytanie, a Nielekarz roześmiał się na całe gardło, choć w tym śmiechu nie było ani odrobiny wesołości.

— Och, ty niepoprawna, optymistyczna idiotko. Gdy cię znajdą, rozerwą twoją duszę na strzępy i unicestwią cię raz na zawsze. Bądź tego pomna. Śmierć ciała, nawet najbardziej bolesna, to przy tym czysta rozkosz.

Jeśli wcześniej się bała, a jej wnętrze wypełniał nieprzyjemny chłód, to teraz niewiele brakowało, by ze strachu popuściła. Nielekarz zniknął bez słowa, chwilę potem odszedł Lalka. Lis przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, jakby chciał oszacować szanse, jakie dzięki niej mieli. W końcu i on zniknął. Została sama ze swoimi myślami. Ani trochę jej się to nie podobało.

— Gdzie ten demon, Sky? — jęknęła cicho, dziękując w głębi serca Bogu, że nie pożarła go przy pierwszej lepszej okazji. — Potrzebuję go.

Opadła na poduszki, otuliła się szczelnie kołdrą, ale to nic nie dało. Uczucie zimna nie chciało odejść. Po raz pierwszy od lat spała przy zapalonym świetle i w ubraniu. Wiedziała, że to głupota, ale tak czuła się bezpieczniej. W razie czego przynajmniej była gotowa do ucieczki.

I do tego Francuzka

Rano spotkali się w hotelowej restauracji. Wszyscy zmęczeni, z podkrążonymi oczami, jakby nie spali całą noc. Nie odezwali się do siebie słowem, a powitanie ograniczyli zgodnie do skinienia głową. „Witam w świecie dorosłych, gdzie każdy jest wypruty do cna z chęci życia, a entuzjazm karany jest śmiercią” — pomyślała Alicja, czekając na kelnerkę.

Podano im menu, które przejrzeli, gdy już zmusili się do tego. Wiedzieli, że powinni zjeść śniadanie, ale czasem zdrowy rozsądek nie ma wystarczającej siły przebicia.

— Kawa — powiedzieli zgodnie, gdy młoda dziewczyna przyszła zebrać zamówienie.

— Trzy razy kawa, tak? — powtórzyła, by zapisać w notesie. — Z ekspresu, z mlekiem?

— Z ekspresu, czarna. — Znów odpowiedzieli jednocześnie.

— Coś do jedzenia? Jajecznica może…

— Nie.

Spojrzała na nich, nie kryjąc braku sympatii. Alicja uniosła lekko brew, ale nie powiedziała nic. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i poszła do baru. Wiedźma przesunęła wzrokiem po swoich towarzyszach. To będzie trudny poranek.

***

Kobieta o ogniście rudych włosach obudziła się w świetnym nastroju. Wzięła prysznic, zeszła do hotelowej restauracji, zamówiła porządne śniadanie. Uśmiechała się, choć niewiele mówiła. Była tu obca, nie znała języka, ale już za dwa dni miała wrócić do domu. To ta myśl napawała ją optymizmem — ona oraz świadomość, że ukryła się przed wzrokiem wiedźmy.

Wiedziała, kim jest. Od zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że jest wyjątkowa. Kierowała swoim życiem rozsądnie, ostrożnie wybierała drogę, którą szła. Zagwarantowało jej to spokój, renomę w odpowiednich kręgach i pieniądze. Nie starczyło zbytnio czasu na relacje osobiste, ale noce takie, jak choćby ta, spędzane z przystojnymi mężczyznami albo kobietami… Przyjemny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Och, wczoraj faktycznie było doskonale! Szkoda, że rano musiał wracać do pracy. Nie miałaby nic przeciwko jeszcze jednej takiej przygodzie.

Jadła w ciszy, niezupełnie zwracając uwagę na otoczenie. Znaki ostrzegające ją przed wiedźmą zniknęły. Trzy razy zmieniała hotel, cztery razy przekładała wylot. Owszem, rozumiała, że jej miejsce jest wśród pozostałych, ale wolność była jej zbyt droga, by miała się tak łatwo poddać. Ceniła sobie swobodę. Ceniła ją wysoko, więc dlaczego miałaby oddawać ją tak tanio? Nigdy nie była z tych, które godzą się z życiem tylko dlatego, że los coś postanowił. Do tej pory dobrze na tym wychodziła, teraz też tak będzie. Czuła to.

***

Sky spojrzała na demona siedzącego naprzeciwko niej. Na jakiś czas zniknął, żeby coś sprawdzić, ale już wrócił. O dziwo… cieszyło ją to. Jechały całą noc pociągiem, miały dwie przesiadki, a do tego więcej czasu spędziły na dworcu niż w samych maszynach. Dwie drobne kobiety same na peronie. O tak, demon się przydał.

— Dojeżdżamy? — spytał, wyglądając przez okno.

— Następna stacja — odpowiedziała Sky, uważnie mu się przyglądając.

Jego największą zaletą było to, że wyglądał na rozsądnego. Sky to doceniała. Gizelę postrzegała jako lekko opóźnioną, żeby nie powiedzieć, że zupełnie upośledzoną. Jednym słowem — była kulą u nogi. Demon przynajmniej umiał skutecznie odstraszyć kłopoty, nie mówił cieniutkim głosikiem i gdy siedział w ciele idiotki, jej oczy zdradzały, że mózg pracuje. Piromanka nie wierzyła, że kiedykolwiek to powie, ale do cholery, demon był o wiele milszym towarzyszem niż gospodarz ciała.

***

Wypili kawę, spojrzeli po sobie, dalej milczeli. Powinni zacząć rozmawiać, ale jakoś usta nie chciały się otworzyć, a myśli — ubrać w logiczne słowa.

— Zbierz się do kupy. Nie macie czasu do stracenia — powiedział Lis, siedzący na środku stolika.

Alicja spojrzała na niego, nie kryjąc irytacji. Zaburzał piękny stan zawieszenia, psuł doskonałą ciszę, jaka między nimi zaległa, a do tego… miał rację. Westchnęła ciężko, potrząsnęła lekko głową.

— Co teraz? — spytała, dziwiąc się sobie samej, że jednak zmusiła się do odezwania.

— Nie mam pojęcia — odpowiedział hipnotyzer i tylko z grzeczności nie dodał, jak bardzo go to wszystko nie obchodzi.

Cień uniósł wzrok, spojrzał po pozostałych, po czym zaskoczył ich, oznajmiając:

— Trzy razy zmieniała hotel, zmieniała też termin wyjazdu. Omal jej nie zgubiłem, wprowadziła straszny chaos w wizjach, ale mam ją. Jest dwa hotele od nas.

Pozostali skinęli głowami. Rosjanin potarł wciąż lekko opuchniętą twarz i zapytał:

— Kim ona jest?

Odpowiedziała mu cisza. Do stolika właśnie szła kelnerka. Zrozumiał przekaz i sam umilkł. Czekał. Dziewczyna pochyliła się lekko nad stolikiem, gdy do mężczyzny dotarło, jak bardzo jest w tym trio niepomocny. Nie zastanawiając się długo, spojrzał kelnerce prosto w oczy:

— Trzy, dwa, jeden. Twoje ciało jest doskonale rozluźnione, a umysł usypia. Wycofujesz się, odpocząć, łączysz z Wszechświatem, odpowiadasz na nasze pytania.

Dziewczyna zamarła, potem jakby lekko zapadła się w sobie i zamknęła oczy, gotowa do wykonywania kolejnych poleceń wydawanych przez tego, który jej to zrobił. Wiedźma i widzący spojrzeli na hipnotyzera z uznaniem. Michaił od razu poczuł się lepiej. Teraz przynajmniej coś robił.

— Poszukujemy pewnej kobiety. Gdzie ona jest?

Spodziewał się usłyszeć zwykłą odpowiedź. Czego się na pewno nie spodziewał, to usłyszeć TEN głos, który prowadził go przez całe życie.

— Wiecie już, gdzie jest. Powinniście wiedzieć też, że niebawem jej tam nie będzie. Dba o prywatność i ledwie udało mi się dostać do jej umysłu. Nie jest wam przeciwna. Nie chce jedynie rezygnować z wolności, jaką sobie wywalczyła. Będziecie musieli ją złapać, a potem zmusić, by się poddała.

Cała trójka siedząca przy stoliku z zaskoczeniem spojrzała na kelnerkę.

— Jak mamy to zrobić? — spytała Alicja po chwili.

— Witaj, wiedźmo. Miło mi móc wreszcie z tobą rozmawiać. Zrób to, jak uznasz za słuszne, to już nie jest mój problem. Nie oczekuj odpowiedzi podanych na tacy, zadanie należy do ciebie.

— Jakbym ich słyszała — szepnęła od siebie, na co głos roześmiał się radośnie.

— Więc słuchaj ich uważniej, bo mówią mądrze.

Po tych słowach odszedł. Zaskoczona kelnerka otworzyła oczy, spojrzała na wpatrującą się w nią trójkę osób, zawstydzona i lekko wystraszona uciekła, nie zabierając w końcu pustych filiżanek.

— A chciałem zamówić tosty — westchnął z żalem Cień.

Reszta przytaknęła mu, myślami będąc przy owym tajemniczym głosie.

***

Kobieta wróciła do pokoju, przejrzała się w lustrze, z zadowoleniem pokiwała głową. Była dokładnie taka, jaką zawsze chciała być. Ciężko na to pracowała. W końcu ją znajdą, ale nim to nastąpi… No cóż. Każdy dzień miał dla niej ogromną wartość. Myśląc o tym, odruchowo sięgnęła do niewielkiej, złotej zawieszki, którą dostała od babci. Łezka wisiała na cieniutkim łańcuszku, niepozorna i maleńka. Francuzka dotknęła jej, przymknęła oczy, pozwoliła obrazom płynąć. Najcenniejsza pamiątka i najwspanialsze narzędzie, jakim dysponowała. Jej klucz do przyszłości, która normalnie pozostawała poza jej zasięgiem.

— Och! — wyrwało jej się z ust.

Grymas niezadowolenia wykrzywił jej piękną twarz. Byli blisko. Za blisko w jej mniemaniu.

Musiała się zbierać, jeśli chciała im umknąć.

— Dlaczego muszę ciągle uciekać? — spytała samą siebie, ale przecież doskonale znała odpowiedź.

Uciekała, bo wolność była tego warta. Do cholery, była warta o wiele więcej!

***

W końcu jedli śniadanie, rozmawiając o kobiecie, którą mieli znaleźć. Nie spieszyli się nadto. Była ich trójka, w tym przewodziła najbardziej utalentowana jednostka z całej trzynastki. Ona była jedna przeciwko trzem odmiennym talentom. Więcej szkody mogli wyrządzić, działając chaotycznie, niż robiąc to powoli. Najgorsze, że wir wydarzeń wciągnął ich tak szybko, że nie mieli czasu się poznać, a co dopiero zgrać.

— Dobrze byłoby po tym wszystkim poznać granice naszych możliwości — powiedział Michaił.

— Wiedząc, co możemy, łatwiej zaplanować działanie.

— Słuszna uwaga — zgodziła się z nim wiedźma i dodała: — Nie mamy jednak na to czasu. Przydałoby się kilka sytuacji mocno stresowych, wtedy sprawdzilibyśmy, na ile potrafimy działać razem.

— Jedną właśnie mamy.

— Wiem, ale chodziło mi o takie, w których nie będziemy ryzykować powodzeniem naszego małego przedsięwzięcia.

— Ucieka — odezwał się nagle Cień. — Zorientowała się, że na nią polujemy. Zmienia hotel. Wiedźma z niezadowoleniem zmarszczyła brwi, a hipnotyzer spytał tylko:

— Ruszamy? Nie zgubimy jej?

— Nie. Teraz to już nic nie zmieni. Odszukałem ją i cały czas śledzę jej każdy ruch. Nie wywinie mi się.

Widzący był pewny swego, co nie spodobało się ostrożnemu hipnotyzerowi.

— Skąd możesz być taki pewny? Ona też jest talentem. Nie wiemy, czym się zajmuje, więc może nas zaskoczyć.

Cień zaśmiał się lekko.

— Pobądź trochę z wiedźmą, a zrozumiesz, dlaczego jestem taki spokojny.

— Co masz na myśli?

Alicja przełknęła ostatni kęs zamówionego wcześniej posiłku, popiła go łykiem domówionej kawy, po czym spokojnie oznajmiła:

— Miał na myśli to, że działam jak katalizator mocy. Jeśli poprzebywasz ze mną wystarczająco długo, zaczniesz chłonąć energię mojego pola i jednocześnie wzmacniać swój talent. Prościej mówiąc, już niebawem znacząco przesuniesz owe granice, o których wcześniej mówiłeś.

Michaił nic na to nie odpowiedział. Nie uwierzył jej, choć faktycznie głos kiedyś już o tym wspominał. Trudno jednak uwierzyć w coś takiego. Sama obecność wiedźmy miałaby nagle zwielokrotnić jego potencjał? Chociaż z drugiej strony wczorajszy numer…

— Nie myśl teraz o tym. Za chwilę się stąd zmywamy. — Cień wydał się nagle podniecony.

— Gdzie jest? — spytała wiedźma.

— Jeszcze na ulicy, ale za jakieś piętnaście minut wejdzie do lobby. Lobby naszego hotelu.

Drodzy państwo, szczęście dziś nam jednak sprzyja.

Zaskoczeni spojrzeli po sobie, po czym wzięli się do dojadania i dopijania zamówionego posiłku. Takiej szansy nie mogli przecież zmarnować.

***

Bliźniaczki rozłożyły karty, ale ich odczyt był trudny, a zawarte w nim przesłania — niejasne. Gdyby posługiwały się jakimikolwiek innymi taliami, zapewne nie ujrzałyby nic.

— Takie nagromadzenie talentów…

— ...musi zakłócać przepływ. Nawet smoki…

— ...nie dostrzegają powiązań.

— Za duża moc i za duży…

— …potencjał. Za szybko zmieniają swój los.

— Jesteśmy przez nich ślepe.

— Nasze smoki są ślepe.

— Zapłacą nam za to — powiedziały wspólnie, wykładając kolejne karty.

Zobaczą to, co chcą zobaczyć, czy się to innym podoba, czy nie. W końcu trudne wcale nie znaczy niemożliwe. Matka zawsze im to powtarzała. Zawsze.

***

Kobieta weszła do lobby, podeszła do recepcji i spytała o wolny pokój. Był jeden jedyny, ale właśnie go sprzątali. Spytała, ile to potrwa, ale zapewniono, że nie dłużej niż kwadrans. To nic, mogła poczekać. Grunt, by pozostała w ruchu.

Usiadła na kanapie, sięgnęła po gazety wyłożone na ławie. Nie znała języka, ale przynajmniej zabije czas, oglądając zdjęcia. Odruchowo sięgnęła po złotą łezkę. Nie stało się nic. Zdziwiona dotknęła swojego prywatnego talizmanu jeszcze raz, tym razem mocniej się na nim skupiając, ale w jej umyśle dalej nie pojawiła się żadna wizja. Przymknęła oczy, licząc, że to coś pomoże. Poczuła, jak ktoś przysiada się do niej na sofie. Nie spodobało jej się to, bo usiadł stanowczo zbyt blisko, ale poczuła zapach drogich, męskich perfum i uznała, że to kolejny adorator. Kiedy jednak poczuła, że ktoś dosiada się z drugiej strony, blokując jej możliwość odejścia, poczuła ukłucie niepokoju. Uniosła powieki i zamarła. Przyglądała jej się para zimnych, niebieskich oczu należących do wysokiej, brązowowłosej kobiety. W tym momencie zrozumiała, że musi uciekać. Spróbowała się podnieść, ale mężczyzna po lewej coś wyszeptał, a jej ciało odmówiło posłuszeństwa. „Do cholery” — pomyślała wściekła. Przecież nawet nie rozumiała słów!

— Nie uciekniesz tak łatwo — powiedziała ta siedząca naprzeciwko.

Francuzka nie zrozumiała ani słowa z obcego języka, ale przekaz był aż nadto jasny. Mieli ją. Zaklęła szpetnie i pokręciła głową z niedowierzaniem. A szło jej tak dobrze. Niech to wszystko szlag trafi!

— O cholera, nie mówicie, że to Francuzka — jęknął ten po prawej. — Zna ktoś z nas francuski?

Bo ja ze szkoły niewiele pamiętam.

Michaił wzruszył ramionami, po czym zwrócił się do wściekłej kobiety. — Nie walcz z nami. Czas nadszedł, nic na to nie poradzisz.

Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.

— Cholerny Rusek będzie mi mówił, co mam robić? — syknęła wściekle.

— Właściwie to tak, bo to ten cholerny Rusek właśnie kontroluje twoje ciało. Na twoim miejscu byłbym choć odrobinę milszy.

Zaśmiała się i choć był to śmiech pełen złości i frustracji, zabrzmiał perliście i pociągająco. Michaił pokręcił lekko głową, powiedział coś do wiedźmy, ta odpowiedziała, ale kobieta nie zrozumiała ani słowa. Mogła tylko patrzeć to na jedno, to na drugie, kląć w swoim języku, życzyć im wszystkiego co najgorsze.

— Cicho bądź. Nie słyszę własnych myśli — powiedział hipnotyzer, a jej usta zamarły. Wrzeszczała w myślach, wiła się i szarpała, ale ciało ją zdradziło — nie chciało słuchać. Zapłacą jej za to. Zapłacą!

— Możesz do nas mówić, jednak nie krzyczeć ani kląć. Nie chcemy w końcu zwracać nadmiernej uwagi, prawda?

— Zrób ze sobą to, co robił twój ociec z matką.

Michaił zaśmiał się, powtórzył słowa Francuski, czym wywołał ogólny wybuch radości. Przez chwilę rozmawiali między sobą, aż wreszcie oznajmił:

— Odbierzesz klucz i zaprowadzisz nas do swojego pokoju. Tam porozmawiamy spokojnie.

— Ucieknę ci przy pierwszej lepszej okazji, przeklęty komunisto. Idź się spić i daj mi spokój — warknęła cicho.

— Wiem, wiem. Wy, Francuzi, umiecie tylko uciekać, ale nie martw się. Ten, który siedzi z twojej drugiej strony, jest całkiem niezły w tropieniu, a ta przed tobą… Nie chcesz jej denerwować. Pamiętaj o tym.

W myślach opierała się i robiła wszystko, żeby sprawić im jak najwięcej kłopotów. Byłoby jej łatwiej, gdyby cokolwiek z tego, o czym myślała, mogła wprowadzić w czyn.

Zawsze najtrudniej jest porozmawiać

Weszli do pokoju, zamknęli za sobą drzwi. Posadzili Francuzkę na łóżku, a potem spojrzeli po sobie. Każde z nich skupiło się i na swój sposób dołożyło wszelkich starań, aby kobieta nie dała rady uciec. Hipnotyzer nie spuszczał jej z oka, a w umyśle miał już gotowych kilka praktycznych komend. Wiedźma przeskanowała otoczenie i rozszerzyła bariery. Cień sprawdził najbardziej prawdopodobne warianty przyszłości.

— No i? Będziecie się tak na mnie gapić? — spytała wściekła pojmana.

— Pokój czysty i odcięty. — Alicja zignorowała ją bez większego problemu, tak samo jak widzący, który oznajmił spokojnie:

— Michaił, jeśli nie odsuniesz się od biurka, istnieje realne ryzyko, że dosłownie wydrapie ci oko, jak tylko przestaniesz ją kontrolować.

— Dobrze wiedzieć — odpowiedział blondyn, podchodząc bliżej wiedźmy i obserwując uważnie Francuzkę.

Zapadła cisza, w trakcie której Alicja uważnie obserwowała nowo poznany talent. Śledziła każdy kanał mocy płynący w jej ciele, jak również sprawdzała siłę pola energetycznego. Rutynowa procedura, ale przyłożyła się do niej i nie pominęła niczego. Poznała wszystkie słabe punkty, przygotowała potencjalny sposób ataku, który obezwładniłby kobietę bez wyrządzenia jej krzywdy.

— Nie mam na to czasu! — wrzasnęła Francuzka, a Michaił przetłumaczył to pozostałym.

— Znasz angielski? — spytała Alicja.

— Pieprz się — Usłyszała w odpowiedzi po francusku.

— Zna — oznajmiła spokojnie wiedźma, gdy zobaczyła odpowiedź w aurze kobiety. — Przechodzimy na angielski, panowie, bo szkoda czasu na tłumaczenie wszystkiego.

— Jeb się. Nic ci nie będę ułatwiać! — warknęła tamta.

Hipnotyzer nie musiał tego tłumaczyć. Wszyscy domyślili się przesłania skrytego za pełnym nienawiści tonem. Wiedźma uśmiechnęła się i splotła ręce na piersi. Przez chwilę przyglądała się sufitowi, po czym spokojnie zaczęła mówić, używając angielskiego:

— Wiesz, kim jesteś i po co my tu jesteśmy. Wiesz, że nie zamierzamy cię skrzywdzić, ale rozumiesz też, że wszyscy się wzajemnie potrzebujemy. To, czego zapewne się nie domyślasz, to obecnego stanu rzeczy. Skrócono nam nasz cenny czas i odebrano życia, które mogliśmy przeżyć. Nikt nie pytał nas o zdanie, więc i mnie nie interesują twoje odczucia. Mamy robotę do zrobienia i tyle. Nic więcej, nic mniej. Po skończonej misji grzecznie umrzemy. Brzmi łatwo, prawda? Jest jeden problem. Nikt jeszcze nie wie, co do diabła mamy zrobić, kiedy ani gdzie. Wiemy za to, w przeciwieństwie do ciebie, że jeśli zawiedziemy, to śmierć będzie rozkoszą w porównaniu z tym, co zrobią z naszymi duszami. Kto? Bóg jeden raczy wiedzieć, ale obstawiam w pierwszej kolejności tych, którzy nad nami czuwają. Oczywiście widzę dalej, że niewiele cię to wszystko obchodzi, zadufana w sobie ignorantko. Zacznę zatem od czegoś bardziej realnego. Na szyi masz wisiorek, który łączy cię z kimś zmarłym. Z twoją babcią, dokładniej rzecz ujmując. Staruszka miała cholerny talent i teraz użycza ci go, gdy jest ci potrzebny. Twój dar ma zupełnie inny charakter. Bez wsparcia zmarłej nie wiedziałabyś nawet, że cię szukamy. Czym się zajmujesz? Na pewno nie leczeniem, bo inaczej wiedziałabyś o nadżerce…

— Wiem o niej. — Głos kobiety był cichy, pełen napięcia, ale też niepokoju. Wojowniczy duch nagle gdzieś przepadł.

— Ach, to tym lepiej. A wiesz o guzie w lewej piersi? Nie, nie wiesz. Widzę to po oczach. Nie wiesz też zapewne o predyspozycji do hemoroidów, które rozwiną się za niespełna rok. A co ze stopami? Wciąż nosisz wysokie szpilki, ale za pięć lat ból będzie nie do zniesienia i odłożysz je na zawsze. Ty, której tak zależy na pięknym wyglądzie. Co cię bardziej zaboli? Brak możliwości noszenia ulubionych butów czy konieczność poddania się bardzo bolesnej i trudnej operacji?

Francuska patrzyła na Alicję w milczeniu. Reszta czekała na to, by się odezwała. Pewność siebie powoli zaczęła blednąć. Kim do cholery byli ci ludzie? Nie, nieważne, kim byli oni. Kim, kurwa, była ona?

— Nie możesz tego wszystkiego wiedzieć. — Chciała, by zabrzmiało to pewnie, ale wyszło słabo i niemalże jak pytanie.

— Mogę. Mogę się dowiedzieć wiele więcej, tylko po co? Musiałabym się wysilić, a na tym etapie wcale nie jestem pewna, czy jesteś tego warta. Mogę jednak poprosić o to Cienia.

Wspomniany mężczyzna uśmiechnął się paskudnie, po czym pokręcił lekko głową, mówiąc:

— Ja też nie jestem pewien, czy mam po co się wysilać. Nie uwierzy w nic, co jej powiem, ale uwierzy w brutalną siłę, gdy powalisz ją na ziemię, nie ruszając się z miejsca. Jeśli jednak miałbym się czymś popisać, to poczekaj… A tak. Nie dobiegniesz do drzwi. Przykro mi, ale na twoim miejscu nawet bym nie próbował. Będziesz uważała, że walczysz o swoją wolność, ale nie wiesz, czym jest wolność. Nie masz o niej bladego pojęcia. Żadne z nas nigdy się tego nie dowie. Ale cóż, przynajmniej będziemy się razem dobrze bawić.

Słysząc to, parsknęła poirytowana, ale nic nie powiedziała. Spojrzała na ostatniego z tej dziwnej trójki.

— Jestem hipnotyzerem. Co umiem, przekonałaś się na własnej skórze. Nie patrz na mnie z takim wyrzutem. Ja poznałem ich w jeszcze mniej przyjemnych okolicznościach, i to zaledwie wczoraj.

— Skoro już sobie chociaż tyle wyjaśniliśmy, to oddamy ci twoje ciało…

— Na pewno? — spytał Michaił, nieprzekonany ani trochę.

— Na pewno.

Mężczyzna skinął niechętnie głową, po czym pstryknął palcami, powiedział coś po rosyjsku i nagle Francuska znów mogła się swobodnie poruszać. Siedziała przez chwilę, zaskoczona takim obrotem spraw, ale nie trwało to długo. Skoczyła niczym pantera w kierunku Rosjanina, mylnie biorąc go za najniebezpieczniejszego z całej trójki. Nim dała w jego kierunku dwa kroki z trzech, dzielących ich, potworny ból dosłownie eksplodował w jej podbrzuszu i zupełnie podciął jej nogi. Upadła na kolana, niezdolna do krzyku. Z zaciśniętego gardła nie mogła wydobyć żadnego dźwięku, nie mogła też zaczerpnąć powietrza. Co się stało? Postrzelili ją? Uderzyli? Łzy popłynęły jej po policzkach, oczy nie mogły na niczym skupić, świadomość powoli zaczęła jej uciekać. „Co oni mi zrobili?!” — krzyczała w myślach.

— Brutalna siła jest jednak najlepsza — oznajmiła spokojnie Alicja, wreszcie zaczynając rozumieć Nielekarza. — Jak przypierdolisz, to wysłucha i zrozumie. Jak chcesz spokojnie porozmawiać, to nic nie dociera.

— Ona umiera? — spytał hipnotyzer zafascynowany widokiem.

— Nie. Traci przytomność — odpowiedziała spokojnie wiedźma, patrząc, jak głowa Francuski opada bezwładnie na hotelowe panele.

Demon, Sky i logiczne argumenty

Sky wraz z demonem dotarła na miejsce około południa. Zjedli razem śniadanie na mieście, potem demon uparł się, żeby zajść do sklepu po nową sukienkę dla Gizeli. Piromanka nie miała wiele do gadania. Błysk w oku opętanej dziewczyny skutecznie zamknął jej usta.

Weszły do lobby, podeszły do recepcji, podały nazwisko, Sky wręczyła dokumenty. Zameldowano je — jeden pokój podwójny, dwa oddzielne łóżka. Żadnej stronie się to nie spodobało, ale postanowili nie odezwać się aż do chwili, gdy nikt niczego nie usłyszy. Pokój na drugim piętrze, ładny, wysprzątany, co tu dużo mówić — jeden z lepszych w okolicy. „Chociaż tyle” — pomyślała Sky, kładąc niedużą torbę na krzesełku. Patrzyła przez chwilę na własną dłoń. Bała się tego momentu, tej chwili, gdy zostanie z demonem sam na sam. Oczywiście domyślała się, że gdzieś tu obok czai się wiedźma i raczej nie pozwoli jej skrzywdzić, niemniej jednak… Ostatnio sporo się wydarzyło, więc była trochę spięta.

— Wiedźma ma pokój obok, a siedzi w pokoju naprzeciwko. Wie, że już tu jesteśmy, więc pewnie za jakiś czas przyjdzie nas odwiedzić. Do tego czasu obiecuję, że nie poderżnę ci gardła — z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach obiecał demon, po czym ciszej dodał od niechcenia: — Chyba.

Sky zadrżała, ale nie odezwała się słowem. W przebłysku zobaczyła, jak Gizela odzyskuje na chwilę panowanie nad sobą. Nie spodobała jej się ta myśl. Trzydzieści sekund później dziewczyna otworzyła szeroko oczy, pytając cicho:

— Gdzie jesteśmy? Jak tu ślicznie! Ojej, ale czy możemy tu być?

Sky przewróciła oczami, jednocześnie uderzając się otwartą dłonią w czoło. Ten sukinsyn z piekła rodem robił to celowo. Była tego pewna. Męczył ją psychicznie, żeby w końcu straciła czujność. Wtedy zaatakuje. Jak nic to właśnie planuje. Piromanka nie widziała innego powodu, dla którego ta istota miałaby zrzekać się choćby na chwilę panowania nad opętaną powłoką na rzecz dziecka mocno upośledzonego psychicznie.

— Dziękuję, że mi pani pozwala ze sobą jeździć. Przy pani demon się pilnuje, a ja czuję się lepiej. Jest pani dla mnie taka dobra i wspaniała, a do tego…

Sky podeszła do dziewczyny, wepchnęła jej do ust ciastko, popatrzyła głęboko w oczy, po czym szepnęła:

— Cicho.

Widząc w oczach tamtej absolutną pustkę intelektualną, poszła prosto do łazienki, w której zamknęła się na cztery spusty. Czy tak właśnie czuła się Alicja, gdy ona za dużo gadała? Jakaś racjonalna część jej osobowości przytaknęła, reszta jednak gorąco się temu sprzeciwiła, a reszty było więcej.

— Nie jestem aż tak wkurwiająca — powiedziała cicho, patrząc w lustro. — Nie jestem święta, ale do cholery! Nie może być aż tak źle.


Gizela zjadła ciastko i uznała, że było to jedno z lepszych ciastek, jakie kiedykolwiek jadła. Nie ze względu na walory smakowe, ale ze względu na to, kto jej tę pyszność dał oraz z jak dobrego serca.

— Ojejku — jęknęła cicho z pełnymi ustami.

Wszystko nagle zaczęło się jakoś układać. Od kiedy spotkała te dwie wspaniałe kobiety, a potem przetrwała tę ciężką próbę, wszystko jakoś się wygładziło. Wyglądała ładnie, miała ładne ubrania, a demon wreszcie zrobił się o wiele bardziej przyjazny. Pokazał innym swoje prawdziwe oblicze i przestał zmieniać się w krwiożerczą bestię, którą wcale nie był. Podobało jej się to. Kto wie? Może pewnego dnia wszyscy się zaprzyjaźnią? Będą żyli długo i szczęśliwie, i…

Oczy uciekły jej w głąb głowy, ukazały się same białka, ciało wyprężyło się, cichy jęk wydobył się z pełnych ust. Po chwili wszystko wróciło do normy — poza jednym: w ciele nie było już Gizeli, albo raczej to nie ona nim kierowała. Demon połknął resztę ciastka, po czym usiadł na jednym z łóżek.

— Boże, jak ona mnie wkurwia — szepnął, patrząc na zamknięte drzwi łazienki. — Nawet jak się nie odzywa.

***

Alicja patrzyła na nieprzytomną Francuzkę, zastanawiając się, co ma z tą kobietą dalej zrobić. Tamta była tak zdeterminowana, by dopiąć swego i uciec im choćby na jeszcze jeden dzień, że nie było mowy o logicznej rozmowie na racjonalne argumenty. Do cholery, Alicja chętnie by się jej pozbyła, ale w tym wszystkim widziała jeden problem. Tamta nigdy nie pogodziłaby się z porażką. To było widać aż nazbyt wyraźnie w jej aurze. Gdyby dali jej jeszcze jeden taki dzień, to potem i tak każdego następnego pragnęłaby więcej, aż przeminąłby ich czas i wszystko wzięłoby w łeb. Ona nie słyszała wezwania, nie czuła potrzeby zrobienia czegoś. Jej talent był… „Z braku lepszego określenia może być stateczny” — pomyślała wiedźma. Chodziło jej o to, że tamta widzi obrazy, miewa wizje, ale to wszystko nie jest gwałtowne i nie dotyczy wydarzeń, do których mieli się przygotować. Żyła w swojej mydlanej bańce, oszukując się, że wszystko jest tak, jak zaplanowano, a ona ma jeszcze czas.

— Co teraz? — spytał Michaił.

— Sama się nad tym zastanawiam. Ona nie zrozumie, że czas nam ucieka.

— W ten sposób raczej jej o tym nie przekonamy ani nie nakłonimy, by nam zaufała — zauważył hipnotyzer.

— Zapewne nie, ale może wystraszymy na tyle, by zaczęła obserwować.

— Nie sądzę — wtrącił Cień.

Nic więcej nie dodał. Patrzył się przed siebie tak, jakby spoglądał ponad czasem i przestrzenią.

Pozostała dwójka zrozumiała i dała mu spokój. Po chwili ocknął się i oznajmił cicho:

— Piromanka jest już w hotelu razem z demonem. Jak chcesz, idź z nimi porozmawiać. My jej przypilnujemy, przemyślimy wszystko, może na coś wpadniemy.

Wiedźma bez słowa wstała i wyszła z pokoju. Hipnotyzer spojrzał ze zdziwieniem na Cienia.

— Demon to kolejny z nas? — spytał.

— Nie. Demon to demon ukryty w ciele dziewczyny o mentalności dziecka.

Michaił pokiwał głową, ale tak naprawdę nie dopuścił do siebie prawdziwego sensu tych słów. Uznał to za mało wybredny żart. Nigdy w swoim życiu nie spotkał demona i nie planował tego szybko zmieniać. Zresztą po co niby miałby im towarzyszyć demon? Owszem, słyszał, jak tych dwoje o tym rozmawiało, ale to nie miało najmniejszego sensu. Potrząsnął lekko głową. Cień uśmiechnął się pod nosem, po czym zapewnił z rozbawieniem:

— Niebawem go, albo może raczej powinienem powiedzieć: ją, poznasz. Nie przejmuj się. W końcu przywykniesz. Wszyscy w końcu przywykniemy.

To ostatnie dodał już chyba bardziej dla siebie niż Michaiła, ale hipnotyzer nie chciał o to pytać. Na razie obok jego stóp leżała nieprzytomna Francuzka. Tyle mu wystarczyło. Jak rozwiąże ten problem, może zajmie się czymś innym.

***

Bliźniaczki spojrzały na siebie, potem na pusty blat stołu. Talie odmówiły współpracy. Po raz pierwszy od lat były ślepe na świat dookoła. Bez własnoręcznie stworzonych smoków nie znaczyły nic.

— Co z nas za talenty, które…

— ...nic nie wiedzą?

Westchnęły ciężko, świadome, że przegrały. Zupełnie jak ta, która widzi świat przez dotyk. Ją wiedźma też już dopadła.

— To boli, gdy jedyny talent…

— …zawodzi w chwili próby.

Wyszeptały te słowa, po czym umilkły. Służący wniósł tacę z ciepłą herbatą i ulubione ciasteczka. Podziękowały mu skinieniem głowy, ale nie sięgnęły po nic, o co same prosiły. Zatopione we własnych myślach, nie potrafiły odnaleźć się w świecie, w którym nie było ich ukochanych kart.

***

Demon wyczuł, że wiedźma zmierza prosto do pokoju zajmowanego przez niego i tamtą idiotkę. Normalnie powinien szaleć z podniecenia, ale pewne sprawy… zmieniły jego światopogląd wystarczająco mocno, by teraz zachował zimną krew. Tyle w tym temacie.

Sky wyszła z łazienki akurat w momencie, w którym rozległo się ciche pukanie. Ten, który spoglądał oczami Gizeli, domyślił się, że raczej nie był to zbieg okoliczności. Miała to swoje cholerne wyprzedzenie. Zresztą, nieważne. To niczego nie zmieniało. Piromanka otworzyła drzwi i wpuściła do środka wiedźmę. Ta weszła, zamknęła za sobą drzwi i natychmiast rozstawiła dookoła pomieszczenia silne bariery. Moc, jaka popłynęła z jej ciała, była zachwycająca. Demon miał ochotę wyć, smakując jej, ale powstrzymał się od nadmiernego entuzjazmu. Ten sam ładunek skierowany przeciwko niemu usmażyłby mu dupę w kilka sekund. Powinien o tym pamiętać.

— Witajcie. Nie mam zbyt wiele czasu, ale chciałam… — Alicja zaczęła mówić, gdy Sky weszła jej w słowo, oznajmiając:

— Tarabaniłam się taki kawał drogi po tym, jak zostawiłaś mnie, ZNOWU, samą z pieniędzmi. W dodatku kazałaś mi podróżować z tym czymś, co siedzi w ciele tamtej idiotki, i…

— To coś ma sprawne uszy i lepiej… — Demon wściekł się, słysząc ton niskiej kobiety.

Nim awantura rozgorzała na dobre, pokój wypełniła mroczna, ciężka atmosfera, która dosłownie przytłoczyła wszystkich. Alicja spojrzała najpierw na piromankę, potem na demona, po czym pokręciła głową, nie kryjąc rozczarowania.

— Zamknijcie się oboje. Nie przyszłam wysłuchiwać waszych awantur. Przyszłam przywitać się i przekazać wam instrukcje, ale jeśli wam to nie odpowiada, droga wolna. Nikt was tu nie będzie trzymał na siłę.

To stwierdzenie uciszyło obie istoty skuteczniej niż groźba utraty życia. W pokoju zapanowała doskonała cisza pomieszana z niemal fizycznym wymiarem skupienia obu problematycznych jednostek na wiedźmie. Prościej mówiąc, dwa wściekłe spojrzenia mierzyły wysoką kobietę, nie kryjąc ani trochę urazy.

— Dziękuję. Nie marnujcie energii, nie zabijecie mnie wzrokiem. A teraz do rzeczy. Miło mi, że dotarliście cali i zdrowi. Domyślam się, że nie widzi wam się spanie w jednym pokoju, dlatego Sky dostaniesz ode mnie klucz do mojego pokoju, a demon zostanie tutaj, zapewne równie zadowolony z braku twojego towarzystwa, co ty z braku jego. Jak już stąd wyjdę, zejdziecie zjeść coś do restauracji hotelowej i przemyślicie sobie pewne sprawy, albo przynajmniej poudajecie, że to robicie. Do wieczora macie czas wolny. Potem przyjdę po was i raz na zawsze ustalimy pewne kwestie. Jasne?

W odpowiedzi słuchacze energicznie pokręcili głowami.

— Doskonale się składa w takim razie, że nic mnie wasze zdanie nie obchodzi. Masz klucze. — Alicja rzuciła piromance klucz do swojego pokoju, po czym okręciła się na pięcie i wyszła, nic już nie mówiąc.

Pozostała w pokoju dwójka spojrzała na siebie niechętnie, ale żadne z nich nie odważyło się zgłosić jakichkolwiek pretensji.

***

Otaczała ją błoga ciemność i nie miałaby nic przeciwko pozostaniu w niej jeszcze przez jakiś czas. Nie wiedziała, kim jest ani co się z nią dzieje, ale na tym etapie nic ją to nie obchodziło. Chciała jedynie uciec przed bólem. To wszystko.

— Budź się. — Usłyszała czyjś głos.

Zignorowała go, ale wtedy jej ciało wypełnił potworny ból. Nagle wszystko do niej wróciło. Wszystko. Kim jest, jak ma na imię, czym się zajmuje oraz dlaczego to zły pomysł otwierać oczy.

— Wiemy, że jesteś już przytomna.

Ból odszedł, ale na jego miejscu pojawiła się niemal oślepiająca furia. Otworzyła oczy, spojrzała z wyrzutem prosto na tę, która tu dowodziła, a potem nie odezwała się słowem. Ten wzrok, do cholery, naprawdę był przerażający. Martwe, puste spojrzenie kogoś, komu już na niczym nie zależy. Ojciec mówił jej zawsze, że ci, którzy mają taki wzrok, są najgorsi. Wiedział, o czym mówi, w końcu właśnie ktoś taki potem udusił go gołymi rękoma.

— Marny mieliśmy początek– powiedział Rosjanin, na co ten drugi wzruszył tylko ramionami, oznajmiając spokojnie:

— Będą gorsze.

Kobieta nie włączyła się do dyskusji. Obserwowała i wydawało się, jakby w myślach czyniła pewne założenia. Wszystkie włoski na ciele Francuski stanęły dęba. Nad czym ona tak myślała?

— Nie mam na to czasu. Żadne z nas go nie ma — powiedziała nagle wiedźma, a gdy tylko otworzyła usta, wszyscy zebrani w pokoju mogliby przysiąc, że temperatura powietrza nagle spadła.

— Czego ode mnie chcecie? — spytała niepewnie Francuska.

Liderka przez chwilę milczała, po czym przykucnęła obok schwytanej kobiety i spokojnie oznajmiła:

— Na Rosjanina możesz mówić Michaił, na tego drugiego Cień. Nikogo nie obchodzą prawdziwe imiona ani przeszłość. Liczy się jedynie nasz wspólny cel. Mnie możesz nazywać Al.

To zaskoczyło wszystkich w równym stopniu. Chyba każdy spodziewał się wybuchu złości, gróźb, a może nawet przemocy ze strony wiedźmy. Nic takiego nie nastąpiło, choć jej wzrok wciąż był zimny i okrutny.

— Amelia — odpowiedziała po chwili Francuska. — Może potem wymyślę coś bardziej oryginalnego.

Wiedźma skinęła głową, spojrzała na sufit, jakby spodziewała się znaleźć w nim jakieś natchnienie, po czym westchnęła ciężko.

— Zakładam, że masz mgliste pojęcie, czego od ciebie oczekujemy. Obędzie się bez okaleczeń i dzikich orgii, ale cała reszta pozostaje dość mroczna, biorąc pod uwagę, jaki będzie nasz koniec. Zresztą, nieważne, teraz nie jest dobry moment na rozmowę akurat na ten temat. Teraz porozmawiamy o tobie i tym, co siedzi ci w głowie. Skoro wiesz, kim jesteśmy i co cię z nami łączy, możesz mi powiedzieć, dlaczego chcesz uciec?

Amelia miała skłamać, ale gdy tylko otworzyła usta, popłynęły z nich słowa prawdy, zaskakując tym nawet ją samą.

— Bo przez całe życie robiłam to, co do mnie należało, albo to, czego po mnie oczekiwano. Od roku jestem wolna i nie nasyciłam się tą wolnością ani trochę. Jeśli wam nie ucieknę, zmusisz mnie do posłuszeństwa i już nigdy nie…

— Myślisz, że obchodzi mnie nakładanie ci na szyję obroży i zmuszanie do szczania na komendę? Żadne z was nie jest psem spełniającym polecenia. Cel nie wymaga ode mnie sterowania wami. Gdyby tak było, wszystko stałoby się proste, a ja nie rozmawiałabym teraz z tobą, tylko kazała Michaiłowi cię zwyczajnie zakodować. Nawiasem mówiąc, zrobię to, jeśli stracę cierpliwość. Nim jednak to nastąpi, wolałabym osiągnąć pewne kompromisy i współpracować, a nie narzucać swoją wolę. Nie oczekuję, że zrozumiesz, ale przyjmij do wiadomości chociaż tyle, że nie mam czasu, by czynić z ciebie bezwolną lalkę.

Cień zaśmiał się cicho, po czym szepnął do siebie:

— Och, to będzie ciekawe!

Francuska bezwiednie dotknęła złotej łezki i nagle ujrzała siebie samą. Trudno było jej uwierzyć w to, co widzi, ale o pomyłce nie mogło być mowy. To była ona. Ona wolna jak nigdy. „Co oni mi zrobią?” — spytała samą siebie, z zachwytem obserwując efekty przemiany, jakie przejdzie.

***

Sky zjadła swoje lody czekoladowe, po czym upiła łyk kawy. Przez cały ten czas bacznie obserwowała demona przeglądającego gazetę. Tamten zdawał się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Trwał spokojnie w ciele tej idiotki jakby nigdy nic, jadł szarlotkę i pił mocną kawę, a do tego przeglądał pisemko.

— Przestań mi się tak przyglądać. Czuję się nieswojo, gdy się tak na mnie gapisz.

— Nic na to nie poradzę. Nie ufam ci.

— To dobrze się składa, bo ja tobie też nie, ale widzisz, żebym się w ciebie wgapiał? Nie.

Czytam w spokoju gazetę. Tobie też polecam skupić się na czymś innym.

Piromanka parsknęła, zirytowana. To nie tak, że nie próbowała. Problem był tylko jeden — ani trochę jej to nie wychodziło. Ani trochę.

— Tylko że ja jestem normalna. Nie przeszłam żadnej cudnej metamorfozy ani nic w tym stylu.

Jestem cały czas taka sama.

— Też nad tym ubolewam — odpowiedział demon, przekładając kolejną stronę.

— Co niby masz przez to na myśli?

— To, że jesteś wyjątkowo wkurwiająca.

— Wcale nie jestem. Ja przynajmniej nie rzucam się nikomu do gardła, wiesz? Wcale, że nie.

— Ale zamęczasz ich swoją głupotą…

Demon umilkł na chwilę, uniósł głowę, spojrzał na piromankę, po czym, zirytowany, parsknął i wrócił do czytania gazety. Niska kobieta ze złością przeczesała palcami krótkie włosy.

— Jako bezmyślne zwierzę byłeś bardziej znośny — burknęła, wracając do swojego deseru.

Demon stracił cierpliwość. Zamknął gazetę, spojrzał na piromankę, po czym spokojnie, choć wyjątkowo chłodnym i nieprzyjemnym głosem, oznajmił:

— Nigdy nie byłem bezmyślnym zwierzęciem. Nigdy.

— Mhm, jasne. Każda cywilizowana istota rzuca się drugiej do gardła.

— Pokazanie światu swojej prawdziwej natury nie jest równe byciu bezmyślnym, idiotko.

— Nie? Dla mnie to jest jednak to samo.

— Bo jesteś niczym więcej jak ograniczonym, skretyniałym, brakującym ogniwem ewolucji.

Sky otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła. Na to nie miała już ciętej riposty. Musiała to przemyśleć.

— Co, wyprzedzenie nie zaskoczyło?

— Zaskoczyło, dlatego się zamknęłam. Nie chcę robić burdy, bo Al straci cierpliwość.

Demon ze zdziwieniem spojrzał na kobietę, po czym dotarło do niego, że ściska w dłoni filiżankę, gotowy nią rzucić prosto w ten pusty łeb. Momentalnie rozluźnił uchwyt i zmusił się do kilku głębszych oddechów. Ta kretynka stanowczo za szybko wyprowadzała go z równowagi. Na szczęście wyglądała na lekko wystraszoną, więc…

— To na tyle, jeśli chodzi o bezmyślne zwierzę — syknęła Sky cicho. „O, niech ją piekło pochłonie! — zawył demon w myślach.

— Jeszcze raz ci powtarzam, że myślę. Cały czas myślę, do cholery.

— Oczywiście, że tak. Poza chwilami, gdy jednak zdarza ci się przestać.

— Och, a niby ty jesteś lepsza?

— A ja to niby co takiego robię?

— Ja może i skaczę innym do gardeł, ale przynajmniej nie palę wszystkiego w okolicy.

— Ja przynajmniej palę wszystko w okolicy w skrajnych przypadkach i średnio raz na kilka lat, a nie z byle powodu.

Ktoś głośniej chrząknął. Umilkli oboje, orientując się, że cała sala patrzy tylko na nich.

Natychmiast skupili się na swoich kawach.

To cholernie głupi pomysł, dziewczyno

Zamówili obiad do pokoju. Przynajmniej posiłek minął w miłej atmosferze i nikt nikomu nie próbował wydrapać oczu. Musieli odpowiedzieć sobie wzajemnie na wiele pytań, jeszcze więcej musieli ustalić. Sama świadomość tego wykańczała Alicję. Do cholery, wiedźma była typem samotnika. Otoczona ludźmi, czuła się jak w mało subtelnym potrzasku. Siedziała spokojnie, żując kolejne kawałki kotleta, ale głęboko wewnątrz siebie krzyczała i marzyła o ucieczce. Słuchała tego, co mówili inni, nawet logicznie im odpowiadała, ale gdzieś tam w umyśle jakiś uparty głos powtarzał wciąż, że musi wreszcie pobyć sama. Przynajmniej Amelia dała sobie spokój z próbami uciekania. Alicja nie miała pojęcia, co spowodowało tak gwałtowną zmianę jej nastawienia, wiedziała jednak doskonale, że gówno ją to obchodzi.

— …znalezienie pozostałych nie będzie łatwe. Nawet z waszymi zdolnościami to wciąż kawał świata do przeszukania — powiedziała Francuska, na co Rosjanin spokojnie odpowiedział:

— Obawiam się, że tu się mylisz. Ten tu obok poda dokładną lokalizację tak samo, jak było z tobą. Poza tym mam wrażenie, że nasz szef ma niejednego asa w rękawie.

Kobieta spojrzała zaintrygowana na wiedźmę, ale tamta nie odpowiedziała jej nawet słowem.

— Nawet jeśli, to wciąż…

Wiedźma przestała ich słuchać. Te rozmowy nie tylko niczego nie zmieniały, ale wręcz rozpraszały ją i drażniły. Bezsensowne gdybanie, gdy dookoła otaczały ich prawdziwe problemy.

— Cień, jakiej narodowości będą pozostali? — spytała nagle, przerywając prowadzoną rozmowę.

Zapytany mężczyzna nie krył zaskoczenia, ale posłusznie przymknął na chwilę oczy, po czym zaczął recytować:

— Amerykanka, Indianin, Japonka…

— Czy jest ktoś, kto nie zna angielskiego?

— Jest na pewno jedna, ale…

— Dziękuję.

Wszyscy spojrzeli na wiedźmę, nie kryjąc zaskoczenia. Ta zignorowała ich nieme pytania i skupiła się na jedzeniu. Po chwili przełknęła ostatni kęs swojego dania, po czym oznajmiła:

— Muszę coś przemyśleć. Cień, daj mi klucze do swojego pokoju. Potrzebuję odrobiny samotności. Nie wiem, za ile wrócę, ale raczej przed kolacją. Wy w tym czasie opracujcie, kogo dalej szukamy. Michaił, możliwe, że będę potem potrzebowała twojej pomocy. Wyjaśnię wszystko, jak sama się upewnię, że to ma sens.

Po tych słowach złapała rzucony jej klucz i wyszła. Pozostali spojrzeli na siebie, zdziwieni.

***

Sky sięgnęła po kolejnego drinka. Uważnie przyglądała się demonowi. Ten dopił już czwarty koktajl i nie było widać, żeby alkohol wywarł na jego ciele choćby najmniejsze wrażenie. „Ciekawe, czy ma taki mocny łeb, czy to nie jego ciało teraz cierpi” — pomyślała Sky, upijając łyk czegoś, czego nazwy nie była w stanie powtórzyć.

— Czemu razem pijemy? — spytała, drapiąc się nerwowo po głowie.

— Bo picie w samotności jest żałosne — odpowiedział demon spokojnie.

— Nie, nie jest. Poza tym to nie tak, że się przyjaźnimy.

— Uchowaj Boże przed takimi przyjaciółmi — warknął demon i tym razem zamówił szklaneczkę whisky.

Piromanka zmarszczyła brwi w wyrazie najszczerszej zadumy, po czym postawiła sama sobie bardzo ważne pytanie: obrazić się czy spytać o wiarę. Wygrała ciekawość.

— Czy ty nie powinieneś toczyć piany z pyska po wymówieniu imienia Boga? Demon rzucił niskiej kobiecie spojrzenie, które jawnie przepełniała pogardą.

— Gdy już myślałem, że głupsza okazać się nie możesz, ty wyskakujesz z czymś takim… — Dokładnie w chwili, gdy cedził każde słowo, Sky przerwała mu, odpowiadając:

— Pieprz się. Pytam na poważnie. Nie, nie nauczyli.

— W szkole niczego cię nie nau… — westchnął ciężko.

Te rozmowy robiły się coraz trudniejsze — zarówno dla demona, jak i dla Sky. Oboje popatrzyli na siebie niechętnie, po czym wrócili do sączenia swoich drinków. Gdy demon zaczął już wierzyć, że najgorsze ma za sobą i ta idiotka więcej się nie odezwie, Sky spytała ponownie:

— No ale dlaczego imię Boga cię nie przeraża? Przecież księża nim was egzorcyzmują.

Uderzył głową w blat stołu. Teraz naprawdę zaczynał dopuszczać do siebie myśl, że popełnił największy w życiu błąd, godząc się na wspólną podróż. „Do cholery z tym” — zaklął w myślach. Trzeba było tę głupią cipę zabić, jak miał ku temu okazję.

***

Alicja zamknęła drzwi i usiadła na łóżku w pokoju Cienia. Przez chwilę układała sobie pewne sprawy w głowie, potem spróbowała oczyścić umysł ze zbędnych wątpliwości. Problemów było wiele, potencjalnych rozwiązań jeszcze więcej, ale za każdym razem dominowała w tym wszystkim jedna, cholerna niewiadoma. Co z pamięcią? Co, jeśli sięgnie po rozwiązanie uniwersalne, a okaże się, że odblokuje pamięć pozostałych? Na to pytanie nie znała odpowiedzi. Wiedziała, co musi zrobić, ale niech to diabli, ani trochę nie miała ochoty go o nic pytać.

Rozumiała, że za często ostatnio się przy niej pojawiał. Po wczorajszej nocy nie powinna nawiązywać z nim teraz kontaktu. Tak, nigdy wcześniej o to specjalnie nie dbała, ale też i nigdy wcześniej nie pamiętała, jak działa Niebo w przypadku wykrycia anomalii.

— Lis?

— Niech zgadnę. Chcesz go wezwać, ale boisz się, że was namierzą. — Usłyszała głos istoty dopiero materializującej się tuż obok. — Zbytek wiary w możliwości nowego pokolenia. Wzywaj go śmiało.

Skinęła głową, ale nim posłuchała rady, spytała:

— Jaka jest szansa, że niechcący zbudzę ich całą pamięć?

— Nie mnie o to pytaj. Powiem ci tylko tyle: gdyby zbudzenie było tak łatwe, większość z was już wiedziałaby, kim naprawdę jest.

— Co to znaczy?

— To znaczy, że może i Egzekutorzy partolą swoją robotę, ale Aniołowie w Niebie nie. Pieczęcie są równie mocne, jak były przed całymi mileniami. Wasze wspomnienia są bezpieczne. Poszczególne obrazy nie jest trudno wyłuskać, ale sedno całości to już inna bajka.

Wiedźma słuchała Lisa, zdając sobie sprawę, że nie rozumie, co zwierzak do niej mówi, ale jednocześnie wie, o co mu chodzi. Dziwne uczucie. Mało przyjemne, gdyby ktoś spytał ją o zdanie.

— Czyli nic nikomu nie grozi, jeśli trochę pogrzebię w przeszłości?

— Normalnie powiedziałbym, że nie, ale jak tak teraz na ciebie patrzę, to zaczynam mieć poważne wątpliwości. Ściągnij tu tego czarnowłosego idiotę. Niech on bierze za to odpowiedzialność.

Po tych słowach Lis zwyczajnie zniknął. Wiedźma siedziała przez chwilę w ciszy, zastanawiając się, jak powinna zareagować na słowa istoty utkanej z dymu. Nie było wątpliwości, że właśnie została obrażona, ale z drugiej strony nie miała też zbyt wiele możliwości domagania się przeprosin… Później. Teraz nie był na to dobry czas.

Skupiła się. W myślach przywołała obraz Nielekarza, a potem poprosiła, by się zjawił. Dziwne. Czy wcześniej też tak robiła? Wyczuła obecność mężczyzny, wyczuła jego poirytowanie oraz cień podziwu. Czy to zawsze było takie łatwe? Nawet nie wiedziała, kiedy zamknęła oczy. Teraz uchyliła powieki i spojrzała w kierunku okna. Nikogo tam nie było. Rozczarowana, już miała coś powiedzieć, gdy energia tuż obok zafalowała. Nielekarz przyglądał jej się uważnie.

— Co się ze mną dzieje? — spytała, zaskakując tym samą siebie. — Jakbym traciła nad sobą kontrolę.

Mężczyzna przyglądał jej się jeszcze przez chwilę w ciszy, po czym kręcąc lekko głową, spytał:

— Czy przez zwrot „tracę nad sobą kontrolę” masz na myśli to, że popełniasz błędy?

— A popełniam?

— Ja zadaję tu pytania, dziewczyno. Nie marnuj więcej mojego czasu, niż jest to absolutnie konieczne.

Alicja, zaskoczona, spojrzała na swojego opiekuna, ale szybko uznała, że lepiej się z nim nie spierać.

— Raczej na odwrót. Wiedziałam, jak cię przyzwać, wyczułam moment, gdy się pojawiłeś…

— Tego drugiego sobie tak łatwo nie przypisuj. Nie kryłem się tym razem. Nie mam czasu na tego typu puste gesty.

— Ciągle nie masz czasu na nic — warknęła wiedźma. W odpowiedzi usłyszała pełne rozbawienia pytanie:

— Podać ci imię tego, z którym dziś jestem umówiony na herbatę?

— Nie, dziękuję. Cofam to, co powiedziałam.

Zimne oczy przyjrzały jej się jeszcze uważniej.

— Cieszy mnie, że zaczęłaś używać mózgu. Martwi, że odbierasz mi okazję do połamania ci kolejnych kości.

„Po co ja wdaję się z nim w te bezsensowne rozmowy?” — spytała samą siebie Alicja. Z drugiej jednak strony znała już kogoś, kto zawsze spychał dialog na niewłaściwy tor i zawsze dbał o to, by nie można było dojść do sedna sprawy. Labirynt myśli i skojarzeń, gry słowne…


Kobieta zmierzyła ją swoim stalowym spojrzeniem, po czym zaśmiała się cicho. W tym śmiechu było wszystko, z pogardą na czele.

— Nigdy nie dajesz mi powiedzieć tego, co chcę! — zarzuciła jej ta, która potem stanie się Alicją.

— Błąd. To ty nie jesteś dość zdeterminowana, by przekazać mi zwięźle opis problemu.

— Za każdym razem potrafisz mnie wymanewrować, wciągnąć w jakąś głupią dyskusję i…

— Słowa są tylko słowami. Nawet najsłodsze z nich nie uleczą Wszechświata. Nawet najokrutniejsze z nich nie zabiją woli przeżycia Ludzkich Dusz. Słowo jest słowem i nie przypisuj mu mocy, jak długo nie umiesz jej w nie wtłoczyć.

— Daj mi powiedzieć to, co muszę ci powiedzieć.

— Nikt nie przymusza cię do niczego.

— Znowu to robisz! Ja już…


Wspomnienie dobiegło końca, choć w sercu Alicji zrodziła się dziwna pewność, że prowadzona w nim rozmowa trwała jeszcze długo. O wiele za długo. Kobieta zamrugała, potrząsnęła głową, ignorując ból, jaki wypełnił jej ciało. „Do wszystkiego da się przyzwyczaić” — pomyślała, rozdrażniona.

— Co widziałaś? — spytał Nielekarz cicho.

— Ona nigdy nie dawała powiedzieć tego, co się chciało. Wciągała nas w bezsensowne dyskusje, na które tylko marnowaliśmy energię, próbując jej udowodnić coś oczywistego. Trochę tak, jak ty teraz, ale ona była w tym lepsza.

Gdyby ktoś ją spytał, Alicja nie potrafiłaby powiedzieć, jakiej reakcji na to wszystko się spodziewała. Na pewno jednak nie oczekiwała wybuchu śmiechu.

— Zabawne, prawda? — spytał Nielekarz, gdy już się trochę uspokoił. — Każde z nas tego nienawidziło, a jednak teraz, gdy jej zabrakło, sami zaczynamy zachowywać się jak ona.

— Nie wiem, czy to zabawne. Jakoś za tym nie tęskniłam.

— A ja chyba tak. Brakuje mi jej. Brakuje mi dawnych czasów, gdy gracze byli widoczni na szachownicy, a układ mocy wydawał się klarowny. Brakuje mi świadomości, że w każdej chwili, gdy coś spieprzę, ona pojawi się, żeby uratować mi tyłek. Ale wiesz, czego mi najbardziej brakuje?

— Czasu, gdy nie musiałeś mnie niańczyć?

— Czasu, gdy byłem wolny od zobowiązań innych niż wykonywanie jej zleceń. Czasu, gdy mogłem być sobą i gdy za własne błędy płaciłem ja sam, a nie cały Wszechświat.

Ponownie tego dnia Alicja poczuła, że Nielekarz całkowicie ją zaskoczył. Tęsknota, jaką usłyszała w jego głosie, żal i melancholia przytłoczyły ją zupełnie. On, tyran bez serca, tak szczery i emocjonalny? Nie chciała znać go od tej strony. Egoistycznie wolała myśleć, że on nie ma uczuć. Tak było… łatwiej.

Na chwilę czarnowłosy mężczyzna pozwolił sobie zatonąć we własnych myślach, szybko jednak przypomniał sobie, że czas go goni, a zobowiązania same nie znikają. Westchnął ciężko, spojrzał na Alicję, po czym o nic nie pytając, odpowiedział:

— Nie uważam, aby był to dobry pomysł, ale lepszego nie widzę. Nie macie czasu uczyć się języków ani nie znajdziecie innego sposobu sprawnego porozumiewania się. Lis miał rację, gdy mówił, że prawdopodobieństwo zbudzenia waszych dusz jest niewielkie. Bądź jednak ostrożna. Niewielkie to nie to samo, co żadne. Język Nieba niesie ze sobą wiele korzyści, ale ma to swoją cenę. Pamiętaj o tym.

Wiedźma już otwierała usta, by zadać jedno z setki kłębiących się w jej umyśle pytań, gdy zrozumiała, że jest w pokoju sama. Nielekarz zniknął, nim zdołała cokolwiek powiedzieć. Zirytowana, potarła energicznie twarz dłońmi. I co niby miała teraz, do cholery, zrobić?

Klucz do wzajemnego zrozumienia

Alicja zaszła do swojego pokoju, zapukała, ale nikt jej nie otworzył. Poszła do pokoju, w którym powinien być demon, ale tam też nikogo nie zastała. Przystanęła, zirytowana. Sięgnęła po telefon, ale ten zaczął dzwonić tuż za drzwiami, przy których stała. Niech to piekło pochłonie! Idioci zostawili go i poleźli Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie. Jak niby miała ich teraz znaleźć? Nie podobała jej się wizja biegania w tę i z powrotem po całym hotelu. Obiekt był wystarczająco duży, by sobie to od razu odpuścić.

— Zacznij myśleć, dziewczyno — odezwał się Lis, siedzący na jej ramieniu.

— Co tu robisz?

— Patrzę, jak marnujesz czas, wzdychając ciężko.

— Wiesz, gdzie oni są?

Istota utkana z dymu zaśmiała się, po czym pokręciła lekko łebkiem.

— Zacznij wykorzystywać to, co masz. Marnujesz potencjał, o jakim nie śnili władcy dawnych czasów.

Wiedźma nie do końca słuchała Lisa. Pogrążyła się w planowaniu mordu na dwójce idiotów zagubionych w czasoprzestrzeni i w jednoczesnej próbie odgadnięcia, gdzie ci idioci mogli poleźć. To, co do niej dotarło, zgubiło część sensu, w tym też podpowiedzi, co powinna zrobić.

— Co? — wyartykułowała najbardziej elokwentną odpowiedź, jaka tylko przyszła jej do głowy. — O czym ty do mnie mówisz?

Tym razem to Lis westchnął ciężko i rozpłynął się w powietrzu. Dokładnie w chwili, gdy zniknął, do Alicji dotarło w pełni, co powiedział. Bez słowa odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku pokoju Amelii.

***

Demon pił w najlepsze, świadomy, że alkohol mu nie zaszkodzi. Pił i patrzył z rozbawieniem, jak piromanka próbuje dotrzymać mu kroku, choć jest już zalana w trupa. Nagle coś przyszło mu do głowy. Z irytacją popatrzył na kobietę siedzącą tuż obok. Zadając jej pytanie, domyślał się odpowiedzi, ale mimo wszystko spróbował swojego szczęścia.

— Zabrałaś telefon?

— Szo?

Wziął głęboki wdech, rozejrzał się dookoła, ale za dużo osób spoglądało w ich kierunku, by mógł bezkarnie pieprznąć jej pustym łbem o blat stołu.

— Pytam, czy wzięłaś telefon. TELEFON.

— Niet — odpowiedziała zadowolona z siebie Sky, kończąc kolejnego drinka.

Demon po raz pierwszy od dawna pomodlił się do Boga o więcej cierpliwości. Jak? Jak do cholery wiedźma w ogóle z nią wytrzymywała? To musiała być jakaś forma wymyślnej pokuty za wszystkie możliwe grzechy. Nikt normalnie by z nią dłużej nie wytrzymał.

— Idziemy do hotelu — warknął, wstając z miejsca.

— Niet! — odkrzyknęła rozbawiona piromanka.

Demon złapał ją za ramię, ale w tym momencie usłyszał za sobą:

— Ej, maleńka, daj koleżance się dziś zabawić. Widzisz przecież, że tego potrzebuje.

Trzeci ze stolika pod ścianą, pomyślał demon i odwrócił się powoli w kierunku mężczyzny.

Oczywiście to faktycznie był ten idiota.

— Wow! Nie patrz na mnie tak groźnie. To twoja dupa czy co? Daj jej spokój.

— Gdyby to ode mnie, kutasie, zależało, to mógłbyś ją sobie wziąć. — Demon spojrzał ze złością na pijaną kobietę, po czym dodał: — Tylko że to nie moja własność.

— Ja nie jestem niczyją własnością! — krzyknęła oburzona piromanka.

Mężczyzna z głupkowatym uśmiechem podszedł bliżej Sky, odsuwając sobie bezczelnie Gizelę z drogi.

— Dobrze mówisz, maleńka. Nikt nie będzie decydował, jak to niezłe ciałko będzie się dziś pode mną wiło, prawda?

Przez ciało Gizeli przepłynęła moc. Obezwładniająca, potężna moc, która nakazywała demonowi działać, nakazywała mu rozszarpać mężczyźnie gardło, oderwać łeb i wepchnąć mu do dupy. Na szczęście dla pajaca ostatnimi czasy demon nauczył się choć trochę kontrolować swoje wybuchy. W lokalu był monitoring. Załatwi to na tyłach baru, gdzie nie było żadnych kamer, a wtedy…

— To jak? Idziesz ze mną? — spytał niedoszły Casanova.

— Nie! — odpowiedziała radośnie pijana piromanka.

Ta odpowiedź nie spodobała się amantowi ani trochę. Milutki uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony grymasem zirytowania. „Och” — pomyślał demon. Zaczyna się. Pijak nie rozumie, gdy mu się odmawia.

— Słuchaj no, ty mała zdziro, przecież powiedziałaś…

— Wcale nie! — zanuciła Sky, zaglądając do pustej szklaneczki.

— Daj jej spokój. Dobrze ci radzę — powiedział cicho demon.

Te słowa nie zabrzmiały ani trochę tak, jak powinny. Trudno zresztą, by ktokolwiek brał na poważnie groźbę z ust drobniutkiej Gizeli, a już tym trudniej, by zastanowił się nad tym pijany, napalony kretyn.

— Nie wtrącaj się w to, gówniarzu. Spieprzaj do domu, jak cię nie interesuje oferta. Ja rozmawiam z twoją koleżanką, a twoja koleżanka bardzo potrzebuje mojego towarzystwa.

— Tak bardzo, że aż o tym nie wie?

— Dokładnie. A teraz nie wtrącaj się tam, gdzie cię nie potrzebują. Tu rozmawiają dorośli.

— Dokładnie — przytaknęła Sky, rozglądając się dookoła.

— No właśnie. A teraz, śliczna, pomówimy o tym, gdzie i jak to zrobimy. Co ty na to?

Piromanka zaśmiała się głupio i pokręciła energicznie głową, oznajmiając:

— Alicji się to nie spodoba.

— Alicji? Twoja mała koleżanka może się dołączyć, jak chce.

Mężczyzna zaśmiał się, a był to jeden z tych rodzajów śmiechu, które opisać można jedynie słowem „obleśny”. Demon warknął, czując, że jednak powoli zaczyna tracić nad sobą panowanie. Mężczyzna złapał Sky za nadgarstek, a drobna kobieta nagle zrobiła się trupio blada.

— Nie — szepnęła cicho.

— Wysyłasz mylne sygnały, mała. — Mężczyzna wycedził każde słowo przez zęby. — Za późno.

Coś mi obiecałaś.

— Alicja będzie zła… — jęknęła Sky.

Demon poczuł, jak ciarki przebiegają mu wzdłuż kręgosłupa. Ona miała wyprzedzenie. Cholera jasna, ta idiotka miała wyprzedzenie i przez nie mało nie zesrała się ze strachu.

— Alicja może mi obciągnąć, tak samo jak ty. Zbieraj tę chudą dupę. Moja pała sama nie opadnie.

— A ja myślę, że jednak jej się to uda. — Powiedział ktoś stojący za plecami mężczyzny. — Bez większego problemu nawet.

***

Kobieta dokończyła zabieg. Leżący przed nią mężczyzna jęknął cicho, po czym bez słowa wstał. Zamknęła kanał, zakończyła czerpanie boskiej mocy uzdrawiającej. Westchnęła cicho. W tym samym czasie jej pacjent wyjął odliczone pieniądze i zostawił na talerzu przygotowanym do tego.

— Nie umiem pani powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczny — wyszeptał ze łzami w oczach. — Lekarze powiedzieli…

— Guz zaczął się zmniejszać. Wiem, czułam to dziś wyraźnie — odpowiedziała kobieta, zmuszając się do uśmiechu.

— Och! No tak. Powinienem wiedzieć, że będzie pani to wyczuwała. Ja tak bardzo dziękuję.

— Cieszę się, że mogłam pomóc. Praca z panem jest ogromnie satysfakcjonująca. Wiem, jak wiele energii wkłada pan w to, by dbać o siebie. Większość moich pacjentów nie wspiera mnie w taki sposób i dokłada mi tylko pracy.

— Jest pani prawdziwym aniołem.

— Jestem tylko człowiekiem. Proszę o tym pamiętać.

Mężczyzna pokręcił lekko głową, po czym ujął kobietę za dłoń i ze łzami w oczach szepnął:

— Dla mnie jest pani aniołem. Dziękuję. Do zobaczenia za tydzień.

— Do widzenia — odpowiedziała uzdrowicielka, zamykając za pacjentem drzwi.

Przez chwilę oddychała głęboko, ale mimo starań nie udało jej się zapanować nad płaczem. Łzy popłynęły w ciszy. Wiedziała, że nie da rady uratować wszystkich, ale to wcale nie oznaczało, że jest w stanie się z tym pogodzić.

— Odejdzie za dwa dni — szepnęła, patrząc w punkt, w którym nie było nikogo.

— Nic na to nie poradzisz. To zostało mu zapisane. — Cichy szept dotarł do jej uszu.

— Dziękuję, że mimo tego pomogłeś mi uleczyć go z przerzutów.

— Masz dobre serce. Przykro mi, że zapisano ci tyle bólu.

Uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Otarła łzy, wzięła głębszy oddech i nagle w tych wielkich, pięknych oczach zalśniła twarda nuta.

— Przynajmniej to jedno potrafię zaakceptować bez większego problemu. Wiesz, co się dzieje z wiedźmą, Aniele?

— Niebawem cię odnajdzie, ale pewne… nieoczekiwane kłopoty wszystko opóźniły.

— To nic. Będę gotowa na to spotkanie, niezależnie od tego, kiedy do niego dojdzie. To, co mnie martwi, to kwestia porozumiewania się. Jak my się zrozumiemy?

— Znalazła na to rozwiązanie, choć trudno mi ocenić, czy odważy się po nie sięgnąć — szepnął Anioł cicho.

— Odważy — odpowiedziała uzdrowicielka, pewna tego, co mówi. — Dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz. Odpocznijmy teraz trochę.

Uśmiechnęła się niemal czule, po czym poszła zaparzyć sobie herbaty. Wiedziała, że to ostatnie dni spokoju, ostatnie, gdy może celebrować te drobne rytuały, wykute na własne potrzeby. Potem przestanie być uzdrowicielką. Nim to jednak nastąpi, będzie cieszyć się smakiem naparu i ratować tych, których Bóg pozwoli jej uratować.

***

Mężczyzna odwrócił się powoli i spojrzał w oczy jednej z ładniejszych kobiet, jakie ostatnimi czasy widział. Spojrzał na jej biust i dopiero teraz poczuł, jak mało ma miejsca w spodniach.

— Hej, maleńka. Co za balony tam ukrywasz? Wujcio Ma…

Umilkł. Nagle wzwód mu opadł, a podniecenie zastąpił paniczny strach. „Co jest?” — pomyślał, ledwie panując na zwieraczami. Spojrzał kobiecie w oczy i wtedy zrozumiał, że patrzy na niego sama śmierć.

— Ożeż ty, kurwa… — jęknął sparaliżowany strachem.

— Ręczę ci, że alkohol przytłumił uczucie strachu. Przytłumił ci też wiele innych rzeczy, na przykład zdrowy rozsądek. A teraz pozwól, że się przedstawię. Na imię mi Alicja i bardzo chętnie dowiem się, co też niby mogę dla ciebie zrobić?

— Ja… tego… no…

W barze zapanowała idealna cisza. Wszyscy spoglądali na trzęsącego się ze strachu pijanego pajaca i stojącą przed nim kobietę, z której wręcz emanowała chęć mordu. Barman niepewnie przesunął się bliżej telefonu. Wszyscy czuli, że lada moment może zacząć się ostra rozróba.

— Gizelo, możesz mi powiedzieć, co ta świnia robi w waszym towarzystwie? — warknęła wiedźma.

Demon uśmiechnął się szeroko, podle, okrutnie i nagle wszyscy obserwujący te scenę nie potrafili już ocenić, kogo boją się bardziej: wysokiej brunetki czy blond dziecka o wielkich, błękitnych oczach.

— No, też mnie to zastanawia. Ścierwo przypałętało się, a potem nie chciało odejść, nieważne, ile razy grzecznie się go o to prosiło.

Alicja skinęła głową, po czym jej prawa dłoń wystrzeliła z prędkością światła w kierunku mężczyzny, złapała za poły marynarki, pociągnęła mocno do siebie, po czym wyszeptała mu prosto do ucha:

— A może byś tak zrobił coś dla świata i po prostu umarł?

Mężczyzna zbladł, serce omal nie wyskoczyło mu z piersi, ale żaden dźwięk nie dał rady wyrwać się z ust. Nagle naprawdę zaczął wierzyć, że nie dożyje jutra. Racjonalna część jego zapitego umysłu mówiła, że to bzdura. Przecież kobieta nic mu nie robi ani też nie zrobi, ale on wiedział swoje. Naprawdę to wiedział.

— Zejdź mi z oczu — warknęła wiedźma, odpychając brutalnie natręta i podchodząc do Sky.

Mężczyzna upadł na podłogę, po czym zaczął się odczołgiwać, nie dbając o to, że właśnie popuścił. Nikt nie chciał mieć z nim do czynienia, nikt nie odważył się też pomóc mu wstać. Wszyscy nagle poczuli przemożną potrzebę zajęcia się własnymi sprawami.

— Sky… — Głos Alicji stał się czulszy, ale wcale nie mniej niebezpieczny.

Piromanka spojrzała na wiedźmę z rozbawieniem, po czym — dostrzegając błysk w zimnym spojrzeniu wyższej kobiety — momentalnie się opanowała.

— Demon mnie spił. Bardzo przepraszam. Więcej się to nie powtórzy — jęknęła, stając na baczność.

— Mam nadzieję — odpowiedziała spokojnie wiedźma, łapiąc piromankę osuwającą się w jej ramiona.

Demon miał ochotę wyć z radości. Och, to było wspaniałe przedstawienie! Wspaniałe! Szkoda, że tylko on jeden widziała je w całości i nikt inny nie mógł śledzić mistrzowskiego manipulowania mocą, na jakie zdobyła się wiedźma. Nikt inny też nie będzie świadomy impulsu, jaki skierowała prosto w mózg pijanego pajaca. Facet nie dożyje jutra i nikt, kompletnie nikt nie będzie mógł tego z nią powiązać. Majstersztyk! Czysty majstersztyk!

— Idziemy — warknęła Alicja.

— Oczywiście — odpowiedział, wciąż szeroko się uśmiechając. Przyjazd tutaj był najlepszym pomysłem, na jaki mógł wpaść.

***

Amelia spojrzała w lustro i po chwili namysłu poprawiła włosy. Czasem była pusta, ale pozwalała sobie na to. W końcu ciężko pracowała, by wyglądać tak jak teraz. Zachwycała innych, mężczyzn doprowadzała do szaleństwa i było jej z tym dobrze. Dalej spoglądała w srebrną taflę, gdy zobaczyła obserwującego ją Cienia. Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie. Nie do końca był w jej typie, ale miał coś w sobie. Coś dzikiego i niebezpiecznego, co ciągnęło ją do niego i sprawiało, że trudno było jej czasem oderwać wzrok od tych oczu widzących wszystko.

— Obserwujesz mnie? — spytała, dbając o to, by odpowiednio eksponować biust.

— Poniekąd — odpowiedział chłodno.

Zmarszczyła lekko brwi, odwróciła się, uniosła lekko ramiona, licząc, że doda coś jeszcze. Nie dodał. Rosjanin cicho parsknął. Jego nie lubiła od samego początku. Był zbyt doskonały, jak jakiś cholerny, żywy kanon piękna. Świadomy własnych zalet i takie tam. Oczywiście nigdy nie przyznałaby otwarcie, że drażnił ją jego brak zainteresowania.

— Na co czekamy? — Zmieniła temat, uznając, że postawa niedostępnej sprawdzi się tu najlepiej.

— Na naszą panią i władczynię — stwierdził Cień z uśmiechem na ustach.

Miała ochotę prychnąć, ale powstrzymała się. Nie powstrzymała się jednak przed zaspokojeniem własnej ciekawości.

— Podoba ci się?

— Fizycznie? Jasne, że tak. Pod względem charakteru? Coraz bardziej. Jako potencjalna partnerka? Nie, dziękuję. Może kogoś innego podnieca ujeżdżanie dzikiej bestii mogącej cię w każdej chwili zabić. Mnie raczej nie.

Amelia przypomniała sobie oczy kobiety i poczuła, jak po plecach przebiega jej nieprzyjemny dreszcz. Tak, rozumiała doskonale, co Cień miał na myśli.

— Ile to jeszcze potrwa? O której ona wróci? — Spojrzała na zegarek, ale wskazówki nie posunęły się zbyt wiele, od kiedy robiła to po raz ostatni.

— Potrwa tyle, ile będzie musiało. — Do rozmowy włączył się hipnotyzer.

— Nie rozmawiam z tobą — warknęła Amelia, zirytowana samym faktem, że śmiał się do niej odezwać.

— Wiem. Wachlujesz cykami tamtego. Daj sobie spokój. Widać, że nie jest zainteresowany. Kobieta nie wiedziała, czy bardziej zawstydziła i zirytowała ją uwaga Rosjanina, czy śmiech

Cienia. Tak czy inaczej poczuła się dotknięta, a nikt nie ranił jej uczuć bezkarnie. Wzięła głęboki wdech, szykowała się do dzikiej awantury, gdy drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i do środka weszła wiedźma, niosąc na rękach nieprzytomną kobietę. Tuż za nią maszerowała jakaś nastoletnia blond dziewczynka.

— Witam was, panienki. Cień, zjazd z łóżka. Dziękuję. Michaił, obserwuj proszę naszą blond laleczkę i rozpieprz jej łeb, jeśli postanowi rzucić ci się do gardła. Amelia, przydaj się do czegokolwiek, do cholery.

Wiedźma położyła Sky na łóżku, po czym przez chwilę uważnie się jej przyglądała. Upewniwszy się, że kobiecie nic nie jest i nic nie będzie, zwróciła się do demona.

— Chcę z tobą porozmawiać. Długo i konkretnie. Mam kilka pytań, z czego to o stan tej małej idiotki wcale nie będzie najważniejsze.

— Domyślam się — odpowiedział demon z niebezpiecznym błyskiem w oku. Wiedźma zwróciła się do Cienia.

— Powinna być nieprzytomna do mojego powrotu.

To nie było pytanie, ale mężczyzna doskonale zrozumiał, czego wiedźma po nim oczekuje.

Przymknął oczy, sprawdził kilka potencjalnych wariantów, po czym odpowiedział spokojnie:

— Szansa jedna na dziesięć, że zarzyga wszystko dookoła. Dużo wypiła?

— Wystarczająco — warknęła wiedźma, patrząc z wyrzutem na demona.

— Nie patrz na mnie. Nie wlewałem jej tego świństwa do gardła. — Demon próbował się bronić, jednak niezbyt przekonująco.

— Nieważne. Przypilnujcie jej. Ma być żywa, jak wrócę.

Po tych słowach po prostu wyszła, ciągnąc za sobą drobną blondynkę. Reszta spojrzała po sobie niepewnie, potem jeszcze mniej pewnie spojrzała na wyraźnie pijaną brunetkę leżącą na łóżku.

— Nie jestem niańką, do cholery — oznajmił Michaił, nie kryjąc irytacji.

— Będziemy wszystkim, czym tylko sobie zażyczy — pocieszył go Cień, przysiadając przy Sky.

— Przywyknij.

Blondyn, zirytowany, podrapał się po głowie. Nie dodał już nic. Nawet wtedy, gdy jego wzrok spotkał się ze wzrokiem nic nierozumiejącej Amelii, zachował dla siebie jakiekolwiek wyjaśnienia. „Mnie nikt niczego nie tłumaczył” — pomyślał wściekły i wtedy nagle dotarło do niego, że jest z tymi szaleńcami dopiero drugi dzień. Drugi dzień… A czuł się, jakby była to cała wieczność.

***

Lis spojrzał na Lalkę i zaśmiał się cicho. Obserwował wiedźmę, obserwował pozostałych i nie mógł nic poradzić na to, że bawiło go ich zagubienie. Lalka zwrócił głowę w jego stronę. Mówił, choć nikt poza jego towarzyszem nie słyszał wypowiadanych słów.

— Wiem o tym. — Zapewnił po chwili Lis. — Potencjał widać już teraz. To będzie wspaniała sztuka, przyjacielu, ale znowu, czy ONA kiedykolwiek wyreżyserowała coś słabego?

Lalka dodał coś jeszcze, lecz Lis nie miał już na to dobrej odpowiedzi. Gdzieś głęboko w jego sercu pojawiła się melancholia. Nagle dotarło do niego, jak bardzo przez te wszystkie lata zmienił się Wszechświat i jak mocno on sam tęskni za dawnymi czasami. „Wtedy nic nie było pewne” — pomyślał z żalem. — „Nic nie było stałe. Intrygi knuto, wplątując w nie całe światy, a stawką zawsze było życie tysięcy. Wtedy przynajmniej było ciekawie”.

Lalka dotknął delikatnie widmowego łebka.

— Wiem, że tak będzie, jednak póki na scenę nie wkroczą główni gracze, będzie to tylko namiastką dawnych wojen — szepnął cicho.

Nic więcej już nie powiedzieli, w ciszy obserwując wiedźmę i jej nowych towarzyszy.

***

Alicja wprowadziła demona do zajmowanego przez niego pokoju, gestem kazała mu usadzić tyłek na łóżku, po czym zamknęła drzwi i przysiadła na krzesełku znajdującym się naprzeciwko.

— Wiesz, że mógłbym ci rozszarpać teraz tętnicę i…

— Spróbuj, jeśli tak bardzo chcesz — odpowiedziała, zirytowana.

Demon momentalnie umilkł, a z jego ust wreszcie zniknął irytujący uśmiech. Żarty się skończyły. Teraz nadszedł czas poważnej rozmowy.

— Sama piła, bo próbowała mi coś udowodnić, ale nie zostawiłem jej tam, gdy…

— Gdybyś ją zostawił, byłbyś już martwy. Zapamiętaj jedno: jej życie i twoje to od dziś to samo. Jeśli coś jej się stanie, tobie też się coś stanie i dopilnuję, by stało się bardziej boleśnie.

— Niezbyt to uczciwe.

— Powiedział mi to demon. Poskarż się Bogu.

Brwi Gizeli lekko się zbiegły w grymasie irytacji, ale usta dziewczyny przezornie pozostały zamknięte. Wiedźma nie była głupia, a ostatnio nawet całkiem dobrze szło jej obserwowanie innych, więc jeśli miałaby wątpliwości, widząc samą minę, to aura otaczająca demona dopowiedziała jej resztę.

— Co? — spytała, lekko unosząc brwi. — Mów.

— Myślisz, że Bóg mnie nie wysłucha? Że padnę, wymawiając samo jego imię? Nie, wiedźmo. To tak nie działa. Czy ktokolwiek u was ma pojęcie, czym do cholery jest demon?

Przez umysł kobiety przeleciały obrazy wszystkich istot, z którymi mierzyła się w czasie całego swojego życia. No cóż, dało jej to jako taki pogląd na sprawę, ale na pewno nie słownikową definicję.

— Do czego zmierzasz?

Demon parsknął, zirytowany, po czym uniósł oczy ku sufitowi i jęknął:

— Boże, widzisz i nie grzmisz? Czego oni ich teraz uczą w tych szkołach? — Opuścił wzrok i spojrzał prosto w oczy wiedźmy. — Masz opiekunów. Nie raz czułem ich smród, tropiąc cię. Czego oni do cholery nakładli ci do łba? Demon to istota z innego świata. Nie obcy, który przyleciał na statku, ale obcy, który przebił się przez osłony całego wymiaru. Demon to pasożyt żerujący w środowisku, w którym naturalnie nie powinien występować. Ale jak myślisz? Kto tego pasożyta stworzył?

Wiedźma nie odpowiedziała na to pytanie. Absurd całej sytuacji polegał na tym, że wiedziała o tym wszystkim, ale jakoś wygodniej było nie pamiętać. Czy ktoś jej to powiedział? Ktoś jej to tłumaczył? Nie była pewna, ale to nie miało znaczenia. Ona to wiedziała i powinna zawsze mieć tego świadomość.

— Ciebie też tu nie powinno być — powiedział nagle cicho demon. — Może kiedyś to miejsce było twoim domem, ale już nim nie jest. Nie jesteś już człowiekiem, a tym samym nie jesteś wcale lepsza niż ja.

Alicja nie dyskutowała z tym stwierdzeniem. Przytaknęła i na chwilę zatopiła się we własnych myślach. Demon dał jej minutę na przetrawienie tego wszystkiego, po czym spytał:

— Czego ode mnie chcesz?

— Mam kilka pytań. — Odpowiedź padła od ręki. Jeśli nawet Alicja przeżywała wewnętrzny kryzys, to szybko się z nim uporała. — Zacznijmy może od czegoś lżejszego. Od kiedy to jesteś taki elokwentny i spokojny?

Istota ukrywająca się w ciele Gizeli jęknęła z niezadowoleniem, ale po chwili, widząc nieustępliwe spojrzenie wiedźmy, odpowiedziała:

— Wiesz, jak wygląda moje prawdziwe ciało? Ma kły i pazury. W tym ciele, w ciele tego dzieciaka, jest tylko część mojego umysłu, druga część stara się przeżyć w umierającym świecie. To, jak się zachowuję, zależne jest od tego, ile mnie tu jest w tym momencie, a ile walczy o przetrwanie.

Nie była to zdaniem wiedźmy wyczerpująca wypowiedź, ale koniec końców nie po to tu przyszła. Demon sięgnął po stojącą na nocnym stoliku butelkę wody, gdy usłyszał:

— Co wiesz o języku Nieba?

Zachłysnął się, zaczął kaszleć i miotać się po łóżku. Wiedźma obserwowała go uważnie. W końcu udało mu się złapać haust powietrza i jakoś nad sobą zapanować.

— Co ty, kurwa, kombinujesz? — jęknął cicho, ale z ogromną złością.

— Zadaję ci pytanie, na które oczekuję odpowiedzi.

— Po co demonowi odpowiedź na takie pytanie? — warknęła istota ustami Gizeli.

Alicja wzruszyła ramionami, uznając, że widocznie jej nowy przyjaciel nie ma pojęcia, o czym ona mówi. Chwilę potem pojawił się ból.


Białowłosy mężczyzna spojrzał na nią ze znudzeniem pomieszanym z irytacją. Miał ręce pełne roboty i niespecjalnie podobała mu się wizja niańczenia jej, ale też nikt go nie pytał o zdanie. Przywykł do tego, ale nie było to równoznaczne ze zobojętnieniem na to.

— Już czas. Mam nadzieję, że się spakowałaś, bo nie zamierzam czekać.

— Nie ma nic, co chciałabym ze sobą zabrać — odpowiedziała spokojnie.

Mówiąc to, czuła echo dawnych emocji. Żal, smutek, gorycz… Żałoba. Nosiła po kimś żałobę, ale nie był to pierwszy raz, więc nie pozwoliła, by ból nią zawładnął.

— Jak chcesz. — Usłyszała.

Energia zafalowała, a chwilę potem tuż przed nią pojawiła się dziura ziejąca smolistą czernią.

„Portal” — pomyślała i nagle wszystko zniknęło.


Alicja zamrugała i spojrzała na demona leżącego na ziemi.

— Jesteś cholernie głupi, jeśli uważasz, że nie utrzymam barier w takiej chwili. Demon jęknął w odpowiedzi, po czym z wyraźnym trudem przeturlał się na plecy.

— Kurwa — wyszeptał. — To nie powinno tak działać.

— Ile ty masz lat, by wierzyć, że wszystko pójdzie po twojej myśli?

— Pytasz o mój rzeczywisty wiek czy przeliczony na twoje lata? — odpowiedział, siadając powoli na podłodze. — Jeśli o to pierwsze, to mam dopiero jakieś osiemdziesiąt dwa lata. Jeśli o twoje, to… chyba coś koło dwóch tysięcy.

— Jak…?

— Inne długości cyklów. Zresztą, po co mnie o to pytasz? Sama też to wiesz. Pogrzeb we wspomnieniach.

Alicja skinęła głową, ale nic na to nie odpowiedziała. Myślami była już daleko. Planowała i bynajmniej nie były to plany naprawy świata.

***

Lis spojrzał na wiedźmę, potem na leżącego obok niej demona i zwrócił się do stojącego tuż obok Nielekarza.

— Jak patrzę teraz na nią i słucham, o co ona pyta, zaczynam wątpić w nasze umiejętności nauczania.

— Ja nie.

— Och, masz zatem wysokie mniemanie o sobie, jak widzę.

— Nie. Po prostu wiem, że owe umiejętności mam na poziomie zerowym. Ja się dziwię, że ona w ogóle jeszcze żyje.

Lis odchrząknął wymownie, nic już nie dodając. Na taką szczerość nie był gotowy.

***

Wiedźma spojrzała na czujnik dymu, po czym zwyczajnie wysłała w jego kierunku silny impuls mocy i zniszczyła go. Sięgnęła po paczkę papierosów — uniesieniem brwi pytając demona, czy też chce. Odmówił.

— Jak masz na imię? — spytała, szukając zapalniczki.

— A po co ci moje imię? Przewróciła oczami.

— Masz tyle lat i dalej wierzysz w te bzdury na temat prawdziwego imienia?

— Tak, droga Alicjo. Wierzę w nie, bo to prawda. A przynajmniej w znacznej mierze prawda w moim przypadku. Jeśli znasz imię, możesz nakazać mi odejść z o wiele mniejszym problemem niż gdy go nie znasz.

Wiedźma zamyśliła się. Czytała o tym sporo, ale jakaś cząstka jej samej w to ani trochę nie wierzyła.

— Powiedz mi to w języku Nieba — poprosiła, po czym zaciągnęła się papierosem.

— Po co?

— Kurwa mać, chcesz się za mną szlajać, to rób, co mówię.

— Finezja w najczystszej postaci — warknął demon, dodając w języku Nieba: — Prawdziwe imię daje władzę nad jednostką.

Nic. Wiedźma czekała i czekała, zdążyła nawet dopalić papierosa, ale nic się nie stało.

— Dlaczego nie działa?

— Bo to nie magiczna sztuczka, idiotko!

Demon pocmokał, rozczarowany, po czym pokręcił głową. „Tak doskonała powłoka, a tak kaleki umysł” — pomyślał, ale na głos powiedział tylko:

— Nie rozumiem cię. Sięgasz po cholernie niebezpieczne rozwiązania, dziewczyno, i po co? W imię czego chcesz naruszać wszystkie możliwe zasady?

No właśnie, pomyślała Alicja. W imię czego? Bolesnej i okrutnej śmierci? Rozerwania duszy? Okaleczenia tego świata? Tyle osób zostało zaangażowanych w coś, o czym nie mają pojęcia. Nieźle. „Tak naprawdę nie wiem nawet, o co walczę, ale walczę z całych sił i wymagam tego samego od innych” — pomyślała z rezygnacją.

— Nie interesuj się tym, Igor.

— Nie jestem Igor.

— Marcel nie był Marcelem, ale też mi to specjalnie nie przeszkadzało nadać mu to imię. Skoro nie chcesz zdradzić mi, jak mam się do ciebie zwracać, to nie narzekaj.

— Możesz mi mówić Aarank.

— Nie będę sobie łamać języka. Za późno. Jesteś Igorem i koniec, kropka.

Demon wydał z siebie dźwięk łudząco przypominający gardłowy warkot dzikiej bestii szykującej się do ataku. Alicja profilaktycznie wzmocniła bariery, ale demon powstrzymał się w samą porę. Wściekły, podszedł do okna, wyjrzał przez nie i wziął kilka głębszych oddechów.

— Muszę sobie coś przemyśleć — oznajmił, po czym zwyczajnie zniknął.

Ciało Gizeli osunęło się na podłogę. W żyłach dziewczyny krążyła niemal zabójcza dawka alkoholu, z którym mogła sobie bez wsparcia demona nie poradzić.

— Ty pieprzony sukinsynie! — zaklęła Alicja, doskakując do Gizeli i pakując w nią solidną dawkę energii wspomagającej naturalne procesy regeneracyjne jej komórek.

Jakby mało miała spraw na głowie, teraz doszła jej jeszcze opieka nad idiotką spitą do nieprzytomności. Ale przynajmniej dowiedziała się co nieco i mogła sobie pewne sprawy przemyśleć… „Gówno prawda” — pomyślała ze złośliwym uśmiechem na ustach. „Ja już podjęłam decyzję”.

***

Nielekarz westchnął, zapalając papierosa.

— Nie taką ją pamiętam — powiedział cicho Lis.

— Widać nie przebywałeś z nią wystarczająco długo. — Usłyszał w odpowiedzi.

— Pamiętam ją dumną i wyniosłą, ale nie… taką.

— Ja pamiętam ją jeszcze gorszą. Pamiętam, że Boży Intelekt traciła cierpliwość, gdy pakowała się po raz kolejny dokładnie w to samo gówno.

— A myślałem, że tylko ty byłeś w stanie wyprowadzić ją z równowagi.

Mężczyzna zaśmiał się, słysząc to.

— Nie jestem pewien, czy ktokolwiek umiał tak naprawdę wyprowadzić ją z równowagi, ale lubię myśleć, że jeśli tak było, to faktycznie okazałem się wyjątkiem.

Teraz to Lis westchnął cicho. W końcu nie żeby wyprowadzenie z równowagi oazy spokoju było czymś, czym należało się chwalić.

— Jak myślisz, czy ona się kiedyś zbudzi?

— Al? Szybciej, niż nam się wydaje.

— I co wtedy?

Nielekarz uśmiechnął się chłodno, dopalając papierosa. Wygrzebał ze wspomnień tę chwilę, która całkowicie zmieniła jego życie. Cień lęku zagościł w jego sercu, gdy szepnął niemal bezgłośnie:

— Wtedy Wszechświat spłynie krwią.

I jeden język, by rządzić nimi wszystkimi

Alicja doprowadziła Gizelę do stanu, w którym mogła ją bezpiecznie zostawić samą. Była wściekła na demona, choć w głębi serca niechętnie musiała też przyznać, że ratowanie tyłka ledwie pełnoletniej blondynki dało jej czas niezbędny do przemyślenia kilku kwestii.

Ułożyła Gizelę na łóżku, potem podeszła do okna. Nie mogła drogą medytacji sama przypomnieć sobie języka Nieba. Nie sposób było się go nauczyć od demona lub Nielekarza. Skąd to wiedziała? Nie miała pojęcia, ale też i niespecjalnie ją to interesowało. Wystarczyła jej świadomość, że tak jest. Jak zatem miała wprowadzić w życie swój wielki plan? To problem, który teraz musiała rozwiązać, choć właściwie i na to pytanie znała już odpowiedź. Jak to ujął wcześniej Lis, musiała zacząć korzystać z posiadanych zasobów, czy jakoś tak. Kluczem zdawał się tu Michaił i jego umiejętności. Sama siebie nie oszuka i nie odzyska właściwych wspomnień, ale on może to zrobić. Jako ktoś „z zewnątrz” może oszukać jej podświadomość, a potem przymusić ją do odblokowania odpowiednich obszarów wiedzy. Tylko że po przebrnięciu tego etapu przychodziła pora na etap drugi — zapieczętowanie tych najwłaściwszych wspomnień tak, aby język Nieba nie uwolnił zbyt wiele z ich pamięci. No cóż. Na to nie miała już gotowego rozwiązania.

Kiedy udało jej się przynajmniej częściowo opanować jazgot we własnej głowie, Alicja opuściła pokój Gizeli i udała się do sypialni Amelii. Gdy weszła, uderzył ją odór wymiocin i zirytowany głos Michaiła mówiącego:

— Ściągaj ją, kurwa, bo inaczej idiotka się przekręci!

— Mówię ci, że nie ma takiej potrzeby.

— Jak, kurwa, nie ma takiej potrzeby, zafajdany pedale, jak ona ledwie żyje! Dawaj ją tu i nie pierdol!

— Przestańcie pieprzyć i dzwońcie po karetkę! — wrzasnęła Amelia.

— Możecie stulić gęby, idioci? Zaraz zwali nam się na łeb obsługa hotelu — warknęła wiedźma, zamykając za sobą drzwi.

Wszyscy spojrzeli na nią niepewnie. Wszyscy za wyjątkiem Cienia, który uśmiechnął się wymownie do Michaiła i oznajmił spokojnie:

— Mówiłem, że nie ma potrzeby po nią biec.

— Mogłeś dodać, co to znaczy, kutafonie — odpyskował Rosjanin.

Alicja zignorowała wszystkich i podeszła do Sky. Przecież sprawdziła wszystko. Atak nie powinien mieć miejsca, a już na pewno… Wczuła się w moc płynącą w drobnym ciele brunetki. No tak. Talent Sky dał o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Zbyt duża ilość mocy skumulowana w złym miejscu. Bez większych problemów wiedźma udrożniła kanały, usunęła nadmiar skumulowanej energii, sprawdziła stan ogólny ciała, po czym wtłoczyła w nie wszystko to, co było niezbędne do postawienia drobnej kobiety na nogi. Upewniwszy się, że niczego nie pominęła, podsunęła piromance pod nos siatkę, do której ta już wcześniej wymiotowała. Dopiero teraz dotarło do niej, że poza smrodem pokój jest w naprawdę dobrym stanie. Nigdzie śladu wymiocin.

— Cień, to ty zadbałeś o czystość? — spytała po chwili, nie kryjąc podziwu.

— Przewidziałem, że może być to konieczne, ale to Michaił z Amelią zmieniali siatki — spokojnie odpowiedział zagadnięty mężczyzna.

Dokładnie w chwili, gdy skończył zdanie, Sky zwymiotowała po raz kolejny.

— Do cholery, przecież nie powinna mieć już czym rzygać — zauważyła Amelia.

— To nadmiar alkoholu. Organizm się oczyścił. Zaraz będzie trzeźwa — wyjaśniła spokojnie Alicja.

— Oczywiście, bo w to uwierzę. Zaraz to ona się przekręci i będziemy…

— Jezu… — jęknęła Sky, padając na łóżko. — Mam kaca giganta. Ile ja spałam? Zamknijcie się wszyscy i przestańcie oddychać.

Wiedźma obdarzyła Amelię spojrzeniem wyjątkowo godzącym w samoocenę. Cień zaśmiał się triumfalnie.

— Jesteście najbardziej pojebaną bandą na świecie — warknęła Amelia, nie wiedząc, czy cieszy się z poprawiającego się stanu Sky, czy denerwuje na… wszystko.

— Nie chcę być niemiła, ale od tej pory oficjalnie jesteś częścią tej pojebanej bandy — oznajmiła Alicja, dotykając delikatnie ramienia Sky i odbierając jej przytomność. — A teraz do rzeczy, moje drogie popaprańce. Mamy trochę spraw do omówienia.

***

Maks westchnął cicho. Znów nikt nie otwierał, nikt nie odpowiadał, nikogo nie było w środku. Na początku podejrzewał, że Alicja nie chce go widzieć i zwyczajnie stoi za drzwiami, czekając, aż odejdzie, ale sąsiedzi potwierdzili: nie było jej od dawna. Nikt jej nie widział, nikt nie słyszał. Wyjechała, a tuż przed tym odwiedził ją przystojny mężczyzna. Racjonalna część umysłu młodego księdza mówiła, żeby dał sobie spokój. Ta względnie dobra z wyrzutem szeptała: „Ciesz się, bo widać znalazła szczęście w życiu”. Była jednak jeszcze ta trzecia, która uparcie krzyczała i krzyczała: „Coś jej się stało! Wpakowała się w gówno, a ciebie przy niej nie było!”. No i na koniec ta ostatnia, najbardziej irytująca, przypominająca każdego dnia, jak wspaniały seks go omijał. No cóż, przynajmniej nie był hipokrytą i umiał przyznać się do własnych słabości, a nie tylko wytykać je innym. Inną kwestią pozostawało to, jak usilnie walczył, by się zmienić. „W ogóle” było tu kluczowym zwrotem.

— Dzień dobry, proszę księdza — odezwała się kobieta z mieszkania obok. — Widzę, że ksiądz znów tu jest.

— Odwiedzałem właśnie panią Jadwigę.

— Od kiedy mąż wziął ją trochę w obroty, uspokoiła się. Ma dalej napady, ale jest lepiej.

Nie było. Maks wiedział, że mąż dosypuje jej środków uspokajających bez jej wiedzy, ale jakoś mało go to obchodziło. To była sprawa między nimi. Gdyby ktoś spytał go o zdanie, bez ogródek odpowiedziałby, że wariatkę trzeba leczyć. Szalona Jadźka stanowiła realne zagrożenie dla siebie i otocznia. Każdy o tym wiedział poza nią samą, a to też było wielce wymowne.

— Pani Alicji wciąż nie ma? — spytał po chwili, gdy kobieta dziwnie mu się przyglądała.

— A czemu ksiądz się nią aż tak interesuje?

Mógł wymyślić stek bzdur o powołaniu, ale baba i tak dorobiłaby sobie swoją własną teorię do tego. To był typ plotkary, która wszędzie doszukiwała się sensacji. Plotkary w średnim wieku, która w dodatku stawała stanowczo zbyt blisko niego i stanowczo zbyt chętnie dotykała go po plecach i ramionach… Westchnął cicho, zrezygnowany. Normalnie może by skorzystał, ale do cholery, od kiedy poznał wiedźmę, żaden inny smakołyk nie smakował już tak dobrze.

— Proboszcz mi kazał — odpowiedział, nie siląc się na uprzejmości. — Pan każe, sługa robi.

— Do mnie to ksiądz nie zachodzi — mówiąc to, puściła mu oczko. Po plecach Maksa przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

— Proboszcz do pani nie każe mi zachodzić. Proste.

— Ale ja potrzebuję duchowego wsparcia!

— Zapraszam do kościoła.

— To nie to samo…

— Przekażę proboszczowi i zadbam o to, by przysłał kogoś do pani.

Zadowolona, uśmiechnęła się i pożegnała. Maks zmówił krótką modlitwę, dziękując Bogu, że się jej pozbył, potem znów spojrzał na drzwi. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale tu nie chodziło o seks, a przynajmniej nie tylko. Martwił się. Naprawdę i szczerze martwił się o wiedźmę. Coś było nie tak, a on czuł całym sobą, że powinien przy niej być.

— Gdzie ty jesteś, do cholery? — szepnął cicho, odchodząc po raz kolejny z niczym.

***

Cień spojrzał na Alicję z lekkim niedowierzaniem, Amelia stwierdziła, że ma do czynienia z wariatką, a jedynym, który milczał, był Michaił. Rosjanin myślał. To, co powiedziała wiedźma, zdawało się czystym szaleństwem, ale mimo wszystko wykonalnym szaleństwem.

— Ty mówisz poważnie? — spytał Cień. — W ogóle istnieje coś takiego jak język Nieba?

— Proszę cię, nie mów, że w to wierzysz! — krzyknęła Amelia po francusku, ale ton jej głosu był aż nadto wymowny, by ktokolwiek spytał, co chciała im przekazać.

— Wierzycie, że zostaliśmy wyznaczeni do naszego małego zadania, wierzycie, że gdzieś tam dawno temu ktoś to ustalił, wierzycie, że ktoś z zewnątrz nas ściga i chce naszej śmierci, ale jednocześnie nie dopuszczacie do siebie myśli, że Niebo istnieje? Smutny będzie dzień, gdy zrozumiem wasze podejście.

Cień niechętnie przyznał jej w duchu rację. Każde z nich czuło swoje przeznaczenie, ale żadne nie dopuszczało do siebie myśli, że poza tym światem istnieje coś więcej. To chyba kwestia wychowania.

— Zostawmy to na razie. Al, jest jeszcze inny problem, którego nie wzięłaś pod uwagę. Nie mam pojęcia, jak niby mielibyśmy to zrobić. Jak mam cię zahipnotyzować? Nie jesteś kimś, z kim tak po prostu będę mógł coś takiego zrobić.

— Owszem, będziesz mógł, jeśli zdejmę osłony — odpowiedziała spokojnie wiedźma. — Tym nie masz się akurat co przejmować.

— Właściwie to mam. Trudno szukać czegoś, o czym nie masz pojęcia.

— Jeśli dobrze to rozegrasz i właściwie mnie poprowadzisz, sama to znajdę.

— To nie działa w ten sposób, Al! Są pewne ograniczenia.

Alicja już miała coś odpowiedzieć, gdy nagle poczuła zawirowanie pola energetycznego. Odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła twarz Cienia wykrzywionego w grymasie bólu. Mężczyzna oddychał ciężko, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Szarpał się z czymś wewnątrz siebie i zużywał w tym celu prawie całą zgromadzoną w sobie moc. Wiedźma nie miała pojęcia, co właściwie robi, ale domyśliła się, że robi to dla niej. Odblokowała część własnej mocy i przesłała do ciała Cienia. Ten, zaskoczony, natychmiast wziął głęboki wdech, lekko się przy tym rozluźniając. Po chwili otworzył oczy.

— Masz rację. To się uda — powiedział, zdziwiony. — Właściwie to najlepsze z dostępnych rozwiązań.

— O czym ty teraz pieprzysz? — Amelia nie kryła złości.

— Sprawdziłem osiemdziesiąt różnych wariantów, wybiegając całkiem daleko w przyszłość. Al ma rację. Język Nieba jest tym, czym będziemy się posługiwać.

Francuska jęknęła, czując narastającą frustrację. Wariaci. Otaczali ją wariaci. Spojrzała w kierunku Rosjanina, licząc, że ten wesprze ją w jej krucjacie przeciwko obłędowi. Michaił jednak wzruszył tylko ramionami, niechętnie oznajmiając:

— Na twoją odpowiedzialność. Zrobię to, ale nie wiem, co z tego wyjdzie.

— Nie ma mowy! — krzyknęła Amelia, natychmiast dodając: — Nie myślcie, że będziecie to testować na mnie! Ja nie zamierzam…

— Nie musisz — warknęła wiedźma, zmęczona histerią drugiej kobiety. — Zaczynamy ode mnie.

W pokoju zapadła cisza. Nikt nie miał ochoty zgodzić się z wiedźmą, ale jednocześnie nikt nie miał dość odwagi, by jawnie się jej przeciwstawić. Decyzje zapadły. Michaił wskazał Alicji łóżko.

***

Życie Nielekarza składało się z pasma niekończących się obowiązków. Od kilku stuleci nie miał do roboty nic poza czytaniem papierów, podpisywaniem ich, przekazywaniem dalej, a do tego zajmował się niańczeniem tej, która obecnie nosiła imię Alicja. Był już tym wszystkim zmęczony. On, niepokorny duch, zamknięty w klatce odpowiedzialności. Gdyby ktoś teraz spytał go, czym jego zdaniem jest piekło, rozłożyłby ręce, wskazując wszystko, co go właśnie otaczało. Piekło to jarzmo konwenansów, których się nie akceptuje, zasad, z którymi się nie zgadza, a także słów, których wypowiedzieć się wcale nie chce.

— Niech to wszystko już się skończy — jęknął cicho, sięgając po papierosa.

Dokładnie w tym momencie przed jego biurkiem stanęła wysoka, brązowowłosa kobieta i spojrzała na niego wymownie. Nielekarz westchnął ciężko. Nie miał najmniejszego problemu z rozpoznaniem nadświadomości Alicji.

— Zaczęła? — Bardziej stwierdził niż spytał, podnosząc się z fotela. Kobieta skinęła głową, nic jednak nie powiedziała. Chwilę potem zniknęła.

— I tak całe pieprzone życie. Co sobie usiądę, to już dopierdalają mi roboty. Zaczynam rozumieć Al z jej odwieczną walką o urlop. Ile kurwa można pracować? Ja też muszę czasem odpocząć…

Słowa płynęły nieprzerwanym strumieniem aż do momentu, gdy opuścił swoje biuro. Potem umilkł i nałożył na twarz maskę doskonałej obojętności.

— Życie to gra — szepnął do siebie, otwierając przejście prowadzące do świata Alicji. — Tylko zasady są chujowe, a inni aktorzy to idioci.

Dał krok do przodu i zniknął w odwiecznej nicości w głowie, już szykując wzór awatara, którego zamierzał przerzucić przez kolejną granicę. Miał tylko cichą nadzieję, że do tego czasu niczego nie spieprzą.

***

Michaił pochylał się nad wiedźmą. Nie miał pojęcia, co do cholery powinien teraz zrobić. Próbował wszystkiego, ale nic nie zadziałało. Faktycznie kobieta dała się zahipnotyzować, faktycznie, jak to sama określiła, zdjęła bariery, tylko że to niewiele pomogło.

— I co teraz? — spytał cicho pozostałych.

— Uda się — odpowiedział pewnie Cień. — Nie widzę sposobu ani chwili, gdy to się stanie, ale już jutro wszyscy będziemy pamiętali ten język.

— Optymizm godny pochwały, ale mało przydatny. — Amelia nie kryła złości. — Marnujemy tylko czas.

— Jeśli nie masz nic konstruktywnego do powiedzenia, to lepiej milcz — odpowiedział jej Michaił, gorączkowo zastanawiając się, co ma dalej zrobić.

Wiedźma wypełniała jego polecenia, ale jednocześnie jakby gubiła się we własnym umyśle. Czuł to, rozumiał, choć nigdy wcześniej coś takiego mu się nie przytrafiło. Nie przytrafiło mu się też nigdy być tak zagubionym, jednak o tym nikomu już nie wspomniał.

— Cały ten pomysł od początku był głupi. Wyprowadź ją z tego i dajcie sobie spokój. To nierealne.

— Jeśli ona mówi, że to wykonalne, to jest to wykonalne. Amelio, to ty sobie odpuść. — Cień sam powoli zaczął tracić cierpliwość. Francuska była irytująca.

— Co wy w niej, do cholery, widzicie? To nie jest jakiś pieprzony mesjasz. Ona mówi i tak ma być? Ona jest tylko człowiekiem, do cholery. Nie jest nieomylna. Wiem, że mamy pewien cel i w ogóle przeznaczenie, bla, bla, bla. Tylko wiesz co? Nie bardzo w to wszystko wierzę. Myślę, że przeznaczenie nie zwalnia z używania mózgu.

— Amelia? — Zwrócił się do wściekłej kobiety Michaił, a gdy ta spojrzała mu w oczy, dodał: — Trzy. Dwa. Jeden. Śpisz.

Głowa kobiety osunęła się bezwładnie. Cisza, jaka zapanowała w pomieszczeniu, miała wręcz mistyczny, oczyszczający charakter.

— Dobre. Podoba mi się to rozwiązanie — szepnął Cień.

Michaił skłonił się, przyjmując godnie komplement, po czym zwrócił się do zahipnotyzowanej Amelii:

— Mamy problem. Pomożesz?

— Do kogo… — Cień urwał nagle pytanie, czując, że coś wibruje w powietrzu.

— Wiedźma podjęła śmiałą decyzję. Nie zgadzam się z jej rozwiązaniami. Są dla mnie zbyt ostateczne. Znasz ryzyko stosowania języka Nieba na co dzień?

Głos, jaki wydobył się z ust Amelii, na pewno nie należał do niej. Cień spojrzał na Rosjanina, ale ten wydawał się spokojny. Widzący postanowił milczeć. Każdy z nich miał własnego asa w rękawie, on nie będzie przeszkadzał innym w wykonywaniu ich własnej roboty.

— Zagrożenia? — zaniepokoił się hipnotyzer. — Jakie? Mówiła o odzyskaniu wspomnień z poprzednich wcieleń i…

— Tyle wystarczy. Jeśli pęknie blokada nałożona w Niebie, przypomnisz sobie o wszystkim, co kiedykolwiek robiłeś, czym kiedykolwiek byłeś, o każdym, kogo straciłeś. Nim ból rozerwie ci serce, mózg nie wytrzyma natłoku danych i oszalejesz. Ryzyko jest ogromne. Nie bagatelizujcie go.

— Mówiła, że jest na to sposób.

— Jaki niby?

— Że może nas zakodować właściwie. Nie wiem, jakby miało to wyglądać, ale powiedziała, że to da się zrobić.

Głos umilkł na długą chwilę. Michaił zaczął się już poważnie niepokoić, gdy nagle usłyszał:

— Ma rację. Dalej mi się to nie podoba, ale ma rację. To najlepsze wyjście.

Obaj mężczyźni odetchnęli wyraźnie z ulgą.

— Pomożesz nam? — spytał blondyn pełen nadziei.

— Nie. — Padła natychmiast lakoniczna odpowiedź.

***

Bliźniaczki spojrzały w karty, ale nie odezwały się ani słowem. Talia chciała im coś przekazać, coś bardzo ważnego, ale nie umiała logicznie tego uporządkować. Przekaz stał się dla nich niezrozumiały. Słowa, ryzyko, zagrożenie, szaleństwo. Co to miało wspólnego z nimi? Dlaczego powinny się tym przejąć? Zadawały setki pytań, ale żadna odpowiedź nie była satysfakcjonująca. Zebrały karty, gdy nagle dwie z nich wypadły. Jedną z nich zinterpretowały jako „słowo”, drugą jako „władzę”. Spojrzały sobie wzajemnie w oczy, potem pokręciły niechętnie głowami. Dalej nic nie rozumiały. Reszta kart nie miała po prostu sensu.

***

Nielekarz spojrzał na Alicję leżącą na łóżku, na mężczyzn siedzących obok, a potem westchnął ciężko. Jeśli umiesz liczyć, licz na siebie, prawda?

— Nie mogę wam pomóc. Nie jestem w stanie — tłumaczył się głos.

— Przecież nie raz już mi pomagałeś i nie raz wręcz prowadziłeś za mnie sesje. Dlaczego teraz…

— Ona nie jest człowiekiem. Zrozum to.

— Jak może nie być człowiekiem? O czym ty…

— Jej energetyczne kanały są inne, tak samo budowa ciała. Ludzkie ciało nie wytrzymałoby takiego nagromadzenia mocy. Ona nie jest człowiekiem.

Michaił spojrzał na Cienia, ale ten wzruszył bezradnie ramionami, pytając niemo: „Co teraz?”. No właśnie. Co teraz?

W tym samym czasie Nielekarz przysiadł obok wiedźmy, spojrzał na jej spokojną twarz. Ile by dał, by wrócić do swojego dawnego życia? Pieprzyć wszystkie obowiązki i…

— Co zamierzasz zrobić? — spytał Lis, materializując się tuż obok. — Oni naprawdę nie dadzą sobie rady sami.

— Wiem o tym. Sam wzmacniałem jej wewnętrzne blokady.

Istota utkana z dymu zastrzygła uszami, ale nic nie odpowiedziała. Była ciekawa, jak to wszystko się potoczy, jednak nie dość głupia, by próbować się w cokolwiek mieszać. Czarnowłosy mężczyzna też milczał. On sam również nie miał ochoty w nic ingerować. Lis poczuł satysfakcję. On mógł pozwolić sobie na wycofanie, tamten idiota nie.

— Chciałbym to załatwić szybko, ale mam wrażenie, że zrobi się z tego wielka afera — szepnął niechętnie.

— Właściwie jeśli wiedziałeś, że nikt poza tobą nie da rady zwrócić jej wspomnień, to czemu nie załatwiłeś tego od ręki?

Nielekarz skrzywił się lekko. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, więc istota utkana z dymu była wręcz pewna, że została zignorowana. Potem jednak odpowiedział szczerze:

— Liczyłem, że mi się uda nie fatygować tutaj osobiście.

— Wiesz co? Martwi mnie ostatnio twoja szczerość. Będę zachwycony, jeśli z niej zrezygnujesz.

Wczuj się w rolę, bądź wszechmocny, szydź ze mnie, ale daruj sobie tego typu wyznania.

Mężczyzna zaśmiał się, widząc, jak istota rozpływa się w powietrzu. „Bądź wszechmocny” — powtórzył w myślach, spoglądając w pusty już róg łóżka. Kto wie? Może to jest właśnie myśl? Może w tym wszystkim brakuje odrobiny polotu? W końcu nikomu jeszcze nie zaszkodziła szczypta dramatyzmu, prawda?

***

Gizela otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Nie miała pojęcia, gdzie jest ani jak się tu znalazła. Łzy napłynęły jej do oczu, ale nim pierwsza kropla spłynęła po policzku, oblicze dziewczyny zmieniło się całkowicie.

— Idiotka — warknął demon, który ponownie przejął kontrolę nad jej ciałem.

Podniósł się z łóżka, sprawdził stan ciała, uśmiechnął się złośliwie. Wiedział, że wiedźma nie da Gizeli umrzeć. Wiedział też, że aby utrzymać ją przy życiu, wpompuje w nią całkiem przyzwoitą porcję mocy. W ten właśnie sposób nie tylko uzupełnił braki, ale jeszcze dorobił się niezłej nadwyżki. W połączeniu z tym, co zdobył we własnym świecie, dawało to cień nadziei, a cień mu w zupełności wystarczył.

— Idziemy po nowe ciało, Gizelka — zanucił pod nosem, wychodząc z pokoju.

***

Michaił podrapał się po brodzie i wreszcie uznał, że pora się poddać. Już miał wyprowadzić wiedźmę ze stanu hipnozy, gdy ta coś szepnęła. Nie usłyszał. Kazał jej powtórzyć, zaniepokojony nie na żarty. Zignorowała go. Po chwili lekko skinęła głową w odpowiedzi na coś, czego on ani Cień na pewno nie powiedzieli.

— Co się dzieje? — zaniepokoił się drugi mężczyzna.

— Nie mam pojęcia — jęknął hipnotyzer. — Muszę to przerwać…

— Zostaw — odezwał się głos. — Ktoś ją prowadzi. Ktoś, kto na pewno wie o niej więcej niż ty.

Rosjanin nic nie odpowiedział. Przyglądał się wiedźmie uważnie, po raz pierwszy w życiu nie dowierzał głosowi, który przecież już tyle razy mu pomógł. Jakaś część jego, którą na ogół ignorował, wrzeszczała wniebogłosy, że wpadli w stanowczo zbyt poważne gówno.

— Nie mogę być tego świadkiem. Nie mieszaj się — dodał jeszcze głos, po czym zwyczajnie zniknął.

Amelia otworzyła oczy, rozejrzała się dookoła, po czym — wyczuwając narastające napięcie — spytała, co się tu u diabła dzieje. „Diabeł” — pomyślał Cień z rozbawieniem, nie odpowiadając jej nic. — „Diabeł to ostatnie słowo, którego powinno się teraz użyć”.

Wiedźma wygięła się na łóżku, któryś z jej stawów niebezpiecznie głośno strzelił. Jęknęła, potem próbowała się szarpać, ale nie zdało się to na nic. Coś trzymało ją mocno w miejscu. Pozostałe talenty przyglądały się temu, nie wiedząc, co powinni zrobić. Amelia zaczęła krzyczeć, Michaił próbował wybudzić Alicję, Cień zamarł jak sparaliżowany. Światło zaczęło mrugać, potem przygasło. Alicja otworzyła oczy, ale spod powiek wyłoniła się sama biel.

— Pamiętam o przysiędze — zapewniła kogoś, kogo oni nie mogli dostrzec. — Pamiętam o danym słowie. Pamiętam o cenie. Pamiętam o tej, która zaryzykowała. Pamiętam o tych, którzy oszaleli, pamiętam o Niebie. Pamiętam o wszystkich, których zmuszono do zagrania o życie i o wojnie, którą rozpętam. Pamiętam.

Z jej oczu popłynęły krwawe łzy, a usta wykrzywił uśmiech pełen bólu. Szept wypełnił umysły pozostałych, gdy wiedźma przemówiła ponownie:

— Nie przypomnę sobie imienia ani nie zapamiętam twarzy. Język nie będzie moim panem ani nie zniewolą mnie słowa. Amen.

Opadła na poduszki, ciężko dysząc. Coś znów wygięło jej ciało, kolejne stawy wydawały z siebie niepokojący dźwięk. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem, a w nich stanęła drobna blondynka.

— Oto moja powłoka idealna! — krzyknęła.

Obłęd wykrzywił twarz Gizeli, nadał jej nieludzkiego, przerażającego wyglądu. Amelia wpadła w histerię. Napastniczka skoczyła i… zawisła w powietrzu.

***

Lis patrzył w błękitne niebo i nucił pieśń, o której świat zapomniał już dawno temu. Tuż obok niego pojawił się Lalka. Powiedział coś niemo, na co towarzysz utkany z mgły odpowiedział skinieniem łebka. Przez chwilę milczeli, aż w końcu Lalka znów coś dodał.

— Nie czuję się na siłach, by się w to teraz mieszać. Zwątpiłem w nas. Przykro mi.

Lalka jęknął donośnie, ale nic więcej nie dodał. Lis westchnął ciężko, podnosząc się.

— Robię to dla ciebie. Pamiętaj o tym.

Po tych słowach zniknął. Lalka pokiwał lekko głową i twarzą pozbawioną oczu spojrzał znów w błękitne niebo.

***

Nielekarz szybko uporał się z blokadami, błyskawicznie wzmocnił, co wymagało wzmocnienia, i osłabił, co winno być osłabione. Do cholery, żył dość długo, by wiedzieć, czym się zajmuje. Całość nie zajęła mu więcej niż trzy minuty. Potem jednak uznał, że przecież nie zaszkodzi się trochę pobawić, prawda? W końcu niewierzących winno się zmusić do wiary.

Michaił spisał się nieźle ze swoją częścią, ale nie miał szans dotrzeć wystarczająco głęboko, by umożliwić Alicji odzyskanie pamięci języka Nieba. Z drugiej jednak strony pojawienie się głosu było całkiem zaskakujące. Nielekarz spojrzał na opętaną Amelię i nie krył zaskoczenia, widząc, kto właśnie przemawia przez kobietę.

— Odkupujesz dawne winy? — spytał z rozbawieniem.

Głos zignorował go, ale Nielekarz nie oczekiwał odpowiedzi. Uśmiechnął się od ucha do ucha.

„Do cholery, Al” — pomyślał z rozbawieniem. — „Czy wplątałaś to wszystkich moim wrogów?”

— Nie mieszaj się w to — powiedział Nielekarz i z zadowoleniem pokiwał głową, gdy głos odmówił pomocy hipnotyzerowi.

— To ty. — Szept wypełnił mu na moment umysł.

Nielekarz nie odpowiedział. Zaśmiał się tylko, gdy poczuł w przekazie irytację pomieszaną z niedowierzaniem. O tak. Wszyscy byli pewni, że nie żyje. Ależ będą wściekli, gdy powróci.

Alicja wyrecytowała słowa przysięgi, które tak naprawdę kompletnie nic nie znaczyły. Potem Nielekarz dodał dla lepszego efektu krwawe łzy. Już miał zakończyć swoją robotę i — choć bawił się tu całkiem dobrze — wrócić do swoich obowiązków, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem.

— No tak — warknął, zirytowany. — Bo szło za szybko i za dobrze.

Pokręcił głową, patrząc na demona szykującego się właśnie do ataku. Gdy drobne ciało blondynki wyskoczyło, poważnie rozważył odejście i zostawienie tego bałaganu Alicji. Krzyk Amelii siedzącej na dywanie, uwolnionej od opętującego ją głosu, zmusił go jednak do zmiany zdania. Te bezwartościowe na tym etapie talenty należało przywołać do porządku. Cały dzień zmarnowany tylko na kłótnie i podważanie zdania dowódcy — za jego czasów takie zachowanie było niedopuszczalne. Pora przypomnieć im, z czym naprawdę przyjdzie im się zmierzyć.

Złapał Gizelę za szyję i przytrzymał ją w powietrzu. Demon nie mógł go dostrzec. Nikt nie mógł, ale to niczego nie zmieniało. W swojej głowie ułożył plan, który choć opierał się mocno na improwizacji, był całkiem zadowalający.

— Mówiłem ci, żebyś wczuł się w rolę — warknął Lis, materializujący się tuż obok.

— No i właśnie to robię — odpowiedział spokojnie Nielekarz.

Dokładnie w tym momencie rzucił Gizelą o najbliższą ścianę i stanął między nią — lub raczej okupującym jej ciało demonem — a Alicją. Demon zaczął się nerwowo rozglądać. Domyślał się, że to nie bariera wiedźmy tak go załatwiła, ale też o żadnym innym rozwiązaniu nie miał ochoty myśleć. Ostrożnie, bardzo ostrożnie podniósł się z ziemi. Zignorował zupełnie wrzaski pozostałych i spytał cicho:

— Czym jesteś?

Nielekarz zaśmiał się, słysząc te słowa.

***

Na dachu budynku stojącego nieopodal nieszczęsnego hotelu stało dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Choć teoretycznie nie powinni być w stanie dostrzec wnętrza pokoju, w którym przebywała nieprzytomna wiedźma, to właśnie na nią spoglądali od dłuższej chwili.

— To nie może być ona — powiedział nagle jeden z nich. — Starcy nie tak ją opisywali.

— To musi być ona — odpowiedział drugi, splatając ręce na piersi. — Tylko ona pasuje do schematu. No i poza tym jak niby wytłumaczysz to, że przeżyła?

Pierwszy mężczyzna nie odezwał się słowem. Dalej nie był przekonany, ale rozumiał logikę stojącą za przytoczonymi argumentami i nie miał jej jak zbić, poza stwierdzeniem: „To byłoby za proste”. Zmarszczył brwi, przygryzając od środka policzek. Nawyk jeszcze z czasów, gdy żył i był zwykłym człowiekiem.

— To wciąż za mało — stwierdził wreszcie. — Starcy nam nie uwierzą.

— To czego potrzebujemy, twoim zdaniem, by uwierzyli?

Sam nie wiedział. Wzruszył ramionami. Sam zadawał sobie dokładnie to samo pytanie: „Czego potrzebujemy?”.

***

Amelia krzyczała najgłośniej. Darła się jak oparzona. Michaił nie był lepszy. Najcichszy okazał się Cień, choć i jemu było coraz trudniej zapanować nad głosem. Żadnej z tych scen nie widział w swojej wizji, więc wszystko mogło się zdarzyć. Niemniej jednak na granicy świadomości pojawiło się jedno logiczne pytanie — dlaczego nikt z obsługi nie przyszedł sprawdzić, co się dzieje? Powinna być tu już połowa ochrony i policja…

Cień rozumiał z tego wszystkiego najwięcej. Niemały wkład miała tutaj świadomość tego, co naprawdę siedzi w Gizeli. Pozostali nie tylko nie rozumieli, ale nawet nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z czymś takim. Nie wiedzieli, jak niby mają się zachować ani co zrobić. Trzy bezużyteczne, zżarte lękiem talenty — tym byli bez wiedźmy: zawadą, kłodą leżącą wszystkim na drodze. „Gdyby tylko Alicja była przytomna…” — pomyślał gorączkowo Cień.

— Michaił, wybudź wiedźmę! — krzyknął nagle, gdy zdał sobie sprawę, że być może to ich jedyna szansa.

— Nie mogę! — odkrzyknął przerażony hipnotyzer. — Ona się ode mnie odcięła!

Co to niby miało znaczyć?! Jak „odcięła”? ! Przecież leżała bez cienia świadomości, do cholery! Myśl, Cień! Myśl!

— Amelia! — wrzasnął na całe gardło.

Do diabła, nie żeby ta idiotka mogła coś zrobić, ale z drugiej strony co lepszego miał wykrzykiwać? Że nie ma pojęcia, co się dzieje?

Francuska, słysząc swoje imię, skuliła się jeszcze bardziej w sobie. Umiejętność odczytywania przeszłości przedmiotów była słabą alternatywą dla talentu Rosjanina. Normalnie nigdy by tego nie przyznała, ale teraz raczej sytuacji daleko było do miana normalnej, więc co za różnica.

— Michaił, skup się! — krzyknęła, ledwie powstrzymując się od płaczu.

Odruchowo sięgnęła do złotej łezki, desperacko oplotła ją dłonią i wzniosła modlitwę, na której wysłuchanie nie liczyła. „Babciu, użycz nam swojego daru i pokaż, co tu się dzieje” — pomyślała, przerażona. Chwilę potem pożałowała swojej modlitwy bardziej niż spotkania trójki wariatów dziś rano. Powietrze zafalowało, coś drgnęło i nagle w pokoju nie było już piątki osób, a szóstka. Amelia poczuła, jak mocz płynie jej po zgrabnych nogach.

Najpierw zauważyli, że powietrze jakby zafalowało od gorąca, potem zrozumieli, że coś w pokoju się zmienia. Czego nie mogli wiedzieć, to tego, że zostało to niejako zaplanowane. Z czego nigdy nie zdali sobie sprawy, to z tego, że nie Amelia spowodowała zmianę sytuacji. Nigdy nie zdradza się wszystkich sekretów dobrej sztuki, prawda?

Zobaczyli wszystko takim, jakim było chwilę wcześniej — z jedną, ogromną różnicą. Gizela nie była już drobną blondyneczką, a potworem skrytym w ciele delikatnej dziewczyny. Krzyki zamarły im w gardłach. W starciu z czymś takim nie mieli przecież szans… Na szczęście dla nich to nie nimi interesował się demon. Ten, też przerażony nie na żarty, wpatrywał się w pustą przestrzeń na środku pomieszczenia. Przestrzeń… która nie była już ani trochę pusta.

— Marnuję czas na ścierwo tak słabe, że mógłbym je zabić samym oddechem — powiedział nagle czarnowłosy mężczyzna o zimnym spojrzeniu.

Z jego ust wydobył się dźwięk niewiele głośniejszy niż zwykły szept. A jednak dotarł on do uszu wszystkich i momentalnie zamknął im usta. W pomieszczeniu nastała doskonała cisza. Wszyscy przerażeni spoglądali w te oczy, które zdawały się widzieć już całą wieczność. Jeśli jeszcze chwilę temu współlokator Gizeli wydawał się przerażający, to ten ktoś… Och, to był sam mrok!

— Kim ty… — jęknął demon, niezdolny wydusić z siebie choćby jednego słowa więcej. Mężczyzna zaśmiał się ponownie, ale nie było w tym śmiechu nic wesołego.

— Tra’l kren niuan silen tros — wyrecytował niby nigdy nic. — Długie imię jak na tak podrzędny byt.

Krew odpłynęła z twarzy Gizeli, a ukrywający się w niej demon, nie myśląc wiele, spróbował zabrać nogi za pas. Nie udało mu się.

— Och, nie opuszczaj nas jeszcze. W końcu to takie… miłe, przypadkowe spotkanie.

— Kim…? — spytał bezgłośnie Tra’l.

— Nazwała cię Igor. — Cień uśmiechu błąkał się na twarzy mężczyzny. — Pasuje do ciebie. Kiedyś znałem kogoś, na kogo mówili Igor, choć Igorem wcale nie był. Jesteś takim samym zerem jak on.

— Ja…

— Ty? Ty jesteś nikim i lepiej, byś o tym pamiętał. Jesteś nikim, zerem, które w dodatku miało czelność wyciągnąć dłoń po to, co należy do mnie.

Temperatura w pomieszczeniu spadła o dobrych dwadzieścia stopni, gdy mężczyzna znów zaśmiał się chłodno. Nikt nie odważył mu się na to odpowiedzieć. Nie zdziwiło go to, a przynajmniej zdziwienia nie można było dostrzec na tej doskonałej twarzy. Po chwili odwrócił się, spojrzał prosto na leżącą na łóżku Alicję i podszedł do niej. Z czułością pogładził jej blady policzek, szepcząc:

— Należysz do mnie i tylko do mnie. Pamiętaj o tym. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić ani nikomu zabić. Tylko ja mam prawo sprawiać ci ból. Jesteś mi winna zadośćuczynienie zdradzie, której się dopuściłaś. Pamiętasz o tym, prawda? Pamiętasz. I będziesz pamiętać, bo nie pozwolę ci zapomnieć.

Jego dłoń powoli ześliznęła się z policzka na szczupłą szyję, na której długie, szczupłe palce zacisnęły się bezlitośnie. Wiedźma nie walczyła o oddech. Nie próbowała nawet stawiać oporu, w końcu dalej była nieprzytomna.

— Gdy nadejdzie czas, wyrwę ci duszę z piersi i rozerwę ją na tysiąc kawałków. Zadam ci taki ból, że nawet śmierć ostateczna będzie wydawała się rozwiązaniem zbyt banalnym, by cię od niego uwolnić. Nim jednak ten dzień nastanie, będę zawsze tuż obok, zawsze przy tobie, moja piękna zdrajczyni. Pamiętaj o tym. Nigdy nie jesteś sama.

Usta Alicji zaczęły robić się sine, a dłonie drgać, jakby uchodziło z niej życie. Mężczyzna zdawał się jednak tego wszystkiego nie zauważać. Wpatrzony w jej twarz niczym w najpiękniejszy obraz, pogrążył się w chwili stanowczo zbyt długiej refleksji. Lis obserwujący wszystko z boku zrozumiał, że oto nadszedł jego moment na wielkie wejście. Zmaterializował się tuż obok, przyprawiając obserwatorów niemal o zawał. Nie pokazał się im jednak jako słodki lisek utkany z dymu. O nie, to przedstawienie wymagało o wiele bardziej odpowiedniego zakończenia. Pojawił się pod swoją prawdziwą postacią — wielki i potężny, z kłami i pazurami gotowymi zabić wszystko w zasięgu wzroku.

— Puść ją — poprosił grzecznie.

Mężczyzna spojrzał na niego oczami, których mrok przywodził na myśl otchłań samego piekła. Istota utkana z dymu wiedziała, że to tylko złudzenie, ale przez jedną, przerażającą chwilę naprawdę uwierzyła, że oto stanęła twarzą w twarz z prawdziwym przywódcą Pradawnych. Te słowa, te gesty… czyżby…?

— Masz rację — powiedział czarnowłosy i rozluźnił uchwyt.

Wiedźma złapała łapczywie oddech. Zaczęła kaszleć, ale nie wybudziła się nawet na chwilę.

Czarnowłosy odgarnął jej z twarzy kilka niesfornych kosmyków.

— Najpierw musi zrozumieć, kim jest i po co to wszystko. Gdy już sobie przypomni, gdy zapragnie znów o to walczyć… Och, wtedy dopiero nadejdzie właściwy czas na moją zemstę — stwierdził, po czym wyszeptał kobiecie prosto do ucha: — Odbiorę ci wszystko, co ma dla ciebie jakąkolwiek wartość, zniszczę dzieło twojego życia, a gdy już nie zostanie nic, o co byś dbała, przyjdę po ciebie, moja dawna sojuszniczko.

Po tych słowach podniósł się, wyprostował dumnie i z pełnym pogardy uśmiechem spojrzał na Lisa. Nie powiedział nic. Żadnego złośliwego, sarkastycznego komentarza na temat tego, że istota nie da rady osłonić przed nim wiedźmy. Nic, zupełnie nic, a ta cisza okazała się jeszcze bardziej wymowna niż tysiąc najokrutniejszych słów, które mogłyby opuścić jego usta. Zdawał sobie z tego w pełni sprawę, gdy wykonał ledwie zauważalny ruch nadgarstka. Nagle obok niego pękła osłona całego świata, a z powstałej dziury wyłoniła się odwieczna ciemność. Nim w nią wszedł, spojrzał po raz ostatni na wiedźmę, szepcząc:

— Prowadzisz pomyłki i sama stałaś się niczym więcej jak pomyłką, ale to nic. I tak zniszczę to wszystko.

Odszedł. Pozostawił po sobie mrok i strach paraliżujący wszystkich dookoła. Nawet Lis jeszcze przez chwilę nie był w stanie zmusić się do poruszenia. Do cholery, to było jedno z lepszych przedstawień, jakich odegrania się podjął!

Czym ty, kurwa, jesteś?

Alicja odzyskała powoli przytomność. Rozejrzała się dookoła, dostrzegła przerażone miny pozostałych, zamknęła oczy. „O nie, kurwa, nie jestem na to gotowa” — pomyślała, poważnie rozważając możliwość ucieczki. Był tylko jeden problem. Można uciec wszędzie i od wszystkiego poza sukinsynem w czarnych włosach.

— Co się dzieje? — spytała, po raz kolejny otwierając oczy i tym razem zmuszając się do podniesienia z łóżka.

Odpowiedziała jej cisza, która doskonale wpasowała się w konwencję tego typu scen. Teraz powinna zadać jeszcze jedno tanie pytanie, po czym zwyczajnie wszyscy zaczną się przekrzykiwać, a ona i tak żadnego z nich nie zrozumie. Klasyka.

— Cień, mów — warknęła, jawnie gardząc wszelkimi schematami rządzącymi konwencją.

— Może i bym ci coś powiedział, gdybym wiedział, czego byłem świadkiem — jęknął mężczyzna wywołany do odpowiedzi. — Leżałaś i nic nie mogliśmy zrobić. Nic. Ani tego, czego oczekiwałaś, ani nawet nie mogliśmy cię wybudzić. Potem głos od Michaiła powiedział, że nikt nie przełamie twoich zabezpieczeń, bo…

— Dobra, nieważne.

Wiedźma machnęła ręką, zirytowana, po czym spojrzała na Amelię. Nie powiedziała nic, ale i nic mówić nie musiała. Jej wzrok wyraził wszystko — najczystszą pogardę zmieszaną z rozczarowaniem. Siedząca na podłodze kobieta była jednak wciąż zbyt przerażona, by zwrócić na cokolwiek uwagę. Była w szoku — i to głębokim.

— Czy jest cokolwiek sensownego, co chcielibyście mi powiedzieć? — spytała w końcu niechętnie.

— Czym ty, kurwa, jesteś? — jęknął przyglądający jej się uważnie Michaił.

— Czym? — Zaskoczona, spojrzała na mężczyznę, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. — O czym ty bredzisz? — spytała.

Michaił otworzył usta, nabrał w nie powietrza i już miał coś powiedzieć, gdy nagle po prostu stracił przytomność. Dokładnie w tej samej chwili Sky otworzyła oczy.

— Dzień dobry — jęknęła, ziewając głośno. — Ale tu tłoczno… A gdzie ten koleś z czarnymi włosami i to coś z dymu?

Alicja zmarszczyła brwi, jednak ostatecznie wolała nie ryzykować pytania o cokolwiek. Zamiast tego spojrzała na Cienia. Ten przytaknął odruchowo. Sky spytała:

— Czy to już czas na kolację?

Alicja potarła twarz i nerwowo przeczesała włosy. Amelia zaczęła coś bełkotać, Cień wybudzał Michaiła, a ona nie panowała nad niczym i boleśnie to do niej dotarło. Miała ochotę wrzeszczeć. Przymknęła oczy, wzięła głęboki wdech.


Wysoka, czarnowłosa kobieta wydawała szereg poleceń spokojnym, monotonnym głosem. Mówiła cicho, nie spieszyła się, choć sytuacja była wyraźnie nagląca. Stalowe spojrzenie skierowane było w dal.

Wiedźma patrzyła na swoją mentorkę z podziwem. Sama żyła już wystarczająco długo, by docenić piękno i majestat ukryte w minimalizowaniu wysiłku. Oszczędność słów i gestów, cisza uświęcona w czasie największej burzy. To cechowało wszystkich tych, którzy — jak ona sama –dawno temu przestali liczyć przeżyte lata.

— Niebawem przeniesiemy się bardziej na zachód. — Usłyszała słowa swojej nauczycielki.

Przytaknęła, wstała i zebrała rzeczy. Przybył właśnie posłaniec z bardzo złymi wieściami. Podsłuchała meldunku z mocniej bijącym sercem. Jeśli to prawda… Potem szybko przypomniała sobie jednak, że przecież Al musiała o tym wiedzieć i musiała być na to przygotowana. Spojrzała niepewnie prosto w te stalowe oczy. Kobieta skończyła wysłuchiwać posłańca, po czym przekazała odpowiedź. Wtedy właśnie Alicja zrozumiała. Władza nie polega na afiszowaniu własnej siły. Władza jest ciszą, którą mogą zachować jedynie uprzywilejowani. Władza jest spokojem wynikającym z doświadczenia i jest rzeczowym tonem, którym się zawsze można posłużyć. Krzyk nie należy do atrybutów władzy — jest atrybutem marnych figurantów.


Wiedźma zamrugała i zobaczyła chaos dookoła siebie. Chaos wywołany przez jedynie cztery osoby. Jeszcze raz spokojnie wzięła głęboki wdech, po czym cicho oznajmiła:

— Spokój.

Nagle wszyscy zamarli, przyglądając jej się uważnie. Z szerokim uśmiechem na ustach zrozumiała, że jednak wszystko się udało.

***

Lis spojrzał na Lalkę, nie kryjąc zaskoczenia. Przyglądał się przyjacielowi dłuższą chwilę, aż wreszcie przekrzywił lekko łepek i spojrzał prosto w Niebo.

— Nie sądziłem… — Urwał. Nie czuł się gotowy dokończyć tę jedną myśl.

Lalka zrozumiał i delikatnie dotknął jego łebka. „Nikt nie sądził” — zdawała się mówić cała jego postawa. W końcu naprawdę nikt nie sądził, że jednak może się to udać.

***

Odesłała Sky do swojego pokoju, a Gizeli kazała iść do własnego. Wyjaśniła Michaiłowi, dlaczego obsługa nie przyszła sprawdzić, co się dzieje, gdy wszyscy tak się na siebie darli i że owszem, jest zdolna nakładać bariery wyciszające na całe pomieszczenia. Kiedy mniej więcej zapewniła wszystkich o swoim dobrym samopoczuciu, po czym znalazła każdemu coś do roboty, uznała, że warto byłoby porozmawiać na spokojnie z Cieniem. Ten, już bez zbędnego plątania się zrelacjonował jej przebieg całej sesji hipnotycznej oraz szeregu… przygód, które ich potem dopadły. Alicja skinęła na koniec głową, nic nie mówiąc ani nic nie tłumacząc.

— Wiesz, kto to był — zarzucił jej cicho Cień na koniec ich rozmowy.

Oczywiście, że wiedziała. Gdy jednak mężczyzna rzucił jej pytające spojrzenie, odpowiedziała jedynie:

— Przywilej dowodzenia.

Potem wyszła z pokoju, oznajmiając, że spotkają się wszyscy równo za trzy godziny w restauracji po drugiej stronie ulicy. Użyła do tego języka, którego żadne z nich nie miało prawa znać, a który jednak każde z nich doskonale rozumiało.

Bliźniaczki

Bliźniaczki właśnie piły herbatę w owocowym gaju, gdy lokaj przyniósł im ulubione ciasteczka. Uśmiechnęły się, słodko przekrzywiły główki, podziękowały. Byłby to widok niemal przyjemny dla oka, gdyby nie robiły wszystkiego dokładnie tak samo i dokładnie w tym samym czasie. Dwie kopie tego samego — przerażające w swej udawanej niewinności.

Dziewczyny spojrzały na siebie i westchnęły ciężko. Do tej pory zawsze otrzymywały to, czego chciały. Były znane z talentu, który posiadały, znane ze zdolności. Pieniądze płynęły, luksus otaczał je z każdej strony. Karty jednak uprzedzały — wszystko się zmieni i to już niebawem. Problem był tylko jeden. Karty nie chciały dodać nic więcej. Od dwóch dni uparcie milczały. Ostatnie, co dziewczynki w nich zobaczyły, to konfrontacja wiedźmy z czymś potężnym i pochodzącym z innego świata. Smoki, jak zwykły nazywać swoje talie, bredziły coś o słowach tkanych niczym materiał i splatanych prawie jak zaklęcie. Przecież to bzdura. To nie był świat pełen magii i nikt nie splatał tu zaklęć. Czasy współczesne odarte były z wiary, a bez wiary nie było z czego czerpać mocy. Telewizja stała się nową magią, internet — nowym bogiem, a żadne z tej dwójki nie potrzebowało mocy, by ogłupiać masy. Dziewczyny spojrzały na siebie i znów ciężko westchnęły.

Od dwóch dni były ślepe i od dwóch dni nie miały pojęcia, co robić. Bez smoków stały się bezradne. Nigdy przez całe swoje życie nie wysiliły się, by choćby spróbować żyć normalnie. Wysiłek fizyczny uważały za hańbę, która jeszcze nie skalała ich jestestwa. Były czyste jak łza, jeśli chodzi o życiowe doświadczenia. Stworzono je w tylko jednym celu i celem tym było przepowiadanie przyszłości. Nic więcej. Jednak gdy nadejdzie wiedźma…

— Czy będę musiała sama się kąpać? — spytały nagle jednocześnie, po czym obie naraz dodały: — Sama się ubierać? Sama sobie gotować?

Wiedziały, że to nieuniknione. Ich los zbyt silnie został spleciony z losem wiedźmy, niemniej jednak… Były na skraju załamania nerwowego, gdy myślały o tym, jak nisko upadną.

— Nie godzę się na to — szepnęła nagle jedna z nich. — Przecież możemy walczyć.

— Wiedźma nas pokona — odpowiedziała jeszcze ciszej druga. — To zostało już przewidziane.

— Smoki mogą zmienić zapisy. Wiesz o tym. Mamy tyle pieniędzy, bo możemy kreować los. Nie chcę pracować. Nie chcę robić czegokolwiek innego niż żyć w bajce.

— Smoki mogłyby nam pomóc, ale nie wystąpią przeciwko wiedźmie. Jej los nie jest spisany.

Ona sama go kreuje. Wiesz o tym.

— Wiesz też o tym, że możemy spróbować. Chcesz zmywać po sobie i pić niedobrą herbatę z prostackiego kubka?

— Albo jeść na śniadanie beznadziejnie prostackie jajka? — dodała druga z obrzydzeniem.

Umilkły, przerażone taką wizją, po czym w ciszy zaczęły jeść ciastka. To wszystko stanowczo je przerastało. Stanowczo. Nagle obie drgnęły i spojrzały sobie prosto w oczy.

— Wszystko, byle nie prostacki kubek na herbatę — jęknęły, pocieszając się, że posiadłość jest dobrze chroniona i nikt, absolutnie nikt nie przedrze się przez stado zatrudnionych ochroniarzy.

Uśmiechnęły się nieśmiało pod nosami. Bycie osobistymi doradczyniami prezydenta Norwegii miało swoje plusy. Stanowiły niemal skarb narodowy. Ściągnięci w zeszłym tygodniu komandosi już tego dopilnują.

— Ja nie widzę nic złego w prostackich kubkach, dziewczynki. — Usłyszały nagle głos tuż za swoimi plecami.

Alicja spojrzała na bliźniaczki, nie kryjąc zirytowania. Dotarcie do tego miejsca zajęło jej stanowczo za wiele czasu i przysporzyło o wiele za wiele problemów, jak zwykł mawiać Marcel. Do cholery, nikt nie uprzedził, że jedzie spotkać się z dwoma bachorami. W dodatku Cień wyraźnie podkreślił, że ich talenty są jednymi z najmocniej rozwiniętych. Spodziewała się czegoś więcej niż rozkapryszonych, żywych laleczek wpieprzających ciasteczka i marudzących o niesprawiedliwościach świata. Wiedźma nigdy nie czuła potrzeby niańczenia kogokolwiek. Jakby miała ochotę wychowywać jakiegoś gnoja, zaszłaby w ciążę. Już sama myśl, że przyjdzie jej radzić sobie z wymuskanymi pomyłkami, doprowadzała ją do szału.

— Coś nie idzie po waszej myśli? Przywyknijcie. Od tej pory to ja będę wyznaczać rytm waszej marnej egzystencji, a jeśli choćby spróbujecie mi się sprzeciwić, zniszczę was. Bądźcie tego świadome — warknęła.

Bliźniaczki spojrzały po sobie, potem odwróciły się powoli w kierunku wiedźmy. Nie musiały dawać sobie żadnych znaków. Nie tylko wyglądały w taki sam sposób, ale też myślały zawsze to samo. Nim wiedźma zdołała się zorientować, rozrzuciły karty i wezwały na pomoc całą moc zawartą w obu taliach. Wiedźma, zirytowana machnęła dłonią. Karty zawisły w powietrzu.

— Co ja, kurwa, przed chwilą powiedziałam? — spytała, po czym machnęła dłonią i wszystkie karty poleciały prosto w twarze swoich właścicielek. — Tracę cierpliwość, dzieci, a przecież nie chcecie, bym zrobiła wam krzywdę, prawda?

Bliźniaczki, zdezorientowane, stały sztywno, niezdolne do nawet najmniejszego poruszenia się.

Karty je zdradziły, smoki kłamały. Ta wysoka dziwka okazała się o wiele silniejsza, niż zapewniały.

***

Cień spojrzał na Michaiła, po czym skinął głową, by szli dalej. Każdy komandos i każdy ochroniarz szli karnie za nimi. Rosjaninowi dalej trudno było w to wszystko uwierzyć. To najbardziej popieprzone dwa dni w jego życiu i, do cholery, nie czuł się wcale pewien, czy jest gotów na trzeci. Przecież to obłęd! Najpierw demon, potem jakiś byt z innego świata, jego rosnący w zatrważającym tempie talent, łapanie ludzi, włamywanie się do czyjejś posiadłości… A na to wszystko jeszcze usłyszał, że przecież nic wielkiego nie robią. No tak. Nie dziwne, że cały absurd nie robi wrażenia na kimś, kto — jak się okazało — od dawna współpracuje z mafią. I to w dodatku z jego rodzimą mafią. Trochę za dużo szczęścia naraz.

— Czy od teraz będzie już tylko gorzej? — spytał Cienia.

Swoją drogą, co to do cholery za imię? Cień? Co za bzdura. Chociaż na swój sposób robiło wrażenie. Może on też powinien sobie coś takiego wymyślić?

— Przywykniesz. Wszyscy przywykniemy — zapewnił drugi mężczyzna. — Teraz martw się o to, czy Amelia da sobie radę ze wszystkim.

Hipnotyzer przypomniał sobie wpojenie im na nowo języka Nieba. On i Cień znieśli to spokojnie i dobrze. Amelia doznała… ataku. Coś się z nią stało — i to coś niedobrego. Wiedźma zapewniła, że to normalne. „Przebudzenia nigdy nie są łatwe” — powiedziała niby nigdy nic, ale on jakoś nie mógł jej uwierzyć. Gdy Amelia ocknęła się godzinę później, była już kimś zupełnie innym. Jasne, że w jego opinii lepszym, bo mniej francuskim, niemniej jednak…

— Przeraża mnie ta nowa Amelia — wyznał cicho, skręcając w kolejną odnogę. Ta posiadłość była pieprzonym labiryntem! Skąd Cień wiedział, dokąd iść?

— Osobiście wolę ją teraźniejszą od tej poprzedniej.

— Ja też, ale jakoś…

— Mnie bardziej niepokoi ta mała.

Hipnotyzer skrzywił się lekko. Sky. O tak. O niej wolał w ogóle nie myśleć. Co ona z nimi robiła? I co to niby za talent? Trzydziestosekundowe wyprzedzenie?

— Też zastanawia cię jej talent? — spytał Cień po chwili.

— Bardzo. Co to za bezużyteczna umiejętność?

— Tam jest coś więcej, ale wiedźma trzyma to w tajemnicy — szepnął Cień ostrożnie. — Nie umiem znaleźć, co to jest. Ile razy próbuję, widzę tylko pożerające wszystko płomienie i…

— Pieprzyć to. Mnie bardziej zastanawia, czemu ją ze sobą wleczemy, jeśli nie jest jedną z nas.

— Nie jest też użyteczna, jeśli chcesz znać moje zdanie.

— No nie jest.

Obaj panowie umilkli, spoglądali na siebie z minami wyraźnie mówiącymi, że żaden nie zamierza tego problemu zgłaszać wiedźmie i żaden nie przyzna się, jeśli ich o to kiedykolwiek zapyta. Na tym niemym zapewnieniu temat uznali za wyczerpany. Nie było sensu mówić dalej o Sky.

***

Alicja uśmiechnęła się najpodlej, jak tylko dała radę. Obie dziewczyny — lub raczej młode kobiety, jeśli przyjrzeć się ich ciału bliżej — nie potrafiły wydusić z siebie ani słowa. Zaszokowane, patrzyły na rozrzucone dookoła talie i bezwiednie zaciskały pięści, by powstrzymać się od płaczu. Po raz pierwszy w życiu coś nie poszło po ich myśli. Wcale im się to nie podobało.

— Dookoła są komandosi i ochroniarze. Zapewne przynajmniej trzech z nich mierzy właśnie w twoim kierunku, bo…

— …wiedziałyśmy, że po nas idziesz. Wiedźmo, jesteśmy skarbem narodowym i sam prezydent…

— ...broni nas przed takimi jak ty. Myślisz, że tak bezkarnie sobie tu wejdziesz? Myślisz, że…

— …pozwolimy ci tak po prostu…

— Właśnie tak myślę. — Alicja przerwała ten irytujący monolog.

Kobieta wzięła głęboki oddech i nagle zdała sobie sprawę z jednego — już do cholery wolała wyprzedzenie Sky. To dzielenie każdej wypowiedzi na dwa dopiero było denerwujące! Gówniary myślały tak samo, wyglądały tak samo i do tego robiły wszystko tak samo. Były jedną osobą rozdzieloną na dwa ciała, w dodatku taką, która ma dwa sprawne umysły połączone kanałem telepatycznym. O tak, tego ostatniego była całkowicie pewna. Nie umiała wyjaśnić dlaczego, ale była.

— Teraz się obraziłyście? — warknęła, obserwując bacznie aurę dziewczyn.

Na oko dałaby im może trzynaście lat. Te stroje, te fryzury, te przesadzone, dziwne makijaże podkreślające ich duże oczy… Wszystko było nie tak, jak powinno być. Jakby dziecko udawało dorosłego. To myliło, ale wiedźma nie była głupia. Spojrzała głębiej, spojrzała na energię, na strukturę ich ciał. Młode, bez wątpienia młodsze od niej, ale nikt jej nie wmówi, że dziecko ma w pełni wykształcone piersi czy układ rodny. Oczywiście tylko tym dwóm częściom ich ciał w świecie tak pełnym sterydów nie zaufałaby tak łatwo. Na szczęście kości mniej kłamią. Szczególnie czaszka i znajdujące się na niej szwy. Mogła się im przyjrzeć bez ściągania skalpu.

— Jak na pełnoletnie to macie strasznie wypaczone pojęcie dorosłości — oznajmiła, obserwując, jak aura otaczająca dziewczyny zaczyna się zmieniać. — Osiemnaście? Nie. Siedemnaście? Też nie. Och, nie mówicie. Dziewiętnaście? Tak. Dziewiętnaście. Dwie dziewiętnastoletnie dziewice moszczące się w pałacyku dla laleczek. Wizja dorosłości potrafi być przerażająca, prawda? Ale coś wam zdradzę. Jeszcze bardziej powinna was przerażać wizja prowadzenia wojny z dorosłymi.

Bliźniaczki spojrzały wściekle na siebie, potem znów na karty. Nawet nie spróbowały ich pozbierać. Ba! Bliźniaczki nawet nie drgnęły. Stały sztywno, rzucały tylko dookoła pełne nienawiści spojrzenia. Alicja zaśmiała się cicho.

— Nie jestem dość dobra, byście ze mną rozmawiały? To nic. Nie muszę być w waszym mniemaniu dobrą. Nie musicie mnie też lubić ani szanować. Wystarczy, że będziecie robić to, czego od was chcę, wtedy, kiedy tego chcę, ale przede wszystkim: dokładnie tak, jak tego chcę. Proste, prawda? Jesteście talentami, którymi od dziś ja dowodzę. Dowódca nie musi być miły. Musi być tylko skuteczny. Zapamiętajcie to sobie. W końcu nie chciałybyście, bym przekonała was o tym wszystkim w sposób o wiele bardziej… siłowy, prawda?

Dziewczęta znów spojrzały na siebie. Energia w ich otoczeniu zaczęła się zmieniać, zaczęła zdradzać pierwsze objawy zdenerwowania. „Jeszcze nie strachu” — pomyślała z rozbawieniem wiedźma — „ale to tylko kwestia czasu”.

— Nie odważysz się. Jeden nasz sygnał, a w twoim mózgu znajdzie się kulka — warknęła nagle ta stojąca po lewej.

Druga nie odezwała się słowem, ale przytaknęła skwapliwie. Alicja uśmiechnęła się szerzej.

***

Amelia spojrzała na ekrany, na których wyświetlały się wszystkie ujęcia z kamer. Jeden z nich był zamazany i nieostry, jakby coś zakłócało sygnał z monitoringu. Przyjrzała mu się uważniej. Zapewne tam właśnie znajdowała się wiedźma.

— Długo ją znasz? — spytała siedzącą obok Sky.

— Nie bardzo — odpowiedziała niższa kobieta, jeszcze nie do końca wiedząc, czy jej się to całe przedsięwzięcie podoba, czy nie. — Co?

— To jest normalne? — Amelia zadała kolejne pytanie.

Sky przez chwilę obserwowała tę zjawiskową istotę, jaką była jej rozmówczyni, po czym z ciężkim westchnieniem powtórzyła:

— Co?

— Czy sprzęt często wariuje w jej obecności.

Piromanka zamyśliła się na chwilę, po czym wzruszyła ramionami.

— Nie tylko sprzęt. Jak się wkurzy, rozwala wszystko dookoła samą myślą. Rozwaliła tak na moich oczach mój telefon, filiżankę, zdemolowała recepcję w hotelu, sterroryzowała harleyowców. No i zawsze mówiła, że mam jej nie denerwować w samochodzie, bo siądzie elektronika.

Amelia skinęła głową, kolejno odłączając kamery. Nagle przesunęła dłoń na kolejny przycisk.

— Tego nie włączaj — powiedziała ciut głośniej niż normalnie Sky.

Wyższa kobieta zamarła, po czym szybko ominęła przycisk, nie pytając o nic.

— To był alarm, który postawiłby na nogi centralę. Widzisz? Mój talent się przydaje. Zaraz włączyłyby się syreny. Dzięki mnie tego uniknęliśmy. Moglibyście przestać się ze mnie naśmiewać.

Sky naburmuszyła się niczym urażone dziecko. Zmarszczyła brwi, lekko wydęła poliki, splotła ręce na piersi. Amelia pokręciła lekko głową. Chciała już powiedzieć coś złośliwego, ale przypomniała sobie przestrogę Cienia. Ta mała stanowiła dla wiedźmy coś w rodzaju żywej maskotki. Jeśli chciało się żyć względnie w jednym kawałku i spokojnie, lepiej jej nie ruszać. Pamiętając o tym, Francuska wzięła głęboki wdech i spokojnie odpowiedziała:

— Nikt się z ciebie nie śmieje, Trzydzieści Sekund.

Dopiero gdy skończyła mówić, dotarło do niej, co właśnie powiedziała.

Piromanka pokazała jej środkowy palec, ale nie powiedziała już nic więcej. Kipiała ze złości w ciszy, co właściwie jej towarzyszce odpowiadało. W głowie już układała plan zemsty.

***

Alicja spojrzała na zegarek. Zgodnie z wizją Cienia wszyscy powinni już uporać się ze swoimi zadaniami i najpóźniej za godzinę powinno ich tu nie być. Wiedźmie taki układ odpowiadał. Dziewczyny nie zamierzały współpracować, więc i ona nie miała ochoty niczego tłumaczyć.

Porozmawiają za jakiś czas, na obcym terenie, gdy dotrze do gówniar, że są skazane na jej łaskę. Jeśli zresztą będzie trzeba, złamie je i podporządkuje sobie całkowicie. Wolałaby tego uniknąć, ale jeśli los zmusi ją do drastycznych działań… płakać nie będzie. I tyle.

— Zbierzcie swoje talie — powiedziała.

Nie posłuchały jej. Oczywiście, że nie. Zresztą, nawet nie liczyła na to, że będzie inaczej. Z uśmiechem jeszcze paskudniejszym niż wcześniej oznajmiła:

— Spalę jedną po drugiej, każdą kartę, która będzie leżała na ziemi. Same je tworzyłyście. Łatwo to wyczuć. Nie byłoby wam szkoda miesięcy ciężkiej pracy?

Znów odpowiedziała jej cisza, wzrok pełen nienawiści i zdeterminowanie, by wyprowadzić ją z równowagi, by dokuczyć jej, by okazać jej swoją pogardę. „No cóż” — pomyślała wiedźma i jej skojarzenia uciekły w kierunku Nielekarza. — „Lepsi od tych dwóch traktowali mnie gorzej. Im nie uda się wbić mnie w poczucie niższości”.

Spoglądając im prosto w oczy, uniosła dłoń. Nie odliczała, nie powtarzała ostrzeżeń, nie nalegała, by jej słuchały. Szacunku nie zdobywa się prośbami, strachu nie wzbudza się uprzejmością. Pstryknęła palcami, uwolniła jednocześnie potężny ładunek mocy skupiony na pierwszej z brzegu karcie. Energia wprawiała cząsteczki, z których składał się kartonik, w drganie. Temperatura błyskawicznie podniosła się, pojawił się dym, chwilę potem — ogień. Dziewczyny zbladły, ale dalej stały sztywno. Wiedźma poruszyła dłonią, jakby chciała coś lekko przesunąć, i kolejny kartonik buchnął ogniem. Przy trzeciej karcie księżniczki zaczęły pośpiesznie zbierać resztę. Wiedźma po raz kolejny przesunęła dłoń i trzecia karta zaczęła płonąć.

— Przecież je zbieramy! — krzyknęła wróżąca stojąca wcześniej po prawej.

— A ja nie mówiłam, że przestanę je palić tylko dlatego, że się ruszycie. Powiedziałam, że spalę każdą, która pozostanie na ziemi.

— To nie fair! — jęknęła ta druga, rzucając się do zgarniania i ratowania jak największej liczby kart.

— Życie nie jest fair, dorośli też nie. Przywyknijcie. Im szybciej, tym lepiej.

Czysta nienawiść zalśniła w aurze dziewczyn. Alicja bez najmniejszych wyrzutów sumienia po raz kolejny przesunęła ogień na kartę.

— Ty idiotko! Bez kart…

— ...na nic ci się nie przydamy!

Wzruszyła ramionami, gdy podpalała następny kartonik.

— Na waszym miejscu bardziej bym się tym martwiła. Bezużyteczne będziecie mi jedynie wadzić, a wtedy mogę być jeszcze mniej przyjemna.

— Zapłacisz nam…

— …za każdą krzywdę.

Alicja zignorowała tę groźbę lub raczej nic na nią nie odpowiedziała. Chwilę później jednak pięć kart zapłonęło naraz. Nie musiała mówić dlaczego. Bliźniaczki skończyły zbierać wszystkie pozostałe kartoniki, po czym ukryły je głęboko w fałdach swoich sukieneczek i bez słowa spojrzały na wiedźmę.

— Tak lepiej — odpowiedziała kobieta, znów sprawdzając czas. — Dużo lepiej.

***

Cień spojrzał na zegarek. Mieścili się w wyznaczonym czasie. Odwrócił się w stronę Rosjanina i wskazał mu kierunek, w którym teraz mieli iść. Została jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia. Jedna. Nagle coś za nimi spadło i stłukło się. Wystraszony mężczyzna odwrócił się na pięcie, by sprawdzić, o co chodzi. Wazon. Jeden z ich kompanii zombi wpadł na stolik z wazonem. Trudno. Jedna pęknięta skorupa nikomu nie zaszkodzi.

— Mało się nie zesrałem ze strachu — szepnął mu Michaił.

— Ja sram ze strachu, patrząc na tych, którzy za nami idą. To pieprzone wojsko potępionych. Jak z jakiegoś horroru. Tępe spojrzenie, karne wykonywanie każdego polecenia, żadnych pytań, żadnych wątpliwości… Gdybyśmy weszli do jakiejś tajnej bazy wojskowej i zgarnęli tak najlepszych komandosów, to moglibyśmy podbić świat.

— Dlatego ja się nawet nie oglądam. Nie mów mi o tym. Nie chcę w ogóle o takich sprawach myśleć. Do tej pory miałem na kozetce ministrów i szychy państwa płaczące jak dzieci, opowiadające mi o tym, że w dzieciństwie nie dostali od wujka cukierka. Raz przyjąłem dziewczynę, którą zgwałcił kolega ze studiów. Wiesz co? Nie spodobało mi się słuchanie o tym wszystkim. Wyprowadziłem ją z depresji, ale odesłałem szybko do kolegi. Wygodne i spokojne życie. To kurwa ceniłem sobie najbardziej.

Cień roześmiał się na całe gardło. Wygodne i spokojne życie. O tak, to pozostanie już tylko w sferze ich marzeń.

— Przy Al raczej możesz o tym zapomnieć.

— Domyśliłem się. Będę się masturbował, myśląc o moim dawnym życiu.

— I dochodził na wspomnienie kontroli, jaką nad nim miałeś.

— Żebyś, kurwa, wiedział.

Zaśmiali się cicho, potem umilkli. Żartowali, wiedząc, niestety, że tak właśnie będzie. Przemierzali kolejne puste korytarze i wspominali to, co zostawili za sobą. Michaił bliski był płaczu. Cień czuł jedynie chłód. Jeśli jemu będzie czegoś brakować, to marzeń o domu. Koniec. Na pewno nie tego, kim był ani jak żył. Właściwie gdy teraz zaczął się nad tym zastanawiać, to do głowy przyszła mu jedna, pocieszająca myśl — nie stracił właściwie nic. Nawet własnego imienia ani trochę mu nie brakowało.

— Nie wchodźcie w lewy korytarz. — Dobiegł nagle głos z głośników rozmontowanych pod sufitem. — Prawy, potem znów prawy i środkowe drzwi.

Skinęli jednocześnie głowami, potem szybko zmienili obrany kurs. Nie pytali, nie dociekali. Nim weszli do tego budynku, wiedźma kazała im zapamiętać jedno: byli całością. Na co dzień mogli mieć imiona i własne zdania, ale w czasie tego typu zadań stawali się jednym, pieprzonym organizmem. Mieli na sobie polegać, mieli sobie ufać, mieli współpracować. Jeśli nie posłuchają… No cóż. Nie dodała nic więcej, ale nikt nie planował sprawdzać, jakie okropności dla nich przygotowała. Sposób, w jaki zbudziła Amelię, okazał się wystarczającym ostrzeżeniem.

***

Sky spojrzała na zegarek, a zaraz po niej zrobiła to Amelia. Żadna z nich nie odezwała się słowem, choć obie wiedziały, że trzeba się pospieszyć. Roboty było sporo, a czas gonił.

Francuska sprawdziła ostatnie nagrania, zniszczyła dyski z zapisanymi danymi, wyłączyła ostatnie kamery. Wszystkie poza jedną. Sztab specjalistów oczyści obraz, a wtedy ujrzy kobietę z najczarniejszych koszmarów zabierającą ze sobą narodowy skarb Norwegii. Cień zapewniał, że to wystarczy. Oby się nie mylił.

— Zbieramy się — powiedziała Amelia, odwracając się w kierunku Sky.

— Muszę nadać wam oficjalne pseudonimy — oznajmiła spokojnie niska kobieta. Amelia stanęła jak wryta. O czym do cholery ta mała wesz mówiła?

— Posłuchaj, teraz to…

— Nie — odpowiedziała spokojnie piromanka na pytanie, którego tamta nawet nie zdążyła

jeszcze zadać. — Idź przodem. Polecenie z samej góry.

Amelia zawahała się, ale ostatecznie ruszyła przed siebie. Instrukcje były jasne. Nie zamierzała ich ignorować, choć osobiście wątpiła, by faktycznie Alicja wydała jakiekolwiek rozkazy Sky. No trudno. Najwyżej tamta będzie się tłumaczyć sama.


Chwilę po tym, jak Amelia opuściła kontrolkę, Sky skupiła całą swoją uwagę na konsolecie znajdującej się bezpośrednio przed nią. Alicja powiedziała, że się uda. Nie wierzyła jej ani trochę, ale bardzo chciała udowodnić tej kretynce olewającej ją ostatnio, że nie jest wszechwiedząca. Kazać jej jechać taki kawał w towarzystwie pieprzonej, nawiedzonej Gizelki-Eklerki, niczego nie wytłumaczyć, zrobić awanturę o małą popijawę, zostawić w szpitalu… Złość nagle zaczęła wypełniać ją po brzegi szybko zmieniała się w niekontrolowaną furię. Jak śmie tak ją traktować? A do tego ta cała reszta kretynów, którzy myślą, że są od niej lepsi! Spali im te uśmieszki i…

— Oj! — krzyknęła, odskakując, gdy ogień buchnął na całego. — Kurwa.

Pożar trawił wszystko na swej drodze. Był nie do zatrzymania, nie do opanowania, bo nie podsycało go nic poza czystą nienawiścią, a tego nie dało się ugasić wodą ani piaskiem. Sky o tym wiedziała i wiedziała też coś innego. Że ta cholerna kretynka i ten przystojny pajac, co wiecznie za nią łaził, znów mieli rację. Boże, jak ona tego nienawidziła! Gdy tylko ta myśl wykwitła w jej umyśle, niczym pąk trującego kwiatu, ogień zaczął szaleć jeszcze bardziej. Sky zrozumiała, że jeśli nie chce wyjść z tego wszystkiego, wyglądając jak pieczony na rożnie kurczak, to pora się stąd zabierać. I to szybko.

***

Bliźniaczki spojrzały na siebie wściekłe. Wiedziały, że to wszystko odbędzie się w mniej więcej taki sposób, ale… Ale wiedzieć a wierzyć to dwie zupełnie inne rzeczy. Pozwalały, ba! Domagały się przez całe życia rozpieszczania, zabiegania o ich względy, wielbienia i wręcz ubóstwiania. Kochały to. Nie oznaczało to jednocześnie, że nie potrafiły pracować ciężko. W końcu nie istniały lepsze od nich w stawianiu kart ani nie było drugiej talii Czerwonego Smoka czy Niebieskiego Smoka. To też przecież o czymś świadczyło. Były talentami najwyższego stopnia, jednymi z silniejszych pośród całej trzynastki, a tymczasem traktowano je jak zwykłe bachory. Czysta nienawiść zagościła w ich dwóch bliźniaczych sercach.

— Pewnego dnia zapłacisz…

— …za każdą spaloną kartę i każde złe słowo…

— …które wypowiedziałaś, patrząc nam w oczy.

Słysząc tę beznadziejną groźbę, wiedźma zaśmiała się i sięgnęła po paczkę papierosów.

Zszokowane bliźniaczki nie omieszkały krzyknąć jednocześnie:

— Chyba nie będziesz przy nas palić?!

Alicja nic im na to nie odpowiedziała. Zwyczajnie zapaliła papierosa i zaciągnęła się nim porządnie. Jedna z sióstr spojrzała drugiej prosto w oczy. Komandosi, wyszeptała bezgłośnie, a druga z zimnym uśmiechem satysfakcji skinęło lekko głową. Dokładnie w tej samej chwili z budynku wyszła dwójka nieznanych im mężczyzn, a za nimi… Dziewczęta krzyknęły, przerażone nie na żarty. Oto za dwójką obcych szła armia komandosów i ochroniarzy, ale w oczach żadnego z nich nie majaczył nawet cień własnej myśli.

— Coście im zrobili?! — krzyknęły, nie wierząc własnym oczom.

— To samo, co zrobię wam, jeśli zirytujecie mnie jeszcze raz — obiecała chłodno wiedźma.

Chciały jej nie wierzyć, ale było to trudne, podczas gdy patrzyły na dowód jej mocy. Ta kobieta nie mogła być człowiekiem, pomyślały, łapiąc się delikatnie za dłonie i przytulając do siebie. Ona była diabłem wcielonym.

W chwili, gdy spanikowane bliźniaczki nie były zdolne nawet się poruszyć, mężczyźni podprowadzili komandosów bliżej centrum wielkiego sadu i usadzili w równym kole twarzami na zewnątrz. Wiedźma obeszła koło, recytując wcześniej przygotowaną przemowę. Zahipnotyzowani mężczyźni trwali obojętni na zewnętrzny świat. Nagle jedno z okien na parterze eksplodowało, a z wnętrza pomieszczenia wydobyły się jęzory ognia. Alicja uśmiechnęła się z zimną satysfakcją, ale nie powiedziała ani słowa. Wiadomość będzie aż nadto czytelna. Nawet skończony głupiec powinien być w stanie ją zrozumieć, a tylko na tym jej zależało.

Skończyła obchodzić krąg, podeszła do blondyna, powiedziała coś cicho do niego, a on wydał komendy w swoim rodzimym języku, którego bliźniaczki nie znały. Mężczyźni jednocześnie zaczęli nucić i kołysać się, jakby byli w jakimś przedziwnym transie. Gdy dziewczyną wydawało się już, że gorzej być nie może, do grupy szaleńców dołączyły dwie kobiety. Jedna wyglądająca jak modelka, a druga — jak najczystsza esencja złośliwości.

— Załatwione — poinformowały obie jednocześnie.

Wiedźma z zadowoleniem podziękowała wszystkim za ciężką pracę. Bliźniaczki spojrzały na skalę zniszczeń, jakie ich otaczały, spojrzały na chaos, jaki ogarnął ich wspaniały, uporządkowany świat i zrozumiały, że oto mają przed sobą bandę emanującą czystą potrzebą destrukcji. Zniknęła gdzieś złość. Rozwiała się, nim zdołały zachować choćby jej część we własnych sercach. Zniknęła też chęć buntu. Pozostało jedynie pragnienie. Niezrozumiałe, obce, zupełnie irracjonalne, a jednocześnie obezwładniająco silne pragnienie przynależności.

— Oto nasza rodzina — szepnęły jednocześnie, nie kryjąc ani przerażenia, ani fascynacji. — Jedziemy do domu.

Potrzebujemy busa albo lepszej organizacji

Od akcji wykradzenia bliźniaczek ze strzeżonej posiadłości minął jeden dzień, który wiedźmie wydawał się prawdziwą wiecznością. Jeden dzień i niekończąca się droga powrotna do domu. Alicja myślała o tym, pijąc kawę w jednej z licznych restauracji lotniska. Pozostali poszli każde w swoją stronę i nie ubolewała nad tym ani trochę. Była samotnikiem. Potrzebowała od czasu do czasu ciszy, a ostatnio miała jej niewiele. Doceniła tę chwilę i delektowała się nią najlepiej, jak tylko potrafiła. Wspaniała, błoga, niezobowiązująca samotność w tłumie. Jak za starych czasów, za którymi już tak bardzo tęskniła.

Spuściła swój umysł ze smyczy, pozwoliła myślom płynąć bez ograniczeń. Skojarzenia, dygresje, przeskoki w dowolnym kierunku — wszystko to przyjmowała z szeroko otwartymi ramionami. Odkrywała meandry własnej psychiki, pozwalała sobie na analizę samej siebie i ani trochę się nie zdziwiła, gdy w odmętach chaosu ujrzała twarz Nielekarza. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając tamtą jedną, jedyną noc. Oddałaby wiele, by móc przeżyć ją jeszcze raz. Nawet jeśli to zwykłe kłamstwo i nawet jeśli to tylko jego marny awatar… Przynajmniej była w czyichś ramionach — i to ramionach, które jej nie oceniały, choć znały ją najlepiej.

Słabość. To słowo pojawiło się chwilę później. Była słaba we własnej sile. Polegała na zdolnościach niedostępnych dla innych, wykorzystywała talent, ale nie umysł. Wiedziała, że wiele z tego, co osiągnęła, osiągnęłaby również dzięki użyciu mózgu i lepszej organizacji. Moc jednak uzależniała — i to uzależniała w sposób najbardziej podstępny, bo mamiła brakiem ograniczeń. Na szczęście dla wiedźmy arogancja nie szła w parze z megalomanią, choć — prawdę powiedziawszy –tylko dlatego, że byli obok niej Nielekarz i Lis z Lalką. Każde z nich, gdyby zechciało, starłoby ją w proch. Świadomość tego miała zbawienny wpływ na Alicję. Niemal tak zbawienny, jak wspomnienie dawnej nauczycielki.


Ociekająca krwią, paląca obojętnie papierosa, spokojna. Patrzyła na tę, którą kiedyś była Alicja, jakby miała przed sobą upośledzone dziecko.

— Wyrzuty sumienia? — powtórzyła, nie kryjąc zdziwienia. — Pytasz mnie o wyrzuty sumienia? Wśród setek ciał zakwiliło dziecko. Jakimś cudem matka zdołała je osłonić — padając, martwa, ukryła je pod własną piersią dość długo, by przeżyło.

Boży Intelekt spojrzała w stronę, z której dochodził płacz.

— Zabiłam dziś sto czterdzieści osiem osób i nie jest to nawet odsetek tego, co mam przed sobą. Zabiłam kobiety, starców i dzieci. Na twoich oczach. Przemyśl swoje pytanie.

Przemyślała i zadała je ponownie, zdeterminowana, by uzyskać odpowiedź, lecz ta jak zwykle okazała się inna od spodziewanej.

— Sumienie. Co moje sumienie miałoby ocenić? Jeśli hodujesz stado i jedna z twoich owiec jest chora, nie zaryzykujesz epidemii i pomoru tylko dlatego, że do tej jednej już się przywiązałaś. Choć właściwie, gdy tak na ciebie patrzę, to ty byś zaryzykowała. Dlatego to ja jestem pasterzem, a ty owcą. Świat nie patrzy na walory moralne, a na użyteczność. Los, przydzielając role, nie bierze pod uwagę marzeń, a realne możliwości. To, co ty widzisz, to śmierć i ból. To, co ignorujesz, to widok stojących tuż obok nas dusz. Dusz gotowych do przejścia, gotowych do zaznania spokoju. Ty widzisz okaleczone, marne powłoki, ja zaś spoglądam na to, co w tych pokrowcach zostało ukryte: dusze gotowe do dalszej drogi. Chcesz mnie oceniać? Proszę bardzo. Nakarmiłabyś cały świat w tydzień, a potem patrzyła, jak wszyscy konają z głodu. Zrobiłabyś to tylko po to, by zabić głos własnego sumienia.

— Być może nie dostrzegam szerszego kontekstu, ale zbiór prawd uniwersalnych…

— Nie istnieje. Pogódź się z tym, a nauczysz się władać otaczającym cię światem — odpowiedziała kobieta, dopalając papierosa.

Po tych słowach spopieliła niedopałka i przeszła kilka kroków. Uniosła nogę i opuściła ją, miażdżąc ciało drobnej kobiety. Dziecko więcej nie zapłakało. Nikt więcej nie wydał z siebie żadnego głosu w tej martwej dolinie.


Alicja zamrugała i upiła kolejny łyk kawy. Przepłacona, ale dobra. Przynajmniej tyle. Na horyzoncie pojawiła się Sky. Wiedźma bez słowa wyjęła kartę kredytową i podała zbliżającej się piromance.

— Na koncie mam trzy tysiące. PIN to data twojego urodzenia. Jeśli przekroczysz tę kwotę, sprzedam twoją nerkę.

— Dzięki! — odpowiedziała niższa kobieta. Zupełnie nie przejęła się usłyszaną groźbą. W końcu miała zakupy do zrobienia.

Wiedźma westchnęła cicho. Wiele by dała za możliwość cofnięcia czasu. Nie, nie po to, by cokolwiek zmienić, ale po to, by pewnych rzeczy doznać jeszcze raz. Gdyby tylko mogła ponownie zjeść obiad z Heleną i Walerym, albo pomóc Grzegorzowi naprawić samochód… Nawet ból łamanych kości i widmo żółtego kartonika wydawały się ceną umiarkowanie wysoką za możliwość docenienia tamtego ciepła.

Marcel.

Potrząsnęła głową, uśmiechając się ze smutkiem. Ciekawe, co powiedziałby Marcel, gdyby ją teraz zobaczył. Czy byłby przerażony? A może dumny? Powinna wiedzieć, że to bez znaczenia, ale nie umiała się w tej kwestii oszukać. To miało znaczenie. Zawsze miało. Dla niej samej.

Zobaczyła zbliżającego się Cienia. Z daleka spytał gestem, czy może się przysiąść. Niechętnie skinęła głową. Dopiła kawę, więc zamówili po jeszcze jednej i rogaliki do tego. Mężczyzna milczał, nim stolik obok nie został zwolniony — dzięki temu mogli spokojnie porozmawiać.

— Będzie nas więcej — powiedział, zastanawiając się, jak ubrać w słowa własne troski.

Niepotrzebnie się wysilał. Alicja wiedziała, do czego zmierza, i rozumiała problem, jaki chciał z nią omówić. Sama też już zdała sobie z niego sprawę.

— Będzie nas trzynaścioro plus bezużyteczny talent i nieobliczalna, opętana puszka Pandory. Przemieszczanie się zacznie stanowić problem.

— Chcesz kupić busa? — zażartował cicho.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 70.2