Och, proszę pani, proszę pani, w bibliotece leży trup!
— Agatha Christie, Noc w bibliotece
Rozdział 1
Od otwarcia biura detektywistycznego „Złotko i spółka” minęły trzy miesiące.
Jak ten czas leci, pomyślała z westchnieniem Baśka, wchodząc do biblioteki i szczelniej otulając się płaszczem. Wiał silny wiatr, targający włosami i wdzierający się lodowatymi podmuchami pod ubranie.
— Kawa, potrzebuję kawy! — jęknęła.
Odkąd zaczęły prowadzić biuro detektywistyczne, nie miała już tyle czasu, co wcześniej na pracę bibliotekarki, musiała zrezygnować z pełnego etatu, przychodziła tylko na cztery godziny dziennie i czasem brała dyżur w sobotę, żeby odciążyć Janinę.
Co prawda dyrektorka zatrudniła młodą stażystkę Sylwię, ale dziewczyna nie radziła sobie najlepiej, więc zawsze musiał być z nią ktoś, kto miał na nią oko.
Tłumiąc ziewnięcie, Baśka wyjęła klucze z torebki, otworzyła drzwi i weszła. Zapaliła światło, zdjęła płaszcz i włączyła komputer. Przeciągając się jak leniwiec podeszła do szafki, na której znajdował się czajnik elektryczny.
Zajrzała do środka i okazało się, że nie ma wody. Ze zniecierpliwieniem wzięła czajnik i wyszła z głównego pomieszczenia biblioteki na korytarz, a potem skierowała swoje kroki do łazienki.
Przechodząc obok gabinetu dyrektorki, zauważyła, że drzwi są uchylone.
Dziwne, pomyślała.
Halina Radwan rzadko kiedy pojawiała się w pracy przed dziewiątą. Z duszą na ramieniu Baśka podeszła do drzwi. Serce mocno biło jej w piersi, chcąc wyskoczyć, a z nerwów zaschło jej w gardle.
Może to nic takiego — starała się uspokoić, choć coś podpowiadało jej, żeby tam nie wchodzić.
Z trudem stłumiła chęć, by wziąć nogi za pas. Należało jednak sprawdzić, czy Halina jest w środku. Może jedynie zapomniała zamknąć gabinet, jak czasem jej się to zdarzało, gdy wybiegała w pośpiechu.
Baśka na drżących nogach zrobiła jeszcze jeden krok i zajrzała przez uchylone drzwi do wnętrza gabinetu.
— Halo? Pani dyrektor? — zapytała. Głos jej drżał, z nerwów zaczęła szybciej mrugać, jakby miała jakiś tik nerwowy albo brakowało jej magnezu.
Odpowiedziała jej cisza.
— A czego się spodziewałaś? — wygarnęła sobie. — Nikogo nie ma, przestań świrować! — zdenerwowana weszła do środka i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym panował względny porządek.
Na biurku piętrzyły się teczki z dokumentami, stał kubek po kawie i pojemnik na materiały biurowe. Obok znajdował się regał z segregatorami, a naprzeciwko fikus, który był oczkiem w głowie dyrektorki. Wyjątkowo dorodna roślina budziła podziw i zazdrość swoimi rozmiarami.
I już, gdy Baśka miała odetchnąć z ulgą, dostrzegła to…
Wystające zza biurka nogi. Były obleczone cielistymi rajstopami, obute w czarne szpilki i… nieruchome.
Bibliotekarkę aż zatchnęło. Przypomniała sobie, jak pół roku temu znalazła zwłoki sąsiada pana Kazika Wróbla.
Przełknęła ślinę i ostrożnie stawiając kroki podeszła do biurka i za nie zajrzała, a wtedy zobaczyła Halinę Radwan z nożem do papieru wbitym w plecy. Wypływająca z rany krew zakrzepła, rozlewając się po obu stronach ciała. Głowę miała przechyloną na bok, więc widać było otwarte usta, trupiobladą twarz i wytrzeszczone w niemym zaskoczeniu oczy. Widok ten nie pozostawiał wątpliwości… Kobieta była martwa.
— O kurtka wodna! Trup! Ja to mam szczęście, nie ma co! — krzyknęła Baśka i z nerwów aż zagryzła palce.
Ktoś zamordował dyrektorkę! Ta myśl kotłowała się w niej i sprawiła, że bibliotekarkę przeszły lodowate dreszcze.
— Przecież to niemożliwe! — wymamrotała wstrząśnięta, machając rękami przed twarzą, jakby to miało pomóc pozbyć się widoku przyprawiającego o zawał serca.
A jednak martwe ciało Haliny Radwan nadal znajdowało się na podłodze i wyglądało na to, że prędko stamtąd nie zniknie.
— Trzeba zadzwonić do komisarza, a potem dać znać babci. Chyba mamy nową sprawę do rozwiązania!
Rozdział 2
Pięć minut później Baśka, chodząc nerwowo po korytarzu, wybrała numer swojej krewnej. Wcześniej zawiadomiła policję, więc miała nadzieję, że niebawem ktoś się zjawi. Nie chciała przebywać w pustym budynku sama ze zwłokami.
Poza tym jakiś czytelnik mógł tam nieopatrznie wejść i natknąć się na martwą dyrektorkę. Należało więc pilnować wejścia do gabinetu, na więcej nie było jej stać. Wolała czekać na korytarzu niż oglądać po raz kolejny zwłoki Haliny Radwan.
— Babciu, musisz tutaj przyjechać! Mamy kolejnego trupa! — zawołała głosem pełnym emocji, gdy tylko seniorka odebrała. Serce galopowało jej w piersi jak tabun rozpędzonych koni.
— Co takiego? Tylko mi tego brakowało jak dziury w moście — rzuciła z przekąsem Sława, podnosząc się zza biurka i zbierając swoje rzeczy do torebki. Aktualnie prowadziła trzy sprawy, z których jedną stanowiła obserwacja niewiernego męża, drugą zaginiony rower, a trzecią kradzież manekina z wystawy sklepowej. Żadna jednak nie mogła konkurować ze zwłokami. — Zaraz będę. Gdzie jesteś? — zapytała, a w słuchawce coś na moment zachrobotało.
— W bibliotece — odpowiedziała Baśka, zatrzymując się i zerkając przelotnie w stronę otwartych drzwi do gabinetu dyrektorki, jakby chciała się upewnić, że zwłoki nadal leżą za biurkiem.
— Jak to? — zdziwiła się Sławka. — A trup? — zainteresowała się, wkładając płaszcz i chwytając torebkę.
— Też tutaj jest — stwierdziła niechętnie bibliotekarka.
— A czyje to zwłoki? — zaciekawiła się Sława, wrzucając papierośnicę do torebki.
— Haliny Radwan, dyrektorki. Ktoś ją chyba zabił — wyjaśniła Baśka grobowym głosem.
Sławka złapała się za głowę, a jej brwi uniosły się i znieruchomiały w niemym zdumieniu.
— Psia kostka! — zawołała wzburzona. — Kto i po co miałby to robić? — zapytała z niemałym zaskoczeniem.
Bibliotekarka wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, ale wkrótce się dowiemy. W końcu jesteśmy detektywkami, prawda?
— Fakt i to nie najgorszymi — przyznała Sława, bez cienia fałszywej skromności, uśmiechając się z satysfakcją. — Będę za kwadrans. Nie ruszaj się stamtąd — rzuciła tylko i rozłączyła się, nim dziewczyna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
A gdzie miałabym iść, pomyślała z rezygnacją Baśka, wciskając telefon do kieszeni.
Tego dnia oprócz beżowej bluzki i ciemnozielonej spódnicy, miała też na sobie marynarkę, a na nogach zamszowe botki.
Chcąc nie chcąc znów wplątała się w aferę kryminalną i wiedziała, że prędko się z niej nie wyplącze, zważywszy na to, że Halina Radwan określana była mianem harpii, bo miała wyjątkowo ciężki charakter, więc lista osób, które mogły jej życzyć śmierci była długa.
Kto mógł jej aż tak bardzo nienawidzić, że wbił jej nóż w plecy? — zastanawiała się. Tym razem Halina musiała kogoś wyjątkowo wyprowadzić z równowagi, skoro ten ktoś posunął się do tego, by ją zabić.
Słysząc szybkie kroki na schodach, Baśka ocknęła się z zamyślenia i ruszyła korytarzem w stronę wejścia, a wtedy zauważyła wchodzących policjantów, którym przewodził komisarz Marcel Kos.
Bibliotekarka na widok przystojnego mundurowego, który wielokrotnie nawiedzał ją w snach, okryła się krwistym rumieńcem. Machnęła ręką przed twarzą, jakby chciała odgonić natrętną muchę, chcąc pozbyć się sprzed oczu wizji, w której komisarz przyciąga ją do siebie w gorącym pocałunku.
— Dzień dobry! Miło panią znowu widzieć — rzekł na powitanie, lekko chropawym głosem. — Szkoda tylko, że w takich okolicznościach… — zauważył, podczas gdy Baśka nie mogła wydobyć z siebie słowa. Stała nieruchomo jak kołek. — Gdzie jest denatka? — zapytał uprzejmie, potrząsając ją delikatnie za ramię i z trudem tłumiąc rozbawienie. Nie wypadało przecież w takiej sytuacji się śmiać. Zwłaszcza że gdzieś w pobliżu znajdowały się zwłoki.
To, że rudowłosa bibliotekarka je znalazła, wcale go nie zdziwiło, bo znał już ją trochę i wiedział, że Barbara Złotko miała szczególną zdolność do przyciągania kłopotów.
— Tam, w gabinecie. Leży za biurkiem. — Baśka wskazała uchylone drzwi, a wtedy komisarz dał znać technikom, żeby zajęli się swoimi obowiązkami, podczas gdy sam zamierzał przesłuchać ją jako świadka. Miał przy tym uczucie dziwnego deja vu…
— To pani ją znalazła? Zgadza się? — chciał się upewnić.
Baśka pokiwała energicznie głową.
— Tak, niestety. Ja to mam szczęście, co? — Uśmiechnęła się kwaśno, przestępując z nogi na nogę.
— Możemy chwilę porozmawiać? — Marcel Kos spojrzał na nią uważnie, wyciągając z kieszeni kurtki notes i przyczepiony do niego długopis.
Bibliotekarka skinęła głową, starając się patrzeć wszędzie, byleby tylko nie na przystojnego policjanta. Obawiała się, że będzie się jej ciężko skupić, patrząc mu w oczy, które miał wyjątkowo ładne i bardzo niebieskie. A do takich dziewczyna miała szczególną słabość.
— Oczywiście — przytaknęła skwapliwie. — Jestem do pańskiej dyspozycji — wymsknęło się jej, nim zdążyła ugryźć się w język i zabrzmiało tak dwuznacznie, że gdy sobie to uświadomiła, zarumieniła się aż po korzonki włosów.
Przez twarz komisarza przebiegł cień uśmiechu, a w oczach coś błysnęło. Z trudem zachował powagę.
— O której godzinie pani ją znalazła? — zapytał rzeczowo, skupiając się ponownie na ustaleniu faktów.
Baśka chwilę się zastanowiła, chcąc sobie przypomnieć wszystko, co się działo, gdy przekroczyła próg biblioteki.
— Myślę, że około ósmej piętnaście. To było parę minut po tym, jak weszłam do pracy — wyjaśniła.
— Jak to się stało, że znalazła pani szefową martwą? — Komisarz spojrzał na nią spod oka, po czym zapisał coś w notesie.
Baśka chrząknęła nerwowo, przygładzając potargane rude loki.
— Szłam po wodę i zauważyłam, że drzwi do gabinetu są uchylone. Postanowiłam, że sprawdzę, o co chodzi. Na początku nic nie dostrzegłam, ale gdy weszłam do środka… — urwała, zadrżała jej broda. Z trudem stłumiła łzy.
Szok spowodowany znalezieniem zwłok dyrektorki powoli mijał i Baśka poczuła, jak zamienia się w kłębek nerwów. Z jej oczu nagle popłynęły łzy, a ona zaczęła się trząść, jak osika.
Komisarz, widząc, w jakim stanie jest bibliotekarka, podszedł do niej i starał się ją uspokoić, mówiąc do niej łagodnym głosem.
Baśka Złotko wtuliła się w silne ciało komisarza i zaczęła pochlipywać, wdychając jednocześnie zapach jego wody po goleniu.
Marcel Kos wiedział, że to nieprofesjonalne pocieszać świadka przytulając go, ale co mógł zrobić? Był tylko facetem, a ona była urocza i nieporadna jednocześnie. W dodatku bardzo ładna i bystra, a takim kobietom komisarz nie umiał się oprzeć.
Stał więc i gładził ją po plecach, nim Baśka nie doszła do siebie i się nie odsunęła.
— Przepraszam, nie powinnam była… — bąknęła, speszona, uciekając wzrokiem.
— Nic się nie stało. To normalna reakcja. — Policjant machnął niedbale ręką. — Na pewno nic pani nie jest? — chciał się upewnić, widząc jej pobladłą twarz i zaczerwienione oczy. — Może przyniosę wody? — zaproponował.
— Nie, dziękuję. — Pokręciła przecząco głową. — Już mi lepiej, proszę pytać dalej.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, marszcząc brwi.
— Jest pani pewna?
— Tak — gwałtownie kiwnęła głową.
Westchnął przeciągle, wiedząc, że nic nie wskóra.
— W takim razie, podsumujmy. — Komisarz przeszedł do rzeczy, zerkając do notesu. — Przyszła pani rano do pracy, znalazła martwą szefową i zadzwoniła po policję. Czy pani Halina mogła mieć wrogów? — zapytał, a jego umysł pracował pełną parą.
Lubił tę robotę, tak samo, jak stojącą przed nim rudowłosą kobietę. Jednak sprawa morderstwa była teraz najważniejsza i to nią należało się zająć. Ktoś pozbawił życia Halinę Radwan i należało dowiedzieć się wszystkiego, co pomoże znaleźć jej mordercę. Przesłuchać świadków, zebrać dowody z miejsca zbrodni, a co najważniejsze znaleźć motyw i sposobność. Bez tego trudno będzie rozwiązać sprawę.
— Nie wiem, ale to całkiem możliwe, bo Halina miała trudny charakter. Nikt za nią nie przepadał, jeśli miałabym ją jakoś określić, to powiedziałabym, że była apodyktyczna, lubiła się rządzić, nie znosiła sprzeciwu. Zawsze musiało być tak, jak ona chce — przyznała Baśka, wyrywając go z zamyślenia i z trudem ukrywając niechęć do denatki.
Komisarz w skupieniu notował jej słowa, starając się nie wyciągać pochopnych wniosków.
— Długo ją pani znała? — zapytał znienacka.
Baśka wzruszyła ramionami.
— Ponad dwa lata. Na początku była dla mnie miła. Dopiero później to się zmieniło… — urwała, a jej głos zadrżał.
— Jaki był powód? Może mi pani powiedzieć? — Komisarz był wyraźnie zaintrygowany jej słowami.
— Ale wtedy będę podejrzana… — zmieszała się, krzywiąc odrobinę, jakby zjadła wyjątkowo kwaśne jabłko.
Marcel Kos podrapał się po brodzie, a mięśnie jego ramion napięły się, przez co Baśka zapatrzyła się na nie o wiele dłużej, niż wypadało, wyglądała przy tym, jak zahipnotyzowana.
— Każdy w tej chwili jest podejrzany. Nawet pani — stwierdził łagodnie policjant, wyrywając ją z letargu.
— Rozumiem — westchnęła z rezygnacją w głosie, z trudem odrywając wzrok od apetycznych muskułów komisarza. — Musi pan sprawdzić moje alibi, tak samo, jak innych — dodała posępnie.
— To później — uspokoił ją. — Nie znam jeszcze godziny zgonu — wyjaśnił rzeczowo, a wtedy Baśka odetchnęła z ulgą. — Potrzebuję listy pracowników. Będzie trzeba też powiadomić rodzinę. Wie pani może, czy denatka miała jakąś?
Bibliotekarka pokiwała energicznie głową.
— Tak, męża i brata. Jeśli chodzi o listę, to zaraz ją panu przygotuję — oznajmiła, uśmiechając się lekko.
Jej nieśmiałość rozczulała komisarza, ale wiedział też o jej słabości do zagadek kryminalnych.
Tym razem jednak nie zamierzał pozwolić, żeby kobieta wplątała się w coś niebezpiecznego, a znając ją i jej towarzyszki z biura detektywistycznego „Złotko i spółka”, Marcel mógł się tylko domyślać, że nie będzie miał lekko, bo na pewno znowu coś zmalują. A on będzie musiał je potem wyciągać z tarapatów.
— Czy wasze biuro będzie chciało rozwiązać tę sprawę? — zapytał, a widząc konsternację na twarzy bibliotekarki, domyślił się jej odpowiedzi.
— Oczywiście, że tak, panie komisarzu. Babcia już tutaj jedzie — oznajmiła z rozbrajającą szczerością.
Przynajmniej nie zamierzają się z tym kryć, dobre i to, pomyślał. Łatwiej będzie mieć je na oku.
— Jest pani pewna? To w końcu była pani szefowa… — Marcel Kos zmarszczył brwi.
Baśka uśmiechnęła się szeroko.
— Chcę pomóc — oznajmiła zdecydowanie. — Jestem przekonana, że łącząc siły, szybciej znajdziemy sprawcę i wtrącimy go za kratki tam, gdzie jego miejsce.
— Skoro tak… — westchnął i nim zdążył cokolwiek dodać, usłyszeli wysoki, piskliwy głos:
— Basia!? Jestem! Przepraszam, że tak długo, ale jakiś bęcwał zaparkował na miejscu dla niepełnosprawnych i nie było wolnych miejsc, więc Genia musiała zostawić auto przecznicę dalej.
Sława zbliżała się do nich z prędkością huraganu. Miała na sobie bordową sukienkę z falbaniastym dekoltem i dużym rozcięciem na nodze, płaszcz w pepitkę, fioletowe skórzane botki i torebkę, w tym samym kolorze, co buty oraz biały kapelusz z woalką, który wielkością przypominał młyńskie koło.
— Coś mnie ominęło? O, pan komisarz! Jak miło pana widzieć! — Sława rozpromieniła się, uśmiechając się serdecznie do przystojnego policjanta.
— Też się cieszę, że panią widzę. Jak zdrowie? — Marcel Kos skłonił się seniorce, a kącik jego ust drgnął.
— Dobrze, złego kury nie dziobią — mrugnęła porozumiewawczo.
Komisarz zdębiał, a Baśka zachichotała, z trudem tłumiąc parsknięcie.
Sławka Gwóźdź podobnie jak jej idolka Violetta Kubasińska, przekręcała znane powiedzenia i zawsze była w centrum uwagi, i budziła skrajne emocje. Ludzie albo ją lubili, albo nie. Dla jednych była wariatką, innych bawiła, a jeszcze innych doprowadzała do szewskiej pasji. Nikt jednak nie przechodził obok niej obojętnie.
Tym bardziej że Sława miała szczególne upodobania do barwnych strojów. Nigdy nie pokazała się jeszcze w tej samej stylizacji. Każda była przemyślana i dopasowana, zarówno do sytuacji, jak i do nastroju właścicielki.
— Muszę zajrzeć do techników, sprawdzić, jak im idzie. Wrócę za chwilę po tę listę — oznajmił Marcel, posyłając Baśce porozumiewawcze spojrzenie.
Bibliotekarka skinęła głową, a gdy policjant odszedł, skupiła się na babci.
— Musiałaś tak lecieć, jak do pożaru? — zganiła ją, a potem parsknęła śmiechem.
Sławka prychnęła, skonsternowana zachowaniem wnuczki.
— A pewnie, że tak! Bałam się, że się spóźnię. Mów szybko, co się dzieje i jak to się stało, że znów znalazłaś zwłoki? — zapytała z ożywieniem, wpatrując się we wnuczkę ze zniecierpliwieniem i jednocześnie poprawiając przesuwający się na czoło kapelusz, który, mimo że był bardzo reprezentacyjny, to jednak do praktycznych nie należał.
Baśka uśmiechnęła się z politowaniem, ale nie skomentowała zachowania krewnej, przyzwyczajona do jej ekstrawagancji.
— Normalnie, weszłam do pracy, a potem znalazłam dyrektorkę martwą, z nożem w plecach. Nie wiem, co się stało… — westchnęła i rozłożyła bezradnie ręce. — Wczoraj zachowywała się normalnie, nawet się zdziwiłam, że nie zrobiła żadnej awantury… — urwała znacząco, drapiąc się przy tym po głowie, przez co jej włosy jeszcze bardziej się nastroszyły i wyglądały, jakby trafił w nią piorun.
— A może kogoś widziałaś? — zapytała Sława, nie kryjąc zaciekawienia, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
— Nie, nikogo nie widziałam. — Baśka pokręciła przecząco głową. — Cisza jak makiem zasiał, wszędzie było pusto, a drzwi zamknięte. Teraz gdy o tym myślę, to wydaje mi się dziwne, że drzwi zewnętrze były zamknięte, a jej gabinet otwarty… — stwierdziła, a jej babka aż sapnęła.
— Weź mnie nie strachaj, bo jeszcze padnę truchłem — rzuciła z naganą, teatralnym gestem łapiąc się za serce.
— Chyba trupem… — poprawiła ją odruchowo Baśka, z trudem zachowując powagę, by nie parsknąć śmiechem.
— Ty mnie tutaj nie pouczaj, tylko opowiedz wszystko, jak na spowiedzi — zganiła ją, zgryźliwym tonem Sławka. — Muszę wiedzieć, co w stawie trzeszczy — tłumaczyła. — Genia czeka w aucie i pewnie się niecierpliwi, choć mówiłam jej, żeby wzięła nową krzyżówkę.
— A po co jej krzyżówka? — zdziwiła się szczerze wnuczka.
Sława westchnęła z politowaniem.
— Jak to, po co? Żeby nie spała, bo jak zaśnie to na kamień. A potem jeździ rozkojarzona, a ja muszę się modlić do świętej Rity patronki spraw beznadziejnych.
— Czemu beznadziejnych? — W oczach Baśki błysnęło rozbawienie.
— Bo Genia jest takim kierowcą jak ja spawaczem — mruknęła ironicznie Sławka. — Jeździ, jakby znalazła prawo jazdy w chipsach. Sama wiesz, zresztą… — urwała i z politowaniem pokręciła głową.
— No tak, wiem coś o tym. — Baśka uśmiechnęła się kwaśno, przypominając sobie ostatnią przejażdżkę z panią Genią, podczas której seniorka nie tylko przekroczyła dozwoloną prędkość, ale również ignorowała znaki, nie mówiąc już o tym, że kilka razy wymusiła pierwszeństwo, a na rondo wjechała pod prąd i tylko cudem uniknęły czołowego zderzenia z rowerzystą, który niczego nieświadomy jechał zgodnie z przepisami. Od tamtej pory Baśka nosiła ze sobą krople żołądkowe i różaniec. — To może chodźmy podejrzeć, co dzieje się na miejscu zbrodni. Musimy zebrać potrzebne informacje — ożywiła się, wyrywając się z chwilowego zamyślenia.
— Dobrze mówisz, moja krew! — pochwaliła Sławka i aż klasnęła w dłonie. — Jak to mówią, niedaleko pada gruszka od jabłoni!
Śmiejąc się, ruszyły korytarzem w stronę gabinetu denatki, w którym od jakiegoś już czasu uwijali się policjanci.
Rozdział 3
Kiedy znalazły się w gabinecie Haliny Radwan, stanęły w wejściu lekko zaskoczone zamieszaniem, widząc jak ekipa techników, uwija się niczym w ukropie, by zabezpieczyć ślady na miejscu zbrodni. Przewodził im komisarz Marcel Kos, który rozdzielał zadania.
Baśka obserwowała go z podziwem, natomiast Sławka rozglądała się z uwagą po całym pomieszczeniu, chcąc dostrzec jak najwięcej szczegółów.
— Musimy dać znać Zośce — oznajmiła znienacka, ściszając głos do przejmującego szeptu i chwytając wnuczkę za łokieć. — Trzeba zwołać zebranie i omówić dalsze kroki. Najpierw jednak należy dowiedzieć się, jak i kiedy zginęła ta kobieta — mówiąc to, wskazała na leżące na podłodze ciało Haliny Radwan. — Panie komisarzu… — Sławka chrząknęła znacząco, ściągając na siebie uwagę policjanta.
— Tak, pani Sławo? O co chodzi? — zapytał uprzejmie, podchodząc do nich i patrząc wyczekująco to na jedną, to na drugą.
— Czy wiadomo już, co było przyczyną zgonu? — zainteresowała się seniorka Gwóźdź.
Marcel Kos przytaknął głową.
— Zginęła od ciosu nożem, więcej będzie wiadomo po sekcji — wyjaśnił rzeczowym tonem. — Mogę tylko powiedzieć, że śmierć nastąpiła bardzo szybko i, że nie cierpiała, jeśli to panie interesuje. — Na jego twarzy malowało się zakłopotanie.
Baśka drgnęła, zakrywając usta dłonią i walcząc z odruchem wymiotnym.
Sława natomiast miała wypieki na twarzy i błyszczące oczy. Nie raziły jej drastyczne szczegóły, co więcej wydawały się ją ekscytować. Powiedzieć, że Sława była ekscentryczna, to jak nic nie powiedzieć.
— A godzina zgonu? Da się coś ustalić? — zapytała, nie kryjąc zaciekawienia i wpatrując się w komisarza jak sroka w gnat.
Policjant skinął głową.
— Lekarz twierdzi, że zmarła wczoraj wieczorem między dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą — wyjaśnił, spoglądając przelotnie na skupionego na oględzinach ciała, szpakowatego mężczyznę w białym kitlu i jednorazowych rękawiczkach. — Musimy zabezpieczyć miejsce zbrodni, nikt tutaj nie może wchodzić.
— Oczywiście, panie komisarzu — oznajmiła Baśka, kiwając głową. — Będę jeszcze potrzebna, czy mogę przejść do biblioteki? — zapytała. Wyglądała przy tym, jakby chciała wziąć nogi za pas i tylko czekała na odpowiedni sygnał.
— Na razie jest pani wolna — odparł spokojnie komisarz. — Proszę, tylko żeby nie zapomniała pani o liście pracowników — przypomniał jej, patrząc na nią uważnie swoimi niebieskimi oczami, przez co bibliotekarka, zarumieniła się i zaczęła chichotać. — Chciałbym wszystkich przesłuchać — dodał rzeczowo, a wtedy mina jej zrzedła.
Baśka przypomniała sobie, że też jest podejrzana, bo nie znosiła szefowej i to z wzajemnością…
Szybko ulotniły się z babcią z gabinetu denatki, by zaszyć się w bibliotece. Pośród regałów z książkami Baśka czuła się o niebo lepiej, niż stojąc nad zwłokami. Bała się, że znów będą się jej śniły trupy. Raz już tak było, po tym, jak znalazła zwłoki sąsiada. Nie chciała, żeby sytuacja się powtórzyła, ale jak widać złośliwy los, miał inne zdanie na ten temat.
— Niestety nie mam nic do picia, bo z tego wszystkiego zapomniałam przynieść wody — jęknęła Baśka i opadła na krzesło, wachlując się książką, którą zgarnęła z biurka. Była to najnowsza powieść Alka Rogozińskiego.
Sława machnęła lekceważąco ręką i usiadła na fotelu, który stanowił jeden z elementów kącika czytelniczego znajdującego się przy oknie. Był tam też stolik na czasopisma i etażerka z nowościami książkowymi.
— Nie chce mi się pić. Jestem taka wstrząśnięta i zmieszana, że aż mi się uszy trzęsą — stwierdziła i zachichotała jak nastolatka. — Nic bym teraz nie przełknęła. No, chyba że byłby to łyczek pigwówki. — Puściła oczko.
Baśka zaśmiała się, żałując, że nie mają pod ręką nalewki, ale w bibliotece posiadały jedynie zapas kawy i herbaty. Poza tym nikomu wcześniej nie przyszło do głowy mordować pracowników tego przybytku kultury.
— Jak zawsze jesteś niepoprawna, babciu — zganiła ją ze śmiechem. — To, co robimy? — zmieniła szybko temat, chcąc ustalić, jakieś konkrety, bo na razie dreptały w miejscu.
— Moim zdaniem trzeba zrobić listę osób z najbliższego otoczenia Haliny — stwierdziła rzeczowo Sławka, machając nogą i szerzej rozchylając poły płaszcza, bo w pomieszczeniu było bardzo ciepło. — Należy z nimi porozmawiać i to zanim zrobi to komisarz. Myślę, że nam mogą powiedzieć więcej niż policji.
Bibliotekarka skonsternowana podrapała się po brodzie, z lekkim zaskoczeniem uświadamiając sobie, że Sławka miała rację.
— Dobrze mówisz, babciu — przyznała, a jej twarz rozpromieniła się niczym wschodzące słońce. — Janka będzie dziś na dwunastą, od niej możemy zacząć — stwierdziła ożywiona i pełna nadziei. — Sylwia miała być rano, ale pewnie znów zaspała i się spóźni co najmniej dwie godziny. Ech, to pokolenie Z — westchnęła z politowaniem.
Sława przysłuchiwała się jej zaciekawiona.
— Wracam do biura, będziemy na ciebie czekały — oznajmiła nieco ochrypłym głosem i podniosła się z fotela. — Lecę, bo Genia pewnie chrapie już jak stary borsuk i znów będzie prowadziła jak paralityk — zauważyła zgryźliwie. — Z nią są same problemy… — westchnęła.
Baśka zaśmiała się, wyobrażając sobie, prowadzącą auto Genowefę Chrząszcz i siedzącą obok na miejscu pasażera Sławkę, która odmawia litanię do świętej Rity z mordem w oczach. Ta scena wydała jej się tak zabawna, że z trudem nie wybuchnęła śmiechem na cały głos, ale widząc karcące spojrzenie krewnej, szybko przywołała się do porządku, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować.
— Przyjadę, jak tylko będę mogła — oznajmiła, sięgając po telefon, by po wyjściu Sławy zadzwonić do Zośki. Skoro miały spotkać się w biurze detektywistycznym, żeby omówić dalsze kroki, nie mogło zabraknąć żadnej z nich. Każda musiała być wtajemniczona w sprawę, bo jak zawsze będą musiały dzielić się zadaniami.
— O nic się nie bój. Zaczekamy na ciebie, ile będzie trzeba — zapewniła Sława i szybko pożegnała się z wnuczką, a potem wyleciała z biblioteki jak z procy, modląc się, żeby Genia czekała na nią tam, gdzie ją zostawiła niemal godzinę temu, bo nie uśmiechało się jej lecieć na piechotę przez pół miasta. W końcu zdrowie trzeba szanować…
Rozdział 4
Po tym, jak ekipa policyjna zakończyła swoje czynności i ciało denatki zostało zabrane do prosektorium, gabinet został zamknięty i opieczętowany taśmami policyjnymi.
— Niech nikt tutaj nie wchodzi — polecił komisarz, posyłając Baśce ostrzegawcze spojrzenie.
Miał nadzieję, że nie przyjdą jej do głowy żadne głupie pomysły, jak chociażby nielegalne oględziny miejsca zbrodni, doskonale bowiem pamiętał, jak przy poprzedniej sprawie bibliotekarka włamała się do mieszkania denata, zabierając z niego znaczący dowód w sprawie.
Na myśl o tym zdarzeniu, Marcel zaciskał dłonie w pięści, a także zęby, żeby nimi nie zgrzytać ze złości.
Oj, tak, panna Złotko potrafiła zaleźć za skórę…
Pożegnał się szybko i wyszedł z listą pracowników biblioteki, którą przezornie schował do notatnika. Nie chciał, żeby gdzieś się zawieruszyła.
Dopiero po jego wyjściu Baśka mogła wrócić do pracy, ale czuła się nieswojo, na myśl, że jeszcze parę minut temu w tym samym budynku znajdowały się zwłoki Haliny Radwan.
Było to nie tylko makabryczne, ale jakieś takie nierealistyczne, że dopiero teraz bibliotekarka uświadomiła sobie ze zgrozą, że dyrektorka już nie wróci i ktoś będzie musiał ją zastąpić.
Może Janka coś wymyśli — stwierdziła, zerkając na zegarek, a w następnej chwili do pomieszczenia wbiegła zdyszana stażystka Sylwia.
— Hejka! Sorki za spóźnienie! — rzuciła przepraszająco i opadła na fotel za biurkiem, niemal strącając torebką, stojącą na nim paprotkę. Dziewczyna była szczupłą blondynką, która uwielbiała róż w każdej postaci. Tym razem miała na sobie różowy kombinezon a do tego białe botki na obcasie i futerko. Wyglądała, jakby szła na imprezę, a nie do pracy w bibliotece. W dodatku miała słabość do zabiegów medycyny estetycznej… Poza sztucznymi rzęsami i paznokciami miała powiększone usta, makijaż permanentny brwi i przedłużane włosy.
— Co tym razem się stało? — zapytała Baśka, udając znudzenie.
— Byłam na paznokciach i trochę się przedłużyło. — Sylwia machnęła niedbale ręką. — Odjazdowe, co nie? — mówiąc to, podetknęła jej pod nos dłoń z długimi paznokciami w kolorze fuksji, które ozdobione były jakimiś wzorkami w esy-floresy.
Baśka tylko pokiwała głową, niezdolna wydobyć głosu. Nim minął pierwszy szok, Sylwia zdążyła już rozłożyć swoje rzeczy na biurku — lakier do paznokci, szczotkę, lusterko i szminkę. Wszystko różowe.
Czasem Baśka zastanawiała się, czy są jeszcze w bibliotece, czy może już w salonie piękności.
— Muszę ci o czymś powiedzieć… — Bibliotekarka zaczęła nerwowo drapać się po głowie, jakby oblazły ją mrówki.
— No mów. O co chodzi? — ponagliła ją Sylwia, sięgając po lusterko i pudrując nos.
— Ktoś zabił Halinę. Rano znalazłam jej zwłoki w gabinecie — oznajmiła Baśka, nie owijając w bawełnę, ciekawa reakcji stażystki.
Sylwia zamrugała gwałtownie, otwierając usta jak karp wyjęty z wody.
— Co? To jakiś żart? Ciocia nie żyje? — zapytała wstrząśnięta.
Sylwia była bratanicą Haliny, córką jej brata Mieczysława, który ubłagał siostrę, żeby przyjęła dziewczynę na staż, by ta nabrała ogłady i zdobyła jakiekolwiek doświadczenie. Radwan choć niechętnie, zgodziła się.
A potem Baśka i Janka omal nie dostały zawału na widok różowej landrynki, która miała być ich współpracownicą. Po pierwszym szoku przyzwyczaiły się do Sylwii, tak samo, jak czytelnicy.
Jakby nie patrzeć, dziewczyna mimo swoich ekstrawagancji, była miła i uprzejma, zawsze uśmiechnięta.
Co z tego, że nie znała się na książkach i wiecznie się spóźniała?
Dużo osób przychodziło do biblioteki, żeby się wygadać, a Sylwia była idealnym kompanem do rozmów — mogła gadać godzinami, ale potrafiła też wysłuchać.
Lepsze to niż nic — pocieszała się Baśka, a na głos powiedziała:
— To ty nic nie wiesz? — zdumiała się.
— A niby skąd? — Sylwia wzruszyła ramionami. — Jak to się stało?
Baśka westchnęła ciężko.
— Ktoś wbił jej nóż w plecy — wyjaśniła kąśliwym tonem.
— Makabra! — Sylwia stłumiła okrzyk zaskoczenia. — A myślałam, że takie rzeczy tylko w „Ojcu Mateuszu”.
— Jak widzisz nie… — stwierdziła Baśka z przekąsem. — Co o tym sądzisz? — zainteresowała się, uważnie obserwując dziewczynę.
— Nic, a co mam sądzić? — zdziwiła się Sylwia. — Nie lubiłam ciotki, każdy o tym wie. Zachowywała się jak napuszony indor. Wiecznie była niezadowolona, czego bym nie zrobiła. Nawet poskarżyła się tacie, że niby obijam się w pracy — powiedziała z niezadowoleniem, zamykając puderniczkę i wygładzając włosy.
— Może po prostu się o ciebie troszczyła — rzuciła z przekąsem Baśka, doskonale wiedząc, jaka była Halina. Nikt za nią nie przepadał.
— A mi tutaj pociąg jedzie. — Sylwia wskazała na swoją dłoń. — Była wredną jędzą, ot co! — podsumowała.
— Wiesz, że policja będzie nas przesłuchiwała? — oznajmiła bibliotekarka, włączając komputer i logując się do systemu.
— No i co z tego? — Sylwia obojętnie wzruszyła ramionami. — Nie zabiłam ciotki, więc nie mam nic do ukrycia — oznajmiła, oschłym tonem.
Baśka popatrzyła na nią podejrzliwie. Może i dziewczyna mówiła prawdę, ale na moment uciekła wzrokiem, więc coś jednak miała na sumieniu.
Każdy z nas jest podejrzany. Wszyscy mieliśmy motyw, żeby pozbyć się Haliny, pomyślała.
— Skoro tak mówisz. Nie mam powodu, żeby ci nie wierzyć. — Baśka uśmiechnęła się do Sylwii. — Możesz zdjąć nogi z biurka? — poprosiła. — Za chwilę pojawią się pierwsi czytelnicy.
— Luz, nie spinaj się tak, bo ci się zmarszczki zrobią. — Stażystka puściła jej oczko, a potem spełniła jej prośbę. Nie minęła minuta, jak wyjęła z torebki gumę do żucia, którą włożyła do ust. Do różowej gumy balonowej Sylwia też miała słabość…
Baśka wywróciła oczami, modląc się do świętej Rity patronki spraw beznadziejnych o cierpliwość.
Jak ja jej kiedyś nie zabiję, to będzie cud. I to nie nad Wisłą, pomyślała.
Rozdział 5
Na umówione spotkanie w biurze detektywistycznym Baśka dotarła spóźniona, bo okazało się, że Jance coś wypadło w ostatniej chwili i nie mogła przyjść na swoją zmianę, a Sylwii samej zostawić nie mogła, musiała więc zostać do szesnastej.
Kiedy stażystka wyszła, a chwilę przed nią ostatni czytelnik, Baśka wyłączyła komputer, złapała płaszcz w jedną rękę, a torebkę i klucze w drugą i wybiegła z pomieszczenia na korytarz.
Tego dnia drzwi biblioteki niemal się nie zamykały. Kiedy rozeszła się wieść o nagłej śmierci dyrektorki, nagle każdy czytelnik miał książkę do oddania, pytając przy tym o szczegóły zbrodni.
Baśka i Sylwia biegały więc jak kot z pęcherzem, aż wreszcie kilka minut przed zamknięciem, nastała chwila spokoju. Wtedy dopiero mogły odsapnąć.
— Niech gęś kopnie tego mordercę! — rzuciła gniewnie stażystka, patrząc na dwa złamane paznokcie z nieukrywaną rozpaczą, w oczach miała łzy.
— Nie martw się, wkrótce go znajdziemy — pocieszyła ją Baśka, wachlując się jedną z powieści Joanny Chmielewskiej, którą zgarnęła z biurka.
— Oby, bo długo tak nie pociągniemy — zawołała z rozpaczą Sylwia, pakując w pośpiechu swoje rzeczy do torebki i zakładając futerko. — Dobrze, że kosmetyczka mnie przyjmie, bo za nic nie pokazałabym się tak ludziom — niemal dostała spazmów pokazując swoje zniszczone paznokcie. — Muszę lecieć, bo nie chcę się spóźnić — rzuciła na jednym wdechu i pędem wybiegła z biblioteki, nie zważając na wysokie obcasy.
Baśka, kręcąc głową, wyrwała się z zamyślenia i w nerwowym pośpiechu ubrała się, a potem świńskim truchtem ruszyła do drzwi, oglądając się za siebie z lękiem, bo wyobraźnia podsunęła jej koszmarną wizję, w której Halina Radwan budzi się i z nożem w plecach goni ją po całym budynku.
Blada i roztrzęsiona z trudem trafiła kluczem do zamka, wreszcie po kilku próbach udało się jej zamknąć drzwi, co przyjęła z nieukrywaną ulgą.
Rozejrzała się i truchtem ruszyła w stronę biura detektywistycznego „Złotko i spółka”, doskonale zdając sobie sprawę, że pozostałe detektywki już pewnie na nią czekają.
Po kwadransie znalazła się na miejscu, wbiegając do środka w pośpiechu i oddychając jak astmatyk.
Minęła pustą recepcję i pognała schodami na piętro, gdzie znajdował się jej gabinet.
Wbiegła tam jak do pożaru i rozejrzała się chaotycznie po pomieszczeniu, w którym znajdowały się już Sławka, Genia i Zośka. Ta pierwsza na jej widok aż podskoczyła na fotelu, przez co spadł jej kapelusz i potoczył się pod biurko.
— Jesteś wreszcie! Co tak długo? — zapytała niecierpliwie seniorka Gwóźdź, kompletnie ignorując zgubiony element garderoby.
— Wybaczcie, że tyle mi zeszło. Janka nie mogła przyjść i musiałam ją zastąpić — wyjaśniła Baśka, opadając z ulgą na krzesło stojące za biurkiem i obrzucając przepraszającym spojrzeniem siedzące w gabinecie kobiety.
Genia zajadała właśnie szarlotkę z takim wyrazem twarzy, jakby kosztowała ambrozji, Zośka pisała coś na telefonie zarumieniona po koniuszki uszu, natomiast obok Sławki stała butelka z nalewką.
— I wszystko jasne — domyśliła się Baśka, uśmiechając się pod nosem.
— Coś mnie ominęło? — zapytała z przekąsem, zerkając znacząco na trunek domowej roboty, zapewne przyniesiony przez jej babcię.
— Nic szczególnego — rzuciła niedbale Sławka, czym prędzej chowając butelkę do szuflady biurka i odstawiając szklankę na szafkę. — Genia zgłodniała, więc kupiłam ciasto. Właśnie kończymy podwieczorek.
— To ciasto jest znakomite — oznajmiła Genowefa Chrząszcz, ocierając usta i uśmiechając się z błogością. — Dawno nie jadłam tak dobrego — pochwaliła.
— A ty? — Baśka zerknęła na Zośkę, która przerwała pisanie SMS-ów i rozejrzała się lekko zdezorientowana po gabinecie. Na policzkach miała rumieńce, co świadczyło o tym, że jej znajomość z Markiem, weszła na kolejny poziom.
— Co ja? — zapytała nieco nerwowo przyjaciółka, przygryzając wargi.
— Nieważne. — Bibliotekarka machnęła niedbale ręką. — Może zaczniemy, co? Musimy ustalić, co wiemy i jaki jest dalszy plan działania.
Pozostałe detektywki zgodnie pokiwały głową, wpatrując się w nią intensywnie i czekając, aż Baśka pociągnie temat.
Ta widząc, że najwyraźniej nie ominie ją rola głównodowodzącej, tylko westchnęła, a potem zaczęła mówić:
— Halinę Radwan znalazłam dziś rano z nożem wbitym w plecy. Ktoś ją zamordował i naszym zadaniem jest ustalić, kto. Zadanie jest o tyle trudne, że Halina nie budziła sympatii, bo miała wyjątkowo nieprzyjemny charakter. Jakbym miała określić ją jednym słowem, powiedziałabym, że była harpią. Wyjątkowo upierdliwą i dlatego mogła kogoś na tyle wyprowadzić z równowagi, że ten ktoś nie wytrzymał i ją zabił. Ja obstawiam zbrodnię w afekcie. Wiecie, morderca wkurzył się i ją trzasnął. Innego wyjścia nie ma. Zważywszy na to, jak wyglądało miejsce zbrodni — oznajmiła, przypominając sobie szczegóły z oględzin w gabinecie Haliny.
— Myślę podobnie, ale to ty znałaś ją najlepiej, więc pewnie masz rację — zgodziła się z jej teorią Sławka. — Mamy jakichś podejrzanych? Kto mógł chcieć ją zabić? — zapytała, wpatrując się uważnie we wnuczkę i zapisując coś w swoim notesie z flamingami.
— W pierwszej kolejności musimy sprawdzić wszystkich, którzy pracują w bibliotece, a później rodzinę i najbliższych znajomych Haliny. Ze statystyk wynika, że najczęściej zabija ktoś bliski. A wiecie, że Halina, nie była lubiana… — Baśka podrapała się nerwowo po nosie.
— Wiemy, mówiłaś coś o tym. A motyw? Kto mógł chcieć to zrobić? — Zośka spojrzała uważnie na przyjaciółkę.
— Na dobrą sprawę każdy — odparła bibliotekarka. — Janka na przykład. Zawsze sumienna i obowiązkowa, a dziś nie było jej w pracy. Przypadek? Nie sądzę. Poza tym Sylwia też coś ma na sumieniu, nie wiem jeszcze co, ale się dowiem… — zapewniła solennie.
— To mamy dwie. Ktoś jeszcze? — zapytała Sławka, wpatrując się we wnuczkę jak sroka w gnat.
— Na pewno trzeba wziąć pod uwagę również męża Haliny i jej brata. Myślę, że rozmowa z nimi nas nie ominie. Poza tym wybadamy, jakie łączyły ich relacje — myślała głośno Baśka, pocierając dłonią brodę. — Musimy się podzielić. Od kogo chciałybyście zacząć? — Spojrzała po zebranych w gabinecie kobietach.
— My z Genią możemy wziąć na siebie Jankę. Sprawdzimy, co robi, a jak się uda z nią porozmawiać, to może coś z niej wyciągniemy — zaproponowała Sławka, na co Genowefa Chrząszcz spojrzała na nią ostro, rzucając pod nosem:
— Pchasz się w gips!
Sława Gwóźdź nie przejęła się tym zupełnie, szczerząc się do koleżanki jak kot na widok tłustej myszy. Ta jedynie wywróciła oczami, ale nic nie powiedziała. Nie było sensu spierać się ze Sławą, która uporem dorównywała oślemu.
— To świetnie. — Baśka klasnęła w dłonie. — W takim razie my z Zośką przyjrzymy się lepiej Sylwii. Wybadamy, czy może mieć coś wspólnego ze śmiercią ciotki. Zaczniemy od jutra, dziś macie czas na ładowanie akumulatorów.
— No i super, w takim razie ja uciekam. Marek na mnie czeka — rzuciła Zośka, zgarniając swoje rzeczy i truchtem wybiegając z gabinetu.
— To my też będziemy się zbierały — oznajmiła Sławka, dając znak ręką Geni, żeby szykowała się do wyjścia.
Wkrótce w gabinecie zapanowała błoga cisza, a Baśka odetchnęła z ulgą.
Przez chwilę pisała coś w kalendarzu, który służył jej za notatnik, a potem ona również opuściła biuro, w myślach analizując, to co się stało i rozmyślając nad dalszymi krokami.
Miała nadzieję, że komisarz Kos jeszcze niczego nie ustalił i, że ona pierwsza dostarczy mu znaczące dla śledztwa wskazówki.
Na samą myśl o tym, poczuła ciepło na sercu, a idąc z głową w chmurach, omal nie wpadła na latarnię. W porę się ocknęła i już bez większych przeszkód dotarła do domu.
Jak się miało wkrótce okazać, był to jej ostatni spokojny wieczór w ciągu najbliższych kilku tygodni.
Rozdział 6
— Ale mnie nastrachałaś! — rzuciła z wyrzutem Sławka, podskakując jak piłka i patrząc z naganą na Genię, która właśnie wpadła jak burza do biura, z trzaskiem zamykając drzwi.
Tego przedpołudnia Sława Gwóźdź miała na sobie spódnicę w lamparcie cętki, gruby pulower w kolorze bakłażana i czerwone botki na obcasie. Na oparciu krzesła wisiał płaszcz w biało-czarne pasy, a na blacie biurka leżał czarny kapelusz z dużym owalnym rondem, ozdobiony fioletową siatką.
Na ten widok pewnie niejedna stylistka złapałaby się za głowę, krzycząc, że nic tutaj do siebie nie pasuje, ale Sława w nosie miała modę, wzorując się na swojej idolce Violettcie Kubasińskiej.
— Czemu się skradasz? Chcesz, żebym dostała zawału? — rzuciła z przekąsem.
— Zwariowałaś? — Genia popatrzyła na nią z konsternacją. — Nie chciałam cię nastraszyć. Byłaś tak zajęta czytaniem „Wieści z miasta”, że nawet nie zauważyłaś, jak weszłam do gabinetu — wyjaśniła, siadając za swoim biurkiem, które znajdowało się naprzeciwko biurka Sławki, miała więc na nią idealny widok. Nie, żeby ją to cieszyło…
— Wiesz, co wyczytałam w dzisiejszej prasie? Że śmierć Haliny Radwan uznali za przypadkowe morderstwo. Coś takiego w ogóle jest możliwe? A najlepsze, że według nich podejrzanym jest ktoś z ulicy. Przecież to nonsens. Ktoś miałby wejść do jej gabinetu i ją trzasnąć, ot tak? Bez żadnego powodu? To musiałby być kompletny imbecyl! — mruknęła sarkastycznie Sława. — Pismaki wymyślają niestworzone rzeczy. Jakbym spotkała tego, co napisał te bzdury, to bym mu wygarnęła, aż by mu w stopy poszło — oznajmiła z satysfakcją. — Co nic nie mówisz? — Spojrzała zdziwiona na Genię.
Koleżanka przewróciła oczami, a potem tłumiąc pod nosem przekleństwo, odparła, starając się zachować zimną krew, co przy Sławce było nie lada wyzwaniem:
— A dałaś mi coś powiedzieć? Twojego słowotoku nawet Violetta Kubasińska nie byłaby w stanie przerwać — dodała z przekąsem.
Sławka słysząc to, omal się nie zapowietrzyła.
— Mojej idolki do tego nie mieszaj! — rzuciła z błyskiem w oku. — Mówię ci Genia, pchasz się w gips — pogroziła jej palcem. — Może zajmijmy się szukaniem mordercy, zamiast czczym gadaniem… — mówiąc to, zamknęła gazetę i wrzuciła ją do kosza na śmieci. — Tam jest jej miejsce — oznajmiła kąśliwym tonem, widząc zbaraniałą minę Genowefy Chrząszcz.
— Ty mnie kiedyś do grobu wpędzisz, Sława! — mruknęła koleżanka, kręcąc głową.
— Oj tam, od kiedy to tak się mną przejmujesz? — prychnęła sceptycznie Sławka. — Wiesz, że jestem ekscentryczna. Natury nie oszukasz, a poza tym uważam, że żyjąc w naszym szaro-burym świecie zasługuję na odrobinę koloru w życiu. Przecież na cmentarz się jeszcze nie wybieram. Wiesz, że nawet jeszcze nie wybrałam urny? Ale tak sobie myślę, że gdybym miała ją wybierać, byłaby równie charakterystyczna, jak ja… No wiesz, byłaby w jakimś żywym kolorze i najpewniej by się błyszczała — rozmarzyła się, przybierając błogą minę.
Genia pokręciła głową, robiąc znak na czole „wariatka”.
— Ty mi lepiej powiedz, jaki jest plan? Od czego zaczniemy?
— Pojedziemy do Janki, koleżanki z pracy mojej wnuczki — oznajmiła Sławka, prostując się i przybierając poważną minę. — Basia dała mi jej adres. Dzisiaj jest sobota, więc kończy pracę o dwunastej. Poczekamy na nią pod domem, a gdy wróci, wejdziemy do niej i z nią porozmawiamy. Co ty na to?
— Może być — zgodziła się Genia, kiwając głową. — Tylko nie wywiń mi jakiegoś numeru — zastrzegła, poprawiając okulary w czerwonej rogowej oprawie. — Nie chcę wylądować w psychiatryku. Boję się wariatów jak diabeł święconej wody.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś oschła jak podwawelska? — rzuciła z przekąsem Sławka.
— Nie, ale co mam zrobić, jak działasz mi na nerwy? — przyznała niechętnie Genia.
— Przywyknąć — odparła ze spokojem Sława, puszczając oczko. — No, co? Czemu się na mnie patrzysz, jak cielę na malowane wrotki? — udała zdziwienie, sięgając po kapelusz.
— Bo gadasz takie farmazony, że aż mnie głowa rozbolała — rzuciła z przekąsem Genia.
— Lepiej napij się pigwówki. Jest dobra na wszelkie bolączki — poradziła jej Sławka, tonem ekspertki do spraw żywieniowych.
Koleżanka popatrzyła na nią jak na przybysza z obcej planety.
— Na głupotę koleżanki też? — coś błysnęło w jej oczach.
Sława naburmuszyła się, robiąc minę wściekłego kota.
— Jesteś przyjemna jak sól w oku. Po co te złośliwości?
— Lubię się z tobą droczyć — odparła niewinnie Genia. — To jedna z moich ulubionych rozrywek, odkąd Kazik świeć panie nad jego duszą, odszedł. Co ja bym robiła, gdybym nie prowadziła agencji detektywistycznej? Umarłabym z nudów, ot co! — powiedziała żywo.
— Dlatego powinnaś mi dziękować, a nie prawić morały — podsumowała Sławka, uśmiechając się z satysfakcją.
— No jasne, a ty zaraz obrosłabyś w piórka. Mowy nie ma! — zaparła się Genia, zadzierając nos, jakby chciała dosięgnąć nim sufitu.
Sławka zbagatelizowała słowa koleżanki, podnosząc się zza biurka i sięgając po torebkę.
— Lepiej się zbierajmy, bo o tej porze mogą być korki — stwierdziła, patrząc na zegarek.
Genowefa Chrząszcz bez słowa wstała i spełniła prośbę koleżanki. Minę miała zaciętą i rozbawioną jednocześnie. Było to tak sprzeczne ze sobą, że gdyby Sława to dostrzegła, zapewne zastanowiłaby się nad tym, a że była zajęta sobą…
Chwilę później detektywki opuściły biuro i wsiadły do auta Geni, czarnego volkswagena garbusa. Było to małe, zwinne autko, a Genowefa Chrząszcz, nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystywała jego zalet, wciskając się w sznur jadących ulicą samochodów, co spowodowało wściekły ryk kilku klaksonów i zacięte miny innych kierowców.
Genia nic sobie z tego nie robiąc, jechała swoim rytmem, czyli często zmieniając biegi i dodając gazu na zakrętach, przez co siedząca obok Sławka aż wyjęła różaniec i zaczęła się żarliwie modlić, choć specjalnie religijna nie była. W kościele można ją było rzadko spotkać. Chodziła tam od wielkiego dzwonu.
Teraz jednak odmawiała litanię do świętego Krzysztofa z zamkniętymi oczami, mocno zaciskając place na paciorkach różańca.
Genia oczywiście niczego nieświadoma kierowała, jakby brała udział w rajdzie.
Dopiero gdy z piskiem opon zatrzymały się pod domem Janiny Różdżki, Sława odważyła się otworzyć oczy.
— Jesteśmy na miejscu. To chyba mój rekord — cieszyła się niczego nieświadoma Genia, podczas gdy Sława planowała pozbawienie jej życia i porzucenie jej zwłok w pobliskim lesie. — Co nic nie mówisz? — Spojrzała zdziwiona na Sławkę, a widząc jej wściekły wyraz twarzy, zaskoczona aż otworzyła usta.
— Czy ty chcesz mnie wpędzić do grobu? — zapytała zgryźliwie Sława. — Ulica to nie tor wyścigowy, mówił ci to ktoś? — warknęła, z trudem panując nad sobą. — Już chyba wolałabym iść na pieszo niż jechać z tobą autem.
— Przesadzasz! — Genowefa Chrząszcz zlekceważyła jej słowa. — Przecież jestem świetnym kierowcą. Wiesz, co myślę? Jesteś po prostu zazdrosna. Sama nie masz prawa jazdy, więc myślisz, że jak będziesz mnie krytykowała, to podbijesz sobie tym swoje ego! Taka jest prawda! — oznajmiła z satysfakcją, zaciskając usta w wąską linię.
Sławka niemal się zapowietrzyła. Podskoczyła na siedzeniu tak energicznie, że aż spadł jej kapelusz.
— Ty już kompletnie odjechałaś, Genia! Ja rozumiem, że śmierć Kazika to był dla ciebie cios, ale czas się otrząsnąć i iść dalej.
— Nie, teraz to ty kompletnie odleciałaś. Co ma z tym wspólnego Kazio, świeć panie nad jego duszą? — przeżegnała się Genia, patrząc z niedowierzaniem na koleżankę.
Jak nic postradała zmysły, osądziła w myślach.
— Nic! Wiesz co? Ta rozmowa nie ma sensu. Jesteś beznadziejnym przypadkiem — westchnęła ciężko Sława, wyciągając z torebki notes z flamingami, a widząc pytający wzrok Geni, wyjaśniła: — Będę go potrzebowała do robienia notatek. Każdy szczegół może być ważny. Pamiętasz, czego nas uczyli na kursie?
— Jasne, że pamiętam. Pamięć, na razie mi jeszcze nie szwankuje. Martwi mnie coś innego… — Genowefa Chrząszcz zmarszczyła czoło, aż jej się powiększyła lwia zmarszczka między brwiami.
— Co takiego? Oświeć mnie, nim zamienię się w mumię. — Sławka założyła ręce na piersi i spojrzała wyczekująco na swoją towarzyszkę.
Genia udała zdziwienie, w duchu śmiejąc się do rozpuku.
Pokonam ją jej własną bronią, pomyślała.
— Dlaczego akurat w mumię? — zapytała niewinnie.
— Bo zanim coś powiesz, ja już spróchnieję, jak pień starej wierzby — odparła Sława, przewracając oczami.
— Prędzej ja dostanę kociokwiku — odparowała Genia, chichocząc.
— Nie mieszaj w to Joanny Chmielewskiej! — Sława straciła cierpliwość. — Wiem, że masz do niej słabość, jak ja do Violetty Kubasińskiej, ale nie zawsze wiem, o co ci chodzi.
— No patrz i kto to mówi… — zauważyła zgryźliwie seniorka Chrząszcz.
— My tu gadu-gadu, a zobacz, kto zmierza chodnikiem. — Sławka nagle zmieniła temat i szturchnęła łokciem Genię. — To chyba nasza podejrzana — mówiąc to, wskazała idącą ulicą Janinę Różdżkę, która zbliżała się właśnie do bloku. Kobieta miała na sobie rozpięty płaszcz, szary wełniany sweter i czarną spódnicę. Szła dosyć szybko, energicznie, nie rozglądając się na boki i patrząc przed siebie, wyglądała przy tym na zamyśloną.
— Co robimy? — zapytała Genia, nie spuszczając wzroku z Janiny, która właśnie zbliżała się do bloku, minąwszy auto, w którym siedziały seniorki.
— To, co było ustalone. Pójdziemy z nią porozmawiać — oznajmiła Sława, odpinając pasy i wychodząc z auta, a widząc, że Genia nie kwapi się do wyjścia, ponagliła ją:
— Na co czekasz? Dawaj, lecimy, póki jeszcze nie weszła na klatkę. Może jak weźmiemy ją z zaskoczenia, to zgodzi się z nami porozmawiać.
Genia mruknęła coś pod nosem, ale posłusznie wysiadła z auta, a potem ruszyła za Sławką, która zmierzała już w stronę podejrzanej.
— Halo! Proszę pani! — zawołała, goniąc bibliotekarkę.
Kobieta, słysząc za sobą podniesiony głos, odwróciła się i zatrzymała zaskoczona.
— Tak. O, co chodzi? Czy my się znamy? — zapytała, mrugając jak oślepiona reflektorami sarna.
— Nazywam się Sława Gwóźdź, a to moja koleżanka Genia. Prowadzimy biuro detektywistyczne „Złotko i spółka”. Chciałybyśmy chwilę porozmawiać — wyjaśniła detektywka, widząc konsternację na twarzy bibliotekarki.
— O, chyba wiem, skąd panią kojarzę. Pani jest babcią Basi? — Janka odetchnęła z ulgą. Jej wcześniejsze zdenerwowanie minęło, jak ręką odjął.
— Tak, zgadza się — potwierdziła energicznie Sławka. — Staramy się ustalić, czemu zginęła pani szefowa, Halina Radwan.
— Rozumiem, w takim razie zapraszam. — Janina zrobiła zachęcający gest ręką i we trzy weszły na klatkę schodową, a potem schodami na drugie piętro.
Zatrzymały się przy brązowych drzwiach z numerem „7”. Bibliotekarka wyjęła klucze i otworzyła drzwi, zapraszając detektywki do środka.
Sławka i Genia weszły za Janką do mieszkania, rozglądając się uważnie po wnętrzu, które urządzone było w brązowo-pomarańczowych kolorach.
Stare, solidne dębowe meble, kanapa, na której leżało chyba z dziesięć poduszek w patchworkowych poszewkach. Na stole stały kwiaty w wazonie.
Na jednym z regałów, który ciągnął się przez całą ścianę, znajdowały się książki, które leżały też na komodzie, a także na stole, a nawet na parapecie. Książki zajmowały niemal jedną trzecią całej powierzchni.
Jednak nic dziwnego — mieszkała tutaj bibliotekarka, zapalona miłośniczka książek.
Mieszkanie było przytulne, ciepłe, schludne i posprzątane.
W rogu salonu prawie pod oknem stała klatka z jakimś małym stworzeniem, które właśnie chrupało coś, co wyglądało jak płatki śniadaniowe.
— To mój chomik — wyjaśniła Janka, widząc pytający wzrok Sławy. — Staś jest kochany, tylko straszny z niego łasuch. Ciągle by tylko jadł. Muszę go pilnować, bo raz już uciekł z klatki i zjadł mi tomik poezji Poświatowskiej. Na szczęście udało mi się znaleźć drugi w jednym z antykwariatów. Teraz wszystkie swoje białe kruki trzymam zamknięte w komodzie. Proszę się rozgościć, a ja pójdę zrobić herbatę. Jaką panie piją? — zapytała uprzejmie.
— Może być czarna, sypana — odparła Sławka, a widzą, że Genia chce coś powiedzieć, szybko dodała: — Koleżanka też taką pije.
Kiedy Janina wyszła do kuchni i zostały same w salonie, Genowefa nie wytrzymała.
— Czemu powiedziałaś, że lubię czarną herbatę? Wiesz, że piję tylko zieloną. Co w ciebie wstąpiło, Sławka? — powiedziała z wyrzutem.
— Raz możesz wypić zwykłą, nic ci nie będzie — odparła z przekąsem Sława, zdejmując kapelusz i kładąc go na oparciu kanapy. — Rozejrzyj się po mieszkaniu, może coś rzuci ci się w oko, ja ją zagadam.
— Niech ci będzie, ale pamiętaj, żadnych numerów. Dobro śledztwa jest najważniejsze — zastrzegła seniorka Chrząszcz, podnosząc się z kanapy i z uwagą obchodząc salon, by jak najwięcej dowiedzieć się o jego właścicielce.
Sława wydęła usta.
— Jasne, nie musisz mi ciągle o tym przypominać… — mruknęła pod nosem.
Całe szczęście Genia tego nie słyszała, w przeciwnym razie na pewno by się jej odgryzła.
Kiedy po kilku minutach bibliotekarka wróciła do salonu, niosąc na tacy filiżanki z herbatą i talerz z ciastkami, obie detektywki siedziały jak trusie na kanapie, a na ich twarzach można było dostrzec anielską niewinność. Ktoś, kto je znał lepiej, uznałby pewnie, że jak nic coś przeskrobały, ale Janka widziała je pierwszy raz na oczy, więc uznała je za niegroźne, choć nieco zwariowane staruszki, zwłaszcza tę ubraną jak barwny ptak.
Janina usiadła na fotelu, naprzeciwko seniorek, podsuwając każdej z nich filiżankę z herbatą. Talerzyk z ciastkami postawiła na środku stołu.
— To, co panie do mnie sprowadza? — zagaiła, a gdy żadna z nich nie odpowiedziała, kontynuowała: — Mówiły panie, że chodzi o śmierć Haliny. To był dla mnie szok. — Bibliotekarka przyłożyła rękę do serca. — Gdy dowiedziałam się, że szefowa nie żyje, sama omal nie padłam na zawał. Tak zaskoczyła mnie tak informacja.
— Jakie relacje łączyły panią z szefową? Lubiłyście się? — chciała wiedzieć Sława, wpatrując się uważnie w kobietę.
Janina skinęła głową, a potem upiła łyk herbaty, nim odpowiedziała ostrożnie:
— Tak, myślę, że bardzo dobrze się dogadywałyśmy. Halina, co prawda miała trudny charakter, ale do mnie odnosiła się z sympatią, a ja traktowałam ją z szacunkiem, jak na dobrą pracownicę przystało. Halina chwaliła moją pracę, czasem przebąkiwała o tym, że mogłabym ją w przyszłości zastąpić, ale nie pomyślałabym, że stanie się to tak nagle i jeszcze z powodu morderstwa. To wprost nie do uwierzenia, że ktoś mógł ją zabić. — Janka pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Jak pani myśli, kto mógł to zrobić? — Sława pochyliła się nad notesem, intensywnie wpatrując się w bibliotekarkę, która nerwowo splotła ręce na kolanach.
— Nie wiem. — Janina Różdżka wzruszyła bezradnie ramionami. — Szczerze mówiąc, nikt nie przychodzi mi do głowy — przyznała niepewnie, nieco zamyślona. — Może to prawda, co piszą w gazetach i to jakiś szaleniec z ulicy — dodała, pewniejszym głosem.
— Jest pani pewna, że to nikt z jej otoczenia? Miała przecież jakąś rodzinę… — wtrąciła Genia, która wcześniej tylko przysłuchiwała się rozmowie, sącząc herbatę z taką miną jakby piła truciznę.
— Tak, męża, brata, bratanicę — wymieniła Janka na palcach. — A i teściową — przypomniała sobie. — To wyjątkowa jędza — przyznała, krzywiąc się, jakby ktoś jej podsunął pod nos śmierdzącą skarpetę.
— Czemu pani tak uważa? Teściowa nie przepadała za Haliną? — zainteresowała się Sławka, a jej oczy rozbłysły.
— To mało powiedziane. Gdyby mogła, utopiłaby ją w łyżce wody — stwierdziła bez ogródek Janka.
Sławka zanotowała coś w swoim notatniku z flamingami. Minę miała zagadkową.
Genia z kolei rozglądała się po mieszkaniu takim wzrokiem, jakby chciała przeprowadzić inspekcję sanitarną.
— Czy w ostatnim czasie szefowa nie zachowywała się jakoś inaczej? Coś ją martwiło? — zapytała Sława, uważnie obserwując kobietę, która zaczęła nerwowo kręcić się na fotelu.
— Nie, raczej nie. Wydaje mi się, że była taka jak zawsze — wyjaśniła Janka i napiła się herbaty. Dłonie lekko jej drżały.
— Czyli jaka? — drążyła Sława.
Chodzenie na kurs na coś się przydało, pomyślała.
Bibliotekarka z trudem stłumiła westchnięcie.
— Ja wiem, że o zmarłych należy mówić tylko dobrze albo wcale, ale same panie rozumieją, że nie zawsze się da — odparła po chwili milczenia. — W przypadku Haliny tak właśnie jest. Była osobą apodyktyczną, nieznoszącą sprzeciwu, twardo stąpającą po ziemi i… — lekko zawahała się — dążącą po trupach do celu. Gdy sobie coś postanowiła, nie było siły, która byłaby w stanie ją powstrzymać od osiągnięcia zamierzonego celu. Charakter też miała ciężki.
— Mogła kogoś wyprowadzić z równowagi i ten ktoś nie wytrzymał i ją zabił… — bardziej stwierdziła, niż zapytała Sławka, a Janka jedynie pokiwała głową.
— Owszem, to wydaje mi się najbardziej prawdopodobne — odparła, a w następnej chwili zadzwonił telefon Sławy, która spojrzała na wyświetlacz, ale nie odebrała połączenia. Dała jedynie znać na migi Geni, że powinny się zbierać.
Szybko pożegnały się z lekko zaskoczoną bibliotekarką, a gdy znalazły się na ulicy, dopiero wtedy Sława wyjaśniła niczego nierozumiejącej Geni, że dzwoniącym był znajomy patolog, który pracował w prosektorium.
— Powiedział, że ma już wstępne wyniki sekcji zwłok. Musimy się z nim spotkać i dowiedzieć się, co ustalił. Pojedziemy tam jutro. Tylko ustalę z nim godzinę. Henryk nie lubi, gdy ktoś odwiedza jego królestwo nieboszczyków bez zapowiedzi — wyjaśniła z przekąsem, uśmiechając się pod nosem.
Genia jedynie wzruszyła ramionami, ale nie skomentowała zachowania koleżanki.
— Jedźmy, jestem strasznie głodna — oznajmiła, a potem bez zbędnych słów wsiadła do auta, gestem ponaglając Sławkę, by ta zrobiła to samo.
— Psia kostka! Nie poganiaj mnie, bo rozboli mnie wątroba! — zbeształa ją Sława, myśląc o tym, że Genia kiedyś wpędzi ją do grobu.
Rozdział 7
W tym samym czasie Baśka z Zośką starały się ustalić, czy Sylwia mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią Haliny Radwan. Co prawda wcześniej bibliotekarka starała się coś ustalić podczas rozmowy ze stażystką, ale niczego się nie dowiedziała, poza tym, że bratanica nie przepadała za ciotką.
Jednak to jeszcze nie powód, żeby kogoś zabijać, pomyślała.
Brakowało motywu. Należało śledzić Sylwię i detektywki tak właśnie postanowiły zrobić.
Tuż po skończeniu pracy Baśka zaczekała na Zośkę i razem udały się za Sylwią, by dyskretnie obserwować jej poczynania.
Na początku potwornie się wynudziły, bo przez godzinę stażystka siedziała w salonie kosmetycznym, zapewne poddając się kolejnym zabiegom upiększającym.
— Śmiertelnie się nudzę. Jeśli ona za chwilę nie wyjdzie, to przysięgam, że sama tam wejdę i ją stamtąd wyciągnę — westchnęła z rezygnacją w głosie Zośka, wyciągając z kieszeni torebkę żelków, które zaczęła z zapamiętaniem jeść. Musiała czymś zająć ręce, bo nienawidziła bezczynności. Poza tym kiszki grały jej marsza, bo nie zjadła w pracy lanczu. Żelki, choć na chwilę miały zagłuszyć głód.
Baśka uśmiechnęła się skonsternowana. Obserwacja była jednym z bardziej nużących zajęć pracy detektywa. Jednak dostarczała cennych wskazówek, więc nie mogły jej pominąć.
— Myślisz, że Sylwia mogła zabić ciotkę? — zapytała Zośka, gdy przełknęła żelkę w kształcie węża. Siedziały na ławce naprzeciwko salonu, osłonięte częściowo rosnącą obok wierzbą. Z tej odległości miały widok na to, kto wchodzi i wychodzi z salonu.
— Nie możemy jej wykluczyć. Jeśli faktycznie dziewczyna ma coś na sumieniu, prędzej czy później czymś się zdradzi — stwierdziła z przekonaniem Baśka. — O, wychodzi! Wreszcie — ucieszyła się, podrywając się z miejsca.
Ruszyły szybko za Sylwią, która nie zważając na wysokie obcasy kozaków, szła energicznym krokiem, kręcąc przy tym tyłkiem na prawo i lewo, i budząc tym zainteresowanie mijających ją mężczyzn.
Jednak dziewczyna nie zwracała na to uwagi, jakby była przyzwyczajona, że jest w centrum zainteresowania.
— Ciekawe, czy babcia była taka sama w młodości, zastanawiała się Baśka, z trudem nadążając za Sylwią.
Zośka zamyślona szła krok w krok z nią, nawet się przy tym nie zdyszała.
— Skąd masz taką kondycję? — zainteresowała się bibliotekarka, z podziwem patrząc na przyjaciółkę.
— Chodzimy na długie spacery z Markiem. Ostatnim razem zrobiliśmy prawie dziesięć kilometrów — pochwaliła się, dumna niczym paw. — Poza tym na kursie uczyli nas, że detektyw musi mieć świetną kondycję, żeby biegać za przestępcami — zaśmiała się, przez co Baśka, parsknęła śmiechem.
— Jesteś niepoprawna, ale masz rację. Pewnie też by mi się przydało więcej ruchu, ale sama wiesz, jak nie cierpię aktywności fizycznej. Wolę poczytać jakiś kryminał — odparła, a w następnej chwili jej wzrok padł na wchodzącą do kawiarni Sylwię. — Patrz, z kim się umówiła! — zawołała wstrząśnięta, a wtedy Zośka dostrzegła blondynkę witającą się z jakimś ulizanym facetem z włosami w kolorze świńskiego blondu.
— Kto to jest? — zapytała zdziwiona, widząc faceta pierwszy raz na oczy.
— Przecież to Cyprian Uczciwek, szkoleniowiec. Wiesz, ten natręt, który nie daje mi spokoju — wyjaśniła z niechęcią Baśka, patrząc na upierdliwego adoratora, który był jej kulą u nogi. — Ciekawe, co tutaj robi? I to z Sylwią.
— Może mają romans? — wtrąciła Zośka.
— A mi tutaj pociąg jedzie! — Bibliotekarka pokazała na wnętrze swojej dłoni. — Przecież Cyprian to oślizgła glista, w dodatku świński ryj. Sylwia miałaby się umawiać z kimś takim? Wątpię. Już prędzej widzę ją w bmw z jakimś mięśniakiem — dodała z pewnością w głosie.
— Skoro tak mówisz. Pamiętaj, że pozory mogą mylić — rzuciła z przekąsem Zośka.
Baśka wzruszyła ramionami.
— Może. Musimy ustalić, co ich łączy — mruknęła, uważnie obserwując Sylwię i Cypriana, którzy teraz wyglądali, jakby się kłócili, a po chwili blondynka wzburzona wstała i rzuciła coś gniewnie w stronę ulizanego, po czym uderzyła go w twarz i wybiegła z restauracji.
Baśka i Zośka stały jak wmurowane, zszokowane tym, czego były świadkiem.
— Co to było? — Zośka nie mogła opanować zdumienia.
Baśka tylko pokręciła głową, a potem wzruszyła bezradnie ramionami.
— Nie wiem, ale dowiemy się, o co tutaj chodzi. Nic tu po nas. Zadzwonię do babci i spotkamy się w biurze, żeby omówić, co wiemy. Ciekawe czy im udało się coś ustalić — zastanawiała się, ruszając chodnikiem.
— Daj znać, o której to spotkanie. Muszę wiedzieć wcześniej, bo mamy plany z Markiem, a nie chcę, żeby czekał — odparła Zośka, wyrzucając torebkę po żelkach do kosza na śmieci.
— A jak się wam układa? — zainteresowała się Baśka, zerkając na przyjaciółkę. — Jesteście razem już prawie cztery miesiące.
— Świetnie. Chyba wreszcie trafiłam na tego jedynego. Niepotrzebnie tak się przed tym broniłam. — Zośka uśmiechnęła się wesoło. — Nawet Stefan go polubił, a to już coś znaczy. Na każdego syczał i prychał, a jak widzi Marka, to od razu wskakuje mu na kolana, domagając się pieszczot. Czasem aż jestem o to zazdrosna…
— Widzisz, a nie mówiłam? — zaśmiała się Baśka, szturchając łokciem przyjaciółkę, aż zaczęły się śmiać.
Szły chodnikiem, przekomarzając się, aż wreszcie dotarły na przystanek, gdzie Zośka wsiadła do autobusu, machając koleżance na pożegnanie, a gdy odjechał, Baśka ruszyła w stronę domu.
Miała trochę do przemyślenia, ale była głodna jak wilk, i marzyła jedynie o podwieczorku. Poza tym na głodniaka nie potrafiła myśleć logicznie, bo wszystkie jej myśli skupiały się na jedzeniu.
Najpierw pożywny posiłek, potem śledztwo, zdecydowała.
Rozdział 8
W biurze detektywistycznym spotkały się wieczorem. Punktualnie o dziewiętnastej stawiły się wszystkie cztery w gabinecie Baśki, która wprost nie mogła doczekać się, by przeanalizować zdobyte do tej pory informacje.
Wierciła się niecierpliwie na fotelu, niemal strącając łokciem filiżankę z herbatą. W ostatniej chwili udało się jej ją złapać i niczego nie rozlać.
Odetchnęła z ulgą, obrzucając wzrokiem swoje towarzyszki. Sławka siedziała po przeciwnej stronie biurka, sądząc herbatę ze swojej ulubionej filiżanki w pawie pióra. Ubrana była w zielony sweter, czerwoną skórzaną spódnicę i beżowe zamszowe buty. Płaszcz w biało-czarne pasy, zwisał z oparcia krzesła. Czerwony kapelusz z owalnym rondem leżał obok niej na blacie biurka.
Dalej za nią na kanapie siedziała Genia, ubrana w brązową garsonkę i kozaki. Piła zieloną herbatę z wielkiego kubka ze złotą oblamówką.
Obok niej usadowiła się Zośka ubrana w niebieską bawełnianą sukienkę, botki i kurtkę z frędzlami. Jasne włosy związała w kitkę, w uszach miała wielkie złote kolczyki, a na szyi kilka łańcuszków i naszyjników. Popijała gazowaną wodę z wysokiej przezroczystej szklanki.
Przed każdą z detektywek stał talerzyk z sernikiem z pobliskiej cukierni. Stałym elementem ich spotkań była pożywna przekąska, bez której jak wiadomo, szare komórki nie chciały pracować. Najlepiej, gdy było to jakieś dobre ciasto — sernik, szarlotka lub beza.
— Może najpierw powiem, co ustaliłyśmy z Zośką — zaczęła Baśka, nieco ochrypłym głosem. Upiła łyk herbaty i kontynuowała już normalnym tonem: — A raczej, czego byłyśmy świadkiem i jakie mamy przypuszczenia. — Zerknęła przelotnie do rozłożonych na biurku notatek. — Otóż widziałyśmy Sylwię z Cyprianem. Kłócili się w restauracji. A raczej ona krzyczała na niego. Przypuszczamy, że mogli się spotykać albo nadal się spotykają. Czy ich kłótnia ma coś wspólnego ze śmiercią Haliny, tego nie wiem, ale nie możemy tego wykluczyć — oznajmiła, widząc, jak Zośka przytakuje, a Sławka zapisuje coś w swoim notesie z flamingami.
Genia wydawała się nieco zamyślona, gdy niespodziewanie się odezwała:
— Myślicie, że mogli działać wspólnie i zabić Halinę? — wtrąciła nieco rozkojarzona.
Baśka drgnęła, Sławie zaświeciły się oczy.
— Coś może być na rzepie — mruknęła seniorka, pocierając policzek końcem długopisu.
— Raczej na rzeczy — poprawiła ją Genia, uśmiechając się pod nosem.
Sława skwitowała to wzruszeniem ramion, a potem oznajmiła, z satysfakcją spoglądając na wnuczkę:
— My natomiast dowiedziałyśmy się od twojej koleżanki z pracy, że za Haliną nikt nie przepadał, również Janka, co nie było żadnym zaskoczeniem. Różdżka wydaje się spokojną, choć samotną starą panną, która jest tak bezbarwna i nijaka, że raczej nie mogłaby nikogo zabić. Choć jak wiecie, pozory czasem mogą mylić… — zawiesiła znacząco głos, a po chwili kontynuowała: — Mogła zaplanować zbrodnię z premedytacją, by pozbyć się szefowej i objąć jej stanowisko, które miała obiecane.
— Może się zniecierpliwiła i nie chciała dłużej czekać. To mógłby być motyw — wtrąciła Zośka, a na jej policzki wystąpiły rumieńce.
Baśka pokiwała głową. Pracowały z Janką od dwóch lat, niewiele o niej wiedziała. Wydawała się miła i sympatyczna. Czy ktoś taki mógłby zabić?
— No dobrze, czyli nadal nie możemy wykluczyć żadnego z nich — westchnęła ciężko. — Coś więcej? — Baśka spojrzała pytająco na babcię.
— Jutro widzę się z patologiem. Henryk podobno ma dla mnie ciekawe wieści — powiedziała żywo. — Bo wydaje mi się, że na razie mamy japonki na oczach.
— Oj, babciu, przecież wiesz, że aby potwierdzić albo wykluczyć jakąś hipotezę należy mieć więcej danych. Tego uczyli nas na kursie dla detektywów. Na razie mamy parę poszlak, więc nie jest źle. Dowiedz się, co ustalił patolog. My z Zośką będziemy śledziły Cypriana. Nadal też nie porozmawiałyśmy z mężem Haliny, tak samo, jak z jej bratem, ale to może poczekać. Zajmiemy się tym po pogrzebie. Dowiem się od Sylwii, czy ustalili już datę. Dzwonił też komisarz, chce ze mną porozmawiać. Same więc widzicie, że spraw do ogarnięcia jest sporo… — Baśka rozłożyła bezradnie ręce.
— Damy sobie radę — starała się ją pocieszyć Sława. — Kto jak nie my? — Uśmiechnęła się wesoło, puszczając oczko.
— Nikt nie mówił, że będzie łatwo — wtrąciła Zośka, rozkładając ręce.
— Jak to się mówi, co cztery głowy to nie jedna — dodała Genia, a wtedy Baśka uśmiechnęła się z wdzięcznością, uświadamiając sobie, że wszystkie mają rację.
Działając razem, uda nam się odkryć prawdę i znaleźć mordercę Haliny, pomyślała podniesiona na duchu.
— To bierzmy się do roboty. Szkoda czasu, prawda? — rzuciła z przekąsem.
— Mądrość cię goniła, ale ty ją wyprzedziłaś — pochwaliła Sława, patrząc na nią z dumą.
— A to nie mówi się, że mądrość cię goniła, ale ty byłaś szybsza? I to nie jest komplement? — Zośka nie kryła rozbawienia, śmiejąc się pod nosem.
— A tam! — żachnęła się Sława. — Kto by zwracał na to uwagę. — Machnęła lekceważąco ręką.
— Ty to jednak jesteś niereformowalna — rzekła z naganą Genia.
— A ty jesteś oschła jak krakowska podsuszana — odgryzła się Sława, splatając ręce na piersi.
— Dosyć! Nie kłóćcie się — wtrąciła Baśka, uderzając zeszytem w blat biurka.
W gabinecie zapadła martwa cisza, a obie seniorki wpatrywały się w nią z wyrzutem.
— Tylko mi się teraz nie obrażajcie. Myślałby kto, zachowujecie się jak dzieci w przedszkolu, a nie dwie dojrzałe kobiety — westchnęła z rezygnacją w głosie. — Możecie się kłócić do woli, ale po pracy, czy to jasne? — Baśka posłała im twarde spojrzenie.
Seniorki pokiwały głowami, robiąc przy tym miny niewiniątek.
Już ja je znam. Tylko wyjdą za próg, znów będą się kłócić, pomyślała bibliotekarka z przekąsem.
— Lecimy, wiesz, zrobiło się późno! — Sława poderwała się z krzesła i zaczęła ubierać.
Genia szybko poszła w jej ślady.
Pięć minut później obie wybiegły z gabinetu jak z pieprzem.
Baśka spojrzała skonsternowana na Zośkę, co przyjaciółka skwitowała wzruszeniem ramion.
— No, co? — spytała kpiąco.
— Nic, chodźmy do domu. Trzeba naładować akumulatory.
Jak powiedziała, tak zrobiły. Baśka zamknęła biuro i pożegnały się, a potem Zośka ruszyła w przeciwnym kierunku, gdzie był przystanek, a bibliotekarka ruszyła chodnikiem w stronę swojej dzielnicy.
Do przejścia miała jakieś dwa kilometry. Ciemność na dworze rozświetlały uliczne latarnie, światła jadących ulicą aut i neonowe witryny sklepowe.
Szła dosyć szybko, stukając obcasami, gdy niespodziewanie poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz.
Obejrzała się zaniepokojona, ale niczego ani nikogo podejrzanego nie zauważyła.
To pewnie nic takiego, pomyślała, jestem przewrażliwiona i przemęczona, a potem bez żadnych złych przeczuć ruszyła dalej.
Rozdział 9
Poranek przywitał Baśkę pochmurnym niebem. Za oknem jednostajnie siąpił deszcz, monotonnie uderzając o szyby. Bibliotekarka skrzywiła się lekko, mruknąwszy coś pod nosem o jesiennej słocie i niechętnie wstała z łóżka.
Przed wyjściem do pracy miał do niej zajrzeć komisarz Kos, który zapowiedział się telefonicznie poprzedniego dnia.
Baśka nie była w ciemię bita, więc podejrzewała, co może być powodem jego wizyty i trochę się tym denerwowała. Postanowiła jednak, że zachowa spokój i opanowanie, choć domyślała się, że w obecności przystojnego policjanta, będzie to nie lada wyzwanie.
Jej serce wybijało nerwowy rytm za każdym razem, gdy patrzyła w jego przejrzyste niebieskie oczy. Nie było sensu ukrywać samej przed sobą, że komisarz był dla niej kimś więcej niż zwykłym znajomym, choć ich relacja, na razie ograniczała się do spraw zawodowych.
Jednak Baśka uważała, że pośpiech w tych sprawach nie jest wskazany. Lepiej działać powoli i z rozwagą, by nie popełnić jakiegoś głupstwa, które mogłoby przekreślić na dobre ich relację, jaka by ona nie była…
Z tymi myślami bibliotekarka wykąpała się, a potem z filiżanką ulubionej kawy usiadła na balkonie, szczelnie opatulona frotowym szlafrokiem. Założyła też wełniane skarpety, żeby nie było jej zimno w stopy. Nie chciała się rozchorować, gdy tyle się wokół niej działo…
Sącząc czarny jak smoła, aromatyczny napój pogrążyła się w rozmyślaniach, z których wyrwał ją dzwonek do drzwi.
Podskoczyła zaskoczona, niemal upuszczając filiżankę, po czym odstawiła ją na stolik i weszła do mieszkania, przymykając drzwi balkonowe.
Rzuciła przelotne spojrzenie w lustro, przygładziła roztrzepane włosy i otworzyła drzwi, a potem zamarła.
Na progu stał komisarz Kos i wyglądał tak, że dech jej zaparło. Służbowy mundur i skórzana kurtka, podkreślały jego muskularną sylwetkę, przez co Baśce aż zmiękły nogi, na myśl, że kiedyś znów będzie szansa znaleźć się w zasięgu tych ramion, a one zacisną się wokół jej talii ciasną obręczą, wywołując motylki w brzuchu.
Nic więc dziwnego, że gapiła się na niego maślanym wzrokiem, dopóki nie usłyszała znaczącego chrząknięcia.
— Przepraszam, proszę wejść panie komisarzu. — Baśka ocknęła się z oszołomienia, zachęcając go ręką, by wszedł do środka.
Marcel Kos tłumiąc uśmiech, wyminął bibliotekarkę, wchodząc do przedpokoju i witając się z nią.
— Mam nadzieję, że nie przyszedłem nie w porę.
Baśka zarumieniła się, poprawiając nerwowo włosy i przygryzając dolną wargę.
— Ależ skąd, panie komisarzu… — bąknęła speszona. — Może kawy? — zapytała, chcąc przerwać niezręczną chwilę.
Marcel pokręcił przecząco głową.
— Nie, dziękuję. Piłem przed wyjściem. Porozmawiamy? — Spojrzał na nią wyczekująco, a Baśka skinęła głową.
Przeszli do salonu, gdzie bibliotekarka usiadła na kanapie, a komisarz na fotelu naprzeciwko niej.
— Muszę panią zapytać o alibi na czas zgonu Haliny Radwan. Co pani robiła w czwartek trzynastego października między godziną dziewiętnastą a dwudziestą pierwszą? — zapytał, wyciągając z kieszeni notes i długopis.
Baśka poruszyła się nerwowo, przełykając ślinę, a potem uśmiechnęła się nieśmiało.
— Byłam w biurze detektywistycznym — odpowiedziała, starając się nadać swojemu głosowi spokojny, rzeczowy ton, co nie do końca jej się udało. — Musiałam uzupełnić dokumentację w jednej z zakończonych właśnie spraw.
— Ktoś może to potwierdzić? — spytał, zapisując coś w notatniku.
Wzruszyła bezradnie ramionami, zamyśliła się na chwilę, a potem odpowiedziała:
— Nie wiem, w biurze nie mamy kamer, dopiero planujemy je zainstalować, ale może uda się znaleźć coś na monitoringu miejskim. Niedaleko naszego biura jest sklep, tam też mają kamerę — przypomniała sobie.
— Dobrze, sprawdzimy to. Czy był powód, który mógł doprowadzić do konfliktu między panią a denatką? Wspominała coś pani podczas naszej ostatniej rozmowy. — Komisarz spojrzał na nią uważnie, a Baśka zmieszana, odwróciła wzrok.
— Nic panu nie umknie… — zauważyła z westchnieniem. — Owszem. Był powód. Był nim Cyprian Uczciwek, który nie dawał mi spokoju, za którym z kolei uganiała się Halina. Szefowa od momentu, gdy dowiedziała się, że Cyprian się we mnie zadurzył, zaczęła traktować mnie jak największego wroga, nastawiając wszystkich przeciwko mnie i rozsiewając o mnie nieprawdziwe plotki… Mówię panu, gdyby nie to, że ktoś ją trzasnął, sama miałam chęć to zrobić. Wiem, że to stawia mnie w złym świetle, ale… Halina Radwan nie była dobrą osobą i nie dziwię się, że ktoś postanowił ją zabić — stwierdziła oschłym tonem.
Marcel Kos pokiwał ze zrozumieniem głową, zanotował coś w notatniku, a potem wstał.
— Dziękuję, że była ze mną pani szczera — powiedział, uśmiechając się z sympatią, przez co Baśka na chwilę straciła ostrość widzenia, a jej wzrok zrobił się zamglony. — Wierzę pani, ale póki nie sprawdzę pani alibi, jest pani w gronie podejrzanych. Mam nadzieję, że sprawa szybko się wyjaśni — dodał, starając się ją wesprzeć na duchu, gdy zauważył, że bibliotekarka zmarkotniała, a jej wcześniej błyszczące oczy, przygasły. — Będziemy w kontakcie. Gdyby coś się działo albo gdyby wpadły panie przypadkiem na jakiś trop w tej sprawie, proszę niezwłocznie się do mnie odezwać — powiedział, nim się pożegnał i wyszedł.
Baśka przez chwilę siedziała bez ruchu, a potem zaciskając dłonie w pięści, wstała z kanapy.
— Jestem w czarnej dziurze, jak mówi babcia. Trzeba działać! — zdecydowała. — Rozwiążę tę sprawę. Jeszcze się pan zdziwi, komisarzu!
Rozdział 10
Zegar wskazywał dziewiątą rano, gdy Sława Gwóźdź wybiegła truchtem z mieszkania, nie zważając na padający deszcz, podekscytowana czekającą ją wizytą w prosektorium.
Umówiła się z Henrykiem, że wpadną do niego z Genią koło dziesiątej, ale jak to ona nie mogła usiedzieć na miejscu, a cierpliwość nie była jej mocną stroną.