E-book
14.18
drukowana A5
51.66
To ja, Aleks

Bezpłatny fragment - To ja, Aleks

Gdzie serce twoje, gdzie dom twój? Tom 3

Objętość:
237 str.
ISBN:
978-83-8221-673-8
E-book
za 14.18
drukowana A5
za 51.66

Wszystko mogę, nic nie muszę. Chyba. K.

Noc, gdy dzień wstaje

— Zejdź ze mnie, grubasie. Jesteś ciężki, wiesz?

Aleks przetarła zaspane oczy. Bosą stopą zrzucając psa z kołdry na ziemię.

— Jestem taka brudna. Tak bardzo brudna… Wszystko brudne. Nie patrz się tak na mnie. Ty jak jesteś brudny, to cię wymyję. Ja muszę wszystko sama. Najgorzej jest jak chcesz umrzeć, a zamiast tego życie funduje sprzątanie po sobie. Przecież powinno to być zmartwienie innych!

Tom wystawił język, gotowy do pomocy i wbił w nią słodkie brązowe oczy, machając zawadiacko ogonem.

— Nie możesz mnie lizać. Nie możesz mnie zjeść. Zaraz wstanę. Zaraz. Nie. — potrząsnęła energicznie głową. — Już wstaję.

Naciągnęła kusą koszulkę poniżej bioder i pobiegła do łazienki. Pies poczłapał za nią i już po chwili ułożył się na zimnych kaflach. Zasłoniła żaluzje i siedziała długo w wannie, zmywając z siebie swoją kobiecość. Dla pewności spłukała się jeszcze raz prysznicem. Wilgotne ciało oblekła w bieliznę i szlafrok, zakładając na głowę kaptur.

Przeszukała dokładnie szafki. Nie znalazła zbyt wiele. Ot parę butelek, plastry, lekarstwa, wata, krem dla niej, błyszczyk do ust, różowe i zielone maszynki do golenia.

— Czemu tata używa kobiecych kosmetyków? Nie wiesz? Nie merdaj ogonem, tylko powiedz mi? Nie mówisz…

Zrobiła prowizorkę i popatrzyła się w lustro z niesmakiem.

— Chodź. Potrzebuję ciebie. Pójdę do Zosi po podpaski. Oddam też złotówkę. Pójdziesz ze mną? Pewnie, że pójdziesz. — Szaleńczy taniec brata nie pozostawiał wątpliwości, że cieszy go perspektywa wyjścia.

Wróciła do pokoju, zostawiając mokre ślady stóp na dywanie. Ściągnęła pościel i zawinęła ją w kłębek, upewniwszy się, że nie widać krwawych plam na materacu. Przewiązała pasek szlafroka, założyła kapcie i wzięła pod pachę zawiniątko. Po ciemku cichutko zeszła po schodach, nasłuchując dźwięków zdradzających najmniejsze oznaki życia. Dom huczał ciszą wlewającego się zza okien wrzątku. W kuchni na stole, pod kloszem, czekały na nią kanapki. Odłożyła pranie delikatnie na podłogę. Wyciągnęła jedną i wgryzła się w miękki chleb i liźniętego przez słońce soczystego pomidora.

„Jestem w kościele” — przeczytała na głos kartkę położoną obok talerza. Po co się mi tłumaczysz? — dodała gniewnie, przeżuwając kawałek tłuszczu.

Spomiędzy warstw kanapki wyciągnęła szynkę i rzuciła bratu na podłogę.

— Jedz, grubasie — powiedziała, stając przy drzwiach do piwnicy. — Zostaw mnie. Już nie mam humoru,

Tom powąchał wędlinę. Oblizał się. Zostawił ją nietkniętą i podreptał ze spuszczoną głową za swoją panią.

— Idź do ogrodu! — Odgoniła nogą psa. — No, idź już!

Tom nieposłusznie poczłapał do kuchni. Ciężko padł na ziemie, kładąc nos parę centymetrów od szynki.

Cicho otworzyła drzwi do piwnicy i zapaliła światło. Mrok ciemnego pomieszczenia rozjaśnił się ostrą poświatą. Echo dźwięku kapci obijających się o podeszwy stóp wypełniało pomieszczenie. Wrzuciła pościel do bębna. Włączyła pierwszy program i ustawiła krzesło, ciesząc się widokiem na pralkę. Ściany rozbłysły czerwoną łuną pożogi. Niezgrabnie usiadła po turecku i przyglądała się, jak bęben obraca się powoli. Jej głowa także powoli obracała myśli, a emocje wnikały w nie jak woda, w twarde sploty tkaniny. Raz w lewo, raz w prawo. Parę razy w lewo, parę razy w prawo. Jednostajny rytm kreował trans i izolował od świata.

Pamiętała wczorajszy dzień, jak sen. Niby emocje zostały, ale nie były już tak intensywne. Miała żal i pretensję do wszystkiego, i wszystkich. Zwłaszcza do siebie. Myśli uciekały zostawiając brudne strzępy wrażeń. Zrezygnowanie przeszło w falę gniewu i złości, gdy bęben ruszył na pełnych obrotach.

— Czemu ja mam dać im satysfakcję. Jeśli umrę to będą mieli łatwiej.

Wirująca pralka trzęsła się cała, zrzucając z siebie na ziemię rozsypany proszek.

— Niech się męczą jeszcze ze mną.

Bęben spowolnił, wyciszając otoczenie. Do głowy wpadło jej zdanie, które pasowało do tej chwili: „Życie to brudna dziwka” — powiedziała na głos. Ściany odbiły jej głos wbijając zwielokrotnione zdanie w jej mózg. „Życie to brudna dziwka” — powiedziała cicho, rozglądając się, czy nikt tego nie słyszał.

Zegar odliczał ostatnie minuty prania. Odejmowała sekundy razem z nią. Pralka zatrzymała się na chwilę, odsączając wodę. Aleks skupiła się na rozsypanym proszku. Zeszła z krzesła i zgarnęła białą kupkę do pudełka.

— Głupia jesteś, Amundsen. Taka głupia — zganiła się.

Wyłączyła pralkę i przyjrzała się uważnie praniu. Plamy pyszniły się na mokrej bieli.

— Taka głupia — powtórzyła zirytowana.

Do szuflady wsypała proszek i dodała wybielacz. Wstawiła ponownie i włączyła światło. Usiadła na krześle, opierając łokcie na kolanach, a dłońmi objęła głowę. Wstała ponownie. Podeszła do włącznika światła i ponownie zapanowała ciemność. Czerwony poblask wyświetlacza pralki wskazywał drogę do mebla. Zajęła ponownie tą samą pozycję, wsłuchując się w kojące dźwięki i wpatrując się w hipnotyzujące ruchy bębna. Dłonie oplatające głowę wzmocniły energię myśli.

Mam jedno rozwiązanie, albo pozostawić to jak było. Czy to alternatywa? Z tym, że trzeba przyjąć, że przy Kocie trzeba wyłączyć mózg. A Amundsen będzie próbować trzymać się zasad, które sama ustanowiła. Może kupię lody? Jakich zasad? Debilnych! By być z Kotem. Trzeba być debilem. Wytnę sobie pół mózgu i przestanę czytać?!

Wirująca pralka nie nadążała za wirem myśli. Ulotne, zwiewne, ciężkie, twarde, radosne, smutne. Rozbijały się na frakcje, rozkładając się na obrzeżach czaszki, zostawiając w środku puste miejsce na nowe.

Nie będę! — Wymierzyła sobie siarczysty policzek.

Pralka głośnym piskiem oznajmiła, że zakończyła pracę.

— Najwyższy czas — powiedziała do migoczącego wyświetlacza. — Zmarzłam.

Wstała z krzesła, rozprostowując zdrętwiałe nogi. Wyciągnęła pranie do kosza. Wyłączyła pralkę. Po ciemku weszła po schodach, prowadzona przez snop światła przeciskającego się przez szparę w drzwiach.

Tom leżał dalej na swoim miejscu, pilnując szynki przed muchami.

W ogrodzie rozwiesiła bieliznę, starannie przypatrując się strukturze materiału. Gorące sierpniowe słońce szybko wyciągało wilgoć z suszącej się tkaniny. Upał stawał się przyjemny, wśród resztek odparowującej wody. Lekki wiatr unosił świeże włókna myśli.

Sukienka frotte rozpaliła jej biodra do czerwoności. Weszła na piętro i z szafy wybrała sukienkę do adekwatną swojego stanu ducha. Złapała się za podbrzusze oprzytomniona ostrym bólem. Poczuła dyskomfort i założyła spodnie dresowe. — Nie zawsze się ma to co się chce — burknęła pod nosem.

Przywołała psa i wyszła do sklepu uzupełnić niezbędne na dziś zapasy: podpaski, czekoladę i lody.‎

— Dlaczego nie zjadłaś? — wirujący głos babci wołającej z kuchni, oderwał Aleks od książki.

Nie odpowiedziała jej. Zagrożenie było daleko. Spokojnie obróciła kartkę i wróciła do lektury. Odgłos ciężkich kroków narastał. Klamka u drzwi się poruszyła. Nastka naparła ramieniem na skrzydło, lecz te ani nie drgnęły.

— Otwórz. Otwórz, proszę! — zawołała.

Al wstała powolnie i przekręciła klucz w zamku. Wskoczyła z powrotem na łóżko i wzięła przyjaciółkę do ręki.

— Dlaczego nie zjadłaś? — babcia ponowiła pytanie. — I dlaczego się zamykasz? Posprzątaj tutaj. No, jak dziecko!

Al spojrzała się na nią spod brwi. Pośliniła palca i spokojnie przełożyła następną stronę.

Nastka rozejrzała się uważniej po pokoju. Dywan usłany był papierkami po cukierkach. Obok łóżka leżała nadgryziona czekolada. Na biurku zaś resztka roztopionych lodów obok pudełka podpasek.

— Acha. To wszystko wyjaśnia.

Poprawiła na nosie okulary i odruchowo złapała się za krzyżyk.

— A czemu się zamykałaś?

— Bo tak! — wyrzuciła z całym impetem Al, tak niespodziewanie, że Nastka cofnęła się o krok.

Nie kontynuowała rozmowy. Syknęła coś pod nosem o opętaniu przez demona i wycofała się do przedpokoju. Gdy schodziła na parter, drzwi zostały za nią z trzaskiem zamknięte, a klucz przekręcony.

— Aleks! Otwórz, proszę. To ja, tata — powiedział ojciec, delikatnie pukając.

Nie słyszała go jak wchodził. Nie spodziewała się go jeszcze. Spojrzała na telefon. W sumie po kolacji to już mógł przyjść do domu. Otworzyła drzwi i stanęła na progu blokując wejście do swojego pokoju.

— Jesteś cały dzień w piżamie? — zdziwił się.

— Nie cały. I nie w piżamie, tylko w kigurumi — ręką zamachała w powietrzu w geście sarkastycznego zdziwienia, kiwając z niedowierzaniem głową, jak mógł nie odróżnić kigurumi od piżamy.

— Wpuścisz mnie? — zapytał i lekko pchnął drzwi, które trzymała Al.

Nie ustąpiły.

— Tak.

— To musisz puścić skrzydło, zrobić krok w tył i takie tam.

— Acha. Nie domyśliłam się.

— Co tu masz za chlewik? — zawadiacko rzucił, ogarniając wzrokiem pomieszczenie.

— Bo tak! — powtórnie wyrzuciła z siebie Aleks.

— Eee, no spokój mi tu! Siadaj — słowa wypowiedział dosadnie tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Mów mi co się dzieje!

Jego stanowczość ją przestraszyła. Usiadła karnie na łóżku, kładąc dłonie na udach, jak grzeczna dziewczynka.

— No mów — powiedział łagodniej.

— Mam okres — oznajmiła, nie patrząc się mu w oczy.

— Nie czerwień się mała. To naturalne.

Spojrzała na niego.

— Naturalnie. Ty też.

Chcąc ukryć zażenowanie, ojciec zadał inne pytanie, z którym tak na prawdę przyszedł do córki.

— Chcesz na weekend jechać do mamy?

To pytanie zostało bez odpowiedzi, gdyż Aleks wybiegła z płaczem do łazienki.

— Kobiety — westchnął filozoficznie i zszedł na dół zjeść samotną kolację.

Świnki trzy

Nastka z impetem otworzyła drzwi do pracowni.

— Posprzątałabyś tutaj — rzuciła na dzień dobry.

— To mój pokój i mogę mieć tutaj bałagan twórczy.

— Nie, nie możesz. — Podniosła do góry palec, by tym samym podnieść swój autorytet.

— Mogę. — Al obróciła się do niej plecami, by pokazać, gdzież to ona ma jej autorytet.

— Nie zachowuj się jak dziecko, jesteś już prawie dorosła!

Odpowiedziała jej cisza przerywana powolnymi pociągnięciami pędzla.

— Zrobię pierogi — babka użyła ostatecznego argumentu.

Al posłusznie odłożyła pędzel i zabrała się za porządki.

— Tak, właśnie — kobieta powiedziała zadowolona z siebie. — A potem pójdziemy do kościoła.

— Nie przeginaj — dziewczynka rzuciła przez zęby.

— Chyba się zapominasz, dziecko! — przywołała wnuczkę do porządku, i by wzmocnić siłę przekazu, zamknęła drzwi za sobą z trzaskiem.

Nastka zeszła do kuchni.

Al wyszła tylko na chwilę wynieść śmieci na podwórze spełniając swoją niewypowiedzianą obietnicę. Gdy wróciła do mieszkania w głowie wykiełkowała jej myśl: Zjem i idę na miasto.

Usiadły w kuchni i w milczeniu jadły pierogi. Al dokończyła ostatni kęs, zapijając go resztką mleka.

— Zjadłam i idę na miasto — powiedziała, podając Nastce talerz.

— Nie zgadzam się — odpowiedziała jej babcia, wkładając naczynia do zlewu.

— Nie pytam cię o zgodę.

— Nie zachowuj się jak dorosła, jesteś jeszcze prawie dzieckiem!

— To się zdecyduj!

— Ja już podjęłam decyzję. Nie zgadzam się. Nigdzie nie idziesz.

— Zdecyduj się czy jestem dorosła, czy jestem dzieckiem.

— Ja… — kobieta zaczęła, kompletnie zbita z tropu.

— Już mnie nie ma.

— Powiem tacie! — Pogroziła jej chochelką.

— Wiesz, że nie. Wrócę jak będę — odpowiedziała Al, zamykając za sobą drzwi.

Skręciła na osiedle, nie zastanawiając się jaki kierunek obrała.

— Znam cię — ktoś krzyknął.

Al się rozejrzała. W jej kierunku szła wysoka dziewczyna, ubrana w białe spodnie i koszulkę z wielkim logo luksusowej marki. Odrzuciła niedopałek papierosa i poprawiła blond włosy, na których pyszniły się resztki fioletowej płukanki.

— Znam cię — powtórzyła będąc dwa kroki od Aleks.

— Mnie?

— Jesteś ta od tego wysokiego, co nie dał ognia.

— My nie palimy.

— To trza było powiedzieć, a nie spylać. Right?

— Śpieszyliśmy się z tatusiem do domu.

— Z tatusiem? Hę? — zapytała rozbawiona, nie oczekując odpowiedzi. — Co tutaj robisz?

— Przyjechałam na wakacje.

— Do takiej dziury na wakacje? Wyglądasz na nażartą kasą.

— Nażartą?

— No, masz kasę. Right?

— Mam trochę — wyznała zaskoczona pytaniem.

— To będziesz fit in do nas. My się z byle kim nie spotykamy.

— Tak?

— Chodź poznać girlsy. Ja jestem Moja.

— To niespotykanie imię — zachwyciła się Al.

— Imię-srymię. Ksywka, bejbe. Ksywka. My nie używamy imion, to takie pospolite. A ty?

— Aleks.

— Jak chłopak. To ksywka czy imię?

— Imię.

— Dali ci męskie imię? That’s odd.

— Nie. Aleksandra. Ale wolę, jak mówią na mnie Aleks albo Al.

— Okay, okay. Bo się pogubię. To Maja — przedstawiła dziewczynę z czerwonymi włosami siedzącą na huśtawce dla dzieci.

— To ja! — podniosła rękę i pomachała do Al.

— A to Mija. — Wskazała na brunetkę z zielonymi pasemkami.

Mija popatrzyła się na Al i ani nie poruszyła się, ani nie odezwała.

— Moja, Mija, Maja — powtórzyła imiona Al, kłaniając się każdej z osobna. — Miło was poznać.

Dziewczyny wybuchnęły śmiechem rozbawione jej grzecznością.

— Witaj w gangu, sister.

— Jeszcze nie sis — powiedziała Mija.

— E stonuj, sis. Może poznajmy się lepiej i ona zdecyduje? Right? — Moja za plecami Al potarła palcami jakby liczyła kasę.

— No, jacha. Siadaj przy mnie — radośnie powiedziała Maja, jakby przełamała właśnie pierwsze lody.

— Jak nazywają wasz gang?

— Świnki — bąknęła Maja, i od razu zasłoniła sobie usta.

— Maja. Shut up. Zawsze musisz paplać. Nie o to jej chodziło.

— No co? Przecież tak nas nazywają.

— Ona nie musi tego wiedzieć — Mija rzuciła jej karcące spojrzenie.

— Dlaczego nazywają was świnki? — pociągnęła temat Al.

— Bo przesiadujemy wieczorami na klatce schodowej — wyjaśniła Moja.

— I co ma to wspólnego ze świnkami?

— Ha-ha-ha. Głupia jesteś. Świnki robią chlew! Syf. Dirty girls! Hi five Mija!

— Nie próbowali was przegonić?

— Próbowali. Jeden złapał mnie za ramię i wezwał policję.

— I nie mieliście kłopotów? — zdziwiła się Al.

— My? — zapytały wszystkie na raz.

Moja przybliżyła się do ucha Al i szepnęła:

— Za molestowanie idzie się do paki — Sisterhood! — zaintonowała.

— Rules! — odkrzyknęły odzew.

— Co lubisz robić? — zapytała Maja, przysiadając się bliżej do Al.

— Czytać — odparła dość lakonicznie.

— Nie ogarniam ludzi, którzy czytają książki. Przeczytają jedną albo dwie i wydaje im się, że są jacyś lepsi. Bo książka. Psszestaań…

— A ja nie lubię ludzi, którzy oglądają telewizję i mówią, że edukacyjna — włączyła się Moja.

— No. Słabe. Albo ci co w Internecie siedzą i blogują. O wszystkim wiedzą — dodała Maja.

— Uhm. Ale Internet to skarbnica wiedzy — Al nie do końca się zgodziła z koleżanką.

— No. Puść filmiki z kotami, Moja…

Mija włączyła się do rozmowy, znudzona podrzucaniem piasku.

— Umiesz grać w nożyce i papier?

— Jasne — potwierdziła Al.

— To dawaj. Na trzy. Raz dwa trzy.

Aleks złożyła pięść pokazując kamień. Spojrzała na dłoń Miji.

— Wiertarka. — Mija wystawiła środkowy palec. — Wygrałam. Słaba jesteś.

Dziewczyny wybuchły gromkim śmiechem.

— Wiertarka. Ha-ha, dobre. Widziałaś jej minę?

Al nie czuła się komfortowo w tej sytuacji. Wstała i otrzepała spodnie z piasku.

— No, nie ciskaj się. Taki joke. — Moja usadziła Al z powrotem na miejscu. — Taka sytuacja, czaisz?

— Czaję — potwierdziła.

— A ja czytam gazety — wyznała nieoczekiwanie Mija.

— Jakie? — zainteresowała się Al.

— No jakie? Będzie polewka? — ponagliła ją Maja, szukając tematu do żartu.

— O piosenkarzach i aktorach.

— Wycinasz sobie ich i wieszasz nad łóżkiem — Mija wybuchła śmiechem, ale szybko przestała, gdy zorientowała się, że jest jedyną, którą bawi ten żart.

— Lubię takie kolorowe gazety opisujące ich życie — doprecyzowała Maja.

— A wiecie, że to są pisma typu: tego nie będziesz miała, tych ludzi nie spotkasz, w tych miejscach nie będziesz nigdy w życiu? — zapytała Al.

— Gupia jesteś. Jak będziemy sławne, to będziesz o nas czytać — odparła zirytowana Moja, biorąc w obronę Maję.

— Sądzicie, że sławę zdobywa się z dnia na dzień? — kontynuowała Al, przesypując piasek z kupki na kupkę.

— No! Idziesz na casting i wygrywasz miejsce w serialu. Tak to działa Mija i Maja? Right?

— Na ten casting to przychodzi z pierdylion ludzi — zaoponowała Maja.

— Nie takich jak my!

Moja wstałaby zaprezentować swoją sylwetkę.

— Z takim tyłkiem to Hollywood, bebe, nasze!

— Tyłkiem? — Al nie kryła zdziwienia.

— Jesteś brzydalem Ginger. Wykonam wyrok. Trzsy… In your face.

Moja naciągnęła środkowy palec i uderzyła nim Aleks w czoło.

Al zerwała się na równe nogi.

— No co ty! Zluzuj. To tylko zabawa! — uspokajała ją Moja.

— Nie bije się!

— Ja ci rozkmniłam tylko malinę na czole, a ty dałeś focha wszech czasów! Ogarnij się sis.

Al schyliła się i zrobiła dokładnie Moji to co przed chwilą otrzymała.

Moja wstała i popchała Al.

— E… Smrodku… — Moja przybrała pozycję do walki.

Pomiędzy dziewczyny weszła Mija.

— Spokojnie, sis. Nie może być tak, że ty ją bijesz, a jak ona cię bije to jest foch. Idź do kąta. Wiesz, że mam więcej malin. A ty masz czystą twarz?

— He? — zapytała Moja, nie widząc znaku liczenia pieniędzy.

— Chill out Moja. Chill out — mówiła Mija i ponownie na wysokości piersi potarła kciukiem o palec wskazujący.

— You sucks — powiedziała Moja.

— You sucks — odpowiedziała Al.

— Ja? Chyba cię popie… — nie dokończyła słowa spacyfikowana przez Miję tym samym gestem.

— Nie! Nie mówi się w drugiej osobie z s na końcu.

Mija bezdźwięcznie powiedziała w stronę Moji: — Żarty oj-ciec, kaaaasa!

Moja rzuciła:

— Easy. Me calm down me know it. — I odwróciła się z powrotem do Al.

— Ty chyba nie znasz slangu ulicy, bebe — stonowała Moja. — Thug life bebe. Ok. Go on.

Moja podeszła do Aleks i przytuliła ją.

Al stała jak słup soli nie rozumiejąc sytuacji.

— Nie ma co się spinać. Się nie znamy. Się poznamy. Drobna spina. No fight no bad feelings. Right?

Moja podsunęła Al pod nos paczkę z papierosami:

— Palisz?

— Nie.

— Może zaczniesz — powiedziała Moja, zaciągając się głęboko dymem.

— A właściwie jak macie na imiona?

— W gangu nie ma imion. Używa się ksywek — Mija pośpieszyła z wytłumaczeniem.

— Ale wy znacie moje — zaoponowała Al.

— Jak będziesz z nami, to też będziesz miała ksywę.

— Jaką?

— Na przykład…

— Musi być na M.

— Dzięki Moja. Na przykład Mariola.

— Mori. To pasuje. Albo Alina — roześmiała się. — Right, dziewczyny? — zachęciła je do sztucznego śmiechu. — Prawda?!

Roześmiały się na rozkaz nieszczerze.

— E, no. Jak mamy się bawić to wszyscy razem. Czemu się nie śmiałaś?

Wzrok Miji mówił, że lepiej się nie odzywać.

Resztę dnia spędziły siedząc na drabinkach, obczajając przechodzących ludzi i jedząc słonecznik. Gdy się skończył, rozeszły się do okolicznych domów na kolację.

Aleks otworzyła drzwi i zaczęła przy wejściu wycierać buty.

— Gdzie się włóczyłaś? Możesz mi powiedzieć, dziecko moje? — zapytała Nastka kierując się z kuchni na korytarz.

— To tu, to tam. Jakbym była dorosła, to narysowałabym ci mapę…

— Ty gówniarzu — rzuciła w zapamiętaniu babka, ruszając do niej ze ścierką.

Al nie czekała na rozwój sytuacji. Wybiegła z domu trzaskając ciężkimi drzwiami. Wsiadła na rower i pełnym pędem ruszyła z góry. Wkładała w pedały tyle siły, ile tylko w sobie miała. Patrzyła tuż przed kierownicę, widząc jak asfalt ucieka jej spod kół. Podniosła głowę i szybko oceniła, że nie zdoła się zatrzymać przed stojącymi przed nią autami. Nacisnęła na pedały i dźwignię blokując z piskiem oba koła. Prawie tracąc równowagę, udało się jej ominąć o centymetry bok zaparkowanego na ulicy auta. Wyrównała tor jazdy i obróciła głowę, aby zobaczyć co za idiota zatrzymuje się na środku drogi. Tuż przed zderzeniem zdążyła dostrzec niebieski kształt. Przednie koło roweru wbiło się w stojący na poboczu radiowóz. Upadła na maskę, a następnie stoczyła się na chodnik.

— Nic ci się nie stało? — zapytał policjant z troską w głosie, wyciągając dłoń, by ją podnieść.

Siedziała na ziemi i patrzyła w oczy najprzystojniejszego gliny jakiego kiedykolwiek widziała.

— Nic — wybąkała, rozmasowując kolano.

Podał jej dłoń i podniósł do góry.

— Będzie mandat? — zapytała ciągle przestraszona sytuacją.

— Musiałbym nałożyć też na siebie. Nie włączyłem koguta, a stanąłem na zakazie. Mogłaś mnie nie zauważyć.

— Tak?

Policjant wyciągnął portfel i podał Al dwa banknoty.

— Powinno starczyć na naprawę.

— Tak?

— Tak.

— A jaką?

— Ty się nie uderzyłaś w głowę?

— Nie — patrzyła mu prosto w oczy oczarowana magią władzy.

— Masz zniszczone przednie koło. Będziesz musiała kupić nowe.

— Tak?

— Może jednak pojedziemy na pogotowie?

— Nie — odpowiedziała przeciągle. Nie — powtórzyła krótko.

— Daleko masz do domu?

— Nie. Tam na górce — wskazała na dom za blokiem. — Poradzę sobie.

— Amundsen?

— Tak.

— Córka czy siostra?

— Siostra? Czy wszyscy tutaj znają Amundsenów?

— To małe miasteczko. Nie wiedziałem, że ma siostrę.

— A córkę?

— A ma?

— To ja już może sobie pójdę.

— Noś kask i jeździj ostrożnie. Nie chcę by mój przyjaciel cię grzebał — poradził jej na pożegnanie.

Podniosła rower na tylne koło i prowadząc go niepewnie ruszyła pod górę. Rower schowała do garażu przykrywając przednie koło płachtą. Się naprawi. Wszakże lepsze zderzenie z radiowozem i wgniecenie na kole, niż przejechanie przez ciężarówkę i chowanie resztek przyjaciela w śmietniku.

Dwa razy to ta sama woda

Od pierwszego spojrzenia, babcia i wnuczka patrzyły na siebie wilkiem. Nastka przygotowała śniadanie pod siebie, serwując białą kiełbasę.

— Nie zjem tego — powiedziała Al, odsuwając talerz.

— Nawet nie wiesz, co to jest. — Nastka przysunęła jej talerz pomiędzy sztućce.

— Nie zjem tego i już.

— Aleks, spróbuj zanim powiesz nie.

— A co będę za to miała?

— Nowe doznania.

Al odkroiła mały kawałeczek i z obrzydzeniem włożyła do buzi.

— Niedobre — odsunęła talerz.

— To nie jedz — powiedziała babcia, przekładając jej kiełbaskę na swój talerz. — I tak wyglądasz grubo.

Al rzuciła jej nienawistne spojrzenie.

— To moje — rzuciła się, zabierając jej kiełbaskę z talerza.

— Jednak się zdecydowałaś?

Al wstała od stołu i skierowała się do wyjścia. Teatralnym gestem wrzuciła kiełbasę do miski psa.

Tom podbiegł zaciekawiony, lecz nie ruszył jedzenia.

— Nawet psu nie smakuje.

— Idź do siebie.

— Ty też.

Al wbiegła do swojej pracowni. Wyciągnęła telefon i sprawdziła portal. Pierdylion zdjęć z wakacji. Szczęśliwych ludzi w pięknych miejscach, robiących rzeczy, o których mogła pomarzyć.

— Jak to było? — burknęła pod nosem. — Tego nie będziesz miała, tych ludzi nie spotkasz, w tych miejscach nie będziesz nigdy w życiu. Moje życie jest do bani!

Chciała odłożyć telefon i sięgnąć po pędzle, lecz poczuła wibrację. Odczytała wiadomość:

„Wiem ze nie odbierasz ale ja czuje się taki samotny”

„A pies ci zdechl?” — odpisała natychmiast.

„Nie mam psa”

„To sobie kup. Bedzie mial ci kto morde lizac”

To skutecznie zakończyło rozmowę. Tak jej się wydawało. Pamiętała te wyrażenie od mamy. I do dziś pamiętała, że bolało.

„Jak wrucisz do mnie, to se kupie”

Przez chwilę ważyła w myślach, co odpisać i jak ubrać myśli w słowa, by wysłać zabójczo ciętą ripostę.

„Wal sie” — odpisała i odłożyła telefon.

Przygotowała tubki z farbami i zaczęła je nakładać na paletę. Telefon wibrował przez dłuższą chwilę.

— No nie. Nie ty — fuknęła pod nosem

Po chwili wahania zdecydowała się odebrać.

— Po co dzwonisz? — spytała agresywnie.

— Mam ci coś do powiedzenia — Kot był przymilny jak zawsze, kiedy czegoś potrzebował.

— Powiedziałeś już wszystko.

— Coś innego.

— A mianowicie?

— Kocham cię? — nie było to stwierdzenie, a raczej intonacja wskazywała na pytanie.

— I już?

— Tak. A ty?

— Mam innego chłopaka — wymyśliła odpowiedź na poczekaniu, gdy przypomniała sobie słodko-groźną twarz policjanta.

— A ja inną dziewczynę — próbował się odgryźć.

Rozłączyła rozmowę. Nie było sensu dalej dyskutować. Odłożyła telefon i wróciła do przygotowywania farb. W domu rozległ się głos dzwonka. Ktoś był przy drzwiach. Zignorowała go licząc, że babcia otworzy. Dzwonek dźwięczał natarczywie. Odłożyła paletę. Zeszła na dół wycierając po drodze ręce. Otworzyła drzwi z wyrazem irytacji na twarzy.

— O, coś nie w sosie? — zapytał Sam, wchodząc bez zaproszenia.

— Bo wszyscy mnie wnerwiają! — Rzuciła ścierką o ziemię.

— O! Jest źle. Poprawić ci humor?

— Jak?

— Masz. Zrobi ci się weselej.

Dziewczynka popatrzyła na otwartą dłoń, na której leżał woreczek z białymi podłużnymi tabletkami.

— Tik taki? — zapytała udając naiwną.

— Taaa. Taki — roześmiał się Sam. — Poprawiają nastrój.

— Nie chcę.

— Aleks, spróbuj tego zanim powiesz nie.

— A co z tego będę miała?

— Ha-ha-ha. Ja ci coś daję, a ty coś jeszcze z tego chcesz mieć?

— Przepraszam.

— Ja się nie gniewam. Buziak załatwi sprawę.

— Buziak?

— Tylko jedną na raz. Bo inaczej będziesz fruwać — zmienił temat, uciekając wzrokiem w dal. — Widzisz, lubię ciebie. Dla ciebie zrobię wszystko. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy?

— Taaak — Aleks starała się naśladować intonację piskliwego głosu Sama. — Tak Sam. Jesteśmy. Lubię cię.

— Masz, schowaj. — Zamknął jej dłoń swoimi dłońmi.

— To nie są narkotyki? — zapytała na wszelki wypadek, pamiętając pogadanki ze szkoły.

— A gdzie tam narkotyki. Tik taki. No chyba nie wygląda, jak landrynki z relanium?

— Zawsze nas przestrzegają, by nie brać narkotyków.

— Ile razy mam ci powtarzać, że to tik taki — rugnął do niej porozumiewawczo.

— Nudzę się dzisiaj.

— Aj! Źle. A może pójdziemy na górę nad ogródkami i się zrelaksujesz?

— Może nie dzisiaj. Zaraz przyjdzie babcia.

— To zadzwoń po mnie jak jej nie będzie. To mój numer. Czekaj. Zostawię sobie trochę — Sam z zawiniątka wyciągnął trzy tabletki i schował do kieszonki na piersi. — No daj buzi i uciekaj.

Cmoknęła go w policzek z rozpędu opierając się na jednej nodze, gotowa do dalszej drogi. Naśladując Sama wsadziła woreczek go do kieszeni na piersi. Al chciała się odwrócić, ciągle stojąc na jednej nodze, ale Sam złapał ją za rękę i przyciągnął ponownie do siebie. Położył rękę na piersi i powiedział:

— Tutaj są bezpieczne. Dobry wybór.

Odchodząc pozostał jej na twarzy niesmak tej całej sytuacji z łapaniem za cycki. Przyjaciele tak nie robią — pomyślała. Chyba. Nie miałam przyjaciela.

Wróciła do malowania, ale szło jej opornie. Co jakiś czas z różnych numerów dostawała wiadomości:

„Czekam na cb”, „Siedzisz mi w glowie”.

Ignorowała je, mając nadzieję, że w końcu mu się znudzi. Po paru godzinach nie wytrzymała i odpisała:

„Koty są falszywe. Zycie jest za krotkie, by otaczac sie idiotami”

Dostała natychmiast zwrotkę:

„Dlatego xxx KC”

Odpisała, ze złością stukając w telefon:

Przesłała zaraz kolejnego smsa:

„#idonotcare #nolife #obojetny”

Po chwili przyszło do niej kilka kolejnych wiadomości zapewniających, że on dalej ją „kc”. Nie odpowiedziała na żadną z nich. Temat ten uznała za zakończony. Zablokowała wszystkie numery, z których korzystał.

Pejzaż wyszedł nędzny. Tak sądziła do momentu, kiedy zamiast złożenia podpisu wylała na niego rozpuszczalnik. Gdy uformowały się zacieki, odeszła na koniec pokoju i przyglądała się swojemu dziełu z rosnącym uznaniem. Niebo płakało szerokimi bruzdami. Nawet ojciec nie mógł temu zaradzić.

Wyproszenie

Z porannych pieleszy wygoniło ją ujadanie psa. Zbiegła do salonu i przystanęła za ojcem. Stał z poranną kawą, przypatrując się zamieszaniu w salonie.

— Co jest? Czemu Tom szczeka? — zapytała, przecierając jeszcze oczy.

Bez słowa odsunął się na bok, aby Aleks mogła zobaczyć przyczynę zamieszania. Na fotelu siedział łysy kot, bez skrępowania czyszcząc sobie skórę. Wokół biegał Tom obszczekując go. Gdy się zbliżył za mocno do fotela, kot fukał i nastawiał groźnie łapę wyciągając pazury.

— Mamy kota? — zapytała taty. — Od kiedy?

— To nie kot. To szczur. Koty mają sierść. Zaraz się pozbędę szkodnika.

Agaton złapał kota za skórę na karku i bez pardonu wyrzucił go za drzwi do ogrodu.

Tom wybiegł za kotem zapędzając go na jabłonkę.

— Późno wróciłeś — rzekła z wyrzutem do ojca.

— Czasem trzeba pracować — mówił, obserwując szczekającego psa.

— Mogłeś wejść do mnie.

— Myślałem, że śpisz.

— Nie mogłam spać. Śniły mi się jakieś dziwne rzeczy.

— Cześć mamo — Agato przywitał wchodzącą Nastkę.

— Hej, synku,

Agaton nie zwrócił uwagi, że babcia z wnuczką nie przywitały się, mijając w korytarzu.

— Co będziemy robić na weekend? — Al przytuliła się przymilnie do taty?

— My? — zapytał udając zdziwienie.

— A kto?

— Wy jedziecie na wieś — powiedział między jednym, a drugim łykiem kawy.

— Wy?

— Ty i Nastka.

— A ty?

— Ja sobie od was odpocznę.

— Jakbyś miał po czym.

— No chyba sobie żartujesz!

— Klaudyna przyjeżdża?

— Tak.

— Wszytko rozumiem. — Idąc do kuchni rzuciła na odchodne za siebie. — Ojciec powiedział, że mam jechać z tobą.

— Pierwsze słyszę. A po drugie mówi się: tato — sprostowała ją babka

— A jaka jest różnica?

— Ojciec jest w papierach, tata jest w sercu — wytłumaczyła najkrócej jak potrafiła.

— Ojciec powiedział, że mam jechać z tobą, bo Klaudyna przyjeżdża.

— Tata — sprostowała Nastka.

— Oj-ciec — Al podzieliła wyraz na sylaby, tak dla pewności zrozumienia.

Dźwięk drugiej sylaby zgłuszył odgłos rozbijanej filiżanki. Ojciec trzymając puste ręce w powietrzu popatrzył na córkę z wyrzutem. Chciał coś jeszcze powiedzieć. Zamiast tego zrobił obrócił się na pięcie i wyszedł, chowając w rękaw wilgotne oczy.

— Zadowolona? — Nastka zapytała wnuczkę z wyrzutem.

— Tak! Mam zmarnowane przez was wakacje!

— Nie ty jedna — odpowiedziała zrezygnowanym głosem.

Aleks wiedziała, że zrobiła źle i było jej bardzo przykro. Pobiegła na podjazd złapać tatę, lecz ten już odjechał. Wbiegła na górę i schowała się w łóżku. Próbowała zadzwonić do niego, lecz miał ciągle zajęte. Sprawa została zawieszona do wieczora.

Usiadła przy biurku. Wyciągnęła swój dziennik i uzupełniła wpisy za ostatni tydzień. Zaczęła od zdania:

„Klaudyna ukradła mi ojca, jak ciotka matkę…”

Poranny aperitif

Al zakręciła się przed domem, pokazując Tomowi swoją sukienkę.

— Ładna — stwierdziła. — Wiem, że ci się też podoba.

Tom widząc walizki czuł, że zostanie sam. Usiadł przed panią i wielkimi oczami starał się zachęcić, by zabrała go ze sobą.

— Oj, braciszku. Ty zostajesz. Wiesz, że z chęcią bym się z tobą zamieniła. Możesz jechać z babcią ja zostanę, psinko ty moja, mordunio…

Tom demonstracyjnie odszedł w cień, kładąc się na swoim kurczaku.

— Kto to? — zapytała Aleks, stojąc przed wielkim samochodem, który podjechał pod ich dom z piskiem opon.

— To Zenek — powiedziała Nastka, uśmiechając się zalotnie do kierowcy i machając mu ręką na przywitanie.

— Nie mogliśmy, jak ludzie, pojechać autobusem? — zapytała Al, patrząc na człowieka o ostrych rysach, wyglądającego bardziej na Bobiczachę albo Killera, niż na Zenka.

— Damy się…

— Wiem, wiem — przerwała jej Al.

Zenek wysiadł ze swojej czarnej podrasowanej bestii, szarmancko otwierając paniom drzwi. Nastka wsiadła zgrabnie do auta. Al stała jeszcze chwilę kompilując to zdarzenie.

— Naprawdę? — Al splotła ręce i pochyliła się do wnętrza samochodu. — Nie mogłyśmy pojechać same?

— Na wesele bez partnera? Zenek jest taki uroczy.

— Na wesele? To grubo — potrzebowała chwili na zebranie myśli. — Po pierwsze kogo wesele. Po drugie, a ja? A po trzecie nie mam w co się ubrać.

Zenek zajął się bagażami, pakując je do bagażnika. Z torbą Al poszło mu gładko. Przy walizce Nastki szpetnie zaklął, przy drugiej próbie podniesienia jej.

— Och, Zenku! — wykrzyknęła Nastka

Spojrzał na nie przez tylną, ponad otwartym bagażnikiem, ale nic nie zobaczył. Ułożył bagaże i z dużą siłą zamkną klapę.

— No to mamy gotowość, Nastulo! — zameldował wykonanie zadania.

— Ej, kawalerze. Albo Nastko, albo Anastazjo. W żadnym wypadku nie życzę sobie jakieś Nastuli. Czy ja wyglądam jak krowa? — Nastka wypowiadała słowa z taką emfazą, że Zenek kurczył się z sekundy na sekundę. — A teraz jedź. Nie mamy całego dnia.

Mężczyzna uśmiechnął się niezgrabnie i ruszył spod domu, z piskiem opon, jednocześnie wymuszając pierwszeństwo. Ominął szybkim ruchem kierownicy jadącego rowerzystę. Pasażerki w wozie trzymały się czego tylko dało. Gwałtownie zahamował przed skrzyżowaniem, powodując zniszczenie fryzur wiezionych niewiast. Al momentalnie zapięła pasy, a Nastka torebką lekko uderzyła Zenka.

— Nie wieziesz kartofli. Szpanować będziesz wieczorem!

— Nastka! — z oburzeniem w głosie powiedział Zenek. — Dzieci przecie tutaj są.

— Oj, jedź już, Zenuś. Tylko delikatnie. Damy lubią delikatnie, a wieziesz prawdziwe damy.

— Damy czy nie damy, to się przekonamy — skwitował Zenek. — A jak nie damy…

— Zenobi! — zaprotestowała babka. — Chyba nie chcesz tego kończyć?

Spojrzał na nią zaczepnie.

Kobieta wydęła usteczka w udawanym niesmaku.

Al już wiedziała, że zapowiada się ciężka podróż. Wyciągnęła książkę, założyła słuchawki i na dwie godziny odizolowała się od całuśnej pary. Znała tę trasę na pamięć, więc nie musiała kontrolować drogi. Co jakiś czas odrywała się od lektury, by sprawdzić, gdzie są. Następnie znów przenosiła się do alternatywnej rzeczywistości jadąc „Autostopem przez galaktykę”.

Zgubiła się czytając w jakimś galaktycznym urzędzie na Alfa Centauri, gdy zorientowała się, że za oknem krajobraz przestał być znajomym.

— A właściwie to gdzie my jedziemy? — zapytała zdziwiona, gdyż Wieś została dawno za nimi. Poza tym, jak można nazywać miasto „Wieś”, a wioskę dalej „Nowa Wieś”.

— Na wieś — powiedzieli zgodnie.

Al poszperała w telefonie.

— Internety mówią, że następna Wieś jest koło Wielkiej Wsi i stamtąd już niedaleko do morza.

Nastka i Zenek obrócili się równocześnie, mając wielkie znaki zapytania zamiast oczu.

— Ty patrz na drogę — babka skarciła kierowcę. — Na wieś. Nie do Wsi. Jedziemy do Czarnuszki.

Aleks znad telefonu wyrzuciła z siebie skromne:

— Acha. I zajęła się poszukiwaniem informacji o miejscu docelowym. Patrzyła z niedowierzaniem w telefon.

— Ale tam są tylko trzy domy! Nawet nie ma ulicy!

— Nie marudź. Spodoba ci się. Ja tam mieszkam ze sto lat i ciągle nie chce mi się nigdzie indziej wyjechać — Zenek mówiąc to, spozierał w lusterko na tylne siedzenie. Al zsunęła się na fotelu i wyszła poza jego zakres widzenia.

Po przejechaniu kilku kilometrów krętą drogą, zatrzymali się na małym parkingu.

— Teraz idziemy. Nie wjedziemy na górę.

— To znaczy mamy iść? — zapytała z niedowierzaniem Nasta. — Pod górę?

— No — odparł lakonicznie Zenek.

— Damy nie chodzą. Damy się wożą — Aleks uprzedziła babcię.

— Właśnie — potwierdziła. — Właśnie.

— No chyba sobie żartujecie? — zapytał Zenek, mając ciągle nadzieję, że to żart. — To tylko pięć kilometrów do góry.

— I wszyscy goście weselni też tam będą szli? — Al otworzyła ze zdziwienia szeroko oczy.

— Nie. Wesele jest na dole. Ja mieszkam na górze — wytłumaczył zwięźle.

— Czyli jutro znów pięć kilometrów mamy iść? — z niedowierzaniem bąknęła babka. — Nie było tego w planach.

— Mówiłem, że zabiorą nas nasi znajomi — wyjaśnił. — Autem się nie da się z tej strony do nich dojechać. Taki krajobraz.

Kobiety popatrzyły się na siebie, rozwierając szeroko oczy.

— Ja tam mogę iść. Mam płaskie buty. Ale babcia? W szpilkach? — pośpieszyła z pomocą. — Nie sądzę.

Nastka dla podniesienia powagi sytuacji, wyciągnęła delikatnie zgrabną nogę, na której pyszniły się filigranowe, czerwone szpileczki. Zenek spojrzał jak wygłodniały wilk i podniósł dłoń, by ich dotknąć. Nastka zatrzymała jego palce w powietrzu i przytknęła do swoich ust.

Al z boku obserwowała dziwną zmianę zachodzącą w mężczyźnie. Na początku skupiona twarz górala, który widział wszystko, pod wpływem uroku kobiety przeistaczał się w pieska pokojowego, czekającego na najmniejszy dotyk swojej pani. Nastka położyła nogę na jego udzie.

— Na prawdę chcesz, bym zniszczyła sobie nogi?

Pozwoliła mu dotknąć łydki. Objął ją swoją wielką dłonią jak, nóżkę motyla. Oblizał wargi. Nastka zabrała zgrabną kończynę i pochyliła się ku niemu eksponując głęboki dekolt.

— Naprawdę? Zenuś?

Twarz zauroczonego nabrała intensywnych kolorów, jakby wypił na raz termos kawy.

— Sąsiad ma konie… — zaczął, lecz nie mógł się skupić na niczym innym niż mała bruzda pomiędzy dwoma kawałkami skóry i tłuszczu.

— Dobrze kombinujesz, skarbie…

— I ma bryczkę. To ja do niego zadzwonię.

Zenek wyskoczył na zewnątrz samochodu i wziął głęboki wdech oraz zrobił parę skłonów, żeby się uspokoić.

— Babciu, a co ty mu zrobiłaś? — zapytała Al, nie do końca rozumiejąc sytuację.

— To jest seksapil.

— Seksapil?

— Bitch look?

— Babciu, skąd znasz takie słowa.

— Przecież wiesz, że jestem nowoczesną babcią.

— Bywasz — podsumowała Nastkę jednym słowem Al, przypominając sobie ostatnie tygodnie.

— Zluzuj młoda. Zluzuj.

— Ja…

— Mamy transport — przerwał jej Zenek, wtykając głowę w okno. — Mamy szczęście Hirek jedzie sklepu, więc nas po drodze zabierze.

Nastka wypięła się z pasów i jak kocica przeszła pomiędzy przednimi fotelami i ucałowała Zenka w usta. Dla pewności trwałości efektu, przejechała kciukiem po jego wargach kokieteryjnie zmazując resztki wyimaginowanej szminki.

— A fe — wyrwało się Aleks.

— Zaraz wrócimy. Idziemy przyjrzeć się tamtej… — powiedział Zenek, wyciągając za sobą Nastkę z samochodu. — No tej…

— Czereśni — dokończyła Nastka. — Tamtej za górką. Daj głuchego jak przyjadą.

Aleks włożyła słuchawki do uszu i jak android celebrowała swą depresję.

Z zaczytania wyrwało ją stukanie w szybę. Dawno nie widziała tak pięknego człowieka. Blond włosy lśniły wokół pięknej twarzy o ostrych rysach. Malinowe usta posłały jej uśmiech. Al zaczerwieniła się.

— Hej, mała — przywitała się kobieta. — Zamawiałaś transport? Jesteś z Zenkiem?

Al wcisnęła przycisk i opuściła szybę otwierając, jednocześnie drzwi. Kobieta oparła się całym ciężarem na rękach przytrzymując odrzwia samochodu.

— Tak — spuściła wzrok, gdy napotkała dwa niebieskie diamenty świdrujące jej oczy.

— Jestem Marietta. Zenek dzwonił, żeby was zabrać na górę. A gdzie Zenek?

— Poszli oglądać czereśnie. Jestem Aleks.

— Jakie czereśnie? To są góry. Tu nie ma czereśni — zdziwienie było tak głębokie, że Al sama zwątpiła w prawdziwość jej słów.

— Zadzwonię po nich.

Z zarośli wyszła podekscytowana para.

— To gdzie moja dorożka, mój rycerzu? — zapytała Nastka, pochylając się, aby wyczyścić z trawy szpilki.

— Przed nami, moja pani — wczuł się w rolę Zenek. Cześć Mari!

— Hejka. Będę waszym osłem ha-ha-ha — roześmiała się perliście.

Nastka nie zdążyła ani przywitać się, ani przedstawić, gdy zdziwienie odebrało jej mowę. Przed nimi stał przepiękny, czerwony traktor z mniej estetyczną czerwoną, wysoką przyczepą na siano.

— Że ja mam jechać tym? — zapytała, kręcąc w niedowierzaniu głową i rozkładając ręce.

— Może pani zawsze iść — poirytowała się Marietta.

— Dziecko, popatrz na mnie. Na sianie, to ja się wygniotę — gestem dłoni wskazała na swoją czerwoną sukienkę.

— Była pani czereśnie oglądać i się nie wygniotła. Jedziemy?

Wzrok Nastki mówił wszystko. Mari wzruszyła tylko ramionami i stanęła obok traktora, obgryzając źdźbło trawy.

Zenek wyciągnął bagaże i umieścił ją na przyczepie. Wrócił pozamykać samochód i zabrać ze sobą przywiezione damy. Podsadził Al, która z przyjemnością rzuciła się na kupę siana, moszcząc sobie wygodne siedzenie. Wrócił po Nastkę i podał jej dłoń.

— Ty naprawdę myślisz, że ja tam? — Nastka była zniesmaczona, poirytowana, a jednocześnie miała nadzieję, że to tylko żart.

— Nie — odpowiedział lakonicznie, jak to w jego zwyczaju bywało.

— No już myślałam, że to kiepski żart.

— To nie jest żart — mówił ciągnąć ją za rękę w stronę traktora. — Kolor masz odpowiedni. Wsiadaj — powiedział, podsadzając kobietę do kabiny traktora.

Nastka w czerwonych szpilkach, w czerwonej sukience i czerwona na twarzy ze złości, wspięła się po metalowych schodkach, zajmując siedzenie za kierowcą. Zenek wspiął się na burtę, podciągnął i jednym susem wylądował na sianie obok Al.

Al spontanicznie podniosła rękę i przybiła z Zenkiem piątkę. Mari odpaliła silnik i w smudze czarnego dymu zaczęli się wspinać polną drogą.

Nierytmiczne podskoki przyczepy przywoływały na myśl kolejkę górską. Trzymała się jedną ręką orurowania burty, a drugą podniosła do góry, komentując każdy większy wybój głośnym:

— Jeeej!

Traktor wydał z siebie ostatni głośny ryk, wyrzucając kłęby czarnego dymu zatrzymując się w miejscu. Dołączona do niego przyczepa szczęknęła głucho. W kierunku pojazdu podeszły dwie pary przywitać się z gośćmi.

Al zeskoczyła z przyczepy. Odeszła parę kroków i rozejrzała się po okolicy. Tak jak internety mówiły. Trzy domy i koniec świata. Cudowny koniec świata. W każdą stronę zieleń lasów, układające się łanami pomiędzy żółtymi łąkami. Gdzieś na horyzoncie, pomiędzy wzgórzami kończącymi dolinę, widać było dym. Jedyny ślad cywilizacji. Schowała do kieszeni słuchawki i usłyszała śpiew ptaków. Wciągnęła w płuca rześkie, górskie powietrze. Miła odmiana, wobec upału w Aleksandrii. Usiadła na skraju drogi, patrząc się w dolinę. Żałowała, że nie miała ze sobą żadnych przyborów do rysowania, mogłaby uwiecznić tę spokojną chwilę. Wyciągnęła telefon i zrobiła parę zdjęć na potem. Siedziała wpatrzona w bezkres przed sobą. Już kochała to miejsce. Szkoda, że znów na chwilę.

Koło domu zaparkowały trzy inne samochody sowicie przystrojone kokardami. Z budynku wysypali się eleganccy i podpici ludzie, wsiedli do aut i odjechali do góry znikając za drugim domem. Jedynym śladem ich istnienia pozostał warkot silnika przebijającego się gdzieniegdzie, gdy wyłaniali się pomiędzy kwaterami lasów.

— My w następnej turze — Zenek precyzyjnie poinformował.

— Musimy jechać, babciu?

— Musimy. I to czym prędzej. Nie znoszę wiochy.

— Ale tutaj jest pięknie i cicho. Nie możemy tutaj zostać?

— Nie możemy. Ja się tutaj duszę — wypowiedziała każdy wyraz z osobna.

— To tak, jak ja w mieście. — Zenek zatkał nos, a następnie wziął głęboki oddech. Tutaj to ja żyję.

— A gdzie mieszkasz?

— Tam. — Wskazał na trzeci dom stojący pod lasem.

— Ładny. Bardzo ładny — Nastka skomplementowała budynek postawiony z bali.

— Sam robiłem.

— Robiłeś? Nie wiedziałem, że jesteś taki zdolny.

— Robiłem i projektowałem.

— A kto potem ci projekt rysował?

— Nikt. Ja sam.

— Niemożliwe. Jestem architektką i wiem, że musiał ktoś z uprawnieniami pomagać.

— Ja też jestem architektem.

— Niemożliwe. Dwaj architekci.

Al popatrzyła na oboje ze zdziwieniem.

— To jak wy się poznaliście?

— Przez portal randkowy — odparli zgodnie.

— Nie mam więcej pytań.

Odwróciła głowę i wsparła ją na kolanach, obserwując pasące się krowy. Z oddali biegł w jej stronę owczarek podhalański. Zerwała się analizując, czy uciekać, czy biec naprzeciw, aby go przytulić. Stała czujna, patrząc na jego ruchy. Biegł z wywalonym jęzorem, po drodze depcząc krecie nory. Podeszła parę kroków i zawołała psa. Ten słysząc to pobiegł do swojej nowej miłości.

W miejscu, w którym poprzednio stała Al, pojawiła się Marietta. Pies biegł na wprost do Al, która pochyliła się rozkładając ręce, by przyjąć prezent radości. Mari gwizdnęła krótko. Pies w ostatniej chwili uskoczył w bok i przebiegł obok Al, wprost do swojej właścicielki. Mari nagrodziła psa sowitym głaskaniem. Al stojąc z otwartymi rękami patrzyła zdziwiona na kobietę z psem.

— Przepraszam ciebie, ale sama rozumiesz. Jakby skoczył na ciebie, to z twojej sukienki nie wiele by zostało.

Al popatrzyła na swoje eleganckie ubranie.

— Rozumiem — powiedziała smutno. — Lubię psy.

— On też cię lubi. Ledwo go trzymam — powiedziała Mari ze śmiechem. — I rozumie, że nie może się z tobą przywitać. Chociaż jest mu bardzo przykro z tego powodu.

— On rozumie?

— Ludzie myślą, że psy ich nie rozumieją. Ale one rozumieją. Tylko ich to nie obchodzi.

— Mój brat mnie rozumie.

— To masz wielkie szczęście. Bo mój — wskazała na Zenka — to ciężki kawał chleba.

Al się zaśmiała.

— Nie. Mój pies, to też mój brat. Nie mam rodzeństwa.

— Czasem tak lepiej. Odkąd się wprowadził, to za dużo kobiet go odwiedza. Zamontuję mu drzwi obrotowe. A to takie spokojne miejsce — mówiła Mari, głaszcząc siedzącego obok niej pupila. — Zawsze ten sam schemat. Oj, przepraszam, że cię obciążam moimi problemami.

— Nic nie szkodzi. Moje życie to też porażka.

— Czasem lepiej się podzielić z kimś swoimi problemami. Wtedy wydają się… Nie problemami. A czasem lepiej wyjechać samemu tysiąc kilometrów stąd. Wtedy i problemy wydają się być malutkie.

— Nie mam z kim porozmawiać…

— Jak widzisz — Mari wskazała gestem na rozległość niezamieszkanej okolicy — ja też nie.

Auta wróciły i podjechały na podwórze. Kierowcy otworzyli bagażniki i czekali na następnych pasażerów. Z domu, z bali wybiegli rozchichotani ludzie ciągnąc za sobą jej babcię.

— Al! — zawołała. — Al! Jedziemy…

— Zobaczymy się na weselu? — Al zapytała z nadzieją w głosie.

— Nie. Ja nie jestem tam mile widziana.

— Dlaczego?

— Bo widzisz, ta suka ukradła mi męża.

Marietta szarpnęła lekko psa i bez pożegnania zeszła w dół doliny. Al podprowadzała ją wzrokiem, czekając, kiedy się obróci, aby jej jeszcze pomachać. Mari szła ze spuszczoną głową, rozkopując z furią kretowiska.

— Al! — głos babci przywołał ją do rzeczywistości. Podciągnęła stopki i pobiegła do samochodów.

Usiadła z tyłu auta przy oknie razem z Zenkiem i Nastką. W ciągu sekundy w samochodzie zrobiło się duszno. Otworzyła okno i wyjrzała, szukając sylwetki Mari wśród traw.

— Nie wypadnij na zakręcie — zażartował Zenek. — Już kiedyś tutaj takiemu głowę urwało — kierowca zarechotał.

— No właśnie, Al. Nie trać głowy — pociągnęła żart Nastka.

Wszyscy wybuchli śmiechem.

Al nie było do śmiechu.

— Piłaś?

— Oj taki poranny aperitif. Nie bądź taka sztywna. Jedziemy na wesele.

— No właśnie! Masz, Nastka. Na drugą nóżkę — zachęcał Zenek, wciskając w ręce babci piersióweczkę.

— To chyba na piątą — rozśmieszyła towarzystwo Nastka. — Za momencik, ja tylko do toalety pójdę.

Wygramoliła się przechodząc przez Zenka, wysiadła z samochodu i pędem pognała za potrzebą.

Zenek na wyciągniętej ręce podstawił butelkę pod nos dziewczynki.

— Chcesz się napić?

— Nie.

— Ja nie nalegam…

Awantura inteligentów

— Słodki dzień, kochanie — przywitał Klaudynę buziakiem, kładąc tacę z kawą i rogalikami obok niej.

— Och, jaki cudowny. Kawę do łóżka? Skarbie, czym sobie tym zapracowałam?

— Należy mi ci się odrobina relaksu, księżniczko.

— A możesz zrobić mi kakao? Z bitą śmietaną?

— Nie chcesz kawy?

— Nie piję?

— Od kiedy?

— No już z parę dni.

— Dieta?

— Coś w tym guście.

— Zejdziesz na śniadanie, czy podać do łóżka?

— No nie, zejdę. Nie jestem chora. — Klaudyna usiadła na łóżku, układając poduszkę za plecami.

— Co dzisiaj robimy?

— Hmm. Kusząca propozycja — przeciągnęła się.

— Przecież jeszcze nic nie zaproponowałem…

— Chodź tutaj, słodziaku… Zasuń rolety…

— To może obiad zjemy? — zaproponował Agaton, gdy słońce pełnym blaskiem próbowało się przebić przez ciemny materiał.

— Później… — odpowiedziała kobieta, patrząc z rozmarzeniem w sufit.

— Zrobić kolację? — zapytał Agaton, siadając na skraju łóżka.

— Zrób. Ja wskoczę pod prysznic.

— Jak skończysz, to zejdź do ogrodu.

Mężczyzna odsunął krzesło. Kobieta usadowiła się naprzeciwko.

— Cudowny jesteś. Sam to przygotowałeś? Czy mamę poprosiłeś? — zapytała zawadiacko.

— Jestem dużym chłopcem. Mieszkam już bez mamy. — wyciągnął rękę w kierunku kobiety, próbując pod stołem dotknąć jej kolano.

— Czyżby? Ona będzie sprzątać nasze ubrania, świntuszku? — złączyła szybko uda.

— Jedz. Wkładaj dużo do tej buzi. Nie będziesz tyle mówiła.

— Potrafię mówić z pełną buzią — zademonstrowała, wkładając całą kanapkę do ust. — Widzisz?

— Jak mała dziewczynka.

— Tak, sugar daddy! — roześmiała się i przyjęła seksowną pozycję.

— Skończyłaś już? Mogę pozbierać? — sięgnął ręką ponad stołem ku kobiecie.

— Jeszcze tylko truskaweczki. Zostaw. — Uderzyła go kokieteryjnie serwetką.

— Cudowny dzień. Nieprawdaż? — Przeciągnął się błogo.

— Dlaczego zdecydowaliście się na jedno dziecko? — zapytała poważnie, wpatrując się w Agatona świdrującym wzrokiem.

Pytanie zbiło go z tropu.

— Czy to jest dobra pora na trudne tematy? — Odchylił się na krześle.

— Zawsze jest dobra pora. Więc dlaczego?

— W sumie to było w planach — odpowiedział z udawanym uśmiechem i odgryzł połowę sporej truskawki.

— Kiedy? — zażądała doprecyzowania.

Popatrzył prosto w jej oczy, które domagały się wiedzy i bez dalszego sprzeciwu odpowiedział: — Jak Aleks miała trzy lata.

— Tak raz i po sprawie?

— Ponad rok się staraliśmy — spoważniał.

— Niewypał?

— Może to było związane z chorobą żony. Może…

— Może i było — przerwała mu. — A może ty nie możesz — wyzywająco rzuciła w nim zdaniem, celnie w godząc w jego ego.

— A może odwiesiłem warsztat, gdy się nie dało.

— Ha-ha-ha. Rzemieślnik. Przecież miałeś dekadę

— Rozwiedliśmy się, jak Aleks miała dziewięć lat.

— Liczysz czas wiekiem córki?

— Jakoś mi tak łatwiej.

— To zostało jakieś pięć lat. I przez ten czas już nie chciałeś?

— Został rok. Potem nie próbowaliśmy. A dalej już była choroba. Psychiatry i te sprawy.

— Tak, opowiadałeś. Ale może dziecko uratowałoby twoje małżeństwo?

— Zostawała tylko adopcja. Mając anoreksję ciężko jest zajść w ciążę.

— A chcesz dzieci?

— Przecież mam.

— Ze mną.

— Nie odwiesiłem narzędzi w warsztacie.

— Przecież mówiłeś, że odwiesiłeś.

— Mówiłem, że może — zirytował się.

— To chcesz, czy nie?

— Nie wiem. Skąd to pytanie.

— Tak sobie — uśmiechnęła się powabnie i włożyła czerwoną truskawkę w równie czerwone usta.

Wzrok Agatona zatonął w tej czerwieni.

— N… nie wiem — zająknął się, tracąc koncentrację. — To chyba wystarczy za odpowiedź.

— Z nią też tak rozmawiałeś?

— To były zupełnie inne rozmowy. Mogę ci puścić nagranie. Mam niezłą kolekcję. Ona nagrywała mnie, a ja ją — powiedział dumny ze swojej przebiegłości.

— Nie chcę twojej kolekcji. Jest tyle warta, co ta zbieranina musztardówek w kredensie.

— O co chodzi? — zapytał wyraźnie poirytowany.

— O to, że ty nic nie rozumiesz. Ale jeszcze zrozumiesz — wypowiedziała zdanie jak groźbę.

— Powiedziałem tylko, że inaczej z nią rozmawiałem. Przed rozwodem.

— Nie przekręcaj swoich słów i nie szukaj wytłumaczeń.

— Nie wierzysz mi?

— Musisz słowa podpierać nagraniami? Beznadziejnie. Myślisz, że ci nie ufam?

— Mam nadzieję, że tak.

— Ach! Masz nadzieję. Beznadziejnie — zabrzmiała jakby groziła mu śmiercią.

— Wszystko beznadziejne?! — próbował się przysunąć.

— Tak. Beznadziejnie wychodzisz jako ojciec! — zatrzymała go w miejscu.

— Uderzasz w najczulszy punkt. Uważaj, co mówisz. Nie masz dzieci! Jak możesz mnie oceniać?!

— Skąd wiesz, panie wszystkowiedzący?

— A gdzie są?

— Będą.

— Będą, będą. Ale nie są!

— Ty wszystko wiesz i już nie pytasz. I nie podnoś na mnie głosu. Proszę — warknęła.

— Coś masz mi do powiedzenia? — zabrzmiał groźnie.

— Nic — powiedziała obrażona Klaudyna.

— Mów!

— Nic.

— To po co zaczynasz?

— Nie uprzedziłeś córki, że się ze mną spotykasz?

— Nie było dobrego momentu.

— Po raz drugi pytam, a kiedy jest dobry moment?

— Co dzisiaj w ciebie wstąpiło?

— Wiesz co ona śpiewała tam zamknięta w pokoju? Wiesz?

Odpowiedziała jej cisza.

— „Mój jest ten kawałek drewnianej podłogi, bierz za pas swoje krzywe nogi, rzuć się z mostu, zabij sama się na raty, powieś się na klamce, ale nie zabieraj taty!” — zaintonowała Klaudyna.

Agaton zaśmiał się szczerze.

— Uważasz, że to jest śmieszne?

— Nie… Absolutnie! Ale ty jesteś śmieszna…

— Ja jestem śmieszna? — prychnęła. — Ja? Biedny chłopiec.

— Nie ty jesteś śmieszna. Sytuacja?

— To powiedz mi proszę, co jest śmiesznego w tej sytuacji? Nie wiesz? To ja ci powiem. Nic.

— Nic?

— Tak. Nic. Ty chyba nie bierzesz mnie na poważnie. Chcesz się ze mną rozstać? Już ci się znudziłam?

— No nie! Skąd!

— To dlaczego mnie tak traktujesz? Nie tylko mnie! Nas. Mnie i Aleks!

— Jak? — jego krótkie pytanie było całkiem szczere.

— Czy ty tylko udajesz głupiego, czy jesteś głupi?

— Zgubiłem się. Wyprostuj wypowiedź.

— Acha. To ja jeszcze mówię grypsami?

— Powiedz wprost — poprosił Klaudynę.

— Sam tego chciałeś. Traktujesz mnie, traktujesz nas, jak zabawki na chwilę.

— Jak to?

— Tak to. Masz czas dla nas tylko w weekendy. A jak jesteśmy we dwie to czujesz przesyt. Specjalnie wysłałeś Aleks na wieś, by być ze mną sam na sam?

— Myślałem, że tego oczekujesz ode mnie.

— Ogarnij się, tatuśku, ogarnij. Przedkładasz kochankę nad dziecko?

— Nie jesteś moją kocha…

— To nie zmienia nic. Tak, czy tak ukrywasz nas przed sobą. Jak się mamy poznać? Korespondencyjnie?

— Chcesz o tym porozmawiać?

— Ty chyba nie masz wszystkich w domu. A o czym, do cholery, teraz rozmawiamy?

— Nie wiem… No nie wiem. Zgubiłem się.

— To się odnajdź! Jak się znajdziesz, to będę na górze.

Odsunęła krzesło, uderzając nim o szafkę.

Patrzył jak odchodzi do ogrodu.

Rozmowa się zakończyła. Powiedzieli, co mieli powiedzieć. Awantura inteligentów. Bez krzyków, bez przemocy, pełna cynizmu i złośliwości.

Agaton zdążył posprzątać ze stołu, gdy Klaudyna wstała z leżaka i przeszła do salonu. Ze środka domu dobiegł odgłos uderzającej o podłogę szafy i tłuczonego szkła. Przerażony wbiegł gotowy udzielić pomocy. Stała spokojnie na środku pokoju, trzymając zwycięsko nogę na szafie.

— Jeśli nagrywasz — odezwała się bardzo spokojnym głosem — tak, jak nagrywałeś żonę, to dla twojej informacji, źle przykręciłeś szafę i spadła. Dobra wiadomość. Pozbyłam się tej tandetnej kolekcji kufli. To nie jest przyjazny dom dla dzieci.

— Aleks jest duża — zaskoczony nawet nie potrafił się gniewać.

— Swoje powiedziałam. Idę do sypialni. Jak się ogarniesz przyjdź przytulić mnie na dobranoc.

Patrzył na nią zaskoczony.

— A jak przyjdzie ci na myśl, by spać na kanapie, to wiedz, że przyjdę w nocy i cię zamorduję — powiedziała uwodzicielsko.

Podeszła do niego bujając biodrami i zdmuchnęła pyłek z jego koszulki wydymając zmysłowo usta.

— Idziesz, czy nie?

Złapała go pasek i pociągnęła go parę kroków za sobą. Nie protestował. Kochał ją chyba za bardzo, by się jeszcze gniewać. Do końca też nie wiedział, czy powinien, bowiem nie do końca rozumiał, co jest przedmiotem kłótni. Nie rozumiał już nic.

Objął ją ramieniem i złapał ustami za szyję.

Odepchnęła go energicznie nadając przeciwny kierunek.

— To idź na górę! — rzuciła gniewnie. — Ja śpię na kanapie!

Uciekła do pracy bladym świtem, starając się nie obudzić Agatona. W pośpiechu zebrała swoje rzeczy i z podręczną torbą wyruszyła szybkim krokiem na stację. W przedziale ściągnęła buty i siadła na fotelu po turecku, jak mała dziewczynka. Założyła słuchawki i wybrała numer zapisany jako — „Tatas”.

— Taaak? — Ziewnął. — Jesteś już w pociągu?

— Przepraszam, że byłam taką wredną suką — powiedziała głosem zarumienionej pensjonarki.

— Ja ciebie też…

— Za to, że jestem wredną suką?

— Nie. Że nie potrafiłem z tobą rozmawiać. Ostatnio za dużo się dzieje.

— Wiem. Ale nie wiem, czy potrafię ci tak od razu wybaczyć.

— Wrócisz?

Rozłączyła się.

Mężczyzna nie spał już do rana, budując czarne scenariusze. Zrobił kawę i usiadł w fotelu, owijając się szlafrokiem. Próbował oddzwaniać, ale włączała się skrzynka. Miała odlot o dziewiątej. Jeśli do tej godziny nie zadzwoni, to… Wolał nie kończyć myśli, chociaż finisze nasuwały się same. Położył telefon na oparciu fotela i włączył telewizję, oglądając bez zainteresowania poranną ramówkę. Pięć minut przed godziną zero zadzwonił telefon. Wystraszony próbował złapać go, ale ten zsunął się między oparcie, a siedzisko fotela. Zajęło mu chwilę by wydobyć aparat i odebrać połączenie.

— Hallo, skarbie — przywitał Klaudynę.

— Wrócę — zaczęła bez przywitania. — Jesteś na mojej liście. Jak wrócę to wymierzę karę.

— Zasłużyłem.

— Wiem. Padł mi telefon. Podładowałam i jestem na ostatniej kresce, dlatego nie dzwoniłam.

— Ale zadzwoniłaś.

— Denerwowałeś się?

— Tak.

— Jakie to urocze. I bardzo dobrze!

— Kocham cię ty mo…

— Adam! Weź mnie — w słuchawce był odgłos którego się nie spodziewał. — Teraz! Nie później. Jak nie jak tak! Później będą piloci!

— Iii? — pisnął ojciec głosem nastolatki.

— To nie do ciebie głuptasku — Klaudyna rzuciła przez śmiech. — Jadę na płytę. Nie chciałam czekać na następny transport — wytłumaczyła sytuację. — Ja ciebie też. Przyjedziemy wkrótce tatuśku. Ciao młody, startuję. To mój ostatni lot.

— Pa — zawiesił głos. — Kto my? Jaki ostatni lot? — zapytał echo w telefonie.

Rozmowa została zakończona. Samolot łagodnie wystartował, a mężczyzna uspokojony odleciał w ramiona Orfeusza, próbując zrozumieć o czym była dzisiejsza rozmowa.

Obczajaj dzielnię

Wysiadły z taksówki i chwilę stały w ciszy przed domem.

— Ciebie też tak boli głowa? — spytała się babcia wnuczki.

— Bardzo…

— Aleksandro, nie powiesz o tym nikomu?

— A ty babciu?

— Nastka będzie milczała ja grób.

— Babciu, ale…

— Mów mi Nastko. Nie lubię tych formalnych określeń.

— Ale ostatnio…

— Ostatnio byłam jakby w depresji. To się zmieni. Jesteś moją przyjaciółką? — złapała wnuczkę za rękę.

— Wiesz, że cię kocham. — Al przytuliła się do babci całą sobą.

— Ja ciebie też…

Tom słysząc na podwórku głos swojej pani, wybiegł z salonu i przez ogród pędem pobiegł się z nią przywitać, odstawiając przy tym dziki taniec szczęścia.

Al szarpnęła za zamknięte na klucz drzwi. Odruchowo nacisnęła na włącznik dzwonka. Dźwięk rozszedł się po domu.

— Błagam… Nie tak głośno — zaprotestowała Nastka.

— Miałyście zostać do niedzieli — stwierdził Agaton, który zdziwiony otworzył im drzwi będąc w samej bieliźnie.

— Wróciliśmy. Nie cieszysz się z widoku mamy?

— Dlaczego? — zasłonił ciałem wejście.

— Dlaczego masz się cieszyć z widoku mamy, czy dlaczego wróciłyśmy? Wpuścisz nas? Czy będziesz stał tu na golasa?

— Dlaczego wróciłyście wcześniej? — sprecyzował zbity z tropu.

— Ot parę godzin. Wielkie mi halo.

— Miałyście być wieczorem. Nie zrobiłem żadnych zakupów i nie posprzątałem domu. Co się stało?

— To, co działo się w Czarnuszce, zostanie w Czarnuszce — uśmiech Nastki zgasł.

— A bardziej jaśniej możesz, mamo?

— Jaśniej się nie da — zakończyła temat Nastka.

— Al, a ty możesz mi coś powiedzieć? — zwrócił się do córki, szukając wyjaśnienia.

— Nie bardzo. Będę malować. Teraz. Już.

— Nie będziesz. Muszę… — szukał przez chwilę słowa — ogarnąć mieszkanie.

Al złapała torbę i skierowała się do wejścia, omijając babcie i próbując ominąć ojca. Tato położył rękę na futrynie blokując przejście.

— Poczekajcie! — krzyknął i skrył się we wnętrzu mieszkania, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Po chwili wrócił ubrany w szlafrok.

— Dajcie torby. Tutaj macie pieniądze na zakupy. Wróćcie nie wcześniej niż za dwie… Cztery godziny.

— Agaton! Kto jest u ciebie? — zapytała surowo mama.

— Nikt. Wrócisz opowiem — uciął temat.

— Czy chociaż mogłabym skorzystać z toalety — zapytała Nastka, przestępując z nogi na nogę.

— Nie.

— Synu!

— Oj mamo. Idźcie już — powiedział, zamykając drzwi.

— Możesz mi, Nastko powiedzieć o co chodzi? — zapytała mrużąc oczy Al.

— Nie. Nie mogę. Sama nie bardzo rozumiem. Pokaż, ile dał?

Aleks machnęła przed oczami babci plikiem banknotów.

— Fiu — zagwizdała babka i z uśmiechem na ustach dokończyła. — Z tym, to my za cztery godziny nie wrócimy.

Po powrocie z zakupów Nastka przeczesała mieszkanie szukając powodu dzisiejszego zamieszania. Wszystko było w porządku, poza jednym szczegółem.

— Co się stało z witryną?

— Mamo. Zadajesz zbyt trudne pytania.

— To, że nie ma kufli, to mogę zrozumieć. Ale dlaczego na Boga nie ma drzwi?

— Oj mamo. Wszystko musisz wiedzieć?

— A kto, jak nie ja?

— Dorosłem.

— Olaboga! Wreszcie. Może więcej wnuczków mi przyniesiesz — rozbawiona poklepała syna po plecach.

— Po moim trupie — syknęła Aleks. — Idę do koleżanek — dodała, nie czekając na niczyje pozwolenie.

Złapała bluzę i wybiegła do ogrodu. Przeskoczyła przez płot i pobiegła prosto na spotkanie z przyjaciółkami.

Trzy leniwe kotki wisiały na drabinkach i wygrzewały futra. Nudziły się potwornie.

— Hejka, dziewczyny!

— Gdzie zniknęłaś? Później nie mogłaś przyjść? Really? — zapytała Moja.

— Przepraszam, byłam z babcią na wsi.

— Z babcią — fuknęła Mija. — Cudownie.

Słowo cudownie w jej ustach brzmiało jak najgorsza obelga.

— Ale już jestem.

— No skacze z radości. — Mija podniosła się na centymetr i usiadła ciężko demonstrując swoją radość.

— Ej, Mija. Zejdź z niej — Maja gestem ręki zaprosiła Al, aby usiadła obok niej.

— Jak było?

— Nie chcę o tym opowiadać.

— E, luz. Możesz gadać wszystko. My we trzy razem nikomu nie powiemy — wtrąciła się Moja wietrząc aferę.

— Dużo się działo. A u was?

— Ciągle w biegu. Wiesz jak jest. Na nic nie ma czasu.

— No.

Siedziały przez chwilę się nie odzywając. Ciszę przerwała Maja.

— Ja też jestem ruda.

— Ja jestem ruda. Ty jesteś farbowana — ucięła rozmowę Al.

Moja i Mija spojrzały się wymownie na siebie.

— Ty się do nas chyba nadajesz — zaczęła rozmowę Moja. — Trzeba ci zrobić inicjację. Want some? — Podała jej pestki słonecznika.

— Nie. Dziękuję.

Dziewczyny się roześmiały. Al speszona rozglądnęła się na boki, nie rozumiejąc co śmiesznego powiedziała.

— Jaki fant przyniesiesz na rytuał? — Mija przeszła do sedna sprawy.

— Fant?

— Nie kumasz? Oj nie kumasz — ironizowała Mija. Prezent dla nas.

— A co to powinno być?

— A jak sądzisz? Tik taki? Musisz się wkupić. Coś dużego. Może być kasa.

Al zaświtało w głowie.

— Mam tabletki na poprawę nastroju?

— Co? Narkotyki?

— Nie, landrynki-relanium.

Zaśmiały się słysząc tą nazwę.

Moja dość szybko spoważniała:

— Ile masz?

— Nie wiem. Całą torebkę.

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.

— Przynieś. Po rytuale dostaniesz spodnie. Masz ten sam rozmiar, co Maja?

— Tak.

— Szczegóły obgadamy jutro. Yes?

— Tak.

To były ostatnie słowa wypowiedziane przez następną godzinę.

— Co będziemy teraz robić? — spytała Aleks znudzona bezczynnością.

— Nie marudź. Masz stonecznik i obczajaj dzielnię. — Moja wskazała ręką na pustą okolicę. — Clear?

Podwojony kwadrat

— Czemu nie jesteś w pracy? — zapytała zaspana Al. — Jest już po ósmej.

— Byłem — ojciec odpowiedział lakonicznie. — Będę.

Spojrzała na walizkę w jego ręku. Nie musiała o nic więcej pytać. Obróciła się na pięcie i wróciła do swojego pokoju.

— Wrócę w środę, Lisku — krzyknął w kierunku zatrzaśniętych drzwi.

Al poszła do łazienki i wyjrzała przez okno, patrząc za odjeżdżającym samochodem.

Spojrzała w lustro. Zamknęła oczy. W bezsilności ścisnęła pięści.

Odpisała Moji na poranną wiadomość. Nie zdążyła odłożyć telefonu, gdy zaczął wibrować.

— Cześć Moja…

— Spotkajmy się koło amfiteatru. O ósmej dwadzieścia — dziewczyna wydała polecenie.

— Nie zdążę. Za daleko.

Głos Moji zakłócało podśmiechiwanie koleżanek.

— W nocy, Al. W nocy.

— To o dwudziestej trzeciej trzydzieści — doprecyzowała Al.

— Tak — potwierdziła Moja. Albo lepiej nie. W pałacyku. Tam będzie bezpieczniej. Czekamy, Al. Nie zawiedź nas.

— Okay. Ja…

— Czkaj! — padł rozkaz.

W słuchawce rozległy się dźwięki przesuwania po materiale i głosy odbite echem.

— Czkaj? — zdziwiła się.

— Czekaj. Głucha jesteś? — wybuch śmiechu przerwał na chwilę konwersację. — Jednak nie. Koło wulkanu. Wiesz gdzie?

Aleks nie miała pojęcia, jednakże nie chciała się zbłaźnić więc pośpiesznie potwierdziła: — Tak, tak. Będę, oczywiście.

— To bądź. Nara, fujara.

Rozmówca wyłączył się zanim mogła odpowiedzieć.

— Nara, fujara? — dodała do wyłączonego telefonu, chowając go do kieszeni.

Siadła na skraju łóżka, otworzyła laptopa a następnie wpisała „wulkan aleksandria”. Według mapy z domu miała parę dobrych kilometrów. Zanim zamknęła komputer spojrzała jeszcze na zdjęcie tego miejsca przedstawiającą rodzinę na pikniku na sielskiej łące otoczonej czarnymi ostrymi skałami. Scena zainspirowała ją i zostawiając wszystko pobiegła do swojej pracowni. Rozłożyła farby. Skoczyła jeszcze do kuchni po prowiant i zaczęła malować.

Al wściekła się, gdy jedyne, czyste spodnie okazały się być tak obcisłe, że miała problem najpierw z ich włożeniem, a potem dopięciem guzika. Zostawiła niedopięty i założyła pasek. Nałożyła sportowy stanik, a bezpośrednio na niego czerwoną bluzę.

— Szkoda, że koło uszkodzone. Byłoby szybciej i przyjemniej — powiedziała do brata. — A tak trzeba podreptać. Zrobimy sobie spacer.

Tom zareagował na słowo spacer leniwie machając ogonem.

— Wstawaj braciszku. Wstawaj obiboku. Przygoda przed nami — rzuciła ze śmiechem.

Tom nastawił uszy i posłusznie podreptał pod drzwi, czekając na porcję przygody. Aleks wstała i zastygła na chwilę.

— W sumie to nie. Mamy jeszcze dwie godziny. Pośpij jeszcze — powiedziała sięgając po książkę.

Tom ciągle jakby tkwiąc w niedospaniu podreptał na legowisko. Spanie też brzmiało świetnie.

Czas szybko przeleciał. Aleks wstała sprężyście. Sprawdziła zawartość plecaka. Ważne, by było wszystko. Inaczej z przygody nici. Przyjaciółki poprosiły, aby to przyniosła. A dla przyjaciół przecież robi się wszystko. Zamknęła zamek plecaka i przełożyła go przez ramię. Po czym zdjęła i dla pewności sprawdziła powtórnie. Są. Wszystko na miejscu.

— Może wezmę trochę słodyczy? — zapytała Toma. Ucieszyłyby się. Wezmę.

Poszła do kuchni i wyciągnęła z miski batoniki i chipsy. Włożyła je skrupulatnie do plecaka. Założyła buty i dla pewności otworzyła plecak i pogrzebała w jego zawartości.

— Są.

Schodząc do salonu, upewniła się, że babcia już śpi. Wystarczyło posłuchać jej miarowego chrapania, by nabrać pewności, że nie ma żadnych obaw, aby się obudziła przed świtem. Gin czyni cuda. Usypiała niczym dziecko tuż po wiadomościach.

Jasny księżyc oświetlał im drogę. Samotnie przemierzali ulice. Pomimo jasnego, nocnego nieba, nie mogła odnaleźć swojego celu. Zajęło jej chwilę zanim znalazła przejście pomiędzy dwoma zboczami. Wnętrze polany, którą zapamiętała jako sielskie miejsce, było niezbyt gościnne. Ciemniejące skały wydawały się bardziej czarne, rozświetlone odbiciem słońca w czarnej wodzie. Rozejrzała się niepewnie. Była parę minut po czasie. Dobrze, że Tom tkwił przy jej nodze, bo nie czuła takiego strachu, jaki powinna mieć. Czerwone promienie odznaczały antracytowe krawędzie skał. Spojrzała na zegarek w telefonie. Była 20:24. Siadła na zniszczonym granitowym murku i czekała dla pewności trzymając telefon w dłoniach.

Ekran włączył się podświetlając trupią barwą jej twarz.

„Ho na gore. Do pałacyk”

Odpisała szybko: „ok” i szybkim krokiem, ciągnąc za sobą psa, weszła po schodach, prowadzących na szczyt wulkanu, gdzie stał pałacyk. Gdy do niego dotarła niego zastanawiała się, czy strach, który ją opanował przed chwilą jest wynikiem strachu przed nieznanym miejscem pośrodku nocy, czy strachem przed próbą, jaka na nią czekała.

Spojrzała na okazały budynek. Ten dom nie powinien przetrwać ostatnich trzech wichur, a mimo to stal dumnie i straszył spacerowiczów pustymi oknami i łuszcząca się farbą.

Zadzwoniła do Miji, mówiąc, że już dotarła. Dziewczyna dokładnie wytłumaczyła drogę, podśmiechując się co chwila.

Przecisnęła się przez odchylone drzwi, na tyle, na ile pozwalał zardzewiały łańcuch. Rozszerzyła wejście Tomowi. Usiadł on na zewnątrz i nie zamierzał udać się za właścicielką. Al wciągnęła go smyczą do środka budynku. Chciała go skarcić, lecz zamiast tego przyciągnęła go do nogi, aby czuć jego bliskość. Po chwili, gdy przestała się panicznie bać, odpięła smycz bratu i pozwoliła mu iść przodem.

Zmierzając korytarzem, opuszkami palców odrywała drobinki zielonej kiedyś farby, które spadając za nią tworzyły jakby nić Ariadny. Skupione promienie słońca rozświetlały jej postać, rzucając długi cień, dotykający drzwi na końcu korytarza, którym szła. Jakby nigdy do końca nie wyszła z pokoju. Wiedziała, że nie jest sama w tym opuszczonym domu. Wiedziała, chodź nie znała rozkładu pomieszczeń, że po drugiej stronie już na nią czekają. Snuła się dalej, zostawiając za sobą zielony, wirujący w słońcu, pył i coraz cichszy odgłos zasypiających ptaków zamieszkujących okoliczne drzewa.

Weszła powoli na piętro, rozglądając się i szukając w głowie wskazówek, których udzieliła jej Maja. W coraz to gęstszej ciemności, ostrożnie stawiała kroki. Skrzyp, skrzyp, krach, posuwała się powoli po trzeszczących stopniach. Pamiętała je wszystkie. Za wejściem prosto przez kuchnię, do salonu. Potem do holu. Z holu na piętro, prawymi schodami, po lewych nie, bo jest spora wyrwa i brakuje poręczy. Poza tym drzwi są zabite. Przez drzwi w prawo. Dalej będzie długi korytarz. Uwaga na smoka. Aleks uśmiechnęła się do siebie. Nawet zabawna ta Maja. Inna niż Moja. Na końcu korytarza w lewo. I tam się mają spotkać. Białe kiedyś drzwi zadziwiająco łatwo się otworzyły. Mrok stał się półmrokiem. Okna pozbawione częściowo szyb doświetlały korytarz światłem księżyca. Al spojrzała w lewo szukając przeciwnej ściany. Lecz w półmroku wąski hol wydawał się nieskończony. Pośpiesznie odwróciła głowę w prawo i zobaczyła promyk nadziei. Podświetlone, wydobywającym się ze szpar światłem — drzwi. Al zatrzymała się na chwilę, nasłuchując. Usłyszała stłumioną rozmowę, a potem śmiechy. Ktoś rzucił butelką, która potoczyła się po drewnianej podłodze. Była na miejscu. Stąpając po starym parkiecie słyszała zwielokrotniony odgłos swoich kroków, stękanie podłogi i swój bardzo głośny oddech.

Nie wiedziałam, że tak głośno oddycham — pomyślała, a myśli zagłuszało bicie serca. Nabrała ze świstem powietrza. Zatrzymała je w płucach i z impetem wypuściła, przyśpieszając kroku. Raźnie pokonała ostatnie, metry długiego niczym pasaż handlowy, korytarza. Przeciągając kciukami po wewnętrznej stronie szelek plecaka, Aleks wyciągnęła kciuki, przez chwilę zawieszając ręce w powietrzu, na wysokości piersi. Zdziwiona spojrzała na swoje dłonie. Oba kciuki pozostały skierowane ku podłodze. Odepchnęła myśl sugerującą, że może to jest znak, omen by nie rzec. Sygnał zza światów, aby nie pakować się w problemy.

Przecież jestem racjonalistką i nie wierzę w głupie znaki — pomyślała.

Zagwizdała na psa, który oddalił się węsząc swoje sprawy. Wsadziła ręce w kieszenie i ramieniem pchnęła drzwi.

— Masz to? Give it? No masz, czy nie? — otoczyły ją zewsząd pytania.

Nie usłyszała ani cześć, ani co u ciebie. Wstęp był niepotrzebny. Mija, Moja i Maja nie patrzyły Aleks w twarz. Nie napotkała ich wzroku. Pochylone do przodu z wyciągniętymi rękoma, jak żebracy oczekujący jałmużny, przeszukiwały wzrokiem zawartość jej kieszeni.

— Masz? No masz? — natarczywość pytań ją zdziwiła.

Odchyliła się na bok, uciekając przed natręctwem koleżanek, ściągnęła plecak zasłaniając się nim jak tarczą. Moja wydęła usteczka pogardliwie i wyprostowała się. Złapała Miję i Maję za ramiona i odciągnęła je do siebie.

— No pewnie, że masz, bo byś nie przychodziła. Sure thing — powiedziała pewnie Moja. — W końcu jesteś naszą dobrą koleżanką, right?

Al wsadziła ręce do głównej komory plecaka, próbując w powietrzu wydobyć zawartość na zewnątrz. Stojąc na jednej nodze, podpierając dno plecaka, grzebała, lecz nie potrafiła zidentyfikować przedmiotów, jakie były w środku. W pomieszczeniu wprawdzie świeciły się świeczki, ale nie dawały na tyle światła, by można było zajrzeć do wnętrza torby. Dziewczynka kucnęła i z dużą precyzją wyciągnęła portfel, a z niego małą torebkę. Popatrzyła w górę na twarz, która była spowita w mroku, a kontury oświetlone migoczącym światłem świeczki. Wyciągnęła w kierunku Moji otwartą dłoń, na której leżała plastikowa, przeźroczysta torebka.

— Dawaj to. Here. Mija daj jej szluga. Moja daj jej piwo.

Krótkie komendy wypłynęły z ust dziewczyny, jak dowódcy plutonu egzekucyjnego. Moja podniosła triumfalnie woreczek strunowy i przyglądała się mu z pożądaniem. Skierowała głowę w kierunku Aleks, ale w tym samym momencie drzwi zaskrzypiały żałośnie i Tom radośnie merdając ogonem i jęzorem, wbiegł z rozpędem do pomieszczenia. Widząc tyle fajnych ludzi, zwierzak zdecydował się, że pragnie się z każdą serdecznie przywitać i powiedzieć: kocham cię. Chcąc sobie skrócić drogę, wbiegł pod stół, na którym Moja układała z namaszczeniem śmieszne, białe tabletki z wytłoczonym smokiem. Jedna obok drugiej na planie kwadratu. Po dwie na każdym wierzchołku. Stół podskoczył do góry, trącany grzbietem Toma. Tabletki rozsypały się terkocząc po starym blacie. Ogon Toma dokonał ostatecznego zniszczenia, gdy wymachując radośnie zmiótł parę pigułek na podłogę. Mija i Maja rzuciły się na kolana nie zważając na swoje białe, modne spodnie i przemierzały posadzkę podnosząc każdy znaleziony kawałek do oczu szukając w nim swojego szczęścia.

— Zabieraj tego kundla — warknęła Moja. — Na korytarzu jest schowek. Tam zamknij go. Got it? Może babcię byś przyprowadziła?! — wysyczała, zagarniając ręką ze stołu skarby, które cudem ocalały z huraganu radości. Zebrane jedną po drugiej Mija i Maja przynosiły przesuwając się na kolanach.

— Pięć… sześć… — odliczała Moja. — …Siedem.

— Gdzie jest ósma? Szukajcie dalej. No fucking way. No dalej, weź zapalniczkę i sobie doświetl, jak nie widzisz.

Al stała z boku trzymając Toma za obrożę, przy okazji karcąc go. Pies nie rozumiał co się działo, ale wiedział, że coś złego. Warknął krótko. Dziewczyna podniosła rękę i uderzyła go lekko w pysk. Natychmiast zrozumiała, że to było niepotrzebne. Odsunęła się dwa kroki w kierunku ściany, uklękła przy psie i przytuliła go do siebie. Biel tabletki rozjarzyła się w świetle ekranu telefonu w miejscu, w którym stała. Maja popchnęła Al na bok, a Moja zgrabnie podniosła pigułkę i schowała do kieszeni.

— No dobra nie ma jej, wysyczała Maja — przeniosła srogi wzroki na Aleks.

— Patrz co twój kundel narobił. Mamy tylko siedem. Dziewczyny idziemy do domu. Deal is deal. Nie ma to towaru nie ma zabawy — powiedziała z uśmiechem Moja, zbierając tabletki do woreczka i pakując je do kieszeni dżinsów.

Obróciła się na pięcie skierowała ku stołowi. Szybkim ruchem zgarnęła pudełko papierosów i tiktaków.

— Poczekaj — wyszeptała Al. — Dla was jest. Ja wezmę tylko jedną.

Moja podała papierosy dziewczynom, biorąc jednego dla siebie. Włożyła go w usta, które pogardliwie wykrzywiła. Mija usłużnie wyciągnęła zapalniczkę z kieszeni bluzy i podała wszystkim ognia

— Poczekajcie! Tylko zamknę psa.

Szarpnęła za obrożę Toma, który był wyraźnie podniecony całym zamieszaniem. Wszakże dziewczynki ganiały na kolanach, biegając tam i z powrotem. Pewnie chciały się z nim bawić. Aleks szarpnęła go gwałtownie. Tom zaskowyczał z bólu, gdy obroża wbiła mu się w szyję. Pomagając sobie nogami, Al na siłę zawlekła Toma na korytarz. Wepchnęła go za drzwi pomieszczenia, kucnęła i mocno przytuliła szepcząc:

— Poczekaj tutaj na mnie. Zaraz wrócę. To tylko chwilka.

Dotykając pyska jedną ręką, chwyciła za popsutą klamkę i przymknęła drzwi. Dla pewności podstawiła stare krzesło, aby nie próbował wyjść samodzielnie. Tom zaskomlał żałośnie.

— To tylko chwila — rzuciła przez ramię, śpiesząc się do koleżanek.

— Szybciej nie możesz? A może chcesz do babci? Poor thing — przywitała ją powtórnie stojąca pod oknem Moja, zaciągając się z lubością papierosem. Mija i Maja odeszły od Moi i przez ramię skinęły głową.

— Masz weź dwie. Nie jesteśmy takie. W końcu będziemy przyjaciółkami na dobre i na złe. Nieprawdaż?

Al popatrzyła niepewnie. Te słodko wypowiedziane słowa wobec całego ambarasu jakiego narobiła nie brzmiały zbyt prawdziwie. Moja wysunęła otwartą dłoń, na której były dwie pastylki.

— A wy? — zapytała Al, patrząc na wyciągniętą dłoń. — A wy nie?

— Oj głuptasie, pewnie kochana moja, my też. W końcu to sama przyjemność. Rozluźnimy się i będzie wesoło. Enjoy it!

Dziewczyny jednocześnie otworzyły dłonie, na których leżały po dwie tabletki.

— Masz popij piwem. Lepiej wchodzi.

Maja trzymając za szyjkę, wyciągnęła przed siebie butelkę, nie ruszając się z miejsca. Al nie zareagowała. Stała w miejscu patrząc po kolei na każdą z dziewczyn, które chichotały.

— Aaa… Nie bawisz się z nami, czy co? Bierz my też łykamy. Go, go, go!

Moja wrzuciła zamaszystym ruchem tabletki do ust i popiła sążnistym łykiem piwa. Mija uczyniła to samo. Maja podeszła do Al, złapała ją za ramię i z uśmiechem powiedziała

— To my razem? Jak siostry? Masz siostrę? Nie? To już masz?

Al się zaczerwieniła. Zawsze marzyła o siostrze. Młodszy brat to utrapienie. Teraz już ma. Nawet trzy.

— Raz, dwa, trzy… Now!

Maja włożyła jedną po drugiej tabletki do ust i zabrała butelkę, by je popić. Al kopiowała jej ruchy połykając każdą z osobna. Zdziwiła się. Smak miał gorzki aż dostała prawie odruchu wymiotnego.

— No masz. No popij — ponagliła ją Maja, wkładając jej butelkę w dłonie.

— Ja już nie chcę — wyszeptała, lecz w ustach miała już gorzki smak piwa.

Najwyraźniej tabletki zaczęły już działać, bo dziewczyny wybuchły szczerym śmiechem.

— A teraz inicjacja. Mija wiesz co robić. Maja, stań za Aleks.

Dziewczyny złapały Al za ręce. Moja podniosła znaczek jak hostię nad głową i oburącz trzymała przed ustami Aleks.

— Inicjuję cię w imieniu Dirty Girls — zaintonowała Moja jak modlitwę. Dziewczyny chodziły wokół niej podnosząc ręce i przeskakując z nogi na nogi. Maja intonowała znane utwory nucąc je przez nos. Kręciły się wokół, by upaść pod nogi Aleks.

— A teraz zjedz — powiedziała Moja wkładając do jej buzi znaczek z wizerunkiem czerwonego smoka.

Al przełknęła szybko. Wyrwała ręce i odebrała butelkę z rąk Miji i zapiła niesmak niesmakiem piwem.

— Widzisz nie było to takie straszne, sis — Moja uśmiechnęła się szczerze. — Siadaj tam — wskazała na krzesło pod otworem, które kiedyś było oknem.

Al popatrzyła się na Miję, która uciekła przed nią wzrokiem.

Stanęły naprzeciwko niej i odpaliły papierosy. Nic nie mówiły, tylko patrzyły się na Al, która także nic nie mówiła, sądząc, że jest to część rytuału.

Moja podeszła do Al.

— Congrat. Przeszłaś inicjację. Będziesz się nazywać Alina.

— To nie jest ładne — zaoponowała Al, lecz jej słowa wydały się jej śmieszne.

— Jak cię zapytam o zdanie, to się zdziwisz Alina.

— A moje spodnie?

Dziewczyny się roześmiały, a za nimi roześmiała się Al.

Zabawne. Takie zabawne — pomyślała. Ja, przyjaciele, podwojony kwadrat.

— Tak, jak ustalone. Dawajcie raz, raz — usłyszała, ale nie pojęła sensu znaczeń.

Aleks czuła się jak podwojony kwadrat, cokolwiek by to znaczyło. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, aby wyrazić swoje szczęście. Tylko to zdanie kołatało się jej w głowie: ja i podwojony kwadrat. Odpływała coraz bardziej. Traciła poczucie czasu i rzeczywistości. Cieszyła się bardzo, kiedy przyjaciółki robiły sobie z nią zdjęcia podnoszą jej bluzkę. Pozowały przy niej, a flesz aparatu podświetlał scenki. Śmiała się z nimi, gdy jej sportowy biustonosz zatrzymał się gdzieś na wysokości szyi. Chyba, chciały jej założyć jej obiecane białe spodnie, lecz nie mogły ściągnąć jej starych. Próbowała pomóc, lecz nie miała siły.

— Tyle wystarczy. Zapłaci nam słono jest nażarta kasą. Córusia tatusia — wyrzuciła z zawiścią z siebie Mija.

— Dobra, girl. Nic tu po nas. Party’s over. Mija dawaj aparat. Maja weź piwo, gaś i chodź!

Maja posłusznie wykonała polecenie i rzuciła papierosem w ścianę, patrząc jak żar z niedopałka rozpryskuje się opadając na gazety.

Moja wzięła za rękę Aleks i szarpnęła ją ku wyjściu.

— No chodź, krowo. Sprzątać cię musimy, czy co?

— Idziemy? Zapytała z niedowierzaniem Aleks. A gdzie?

— Do babci — syknęła zirytowana Moja.

— Taaak? Mojej? Mamy?

— Tak — potwierdziła Maja, próbując ją podnieść z krzesła.

— Fajnieeee. Ona umarła temu. Dawno. A gdzie?

— Do babci — powtórzyła Maja.

— Taaak? A mojej?

— Tak — powiedziała Maja i zakręciła palcem wokół skroni.

— Fajnieee. Ale ona nie żyje? Prawda?

— No chodź już! Clear? — Moja się zniecierpliwiła.

Maja i Moja chwyciły Aleks pod pachy i skierowały się w światło drzwi. Niemal wlokąc ją po podłodze, nie reagowały na niekontrolowany potok słów i falę śmiechu.

— Tam, czeka, on szczeka tam, czeka on. Om. On. Om, om, hau, czeka — Al wyrzucała z siebie jak z karabinu maszynowego.

Mija kopnęła drzwi, które odchyliwszy się nieznacznie odbiły z powrotem i zatrzasnęły się z impetem. Szarpnęła za klamkę, lecz ta pozostała jej w dłoni. Maja naparła ramieniem na futrynę. Drzwi skrzypnęły, lecz się nie poddały.

— Idziemy dalej — zarządziła Moja. — Tam są inne schody.

Al zapatrzyła się na gwóźdź w ścianie. Dziewczyny pchnęły Al w kierunku końca korytarza. Al przewróciła się i leżąc na wznak dalej patrzyła na gwóźdź. Moja i Mija podniosły ją na nogi i chwyciły pod ramiona. Al odchyliła głowę do tyłu i oglądała skomplikowaną strukturę sufitu.

Tym razem drzwi otworzyły się bez problemu, nie licząc przeraźliwego skrzypienia, na które Aleks zareagowała śmiechem. Wyprostowała się. Napięła ciało. Wyciągnęła przed siebie dłoń z wysuniętym wskazującym palcem i powiedziała:

— Pa, ja muszę przyjaciela pójść, hi hi, do pieseł coś tam.

Powiedziawszy to, wyrwała się z rąk wlokących ją dziewczyn z siłą, o którą nigdy by ją nikt nie podejrzewał. Mija odbiła się od futryny, która ustąpiła pod wpływem jej ciężaru łamiąc się na wysokości zamka.

— A idźże se. Głupia — syknęła Mija, masując stłuczone ramię.

— No to na tyle, przyjaciółko ha ha. Have a nice time. In your face ha ha — rzuciła w powietrze Moja.

Maja zamknęła drzwi z impetem rozwalając zardzewiałe okucia. Skrzydło opadło z łoskotem na ziemię, tarasując przejście.

Al nie zwracała już uwagi na przyjaciółki, mając już inną myśl w głowie. Zamiast ruszyć w drogę powrotną, zatrzymała się w pół kroku, gdyż jej uwagę przykuł dziwny czerwony punkt lewitujący w powietrzu. Podniosła rękę na wysokość twarzy, łapiąc czerwony punkt na otwartą dłoń. Wpatrywała się w jego nieregularne kształty nawiązując z nim przyjacielskie relacje. Zbliżyła twarz do swojej dłoni. Poczuła przyjemne ciepło jakby pyłek oddawał jej swoje uczucia. Pyłek zamigotał i zgasł. Uśmiech zgasł także na twarzy Aleksandry. Rozjaśniał ponownie, gdy na jej wyciągniętych dłoniach, zwróconych ku sufitów w geście modlitewnego namaszczenia, wylądował drugi większy płatek migocąc czerwonymi oczami.

— Witam mój przyjacielu — przywitała się z nieznajomym.

Na dłonie spadały następne migocące czerwone płatki. Al uśmiechnęła się radośnie.

— Przyprowadziłeś swoich przyjaciół. Jak miło! — wyszeptała.

Płatki opadły coraz gęściej, moszcząc się na jej dłoniach. Dobre ciepło ogrzewało jej zmarznięte dłonie. Dawno nie była taka szczęśliwa. Dawno nie miała tylu przyjaciół co dzisiaj. Przez całe życie nie miała żadnego. Płatki wirowały po całym korytarzu ścieląc się na jej głowie i ramionach.

— Tak kochane, chodzie do mnie — powtarzała.

Zrobiło się cieplej i świąteczne. Szczekanie stawało się coraz głośniejsze. Al otworzyła drzwi składziku. Tom radośnie rzucił się na panią i rozpoczął zwyczajowy taniec: „kocham cię”. Al stała z głową w chmurach, a wokół z sufitu spadały skrzące się rubiny. Pies radośnie skakał biegając po korytarzu, łapiąc jeden płatek za drugim. Gdy się oblizał zaskamlał, skuli się i schował za swoją panią. W oczach miał strach. Nie lubił jej nowych przyjaciół. Przyjaciele nie gryzą w język.

Al pamiętała zapach kominka u babci Wandy, zapach, który stawał się coraz intensywniejsze i przynosił dobre momenty. Radość, przytulnie, prezenty, rodzinę. Zwłaszcza babcię. Radośni goście usadawiali się coraz gromadnie i iskrzyli z większą intensywnością. Skrzące płatki przytulały się coraz mocniej.

— Nie wszystkie naraz — wyrzuciła w ich kierunku.

Opuściła ręce i zrobiła krok w kierunku drzwi. Słyszała, że ktoś ją woła. Dotknęła je dłonią delektując się ich chropowatą fakturą.

Ciepłe — pomyślała. To tam mieszkacie.

Naparła dłońmi drzwi i otworzyła je z rozmachem. W pokoju wirowały stada tańczących płatków, żarząc się w powietrzu.

— Chodźcie do mnie — krzyknęła, rozpościerając ręce.

Niesione świeżą falą powietrza, złaknione tlenu rzuciły się w kierunku dziewczynki. Otoczyły ją z każdej strony, a ich czerwień stała się intensywniejsza. Zaczęły ją tulić tak mocno, że czuła pieczenie na skórze.

— Odejdzie, to boli — krzyczała w powietrze, rękami wyganiając zaproszonych gości ze swojego ubrania.

Podniosła wzrok i spojrzała w oczy smoka. To nie były skrzące się płatki. To nie byli jej serdeczni przyjaciele. To były łuski smoka, który przyczajony czekał aż drzwi zostaną otwarte. Czekał długo. Czekał na nią. W ułamku sekundy rzucił się w jej kierunku. By zabić. Al bezradnie patrzyła, jak ogień lubieżnie zlizywał tapetę ze ścian, wgryzając się coraz mocniej w deski. Smok spowity w płonienie z syczącym chichotem, pazurami odrywał farbę przebijając się do drewna, a jej zwęglone kawałki rozrzucał za siebie. Adrenalina pobudziła jej mózg do działania. Ale zamiast uciekać Al stała i walczyła z myślami. Przyjaciółki, ciepli przyjaciele, wszyscy ją zdradzili. Nie mogła zrozumieć, dlaczego to wszystko się musiało jej przydarzyć.

To nie jest mój dzień — pomyślała. — To nie jest mój dzień — krzyknęła na głos, nie słysząc swoich słów.

Dym drapieżnie zbliżał się do niej po podłodze, okrążając ją swoimi poskręcanymi ramionami rozrzuconymi po ścianie. Aleks rzuciła się do drzwi, łapiąc za klamkę i energicznie pociągając ją do siebie. Przez chwilę widziała płonące oczy smoka zanurzającego swoje zęby w jej twarzy, zarzucającego ciężkie kłęby dymu na jej ramiona z taką siłą, że aż upadła dusząc się… Smok siadł na nią całym ciężarem. Patrzył się bezczelnie czerwonymi oczami, wyciągając czerwony jęzor, aby polizać ją po twarzy.

Silne uderzenie wyrzuciło ją z pokoju. Leżąc na ziemi patrzyła, jak strop zawala się, a smok pochłania jej przyjaciela.

Zamknęła oczy. Stała przed budynkiem patrząc na smoczą destrukcję.

Zamknęła oczy. Widziała ludzi biegnących z bronią.

Zamknęła oczy.

Szpital

Usiadła niepewnie na leżance, podpierając się łokciami. Przebrana w nocną koszulę, na wpół jeszcze śniąc, bosymi stopami odruchowo szukała kapci na ziemi. Nie czuła nic oprócz zimnego powietrza. Ani miękkości dywanu, ani kształtu kapci. Powoli wracała jej świadomość. Rozglądała się po sali niewidzącymi oczami. Nie wiedziała gdzie się znajduje. Nie pamiętała też, jak tu się dostała. Instynkt spowodował w niej potrzebę wyjścia z zamknięcia. Wstała i przesunęła się w kierunku wyjścia. Kroki bosych stóp odbijały się w szkle sterylnych szaf. Otworzyła przeszklone drzwi i skierowała się do następnych. Otwierając po kolei białe drzwi, przeszła obok oszklonego pomieszczenia. Spojrzała załzawionym wzrokiem, rozglądając się po większym pomieszczeniu, a jej oczy nie napotkały żadnej przeszkody. Przemykały wokół niej białe powłóczyste duchy z maskami zamiast twarzy. Parę z nich było zielonych. Jeden przemknął niebieski. Powoli stąpała po błyszczącej podłodze zmierzające do wyjścia, które systematycznie, kiedy pojawiał się cień — rozjaśniało, a potem zachodziło mgłą. Zeszła trzy stopnie, podtrzymując się oburącz poręczy. Gorący asfalt parzył jej stopy. Słońce oślepiało niewidzące oczy. Obracała się resztkami sił, szukając oparcia w jakimś znanym punkcie. Przed nią był parking pełen samochodów. Za nią blok, taki jakiś większy. Ruszyła na przód niepewnym korkiem, mając słońce za plecami tak, by nie raziło. Minął ją niewyraźny ogromny kształt błyskając pędzący w jej kierunku — niebieskie światło. Zatrzymała się na chwilę, gdy do jej umysłu dotarł jego groźny ryk. Przerażona kucnęła i zasłoniła głowę rękami, chroniąc uszy od przeraźliwego wrzasku.

Potwór złapał ją za pas. Nogi znalazły się w powietrzu, znajdując od razu podparcie. Leżała na plecach unosząc się ponad asfaltem i płynęła w blasku słońca smalącego ją swoimi upiornymi promieniami. Leciała swobodnie do momentu, gdy niebo zrobiło się przeraźliwie białe, a słońce rozbiło się na wiele mniejszych srebrnych słońc. Małe słońca nie dawały już tyle ciepła. Czuła zimno. To uczucie się spotęgowało, gdy plecy znalazły oparcie, a nogi oparły się o zimną materię. Usłyszała krzyk:

— Kto ją wypuścił?! Cholera, to dziecko!

Próbowała się wyrywać, ale krótki ból ręki spowodował, że uciekły z niej siły. Poczuła, że spada. Znów zrobiła się noc.

Obudziła się z przeraźliwą suchością w gardle. Leżała przywiązana pasami do łóżka. Szarpnęła się, ale pasy trzymały mocno.

— Obudziła się — usłyszała tuż obok siebie głos, który wydobywał się zza siódmej góry

Podszedł jakiś człowiek, zaświecił latarką po oczach i zadał parę pytań, na które nic nie odpowiedziała. Zaordynował kroplówkę i jakieś leki. Powiedział, że przyjdzie później, jak się pacjentka dobudzi.

Siostra wypełniła zalecenia lekarza i zapisała coś w karcie. Chciała przesunąć obrożę na stoliku, by położyć tabletki. Mała rączka chwyciła za smycz i przyciągnęła go do siebie.

— Nie, brat nie… — wyszeptała.

— Posunie się. Nie zabiorę — bezosobowo wydawała polecenia.

— Weźmie.

Podała leki i uważnie sprawdziła, by zostały połknięte.

— Tera zaśnie.

Podniosła się z łóżka, podpierając łokciami i przyciągnęła na brzuch obroże i przycisnęła do ciała. Zasnęła ponownie.

Pielęgniarka podeszła skontrolować kroplówkę.

— Nie śpi? Dzwoniła do rodziców? — popatrzyła się wymownie na telefon na blacie stolika. Wcześniej go nie zauważyła.

Kobieta podała jej telefon.

— Ma.

Al wyciągnęła telefon z pokrowca i włożyła go z powrotem. Nie mogła użyć nienaładowanego urządzenia.

— Nie. Nie działa.

Pielęgniarka odeszła od łóżka i poszła do innego gabinetu. W poczekalni siedzieli rodzice z małą dziewczynką, która przyglądała się Aleks. Posłała jej słaby uśmiech i podniosła delikatnie rękę. Dziecko uśmiechnęło się i schowało za framugę drzwi. Wystawiła powoli głowę i z zainteresowaniem oglądała wyposażenie pokoju. Pikające maszyny, mnóstwo rurek, butli. Z chęcią weszłaby tam i pobuszowała. Mama widząc zainteresowanie dziewczynki, odciągnęła ją za rączkę i usadziła koło siebie lekko ganiąc. Siadła grzecznie majtając nóżkami. Zajęła się rozbudowywaniem swojej farmy. Postawna kobieta powróciła ze słuchawką przenośnego telefonu.

— Poda numer — poprosiła lub wydała rozkaz, trudno było to odróżnić. — Powiadomimy, że tutaj jesteś.

Spróbowała przypomnieć sobie telefon do mamy,

— Siedem trzy… Siedem trzy… — Pielęgniarka zaczęła wciskać przyciski.

— I co dalej?

— Nie pamiętam… — rzekła cicho.

— Do kogo ten telefon? Do mamy? A dalej?

— Tak, tak — potwierdziła szybko. — Nie pamiętam…

— A do taty? Do taty pamięta? — pielęgniarka zapytała irytując się.

Skupiła się powtórnie próbując przypomnieć sobie chociaż jeden. Przeniosła wzrok na małą dziewczynkę grającą beztrosko na tablecie. Jej mama siedziała blada po jednej stronie, a tata zasłonił rękami twarz i wyglądał jakby miał zaraz zasnąć.

— Nie — uświadomiła sobie, że nie pamięta żadnych numerów. — Proszę mi dać telefon, to wybiorę.

Pielęgniarka popatrzyła się z ukosa:

— Jak sobie przypomni, to powie. — Schowała za siebie słuchawkę i odeszła. — Jak nie, to zawiadomimy policję — dodała beznamiętnie.

Aleks przez dłuższy czas wybierała na ręce nieistniejące numery. Nie potrafiła przypomnieć sobie żadnych numerów. Miała je zapisane w telefonie. Po co je pamiętać. Gdyby jej telefon działał, to by zadzwoniła albo maila napisała.

— Może jest ładowarka — zaczęła logicznie myśleć.

— Może jest, ale tutaj nie wolno.

Przyszło jej na myśl, że wyśle informację z portalu.

— Mogę laptopa, chcę wiadomość napisać? — spytała siostrę.

— A czy ja wyglądam jak kafejka internetowa — zapytała sarkastycznie. — To jest szpital. Mamy tutaj telefon. Jak se przypomni, to se zadzwoni.

— Teraz zje.

Podała jej niebieską pigułkę i kubek wody. Dokładnie sprawdziła czy przełknęła.

— Proszę…

Popatrzyła się błagalnym wzrokiem, ale pielęgniarka odeszła do swoich zajęć.

Aleksandra obróciła się na bok i zaczęła płakać.

— Masz!

Została szturchnięta twardym przedmiotem. Obróciła się. Koło niej stała dziewczynka trzymając tableta.

— Masz — powtórzyła. — Ma internet.

Złapała przedmiot bez słowa, przesyłając tylko smutny uśmiech. Zalogowała się na swoje konto i przesłała wiadomość.

„Tato zyję nic mi nie jesttt, jestem w spitalu. Przyjedz po mnie, proszę. Ak”.

Resztkami sił oddała tablet dziewczynce. Opadła na poduszkę i zasnęła w oka mgnieniu.

Dziecko stało i patrzyło się na nią wielkimi ciągle powiększającymi się oczami.

— Ona umiera! — krzyknęła.

Z sali obok wypadła pielęgniarka, odsuwając dziecko na bok. Sprawdziła puls i przeglądnęła urządzenia monitorujące.

— Śpi. Tylko śpi — zawyrokowała.

— Ja nie śpię — odpowiedziała Aleks przez sen.

Dziewczynka spojrzała na tablet. Niewysłana wiadomość ciągle widniała na ekranie. Jeden przycisk i Al się odnalazła.

Sen. Szpital. Magia

Podłączona aparatura medyczna grała żałobną melodię, kradnąc słowa wypowiadane z troską w głosie. Jakby śpiewali urywając drugą sylabę. Al z całej siły woli spróbowała otworzyć oczy i dać znać ręką, że żyje. Nie była pewna, czy ruszyła małym palcem. Słowa złożyły się w zdania i stały bardziej zrozumiałe,

— Już rok, od czasu tego tragicznego wypadku — mówił damski głos zawieszony za mgłą. — A ten pies cały czas leży i jej pilnuje. Szczęście, że w tym pożarze nikt nie zginął.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.18
drukowana A5
za 51.66