drukowana A5
45.7
Tomaszek Przygoda Trzecia

Bezpłatny fragment - Tomaszek Przygoda Trzecia


Objętość:
184 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8245-548-9

Tomaszek Przygoda Trzecia

Listopadowa przygoda

Rozdział Pierwszy

Tomaszek wyszedł ze swojego pokoju i usłyszał, jak tata stuka w klawiaturę. Nie zdziwił się. Właściwie zdziwi się, jak kiedyś tego dźwięku nie usłyszy. Przeszedł przez cały pokój i usiadł na kanapie. Odkąd mieli narożnik, uwielbiał usadawiać się w rożku. Robił tak rano, w sobotę rano, przed wypiciem kakao. Siadywał tak w każdą wolną chwilę, jak miał oglądać telewizję. Po tych latach klepania klawiaturą przez tatę nawet ten dźwięk już mu nie przeszkadzał. Mama to co innego. Mamę to drażniło i to bardzo. Nawet nie raz mówiła tacie, że kupi mu inną klawiaturę, taką bezdźwięczną. Dla Tomaszka ten dźwięk był już codziennością.

— Odrobiłeś już lekcje? — spytała się go wchodząca do pokoju mama.

— Pewnie. — Odpowiedział syn i wziąwszy do ręki pilota, zmienił stację na Komedy Central.

— Nie ruszaj pilota. — powiedziała mama, która właśnie wychodziła z powrotem do kuchni — Idę tylko po kolację i wracam na Wiadomości.

Tomaszek przełączył na TVN i odrzucił pilota. Nie chciał, aby go kusił.

Zaczęły się wiadomości. W takiej chwili i tata przestawał plumkać klawiszami i podchodził coś przegryźć.

— Zobaczę pogodę i jak jutro będzie ładnie, to chcę się przejść na cmentarz. — Rzucił tata.

Mama pokiwała głową. Tomaszek już nie raz słyszał, że tata, kończąc pracę genealogiczną, chciał to zrobić razem z fotografowaniem, tak cmentarza, jak i całego Sobkowa. Widocznie zbliżał się do końca.

— Tato kończysz drzewo? — postanowił upewnić się Tomaszek czy to rzeczywiście już koniec.

— Nie synu. Jeszcze zejdzie i z tego, co widzę może i parę lat.

Tomaszek, machną ręką. Jak można tyle lat robić coś takiego? Jak można tyle lat robić to samo? Tomaszek nie mógł tego zrozumieć. U niego każda akcja w klockolandji w pokoju, to inna akcja.

Po kolacji tata z powrotem usiadł do swoich akt, a Tomaszek oglądał z mamą film. Jak to w piątek nadawali coś, co było typowym kinem akcji. Nawet tata co jakiś czas odrywał głowę od monitora i zerkał.

Oglądali film „Mumia”. Tytuł może i straszny, ale była to jednak właściwie komedia niż horror. Dużo śmiechu i szybka akcja.

— Tato a czy u nas są jakieś krypty, żeby były mumie? — Nagle odezwał się Tomaszek.

Tata odwrócił się na krześle i spojrzał na syna.

— Krypty tak, mumie nie. Choć czy zwłoki ludzkie bez bandaży to mumia, czy nie? — Odpowiedział trochę pytaniem tata i odwrócił się w stronę monitora.

— Dobre pytanie. — Pomyślał Tomaszek. — Raczej mumia to jednak w bandażach.

— Więc krypty tak, mumie nie.

— Tata nie żartuj. Sobków to nie Egipt. Krypt też nie ma.

— Są.

— Nie ma, bo niby gdzie?

— Pod kościołem.

— Jak pod kościołem? Mają piwnicę?

— Nie. Krypty.

— Jak to mają krypty? Są tam pochowani ludzie?

Tata musiał przestać jednak wklepywać dane i się odwrócić.

— A kto tato mógłby być tam pochowany? Faraon?

— No to byłoby coś. Jednak nie. Pochowani są tam dawni posiadacze pałacu Sobkowskiego.

Tomaszek już nie siedział jak zwykle w rożku narożnika. Siedział na samym koniuszku kanapy i wpatrywał się w tatę. Może być. Pomyślał. Pałac był, to i właściciel pewnie był.

— Tato pamiętam, jak mówiłeś mi kiedyś, że właścicielem tegoż pałacu był jakiś nasz przodek.

— Nasz przodek był posiadaczem, czyli dzierżawcą, czyli posesorem. Było to jednak dużo później. Prawdziwymi właścicielami byli Szaniawscy, a ponieważ żona Szaniawskiego była główną opiekunką naszej, jak i okolicznych kościołów, postanowiła pod kościołem w Sobkowie zbudować kryptę, aby pochować tam ich po śmierci.

— Czyli są krypty. — Powiedział Tomaszek i się zamyślił.

— Wiem synu, ale nie. Ty na pewno nie. — Odezwała się mama.

— Czemu? — Zdziwił się Tomaszek. — A właściwie czego nie mogę?

— Nie wejdziesz do krypt.

— Tato to tam można wejść?

— Czy można? Na pewno nie każdy. Nam by się udało, ponieważ rozmawiałem już rok temu z księdzem i się zgodził, choć o tobie mu nie mówiłem.

— Mamo mogę?

Rozdział Drugi

Nazajutrz pogoda rzeczywiście była, szczególnie jak na koniec października dobra do wędrówek i spacerów. Tata po późnym śniadaniu szykował aparat fotograficzny, aby zrobić zdjęcia na cmentarzu. Tomaszek długo spał. Dużo dłużej niż tata. Jeszcze leżał w koncie narożnika i pił kakao. Zobaczył jak tata, wyjmuje z szafki pod telewizorem aparat i przypomniało mu się o grobowcach.

— Tato idziesz do kościoła obejrzeć grobowce? — Odezwał się Tomaszek.

— Nie, nie. Dziś idę na nasz parafialny cmentarz. Rozejrzeć się i porobić zdjęcia.

— A mogę pójść z tobą?

Tata spojrzał na przechodzącą z mopem po korytarzu mamę.

— Idźcie. Nie będziecie mi przeszkadzać w sprzątaniu.

Tomaszek zerwał się z narożnika i odstawił kakao.

— Spokojnie. Usiądź i wypij spokojnie. Przecież umarli nie uciekną. — Zareagował tata.

W tym czasie jak Tomaszek dopijał kakao. Oczywiście już w innym tempie niż wtedy jak zaczynał. Tata z aparatem na kolanach siedział przy ławie. Po następnych pięciu minutach ubierali już buty. Tomaszek otworzył drzwi prowadzące z ganku na dwór i zobaczył witającą ich od progu Pysię. Piesek, bo tym była Pysia, jak zwykle z dużą radością przywitała wychodzących właścicieli. Tomaszek zbiegł ze schodów i podbiegł pod piłkę, która leżała na środku podwórka. Zanim zdążył ją podnieść Pysia była już przy nim i zaczynała swój taniec. Polegał on na podskakiwaniu to w prawo to w lewo, aby nie przegapić rzuconej przez Tomaszka piłki. Tomaszek oczywiście po parokrotnym udawaniu, w którą stronę rzuci, w końcu puścił piłkę w lewo. Pysia wystrzeliła w tym kierunku i już po mgnieniu oka trzymała ją w zębach i zaczynała swoją pozorowaną ucieczkę. Oczywiście wszyscy wiedzieli już, że to była po prostu zabawa i delektowanie się przez nią tym, że była przy piłce pierwsza.

— Idziesz czy wolisz pobawić się z Pysią. — Usłyszał Tomaszek głos taty od furtki.

Odwrócił się od Pysi, która właśnie wracała zza domu z piłką w pyszczku.

— Idę.

Następnie Tomaszek pogłaskał Pysię po mordce i powiedział.

— Przyjdę, to się pobawimy.


Wyszli z podwórka i poszli w lewo. Tomaszek dobrze znał drogę na cmentarz. Nie zdziwił go ten kierunek. Po paru dziesięciu metrach skręcili w lewo i po następnych tylu samo zeszli z chodnika, przeszli przez drogę i weszli na taką, wyjeżdżoną przez samochody powiedzmy ścieżkę. Można było nią dojść do cmentarza, jak i do Lewiatana. Tomaszek szedł nią w lecie, aby przejść się przez cmentarz w wakacje. Pamiętał, że spotkał na nim wtedy kolegę ze szkoły.

Przeszli obok cmentarza żydowskiego i po paru krokach zobaczyli mur cmentarny.

Tato, a kiedy zamierzasz iść do krypt?

— Za parę dni najwcześniej. Najpierw porobię zdjęcia na cmentarzu. Potem mamy Wszystkich Świętych. To pewnie najwcześniej parę dni później.

— A dlaczego dla ciebie tak istotne są zdjęcia z cmentarza?

— Widzisz, genealogia to jak wiesz, w największym skrócie taka nauka o umarłych. A nie ma umarłych bez grobów. To tak jak mógłbyś zobaczyć dawno nieżyjącego krewnego.

— Wiem, że nie ma bardzo starych grobów. Czemu wcześniej robiono je takie nietrwałe?

— Najważniejsze zawsze było, aby nieboszczyka zakopać. Nagrobki pojawiły się najpierw u bogatych mieszkańców, a potem nastała taka moda. Czy to dobrze, że mamy pełen cmentarz z różnego typu nagrobkami? Czy myślisz, że żyjący bliscy lepiej wspominają lub w ogóle pamiętają o zmarłych, jak mają wyszukane nagrobki?

— Czyli to źle, że są takie nagrobki?

— To nie chodzi o to, czy to dobrze, czy źle. Chodzi o sam fakt takiego czegoś. Jeśli by były takie nagrobki od dawien dawna, to po pierwsze moglibyśmy pójść na grób swojego prapraprapra i tak dalej dziadka, a po drugie pewnie brakłoby już miejsca na ziemi na nagrobki. Więc może to znaczyć i coś dobrego, jak i coś niezbyt ciekawego. — Odpowiedział w swoim stylu tata.

Tomaszek już znał takie, jak by to można powiedzieć wymijające odpowiedzi. Nauczył go tata, że nie ma czegoś takiego jak to, że coś jest albo białe, albo czarne. Tata pokazywał mu całą paletę barw i żadna z nich nie była tak naprawdę ani dobra, ani zła.

Przez tę parę wymienionych zdań przeszli ten kawałek drogi, jaki dzielił ich od cmentarza. Zanim Tomaszek zdążył przetrawić taty podwójne myślenie, stali już w bramie cmentarnej.

Rozdział Trzeci

— Tato, a co będziesz fotografował? — Przed wejściem zapytał Tomaszek.

— Groby.

— Nie, no wiem. Chodzi mi o jakie groby.

— Wiesz na razie naszych bliskich. Dziadków, pradziadków, babć i prababć.

— Babcie to chyba jeszcze żyją.

— Masz racje. To raczej chodziło o pokrewieństwo.

— Czyli naszą zmarłą rodzinę.

— Tak.

— Do kogo najpierw? — powiedział Tomaszek i choć wiedział, że najbliżej od tej bramy było do jego pradziadka Mietka, wolał się zapytać.

— Najpierw do dziadka Mietka. Ponieważ tu prowadzi ścieżka. A następnie przejdziemy się w stronę małej babci.

— Jakiej?

— Mała babcia to moja prababcia. Mówimy na nią tak, ponieważ była niewysoka. Ja się śmieję, że ona taka była jak każdy z Nawrockich.

— Co to Nawrocki. To nazwisko?

— Nawroccy to jedni z naszych praprzodków.

— To tato ilu ich było, skoro bez przerwy słyszę

jakieś nowe nazwisko.

Szli przez cmentarz. Najpierw z lewej zaraz po wejściu był duży murowany kosz a właściwie taka murowana katakumba na różne rodzaje śmieci. Od bramy na prawo, przy murze były groby jakieś takie zaniedbane, starsze. Potem zaczynały się groby małych dzieci. Od tych grobów zaczynał się chodnik.

— Widzisz. To jest tak. Jak na początku zainteresowałem się genealogią, to chciałem zrobić drzewo. Teraz wiem, że takich drzew powinno być wiele. Ile dokładnie? Z każdym następnym pokoleniem w głąb dochodzi kolejnych parę lub więcej nazwisk.

Stanęli przy grobie dziadka taty, czyli pradziadka Tomaszka. Na grobie było przyklejone zdjęcie. Tomaszek jak widział to zdjęcie, zawsze się uśmiechał. Pradziadek Mietek był na nim uśmiechnięty i taki pełen życia.

— Nie znałeś dziadka, to znaczy pradziadka. Był wesołym człowiekiem. Zajętym zawsze polem, koniem czy jeszcze wcześniej owcami.

— Taki prosty człowiek ze wsi? — Odezwał się Tomaszek.

— W pewnym sensie tak. Kiedyś jak byłem młodszy, wyraz wieś w stosunku do ludzi, że są ze wsi, brzmiał dla mnie może nie obraźliwie, ale tak negatywnie. Teraz już nie. Dziadek był ze wsi, ja jestem i ty też jesteś ze wsi. W pewien sposób jesteśmy wieśniaki. — Powiedział to tata i się uśmiechną.

— No weź. Tata.

— Z perspektywy czasu wiem, że to nie jest obraźliwe. Albo inaczej. Wszystko może być obraźliwe. To zależy czy ciebie to obraża. Bycie ze wsi, nie jest obraźliwe. Chciałbyś mieszkać w mieście. Nie mieć podwórka i wdychać powietrze, które widać?

— Wolę być wsiak.

— Raczej wsiok. — Powiedział tata i klepną syna w ramię.


Chwilę postali obok pierwszego odwiedzonego grobu, a następnie skierowali się od grobu w prawo.

— Tato. Ty pamiętasz pradziadka Mietka. Był taki jak na zdjęciu?

— Taki jak na nim jest przedstawiony. Pewnie, że nie zawsze uśmiechnięty. Życie twojego pradziadka nie było łatwe. Dziadek pamiętał wojnę. A to nie jest fajna pamiątka.

— Dziadek walczył na froncie?

— Nie. Dziadek został zabrany na roboty do Niemiec. Tam był parę lat.

— To, w którym roku się urodził?

— Mogę pokazać ci w domu nawet jego akt urodzenia. Nie. Przepraszam. Akt chrztu. Ochrzczony zgodnie z tym aktem, ale też urodzony był w 1919. Urodził się w Sobkowie.

— Chyba wszyscy nasi przodkowie rodzili się w Sobkowie? — Tu zastanowił się Tomaszek i zmienił pytanie. — To znaczy od strony Dziadka Witka, wiem, że pochodzimy ze śląska. Chodzi mi o przodków od strony babci Halinki.

— Idziemy teraz w stronę mojego pradziadka Jana. On już jest tym, który urodził się w Mokrsku.

— Jak w Mokrsku! Przecież pół Sobkowa to rodzina od Baranów. To jakim sposobem prapradziadek rodził się w Mokrsku?

— Synu. To wszystko jest bardziej pokopane, niż możesz sobie wyobrazić. Zresztą ja też dowiedziałem się o tym raptem z dwa lata temu. Jak zacząłem spisywać ludzi z parafii Sobkowskiej i się okazało, że Jana nie ma.

Doszli do skrzyżowania. Mogli iść albo dalej prosto, albo skręcić w lewo. Tomaszek wiedział, że aby dojść do prapradziadka Jana, trzeba skręcić. Jak tata zamierzał dojść do niego? Czy najprostszą drogą, czy inną?

— Twoja babcia Halinka też tego nie wiedziała. To wszystko wyszło dopiero z papierów parafialnych. Nie ma już ludzi, którzy by to pamiętali. — Kontynuował tata.

W tym momencie skręcili.

Rozdział Czwarty

Tomaszek zastanawiał się jak to możliwe, że taką podstawową rzecz jak gdzie się urodził, czyli skąd pochodził pradziadek, mogła ulotnić się potomkom.

W tym czasie doszli do grobu Jana. Tomaszek znał ten grób. Mówili na niego wąsacz. Oczywiście chodzi o prapradziadka Jana, a nie o grób. Na zdjęciu Jan był co by nie mówić podobny do Pradziadka, czyli swojego syna Mieczysława. Właściwie na odwrót. To Mieczysław był podobny do Jana. Była właśnie tylko jedna znacząca różnica. Jan miał wąsy. Wyglądał poważnie i wyglądał na żyjącego w dawniejszych czasach. Tomaszek nie znał ludzi noszących tak duże wąsy. Właściwie małe też były rzadkością.

Postali chwilę. Tata porobił parę zdjęć. Najpierw grobu, potem nawet samemu zdjęciu prapradziadka.

— Prapradziadka Jana znasz. Znaczy się, znasz jego grób. A wiesz gdzie leży jego żona? — Zaskoczył go pytaniem tata.

— To znaczy mała babcia? — Spróbował zgadywać Tomaszek.

— Nie. Mała babcia to mama do babci Basi. Czyli żony dziadka Mietka. Żona Jana to Antonina. Wiesz, nazywała się przed ślubem Osowska.

— Czyli jedno z następnych drzew genealogicznych?

— Właśnie tak.

— Już nie pamiętam. Pewnie tato pokazywałeś rok temu na Wszystkich Świętych, ale nie pamiętam.

— Pokażę. Najpierw, bo bliżej, przejdziemy za grób Jana. Tu leży dużo osób z rodziny Baranów.

Pomiędzy grobami nie było za dużo miejsca. Trzeba było iść pojedynczo. Najpierw tata potem syn. Przeszli może z dwa groby w głąb i tata się zatrzymał. Tomaszek obszedł go i zobaczył grób a na nim nazwisko Baran.

— I to wszystko nasza rodzina od strony baranów. — I tata pokazał ręką w lewo.

Tomaszek spojrzał i rzeczywiście dookoła było parę grobów, a na nich nazwisko Baran. Potem tata pokazał ręką na grób z prawej. Tomaszek zobaczył napis — Stanisława Kowalska. Następnie data śmierci 1976.

— To tato ile miałeś lat, jak ta babcia umarła?

— Tu synu jest pomyłka. Stanisława zmarła w 1979. Ktoś nie dopatrzył. Ja ją pamiętam jak żyła. A pamiętam, że już była na świecie twoja ciotka Jola. Ona urodziła się w 76-stym.

— Jak ją pamiętasz?

— Schodziłem po schodach z domu od babci Basi. Byliśmy może z rodzicami w gościach. Pewnie w niedzielę. Prowadziłem Jolę za rękę. Podeszła prababcia Stanisława i częstowała nas cukierkami. A ja oczywiście nie chciałem. Podziękowałem. Taki jestem do dzisiaj, ale teraz żałuję, że nie wziąłem. Prababci pewnie byłoby miło.

Stali przy grobie małej babci. Tomaszek widział, że płyta nagrobna jest krótsza niż betonowy nagrobek pod spodem. Miał się spytać taty czemu, ale nie zdążył. Tata kontynuował o swojej prababci.

— Widziałem ją jeszcze raz. Po śmierci.

Tomaszek przestał mrugać. Odwrócił głowę w stronę taty.

— To znaczy. Przyszła do ciebie po śmierci? Może była zła na te cukierki?

— Nie. — Zaśmiał się tata. — Leżała po śmierci, ale przed pogrzebem w tej małej chatce na podwórku u dziadków. Teraz to jest letnia kuchnia. Pamiętam jak leżała w trumnie, a na oczach miała położone jakieś monety. Wiem, dlaczego je położyli.

— No tata, to, to musisz opowiedzieć. O monetach słyszałem tylko w Egipcie. Nie wiedziałem, że w naszej kulturze też dajemy zmarłym monety na tamten świat.

— Nie nic z tych rzeczy. — odpowiedział tata i widać było, że mu to sprawia przyjemność. Lubił opowiadać synowi różne historie a szczególnie te z jego życia. Szczególnie związane z genealogią.

— Wiem. Widocznie słyszałem rozmowę. Choć samej nie pamiętam. Chodziło o to, że mała babcia leżała z otwartymi oczami. Żeby zamknęła, położono jej monety na powiekach. Pamiętam jak ludzie stali na podwórku przed tym domkiem i jak babcie wyprowadzali. Na pewno babcia była wynoszona już z zamkniętymi oczami i bez monet. Tyle wspomnień o mojej małej babci.

Jeszcze chwilę postali, ale już w ciszy. Tata myślał o tym, gdzie teraz iść zrobić zdjęcia. Tomaszek wyobrażał sobie małą babcię z monetami na powiekach.

Rozdział Piąty

— Choć pokażę ci jeszcze żonę Jana. — Powiedział tata i pokazał kierunek, jaki mają obrać, aby wydostać się spomiędzy grobów.

Tata popatrzył, jak by trzeba iść i się rozmyślił.

— Nie, wróćmy do ścieżki obok Jana i pójdziemy po równym. Idąc na skróty, pomiędzy grobami na pewno wywiną byś orła.

Zawrócili do głównej alejki i cofnęli się do wcześniejszego skrzyżowania. Tomaszek zaczął skręcać w lewo, ale zobaczył kątem oka, jak z prawej strony idzie jego znajomy. Przypomniało się Tomaszkowi, że niedaleko jego pradziadka leży pochowana babcia Maciętasa. I właśnie zobaczył go, jak idzie z mamą z tamtej strony. Pomachał mu i zobaczywszy jak Maciętas mu odmachał poszedł za oddalającym się tatom.

Zanim zdążył dogonić Tomasza, on się zatrzymał.

— „Tu musi być ten grób” — Pomyślał Tomaszek i po paru krokach staną obok.

Grób był starszy i widać było, że już nadszarpnięty zębem czasu. Na tablicy widniał napis Antonina Baran z domu Osowska. Obok był inny grób Osowskich.

— To tu leży trzecia żona naszego Jana. — Odezwał się tata i spojrzał na syna.

Wiedział, że Tomaszek się zdziwi tym stwierdzeniem — trzecia.

— Która? — Odezwał się Tomaszek.

— Ano trzecia i to nie ostatnia. — Dorzucił jeszcze do tego tata.

— Cztery żony? I z każdą miał dzieci? To przecież byłoby ich bardzo dużo.

— Nie, z tą, na której grobie jesteśmy, czyli Antoniny, miał czworo. Z wcześniejszą bodajże też czworo. A z dwoma pozostałymi żadnego.

— Miał ciekawe życie, to na pewno. — Skwitował Tomaszek.

— To na pewno. Z tego, co wiem, mieszkali niedaleko nas. Mieli mały domek pewnie składający się z jednej izby. Wszyscy w jednym pomieszczeniu musieli jakoś się pomieścić.

— I wiesz, przypomniało mi się. — Odezwał się jeszcze Tomasz. — Jak pamiętam, dziadek Mietek skończył z pięć klas, a pisał ładniej od ciebie a pewnie i ode mnie.

— Pięć klas? Podstawówka była taka krótka? — Zaskoczonym głosem odezwał się Tomaszek.

— Choć idziemy. — Powiedział tata. — Ale wiesz, obejdziemy dookoła.

Po paru krokach odezwał się do syna.

— Wiesz za życia dziadków, to znaczy moich dziadków a twoich pradziadków nasz kraj wyglądał inaczej. To były czasy po pierwszej wojnie światowej. Głód i ubóstwo. Dziadek opowiadał, jak chodził do sklepu i wymieniał na przykład jajka na rzeczy potrzebne do życia, a takie, które nie mogli uzyskać z pola i zwierząt hodowlanych.

Szli wzdłuż muru okalającego cmentarz. Za murem w tym miejscu akurat był Lewiatan. Doszli do zakrętu. Tu tata się znowu zatrzymał.

— O coś nowego. — Powiedział do siebie.

Staną obok dwóch dziwnie ustawionych grobów. Dziwnie dlatego, że jeden do drugiego ustawiony był w poprzek. Jak by pochowani w nich ludzie mieli się widzieć po śmierci.

— Zobacz. — Tata pokazał na tabliczki przybite na krzyżach. — Ich tu nie było. Ktoś specjalnie przed Wszystkimi Świętymi musiał to zrobić.

— To znaczy, że wcześniej nie było tych grobów?

— Nie. Chodzi o tabliczki. Słyszałem tylko o pochowanych tu ludziach. Właściwie byłem ciekaw czy ktoś wie, w którym grobie jest kto. Choć właściwie dalej możemy tylko przypuszczać czy tak to wygląda naprawdę.

— A to ważne kto tu leży? — Zapytał się syn taty.

— Synu. — I Tomasz pokazał dłonią na groby. — Tu leżą rodzice Naszego Jana wąsacza. Moi prapradziadkowie.

Groby były tylko ziemne. Nie było żadnych betonowych czy innych nagrobnych płyt. Nie było nawet oblamówki z czegokolwiek. Po prostu groby z ziemi, a na nich krzyże drewniane. Nie robiły wrażenia jako piękne groby. Robiły inne wrażenie. Pokazywały Tomaszkowi jego własnych, rodzonych przodków od strony babci Halinki. Miło było zobaczyć, że ludzie jeszcze wiedzą i pielęgnują pamięć o swoich przodkach.

— Czyli tato ktoś o nich wiedział?

— Okazuje się, że tak, albo zgadywał. Dobrze, że coś wiadomo. Choć idziemy.

Ruszyli w stronę bramy głównej.

— Widzisz. — Tu tata pokazał wielki pień drzewa. — Kiedyś rosły na naszym cmentarzu wielkie wiekowe drzewa. Wszedł przepis, a właściwie okazało się, że wielkie stare drzewa są mniej warte niż nagrobki, na które mogą się przewrócić i zostały powycinane. Smutne. Jak by były groby z ziemi nie byłoby takich problemów. Cmentarz nie byłby taki łysy. Ja pamiętam go innym.

Tomaszek spojrzał na cały cmentarz. Rzeczywiście były na nim tylko nagrobki. Żywego drzewa. Za to las kamieni i betonu.

Rozdział Szósty

Doszli do skrzyżowania. Mogli iść w prawo i wyjść główną bramą, skręcić w lewo i iść w stronę prapradziadka Jana, lub iść prosto i obejść cmentarz dookoła i dojść do pradziadka Mieczysława. Tata pokazał, że idą prosto. Kątem oka Tomaszek spojrzał po cmentarzu. Maciętasa już nie było. Tomaszek też na tyle był pochłonięty opowiadaniem taty, że nawet nie widział czy czasem nie przeszedł obok nich.

Przeszli przez główną alejkę. Tomaszek po paru krokach się odwrócił. Jeden nagrobek był na odwrót.

— „Może błąd w ustawieniu” — pomyślał. — „Może w dawnych czasach chowali, jak im się wymyśliło”. — I ruszył za tatom.

Zanim jednak doszedł do niego, zobaczył kolejny odwrotnie ustawiony w stosunku do pozostałych. Z drugiej strony alejki kolejny.

— Tato. — Krzykną, a właściwie głośniej odezwał się w stronę Tomasza, który cały czas był przed nim.

Tata się odwrócił i zobaczył, jak syn stoi przy starym grobie. Był to grób ogrodzony metalowym płotkiem. Na środku stał metalowy i tak jak cały płotek zardzewiały krzyż… Tomasz się wrócił i podszedł do syna.

— Zauważyłeś. — Powiedział do syna.

— To ty wiesz, czemu to tak z nimi jest. — I Tomaszek wskazał jeszcze inne dwa pomniki. W trakcie pokazywania zobaczył jeszcze jeden.

— Co im jest. — Powiedział i spojrzał się na tatę.

— Choć pójdziemy i ci opowiem.

Ruszyli w stronę, w którą prowadziła ścieżka, a po paru dziesięciu metrach skręciła w lewo i szli już w stronę wejścia, którym tu weszli, czyli mieli przejść obok grobu Mieczysława.

— Kiedyś wejście na cmentarz było tu, na rogu. — I tata pokazał w prawo, na róg muru cmentarnego. Wszystkie groby były ustawione w tym kierunku co te, które pokazałeś.

— To czemu, jest ich tylko tyle? A reszta?

— Tomaszku widziałeś groby moich prapra a twoich praprapradziadków. Były z ziemi. Krzyże drewniane. Kiedyś takie były wszystkie. Po dziesięciu, pięćdziesięciu czy stu latach groby nie czyszczone, niepoprawiane niszczały. Po tylu latach już nikt nie pamięta kto w tych miejscach leży. Teraz chowamy na tych samych miejscach. Ja pamiętam, jak tu przy murze nie było tych grobów co teraz. Były krzaki a w nich zdarzały się drewniane powywracane krzyże. Groby, o które nikt nie dba, są niepotrzebne i zostają rozebrane. Nikt nie pamięta, nikt nie dba, to nie ma i grobów.

— Smutne. — Podsumował Tomaszek. — A te betonowe czy metalowe zostały, ponieważ były właśnie takie?

— Tak, ale to nie tylko groby. To pomniki ku pamięci. Powstańców, księży albo innych bogatszych mieszkańców Sobkowa. Ten metalowy należy do księdza.

Tomaszek odwrócił się i jeszcze raz spojrzał w jego stronę.

— Już bardzo zniszczony. — Powiedział.

— Tak. Postaraj się zapamiętać. Po to ja robię zdjęcia. Kiedyś może ich nie być. Pozostanie tylko to, co na papierze lub w pamięci.

Przeszli obok grobu pradziadka Mietka i właśnie szli obok grobów dzieci.

— Tato, to bardzo smutne.

Tata spojrzał, na co patrzy syn.

— Tak. Kiedyś umierało dzieci bardzo dużo. Teraz jest lepiej. Pamiętam, jak oglądałem księgi parafialne ze zgonami. Były okresy, że ludzie umierali całymi domami. Były różne choroby. Albo byłe też takie jak teraz, ale nie było antybiotyków. Synu, dam prosty przykład. Wiesz, że mnóstwo chorób jest z brudu.

— Oczywiście. Dlatego się myjemy. — Odpowiedział Tomaszek.

— No właśnie. A wiesz, że nie zawsze ubikacja była w domu. A zdajesz sobie sprawę, że po wodę trzeba było iść do studni. Nie leciała z kranu, a tym bardziej gorąca. Pamiętam jak moja mama, czyli twoja babcia opowiadała, że jak mieszkali w takim małym domku koło ośrodka zdrowia, musiała iść po wodę do sąsiadów z naprzeciwka. Dla niej była już wygoda jak na nowym miejscu mieli własną studnię.

Tomaszek kiwał tylko głową. Nigdy nie myślał o ludzkości jak o brudasach żyjących w małych klitkach. Takie rzeczy tylko w filmach. A że takie rzeczy były za życia jego taty to już w ogóle. Popatrzył za siebie. Minęli już groby dzieci i musiał tak zrobić, aby je zobaczyć.

— „Ludzie, cieszmy się, że żyjemy w takich czasach. Czasach ciepłej wody w kranach. Szczepionek i leków typu antybiotyki”. — Pomyślał i poszedł z tatą w stronę wyjścia.

Rozdział Siódmy

Tomaszek wyszedł ze szkoły, zamyślony jak zwykle. Doszedł właśnie do furtki, gdy dobiegł do niego Maciętas. Klepną go w ramię i dołączył się w drodze do domu dziadków.

— Co dzisiaj porabiasz. — Zapytał się Tomaszka.

— Wiesz co, mam zamiar zjeść obiad u babci Halinki, a potem pójdę na cmentarz. Rodzice wracają z pracy o czwartej więc mam chwilę. — Odpowiedział Tomaszek i się zamyślił.

W tym czasie doszedł do nich Krzysztofik. Dołączył do ich marszu, ustawiając się z prawej strony Tomaszka. Z lewej szedł Maciętas.

— Krzysztofik, idziesz na cmentarz? — Odezwał się Maciętas.

— A od kiedy ty idziesz ze mną? Oprócz tego, kto was zaprasza? — Zaskoczony Tomaszek zatrzymał się i spojrzał po kolegach.

— Kolego nie musimy się ciebie pytać o pójście na cmentarz. — Powiedział Krzysztofik. — Skoro tak stawiasz sprawę, to idę z wami. — Kontynuował.

— Umowa stoi. Najpierw obiad następnie spotykamy się przy parku, obok delikatesów. — Skwitował Maciętas.

Tomaszek machną ręką. Wiedział, że koledzy niełatwo odpuszczą jakąkolwiek przygodę. Oczywiście nie wiedzieli jeszcze, że to nie miała być żadna z takich wypraw. Jeszcze im nie zdradził, o co chodzi z tym wyjściem na cmentarz. Właściwie nie zamierzał się tłumaczyć. Chcą iść. Niech idą. Potraktował ich nad wyraz mało koleżeńsko. Jakoś go to nie przejęło. Może to ten dzień w szkole? Może to po spacerze z tatą? Szedł zamyślony. W ogóle był jakiś taki zamyślony.

Wszedł na podwórko u dziadków. Zobaczył, że babcia karmi kury.

— Babciu mogę dostać zupę. Chciałem się przejść na cmentarz. — Zapytał się od razu Tomaszek.

— Pewnie. A sam idziesz czy z tatą. — Zapytała się babcia.

Z tatą? Tata przecież w pracy. Co za dzień jest dzisiaj? Byłem w szkole, więc tata też jest w pracy. Starał się to wszystko poukładać.

— Tata w pracy jest przecież. — Odezwał się po chwili do babci.

— To choć zjesz i możesz pójść.

Prawdę mówiąc, to wszystko wydawało się lekko dziwne. Jakieś takie pogubione. Jakoś tak dziwnie się układało.

— „Może to ten dzień taki jakiś jest dziwny”? — Pomyślał.

Właściwie dostrzegł tą jakąś taką dziwną rozkojarzoną atmosferę. Jak by to jakiś nieistotny wstęp. Po prostu musi się odbyć. I tak szybko, jak to dostrzegł, gdzieś to wszystko się rozmyło. Poszło dalej. Był po obiedzie. Dziwne, bo właściwie zobaczył, że idzie po chodniku i jest już na wysokości banku.

— „Muszę mieć dzisiaj dużo do myślenia, że taki ze mnie gapa”. — I oczywiście pomyślał Tomaszek.

Przy banku jest przejście dla pieszych, więc spokojnie przeszedł na drugą stronę. Po przejściu przez następną drogę, czyli Rzeczną, zobaczył jak na murku, tuż przy środkowym wejściu do parku, siedzą jego koledzy.

— „Jednak idą. Po co?” — Jakoś czuł, że są mu niepotrzebni.

Doszedł do nich i zamyślony, tak jak przez cały dzisiejszy dzień, przeszedł obok nich. Oni też nie zwrócili na to jakiejś większej uwagi. Zagadani ze sobą po prostu zeskoczyli z murku i dołączyli się do niego.

Rozmawiali jak zwykle o różnych różnościach. Zresztą normalnie Tomaszek by się dołączył. Dziś sprowadzało się to tylko do słuchania, a i to tak jakby co drugie zdanie mu umykało.

Przechodzili właśnie obok kościoła. Tomaszek przypomniał sobie o katakumbach. Spojrzał w stronę kościoła. Brama otwarta.

— „Może wejść i rozejrzeć się trochę?” — Pomyślał. — „Może nie wszystko naraz”.

Szli dalej. Chodnik naprzeciwko kościoła przebiegał wzdłuż starych pożydowskich domów. Chodnik był wąski. Musieli iść pojedynczo, jeden za drugim. Przeszli a zaraz jak zrobiło się na tyle wolnego miejsca, znów szli wszyscy obok siebie.

Tomaszek całą drogę na cmentarz rozmyślał o samych dziwnych rzeczach. Może nie całkiem dziwnych samych w sobie. Po prostu nie myślał na co dzień w ten sposób. Wydawał się sam sobie jakiś taki wyobcowany. Czuł się tak, jak by musiał iść na ten cmentarz, a cała droga, rozmowa z kolegami nic nie znaczyła. Jakby to tylko tło.

Przeszli przez krzyżówkę, od której jedna z dróg prowadziła do szkoły. Nawet było ją stąd widać. Chłopaki gadali, Tomaszek był dziwnie milczący a cała sytuacja jakaś taka dziwna. Po paru dziesięciu metrach doszli na cmentarz. Tomaszek stanął przed bramą wejściową. Spojrzał przez nią. Świat za nią był jakiś kolorowy. Nagle zwrócił uwagę na kolory. Nagle jakby wchodząc przez tę bramę, miał znaleźć się w końcu w miejscu, do którego całe to zamieszanie od wyjścia ze szkoły prowadziło. Zrobił krok i zobaczył, że na cmentarz wchodzi sam. Przeszedł przez bramę, następnie się odwrócił i zobaczył, jak koledzy stoją jak posągi. Nie ruszają się i zostali, w takich pozach jak ich ten moment zastał. Stali i widać było, że byli w trakcie rozmowy. Tak jak odbyli całą drogę na cmentarz.

Rozdział Ósmy

Nie zastanawiał się, dlaczego tak jest. Czemu tak? Jakoś to wszystko, co było dziwne, nie było na tyle dla Tomaszka istotne. Po prostu. Może, a raczej na pewno nie zrobiłby tego normalnie jak to, co teraz zrobił. Odwrócił się od bramy i dziwnie stojących kolegów. Stanął w kierunku do nich przeciwnym i spojrzał na cmentarz. Potwierdziło się to, co zauważył jeszcze przed bramą. Tu było jakoś bardziej kolorowo. Jakby w końcu dotarł do miejsca docelowego.

— „Dobrze, ale teraz gdzie?” — Pomyślał.

Trwało to jednak tylko ułamek sekundy. Znowu okazało się to mało istotne. Jakby był kierowany i nie musiał się o nic martwić. Jakby każde jego zwątpienie, czy zastanowienie zostawało w ułamku sekundy rozmywane jako nieistotne. Teraz wiedział co dalej. Przeszedł parę metrów i skręcił w prawo. Wiedział, że idzie w stronę grobu pradziadka Mietka. Jeszcze tylko kątem oka zauważył, że przy niektórych pomnikach stali lub jak było na czym, siedzieli ludzie.

Przechodził właśnie obok grobu, na którym był metalowy krzyż, a grób był obramowany metalowym płotkiem. Obok schylał się Starszy mężczyzna w dziwnym czarnym długim stroju. Minę miał taką jakąś mało szczęśliwą. Tomaszka to jakoś nie zdziwiło. W końcu na cmentarzu rzadko można zobaczyć szczęśliwych ludzi. Przeszedł obok i doszedłszy do zakrętu, skręcił w lewo. Odwrócił głowę jeszcze bardziej w lewo i rozejrzał się po cmentarzu. Pogoda była piękna, szczególnie jak na październikowy, popołudniowy dzień. Będąc w połowie odległości od grobu pradziadka, zobaczył jak obok jego grobu siedzi jakiś człowiek. Siedział na ławeczce, którą zrobił dziadek Witek, aby babcia Halinka, przychodząc do swojego taty na grób, miała gdzie spocząć.

Tomaszek podszedł do grobu pradziadka. Staną na wprost tablicy nagrobnej i spuścił głowę, aby troszkę wyglądać poważniej, tak jak na to wskazywało miejsce, na którym przebywał.

— Lubisz tu przychodzić? — Usłyszał pytanie dochodzące od strony ławeczki.

Tomaszek nie podnosił wzroku

— Tak. Jak tylko mam kiedy. Szczególnie z tatą. Ja nie znałem pradziadka, a tata lubi mi o nim opowiadać.

— Wyolbrzymia. Nie byłem aż taki ani dobry, ani zabawny. Przynajmniej tak to pamiętam.

Tomaszek podniósł wzrok i spojrzał na człowieka, który ułożył takie dziwne zdanie.

Na ławeczce siedział i patrzył się na niego jego własny pradziadek. Czy Tomaszek się wystraszył? Nie. Właściwie było to dziwne, ale nie wystraszył się. Pradziadek nie wyglądał na martwego człowieka. Właściwie nawet Tomaszkowi nie przeszło przez myśl, że rozmawia z umarłym.

Dotarło do niego. W tym momencie przetrawił lub zrobił się na tyle trzeźwo myślący, że wiedział już jedną najważniejszą rzecz. Śni. Ma dziwny sen.

Pradziadek wstał i podszedł do Tomaszka.

— Choć coś ci pokażę. — Powiedział pradziadek i położył mu rękę na ramieniu.

Odwrócili się i poszli alejką tak jak z tatą.

Tomaszek spojrzał na twarz pradziadka. Była szczęśliwa. Nie było widać smutku czy jakiegoś nieszczęścia z bycia zmarłym. Czemu Tomaszek się nie budził? Nie chciał. Potraktował, to jak przygodę. Zresztą wiedział, że przecież nic mu nie grozi. Przecież to tylko sen.

— Pradziadku, jak jest tam, gdzie jesteś? — Zadał pytanie Tomaszek.

Pradziadek nie odwrócił wzroku. Cały czas patrzył w tym kierunku, gdzie prowadził prawnuka.

— Spokój. Jest tylko spokój.

Doszli do krzyżówki i skręcili w lewo w stronę grobu prapradziadka wąsacza.

Nad grobem stał zamyślony mężczyzna. Skojarzył mu się on sam, idący całą drogę od szkoły aż na cmentarz. Doszli z pradziadkiem do tego mężczyzny. Następnie pradziadek, wyciągną dłoń i podał ją temu zamyślonemu mężczyźnie. On odwzajemnił to, podając swoją. Tomaszek zobaczył twarz owego mężczyzny. Był nim prapradziadek Jan. Uśmiechał się. Poklepał Tomaszka pogłowie i razem w trójkę ruszyli dalej w tym samym kierunku, w którym szedł Tomaszek z pradziadkiem. Tomaszek spojrzał na prawo potem na lewo na twarze towarzyszącym mu dziadkom. Patrzyli na niego i się uśmiechali w jego kierunku. Nie śmiali się. Uśmiechali się. Duża różnica. Tomaszek czuł się dobrze i bezpiecznie. Po dotarciu do kolejnego rozwidlenia nie poszli prosto do wyjścia. Coś jeszcze chcieli pokazać Tomaszkowi. Tomaszek spojrzał w kierunku, w którym mieli iść. Na końcu alejki stała para ludzi. Trzymali się za ręce i patrzyli w ich kierunku. Tomaszek zrozumiał. To rodzice prapradziadka Jana. Stali przy grobach, które z tatą oglądali, będąc na cmentarzu. Nawet z tej odległości wiedział, że są szczęśliwi.

W tym momencie się obudził. Spojrzał na zegarek. Dziesiąta rano.

— A co dzisiaj mamy? — Powiedział sam do siebie. — A no tak, niedziela.

Teraz przypomniało mu się. Przecież to wczoraj był z tatą na cmentarzu.

Rozdział Dziewiąty

Tomaszek wstał i poszedł do salonu. Tata już wstał i oglądał TVN 24.

— O, co to wstało? — Zareagował na wejście syna do pokoju.

— Tak, tak to ja. Wstałem i proszę puścić Przyjaciół. — Podsumował swoje wejście Tomaszek.

— Za chwilkę. Zresztą za chwilę przyjdzie mama i będzie chciała oglądać „Maję w ogrodzie”. Zresztą jak zawsze w niedzielę.

Przypomniało się Tomaszkowi. Rzeczywiście. Taki był rytuał.

— Coś ciekawego ci się śniło synu. — Zapytał tata. — Wyglądasz jak byś miał nagle z rana zagadkę.

— Tato. Powiem, że masz rację. Mam zagadkę. Nigdy nie miałem tak dziwnego snu.

— A mianowicie? — Jak zwykle z lekką dozom żartu odezwał się tata.

— Widzisz, nie wiem co myśleć. Nie znam osobiście żadnej z osób ze snu. Znam tylko z twoich opowiadań.

— Cóż ci się śniło? — Z coraz większym zaciekawieniem dopytywał tata.

— Cmentarz.

Tata patrzył na syna z dużymi rozszerzonymi źrenicami. Chwilę milczeli. Weszła mama i wziąwszy pilota z ręki Tomasza, przerzuciła kanał na swój program.

Spojrzała na patrzących na siebie męża i syna.

— Co wam jest? — Zapytała.

Nic, milczeli.

— To twój pierwszy sen o zmarłych. — Powiedział tata, nie odrywając oczu od syna.

— Co ci się śniło? Zmarli? — Zdziwionym głosem powiedziała mama.

— To nie było straszne? Bałeś się? — Kontynuował tata.

— Właśnie, że nie bałem się nic a nic. W pewnym momencie kapnąłem się, że to sen, ale chciałem, aby się wyjaśniło, o co chodzi. Traktowałem, to jak w pewnym sensie film. W innym sensie nawet czułem dużą więź z ludźmi, z którymi chodziłem po cmentarzu.

— Ludźmi? Chodziłeś we śnie z jakimiś obcymi ludźmi po cmentarzu? — Powiedziała mama, a następnie zwróciła się do Tomasza. — Tak się kończą twoje spacery z synem. Miał koszmary.

— Mamo. Żaden koszmar.

— Chodzisz z jakimiś ludźmi po cmentarzu i to nie jest koszmar. To masz dziwne poczucie koszmaru.

— To nie byli obcy.

Tata w dalszym ciągu patrzył na syna i po tym zdaniu powrócił do rozmowy.

— To, kto z tobą tam chodził. Może inaczej opowiedz cały sen.

Tomaszek opowiedział ze szczegółami. Rodzice słuchali. Mama z większym zdziwieniem i troską o zdrowie psychiczne syna. Tata jak to tata analizował. Po opowiedzeniu całego Tomaszek zapytał się właśnie taty, co o tym sądzi.

— Koniec chodzenia po takich miejscach i twoich opowieściach o zmarłych. Koniec wbijania mu twoich genealogicznych opowieści. — Odezwała się jednak pierwsza mama.

— Poczekaj. — Powiedział spokojnym głosem tata. — Ja wam wytłumaczę. Moja mama a twoja babcia Halinka zawsze mówiła, że przed Wszystkimi Świętymi lubią przychodzić w snach zmarli z rodziny. Czy dobrze zrozumiałem, byli szczęśliwi? Tak opowiedziałeś?

— Tak tato. Byli uśmiechnięci i po prostu pokazywali mi cmentarz.

— Czy było więcej ludzi na cmentarzu?

— Chyba tak, ale, jak by to było dla mnie w tym śnie bez znaczenia. Najważniejsze co miałem z niego wynieść to chyba to ich szczęście.

— Ja powiem tak. Święto Zmarłych Świętem Zmarłych, a na pewno jesteś pod dużym wpływem tego, że byłeś ze mną na cmentarzu i opowiadałem ci o tych ludziach. Po prostu mocno przeżyłeś to, jak spędziliśmy poprzedni dzień.

— Tata. Powiem wam jedno. Na pewno było miło czuć więź łączącą mnie z tymi duszkami. Było miło ich zobaczyć i poczuć, że jesteśmy rodziną. Poczuć, że tworzymy historię.

Rozdział Dziesiąty

Od snu o dziadkach miną już z tydzień. Szkoła, lekcje, zabawa klockami, tak upływał tydzień Tomaszka. Pewnego dnia Tomaszek nawet opowiedział kolegom w lasie o jego śnie. Maciętas nawet nie dosłuchał do końca. Jak usłyszał słowo, zmarły pradziadek siedział na ławce, odszedł i zaczął udawać, że go to nie interesuje. Po opowieści Krzysztofik za to określił go bzdurami i machną ręką. Widać było brak zainteresowania sprawami duchów, cmentarza czy zjawiskami paranormalnymi. Z boku podsłuchiwał ich Kacperski. Jak od Tomaszka odszedł Krzysztofik, podszedł do niego właśnie trzeci kolega. Tomaszek, Krzysztofik i Maciętas to byli prawdziwi koledzy. Kacperski to kolega rezerwowy. Chciał należeć do ich grupy i chłopaki go lubili, jednak ponieważ mieszkał na Wierzbicy, czyli w innej miejscowości, musiał być lekko odstawiony na bok. Przynajmniej tak było dotąd. Zaczęli być na tyle duzi, że nie raz widział Tomaszek, jak jego kolega przyjeżdżał na rowerze do sklepu w Sobkowie. Sam.

Kacperski dosiadł się do Tomaszka, który właśnie usiadł na ławce stojącej na korytarzu pod oknem.

— Nikt nie jest zainteresowany cmentarzem i duchami. — Powiedział Kacperski do Tomaszka.

Tomaszek odwrócił w jego stronę głowę.

— Ty się nie boisz? — Zapytał się Kacperskiego.

— Boję, ale na tyle zainteresowała mnie twoja opowieść, że byłbym zainteresowany pójściem z tobą na cmentarz i abyś pokazał mi miejsca, gdzie chodziłeś przez sen.

Tomaszek wiedział, że Kacperskiemu przede wszystkim chodziło o wejście w grupę. Jeżeli grupa się troszkę rozeszła, przynajmniej na tę przygodę, chciał wykorzystać chwilę. Czy mu to przeszkadzało? Nie. Czy zawsze musi przebywać z tymi samymi kolegami? Nie. Zresztą lubił Kacperskiego. To właściwie chłopaki trzymali go trochę na uboczu.

— Wszystko słyszałeś? — Powiedział Tomaszek.

— Czy wszystko to nie wiem. Wiem, że chodzi o twój sen o cmentarzu. O twoich przodkach. Wiem też. — I tu spojrzał na kolegów wygłupiających się i biegających po korytarzu. — Że nie masz oparcia w kolegach. Według mnie oni się boją duchów.

— Ty się nie boisz?

— Boję się, ale ja lubię horrory. Czyli jakby lubię się bać. Zresztą to tylko sen a film to film.

— Chciałbyś przejść się na cmentarz ze mną po szkole?

— Mogę i tak czekam na autobus gimbus.

— To umowa stoi. Ja pokaże ci, o jakie groby chodziło we śnie. A ty będziesz mi towarzyszył.

Wstali z ławeczki i podbiegli do kolegów. Zostało jeszcze parę chwil przerwy. Mogli jeszcze się trochę pobawić przed kolejną lekcją.


Zadzwonił dzwonek. Tomaszek zaczął pakować zeszyt i książkę do plecaka. Skończyła się ostatnia lekcja. Spojrzał na Kacperskiego. Też się pakował. Na jego twarzy można było zobaczyć radość, ale i skupienie. Wyglądał, jakby cieszył się, że może z nim iść na cmentarz, a z drugiej strony skupienie, jak by bał się, żeby Tomaszek go nie wystawił. Tak długo czekał na swoją szansę zaistnienia i dołączenia do grupy.

Dzieci zaczęły wychodzić z klasy. Maciętas podszedł do Tomaszka, dał mu kuksańca w bok.

— I co, sam idziesz na cmentarz czy odpuszczasz? — Zadał pytanie Tomaszkowi.

W tym momencie podszedł do nich Kacperski i położył dłoń na ramieniu Tomaszka.

— Idziemy razem. — Powiedział Kacperski i się uśmiechną. Na twarzy miał szczęście.

— Tylko Kacperski się nie zesikaj na cmentarzu. — Powiedział Maciętas i jemu też dał kuksańca.

— Spokojna twoja niewysoka osóbka. — Odpowiedział Kacperski i odpowiedział też kuksańcem.

— Dobra. A może jednak pójdziesz z nami? — Zaproponował Tomaszek Maciętasowi.

— O nie, mam dużo lekcji do odrobienia. Żeby nie było, że się boję. Ważniejsze są lekcje i szkoła.

— Tak, tak. — Powiedział Kacperski i pomachał odchodzącemu koledze.

— Wiesz Tomaszek, zaniosę tylko plecak na świetlicę i możemy iść. — Kacperski powiedział to do Tomaszka i pobiegł w stronę świetlicy.

Tomaszek widział, jak Kacperskiemu zależało. Cieszył się, że po pierwsze ma z kim iść, a po drugie cieszył się z radości kolegi. Fajnie było widzieć, że sprawia radość innym. Dla niego to nic. A kolega mógł w końcu poczuć się doceniony. Może to świadczy o nowym ich etapie. Może pora na zmianę. Albo nie wszyscy koledzy są od wszystkiego. Od lochów są inni, a od duchów inni. Choć dobrze to rozumiał, ponieważ przygoda z żółwiami musiał być z innymi, nazwijmy to kolegami. Z rodzicami.

Rozdział Jedenasty

Maciętas razem z Krzysztofikiem nadspodziewanie szybko wyszli ze szkoły. Tomaszek razem z Kacperskim szli po chodniku wzdłuż szkoły. Daleko przed nimi, prawie biegiem poruszał się Maciętas, a tuż za nim ciągną się Krzysztofik.

— Zobacz, myślą, że jeszcze ich zarazisz swoim zainteresowaniem cmentarzem? — Zaśmiał się Kacperski.

— No tak to wygląda. — Z uśmiechem na twarzy odpowiedział Tomaszek.

Pośmiali się jeszcze chwilę. Następnie po przejściu jakichś stu metrów doszli do ulicy Kieleckiej i skręciwszy w lewo, już widzieli cmentarz.

— Właściwie, po co idziemy na cmentarz. — Zapytał się Kacperski.

— Wiesz, właściwie to sam nie wiem. Po pierwsze chcę chyba na spokojnie pooglądać tak groby przodków i przyporządkować je do widzianych osób we śnie. Jak i zobaczyć te stare postawione na odwrót.

— Co znaczy na odwrót? — Zdziwiony Kacperski popatrzył na Tomaszka. — Do góry nogami? Jakoś takich nie widziałem, jak byłem tam ostatnio z mamą.

Tomaszek się zaśmiał

— Nie. To znaczy, stoją inaczej niż wszystkie. Pokażę ci.

Doszli do bramy wejściowej. Była zamknięta, więc Tomaszek złapał za klamkę i popchną. Otworzyły się choć opornie. Widać metal i woda nie współgrają ze sobą. Tomaszek wszedł pierwszy. Po przekroczeniu granic cmentarza odwrócił twarz, aby zobaczyć co z Kacperskim. Jednak nie było jak we śnie. Szedł za nim. Po trzech krokach stał obok niego już na cmentarzu.

— Co się tak patrzysz? Myślałeś, że ucieknę? Ja nie Maciętas, nie boję się cmentarza. Tu nie ma wampirów, zombiaków i innych potworów. Tu pochowani są tylko nasi zmarli. — Zakomunikował Kacperski.

Tomaszek usłyszał pierwszy raz tak mądre zdanie od kolegi. Obawiał się, że to był jego pierwszy i pewnie ostatni raz więc chwilę delektował się tą powiedzianą mądrością.

— Bardzo mądre. — W końcu powiedział do kolegi.

— Weź się, nie wydurniaj i choć. — Nie uwierzył mu Kacperski i poszedł prosto przez cmentarz.

Tomaszek złapał go za kurtkę i pokazał, że należy iść w prawo.

— Choć pokażę ci ten grób z metalową oblamówką jak płotek.

Poszli w prawo, jednak przypomniało się Tomaszkowi, jak widział jeszcze jeden z lewej strony, ale wcześniej. Zatrzymał się i odwrócił wzrok w lewo. Rzeczywiście był. To właściwie nie grób. To jak pomnik. Wystający postument prosto z ziemi. Dookoła były same młodsze nagrobki i jak zauważył wcześniej, tylko on z tych w tym miejscu ustawiony był jak by plecami do pozostałych, a był w środku. Nie mogło to być uzależnione od ustawienia grobu względem alejki czy innych znajdujących się na cmentarzu rzeczy. Po prostu pasował do stwierdzenia taty, że był skierowany jak by w inną stronę, w stronę starej bramy wejściowej.

— Zobacz. — Pokazał pomnik Kacperskiemu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.