E-book
7.88
drukowana A5
27.42
Trzy

Bezpłatny fragment - Trzy


Objętość:
150 str.
ISBN:
978-83-8324-731-1
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 27.42

Prolog

Czy wart jestem wspomnień? Czy to, co odcisnęło swój ślad we mnie, przenosi się na ślad, który ja sam pozostawiam po sobie? Czy rzeczywiście pozostawię jakiś ślad? Dla niektórych, być może oczywistym jest to, że będą wspominani. Prawdą jest też, że ogrom naszych działań, nie pozostawi po sobie żadnych wspomnień. Co i kogo warto wspominać? O czym nie warto pamiętać? Zastanawiające jest to, jak często niektórym z nas, błąkają się po głowie takie pytania. Wspomnienia uczą, dają świadectwo, przenoszą w czasie, koją, ale również nękają, drażnią i bolą… Gdy słuchamy wspomnień, bardziej poznajemy zarówno siebie, jak i tego, kto obdarzył nas zaufaniem na tyle, by się przed nami otworzyć. Jeżeli tego kogoś już nie ma, wspomnienia nabierają dodatkowej, ponadczasowej, magicznej mocy, której wartości nie da się w żaden sposób wycenić. Wspomnienia spisane ukradkiem, niemal w tajemnicy, drżącą ręką, to skarb dla tego, kto potrafi docenić ich znaczenie i wartość.


TRZY. Dla ludzi przywiązujących dużą wagę do cyfr, to symbol, coś ważnego, istotnego w ich życiu lub w życiu kogoś bliskiego. Zawsze jest „jakieś” TRZY. Gdy w moje ręce trafił pamiętnik Anieli, a kilka lat później Genowefy, „TRZY” nabrało zupełnie nowego znaczenia. Trzy kobiety, trzy losy, trzy życia tak podobne, a tak inne zarazem. Z jednej strony mocno powiązane ze sobą, z drugiej tak, jak różne były ich imiona, tak różne były one same. Katarzyna, Aniela, Genowefa. Tyle je łączy, a tyle też różni. Mimo iż moja prababcia Kasia nie spisała swoich wspomnień, jej obecność w życiu Anieli i Gieni jest tak bardzo odczuwalna, że nie sposób tego nie docenić. Kasia obecna jest stale w ich wspomnieniach i w treściach, zawartych w pamiętnikach. Ta, zaklęta w starych rękopisach historia, to ogromny skarb. O wiele większy niż historie opisane w podręcznikach, czasopismach, czy innych publikacjach. To kawałki prawdziwego życia. Coś, co działo się naprawdę i co bardzo mocno dotyczy również mnie. Prawdziwy krąg czasu, który w swej pozornie przemijającej wędrówce, dotknął mojej, własnej historii. Mimo, że nie dane mi było poznać Kasi, to jednak tak jak Aniela i Gienia, żyje ona nadal w moich genach, w moich myślach, w moim sercu.


Taki właśnie skarb znalazł się teraz w moim posiadaniu. Myślę, że tak właśnie miało być. Teraz, gdy młodzieńcze i beztroskie patrzenie na życie i losy mojej babci i cioci, ewoluowało w pełne podziwu, respektu, szacunku, miłości i żalu zaglądanie w ich przeszłość. W lata, dni i chwile, które były dla nich tak bardzo ważne, że postanowiły uwiecznić je w formie spisanych piękną kaligrafią wspomnień.

Aby choć w małej części zrozumieć to, co chciały przelać na papier — Aniela i jej córka Genowefa, trzeba cofnąć się w czasie o co najmniej dwa pokolenia. Tych kilka, powiązanych ze sobą faktów z ich życia, to kopalnia wiedzy na temat realiów życia, które dzisiaj, wydają się tak odległe, wręcz dziwne i niemal niezrozumiałe. Nie ma zbyt wielu informacji na temat tamtych czasów i ludzi. Fakty historyczne, zawarte w podręcznikach i innych publikacjach z reguły nie mają wiele wspólnego z prozą życia zwykłych ludzi, borykających się z losem, niedolą i ogromem szarych, przyziemnych spraw. Nie tych sławnych, bogatych, czy inaczej wyróżniających się wśród innych, ale prawdziwie zwykłych ludzi. Nie goniących za sławą i fortuną, a nierzadko zderzających się z wielkimi problemami, ciężkim losem, biedą, chorobami, po prostu z prozą życia. Każdy z nich odmiennie przeżywa swój los i niestety bardzo rzadko, uczy się na bazie doświadczenia innych. Często życie naszych najbliższych wydaje się nam tak odległe, niemal obce, że nie potrafimy wyciągnąć wniosków z ich historii. Ten, zawarty tutaj, mały fragment z życia Mojej prababci — Kasi obejmuje, okoliczności przyjścia na świat Babci Anieli, oraz wydarzeń i sytuacji, jaka temu towarzyszyła. Jest to jednak bardzo istotne, szczególnie w kontekście zdarzeń, których doświadczały w późniejszym życiu kobiety z tej rodziny.

Los skrzyżował drogi życiowe mojej prababci — Katarzyny z Szarzyńskich i Franciszka Potockiego. Tak, Franciszka z tych Potockich. Rozkwitła wielka miłość dziewiętnastolatka i szesnastoletniej panienki. Konsekwencją tego mezaliansu było wydziedziczenie i wspólne, ciężkie początki wszystkiego. Godne podziwu i szacunku jest to, w jaki sposób pokonywali oni trudności w nowym, otwierającym się przed nimi, nieznanym dotąd świecie. Nie można dotrzeć do dokładnych informacji na temat tego, jak zaczynali wspólne życie. Co stało się z Franciszkiem i dlaczego wyruszył na wojnę. Być może został do tego zmuszony? Być może z innych powodów. Nie zostawiłby przecież dobrowolnie młodziutkiej, ukochanej Kasi i ich maleńkiej córeczki. Nie wiem jak długo ciągnęło się ich rozstanie, ale pradziadek przetrwał niebezpieczny, zły czas, a gdy wracał z wojska do żony i córeczki, podróżował przeważnie pieszo. Wędrował głównie bezdrożami, polnymi drogami i leśnymi duktami. Do Lublina dotarł pewnie koleją, a stamtąd do Górecka Kościelnego, gdzie została Kasia z maleńką Anielką, droga była jeszcze daleka. To przecież ponad sto kilometrów. Dzisiaj takie odległości to pestka. Plątanina dróg krajowych i autostrad. Drogi powiatowe i gminne o doskonałej nawierzchni. Nawet do samotnych gospodarstw na skraju lasu, prowadzi utwardzona, wygodna droga. Niemal każdy ma auto lub inny środek lokomocji. Inne to były czasy, inne możliwości, inne wszystko. Wtedy podróżowanie było nie lada wyzwaniem. Gorące, parne lato. Ogromne zmęczenie, udręka, niedożywienie i odwodnienie, pot, determinacja, tęsknota i być może odniesione fizyczne i psychiczne rany… Znużony i osłabiony, zasnął w przydrożnym rowie. Zbudziły go dreszcze. Nie wiadomo jak długo trwała ta podróż. Gdy wreszcie ostatkiem sił i świadomości dotarł do domu, zachorował. Ciężka choroba, prawdopodobnie zapalenie płuc lub inne, bardzo niebezpieczne w tamtych czasach dolegliwości. Wówczas takie, nieleczone odpowiednio choroby to był wyrok. Gdyby rodzina zaakceptowała jego wybór. Jego decyzję, plany, jego miłość, wtedy na pewno stać byłoby go na wyjazd za granicę. Miałby tam odpowiednią opiekę. Żyłby nadal dla swojej miłości, Kasi i Anielki. Gdyby ważniejszy był dla nich syn i jego wybór, a nie arystokratyczna duma. Gdyby wtedy otoczyli go opieką, bezpieczna byłaby też jego nowa rodzina. Życie potoczyłoby się zapewne zupełnie inaczej. Być może zmiany poszłyby tak daleko, że nie byłoby ani moich rodziców, ani mnie, ani tych słów. Stało się jednak inaczej. Odtrącili go wraz z jego młodą żoną i bezbronną, maleńką córeczką. Pozostawili ich w tragicznej sytuacji bez pomocy, bez nadziei, bez przyszłości i szansy na życie. Odszedł niebawem, pozostawiając młodziutką, samotną, zagubioną wdowę Kasię z małym dzieckiem. Gdy po latach ja przyszedłem na świat, prababci Kasi już nie było. Poznałem tylko Anielę — moją babcię, mamę mojego Taty, oraz dziadka Stanisława, jego ojca. Życie pisze dla nas naprawdę dziwne, trudne i pokrętne scenariusze. Niestety tak jak i mojego taty, nie dane mi było lepiej poznać babci. Nie miałem szansy by bardziej ją pokochać, zżyć się z nią, przebywać… Mój tata odszedł, gdy byłem jeszcze bardzo małym dzieckiem. Babcia, niedługo potem.

Z niewyjaśnionych powodów Franciszek został pochowany w skromnej, niemal bezimiennej mogile. Dumny, wyniosły, zimny, obcy, arystokratyczny ród, nie wybacza. Prawdopodobnie dlatego właśnie, gdy choroba zabrała Kasi męża, a Anieli ojca, jego rodzina odcięła się od niechcianej synowej i jej maleńkiej córeczki. Nie pomagali, nie zatroszczyli się o niewinnego noworodka. A to przecież krew z ich krwi, kość z ich kości. Do dzisiaj nie wiem, gdzie znajduje się jego mogiła. Młoda wdowa Katarzyna stanęła na progu dorosłego życia sama, bez środków, bez domu, bez nadziei na przyszłość. Na szczęście był na świecie jeszcze ktoś, kto wyciągnął do niej pomocną, braterską dłoń i przygarnął Kasię z niemowlęciem. Zamieszkała w Górecku, wraz ze swoim starszym bratem, Wojciechem Szarzyńskim i jego rodziną. Kasia ciężko pracowała, by odwdzięczyć się bratu za okazaną jej dobroć i opiekę. Całą swoją energię, czas i zdrowie poświęcała dla dziecka. Anielka była dla niej wszystkim, co pozostało po wielkiej, głębokiej, prawdziwej, młodzieńczej miłości do Franciszka. Po latach Wojciech, gnany chęcią poznania i rozwoju, szukając nowych możliwości zarobku i lepszego życia dla rodziny, nabył ziemię w maleńkiej wiosce Jabłonowo. Córka leciwej już wtedy Katarzyny — Aniela z mężem Stanisławem, również kupili tam ziemię i las. Zbudowali dom, szopy, stodołę i zamieszkali tam wraz z matką — Katarzyną. W dzisiejszych czasach odległość siedemdziesięciu kilometrów nie budzi w nikim obaw, czy respektu. Wtedy jednak była to wyprawa, wymagająca przygotowań, planowania i pokonania wielu wyzwań. Tym bardziej, że całe przenosiny z Górecka do Jabłonowa, przeprowadzono przy pomocy konnych wozów drabiniastych, którymi przewożono rozebrane uprzednio zabudowania, skromny majątek, i materiały budowlane. Rodzice i dzieci podróżowali całymi dniami, ale udało się. Wszyscy dotarli szczęśliwie i zamieszkali w wybudowanym przez dziadka Stasia niewielkim domku. Żyli tam zgodnie, ciężko pracując, odkładając każdy zarobiony grosz i wychowując dzieci. Po latach wspólnego, sąsiedzkiego życia brat Kasi — Wojciech sprzedał swoje gospodarstwo. Wyjechał na Pomorze, zabierając tam żonę i kilkoro dzieci. To właśnie jego żona — Apolonia, została chrzestną matką mojego taty — Mariana, który był najmłodszym synem Anieli i Stanisława i wnukiem Kasi. Burzliwe to były czasy, burzliwe ludzkie losy.

Tak Katarzynę zapamiętały, mieszkające razem z nią jej prawnuczki — najmłodsze wtedy w rodzinie: Danusia i Basia.

Babcia Kasia była wiecznie w ruchu, taka żywotna, wciąż zajęta i bardzo pracowita. Sama robiła masło w ręcznej masielnicy, zrywała owoce w ogrodzie, przygotowywała obiady, piekła ciasteczka, pomagała w pracach polowych, uprawiała grządki nad rzeczką w Jabłonowie. Maluchy uwielbiały jej placki ziemniaczane, smażone zimą. Wszędzie było jej pełno, a przecież była bardzo słabego zdrowia, taka malutka, drobna, niemal dziewczęca. Tamte lata były początkiem nowej, polskiej państwowości, a zarazem początkiem życia rodziny Surmaczów na nowej ziemi. To okres międzywojenny, potem wojna, walka z Rosjanami, Niemcami i bandami złoczyńców kryjącymi się jeszcze długo w okolicznych lasach. Okupacja. Walczyli o przetrwanie, zapomniani przez świat i ludzi, nękani byli przez okupanta i leśnych bandytów. Dziadek Stanisław, były żołnierz kampanii wrześniowej, emigrował po klęsce wraz z rozbitymi, polskimi oddziałami na Węgry. Nie dostał się jednak do armii na uchodźstwie. Po długiej wędrówce powrócił z Węgier do Jabłonowa. Wtedy też, po powrocie z wojennej tułaczki, zbudował niedaleko domu schron, dzięki któremu wiele razy udawało się im uniknąć ataków, gwałtów, śmierci… W tym pełnym grozy i niepewności, złym czasie, przyszedł na świat mój tata — Marian. Cała rodzina ciężko pracowała na gospodarstwie. Karczowanie lasu i powiększanie pól pod uprawę to praca ponad siły nie tylko dla mężczyzny. Mijały lata. Na świat przychodzą wnuki Katarzyny, dzieci Stanisława Surmacza i Anieli z Potockich: Zofia, Stanisław, Genowefa i właśnie w nowym dla wszystkich Jabłonowie, mój tata — Marian. Okres międzywojenny, wojna i okupacja to tematy nigdy nie poruszane w mojej obecności. Gdy byłem małym chłopcem, nie w głowie było mi grzebanie w przeszłości. Myślę, że działy się w tamtych latach również takie rzeczy, o których chce się jak najszybciej zapomnieć. Wypiera z pamięci lub ukrywa głęboko pod warstwą mniej bolesnych wspomnień. Niestety, gdy historia mojej rodziny zaczęła mnie coraz bardziej interesować, było już za późno. Zabrakło tych, którzy mogliby opowiedzieć mi o prababci i jej mężu, babci, dziadku i wszystkich, niesamowicie interesujących, nieznanych wątkach z ich życia, które są przecież częścią mojej własnej historii. Są częścią mnie.

Ponadczasowe prawdy i przemyślenia, znane nam z życia, z doświadczenia, z książek, filmów i mediów, nabierają nowego sensu, gdy wiemy, kogo konkretnie dotyczą. Gdy potrafimy odgadnąć gdzie i w jakich okolicznościach powstały. Gdy zrozumiemy co towarzyszyło ich narodzinom, zmieniamy pogląd, nastawienie, ładunek emocjonalny i najnormalniej w świecie, wzruszamy się. Zastanawiamy się też wtedy czy dały one początek czemuś nowemu i wielkiemu, czy przebrzmiały jak jeszcze jeden, kolejny zasłyszany tekst, opowieść, przysłowie. Myślimy o tym czy wypowiadająca je osoba, sama doszła do takich wniosków i czy kierowała się nimi później? Czy może było to tylko tło do prozy życia, które zazwyczaj samo pisze dla nas scenariusz swego filmu. Zagłębiając się w zapiski Babci Anieli, odkrywamy posklejane, pozornie chaotyczne skojarzenia, myśli, przemyślenia i wspomnienia. Już po krótkiej chwili, zauważamy jednak to, jak pięknie układają się one w głęboką, treściwą, wzruszającą, z pozoru naiwną, ale jakże przemyślaną całość. Jeśli jesteśmy w stanie zaakceptować, zgłębić i przyswoić tę formę przekazu, odkryjemy bogactwo, ogrom wrażliwości, pełnię czystego serca i niespotykaną dzisiaj odważną treść. Jej małe, pojedyncze fragmenty, jak cegiełki budują przepiękny pałac pamięci, myśli, marzeń i pragnień. Zrodzone w głębi duszy, formowane przez rozum i prosto z serca wychodzące na świat, spisanymi przez Babcię Anielę słowami.

Nie należy traktować tej treści jako poradnik, skarbnicę mądrości czy cokolwiek, co skojarzyć się może z lekkomyślnym, naiwnym, niedojrzałym rozumowaniem młodej, przesadnie skromnej, uduchowionej dziewczyny. To wręcz przeciwnie głębokie, do szpiku kości prawdziwe przemyślenia, zrodzone w głębi duszy i osadzone w ówczesnych, przedwojennych realiach ekonomicznych i społecznych. Gdy spojrzymy jeszcze głębiej, zrozumiemy dylematy jakie targały tą młodą, czystą, niewinną, wychowaną w duchu wiary, pokory i skromności osobą. Piękną zewnętrznie i duchowo. Piękną i odważną. Wielkiej odwagi wymagało bowiem spisanie najskrytszych, ukrywanych przed wszystkimi myśli. Przelanie na papier tego, co zazwyczaj nigdy nie ogląda światła, to wielkie wyzwanie nawet w obecnej rzeczywistości. W dzisiejszych czasach wszechobecnej inwigilacji, elektronicznej świadomości, blogów i czatów, te spisane pięknym charakterem pisma słowa, nabierają po tysiąckroć większej wartości. Taka właśnie wartość jest przecież przez nas wszystkich upragniona, pożądana, wymarzona.

Babcia Aniela, kobieta bardzo wrażliwa, bardzo spracowana, bardzo chora. Poświęciła życie mężowi, dzieciom i rodzinie. Pełna miłości i oddania, próbowała realizować swe cele i marzenia w codziennym życiu. Wciąż walczyła ze swymi najgłębszymi pragnieniami, konfrontując je z codziennymi przeciwnościami losu. Wciąż na nowo pokonywała swe, powracające słabości, budując i pielęgnując życie rodzinne w tak trudnym czasie. Konfrontacja najskrytszych marzeń z brutalną rzeczywistością dodawała jej sił, których jednak wciąż brakowało.

Teraz, gdy od dawna nie ma już mojej babci, po latach wciąż i coraz bardziej mi jej brakuje. Jak ona musiała cierpieć? Jak bardzo to ukrywała? Jak bardzo nie chciała swoim bólem obarczać innych. Jako mały chłopiec nie rozumiałem tego, co się wokół niej działo. Nie zauważałem jej samotności i ciągłej walki z bólem, strachem, izolacją, a być może i odrzuceniem. Odwiedzałem dziadków dwa, czasem trzy razy w roku, ale młodzieńcze zajęcia i zabawy zaprzątały mnie wtedy tak bardzo, że nie miałem zbyt wiele czasu, by posiedzieć przy łóżku Babci. Była piękną zewnętrznie i wewnętrznie, delikatną, wrażliwą, filigranową kobietą. Ja widzę wciąż przykutą do ustawionego w kącie kuchni starego, drewnianego łóżka, zasuszoną, cichą, malutką staruszkę. Bardzo żałuję, że nigdy nie zbliżyliśmy się na tyle, by głębiej i dłużej poważnie z nią porozmawiać. Ja byłem jeszcze wtedy tak bardzo niedojrzały, a babcia cierpiąca, smutna i samotna. Mimo tego, że w domu wokoło, wciąż był ruch i gwar, życie toczyło się jakby obok niej. Leżała w kącie kuchni na swym drewnianym łożu. Jej małe, powykręcane chorobą dłonie i przezroczysta, biała jak pergamin, delikatna skóra, będą już zawsze moim wspomnieniem. Zapamiętam również uśmiech przez ból, który wciąż był obecny w jej smutnych oczach. Nie wiem dlaczego najbliższa rodzina pozostawiała ją w takim stanie przez długie lata. W tamtych realiach robili pewnie wszystko, na co było ich stać. Na co mogli sobie pozwolić. Na co pozwalała im sytuacja materialna, wrażliwość i troska, której według mnie bardzo zabrakło. Nie chcę nikogo oceniać. Tak widocznie musiało trwać. Być może babcia sama tego chciała. Skłaniam się ku temu tym bardziej, że taka właśnie postawa, tchnie niemal z każdego słowa, zawartego końcowej części jej pamiętnika. Była pięknym, wrażliwym, kochającym świat, życie i ludzi aniołem. Ogrom jej dobroci oplatał wszystkich wokoło. Bogata bolesnym doświadczeniem swojej matki, pragnęła żyć lepiej, piękniej, dłużej. Pragnęła żyć dla innych. Wychowana w duchu tradycji, religii i skromności, do końca życia dawała świadectwo swego anielskiego charakteru. Nigdy nie powiedziałem jej: „Babciu, kocham Cię”. Myślę, że ona sama nie słyszała takich słów zbyt często. Pragnęła ich, pragnęła miłości, czułości, namiętności. Czy otrzymała je od życia? Czy otrzymała je od ukochanego, od najbliższych? Czy sama wypowiadała te słowa i czy miała do kogo je wypowiedzieć? Jak bardzo ona musiała cierpieć. Ból przeszywający chore, umęczone ciało i towarzyszący mu nieprzerwanie ból duszy. Wciąż myślę o tym, jak musiał czuć się ten wiecznie młody, piękny anioł, uwięziony w starym, udręczonym ciele? Ogromna większość moich wspomnień, związana jest z końcowym okresem życia babci Anieli. Gospodarstwo w Maciejowie, sklep i pole za lasem w Jabłonowie. Babcia leżąca i niemal zawsze chora. Z Jabłonowem wiążą się czasy, których nie mogę dokładnie pamiętać. Nie było mnie jeszcze na świecie lub byłem małym, nierozumiejącym zbyt wiele dzieckiem. Tam babcia była przecież szczęśliwa, jeszcze aktywna i mimo ciągłych kłopotów ze zdrowiem, pracowała w domu, sadzie, ogrodzie i w polu. Tam żyła.

Tak czasy młodości w Jabłonowie, wspominają najmłodsze wtedy w rodzinie Danusia i Basia. „W zimowe wieczory dziadkowie na zmianę czytali nam Sienkiewicza, i pismo święte. Rodzina była bardzo religijna. Zawsze podziwiałyśmy dziadków za upór i determinację w dążeniu do celu. Już przeprowadzka wozem drabiniastym z Górecka do Jabłonowa, był ogromnym przedsięwzięciem. A co dopiero budowa domu i organizowanie całego gospodarstwa w czasie, gdy doskwierała im bieda, a babcia Aniela tak często opadała już z sił. Najstarsza córka Anieli — Zosia już jako kilkunastoletnia dziewczynka musiała iść do pracy, gdy mama chorowała. W tamtych czasach, nawet uczestniczenie we mszy świętej, było nie lada wyzwaniem. Z pięknego, cichego Jabłonowa do kościoła w oddalonym o około 8 km Wysokim, prowadziła długa, kręta, dzika droga przez pola i las. Wiosną, latem i jesienią, wędrowało się boso. Buty — ładne sandałki, wkładało się dopiero przed świątynią. Pacierza uczyła wszystkich babcia Kasia. Najbardziej zżyci ze sobą byli Marian i Danusia. Łączyła ich przyjacielska i rodzinna, głęboka więź. Wspólne zabawy, dziecinne psoty. Letnie wyprawy do lasu, gdzie pewnego razu trzmiele pogryzły Danusię. Gdy psoty i wybryki wychodziły na jaw, najczęściej to Marian obrywał za siebie i siostrę. Zimą wspólne wypady na łyżwy i narty. Oczywiście zawsze była tylko jedna para, więc zgodnie podzielili się i trzymając się za ręce, jedna na nodze Danusi, druga na nodze Mariana i jazda razem. Dziadek Stasiek wydawał się dla rezolutnych dzieciaków, oziębły i raczej małomówny. Nie dawał im takiego ciepła, jakiego mogły oczekiwać i chyba nie umiał okazać uczucia. Był bardzo pracowitym, spokojnym, dobrym i mocno wierzącym człowiekiem. Zapracowany w gospodarstwie, codziennie szedł wydeptaną ścieżką przez pole i las z Jabłonowa do sąsiedniej wsi, gdzie pracował dodatkowo, jako sprzedawca w sklepie. Gdy Marian dorósł, dojrzał i zakupił motocykl, jeździł nim do sklepu przez pole i pomiędzy drzewami w lesie. W tamtych czasach na wsiach, sklepy otwierano tylko rano i wieczorem. Latem, przez resztę dnia, wszyscy pracowali w polu i w gospodarstwie. Pewnego, deszczowego lata babcia Aniela bardzo zmokła i przemarzła przy żniwach. Od tamtej pory bardzo podupadła na zdrowiu i czuła się coraz gorzej, a jej zdrowie nigdy już nie powróciło. Opadła z sił i coraz rzadziej wstawała z łóżka. Lekarzom udawało się od czasu do czasu ją podleczyć, ale było coraz gorzej. Po przeprowadzce do nowego domu w Maciejowie, gasła coraz bardziej”.

Taką właśnie ją zapamiętałem. Bardzo słabą, cichą, cierpiącą, z różańcem w ręku. Wykręcone chorobą palce, przerzucały paciorki różańca, a małe, wąskie usta, szeptały w skupieniu kolejne tajemnice.

Gdy Babci już nie było, w moje ręce trafił pięknie kaligrafowany rękopis. Czytałem go jednym tchem, chłonąc każde słowo. Oczyma wyobraźni widziałem, jak malutka, cierpiąca, schorowana staruszka, przemienia się nagle w młodą, wesołą, patrzącą w przyszłość dziewczynę. Kochająca życie i ludzi, zawsze dążyła do odmiany losu swojego i swojej, samotnej matki. Pragnęła miłości, wiedzy, nauki, świata. Poznawała go, na ile tylko pozwalały jej mocno ograniczone sytuacją rodzinną i materialną możliwości. Jej głębokie i szczere przemyślenia, nie pozostały zapomniane. Starałem się jak najdokładniej zachować wymowę, styl, głębię i piękno zawarte w treści, którą tutaj przytoczę. To właśnie ta treść, obfitująca w pozornie przebrzmiałe już dawno slogany, jest w istocie bezcennym skarbem, a słowa i zwroty to perły, których blask pozwala zachwycać się ukrytą między wierszami, przepiękną prawdziwą i wciąż żywą historią. Po latach słowa mojej babci i cioci, odnalazły drogę właśnie do mnie i z niosących ze sobą ogromne pokłady ciepła, emocji, tęsknoty, wzruszenia i żalu rękopisów, wybrzmiewają teraz właśnie tak:

PAMIĘTNIK ANIELI Z POTOCKICH SURMACZ

Młodości!

Ty nad poziomy ulatasz!

Rozchyla pączek swa woń

Czarowną wiosną życia.


Dziewczę młode, świeże, jak cudny kwiat, rozchyla swój kielich

Woni i wdzięków.

Gdzież te gwiazdki wpatrzone tam, w dal bezkresną

Zasłuchane w powiew tęskny, uroczy

Unosząc się hen, hen, ku porywom ulotnym.

Za czym tęsknisz? Czego szukasz? Wreszcie co to? Czy jawa, czy sen?


Miłości dążenie. Miłości pragnienie.

Czy wszystko już znalazłaś? Zdaje Ci się, że to uczucie swojej istności.

Poznajesz tą, ku której serce się rwie. Znalazłaś, zdaje Ci się szczęście,     ale czy ona będzie szczęściem? Czy przeciwnie?

Zrozumiemy, gdy się przekonamy, a przekonamy się na pewno.

Sami musimy wyrobić swoje życie.

Jesteśmy napełnieni uczuciem miękkim jak wosk. Sercem gorącym jak żar, poświęceniem się i oddaniem.


Wybrany!

Jak Orzeł szybujący w przestworzach. Potężny, silny, odważny.

Już leci, porywa, jak swoją zdobycz.


Tak, ta siła, moc, władza.

Ale nie wszystko, życie, złączenie.

Rozpływa się wszystko, młodości marzenia tak słodkie i błogie.

Jedno życie daje świadectwo.


Rodzina.

Ten! On! Potężny, silny, odważny. Podpora i dźwignia

odpowiedzialności wszelkich.


A Ty!

Słońce jaśniejące swym blaskiem. Ciepło nigdy nie wyczerpane.

Uczucie bezgraniczne, nigdy się nie kończące,

ofiarne do największych poświęceń.

Nie zmysłowe i prędko się kończące.

Dlatego musimy panować nad zmysłami swojej miłości.

Aby ją stopniowo uszlachetniać, oczyszczać i pogłębiać duchowo.

On! Porwany zapałem życia. Potrzebom państwowym, rodzinnym.


A Ty!

Gwiazdo wybrana, cicha, skupiona. Nie ciężarem być,

ale dźwignią, podporą, ofiarnością.

Uczuciem gorącym, wiernym, oddanym

Nie bojaźliwą i jakby ugniecioną.

Ale swoją równią wspólnego pożycia. Żeby nie było poniżenia,

wzgardy i złamanego uczucia.


Praca wspólna, ofiarna.

Nie ciężar lekkomyślny, nie lalka beztroska, cacko salonowe

żyjące kosztem czyjej pracy. Zadowolona ze swych wybryków,

zachcianek, kaprysów.

Szukając tylko swych przyjemności. Niech nawet ona

będzie kosztem i cierpieniem drugich.

Stara się nie dla siebie tylko żyć i szukać swoich przyjemności.


Ale dla wybranego być wszystkim, co by w tobie chciał znaleźć.

Żeby nie czuł się przy tobie nieszczęśliwy, ale przeciwnie, rajem i szczęściem mógł nazywać życie wspólne z tobą.

Minie fala dziewiczej miłości, tęsknoty za czymś nieznanym.

Zakosztujesz wszystkiego, do czego dąży twe serce młodziutkie,

nierozważne, usidlone blaskiem nadzwyczajnej namiętności.

Tak dzisiaj w twych oczach wszystko piękne, kochane.

Bo nie masz zdrady, obłudy, dokąd nią nakarmiona nie będziesz.

Nigdy nie trzeba dążyć za wiele i żądać wiele.


Młoda panienka skromna, pokorna. Cały to jej strój.

Każdy da Ci uszanowanie, uzna za porządną i będzie się spodziewał w życiu, że inną nie będzie.


Przeciwnie gdy ujrzy próżność, zuchwałość bezwstydną, na pewno pogardzi

i nie będzie szczęścia szukał, którego nie widzi i na pewno nie znajdzie.

Młodość to jest raj dziewiczości, niewinności.

Jakże ją trzeba szanować. Jak klejnot drogocenny. Żeby go nie utracić, a zachować dla tego, kto go chce mieć na własność. Oby miał nie splamiony, ale swym blaskiem kosztownym zawsze jemu świecił.

A na pewno szczęście i miłość będzie świecić Ci zawsze.


Obowiązki młodej panienki.

Chęć podobania się w niewinności swojej

Uprzejmość — grzeczność

Uczynność — pobłażanie

Skromność — ofiarność

Zalety, które się bardzo przydadzą młodej, skromnej panience.

Bardzo wiele do nabycia tych przymiotów dopomoże.

Jednostajny i miły humor, nie zmęczona łagodność i słodycz.

Jeśli te zalety będziemy posiadać, jakże mili będziemy swemu otoczeniu.

Młoda panienka nie powinna kokietować jedną, czy kilka osób, ale wszystkim bez wyjątku powinna się starać przypodobać.

Okazać swoją dobroć i szlachetność.

Czy może być przyjemność większa, jak komuś sprawić przyjemność?

Nigdy nie bądźmy chciwi próżnej chwały.


Skromność — naturalność

Pobłażanie — ofiarność

To jest symbol młodej panienki. Cały jej strój.

Wiemy, jak pełna uroku jest młodość. Jak wielka jej władza.

Gdyż to przyszłość nasza.

Skromność jest to przekonanie, że nie mamy prawa chełpić się i wynosić nad innych.

Pamiętajmy o tym dobrze, że nie jesteśmy wolni od błędów i omyłek, a więc musimy komuś to samo wybaczać, jeśli spodziewamy się wybaczenia. Bardzo łatwo zbłądzić, żeby najlepiej uważać, często się to zdarza, szczególnie u panienek nieskromnych.

Nie trzeba nikomu nigdy zazdrościć, kto odbiera pierwszeństwo i pochwały. Każdą to samo spotka, jak na nie zasłuży.

Wystarczy jej pochwał i uwielbienia, byle na nie przedmiotów godnych nie brakło.

Cóż może być przyjemniejszego u młodej panienki, jak troskliwość aby jej koleżanki dobrze się zabawiły i pokazały. Sama im nastręcza sposobność okazania tego, co umieją w przykrych razach zawstydzenia. Oszczędza je własną przytomnością umysłu. Zamiast upokarzać, ratuje.

Takiej koleżance towarzyszki zazdrościć nigdy nie będą. Chociaż przewyższać będzie urodą, rozumem, zdolnością. Każdej panience rozumnej, obdarowanej powyższymi zaletami, jakąż wielką rozkoszą udzielić ich drugim. Ale w tym wypadku musimy mieć ofiarność i uczynność. Ani krzty próżności i zarozumiałości samolubnej. Zapewne, że przyjemne jest podobać się, zwrócić na siebie oczy każdego, a szczególnie w pierwszym rzędzie u młodej panienki jest marzeniem, pokochać mężczyznę. Pozyskać sobie co najdroższe ma człowiek. Serce. Okazać się godną czyjegoś szacunku, zainteresowania kogoś swą osobą.


To jest najpiękniejsza chwila w życiu.

Skosztować wielkiej miłości.


Aby nie była zbłocona, sponiewierana ohydnym występkiem. Ale w swej aureoli czystości zachowana, jak najcenniejszy klejnot. Miło nam ofiarować swoją miłość komuś, kogo się kocha bardzo.


Ale aby zawiedziona nie była.


Jakże nam na to uważać trzeba bardzo. Niech Cię nie uniesie namiętność górująca, ale rozsądek i rozum. Kiedyż więcej ma młoda panienka namyślać się i zastanawiać, jak przy wyborze męża?


Och! To nie jest lekkomyślna rzecz.


To jarzmo bardzo trudne do niesienia, ale słodkie i błogie w swej powinności. Mąż ma być to przyjaciel, opiekun, przewodnik w całym naszym życiu. Ojciec przyszłych dzieci. Jego imię będzie Twoim imieniem. Jego los, Twoim losem. Jego sława, Twoją sławą. Jego szczęście, Twoim szczęściem. A więc jakaż łączność może być większa nad tą?


Jak dwoje w jednym ciele.


Ale młoda panienka musi czuwać nad sobą. Niech uszy, serce i umysł zamyka przed podszeptami próżności. Przed zbyteczną czułością, przed bujaniem wyobraźni. Zapomnienia zbytecznego o swej słabości. Oświadczenia ostatniego trzeba unikać, póki można. Pozwól czasowi poznać kim jest ten wybrany. Czy godny jest miłości? Żeby później nie żałować. Nie trzeba się spieszyć, że już jak temu odmówisz, żaden się nie trafi.


Zastanów się głęboko jak masz postąpić.


Mężczyźni dobrze myślący, szukają w przyszłej żonie pomocy, ulgi, pociechy, osłody życia swego. Sami więc pragną poznać dokładnie tą, od której tyle się spodziewają. Która im ma szczęścia udzielić. Której oni uszczęśliwienie na odpowiedzialność swoją biorą. Trzeba się zastanowić, wybadać czy on rzeczywiście zechce i będzie w możności nam szczęście zapewnić. Opuścisz rodziców, rodzinę i wszystko z czym zżyta byłaś. A pójdziesz pod władzę człowieka, który Ci był całkiem obcy, a nawet nieznany. A więc słusznie trzeba się lękać i zastanowić nad tym stanowczym słowem i krokiem. Każda panienka, która zamierza wejść w stan małżeński, powinna koniecznie wszystkie starania obrócić ku przysposobieniu i najważniejszej, najznakomitszej w życiu kobiety epoki. Najważniejszą rzeczą w tym jest, aby nie było kłamstwa i obłudy.


Trzeba sobie zaufać jak najszczerzej.


A na pewno w przyszłym pożyciu mniej wyrzutów i goryczy będzie. W takich warunkach musi być serce szczere, otworzone jedno przed drugim. W tym czasie możność układania sposobu przyszłego życia, obrazem jest wielkim i wspaniałym. Bo uczucia dwojga, kochających się nade wszystko wdzięk rzuca, a powab nowości i urok nadziei, każdej rzeczy ceny dodaje. Nigdy tyle nie jesteśmy szczęśliwi w istocie, ile w oczekiwaniu. Nigdy obecna chwila tak nam szczęśliwa się wyda, jak je nadzieja kreśli. Dwojgiem kochających się pragnieniem i życzeniem największym, jak chociaż najskromniejszy kącik, najuboższe życie aby byli razem, rajem się wydaje.


Ale niestety, nie tylko miłością się żyje.


Rozważajmy pilnie obowiązki żony, matki, gospodyni. Jaką bierze na siebie odpowiedzialność? Przypatruj się małżeństwom dobrym i złym. Naucz się naśladować jedne, a strzec się wad i błędów drugich. Nie uwodź się tą myślą, tak pospolitą w takim razie, że ze swym przyszłym mężem szczęśliwszą będziesz od najszczęśliwszych. Owszem, przygotuj się, że napotkasz ciernie i różne życiowe dolegliwości. A może i gorzkie rozczarowanie, że to szczęście upragnione, przedstawiające się w tęczowych kolorach z dala niebem się wydawało, a gdy się osiągnęło, piekłem całym się stały. A więc przygotuj się do znoszenia różnych utrapień i przeciwności być może bardzo, a bardzo bolesnych. Pamiętaj, że stan małżeński nie jest stanem doskonałej pomyślności i nie kończy nic dla kobiety, a zaczyna ciąg pracy, kłopotów i brudów. Zdaje Ci się, że znasz narzeczonego swego. Przecież przy ściślejszym związku jak on w Tobie, tak Ty w nim odkrywasz wady większe, jak się spodziewaliście. Młoda panienka, która jak dotąd swobodnie, bez żadnej prawie odpowiedzialności, dni wiodła. Która tak mało brudów i obowiązków miała, a dzisiaj dobrowolnie przyjęła ogromne ich brzemię. Nieraz ponad swe siły i zdrowie. Jak już może żoną została, już otworzyło się przed nią nowe życie. Już darowała na zawsze serce, rękę, siebie całą. Nie na chwilę jedną, ale na całe życie. Wreszcie gdy wejdą w związek małżeński, wszystko im się inaczej wydaje. To szczęście upragnione, pożądane, wymarzone, skoro go dostąpią, traci w ich oczach swoją wartość.


Znikły marzenia dziewicze.


Dziwią się, że stanowi temu towarzyszą cierpienia, kłopoty, nieprzyjemności. Dziwią się nad każdą, odkrytą w mężu wadą. Wzdychają nad każdym obowiązkiem i zaledwie rok upływa, a już dawno swobody żałują i mówią sobie, że najlepiej to nie iść wcale za mąż. Czyż idzie się tylko dla uciechy? O! gdy tak myślą, wielkie ich rozczarowanie spotka i zawód bardzo, a bardzo bolesny. Młoda panienka, gdy się zaczyna podobać, powinna sobie zapisać głęboko w swoim sercu, jaka ma być dla swego przyszłego męża. A gdy pójdzie za mąż, nie będzie się dziwić, że i mąż nie dotrzymuje, co kochanek obiecał.


Musimy być wyrozumiałą na każdą rzecz.


A na pewno o wiele łatwiej będzie nam żyć i ułożyć to nasze szczęście upragnione. Bo gdy tego się właśnie podejmiemy, musi ono być naszym szczęściem. A bardzo dużo od nas zależy, abyśmy tylko zrozumieli je i chcieli wykonać. O! możliwe, że będzie nam bardzo trudno zrozumieć się, a łatwo wzajemnie upokorzyć. Stać się uległą z jadowitej może nie raz żmii. Najpotulniejszym jagnięciem. O! Sowicie nam się to opłaci. Bynajmniej nie myślą, by stać się jakąś kruchą łupiną, którą każdy popchnie. Do ostateczności nie trzeba się poniżać i swojej godności osobistej nie tracić. Ale jednak wyrozumiałym trzeba być, a to konieczna cena pokory i miłości. Swoją zawziętością i głupią pychą nic nie dokonamy, a zniweczymy fundament naszego życia małżeńskiego i zhańbimy ten najcenniejszy skarb.

Miłość

Bez niej nie możemy być szczęśliwi. Daremnie i próżno żyć bez miłości. Dlaczego więcej kobiet i mężczyzn nie jest szczęśliwych z postanowienia swego? Czy to nie jest dla nas wielkim wstydem? Mężczyźni bogatsi doświadczeniem, znajomością świata, mają inne zupełnie źródła znaczenia szczęścia. Małżeństwo jest wszystkim dla kobiety, a połową tego wszystkiego dla mężczyzny. Mężczyźni nie tak ufają losowi i ludziom przed związkiem małżeńskim, nie tyle się łudzą i dlatego więcej szczęścia znajdują nawet niż się spodziewali.


Abyśmy tylko godne tego były.


A przeciwnie każda kobieta wyzna swój zawód, że nie znalazła połowy tego, czego oczekiwała. A należy nam wszelkich starań dołożyć, abyśmy jego korzyści oceniać mogli w małżeństwach, któreśmy zawarli. Abyśmy widzieli źródło swego szczęścia. Małżonkowie obowiązani są swą miłość wzajemną rozwijać, pomnażać, unikać wszystkiego, co by ją mogło osłabić. Powinni się wzajemnie szanować. Cierpliwie i wyrozumiale znosić swoje ludzkie słabości i błędy. Wzajemnie starać się umilić to życie, a nie uskarżać się na swój los. Czy nie znajdzie się w nas więcej uczucia i poświęcenia się? Czyż głębsza i ważniejsza nie jest w nas miłość jak u mężczyzn? A więc nie bądźmy tak lekkomyślne, żebyśmy tylko marzeniami żyły. Ale wspólnie i śmiało dźwigajmy ciężar tego życia, nie narzekając, ale w ofierze go znosząc. Pamiętajmy też o jednej rzeczy i to koniecznej, żebyśmy przyjemnie i schludnie to znaczy przyzwoicie w oczach męża wyglądały. Bo to uszlachetnia naszą duszę i ciało.

Prawda

Gdy byłyśmy w stanie panieńskim, starałyśmy się przypodobać wszelkimi sposobami swemu ukochanemu. Strojem, układem, żeby nic nie było zaniedbanym. Wiele nawet wysileń nas to kosztowało. Dziwną tęsknotę czułyśmy, że nie mamy komu życia umilić. W marzeniach swoich obiecywałyśmy jak najwięcej czułości, serdeczności swoim obejściem. A gdy dzisiaj to osiągnęłyśmy, starania wszystkie w człowieczych marzeniach gdzieś znikły. Co w panieństwie nie zaniedbanym nie było, dla okazania się zawsze przyjemną, przenikliwą, mającą ufność bez granic. Dzisiaj, kiedy do tego pora najlepsza, wszystko poszło na ostatnie miejsce. I jakże się nie dziwić, że mąż w obejściu swoim i przywiązaniu się zmienił? Że szczęścia spodziewanego nie ma? A więc co kiedyś było naszym staraniem, dzisiaj jeszcze więcej powinniśmy się starać, przypodobać jak dawniej. Bo już nas nie powstrzymuje ani wstyd, ani przyzwoitość. Bo zawsze z mężem przebywając, więcej mamy ku temu łatwości. Staramy się uczynić życie codzienne miłym, przyjemnym, spokojnym. Myślmy o jego wygodach, oszczędzajmy ile możemy kłopotów, a nie przysparzajmy ich swoją gderliwością i rozrzutnością. Ale pamiętajmy też nie nudzić go zbyteczną troskliwością, która też odstręcza męża od siebie. Mężczyźni przyzwyczajeni do zupełnej swobody, nie lubią żadnego przymusu. Trzeba też więc zręcznie i z miarą w tym postępować i okowy małżeństwa, ile tylko możności, lekkie uczynić. Okazujmy jemu, że nie ma dla nas większej przyjemności, jak jego obecność. Urządzajmy wszystko tak, żeby jemu nigdzie tak dobrze nie było, jak przy nas. Człowiek szlachetny nie samych tylko wygód potrzebuje, ale razem chce się dzielić, ulżyć co mu na sercu leży. Nigdy żona uchylać się nie powinna od tego udziału, ale prawdziwą ma być mu ulgą, doradą, pociechą. Tym sposobem małżeństwa się wiążą, jednoczą. Poufałe rozmowy karmią ich wzajemne przywiązanie. Utrzymuje ufność, która sprawia to, że jedno drugiemu potrzebne się staje. Miłość, którą z początku złączeni byli, zmienia się w tkliwą i trwałą przyjaźń. Posiadać ufność męża, jest pierwszą i największą żony chwałą. Kobieta rozsądna może czasem dobrą radą, złym skutkom zapobiec. Świadomością umysłu i tkliwością czułą serca, ofiarnością i poświęceniem się do największej ofiary, nie bacząc na swoje cierpienia.


W najtkliwszym związku

są przykrości niechybne.


Pamiętajmy zawsze, że w pożyciu małżeńskim, jak i we wszystkich stosunkach między ludźmi, przykrości i nieszczęścia są pospolitym wpływem naszych własnych wad i błędów. Nigdy nie mamy prawa mówić o swym domu źle, bo to nam nic nie pomoże, a odbiera nam zaufanie męża. Nigdy nie żałowałyśmy, żeśmy nie mówili, ale bardzo często żeśmy mówili. Nigdy nie szukajmy szczęścia poza domem. Zaniedbamy własne obowiązki, a narazimy się na różne rozterki.

Bo powtarzam!

Nie ma większego ukojenia i błogiego odpoczynku, jak na łonie swojej rodziny. Tutaj znajdziemy wszystko. Miłość wiarę, wierność, ukojenie w różnych utrapieniach życiowych. Ukojenie słodkie i błogie nigdy nas nie zawiedzie. Nie szukajmy uciech, współczucia u obcych, jeśli mamy swoją rodzinę. Tu radość, szczęście, wesele. Chociaż nieraz ten spokój rodzinny zasłania mgła łez, rozterek, zawodu. Czy już się miotać, wątpić, że przepadło wszystko, że nie ma już szczęścia. Upatrywać wygodniejszych rzeczy, ale czy pewni będziemy, że one wygodniejsze będą? Czy nowy zawód nas nie spotka, może stokroć gorszy? Bo powtarzam, że prawdziwe szczęście jest w nas samych. Gdy jedno przekreślimy, czy z drugim tak samo nie będzie? Gdy raz się noga zwichnie, trzeba uważać, by więcej tego nie było. Nieraz różne podstawy i tłumaczenia mamy, ale przy dobrym zastanowieniu się, najwięcej sami tego jesteśmy przyczyną. Nie szukajmy tylko swego szczęścia i jak nam się zdaje chwilowego zadowolenia. Ale żebyśmy widzieli szczęście swych ukochanych, a na pewno wystarczy nam tego szczęścia. Nigdy nie wymagajmy dla siebie zbyt wiele. Oddajmy pierwszeństwo nie sobie, lecz drugim. Nie zanadto ufajmy sobie, aż nas ktoś obdaruje pierwszeństwem, to będzie dla nas najprzyjemniejsze. Musimy dbać koniecznie o swoją powierzchowność. Bezwarunkowo, nie z pychy i samolubstwa, zarozumiałości. Ale w oczach ukochanego zawsze być miłą i przyjemną. Anielską dobrocią i łagodnością. Nigdy nie okazujmy swojej krnąbrności i zacofania. Bo to ubliża naszej godności osobistej. Pogodna, uśmiechnięta twarz, życzliwe pełne miłości słowo niech będzie całą zapłatą temu, który poświęca dla nas zdrowie, siły, a nieraz sponiewierany brutalnie niesprawiedliwym słowem i ręką obcych, w nas znalazł cała pociechę i ukojenie. Nie nowy ból i zawód, ale ukojenie słodkie i błogie, ukołysane na łonie kochającej go serdecznie.

Rodzina

Jak fale srebrnego potoku

Dni jasne się nam potoczą

A w naszych sercach zamieszka

Miłość szczęście i pokój

Mądrość

Nauką i pieniędzmi drudzy się wzbogacą

Mądrość musisz sama z siebie

Własną dobyć pracą

Cicho

Cicho Boską spełnić wolę

Cicho bliźnim ulżyć dolę

Cicho kochaj ludzi, Boga

Cicho oto święta droga

O! Myśli jak głęboko sięgasz

W głębi mej duszy

Ale kto ją pozna?


Myśli pochmurne jak niebo. Och! Jak smutno nam bardzo. Brak nam Słonka, światła i tego ciepła, które nas otula. Smutek, to cierpienie bardzo, bardzo bolesne. Tak. Niebo pochmurne i oblicze smutne jednym obrazem są. Często moja myśl ulata właśnie w porównaniu do tego obrazu. Piękne niebo, pogodne, jasne. Jakie wrażenie miłe oczom i sercu naszemu. Tak życie człowieka z usposobieniem pogodnym, radosnym, uśmiechem szczerym, nigdy nie gasnącym na obliczu. I tak myślę zawsze. Oby Słońce nigdy nie gasło na niebie i uśmiech pogodny na obliczu człowieka.


Jak długo płyną chwile.

„Jak długo płyną chwile, tak długo płynie czas.

Za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas

I nasze młode lata szybko popłyną w dal

A w sercu pozostanie tęsknota, smutek żal

Więc dokąd młode lata, dokąd wiosenne dni

Niechaj przynajmniej teraz nie płyną gorzkie łzy”.


Kto dzieciom daje dobre wychowanie

Lepiej niźli skarby zbierać na nie

Bo skarby drogie marnie człowiek traci

A za naukę żaden nie zapłaci

Nauka klejnot, nauka skarb drogi

Nie zabierze jej nieprzyjaciel srogi.

***

W tym miejscu nastąpiła przerwa w pisaniu. Nie znam i nigdy już nie poznam jej przyczyny. Dalsza część została dopisana przez Babcię pod koniec swego, udręczonego bólem i chorobą życia. Charakter pisma mocno się zmienił i wskazuje bardzo dobitnie na to, że ciężko było jej utrzymać pióro w zniekształconych artretyzmem dłoniach. Od pięknie kaligrafowanych „zawijasów”, spisywanych za młodu w początkowej części pamiętnika, po ciężko i nieforemnie stawiane słowa pełne żalu, bólu i życiowej mądrości.

Powyższymi słowami, pisanymi wierszem, kończy się ta, być może nieco dziwna w swej formie i ładunku emocjonalnym opowieść nastoletniej panienki, młodej żony i matki. Zaczyna się natomiast historia, opowiadana przez kobietę dojrzałą, doświadczoną, mądrą, czułą i wrażliwą. Nade wszystko jednak skromną, kochającą świat, życie, ludzi i Boga. Bardzo ciekawa w formie i stylu treść, została celowo pozostawiona przeze mnie w oryginalnej formie. Moja minimalna ingerencja nie mogła bowiem zaburzyć rytmu, przekazu, stylu i duszy pamiętnika, którego tekst Babcia Aniela przelała na papier. Oto jego druga część.

***

Pragnę opisać chwile mojego życia

Od kolebki aż do dnia dzisiejszego…


Będąc w kolebce dziecięciem kilkumiesięcznym, zostałam bez opieki ojcowskiej sierotą.


Cóż to za bolesne słowo?


Nie znałam oblicza mego ukochanego tatusia. Nie znałam pieszczot ojcowskich i opieki jego, która jak się później przekonałam. tak bardzo była mi potrzebna. Czarna zasłona żałoby okryła moją kolebkę w zaraniu mego życia i najpiękniejszych mego dzieciństwa chwil.

Mamusia otoczyła najtroskliwsza opieką. Miała mnie jedną, gdyż więcej rodzeństwa nie miałam. Była przy swych rodzicach, a mych dziadziusiach, dokąd jej pozwalały na to korzyści materialne. Gdy ich zabrakło, wydarte były środki do życia. Cóż się działo w jej sercu, gdy patrzyła na mnie, biedną sierotę? Gdy wspomniała o dalszej przyszłości, gdy siły od pracy ustawały, a łzy i boleść po stracie męża i ukochanych rodziców rozdzierała piersi boleścią straszną. Bo stracić co najdroższe i ukochane na świecie. Zostać bez opieki, zdana na los szczęścia i nieszczęścia, to rzecz najstraszniejsza.


Ale już niestety było po całym szczęściu.


Ja, będąc sześcioletnią dzieciną, odczuwałam walkę życiową mojej ukochanej mamusi, poświęcającej się tylko dla mnie. Nareszcie gdy nadszedł wiek dozwolony do szkoły, z wielką starannością wysyłała mnie do niej, odejmując pożywienia od swoich ust, abym ja nie była głodną. Ukrywając obym ja nie odczuwała, co ona cierpi. Jakie to wielkie poświęcenie i miłość nie mająca granic.


Och! Moja droga, ukochana mateńko.


Tak pragnęłam już być duża, aby ulżyć sercu macierzyńskiemu. Chodząc do szkoły, bardzo kochałam naukę. Skończyłam szkołę podstawową. Och! Jak pragnęłam się dalej uczyć. Marzyłam o tym jak o szczęściu, że może sobie i mamusi byt zabezpieczę. Rwałam się do dalszej nauki. Jednak nie było funduszy i musiałam poprzestać na tym. Jak boleśnie odczuwałam brak ojcowskiej opieki. Jakże żywo w pamięci stoi ta chwila, jak mój nad wszystko poważany pan nauczyciel mówił, że się to może da zrobić, namawiając wujaszka, żeby dołożył do tego starań. Niestety nic z tego. Zawiodły mnie marzenia. Musiałam pożegnać ławę szkolną z wielkim w mym sercu smutkiem. Gdy wspomnę tą chwilę, gdy musiałam podziękować panu nauczycielowi osobiście. Jak złożył pocałunek na mej głowie, mówiąc te słowa dziewczynce — „kończy się kres twych dziecinnych lat. Pragnąłem jak najwięcej dać ci oświaty. Cieszyłem się z twych postępów pociecho moja i całej szkoły. Ale pamiętaj o tym, że nadchodzi teraz czas o wiele trudniejszy. Westchniesz mimo woli nie raz żałując lat minionych, dziecinnej, anielskiej niewinności. Jednak nie zrażaj się trudnościami, które w życiu spotkasz, ale śmiało krocz naprzód. Jednak zawsze z czystym sumieniem. Spodziewam się, że nauki, które kilka lat Ci dawałem i dzisiejsze słowa, zapamiętasz sobie dobrze”. Och, nie zapomniałam, ale mam głęboko w swym sercu wyryte. Ucałowałam z czcią jego rękę, oblewając się gorącymi, wielkiej dziecinnej miłości łzami. Spojrzałam jeszcze raz na budynek szkolny, w którym tyle chwil błogich i miłych spędziłam. Pod okiem człowieka sprawiedliwego i nad życie kochanego. Czy ta wdzięczność dla tego człowieka ma się skończyć? Bynajmniej wzrasta z każdą chwilą, gdy lepiej zrozumiałam życie i jego ustawiczną walkę. Jeszcze raz spojrzałam na drzewka, które własną ręką sadziłam i pielęgnowałam, aby dawały cień zmęczonym przechodniom. Tak skończył się wątek moich dziecinnych lat, które już nie wróciły, ale popłynęły bezpowrotnie. Tylko dzisiaj budzi we mnie miłe chwile wspomnień.


Czar wiosennych lat.


Już nadszedł inny okres życia. Czyż może być coś piękniejszego nad młodzieńcze, wiosenne lata? Zostałam wyrwana jakby z korzeniami z mych dziecinnych, minionych dni. Przyjechała ciocia moja i widząc, że jesteśmy w ostatniej potrzebie, a mając dobre stanowisko, zabrała mnie do siebie. Proszę sobie wyobrazić boleść mojej mamusi, mającej jedno, jedyne dziecię i nic więcej na świecie. Serce rodzicielki rozdzierało się na strzępy. Jednak zmuszona była na tak bolesną rozłąkę. Koiła boleść w pracy i modlitwie, wyglądając z upragnieniem wiadomości ode mnie. Ja otoczona miłością u cioci i najtroskliwsza opieką, równą z jej dziećmi, bujałam jak ta ptaszyna w powietrzu. Bez żadnej troski, szukając pięknych rozrywek. Mając dobre towarzystwo, siostrzyczki me cioteczne, gdyż byłam przyjęta do ich rodziny. Wiele nauki pożytecznej jeszcze otrzymałam. Och! Aby ta młodość nigdy się nie kończyła, ale zawsze trwała. Nie ma na świecie nic piękniejszego nad lata wiosenne. Nad to kwiecie pachnące, upajające wonią czystości. Wszystko zdaje się miłe, drogie, jasne jak przezroczyste niebo. Nie ma też bólu, nie ma trosk życiowych. Jedno od drugiego piękniejsze i coraz wonniejsze. Jaki ten wzrok daleki, miniony, ukochany nad wszystko. Jaka ta dusza czysta. Dla każdego szczera, otwarta. Każdego kochająca. Oby z tej tęsknoty wyrosły piękne girlandy życia doświadczonego, dla każdego pożytecznego i budującego. Oby żaden cierń młodocianych, wiosennych lat nie ranił.

Smutna dola sieroty

Jednak w osieroconym życiu różnie bywa. Może czasem więcej cierni, niż pięknych słodyczy kwiecia. Więcej łez, niż woni upajających. Smutna dola opuszczonej sieroty. Czułam się szczęśliwą rzeczywiście w tej troskliwej opiece, a jakże inaczej było, gdy miałam wesołe chwile, bawiąc się i ciesząc? A gdy przyszło zastanowienie z powodu tej radości, niejedną godzinę we łzach tonęłam, że ja tu się weselę, a moja najdroższa mamusia w ostatniej potrzebie i tęsknocie za mną. Będąc szczęśliwą, byłam tym bardziej nieszczęśliwą.


Miłość dziecięcia do matki.


To ona zwalczyła wszelką przyjemność i rozrywki tak miłe i wesołe. Serce przypominało, cóż masz najdroższego i bardziej kochającego, jak nie swą matkę. Matkę troskliwą, która nie ma granic czułości, troskliwości, którą mi okazywała, gdy byłam jeszcze słabą dzieciną. Wielokrotnie łzami i krwawym potem zasłaniając mi to, jak ona cierpi, żebym ja tego nie odczuwała. Obowiązek wzywa, a serce rozkazuje, że nie tylko w szczęściu i przyjemności znajduje się, ale uczucie jest silniejsze od wszystkich rozkoszy tego świata.


Miłość coraz gorętsza dziecięcia do matki.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 27.42