Ze specjalną dedykacją i z życzeniami wszystkiego co najlepsze w życiu.
Książkę dedykuję Już Mężowi,
największemu szczęściu w moim życiu,
który ma niesamowity dar wyciągania mnie z emocjonalnego dołka.
Zbieżność imion i nazwisk postaci
występujących w książce
oraz
wyłuskanych historii, czy też opisanych zdarzeń,
jest całkowicie przypadkowa.
Wstęp
Masz czasami ochotę na to by rzucić komuś prosto w twarz, i to najgłośniej jak potrafisz, lawinę gorzkich słów? Słowa tak gorzkie, jak przegryzana popsuta pistacja lub smak zwykłego papierosa, któremu zabrakło mentolu?
Do trzech razy sztuka. Przy pierwszych dwóch próbach świat wywróciłam do góry nogami i tym samym pozbyłam się na kilka dobrych tygodni tak upragnionej akceptacji najbliższych.
Wykrzyczeć. Wyrzucić z siebie to całe zło, które tkwi w pamięci. Zło wyparte przez rodzinę. Coś nieistniejącego ani w przeszłości, ani w teraźniejszości. Dla nich, bo nie dla mnie. Każda z postaci zaprezentowanych w tej książce ma swoją twarz. Tą drugą i tylko dla mnie.
Stanęłam na progu nowego domu. Dobrze mi. Dobrze, kiedy oni są tam, a ja jestem tu. Stworzyłam barierę w postaci ilości kilometrów i wcale mi to nie przeszkadza, że całymi dniami pozostaję w towarzystwie tylko Już Męża i kocicy, która świetnie odnalazła się w tych nowych realiach. Słońce daje tyle pozytywnych emocji. Uwielbiam ciepło. Czterdzieści cztery lata temu wystarczyło mnie otulić w koc, abym mogła znaleźć się w swoim ciepłym raju.
Czterdzieści cztery lata. I trauma, która goniła traumę. Podobno moje życie jest ciekawe. A ciekawość prowadzi do piekła, w którym zapewne też jest ciepło. Zwiedzam więc to piekło rok po roku zahaczając o historie, które dla wielu mogą wydać się zbyt przerysowane, zbyt odrealnione, choć zaistniały. Czy jest mi z tym dobrze? Z tymi piekielnymi zdarzeniami, które zafundował mi los? Nie, nie jest. Z perspektywy przeżycia tego całego zła, to zbudowałam siebie na nowo. Silniejsza kobieta? Bzdura. Po prostu bardziej wycofana.
Serdecznie dziękuję za to kim byłam i kim się stałam, najbliższym. Dziwne jest to słowo „najbliższym” biorąc pod uwagę ile razy próbowałam od nich wszystkich uciec.
Czy nadal uciekam? Tak. Zmuszanie mnie do kontaktu z tymi, którzy skrzywdzili dziecko, a następnie kobietę, jest niczym wejście na scenę i odegranie roli „nic się nie stało”.
A stało się! Dużo się stało. Raniły i słowa i czyny. Ból psychiczny i ból fizyczny.
Teraz wiem, że muszą iść w parze…
Tylko Już Mąż wychwytuje moment, kiedy mam ochotę tak po prostu odejść. Obejmuje mnie wtedy dobrym słowem i przytula.
Czy to szczęście? Tak. Chwilowe. Nauczyłam się wyłapywać te chwile. Może kiedyś będą stanowić ciągłość, ale jeszcze nie teraz.
Drogi Czytelniku zapraszam Cię do mojego piekła, ale będzie w nim ciepło. Odnajdziesz całą paletę emocji, które spowodują, że kogoś pokochasz, a kogoś znienawidzisz. Będziesz współczuł, a zaraz potem odczujesz chwilowe szczęście. Przeżyjesz najpotężniejsze traumy, które człowiek może doświadczyć.
Opisane w książce historie są prawdziwe. Postaci też. Może aż zanadto prawdziwe.
Forma przetrwalnikowa
— Wiesz kochanie, że staliśmy się dla siebie samowystarczalni? — zapytałam Już Męża w przeddzień wyprowadzki z naszego wynajmowanego domu.
— A co masz na myśli? — zapytał przechylając drinka.
— No bo do tego by się dobrze bawić, tańczyć i uszczęśliwiać, nie potrzebujemy już nikogo. Wystarczy nam tylko nasze towarzystwo.
— Fakt. Rzadko kto z nami wytrzymuje i dotrzymuje nam tempa. My jesteśmy po prostu nienormalni — zaśmiał się Już Mąż.
— Może to nie my jesteśmy nienormalni, ale wszyscy pozostali? — zaczęłam się zastanawiać — W sumie my na swoje życie nie narzekamy, nie tworzymy problemów, nie zdradzamy.
W formę przetrwalnikową weszliśmy z namysłem, ale bez dokładniejszej analizy skutków. Siedząc jeszcze przy naszym stole zapisaliśmy trzy możliwości podziania się gdzieś na czas budowy naszego domu. Kawalerka, która odpadła zaraz po tym jak zwiedziliśmy jedno z mieszkań i dostaliśmy obydwoje obrzydzenia. Dom na obrzeżach Gliwic, który odpadł bo pochłonąłby dodatkowe duże pieniądze. Zamieszkanie u rodziców. Ja u Mamy Rodzicielki, Już Mąż w mieszkaniu swoich rodziców. Wybraliśmy trzecią wersję naszego bytu w niebycie i po tym jak nasze samochody przybrały wizerunek wozów cygańskich doszło do naszej rozłąki. Na możliwie krótki czas, bo już po tygodniu znalazłam się w objęciach ukochanego Już Męża i w towarzystwie Teścia Siłacza.
Rozpoczął się kolejny czwartek w nie swoich czterech ścianach. Weszłam do kuchni, aby przygotować sobie śniadanie składające się, jak zwykle, z papierosa i kawy. Jest siódma. Spojrzałam przez okno. Tutaj, z dziewiątego piętra bloku dziesięciopiętrowego, o dziwo, nie doświadczysz pięknego widoku. Zapaliłam papierosa i przez chwilę wpatrywałam się w dachy innych budynków.
— Dojechałeś? — zapytałam Już Męża jednocześnie zbierając z łóżka pościel.
— Tak. Wszystko dobrze — odpowiedział bez namysłu — Mamy tutaj posiedzenie rady ministrów.
— To dobrze się bawicie — stwierdziłam — Pozdrów tam wszystkich ode mnie.
— Pozdrowię.
Codziennie, w dni robocze, jak tylko uda mi się przebudzić w okolicy siódmej, w ten sam sposób witam Już Męża, który rozpoczyna swoją pracę na jednej ze stref ekonomicznych. Mam wtedy potwierdzenie, że dojechał i mam wolne światło co do realizacji własnego planu dnia. A oto i on.
1. Kawa, papieros i pigułka na spalanie tłuszczu.
2. Poranna rozmowa z Mamą Rodzicielką. Jak zwykle o ósmej. I raczej nie rozmowa, a wysłuchanie monologu, w którym goszczą wszystkie krzywdy jej świata.
3. Kilka zdań do książki.
4. Kawa i papieros. Spojrzenie przez okno i kilka łyków depresji.
5. Pozmywanie naczyń po wczorajszej kolacji.
6. Papieros i herbata na łatwiejsze wypróżnianie się.
7. Kilka zdań do książki.
8. Przygotowanie obiadu, a przy okazji papieros i kilka łyków wody mineralnej.
9. Pozmywanie garów użytych w trakcie gotowania.
10. Podanie Teściowi Siłaczowi obiadu pod nos. Bez „smacznego” i bez „dziękuję”. Trudno.
11. Papieros.
12. Ogarnięcie mieszkania i włączenie prania. Wczoraj doszedł kolejny czarny worek przemoczonych moczem spodni Teściowej.
13. Podanie Już Mężowi obiadu. Może wyjazd do Domu Opieki.
14. Przeczytanie kilku stron książki. Nie swojej.
15. Zaścielanie łóżka i prysznic. W samotności, bo łazienka potrafi pomieścić tylko jedną osobę.
16. Może papieros. Na pewno pigułka na spalanie tłuszczu.
17. Coś w telewizji i wtulenie się w plecy Już Męża.
18. Sen.
Styczeń. Nowy Rok z nowymi pragnieniami. Gdyby tylko człowiek miał takie predyspozycje jak bohaterowie Marvella, to zapewne już bylibyśmy na swoim. Dni wolne od pracy Już Męża, bo ja mam cały czas dni wolne od dwóch lat, spędzamy na budowie.
Nawet ostatnie minuty Starego Roku i pierwsze minuty Nowego Roku spędziliśmy na pracach wykończeniowych, co ewidentnie wzbudziło podejrzenie panów policjantów podczas kontroli.
— A państwo tak po lasach sobie jeżdżą? — zapytał jeden z nich, spoglądając na zegarek, który wskazywał drugą nad ranem.
— Jedziemy z naszego domu — oświadczył zmęczony Już Mąż.
— Ale tam jeszcze nikt nie mieszka — zdziwił się policjant.
— Remont. Mieliśmy zamieszkać w listopadzie, ale się wszystko przesunęło — ciągnął swoje usprawiedliwienie Już Mąż — I dziękujemy, że się tak panowie troszczą o nasze bezpieczeństwo.
— No jest Sylwester i mamy wtedy więcej pracy — oznajmił już nie zdziwiony policjant, zabierając dokumenty do radiowozu.
Jak tylko zniknął zaczęliśmy się z tej sytuacji śmiać. Popatrzyliśmy na siebie. Cali w pyle, a nasze stroje dalekie były od sylwestrowego szyku.
Początek roku zapewnił, jak dotąd, temperaturę w okolicy zera, więc śniegu jest jak na lekarstwo. Już Mąż określa tę porę roku jako coś okropnie brzydkiego i zazwyczaj narzeka w momencie, kiedy jego buty lądują w parkingowym błocie. Ale to tylko forma przetrwalnikowa — pomyślałam. Wszystko to, co teraz umiera lub już zdążyło umrzeć, za chwilę zacznie się odradzać. Tylko, że my znajdziemy się już we własnych okolicznościach pięknej przyrody i daleko stąd, daleko od miasta i tego miejskiego marazmu.
Dobrze, że Święta Bożego Narodzenia mamy już za sobą. Nie potrafiłam wejść w ich atmosferę. A bez śniegu, to było jeszcze trudniejsze. No i święta bez choinki, to nie to samo co święta z choinką. W sumie i tak nie byłoby gdzie jej postawić. Tym bardziej, że w naszej tradycji, mojej i Już Męża, choinka zawsze jest prawdziwa. Prawdziwa i stosunkowo duża, więc nierealne aby dla niej znaleźć kawałek podłogi w miejscu, gdzie czujemy jedynie klaustrofobię, a nasza kocica zanim się rozpędzi to już musi hamować. Teraz jakby rozumiem, dlaczego Już Mąż nigdy nie lubił tych świąt. W momencie, kiedy coś na wzór drzewka ląduje na stole, zagracając tym samym ostatnią już przestrzeń, człowiek w naturalny sposób zaczyna się buntować.
Przez myśl przebiegła mi wizja udekorowania nie swojego mieszkania. Zawsze lubiłam, kiedy na ścianach, na stołach, na meblach, pojawiały się akcenty podnoszące temat świąt. Nie teraz. Pomysł zdechł po tym, jak Teść Siłacz nakarmił mnie cholernie złymi emocjami związanymi z ruszaniem jego, i tylko jego, rzeczy. Zajęło mi prawie dwa tygodnie doszorowywanie mebli, organizowanie szafek i pozbywanie się zasiedziałego kurzu. Głupia sądziłam, że pokazałam na co mnie stać. Jakby ktoś nadepnął mi na odcisk, a ja z tym całym poczuciem perfekcji, musiałam za wszelką cenę udowodnić, że jestem zdolna do wszystkiego. Dziękuję za to Mamie Rodzicielce — pomyślałam nie bez żalu. Już od pewnego czasu czuję, że to co nienawidziłam w niej, właśnie dopada mnie. Staję się przez to jeszcze bardziej podobna do obrazu, od którego przez całe życie uciekałam.
Już Mąż objął mnie swoim ramieniem i podziękował. Za to Teść Siłacz…
To co padło z ust Teścia Siłacza, a brzmiało „to się wynoś!”, dalekie było od pochwały.
W przypływie gniewu, którego świadkiem była Teściowa i pensjonariusze Domu Opieki, aby jednak zachować twarz dobrej kobiety, wybiegłam z ośrodka. Szybka informacja dla Już Męża, który skwitował „a nie mówiłem, abyś nie ruszała jego rzeczy?”, a potem już tylko jedna myśl. Uciekam!
Już następnego dnia spakowałam torby i postawiłam je do przedpokoju. Naiwnie sądziłam, że ten akcent wpłynie na poprawę zachowania staruszka względem mojej osoby. Co prawda trochę spanikował podczas rozmowy z Już Mężem, ale nic ponad to. Przegadałam jednak temat z Mamą Rodzicielką i wieczorem wróciłam do starych przyzwyczajeń Teścia Siłacza. Dam radę, wytrzymam, zagryzę usta. Przecież to tylko forma przetrwalnikowa!
W sumie mam tutaj swoją drugą połówkę i nie opuszczę tej połówki aż do śmierci! W zdrowiu i w chorobie! I co tam jeszcze w tej przysiędze było… Wszyscy co prawda teraz udają, że nic się nie stało, że to tylko taki wypadek przy pracy, że się ojcu wymknęło coś zupełnie niekontrolowanego. Że on już taki jest i, że Teściowa go takiego właśnie zachowania nauczyła. Nie bardzo wiem, jak można kogoś przyzwyczaić do czegoś co działa na własną niekorzyść. Bo co? Bo była na jego utrzymaniu? Bo jak ktoś na ciebie łoży to ma prawo do nieokazywania szacunku, rozkazywania i narzucania własnej woli?
A ja osobiście w dupie mam jaki jest Teść Siłacz. Żyję z nim pod jednym dachem tylko dlatego, że znaleźliśmy się w takiej, a nie innej sytuacji. Nie, nie pogodziłam się ze sposobem sprawowania przez niego władzy, ani on nie pogodził się z tym, że ja pod tą jego władzą nie jestem. Obydwoje, jak tylko mijamy się na tych czterdziestu metrach, zaciskamy zęby. Co widać. Już Mąż tylko się uśmiecha, inni współczują.
Wiem jedno, że w tym swoim słusznym wieku, za chwilę, Teść Siłacz zapragnie daleko idącej opieki i podcierania tyłka, a ja będę należała tylko do tych co z uśmiechem współczują.
Na całe szczęście Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy u Mamy Rodzicielki. Wychodząc z mieszkania i opuszczając towarzystwo Teścia Siłacza, poczułam się wolna. Przede mną chwile bez sprzątania, prania, zmywania naczyń, mycia okien i gotowania. Przede mną chwile bez ciągłego powstrzymywania się przed „a teraz mu powiem, co o tym wszystkim sądzę i co sądzę o nim samym”.
Z tego wszystkiego zapomniałam Mamie Rodzicielce pomóc w przygotowaniach do Wigilii.
Dzieci, które do Preczowa przybyły własnym samochodem, przywiozły swojską cytrynówkę, którą praktycznie opróżniliśmy jeszcze przed wieczerzą. Wywołała w nas i śmiech, i żal. Trochę to dziwne, że z dużej rodziny została nas tylko garstka. Jedni poumierali, w innych zagościło poczucie już jakby poumierali. W ograniczonym kręgu do pięciu osób staraliśmy się podtrzymać bliższe relacje. A co siedziało w naszych głowach? W głowie Mamy Rodzicielki zapewne wielka tęsknota za synem, który obdarzył ją swoją nienawiścią i tęsknota za wnukiem, który nie potrafi nawet wykonać telefonu do swojej babci. Co do tęsknoty za swoją synową, to raczej bym się tego nie spodziewała. W mojej głowie wielka tęsknota za naszym nowym domem i wielka obawa przed kolejnym otwarciem mojego brzucha oraz bezgraniczna miłość do Już Męża. Oczywiście odczucie ulgi również się znalazło, bo przecież nie musiałam przebywać w towarzystwie Teścia Siłacza. W głowie Już Męża zapewne wszystkie bolączki teraźniejszości. W głowach młodych, to trudno powiedzieć.
Wpadłam w swojego rodzaju odrętwienie. Jedynie, kiedy gościmy w naszym budującym się domu to to odrętwienie mija, a na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Zdążyłam już doprowadzić do sytuacji, kiedy nasze domowe, jeszcze surowe, wnętrza wyglądają jakby przechodziły wietrzną ospę. Tak. To już niedługo…
— Jakby coś poszło nie tak, to masz tutaj umieścić moje zdjęcie. Przysięgnij mi! — zagadałam do Już Męża trzymając szpachelkę w ręku.
— Wiem, że się boisz i wiem, że jeszcze bardziej boją się lekarze, którzy będą ciebie operowali. Ale będzie dobrze, zobaczysz — odpowiedział w najmniej pocieszający sposób.
Zdaję sobie sprawę z tego, że teraz jest ten czas, kiedy mogę dorzucić swoje zaangażowanie, aby chociaż cząstka mnie już na zawsze zagościła w tym domu. Bo jakbym miała jednak nie zdążyć w nim zamieszkać…
To wielkie pragnienie pozostawienia po sobie śladu dotyczy również Już Męża. Chłonę jego męskość z coraz większą namiętnością w taki sposób, w jaki realizuje się niejedną dietę. Czegoś nie możesz, a głowa podpowiada ci, że musisz. Wiesz, że nie możesz jeść, a pochłaniasz wszystko. Tak jak podczas ostatniego naszego zbliżenia. Przysięgam na wszystkie świętości, że można zakochać się w tym samym mężczyźnie jeszcze raz. I to po dwudziestu latach znajomości!
Chwycił delikatnie za moje włosy i złożył na ustach całe to swoje dobro i odczucie bezpieczeństwa. Poruszył coś, na co tak bardzo długo czekałam. Potem jeszcze raz, dopraszając się, sięgnęłam po jego usta. Potem kolejny, a on mocniej i dłużej zostawiał wyraz namiętności. Wtedy zapragnęłam. Zapragnęłam niczym dwudziestoczteroletnia kobieta. Jego język przetoczył się obrysem po moich wargach delikatnie wsuwając się w ich rozchylenie.
— Jak ja chciałem, to ty nie chciałaś — oznajmił, kiedy z uśmiechem przechodził nade mną, aby położyć się po swojej stronie rozłożonej kanapy.
— Ale już chcę. Tak bardzo chcę abyś we mnie teraz wszedł.
Nie odpowiedział. Zaczął oglądać coś w telewizji, co widocznie go rozbawiło. Patrzyłam prosto w jego oczy, a we mnie rosło coś na wzór „tak bardzo teraz pragnę”. Pragnienie zostało skwitowane słowami „przytul się”, a ja zobaczyłam już tylko jego plecy.
Od momentu pierwszej operacji, kiedy dokonano amputacji mojej macicy, a pochwa stała się wiszącym kikutem, Już Mąż z nieprawdopodobną ostrożnością podchodzi do TYCH spraw. W naszym związku jest coś, co można określić jako poszanowanie „chcę” i „pragnę”, i „nie teraz”. Z tym, że „chcę” i „pragnę” zazwyczaj kończy się dopieszczeniem męskiego organu, a „nie teraz” dotyczy dopieszczenia mojego ciała. Może się to wydać zupełnie niesprawiedliwe, ale zapewniam, że w zupełności przeze mnie tolerowane. Chociażby z tego względu, że głupio jest wejść w meandry kochających się fizycznie dwojga ludzi, kiedy dodatkowo za ścianą śpi Teść Siłacz. Teść Siłacz, który w wieku osiemdziesięciu czterech lat, dobrze widzi, dobrze słyszy i do tego ma wszystkie swoje zęby.
Już Mąż nadal czuje niesmak zamieszkania u swoich rodziców. Wygląda to trochę tak, że Teściową oddaliśmy do Honoraty, aby móc gdzie mieszkać. Nie wiem, czy do końca wszyscy podzielają ten niesmak. Co prawda mieliśmy zamieszkać u Brata Już Męża, ale z powodu prawdopodobnych kłótni naszych kotów, to ta idea umarła. Czy było drugie dno? Zapewne było, ale wszyscy siedzą cicho. A ja wiem. Należę do tych kobiet, które uwielbiają zmiany. W tej akurat rodzinie nie toleruje się zmian mogących doprowadzić do zachwiania tego „ładu”. Słusznie Mama Rodzicielka wszczepiła we mnie gen konsumencki, który raz za razem odzywa się w formie „kupmy coś nowego”. W rodzinie Już Męża dominuje słowo „stare”. Wszyscy oni uważają, że mieszkanie jest po to, żeby w nim mieszkać, a nie żeby w nie inwestować.
Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie taki moment w moim życiu, że zauważę jak wiele nas różni. Mnie i Już Męża od jego całej rodziny. Do tej pory raczej byłam wewnątrz. Wewnątrz spraw, wewnątrz rozmów, wewnątrz tego wszystkiego. Teraz już wiem, dlaczego trzymają mnie na dystans. Przyznaję, że jestem kobietą, która od dobrych kilku lat, a w niektórych przypadkach kilkunastu, walczy o akceptację. Nigdy mnie nie zaakceptują! Mnie, mojego sposobu na życie, mojej duchowej młodości. I nie tylko duchowej, bo w wieku czterdziestu czterech lat wyglądam na trzydzieści. Na mojej twarzy, co prawda, gości poranna opuchlizna, która dopada mnie od kiedy tutaj mieszkam, ale zmarszczek głębokich praktycznie brak. Tylko to widoczne zmęczenie, które jest efektem codziennego stresu co dodatkowo podkreślają długie pasemka siwizny bezwładnie opadają ce na ramiona i plecy. To, że są długie jest spełnieniem marzenia Już Męża. Przez większą część naszego bycia razem, nie potrafiłam doprowadzić do sytuacji, aby chociażby nosiły miano półdługich. Więc co się stało, że doprowadziłam do szczęśliwego finału? Z dnia na dzień zerwałam z nałogiem odwiedzania salonów fryzjerskich i raz na zawsze pożegnałam się z fryzjerskimi nożyczkami i farbami do włosów. Teraz wiem, że zerwanie z tym nałogiem tylko wyszło mi na dobre. I nie zazdroszczę Mamie Rodzicielce, która w tym nałogu cały czas trwa.
— Idę dzisiaj do fryzjera — obwieszcza już w pełni zadowolonym głosem.
— Co będziesz robiła?
— To, co zawsze.
Kiedy „to, co zawsze” pojawia się na jej głowie, to mam przed oczami kadr z filmu „Goście, goście”. Giermek, który pojawia się u boku swojego rycerza, ma dokładnie taką samą fryzurę jak Mama Rodzicielka. Jej włosy zasługują tylko na współczucie, kiedy po kolejnej koloryzacji i strzępieniu nożyczkami, starają się jakby wyglądać.
Teściowa zapytała mnie po co zapuszczam włosy? I jedyne co przyszło mi wtedy na myśl to to, że do trumny! Żeby ładnie w tej trumnie wyglądać! Nie wypowiedziałam tych słów na głos, bo zapewne byłoby jej przykro. Poczułam na sobie jedynie jej krytyczne spojrzenie i niechęć do… piękna. Tak to mogę ująć.
Przez kilka ostatnich miesięcy odkryłam kilka życiowych prawd. I jedną z nich jest to, że kobiety same się szpecą. Spojrzałam wtedy na Teściową, która w swych krótkich włosach i z wyrazem twarzy mówiącym, jak bardzo jest jej źle, potwierdziła tylko moje przypuszczenie. Nie kocha siebie, nie kocha ludzi, nie kocha męża. Może jedynie akceptować i tolerować. Czy ktokolwiek zauważył, że starych ludzi cechuje przede wszystkim stan nielubienia i ciągłej krytyki? A może stan nielubienia i ciągłej krytyki wywołuje starość? Czuję się więc jak pensjonariusz Domu Starości, co wywołuje u mnie wewnętrzną agresję.
— Bo nie mamy wyjścia. Bo musimy na czas naszej budowy gdzieś mieszkać — uspakaja mnie Już Mąż, kiedy moje emocje biorą górę.
— No przecież wiem — odpowiadam zaciskając zęby.
Rozejrzałam się po tej alternatywnej rzeczywistości.
Małe mieszkanie dawno zapomniało czasowo pójść na przód. Teściowa pewnie by chciała, ale Teść Siłacz ma swoją wizję i z tym się nie dyskutuje. Zatrzymane wspomnienia w peerelowskich meblach. Obrazy na ścianach oddają coś na wzór „co ma wisieć…”. Wszędzie doróbki i wszechobecne haczyki stworzone z kawałków druta. Teść Siłacz uwielbia robić coś z niczego, więc nawet pawlacze są zrobione z pozyskanych desek, a każda z tych desek jest z innego świata. Jeżeli choć raz nakryję Już Męża na szukaniu czegokolwiek w zbiorowym śmietniku, to dostanę takiej furii, że mu się odechce!
Nie wspomnę już ani słowem o szafkach. I tych kuchennych, i tych łazienkowych. Nie wspomnę, bo za swoją posługę ludziom zapewne już odebrały nie jeden order za przetrwanie.
Doznaję swojego rodzaju dysonansu. Każda z kobiet w tej rodzinie utożsamia się z powiedzeniem „bardzo chcę, ale się boję”. Każda z tych kobiet ma ogromne pragnienie zmiany, ale jak już ma do tej zmiany dojść, to w naturalny sposób rezygnują. Może pod wpływem swoich mężów? A może dla świętego spokoju? W sumie, jak jest jeszcze coś dobrego, to po co to zmieniać? Kochane kobiety! Starość w meblach jest po prostu brzydka!
W momencie, kiedy wyrażam własną opinię na temat członków rodziny Już Męża, to on kwituje „spójrz na swoją”. Tak faktycznie nie ma się do czego przyczepić. No może Mama Rodzicielka, która przez większość część swojego życia była stylowa, potem zagubiła gdzieś ten styl i teraz wygląda tak, jakby chciała wyglądać, ale nie wygląda. No i jeszcze na myśl przychodzi mi moja kuzynka, która będąc kilka lat w Anglii, dorobiła się dwójki dzieciaków. No i dorobiła się męża, któremu nie na rękę jest życie rodzinne, więc wiecznie gdzieś wyjeżdża. Aśkę cechuje styl niezmienny za każdym razem, kiedy mam wątpliwą przyjemność ją spotkać. Urzędniczka z miejskiego ośrodka pomocy rodzinie, która wydaje wyroki w nie swoich sprawach. Zastanawiam się, czy odwiedzając przemaglowanych przez życie ludzi na jej twarzy pojawia się ten makabrycznie ostry makijaż kurwy, a miejsce podpisu pokazuje palcem zakończonym sztucznym szponem.
O tym, jak bardzo tęsknię do własnego życia we własnych czterech ścianach, przypomina mi wszechobecny ból. Śmigałam po ścianach preparatem o nazwie „śmig”. To już nasz dom! To już nasze ściany! To już nasze miejsce!
A pamiętam jak przeszło rok temu Już Mąż zapytał z uśmiechem na twarzy:
— A może byśmy tak zbudowali sobie dom?
— Żartujesz? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie dowierzając własnym uszom.
— Nie, nie żartuję. Jest dom otwarty do zwiedzania. Jedziemy?
— No pewnie!
Zimowa sobota. Podjechaliśmy pod nowo wybudowany dom nieznanych nam ludzi, zwiedziliśmy co trzeba i podpis Już Męża wylądował na umowie. Zaczęły się poszukiwania miejsca, które miało stać się dla nas miejscem docelowym. Brodząc w śniegu, z uszami i nosami zimnymi jak sople lodu, dokonaliśmy jednej z tych najważniejszych życiowych decyzji.
Las. Drzewa pod białą pierzynką wyglądały majestatycznie, a zarazem zapraszająco. Dookoła pole i kilka zagajników. Brzozy na przemian przeplatane choiną.
— Zrobimy furtkę do lasu — oznajmił Już Mąż, stojąc na granicy działki.
Po otrzymaniu zezwolenia ruszyła budowa. I tak jak ruszyła, tak szybko stanęła. Przychodzi mi na myśl sytuacja z zespołami muzycznymi na weselach. Trzy taneczne kawałki i pół godziny przerwy. U nas jeden tydzień robót i trzy tygodnie postoju.
Zmierzamy jednak ku końcowi. Przy praktycznie wyczerpanej cierpliwości oczekujemy na ostateczne przekazanie domu. Termin z umowy to ostatni dzień listopada.
— Nierealne, aby skończyli — nie pociesza mnie Już Mąż.
Kurczeę. Każda jego pesymistyczna przepowiednia się sprawdza. Jest styczeń, a oni nadal budują.
Przez pięć i pół roku mieszkaliśmy w wynajętym domu. To, że był wynajęty cieszyło przede wszystkim mojego Brata Choleryka i moją Bratową Materialistkę, którzy odwiedzali nas tylko wtedy, kiedy było trzeba. Jak się niedawno okazało, nie lubili do nas przyjeżdżać. Ani oni, ani ich syn. Mama Rodzicielka mówi, że to zazdrość. A ja się pytam czego oni nam zazdroszczą? Mają swój własny dom zbudowany przede wszystkim z pieniędzy Taty. I to dom zbudowany od podstaw. Zdrowie im dopisuje i awanse zawodowe również. My, po tym jak Bratowa Materialistka użyła swojej laleczki voodoo, stanęliśmy przed chorobą mojego syna, i moją chorobą, która uniemożliwia mi realizację zawodową. I zapewne niejedna sytuacja życiowa pogrzebałaby już nasze życie małżeńskie, gdyby nie fakt, że w tej sferze dbamy o to, aby nikt nam w tym nie bruździł.
Mama Rodzicielka do dzisiaj twierdzi, że Brat Choleryk i Bratowa Materialistka zaciągnęli na dom kredyt i go nadal spłacają. Jej zapewnienia całkowicie przeczą wyznaniu wujka Kazika, który pochwalił się swoim odkryciem podczas imprezy weselnej.
— Wiesz, Olu, powinienem ci o czymś powiedzieć — oznajmił — I wiem, że ta informacja ci się należy.
— No co chcesz mi wujku powiedzieć? — dopytałam bez szczególnego zainteresowania.
— Brat przed śmiercią spłacił kredyt twojemu bratu.
Przecież wiedziałam. Po ludziach poznać przypływ gotówki. Zaczęły się wysoko kosztowe wakacje i same nowe sprzęty. Wiedziałam. A oprócz tego ich sposób zachowania też się zmienił. Zaczęli spotykać się tylko z tymi bogatszymi, do których ja na dzień dzisiejszy się nie zaliczam. Tak sądzą. A my z rozbawieniem gramy ubogich, szarych ludzi.
Mama Rodzicielka nadal jednak trwa przy swoim przekonaniu, że kredyt i, że spłacają. No jasne. A ja jestem głucha, ślepa i bez rozumu. To może teraz, gdy szykuje się im przeprowadzka, o czym łaskawie powiadomił mnie Brat Choleryk w rozmowie telefonicznej, ten dom sprzedają z kredytem?
Temat kredytu umarł i pojawił się nowy, ten opisujący przyszłe miejsce docelowe Brata Choleryka i Bratowej Materialistki. Dom z 1930 roku, ale całe dwieście sześćdziesiąt metrów. I działka. Tysiąc pięćset metrów. I teściowie Brata Choleryka na piętrze i całkowity remont na parterze. Już Mąż na samą wieść o tym pokręcił tylko głową, a Mama Rodzicielka, której Brat Choleryk zarzucił daleko idącą zazdrość, skwitowała to jednym pytaniem, które pozostało bez odpowiedzi: „Czego mam Ci zazdrościć, synu? Starego strupa?”.
Musiało zaboleć. Dlatego też Brat Choleryk w tym momencie jeszcze bardziej znienawidził Mamę Rodzicielkę, zarzucając jej wszystko, co mogło się nie udać w jego życiu przez ostatnie trzydzieści dziewięć lat.
Po opuszczeniu przez nas wynajmowanego domu, w którym gościło przede wszystkim szczęście, a czasami szczęście w nieszczęściu, zamieszkałam na chwilę u Mamy Rodzicielki, a Już Mąż ze swoim ojcem. Dobrze, że Już Mąż działa jak środek antydepresyjny pod nazwą Seta Loft 50. Od roku zażywam jednego i drugiego na skołatane nerwy i wahania emocjonalne.
Goszcząc w domu Mamy Rodzicielki, wpadłam w sidła wspomnień. Każdy moment, owocujący podniesionym przez nią głosem, powodował u mnie całkowity paraliż. Nie da się również wymazać z pamięci podniesionej ręki gotowej zadać kolejny cios. I nie da się wejść tak po prostu w te same zasady, które tak znienawidziłam będąc w rodzinnym domu.
Jak najdalej stąd — pomyślałam. I jak tylko nadarzyła się okazja, a się nadarzyła, po prostu uciekłam.
— Tata w szpitalu, zemdlał mi w domu — z przerażeniem wykrzykiwał do telefonu zdenerwowany Już Mąż.
— Mam przyjechać? -– zapytałam, dostrzegając nadarzającą się okazję do ucieczki.
— Nie, jeszcze nie. Jakby się coś zmieniło to ci zadzwonię. Teraz muszę posprzątać, bo tata się porobił. Wyglądało to jak zawał serca. I jeszcze ta kupa!
Nie minęło dziesięć minut, kiedy Już Mąż dał mi zielone światło.
— Tata miał kolejny atak. Jesteśmy na kardiologii. Jak chcesz, to przyjedź — wycedził przez zęby.
— To jadę — rzuciłam krótko, jednocześnie czując przypływ radości.
— Tylko uważaj na siebie — poprosił.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłam w drogę. Całe trzydzieści kilometrów.
Stanęłam przed szpitalem i zapaliłam papierosa. Poczułam wolność.
Otworzyły się drzwi windy i zobaczyłam zatroskaną minę Już Męża. W odpowiedzi moje serce tak mocno się rozradowało, że zapomniałam wykazać się empatią. Nie myślałam o Teściu Siłaczu, który podłączony do EKG opowiadał pielęgniarce o sałatce, którą się rzekomo zatruł. Jak mnie te jego wywody denerwują. Może bym i chciała zaakceptować jego słuszny wiek i wstępującą demencję, ale nerwy za każdym razem biorą górę.
Przyjęto Teścia Siłacza na oddział wewnętrzny, a my udaliśmy się do domu.
— Dobrze, że przyjechałaś — zmęczonym głosem pochwalił mnie Już Mąż.
— Wiem — odpowiedziałam i zasnęliśmy.
Teść Siłacz opuścił szpital po siedmiu dniach. Nic nie stwierdzono. Wiek, a może rozrusznik serca zaczął szwankować? Ostatecznie nie wydano żadnej diagnozy. Teść Siłacz uważa, że to nadal był efekt zjedzonej sałatki.
Od roku czasu siedzę w domu na ciągłej rehabilitacji. Skończyły się wojaże po Polsce i brylowanie na salach szkoleniowych, a rozpoczęły się wojaże po szpitalach i brylowanie na salach operacyjnych. Kolejna operacja pod koniec stycznia. Tym razem w prywatnym szpitalu.
Zerknęłam na telefon, który zaczął wibrować.
— Dzień dobry Pani Aleksandro, dzwonię z Gyncentrum. Ma pani mieć w styczniu operację i prosiła pani o jej wycenę — powitała mnie szybkim i miłym głosem młoda kobieta.
— Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że pani dzwoni. Fakt. Dobijałam się już kilka razy z prośbą. Jaki jest więc koszt?
— Dwadzieścia tysięcy. I to jest wstępna kwota, ponieważ jak zdarzy się coś nieprzewidzianego podczas operacji, to będzie dopłata.
Zatkało mnie. W moich myślach nastąpił całkowity bałagan. Z jednej strony cud, że chcą mnie operować, a z drugiej strony ta wysoka cena. Ktoś może teraz zapytać: „A co z leczeniem szpitalnym na NFZ?”. NFZ nie refunduje operacji naprawczych. I koniec kropka. I albo zdechniesz, albo zapłacisz.
— W drugiej połowie grudnia zadzwoni do pani położna i powie jak się ma pani przygotować do operacji.
Coś jeszcze mówiła, ale ciśnienie zatkało mi uszy. Nastawieni byliśmy na dziesięć tysięcy! I jak ja teraz o tym powiem Już Mężowi, który od przeszło roku ma mnie na utrzymaniu?
— Kochanie zadzwonili. Z ceną.
— No i?
— Dwadzieścia tysięcy! Ja chyba z tej operacji zrezygnuję.
— Nie gadaj bzdur! Damy radę. Najwyżej meble kuchenne nie będą takie, jakie byśmy chcieli i tyle.
Od momentu, kiedy upuściłam małe pierdolone lusterko, a ono rozbiło się w drobny mak, mam złe przeczucie co do efektów kolejnego otwarcia mojego brzucha. A bez tej operacji? Może będzie tak, że przy codziennym bólu po prostu się zestarzeję? A może przyjdzie taki moment, że dojdzie do niewydolności pokarmowej, bo moje jelita zostaną całkowicie zablokowane zrostami, i zacznę rzygać kałem? A może przyjdzie chwila, kiedy moja cała miednica zostanie pokryta przez guzy z powodu endometriozy, co wyłączać będzie po kolei każdy z narządów zapewniający po prostu życie?
— Mama chce nam dać pieniądze z lokaty — poinformowałam Już Męża.
— Poradzimy sobie, ale jak chce pomóc, to tęą pomoc przyjmiemy — odpowiedział z uśmiechem w głosie — Nie martw się.
Już Mąż, który w pełni finansuje budowę naszego domu, płaci rachunki Teścia Siłacza, dokłada się do opłaty za Dom Opieki i jeszcze mnie sponsoruje, ma nadal ogromne poczucie humoru. Porównał usłyszaną kwotę dwudziestu tysięcy do kwoty za powiększenie piersi, a ja leżąc na brzuchu, delikatnie się uniosłam i spojrzałam w dekolt. Wiszące dwa gimnastyczne woreczki wypełnione grochem.
Znajdując się w formie przetrwalnikowej, zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę jesteśmy w tym wszystkim sami. Są co prawda ludzie i po jednej stronie, i po drugiej stronie, ale oprócz tego, że są, to mało ich obchodzi to, co właśnie przeżywamy. Naturalne stało się dbanie tylko o własny interes. Nawet w rodzinie. A już w szczególności w mojej rodzinie, co świetnie zostało przedstawione podczas ostatniego naszego tak zwanego „rodzinnego” spotkania.
Listopad zakończyliśmy wizytą u wujka Mirka, który obchodził swoje imieniny. Byliśmy nastawieni na wiele z kategorii tego co nieprzyjemne, a o czym wspominała mi w codziennej rozmowie Mama Rodzicielka. Jej czarne scenariusze, okraszone płaczem, całkiem prawdopodobnie mogły się zrealizować.
Wchodzimy do jednego z bloków na osiedlu Rozdzieńskiego. I o dziwo jesteśmy pierwsi.
— Zapraszam, zapraszam! — zawołała Celina, żona Wujka Mirka, zapalając świece.
Bo niby ma być tak nastrojowo? Że niby te świece spowodują, że nasze emocje przygasną?
Wujek Mirek jest człowiekiem żyjącym we własnych realiach. Jeżeli tylko jakaś sprawa, temat, rozmowa nie dotyczy jego świata, to po prostu to wypiera. Z drugiej strony, Mama Rodzicielka, jego starsza siostra, za każdym razem pilnuje, aby nic złego do jego uszu się nie dostało, pieczętując to stwierdzeniem „Mirek by sobie z tym nie poradził”.
Fakt. W sytuacji podbramkowej, czyli odkrycia przed nim wszystkich tych rodzinnych tajemnic (szczególnie o romansie jego żony z moim Tatą), mógłby zareagować w ten sam sposób, w jaki zareagował na pęknięcie balonu, kiedy miał niespełna trzy lata. Balon pękł, Wujek Mirek się posrał.
Obraliśmy miejsca, które do tej pory zajmował Brat Choleryk i Bratowa Materialistka. W tym samym rzędzie usiadł mój Słodki Syn z Narzeczoną i Mama Rodzicielka. Stworzyliśmy swojego rodzaju fototapetę, która po latach się po prostu znudziła i teraz tylko drażni. Osobiście przyjęłam sposób zachowania akcentujący niebyt. Polega on na obserwacji i słuchaniu. Obraz, który się wyłonił podczas tego spotkania może niejednego zaciekawić.
Mama Rodzicielka usiadła naprzeciwko Celiny. Po jednej stronie żona, a po drugiej stronie kochanka mojego Taty. Ostatnio taki układ widziałam, jak obydwie pochylały się nad jego trumną podczas ostatniego pożegnania. Dla wiedzących o romansie Taty z Celiną, to było dziwne. Spojrzałam wtedy na Mamę Rodzicielkę, która trzymała skostniałą dłoń swojego męża i dziwnie się nad nim pochylała. Spojrzałam na Celinę, która zdradzała swoim zachowaniem pragnienie zrobienia tego samego. Stała jednak przy trumnie nieruchomo i płakała. W sumie to Tata miał dwie ręce, więc mogły obydwie po raz ostatni z tego faktu skorzystać. Nie sądzę, że z tej rady skorzystałaby Celina. Ukradkiem spoglądała na Wujka Mirka z nadzieją, że ten się nie domyśli.
Mama Rodzicielka nie poddaje się upływowi czasu. Reperuje się botoksem i wypełniaczami z dumą prezentując swoje nowe młode oblicze. Jak byłam jeszcze małolatą uwielbiałam patrzeć jak walczy o siebie.
— Pięknie wyglądasz! I tak młodo — zachwycałam się pełna podziwu.
— Córa, młodość mamy w genach! — kwitowała z uśmiechem podkręcając zalotką rzęsy.
Tata się z tym nie zgadzał. Uważał, że nie wypada, aby w TYM wieku (czterdzieści lat) aż tak się odmładzać. I z tego względu robił jej awantury. Teraz już wiem, że powodem było przeciwieństwo Mamy Rodzicielki czyli — Celina.
Celina, żywcem wyciągnięta z filmu z lat dwudziestych, dumnie reprezentuje kreski zamiast brwi i swoje potężne uda. Niejednokrotnie zastanawiałam się, dlaczego Tata dokonał takiego wyboru. Może chodziło tutaj przede wszystkim o to, że Celina częstowała wszystkich swoją dobrocią, która w rzeczywistości okazała się jednym wielkim złem? Stawiając przed sobą Mamę Rodzicielkę i Celinę, dokonałabym zgoła innego wyboru. Jednak Tacie odpowiadało jeszcze jedno. Celina starzeje się z godnością. I choć jest młodsza o prawie dziesięć lat od Mamy Rodzicielki, jej wygląd całkowicie odpowiada roli babci. W przeciwieństwie do Mamy Rodzicielki.
Dokonując wyboru pomiędzy wciąż awanturującą się starą młodą żoną, a tym co przedstawiała Celina, Tata wybrał Celinę i święty spokój. Nie, nie odszedł od własnej żony. Przez niezliczone lata Mama Rodzicielka tylko mogła się domyślać, co tak naprawdę łączy jej męża z jej bratową.
Romans Taty z Celiną wyszedł na jaw w momencie, kiedy zaczął zżerać go rak.
— Chcecie zobaczyć filmy z Maroka? — zapytał Tata, sięgając już po swoją wysłużoną kamerę.
— A kto by nie chciał? Dawaj! — zawołaliśmy jednym chórem.
Na kanapie ja, Brat Choleryk i ówczesna jego dziewczyna Agata.
Podłączył kamerę do telewizora i naszym oczom ukazało się piękne marokańskie słońce. Na twarzy Taty wymalowało się całe to szczęście, w które człowiek obrasta, jak tylko znajduje się w ciepłych krajach. Zanim zdążyliśmy nacieszyć oczy Marokiem, nastąpiło dziwne przeniesienie.
Spojrzałam z niedowierzaniem na coś w rodzaju „a teraz zapraszamy na reklamę nowego odcinka pod tytułem >>Zdrady<<”. Na ekranie telewizora gołe dupy należące do Taty i Celiny. Wszyscy zdążyli zobaczyć te dupy. Mama, która stanęła akurat w progu salonu, również. Trzymając w rękach patelnię z kiełbasami nie spodziewała się, że właśnie w tym momencie otrzyma twarde dowody na swoje przypuszczenia. Gdyby nas tam nie było, to Tata wmówiłby Mamie chorobę psychiczną i urojenia. Ale byliśmy. Zaczęłam się zastanawiać nad sensem przysięgi małżeńskiej. „I nie opuszczę cię aż do śmierci”. Czy z chwilą otrzymania tak twardych dowodów na niewierność męża można powiedzieć, że nadal ta przysięga obowiązuje?
Mama Rodzicielka nie opuściła Taty. Według wszystkich psychologicznych poradników powinna w tym momencie wybaczyć, ale nie wybaczyła. Co rusz w rozmowie porusza temat Taty i Celiny. Wytrwała przy Tacie do samego końca. Celina w tym okresie pozostała wierną żoną własnego męża. No cóż. Rak zeżarł Tacie erekcję.
Stosunki Mamy Rodzicielki z Celiną trudno nazwać normalnymi. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest w nich z jednej strony wielki żal, a z drugiej strony pewien rodzaj wstydu.
Narzeczona Słodkiego Syna usiadła naprzeciwko wujka Mirka.
Dominika jest jak niczym nieskażone dziecko. W jej dorosłości przewija się dziecięce zaufanie do wszystkich i do wszystkiego. Długie blond włosy spływają falami po jej ramionach. Piękne. Do tego urody też jej nie brakuje. Miała w swoim okresie nawet moment, kiedy stanęła przed obiektywem. I to by się raczej zgadzało z jej charakterem. Nie przypuszczałam, że jej ambicje są daleko dalej. Postawiła na pielęgniarstwo i już od dwóch lat realizuje się w tym zawodzie. A, że w naszym ukochanym kraju pielęgniarek jest jak na lekarstwo, to Dominika cieszy się z możliwości wyboru oraz naprawdę dobrej pensji. A ja się cieszę z faktu, że Słodki Syn — mając przy sobie pielęgniarkę — nigdy nie zazna braku opieki medycznej. Jak Mama Rodzicielka, u której mają zamieszkać. Jedno jest pewne. Jeżeli zostaną razem, ja mam opiekę nad Mamą Rodzicielką z głowy.
Jakie zrządzenie losu. Teraz tak sobie myślę, że sprawowanie opieki nad osobami starymi i niedołężnymi zawsze dopada synowe. Celina opiekowała się umierającą Babcią Józefą, Ja opiekuję się Teściem Siłaczem i Teściową, Dominika ma w perspektywie Mamę Rodzicielkę.
Słodki Syn usiadł naprzeciwko Brata Choleryka. Trzeba dodać, że przez całą imprezę nie zamienili ze sobą ani jednego słowa, a to z powodu, że Mama Rodzicielka ma przepisać dom i działkę swojemu wnukowi. Na twarzy Brata Choleryka rysuje się tylko udawana sympatia, która wpisuje się w wyrzucanie przez niego cholernie złych słów. I tak sobie myślę, że Brat Choleryk zapomniał chyba po co tutaj przyszedł.
Spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem. Od chwili kiedy zamieszkali z Bratem Cholerykiem jego teściowe, uwidocznił się dobrobyt w postaci zaokrąglonego brzucha. Zapewne obiadek podawany jest codziennie i o czasie.
W momencie, kiedy nabierał dodatkowych sił, aby następnie wydatkować je w obrzucanie gównem tych, których nie lubi, odezwałam się.
— Starzejesz się brat. Gonisz mnie z tą siwizną. Ale dobrze ci w tej brodzie. Wyglądasz jak Tata, jak był młody. Pamiętasz? Są takie zdjęcia w albumie.
— Nie pamiętam — odpowiedział i zajął się realizacją założonego przez siebie tematu.
Widocznie mało go obchodzę. Nie sądziłam jednak, że dożyję sytuacji, kiedy zapragnie pozbyć się ze wspomnień Taty.
Słodki Syn przybrał ten przydomek bo ma cukrzycę typu pierwszego. Do tego jest introwertykiem. W pełni samodzielna jednostka, która ma wysokie umiejętności samokontroli i samodyscypliny oraz znikania wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebna. Już od momentu, kiedy zostaliśmy tylko we dwoje, ja i Słodki Syn, dołożyliśmy wszelkich starań, aby stać się dla siebie przyjaciółmi. W ramach tej przyjaźni nie ma krzty zazdrości, czy też zaborczych zachowań. Nie ma też nad wyraz daleko idącej kontroli. Nie zabraniam, nie sprzeciwiam się, nie zakazuję czegoś, co sama sobie chociażby wkładam do płuc. Słodki Syn coraz częściej uwidacznia w swoim zachowaniu geny biologicznego własnego ojca, co na dzień dzisiejszy jest nawet zabawne. Logistyk, planista. A z racji odbywania stażu objął również obowiązki sprzątania po innych. I nie o kubki, czy też talerzyki tutaj chodzi. Puścili go na głęboką wodę i, po kilku szkoleniach, jego zadaniem stało się naprawianie tego, co inny pracownik w systemie popsuł.
Na przeciwko mnie usiadła Bratowa Materialistka. Ona, o sześć lat młodsza ode mnie, a w zachowaniu o sześć lat starsza, z twarzą mściciela, z której wydostaje się szpiczasty długi nos. Już dawno zauważyłam, że wzoruje się na Kożuchowską. To co może mocno odróżniać te dwie kobiety to niski wzrost mojej bratowej. Całe sto sześćdziesiąt dwa centymetry zakończone, jak to mówi Już Mąż, raciczkami. W pewnym momencie podejrzewaliśmy, że u Bratowej Materialistki nie tylko występuje gen karłowatości, ale również gen nienawiści. Za nami kilka ostrych słownym starć, które za każdym razem kończą się moim wybuchem złości, a z jej strony płaczem na zawołanie. Tak. Bratowa Materialistka płacze na zawołanie. Niezła sztuczka, która za każdym razem zdaje się przekonywać jej męża do jej racji. Wtedy on staje po jej stronie.
Nasuwa mi się sytuacja, kiedy po raz pierwszy, i zapewne ostatni, poprosiłam Brata Choleryka o pieniądze. Zabrakło mi kilkaset złotych, abym mogła Słodkiemu Synowi zakupić sensor do pompy insulinowej, a tym samym jeszcze bardziej poprawić jego komfort życia z tą pieprzoną chorobą. Może Brat Choleryk i by te pieniądze dał, ale czekały go jeszcze konsultacje z żoną.
— Dzwoni Renata — oznajmiłam Już Mężowi w momencie, kiedy zaparkowaliśmy na parkingu przed jednym z marketów.
— Odbierz — nakazał, ale bez przekonania.
— Cześć. Co tam? — zapytałam na odczepnego.
— Poprosiłaś Leszka o pieniądze? — zapytała przechodząc od razu do sedna sprawy.
— No tak. Jako ojciec chrzestny mógłby dołożyć brakującą kwotę.
— I myślałaś, że się nie dowiem?
— Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Po prostu zwyczajna prośba w nadzwyczajnej sytuacji.
— To ja ci teraz odpowiem w imieniu i moim, i Leszka. Nie damy ci tych pieniędzy. Uważamy, że ci się nie należą!
— Te pieniądze nie są dla mnie. Są dla Patryka. Tak dla przypomnienia. Ale jeżeli nie chcecie się dołożyć to trudno. Obejdzie się.
Miałam wielką ochotę zakończyć rozmowę, ale coś mi mówiło, że fajnie byłoby wysłuchać, co ma to krzyczące gardziołko dalej do powiedzenia.
— To, że Patryk nie dostanie tych pieniędzy to twoja wina. Wiesz, że byłaś i jesteś złą matką! — zaczęła podnosić ton.
— Co chcesz mi zarzucić? Że poradziłam sobie w roli bycia matką samotnie wychowującą dziecko? Że daliśmy radę? Co jeszcze? Że niby to moja wina, że Patryk ma cukrzycę?
— Tak. Wszystko, co się dzieje złego w tej rodzinie, to twoja wina! Wyłącznie Twoja!
— Jeżeli tak stawiasz sprawę, to w tej chwili, w tym momencie, uznaj mnie za zmarłą.
— I pewnie tak byłoby najlepiej, tylko Leszka mi żal w tym wszystkim!
— Przekaż łaskawie mojemu bratu, że właśnie potwierdziłaś moją fizyczną i duchową śmierć i macie mnie z głowy!
— Z głowy? Tak to sobie wyobrażasz? I masz zupełną rację! Dla mnie nie istniejesz, bo jesteś nikim! Rozumiesz? Jesteś nikim! I nawet nie pomoże ci twój gówniany styl zachowania. Wielka pani w białej sukni!
— Czy ty teraz nawiązujesz do mojego ślubu i wesela?
— A co? Nikt ci nie powiedział, że był to jeden wielki kabaret?!? Że wszyscy się z ciebie śmieją! Nie zauważyłaś tego?!?
— O moja droga. Tak nie będziemy się bawiły. Nie zepsujesz mi wspomnień najpiękniejszego dnia w moim życiu, a od mojej rodziny wara! A teraz możesz się popłakać. To akurat wychodzi ci najlepiej!
I się rozpłakała. Na zawołanie. Nie zauważyłam, że oddaliłam się od samochodu z dobre kilkaset metrów. Telefon z racji przesłanych emocji zaczął ogrzewać mi rękę. W głowie huczały mi zarzuty. Nawet zaczęłam się zastanawiać w którym momencie wesela mogło pójść coś nie tak. Na myśl przychodziły mi jedynie uśmiechnięte twarze i prawdziwa radość z faktu uczestniczenia w tym ważnym dla nas dniu. Dla nas, bo nie dla Brata Choleryka i Bratowej Materialistki. Faktycznie jest jedno zdjęcie, które ukazuje całą tą ich wrogość. Popijali szampana, a ich wzrok trafiał piorunem praktycznie w każdego.
Zbliżyłam się do Już Męża, który cierpliwie na mnie czekał przy samochodzie.
— Wiesz, co powiedziała? — zapytałam jeszcze mocno wzburzona.
— Wiem. Słychać cię było na całym parkingu. Nawet ludzie zaczęli przysłuchiwać się twojej rozmowie — odpowiedział.
— No to ci jeszcze tylko dodam, że zażądałam, aby mnie uznali za zmarłą. Mogą już teraz zacząć przychodzić na mój grób. Taki za życia.
— Nie będą przychodzić. Nawet jak faktycznie umrzesz, nie będą — skwitował.
Ruszyliśmy do sklepu trzymając się mocno za ręce.
— Dziwna ta twoja rodzina — podsumował Już Mąż.
I to po tej awanturze zerwaliśmy z Bratem Cholerykiem łączące nas jakiekolwiek więzi. Zrozumiałam wtedy, że w moim życiu nastąpiła kolejna strata. Babcia Józefa, Dziadek Kazik, Tata, Brat Choleryk i kto jeszcze?
Mając w tyle głowy przeżycia, które nas połączyły (a nawet rozłączyły), zaczęłam obserwować jej zachowanie. Mogłaby, jakby tylko chciała, poudawać, że darzy mnie sympatią. Mogłaby, bo potrafi. Tak jak w momencie wręczania zaproszeń komunijnych. Ta cała dobroć z jej strony wylewała się z każdego jej słowa i gestu. Po co? Po to tylko, aby w kopercie, którą wręczyłam podczas Komunii jej syna, znalazła się odpowiednia suma pieniędzy.
Już Mąż usiadł naprzeciwko Kuzynki E.
Moja kuzynka, młodsza siostra swojej siostry. I nijak do niej niepodobna. Gdzieś w Emilii uwidaczniają geny mojego Taty. I te geny mogły być w namiętny sposób przekazane podczas wyjazdów Taty z Celiną do Turcji. Co mogłoby się czasowo też zgadzać.
Jak wyszła na jaw ta cała afera związana z romansem, zaprosiłam do rozmowy Celinę.
— A teraz powiedz mi otwarcie. Emilia jest córką mojego Taty?
— Zaklinam się na wszystko. NIE! — wybuchła słowem i płaczem.
Jakoś nie mogę w to uwierzyć do dnia dzisiejszego, ale niech jej będzie.
Emilia, która oprócz natężonych rozmów z Bratową Materialistką, tylko raz się do nas odezwała.
— To masz zabieg, przepraszam operację, w styczniu? — rzuciła pytanie w moją stronę bez żadnego zainteresowania odpowiedzią
— Druga połowa stycznia — odpowiedział Już Mąż.
Koniec tematu.
Rafał mąż Emilii, który siedział przy swojej żonie nie inicjował żadnych rozmów i nie brał udziału w żadnej dyskusji. On nie brał udziału, ale inni ludzie z buciorami wchodzili w jego życie. Przez kilka chwil miałam nawet wrażenie, że wstępnie już zapisali go do AA. Rafał udaje, że nie chleje alkoholu. Ale udaje tylko wtedy, kiedy patrzą. Kiedy nie patrzą szybko podnosi kieliszek. Jeden, dwa. I nieważne czy jest to wódka, czy wino. A potem wsiada za kierownicę i jakby nigdy nic odwozi swoją rodzinę do domu.
— Rafał od roku nie pije — oznajmiła Celina dumna z zięcia.
Moja kuzynka z niedowierzaniem spojrzała na swojego męża i pokiwała głową w stylu „taaa, nie pije, jasne…” Już Mąż z niedowierzaniem spojrzał na mnie. Obydwoje widzieliśmy, jak Rafał opróżniał kielich za kielichem podczas świętowania Pierwszej Komunii Mateusza. A to był ten maj. Tego roku.
Nie da się ukryć, że przykrywa oznakę nadciśnienia, wywołanego zapewne alkoholizmem, sztuczną opalenizną. Czerwona morda jednak się przebija, więc każdy wie, a żaden nic nie mówi.
— Nawet nie sięgaj po kieliszek. Chodzisz na treningi. Wszystko zmarnujesz! — strofowała go Emilia w momencie, kiedy on sączył swoje bezalkoholowe piwo.
— Dziwnie długo pije to piwo. I zauważyłaś, że dzisiaj przyszli bez psa? Jakby się obawiali, że Rafał zaraz będzie chciał z psem wyjść na dwór — zauważył Już Mąż.
W momencie wypowiadania tych słów Emilia z rozżaleniem zdradziła, że Rafał już nie raz, nie dwa, ani nie trzy, nocował na działce. I ona nie chce aby się to kiedykolwiek powtórzyło.
— Kochana żono, dla ciebie wszystko — z szerokim uśmiechem dał swoją gwarancję Rafał — Jutro wyjeżdżam na cztery dni, więc nie masz się o co martwić.
Teraz to ja zrozumiałam, dlaczego sączył to bezalkoholowe piwo z radością na twarzy. To już jutro! Zapewne krzyczał w nim jego własny głos, a w głowie pojawiła się wizja wznoszonego do ust kieliszka. To już jutro!
Koniak palił mi język. Brat Choleryk i Bratowa Materialistka, już po tym jak wyczerpali swoje tematy, a Brat Choleryk miał mocno w czubie, powiedzieli „do widzenia”. I nastała cisza. Czuję dziwną ulgę jak opuszczają towarzystwo. Powietrze wychodzi z emocjonalnego smogu i można odetchnąć pełną piersią.
W drodze powrotnej obraliśmy sobie do rozmowy temat związany z zachowaniem tych dwojga. I jak zwykle podłapaliśmy temat w sposób żarliwy przy okazji kręcąc głowami z niedowierzania. A może z dowierzania? Trudno powiedzieć.
Zapaliłam papierosa, a Już Mąż zajął łazienkę. Jeszcze przez krótki moment w mojej głowie przebiegały myśli związane z Bratem Cholerykiem. I nagle:
— Ja pierdolę! — krzyknął Już Mąż.
— Co się stało? — zapytałam kierując kroki w stronę otwartych drzwi łazienki.
— Nakładałaś maskę na włosy? — zapytał, a jego twarz przybrała wyraz frustracji.
— No nakładałam. A co? Spadła z tego ledwo co trzymającego się koszyczka?
— Nie. Brodzik jest tak śliski, że normalnie bym pierdolnął!
W mojej głowie pojawił się obraz, kiedy to dobrze wstawiony Już Mąż, wychodząc z sylwestrowego przyjęcia, a mając na sobie buty na super płaskich podeszwach, próbował uchronić się przed upadkiem. Co mu się z resztą nie udawało. Jego tyłek lądował raz za razem na śniegu. Musiało boleć, bo krzyczał wulgaryzmami w wniebogłosy. A ja umierałam ze śmiechu.
Więc mając na uwadze tamto zdarzenie i przed oczami Już Męża, odpowiedział z uśmiechem:
— Mam długie włosy, to muszę o nie dbać. Podobają ci się? Podobają.
Należy dodać, że Teść Siłacz założył, że w chorobie Teściowej najlepszym rozwiązaniem będzie zlikwidowanie wanny i postawienie brodzika. Jeżeli ktoś zapyta, gdzie są drzwi do kabiny to odpowiem, że zostały w markecie. Po tym, jak przewertowaliśmy nie jeden katalog w poszukiwaniu nowoczesnej kabiny prysznicowej i przeszliśmy niejeden kilometr po sklepach wielkopowierzchniowych, Teść Siłacz jednak się rozmyślił.
— Nie będę wstawiał kabiny, bo spółdzielnia będzie robiła remont rur kanalizacyjnych — oznajmił, kiedy Już Mąż wskazał tą jedną cholernie dobrą, dostosowaną do wymogów Teściowej, kabinę.
Ja rozumiem, że jak się jest na emeryturze i nie ma się dodatkowych zajęć, to czas można zabijać czymś co i tak nie ma żadnego znaczenia. Ale w naszym przypadku, a przede wszystkim w przypadku Już Męża, takie zabijanie czasu jest po prostu jego stratą. Stoi więc brodzik. Sam. A my jak idioci pilnujemy, aby nie zalać podłogi wodą, bo przecieka do sąsiadki mieszkającej piętro niżej.
Jak daleko może znaleźć się mąż od żony? Jak daleko zdrowie może znaleźć się od choroby? Jak daleko może znaleźć się oczekiwanie wsparcia od całkowitego braku zainteresowania drugim człowiekiem? O miłości i o nienawiści nie będę wspominała. Trudno mi osądzać w chwili, kiedy teściowie mają za sobą kilkadziesiąt lat pożycia, a my zaledwie cztery. Wiem jedno. W chwili, kiedy zawitała w naszym świecie, moim i Już Męża, choroba, jest nam bliżej do siebie niż kiedykolwiek było.
Zasady Mamy Rodzicielki
Szarpnęła za ramię i nakazała aby robić to, co ona chce. Mama Rodzicielka, kobieta, która uwielbia mieć nad wszystkim i nad wszystkimi kontrolę. Każda minuta poza nią budzi w niej frustrację, a każdy poranek owocuje kontynuacją i pogłębieniem tej frustracji. Biedna kobieta. Świat, który roztacza się za nią i przed nią stanowi pasmo przeżytych traum. Tak sama twierdzi, chociaż już po kilku dniach pobytu u niej mam co do tego odmienne zdanie. Oczywiście współczuję posiadania męża, który zdradził. Co rusz ten fakt wydostaje się w nieokiełznanych emocjach Mamy Rodzicielki. Biorąc jednak na tapetę jej niezrównoważenie zakładam, że jednak sama popchnęła męża w ramiona innej. Wybuchy złych emocji nie mają żadnych racjonalnych podstaw, a słowa które sama wypowiada tworzą jakąś alternatywną rzeczywistość. Rzeczywistość, w której tkwi. Nikt tej rzeczywistości nie rozumie i zapewne z tego powodu dochodzi do naprawdę poważnych konfliktów.
Wytrzymałam tydzień. Kolejny rozpoczęłam od organizowania sobie swojego miejsca na ziemi. To dobry dzień na zmianę, którą rozpoczęłam od przeniesienia wszystkiego co może mnie przypominać, a co zaburza przestrzeń Mamy Rodzicielki.
Niewielki pokoik przerobiony z garażu. Niby kotłownia, ale łazienka jest, spanie jest i jest mnóstwo nietrafnie wybranych ozdób i ozdóbek. Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać, że wszystko co stanowi dekorację tego domu jest tak samo niepoukładane jak emocje Mamy Rodzicielki. Zapewniona o możliwości zamieszkania w pokoju kotłowni postanowiłam zaprowadzić tam swoje poczucie estetyki. Nie ominął mnie jednak piorunujący wzrok, ani dosadne słowa, które kaleczyły jak nigdy dotąd. Pomyślałam jednak, że pora na to aby Mama Rodzicielka zaczęła szanować wolną wolę dorosłego człowieka lub — jak to sama określiła — „dziewuchy, która wszystko robi źle”. Postawienie na swoim doprowadziło na początku do ataku paniki, który możliwie mocno przypominał prawdziwy atak paniki. Ponieważ osobiście przeżyłam podobny na sobie, to wiem, że może go jedynie zahamować podanie leków uspakajających. Najlepiej w zastrzykach. Sam atak jednak trwa do kilku godzin, a nie jak w przypadku Mamy Rodzicielki, kilka minut. W kolejności nastąpił wybuch płaczu i pokazanie, że ma w szufladzie noże. Zastanawiam się po kim w genach odziedziczyłyśmy umiejętności aktorskie. Postanowiłam zejść Mamie Rodzicielce z oczu i zaszyć się w nie swoich czterech ścianach. Wiedziałam, że jeżeli mam do czynienia z szantażem, to trzeba się temu nie poddać. Po tym jak ochłonęła, poprosiła mnie na rozmowę, w której absolutnie nie miałam ochoty uczestniczyć. Nie dotarły ani słowa „nie chcę z tobą teraz rozmawiać”, ani „chcę zostać sama”. Nie dotarły, ponieważ Mama Rodzicielka jest daleko posuniętym egocentrykiem, i może i słyszy, ale nie słucha. Nie widzę żadnego sensu, aby przekuwać się do jej podświadomości. Głos, który słyszy jest głosem tak głośnym, że zagłuszy wszystko co nie jej. Biorąc pod uwagę fakt, że sama mowa ciała może w tym względzie dużo zdziałać, zaczęłam się po prostu zachowywać zgodnie z wolną wolą i własnym przekonaniem, że to co robię jest dobre oraz słuszne. Jak ja bardzo nie wpasowałam się w tym momencie w jej wizję, która rysuje obraz całkowitego poddania. Nie sądziłam, że jeszcze raz doświadczę tego, czym katowała mnie w dzieciństwie. Czy pamięta? Nie, nie pamięta, albo nie chce pamiętać. I wciąż podniesionego głosu, i wciąż podniesionej ręki. Teraz oprawca odgrywa ofiarę. Zastanawiam się, czy w podstawach psychologii istnieje wytłumaczenie takiego zachowania. W sumie to na podstawie tych wszystkich książek, które dostarczały mi wiedzy na temat psychiki człowieka, to każdego oprawcę cechuje daleko posunięta kontrola wybranej ofiary i narzucenie własnej woli.
Przekroczenie granicy może być dla mnie niebezpieczne. Ty bardziej, że Mama Rodzicielka nie przyjmuje do siebie faktu, że ma przed sobą dorosłą kobietę. Nie mogę jednak się ugiąć i poddać jej dyktaturze. Teraz dopiero czuję, że warto by zdobyć wiedzę w tym kierunku.
Postawiła na swoim. Siedzę więc w kuchni. Mama Rodzicielka również usiadła przy wyspie. Czuję na sobie, od czasu do czasu, jej wzrok. Jest niczym przenikająca magma, która zatruwa mnie od środka. Przerażająca zaborczość i toksyczność.
Postanowiłam wytrwać. Przecież nasze zamieszkanie, w naszym nowym domu, to już kwestia tygodni, a nie miesięcy. Do tego czasu zakładam, że zmuszę Mamę Rodzicielkę do spojrzenia na moją osobę zgodnie ze stanem faktycznym. Zmuszę? Przecież nie da się zmusić kogoś do zmiany tak głęboko tkwiących zaburzeń, do których sama przed sobą się nie przyznaje. A może spotkanie z psychologiem? Swojego czasu Tata już wpadł na podobny pomysł. Podobny, bo wysyłał Mamę Rodzicielkę nie do psychologa, a do psychiatry. Może miał rację? W końcu jej zachowanie nadaje się już tylko do leczenia farmaceutycznego, bo na sesje psychologiczne chyba już za późno.
Rozbawiona sytuacją utracenia przez Mamę Rodzicielkę kontroli nad każdym pisanym przeze mnie słowem, wejdę w drugą połowę dnia, puszczając dymek. Zanim jednak zdążyłam uruchomić się w stronę drzwi, to Mama Rodzicielka zapiała pomysłem spaceru po lesie. Dobry pomysł. Należy przewietrzyć ciężką atmosferę, która zagościła w naszych relacjach.
— A ty nie masz ciepłej kurtki? — zapytała, gdy tylko ubrałam swój przecież zimowy płaszcz.
— Mnie jest tak ciepło — odpowiedziałam, nie mając ochoty na dalszą rozmowę.
Pokręciła głową i weszłyśmy w pokryty szronem las.
O dziwo w mojej głowie nie buszowały myśli. Cisza. Wszystko to, co złe, pozostało za mną.
— Nie będziesz się już do mnie odzywała? — zapytała Mama Rodzicielka, jednocześnie zarzucając mi, że według mojej wolnej woli, wolę rozkoszować się ciszą.
— Będę. Czemu miałabym się nie odzywać? — znowu odpowiedziałam bez najmniejszej ochoty na rozmowę.
Do domu dotarłyśmy bez słowa.
Zaczęłam się zastanawiać nad całością naszego życia. Bo chociaż pojawiłam się na świecie jako dziecko chciane, to zapewne to, co wtedy istniało w relacjach żona — mąż już dawało podstawy, abym stała się jedynie ciągłym przypominaniem tego wszystkiego, co mąż zafundował Mamie Rodzicielce. A z relacji jej samej zafundował jej dużo złego. No może jedno zło, które nosiło znamię „zdrada”. Myślę jednak, że wykonywana przez Tatę ucieczka od zachowania, które reprezentuje Mama Rodzicielka, a zapewne reprezentowała też i wówczas, była słuszna. Jedyne, co mogę Tacie zarzucić, to brak naszej ochrony przed Mamą Rodzicielką. Jej ciągłym krzykiem, biciem i wszechobecną destruktywną krytyką. Łatwo sobie wyjść z mieszkania i zacząć swobodnie oddychać, kiedy poddawani byliśmy, nie bójmy się tego nazwać wprost, torturom?
Zapewne to wtedy pojawiły się już pierwsze zasady. Wszystko to, co poza tymi zasadami stanowi chaos, który Mama Rodzicielka nie jest w stanie ogarnąć. A to już prosta droga do wybuchu agresji. Tym całym swoim zachowaniem psuje życie i sobie, i innym. Niesprawiedliwe? Może. Mniej więcej zakładam, że są na świecie ludzie, którzy mają podobne ciągoty do nakładania innym kagańców i kajdanek. Dobrze wiem, że nasze relacje nie będą nigdy pełne miłości i rodzinnego ciepła. Chociażby z tego względu, że ja w pamięci mam swoje przeżycia związane z Mamą Rodzicielką, a ona zapewne w pamięci ma swoje przeżycia związane ze wszystkimi, którzy nie poddali się jej zasadom. Jednak oni już są poza nią, a ja przy niej trwam. Bo to miłość? Ta bezwarunkowa miłość? A jednak nic nie czuję. Jest dla mnie obcą kobietą. Z racji bycia rodziną po prostu jesteśmy na siebie skazane.
Do tego momentu, a minął już siódmy dzień pobytu u Mamy Rodzicielki, doznałam praktycznie wszystkiego, co mogło mnie przenieść w przeszłość. Poddałam się zasadom, zakazom, nakazom. Aż pękła cienka nić mojej własnej wrażliwości. Bo jak nie może człowiek pęknąć, jak słyszy:
— Ile tej herbaty pijesz? Nie za dużo?
Pytanie, które powtarza się za każdym razem kiedy sięgam po kubek.
— Może lepiej, jak zrobisz sobie tę inną kawę?
Pytanie, kiedy sięgam po kawę, która mi smakuje. Lepiej by było zużyć kawę, która nikomu nie smakuje.
— Ile nalałaś do dzbanka wody? Za dużo!
Jaka jest różnica pomiędzy:
— Nalewam dzbanek do połowy i włączam do kontaktu, aby doprowadzić do zagotowania się wody. Kiedy mam ochotę na kolejną kawę lub herbatę gotuję wodę jeszcze raz.
— Nalewam dzbanek tylko na jeden kubek i włączam do kontaktu, aby doprowadzić do zagotowania się wody. Kiedy mam ochotę na kolejną kawę lub herbatę nalewam ponownie jeden kubek wody do dzbanka i gotuję wodę.
Osobiście nie widzę różnicy. Mam jednak trzymać się wersji drugiej.
— Po co włączasz komputer do ładowania? Będziesz z niego korzystała?
Pytanie z kategorii „oszczędność”. Niemniej mój komputer działa zazwyczaj kilka dni. Niemniej jak zużyję trochę prądu… A może lepiej byłoby, aby komputer nie działał i mogłaby Mama Rodzicielka sprawować swoją cholernie uciążliwą kontrolę?
— Jak chcesz to się wykąp, ale pamiętaj, że tutaj jest szambo.
I tak przez pięć dni bez kąpieli. Człowiek już nie wie, czy może, a może nie może? Bo jak może, to podwyższy koszty utrzymania przydomowego szamba. Więc żeby się nie narażać to się nie kąpię. Podobno człowiek przestaje śmierdzieć po dwóch tygodniach.
— Ile razy na dzień się wypróżniasz? Pewnie po tej herbacie!
No i znowu ma w głowie szambo. Będzie mi się śniło po nocach.
— Ubierz cieplejszą pidżamę. Ta twoja jest za lekka.
Wszystko co jest na mnie to Mamie Rodzicielce przeszkadza. A może wszystko to, co jest moje na mnie, to Mamie Rodzicielce przeszkadza? Lepiej jakbym miała na sobie to, co jej. A to, co jej, to z kolei mnie nie odpowiada.
— Po co ta torba tutaj musi stać? Przenieś ją do pokoiku.
— Jak się podetrzesz po sikaniu to papier wrzuć do kominka.
— Chodź na nasze seriale!
— Jak oglądasz TVN to jesteś antypolska!
— Po co zapalasz światło? Jest przecież jeszcze jasno!
O krytykowaniu mojego stylu ubierania nie wspomnę, a jak każda kobieta to i ja jestem na takie zaczepki wyczulona.
Przypomina mi się moment, kiedy to po raz pierwszy zamieszkałam z Mamą Rodzicielką. Ile ja miałam w sobie nadziei, związanej z nawiązaniem przyjaźni, to tylko mój anioł stróż może wiedzieć. Jednak z chwilą, kiedy przekroczyłam bramę, a ona się za mną zamknęła, anioł stróż wyeksportował się w nieznane.
— Możesz otworzyć? — poprosiłam przez telefon Mamę Rodzicielkę.
Stanęłam u progu nowego życia. Niby na moment, ale trzeba było już od wejścia przyjąć, że jestem tutaj tylko gościem.
Z samochodu wysypały się dwie walizki, jedno pudło i pościel.
— I gdzie my to wszystko damy? — zapytała Mama Rodzicielka patrząc na cały mój dobytek.
— Jak się popieści to się zmieści. Będę przecież mieszkała w pokoiku — odpowiedziałam.
— W żadnym pokoiku. Będziemy spały razem albo w sypialni, albo w dużym pokoju. Nie ma co dodatkowo grzać, jak możemy się pomieścić w domu.
Czyżby właśnie wchodziła pierwsza zasada w ramach daleko idących oszczędności? Nie, niemożliwe. Zapewne Mama Rodzicielka czuje przypływ miłości i chce mnie mieć blisko siebie.
Zapaliłam papierosa i zadzwoniłam do męża.
— Już rozpakowana. Tęsknisz już za mną?
— Oczywiście, że tak. I jak się udały zakupy?
Cholera skąd on wie, że zrobiłam zakupy? Jeszcze przed wyjazdem sprawdzałam, czy czasami pod nogami nie pałętał mi się GPS. Już Mąż, jak jeszcze jeździłam po Polsce, zaoferował mi swoją pomoc w postaci kontroli. Dokładnie wiedział, gdzie jestem. A co za tym idzie zdobywał informację, co właśnie robię. Niektórzy się dziwili, że zgodziłam się na taką inwigilację, ale to przecież cudowna próba pokazania przez niego, jak bardzo mu na mnie zależy. Bo jakby zdarzył się wypadek….
Już Mąż nie potrzebował danych z GPS’a. Wystarczyło mu skojarzenie trasy, jaką wybrałam, aby dojechać do Mamy Rodzicielki z umiejscowieniem TEGO sklepu.
Wiedział, że nie odpuszczę i zrobię zakupy. I miał w zupełności rację.
Przywitałam dom Mamy Rodzicielki w dobrym nastroju. Dwie dorosłe i dojrzałe kobiety muszą się przecież ze sobą dogadać. Tym bardziej, że to co teraz dzieje się w naszej rodzinie bardziej nas do siebie zbliżyło.
Ustaliliśmy z Już Mężem, że ma być mi wygodnie i ciepło. I żadnych oszczędności. Za wszystko zapłaci, tylko żebym miała dobrze. Już Mąż czuje się mocno niekomfortowo, że doszło do takiej sytuacji. Ja osobiście uważam, że sytuacja przypomina raczej wizytę u dentysty. Wiesz, że przyjdzie ten moment, kiedy będzie już po wszystkim.
— Jutro się wykąpiemy, dobrze? — zapytała Mama Rodzicielka, jednocześnie składając propozycję, kiedy ja szykowałam kosmetyki do tego, aby zmyć z siebie cały ten dzień.
Założyłam przecież przed wyjazdem z domu, że wykąpię się u niej. Nie wyszło. Jakby to wszystko, co zrobiłam od rana, nie miało dla niej żadnego znaczenia. Pakowanie w kartony, pakowanie do samochodu, jeden cmentarz, drugi cmentarz, przeprowadzka Już Męża do Teścia Siłacza, noszenie, przenoszenie, bieganie itp.
Poczułam się brudna i mocno zmęczona. Nie oponowałam, bo myślami byłam i tak już w dniu następnym, który zapewne rozpocznę od kąpieli.
Pierwszy listopada zdał się od rana być dniem szczęśliwym. Po tym jak doprowadziłam się do porządku i zmyłam z siebie wczorajszą przeprowadzkę, Już Mąż objął mnie swoim ramieniem.
— Cześć, jak się czujesz? — zapytał, całując mnie w czoło.
— Dobrze. Możemy już pojechać na te groby? — odpowiedziałam, czując na sobie przenikające spojrzenie Mamy Rodzicielki.
Od wczorajszego dnia nie odstępuje mnie na krok. Wszystko, co robię, znajduje się pod jej czujnym okiem.
Wojaże pomiędzy grobami umilały nam widoki płonących zniczy oraz piękna słoneczna pogoda. W tym roku sztuczne kwiaty już tak nie raziły swoją tandetą.
Stanęliśmy przy jednym z grobów, który został otoczony przez ciężką atmosferę, wywołaną konfliktem ludzi tam przebywających.
— Nie poznałabym cię jakbyś przeszła obok mnie na ulicy — powiedziała Julia — Oczywiście na korzyść ta zmiana!
— Dziękuję. Po wycięciu macicy czuję się bardziej kobieca niż przed — odpowiedziałam z uśmiechem.
Fajnie było usłyszeć komplement z ust kobiety. Tego typu komplementy są zazwyczaj prawdziwe. A prawdziwość tego akurat komplementu przypieczętowało jej zmieszanie. Julia, jak i jej mama, mają tendencję do oceniania. Nieraz, przebywając w ich towarzystwie, miałam poczucie prześwietlania. Od stóp do głów i od głów do stóp. Już Mąż mówi, że to dlatego, że same chcą pokazać swoją wyższość nad innymi. Ja osobiście tej wyższości nie widzę. Mama Julii, Aśka, ma z reguły na sobie zbyt drogie rzeczy z tych podmiejskich butików, które oferują styl małomieszczański. Styl, który jest daleki od tego, co widoczne jest w modnych trendach. Julia już od kilku lat zupełnie nie zmieniona. Ten sam płaszcz, który nosiła będąc jeszcze dziewczyną, teraz mocno opina kobietę po dwóch porodach.
Stając na granicy czterdzieści plus, ważne jest, aby to co jest na tobie raczej odejmowało ci lat. Osobiście omijam wielkim łukiem butiki, sklepiki i stoiska targowe. Omijam, ponieważ robienie tam zakupów jest po prostu nie ekonomiczne. Do tego tandeta.
Nie bardzo wiedziałam, jak się mam wpasować naszą chryzantemą i zniczami w już pozajmowane miejsca na płycie nagrobnej.
— Rób co chcesz. Ja i tak już nie będę tego sprzątała. Mam dość — oznajmiła Agnieszka, kuzynka Już Męża, głosem pełnym rezygnacji i wściekłości zarazem.
Zastygłam w jednej ręce trzymając znicz, a w drugiej ręce kwiatek. Już Mąż rozpoczął rozmowę z partnerem Agnieszki, Piotrem. Niesamowite jest to, że Piotra nie da się nie lubić. Więc ja i Już Mąż darzymy go wielką sympatią. Teraz się zastanawiam, czy czasami ta sympatia nie jest zbyt duża i dlatego Agnieszka nie przyjmuje od nas zaproszeń, ani do siebie nie zaprasza.
Agnieszka odwróciła się na pięcie i przeszła obok mnie w taki sposób, jakbyśmy się nie lubiły. A nawet nie znały. Nie bacząc na zachowanie Agnieszki, zaczęłam rozmowę praktycznie o niczym. Moje poczucie humoru nie bardzo korelowało z obchodzonym świętem. Ale co tam. Ważne, żebyśmy nie podusili się tą gęstniejącą od negatywnych emocji atmosferą.
Tam, gdzie było jeszcze miejsce, wcisnęłam to, co przyniosłam. Agnieszka rzucała piorunami.
Otrzymałam zaproszenie do domu Tomka i Aśki. Miłe. Do tego doszły uściski, co potwierdzało wzajemną sympatię.
Wiedziałam, że pomiędzy Agnieszką a jej bratem się nie układa. Dziwiło mnie tylko to, że przez, powiedzmy, dwadzieścia minut nie potrafiła nawet zagrać zadowolonej z życia kobiety. Nawet stojąc nad grobem własnej mamy. Zrobiło się lżej, jak Aśka i Tomasz opuścili cmentarz.
— Zapalimy? — zapytała Agnieszka, która zaczęła już przypominać chomika z pełnymi worami jedzenia.
— No jasne! — odpowiedziałam widząc światełko porozumienia, a Agnieszka poczęstowała mnie dziwnym papierosem z jeszcze dziwniejszej paczki papierosów.
— To co dzisiaj planujecie? — zapytał Piotr, mając zapewne nadzieję na popołudniowe spotkanie.
— Odwiozę Olę do mamy i pojadę z ojcem do Honoraty — odpowiedział Już Mąż jednocześnie przekreślając nadzieję Piotra.
— Niczego nie zauważyłaś? — nagle zaczęła rozmowę Agnieszka w taki sposób, że miałam wrażenie, że te chomikowe wory zaraz pękną.
— A co miałam zauważyć? — zapytałam odpalając tego dziwnego papierosa i aż mnie wykręciło.
— Z tobą rozmawiali, z tobą się pożegnali, ciebie przytulili i ciebie zaprosili! — zarzucała prawie już krzycząc.
— No to było miłe — powiedziałam, próbując nie zaciągać się paskudztwem.
— A mnie ominęli! Jakby mnie nie było!
Czy to moja wina? Czy fakt, że ktoś darzy mnie sympatią może być przyczyną jej wściekłości? Zupełnie tego nie rozumiałam.
— A ja się już pożegnam, droga młodzieży — oświadczył Biały, ojciec Agnieszki.
— Zawsze jest tak jak ty chcesz! — krzyknęła Agnieszka — Zawsze!
To, co zdążyłam zarejestrować, to szybko oddalająca się postać Agnieszki. Praktycznie biegła w stronę bramy cmentarza.
Żadnego „cześć” czy „do widzenia”.
— No nic. To do zobaczenia — oznajmił Piotr i skierował się całkiem powolnym krokiem w stronę parkingu.
— Co to było? — zapytałam Już Męża, dziwiąc się zachowaniu zaprezentowanym przez Agnieszkę.
— Nie ma co gadać. Ale nieładnie z jej strony.
Wyrzuciłam tego dziwnego papierosa. Był po prostu ohydny! Jak całe to zachowanie Agnieszki.
Jak się nad tym zastanowić, to gdybym teraz stała nad grobem mojego Taty, a przy mnie stanąłby mój Brat Choleryk z żoną, to sytuacja byłaby dokładnie taka sama. W rolę chomika weszłaby Bratowa Materialistka, a Brat Choleryk zagrałby rolę postaci szybko opuszczającej cmentarz.
Na szczęście w planach, ani ja, ani Brat Choleryk, tego nie mieliśmy. Najbliższe możliwe spotkanie przesunęło się na „może kiedyś”, z czego obydwoje jesteśmy zadowoleni.
Po przewidywalnym obiedzie w postaci kultowego schabowego Mamy Rodzicielki, Już Mąż z Teściem Siłaczem odjechali w stronę Teściowej. Czas było zacząć się dopasowywać do nowych realiów. Takich bez Już Męża.
Przybrane tempo wdrażanych zasad funkcjonowania w domu Mamy Rodzicielki zaczęło przerażać. Jestem na występach gościnnych — powtarzam sobie za każdym razem i raz za razem. Niekoniecznie uspakaja, ale można zaszczepić się wiarą w lepsze jutro.
Zasada funkcjonowania w łazience
Wracając pamięcią do mieszkania moich rodziców, to łazienka nie koniecznie dobrze mi się kojarzy. Co sobotni, wytyczony przez Mamę Rodzicielkę, zakres sprzątania kończył się właśnie w tym pomieszczeniu. To właśnie tutaj dopadała mnie swoim krzykiem, wiecznymi pretensjami, krytyką i biciem. W końcu miejsce, skąd tak naprawdę nie mogłam uciec. Za mną była już tylko wanna…
— Gdzie jest moja lokówka do włosów? — zapytała ostro Mama Rodzicielka, wchodząc do łazienki w momencie, kiedy ja kończyłam szorować wannę.
— Nie wiem. Nie widziałam twojej lokówki. A nawet z niej nie korzystałam — spokojnie odparłam
— Kłamiesz! Na pewno ją popsułaś i wyrzuciłaś do kosza! — zaczęła krzyczeć i tworzyć własny scenariusz zdarzeń.
— Nie! Nie wmówisz mi tego! — odparłam podniesionym głosem.
Złapała mnie za włosy i zaczęła bić. I krzyczeć. Aż w końcu wrzeszczeć na całe gardło.
— Co się tutaj dzieje? — zapytał Tata, wchodząc do łazienki, a zarazem miejsca przyszłego mordu jego córki.
— Jak to, co? Zepsuła lokówkę i ją wyrzuciła, a teraz nie chce się przyznać! — krzyczała Mama Rodzicielka, nie przestając nawet na sekundę mnie okładać.
— Puść ją! Przecież tydzień temu mi tę lokówkę dałaś. Do naprawy. Lokówka leży w mojej szafce w przedpokoju! — oznajmił, a ja poczułam, że właśnie nastał koniec moich katuszy.
Zdziwiona Mama Rodzicielka, wściekła już zapewne tylko na siebie, zapytała:
— Wiesz za co oberwałaś?
— Nie wiem — przyznałam ze łzami w oczach, a jednak czując już wewnętrzny spokój.
— Za to, że pyskowałaś.
Teraz, kiedy Mama Rodzicielka mieszka sama, przyjęła własne zasady funkcjonowania w łazience.
— Jak będziesz tylko siusiała, to jak się podetrzesz, to wrzuć papier do kosza. Spali się lub wyrzuci — zarzuciła.
Nigdy w moim życiu nie miałam do czynienia z tego typu nakazem. Ja rozumiem, że tampony, czy też podpaski, wyrzuca się do kosza, ale papier? Mnie jednak nie dotyczą ani tampony, ani podpaski. Przypomnę, że jestem po wycięciu macicy i Mama Rodzicielka może być w tym momencie spokojna o zawartość szamba.
Zapach moczu zaczął się rozchodzić już po pierwszym dniu zbierania posikanego papieru. Miałam uczucie jakbym przeniosła się do Domu Opieki, gdzie przebywa Teściowa. A byłam zupełnie przekonana, że mam chwilę wytchnienia od zaciągania się TYMI zapachami. Nie, nie zapachami. Od tego smrodu!
Ilość wylewanej wody podczas brania prysznica też została ograniczona. Mama Rodzicielka jasno postawiła zasadę korzystania z kąpieli.
— Jak się nie bijesz z gównem, to się nie musisz kąpać.
Skoro kąpiel odbywała się najwyżej raz w tygodniu, zaczęłam idiotycznie zastanawiać się nad tym, jak nie dopuścić do zapocenia ubrań i ciała oraz przetłuszczania się włosów.
Nadmienić trzeba, że nawet po tygodniu noszenia tych samych ciuchów, które praktycznie zaczęły już swoje zapachowe życie, Mama Rodzicielka wmawiała mi, że nie są jeszcze zdatne do tego, aby włączyć pralkę. Jeszcze nie. Może się wywietrzą, jak co rusz będę wychodziła zapalić papierosa? Przypomina mi to sytuację, kiedy zabrudzone rzeczy wkładałam w miejsca niewidoczne dla Mamy Rodzicielki. Zawsze je znajdowała i zawsze była awantura. Aby utrzymać moje ciuchy w świeżości, wzięłam się wtedy na sposób. Zaczęłam nosić ciuchy z jej szafy. Sobie samej nie zabraniała wkładać ich do pralki.
Jeżeli już nadarza się kąpiel, należy zminimalizować ilość kropel wody na szybie prysznicowej. I nie zrzucać z głowy włosów, bo jak tylko jakiś spadł i pięknie ukazał się oczom Mamy Rodzicielki, to dochodziło do dramatu.
— Ale ci strasznie włosy wypadają! — z przerażaniem oznajmiła pochylona nad jednym z nich. Ewidentnie moim włosem.
— Tak wiem. To po tych narkozach.
Jak tylko wspomnę, choć jednym słowem, o moich perypetiach związanych z moją chorobą, to Mama Rodzicielka mięknie.
Mając na względzie słowa brata Agnieszki „tylko nie zapomnij się golić”, to tą właśnie czynność, według Mamy Rodzicielki, należało wykonywać poza łazienką. Najlepiej przed domem i podczas palenia papierosa, kiedy przy okazji będą wietrzyć się ciuchy. Na szczęście nie skorzystałam z tej możliwości. Nie zdążyłam. I dzięki Bogu!
W odwecie na wdrożone przez Mamę Rodzicielkę zasady, nakazy i rozkazy pojawiał się u mnie, od zawsze, bunt. Nie brałam pod uwagę, że te zasady mogą mi przynieść osobiste korzyści. Buntowałam się, bo były, a je nie znoszę ograniczeń!
I kiedy mój bunt przybierał formę potencjalnego ataku werbalnego, wychodziłam.
Z domu.
Zawsze wychodziłam, kiedy to, co w tym domu zachodziło, było jednym wielkim nieszczęściem. Tak. Była to forma ucieczki, która poruszała myśl „już nie wrócę”. Miałam jeszcze nadzieję, że jak jednak wrócę, to w domu będzie panował oczekiwany spokój.
Tak było przez lata. I niezależnie od pory roku. Nawet wtedy, kiedy na dworze dominował siarczysty mróz, a śniegu było po kolana.
— Leszku zaczyna być już ciemno, wracamy do domu — oznajmiłam o sześć lat młodszemu Bratu.
— Jeszcze chwila — poprosił
— Przecież jesteśmy już cali mokrzy od śniegu. Chodź.
Zabrałam Brata do domu. Wchodząc na czwarte piętro na naszych twarzach malowało się szczęście, które z każdym pokonanym schodem zmieniało mój uśmiech w odwróconą podkowę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zgubione klucze podczas drogi powrotnej ze szkoły, na sto procent nie znalazły się na swoim miejscu, które Mama Rodzicielka mocno kontrolowała. Zapewne z tego względu będzie draka.
Mama Rodzicielka, zaraz jak przekroczyłam próg, zapytała czy mam klucze. Oczywiście, że nie miałam.
— A teraz pójdziesz i te klucze znajdziesz! — krzyknęła mi prosto w twarz, która nawet nie zdążyła nacieszyć się idącym z mieszkania ciepłem.
Zatrzasnęły się drzwi z moim bratem wewnątrz i ze mną na zewnątrz. Spojrzałam przez okno na klatce schodowej. Nie miałam ochoty na zabawę w Królową Śniegu. Było mi zimno i mokro, a moje ręce kostniały w przemokniętych rękawiczkach. Od stóp czułam, że wielkimi krokami zbliża się grypa. I to na całego.