E-book
14.7
drukowana A5
44.53
Trzynaście rozdziałów magii

Bezpłatny fragment - Trzynaście rozdziałów magii


5
Objętość:
197 str.
ISBN:
978-83-8221-196-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 44.53

Dla wszystkich z bolącą duszą.

1. Zagubiona

Było mi zimno i niewygodnie. Poczułam, coś mokrego na twarzy i całym ciele. Ocknęłam się, a kiedy otworzyłam oczy wiedziałam, że wydarzyło się coś bardzo złego. Wokół mnie, wysoko wznosiły się grube konary czarnych drzew. Zupełnie, jakby chciały przytłoczyć mnie swoją obecnością, jakby chciały mnie zadeptać. Ciemne chmury przesłoniły ich korony. Jęknęłam, gdy kolejne krople ulewy spadły na mnie. Bolał mnie każdy skrawek ciała, a wszystkie mięśnie paliły tak, jakbym ostatnie godziny spędziła na intensywnych ćwiczeniach. Albo walce. Zadrżałam na samą myśl o tym, co mogło się ze mną dziać przez ostatnie godziny. Z wysiłkiem spróbowałam podnieść się z mokrego mchu. Sztywne palce ślizgały się po błocie i po konarze jednego z drzew, o które się wsparłam. Gdy tylko stanęłam na nogi, zaraz przed oczami pojawiły się mroczki. Tylko nie to! Objęłam drzewo chcąc jak najdłużej utrzymać się na nogach. Miałam wrażenie, że głowa za chwilę eksploduje mi z bólu.

Spróbowałam przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Pamiętałam tylko, że ktoś zatrzymał się obok mnie i zapytał o drogę, a kiedy zbliżyłam się do samochodu złapał za szyję, przycisnął chusteczkę do ust i nosa. Dalej w pamięci zionęła ogromna dziura.

— Gdzie ja do cholery jestem?! — krzyknęłam, a dźwięk zniknął gdzieś w kroplach deszczu.

Sprawdziłam kieszenie i z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam przy sobie już nic. Wszystkie pieniądze i dokumenty zniknęły. Nawet nie liczyłam na to, że w pobliżu będzie mój plecak, a mimo to zaczęłam rozglądać się dookoła.

Wiedziałam, że powoli zaczyna ogarniać mnie panika. Musiałam nad nią w jakiś sposób zapanować. Wzięłam głęboki wdech, a wtedy ból żeber powalił mnie na kolana. Wbiłam palce w mokrą ziemię i łapczywie łykałam powietrze. Zaczęłam głośno kaszleć. Krew chlusnęła z moich ust i połączyła się z deszczem, sączyła się teraz cienkim strumieniem w głąb lasu. Łzy spływały po policzkach, nie mogłam już dłużej powstrzymywać przerażenia, które w tej właśnie chwili ogarnęło mnie całą.

— Muszę dotrzeć do ludzi. — wyszeptałam do siebie.

Wzięłam kilka płytkich oddechów, przy których żebra nie bolały aż tak bardzo. Czy mam jakieś złamania? Nerwowo sprawdziłam stan wszystkich kości. Kończyny wydawały się być całe, co do innych części ciała nie była pewna. Potrzebuję lekarza i to jak najszybciej!

Powoli się podniosłam zaciskając zęby z bólu, a kiedy przylgnęłam do drzewa rozejrzałam się. Promyk nadziei wewnątrz mnie delikatnie zaiskrzył, kiedy niedaleko zobaczyłam przerwę w drzewach. Liczyłam na to, że jest to droga, albo chociaż jakaś ścieżka. Założyłam na głowę mokry już kaptur i odgarnęłam włosy z czoła. Ostrożnie stawiałam każdy krok, nie ufałam swoim nogom, ani tym bardziej leśnej ziemi.

Robiło się coraz ciemniej, a deszcz w zaskakującym tempie zmieniał się w ulewę. Zastygłam w bezruchu, kiedy mignął przede mną cień. Serce chciało wyrwać się z piersi, a nogi zrobiły się miękkie, jak z waty. Przypomniałam sobie wszystkie znane mi straszne filmy, kiedy to morderca bawi się ze swoją ofiarą. Goni ją, udając, że nie może jej złapać przez co ofiara odzyskuje nadzieję, aż nagle zza najbliższego zakrętu wyskakuje oprawca, który wbija jej nóż prosto w serce.

Minęło kilka dobrych minut, a ja wciąż stałam w jednym miejscu. Wiedziałam, że muszę się ruszyć. Krzyczałam do siebie w myślach, że nie mogę tak stać w bezruchu, że mimo przerażenia, które krąży w moich żyłach muszę iść. Wmawiałam sobie, że to tylko cienie próbują wywołać we mnie coraz większy strach. Mimo dotkliwego zimna czułam pot spływający strużkami po czole. Zmusiłam w końcu nogi do posłuszeństwa, a las z każdym krokiem stawał się groźniejszy. Konary drzew zdawały się wyciągać po mnie długie ramiona chcąc mnie opleść, by wciągnąć w ciemną dziurę. Tysiące cieni obserwowały mnie i tylko czekały na mój upadek.

Droga, która była coraz bliżej stała się wybawieniem od mrocznego lasu. Poczułam ulgę, kiedy postawiłam stopę na mokrym asfalcie. Przez chwilę zastanawiałam się, w którą stronę mam dalej iść. Coś wewnątrz mnie pociągnęło mnie na północ, jak odczytałam z mchu porastającego drzewa. Muszę znaleźć jakieś schronienie, a najlepiej komisariat policji i lekarza.

Szłam błotnistym poboczem drogi, co chwila zerkając w stronę lasu. Miałam wrażenie, że nagle ktoś lub coś z niego wyskoczy i rzuci się na mnie. Szum deszczu zagłuszył by każdego, kto mógłby się do mnie podkraść. Co chwila odwracałam się za siebie w obawie, że jestem śledzona. Resztki zdrowego rozsądku, który we mnie pozostał, próbowały przekonać mnie, że skoro żyję to znak, że ktoś sobie odpuścił. Zgoda, zrobił mi coś zapewne niewyobrażalnie złego, ale porzucił w lesie. Może liczył na to, że skonam. Tylko dlaczego sam nie dokończył dzieła? Nie obawiał się, że ktoś mógłby kiedyś odnaleźć moje ciało i zawiadomić władze? A może właśnie liczył na rozgłos?

— Przestań — szepnęłam do samej siebie próbując uspokoić myśli i wyobraźnię, która pokazywała mi już moje martwe ciało w trumnie.

Matka zapewne kupiłaby nową sukienkę na taką okazję. Ułożyłaby czarne loki tak, by idealnie spływały po ramionach. Srebrny wisior z bursztynem w kształcie łzy spocząłby na jej szyi i dumnie się prezentował. Ojciec założyłby garnitur, który zakładał na wszystkie wielkie wydarzenia. Zapiąłby zegarek na nadgarstku z ponurą miną. Może ukradkiem uroniłby łzę lub dwie, szybko otarłby je wierzchem dłoni. Po pięknej przemowie trwającej zdecydowanie zbyt długo i mówiącej, jak dobrym człowiekiem byłam i jak wszyscy będą za mną tęsknić, schowaliby mnie w drewnianej trumnie, w czarnym dole. Rodzice rzuciliby czerwone róże, które opadłyby z głuchym stuknięciem w wieko, przecież nie zbrudziliby sobie rąk symboliczną garścią ziemi.

Poczułam, jak łzy wymieszały się z kroplami deszczu spływającymi po mojej twarzy. Zacisnęłam dłonie w pięści i mimo bólu, który tkwił w każdym zakamarku mojego ciała przyspieszyłam kroku. Liczyłam na przejeżdżający samochód, który zbawiennie zatrzymałby się i zabrał mnie z tego okropnego miejsca. Jednak nie było się co łudzić. Droga nie wydawała się zbyt często uczęszczana, w przeciwnym razie, już ktoś by tędy przejechał. Szłam dalej i dalej. A przed sobą widziałam tylko ścianę deszczu, który wzmagał na sile. Grzmot przeszył powietrze, a błyskawica z trzaskiem rozdarła niebo. Skuliłam się, ale wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Musiałam znaleźć jakieś schronienie i miałam nadzieję, że ktoś będzie miał na tyle dobre serce, że przygarnie chociaż na chwilę zagubioną, bez grosza przy duszy w zakrwawionych i podartych ubraniach dziewczynę. Zaciskając zęby pokonałam kolejny zakręt. Przy wcześniejszych tliła się we mnie nadzieja, że oto wyjdę i zobaczę rząd domów, które będą ciągnęły do siebie ciepłymi światłami. Do tej pory nic się nie wydarzyło, a ja coraz bardziej odczuwałam zmęczenie i ból. Chciałam usiąść, odpocząć choć na chwilę. Ilekroć o tym myślałam, patrzyłam w gęsty las i zmuszałam nogi do dalszej wędrówki. Miałam wrażenie, że minęły wieki, od kiedy weszłam na drogę i bałam się, że będę tułać się tak bez końca.

Zamarłam.

W oddali jasno paliły się światła zielonych neonów zachęcając podróżnych do środka prostym napisem „BAR”.

Fatamorgana. To nie może być realne.

I przecząc swoim myślom niemal biegiem ruszyłam w stronę budynku. Nie zważałam na ból, ani na deszcz, czy grzmoty. Wiatr przybrał na sile i niemal popchnął mnie w stronę, w którą zmierzałam. Jak na skrzydłach dopadłam drzwi i zawahałam się. Co jeśli w środku jest ktoś, kto mnie porwał i zrobił to wszystko? Przełknęłam głośno ślinę i spróbowałam uspokoić drżenie rąk. Muszę skorzystać z tej szansy. Do diabła! Przecież nawet nie wiem gdzie jestem i nikt inny oprócz ludzi środku nie może mi w tej chwili pomóc. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi.

Przyjemne ciepło przylgnęło do mnie. Przez chwilę zbierałam w sobie odwagę, by podnieść głowę i rozejrzeć się, cisza w pomieszczeniu dodała mi otuchy.

Przy żadnym ze stolików nikt nie siedział, a ja odetchnęłam z ulgą. Niepewnie podeszłam do potężnego mężczyzny, który stał za barem i wycierał szklankę białą szmatką. Każdy mięsień drgał przy tej czynności, jakby musiał powstrzymywać się, by nie użyć za dużej siły. Dopiero po chwili podniósł wzrok znad szkła i spojrzał na mnie szarymi oczami. Odniosłam wrażenie, że te oczy widziały o wiele więcej niż jestem sobie w stanie wyobrazić. Zobaczyłam w nich współczucie, zrozumienie i gdzieś głęboko skrywany ból. Zacisnął mocniej kwadratową szczękę i odłożył na bok szklankę.

— Co podać? — spytał.

— Nie wiem — szepnęłam i przełknęłam ogromną gulę w gardle powstrzymując się od płaczu. Dopiero teraz poczułam, jak strach i ból wdarł się w moją duszę. — Nie mam pieniędzy — dodałam i spuściłam wzrok.

— Poczekaj chwilę — zniknął za drzwiami prawdopodobnie prowadzącymi na zaplecze.

Zadrżałam. Cała byłam przemoczona i mimo ciepła w barze, zaczęłam odczuwać chłód i coraz silniejsze zmęczenie. Wiedziałam, że muszę mieć się na baczności. Postanowiłam rozejrzeć się po pomieszczeniu, by w razie czego móc szybko uciec. Znając otoczenie znacznie łatwiej jest przetrwać. Westchnęłam. Moje zaufanie do ludzi zmalało, a może już całkowicie zanikło?

Dostrzegłam detale świadczące o dawnej świetności lokalu. Wytarta, drewniana podłoga już dawno zasłużyła na odnowienie, a tapeta w kolorze ciemnego wina miejscami zaczęła odłazić od ścian. Przesunęłam dłonią po kilku drewnianych ozdobach. Z pewnością musiał wyrzeźbić je ktoś o wielkim talencie. Nie byłam do końca pewna co przedstawiają. Przywodziły na myśl głowy demonów. Ostre zęby, wystające języki zdobiły każdą ze ścian. Ciekawe czy wiązała się z tym jakaś głębsza historia, czy był to tylko wymysł artysty. Nad barem wisiał obraz przedstawiający drastyczną scenę wojny. Nie była to walka między ludźmi, lecz między aniołami, demonami i duchami. Zobaczyłam na nim kilka aniołów zmieniających się z białych istot w mroczne, przeklęte duchy. Czułam jak cała scena zaczyna się dziać, niemal słyszałam krzyki i błyskawice. Byłam jak zahipnotyzowana, malowidło prawie mnie w siebie wciągnęło.

— Napij się, trochę ciebie rozgrzeje — głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia.

Kiwnęłam głową i wzięłam łyk gorącej herbaty z miodem i cytryną. Przyjemne ciepło powoli zaczęło rozchodzić się wewnątrz mnie. Mężczyzna okrył mnie ręcznikiem i przez chwilę wpatrywał się we mnie. Wiedziałam, że nad czymś się zastanawia. Odwróciłam wzrok nie mogąc znieść tego, jak bardzo on sam próbował rozczytać moją duszę na wylot, tymi wszystkowiedzącymi oczami. Poczekał aż wypiję herbatę do końca, dopiero wtedy się odezwał.

— Słuchaj, możesz się tu zatrzymać na jakiś czas. Potrzebuję pomocy w barze, mogłabyś sobie trochę dorobić — jego uśmiech wydał mi się niesamowicie szczery.

Spojrzałam na mężczyznę próbując odgadnąć jego zamiary. Czy był życzliwy? Czy raczej próbował dokończyć to, co sam zaczął. Może to wszystko było jednym wielkim planem i grą? Porzucił mnie w lesie licząc na to, że trafię jakimś cudem do tego baru

i będzie mógł zaproponować mi fałszywą pomoc. Dokończy swe dzieło. Cholera! Przecież nie mógł wiedzieć, że pójdę akurat w tę stronę, że nikt nie będzie przejeżdżał drogą i nie trafię na nikogo innego. Prawda była taka, że oto ktoś wyciąga do mnie pomocną dłoń, a ja w swojej nowej paranoi chcę ją odtrącić. Potrzebuję schronienia i pieniędzy, choćby po to, by dotrzeć do najbliższego komisariatu. Szalejąca burza na zewnątrz zachęcała do przyjęcia propozycji, ale lampka z tyłu głowy za nic nie chciała zgasnąć. Obiecałam sobie, że będę ostrożna.

— Przydałby mi się nocleg i jakaś kasa — powiedziałam niepewnie wciąż zastanawiając się, czy dobrze robię.

— Świetnie, w takim razie chodź za mną. Na górze będziesz miała pokój. Czasem śpią tu też inni goście, ale to się rzadko zdarza.

Schody zaskrzypiały, kiedy po nich wchodziliśmy. Piętro budynku było w jeszcze gorszym stanie niż parter. Ściany były obdrapane i ubrudzone czerwoną farbą. Upiorne wrażenie potęgowało światło żarówki, która jako jedyna oświetlała korytarz. Minęliśmy kilka pokoi i zatrzymaliśmy się przy ostatnich drzwiach. Barman wyjął z kieszeni klucz i usłyszałam głośny mechanizm zamka. Zawiasy zaskrzypiały i ukazał się niewielki pokój z podwójnym łóżkiem, małym biurkiem pod oknem i drewnianym krzesłem przysuniętym do niego. W kącie stała niewielka szafa.

— Nie są to może fantastyczne warunki, ale może odpoczniesz chociaż trochę i się ogrzejesz. W pokoju masz też łazienkę. Weź kąpiel, a ja poszukam jakichś suchych ubrań dla ciebie — przez chwilę przyglądał mi się uważniej — i przyniosę apteczkę.

— Dziękuję — szepnęłam cicho, nie wiedząc, co więcej mogę powiedzieć.

— Nie ma za co — odparł odwracając się i za chwilę zniknął na schodach.

Przekroczyłam próg pokoju, w którym panował straszny zaduch. Otworzyłam okno na całą szerokość i dopiero teraz zorientowałam się, że z tyłu baru znajduje się cmentarz. Wzięłam głęboki wdech i nagle przy jednym z grobów coś się poruszyło. Wytężyłam wzrok na tyle, na ile pozwalały mi strugi deszczu. Koniec, oszalałam! Oficjalnie jestem wariatką widzącą wszędzie ludzkie cienie i porywaczy. Przydałby mi się psycholog, a może to już etap, gdzie powinien wkroczyć psychiatra? Głos w głowie krzyczał, że powinnam zasłonić okno i schować się w najciaśniejszym kącie, jednak nie zrobiłam tego i uparcie wgapiałam się w miejsce przy grobie. Po chwili wyłonił się zarys ludzkiej postaci. Miałam wrażenie, że patrzy wprost na mnie. Przeszyło mnie dziwnego rodzaju otępienie, nie mogłam oderwać wzroku od nieznanego cienia. Zupełnie tak, jakby ten ktoś nie chciał mnie puścić, jakby ciągnął mnie do siebie każdą cząstką. Wreszcie postać zniknęła a ja uwolniłam się z uścisku dziwnej mocy. Serce waliło chcąc wyrwać się z mojej piersi. Wytarłam spocone dłonie w i tak już mokre spodnie. Zdecydowanie powinnam odpocząć.

***

Łazienka była nieduża, za to mieściła wannę, co wywołało promienny uśmiech na mojej twarzy. Nalałam do niej gorącej wody i w międzyczasie spojrzałam w lustro, a to co zobaczyłam nie było mną. Grudki ziemi pomieszane z zaschniętą krwią i łzami tworzyły koszmarną karykaturę. Zacisnęłam zęby i przemyłam twarz wodą. Dopiero teraz ukazał się ogromny siniak pod okiem i kilka skaleczeń. Pewnie niektóre z nich pojawiły się w trakcie mojej wędrówki. Wzięłam głęboki wdech, ale tym razem to nie pomogło. Wbiłam zęby w ręcznik, tym samym tłumiąc krzyk cierpienia, który wstrząsnął moim ciałem. Łzy spłynęły potężnym strumieniem, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Dlaczego coś takiego musiało się przytrafić właśnie mnie? Dlaczego trafiło na mnie? To nie było w porządku! Kto był zdolny do czegoś takiego?! Tylko jakiś totalny świr!

Po kilku długich minutach szloch przerodził się w ciche łkanie. Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Zaczęłam żałować, że nie umarłam. Mógł mnie dobić i zakopać w tym okropnym lesie. Nie musiałabym teraz znosić tego całego bólu i cierpienia! Wzięłam kilka głębokich wdechów i wytarłam nos w papier. Zrzuciłam z siebie mokre i brudne ubrania, a kiedy zanurzyłam się ciepłej wodzie poczułam ukojenie, które dało odpoczynek nie tylko obolałym mięśniom, ale również mojemu umysłowi. Przetarłam oczy i zaczęłam dokładnie badać każdy skrawek skóry. Niemal nie było miejsca, którego kolor nie przypominałby sino-fioletowego nieba. Zacisnęłam zęby, poczułam ogromny przypływ nienawiści do tego, kto mi to zrobił. Pragnęłam sprawiedliwości, chciałam, by dorwała go policja. Ktoś powinien go zacząć szukać. Uświadomiłam sobie, że mogło być ze mną o wiele gorzej. Siniaki w końcu zejdą i jedyny ślad jaki pozostanie to wielki uraz psychiczny.

Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam zobaczyłam siedzącą przede mną nagą kobietę. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle a ciało odmówiło posłuszeństwa. Rozchyliła nogi, a jej dłoń błądziła po kobiecości. Uśmiechnęła się i przesunęła językiem po śnieżnobiałych zębach. Wyciągnęła rękę w stronę drzwi, a mój wzrok podążył za tym ruchem. W drzwiach stał barman całkowicie nagi. Podszedł do kobiety i połączył się z nią długim namiętnym pocałunkiem. Wyciągnął ją z wanny i posadził na swoim nabrzmiałym członku.

Tego było już za wiele! Spróbowałam krzyknąć i zachłysnęłam się zimną wodą. Mój otępiały umysł powrócił do rzeczywistości. W łazience byłam sama.

— Co to było, do cholery?! — krzyknęłam i szybko wyskoczyłam z wanny. Chyba już całkowicie zaczynałam tracić rozum.

Kiedy się wytarłam i owinęłam ręcznikiem, spojrzałam w lustro nad umywalką. Ze skaleczeń powoli sączyła się krew, a niektóre z nich już zdążyły się zasklepić. Przełknęłam głośno ślinę i wróciłam do pokoju. Niemal podskoczyłam ze strachu, kiedy spostrzegłam barmana siedzącego na łóżku z apteczką. Drżące dłonie zacisnęłam w pięści i podeszłam do niego. Poczułam się niezręcznie, kiedy usiadłam obok. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. W głowie pojawiła się scena z łazienki, a ja siłą próbowałam ją wypchnąć z umysłu. Może to był tylko dziwaczny sen? Organizm jasno próbował mi przekazać informację, że jest przemęczony, a ja to ignorowałam zbyt długo i oto są tego skutki.

— Musiałaś mieć ciężki dzień — stwierdził przemywając mi skaleczenia. — Kto ci to zrobił?

— Nie wiem. — wyznałam i przez chwilę wahałam się, czy powinnam o tym mówić obcemu mężczyźnie. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała złożyć wyznania na policji, więc dobrze byłoby móc zrzucić ten przeraźliwy ciężar z ramion. Nawet jeśli nie do końca wiedziałam czy mogę zaufać temu człowiekowi. — Pojechałam do Jastrzębiej Góry na wakacje, a kiedy byłam już niedaleko hotelu, w którym miałam zarezerwowany pokój, zatrzymał się koło mnie samochód. Kierowca spytał o drogę, ale nie znałam miasta. Chciałam mu o tym powiedzieć, gdy nagle złapał mnie mocno za szyję i przycisnął do twarzy jakąś szmatę — słowa wypływały ze mnie w szybkim tempie, przerwałam na chwilę, by złapać głębszy oddech i powstrzymać łzy. Dopiero kiedy byłam pewna, że opanowałam gulę w gardle zaczęłam mówić dalej. — Potem była tylko ciemność. Ocknęłam się w lesie i nie miałam przy sobie niczego, ani portfela, ani dokumentów, nic. Pozostały mi tylko rany i te siniaki.

Obserwowałam reakcję barmana na moje słowa. Liczyłam, że może uda się wyczytać z jego twarzy czy miał cokolwiek wspólnego z porwaniem mnie i katowaniem. Jednak jedyne co zobaczyłam to żal i smutek, których ciężkie nuty pobrzmiewały w jego głosie.

— Przykro mi, że spotkało cię coś takiego i cieszę się, że mogę ci w jakiś sposób pomóc — zmarszczył brwi w zamyśleniu. — A właśnie, bo nie spytałem wcześniej, jak się nazywasz?

— Liliana Ambrozjak, a ty to..?

— Aleksander, ale śmiało możesz mówić mi Aleks — uśmiechnął się do mnie ciepło, a mnie zastanowiło dlaczego nie podał swojego nazwiska. — Przyniosłem kilka koszulek i spodnie dresowe. Powinny być w miarę dobre. Pozwolisz, że wezmę twoje ubranie,

a na jutro będzie już czyste i suche?

— Tak, dziękuję — odwzajemniłam uśmiech, jednak w mojej głowie wciąż wisiał intymny obraz Aleksandra i nieznanej mi kobiety.

— Chyba już lepiej nie będzie — wyznał barman chowając wodę utlenioną i zbierając zużyte gaziki. — Spróbuj odpocząć, a jutro zapraszam na śniadanie i wtedy pogadamy o twojej pracy.

— Jeszcze raz dziękuję za pomoc. W tych czasach twój gatunek niemal jest na wyginięciu.

— Nawet nie wiesz jak bardzo — odparł kierując się w stronę drzwi. — Śpij dobrze.

— Dobranoc — odpowiedziałam i przez chwilę słuchałam skrzypiącej podłogi w korytarzu i starych, drewnianych stopni, po których schodził Aleksander. Dopiero wtedy podniosłam się i zamknęłam drzwi na klucz, tak na wszelki wypadek.

Zadrżałam, kiedy mocniejszy podmuch wiatru wpadł do pokoju. Nie miałam zamiaru zamykać okna, nie chciałam czuć się jak w klatce. Poza tym liczyłam na to, że chłodne powietrze pomoże mi zasnąć. Usiadłam na łóżku i kiedy już założyłam na siebie za dużą koszulkę, wpatrzyłam się gdzieś w przestrzeń. Co teraz będzie? Czy jestem tu bezpieczna? Pytania zaczęły zalewać moją zmęczoną głowę i wątpiłam, by była jakakolwiek szansa na to, że wkrótce znajdę na nie odpowiedź. Ze zbolałym umysłem wsunęłam się pod kołdrę i zamknęłam oczy. Spróbowałam uspokoić oddech i skupić się tylko na kroplach deszczu opadających na parapet. Liczyłam na to, że staną się one moją kołysanką, która odpędzi złe myśli i przywiedzie do mnie sen. Poczułam przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele, z którym nie chciałam walczyć i wbrew wszelkim obawom, że już nigdy więcej nie uda mi się zasnąć, odpłynęłam.

2. Pierwsza krew

Promienie słońca delikatnie musnęły moją twarz, a ja przetarłam oczy. Serce mocniej mi zabiło i przez chwilę poczułam, jak adrenalina, na samo wspomnienie wczorajszego dnia, wpija się w mój organizm. Wzięłam głęboki wdech i z ulgą stwierdziłam, że jestem w miarę bezpieczna, w suchej i ciepłej pościeli. Gdy już uspokoiłam oddech, a ręce przestały mi drżeć przeciągnęłam się i podniosłam z łóżka. Ból spowodowany ogromną ilością siniaków już dawał o sobie znać. Zamarzyłam o tabletce przeciwbólowej, może znajdę coś na zapleczu. Na razie musiałam jednak zignorować ból. Na pocieszenie postanowiłam wziąć ciepły prysznic. Już idąc do łazienki zobaczyłam swoje ubrania ułożone na biurku. Były czyste, suche i pachniały nieskazitelną świeżością. Zatrzymałam się w pół kroku, kiedy przypomniałam sobie, że drzwi zamykałam na klucz. Widocznie Aleksander miał zapasowy. Musiał wejść kiedy spałam, mógł mi zrobić wszystko, a on tylko zostawił czyste ubrania. Może nie mam powodów, by obawiać się tego faceta. A jednak nie mogłam wyłączyć tej czerwonej lampki z tyłu głowy.

— Żyję — szepnęłam do siebie i przyjrzałam się swojemu odbiciu. — Mogło być o wiele gorzej.

Pozwoliłam sobie na odrobinę relaksu w ciepłych strumieniach wody. Spróbowałam nie myśleć o niczym nieprzyjemnym, co w obecnej sytuacji było dość trudne do wykonania. Wystarczyła tylko chwila nieuwagi i już moje myśli wracały na nieprzyjemne tematy. Powinnam powiadomić policję o całym zajściu. Dlaczego nie zrobiłam tego wczoraj? Dzisiaj nie ma zbyt wielu dowodów oprócz śladów na moim ciele. Nie ma już brudnych ubrań, nie ma świadków. Cholera! Czyżbym była aż tak naiwna?! Zacisnęłam ze złości zęby. Trzeba było iść dalej, a nie zatrzymywać się w tym barze. Muszę znaleźć telefon, albo samochód, zwiać stąd jak najszybciej i jak najdalej. Oparłam się o zimne płytki i spróbowałam powstrzymać łzy nabiegające do mych oczu. Wiedziałam, że w końcu pęknę i będę musiała wypłakać cały ten stres i złość, która we mnie krążyła. Dlaczego by nie zrobić tego akurat teraz? Otarłam wierzchem dłoni pierwszą kroplę z policzka i z trudem stłumiłam szloch. Musiałam wziąć się w garść. Nie mogę dać po sobie nic poznać. Oblałam się zimną wodą i szybko wytarłam ręcznikiem.

Kiedy spojrzałam w lustro myjąc zęby, znów mignęła mi postać kobiety z wczorajszego snu.

— Tylko spokojnie, to twoja wyobraźnia płata figle — szepnęłam do siebie próbując uspokoić oddech, ale na wszelki wypadek pospiesznie wróciłam do pokoju.

Miałam wrażenie, że już zawsze wchodząc do łazienki będę miała ten dziwny obraz przed oczami.

Zakładając na siebie wyprane ubrania zerknęłam jeszcze w stronę okna z widokiem na cmentarz. W świetle słońca krople rosy i wczorajszego deszczu skrzyły się na grobach, jednak po zakapturzonej postaci z wczoraj nie było śladu. Kiedy zamykałam okno kątem oka zauważyłam, jak jakiś cień przesuwa się między grobami. Cholera jasna! Nie dość mam już zszargane nerwy? Chyba naprawdę skończę w szpitalu psychiatrycznym.

Usiadłam na podłodze próbując zebrać myśli. Nie mogę przecież podskakiwać na widok najmniejszej zmiany światła w otoczeniu. Tylko jak mam nad tym zapanować? Jestem sama. Jak zwykle, kiedy wszystko się wali jestem sama. Chyba taka już definicja tragedii. Kiedy dzieje się źle, pozostajesz sam, jak palec. A nawet jeśli pojawi się ktoś obok, to tylko po to, by cieszyć się twoim nieszczęściem.

Wiedziałam, że muszę przez to wszystko przejść.

Sama.

Jęknęłam, kiedy się podnosiłam. Ból stawał się coraz wyraźniejszy, może przez to, że adrenalina znikała z mojego organizmu. Powoli dotarłam do drzwi, a później do schodów. Każdy stopień stał się udręką dla mojego ciała. Z kolejnym krokiem miałam wrażenie, że mięśnie się rozrywają. Z twarzą wykrzywioną bólem podeszłam do barmana, który już stał na swoim stanowisku. Gestem dłoni wskazał miejsce naprzeciwko.

— Ciężka noc? — spytał widząc moją obolałą minę.

— Można tak powiedzieć. Masz może coś przeciwbólowego?

— Mam, ale najpierw musisz coś zjeść. Przed chwilą zrobiłem jajecznicę na bekonie — już miał zniknąć za drzwiami zaplecza, gdy zatrzymał się na chwilę. — Kawy, herbaty?

— Herbaty. Może ci pomogę?

— Jeśli chcesz, to chodź.

Zaplecze było sporym pomieszczeniem, w którym znalazło się miejsce na gotowanie, a nawet na jakiś odpoczynek dla pracowników. Pod jedną ze ścian stał całkiem stary fotel. Jego bordowe obicie było widocznie wytarte od częstego siadania. Mimo niedużej ilości szafek i innych sprzętów kuchennych, widać było, że wszystko ma tu swoje miejsce. Barman pokazał mi, gdzie co się znajduje. Jedyne czego nie zdradził to zawartości skrzyni stojącej zaraz przy tylnym wyjściu, zamkniętej na kłódkę. Nie chciałam być wścibska, ani niemiła, wiec postanowiłam na razie o to nie pytać. Może trzymał tam swoje osobiste rzeczy.

Kiedy czajnik wydał dźwięk kliknięcia, oznajmiając tym samym zagotowanie wody, zalałam wrzątkiem herbatę i wróciliśmy za bar. A właściwie to Aleksander wrócił do polerowania szkła, a ja usiadłam naprzeciwko i zajęłam się jedzeniem.

— O której zaczynam pracę? — spytałam między szybkimi kęsami.

— O dwudziestej pierwszej. Spora ilość gości schodzi się w głównie w piątki, więc dzisiaj będzie trochę roboty.

— Zaraz — prawie zadławiłam się jajecznicą. — Jest piątek?! W Jastrzębiej Górze byłam w poniedziałek! Co się ze mną działo przez ten czas?!

— Tak, mamy piątek — wbił wzrok gdzieś ponad moje ramię nie chcąc patrzeć mi w oczy. — Wczoraj nie chciałem ci tego mówić, ale jesteśmy spory kawałek od miejsca, w którym miałaś spędzić wakacje — jego głos ścichł do ledwo słyszalnego szeptu, zupełnie tak, jakby znał mnie od dawna i nie chciał krzywdzić jeszcze bardziej.

— To znaczy? — ponagliłam go do konkretnej odpowiedzi.

— Jesteśmy niedaleko Świnoujścia — w końcu spojrzał na mnie. — Miejscowość nazywa się Grudrzewo. Jest tu kilka domów postawionych co parę kilometrów. Mamy też cmentarz, co zapewne zdążyłaś zauważyć i jeden bar, w którym właśnie siedzisz.

Zatkało mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Ktoś mnie porwał, bogowie raczą wiedzieć co mi zrobił, a potem porzucił właśnie tutaj. Zakręciło mi się w głowie i chwyciłam się blatu. Potrzebowałam chwili ciszy i spokoju. Muszę wszystko sobie poukładać, muszę znaleźć odpowiedzi na miliony pytań kłębiących się w mojej głowie. Co działo się ze mną przez cały ten czas? Skąd te siniaki i ból w ciele? Dlaczego jestem kilkaset kilometrów od Jastrzębiej Góry? Momentalnie straciłam apetyt, co ostentacyjnie pokazałam odsuwając od siebie talerz z resztkami jajecznicy.

— Będę na pewno przed dwudziestą. Musze się przejść — oznajmiłam a barman tylko kiwnął głową.

Widać było, że jest przejęty moją sprawą. Nie wiedziałam tylko dlaczego tak go to wszystko dotyka. W zasadzie to już nic nie wiedziałam. Z jednej strony byłam przerażona tym, że zostałam ze wszystkim sama. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Dodatkowo znalazłam się w starym barze z obcym facetem na jakimś totalnym zadupiu! Z drugiej jednak strony czułam ogromną ulgę, że w ogóle żyję i trafiłam na kogoś, kto w jakimś stopniu chce mi pomóc.

Kiedy znalazłam się przed budynkiem poczułam, jak orzeźwiające powietrze odrobinę mnie cuci. Skierowałam swoje kroki w stronę cmentarza, tam nikt nie powinien mi przeszkodzić. Nie wiem czy widok grobów pomoże mi w powrocie do lepszej formy, ale lepsze to niż powrót w niezbadane ścieżki lasu.

Powietrze nie było tak ciepłe, jak zapowiadało to słońce na niebie. To nawet lepiej, będę mogła w spokoju i bez tragicznego upału pomyśleć. Kiedy znalazłam się przed bramą ozdobioną miejscami czerwoną rdzą, pojawiło się we mnie uczucie, którego nie umiałam nazwać. Było to coś na kształt strachu i jednoczesnego podniecenia. Skarciłam się w duchu. Przecież to tylko stary cmentarz, nie ma czego się bać, ani tym bardziej niczym podniecać. Ogrodzenie i same groby niemal błagały o jakąkolwiek renowację, a trawa i rosnące gdzieniegdzie krzewy i drzewa zdawały się walczyć z ingerencją człowieka w naturę. Powoli zaczęłam kluczyć wydeptanymi ścieżkami między grobami, co jakiś czas przystając i czytając nazwiska osób leżących w ziemi. Zauważyłam, że większość grobów nie była od lat sprzątana, a w dużej mierze leżały tu osoby, które zmarły w roku 1856. Widocznie już tutaj nikogo nie chowano.

Wzięłam głęboki wdech, gdy w głowie zobaczyłam tak dobrze znany mi grób jedynej osoby, której na mnie zależało. Co tydzień zostawiałam na nim białą różę i ze łzami w oczach opowiadałam o tym, co mnie spotkało. Chwila, w której uświadomiłam sobie, że gdybym zginęła już nigdy bym się tam nie znalazła była niezwykła. Może i nie odwiedziłabym ukochanego grobu, ani nie przeszła żwirowaną aleją, po której obu stronach rosły dęby. Nie zaszeleściłyby liście zrzucone przez wiatr, nie zaćwierkałby żaden ptak, ani wiewiórka nie przecięłaby mi drogi. Zniknęłabym i być może spotkałabym się z babcią już po drugiej stronie. Na tę myśl uśmiechnęłam się do siebie. Cudownie byłoby móc znów ją zobaczyć, usłyszeć ciepły głos, spojrzeć w szare oczy tak pełne miłości i zrozumienia.

Zastanowiłam się co takiego, by mogła powiedzieć w mojej obecnej sytuacji. Pewnie coś w rodzaju „Nie przejmuj się niczym, najważniejsze, że żyjesz. Wszystko się w końcu ułoży.” Zaparzyłaby owocowej herbaty i poczęstowała miodowcem, który był ulubionym ciastem całej rodziny. I trudno było się dziwić, miodowo-piernikowe blaty przekładane budyniowo-miodowym kremem i oblane polewą czekoladową potrafiły zawrócić w głowie. Niemal poczułam w ustach smak tego ciasta całkowicie rozpływając się we wspomnieniu, kiedy ostatni raz go jadłam, gdy spostrzegłam, że przy jednym z grobów siedzi zakapturzona postać.

Zamrugałam kilka razy, by upewnić się, że to nie jest wytwór mojej wyobraźni, ani cień rzucony przez drzewo. Poczułam, jak moje serce zaczęło szybciej bić i starając się je opanować skierowałam się w tamtą stronę. Ręce zaczęły mi drżeć i pocić się. Na siłę spróbowałam uspokoić oddech. Nic to nie dało. Nie wiem dlaczego tak bardzo pragnęłam zbliżyć się do tego kogoś. Czułam, jak mnie do tej osoby ciągnie jakaś niewyobrażalna siła. Chciałam dowiedzieć się kim jest i dlaczego wytworzyła się taka nić między nami. Czy też czuje to samo względem mnie? Czy już kompletnie postradałam zmysły i całkowicie przestałam odczytywać ludzkie emocje? A może nie tylko już nie umiem odczytywać emocji, ale również nie widzę rzeczywistości taką, jaka faktycznie jest?

Dość! Muszę przestać nazywać siebie psychiczną i sprowadzać wszystko do możliwej choroby.

Nigdy nie miałam problemu z odczytywaniem ludzi i ich emocji. Zdziwiłabym się, gdybym nagle utraciła tę zdolność. Kiedy widziałam jakiegoś człowieka od razu odgadywałam jaki jest. Wiedziałam, czy zdradzał żonę, bił się z kumplami, czy może był zbyt wrażliwy, by żyć w normalnym świecie. Potrafiłam szybko odczytać każdą cechę charakteru i wykorzystać to w relacjach z tą osobą. Dzięki temu łatwo nawiązywałam kontakty z ludźmi, a przyjaźnie były na wyciągnięcie ręki. Mimo wszystko nie sięgałam po to. Nie chciałam być sztuczna, nie podlizywałam się nikomu. Może właśnie dlatego tak często zmieniałam pracę, a grono tak zwanych przyjaciół dość mocno się zawężało. Ludzie nie lubią szczerości, a ja nie umiałam i nie chciałam udawać kogoś kim nie jestem.

Stawiając każdy krok starałam się robić jak najmniej hałasu, choć i tak podejrzewałam, że raczej średnio mi to wychodzi. Ciężko zachować ciszę, kiedy pod butami szurają pierwsze liście zrzucone przez wrześniowy wiatr.

— Usiądź koło mnie — głos należał do młodej kobiety, której twarz skryta była w kapturze długiego, czarnego płaszcza.

Zdziwił mnie fakt, że jest tak bezpośrednia. W zasadzie to sama nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie zaproszenia do wspólnego siedzenia przy grobie. Jednak coś kazało mi usiąść i bez słowa zajęłam miejsce obok. Zaczęłam wpatrywać się w grób przed nami, na którym widniał wyryty napis:


Ira,

Co głosem zgładziła tysiąc wojsk czarnych,

Co klątwą pogrzebała w ziemiach ich twardych,

Niech przeniesie się w krainy miłości,

Niech spotka nas w swej kolejnej przyszłości.

1800 — 1940


Osoba, której ciało spoczywa w grobie miała sto czterdzieści lat. Niesamowite! Jak to w ogóle możliwe? Słyszałam o podobnych przypadkach, gdzie ludzie żyli po sto dwadzieścia lat, ale zazwyczaj były to jakieś odległe kraje. Czy jest możliwe, żeby spoczywał tutaj ktoś, kto żył tak długo? A jeśli tak, to kim była ta osoba? Może kimś ważnym dla tej dziewczyny skoro przyszła tutaj. Pewnie to jakaś prababka, a może ktoś jeszcze dalszy. Postanowiłam na razie nie poruszać tego tematu.

Miło jest czasem posiedzieć z kimś w ciszy i chyba właśnie tego potrzebowałam w tej chwili. Uspokoiło mnie to, mimo, iż była to dla mnie obca osoba. Poczułam jak mój oddech wraca do normalnego rytmu, a emocje powoli się uspokajają. To chyba czar tego miejsca, gdzie czas nie ma już znaczenia, gdzie jesteśmy w stanie dostrzec wszystko co było i co będzie z nami. Niektóre rzeczy po prostu nie mają najmniejszego sensu na cmentarzu. Nie myśli się o problemach. Człowiek wpada w pewnego rodzaju zadumę i zastanawia się czy dobrze przeżył życie, by móc na koniec powiedzieć, że zrobił wszystko, co tylko mógł zrobić, by poprawić ludzkość. Chciałabym powiedzieć kiedyś, że jestem gotowa na spotkanie ze śmiercią. Zawsze sądziłam, że mogłabym odejść tu i teraz, ale po ostatnich wydarzeniach zrozumiałam, że nie byłam na to gotowa, nawet w najmniejszym stopniu.

— Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam — przerwała moje rozmyślania kobieta obok. — Na długo tu zostaniesz?

— Może dlatego, że nigdy wcześniej mnie tu nie było — odpowiedziałam niezbyt miło. — Wybacz, miałam ciężkie chwile — zreflektowałam się. Przecież to nie jej wina, że działo się ze mną nie wiadomo co, pewnie chciała być uprzejma. — Sama nie wiem jak długo. Na razie podjęłam się pomocy w barze, żeby móc trochę dorobić. Jestem Liliana, a ty? — wyciągnęłam w jej stronę dłoń.

— Rozumiem — odparła i przez chwilę miałam wrażenie, że waha się nad odpowiedzią –Jaśmina.

Kiedy uścisnęłam jej dłoń poczułam jak jej dłoń delikatnie raziła mnie prądem. Przypominało to raczej miłe łaskotanie, niż mocne porażenie. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego. Zafascynowało mnie to, a kiedy już miałam spytać, jak możliwe jest coś takiego, ugryzłam się w język. A co jeśli to tylko moja wyobraźnia? Wezmą mnie za szaleńca i wsadzą do szpitala psychiatrycznego. Czy ja wcześniej nie obiecałam sobie, że nie będę uważać siebie za osobę chorą psychicznie?

Dziewczyna zaraz jednak puściła moją dłoń, tym samym wyrywając mnie z rozmyślania o moim zdrowym rozsądku. Zaraz zdjęła też kaptur i ukazała różowo-blond włosy, ścięte na boba. Wreszcie mogłam również dostrzec jej przejrzyste, błękitne oczy, które obramowane były ciemnym i mrocznym makijażem. Poczułam dziwne ukłucie, jakby to wszystko się już kiedyś działo, jakby cała ta sytuacja okazała się tylko powtórką z przeszłości. Może w poprzednim wcieleniu się spotkałyśmy? Może to jej uroda cudownie mnie omamiła. Twarz miała w kształcie serca, a kości policzkowe wyraźnie zarysowane. Kształtne usta podkreśliła czerwoną matową szminką. Poczułam się przy niej jak jakiś łazęga i to, o czym kilka godzin wcześniej nie pomyślałam wróciło ze zdwojoną siłą. Miałam poobdzierane ubrania, co prawda czyste, ale niestety przeszły swoje. Długie włosy najpewniej zostały już dawno rozczochrane przez delikatny wiatr, dodatkowo nie posiadałam żadnych kosmetyków, żeby móc się umalować. Przez chwilę było mi głupio i niekomfortowo, zaraz jednak te uczucia ustąpiły miejsca wcześniejszemu relaksowi. Przeszłam najprawdopodobniej przez piekło i przeżyłam, co prawda z poobijanym ciałem i obdrapaną twarzą, ale jednak przeżyłam. Dlaczego więc miałabym się teraz przejmować swoim wyglądem?

Spojrzałam gdzieś w dal, gdzie granica cmentarza kończyła się i zaczynał gęsty las. Tam promienie słońca ustępowały grubym konarom drzew pogrążając krajobraz w ciemności. Pozwoliłam swoim myślom płynąć swobodnie, nie zatrzymując się na żadnej z nich, co niestety sprowadziło mnie w rzeczywistość. Powinnam zawiadomić policję, pójść do lekarza a nie spokojnie siedzieć na cmentarzu. Wzięłam głęboki wdech, na co Jaśmina jakby się ożywiła i spojrzała pytająco.

— Macie tu komisariat policji? — spytałam niby od niechcenia, próbując nie wpatrywać się w nią tak usilnie.

— Nie. Chcesz coś zgłosić? Najbliższy jest jakieś osiemdziesiąt kilometrów stąd — jej głos stał się teraz suchy i wyprany z emocji.

— Już sama nie wiem czy to dobry pomysł– szepnęłam bardziej do siebie, szkoda, że dopiero teraz zainteresowałam się władzami. Może powinnam to wszystko zgłosić od razu, kiedy tylko odzyskałam przytomność. Tylko jak do licha ciężkiego miałam to zrobić? Może Aleksander posiadał komórkę? Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? To pewnie przez szok, jaki wywołało we mnie to wszystko. — Wątpię, by wzięli mnie na poważnie. Pewnie by uznali, że naćpałam się czegoś i nie ogarnęłam rzeczywistości — spróbowałam zażartować jednocześnie ciesząc się, że dziewczyna nie zadaje pytań i pozwala, bym to ja powiedziała tyle, ile chcę. Nie wiem czy zniosłabym opowiadanie tej historii i przeżywanie wszystkiego na nowo. Chyba z natury nie była wścibska, a może widać było po mnie, że nie chcę wnikać w szczegóły? Tak czy inaczej byłam jej za to wdzięczna. — Mieszkasz niedaleko?

— Tak, w tamtym lesie — wskazała dłonią kierunek, w który tak usilnie się wcześniej wpatrywałam. — Muszę już iść, ale pewnie jeszcze się spotkamy.

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, dziewczyna pobiegła w stronę, którą wcześniej wskazała. Wzięłam głęboki wdech i pomyślałam, że była dosyć dziwna.

Z jednej strony zdawała się być tylko wytworem wyobraźni, jakby mój umysł coś sobie ubzdurał i próbował radzić sobie ze stresem właśnie ukazując mi taką postać. Z drugiej jednak strony coś ciągnęło mnie do tej dziewczyny, jakaś niewidzialna siła, coś niemal magicznego. Miałam nieodparte wrażenie, że poznałam ją z jakiegoś konkretnego powodu. Wiedziałam, że jest w niej coś niezwykłego, coś czego większość ludzi by nie zauważyła. Jednak nie umiałam tego nazwać. Nie dało się tego ubrać w żadne słowa.

Chwilę jeszcze spędziłam siedząc na ławce i zastanawiając się, co teraz powinnam zrobić. Koniecznie muszę spytać Aleksandra czy posiada telefon. Tylko co ja mam powiedzieć, jak już dodzwonię się na policję? Może lepiej byłoby pojechać i zgłosić coś takiego osobiście? Czy wzięliby to za głupi dowcip? Albo gorzej, uznaliby, że naćpałam się czegoś i nie wiedziałam, co się dokoła mnie dzieje, sprawdzą krew. A jeśli ten, kto mnie porywał faktycznie czymś mnie faszerował? Przecież to nienormalne, żebym nie pamiętała co działo się ze mną przez cztery dni. Może chociaż zadzwonię po jakiegoś lekarza? Przyjedzie, sprawdzi czy wszystko w porządku, czy jest czym się martwić. Ważyłam myśli próbując znaleźć sensowne rozwiązanie tej sytuacji, ale do niczego mnie to nie doprowadziło. Mój umysł był jak splątany przez kota kawałek włóczki, w którym nie było, ani początku, ani końca.

Muszę zająć czymś głowę nim całkowicie oszaleję. Podniosłam się z ławki i skierowałam swoje powolne kroki w stronę baru. Może uda mi się pomóc Aleksandrowi w czymś, zanim napłyną goście. Dobrze byłoby zająć mięśnie, w końcu to najbardziej rozluźnia umysł. Na samą myśl o jakimkolwiek wysiłku uśmiechnęłam się szeroko, kompletnie nie zauważając pod sobą głębokiego dołu.

— Cholera jasna! — krzyknęłam, kiedy wpadłam do dziury w ziemi.

Przez chwilę łapałam oddech i sprawdzałam czy jestem cała. Na szczęście byłam. Dlaczego na cmentarzu znajdował się w żaden sposób niezabezpieczony dół? Po prostu pięknie, czy świat się na mnie uwziął? A może ktoś rzucił na mnie klątwę? Niewiele myśląc spróbowałam się wydostać. Niestety ziemia była zbyt mokra i osuwała się z każdą próbą wejścia po niej na górę. Krzyknęłam głośno z wściekłości. Zacisnęłam zęby i mimo wszystko nie poddałam się we wspinaniu po mokrych grudach czarnej gleby. Jeszcze kilka centymetrów dzieliło mnie od wolności. Poczułam mocny uścisk na przedramieniu i spojrzałam w górę.

Zostałam wyciągnięta z grobu!

— Wszystko w porządku? — spytał Aleksander — Usłyszałem krzyk i przybiegłem jak najszybciej.

— Tak, wszystko gra — odparłam próbując otrzepać się z ziemi, co sprawiło tylko, że jeszcze bardziej się nią umazałam. — Co to za dziura?

— Dziś odbędzie się pogrzeb jednego z mieszkańców — odparł barman. — Powinienem cię uprzedzić, że możesz natknąć się na gotowy dół do pochowania trumny.

— Nic się nie stało — uśmiechnęłam się nerwowo. — Dziękuję za pomoc.

Ten odwzajemnił uśmiech i puścił mnie przodem w stronę baru. Tym razem uważnie patrzyłam pod nogi, by nie wpaść w żadną niespodziewaną dziurę. Ciekawe czy już zostanie tak, że ilekroć coś mi się przytrafi to Aleksander zjawi się i jak gdyby nigdy nic po prostu wyciągnie pomocną dłoń.

***

Bar zapełniał się niezwykle szybko. Robiło się coraz głośniej, słychać było śmiech i rozmowy, a poprzez te dźwięki przebijało się pobrzękiwanie szkła. Większość gości zamawiała przeróżnego rodzaju piwa, czasem tylko prosząc o czystą, albo mocnego drinka. Aleksander w trakcie obsługiwania klientów podawał jasne instrukcje co do proporcji alkoholowych napojów. Na szczęście nie były to wydumane drinki, proste, dwu lub trzy składnikowe receptury. Przeciskałam się pomiędzy tłumem próbując zobaczyć coś poprzez smugi dymu, jednak gdy tylko to mi się udawało, ktoś obok zapalał kolejnego papierosa.

Zdziwiło mnie to, że pojawiło się tak dużo ludzi. Nigdy bym nie przypuszczała, że może być ich aż tylu. Zwłaszcza, że ruch na drodze i brak w okolicy żywego ducha, oprócz Aleksandra i Jaśminy, nie zwiastowały takiego poruszenia w barze. Ciekawe czy są to mieszkańcy również okolicznych wsi i miejscowości. Obiecałam sobie, że spytam o to Aleksandra, jak będzie wolniejsza chwila.

Klucząc między stolikami poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w talii i mocno ściskają. Zacisnęłam zęby próbując się uspokoić, nie spodziewając się tego, że ktoś posadzi mnie sobie na kolanach. Zadziałałam instynktownie i chwyciłam pierwszą lepszą rzecz leżącą najbliżej mnie i wbiłam osobnikowi prosto w głowę. Niestety okazało się, iż ową rzeczą był ciężki, metalowy świecznik. Dziwne, nie widziałam, żeby wcześniej tutaj stał.

Nastała cisza przerywana tylko dźwiękami rockowej muzyki płynącymi z głośników. Oczy wszystkich zebranych skierowały się prosto na mnie i nieprzytomnego mężczyznę, na którym nadal siedziałam. Nie byłam w stanie nic zrobić oprócz zaciskania palców na zimnym metalu zbroczonym krwią. Kolec przeznaczony do trzymania świecy był teraz głęboko osadzony w czaszce mężczyzny. Zaschło mi w gardle i zakręciło się w głowie. Zszokowana wpatrywałam się w swoje dłonie, których nie byłam w stanie rozluźnić.

— Na co się gapicie? Wynocha! — odezwał się gdzieś z najciemniejszego rogu sali głos, na dźwięk którego przebiegł mi dreszcz po karku.

Stuknęły o posadzkę ciężkie buty, zbliżały się. Ludzie zaczęli pospiesznie wychodzić. Zostało tylko kilka osób w długich, czarnych płaszczach. Jedna z postaci zdjęła kaptur i uśmiechnęła się szeroko do mnie. Wyciągnęła rękę i pomogła wstać z kolan martwego już klienta baru.

— Dajcie jej rumu, jest w szoku — usłyszałam znajomy głos — Zaraz ci przejdzie, kochanie.

— Jaśmina? — spytałam jeszcze otumaniona wydarzeniami sprzed chwili — Ja nie chciałam, nie wiem, co we mnie wstąpiło… — nerwowo zaczęłam wszystko wyjaśniać.

— Cicho już. Przecież wszystko jest dobrze — dotknęła dłonią mój policzek, a ja na nowo poczułam to dziwne mrowienie. — Masz, wypij to teraz.

— Jak to dobrze? Przecież zabiłam człowieka! — wykrzyczałam i jednym haustem wypiłam szklankę rumu. — Co teraz będzie…? — zadrżałam na samą myśl o konsekwencjach, które mnie spotkają.

— Trzeba go pochować, a potem posprzątać tutaj — głos dziewczyny był aż nazbyt spokojny. — Aleks pokaże ci jak to zrobić.

Zdezorientowana podeszłam do barmana, który zaprowadził mnie na zaplecze i rzucił w moją stronę łopatę wyjętą ze skrzyni. Zacisnęłam mocno palce na smukłym trzonie drewna i udałam się na cmentarz, wraz z Aleksandrem, który niósł bezwładne ciało. Zatrzymaliśmy się przy dziurze, w którą nie tak dawno wpadłam. Barman rzucił ciało do dołu, a ja mocniej wciągnęłam powietrze.

— Mówiłeś, że będzie pogrzeb — szepnęłam cicho próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło.

— I oto jest — odpowiedział tylko i odszedł.

Zabrałam się do przysypywania ciała ziemią, a w mojej głowie zaczęły kłębić się pytania i czarne myśli. Dlaczego nikt nie przejął się moim czynem? Skąd wiedzieli, że będzie potrzebny dół na ciało? Kim są ci wszyscy ludzie i dlaczego nikt nie wezwał policji?

W co ja się właściwie wpakowałam? Z deszczu pod rynnę. Może jednak są to moi porywacze, którzy urządzili sobie niezłą zabawę moim kosztem. A co, jeśli umarłam i tak wygląda piekło? Po dłoniach spływał mi pot, ale mimo to mocno trzymałam łopatę i zasypywałam ciało czarną ziemią. Jestem mordercą. Kiedy to sobie uświadomiłam zamarłam na kilka sekund. Powinnam ponieść konsekwencje tego czynu, odbyć karę. Może to ukoiłoby moje rozwrzeszczane sumienie.

— Świetne wakacje — szepnęłam do siebie i zmusiłam się do wbicia po raz kolejny łopaty w ziemię.

— Jeszcze się ubawisz — uśmiechnęła się do mnie Jaśmina, na której widok omal nie dostałam zawału.

— Zawsze tak się skradasz? — syknęłam ze złością.

Wzruszyła ramionami nic nie odpowiadając i oparła się o drzewo, a ja wróciłam do zasypywania grobu. Wiedziałam, że mnie obserwuje dlatego nie przerywałam zakopywania mogiły. Jednak moje myśli wciąż krążyły daleko od samego zadania. Coś tu jest nie w porządku. Powinni wezwać policję, ja bym trafiła za kraty, a oni nie musieliby odpowiadać za współudział w zbrodni. Ciekawe czy byłoby to odebrane, jako zabójstwo w afekcie. Może ci ludzie sami coś ukrywają i nie chcą, żeby władze ich znalazły, żeby znalazł ich ktokolwiek. Z jednej strony czułam, że muszę się jak najszybciej stąd wynieść, ale z drugiej coś sprawiało, że chciałam tu jeszcze zostać i wszystkiego się dowiedzieć, odkryć każdy sekret.

Zamknęłam na chwilę oczy łapiąc głębszy oddech. Mocniej ścisnęłam łopatę i potrząsnęłam głową próbując wyrzucić z siebie sprzeczne uczucia. Muszę się jakoś opanować. Ale jak mam to zrobić? W moich myślach brzmiał oskarżycielski głos krzyczący, że jestem mordercą. Otarłam z czoła pot i choć niewiele to dało, poczułam się odrobinę lepiej. Przecież nadal żyję i nawet jeśli oni mają coś na sumieniu, to nie próbują się mnie pozbyć. Wręcz przeciwnie, pomagają mi ukryć dowody zbrodni. Przynajmniej na razie. Muszę tylko zagrać w ich grę, a istnieje szansa, że to wszystko przetrwam.

— Ładnie. Robiłaś już to kiedyś? — spytała Jaśmina pokazując ten rodzaj uśmiechu, po którym przebiegają dreszcze na plecach, a ja spojrzałam na nią z wyrzutem. — Och, żartowałam tylko. Chodź, napijemy się, uspokoisz nerwy — puściła mi oczko.

Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę baru. Moją głowę znowu zalała fala pytań. Jednak najważniejsze z nich odbiły się echem od ścian czaszki i wypełniły mnie całą. Co oni zamierzają ze mną zrobić? Czy mnie zabiją? A może to tylko kwestia czasu, kiedy postanowią wydać mnie policji? Dopiero teraz dotarło do mnie, że mogłam zabić kogoś, kogo szanowali, kto był dla nich jakimś autorytetem. Powinnam dostać nagrodę za największą głupotę na świecie i braku panowania nad emocjami. Przecież nie mogę trafić do więzienia na resztę życia! Zadrżałam, a po moim ciele spłynął lodowaty pot.

— Wszystko w porządku? — spytała Mina, jakby wyczuwając mój stan.

— Nie jestem pewna — powiedziałam czując suchość w gardle. — Wszystko zadziało się tak szybko, nie wiem co dalej.

— Możesz zostać tu jak długo tylko chcesz — odpowiedziała szybko, zupełnie, jakby całe zdarzenie nie wywarło na niej żadnego wpływu. Ot, kolejny wieczór z morderstwem.

Kiedy wróciłyśmy do baru nie było już śladu po zbrodni. Wszystko wróciło na swoje miejsce i drażniło nos mocnym detergentem. Aleksander nalał do szklanek rumu i gestem dłoni zaprosił mnie do wypicia. Zawahałam się chwilę i jednocześnie zdziwiłam, że nie poczułam jeszcze działania wcześniejszego trunku. Przecież już dawno powinnam być choć odrobinę wstawiona. Może to adrenalina jeszcze krążyła w moich żyłach i powstrzymywała działanie alkoholu.

— A co mi tam — mruknęłam do siebie wychylając całą szklankę rumu i odstawiając ją ze stukotem na blacie. — Właściwie to kim jesteście? — postanowiłam zaryzykować i zadać pytanie, które od chwili zatuszowania morderstwa nieustannie dudniło w mojej głowie. Po kolei przesunęłam wzrokiem po każdym obecnym na sali. Chociaż nie widziałam żadnej przysłoniętej kapturem twarzy to czułam na sobie ich wzrok. Zupełnie tak, jakby wdzierali się w moją duszę. Tylko Jaśmina i Aleksander wpatrywali się we mnie z dziwnym uśmiechem. Nie rozumiałam dlaczego, ale wrodzona we mnie ciekawość rwała się do odkrywania wszystkich tajemnic.

Cisza, jaka nastała po zadaniu przeze mnie pytania trwała już dobrą minutę, a ja nie zamierzałam jej przerywać pierwsza. W tej walce przegra ten, kto pierwszy się odezwie. Nigdy nie byłam cierpliwa. Już samo oczekiwanie na kogoś, z kim byłam umówiona robiło się dla mnie męczące. Mało tego, gotowanie wody na makaron to istna katorga. Zawsze stałam nad garnkiem próbując w jakiś sposób podnieść temperaturę zawartości naczynia. Oczywiście nie dawało to żadnego skutku prócz mojej frustracji, co zmuszało mnie do znalezienia sobie zajęcia przez ten czas oczekiwania. A kiedy już się wciągnęłam w inne zajęcie jak czytanie książki, kompletnie zapominałam o gotującej się wodzie. Pół biedy, kiedy był to czajnik elektryczny. Po prostu się wyłączył, a woda stygła, co zmuszało mnie do marnowania nie wiadomo jakich ilości prądu. Jednak kiedy był to garnek z gotującą się wodą, czy zupą wyjętą z lodówki to sprawy miały się nieco gorzej. Dopiero syk wyciekającej na kuchenkę potrawy przywoływał mnie do rzeczywistości. Nie mam pojęcia jakim cudem jeszcze nie spaliłam mieszkania.

Kiedy cisza przeciągnęła się do pięciu minut pomyślałam, że być może popełniłam największy błąd, jaki mogłam popełnić w mojej sytuacji. Być może powinnam zostawić tę sprawę i udać, że nic się nie wydarzyło, ale nie mogłam. Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że zupełnie nie wiem, co się tutaj dzieje i kim są ci ludzie. Chociaż coraz bardziej zaczynałam wątpić w ich ludzką naturę. W mojej głowie pojawiła się niezbyt błyskotliwa myśl o mafii. Nie tak wyobrażałam sobie tę grupę, chociaż znałam ją tylko z opowieści książkowych i filmów. Powinny być garnitury, odsłonięte twarze z pokerową miną i przede wszystkim broń. A tutaj dominowały płaszcze z kapturami. Chcąc powstrzymać się od przerwania tej ciszy zacisnęłam mocniej zęby i zaczęłam studiować każdy detal odzieży nieznajomych. Rozróżniłam wśród nich kobietę i trzech mężczyzn. Odzienie najpewniej było wykonane z wysokiej jakości materiału, było lekkie i zwiewne, a mimo to podkreślało u kobiety wcięcie w talii. Płaszcze posiadały niezliczoną ilość kieszeni i pasków, które nadawały im ostrzejszego charakteru. Każda z tych osób miała na sobie również ciężkie buty podobne do wojskowych. Żałowałam, że nie mogłam zobaczyć więcej, bo wiedziałam, że jeszcze chwila i nie wytrzymam tej ciszy. Jeśli nie mafia to może sekta? Pytanie, które pojawiło się w mojej głowie było zarówno twierdzeniem. Podobne ubranie, zapewne mieli oni również podobny sposób wysławiania się. Tylko które z nich było guru?

Jaśmina spojrzała głęboko w moje oczy i uśmiechnęła się szerzej. Wyglądała, jakby zastanawiała się nad wyjawieniem prawdy. Czułam jak moje serce przyspiesza i pompuje krew coraz mocniej. Niemal słyszałam jej szum i podejrzewałam, że wszyscy inni również.

— Dowiesz się w swoim czasie — wyszeptała po chwili dziewczyna, a ja poczułam rozczarowanie. Tylko tyle po tak długim czasie walczenia z moją niecierpliwością? — Powinnaś odpocząć, to był ciężki wieczór. Weź kąpiel, zrelaksuj się, pogrąż we śnie i odpłyń.

Dopiero teraz zaczęłam odczuwać ogarniające mnie coraz bardziej zmęczenie. Każdy mięsień domagał się odpoczynku, a powieki nagle stały się cięższe. Czy to za sprawą słów Jaśminy, czy powoli rozpływającego się w mojej krwi alkoholu zapragnęłam powrotu do pokoju i zatopienia się w pościeli. Ten dzień był wystarczająco męczący.

— Masz rację — ziewnęłam zakrywając usta dłonią i obiecałam sobie, że jutro o wszystko wypytam. Odkryję kim są, co robią i dlaczego morderstwo nie wywarło na nich żadnego wrażenia. Zupełnie tak, jakby sami robili to regularnie. — Miłej nocy — mruknęłam idąc w stronę schodów. Wiedziałam, że mnie obserwują.

3. Dawne czasy

Niemal krzyknęłam, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Zakrzepła krew wymieszała się z potem i ziemią tworząc na mojej twarzy idealną kreację na Halloween. Szybko zrzuciłam z siebie ubrania i przez chwilę pomyślałam, że warto byłoby się ich pozbyć. Śladów krwi już nie spiorę, brudu ziemi także. Najlepszym rozwiązaniem byłoby je spalić, gdyby jakimś cudem władze postanowiły zajrzeć i wypytywać o zaginionego mężczyznę. Na pewno takie ubrania postawiłyby mnie w roli głównej podejrzanej.

— I tak powinno być, do cholery — powiedziałam do siebie próbując wmówić sobie, że postąpiłam źle.

Niesamowite jak bardzo może popsuć się kompas moralny. Wystarczy kogoś zabić i już człowiek nie myśli o poddaniu się karze, lecz o zatarciu wszelkich śladów prowadzących wprost do niego. Nieważne było to, że kiedy słyszałam o podobnym czynie chciałam sprawiedliwości dla potwora. Oko za oko, ząb za ząb. Teraz ja byłam po drugiej stronie i wiedziałam jak to wygląda. Nigdy bym nie pomyślała, że jestem zdolna do podobnego czynu. A może w głębi serca jestem zła? I na nic się zdały lata wmawiania mi, że mam w sobie współczucie i dobrą duszę. Zawsze wszystkim chętnie pomagałam. Lubiłam to robić, sprawiało mi przyjemność, kiedy widziałam na twarzy drugiego człowieka uśmiech. Kiedy nawet zwykłą rozmową mogłam podnieść kogoś na duchu i poprawić jego samopoczucie. Ludzie przy mnie potrafili się otworzyć. Czy to za sprawą mojej intuicji czy odczytywania ich zachowań i emocji. Wiedziałam, że czują się przy mnie swobodnie, ufali mi i ładowali przy mnie swoje akumulatory. Często słyszałam, że powinnam być psychologiem, że idealnie się do tego nadaję. Cóż, teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia. W tej jednej chwili wiara w moją własną dobroć pękła niczym bańka mydlana.

— Morderczyni. — szepnęłam próbując oswoić się z dźwiękiem tego słowa, które właśnie stało się moim opisem.

Na dźwięk tego słowa wzdrygnęłam się i poczułam jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. W ostatniej chwili klęknęłam przy sedesie, gdy z ust chlusnęła zawartość strawionego jedzenia i alkoholu, a do oczu nabiegły łzy. Przez chwilę siedziałam oparta o ceramikę i tylko zdołałam dosięgnąć do papieru, by wytrzeć usta.

Gapiłam się w ścianę, cały czas przed oczami mając obraz martwego ciała w ziemi. Moje ręce drżały, a oczy zaszły znów łzami. Już nigdy nie będzie tak samo. Nie znam siebie. Nie wiem kim jestem.

Z trudem podniosłam się i wypłukałam usta wodą chcąc pozbyć się obrzydliwego posmaku, by zaraz dokładnie wyszorować zęby. Smak miętowej pasty do zębów odrobinę mnie ocucił i postanowiłam wziąć gorący prysznic. Chciałam jak najszybciej zmyć z siebie zapach krwi i ziemi cmentarnej. Tarłam skórę coraz mocniej i mocniej, aż zrobiła się zaczerwieniona. Zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać kilka łez, które uparcie cisnęły się do oczu. Nie chciałam płakać, nie teraz. Nie powinnam, przecież nawet nie znałam tego człowieka, który był nieprzyjazny, a może aż nazbyt przyjazny

i natarczywy. Przecież to była żyjąca i czująca istota, a ja zamordowałam go z zimną krwią! Nawet nie będę próbowała wmówić sobie, że to był wypadek, że zrobiłam to przypadkiem. Mogłam przecież go tylko spoliczkować. Już samo to by pewnie wystarczyło. Uderzyłam ręką w ścianę nie zauważając wystającego z niej gwoździa. Krew spłynęła z przeciętej skóry i zmieszała się z wodą tworząc z niej rubinowy strumień.

— Cholera! — wrzasnęłam na całe gardło ściskając krwawiącą ranę.

— Wszystko w porządku? — usłyszałam znajomy głos zza drzwi.

Nie odpowiedziałam, nie chciałam, by Jaśmina usłyszała w jakim jestem stanie. Próbowałam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk przypominający mój normalny głos. Stało się to niemożliwe, nie wiem czy za sprawką tego, że potrzebowałam jej pomocy, czy może dlatego, że puściły mi nerwy, a gardło wyschło mi tak bardzo, że bardziej przypominało pustynię niż narząd.

Kiedy dziewczyna nie doczekała się odpowiedzi otworzyła drzwi i widząc mnie z zakrwawioną ręką chwyciła ręcznik, którym mnie okryła i zabrała spod gorącej wody. Posadziła na podłodze i wygrzebała z kieszeni nieduże pudełeczko. Kiedy je otworzyła zapach nieznanych mi ziół rozniósł się po całej łazience.

— Może szczypać — powiedziała i zanim zdążyłam podjąć próbę jakiegokolwiek protestu, posmarowała cienką warstwę maści na ranie, a ja skupiłam się tylko na zaciskaniu zębów i próbie nie wydania z siebie żadnego dźwięku. Miałam wrażenie, że smarowidło wżera się aż do kości, zupełnie jakby miało mi ją przeżreć. — Co zranione, niech się zlepi, niech naprawi się skrwawione — dodała pokrywając ranę drugą warstwą maści.

Patrzyłam na ranę, która zaczęła robić się coraz mniejsza, aż pozostała po niej tylko niewielka, jasna blizna. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Dotknęłam miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą intensywnie płynęła krew. Niewielkie zgrubienie wyglądało tak, jakby przecięcie gwoździem wydarzyło się dawno temu. Dotknęłam go uświadamiając sobie jednocześnie, że mam otwarte usta z wrażenia.

— Jak to jest możliwe? — spytałam wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą się stało.

— To specjalna maść. Kiedyś mogę cię nauczyć ją robić, jeśli chcesz — uśmiechnęła się Mina. — A teraz chodź, bo zamarzniesz.

— Dziękuję i jasne, że chcę, żebyś mnie nauczyła. Co jeszcze potrafisz? — nagle dostałam słowotoku zupełnie zapominając o tym, że nie tak dawno temu zakopywałam ciało.

— Spokojnie, mamy na wszystko czas, a ty miałaś odpocząć. Zapomniałaś? — uśmiechnęła się lekko.

— Rozbudziłaś mnie tym, co się przed chwilą stało.

Dziewczyna pomogła mi wstać i zaprowadziła mnie do pokoju. Usadziła na łóżku i poczekała, jak założę na siebie za dużą koszulkę i spodnie dresowe. Wsunęłam się pod kołdrę, a Jaśmina usiadła obok mnie i położyła dłoń na moim czole. Poczułam jak robię się senna, przyjemne ciepło otuliło mnie od czubka głowy po koniuszki palców stóp. Mrowienie z jej dłoni stawało się coraz delikatniejsze, aż niemal całkowicie zanikło. Zamknęłam oczy i pomimo tylu przeżyć, umysł dziwnym trafem nie próbował zaśmiecić mojej głowy tysiącem obrazów, po prostu odpłynęłam prosto w objęcia Morfeusza.

Kiedy się obudziłam w pokoju panował jeszcze mrok. Usiadłam na łóżku i ziewnęłam. Rozejrzałam się, ale nie zobaczyłam nigdzie Jaśminy. Musiała wyjść, jak tylko zasnęłam. Kiedy wspomnienia wczorajszej nocy wpadły jak oszalałe do mojej głowy zacisnęłam dłonie w pięści, aż ślady paznokci odbiły się na skórze. Nawet nie próbowałam wmawiać sobie, że był to senny koszmar.

Wzięłam głęboki wdech i powlekłam się do łazienki, by umyć zęby i twarz. Zauważyłam, że pod moimi oczami pojawiły się ogromne cienie. Szybko jednak oderwałam wzrok od lustra czując do siebie wstręt. Pośpiesznie zrobiłam, co musiałam i wróciłam do pokoju. Założyłam buty i bluzę. Powinnam zorganizować sobie jakieś inne ubrania, nie mogę przecież ciągle chodzić w tych samych, a pożyczanie ich od Aleksandra też specjalnie nie było cudownym pomysłem. Spodnie dresowe musiałam mocno związać, żeby nie spadły z bioder, a w koszulkach niemal się topiłam. I jeszcze te ubrania z wczoraj. Właściwie to co z nimi się stało? Zaczęłam ich gorączkowo szukać, a kiedy nie znalazłam rozzłościłam się na siebie. Pewnie Jaśmina je zabrała, a to ja powinnam je spalić. Teraz ci ludzie mogą mnie szantażować, mają piękny dowód, który obciąży mnie przed każdym sądem.

Co mam teraz zrobić? Wcześniej chciałam jechać na policję, by złożyć zeznania o porwaniu i katowaniu mnie. Teraz ta wizja wydała się głupotą. Gdybym poinformowała władze o tym, co mi się przytrafiło, z pewnością natknęliby się na jakiś ślad zabójstwa, którego dokonałam. Muszę na własną rękę znaleźć sprawców, którzy przywieźli mnie aż tutaj i wymierzyć sprawiedliwość. Skoro już jestem morderczynią, to dlaczego miałabym się ograniczać?

Ledwo odebrałam komuś życie, a już zaczynałam planować kolejną zbrodnię. Przecież tak nie może być! Nie mogę stać się kryminalistką. To wczorajsze zdarzenie było przypadkiem, zrządzeniem losu. Zarówno ja, jak i ten mężczyzna znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Głupie tłumaczenie walczyło z moją nową, mroczną stroną.

Postanowiłam zająć się tym, na co mam wpływ. Na dobry początek zaparzę herbatę. Zawahałam się chwilę, kiedy stanęłam przed drzwiami. A co, jeśli wszyscy ludzie z wczoraj jeszcze są na dole i czekają na mnie z tabunem policji? Bzdura. Gdyby wezwali policję już dawno drzwi wypadłyby z hukiem, a przynajmniej byłyby maltretowane uporczywym waleniem. Nie będę się przecież ukrywać w tym pokoju przez resztę życia. Poza tym muszę rozwiązać dwie sprawy. Moich porywaczy i tajemniczych zakapturzonych postaci.

Udałam się na dół i odczułam ogromną ulgę. Byłam sama. Uniosłam kącik ust, co kiedyś zawsze drażniło moich rodziców. Nigdy nie wiedzieli czy jest to zadowolenie, czy pewnego rodzaju kpina. Na samo wspomnienie ich twarzy pojawiło się we mnie dziwne uczucie żalu. Już dawno o nich nie myślałam, nie mówiąc o wspominaniu jakichkolwiek wspólnie spędzonych z nimi chwil. Minęło tyle lat od ostatniego spotkania, że wręcz zdziwiłam się, kiedy przypomniałam sobie o nich. Z jednej strony było mi głupio, kiedy tak zerwałam kontakt. Z drugiej jednak wiedziałam, że to jest lepsze niż wysłuchiwanie ciągłej krytyki z ich strony. Nigdy nie pasowała im praca, którą na dany czas miałam, ani to, że nie mogłam zagrzać miejsca w żadnej firmie. Nie podobało im się to, że nie skończyłam studiów, ani to, że miałam swoje zdanie i potrafiłam je dobitnie wyrażać. Miałam wrażenie, że chcieli spełnić swoje marzenia i ambicje przeze mnie.

Wstawiłam wodę w czajniku i naszykowałam sporej wielkości czarny kubek, do którego wrzuciłam torebkę czarnej herbaty. Próbowałam maksymalnie skupić się na każdym ruchu, byle tylko nie popłynąć gdzieś myślami w nieodpowiednią stronę, co nawet nieźle mi wyszło. Kiedy napój był gotowy, wzięłam kubek i wyszłam z baru.

Dzień dopiero witał się z gorącymi promieniami słońca, które właśnie musnęły moją twarz. Zupełnie tak, jakby chciały podnieść mnie na duchu. Owionęło mnie ciepłe powietrze co zwiastowało upalny dzień. Postanowiłam zrobić sobie krótki spacer. Liczyłam nawet na to, że uda mi się zwiedzić okolicę, ale nogi zaniosły mnie prosto na cmentarz.

Czy nigdy nie zrobię tutaj tego, co naprawdę chcę zrobić? A może podświadomie chciałam się znaleźć właśnie na cmentarzu? Tak czy inaczej, skoro już tu jestem, nie ma sensu się wracać.

Spacerowałam między grobami, aż natknęłam się na potężną rzeźbę anioła. Wpatrywałam się w kamienny posąg, a jego skrzydła poruszały się w rytm wschodzącego słońca. Zupełnie tak, jakby cała rzeźba przeobrażała się z ciężkiego marmuru w lekką jasność, która mogłaby opleść mnie całą i wznieść się ze mną ponad chmury. Widok ten tak bardzo mnie pochłonął, że nie zauważyłam Jaśminy, która stanęła obok i tak jak ja, wpatrywała się w rzeźbę.

— Piękne, prawda? — spytała a ja drgnęłam — Przepraszam, jeśli cię wystraszyłam — jej głos sprawił, że szybciej zabiło mi serce.

— Nic się nie stało — uśmiechnęłam się lekko. — Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.

Dopiero po chwili spojrzałam na nią. Zupełnie nie przypominała osoby, która patrzyła jak zakopuję ciało. Właściwie to jej twarz była w pewnym sensie anielska, co kompletnie nie pasowało do wydarzeń wczorajszego wieczoru.

— Nie jest ci za gorąco? — spytałam wskazując na płaszcz i kaptur.

— Czy gdyby było mi za gorąco to stałabym ubrana w ten płaszcz? — słychać było uśmiech w jej głosie. — Ale zdradzę ci tajemnicę — rozejrzała się czy nikogo nie ma w pobliżu, a ja nachyliłam się bliżej z ciekawością. — Ten materiał jest naprawdę lekki.

— I to tyle? Żadnych dziwnych zdań i magicznych maści?

— Przykro mi, że cię zawiodłam — mrugnęła wesoło.

— Oprowadzisz mnie po okolicy? — spytałam i zdjęłam bluzę uświadamiając sobie, że muszę wyglądać niezbyt atrakcyjnie w za dużych ubraniach.

Kiwnęła głową i ruszyła przed siebie. Mijałyśmy groby, aż w pewnym momencie trafiłyśmy do drugiego wyjścia z cmentarza. Wcześniej w ogóle go nie zauważyłam, pewnie dlatego, że było przesłonięte gęstymi krzakami. Dziewczyna rozchyliła je i gestem zaprosiła, bym jako pierwsza przeszła przez furtkę. Zawiasy nie wydały z siebie żadnego dźwięku co oznaczało, że pewnie często tędy przechodziła. Znalazłyśmy się tuż przed wejściem w gęsty las. Dopiłam resztkę herbaty i odstawiłam kubek na trawie tuż przy ukrytej furtce. Dziewczyna przyspieszyła kroku, a kiedy weszłyśmy w gęstwinę drzew, gdzie słońce niemal nie docierało do ziemi, zdjęła kaptur.

— Co stało się z moimi ubraniami? — spytałam niby od niechcenia.

— Masz na myśli te z wczoraj, zaplamione krwią i ziemią?

— Właśnie te.

— Zabrałam je i spaliłam. Byłoby raczej niezbyt przyjemnie, gdyby znalazł je ktoś inny. — powiedziała mocno akcentując ostatnie zdanie.

— A dokąd my właściwie idziemy? — zmieniłam temat widząc, że kierujemy się coraz bardziej w las.

— Boisz się? — spytała Jaśmina i zatrzymała się chcąc spojrzeć mi w oczy.

— Nie — skłamałam, ale poczułam się z tym tak niezręcznie, że zaraz sprostowałam wypowiedź — Tak, trochę. Jak ty byś się czuła na moim miejscu? Wczoraj zabiłam człowieka, być może kogoś, kogo lubiliście i szanowaliście — na te słowa dziewczyna niemal prychnęła gniewnie, ale postanowiłam nie przerywać wypowiedzi. — A teraz prowadzisz mnie do lasu, z dala od ludzi, z dala od świadków.

— Wiem do czego zmierzasz, ale nie musisz się tego obawiać — wierzchem dłoni pogładziła mnie po policzku, a ja znów poczułam to przyjemne mrowienie, kiedy jej skóra zetknęła się z moją.

Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłam jej i już bez słowa kontynuowałyśmy spacer.

Z zachwytem słuchałam szelestu mchu i igieł pod naszymi stopami. Obawa, że mogłam się wpakować w niezłe tarapaty i myśl, że nadszedł mój kres zniknęła. Nie mogła chcieć dla mnie źle, przecież wczoraj uleczyła moją krwawiącą rękę. Dotknęłam niewielkiej blizny, jedynego znaku, że faktycznie była jakaś rana.

Im głębiej w las wchodziłyśmy, tym ciemniej i zimniej się robiło. W chwili, kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy długo będziemy tak szły, Jaśmina zatrzymała się.

— Pokażę ci coś, patrz uważnie — powiedziała dotykając drzewa dłonią. Najpierw stuknęła w korę palcem środkowym, następnie wskazującym i serdecznym naraz. — Co zakryte jest w sercu, co odkryte widzą oczy.

Powoli traciłam wiarę w znany mi dotąd świat, w którym żyłam całe lata. Próbowałam oswoić się z myślą, że dzieją się wokół mnie niezwykłe rzeczy. Wszystko, co widziałam odbierałam jako rzeczywiste, nie pojawił się we mnie nawet cień wątpliwości. Chyba powinnam zacząć się poważnie martwić o swoje zdrowie psychiczne, albo o to, czy do wody nie są dodawane żadne substancje psychoaktywne. Zamiast tego chłonęłam całość tego, co mnie otaczało.

Drzewo zniknęło i ukazał się wysoki mur z mocną, metalową bramą, która zaczęła się otwierać. Jaśmina gestem dłoni zaprosiła mnie, a kiedy już znalazłam się po drugiej stronie ogrodzenia weszłam na kamienną ścieżkę prowadzącą do ogromnego gotyckiego domu. Nie mogłam oderwać wzroku od budynku, zupełnie tak, jakby mnie zaczarował, a może raczej oczarował. Nigdy bym nie przypuszczała, że w środku lasu można znaleźć coś tak pięknego i zarazem przerażającego. Nie ulegało wątpliwości, że nie był on przeznaczony dla oczu każdego, a ja mogłam przyjrzeć się najdrobniejszym detalom i robiłam to każdą cząstką siebie chcąc zapamiętać nawet pojedynczy szczegół.

Powoli podążyłam wysokimi schodami, które prowadziły do zaokrąglonego łuku na ich końcu. Kiedy znalazłyśmy się na tarasie, w jego rogu zobaczyłam wiele ziół i kwiatów posadzonych w metalowych donicach. Zaczęłam zastanawiać się czy przypadkiem Jaśmina nie uprawia jakiegoś rodzaju magii, no bo po co komuś aż tyle zielska?

Dom, pomijając parter, miał jeszcze jedno piętro, a z lewej strony znajdowała się wieżyczka, która sprawiała wrażenie niedostępnej, swego rodzaju najbardziej tajemniczej części budynku. Dziewczyna wyciągnęła dłoń i wymamrotała kilka niedosłyszanych słów, dopiero wtedy włożyła klucz do zamka i przekręciła go.

Kiedy przekroczyłyśmy próg domu poczułam, jak jakaś dziwna siła wpija się w moje ciało, zupełnie tak, jakby ktoś delikatnie raził mnie prądem. Przypominało to identyczne uczucie, które pojawiało się za każdym razem, kiedy Jaśmina mnie dotykała.

— Co to za uczucie? — spytałam z ciekawością.

— Pewnie pytasz o to dziwne mrowienie — dziewczyna uśmiechnęła się. — Po prostu odczuwasz mocniej moją obecność.

— Jak to mocniej?

— Miałaś tak kiedykolwiek przy kimś innym? — spytała, a kiedy zaprzeczyłam dotknęła mojej dłoni, a uczucie mrowienia stało się silniejsze. — To dlatego, że nigdy tak naprawdę nikogo wcześniej nie odczuwałaś. Jest to dość trudne do wyjaśnienia, ale z czasem zrozumiesz o czym mówię.

— Czy ty też to czujesz przy mnie?

— Tak — jej cicha odpowiedź w jakimś stopniu sprawiła, że poczułam się lepiej nie tylko na duchu, ale również na ciele. Przy Jaśminie moje myśli nie skupiały się na bólu czy wspomnieniach ostatnich tragicznych wydarzeń. — A czy przy kimś innym też?

— Kiedyś, dawno temu przydarzyło mi się coś takiego — żal w jej głosie sprawił, że postanowiłam nie pytać o nic więcej i po prostu zaczęłam rozglądać się po korytarzu, w którym prowadziłyśmy rozmowę.

Mroczny wystrój tworzył z domu pewnego rodzaju niepokojący klimat, ale było to tylko pozorne wrażenie. Ciemne ściany pięły się wysoko i ciągnęły tworząc labirynt przejść. Kiedy patrzyłam na dom z zewnątrz nie pomyślałabym, że jest on aż tak duży w środku. Na ścianach zawieszono gotyckie kinkiety, które wyciągały z ciemności kilka obrazów przedstawiających niezwykłe sceny z niemal fantastycznymi postaciami. Szczególnie jeden z nich przykuł moją uwagę. Widziałam na nim anioły zrzucane z nieba, ale nie trafiały do piekła, one znalazły się na ziemi i dopiero za sprawą kilu mrocznych postaci zmieniały się w coś złego. Niemal czułam ten obraz całą sobą, zupełnie tak, jakbym znalazła się w środku wydarzeń.

Rozgorzało piekło, wszędzie krzyki, których już nikt nie pamięta, a jednak są wryte mocno w nasze serca, skryte w zakamarkach naszych dusz. Wszystko nagle zwolniło, spojrzałam w górę i widziałam anioły z połamanymi i wyrwanymi skrzydłami, czułam ich rozpacz, ich ból. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego z nich, a moja dłoń ukazała się w ogniu, płonęła. Wtedy zrozumiałam, że cała stoję w ogniu, że sama sprowadziłam na nich klęskę. Doprowadziłam do upadku najpiękniejszy i najwspanialszy gatunek istot, które kiedykolwiek mogły zamieszkiwać zakamarki naszego świata. Jednak mimo płomieni anioł chwycił mocno moją dłoń. Czułam jak przypalam jego dobroć, jak płonie jego blask, wiedziałam, że wkrótce stanie się jednym z nas.

Chwyciłam się za głowę, krew mocno pulsowała w moich żyłach i paliła mnie od środka. Zdusiłam w sobie krzyk i opadłam na podłogę, próbując zatamować krwawienie z nosa. Jaśmina podała mi materiałową chusteczkę, pomogła usiąść i oprzeć się o ścianę.

— Widziałaś, prawda? I poczułaś. — stwierdziła, a jej oczy zaiskrzyły się.

W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową dalej próbując się uspokoić. Czy ja naprawdę tam byłam? A może wcieliłam się w kogoś i poczułam to, co czuła ta osoba? Bicie mojego serca było słychać chyba na poddaszu. Zamknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić.

— Nic mi nie jest — szepnęłam i odsunęłam chustkę od nosa, krew już prawie nie leciała.

— Chodź, usiądziesz, gdzie będzie ci wygodniej.

— Poczekaj, co to w ogóle było? — spytałam mocno ściskając jej dłoń.

— Miałaś wizję, po prostu zobaczyłaś przeszłość. Niestety organizm często reaguje w taki sposób, dlatego musisz na chwilę usiąść, żeby odzyskać siły — pomogła mi się podnieść.

— Jaśmino, ale czy to byłam ja? Czy to była prawda?

— Nie, nie ty to uczyniłaś, ale przywołałaś wspomnienia.

4. Moc

Zaprowadziła mnie do jednego z pomieszczeń i kazała usiąść na stołku przy kuchennej wysepce. Szafki były proste, niemal nowoczesne, ciosane z ciemnego, hebanowego drewna. Blaty utworzono z jasnego marmuru, co rozświetlało pomieszczenie. Na wierzchu nie stały żadne niepotrzebne rzeczy, każda musiała mieć swoje miejsce w którejś z szafek. Moją uwagę przykuły ususzone zioła wiszące na jednej ze ścian. Zatraciłam się w rozpoznawaniu ich i przypominaniu sobie zdecydowanej większości nazw, tak bardzo, że nie zauważyłam, kiedy Jaśmina podsunęła bliżej mnie kubek z parującym napojem.

— Wypij, wzmocni cię. To sama natura. Widzisz? — aby udowodnić swoje słowa wzięła łyk naparu. — Do smaku się przyzwyczaisz, no już, nie krzyw się tak. Później nauczę cię jak taki zrobić, przyda ci się po wizjach. Musisz nosić go przy sobie.

— Wizjach? Czy to co przed chwilą widziałam to było naprawdę? — spytałam popijając napar, którego smak sprawił, że miałam ochotę splunąć nim daleko, ale mina dziewczyny spowodowała, że zmieniłam zdanie i szybko połknęłam płyn.

— Ależ oczywiście! Wiedziałam, że masz niezwykły dar. Czy to była pierwsza wizja? — uśmiechnęła się zachęcając mnie do głębszej rozmowy.

— Nie jestem pewna — zaczęłam się zastanawiać. — Jak teraz o tym myślę to chyba już od dzieciństwa miałam dziwne odczucia, kiedy patrzyłam na obrazy, albo byłam w różnych miejscach, ale nigdy nie było to nic aż tak wyraźnego, jak dzisiaj. — Wzięłam głęboki łyk napoju, żeby jak najszybciej skończyć tę męczarnię smakową. — Wiesz, zaraz jak znalazłam się w barze miałam coś podobnego.

— Opowiedz — zachęciła mnie do wyjawienia tego, co przeżyłam w łazience. Słuchała uważnie nie przerywając mojego opowiadania, a ja widziałam, jak z każdym moim słowem jej oczy coraz bardziej błyszczą. — Niesamowite — skomentowała, kiedy skończyłam mówić. Przez chwilę głęboko nad czymś rozmyślała, zaraz jednak znów się odezwała. — Musisz wiedzieć, że Aleksander zjawił się tu już dawno temu. Jego pierwotnym celem również było jakieś miasto nad morzem, właściwie to chciał się zaciągnąć do załogi, by pracować na statku. Próbowałby w ten sposób wymazać wspomnienie przeszłości. Jednak po drodze dowiedział się, że jest wolna posada barmana. Nie miał nic do stracenia, ani nikogo, do kogo mógłby wrócić, więc za ostatnie pieniądze kupił bar i postanowił się tutaj osiedlić. — Przerwała na chwilę i spojrzała przez okno gdzieś w las. — Niestety los chciał, że jego złamane serce zaczęła leczyć jedna z mieszkanek, która miała męża. Aleksander i Diana nie mogli walczyć z przeznaczeniem, które połączyło ich ze sobą. A kiedy kochali się w łazience do baru wpadł wściekły mąż. Znalazł ich razem i kiedy chciał podbiec do Diany, padł na ziemię łapiąc się za gardło. Aleksander jeszcze nie potrafił wtedy panować nad swoim darem. Nawet nie wiedział, że go ma.

— O jakim darze mówisz? — spytałam zastanawiając się nad siłą barmana. Jak do tej pory nie widziałam w nim zagrożenia. Oczywiście, na początku obawiałam się go, zwłaszcza, że wyglądał naprawdę potężnie, ale do tej pory nie dał mi żadnego powodu do obaw. Pomijając udzielenie mi pomocy przy tuszowaniu śladów morderstwa.

— Aleksander ma niezwykłą siłę. Myślę, że jeszcze będziesz miała okazję się o tym przekonać.

— Musisz być taka tajemnicza? — spytałam poirytowana. — Nie możesz powiedzieć czegoś wprost?

— Jesteś słodka jak się złościsz, ale skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, jaki dar ma Aleksander to najpierw poznaj i zapanuj nad swoim. Przypomnij sobie jak zabiłaś tego człowieka. — Jej głos z przyjaznego stał się niemal nauczycielski i bardzo stanowczy.

— Przecież byłaś tam, widziałaś jak złapałam świecznik stojący na stole i… — zaczęłam tłumaczyć broniąc się tym samym przed powrotem w nieprzyjemne wspomnienia.

— Wcale nie, przypomnij sobie, przecież potrafisz.

Fala negatywnych emocji uderzyła we mnie. Znalazłam się w dusznym barze, znów poczułam jak obce ręce mnie łapią. Rozejrzałam się poszukując czegoś do obrony. Świecznik stał na najbardziej oddalonym stole ode mnie. Zapragnęłam mieć go w swoich rękach i już go trzymałam, a później wbiłam go w głowę mężczyzny.

— Przecież to niemożliwe — szepnęłam –Takie rzeczy się nie dzieją.

Czym innym było morderstwo, a czym innym przenoszenie rzeczy za pomocą umysłu. Chwyciłam się mocniej blatu i spróbowałam opanować zawroty głowy. Może jednak faktycznie z tą wodą jest coś nie tak. Może nie powinnam pić tej dziwnej herbatki. Nie powinnam była komukolwiek ufać nawet w najmniejszym stopniu. Ciekawe jak mam się teraz z tego wszystkiego wykręcić?

— Nie walcz z tym. Dobrze wiesz, że to prawda — położyła rękę na mojej — Spokojnie, nie przejmuj się jego śmiercią. Na początku zawsze jest szok, ale poradzisz sobie z tym. Jestem tu, żeby ci pomóc. — W ułamku sekundy uczucie przygnębienia i szoku odpłynęły daleko ode mnie. — Chodź, odetchniemy świeżym powietrzem.

Kiwnęłam głową nie mogąc wykrztusić z siebie żadnego słowa. Jaśmina pomogła mi wstać i chociaż czułam, że siły powoli mi wracają, wciąż mnie podtrzymywała. Wyszłyśmy kuchennymi drzwiami wprost do ogrodu. Jego okrąg usiany był różnego rodzaju ziołami i kwiatami, przeplatanymi zawiłymi ścieżkami. W samym środku stała biała, metalowa ławka, na której usiadłyśmy. Świeże powietrze odrobinę mnie ocuciło. Ogród w środku lasu, niezwykłe. Tak samo, jak wszystko, co spotyka mnie od dwóch dni.

— Sama o to wszystko dbasz? — spytałam po chwili milczenia.

— Tak, o każdy nawet najmniejszy kwiat. Relaksuje mnie to, odpręża.

— Wiem o czym mówisz. Kiedyś pomagałam babci w ogrodzie — poczułam nieprzyjemne ukłucie żalu na to wspomnienie.

— Dlaczego mówisz tak, jakbyś już nigdy miała tego nie zrobić? — Jaśmina wydawała się czytać moje emocje jak otwartą książkę.

— Zmarła jakiś czas temu — odwróciłam wzrok bojąc się łez, które mogły pojawić się w każdej chwili. Czasem wystarczyło wspomnienie jej uśmiechu, który dodawał otuchy. Myśl, że nigdy więcej już go nie zobaczę była tak bolesna, że niemal czułam, jak coś wwierca się w moje serce i je rani.

— Przykro mi — szepnęła dziewczyna kładąc dłoń na mojej, co niemal od razu dodało mi otuchy. — Byłaś z nią blisko?

— Byłyśmy przyjaciółkami. Mogłam powiedzieć jej o wszystkim, a ona nigdy mnie nie oceniała. Zawsze potrafiła podnieść mnie na duchu. Miała te swoje babcine mądrości niemal na każdą okazję — uśmiechnęłam się widząc oczami wyobraźni jak szybko przeczesuje palcami krótko ścięte włosy, bo uważała, że z długimi jest za dużo zachodu. — Tęsknię za nią.

— To widać — szepnęła dziewczyna.

— Mogę mówić na ciebie Mina? — zmieniłam temat nie chcąc błądzić myślami po przyjemnych, ale bolesnych wspomnieniach. Chyba najgorszy był ten rodzaj bólu po stracie ukochanej osoby. Kiedy masz wspaniałe obrazy z przeszłości, cudowne wydarzenia, ale one tak bardzo bolą, że mimo wszystko nie chcesz do nich wracać.

— Pewnie — uśmiechnęła się. — Jeśli ja będę mogła mówić tobie Lila.

Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam. Przez długą chwilę rozglądałam się po ogrodzie i zachwycałam jego pięknem. Cisza i spokój przepełniały mnie całą, kiedy mogłam obserwować naturę. Kilka motyli kołysało się niepewnie na jednym z krzewów bujnie rosnących, a wokół innego pszczoły wesoło bzyczały zbierając nektar z kwiatów. Istny raj dla zmęczonego umysłu i ciała. Chłonęłam przyrodę całą sobą, pozwalając delikatnym podmuchom wiatru muskać moją twarz. Zawsze uważałam, że natura jest ideałem piękna. Nie ma nic wspanialszego od kręgu życia, który nas otacza i opiekuje się nami.

Niespodziewanie na kolana wskoczył mi kocur, który był cały czarny, a urodą przypominał syjamskie mruczki. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i zaczęłam drapać zwierzaka za uchem. Od dziecka uwielbiałam te zwierzęta. Miały charakterki, chodziły swoją drogą i nie słuchały się nikogo. Dodatkowo posiadały niezwykły dar tresowania ludzi. Człowiek zrobi wszystko, by uzyskać aprobatę kotów.

— Lubi cię, zazwyczaj Lucyfer do nikogo obcego nie podchodzi — stwierdziła Jaśmina.

— Lucyfer? — zdziwiłam się — Nietypowe imię dla kota.

— On cały jest nietypowy, ale podejrzewam, że wkrótce będziesz miała okazję tego sama doświadczyć — uśmiechnęła się tajemniczo.

— Nie wiem czy mam się bać, czy cieszyć — zażartowałam. — Od dawna tu mieszkasz? — spytałam zaciekawiona.

— Ten dom należy do mojej rodziny już od kilku pokoleń. Ja dostałam go po mamie i teraz mieszkam w nim sama — kot spojrzał na Minę złotymi oczami, zupełnie tak, jakby doskonale zrozumiał co powiedziała i miauknął przeciągle zaznaczając, że dziewczyna nie mieszka sama — Oczywiście jest też Lucyfer — uśmiechnęła się i pogłaskała zwierzaka po łebku.

— A ogród też jest od pokoleń czy to twój pomysł?

— Każdy w naszej rodzinie zajmował się roślinami. Zgłębialiśmy tajniki wiedzy o naturze i szukaliśmy coraz to nowszych metod wykorzystywania przyrody. Tworzyliśmy wszelkiego rodzaju przepisy na potrawy oraz leki. Miałaś już okazję doświadczyć tego na własnej skórze — uśmiechnęła się widząc rosnące w moich oczach zainteresowanie tematem. — Wszystko było spisywane i przekazywane z pokolenia na pokolenie, a kiedy byłam w odpowiednim wieku moja mama przekazała tę wiedzę mnie. Zwykli ludzie nazwaliby mnie po prostu zielarką. Choć tak naprawdę zajmuję się magią związaną z naturą.

— Magią? — zdziwiłam się — Myślałam, że magia jest tylko w bajkach.

— Och, nadal próbujesz się przed tym bronić — uśmiechnęła się ciepło do mnie. — To naturalne, zwłaszcza, kiedy za długo żyje się w normalnym świecie. Chociaż tak naprawdę co oznacza normalny świat? Czy jest to szarość, kiedy każdego dnia wstajesz, zakładasz garnitur i idziesz do biura brać udział w wyścigu szczurów? Aż zapominasz po co w ogóle się tak męczysz. W końcu umierasz niczego nie doświadczając, nie poznając prawdziwego i realnego świata przepełnionego właśnie magią i energią, którą można wykorzystać — zamilkła na chwilę. — Wiem, że czujesz się teraz zagubiona. W końcu po raz pierwszy doświadczasz magicznych zjawisk tak otwarcie. Postanowiłam być twoją opiekunką i przewodniczką. Pragnę wprowadzić cię w ten fantastyczny świat — spojrzała na mnie czekając na odpowiedź. Jednak ja długo trawiłam w sobie te słowa. Wiedziałam, że ma rację co do świata i kierujących nim praw.

Mimo wszystko nie potrafiłam tego przetrawić. Magia, jakże dziwne słowo wyjęte z książkowych baśni. W głębi duszy wiedziałam, że Mina ma rację, ale mój umysł próbował wszystko wyprzeć i ukierunkować myślenie na jakiś racjonalny tok.

A przecież sama widziałam, jak maść szybko zadziałała zasklepiając ranę i od razu tworząc bliznę. Może to jest właśnie odpowiedź na wszystkie moje pytania dotyczące życia i jakiegoś konkretnego celu.

— Zawsze czułam, że nie pasuję do zwykłych ludzi — westchnęłam i odwróciłam głowę kierując wzrok wprost na lawendę, która dawała tak intensywny zapach, że niemal czułam się tak, jakbym miała ją zaraz przed sobą — Cały czas tkwiło we mnie wrażenie, że nie pasuję do takiego życia, jakie wiedzie większość ludzi. Chciałam czegoś innego, nie godziłam się na wiele rzeczy, dlatego szybko traciłam pracę i tak zwanych przyjaciół. Nikt nie lubi osób szczerych, żyjących swoim życiem, idących własną drogą i mających sztukę oraz piękno ponad wiedzę i naukę. — przerwałam na chwilę i skupiłam się na powstrzymaniu łez — Tylko babcia mnie rozumiała. Kiedyś poprosiła mnie, bym nie przejmowała się niczym, tylko żyła po swojemu i była szczęśliwa.

— Wiem, jak bardzo ci jej brakuje ci jej. — Jaśmina położyła dłoń na mojej. — To czuć nie tylko w twoich słowach.

— A w czym jeszcze? — spytałam ocierając wierzchem dłoni mokre już oczy.

— Po prostu w tobie, wyczuwam to.

— Umiesz wyczuć emocje? — spytałam zaciekawiona — Tylko moje czy innych też? W jaki sposób?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 44.53