E-book
7.35
drukowana A5
21.48
drukowana A5
Kolorowa
43.1
Tosia i inne niezwykłe historie

Bezpłatny fragment - Tosia i inne niezwykłe historie

Objętość:
76 str.
ISBN:
978-83-8369-304-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 21.48
drukowana A5
Kolorowa
za 43.1

Łobdowo

Łobdowo to niewielka miejscowość położona w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie wąbrzeskim, w gminie Dębowa Łąka. Stąd najbliższe duże miasto to Toruń, gdzie urodził się i mieszkał słynny polski astronom Mikołaj Kopernik. W Łobdowie znajduje się kościół gotycki św. Małgorzaty, który należy do najcenniejszych zabytków na Ziemi Chełmińskiej. Kościół ten powstał w pierwszej połowie XI wieku. Nieopodal kościoła w domku z czerwonej cegły z ogrodem mieszka ksiądz Piotr, który ma kozy, konia i dwa przepiękne pawie o fioletowej szyi i ogonach ozdobionych barwnymi oczkami. W Łobdowie znajduje się również szkoła podstawowa, w której uczą się fajne, szczęśliwe dzieciaki. Każde z nich ma swoje zainteresowania, ulubione zabawy i najmilsze wspomnienia, o których opowiedziały w tej właśnie książeczce.

Tosia

Rozdział I

Nowy mieszkaniec naszego domu

— Kura nie może mieszkać w domu! — zawołała mama, kiedy usłyszała moją prośbę, jedną, malutką prośbę, abym mógłbym zabrać moją kurę do domu.

— Ale mamo… — chciałem koniecznie wyjaśnić, dlaczego kura musi zamieszkać w domu. — Ta kura nie może mieszkać w kurniku. Powinna mieć swoją poduszkę, talerzyk i oczywiście przyjaciela, takiego jak ja.

— Wykluczone! — skwitował krótko tata. — W całym Łobdowie, nikt nie słyszał, żeby kura mieszkała w domu, spała w łóżeczku i jadła z talerzyka.

— Ale to nie jest zwykła kura, to jest Tosia! — nie poddawałem się. Będę walczyć do końca, czyli do momentu, w którym mama i tata się zgodzą, żeby Tosia zamieszkała z nami.

A tak w ogóle, to opowiem wam wszystko od początku…

To było jedno z poniedziałkowych popołudni. Był ciepły, letni dzień. Promienie słońca przedostawały się spod ciężkich, ołowianych chmur i padały wprost na czerwone jabłka w naszym sadzie. Pomagałem babci i wrzucałem je do wiklinowego koszyka. Wtedy na podwórko wjechał tata. Zatrąbił jak to on, wyskoczył z samochodu i zawołał wesołym głosem:

— Chodźcie zobaczyć małe kurczaki!

Wrzuciłem ostanie jabłko do kosza i pobiegłem szybko jak strzała z łuku, żeby zobaczyć małe, żółte stworzonka na krótkich, śmiesznych nóżkach.

Fajnie było na nie popatrzeć. Jeden kurczak wydawał się odważniejszy od reszty towarzystwa i kiedy mnie zobaczył, od razu wspiął się na moją rękę i nie miał ochoty wracać do reszty. Nagle kurczątko zeskoczyło mi z ręki wprost na ziemię i próbowało samodzielnie gdzieś powędrować a może nawet uciec. Wtedy z budy wyleciał pies sąsiadów Misiek i rzucił się wprost na żółtego uciekiniera. Babcia powiedziała: „ech, szkoda, już po nim”. Wpadłem w rozpacz. Rzuciłem się na ratunek. Pociągnąłem starego wilczura za odstające ucho, a wtedy zapiszczał i wypuścił z pyska kurczaka. Chwyciłem przerażone stworzenie na ręce i pobiegłem z żółtą, malutką kurą do domu. Obejrzałem ją dokładnie. Kurka miała uszkodzoną łapkę, ale otworzyła oczka i przytuliła się do mnie. Żyła. To cud. Moja uratowana kurka, nie chciała w ogóle zejść z moich rąk. Wtedy zaniosłem ją do pokoju i położyłem na poduszce. Chwilę dreptała w miejscu, potem zwinęła się w malutki, żółty kłębuszek i zasnęła. Wtedy zrozumiałem, że nie mogę jej oddać. No, bo jak uratowana przeze mnie kura, która sama do mnie przyszła, poczuła się u mnie bezpieczna i mi zaufała, mogłaby nagle trafić do nieprzytulnego kurnika z wieloma innymi kurami. Nie mogła być ze swoją mamą, więc musiałam ją zastąpić. Karmiłem ja okruszkami, przytulałem, wszędzie ze sobą zabierałem, poświęciłem jej cały swój czas, bo akurat były wakacje. Kurka zaprzyjaźniła się nawet z moim pieskiem i kotem. Wiedziała, że ją kocham i bardzo się do mnie przywiązała. Siadała mi na ramieniu, na rękach, nawet na głowie.

„Hmmm, skoro masz mieszkać razem ze mną, tu musisz mieć jakieś imię.” — pomyślałem. -Jeszcze wtedy nie miałem pomysłu na imię dla mojej kury. Tym bardziej, że co innego zaprzątało moje myśli — musiałem najpierw zapytać rodziców o zgodę na to, by ona zamieszkała razem z nami w domu. A kiedy wreszcie zebrałem się na odwagę i wyjawiłem rodzicom swoją prośbę. No, i się zaczęło. Wielkie oburzenie, że nie, że to kura. I wtedy wypaliłem: to nie jest kura. To jest Tosia! I tak zostało.

Jednak walka o pobyt kury w domu nie zakończyła się tak od razu. Mama widziałem, że jest skłonna się zgodzić, ale tata był nieprzejednany. Wziął stanowczo Tosię z moich rąk i ku mojemu przerażeniu zaniósł ją do kurnika. Nie mogłem przez to zasnąć. W końcu zmęczony, zamknąłem oczy, ale obudziło mnie jakieś dziwne chrobotanie przy drzwiach. Wszyscy spali. Był środek nocy. Na palcach podszedłem do wyjścia i uchyliłem drzwi. Wiecie kto stał na ganku? Tosia! Wyciągnąłem rękę, a ona wskoczył mi na środek dłoni. Zaniosłem ją do pokoju. A kiedy rodzice zobaczyli mnie rano, jak śpię a obok mojej twarzy leży przytulona do mnie Tosia, tata nagle powiedział:

— No, dobrze, niech ten dziwny kurczak zostanie z Mariuszem kilka dni. A mama się tylko uśmiechnęła.

— Widzę, że dobrze się wam spało, a teraz Mariuszku przyjdź na śniadanie.

— A mogę z Tosią?

— Tak.

Mama zalała mi mlekiem moje ulubione płatki kukurydziane, ale oczywiście przedtem odsypałem trochę dla Tosi, która ku zdziwieniu wszystkich od razu wskoczyła na talerz i szybko zjadła swoje śniadanie. Tosia stała się moim nieodłącznym towarzyszem. Jednak któregoś popołudnia, kiedy mama przygotowywała podwieczorek, a ja chciałem się z nią pohuśtać się w hamaku, Tosia zniknęła. Wkrótce miało wyjaśnić się — dlaczego…

Autorzy fotografii: Natalia i Adam Roguszka

Rozdział II

Podwieczorek

Mama rozstawiła na stole talerzyki i na każdym położyła ogromny kawałek soczystego arbuza. Uwielbiałem arbuzy! Zaraz po pobujaniu się w hamaku, chciałem rozsmakować się w swoim arbuzowym deserze. Kiedy jednak dotarłem do stołu, okazało się, że mój kawałem został już zjedzony!

— Mamo, nie ma arbuza dla mnie? Tata zjadł moją porcję?

— O, wypraszam sobie, nie ukradłbym ci arbuza! — oburzył się tata.

— Ale on został cały obgryziony — powiedziałem z żalem, pokazując rodzicom zieloną skórkę.

— Chcesz kolejny kawałek? A ten już zdążyłeś zjeść? — zapytała ze zdziwieniem mama.

— Ależ nie. Nie zjadłem nawet małego kęsa.

— Mariusz, przestań sobie żartować. Mama każdemu położyła na talerzu duży kawałek arbuza!

— Ja nie dostałem! — prawie krzyczałem.

— Mariusz, przestań! — tata zrobił się naprawdę zły.

— A gdzie jest twoja Tosia? Zmieniła nagle temat mama.

— Chciałem ją zabrać na hamak, ale zniknęła — odparłem.

— A co tutaj się rusza pod tą serwetką? — mama podniosła niewielki obrusik leżący na brzegu stołu. I oto naszym oczom ukazała się nie tylko uciekinierka Tosia, ale i wyszła na jaw tajemnica mojego arbuza, który zniknął. To Tosia z zapałem zjadała arbuz, a na moim talerzu została tylko jego niewielka, obgryziona już zresztą część.

— No i masz swojego arbuza — pokręcił głową tata. — Może winogrona jej jeszcze dacie?

Nie wyczułem w głosie taty ironii i stwierdziłem, że to dobry pomysł. I wiecie co? Tosia też tak uważała. Nie dość, że zjadła wielki kawałek arbuza, to kiedy tylko podałem jej winogrona, od razu zjadła kilka!

— Ta twoja Tosia, to wie, co dobre — śmiał się tata.

— I zdrowe — dodała mama.

A ja pomyślałem, ze nareszcie ktoś zje za mnie brukselkę, której tak bardzo nie lubię, a o której babcia mówi, że jest wyjątkowo zdrowa i każe mi ją zbyt często jeść! Miałem nadzieję, że Tosia polubi brukselkę tak bardzo, jak arbuzy i winogrona.

Rozdział III

Nowy towarzysz Tosi

Jakbym miał za mało pracy z Tosią, to zdarzyła się jeszcze jedna historia, która powiększyła liczbę moich obowiązków. Obok naszego domu rośnie wysoka, piękna tuja. Pewnego dnia zobaczyłem, że pod tują leży coś szarego. Babcia powiedziała, że to pewnie ropucha, ale ja wiedziałem, że to na pewno jest coś innego. Babcia podniosła z ziemi to coś szarego i wtedy okazało się, że to jest malutki gołąbek. Nie umiał latać, nie wiadomo czy wypadł z gniazda i gdzie są jego rodzice. Jedno było pewne, został sam, bez mamy i taty i trzeba było się nim zająć. Łapałem dla niego muszki i poiłem go wodą. Na noc zabierałem pisklę do domu i Tosia tego gołąbka bardzo polubiła. Pisklę stało się nie tylko jej towarzyszem zabaw, ale widać było, że naprawdę stara się nim opiekować. Ogrzewała go i spali razem na poduszce Tosi. W końcu gołąbek obrósł piórkami i zaczął fruwać. Umiał podfrunąć w górę i usiąść na kasztanie, ale potem nie umiał sfrunąć na dół i siedział na gałęzi do późnego wieczora, aż moi rodzice musieli go ściągać z drzewa, żeby w nocy nie zjadł go jakiś kot. Aż któregoś dnia odnaleźli go jego rodzice i odfrunął razem ze swoją mama i tata. A Tosia dalej mieszkała z nami i wszędzie ze mną chodziła.

Kumpel Tosi — gołąbek
Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 21.48
drukowana A5
Kolorowa
za 43.1