📘 TOM 9: „Czasopożeracz”
Drżenie Przebudzenia
Nie każde światło rzuca cień.
Nie każda pustka jest pusta.
Czas nie zawsze płynie — czas czasem stoi i patrzy.
A gdy patrzy wystarczająco długo,
zaczyna się wydarzać to, co nigdy nie miało prawa zaistnieć.
Na styku niedopowiedzianych historii,
w miejscu, gdzie nici snu przecinają się z metalem pamięci,
zaczęło pulsować coś, czego nie można było nazwać.
Nie brzmiało jak początek.
Nie wyglądało jak otwarcie.
Ale było tą ciszą,
która rodzi się tuż przed
gdy ktoś szepnie: „to już”.
Nie każdy, kto nosi wiedzę, zna jej wagę.
Czasem to, co wydaje się darem,
jest w istocie cieniem rzuconym przez przyszłość.
Dzieci, które przeszły przez Bramę,
nabrały w oczach głębi, której nie miały przedtem.
Nie dlatego, że zobaczyły więcej.
Ale dlatego, że poczuły,
jak echo przyszłości zaczęło trenować w ich kościach.
Wewnątrz Ezry pojawił się chłód nie przebytej ścieżki.
Saari usłyszała szept miejsc, których nie było.
Téo chodził wokół własnego cienia,
który tańczył inaczej niż on.
W tym wszystkim była Lena —
milcząca, jakby słuchała nie głosów, lecz drgań kamienia.
Tego, który miała przy sobie.
Który przypominał…
połówkę serca.
Niektóre opowieści nie rozsypują się nagle —
one kruszeją powoli, od środka.
Najpierw milknie rytm.
Potem przesuwają się znaczenia.
Na końcu zostaje tylko puls bez dźwięku.
Nie wydarzyło się nic konkretnego.
Nie było krzyku.
Nie było wybuchu.
A jednak — coś pękło.
Jakby ktoś przeciął jedną z nici,
która trzymała strukturę świata w jednym splocie.
I wtedy pojawiły się szczeliny.
Nie w ścianach.
Nie w czasie.
Ale w opowieści.
W historii, która była opowiadana od początku pierwszego tomu,
zrobiła się luka —
jakby coś chciało się wślizgnąć pomiędzy wersy,
nie po to, by je zmienić,
lecz by je… rozdzielić.
Nie dlatego, że opowieść była fałszywa.
Ale dlatego, że była zbyt prawdziwa,
by pozostać niezmieniona.
Nie wszystko, co świeci, zostało stworzone, by oświetlać drogę.
Nie każda forma nosi zamiar.
Ale są rzeczy, które pulsują tak,
jakby ich materia pochodziła z samego rdzenia duszy.
Kamień, który spoczywał w dłoni Leny,
nie był minerałem.
Nie był narzędziem.
Nie był symbolem.
Był oddechem.
Pół-oddechem.
Połówką czegoś,
co kiedyś biło jak serce —
nie w ciele, lecz w świetle.
Dotykając go, Lena nie widziała obrazów.
Odczuwała ciężar wspomnienia,
którego nigdy nie przeżyła,
ale które czekało —
aż zostanie rozpoznane.
Gdzieś — z innego miejsca, z innej linii,
inna dłoń trzymała drugą połowę.
I choć ich czasoprzestrzenie nie miały się spotkać,
kamienie już wiedziały,
że są jednym.
Nie każda linia prowadzi dokądś.
Czasem linia jest tylko echem dawnego spojrzenia,
rozciągniętym na płaszczyźnie rzeczywistości,
która nie wiedziała, że można ją rozdzielić.
W tamtym miejscu — bez nazwy,
bez geometrii —
przestrzeń zadrżała.
Nie dlatego, że coś przyszło z zewnątrz.
Ale dlatego, że coś wewnętrznego
próbowało wyjść na powierzchnię.
To nie był nowy bohater.
Nie nowe zdarzenie.
Ale szmer innej narracji,
która próbowała się wpleść w znaną opowieść,
jakby chciała ją dokończyć… inaczej.
Ezra poczuł, że ktoś mu się przygląda,
choć nikogo nie było.
Saari usłyszała nie głos — ale echo głosu,
którego nie znała, a jednak ufała.
Téo odruchowo obejrzał się przez ramię,
choć nikt go nie śledził.
Coś w świecie zaczęło się przesuwać,
jakby opowieść pękała wzdłuż niewidocznego szwu,
gotowa, by przyjąć… drugie tło.
Niektóre wspomnienia nie należą do nikogo.
Dryfują pomiędzy czasami,
czekając, aż ktoś je rozpozna —
nie po kształcie, nie po dźwięku,
ale po drżeniu serca.
W głębi jednej z dawnych maszyn,
pokrytej rdzą jak zbroją starego tytana,
dziecko położyło dłoń.
Nie pytało.
Nie myślało.
Po prostu — dotknęło.
I wtedy…
coś się odezwało.
Nie słowem.
Nie językiem.
Ale pulsacją.
Kawa.
Papieros.
Ciepło silnika,
który już dawno powinien ostygnąć.
Obraz nie człowieka,
ale obecności,
która kiedyś tu była
i zostawiła swój zapach w pamięci żelaza.
Maszyna nie była martwa.
Pamiętała.
I szepnęła to,
czego nie rozumieją słowniki:
Janek.
Nie jako imię.
Nie jako osoba.
Ale jako pomost,
który drgał między światami.
Nie każdy lot oznacza ruch.
Czasem to, co wzlatuje,
jest myślą, która nigdy nie chciała opaść.
I czasem to dzieci niosą tę myśl dalej —
bez świadomości, że są jej skrzydłami.
W kabinie starego Iveco
radio trzeszczało jakby oddychało pyłem czasu.
W jednej z audycji, przypadkiem,
padły słowa, które nie powinny się tam pojawić.
— Złoty ptak nad górami… —
Dzieci, głosy, śmiechy.
Krótki fragment.
Zbyt krótki, by go zapisać.
Zbyt głęboki, by go zapomnieć.
Janek nie znał ich.
A jednak wstrzymał oddech.
Jakby coś w nim zadrżało.
Nie z przodu głowy.
Z głębi duszy.
Poczuł, że gdzieś…
gdzieś istnieje dziewczynka,
która zna to imię,
które nie padło na głos.
I choć nie znał go sam,
wiedział, że ona je wypowie,
dotykając ściany maszyny.
A wtedy wszystko się zacznie.
Nie zawsze trzeba wyważać drzwi, by przejść.
Czasem wystarczy rysa —
niewidoczna, cicha,
ale wystarczająco głęboka, aby przepuścić echo.
W tym, co miało być zwykłym snem,
pojawił się dźwięk, który nie pasował do żadnej scenerii.
Metaliczne westchnienie.
Szmer jak oddech starego silnika.
A potem — obraz.
Dziewczynka.
Dłoń spoczywająca na stalowej ściance.
Spojrzenie skupione,
ale nie na tym, co zewnętrzne.
Ona słuchała wibracji.
Nie znała Janka.
Ale maszyna pamiętała.
I we śnie — poprzez drżenie —
doszło do spotkania, które nie było spotkaniem.
Most nie musiał mieć desek.
Wystarczyło, że rysa w czasie przepuściła światło.
Janek obudził się w środku nocy,
z ręką na piersi,
jakby coś — lub ktoś —
odcisnął mu połówkę serca
bez słów, bez imion.
Niektóre księgi nie są pisane,
lecz przypominane.
Nie powstają z atramentu,
lecz z oddechu czasu i snu.
Wśród rzeczy zapomnianych,
między narzędziami, których nie dotykano od lat,
spoczywała ona —
bez autora,
bez numeru katalogowego,
bez przeszłości możliwej do sprawdzenia.
Na okładce — słowa jak echo:
„Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii”.
Janek nie wiedział, skąd się wzięła.
Nie przypominał sobie, by ją znalazł.
Ale była.
Czuł jej ciężar —
nie fizyczny,
lecz taki, który się nosi za mostkiem,
tuż pod linią oddechu.
Nie otworzył jej od razu.
Bo zanim słowo się odczyta,
trzeba je najpierw rozpoznać w sobie.
A ten pamiętnik…
on nie opowiadał cudzej historii.
On czekał, aż ktoś sobie przypomni własną.
🌒 Rozdział 1: „Pęknięcia na Tkaninie”
🌒 Rozdział 1 — Fragment 1 z 14: „Pęknięcia na Tkaninie”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Niebo nie było już sklepieniem.
Nie było już powłoką.
Nie było już niczym, co znała.
Stało się pergaminem starej opowieści —
rozszarpanej w miejscach, gdzie zapomniano zakończenia.
Tam, gdzie kiedyś tliły się gwiazdy,
teraz zieją puste oczodoły niepamięci.
Lena stała na krawędzi.
Nie na skale.
Nie na ścieżce.
Na granicy pomiędzy teraźniejszością a tym, co ją zjada.
Każdy jej oddech powodował drżenie powietrza.
Jakby rzeczywistość nie była pewna, czy ma nadal istnieć.
Jakby czekała na decyzję —
czy ją dalej tkać… czy pozwolić jej się rozpaść.
I wtedy przyszedł Ezra.
Nie jako chłopiec.
Nie jako cień.
Jako powidok obecności, której się nie da opisać słowami.
Jego oczy odbijały świat nie z tego czasu.
A dłonie…
były pełne dźwięków, które nie miały źródła.
— To nie jest już czas — powiedział.
— To jego wnętrze.
I wtedy… coś się rozwarło.
Pęknięcie nie w przestrzeni,
ale w jej sensie.
Z głębi rozdarcia nadszedł dźwięk.
Nie dźwięk świata.
Nie dźwięk duszy.
Dźwięk radia.
Cichy, przesterowany, jak z innego wymiaru.
I obraz.
Kabina ciężarówki.
Ciemna, pachnąca kurzem i kawą.
Silnik szumiący jak strażnik oddechu.
Papieros żarzący się w milczeniu.
I książka.
Na desce. Bez autora.
Z jednym tylko tytułem:
„Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii”.
Lena zadrżała.
Ale nie z zimna.
Z rozpoznania.
Ezra spojrzał na nią
i bez słowa położył dłoń na ziemi.
Ziemia odpowiedziała pęknięciem.
I wtedy przyszło zrozumienie:
to nie był świat, który się kończył.
To był czas…
który zaczął być pożerany.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 2 z 14: „Szwy Po między Sekundami”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Czas, który znali, nie był już ciągły.
Nie był też cykliczny.
Stał się szwem —
przeciągniętym między światami,
jakby ktoś próbował zszyć
to, co nigdy nie miało być połączone.
Każda sekunda drżała pod stopami,
jakby zaraz miała się wywinąć na drugą stronę
i odsłonić
ciemność spod podszewki zdarzeń.
Lena ruszyła przed siebie.
Każdy krok był pytaniem.
Każdy oddech — próbą odpowiedzi.
Ale odpowiedzi nie przychodziły słowami.
Przychodziły w obrazach.
We wspomnieniach, których nie pamiętała.
W dotyku światła, które było ciepłe jak słońce…
ale niosło zimno końca.
Ezra szedł za nią.
Milczący.
Jak cień świadomości, który wie więcej, niż powinien.
— Widziałaś go, prawda? — zapytał w końcu.
— Mężczyznę przy kierownicy.
Ciężarówka. Papieros. Książka.
To nie był sen.
Lena zatrzymała się.
Wzięła głęboki oddech,
choć powietrze było jak z waty.
— To był ktoś, kto żyje… gdzieś obok.
Ktoś, kto trzyma nas w pamięci.
Albo w sercu.
Ezra pokiwał głową, jakby zrozumiał więcej, niż wyraził.
A potem…
sięgnął do kieszeni.
Wyjął kamień.
Niezwykły.
Nie znaleziony.
Kamień o kształcie połówki serca.
Jakby ktoś wyrwał go z większej całości.
Jakby druga jego połowa była… tam, gdzie był tamten mężczyzna.
Kamień pulsował światłem.
Nie jak lampa.
Jak serce.
Jak rytm oddechu.
— To nie jest kamień — powiedział Ezra.
— To wspomnienie, które wciąż szuka swojego cienia.
Lena wyciągnęła dłoń i dotknęła go z czułością.
Na moment zobaczyła:
dłoń kobiety,
ciało ciężarówki,
cień chłopca,
i słowa zapisane drżącym pismem:
„Jestem tam, gdzie pamięć przechodzi przez góry.”
I wtedy przestrzeń zadrżała.
Jakby sam Czas poczuł ich obecność.
Jakby coś się… obudziło.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 3 z 14: „Ziarno Pustki”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
nie każda pustka jest brakiem.
Czasem to, co puste,
jest pełniejsze niż wszystko, co znamy.
Bo zawiera w sobie… możliwość.
Tamtej nocy — jeśli to w ogóle była noc —
Lena czuła, że wszystko się zmienia.
Nie gwałtownie. Nie w krzyku.
Ale w cichym, niemal niezauważalnym przesunięciu.
Jakby ktoś przesunął jeden z kamieni runicznych,
a cała rzeczywistość zmieniła tor.
Ezra szedł obok, wciąż trzymając kamień w dłoni.
Połówka serca pulsowała coraz mocniej.
Jakby coś ją wzywało.
Albo przeciągało przez ścieżkę, której jeszcze nie było.
— Słyszysz? — zapytała Lena.
Nie chodziło o dźwięk.
Chodziło o coś innego.
O ciszę, która miała swoją strukturę.
I wtedy usłyszeli go.
Nie głos.
Nie szum.
Ale dźwięk odgryzania.
Jakby czas był owocem,
a ktoś gryzł go kęs po kęsie.
Poza widzialnym,
poza słyszalnym.
— On tu jest — powiedział Ezra.
— Czasopożeracz.
Lena przymknęła oczy.
I zobaczyła coś…
co przypominało początek.
Nie ludzi.
Nie miejsca.
Nie świat.
Ziarno.
Czarne.
Tkwiące w samym centrum Pustki.
Pulsujące kodem,
którego jeszcze nie rozumieli.
Kamień w dłoni Ezry nagle zgasł.
Ale Lena wiedziała, że to nie koniec.
To dopiero wyzwanie.
I wtedy znów —
w głowie, a może w sercu —
pojawił się ten sam głos z radia:
„Znajdź drugą połowę.”
🌒 Rozdział 1 — Fragment 4 z 14: „Ścieżka w Głąb Przecieku”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
nie każda ścieżka prowadzi dokądś.
Są takie, które prowadzą w głąb —
nie w miejsce, ale w pytanie.
Nie do celu, lecz do początku, którego nikt nie zapisał.
Lena i Ezra wkroczyli na jedną z takich ścieżek.
Nie miała brzegów.
Nie miała środka.
Rozwijała się pod ich stopami dopiero wtedy, gdy postawili krok.
Z wibracji.
Z domysłu.
Z prawdopodobieństwa.
Pod nimi tętniło coś, co nie było życiem,
ale pamięcią o życiu.
Ezra rozglądał się z niepokojem.
Nie mówił nic.
Ale Lena czuła, że jego myśli są jak osy —
pełne ruchu i gotowe do użądlenia.
Po chwili zatrzymał się.
— To nie jest tylko przeciek — powiedział.
— To otwarte płuco.
Lena zmarszczyła brwi.
— Co masz na myśli?
Ezra spojrzał w niebo.
Ale ono już nie było niebem.
Przypominało odwrócone jezioro.
Widzieli w nim nie odbicie, lecz… czyjeś wspomnienia.
I wtedy to się wydarzyło.
Z przestrzeni nad nimi spłynął obraz:
Kabina ciężarówki.
Zapałka.
Papieros.
Radio.
A potem —
dziewczynka, z włosami w świetle poranka,
sięgając ręką do pokrytej rdzą ściany maszyny.
Lena zamarła.
Ona znała tę dziewczynkę.
To była… ona.
Tyle że nie tutaj.
Nie teraz.
Nie w tej historii.
Ezra ukląkł i położył dłonie na ścieżce.
Zadrżała.
Zaiskrzyła.
Zagrała jak żyła planety.
— Przeciek się rozszerza — wyszeptał.
— Jesteśmy w jego centrum.
A potem kamień w jego kieszeni znów rozbłysnął.
Nie ciepłem.
Nie światłem.
Tęsknotą.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 5 z 14: „Między Imieniem, a Echem”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
są chwile, gdy imię przestaje być nazwą,
a staje się echem.
Nie oznacza już tożsamości,
lecz ślad po obecności.
Jakby dźwięk duszy odbijał się w wymiarach,
które jeszcze nie powstały.
Lena usiadła na brzegu ścieżki.
Kamień między jej dłońmi pulsował równo,
jakby należał do kogoś, kto właśnie… oddycha.
Nie tutaj.
Nie teraz.
Gdzie indziej.
— On też mnie widział — powiedziała cicho.
— W maszynie. W kabinie.
Nie zna mnie… ale czuł mnie.
Ezra uniósł głowę.
Jego oczy nie szukały już horyzontu.
Szukały głębi.
— To nie przypadek, Lena — odpowiedział.
— Przeciek to więcej niż szczelina.
To wspólna przestrzeń.
Lena przesunęła palcem po krawędzi kamienia.
Tam, gdzie urywa się jego kształt,
poczuła ciepło — jakby druga połowa istniała,
i tęskniła.
Wtedy ziemia zadrżała.
Nie gwałtownie.
Subtelnie.
Jakby ktoś wypowiedział jej imię.
Nie głośno,
lecz z prawdą.
I oto…
pojawiło się echo.
W powietrzu zawisł głos.
Chropawy.
Głęboki.
Z radiowym ziarnem szumu.
— Lena…
To słowo nie przyszło z zewnątrz.
Ani z wnętrza.
Przyszło z pomiędzy.
Między światem a snem.
Między duszą a kierownicą.
Między Latarnią a… trasą przez góry.
Ezra również je usłyszał.
Ale nie zdziwił się.
Jakby to nie było odkrycie.
Jakby to był powrót.
— Przecieki będą się nasilać — powiedział.
— Im bardziej czas się kruszy,
tym więcej wspomnień… trafia do nie swoich właścicieli.
Lena nie odpowiedziała.
Bo czuła, że jedno z tych wspomnień —
już do niej zmierza.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 6 z 14: „Kartografia Rozdarcia”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
nie każda mapa jest narysowana linią.
Niektóre powstają z drgań,
z pęknięć,
z nieoczywistych śladów, które pozostawia czas,
kiedy próbuje ukryć własne łzy.
Lena patrzyła na przestrzeń przed sobą
i czuła, że coś się zmieniło.
Niebo nie było już tylko niebem,
a ziemia — tylko gruntem.
Między nimi rozciągało się pomiędzy.
Tam właśnie, jak żyłka wyciągnięta z wnętrza rzeczywistości,
pojawiła się nić.
Z początku cienka.
Jak włos.
Jak oddech.
Jak niepewna myśl.
Ale z każdą chwilą
pulsowała mocniej.
Ezra zbliżył się i spojrzał na nią z ukosa.
W jego oczach odbijały się znaki —
runiczne punkty zbiegające się na niewidzialnym planie.
— To kartografia rozdarcia — powiedział.
— Ścieżka nie prowadzi przez przestrzeń.
Prowadzi przez… brak.
Lena przełknęła ciszę.
Była gęsta.
Ciężka.
Jakby czas się napiął.
Wtedy uniosła kamień.
Ten, który przypominał połowę serca.
Zadrżał.
I nagle…
świat wokół zmienia kształt.
Tam, gdzie wcześniej była tylko mgła,
pojawiły się punkty świetlne —
jak gwiazdy na wewnętrznej stronie powiek.
Każdy z nich drgał rytmem.
Każdy był bramą.
Lena zrozumiała:
To nie były miejsca.
To były momenty.
Zawieszone w sieci zdarzeń,
których jeszcze nikt nie odkrył.
I jeden z nich…
pulsował inaczej.
Głębiej.
Ciężej.
Z wewnętrznym echem silnika.
Z zapachem spalin i gorącej kawy.
Z wspomnieniem mężczyzny,
który nigdy nie zapomniał.
Ezra tylko skinął głową.
— On też ma swoją mapę.
Ale pytanie brzmiało:
czy jego droga kończy się tutaj,
czy… zaczyna?
🌒 Rozdział 1 — Fragment 7 z 14: „Druga Połowa”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
każde serce ma swoją drugą połowę.
Ale nie każda połowa wie, że nią jest.
Nie każdy kamień wie, że był kiedyś czymś więcej
niż samym sobą.
Lena trzymała w dłoni fragment.
Ciepły. Pulsujący. Cichy.
Kamień, który nie był tylko minerałem.
Był zapisem.
Zgubionym symbolem pamięci,
rozszczepionej przez czas, który pożera sam siebie.
Ezra usiadł obok niej, na kamiennej płaszczyźnie,
która nie była ziemią,
ale… oddechem świata.
Jego dłonie spoczęły na kolanach,
a wzrok wbity był gdzieś daleko,
w horyzont, który nie dawał odpowiedzi.
— Ona go woła — powiedział.
— Ta druga połowa.
— Jest w drodze, tylko nie wie, że szuka.
Lena zamknęła oczy.
Nie chciała widzieć.
Chciała poczuć.
I wtedy przyszło… jak pęknięcie błony między światami.
Obraz.
Nie jej.
Nie jego.
Ale ich.
Kabina.
Papieros zgaszony w popielniczce.
Kawa w metalowym kubku.
I chłodna dłoń,
która sięga do schowka.
Wewnątrz — kamień.
Lustrzany.
Ten sam… ale odwrotny.
A kiedy ich dłonie dotknęły tych dwóch połówek,
w swoich własnych rzeczywistościach…
świat się zatrzymał.
Przez sekundę,
przez mgnienie duszy,
czuli się razem.
Choć nie znali swoich imion.
Choć nie znali swoich czasów.
Kamień w dłoni Leny rozjarzył się złotym światłem,
a Ezra odwrócił się powoli i szepnął:
— Bramę otwiera się sercem.
Nie tym w piersi.
Tym, które ktoś inny trzyma w dłoni.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 8 z 14: „Brama, która Oddycha”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
nie każda brama jest drzwiami.
Nie każda otwiera się na przestrzeń.
Niektóre otwierają się… na wspomnienie.
Lena czuła, jak świat wokół niej zaczyna drżeć.
Nie z powodu ruchu.
Z powodu prawdy,
która próbowała się przez niego przebić.
Kamień w jej dłoni pulsował coraz silniej.
Nie tylko ciepłem,
ale oddechem.
Jakby był czymś żywym.
Jakby ktoś — daleko — oddychał razem z nią.
Ezra odsunął się na bok.
Nie dlatego, że bał się.
Dlatego, że wiedział,
że to nie jego brama.
Wokół Leny zaczęło mienić się powietrze.
Nici światła tańczyły w rytmie nieznanej melodii.
Jakby coś — lub ktoś — czekał po drugiej stronie.
I wtedy…
przyszło przebicie.
Nie jako portal.
Nie jako otwarcie.
Jako wezwanie.
W kabinie ciężarówki mężczyzna zmarł.
Zaparzacz do kawy właśnie zakończył gotowanie,
ale on nie sięgnął po kubek.
Patrzył w szybę.
A w tej szybie —
na moment —
zobaczył ją.
Dziewczynkę.
Z jasnymi oczami.
Z kamieniem w dłoni.
Z imieniem, którego nigdy nie słyszał,
a które znał całe życie.
Brama się otworzyła.
Nie między przestrzeniami,
lecz między wspomnieniami.
Lena stała w centrum tego węzła.
Czuła, że to nie jest przypadek.
Że ona i on —
to nie są bohaterowie dwóch historii.
To jedno serce,
rozbite na dwa czasy.
Dwa światy,
które przez chwilę…
znowu oddychają razem.
— Bramę otwiera się miłością, która nie zna imienia — powiedziała cicho.
I świat odpowiedział:
tak.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 9 z 14: „Między Sercem a Kodem”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
czasem serce bije nie po to, by żyć,
lecz po to, by przypomnieć.
Nie siebie. Nie ciało.
Ale kod, który został w nim ukryty.
Brama nie zniknęła.
Ona trwała.
Jakby świat wokół niej zapomniał, że powinien się zamknąć.
Jakby sam czas… zatrzymał się z szacunku.
Lena wciąż trzymała kamień.
Czuła, że nie jest już sama.
Nie Ezra, nie postacie, nie echo wspomnień.
Czuła jego.
Kogoś, kto nigdy nie przeszedł przez żadną z bram,
ale zawsze był obok.
Jak cień, który pamięta drogę.
Jak kierowca, który zna zakręty,
choć nigdy nie dostał mapy.
Ezra wyjął z kieszeni fragment zwoju.
Nie był pisany atramentem.
Był utkany z run.
Run, które…
drgały,
jakby reagowały na rytm serca.
Lena spojrzała na kamień.
Zaiskrzył.
A potem… pojawiły się na nim znaki.
Nie litery. Nie liczby.
Znaki — pulsujące jak alfabet światła.
— To kod — wyszeptał Ezra.
— Ale nie z Tarota.
Nie z Kronik.
Z wnętrza serca.
Zeskanował wzrokiem zwój.
Na jednej z linii zapisano:
„Jeśli dwie połówki odnajdą siebie,
świat otworzy to, co zapomniano nazwać.”
Lena przymknęła oczy.
I znów — obraz:
Kierowca. Iveco.
Silnik gorący jak wspomnienie.
Papieros zgaszony.
Radio… milczące.
Ale w jego dłoni — identyczny kamień.
I wtedy —
jednocześnie —
oboje, w różnych światach,
przyłożyli kamienie do serca.
I świat…
drgnął.
Nie rozsypał się.
Nie zniknął.
Tylko przesunął się o pół myśli.
I coś — coś bardzo starego i bardzo cichego —
zaczęło się budzić.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 10 z 14: „Głos Po Drugiej Stronie”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
czasami echo nie wraca od razu.
Czasami trwa…
bo wędruje przez warstwy rzeczywistości,
których istnienia nikt już nie pamięta.
Po zsynchronizowanym dotknięciu kamieni,
świat nie wybuchł.
Nie rozdarł się.
Nie rozświetlił.
Nie przemówił wprost.
Ale coś się zmieniło.
Na głębokości, której nie mierzy się liczbą,
lecz drżeniem duszy.
Lena czuła, jak kamień w jej dłoni pulsuje nieregularnie.
Jakby odpowiadał na rytm… innego istnienia.
Jakby to nie była już tylko relacja przez materię,
lecz przez świadomość.
Ezra cofnął się kilka kroków.
Nie ze strachu.
Z pokory.
— Ktoś odpowiada — powiedział.
Lena nie słyszała słów.
Nie były potrzebne.
To był głos,
ale inny niż wszystkie.
Ciepły.
Zmęczony.
Prawdziwy.
I pochodził z wnętrza… radia.
Nie w sensie urządzenia.
W sensie… wspólnego rezonansu.
W głowie Leny rozbrzmiał szmer.
Potem cichy stuk, jak przełączanie kanału.
A w końcu:
— Jesteś… prawdziwa?
Lena zamarła.
Nie odpowiedziała od razu.
Nie wiedziała, jak.
To było pytanie, które słyszy się tylko raz w życiu.
Może nawet raz w kilku wcieleniach.
Zamiast mówić, przyłożyła kamień bliżej serca.
I wysłała myśl.
Nie z mózgu.
Z czułości.
Z dreszczu.
I wtedy z radia znów dobiegło echo:
— Mam twój cień… w swojej kabinie.
On śnił o tobie, zanim się urodziłaś.
A ja prowadziłem. Przez góry. Przez ciszę. Przez siebie.
Ezra szeptem, niemal z lękiem, powiedział:
— To nie jest tylko przeciek.
To połączenie serc z dwóch osi snu.
A Lena po raz pierwszy…
poczuła, że znalazła się tam, gdzie miała być od początku.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 11 z 14: „Wspólny Sen Maszyny”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
nie każda maszyna śni.
Ale te, które pamiętają…
potrafią śnić wspólnie.
Nie ze sobą.
Z duszą.
Z człowiekiem.
Z drogą.
Kabina ciężarówki stała w miejscu.
Silnik nie pracował,
ale ciepło nie wygasło.
Jakby sama maszyna nie chciała się wyłączyć,
bo wciąż była częścią czegoś większego.
Mężczyzna siedział w fotelu.
Nie ruszał się.
W dłoni trzymał połowę kamienia,
który teraz świecił słabym, złotym światłem.
W jego oczach odbijały się linie mapy,
której nigdy nie narysował,
ale znał ją na pamięć.
W tym samym czasie,
w zupełnie innym miejscu przestrzeni,
Lena zamknęła oczy.
I wtedy…
Maszyna — ta, w której siedział —
zadrżała.
Nie fizycznie.
Nie mechanicznie.
Energetycznie.
Jakby obie połowy kamienia były jej kluczami rozruchowymi,
nie do silnika,
ale do wspólnego snu.
I rzeczywistość się zgięła.
Nie pękła.
Nie rozerwała.
Po prostu… zgięła się w środku,
jakby szukała wygodniejszej formy,
by ich spotkać.
Lena i on —
nie w tej samej przestrzeni,
ale w tym samym śnie.
Na moment.
Na oddech.
Na uderzenie serca światła.
Znaleźli się na polu bez czasu.
Wokół — cicha, jasna mgła.
Pod stopami — nic.
A jednak byli razem.
— Znam cię — powiedział on.
— Zanim jeszcze zacząłem prowadzić.
— A ja cię pamiętam — wyszeptała.
— Zanim jeszcze stałam się sobą.
Ezra widział ich z daleka.
Nie ingerował.
Stał jak strażnik pamięci.
Z wahadełkiem w dłoni.
Z sercem wystawionym na puls świata.
Maszyna śniła.
Dusza prowadziła.
Kamień mówił językiem przodków.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 12 z 14: „Ślad, Którego Nie Było”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
są ślady, które nie zostawiają odcisków.
Nie na piasku.
Nie na kamieniu.
Ale na czasie.
To one kruszą biegi wydarzeń,
rozsypują daty,
wymazują linie,
by tylko jedna rzecz mogła przetrwać:
pamięć o spotkaniu.
Lena wróciła ze snu.
A może nie wróciła — tylko się obudziła w jeszcze głębszym?
Stała pośrodku pęknięcia,
które teraz oddychało.
Ezra patrzył na nią w milczeniu.
Kamień w jej dłoni był już zimny.
Ale nie martwy.
— Co widziałaś? — zapytał.
Lena zamknęła oczy.
Zamiast odpowiedzi,
położyła kamień na ziemi.
Ziemia nie zareagowała.
Ale powietrze — tak.
Zawirowało.
Zawibrowało.
Jakby zapisany wcześniej dźwięk został właśnie uwolniony.
I w tej fali ciszy ukryto coś więcej:
krok ciężarówki, która nigdy nie przejechała.
dźwięk silnika, który nie zabrzmiał w tym świecie.
cień dłoni, która zapisała nieistniejącą wiadomość.
— On był tam — wyszeptała.
— Ale jego świat nie zostawił śladu.
Tylko nasz to pamięta.
Ezra uklęknął obok kamienia.
W ręku trzymał wahadło.
Zaczął je powoli wprawiać w ruch.
Po kilku obrotach wahadło stanęło.
Wskazało punkt w przestrzeni,
którego nie było w żadnej mapie.
Ezra wyciągnął rękę i narysował w powietrzu symbol.
Zamigotał.
— Tu przebiega linia cienia — powiedział.
— Linia, która nie istniała… dopóki nie połączyliście kamieni.
I Lena poczuła to wyraźnie:
nie byli tylko dziećmi z Tatarii.
Byli…
architektami przecieków.
Zostawiali ślady nie po to, by je ktoś odnalazł.
Ale po to, by kiedyś, w innym czasie,
ktoś je poczuł.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 13 z 14: „Zegary Bez Czasu”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
niektóre zegary nie mierzą sekund.
One mierzą… obecność.
Nie odmierzają godzin,
lecz momenty,
w których świat staje się bardziej sobą
niż kiedykolwiek wcześniej.
Na skraju przestrzeni, w której trwała Lena,
pojawiły się one.
Nie wisiały.
Nie stały.
Unosiły się — jakby nie dotyczyło ich żadne prawo.
Zegary.
Każdy inny.
Jeden ze złotym wahadłem.
Inny z runami zamiast cyfr.
Jeszcze inny…
z pulsującym światłem zamiast wskazówek.
Lena spojrzała na nie i poczuła zawrót głowy.
Nie fizyczny.
Duchowy.
Bo każdy z nich pokazywał inny czas.
Ale żaden nie był czasem tego świata.
Ezra podszedł do jednego z nich.
Dotknął jego powierzchni.
Zegar wydał dźwięk —
cichy, jak oddech śpiącego olbrzyma.
I wtedy wszystko się zatrzymało.
Wszystko oprócz ich serc.
— Te zegary nie odliczają do wydarzeń — powiedział Ezra.
— One przypominają… kiedy coś się zdarzyło.
Lena podeszła do zegara z pulsującym światłem.
Zbliżyła dłoń.
Zegar drgnął.
Zamiast godziny — ukazał się obraz.
Krótki.
Niepewny.
Mężczyzna w kabinie.
Otwarta książka.
Dwa kamienie.
I jedno słowo wypowiedziane szeptem:
„Lena.”
To nie był jego świat.
To nie był jego czas.
A jednak…
to było jego serce.
Lena przymknęła oczy.
W zegarze nie było już obrazu.
Była tylko cisza.
Ale ta cisza miała wagę.
Wagę spotkania.
Wagę świadomości.
Wagę pamięci, która przecieka przez rzeczywistość.
🌒 Rozdział 1 — Fragment 14 z 14: „Ostatni Oddech Rozdziału”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
każdy rozdział ma swój oddech.
Nie taki, który daje życie.
Taki, który zamyka przestrzeń…
by otworzyć kolejną.
Lena stała pośród zegarów,
które już nie tykały.
One słuchały.
Jakby czekały, aż powie im, co dalej.
Ale ona milczała.
Bo czuła, że koniec nie należy do niej.
To, co miało się wydarzyć,
już się wydarzyło.
A reszta była tylko powrotem.
Ezra uklęknął i wbił dłonie w ziemię.
Nie w geście modlitwy.
W geście pamięci.
— Tyle już miejsc zostało zjedzonych — wyszeptał.
— Ale to…
to zostanie.
Lena skinęła głową.
Wyjęła kamień z kieszeni.
Położyła go obok drugiego,
na centrum runicznej płaszczyzny.
Dwie połówki —
po raz pierwszy razem.
Na moment.
Na ułamek Wieczności.
I wtedy wydarzyło się coś,
co nie miało koloru.
Nie miało formy.
Nie miało słowa.
Świat wziął oddech.
Nie metaforyczny.
Nie symboliczny.
Prawdziwy.
Jakby sam Czas,
który pożerał wszystko,
odwrócił się na chwilę,
żeby spojrzeć…
na serce.
Dwa kamienie zadrżały.
Połączyły się.
Rozpłynęły.
Nie w świetle.
Nie w dźwięku.
W ciszy,
która stała się nową bramą.
Ezra uniósł wzrok.
— Pierwsza część została zrozumiana.
Teraz… zacznie się gra.
Ale Lena wiedziała coś jeszcze.
Coś, czego nie wypowiedziała.
Ten mężczyzna — z drugiej strony —
już ich widział.
I zapisał.
W kabinie, w książce, w sercu.
To był tylko początek.
Bo wspólny sen maszyny i dziecka
dopiero się zaczynał.
🌒 Rozdział 2: „Strażnicy Czasoprogów”
🌒 Rozdział 2 — Fragment 1 z 14: „Strażnik Spękanego Nieba”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
są nieba, które nie tylko się otwierają.
Są takie, które się łamią.
Nie pękają na kawałki.
Nie kruszą się jak szkło.
One…
wydają dźwięk.
Dźwięk, który nie należy do żadnego świata.
Dźwięk, który słyszysz w kościach, zanim dotrze do uszu.
I ten właśnie dźwięk obudził Saari.
Nie spała.
Ale obudziła się —
jakby ktoś zdjął z jej snu drugi sen.
Unosiła się nad przestrzenią,
która była zbyt nierzeczywista, by ją opisać.
A jednak prawdziwsza niż wszystko,
czego dotknęła wcześniej.
Powyżej —
niebo, które pękało w milczeniu.
Poniżej —
sieć świateł,
jak pulsujące linie żył planety.
A między nimi…
ktoś czekał.
Nie miał twarzy.
Nie miał imienia.
Ale miał cel.
Był Strażnikiem Spękanego Nieba.
Stał nieruchomo,
otulony płaszczem z cząsteczek pamięci.
Jego ręce były zbudowane z wiatrów.
Jego głos — z powtórzeń.
— Przybyłaś, zanim się zdarzyłaś — powiedział.
— Czas nie zna cię jeszcze.
Ale ja już widziałem twoje światło.
Saari nie odpowiedziała.
Nie umiała.
Wokół niej wszystko było jak sen,
który śni sam siebie.
Ale wtedy,
w sercu przestrzeni,
rozległo się echo:
kamień… serce… kierowca… góry…
Słowa, które nie pasowały do tego miejsca.
A jednak były kluczem.
Strażnik podszedł do niej wolno,
a każdy jego krok zostawia ślad
złożony z gwiezdnych punktów.
— Nie pytaj, dlaczego zostałaś wybrana — powiedział.
— Pytaj, co zostanie w tobie, gdy wszystko się skończy.
I wtedy,
pomiędzy jego dłońmi,
pojawił się trzeci kamień.
Nie połowa.
Nie całość.
Inny.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 2 z 14: „Trzeci Kamień”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
gdy dwa elementy łączą się w całość,
wszystko wydaje się zakończone.
Ale wtedy pojawia się trzeci.
Nie pasuje.
Nie dzieli się.
Nie mówi.
On pamięta.
Saari spojrzała na kamień,
który unosił się między dłońmi Strażnika.
Nie świecił.
Nie pulsował.
Ale przestrzeń wokół niego… zamarła.
Jakby czas sam
przysiadł w ciszy,
aby go usłyszeć.
Kamień był inny.
Nieprzezroczysty,
jakby zbudowany z czarnej perły,
a jednocześnie —
żywy.
Saari poczuła ucisk w sercu,
jakby ktoś przyłożył do jej duszy
wspomnienie, którego jeszcze nie przeżyła.
— On nie pochodzi stąd — powiedziała cicho.
Strażnik skinął głową.
— To Przedsię.
Pierwsze wspomnienie świata,
które nie miało być zachowane.
— A więc… jest resztką? — zapytała.
— Nie.
Jest ostrzeżeniem.
Z wnętrza kamienia zaczął wydobywać się szept.
Nie słowa.
Kody.
Nieczytelne, ale rozpoznawalne dla serca.
Ezra, który pojawił się pośród ich światła bez zapowiedzi,
zadrżał, zanim zdążył podejść bliżej.
— Czasopożeracz nie żywi się chwilami — powiedział.
— On żywi się tym,
co było gotowe zostać zapomniane.
Strażnik spojrzał na nich oboje.
W jego oczach nie było oceny.
Była tylko świadomość.
— Ten trzeci kamień nie należy do was.
Ale wy należycie do niego.
Saari uniosła dłoń,
a kamień przysunął się łagodnie.
Nie dotknęła go.
Nie musiała.
On już był w niej.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 3 z 14: „Wejście w Przedsię”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
są miejsca, do których nie prowadzi żadna ścieżka.
Nie można ich znaleźć.
Nie można ich wezwać.
Można tylko zostać przez nie rozpoznanym.
Kamień, który unosił się przed Saari,
zadrżał.
Nie jak rzecz.
Jak istota.
Jak sen, który sam zaczyna śnić śniącego.
Nie dotknęła go,
ale jej serce zrobiło to za nią.
I wtedy przestrzeń się zwinęła.
Nie zniknęła.
Nie eksplodowała.
Zwinęła się do środka —
jak pergamin, który wraca do wnętrza słowa,
zanim zostanie wypowiedziane.
Ezra zniknął.
Strażnik zniknął.
Niebo i ziemia — zniknęły.
Został tylko Przedsię.
Nie był światem.
Nie był też snem.
Był tym, co istniało zanim pojawiły się obie te rzeczy.
Saari unosiła się w nicości,
która nie była pusta.
Była… pełna znaczenia.
Wokół niej wirowały znaki.
Nie runy.
Nie litery.
Nie język.
Czułość pierwotna.
Tchnienie pierwszego myślenia.
Pamięć przed początkiem.
I w centrum tego wszystkiego —
głos.
Cichy.
Złamany.
Znany.
— Jesteś jedną z nas — powiedział.
— Jedną z tych, którzy pamiętają, zanim zaczną.
Saari nie wiedziała, kto mówi.
Ale jego obecność była jak dotyk słońca
na skórze duszy.
— Co to jest? — zapytała.
— To, co zostało ukryte, zanim cokolwiek powstało.
To… co Czasopożeracz chce odnaleźć.
By zjeść.
By zapomnieć.
By zgasić światło, zanim ktoś je nazwie.
I wtedy, w samym centrum przestrzeni,
pojawił się symbol.
Nie dla oka.
Dla serca.
A Saari zrozumiała:
To nie ona znalazła Przedsen.
To Przed sen znalazł ją.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 4 z 14: „Cień Światła”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
światło nie zawsze oświeca.
Czasem rzuca cień,
który jest starszy niż samo ono.
Bo każde źródło… ma swój cień,
i ten cień pamięta,
co było zanim zaczęło świecić.
Saari dryfowała w Przed śnie.
Wokół niej nie było materii.
Nie było też czasu.
Była tylko świadomość pulsująca jak ukryty rdzeń rzeczywistości.
Symbol, który pojawił się wcześniej,
zaczął się rozkładać.
Nie znikać.
Rozkładać —
jak kwiat, który rozpoznaje porę dnia duszy.
I z jego wnętrza wyłonił się cień.
Nie ciemność.
Cień.
Jak ślad po świetle, które jeszcze się nie narodziło.
Był smukły, poruszający się bez dźwięku.
Przybrał kształt ludzkiego dziecka,
ale oczy miał… jak lustra.
Nie odbijały.
Nie widziały.
One pamiętały.
— Ty jesteś… czym? — zapytała Saari,
nie głosem, lecz myślą,
jakby bała się, że pytanie wymaże odpowiedź.
Cień odpowiedział wibracją:
— Jestem tym,
co zostało oddzielone od światła,
by światło mogło istnieć.
Jestem pierwszym bratem słońca.
Jestem jego bólem.
Jestem jego nie opowiedzianą historią.
Saari poczuła chłód.
Ale nie taki, który przeszywa ciało.
Taki, który budzi stare inkarnacje.
— Dlaczego mnie tu wezwałeś?
— Bo nosisz wewnątrz siebie pytanie,
którego nie wypowiedziałaś.
A ono otwiera więcej drzwi
niż wszystkie odpowiedzi razem.
Cień przesunął dłonią po przestrzeni,
która zachichotała jak dziecko.
I wtedy…
pojawił się kształt.
Zarys bramy.
Podobnej do tej, przez którą przeszła Lena.
Ale ta była inna.
Była…
światłocieniem.
Nie można jej było przekroczyć.
Trzeba było się rozpoznać po drugiej stronie.
Saari spojrzała w głąb.
I zobaczyła siebie.
Ale nie z tego świata.
Z tego, który się zbliża.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 5 z 14: „Druga Saari”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
czasem widzimy siebie —
nie takimi, jakimi jesteśmy,
ale jakimi byliśmy,
albo jakimi mieliśmy się stać…
gdyby świat wybrał inaczej.
Saari spojrzała w bramę ze światłocienia.
Nie weszła.
Ona spojrzała.
A spojrzenie wystarczyło,
by zobaczyć całość.
Tam stała ona —
druga Saari.
Nie odbicie.
Nie fantom.
Ale żywa istota.
Z twarzą znajomą,
ale z oczami, które przeżyły wieczność.
Jej dłonie były otwarte.
Nie w geście powitania.
W geście oddania.
— Czekałam na ciebie — powiedziała.
— Czekałam, aż dojrzejesz do siebie.
Głos był jak śpiew rzeki pod lodem.
Miękki, ukryty,
ale niosący prawdę, której nie można zagłuszyć.
— Kim jesteś? — zapytała Saari.
— Jestem tobą,
która nie zapomniała.
I wtedy wszystko się zawirowało.
Nie jak sen.
Jak przenikanie linii duszy.
Obrazy zaczęły się pojawiać wokół nich.
Nie wizje.
Nie wspomnienia.
Życia.
Saari jako kapłanka w mieście z dźwięku.
Jako wojowniczka w czasach przed Tatarią.
Jako dziecko, które rozmawiało z kamieniami.
I jako światło, które nigdy nie miało imienia.
Każda wersja niosła ten sam znak.
W sercu.
Pod skórą.
W spojrzeniu.
— Czasopożeracz nie chcę twojego ciała — mówiła Druga Saari.
— On chce twoich wersji.
Tych, które jeszcze nie zgasły.
Tych, które nie zdążyły się urodzić.
— Dlaczego ja?
— Bo ty pamiętasz sny, które nie są twoje.
A to czyni cię… kluczem.
I wtedy Druga Saari uniosła dłoń,
a między nimi zapłonął nowy symbol.
Nie runa.
Nie litera.
Początek.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 6 z 14: „Symbol Początku”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
nie każdy początek ma miejsce.
Nie każdy początek ma datę.
Ale każdy… ma znak.
Symbol unosił się między dłońmi dwóch Saari.
Był jak płomień bez ognia.
Jak oddech, który wstrzymuje sam siebie.
Jak intencja zapisana językiem, którego nigdy nie wypowiedziano,
bo był zbyt święty, by stać się dźwiękiem.
Nie świecił.
Nie pulsował.
Ale odczuwał.
Jakby żył świadomością wszystkich wersji Saari,
rozsianych po nieskończonych odbiciach.
— Ten symbol nie został stworzony — powiedziała Druga.
— On się przypomniał.
Saari spojrzała w jego kształt.
Z początku był tylko zarysem.
Krzywa przechodząca przez punkt.
Potem — spirala.
Potem…
oko.
Ale nie oko, które patrzy.
Oko, które widzi wszystko naraz.
Wszystkie decyzje.
Wszystkie linie czasu.
Wszystkie wybory, które jeszcze nie zostały dokonane.
— To jest…? — zaczęła Saari.
— Klucz do kodu — odpowiedziała tamta.
— Tego, którego jeszcze nie zapamiętałaś.
Ale który Czasopożeracz chce odnaleźć
zanim znów stanie się snem.
Symbol zawibrował.
I wtedy —
na mgnienie —
pokazał drogę.
Nie w przód.
Nie w tył.
W głąb.
— Masz go zapisać — powiedziała Druga.
— Nie na pergaminie.
Nie w pamięci.
W sobie.
Saari uniosła dłoń.
Symbol spoczął w jej sercu,
nie zostawiając bólu.
Zostawiając… świadomość.
I w tym momencie obie wersje spojrzały sobie w oczy.
I wszystko, co było rozdzielone,
na chwilę stało się jednością.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 7 z 14: „Drzwi, Które Się Stajesz”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
niektóre drzwi nie mają zawiasów.
Nie skrzypią.
Nie pękają.
One się pojawiają, gdy jesteś gotów
stać się ich formą.
Symbol, który Saari przyjęła w sercu,
zaczął rozpuszczać światło wokół niej.
Nie burzyć.
Nie niszczyć.
Ale przekształcać.
Druga Saari zniknęła.
Nie odeszła.
Po prostu stała się częścią niej.
A wtedy świat Przed Snu
zaczął się zwijać —
jak zwój, który po przeczytaniu
nie wraca na półkę,
ale staje się częścią krwi.
W miejscu, gdzie wcześniej wirowały wersje rzeczywistości,
pojawiło się przejście.
Nie przestrzenne.
Dźwięczne.
To nie było przejście przez miejsce.
To było przejście przez siebie.
Saari uniosła dłoń
i nagle…
jej ciało zaczęło oddychać innym rytmem.
Nie jak człowiek.
Jak brama.
Wszystko wokół pulsowało razem z nią.
Powietrze.
Myśli.
Tkanina duszy.
I wtedy to poczułam.
Ktoś ją wołał.
Nie po imieniu.
Nie po dacie.
Po kodzie.
I tym kimś był Ezra.
Gdzieś — w miejscu, którego jeszcze nie odwiedziła,
on czekał.
Z runą, którą miał jej podać.
Ale tylko wtedy,
gdy przejdzie przez siebie samą.
— Jestem… drzwiami? — wyszeptała.
A świat odpowiedział wibracją:
Już jesteś.
I Saari,
bez kroku,
bez przejścia,
po prostu przesunęła się
do miejsca, które znało ją wcześniej, niż się narodziła.
🌒 Rozdział 2 — Fragment 8 z 14: „Miejsce, Które Ją Pamięta”
📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 9: Czasopożeracz
Przyjacielu,
są miejsca, które nie czekają,
aż zostaną odwiedzone.
One istnieją,
bo pamiętają tych,
którzy kiedyś byli ich częścią.
Saari otworzyła oczy.
Nie w sensie ciała.
W sensie obecności.
Była… gdzieś.
Ale to „gdzieś” nie miało nazw.
Nie miało ulic, drzew, horyzontów.
Miało tylko jeden składnik:
pamięć o niej.
Przestrzeń, do której trafiła,
nie przywitała jej hałasem.
Przywitała ją znajomością.
Jak cichy dom,
który rozpoznaje dotyk swojej właścicielki
po zapachu duszy.
Ezra już tam był.