E-book
14.7
drukowana A5
31.02
Tomek i dziewczynka ze szkła,

Bezpłatny fragment - Tomek i dziewczynka ze szkła,

czyli jak odczarować wróżkę

Objętość:
133 str.
ISBN:
978-83-8126-696-3
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 31.02

1. Świat Amanty

Pierwszy wyczuł okazję nietoperz. Zaraz po nim do chatki wpadły gnomy, skrzaty i małe podłogowe trolle, a za nimi drzewne węże, jaszczurki i mnóstwo kudłatych i skrzydlatych stworzeń, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy. Całe to towarzystwo, zazwyczaj trzymane z dala ochronnymi zaklęciami, teraz korzystało z okazji i biegało, tupało, wyło i gwizdało, zrzucając z półek słoje, obrywając zioła i tłukąc stojące na parapecie doniczki.

Amanta, sprawczyni zamieszania, próbowała jakoś opanować bałagan, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Księga Czarów wyrwała się jej z ręki, ugryzła w palec, i kłapiąc okładkami, skakała po stole, wypuszczając w powietrze przypadkowe zaklęcia. Chichotała przy tym i warczała, a spomiędzy stron sypały się iskry magicznego ognia.

Mała wróżka biegała to tu, to tam, starając się zamknąć księgę, łapać spadające z półek pudełeczka i pojemniki i podnosić doniczki.

— Przestańcie! Wynoście się stąd! Sio! Wynocha! No już! — krzyczała.

Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Rozbrykany goblin zrzucił ze stołu misę wypełnioną kuleczkami marzeń sennych, które rozsypały się na wszystkie strony i turlały się po podłodze, wpadając pod meble, znikając w szparach i wyświetlając na ścianach fragmenty snów. Z buteleczek stojących na półkach powyskakiwały korki i chatkę wypełniła mieszanina zapachów, od których Amancie zrobiło się niedobrze. Nie tylko jej zresztą, bo jeden z gnomów zwymiotował do pary odświętnych butów Berty, a drugi najwyraźniej był tego bliski, bo jego twarz przybrała kolor bagiennej zieleni.

Przerażona Amanta schowała się w końcu w najciemniejszym kątku kuchni, mając nadzieję, że stworzenia wkrótce znudzą się i pójdą sobie z powrotem do lasu.

— Co tu się dzieje?! — zabrzmiał nagle groźny głos od drzwi.

Księga Czarów natychmiast zatrzasnęła się i położyła nieruchomo na stole, kulki snów powskakiwały z powrotem do miski, a magiczne stworzenia czmychnęły, jakby ich nigdy nie było. W ciszy słychać było tylko kapanie eliksirów wylewających się z przewróconych butelek i słoiczków i skrzypienie otwartego na oścież okna.

Berta nie była złą wiedźmą, ale teraz wyglądała na złą. Bardzo złą. Prawdę mówiąc była wkurzona tak, że włosy sterczały jej na głowie jak naelektryzowane druciki.

— Wyjdź stamtąd w tej chwili! — powiedziała, celując palcem w wazon, za którym ukryła się mała wróżka.

Amanta posłusznie wyfrunęła zza niego i stanęła na stole.

— Aha, to znowu ty! Mogłam się tego spodziewać! Tym razem przesadziłaś, moja panno! Mam już serdecznie dosyć twoich psot!

— Ale… ale… Berto… ja tylko…

— Popatrz, jak tu wygląda! Nie liczysz się z nikim i z niczym, jesteś samowolna i arogancka. Staram się jak mogę, żebyś się czegoś nauczyła, ale ty mnie nie słuchasz, ciągle wpadasz w kłopoty i przysparzasz kłopotów innym. Ale od dzisiaj koniec z tym. Zawiadomię twoich rodziców, a potem zwołamy Radę Lasu. A ty poczekasz sobie na naszą decyzję w najmniej magicznym miejscu, jakie tylko uda mi się znaleźć i w którym nikomu więcej nie zaszkodzisz.

Amanta podniosła głowę, spojrzała Bercie prosto w oczy, wysunęła bródkę i już była gotowa na gorącą dyskusję, ale Berta nie zwróciła na to uwagi, tylko machnęła różdżką i wymamrotała zaklęcie. Błysnęło, trzasnęło i dziewczynka zniknęła. Zagniewana wiedźma zamknęła okno, jednym zaklęciem wyrzuciła z domku stworzenia, które jeszcze nie zdążyły uciec i schowała do torby księgę. Potem, zostawiając zrobienie porządku na później, wyszła, z hukiem zatrzaskując drzwi.

Kiedy zniknęła na ścieżce prowadzącej w głąb lasu, zza drzewa wychyliły się dwa skrzaty.

Lubiły Amantę, bo tak samo jak ona uwielbiały psoty, a przy niej nigdy się nie nudziły. Tym razem jednak sprawa wyglądała poważniej.

— Rany, ale się porobiło, co nie? — powiedział mniejszy z nich, Tip. Odgarnął z czoła ciemną czuprynę i zafrasowany powachlował odstającymi uszami.

— Aha — odpowiedział Top, usiłując zetrzeć z koszuli plamę z po śniadaniu, składającym się najwyraźniej głównie z dojrzałych jeżyn i pachnących, leśnych poziomek.

— Jak myślisz, gdzie ją przeniosła?

— Bo ja wiem? Może do piwnicy Olbrzyma?

— Albo do zamku Czarnoksiężnika.

— Albo na Samotną Wyspę.

— Albo do jaskini Trolla.

— Do Trolla? Ten poczciwina nie zatrzymałby jej nawet przez pięć sekund! — przerwał tę wyliczankę Top.

— A tak, prawda — zreflektował się Tip i westchnął:

— Biedna Amanta.

— Oj, biedna, biedna!

— A przecież nic wielkiego nie zrobiła. To było tylko jedno głupie, całkiem łatwe zaklęcie, każdy mógł je zdjąć.

— Myślę, że stara Berta jest po prostu zazdrosna, Amanta przełamała jej czar ochronny, okazała się lepsza niż ona, ot co.

— Właśnie, masz rację, też tak myślę. Pewnie sama też by chciała czasem coś spsocić, ale już jej nie wypada. Sama nie może, a drugiemu żałuje!

— Wiesz co, chodź, pójdziemy za Bertą, może uda nam się coś podsłuchać. Berta powie na pewno, gdzie ją przeniosła, a wtedy polecimy tam i ją uwolnimy.

— Świetny pomysł, biegnijmy!

Skrzaty zniknęły w lesie.


Dobra Wróżka krzątała się w swoim domku, ścierając kurze, zamiatając podłogę i przecierając szybki w oknach. Mogłaby to oczywiście zrobić jednym zaklęciem, ale lubiła taką pracę. To był miły odpoczynek po całym dniu rozdawania zaklęć, łagodzenia sporów i udzielania dobrych rad we wszystkich możliwych sprawach. Prawdę mówiąc, Dobra Wróżka była czasem zmęczona byciem dobrą. Niekiedy nawet miała szczerą ochotę komuś poważnie zaszkodzić, niestety, nie wypadało. Miała być dobra i już.

— To nie jest sprawiedliwe. Taka Berta na przykład, niczym nie musi się przejmować. Zawsze robiła co chciała, a odkąd została najstarszą czarownicą w lesie, to już w ogóle zadziera nosa pod sam sufit — myślała z zazdrością.

Zza okna dobiegł jakiś hałas.

— Oho, ktoś tu biegnie i bardzo mu się spieszy — pomyślała, odstawiając do kąta miotłę.

— Dobra Wróżko, Dobra Wróżko, jesteś tu?! — krzyczeli na zmianę Tip i Top, wpadając na podwórko.

— Chodź z nami!

— Tak, chodź, szybko, jak najprędzej!

Wróżka pokręciła głową, wzniosła oczy do sufitu i wyszła na zewnątrz.

— Co się znowu stało? — zapytała, patrząc na zdyszane skrzaty.

— Amanta ma kłopoty! — wysapał Top.

— Amanta, no tak. Za długo był spokój. Czemu mnie to nie dziwi? Powiedzcie, co się stało, tylko po kolei i powoli.

— Amanta przełamała czar ochronny Berty i magiczne stworzenia zdemolowały jej chatkę –powiedział Tip.

— I Berta się rozzłościła, i przeniosła Amantę gdzieś, gdzie nie wiemy, i zwołali Radę, i wszyscy przyszli, i też się okropnie złościli — dodał jednym tchem Top.

— A potem postanowili, że Amanta zostanie tam strasznie długo, może nawet sto lat! Tak długo aż wszystko przemyśli i się nauczy… nauczy… zaraz, czego to ona miała się nauczyć? — zmarszczył brwi Tip

— Empatii! Ma się nauczyć Empatii! — wykrzyknął Top

— O właśnie, Empatii. Czy możesz nam wyjaśnić, co to takiego jest i czy długo trzeba się tego uczyć?

— Zwołali Radę i nikt mi o tym nie powiedział? Nie zaprosili mnie? — zapytała Dobra Wróżka, ignorując jego pytanie.

— Nie, bo Berta powiedziała, że ma tego dosyć, bo ty na pewno będziesz bronić Amanty tak jak zawsze i znowu wszystko zacznie się od nowa, a ona nigdy w ten sposób niczego się nie nauczy. I my się boimy, że odesłali ją na zawsze, że Amanta już do nas nie wróci, nawet jak się już nauczy tej Empatii, bo przecież nie da się przemyśleć wszystkiego! Sto lat na pewno nie wystarczy!

— Czyli postanowili bez mnie? Jak mogli, przecież każdy ma prawo do obrony, po to między innymi są Dobre Wróżki! Skoro tak, to nie będę się zastanawiać! Odnajdę Amantę i sprowadzę ją z powrotem! Zostańcie tutaj i pilnujcie mojej chatki. Jeśli ktoś będzie pytał, powiedzcie, że wrócę jutro. Albo nie, pojutrze — poprawiła, bo przyszła jej do głowy miła myśl, że właściwie mogłaby sobie przy okazji zrobić krótkie wakacje. Pomachała ręką Tipowi i Topowi, sprawdziła jeszcze, czy wszystko w domku jest na swoim miejscu i zniknęła.


Berta tymczasem wróciła do domu. Tak naprawdę nie była wcale zła. W gruncie rzeczy nic wielkiego się nie stało. Amanta była naprawdę bystrą dziewczynką, ale musiała wreszcie spoważnieć i zacząć wykorzystywać swoje zdolności nie tylko do psot. Ten cały dzisiejszy bałagan mógł okazać się dla niej dobrą nauczką. Nadarzyła się okazja i Berta ją wykorzystała. Miała tylko nadzieję, że nie ukryła Amanty zbyt dobrze i że Dobra Wróżka odnajdzie ją i rzuci właściwy czar. Na razie wszystko szło po jej myśli. Zakryła czarodziejską kulę, w którą przed chwilą patrzyła i odłożyła ją na miejsce. Potem, uśmiechając się pod nosem, usiadła w fotelu na biegunach i zapaliła fajkę.

Nic w lesie nie działo się bez wiedzy i zgody starej, mądrej Berty.

2. Świat Tomka

Uroczystość zakończenia roku szkolnego była długa i męcząca. Tomek w przebraniu wilka pocił się okropnie, ale musiał wytrwać, bo trzecioklasiści występowali jako ostatni. Potem trzeba było jeszcze wysłuchać przemówienia dyrektora, odebrać świadectwo i zabrać wszystkie swoje prace szkolne. Trwało to i trwało, więc wrócił do domu wykończony. Postawił tornister na krześle, wyjął z niego książki i zeszyty i ułożył je obok siebie na biurku. Schował kredki i piórnik do szuflady, niepotrzebny już worek z kapciami wrzucił do szafy i klapnął na stojący przy oknie fotel. Dopiero zaczęły się wakacje, a on już się nudził! Nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby mógł zostać w domu, grać na komputerze, oglądać filmy i czytać, ale rodzice koniecznie chcieli, żeby wyjechał z miasta.

— Pooddychasz świeżym powietrzem, pospacerujesz, pobawisz się na dworze — mówili, zadowoleni z siebie. No i super, tyle że tego akurat nie cierpiał! Przecież na zewnątrz wszystko tylko czyhało, żeby go skaleczyć, ugryźć, zamoczyć albo ubrudzić! Komary i pająki, muchy i pszczoły, pokrzywy i osty, a do tego kurz, błoto i dżdżownice. Fuj!

Nie, zdecydowanie wolał swój przytulny i bezpieczny pokój. Tutaj nic mu nie groziło, a gdyby chciał popatrzeć na drzewa albo na żuczki leśne, mógł sobie znaleźć do woli zdjęć w Internecie. Proste.

Niestety, rodzice byli uparci. Na początek, jak zwykle, zamierzali zawieźć go do dziadków. Tomek wstał z fotela i wyjrzał przez okno. Plac zabaw przed ich blokiem był pusty, ale i tak nie miał tam czego szukać. Zjeżdżalni się bał, na huśtawce robiło mu się niedobrze, a piasku nie cierpiał, bo wsypywał mu się do butów i lepił do rąk.

Że też dziadkowie musieli wpaść na ten okropny pomysł, żeby sprzedać mieszkanie i zamieszkać na wsi! — pomyślał.

Babcia i dziadek Tomka uwielbiali piesze wędrówki po górach i lasach, kąpiele w rzece i prace ogrodowe, a dziadek nawet jeździł konno. Próbował uczyć tego Tomka, ale Tomek zupełnie nie rozumiał, co przyjemnego było w obijaniu sobie pupy o siodło. W dodatku z końskiego grzbietu było tak daleko do ziemi!

Właściwie jedynym, co lubił w domu dziadków, były koty. Wielki, rudy Rudolf, Kazio, którego pyszczek wyglądał jak umoczony w mleku, Marysia o arystokratycznych manierach i największy łobuz, buro pręgowany Cecyl. Kiedy tylko Tomek wchodził do domu, ocierały się o niego, przytulały i właziły na kolana, mrucząc jak małe traktorki.

Kocie mruczenie jest naprawdę fajne. No i dziadek podobno ma wyjechać gdzieś na tydzień, więc przynajmniej przez ten czas nie będzie namawiał mnie na jazdy konne i inne takie przyjemności. Może jakoś to będzie — pocieszał się chłopiec.

— Tomku, nie zapomnij spakować sobie książek! — zawołała właśnie mama z kuchni.

Tomek westchnął i zaczął przeglądać biblioteczkę.

Lubił książki. Najbardziej podobały mu się historie, których bohaterowie byli mądrzy i odważni, więc zawsze udawało im się wyjść cało z kłopotów. Chronili świat przed złymi mocami albo zdobywali ukryty skarb, przeżywając przy tym mnóstwo ciekawych przygód. Czasem wyobrażał sobie, że też jest takim bohaterem. Ostrzega całą szkołę przed pożarem, ratuje kolegów przed dzikimi bestiami albo wyciąga koleżankę z rwącej rzeki. Katastrofy jednak jakoś nie chciały się wydarzać, chociaż w głębi duszy Tomek musiał przyznać, że wcale go to aż tak bardzo nie martwi. W realnym życiu miał przecież problem nawet z tym, żeby wspiąć się na drzewo czy przejść przez płot. Nie grał w piłkę, nie jeździł na rowerze, a na lekcjach wychowania fizycznego zawsze przybiegał do mety ostatni.

Wyciągnął z biblioteczki ostatnie dwa tomy „Zwiadowców”, najnowsze „Magiczne Drzewo” i ostatni tom „Baśnioboru”, ułożył je na biurku i poczłapał do kuchni.

— Naprawdę muszę jechać? — zapytał po raz setny.

— Przecież wiesz, że urlop zaczyna nam się dopiero za tydzień. Nie możesz siedzieć sam w domu — powiedziała mama, patrząc na niego z troską.

— Ale ja się tam będę nudził!

— Poczytasz sobie, pójdziesz z babcią na spacer, pojedziecie na wycieczkę…

— E tam… bez sensu… — skrzywił się Tomek i zrezygnowany powlókł się do swojego pokoju.

Mama nie mogła zrozumieć, dlaczego Tomek tak nie lubił wyjeżdżać z miasta. Przecież dom dziadków stał w takiej pięknej okolicy! Tuż za ogrodzeniem ciągnęły się pola i łąki, a za nimi las, przez który przepływał strumień. Można było budować na nim tamy i puszczać łódeczki albo wypatrywać ukrytych pod kamieniami żab i pijawek. Każdy inny dzieciak byłby zachwycony, mogąc się tam bawić. Pokręciła głową i wróciła do pakowania.

Tego wieczoru Tomek kładł się spać z poczuciem, że dzieje mu się krzywda i że to będą okropne wakacje. Rano wcale nie czuł się lepiej, ale rodzice zupełnie się tym nie przejęli. Wyjechali razem zaraz po śniadaniu i po trzech godzinach zatrzymali się przed pomalowaną na niebiesko bramą.

3. Amanta i Dobra Wróżka

Było tuż po północy, kiedy w ciemnościach strychu coś błysnęło, zamigotało i rozjarzyło się ciepłym, słonecznym blaskiem. Z mroku wyłoniły się zakurzone meble, sterta pożółkłych gazet, resztki mysiego gniazda i wiszący w kącie głową w dół nietoperz. Światełko prześlizgnęło się po deskach podłogi i zatrzymało na szafce stojącej pod ścianą.

— No proszę, czy to naprawdę ty, Amanto? — zapytała Dobra Wróżka, przyglądając się stojącej na półce figurce.

— Oczywiście że ja, a któż by inny? — odparł ze zniecierpliwieniem cichy głosik.

— Ładnie się wpakowałaś — powiedziała Wróżka, unosząc się tuż przed półką i wznosząc skrzydełkami obłoczki kurzu.

— Właściwie to wcale nie dziwię się Bercie, tak narozrabiać!

— Czemu tak długo nikt się po mnie nie zjawił? Czekam tu i czekam! Powiedz, co postanowiła Rada! — wyrzuciła z siebie Amanta, dodając ciszej po chwili: — A moi rodzice? Bardzo są na mnie źli?

— Powoli, powoli, nie wszystko na raz — powiedziała Wróżka i rozejrzała się po strychu.

— Nigdy nie byłam w tym świecie. Zawsze chciałam zobaczyć, jak mieszkają ludzie. Hmm… ciemno tutaj… I brudno. Czy wszędzie tutaj jest tyle kurzu?

— Skąd niby mam to wiedzieć? Przecież nie mogę się nawet podrapać, a nos mnie od niego swędzi! Nic nie widziałam, nikt tu nie mieszka, nikt nie przychodzi! Jestem całkiem sama od lat!

— Nie przesadzaj Amanto, nie od lat, tylko od paru dni. I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że to wystarczająco dużo czasu, żeby co nieco sobie przemyśleć, czy tak?

Amanta westchnęła, ale w jej oczach błysnął ognik przekory.

— Tak, oczywiście — szepnęła, pochylając głowę.

— No dobrze. Powiem ci w takim razie. Nie byłam na Radzie, nie raczyli mnie zaprosić. Jednak twoi przyjaciele, te dwa małe skrzaty, Tip i Top, sami się na nią wprosili. To znaczy podsłuchiwali. Podobno Rada postanowiła zostawić cię w tym miejscu przez parę lat. Może dziesięć, może dwadzieścia, nie mogli się zdecydować. Twoi rodzice nie mieli nic do powiedzenia, wiesz, że w takich wypadkach ostatnie słowo ma Rada. Musieli się z tym pogodzić, chociaż wierz mi, nie jest to dla nich łatwe. Martwią się o ciebie bardzo, ale zanim cokolwiek będą mogli zrobić, muszą zaczekać, aż wszystko trochę się uspokoi. Za to Tip i Top! Oni nie mogą czekać ani godziny! Odszukali mnie na drugim końcu lasu i tak długo nudzili, aż przekonali mnie, żebym cię znalazła i pomogła. Nie bardzo chciałam to robić, bo znowu przyniosłaś wstyd rodzicom. I mnie właściwie też. Tak dać się złapać! Mówiłam ci nie raz, jak już koniecznie musisz psocić to tak, żeby nikt cię nie widział! Ale nie, kto by tam słuchał Dobrej Wróżki! A ty miałaś już przecież wcześniej co nieco na koncie. Niech sobie przypomnę…

W zeszłym roku pomalowałaś pana Jednorożca na różowo i zamieniłaś jego róg w trąbkę, tak że za każdym razem, kiedy chciał zarżeć, trąbił na cały las.

Potem sprawiłaś, że w strumieniu woda zrobiła się słodka i leśne mrówki omal się nie potopiły, budując tamę i próbując skierować ją do mrowiska. A nie dalej jak w zeszłym miesiącu zamieniłaś pisklęta pani Sowy w małe smoki i biedna Sowa prawie umarła ze strachu, kiedy jej dzieci zamiast rozdziawić dzioby w oczekiwaniu na robaki, zaczęły ziać ogniem. Ten ostatni żart był wyjątkowo głupi! Jak sobie to przypomnę, to wcale nie wiem, czy mam ochotę ci pomagać!

— Och, nie złość się już na mnie, wiem, że to nie było najmądrzejsze, lepiej zrób coś, mam już po dziurki w nosie dość tej półki, tego strychu i tego, że jestem ze szkła. A psik! — Amanta kichnęła, kiedy kurz dostał się jej do nosa, wznosząc przy tym kolejną jego chmurkę.

— Gdyby nie to, że mam trochę na pieńku z Bertą, to chyba bym cię tu zostawiła. Zrób coś, zrób coś… myślisz, że tak łatwo odwrócić zaklęcie? I to tak, żeby nikt się nie zorientował? Sama wiesz, że jak Berta już coś zaczaruje, to… no, to jest zaczarowane, a ty nieźle jej się naraziłaś. Naprawdę, trzeba mieć źle w głowie, żeby wleźć do jej chatki, grzebać w jej księgach i jeszcze wpuścić te wszystkie magiczne stworzenia — gderała zagniewana Dobra Wróżka.

— To było niechcący! Niechcący! Pomogłabym je złapać i przeprosiłabym, ale nie, musiała od razu zamienić mnie w tę figurkę i przenieść tutaj, i zostawić, i… to nie w porządku!

— Nie w porządku jest to, co zrobiłaś. Ciągle są z tobą problemy, mogłabyś już wydorośleć i przestać myśleć wyłącznie o sobie!

— No dobrze, już dobrze, postaram się, tylko wyciągnij mnie stąd — pociągnęła nosem dziewczynka.

— To trudniejsze niż ci się wydaje — westchnęła Dobra Wróżka i zamyśliła się głęboko.

— Chyba mam pewien pomysł — powiedziała po dłuższej chwili.

Machnęła różdżką.

Nic się nie wydarzyło.

— Nie działa? — zdziwiła się wróżka, patrząc z niedowierzaniem na różdżkę.

Pomyślała chwilę i znów machnęła różdżką. Tym razem szklana figurka dziewczynki rozjarzyła się na chwilę różowym blaskiem.

— Mogę się ruszać! — wykrzyknęła Amanta, drapiąc się w nos, a potem zaczęła podskakiwać i obracać się w kółko.

— Dobrze, dobrze, ale to ciągle nie to — mruczała do siebie Dobra Wróżka. — Uspokój się i stań spokojnie, bo nigdy cię nie odczaruję! — burknęła w kierunku dziewczynki, biegającej tam i z powrotem wzdłuż półki.

— Och, tyle czasu bez ruchu, przecież muszę rozprostować nogi! — powiedziała Amanta, ale posłusznie przestała biegać.

Dobra Wróżka pomamrotała jeszcze przez chwilę, a potem powiedziała:

— Posłuchaj mnie uważnie. Zaklęcie Berty jest zbyt silne, żebym sama dała radę je usunąć. Rzucę odwrotny czar, ale to ty będziesz musiała sprawić, żeby zadziałał. Tylko ostrzegam, nie będzie łatwo! Zaklęcie będzie się bronić, może ci się nie udać go powstrzymać, a wtedy na zawsze już zostaniesz szklaną figurką. O ile, oczywiście, przedtem się nie rozbijesz. W dodatku mogę dać ci na to tylko jeden dzień, od wschodu do zachodu słońca, potem nic już nie da się zrobić. To co, mam spróbować?

— Tak, tak, jasne, dziękuję ci bardzo — zawołała dziewczynka, nie zastanawiając się ani chwili.

— No dobrze, skoro jesteś pewna… ­– Dobra Wróżka nakreśliła w powietrzu skomplikowany wzór różdżką, a potem nachyliła się do ucha Amanty i przez chwilę coś do niej szeptała.

— Zrozumiałaś wszystko? — upewniła się na koniec.

— Tak, wszyściutko zrozumiałam, co do ostatniego słóweczka!

— Niech więc się spełni! I pamiętaj, mnie tu nigdy nie było! — wykrzyknęła Dobra Wróżka, wypowiedziała zaklęcie i zniknęła.

Na strychu znowu zapanowała ciemność, a w chatce na skraju lasu Bertha uśmiechnęła się pod nosem.

— Świetnie, wszystko idzie zgodnie z planem. A teraz sobie popatrzę — powiedziała do siebie, siadając w fotelu i odkrywając szklaną kulę.

4. Stary dom

Dom dziadków przypominał trochę domek z bajek, które mama czytała Tomkowi, kiedy był jeszcze całkiem malutki. Drewniany, z werandą po jednej i gankiem po drugiej stronie, stał na szczycie wzgórza na podmurówce obłożonej szaro-niebieskim, żyłkowanym kamieniem. W ciemnych dachówkach odbijało się niebo i dzięki temu dach wydawał się raz niebieski, raz brązowy, a w pochmurne dni nawet czarny. Po obu stronach drzwi wejściowych, pod daszkiem podpartym białymi kolumienkami, dziadek ustawił ławeczki. Na jednej z nich siedziała babcia i czytała, od czasu do czasu spoglądając na ogród. Słysząc warkot samochodu odłożyła książkę i pospieszyła otworzyć bramę. Kiedy mijała stojący w dalszej części ogrodu stary, niezamieszkany dom, wyślizgnęły się z niego cztery koty i z podniesionymi ogonami pomaszerowały za nią. Stary dom był otwarty przez cały rok i mogły do niego swobodnie wchodzić i wychodzić, kiedy tylko chciały. Czasem spędzały tam noc, uganiając się za myszami, a czasem przesypiały dzień, wygrzewając się w słonecznych plamach. Obwąchały w nim każdy kątek, znały każdą mysią norę i każdą pajęczynę.

Dom od lat stał pusty, powoli chyląc się ku upadkowi, jednak kilka dni temu coś się tam wydarzyło. Marysia czaiła się właśnie na wiszącego w kącie nietoperza, kiedy w powietrzu coś przeleciało i wylądowało na szafce stojącej pod ścianą. Cecyl przestał zaczepiać Kazia, obudził się nawet śpiący smacznie Rudolf. Cała czwórka podeszła do szafki na ugiętych łapach, z wibrującymi wąsami, węsząc i wpatrując się w szklaną figurkę, która właśnie się tu pojawiła. Pachniała dziwnie, koty nigdy wcześniej nie czuły takiego zapachu, jakby pochodził z jakiegoś innego, nieznanego świata. Normalnie od razu wskoczyłyby na szafkę, obwąchały i obmacały znalezisko, tym razem jednak nie miały na to najmniejszej ochoty. Figurka nie ruszała się, nic więcej się nie zdarzyło, zostawiły ją więc w spokoju, ale od tamtego czasu były niespokojne. Omijały strych, a kiedy przechodziły koło Starego Domu, czubki ogonów drgały im nerwowo. Coś nadchodziło, nie wiedziały jeszcze co, ale były przekonane, że nie będzie to nic miłego.

Teraz kręciły się wokół babci, czekającej przy bramie. Wcześniej niż ona usłyszały jadący pod górę samochód i od razu wiedziały, że to nie dziadek, bo silnik auta brzmiał zupełnie inaczej. I rzeczywiście, po chwili pod dom podjechało czarne Volvo rodziców Tomka.

— Jak dobrze, że przyjechałeś, stęskniłam się za tobą! — zawołała babcia na widok wysiadającego z samochodu chłopca.

— Koty też się stęskniły — dodała, patrząc na ocierające się o chłopca zwierzaki.

Koty bardzo lubiły Tomka, bo był cierpliwy i delikatny, pozwalał wchodzić sobie na kolana i zaglądać do talerza. Będą musiały na niego uważać, ludzie są niedomyślni, jakby nie widzieli i nie słyszeli, co się wokół nich dzieje! Najlepiej byłoby, gdyby w ogóle nie zbliżał się do starego domu.

Tomek uściskał babcię i razem z tatą wnieśli bagaże do domu. Rodzice posiedzieli jeszcze chwilę na werandzie, pijąc herbatę i podjadając truskawki świeżo zebrane w ogrodzie, a potem zaczęli zbierać się do wyjazdu.

— Pa, syneczku, za kilka dni się zobaczymy — powiedziała mama i przytuliła go mocno.

— Do zobaczenia — powiedział tata, wichrząc mu włosy nad czołem.

Pożegnali babcię, pogłaskali koty i odjechali, mrugając światłami na pożegnanie.

Po ich wyjeździe Tomek usiadł w wiklinowym fotelu i zadumał się nad swoim losem. Koty poszły za nim i po krótkich przepychankach całe towarzystwo mruczało zgodnie, przytulone do chłopca i do siebie nawzajem.

I może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w ślicznym, bajkowym domku nie było telewizora ani internetu, nie było nawet komputera, a telefon komórkowy nie miał zasięgu. Tomek nie mógł zrozumieć, jak można tak żyć i że w ogóle było jeszcze na świecie takie miejsce!

5. Spotkanie

Następnego dnia Tomek obudził się, kiedy słońce już mocno przygrzewało przez dachowe okno, pod którym stało jego łóżko.

Wstał, ubrał się i zszedł na dół po białych, skrzypiących lekko schodach.

Babcia kończyła właśnie przygotowywać śniadanie. Wyglądało na to, że zdążyła już pójść na dół, do sklepu, bo na stole Tomek zobaczył bułeczki i świeżo umyte czereśnie. W czasie gdy jadł, babcia pakowała do torby nuty. Miała dziś lekcje fortepianu z kilkoma swoimi uczniami, którzy jeszcze nie wyjechali na wakacje.

— Tomku, zostawię ci w lodówce kanapki, a jeśli będziesz chciał, to możesz poprosić panią Basię z sąsiedztwa, żeby zagrzała ci obiad. Postaram się troszkę skrócić lekcje, ale mam nadzieję że sobie poradzisz. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać, nie idę daleko –powiedziała.

— Nie ma problemu, babciu, poradzę sobie –Tomek skinął głową. Nieczęsto zostawał sam w domu, więc nawet cieszył się na tę chwilę wolności.

— Nie wychodź sam poza ogród, uważaj na żmije przy studni i nie otwieraj nikomu drzwi — przestrzegła go jeszcze przed wyjściem.

Tomek westchnął. Wolność wolnością, ale zapowiadał się długi, nudny dzień. Gdyby miał chociaż tablet, ale nie, rodzice nie dali się namówić, żeby mu go kupić. Nie miał nawet smartfona. Oni zupełnie nie rozumieli, że w dzisiejszych czasach takie urządzenia są absolutnie niezbędne!

Podszedł do okna i pomachał babci, która też pomachała mu w odpowiedzi i zniknęła za żywopłotem.

Tomek został sam. Otworzył stojący w salonie fortepian, zagrał jednym palcem parę nut, poczytał trochę, napił się wody, a potem wyszedł do ogrodu. Jabłka jeszcze nie dojrzały, ale zerwał kilka owoców z rosnącej przy płocie czereśni. Zanim je zjadł, obejrzał dokładnie, bo mama zawsze przestrzegała go, żeby bardzo uważał na osy.

Brr, połknąć osę, to by było okropne — pomyślał Tomek, wypluwając pestki. Zszedł do stawku przed starym domem, zerknął, czy nie czai się tam żaba, popatrzył na śmigające nad powierzchnią wody ważki. Okienka w starym domu były otwarte i chłopiec z nudów postanowił zajrzeć do środka. Obszedł dom dookoła i wszedł na krzywe, drewniane schodki prowadzące do sieni. Niezdecydowany stanął na ostatnim stopniu, a że drzwi były uchylone, podszedł bliżej i zajrzał do środka. Zauważył leżące pod ścianami donice, worek z nawozem, rower dziadka, a w głębi stare krzesła i stół z pękniętym blatem. Nic ciekawego. Odwrócił się i już miał odejść, kiedy wydało mu się, że coś usłyszał. Postąpił krok dalej… Nic, cisza

Pewnie skrzypnęła podłoga — pomyślał.

Wtedy jednak znowu coś usłyszał. Coś jakby brzęk szklanych dzwoneczków poruszanych wiatrem. Cichutki głos dochodził z góry, ze strychu.

To chyba babcia zawiesiła dzwonki, ona lubi takie rzeczy — wytłumaczył sobie chłopiec, jednak tajemniczy dźwięk trochę go zaciekawił. Pomyślał, że jest przecież środek dnia, na strychu jest jasno, pająki pewnie się pochowały i nic się nie stanie, jeśli tam wejdzie i trochę się rozejrzy.

Podłoga starego domu była gdzieniegdzie spróchniała i musiał bardzo uważać, gdzie stawia stopy, przeszedł więc bardzo ostrożnie z sieni do kuchni. W kącie stał stary piec, w którym brakowało cegieł, ale wciąż zachowało się w nim żelazne palenisko. Dziadkowie planowali, że kiedyś wyremontują dom, odnowią kuchnię i piec, ale, jak dotąd, na planach się kończyło. W kuchni leżało tylko pełno cegieł, stał worek cementu i stare, aluminiowe wiadro. Za kuchnią, w czymś w rodzaju korytarzyka, drewniane schody prowadziły prosto na strych. Były strome i nie miały poręczy.

A jeśli spadnę? — pomyślał Tomek ze strachem.

Jakby w odpowiedzi głos dzwonka zabrzmiał głośniej, zdawał się go wołać i ponaglać. Tomek postawił stopę na pierwszym stopniu. Schody wydawały się solidne, ale kto wie jak wyglądają wyżej — przemknęło mu przez myśl. Ciekawość jednak zwyciężyła i po chwili Tomek stanął na górze.


Koty, siedzące na studni, chwilę patrzyły za nim, a potem pospieszyły do domu i wślizgnęły się do środka.


Wielki strych rozciągał się nad całym domem, ale teraz był prawie pusty. W jednym kącie stało zardzewiałe wiadro, kilka doniczek i konewka z urwanym uchem, w drugim leżała sterta gazet i papierów, a za nimi niewielka szafka. Dzwonienie zdawało się dochodzić stamtąd. Tomek podszedł bliżej, uważając, żeby nie potrącić jakiejś pajęczyny. Stanął tuż przed szafką i spojrzał uważnie. Nic ciekawego, słoiki, puszka z farbą i wyleniały pędzel. Już miał się odwrócić, kiedy pod sufitem coś zabrzęczało. Chłopiec odsunął się trochę, wspiął na palce i wtedy dopiero na górnej półce zauważył szklaną figurkę dziewczynki. Miała krótką sukienkę, bose stopy i kręcone włosy, zebrane nad uszami w dwa kucyki przewiązane kokardą. Była trochę zakurzona, ale poza tym wydała mu się bardzo ładna. Ciekawe, skąd się tutaj wzięła. Przystawił krzesło i zdjął dziewczynkę z półki.

— Jesteś wreszcie, wołam cię i wołam, nie mogłeś się pospieszyć?! — zawołała figurka z wyrzutem w głosie.

Tomek z wrażenia wypuścił ją z ręki wprost na stos starych gazet.

— Och, ojej, potłuczesz mnie, uważaj, gapo! Podnieś mnie i trzymaj ostrożnie — zabrzmiał urażony głosik.

Tomek rozejrzał się. Pusto. Nikogo nie ma. Zerknął w dół. To chyba naprawdę odezwała się dziewczynka! Tylko jak to możliwe, przecież ona jest ze szkła?!

Zszedł z krzesła i zmarszczył czoło.

— Nie, jednak nie, coś mi się musiało przywidzieć, to tylko figurka, nie może mówić —

pomyślał i wtedy dziewczynka zamrugała i spojrzała na niego wielkimi, wystraszonymi oczyma.

— Musisz być bardziej uważny, nie chciałbyś chyba, żebym się potłukła, prawda?

— Nnnnie, nie, nie no skąd, coś ty — wybełkotał Tomek, wciąż nie dowierzając własnym oczom.

— A kim ty właściwie jesteś? — zapytał.

— Jestem Amanta i jestem wróżką. A ty?

— Eee… wróżką, aha… tak… A ja? Ja nie. Znaczy, mam na imię Tomek. I nie jestem wróżką, ani czarodziejem, ani nikim takim, tylko po prostu chłopcem. I mieszkam w mieście, i przyjechałem tutaj na wakacje, a ty przecież nie możesz mówić, bo nie jesteś żywa –powiedział jednym tchem.

— Jak to nie mogę mówić, skoro mówię? Chyba nie jesteś głuchy?

— Głuchy nie, no co ty.. ale to niemożliwe. Nie, to mi się na pewno śni, muszę się po prostu obudzić.

— To powiedz, jak się już obudzisz, tylko może się pospiesz, dobra? — powiedziała z przekąsem dziewczynka i zamilkła.

Tomek otworzył i zamknął oczy, odwrócił się, popatrzył w sufit, a potem zerknął w dół. Dziewczynka wciąż tam była i patrzyła na niego ze zniecierpliwieniem w oczach.

— Już? — zapytała.

— Chy… chyba tak.

— To świetnie. Powiedz mi teraz, czy ty masz jakieś zdolności?

— Oczywiście, że mam! Jestem dobry w grze w szachy. I już potrafię dogadać się po angielsku, i trenuję karate, chociaż to akurat niedługo. Mama mówi, że zdolny ze mnie gość.

— No tak, ale ja mam na myśli inne zdolności, magiczne.

— Czyli jak zamienić kogoś w żabę albo stać się niewidzialnym?

— Coś w tym rodzaju. Jak się bronić przed zaklęciami, jak się teleportować, jak używać magicznych ziół, czytać runy i tym podobne.

— A nie, takich rzeczy nie robię. Poza tym, w moim świecie niczego takiego w ogóle nie ma. To znaczy magii nie ma. Niektórzy robią takie sztuczki, oglądałem w telewizji, chodzenie po wodzie, wychodzenie ze skrzyni, ale ja już mam dziewięć lat i wiem, że to nieprawda. Może trochę szkoda…

— Czyli nic nie umiesz. Niedobrze, ale trudno, będziesz musiał mi wystarczyć. Podnieś mnie i chodźmy.

— Chodźmy? A dokąd?

— No jak to dokąd, musisz mi pomóc mnie odczarować.

— Odczarować? To ty jesteś zaczarowana?

Amanta westchnęła.

— Widzisz przecież, że nie pochodzę stąd. To znaczy nie pochodzę z tego świata. Parę dni temu jedna stara wiedźma rozzłościła się na mnie, zamieniła w tę szklaną figurkę i przeniosła tutaj. No i teraz trzeba mnie odczarować, a do tego potrzebny mi ktoś, kto mi pomoże.

— Ale ja się nie nadaję, nie potrafię czarować ani nic takiego! A tutaj nie ma żadnej magii, już ci mówiłem! — wykrzyknął Tomek.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 31.02