E-book
15.75
drukowana A5
24.84
To tylko gra, dzieweczko

Bezpłatny fragment - To tylko gra, dzieweczko


Objętość:
36 str.
ISBN:
978-83-8384-300-1
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 24.84

Obrazy słowem malowane — wstęp

„To tylko gra, dzieweczko”, czyli najnowsza książka Alexa Sławińskiego zaskakuje już na wstępie. Sam tytuł sugeruje nam, że będzie to podróż w zakamarki tego, co było, co jest i co — być może — będzie. To droga, na którą, w formie literackiej, decydują się nieliczni. Ci najodważniejsi i przede wszystkim ci, którzy chcą i wiedzą, co przekazać i mają ku temu narzędzia. A tych autorowi niniejszej publikacji nie brakuje. Sposób, w jaki ukazuje „obrazy słowem malowane”, świadczy o literackim doświadczeniu i niezwykłej dbałości o celowość kolejno stawianych stwierdzeń, odniesień i sugestii.

Autor jest pragmatyczny w formie swojego przekazu. Wie, że niniejsza publikacja jest kolejną próbą „pogodzenia się ze światem”, jak pisał Edward Stachura.

„Pcham przed sobą ciężki wózek wspomnień.

A na plecach taszczę worek marzeń.

W butach chlupocze codzienność…”

Takie odniesienia świadczą tylko o wyjątkowości autora wiersza „Ulotny luty”. Nie sili się na górnolotne stwierdzenia, nie mami jaskrawością, jest szczery i prawdziwy. A umówmy się, że to w sposobie pisania powinno cenić się najbardziej.

U Alexa Sławińskiego cnotą jest bezpośredni sposób przekazu.

„Co jakiś czas przeżywamy spazmy

A po nich — gorączkę odbudowy.

(…)

Historie tworzy ciągły krzyk bólu.”

Jednocześnie poeta, mieszkający na co dzień w Wielkiej Brytanii, posiada cały wachlarz odniesień, co do budującego go TU — I — TERAZ. „Wędruję przez miasto Bloomsday”, „Małe miasteczko. Sielankowość”, „Wiejski wiadukt. Od lat nic tędy nie jeździ”, czy choćby wspomnienie o „zatęchłym Londynie” i Marble Arch. Zamykamy oczy i jesteśmy już w świecie autora tej publikacji. Publikacji niezwykłej, pachnącej „jesiennymi ugorami”, „chodnikowymi lipami” i zapachem róż, podczas gdy „koty miały biegać w ogrodzie”.

„To tylko gra, dzieweczko” ukazuje historie bardzo osobiste, bardzo rzeczywiste i — co najistotniejsze — bardzo szczere. A co w twórczości największych polskiej literatury cenimy najbardziej? To, aby każdy z nas — czytelników — mógł odnaleźć cząstkę własnego jestestwa właśnie w słowie pisanym, jak u Sławińskiego. Bez zbędnego wybielania lub też koloryzowania.

„Już prawie nie pamiętam wczoraj

Naiwnego

Głupiutkiego

I wiem, że jutra też nie będzie

Bo ran nie zagoisz”.

I nie ma w tym ani krzty przesady, ani chęci przypodobania się odbiorcy. To fakty, które okiełznamy zapoznając się z niniejszą publikacją.

„Tuż przed snem wyniosę na balkon

Lunetę, żeby powróżyć z gwiazd.”

Wejdźmy więc wspólnie z Alexem Sławińskim, z tytułem „To tylko gra, dzieweczko”, do świata poety i odnajdźmy siebie w jego wierszach — zasługujących na pamięć.

Dariusz Adam Zeller

TRAPERY (POD WIADUKTEM)

Zimny deszcz chłoszcze zmęczoną ziemię.

Grząskość połyka ubłocony but.

Starodawny wiadukt kolejowy

Jest jedynym schronieniem w parszywym

Pustkowiu. Wchodzimy. Strząsasz z włosów

Milion kropel. Wytrzepujesz błoto.

Wyciągam ostatnią flaszkę. Pijesz

Ignorując smród ścian, zwały śmieci.


To chyba najdłuższy dzień przedwiośnia.

Wyciągasz aparat. Strzelasz zdjęcie.

Film już prawie pełen. Ptaki, krzaki,

Sarny, lisy… Nawet jakiś głupi

Zając. „Wystarczy” — mówię. Zabieram

Flaszkę, chowam aparat do torby.

Wsłuchujemy się w deszcz. Oglądamy

Gasnący dzień. Do domu daleko.


Znów tu wrócimy. Jutro, za tydzień…

Jak dziesiątki razy wcześniej, od lat.

Przemierzymy sto mil w pocie, brudzie.

Zanim wykończeni trafimy do…


Nie wiem jak nazwać miasto. To nie dom.

Odhumanizująca maszyna.

A jednak — ciepła, jasna, karmiąca…

Rozwijam śpiwór. Ściągamy buty.

15.02.2022

CHŁOPAK WRÓCIŁ DO MIASTA

Wędruję przez miasto w Bloomsday.

Idę przywitać się z ciemnym

Pomnikiem Phila. Powiedzieć:

„Brakuje nam ciebie. Głosu,

Basu, przydymionych oczu…

I brak mi Garego. Znasz go.

Bo razem podlewaliście

Koniczynki czarnym piwem”.


Idę przez miasto z Patrykiem

W deszczowej połowie marca

Gubię się w śmierdzącym Northside.

Jakże dawno tu nie byłem…

Piję szkocką. Prosto z flaszki.

Ludzie bardzo dziwnie patrzą.

Więc wtykami butelkę w kieszeń.

Piszę wiersz. Od razu lepiej.


Wczoraj przeszedłem na drugą

Stronę. Pod skrzydła najeźdźców.

Szedłem ścieżkami Garego,

Mając w sobie blues dla ciebie.


Jutro będę słuchał innej

Muzyki. Bo jej tu sporo.

Skradnę gar leprekaunowi,

Złoto zamienię w Emerald.

15.03.2022

CHRZĄSZCZE W GĄSZCZU

Bóg jest miłością. Miłość jest bogiem,

Sprzedawanym wam za każdym rogiem.

Krotoszyński wieczór na niebezpiecznym skwerze.

Kilka flaszek jabola na królewskiej ławce.

Dwór szemrze, hałasuje, znika w ciemnych krzakach.

Mrok gęstnieje. Kusi alkową sterty liści

Biorę wino. I ciebie (jeszcze nie za żonę).

Obiecuję ci bliską, podbrzuszową przyszłość.

Znikamy po angielsku. Nie zatęsknią po nas.


Jutro, wśród odrapanych murów

Udamy, że się nie widzimy,

Wędrując do domu z rodziną,

Z siatkami pełnymi zdobyczy.

Mężowie, żony, psy dzieciaki…

Zacni obywatele miasta.

Lecz dziś, w gorączce letniej nocy

Nurzam się w gumowym przemyśle.


Obciągasz suknię. Dopinam spodnie.

„Do następnego…” — szepczesz. Całujesz.

Już za moment stadko bon vivantów

Przyjmie nas, napoi, mrugnie okiem…

03.11.2021

DALEJ

Kobieta na pastwisku zbiera końskie łajno.

Łopatą. Do taczki. Zrobi nawóz? Wywali?

Co mnie to obchodzi? Oglądam wypięty zad.


Koła roweru cicho szumią na asfalcie,

Łańcuch skrzypi, błotnik klekocze niczym bocian.

Słońce świeci z ukosa — leniwy letni dzień.


Przystaję na moment. Wyjmuję termos z winem,

Odwijam kanapki z ogórkiem, sprawdzam mapę.

Załatwiam sprawy pod dębem i ruszam dalej.


Kolejna wieś. Mnogość zapachów. I spożywczak.

Fotografuję płoty, stodoły, chlewiki…

Mijam ostatnią kurę i skręcam w ciemny las.


Dzisiaj znowu nie będę nocował

Z tobą pod tym samym dachem. Nie chcę.

Już nie potrafię. Spokój namiotu

Koi ból. Jazda suszy łzy. Płomień

Ogniska daje ciepło, którego

TAM nie było. Rzucam ziemniaki w żar,

Z kieszeni wyciągam harmonijkę.

Nuta… Cisza… Drzewa zrozumieją.

26.01.2022

WIOCHA

Przestrzeń jesiennych ugorów

Dymy ognisk spalających

Grochowiny. Niskie chmury.

Wiatr pełen jest zapachu róż.

I jabłek nagrzanych słońcem.

Jesteśmy bukolicznymi

Partyzantami. Wiedzionymi

Mdłym zapachem krowich placków.


Tartan farmerskiej koszuli

Kontrastuje z zielenią łąk,

Brązem pól i żółcią ściernisk,

Czernią kundli biegających

Samopas, jak to na wiochach.


Siedzimy na szczycie wozu

Załadowanego sianem.

Jest wysoko. I pachnąco.

Mętna księżycówka grzeje.

Już nie boisz się, że spadniesz.


Traktor pana Mirka trochę

Smrodzi. Lecz nie dbamy o to.

Oglądamy okolice.

Zaglądamy na podwórka,

Na których grzebie gadzina.


Rury sędziwej dmuchawy

Sięgają piętra stodoły.

Zimą znowu będę wchodził

Po drabinie, tam na górę,

By — jak dawniej — przy latarce

Czytać bajki pchlistym kotom,

Gdy ty, w zatęchłym Londynie,

Z pięterka double-deckera

Oglądać będziesz Marble Arch.

08.10.2021

DREPCZĄC W KÓŁKO

Zgubiłem się w labiryncie.

Ciemno tu. I trochę głodno.

I niebezpiecznie. Bez wyjścia.

Ale ciepło. Na swój sposób

Przytulnie. Niczym w macicy.

Nie jestem pewien, czy chcę wyjść

Z mrocznego domu niewoli.

Bo może jednak nakarmią?

Podsuną nocnik, materac?


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 24.84