E-book
14.7
drukowana A5
41.19
Trzy śmierci, zabójstwo i dwa zamachy oraz uwagi o bitwie pod Legnicą 1241 roku bitwie pod Legnicą 1241 roku

Bezpłatny fragment - Trzy śmierci, zabójstwo i dwa zamachy oraz uwagi o bitwie pod Legnicą 1241 roku bitwie pod Legnicą 1241 roku


Objętość:
152 str.
ISBN:
978-83-8369-705-5
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 41.19

Profesorowi

Janowi Szymczakowi dedykuję


— autor

Rozdział 1
Trzy śmierci i zabójstwo

W dziejach każdego narodu znajdą się takie wydarzenia, których interpretacja sprawia niemało problemów. Nie znajdziemy już prawdopodobnie żadnego wyjaśnienia niektórych z nich — ich motywów i przebiegu zdarzeń. Niemniej będą one budzić w kolejnych pokoleniach historyków chęć ich wyjaśnienia, zrozumienia lub samodzielnego wyobrażenia sobie przebiegu zdarzeń.

Tytuł nawiązuje do śmierci naszych trzech władców. Co do przyczyn zgonów badacze mają różne zdania, często wzajemnie się wykluczające. Tymi władcami byli Kazimierz Sprawiedliwy, Bolesław Śmiały i jego syn Mieszko III Bolesławowic. Czwartym bohaterem jest biskup krakowski św. Stanisław, a właściwie okoliczności jego zabójstwa.

Kazimierz Sprawiedliwy

W lakonicznym opisie śmierci Kazimierza Sprawiedliwego — wbrew pierwszemu wrażeniu — znajdujemy wystarczający ułamek obrazu klinicznego, by wskazał nam przyczynę zgonu. I nie było nią otrucie, chociaż taką supozycję przyjęli niektórzy rocznikarze, a za nimi — niektórzy historycy.

Nawet zakładając, że Kazimierz wypił stosunkowo szybko działającą truciznę (znano wtedy np. arszenik), to i tak czas zgonu wyklucza bezobjawową śmierć księcia. Inaczej sprawa wygląda, gdy weźmie się pod uwagę nagłe zatrzymanie krążenia. Objawia się ono natychmiastową utratą przytomności, brakiem tętna w dużych naczyniach tętniczych, zatrzymaniem oddechu, bladością lub sinicą.

O wątpliwościach, czy zgon był naturalny czy zadany, pisał sam Mistrz Wincenty:


Nie wiadomo, czy zgasł [tknięty] chorobą, czy trucizną.


Co w przypadku księcia zgadza się z opisem jego śmierci:


Podczas gdy bowiem Kazimierz zadawał biskupom jakieś pytanie dotyczące zbawienia duszy, łyknąwszy trochę z pucharu, wnet przewrócił się i zmarł, nie wiadomo czy skutkiem choroby, czy z powodu otrucia.


Wątpliwości Mistrza Wincentego podziela Zygmunt Boras, który na podstawie opisu zgonu Kazimierza wnioskuje, że śmierć nastąpiła w wyniku zawału serca.

Myślę, że wątpliwości Mistrza Wincentego wzięły się stąd, że do pucharu trzymanego przez Kazimierza wlewano napój z większego naczynia, z którego — jak mniemam raczyli — się również pozostali goście. Gdyby wino było zatrute, to dolegliwości, a nawet śmierć dotknęłaby innych biesiadników, a tak się nie stało, co może wykluczać otrucie.

Bolesław II Śmiały

Śmierć Bolesława Śmiałego przykuwa uwagę nie tylko badaczy, ale też zwykłych pasjonatów naszej historii. W źródłach powstałych blisko daty śmierci króla niewiele znajdziemy. A jeżeli już, to informacja jest na tyle wieloznaczna w swojej lakoniczności, że można snuć różne dywagacje na ten temat. W swoich rozważaniach o śmierci Bolesława Szczodrego, jego syna Mieszka czy Kazimierza Sprawiedliwego będę starał się podeprzeć wiedzą, którą oferują inne nauki, takie jak chociażby kryminalistyka czy medycyna sądowa.


Według źródeł w roku 1081 lub 1082 na Węgrzech zmarł Bolesław Śmiały, wygnany król Polski. Według dziejopisarza:


Wielką ściągnął na siebie Bolesław nienawiść u Węgrów i — jak mówią — przyspieszył tym swoją śmierć.


Na podstawie tej wzmianki niektórzy historycy snują przypuszczenie, że śmierć polskiego władcy nie była naturalna, lecz że to wynik zamachu na jego życie. Sugerowano zadanie mu trucizny, którą w owym czasie nie sposób było wykryć. Gdyby jednak śmierć Bolesława nastąpiła w wyniku otrzymania śmiertelnej rany od miecza lub sztyletu, a nawet od zadzierzgnięcia sznurem, to zapewne fakt ten nie zostałby przemilczany przez kronikarza. Ponadto tak jawny akt przemocy pociągnąłby za sobą jakieś działania odwetowe, chociażby ze strony króla węgierskiego — najmniej zależało na śmierci sojusznika, którego obecność na swoim dworze mógł wielorako rozgrywać.

W 1078 roku Bolesław Szczodry uchodzi z kraju i znajduje schronienie na Węgrzech. W trakcie witania się z przyjmującym go władcą Węgier, Władysławem, Bolesław wspomina i postanawia według kronikarza:


Ja go za lat pacholęcych chowałem w Polsce, ja go osadziłem na tronie węgierskim. Nie godzi się [więc], bym mu ja, jako równemu, cześć okazywał, lecz siedząc na koniu oddam mu pocałunek jak jednemu z książąt.


Według cytowanego dziejopisarza postanowienie polskiego króla nie uszło uwadze władcy węgierskiego, który:


[…] obruszył się nieco i zawrócił z drogi


Czytając in extenso tekst kroniki, jasno z niego wynika, że pierwsze spotkanie nie wypadło po myśli ani króla Władysława, ani Bolesława. Jednym słowem — za pierwszym spotkaniem do bezpośredniego kontaktu nie doszło, o czym świadczy późniejszy zapis w kronice:


Później atoli zgodnie i po przyjacielsku spotkali się między sobą jak bracia.


Odpowiedź na pytanie, w jaki sposób oraz dlaczego zmarł król polski, poznamy, odpowiadając na inne pytanie o kluczowym znaczeniu. Czy w ogóle doszło do zbrodni? Jeżeli tak, to jakimi narzędziami popełniono przestępstwo? I chyba najważniejsze: kto był sprawcą?

Czy mógłby to być Władysław, król węgierski, działający jako inspirator zabójstwa? Okoliczności zdarzeń dziejących wtedy oraz tych nieco późniejszych skłaniają do zdecydowanego stwierdzenia, że nie. Na śmierci Bolesława Szczodrego nic nie zyskiwał, a wręcz przeciwnie — tracił. Po pierwsze, tracił ważnego sojusznika, a po drugie — możliwość szachowania i rozgrywania obecnością u siebie króla polskiego. Goszcząc u siebie wygnańca, groził nie swojemu królestwu, ale sąsiednim. Dlatego jeżeli już, to sąsiednie ośrodki władzy były zainteresowane neutralizacją tego zagrożenia, co mniej dyplomatycznie możemy nazwać chęcią fizycznego unicestwienia — zbrodnią.

Spójrzmy na możnowładztwo i rycerstwo węgierskie — czy spośród tych grup nie mógł wywodzić się zabójca? Tak sądzi K. Benyszkiewicz, gdyż pisze, że …zginął w końcu zabity przez węgierskich rycerzy, niemogących zapomnieć impertynencji przybysza.

Można by sądzić, że tak, ale zapewne tylko wtedy, gdyby mordu dokonano w tak zwanym afekcie. Obraza majestatu królewskiego w momencie pierwszego spotkania wyzwoliłaby taki wybuch emocji, że w amoku natychmiastowego pomszczenia poniżenia Władysława uderzyłby ostrzem miecza Bolesława Szczodrego. Ale nic takiego nie miało miejsca. Nie można wykluczyć urazy, ale nie tak intensywnej, by dopuścić się zbrodni, jeśli wyzbyć się pierwotnej emocji. I to zbrodni otrucia króla polskiego, który pozostawał pod opieką króla węgierskiego.

Niektórzy badacze jak J. Mularczyk stawiają hipotezę, że Węgrzy obrażeni postępkiem Bolesława i wyniosłością wobec ich władcy zluzowali ochronę gościa króla węgierskiego. Tym samym umożliwili przybyłym z Polski zabójcom (zabójcy?) przeprowadzenie ataku na Szczodrego.

Hipoteza mówiąca o polskim uczestnictwie w zgładzeniu Bolesława jest niezwykle frapująca, ale również z pewnych względów nie do przyjęcia. Co prawda za taką wersją przemawia prawnicza zasada cui bono, czyli winny mógł być ten, kto miał pożytek ze zbrodniczego uczynku, co by wskazywało na Władysława Hermana lub na osoby blisko z nim związane. Ale sama zasada nie orzeka o winie, gdyż jest za dużo wątpliwości, które przeczą nawet pośrednio udziałowi księcia Władysława.

Fizyczne podanie trucizny w napoju lub potrawie wydaje się nieskomplikowaną czynnością. W codziennym obcowaniu z ofiarą może być i tak, jeżeli pominie się zdobycie odpowiedniej trucizny oraz dobranie stosownej okoliczności i pory jej podania. Jednak w przypadku, który teraz rozważamy, sprawy mają się nieco inaczej. Są bardziej skomplikowane i wymagają znacznych nakładów finansowych oraz obudowania samego zbrodniczego aktu osłoną, którą określamy pojęciem „alibi”. Również pojawienie się jakiejś osoby przybyłej z Polski wymagałoby przedstawienia otoczeniu króla i jemu samemu jakiejś wiarygodnej legendy wyjaśniającej wizytę. Nawet gdyby taka osoba pozyskała miejscowego poplecznika-wykonawcę i sama pozostawała w cieniu, sprawa nie stałaby się wcale prostsza. Wprowadzenie do zbrodniczej misji dodatkowej osoby, a na dodatek obcej, niezwiązanej ze sprzysiężeniem, stwarza zazwyczaj dodatkowe zagrożenie ujawnieniem spisku.

W wiekach średnich znano różne trucizny, po które dość chętnie sięgano, by wykreślić przeciwnika z grona żyjących. Na naszych ziemiach w medycynie ludowej znane były trucizny pochodzenia roślinnego jak: lulek, bieluń, ciemierzyca, szalej, tojad, wilcza jagoda i inne, jak chociażby arszenik.


— Lulek czarny — Hyoscyamus Niger, używany jako środek znieczulający i odurzający. Dlatego był jednym ze składników „maści do latania”, używanej prze osoby parające się czarną magią.

— Bieluń dziędzierzawa — Datura stramonium, wywołujące stany halugocenne, a w większych dawkach śmierć.

— Szalej — Cicuta, uszkadza układ nerwowy, spożyty nawet w małej ilość sprowadza zgon ofiary.

— Tojad mocny — Aconitum napellus, zawarta w roślinie akonityna paraliżuje układ nerwowy, obniża ciśnienie krwi i zatrzymuje pracę serca.

— Pokrzyk wilcza jagoda — Atropa belladonna, trująca jest cała roślina. Wystarczy tylko się o nią otrzeć, a już na skórze pojawia się obrzęk i krosty.


Należy jednak pamiętać, że ta sama ilość trucizny może działać na organizm człowieka w sposób różny. I to co dla jednego jest dosis terapeutica, dla innego może stanowić dosis mortis — dawkę śmiertelną. Philippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim, znany bardziej pod imieniem Paracelsus, zdefiniował, że „Tylko dawka czyni truciznę” — dosis facit venenum.

Ponadto przy truciznach pochodzenia roślinnego, nim nastąpi zgon otrutego, poprzedza go rozłożony w czasie szereg zachowań wskazujących na spożycie trucizny. I mogą to być godziny, a nawet dni. Na przykład przy zatruciu akonityną (alkaloid tojadu mordownika) u otrutego występuje drżenie mięśni, zaburzenie czucia, niepokój i podniecenie oraz ból brzucha, biegunka czy też niewrażliwość skóry na dotyk i ból.

Podobnie było w przypadku zatrucia się arszenikiem, który z uwagi na smak łatwo dawał się ukryć w winie czy potrawach, zwłaszcza w czasach średniowiecza, kiedy to stosowano przyprawy o zdecydowanym smaku i w znacznych ilościach.

Nawet współczesne trucizny, podane lub zadane ofiarom, nie powodują nagłego zgonu. Śmierć następuje po kilku godzinach lub dniach od wchłonięcia substancji przez organizm i jest poprzedzona symptomami wskazującymi na zatrucie, takimi jak ból, wymioty, biegunka, zwiotczenie mięśni lub ich naprężenie, gorączka. Często ofiara zachowuje pełną świadomość do końca, co sprawia dodatkowe cierpienia. Jeśli wie się o braku obrazu klinicznego działania trucizny, można z dużą dozą pokusić się o stwierdzenie, że Bolesław Szczodry nie padł ofiarą trucizny.

Spójrzmy jeszcze na jeden aspekt sprawy — otóż średni czas życia władców polskich od Bolesława Chrobrego do Bolesława Krzywoustego wynosił niecałe 50 lat i Bolesław Szczodry mieścił się w tym przedziale. Lata życia wynosiły: Bolesław Chrobry — 59, Mieszko II — 44, Kazimierz Odnowiciel — 42, Bolesław Szczodry — 40, Władysław Herman — 60, Bolesław Krzywousty 52.

Może to być dodatkowym, aczkolwiek nie bezpośrednim dowodem wskazującym na naturalną śmierć króla polskiego Bolesława Szczodrego. Ponadto w średniowieczu nie znano mechanizmu działania trucizny, chociaż znajomość szkodliwych substancji była dość znaczna. Wskutek tego działanie trucizny wiązano z magią, wiarą w moc diabelską, jednym słowem — z mistyką. Uważano więc, że sine plamy, wolny bądź właśnie szybki rozkład ciała czy też zapach zmarłego miały wskazywać na zatrucie, chociaż zgon mógł być jak najbardziej naturalny.

Osobiście uważam, że podczas badań okoliczności śmierci wygnanego króla za mało (a właściwie w ogóle) uwzględnia się psychologicznych aspektów zdrowia Bolesława i oddziaływania stanu jego ducha na organizm. Jest ogólnie znaną kwestią, jak zgryzota w kontekście silnego, energicznego, porywczego, a zarazem w pewien sposób ubezwłasnowolnionego władcy musiała wycisnąć silne piętno na jego psychice i postępowaniu. Anonim tzw. Gall napisał:


Wielką ściągnął na siebie Bolesław nienawiść u Węgrów i — jak mówią — przyspieszył tym swoją śmierć.


Historycy interpretują słowa kronikarza jako podejrzenie zadania trucizny Bolesławowi II. Ale można też odczytać je tak, że śmierć była wynikiem złego stanu psychicznego, depresji, która zatruła duszę króla na obczyźnie. Profil psychologiczny Bolesława Szczodrego z czasów jego panowania w Polsce mógłby na to wskazywać: wielkie plany, korona, poczucie własnej ważności, bunt, zdrada najbliższych, wygnanie i nie możność powzięcia odwetu.

Do takiej hipotezy przychyla się W. Sawicki, piszący o psychozie Szczodrego i przywołujący obciążenie dziedziczne dwóch braci stryjecznych jego babki królowej Rychezy. Jednym z nich był Henryk, palatyn lotaryński, a drugim — Konrad, margraf Karyntii. Odmienne zdanie wyrażał H. Łowmiański, który nie dopatruje się w zachowaniu króla niedomagań psychicznych.

Bolesław Szczodry był wyrazistą osobowością o silnych cechach charakteru, które mogły go popchnąć do choroby duszy.


Byłby on na pewno dorównał swymi czynami czynom przodków, gdyby nie kierował nim pewien nadmiar ambicji i próżności.


A to w połączeniu z porywczością króla, która przebija z kroniki Galla w opisie ataku przez rzekę na Pomorzan albo w opisie obdarowania kleryka przez Bolesława częścią bogactwa złożonego u stóp króla jako haracz i danina.

Wspomniane poczucie własnej ważności czy wręcz pychy, owej hubris zatruwającej umysł, objawiło się w potraktowaniu Izasława, syna Jarosława Mądrego, […] targając go ze śmiechem za brodę. Warto zwrócić uwagę również na zachowanie się względem Władysława, króla węgierskiego, po ucieczce z Polski i nazywanie go „swoim królem”, mając w zamyśle, że […] siedząc na koniu oddam mu pocałunek jak jednemu z książąt. Zachowanie się Bolesława jednoznacznie ocenił Anonim tzw. Gall — jego zdaniem dawną zacność król utracił przez próżność.

Profil emocjonalny Bolesława Szczodrego, rysujący się na podstawie jego zachowań, wskazuje według mnie na duże prawdopodobieństwo wystąpienia u króla na wygnaniu silnej udręki, która doprowadziło w konsekwencji do jego przedwczesnej śmierci. Dlatego odrzucam możliwość, że Bolesław zmarł w wyniku zbrodniczego zamachu. On sam dla siebie był największym niebezpieczeństwem.


Wkrótce potem Bolesław dotknięty niezwykłą chorobą zadał sobie śmierć.


Należy jednak zwrócić uwagę, że tłumacz w przypisie podał nieco inny przekład, który brzmi:


[…] stał się winnym swojej śmierci.


W tym drugim przypadku możemy rozumieć, że albo Bolesław osobiście swoim postępowaniem wywołał akt przemocy ze strony osób trzecich, albo swoim żałosnym rozpamiętywaniem nieodległej przeszłości sam doprowadził swój umysł do takiego stanu emocjonalnego, że w jego wyniku zmarł.

I właśnie w słowach biskupa krakowskiego „dotknięty niezwykłą chorobą” znajdujemy wyjaśnienie zagadki zgonu Bolesława II zwanego Śmiałym. Silny argument przemawiający za tym wskazuje sam mistrz Wincenty, pisząc o królu Bolesławie II:


Szkoda, że od Saula przynajmniej nie nauczył się, że uszyma duszy uważniej nie wsłuchał się w słodkie dźwięki jego harfy.


Dla pełnego zrozumienia, o czym pisał biskup krakowski, sięgnijmy do księgi Samuela, a tam czytamy:


A gdy od Saula odstąpił Duch Pański, zaczął go trapić duch zły, też od Pana.


Otóż mistrz Wincenty bez ogródek sugeruje chorobę psychiczną Bolesława Szczodrego. A jaki ma to związek z graniem na harfie, o czym wcześniej wspomniał w swoim dziele? Sięgnijmy więc po raz wtóry do cytowanej już księgi:


A gdy duch zły od Boga opadał Saula, Dawid brał harfę i grał na niej, i przychodziła na Saula ulga, i było mu lepiej, a duch zły odstępował od niego.


I teraz, mając w pamięci obrazy zachowań Bolesława utrwalone w kronice Anonima Galla oraz przenośnie mistrza Wincentego odnoszące się do króla, wszystko układa się w logiczny ciąg wydarzeń, które podsumować można jako psychikę Bolesława Szczodrego.

Być może również w Kronice wielkopolskiej, choć powstałej w odległym czasie od omawianego tutaj wydarzenia, zachował się jakiś cień zatartej prawdy o zgonie Bolesława?


Dotknięty złośliwym wrzodem popadł w obłąkanie i tak żałośnie życie zakończył.


Słuszność mają ci badacze, którzy mówią, że nie sposób dzisiaj ocenić choroby króla. Nie znaczy to jednak, że należy zaniechać stawiania tych hipotez, które najbardziej uprawdopodobniają i tłumaczą przyczyny zachowań Bolesława.

Na zakończenie chciałbym przytoczyć za Janem Widackim fragmenty opinii wybitnego anatomopatologa i biegłego sądowego w zakresie psychiatrii — prof. Leona Wachholza. Pochodzi ona z 1940 roku. Pierwotną opinię uzupełnił Dodatkową opinią o zdolnościach psychicznych Bolesława Szczodrego.

Rozważając, w jaki sposób Bolesław jako człowiek chory mógł osiągnąć wiele sukcesów militarnych i politycznych, prof. Leon Wachholz napisał:


[…] wydaje się być zgodnem z rzeczywistością, że autorstwo w swych sukcesach podzielił się z osobą lub osobistościami zdolnymi, do których powziął zaufanie.


Wczesny awans św. Stanisława na biskupa krakowskiego może sugerować, że takim zaufanym mógł być obdarzony późniejszy święty. Tłumaczy też, że utrata przez niego zaufania króla mogła zaowocować dramatycznie gwałtowną reakcją Bolesława. Dlatego nie można się zgodzić z konkluzją J. Mularczyka, że szaleństwo Bolesława „[…] trzeba usunąć poza nawias rozważań na temat jego zgonu”, jak również, że śmierć Mieszka III, syna Szczodrego, nastąpiła w wyniku procesów nienaturalnych, o czym piszę poniżej. Nie wszyscy jednak podzielają pogląd o chorobie psychicznej króla, której zwolennikiem był S. Zakrzewski.

Mieszko III Bolesławowic

Skoro zaś umarł młody Mieszko, cała Polska tak go opłakiwała jak matka śmierć syna-jedynaka. I nie tylko ci, którym był znany, pogrążeni byli w rozpaczy, lecz i tacy, którzy go nigdy nie widzieli, z płaczem postępowali za marami zmarłego. Wieśniacy mianowicie porzucali pługi, pasterze trzody, rzemieślnicy swe zajęcia, robotnicy robotę odkładali z bólu za Mieszkiem. A także chłopcy i dzieweczki, co więcej słudzy i służebnice czcili pogrzeb Mieszka łzami i łkaniem. Na koniec biedna matka, gdy w sarkofagu składano szczątki nieodżałowanego chłopca, przez godzinę leżała jakby umarła, bez tchu i bez życia, i dopiero po egzekwiach biskupi ocucili ją wachlarzami i zimną wodą — ten przejmujący obraz pożegnania młodego księcia, syna króla Bolesława Śmiałego, przez ówczesnych mieszkańców kraju przekazał nam pierwszy kronikarz polski.

W przeciwieństwie do śmierci Bolesława Śmiałego śmierć jego syna Mieszka III według historyków jednoznacznie nastąpiła wskutek zadania mu trucizny. O wiele więcej szczęścia mieli jego towarzysze, którzy tylko chorobą okupili działanie śmiertelnej substancji. Szkoda, że zwolennicy hipotezy otrucia Mieszka nie uzasadniają bliżej, dlaczego tak się stało.

Zatrucie znacznej liczby uczestników uczty może wskazywać na determinację sprawcy lub sprawców, a to z kolei może sugerować, że postawa Mieszka III, a właściwie jego prawdopodobne zamiary związane z przyszłym władztwem, rodziły niebezpieczeństwo zemsty na tych, którzy przed laty wystąpili przeciwko jego ojcu. W tych przyszłych zamiarach Mieszka Bolesławowica niektórzy historycy upatrują nieświadomie przez niego sprowokowanego planu skrytobójczego zamachu na siebie.

W myśl tej hipotezy determinacja płynąca z obawy zemsty Mieszka musiała być tak duża, że nie liczyli się z dodatkowymi ofiarami. Na szczęście dla nich zmarł tylko Mieszko III, pozostali uczestnicy biesiady okupili swój udział w niej tylko chorobą. Na tle tej śmierci rozważane są różne możliwości — począwszy od pytania o to, kto i dlaczego dopiero po dwóch latach uderzył w młodego księcia. W tych hipotezach pomija się próby wyjaśnienia choroby uczestników biesiady, którzy umknęli śmierci.

Według mnie jest to istotny przyczynek mogący rzucić nowe światło na śmierć Mieszka.

Zamach na księcia nastąpił po dwuletnim powrocie do Polski. Można by sądzić, że po tym czasie zaszło coś, co spowodowało zawiązanie się spisku zmierzającego do fizycznego unicestwienia władcy. Idąc dalej tym tropem, wysuwano różne osoby zainteresowane uśmierceniem Mieszka — od możnowładców, którzy spowodowali ucieczkę Bolesława Śmiałego na Węgry, po intrygi Sieciecha, a nawet samego Władysława Hermana.

W tych spekulacjach należy jednak pamiętać o mechanizmie działania trucizny. Dostępne wówczas substancje pozyskiwano z roślin, poza arszenikiem, który jednak nabrał znaczenia jako trucizna w latach znacznie późniejszych. W średniowieczu, o czym wcześniej wspomniałem, znano działanie trucizn, ale nie znano mechanizmów ich działania na organizm. Powodował to, że ofiara mogła ujść z życiem i aby tego uniknąć, dla pewności zadawano truciznę w większych dawkach. Jednak bez względu na ilość śmierć nie następowała natychmiast. Skracał się co prawda czas oddziaływania szkodliwej substancji na organizm — nawet do trzydziestu minut — ale i tak czas agonii liczono w godzinach, a nawet dniach.

W opisanych okolicznościach nie dziwi, że spiskowcy mogli podać uczestnikom biesiady duże dawki trucizny, aby mieć pewność, że książę nie przeżyje. Ale tu powstaje pytanie o zasadniczym znaczeniu:


[…] niektórzy zaś z tych, którzy z nim pili, zaledwie uszli niebezpieczeństwu śmierci.


Trucizna nie działa wybiórczo, dlaczego więc zmarła jedna osoba, a pozostałe tylko się rozchorowały? Innymi słowy — dla prawidłowego obrazu wydarzeń brak innych nieboszczyków. Jest to okrutna konstatacja, ale niestety niepokojąca w swojej wymowie dla pewnych hipotez związanych ze śmiercią młodego księcia.

Dlatego dla wyjaśnienia zaszłych wydarzeń stawiam hipotezę, że Mieszko III, syn Bolesława Śmiałego, nie padł ofiarą trucizny podanej umyślnie przez nieznanych spiskowców.

Z tego powodu wykluczam w tej sprawie inspirację Władysława Hermana.

Uważam, że przyczyną śmierci księcia było ostre zatrucie jelitowo-żołądkowe zepsutą potrawą. Z dużą ostrożnością piszą o tej możliwości inni badacze — wskazują na to rozwiązanie i w pełni potwierdzają poniższe fakty.

Na korzyść tego rozumowania przemawia rozchorowanie się wielu uczestników uczty. W przypadku spożycia trucizny ofiar byłoby znacznie więcej. Co prawda Jan Długosz wspomina o innych zgonach uczestników biesiady i chorobie pozostałych obecnych. Ale w świetle wersji podanej przez Anonima tzw. Galla, który był bliższy wypadkom, uważam narrację Jana Długosza za formę udramatyzowania opisu śmierci młodego królewicza. Być może Długoszowi również nie pasowała tylko jedna ofiara.

Liczba zatrutych wskazuje, że trucizna była ogólnie dostępna w pożywieniu lub napitku, nie została podana jednostkowo wyłącznie młodemu Mieszkowi. Jeśli popatrzeć na sprawcę, nie sposób pomyśleć o jego głupocie. Albowiem chcąc uśmiercić królewicza, zaaplikował tak wielką ilość trucizny (żeby mieć pewność jej zadziałania), że aż dziwi, że nie brał pod uwagę śmierci innych uczestników biesiady. Jeżeli nie brał tego pod uwagę, to śmierć wielu młodzieńców towarzyszących Mieszkowi i pochodzących z zacnych rodów możnych dopiero wywołałaby rokosz. Ponadto sprawca nie miał gwarancji, że Mieszko spożyje potrawę lub wypije zatruty napój. Mogło więc się zdarzyć, że królewicz uchodzi z życiem, ale umierają jego towarzysze. Również zadanie trucizny w trakcie uczty nie jest najlepszym sposobem pozbycia się przeciwnika. Jeżeli sprawca chciał uniknąć niepożądanego zatrucia pozostałych, musiałyby znaleźć pretekst, aby ofiarować zatrutą potrawę lub kielich wyłącznie ofierze. Ale to już zwraca uwagę ogółu oraz typuje w przyszłości truciciela. Z punktu widzenia sprawcy o wiele łatwiej byłoby podać truciznę w okolicznościach dnia powszedniego, bez nadmiernego ryzyka zwrócenia na siebie uwagi otoczenia.

Trzeba także pamiętać, że objawy, jakie towarzyszą zażyciu trucizny pochodzenia roślinnego, są bardzo podobne, jak te przy ostrym zatruciu jelitowym. Tylko wprawny medyk obeznany z działaniem różnych trucizn i zatruć pokarmowych miałby szansę na postawienie prawidłowej diagnozy. Jeżeli więc przyjąć za prawdę przekaz Anonima tzw. Galla, to faktyczną przyczyną zgonu Mieszka III byłoby nieumyślne zatrucie, nie zaś zadanie mu trucizny. Bez względu na przyczynę śmierci księcia nie umniejsza to jednak znaczeniu politycznemu, jakie miała jego przedwczesna śmierć.

Z uwagi na podobieństwo przebiegu zatrucia i otrucia substancją roślinną można z dużą dozą prawdopodobieństwa uważać, że Mieszko mógł być ofiarą zatrucia pokarmowego wywołanego przez bakterie — pałeczki salmonelli. U zdrowego człowieka po spożyciu większej ilości bakterii objawy chorobowe występują zwykle po 6–70 godzinach od spożycia. Czas ten może ulec skróceniu przy większej dawce bakterii. Zatrucie objawia się bólem brzucha, gorączką, wymiotami.

Za zatruciem pokarmowym mógł się też kryć jad kiełbasiany — silna toksyna produkowana przez bakterie beztlenowe. Objawy kliniczne po zatruciu występują zazwyczaj po 18–90 godzinach.

Pierwszymi objawiamy po zatruciu są zaburzenia widzenia, opadanie powiek, trudności w przełykaniu i wymowie oraz ślinotok. Występuje też ból brzucha, zaparcia i wymioty. Zazwyczaj gorączka nie występuje. Zatrucie jadem kiełbasianym może zakończyć się śmiercią na skutek uduszenia lub zatrzymania akcji serca.

Ostatnią podejrzaną przyczyną zatrucia może być to spowodowane przez gronkowce — bakterie, które występują powszechnie w przyrodzie i szybko się rozmnażają w produktach wcześniej ugotowanych. Objawy zatrucia pojawiają się niezwykle szybko, bo już po 2–6 godzinach od spożycia zakażonej żywności. Zatrucie charakteryzuje się gwałtownymi wymiotami, biegunką, bólem brzucha, nudnościami, zimnym potem i uczuciem osłabienia. Znane wypadki ostrych zatruć pokarmowych z przyczyn wyżej wymienionych wskazują, że z grona kilkunastu zatrutych umarła tylko jedna osoba. Zazwyczaj ofiarą pada chory z różnych względów podatny na zatrucie lub mający czasowo obniżoną odporność.

Niezwykle chorobotwórczą dla człowieka jest wszechobecna Bacillus cereus (laseczka woskowa), która prowadzi do zatrucia pokarmowego (przez toksyny). Odgrzewanie wcześniej przygotowanych potraw sprzyja zatruciu B. cereus, a to może szybko zakończyć życie biesiadnika.

Nie da się też zapomnieć o wszechobecnej, zjadliwej pleśni — o mikotoksykozie.

Nawet dzisiaj, kiedy świadomość podstępnego działania grzybów pleśniowych jest znaczna, wiele osób postępuje nad wyraz nierozważnie, nie licząc się z chorobą, a nawet śmiercią. Niefrasobliwe osoby potrafią wykroić z owocu, warzywa, chleba lub z innego produktu nadpsutą część i resztę spożyć, nie bacząc na ewentualne zatrucie. Podobnie ma się rzecz z piwem czy winem oraz z niektórymi odgrzewanymi potrawami zawierającymi grzyby, jajka, rzepy czy mięso kurczaków — z uwagi na powstanie szkodliwych azotanów lub toksycznego białka.

Jeżeli przyjmiemy, że informacja Anonima tzw. Galla odzwierciedla stan faktyczny związany ze śmiercią młodego księcia i chorobą jego współbiesiadników, to uważam, że właściwym dla zrozumienia tego fragmentu kroniki jest przyjęcie gromadnego ostrego zatrucia pokarmowego. A wykorzystanie tej śmierci przez byłych zwolenników Bolesława Śmiałego należy złożyć na karb rozgrywek politycznych.

Myślę, że odnośnie do śmierci Mieszka Bolesławowica u badaczy zachodzi identyczne myślenie co u średniowiecznych kronikarzy. Młody, zdrowy i… nagła śmierć. Pierwsze, co się nasuwa, to otrucie. Znając stan wiedzy medycznej w owym czasie, nie dziwi takie skojarzenie, ale to nie oznacza, że musimy iść tym samym tokiem rozumowania. Myślę też, że już najwyższa pora na zrewidowanie poglądów w sprawie zgonu młodzieńca.

Ponadto, co było szczególne ważne dla ówczesnych zwolenników Bolesława i Mieszka, trudno było zaakceptować, że ojca i syna z rodu królewskiego śmierć zabrała z tak prozaicznego powodu. Albowiem, jak napisał kronikarz:


[…] cóż dziwnego, jeśli ci, którzy bronią ojczyzny lub dziedzictwa ojcowskiego, lub mszczą się doznanej krzywdy, szukają raczej w bitwie chwalebnej śmierci, nie od trucizny, niżby mieli haniebnie podlegać własnym sługom.


Przekaz jest prosty i jednoznaczny. Skoro śmierć na polu chwał nie była im dana, to śmierć w wyniku zatrucia pokarmowego była nie do przyjęcia. Pozostawała trucizna zadana przez zawistnych wrogów.

Sprawa biskupa krakowskiego
św. Stanisława

Sprawę św. Stanisława, biskupa krakowskiego, wielokrotnie rozważano i stawiano różne hipotezy mające wyjaśnić okoliczności jego śmierci. Według mojego uznania sprawę tę da się wyjaśnić bez uciekania się do rozdmuchiwania konfliktu polityczno-religijnego króla Bolesława Szczodrego i biskupa, a zwłaszcza bez nadmiernych odniesień międzynarodowych, zachodzących na linii papież Grzegorza VII (z jego reformami) — cesarz Henryk IV, chcący zachować swoje prerogatywy władzy nadrzędnej wobec Stolicy Piotrowej. Nie oznacza to, że przedstawiciele Kościoła pozostawali poza przebiegiem licznych wydarzeń o charakterze zamachów stanu. Państwo i Kościół jako instytucje nie były w tym czasie sobie przeciwstawne, a jeżeli zachodził konflikt na tej linii, to raczej wynikał on z indywidualnych racji ludzi związanych z wyznaniem. Niemniej aktywność biskupa krakowskiego w konflikcie z królem zaowocowała silniejszym zaangażowaniem się duchownych w życie polityczne państwa. Klerycy mieli na celu nie tylko ugruntowanie chrześcijaństwa w kraju, ale i wywalczenie dla siebie większej niezależności.

W tym miejscu należy zauważyć, że dominikanie i cystersi — w tej rzeszy mistrz Wincenty, nasz autor Kroniki polskiej — którzy podkreślali, że wygnanie króla Bolesława II wynikało z podniesienia ręki na biskupa, popełniali anachronizm. To, o czym pisali, może się odnosić do czasów późniejszych niż wyrok i kara na biskupie. Nietykalność biskupów i w ogóle duchowieństwa przyniósł dopiero wiek XIII.

W II poł. XII wieku arcybiskupstwo gnieźnieńskie leżało jeszcze w gruzach. Jego rolę jako przewodnika Kościoła w Polsce przejęło biskupstwo krakowskie, na czele którego stał biskup Stanisław. Wyniesiony przez króla i obdarzony licznymi ziemiami, w sposób naturalny objął funkcję przewodzenia Kościołowi polskiemu. Cieszył się więc całkowitym zaufaniem Bolesława Szczodrego i — będąc jeszcze młodym — zapewne marzył i spodziewał się, że ziszczenie się planów królewskich związanych z odbudową i konsekrowaniem katedry gnieźnieńskiej doprowadzi go do wyniesienia na arcybiskupstwo. Ale Bolesław Szczodry miał inne plany i to Bogumił otrzymał paliusz arcybiskupi. Nie dość tego, kosztem majątku biskupstwa erygowano zakony i powołano nowe biskupstwo. Wszystkie posunięcia króla pomniejszały znaczenie biskupstwa krakowskiego, a tym samym samego biskupa Stanisława. Jego diecezja spadła do roli jednej z wielu i znaczyła niewiele więcej niż tamte. I w tym właśnie niektórzy historycy, jak K. Lanckorońska, upatrywali źródła zatargu między królem a biskupem.

Dla człowieka ambitnego i jeszcze młodego, który widzi, jak zatrzaskują się przed nim drzwi dalszej kariery duchownej, mogło się to stać — i zapewne stało — przyczyną niechęci do władcy. Nie wykluczam, że z upływem czasu urażona duma i pycha, ta osławiona hubris duchownego, przerodziła biskupa (nie w pełni świadomego znaczenia swojej roli) w politycznego przeciwnika króla. Konsekwencją tego było powstanie pozorów związania się biskupa Stanisława z opozycją możnych i części rycerstwa, niezadowolonych z polityki władcy, szczególnie zaś z pomijania jej w rozdawnictwie dóbr, urzędów i ziemi. Wyprawy wojenne Bolesława II miały bowiem bardziej charakter niesienia pomocy rodzinnej lub zobowiązania sojuszniczego niżeli wypraw zdobywczych czy łupieżczych. Pozbawieni byli więc oczekiwanych łupów przy jednoczesnym obserwowaniu wzrostu dobrobytu materialnego Kościoła, co musiało stać się zarzewiem niezadowolenia. Trzeba przy tym zauważyć, że sama wyprawa wojenna bez łupów była dla rycerstwa kosztowna i uciążliwa.

W tym miejscu należy podkreślić wagę pewnej informacji zawartej w Kronice Anonima. Informacja ta mówiła o zaprzestaniu używania kolczug przez polskie rycerstwo. Pominąwszy inne aspekty tego zjawiska, należy podkreślić najważniejszą konkluzję płynącą z tego faktu: rycerstwo zubożało i nie było go stać na kosztowne pancerze. I to pierwsza płaszczyzna, na której mogło dojść do wzajemnego zrozumienia swoich racji przez możnych, rycerstwo i biskupa.

Drugą przyczyną powstania konfliktu króla z rycerstwem było zmęczenie wojów Bolesława długotrwałymi kampaniami wojennymi, których w ujęciu Galla było 6, a które więcej przyniosły zmartwień i trosk, niżeli obfite zdobycze. Nie dziwią więc dezercje szeregowego rycerstwa, wynikające z uciążliwości wojennych oraz — co ważniejsze — pojawiające się wiadomości o wiarołomności żon, zmęczonych długą nieobecnością mężów w domu:


Gdy bowiem król bardzo długo przebywał to w krajach ruskich, to prawie że poza siedzibami Partówi(…).


Nie należy jednak sądzić, że odstępstwa od sakramentu małżeństwa były tak liczne, jakby można wnioskować z lektury mistrza Wincentego.

Dezercje zdarzały się w każdej armii, ale Bolesław II wykorzystał je do rozprawienia się –według jego mniemania — z przeciwnikiem wewnętrznym, by nie mówić zawczasu o opozycji wobec jego panowania. Niewykluczone, że represje były spowodowane także pojawiającymi się domysłami o spiskowaniu przeciwko niemu przez brata Władysława Hermana. Stosowanie kary, w tym też bez sądu — chociaż mieszczące się w ówczesnych kanonach władzy — przyczyniało się do wzrastania niechęci wobec panującego. Przykłady wymierzenia kary pozasądowej doświadczył między innymi wojewoda mazowiecki Krystyn, scholastyk Jan Czapla, ksiądz Jan Baryczka, Piotr Włostowic czy Maciek Borkowic oraz inni wielmoże, których kazano zgładzić skrytobójczo — insidiis aggreditur.

W tej atmosferze biskup w swoim mniemaniu czuł się pokrzywdzony, mógł więc szybko znaleźć wspólny język z opozycją, która — prawdopodobnie z uwagi na urząd biskupi — przyjęła go z otwartymi ramionami do grona sprzysiężonych.

Nie myślę jednak, żeby nastąpiła jakaś bezpośrednia współpraca, myślę raczej, że postawa biskupa wpisywała się w ogólny nurt krytyki nadużywania władzy — co było na pewno przychylnie przyjęte przez tych, którzy rozważali obalenie panowania Bolesława i powierzenie przywództwa może nie tyle w godniejsze ręce, co w bardziej spolegliwe.

Znana legenda o Piotrowinie, mówiąca o sporze biskupa Stanisława ze spadkobiercami o wieś, nie wyklucza domysłu, że u źródeł konfliktu legły również sprawy związane z pozyskiwaniem przez Kościół nieruchomości oraz dotacji przekazywanych przez Bolesława z pominięciem osób świeckich.

Śmierć biskupa Stanisława nie odbiła się zbyt głośnym echem wśród społeczności duchownych czy świeckich i nie znalazła odbicia w źródłach. Nie wskazuje to więc, że skazanie biskupa odbyło się na drodze jakiegoś większego konfliktu religijnego lub politycznego. Mówi się raczej o tym, że zatarg miał wymiar lokalny, by nie rzec — prowincjonalny, jakich było podówczas wiele. Zatarg ten świadczył jednakże, że nawet wysoki urząd kościelny nie chronił przed karą.

Niemniej widzę pewną analogię łączącą śmierć biskupa Stanisława z kaźnią Piotra Włostowica za czasów seniora Władysława II. W jednym, jak i w drugim przypadku osoby tragedii stały się pretekstem do polaryzacji stanowisk możnych i zostały symbolami ostrzegającymi możnych przed podobnym losem w przypadku sprzeniewierzenia się władcy. Ten strach był więzią scalającą wahających się dotychczas uczestników opozycji, popychał ich jednocześnie do czynnego wystąpienia przeciwko władcy. Ani Bolesław Szczodry, ani Władysław II nie przeczuwali, że egzekucja biskupa Stanisława i Piotra Własta przesądzi o ich losie. Wspomnianą analogię łączy coś więcej niż tylko kaźń ofiary, o czym opowiem nieco więcej później.

W opisanej sytuacji nietrudno odnaleźć Władysława Hermana i jego zausznika Sieciecha. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że Sieciech był związany z opozycją rycerską, a poprzez niego w nurt spisku został włączony Władysław Herman. Brat królewski może nie uczestniczył czynnie w sprzysiężeniu możnych, ale na pewno został dobrze poinformowany o tym, co się dzieje. I wiele wskazuje, że był osobą o aspiracjach monarszych i że byłby godny korony królewskiej.

Opozycja, by przetrwać i zrealizować zakładane cele, musiała mieć znacznego poplecznika, bez którego spisek nie miał racji bytu. Bez poparcia Władysława Hermana jako dominis naturales bunt zostałby zduszony w zarodku tuż po jego wybuchu. Szukanie przez możnych i rycerstwo poparcia dla realizacji własnych celów u młodszych książąt piastowskich to nic innego jak próba nadania wystąpieniu buntowników pozorów prawnych racji. Tak było za Władysława Hermana podczas buntu Zbigniewa albo frondy przeciwko Bolesławowi Rogatce, w której możnowładcy wykorzystali młodego Henryka Białego. Bo tylko „bunt” przeciwko władcy, który miał znamiona legalności dzięki przystąpieniu do niego i przyjęciu przywództwa lub akcesji przez kogoś mającego potencjalne prawa do tronu, mógł mieć jakiekolwiek powodzenie.

Po śmierci biskupa Stanisława król Bolesław II jeszcze przez pewien czas sprawował władzę, na co wskazuje kilkumiesięczny wakans w krakowskiej stolicy biskupiej. Świadczy to też o tym, że kaźń biskupa nie była przyczyną buntu i wygnania króla.

Myślę, że śmierć biskupa uświadomiła buntującemu się rycerstwu, że król nie zawaha się przed zastosowaniem siły i nie będzie zważał na pozycję buntownika. Z tego powodu możemy co najwyżej mówić, że ukaranie Stanisława stało się pretekstem do przyspieszenia wybuchu buntu.

Dopiero ucieczka króla za granicę spowodowała w miarę szybkie wybranie nowego biskupa, którym został Lambert, trzeci tego imienia.

Wygnany władca znalazł schronienie na dworze przyjaznego Władysława Węgierskiego, który na widok gościa


[] cieszy się wprawdzie z [możności] przyjęcia brata i przyjaciela, lecz boleje nad tym, że brat [jego] Władysław stał [dlań] wrogiem.[…]


Tym drugim Władysławem, który stał się wrogiem, był brat Bolesława Władysław Herman. Według sugestii T. Wojciechowskiego świadczy to o przejściu Hermana do obozu cesarskiego. Zajmując tron wygnanego brata, stał się również z tego powodu wrogiem Władysława Węgierskiego.

Trzeba powiedzieć, że w większości przypadków przy tego rodzaju zdarzeniach u podstaw leżą sprawy ambicjonalne, a więc związane z poczuciem zawodu, brakiem awansu społecznego czy urzędniczego lub utratą dóbr doczesnych i z marnymi widokami na ich odzyskanie, nie mówiąc o pozyskaniu nowych. Budzi to u ludzi, którzy zasmakowali władzy i powodzenia, nieznośne poczucie żalu do prawdziwych lub domniemanych sprawców ich nieszczęścia. Tak też podchodzę do konfliktu biskupa z królem. Z jednej strony zawiedzione ambicje i serce krzyczące „zemsta”, z drugiej strony — król zmierzający do wzmocnienia władzy i ukrócenia dążeń duchownych, chcących rozszerzenia swojej pozycji i wyjęcia spod jurysdykcji władcy spraw Kościoła.

Anonim tzw. Gall był wystarczająco wykształconym, by w miejsce pojęcia traditor — zdrajca, nie użyć innego określenia, gdyby wykroczenie biskupa okazało się mniejszej wagi. Jednakże kronikarz wobec wszystkich, którzy występowali przeciwko dominis naturales, a więc w odniesieniu do osób „nie dochowujących wiary panom przyrodzonym”, używa nazwy „zdrajca”. Tak też było w przypadku późniejszego świętego.

Trafne uwagi w tej materii poczynił M. Plezia, uważając za poprawne użycie przez kronikarza terminu traditor, aczkolwiek nie wolne od kontekstu, a więc rozumienia zakresu tego pojęcia przez sprawującego władzę. Kończąc niejako sprawę biskupa, nie należy zapominać też o słowach autora Kroniki polskiej:


Godzi się bowiem, by słudzy Boży w tych rzeczach, które są Boże, w duchu posłuszni byli Bogu, w tych zaś, które należą do cesarza, okazywali cześć i służyli książętom tego świata.


I nie upatruję udziału sił zewnętrznych — działających bezpośrednio lub za pośrednictwem spiskowców — w doprowadzeniu Bolesława Szczodrego do upadku. Siłę sprawczą, która wygnała króla na obczyznę, widzę w rodzimym spisku, buncie możnowładców i części rycerstwa, zaniepokojonych formą sprawowania rządów przez Bolesława i pomijaniem ich przy rozdawnictwie dóbr oraz brakiem łupów pomimo długotrwałych walk na Wschodzie (które miały, jak wspomniałem wcześniej, charakter bardziej niesienia pomocy rodzinnej niż łupieżczy). Odzwierciedlenie tego stanu rzeczy znajdujemy w trafnej konkluzji w pracy Z. Kaczmarczyka i S. Weymana, że „trudno przypuszczać, aby rycerstwo zechciało ruszać na wyprawę wojenną jedynie z miłości do króla”. W średniowieczu niezależnie od okresu wojna była dużym i kosztownym przedsięwzięciem dla rycerza — i to na długo przed właściwą walką. Począwszy od rozesłania wici, poprzez przybycie na miejsce zbiórki, aż do przystąpienia do właściwych działań wojennych.

Zważywszy, że nie było to wypowiedzenie nieposłuszeństwa przez pojedynczego możnowładcę lub małą grupkę możnych, ale że wybuchł bunt, który objął ogół rycerstwa, rodzi się pytanie, co jednoczyło tak wielu niezadowolonych. Co było podstawą wybuchu ogólnego sprzeciwu? Takim zasadniczym elementem scalającym poglądy rycerskiej frondy, obok wyżej wymienionych przyczyn, było ich stopniowe ubożenie materialne i, co się z tym wiąże, pojawienie się niezadowolenia z rządów Szczodrego. I właśnie w elementach ekonomicznych upatruję zaczynu i wzrastania oporu.

Wyrazem narastania problemów gospodarczych było zaprzestanie płacenia Czechom (1069) trybutu ze Śląska, potem zajęcie skarbca Izjasława (1073) i najważniejsze — psucie monety. Jeżeli poprzednio z jednej grzywny srebra bito 240 monet, to później produkowano aż 1365 sztuk. Można mieć wątpliwości co do stopnia upieniężnienia gospodarki za czasów Szczodrego, ale wielkość psucia monety mówi sama za siebie. Nie należy jednak automatycznie rozumieć, że zachodziło tylko psucie monety. Istota zawierała się w systemie renovationis monete, a więc na wymianie. Najprościej rzecz ujmując, władca wymuszał wymianę monet na mniejszą ich ilość. Idąc za myślą R. Grodeckiego, za dziesięć starych monet dawano osiem. Różnica dwóch monet stanowiła zysk władcy. Pozostałe parametry bitej monety pozostawały — poza niewielkimi zmianami w jej ciężarze — bez zmian. Przymus wymiany monety sprowadzał się więc do ustanowienia korzystnej relacji wymiany ustanowionej przez księcia, co zostało ujęte w przekazie Mistrza Wincentego:


Mieli zaś kilka solidów z czystego srebra, niedawno wybitych i świeżo ich sztuką wykonanych. Twierdzą, że to jest prawdziwa i jedyna w obecnym czasie moneta obiegowa i takiej żądają; „Ta zaś moneta, którą myślisz się wykupić, wiedz, że straciła ważność i już dawno została zarzucona.


Z tej to przyczyny jednym z pierwszych posunięć Hermana stało się emitowanie monet z prawie czystego srebra. A wszystko to przebiegało w czasie powstawania się rodów możnowładczych, których podstawą był posiadany majątek, więc wzbogacanie lub ubożenie nie było tej społeczności obojętne. A o kondycji ówczesnego rycerstwa mówi nam zapis w kronice:


[…] dlaczego zaginął w Polsce prawie zupełnie zwyczaj używania kolczug, które dawniej wojsko króla Bolesława Wielkiego z ogromnym zamiłowaniem nosili powszechnie.


Przestali je nosić nie z niewygody, ale dlatego, że uzbrojenie wysokiej klasy były drogie i tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na ich zakup. Niektórzy z badaczy wskazują, że ograniczenie noszenia pancerza związane było raczej z przystosowania się rycerzy do warunków pola walki na północy kraju. Nie sądzę jednak, aby warunki topograficzne występujące na północy, tak mocno odbiegały od warunków w innych częściach Polski, że zaniechanie z noszenia zbroi było tego przyczyną.

Dlatego uznając powyższe powody za słuszne, należy uważać że śmierć biskupa Stanisława nie była ani przyczyną zawiązania się sprzysiężenia, ani wybuchu późniejszego buntu. Pod rokiem 1022 Kosmas kronikarz czeski napisał:


W roku od wcielenia Pańskiego 1022 w Polsce nastało prześladowanie chrześcijan.


Przychylam się do opinii A.F. Grabskiego, który — jak wcześniej Wł. Dziwulski — nie odrzuca tego przekazu, jednak z zastrzeżeniem, że nie był to bunt przeciwko chrześcijanom. Upatruję w nim wybuch niezadowolenia ludowego zmęczonego ciągłymi wojnami prowadzonymi przez Bolesława Chrobrego, które z przerwami trwały przez niemal całe jego panowanie. Wojny to nie tylko łupy, to również wielkie problemy ekonomiczne w przypadku przegranej. Klęska mogła doprowadzić państwo na skraj bankructwa. Trzeba bowiem pamiętać, że w ówczesnych warunkach całe wsie, osady pracowały na wyposażenie wojska — od produkcji żywności po uzbrojenie, które nader często było jednorazowego użytku, jak oszczep, włócznia, tarcza, często strzały i inne elementy wyposażenia. Utrata koni (z uwagi na ich wartość) była szczególnie bolesna — wyhodowanie i przygotowanie konia do walki nie było łatwą czynnością i wymagało czasu. Nie trzeba przypominać, że to wszystko musiało zostać opłacone.

Dlatego w chęci uwolnienia się od ponoszenia kosztów przez ludność upatruję bunt w 1022 roku, powodzenia Masława na Mazowszu oraz wybuchu niezadowolenia rycerzy za Bolesława Śmiałego. Nie wykluczam za to w żadnej mierze oddziaływania podobnych wydarzeń u sąsiadów na sytuację na polskiej ziemi.

Kontynuując temat niewyjaśnionej do końca śmierci Bolesława Szczodrego na Węgrzech, odrzucam hipotezę, która by wskazywała władcę węgierskiego Władysława jako sprawcę. Wykluczam również uczestnictwo poddanych króla węgierskiego, dlatego że z powodu śmierci króla polskiego Władysław traciłby na przyszłość ważnego sojusznika oraz możliwość szachowania Hermana, Wratysława II króla Czech i pośrednio Henryka IV.

Z tych samych powodów nie zezwoliłby na taki czyn swoim poddanym. Można sobie wyobrazić zabójstwo Bolesława popełnione w afekcie przez jakiegoś dworzanina w momencie obrazy Władysława przez Bolesława, co tak malowniczo nakreślił Anonim tzw. Gall przy ich pierwszym spotkaniu.

Po upływie pewnego czasu taki zamach nie miał sensu. Jeżeli trzeba już przyjąć teorię zabójstwa Bolesława Szczodrego, to należy zwrócić uwagę na tych, którym jego śmierć przyniosła korzyść. Do tego grona należy zaliczyć następcę na tronie polskim, a więc Władysława Hermana, lub byłych spiskowców, albo przypisać im wspólne działanie — od samej aprobaty czynu po jego wykonanie. Enigmatyczne słowa kronikarza, że Bolesław głęboko uraził Węgrów i „przyspieszył tym swoją śmierć” traktuję jako próbę odsunięcia jakichkolwiek domysłów od Władysława Hermana jako sprawcy nagłego zgonu byłego władcy Polski. Ojciec Bolesława Krzywoustego, bohatera kroniki, musiał być poza wszelkimi podejrzeniami o bratobójstwo. Istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie sytuacji — śmierć naturalna, o czym będzie mowa na dalszych stronach.

Rozważania o spisku, który doprowadził do upadku i wygnania króla Bolesława, mają jeszcze inny aspekt. Albowiem spisek jest tym ostatecznym elementem ujawniającym antagonizm istniejący wśród możnych i będący w opozycji do aktualnie panującego. Doktryna panów naturalnych nie była dana Piastom w momencie przejęcia przez nich władzy — oni byli jednymi z wielu, którym niejako się poszczęściło. Potwierdzeniem takiego patrzenia na dynastię Piastów przez wielmożów jest wywód uczyniony przez mistrza Wincentego, który stwierdza, że panowanie Piasta nie jest przesądzone i zagwarantowane na stałe.


Dwaj zaiste zagrażają nam wrogowie: Mieszko z powodu swoich krzywd, a Kazimierz z powodu braterskich. Cóż więc? Wypadałoby zapewne tą samą motyką odciąć gałązki tego samego szczepu, na próżno bowiem wycina się oset, gdy wewnątrz pozostaje przyległy korzeń.


Interesującą hipotezę w kontekście powyższego zapisu mistrza Wincentego postawił T. Wojciechowski. Przemawia ona sugestywnie do czytelnika, jeśli chodzi o pojmowanie milczenia Anonima tzw. Galla na temat braku jakiejkolwiek wiadomości o koronacji Bolesława. I stawia retoryczne pytanie: czyżby koronacja „[…] należała już do związku tych spraw, które skończyły się wygnaniem, czyli robota spiskowa zaczęła się właśnie z powodu koronacji”.

Koronacja Bolesława w 1076 roku na pewno wywołała wielkie niezadowolenie i wzbudziła niepokój w królestwie niemieckim oraz u co poniektórych sąsiadów — myślę, że i w otoczeniu Władysława Hermana, jeżeli przychodziło mu na myśl zastąpienie polskiego władcy. Pomazaniec, jakim stał się Bolesław po koronacji, bardzo zaszkodził tym planom, ale ich całkowicie nie przekreślił.

Biskup Wincenty był rozumnym obserwatorem życia i pozostawał świadomy nastrojów społeczeństwa. Skoro więc napisał o wątpliwej stałości panowania Piastów, to nie może dziwić postawa Masława przejmującego władzę na Mazowszu, bunt Skarbimira czy ambicje Sieciecha. W tym kontekście znamienne są niepokoje społeczne po koronacji Bolesława Chrobrego, upadek Mieszka II i wygnanie Kazimierza czy losy Bolesława Śmiałego i zachwianie się władzy Bolesława Krzywoustego po śmierci jego brata Zbigniewa. I jest to pierwsze tło dramatu króla i biskupa ujęte niejako z tradycyjnych pozycji historii, odnoszące się do osoby biskupa.

Drugie to inny obraz narysowany odmienną interpretacją. W tym drugim spojrzeniu — według mojego mniemania — wielką rolę odgrywa Gerard Labuda w kontekście krytycznej analizy dorobku badaczy factum św. Stanisława. Przychylając się do celnych uwag G. Labudy, snuję jednak własny wątek związanych z dramatycznymi wydarzeniami wiążącymi króla Bolesława II z biskupem krakowskim Stanisławem.

Myślę, że zaszłe wypadki miały swoje źródło w opuszczenia króla przez część rycerstwa w czasie wyprawy kijowskiej i że znaczenie miał powrót do kraju i związane z nim zachowanie się sług i czeladzi względem rodzin szlachciców.

Dezercja rycerzy, której nie uważam za masową, dała jednak Bolesławowi pretekst do rozprawienia się z ludźmi, których uważał po jego powrocie z wyprawy kijowskiej za opozycję. Mogło tu mieć znaczenie skorzystanie z prawa do karania chłopów za wejście w relacje z żonami i córkami pod nieobecność mężów rycerzy. Jest wielce prawdopodobne, że do królewskich uszu doszły jakieś informacje o nielojalności części możnych, być może oscylujących wokół osoby jego brata Władysława Hermana.

Pojawienie się więc mniej lub bardziej widocznego oporu bogaczy i rycerstwa wobec restrykcji Bolesław potraktował jako zalążek buntu, który należało zgnieść w zarodku. Był to trudny czas dla króla i — co gorsza! — w tym właśnie momencie pojawia się biskup Stanisław, który swoim wystąpieniem nie łagodzi konfliktu, ale go zaognia. Jak napisał M. Plezia, biskup „[…] w trudnej sytuacji zawiódł pokładane w nim nadzieje”.

Powstaje zatem pytanie, jakie słowa lub czyny doprowadziły do kaźni biskupa Stanisława.

Część badaczy uważa, że przyczyną wydania kary śmierci na biskupa była reakcja Bolesława na oszczerstwo, że biskupa i małżonkę królewską łączył intymny związek. Wyjaśniałoby to też gwałtowną reakcję króla spowodowaną osobistą pobudką.

Takie spojrzenie na sprawę znajduje poniekąd potwierdzenie w latach późniejszych, w których rozegrał się dramat Piotra Włostowica. Jego niefortunna odpowiedź na niewybredny żart Władysława II o jego żonie ściągnęła na niego karę oślepienia i pozbawienia języka.

Nie sądzę jednak, żeby takie pomówienie małżonki króla miało miejsce. Owszem, dopuszczam, że spiskowcy mogli w zawoalowany sposób rozpuszczać nawet nikczemne plotki, ale to by się obracało przeciwko nim samym. Bo w ten sposób rozjuszali tylko Bolesława bez realnych widoków na powodzenie, bo i jakie? Nadto tracili sojusznika, jakim był lub stawał się biskup krakowski.


W zrozumieniu, a tym samym w poznaniu najprawdopodobniejszej wersji wydarzeń, chociaż nadal hipotetycznej, pomagają badania czaszki św. Stanisława. Pierwsze oględziny przeprowadzono w 1881 roku przy okazji wizytacji katedry krakowskiej przez późniejszego kardynała Albina Dunajewskiego.

Drugie badanie miało miejsce w 1963 roku, przeprowadzono je na polecenie biskupa Karola Wojtyły, a uczestniczył w nim prof. dr Jan Olbrycht i dr Marian Kusiak, obydwaj biegli z zakresu medycyny sądowej.

Według opinii biegłych w punkcie VI protokołu stwierdzono, że „[…] Określenie przyczyn śmierci jest niemożliwe”, ale dodali wyjaśnienie:


Można jedynie zaznaczyć, że wszelkie urazy godzące w czaszkę — nawet nie pozostawiające zmian pourazowych w kościach, lecz tylko w powłokach miękkich czaszki — mogą sprowadzić i sprowadzają zgon danej osoby już to w następstwie uszkodzenia mózgu i opon mózgowych już to w następstwie wstrząśnienia mózgu (comotio cerebri).


Istotnym będzie w tym miejscu przytoczenie fragmentu mówiącego o braku „[…] kości podstawy czaszki po jej stronie prawej łącznie z kością skroniową prawą i brak kości twarzy za wyjątkiem szczęki górnej i żuchwy […]”. Wspomniany brak kości skroniowej powoduje odsłonięcie mózgu, a więc zaistniała możliwość rozpryskania się mózgu. Mogło również nastąpić krwawienie w wyniku uszkodzenia tętnicy skroniowej, która sama w sobie mogła spowodować śmierć ofiary. Ślady uderzeń pozostawione na tyle czaszki mogą wskazywać, że zostały zadane nieoczekiwanie dla ofiary, w wyniku gwałtownej reakcji sprawcy, a więc w napadzie gniewu.

Według mojej hipotetycznej wersji przebieg wydarzeń w 1078 był następujący: rozczarowany biskup coraz bardziej mentalnie zbliża się do spiskowców, którzy z niechęcią patrzą na rządy króla. Za pośrednictwem zaufanych ludzi Władysława Hermana czują jego wsparcie. Podobnie przyszły święty czuje aktywną życzliwość możnych i rycerstwa. Ośmielony, karci króla upomnieniem i być może swoją wcześniejszą odmową uczestniczenia w wojennych wyprawach Bolesława Szczodrego.

Oburzony władca traktuje związanie się biskupa z opozycją jako wypowiedzenie mu posłuszeństwa. Nad Stanisławem odbył się sąd, który uznaje go winnym zarzucanych mu czynów.

Wyrok brzmiał: trucationi membrorum adhibui — obcięcie członków. Nie było to równoznaczne z obcięciem głowy, odnosiło się to do obcięcia ręki, ewentualnie uszu, nosa. I co ważne — kara miała być wykonana na podstawie wyroku.

Bolesław wysyła sługi po biskupa, by go przyprowadzili na miejsce kaźni. Ci po przybyciu do kościoła, w którym schronił się biskup, boją się wtargnąć do środka, by nie pogwałcić prawa azylu. Władca, powiadomiony o wahaniach swojej służby, sam przybywa do kościoła. Jedynie on był władny do „złamania” prawa azylu, gdyż sam był gwarantem jego istnienia i stosowania.

Można sobie wyobrazić scenę wejścia króla do wnętrza świątyni. Zbliża się do biskupa stojącego w szatach liturgicznych. Następuje wymiana zadań i padają groźba rzucenia klątwy na Bolesława. Biskup je wypowiada i odwraca się tyłem do monarchy, by odejść.

Brak reakcji biskupa Stanisława na sugestię dobrowolnego opuszczenia kościoła, zapowiedź klątwy i lekceważące odwrócenie się to aż nadto dla wzburzonego władcy. Wydobywa zza pasa buzdygan i z rozmachem uderza w prawy tył potylicy. Biskup pada z roztrzaskaną czaszką.

Widzę zatem inny obraz opisujący ostatnie chwile biskupa niż ten podany przez G. Labudę — według innej wizji król wszedł do kościoła od zakrystii i z tyłu uderzył niczego się niespodziewającego biskupa, który w tym czasie odprawiał mszę. Normalną koleją rzeczy Bolesław nie wiedział, gdzie zastanie duchownego, nie było więc powodu, by wchodzić do kościoła od strony zakrystii. Przypuszczam, że za wersją badacza stała chęć wyjaśnienia, dlaczego uderzenie nastąpiło w tył głowy.

Samo przybycie króla z Wawelu na Skałkę nie mogło wyzwolić takich emocji, by bezrefleksyjnie zabić biskupa. Miał w ręku wyrok synodu na biskupa, miał prawo go wykonać, chodziło tylko o wyprowadzenie Stanisława z budynku na zewnątrz. Musiało więc zajść coś innego, że król nie zapanował nad sobą. Dlatego uważam, że przyjęta przeze mnie wersja bardziej odpowiada realiom.

Na zakończenie należy rozważyć jeszcze jedną wątpliwość, zrodzoną z pytania: co mogło tak poruszyć biskupa, że zwrócił się ku spiskowcom? Czy tylko niedola skazanych kilku lub kilkunastu rycerzy, którzy opuścili swojego władcę na ziemi wroga? A może zaszło coś istotniejszego? Wydaje się, że takim zdarzeniem mogło być ukaranie Władysława Hermana za brak lojalności wobec starszego brata i zarazem króla. Może nawet doszło do okaleczenia Hermana.

Bo w takim razie skąd by się wzięły obawy Zbigniewa związane z przeciwstawieniem się ojcu? Mogły się one pojawić w związku z tym, co wydarzyło się o jeszcze jedno pokolenie wcześniej. Taki przebieg wydarzeń tłumaczyłby wiele późniejszych faktów (z lat 1079–1086), to jest od udania się Bolesława Szczodrego na Węgry po śmierć biskupa. W tej wersji za ukaranie Hermana i śmierć biskupa Bolesław nie został ukarany strąceniem z tronu — udał się na Węgry w celu odprawienia pokuty. Stąd jego wędrówki po państwie Władysława, który zarządził:


[…], jednak, by mu wszędzie na Węgrzech niczego nie brakło. Później atoli zgodnie i po przyjacielsku spotkali się między sobą jak bracia.


Tłumaczy to również słowa Galla, że dopiero po śmierci króla Szczodrego i Mieszka Władysław Herman rozpoczął samodzielne rządy, „solus regnavit, […] i po śmierci innych braci sam jeden panował książę Władysław…” — czyli od roku 1089.

To sugeruje, że w latach 1082–1089 panował syn Bolesława Szczodrego, Mieszko, mający za stolicę królestwa Kraków. Jego objęcie rządów w 1082 roku wyjaśnia także rok powołania na urząd biskupi Lamberta — do takiej nominacji był upoważniony tylko władca.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 41.19