„Szukam świata
W którym jedna jaskółka
Czyni wiosnę
Gdzie szewc
Chodzi w butach
Gdzie jak cię widzą
To dzień dobry
Szukam świata
W którym
Człowiek człowiekowi
Człowiekiem”
-Jarosław Borszewicz-
Rozdział I
Podobno żyjemy po to, by być wspomnieniami innych ludzi. Naprawdę chciałbym w to wierzyć. Myślę, że ludzie woleliby raczej o mnie zapomnieć. Nie jestem w końcu nikim ważnym. Przeważnie bywam powodem do wstydu. Dla mnie samego i dla innych też.
Odkąd pamiętam, zawsze lubiłem bawić się plastikowymi żołnierzykami. Mam ich naprawdę całe mnóstwo. Oprócz wojskowych postaci są wśród nich również te przedstawiające Indian i Kowbojów, a nawet zwierzęta. Jeden z Indianów siedzi na brązowym koniu, z którego można go łatwo zdejmować. Wygląda wtedy komicznie z wygiętymi w pałąk nogami.
Nieraz obrywało mi się od mamy, kiedy zapominałem zebrać moich zabawek do kartonu, który służył dla nich za domek. Tylko że ja wcale nie lubię, gdy muszą tam spać. Wolę, kiedy mogę przez cały czas podziwiać ich wygięte w przecudne pozy kolorowe postacie.
Pewnego razu jeden wujek obudził mnie w nocy swoim krzykiem, kiedy to wdepnął bosą nogą w rozstawioną przeze mnie armię żołnierzy. Mama też na mnie krzyczała, a wujek zbił ją wtedy za te żołnierzyki, choć to przecież nie była jej wina. Od tamtej pory nie zostawiam już zabawek na dywanie, żeby popatrzeć na nie przed snem. Nie chcę być przecież niedobrym synkiem.
Pamiętam, jak mama zrobiła mi moje ulubione śniadanie, czyli bułki z masłem, a do tego kakao. Jak ja to lubię… No i chciałbym częściej tak jadać! Szkoda, że nie możemy jeść tych pyszności codziennie. Mama mówi, że zaraz by mi zbrzydło, ale ja zawsze, zanim pójdę spać, to się modlę, żeby rano było moje ulubione śniadanie. Czasem to nawet skutkuje, a czasem nie bardzo.
Mama, gdy jest chora i w nocy krzyczy przez wujka, to wiem, że rano nie będzie mogła przygotować mi nic do jedzenia. Musi wtedy bardzo długo spać, nawet kiedy jest widno, a mnie z głodu boli brzuszek.
Nie lubię, kiedy ten wujek przychodzi. On strasznie śmierdzi i mama zawsze potem też brzydko pachnie. Jednak ją lubię przytulać i tak. A wujek mnie bije.
Zaraz po śniadaniu poszliśmy z mamą na spacer. Potem staliśmy w długiej kolejce, gdzie dają ludziom pieniążki. Razem z nami stało tam dużo różnych osób i nawet spotkaliśmy znajomych mojej mamy. Była tam pani Mirka, która ma psa Dextera i pan Mariusz, który dał mi kiedyś nowiuśką piłkę do kopania. Nie wiem, gdzie jest teraz ta piłka, ale tak myślę, że chciałbym, żeby to pan Mariusz przychodził do nas zamiast tego okropnego wujka. On nie pozwala mi się bawić. I zawsze jest na mnie zły.
Mama dostała wtedy dużo pieniążków i kiedy wracaliśmy do domu, zaszliśmy w takie miejsce, gdzie sprzedają lody z automatu. Szkoda, że Dawid nie widział, jak mama kupiła mi dużą porcję z polewą czekoladową! Dawid to jest mój kolega z podwórka. Kiedyś jego tata kupił mu takie same lody, a on dał mi je spróbować językiem. Klawo by było teraz również go poczęstować.
Ze wszystkich rzeczy na świecie, to chciałbym mieć swojego tatę. Mama mówi, że mój tata był wstrętnym gnojkiem. Wiem, że to brzydkie słowo, mimo tego i tak marzę o tym, żeby tata był razem z nami. Ja bym tak na niego nie mówił i wcale nie musiałby mi kupować lodów z polewą czekoladową, żebym go pokochał.
Po powrocie do domu mama pozwoliła mi posiedzieć przed domem i dokończyć mojego loda. Koło naszej kamienicy jest taka mała piaskownica, gdzie lubię sobie czasem przycupnąć. Dużo razy widziałem, jak Cygany przychodzą tam w ciągu dnia i robią świetne występy, jak artyści w cyrku. Dziś też przyszli. Niedawno byłem w cyrku i tam byli tacy panowie, którzy skakali tak samo, jak nasze Cygany z piaskownicy. Jak będę duży, na pewno zostanę Cyganem i też nauczę się tak brykać. „Ciekawe, co trzeba zrobić, żeby zostać Cyganem?”.
Na obiad była przepyszna zupka chińska o smaku kurczaka, a do tego frytki posypane solą. Mama włączyła muzykę i tańczyła ze mną przy ślicznej piosence. To będzie moja ulubiona piosenka od teraz. Znam ją już nawet na pamięć. Kocham moją mamę i lubię patrzeć, kiedy jest uśmiechnięta. Ona zawsze się śmieje, gdy tańczy i jest wtedy podobna do jednej pani z telewizji. Ale moja mama jest oczywiście piękniejsza. Nie zamieniłbym jej na żadną inną na świecie.
Wieczorem oglądaliśmy telewizję. Leciał pewien program o dzieciach, które same potrafią gotować. Jedna dziewczynka nawet się popłakała i potem było mi jej żal.
— Zobacz, jakie zdolne dzieci — zaczęła mama, gdy wlepialiśmy nasz wzrok w telewizor.
— A ty byś nie chciał wystąpić w takim programie? — dodała po chwili.
— No pewnie, że bym chciał.
— I co byś pysznego przygotował?
Chwilę się zastanowiłem, po czym odrzekłem z dumą w głosie:
— Parówki z keczupem!
— No to faktycznie rarytas! Hahaha! — śmiała się mama. — Co tam jakieś krewetki na maśle czosnkowym — parówki z keczupem, to dopiero coś!
Też się wtedy uśmiałem, chociaż w środku zrobiło mi się trochę smutno. Swoją drogą, trzeba by sprawdzić, co to są te krewetki. Może Dawid będzie wiedział.
Przed snem mama drapała mi plecy i śpiewała piosenkę, przy której tańczyliśmy w ciągu dnia. Zanim zasnąłem, usłyszałem, że przyszedł wujek i wtedy mama się zdenerwowała. Kazała mi nie wychodzić z pokoju, a ja nie mogłem już spać. Przez ścianę słyszałem, jak wujek brzydko mówi do mamy, a potem znowu ją straszył. Długo się go bała, aż w końcu zasnęli i ja też. A rano znowu nie było śniadania.
Rozdział II
Kiedy mama długo nie wstaje, zwykle staram się leżeć grzecznie w moim łóżku. Nie chcę zdenerwować wujka, bo wtedy może nas zbić. Czekam, aż mama się obudzi sama w drugim pokoju i do mnie przyjdzie. Ale czasem to czekanie jest nie do zniesienia. Zwłaszcza gdy przestaje mi się chcieć jeść i zaczyna boleć brzuszek. Albo jak muszę iść do toalety. Samemu nie wolno mi wychodzić z domu, a żeby pójść do kibelka, muszę przecież to zrobić. Nasza toaleta jest na korytarzu i zamyka się na klucz. Nie tylko my z niej korzystamy, a raz to nawet widziałem tam Cygana, którego pan Mariusz stamtąd wygonił. Wyszła z tego nawet niezła awantura i zbiegło się wtedy dużo osób. Wszyscy krzyczeli, że trzeba drzwi na klucz zamykać, a Cygany to nawet rzucali kamieniami. Dziwne, że nie wszyscy mogą korzystać z naszej toalety. Ja nie mam nic przeciwko temu.
W każdym razie mam spory problem z tym załatwianiem się, gdy mama z wujkiem jeszcze śpią. Raz trzymałem siku tak długo, że nie wytrzymałem i zmoczyłem całe łóżko i potem mocno oberwałem. Tym razem postanowiłem więc zaryzykować i obudzić mamusię, żeby poszła ze mną do toalety.
Po cichu wygrzebałem się z łóżka i zsunąłem na podłogę. Od razu zrobiło mi się zimno w nogi i wtedy przypomniałem sobie, że muszę założyć kapcie. Moje są już trochę stare, ale łatwo się je nakłada. Nie to, co buty, które mama stale musi mi sznurować, bo sam jeszcze nie umiem. Włożyłem więc moje kapciuszki i uczepiwszy się klamki, powoli otworzyłem drzwi od mego pokoju.
W kuchni panował okropny bałagan, na stole walały się puste butelki i szklanki. Normalnie draka w chińskiej dzielnicy, jak mawia nasza jedna sąsiadka. Sprawdziłem chlebak, gdzie mama mogłaby schować bułki dla mnie. Był pusty.
Z kuchni mogłem przedostać się już na korytarz albo do pokoju mamy, skąd dobiegało głośne chrapanie. Kiedy tam ostrożnie zajrzałem, poczułem, że pachnie tam wujkiem. Nie znoszę tego zapachu. Czułem go już w kuchni, ale zmieszany był jeszcze z zapachem papierosów, które dorośli mogą palić. Wujek jest już bardzo dorosły, bo zawsze, kiedy do nas przychodzi, co chwila odpala kolejnego i kopci przy tym, jak lokomotywa Tomek z telewizora.
Widziałem, jak mama z wujkiem śpią razem i nawet przez chwilę chciałem się do nich przytulić. Może tym razem by mnie nie wygonili? Napierający na moje krocze ból przypomniał mi jednak, że jeśli zaraz nie pójdę do kibelka, zamienię się w strażaka z sikawką w ręku. Chwyciłem więc mamę za rękę, która zwisała z łóżka i kiedy otworzyła oczy, szepnąłem do niej:
— Mamo, ja chcę siku!
— O Boże. Poczekaj, za chwilę — odparła.
— Ale mi się chce mocno, no chodź, mama! — ciągnąłem ją za rękę i w końcu dała za wygraną.
— Musisz się w końcu nauczyć sam chodzić do kibla. Ile ty już masz lat, co? — mówiła mama, kiedy szliśmy razem po korytarzu.
— Yhm — przytaknąłem, wesoło przeskakując z nogi na nogę. To był naprawdę dobry pomysł. Pewnie sam bym na niego wpadł, gdybym nie miał zakazu wychodzenia samemu z domu. Ci dorośli to jednak są skomplikowani. Ale moja mama jest mądra. I za to ją kocham.
Po powrocie do domu mama położyła się dalej spać. Ja dostałem herbatkę i dwa sucharki, które mogłem w niej maczać i potem one się robiły takie miękkie, że można je było bez trudu zjeść. Nawet bez gryzienia. W telewizorze leciały akurat bajki i bardzo mnie zaciekawiły. Ale wtedy wstał wujek i jedną ręką unosząc mnie w powietrzu, przeniósł mnie do mojego pokoju. „Skąd on ma tyle siły?” — pomyślałem. Z wyglądu trochę przypomina mi Asteriksa, którego znam z bajki, tylko ma krótsze wąsy. Może też pije magiczny napój, który dodaje mu mocy?
Będąc już w swoim pokoju, popłakałem trochę, siedząc na łóżku. Wiem, że to nieładnie tak beczeć, gdy się jest chłopakiem, ale czasami to jest jak z sikaniem. Nie ma co wstrzymywać, bo będzie tylko gorzej.
Bawiłem się potem moimi żołnierzykami. Wybrałem sobie jednego podrapanego kowboja i wyobrażałem sobie, że to jest wujek. Nieźle obrywał od moich Indianów, którzy byli od niego o wiele silniejsi. Co by to było, gdyby pewnego dnia jakiś dzielny Indianin przyjechał do nas na podwórko na swoim koniu. I żeby zobaczył, jak wujek mnie bije i wtedy dał mu popalić. „O, tak!” W tym momencie figurka brzydkiego kowboja przeleciała przez pokój i odbijając się od szyby w oknie, wpadła do doniczki z kwiatkiem, który stał na parapecie. „Tak kończy się bicie dzieci, ty parszywy gnojku!”
Kiedy znudziła mi się zabawa w Indian i Kowbojów, znowu poczułem się głodny. Sucharki z herbatą dawno się skończyły i trzeba było coś ku temu zaradzić. Pozbierałem żołnierzyki i postanowiłem, że posłucham mamy i sam wyjdę z domu w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Przećwiczę od razu otwieranie kibelka. Znalazłem długi klucz, którym otwierało się toaletę i już miałem wychodzić z domu, kiedy spojrzałem w lustro i przypomniałem sobie, że od rana chodzę przecież w piżamie. Wróciłem więc do pokoju, gdzie w szafce z ubraniami znalazłem rajstopki oraz bluzę i spodnie od dresów. Na nogi włożyłem jednak kapcie, bo z butami mam jeszcze problem, a nie chciałem znów budzić mamy. Przystawiłem krzesło pod drzwi wyjściowe, aby dosięgnąć do zamka i już po chwili byłem na korytarzu.
Od razu skierowałem się do naszego kibelka. Okazało się, że nawet nie musiałem używać klucza, bo w środku była pani Kasia. Kiedy zapukałem, odpowiedziała:
— Kto tam?
— To ja, Maluch! — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
— A, to ty? Sam tutaj jesteś? A gdzie twoja mama? — spytała pani Kasia, kiedy otworzyła mi drzwi.
— Mama śpi w domu, a ja już mogę sam chodzić siku. I kupę też! — To drugie zdanie dodałem po chwili przerwy, po czym zastanowiłem się nad jego treścią.
— A co tam, dam sobie radę — pomyślałem w końcu i zamknąłem się od środka na taki specjalny haczyk.
Już po wszystkim okazało się, że nie mam ze sobą papieru, żeby wytrzeć pupę. Następnym razem muszę być lepiej przygotowany. Niewielki skrawek znalazłem obok umywalki. „Może nikt się nie dowie?” Na koniec pociągnąłem za spłuczkę, umyłem jak zwykle rączki i wyszedłem na korytarz. Zamknąłem drzwi, używając w tym celu tego długiego klucza. Przynajmniej tego nie spaprałem. Dobre i to.
Nie wróciłem jednak do domu. Postanowiłem, że pójdę na podwórko i tak jak Indianie, a nawet Asteriks i Obeliks w jednej z bajek, wyruszę na wyprawę i zdobędę coś do zjedzenia.
Obszedłem najpierw naszą piaskownicę ze wszystkich stron, rozgrzebując gdzieniegdzie piasek, ale oprócz potłuczonego szkła i psiej kupy nie znalazłem nic godnego uwagi. Po chwili spotkałem panią Mirkę, która była z Dexterem na spacerze i ona pozwoliła nam się razem pobawić. To było cudne! Bardzo kocham zwierzęta i strasznie bym chciał mieć swojego własnego psiaka. Dbałbym zawsze o niego i wszędzie chodzilibyśmy razem. Na razie wyobrażam sobie, że Dexter jest tylko mój i jemu to chyba też się podoba, bo wcale ode mnie nie ucieka.
Pani Mirka dała mi jeszcze bułeczkę z takim słodkim serem w środku i banana. Pierwszy raz jadłem banana i nawet mi smakował, ale Dexterowi to nie bardzo, bo tylko go trochę polizał i nie chciał ugryźć. Za to bułeczkę zjedliśmy już razem. „Na spółę”.
Muszę przyznać, że to był świetny pomysł z tą moją wyprawą. Kiedy Dexter musiał już wracać do domu, postanowiłem, że udam się gdzieś dalej. Zdecydowałem się sprawdzić, dokąd prowadzi dróżka za śmietnikami, którą porastały gęsto przeróżne rośliny. Szybko musiałem stamtąd wracać, gdy tylko okazało się, że po ich dotknięciu okropnie pieką mnie rączki. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to są pokrzywy. Zacząłem płakać i pani Mirka, która to usłyszała, zaprowadziła mnie do domu.
Wujek bardzo się wściekł i zlał mnie swoim skórzanym pasem. Pupa bardzo mnie potem piekła, chyba gorzej niż ręce po pokrzywach. Tak w każdym razie zakończyła się moja pierwsza wyprawa. I chociaż dostałem karę, to mimo wszystko miło wspominam ten dzień. Postanowiłem, że następnym razem powędruję jeszcze dalej. A któregoś dnia może do nich więcej nie wrócę.
Rozdział III
Któregoś dnia przeżyłem totalny szok. Pamiętacie, jak mówiłem wam, że bardzo kocham zwierzaki, a w szczególności pieski? No to teraz wyobraźcie sobie, moje zdziwienie, kiedy usłyszałem pewne rewelacje, które wujek wygłosił tego dnia u nas w kuchni. Ale po kolei.
Oglądaliśmy właśnie z mamą „Świat według Kiepskich” w telewizorze. Chrupaliśmy do tego słone paluszki i było nam naprawdę bardzo przyjemnie, kiedy do domu wbiegł nagle zdenerwowany wujek i zaczął krzyczeć:
— Psy mnie szukają! Musisz mnie ukryć, rozumiesz? Dorwali już Kobrę i teraz polują na mnie!
— Uspokój się, to niemożliwe. Nic na ciebie nie mają. Zawsze byłeś przecież taki ostrożny — odpowiedziała mama, a ja nic nie rozumiałem z tej ich dorosłej mowy.
— Chyba że go przycisną i się rozpruje. Posiedzę tu parę dni, to zobaczymy, co z tego wyniknie. Daj mi się czegoś napić, bo zaraz zwariuję — wujek odpalił już papierosa i zwrócił się do mnie:
— A ty Maluch, pamiętaj, żeby nigdy swoich kumpli nie sprzedawać! Rozumiesz, co do ciebie mówię?
Oczywiście, że nic z tego nie rozumiałem, ale przytaknąłem przezornie. Jak dotąd miałem tylko jednego kumpla Dawida i nawet nie przeszło mi przez głowę, żeby go komuś sprzedawać. Zresztą jego tata by na to na pewno nie pozwolił.
Mama kazała mi iść do mojego pokoju, a sama zamknęła się z wujkiem w swojej sypialni, gdzie o czymś głośno rozmawiali. Ja zacząłem myśleć o tym, co przed chwilą usłyszałem. Wujek powiedział, że szukają go psy. Czy to znaczy, że nasz Dexter też bierze w tym udział? Wyobraziłem sobie, jak wujek biega po podwórku, a za nim goni cała wataha psów z naszym Dexterem na czele i co chwila podgryza go za pupę. To było takie śmieszne. Pierwszy raz zobaczyłem, że wujek się kogoś boi. Teraz jeszcze bardziej zapragnąłem mieć psa. Z Dexterem u mego boku wujek guzik by mi zrobił. Schowałby się u mamy w sypialni i tyle!
Później tego samego dnia spytałem mamę przy kolacji:
— A dlaczego wujek ucieka przed psami? Nasz Dexter nikogo przecież nie gryzie.
— Maluch, ty głuptasie — śmiała się mama — Wujek nie ucieka przed zwierzętami, tylko przed policją. Wiesz, kto to jest policjant? Na policjantów mówi się czasem „psy”.
Naturalnie wiedziałem, kto to jest policjant. W bajce „Noddy” jest pan policjant Plod. Nie raz widziałem też policjantów, gdy byłem na spacerze z mamą. Oni jeżdżą takim samochodem ze światełkami na dachu i łapią złych ludzi. Teraz wiem, czemu szukają wujka. Nawet mnie to ucieszyło.
— Słyszałeś? Maluch myślał, że ty przed prawdziwymi psami uciekasz?
— Takie to śmieszne dla ciebie? — wujek wyszedł z sypialni mamy. — Za dużo podsłuchuje gówniarz i potem mogą być z tego kłopoty.
— Nie przesadzaj, przyznaj, że to nawet zabawne — mama wciąż się śmiała, a ja razem z nią.
— Chodź tu mały, dam ci lekcję życia. To ci się kiedyś przyda — Wujek wziął mnie na ręce i posadził na taborecie, a sam przyklęknął naprzeciwko mnie i patrząc mi w oczy, powiedział:
— Nigdy, przenigdy nie rozmawiaj z psami, czyli z policją. Rozumiesz?
— A z Dexterem mogę? — spytałem, patrząc w kierunku mamy.
— Z Dexterem, czy każdym innym zwierzakiem gadaj sobie do woli. Głupi jakiś jesteś, czy co? Mówię o innych psach, czyli o policji, o pałach! Nie mówi się policjant, tylko pies. Rozumiesz? Wiesz, co masz powiedzieć, jak taki pies coś do ciebie powie? — wujek krzyczał, a ja zaczynałem się go bać. — Masz odpowiedzieć, że z psami nie gadasz! Jasne? Powtórz!
— No powiedz, mały — mama też mnie zachęcała, więc odrzekłem:
— Z psami nie gadam!
— Jeszcze raz!
— Z psami nie gadam!
— Dobrze! — wujek uścisnął mnie jedną ręką, drugą trąc moją głowę. Kątem oka widziałem, że mama też się cieszy, więc chyba dobrze wypadłem.
— Zabieraj się teraz do swojego pokoju. I z nikim o mnie nie rozmawiaj.
— Ale ja bym chciał pooglądać telewizję. — postanowiłem zaryzykować ośmielony chwilowym sukcesem.
— Zgoda. Dostaniesz dzisiaj telewizor do swego pokoju. Będziesz miał jak w apartamencie, Maluch. — odparł po chwili namysłu wujek.
Nie mogłem uwierzyć, ale wujek przeniósł telewizor do mego pokoju i odtąd mogłem oglądać bajki, leżąc wprost w moim łóżeczku. To był naprawdę czad, a ja poczułem się jak jakiś król.
Moja radość nie trwała jednak zbyt długo. Mama ciągle krzyczała na mnie, żebym ściszył telewizor. Pewnie dlatego, że wujek nie słyszał, co się dzieje u nas pod drzwiami. Ciągle podchodził do drzwi wejściowych i przystawiał do nich ucho. Chyba sprawdzał, czy nie idzie po niego policja. To znaczy te psy. Za każdym razem, jak słyszał jakieś kroki na zewnątrz, wytrzeszczał oczy i przykładał palec do ust, a my z mamą musieliśmy być wtedy bardzo cicho. Na początku było to nawet śmieszne, ale potem mi się znudziło. Wolałem oglądać bajki.
Kiedy mama ściszyła mi w końcu mój telewizor, tak, że nic nie było już słychać, niechcący wynalazłem nową zabawę. Niektóre bajki można było oglądać bez dźwięku, za to z filmami było już ciężej. I wtedy wpadłem właśnie na pomysł, żeby wymyślać samemu kwestie dla postaci, które na ekranie poruszały tylko ustami. Oczywiście najłatwiej szło mi z Ferdkiem Kiepskim. Co chwila wykrzykiwałem więc:
— Ale jaja!
Albo:
— Halinka, daj mnie piwo! — śmiałem się przy tym w głos.
Wujkowi nie podobało się to, że byłem taki wesoły i ciągle wysyłał mamę, żeby mnie uciszyła. Dlaczego niektórzy dorośli tak mało się śmieją? Moja mama, kiedy jesteśmy sami, często się uśmiecha, ale to i tak nie aż tak często, jak ja bym chciał. Za to przy wujku wszyscy musimy być tacy poważni. On chyba nie umie się cieszyć.
Kiedyś widziałem chłopca, który miał chore nóżki i musiał jeździć na takim specjalnym wózku. Siedział koło boiska, na którym dzieci grały w piłkę i był bardzo smutny. Spytałem mamusi, dlaczego ten chłopiec jest taki ponury i wtedy mama powiedziała mi, że pewnie dlatego, że sam chciałby pograć, ale nie może, bo ma chore nogi. Kiedy podszedłem do niego z moją nowiutką piłką od pana Mariusza, żeby się z nim zapoznać, odjechał szybko w przeciwnym kierunku. Nie wiedzieć czemu był na mnie bardzo zły. Myślę, że chyba tak samo jest z wujkiem. To dlatego nie może znieść widoku, kiedy śmiejemy się z mamą, bo sam nie może się cieszyć. Kiedy tak pomyślałem, pierwszy raz zrobiło mi się go żal. Ale tylko na krótko, bo zaraz przyszedł do mego pokoju i wyłączył mi telewizor. Zepsuł mi całą zabawę.
— Jełopie jeden, zasrany! — krzyknąłem za nim, kiedy wyszedł. Oczywiście tylko w myślach, bo przecież zaraz by mnie zbił. Póki co, jest przecież większy ode mnie.
Rozdział IV
Przez kilka następnych dni niemal nie wychodziłem z domu. Nie licząc krótkich wypraw do toalety oczywiście. Siedziałem cały czas sam w moim pokoju, a mama z wujkiem mieli chyba jakieś święto, bo ciągle tylko jedli i pili coś w kuchni. Nie powiem, ja też dostawałem dobre jedzenie i nawet słodkie picie z butelki, ale wolałbym jeść moje ulubione bułki z masłem, za to razem z mamą. Czułem się samotny i było mi przez to bardzo smutno. Bawiłem się moimi żołnierzykami, ale to nie to samo, co przytulać się do mamy.
Raz usłyszałem, że zaszedł do mnie Dawid, ale mama powiedziała, że jestem chory i nie mogę się bawić. I chociaż wiem, że to wujek kazał jej tak powiedzieć, to byłem na nią wściekły. A może na wszystkich dorosłych, za to, że kłamią i nie przytulają swoich synków i że tatusiowie są wstrętnymi gnojkami, a wujkowie się nie śmieją, tylko krzyczą i biją, a policja nie może ich za to posadzić do więzienia tak jak na filmach. Byłem zły na cały świat. I kosmos. Tak, na kosmos też.
Kiedy wyszedłem na korytarz do toalety, w drodze powrotnej poczułem, że coś ważnego dzieje się na zewnątrz. Z podwórka dochodziły dziwne odgłosy, ktoś krzyczał, a przed nasz dom zajechała karetka. Taka prawdziwa z sygnałami na dachu. Mama z wujkiem od pewnego już czasu zniknęli w swojej sypialni, pewnie zmęczeni jak zwykle po długim świętowaniu. Po cichutku wyszedłem więc z mieszkania i wyjrzałem przed klatkę schodową. Oprócz wspomnianej karetki było tam też kilku strażaków, policjantów i chyba większość naszych sąsiadów. Wszyscy patrzyli do góry, gdzie w jednym z okien stała pani Grażynka i coś tam krzyczała. Najpierw nie mogłem nic zrozumieć, ale gdy tylko udało mi się przecisnąć na zewnątrz, wyraźnie usłyszałem jej krzyk odbijający się od ścian okolicznych budynków.
— Ludzie! Wezwijcie pogotowie! Mój tata umiera! — krzyczała pani Grażynka.
„Już wiem, po co przyjechała karetka. Pewnie po tatę pani Grażynki”. — pomyślałem.
Potem w oknie obok ujrzałem pana Tomka i wtedy bardzo się przestraszyłem. Pan Tomek był umazany we krwi, w obu rękach trzymał noże i krzyczał przez swoje okno:
— Pogotowie! Ratunku, ludzie! — zupełnie jak pani Grażynka, tylko dwa okna obok. Czy ci panowie z karetki tego nie słyszeli? Ale wtedy jeden z tych panów, ubrany na czerwono odkrzyknął, patrząc w górę:
— Pan chyba żartuje? Ja mam tam wejść, jak pan z nożami stoi?
Nic z tego wszystkiego nie rozumiałem. Bałem się bardzo i chciałem, żeby to wszystko się już skończyło. Przykucnąłem przy takim okienku, przez które wsypuje się węgiel do piwnicy i patrzyłem, co będzie dalej. Widziałem, jak panowie strażacy ustawiają pod oknem pana Tomka taki duży i gruby materac. Jak pan Tomek zaraz na niego nie skoczy, to może pozwolą mi na nim trochę pobrykać? Żeby tylko Cygany mnie nie wyprzedzili, bo już widziałem ich ciekawskie łypnięcia na strażacki materac. Zaraz pewnie przeniosą go do piaskownicy i zacznie się fikołkowanie w powietrzu. Podbiegłem więc do jednego ze strażaków i chwyciwszy go za spodnie, zapytałem:
— Proszę pana, proszę pana! Czy będzie można pobrykać na tym materacu? Bo zaraz przyjdą…
Pan strażak nie dał mi dokończyć, bo gdy tylko mnie zobaczył, wziął mnie na ręce i odbiegł do drugiej klatki schodowej (tej, w której mieszkał Dawid).
— A co ty tutaj robisz, mały? Tutaj nie wolno podchodzić. Gdzie twoi rodzice? — spytał.
— Mama jest w domu. Ale chyba śpi, bo jest bardzo zmęczona.
— I jesteś tutaj sam? — Kiwnąłem główką, po czym dodałem:
— Tak i chciałem poskakać na materacu.
— To nie jest materac do zabawy, maluchu — pan strażak pogłaskał mnie po głowie. — Nigdzie stąd nie odchodź, dobrze?
Oczywiście przytaknąłem, bo za nic w świecie nie chciałem przepuścić takiego widowiska. Gdzie niby miałbym pójść? Wystarczająco długo siedziałem sam w moim pokoju. Fajny był ten pan strażak.
W drzwiach od klatki schodowej, w której się teraz znajdowałem, brakowało jednej szybki. Bez problemu mogłem więc wyglądać na zewnątrz, a było na co popatrzeć. Przez bramę, która prowadziła do ulicy, zaczęli nadbiegać panowie ubrani na czarno i w maskach zakrywających twarze. Najpierw myślałem, że to rycerze ninja, ale okazało się później, że to policja. Tak powiedział jeden pan, co to stał zaraz przy wejściu.
— Niech nikt nie wychodzi z budynku. Nie przeszkadzać w działaniach policji!
Po chwili usłyszałem ogromny huk i krzyki ludzi. Policjanci wchodzili do domu naprzeciwko przez okna, nie otwierając ich, tylko wybijając szyby. Jeden policjant w masce miał nawet psa i było słychać jego szczekanie.
— Policja! Policja! — dobiegało teraz z okien, gdzie wcześniej stała pani Grażynka z panem Tomkiem.
Do tego, co chwila coś wybuchało lub strzelało. Sam nie wiem. Byłem pod takim wrażeniem, że zacząłem się trząść. Kurczę, jakie to było dziwne uczucie. Bałem się i jednocześnie okropnie mi się to wszystko podobało. Ci wszyscy panowie byli tacy dzielni i mieli swojego psa, i pistolety, i maski ninja, że znowu powziąłem postanowienie — Jak dorosnę, zostanę policjantem!
Już miałem wybiec na zewnątrz, żeby zobaczyć wszystko z bliska, kiedy otworzyły się drzwi, które uderzyły mnie w czoło. Upadłem na tyłek. Pan policjant, który wszedł do środka, pochylił się nade mną i powiedział:
— Przepraszam, mały. Nic ci nie jest?
Nie był to jeden z tych zamaskowanych bohaterów, którym miałem zamiar zostać w przyszłości. Odparowałem zatem tak, jak nauczył mnie wujek:
— Z psami nie gadam!
Szkoda, że wujka przy tym nie było. I mojej mamy. Zobaczyliby, jaki jestem grzeczny i może mógłbym spędzać z nimi więcej czasu. Zrobiłem dokładnie tak, jak mi kazali. Pan policjant wytrzeszczył tylko oczy, po czym zmarszczył czoło i wziąwszy mnie na ręce, zapytał, patrząc mi w twarz:
— Kto cię nauczył tak brzydko mówić?
— Wujek — odparłem z dumą w głosie.
— A co na to twoja mama? Ona w ogóle wie, że tutaj jesteś?
Przypomniałem sobie, że wyszedłem z domu, nic nikomu nie mówiąc. Postanowiłem nic nie odpowiadać. „Może odstawi mnie na podłogę i uda mi się czmychnąć?”.
— Gdzie ty mieszkasz? Porozmawiamy sobie z twoją mamusią, dobrze? — policjant nie dawał za wygraną.
Po chwili dołączył do niego jeszcze jeden, pewnie jego kolega i wkrótce już we trójkę staliśmy pod drzwiami mojego mieszkania. Pan policjant, który wcześniej uderzył mnie drzwiami w głowę, pukał teraz coraz głośniej do drzwi. Ja wiedziałem, że są otwarte, tak jak je zostawiłem, ale chyba pod wpływem emocji, po prostu zaniemówiłem. W końcu najwidoczniej zmęczony pukaniem kolegi, ten drugi pan nacisnął na klamkę i weszliśmy do środka. Oczywiście od razu znaleźliśmy się w naszej kuchni, gdzie natychmiast rzucił się w oczy panujący tam bałagan. Tylu pustych butelek dawno nie widziałem. Na stole i w zlewie pełno było brudnych talerzy, kubków, jakby cała kamienica była tu na obiedzie, a przecież doskonale wiedziałem, że nikogo u nas nie było.
— Policja! Jest tu kto? Halo! — krzyczeli panowie, którzy mnie przyprowadzili.
Niedługo po tym z sypialni wychynął wujek, ale gdy tylko nas zobaczył, od razu zatrzasnął drzwi, a panowie policjanci wyciągnęli pistolety z takich torebek przy pasach, które mieli na sobie i znowu się zaczęło:
— Policja! Stój! Otwórz drzwi! — krzyczeli tak w kółko, a mi kazali się schować.
— Jest tam ktoś jeszcze? Są tu jakieś inne dzieci? — pytali, a ja jak już wcześniej wspomniałem, nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Dość miałem tych krzyków jak na jeden dzień. Kiwałem więc tylko głową na boki.
Nagle z pokoju mamy do naszych uszu dotarł dźwięk rozbijanego szkła. W naszym mieszkaniu zjawiło się też więcej policjantów, w tym kilku w maskach, których widziałem chwilę wcześniej, jak wchodzili przez okno do pani Grażynki. Ci od razu jednym kopnięciem otworzyli drzwi do sypialni mamy i wtedy okazało się, że wujek próbował uciekać oknem. Wpadł jednak prosto w ramiona policjantów, którzy byli ciągle pod naszą kamienicą.
Mama przez cały ten czas spała tak mocno, że teraz nagle obudzona, siedziała na skraju łóżka i rozglądała się zdezorientowana dokoła.