E-book
23.63
drukowana A5
28.93
Tłum zbrodniczy

Bezpłatny fragment - Tłum zbrodniczy

Szkic psychologii zbiorowej


Objętość:
97 str.
ISBN:
978-83-8221-818-3
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 28.93

Przekład z włoskiego Antoniny Morżkowskiej

Wstęp. Socjologia i psychologia zbiorowa

„Nei fatti psichologici la riumone degli


individui non da mai un risultato equalle


alia Somma di ciakuno di loro.“


Enrico Ferri lJ.

I

Dajcie mularzowi -pisze Spencer- cegły twarde, dobrze wypalone, z ostrymi krawędziami, rzemieślnik ułoży z nich mur dość wysoki, trwały bez pomocy cementu; lecz jeśli dostarczycie mu cegieł źle wypalonych, popękanych, nierównych, nikt nie zdoła bez cementu, wystawić z nich ściany równej pierwszej mocą i trwałością. Jeśli robotnik układa w arsenale armatnie kule, nie może ustawić ich w ten sposób, w jaki ustawiał­by cegły.

W faktach psychologicznych zbiór jednostel nigdy nie da wypadkowej równej sumie każdej z nich. Określone kształty istnieją dla stosów kul armatnich, są nimi: piramida z podstawą kwadratową, bryła prostokątna. Za pomocą tych kształtów otrzymamy symetrię, niepodobną symetrii kształtów ze ścianami pionowymi, lub bardzo pochylonymi… Wreszcie, jeśli mamy ułożyć stos kamyków różnej wielkości, musimy pożegnać się z nadzieją nadania stosowi określonej formy geometrycznej. Będzie to kupa nietrwała pozbawiona rogów i regularnych powierzchni. Zestawiając powyższe fakty, by wydobyć z nich ogólne prawidło, widzimy, że charakter składowych jednostek określa charakter agregatu. Od tych jednostek widocznych i dotykalnych przejdźmy do jednostek fizyków i chemików, które tworzą masy materii; tutaj skonstatujemy istnienie tegoż samego prawidła. Każdy tak zwany, pierwiastek, każde ciało złożone, każda nowa kombinacja tych ciał posiada sobie właściwy kształt krystaliczny. Kryształy danego ciała różnić się mogą wielkością, możemy je zmodyfikować ścinając rogi i krawędzie, typ pierwotnej budowy pozostaje niezmiennym.

Wszystkie molekuły danego ciała grupują się według specjalnych kształtów krystalicznych. Stałość stosunku między naturą molekuł, a ich systemem krystalizacyjnym jest tak wielką, że biorąc pod uwagę dwa rodzaje molekuł bliskich sobie własnościami chemicznymi można przewidzieć, że ich systemy krystalizacyjne również są do siebie zbliżone. Ostatecznie mamy prawo twierdzić bez wahania, że we wszystkich zjawiskach dotyczących materii nieorganicznej, natura pierwiastków składowych określa pewne rysy charakterystyczne agregatu.

Można też sprawdzić powyższe prawo na agregatach materii organicznej. W treści każdego rodzaju rośliny lub zwierzęcia, istnieje dążność do wytworzenia budowy właściwej całej roślinie lub zwierzęciu, dążność bardzo widoczna we wszystkich wypadkach, w których warunki trwania żywotności są dostatecznie proste i w których tkanki nie nabyły tak delikatnej budowy, że straciły podatność do nowego układu. Wśród zwierząt tylokrotnie cytowany przykład polipa najlepiej tę prawdę uwydatnia.

Pokrajany polip, w każdej swej części okazuje organizacją i właściwości całego zwierzęcia. Pośród roślin jako wybitny przykład posłużyć nam może, begonia; z kawałka liścia wyrośnie cała roślina. Ta sama praw da objawia się w mniej lub więcej określonych społeczeństwach istot niższych. Czy społeczeństwa te dają nam obraz chaotycznej zbiorowości, czy też stanowią rodzaj organizacji z podziałem pracy między członków (wypadek dość częsty) zawsze je określają właściwości składowych pierwiastków. Jeśli rozpatrujemy budowę pewnych osobników wraz z ich instynktami, gromada tychże osobników musi ujawniać pewne, stałe cechy i każda gromada, która te same cechy posiada nie może mieć budowy i instynktów różnych od tych, które widzimy w pierwszej gromadzie. Otóż, kto wie, że dla wszechświata i dla ludzkości istnieje jedno prawo, kto choćby powierzchownie, poznał teorię ewolucji, ten z łatwością pojmie agregaty ludzkie w formach Spencera. Istotnie, kto mówi, że właściwości składowych części określają całość, ten wypowiada prawdę, którą można zastosować do społeczeństwa. Spencer na tej prawdzie, oparł swoją socjologię, stawiając aksjomat naukowy: że zasadnicze rysy ludzkich społeczeństw, odpowiadają zasadniczym rysom człowieka. Ratyfikował on tym sposobem ideę Augusta Comte’a, który streszczając tą samą myśl, powiedział: powinniśmy zapatrywać się na społeczeństwo ludzkie tak, jak zapatrywalibyśmy się na jednego człowieka, który istniałby wiecznie.

Schopenhauer doszedłszy do tego samego wniosku pisze: „od najdawniejszych czasów nazywano człowieka mikrokosmos, odwróciłem zda­nie i dowiodłem, że świat to macantropos, w tym znaczeniu, że wola i wyobrażenie dają nam okre­ślenie człowieka. Wniosek Schopenhauera został opartym na zasadzie zupełnie różnej od tych, które kierowały wnioskami Comte’a oraz Spencera. Istotnie filozofia Schopenhauera, jakkolwiek zawiera wspaniałe karty natchnione metodą pozytywną, jest jednakże teoretyczną opartą na a priori; filozofie zaś Comte’a i Spencera powstały na zasadach obserwacji i doświadczenia. Różny punkt wyjścia, pozwolił im jednak zejść się u celu. Schopenhauer twierdząc, że świat to macantropos wyraża tą samą myśl, którą mieli Comte i Spencer. Pomińmy tymczasem kwestię analogii mię­dzy człowiekiem a społeczeństwem, która doprowadzić by nas mogła do uważania tego społeczeństwa jako prawdziwy organizm; nie możemy jednak zaprzeczyć, że istnieją w zbiorowości ludzkiej zjawiska, które są naturalnym wynikiem zjawisk, wywołanych przez jej członków, czyli że agregat przedstawia nam serię właściwości określonych przez serię właściwości jego składników. Zapytajmy tylko, co działoby się, gdyby człowiek otaczał sympatią tych, którzy mu źle czynią, a zrozumiemy, że stosunki społeczne poszłyby w wręcz odmiennym kierunku aniżeli obecnie.

Zapytajmy się dalej, co działoby się, gdyby ludzie szukali nie najkrótszej lecz najdłuższej drogi do osiągnięcia celu, a zrozumiemy, że społeczeństwo straciłoby zupełnie swój obecny wygląd. Analogia budowy, a przez to funkcji między człowiekiem a społeczeństwem jest faktem widocznym i niezaprzeczonym, odnajdujemy ją nie tylko w cechach ogólnych, lecz i w niektórych cechach drugorzędnych, między osobnikami należącymi do danej klasy a tąż klasą pojętą jako istota zbiorowa. Społeczeństwo — to nie całość jednolita z jednoimiennymi częściami, lecz prędzej skała osadowa utworzona powoli ze szczątków naniesionych przez nieskończoną serię istot, to organizm, który na równi ze zwierzęciem, posiada tkanki różnej budowy i różnej czułości. Otóż te tkanki, albo warstwy, albo grupy społeczne z czasem utworzone przez ciągle i postępowe przechodzenie od prostego do złożonego, od jednolitego do różnolitego — co jest podstawą prawa ewolucji, te grupy mają cechy organiczne i psychiczne, każdej z nich właściwe, które odtwarzają specjalne cechy osobników w skład grup wchodzących.

Najprostsza obserwacja może nas o tym przekonać. Rzućmy okiem na historię, a zobaczymy, że dawny przedział między zwycięzcą a zwyciężonym, między panem i niewolnikiem, między patriarchatem i plebsem, nie był jedynie przedziałem politycznym, i ekonomicznym, lecz oznaczał rzeczywiście dwa odrębne światy. Wychowanie, język, nawyknienia, ubranie, sposób bycia, wszystko to miało charakter specjalny, obwarowany bardzo surowymi zwyczajami, a nawet przepisami, od których nikomu uchylać się nie było wolno. Wiemy też, że arystokracja umysłowa, pieniężna czy rodowa, sądownictwo, duchowieństwo, wojsko, lud, wreszcie wszystkie klasy społeczne, które obecnie reprezentują dawne kasty, określo­ ne jedynie dziedzicznością, wykazują dokładnie w swym duchu i w zbiorowych objawach, nie tylko cechy ogólnoludzkie, lecz także cechy szczególne arystokraty, sądownika, księdza; któż nie wie, że każdą z tych klas rozpoznać można po jej zwyczajach, ideach, uczuciach, tendencjach? Aksiomat, że cechy agregatu określone są cechami jego składowych części, można zastosować nie tylko do zbiorowego organizmu społecznego, lecz i do poszczególnych jego części.

Inaczej być nie może, bo jeżeli społeczeństwo ludzkie — ułamek wszechświata, a raczej epizod wszechświatowej ewolucji, podlega z konieczności wszystkim prawom naturalnym, które kierują światem organicznym, tym więcej ogólnym prawom społeczeństwa ulegać muszą pojedyńcze jego części, tak jak mineralogiczne charaktery kryształu powtarzają się w każdym jego odłamie jak trafnie wyraża się Henryk Ferri. Socjologja, z tego punktu widzenia rozpatrywana jest w ogólnych zarysach wiernym odbiciem psychologii, tylko nieskończenie więcej rozległym i złożonym. Psychologja bada człowieka, socjologia ciało społeczne; wiemy jednak, że jego cechy zależą od cech pojedynczych ludzi; dla tego to istnieje analogia między funkcjami organizmu społecznego i organizmu człowieka.

Indywidualność społeczna, rzekłby Espinas, jest równoległą do indywidualności człowieczej; socjologia jest rozszerzoną psychologią, w której główne prawa psychologii indywidualnej odzwierciedlają się rozszerzone i dopełnione; według słów Fare’a to słoneczny mikroskop psychologii.

II

Jak daleko posunąć można analogię między właściwościami agregatu i jego składowych czynników? Czy zawsze istnieje stały stosunek między prawami psychologicznymi, które rządzą osobnikiem a tymi, które rządzą agregatem. Czy rzeczywiście grupa ludzi posiada właściwe sobie cechy wynikłe z cech pojedynczych osób.

Jednem słowem: czy nie ma wyjątku — od tej reguły? Zanim odpowiem na to pytanie, przytoczę tutaj kilka bardzo pospolitych zjawisk psychologicznych, które ułatwią nam odpowiedź, a raczej znajdziemy ją w nich samych zawartą. Każdy zna omyłki popełniane przez sędziów przysięgłych. Omyłki wynikają nieraz z powodu osobistej nieudolności, lub trudności niezwykłej w treści sądzonej sprawy; lecz dość często ludzie inteligentni wydają sąd niedorzeczny w sprawach, które rozstrzygnąć możnaby z łatwością, przy pomocy odrobiny zdrowego rozsądku. Słyszałem na przykład, wyrok uniewinniający trzech młodych ludzi, którzy przyznali się sami do ohydnego postępowania z biedną dziewczyną; znieważyli ją, i umęczyli w najwstrętniejszy sposób. Czyż każdy z sędziów wzięty osobno byłby uniewinnił podobnych zbrodniarzy? Garofalo przytacza próbę, której poddano sześciu wykształconych doktorów (między nimi byli słynni profesorowie); proszeni o wydanie wyroku w sprawie człowieka oskarżonego o kradzież, uniewinnili go, pomimo niezaprzeczonych dowodów przestępstwa, później dopiero przyznali, że osądzili winnego niesprawiedliwie.

Sąd przysięgły uwolnił niedawno w departamencie Haute-Yienne, trzech wieśniaków: ojca, Jana Pauz, jego żonę i syna oskarżonych o zabicie ubogiego chłopca, Piotra Grasaet, ich dawnego służącego, którego udusili, zamordowali w rodzinnym kółku z niesłychanem barbarzyństwem. Pauzy po zduszeniu ofiary ciężarem swego ciała, rzekł z drwiącym śmiechem: Już chyba umarł. Kto to wie, odparła żona, i dla większej pewności rozbiła Piotrowi czaszkę dwoma uderzeniami kija. Teraz, -odezwał się mąż- już mu się nic nie należy.

Któż uwierzyłby, że podłość tej rodziny mordującej bezbronnego człowieka ujdzie kary? I czegóż dowodzą powyższe, oraz im podobne fakty, które każdy mógł zauważyć? Dowodzą one po prostu, że: dwunastu ludzi rozsądnych, inteligentnych, może wydać wyrok niedorzeczny. Zbiór osobników może wykazać rezultat wręcz przeciwny temu, który wydałby każdy z nich osobno.

Podobne zjawisko ujawnia się w łonie licznych komisji: artystycznych, naukowych lub przemysłowych- jest to jedna z licznych plag administracyjnego systemu. Zdarza się dość często, że wyroki tych komisji zadziwiają, a nawet w osłupienie wprawiają publiczność. Jakim sposobem, mówią profani, tacy wyborowi ludzie mogą dojść do takiej konkluzji? Jakim sposobem, dziesięciu, lub dwudziestu artystów, dziesięciu lub dwudziestu ludzi nauki, może wydać wyrok nie licujący z zasadami sztuki, albo nauki?

Arystydes Gabelli, wybitny pisarz, którego stratę świeżo opłakują Włochy, probował zanalizować przyczyny tego zjawiska. Mówią — pisał Gabelli — że komitety, rady, jednym słowem wszystkie zbiorowe władze, dają gwarancję przeciw nadużyciom. Czyż jednak istotnie spełniają to ostatnie zadanie? Dajemy komuś władzę, by jej używał. Jeżeli gwarancje przeszkadzają tym używaniu, wtedy są zbyteczne. Otóż ilość stanowi tego rodzaju gwarancją przez partyjnego ducha, przez niesnaski wywołane prywatą, różnicą w opinii usposobieniu, jeden z sędziów nie przyjdzie by drugiego nie zobaczyć, ten chory, ów podróżuje i zbyt często cała sprawa zostaje odłożoną, z nieocenioną stratą czasu i dobrego skutku; bo jeżeli trudno we wszystkich odnaleść talent, jeszcze trudniej znaleść można stałość zdania i postanowień; ponieważ na nikim nie ciąży odpowiedzialność osobista, więc każdy woli nie wydawać się ze swem zdaniem; bo ten, który mając władzę, nie używa jej, musi stać na drodze tego, kto powinien by władzy używać, bo wreszcie — siły zgromadzonych ludzi znoszą się wzajem ­ nie nie zaś dodają. Tę prawdę potwierdza fakt, że często rzecz zupełnie mierna wyjdzie z grona ludzi, z których każdy lepiej obrobiłby ją, pozostawiony własnym siłom.

Ludzi -mawiał Galileusz- nie można porównać do koni zaprzężonych, które wóz ciągną razem, lecz do koni biegnących swobodnie; który najpierwej przybiegnie do celu, ten odniesie zwycięstwo.

Zasadniczą i ważną wydaje mi się, krótko wyrażona myśl Gabellego, że zbiorowe siły ludzkie, znoszą się, nie zaś dodają. Myśl tę rozwinął z matematyczną dokładnością i jasnością Max Nordau, człowiek nauki, który zasługuje na większy rozgłos od tego, którym darzą go współcześni. — Zgromadźcie dwudziestu lub trzydziestu Kantów, Helmholtzów, Shakespearów, Newtonów- pisze Nordau, i poddajcie ich sądowi, którąkolwiek z bieżących kwestii. Ich wywody zapewne różnić się będą od wywodów jakiegokolwiek innego zgromadzenia (chociaż i za to nie ręczę), lecz co do ostatecznego sądu, ten bez wątpienia wypadłby równie miernie, jak i tyle innych sądów wydanych przez zwykłych śmiertelników. A dlaczego? Bo każdy z tych dwudziestu lub trzydziestu wybranych, poza właściwą sobie swoistością, która czyni z niego doskonałą pod pewnym względem istotę, posiada przymioty dziedziczne rodzaju, które czynią go podobnym nie tylko do wszystkich innych członków zgromadzenia, lecz i do pierwszego lepszego nieznajomego przechodnia. Można powiedzieć, że wszyscy ludzie, w stanie normalnym, posiadają pewne przymioty, które stanowią ich wartość wspólną, identyczną, równą dajmy na to ilości X — wartość ta jest powiększana w osobnikach wybitniejszych inną wartością, różną dla każdego z nich, którą oznaczyć można literam i — a, b, c, d, i t. d. Wynika stąd, że w zgromadzeniu złożonym z dwudziestu ludzi, geniuszów, możnaby zliczyć 20X, a tylko 1b, 1c, 1d, itd. z ko­nieczności więc 20X zwyciężyłoby odosobnione a, b, c, d, mówiąc innymi słowy, esencja ludzkiej natury zwyciężyłaby cechy indywidualne, czapka robotnika pokryłaby doktorskie birety.

Powyższe zdanie, które nazwałbym aksjomatem intuicyjnym raczej niż dowodzeniem, ułatwia nam zrozumienie przyczyny, dla której nie tylko sądy przysięgłe i komisje, ale także zebrania polityczne, popełniają nieraz czyny stanowiące absolutny kontrast z osobistymi zdaniami i dążnościami, większej części ich członków.

Chcąc się przekonać o tym, należy podstawić, w przykładzie danym przez Nordaua, liczbę sto lub dwieście na miejsce jego dwudziestki. Zdrowy rozsądek publiczny dawno już zresztą wypowiedział prawdę zawartą w aksjomacie niemieckiego filozofa. Dawne przysłowie bowiem mówi: — Senatores boni viri, senatus autem mala bestia. — lud zaś powtarza ją i w czasach obecnych, gdy mówi o niektórych grupach społecznych, że są złożone z uczciwych ludzi, którzy wzięci razem są łotram i x). Porzućmy teraz powyżej wymienione zgromadzenie, w którym przynajmniej istniał pewien wybór i zwróćmy się do innych przypadkowych zgromadzeń np. widzów w teatrze, tłum u w nieprzewidzianych zebraniach, na placach i ulicach miasta, a odnajdziemy w nich zjawisko, które nas głównie zajmuje. Każdy z nas wie, że zbiorowiska ludzkie nie odzwierciadlają bynajmniej psychologii pojedynczych członków.

Zbiorowisko ludzkie daje zatem bez wątpienia rezultat psychologiczny, różny od rezultatu, któryby nam wskazywała logika. To też bez wątpienia wielokrotnie doświadczenie kłam zadaje zasadzie Spencera, że cechy agregatu są określone cechami jego składowych części. Henryk Ferri odczuł tę prawdę, pisząc co następuje: Zbiór osób uzdolnionych nie zawsze daje pewną gwarancję uzdolnienia zbiorowego; zbiór ludzi rozsądnych może wytworzyć niedorzeczne zgromadzenie, tak jak w chemii dwa gazy płyn mogą wytworzyć. Dlatego to zauważył, że między psychologią, która bada pojedynczego człowieka i socjologią, która bada całe społeczeństwo, jest jeszcze miejsce na inną gałąź wiedzy, którą możnaby nazwać psychologją zbiorową. Nowa gałąź zajmowałaby się wyłącznie grupami ludzkimi sędziów przysięgłych, komisji, komitetów itp., które w swych objawach nie podlegają prawom psychologii indywidualnej ani też socjologii. Lecz dla jakiegoż powodu niezależnie od przyczyny wskazanej przez Maxa Nordama zgromadzenia ludzkie przeczą Spencerowskiej zasadzie? Powodów wiele naliczyć można, każde zjawisko wynika z licznych przyczyn; jednakże w danym wypadku możnaby je sprowadzić do dwóch przyczyn głównych — a mianowicie: Zgromadzeniom brak jednolitości, zgromadzenia nie two­rzą całości organicznej. Istotnie, zbytecznym byłoby prawie zaznaczać, że analogia między cechami agregatu a cechami składowych jednostek, możliwą staje się tylko wtedy, gdy te jednostki są równe sobie albo, wyrażając się ściślej, gdy są do siebie podobne. Zbiór jednostek różnych nie tylko nie może wytworzyć agregatu, któryby odzwierciedlał rożne cechy jednostek, ale nawet żadnego agregatu wydać nie zdoła. Jakiż agregat utworzyć mogą człowiek, koń, ryba i owad? W danym wypadku, sprawdza się arytmetyczne prawo: by otrzymać sumę, trzeba mieć ilość jednego gatunku. Nie można dodawać książek do krzeseł, ani monety do zwierząt. Chociaż możemy je zrachować materialnie, wypadła z nich suma — będzie cyfrą pozbawioną sensu.

Otóż jeśli analogia cech agregatu i jednostek jest możliwą tylko wobec pewnego stopnia ich podobieństwa, łatwo wywnioskujemy, że ta analogia zwiększy się lub zmniejszy, stosownie do większej lub mniejszej jednolitości składników agregatu.

Zgromadzenie kosmopolityczne nie może oddać różnych charakterów osób, które biorą w nim udział, z taką ścisłością, z jaką zgromadzenie Włochow lub Niemców oddałoby charaktery tychże Włochów lub Niemców. Porównajmyż teraz zgromadzenie ekspertów z sądem przysięgłych, w którym ślepy przypadek umieścił sklepikarza obok uczonego; albo salę teatralną, w której znajdziemy osobistości wszelkich stanów z najrozmaitszym poziomem umysłowym. Porównajmy wreszcie w szystkie przeciętne zgromadzenia ludzkie z tymi, w skład których wchodziła tylko jedna klasa ludzi. Różnorodność żywiołów psychologicznych (idei, gustów, zwyczajów, dążeń) uniemożliwia w pierwszym wypadku stosunek cech agregatu do cech jednostek, gdy przeciwnie, jednolitość żywiołów umożliwia je w drugim wypadku. Podobieństwo jednostek nie wystarcza przecież na utworzenie analogii między ich i agregatu cechami, trzeba jeszcze, by te jednostki łączył stosunek stały i organiczny. Spencer w zdaniu przytoczonym na początku tej książki zaznaczał na poparcie swej zasady, że z cegieł dobrze wypalonych, twardych, prostokątnych, można wystawić dość wysoką ścianę bez pomocy wapna, oraz że takiej ściany nikt nie zbuduje z kamieni różnych kształtów. Można jednak zrozumieć łatwo, że tutaj nie tylko kształt cegieł należy brać w rachubę, że ważną rolę odgrywa sposób układania cegieł jedną na drugiej, i jedną koło drugiej w pewnym porządku, który sprawia, że wszystkie są ściśle z sobą złączone. Istotnie gdybyśmy te same cegły zebrali w stos bezładny, otrzymalibyśmy agregat nie różniący się niczym od stosu kamieni różnej wielkości i różnych kształtów. Przenieśmy to porównanie na niwę socjologii a wyciągniemy stąd wniosek, że zebrania przypadkowe i nieorganiczne, na przykład w salach teatralnych, w tłumach, nie mogą odbić w swych objawach cech jednostek składowych, tak jak bezładny zbiór cegieł nie może oddać kształtu pojedynczej cegły równoległego czworoboku; by z cegieł zbudować mur, trzeba je ułożyć w pewnym porządku, by agregat ujawnił cechy składowych jednostek, musi pomiędzy nimi istnieć stały stosunek organiczny, jak to ma miejsce między członkami jednej rodziny, lub osobami, należącemi do jednej klasy społeczeństwa.

III

Powyższe wywody możemy streścić w prostym i logicznym wniosku: zasada Spencera — że agregaty są określone cechami składowych jednostek, jest słuszną i można ją stosować w całej rozciągłości, gdy chodzi o agregaty złożone z jednostek jednakowych i organicznie z sobą połączonych, lecz traci swoją doniosłość i stosowaną być może bardzo oględnie, gdy mamy do czynienia z jednostkami różnorodnymi, między którymi istnieje słaby związek organiczny. W reszcie powyższej zasady nie możemy wcale stosować w tych wypadkach, w których w skład agregatu wchodzą różnorodne i zdezorganizowane pierwiastki.

Ta ewolucja w stosowaniu zasady Spencera do agregatów ludzkich, wskazuje nam jasno, że agregaty jednolite, organiczne podlegają prawom socjologii — które, jak to powiedzieliśmy wyżej od praw psychologicznych różnią się rozciągłością, lecz są im równoległe, gdy zaś w miarę mniejszej jednolitości agregatów zmniejsza się możliwość przystosowania do nich praw socjologicznych, które zastąpić można prawami psychologii zbiorowej, najzupełniej różnymi od praw psychologii człowieka.

Psychologia zbiorowa posiada więc własne swoje pole i kroczy drogą wręcz przeciwną drodze socjologii; pierwsza przestępuje granice, przed któremi cofa się druga, a jej prawa panują tam, gdzie prawa socjologii tracą swoją władzę. Każda grupa jednostek odchyla się tern więcej od zasady Spencera, im więcej zawiera w sobie pierwiastków przelotnych, nieorganicznych, przypadkowych, przez co wchodzą w sferę psychologii zbiorowej. Otóż sądzimy, że ze wszystkich różnolitych i nieorganicznych zbiorowisk, o których wspominaliśmy powyżej, tłum najmniej podlega prawom socjologii, a przez to najlepiej do niego można zastosować praw a psychologii zbiorowej. Bo też tłum jest doskonale różnolitym agregatem ludzkim, ponieważ składa się z osobników różnego wieku, różnej płci, poziomu i stanowiska społecznego, stoi na różnych stopniach moralności i kultury; jest też doskonale nieorganicznym, ponieważ zbiera się nagle, niespodzianie, bez poprzedniego porozumienia. Badanie psychologii tłumu, będzie jedynie badaniem psychologii zbiorowej w zjawisku, które lepiej od innych wykaże jej prawa, wykryje sposób jej działania. Pragniemy w tej książce przedstawić wnioski wynikłe z tego badania, aby ułatwić dokładne pojęcie o naturze zbrodni przez tłum popełnianych oraz niebezpieczeństw społecznych, które z tych zbrodni wyniknąć mogą.

Rozdział I

Psychofizjologia tłumu

Kwestia odpowiedzialności kanej jest stosunkowo prostą, jeśli jedna osoba popełnia zbrodnię. Staje się więcej zawikłaną jeśli kilka osób bierze udział w zbrodni, bo trzeba wtedy zbadać udział, który każda z nich przyjęła w czynie zbrodniczym. Roztrząsanie powyższej kwestji wtedy przedstawia niezmiernie wiele trudności, gdy zbrodnię spełnia już nie jedna osoba, ani też kilka osób, lecz nieoznaczona ich liczba; wtedy jednem słowem, gdy zbrodnię popełnia tłum.

Kara sądowa, łatwa do wymierzenia w pierwszym wypadku, trudniejsza w drugim, w ostatnim staje się prawie absolutną niemożliwością, bo nikt nie wie gdzie szukać prawdziwych winowajców, kogo ukarać należy. Jakże wtedy postępujemy? Albo stosujemy wojskowe prawa dziesiątkowania, karząc kilka osobników, których udało się pochwycić agentom policyjnym — nieraz najniesłuszniej — albo też idąc za przykładem Tarkwiniusza i jak on wierząc, że można pozbyć się nieprzyjaciół ścinaniem najwyższych makówek — karzemy instygatorów, których nigdy nie brak w tłumie. Sędziowie mając do wyboru dwa nielogiczne i niedostateczne rozwiązania nieraz wszystkich uwalniają uznając, wraz z Tacytem, że gdzie wielu winnych nie karzą nikogo. W tym wypadku dochodzi się do bezkarności drogą niedorzecznego rozumowania, mówiąc stylem Pellegrina Rossi. Czy ta bezkarność jest słuszną? I dlaczego? W przeciwnym wypadku, w jaki sposób można oddziałać przeciw zbrodniom popełnianym przez tłumy? Odpowiedź na te pytania jest celem tej pracy.

I

Klasyczna szkoła karna nie postawiła sobie nigdy pytania, czy zbrodnię tłumu należy karać w ten sposób, w jaki karcimy zbrodnię, spełnioną przez jednego człowieka. Było to bardzo naturalne. Studiowano zbrodnię jako istotę prawną; winny pozostawał na drugim planie, występował w charakterze jakiegoś X, którego nie chciano i nie umiano odcyfrować. Czy rodzice zbrodniarza byli epileptykami, pijakami, albo też ludźmi zdrowymi, z jakiej rasy on sam pochodził, w jakim klimacie urodził się, gorącym lub chłodnym, czy poprzednio jego życie odznaczało się lub nieprzykładnością — nic to nikogo nie obchodziło. To też nie troszczono się wcale o poznanie warunków, w jakich spełnioną została zbrodnia. Czy oskarżony działał sam — lub też wśród tłumu, którego krzyki podniecały i upajały winnego, zawsze działał pod wpływem własnej woli.

W obu wypadkach jednakie przestępstwo musiało wywoływać jedną karę. Kto uznawał tę zasadę, nie mógł logiczniej rozumować, lecz kto ją odrzucił, dla tego upadało całe rozumowanie. Tak się też stało.

Szkoła pozytywna dowiodła, że wolna wola to proste złudzenie świadomości. Szkoła ta odsłoniła świat dotąd nieznany czynników antropologicznych, fizycznych, społecznych zbrodni i wzniosła do potęgi zasady prawnej myśl, przez wszystkich bezwiednie odczuwaną, dla której jednak zabrakło miejsca wśród sztywnych formuł prawników, myśl, że zbrodnie popełniane przez tłumy muszą być sądzone odmiennie od tych, które wypływają z winy pojedynczego człowieka, a to dla tego, że tak w jednym, jak w drugim wypadku różny udział biorą dwa czynniki: antropologiczny i społeczny.

Pugliese pierwszy wyłożył w swojej broszurce doktrynę odpowiedzialności karnej w zbrodni zbiorowej. Żądał w końcu zniesienia połowy odpowiedzialności dla tych wszystkich, którzy popełniają przestępstwo w skutek podszeptów tłumu: Gdy buntuje się tłum, pisał, osobnik nie działa jako taki, lecz występuje w roli kropli wody w potoku wezbranym, a wtedy karcąca ręka staje się bezdusznym narzędziem.

Postarałem się dopełnić myśl Pugliese’a, objaśniając porównaniem, antropologiczną zasadą jego teorii; dalej porównywałem zbrodnie wynikłe z gwałtowności tłumu ze zbrodnią pojedynczego człowieka, którego zaślepiła namiętność. Pugliese nazwał zbiorową zbrodnią dziwne i złożone zjawisko tłumu, spełniającego przestęp­stwo pod wpływem porywającej mowy demagoga, lub też zrozpaczonego faktem, który wydaje mu się bądź to niesprawiedliwością bądź to obelgą przeciw niemu. Zjawisko takie wolałem nazwać zbrodnią tłumu, bo według mnie, istnieją dwie formy zbrodni zbiorowych, które należy wyraźnie odgraniczyć: zbrodnia z przyrodzenia do których należą caroom, maffia, rozboje zbrodnia z namiętności. Pierwsza odpowiada zbrodni zbrodniarza z urodzenia, druga zaś przestępstwu zbrodniarza z przypadku. Pierwsza jest zawsze rozmyślną; druga — nigdy — w pierwszej przeważa czynnik antropologiczny, w drugiej społeczny. Pierwsza w zbudza dla jego sprawców — bojaźń stałą i poważną, druga bojaźń lekką i przelotną. Półodpowiedzialność naznaczona przez Puglies’a dla zbrodni tłumów jest sprawiedliwą jeżeli nie sama przez się, to przynajmniej jako środek do osiągnięcia zamierzonego celu. Przy naszym kodeksie i wypadku, który posłużył Pugliesem do postawienia swojej teorii, tylko przy pomocy współodpowiedzialności można dojść do kar łagodniejszych dla tłumu, aniżeli dla pojedynczych osobników. Lecz dla ścisłej wiedzy, współodpowiedzialność jest absurdem, szczególniej dla nas pozytywistów, którzy utrzymujemy, że człowiek zawsze w zupełności odpowiada za wszystkie swoje czyny. Teorię pozytywną należy oprzeć na innych podstawach.

Nie powinniśmy zastanawiać się, czy sprawcy zbrodni dokonanych wśród oszalałego tłumu są całkowicie lub w połowie odpowiedzialni — bo są to stare formuły fałszywych idei — lecz powinniśmy tylko pomyśleć, w jaki sposób możemy zbrodniom zapobiec. To zadanie powinniśmy rozwiązać.

II

Chcąc dobrze określić chorobę i znaleźć na nią lekarstwo, musimy najpierw postawić jej diagnozę. Zanim zaczniemy roztrząsać, czym jest zbrodnia tłumu i jakimi środkami można jej zapobiec, musimy wpierw poznać jej objawy.

Tłum- pisze Tarde- jest zbieraniną żywiołów różnolitych, nieznanych sobie wzajem; jednak zaledwie w jednym z nich zaświeci iskra namiętności wnet zelektryzuje tę mieszaninę, wytwarzając w niej nagłą organizacją. Bezładność wytwarza ład, hałas staje się głosem, a tysiące ludzi zamienia się w jedno, jedyne zwierzę potworne i bez nazwy, które idzie naprzód z nieprzepartą celowością. Większość przyszła zwabiona ciekawością, lecz gorączka kilku ludzi ogrania wszystkich i u wszystkich w szał się zmienia. Kto przybiegł jedynie w celu ratowania niewinnej ofiary, pierwszy ulega morderczej zarazie, nie dość na tym, że nie dziwi się temu wcale.

Co jest niezrozumiałego w istocie tłumu, to jego nagła organizacja. Nie ma tu poprzedniego poszukiwania wspólnego celu; dla tego też musiemy zaprzeczyć dziennikowi The lancet, który w artykule anonimowym zaznacza w tłumie zbiorową dążność wynikłą z wyższych, pierwotnych zdolności wszystkich składowych mózgów. A jednak widzimy jedność akcji i celu wśród nieskończonej rozmaitości poruszeń tłumu i słyszymy jedną nutę pomimo dysonansu tysiąca głosów. Nawet zbiorowa nazwa tłum oznacza że pojedyńcze jednostki, które go składają ogniskują się w jednej indywidualności i identyfikują się z sobą; musiemy więc uznać w tłumie — chociaż nie zdajemy sobie, z tego dobrze sprawy — akcję czegoś, co tymczasowo odgrywa rolę wspólnej myśli. Owo coś nie jest wybuchem najpośledniejszych sił umysłu i nie może dosięgnąć sfery prawdziwej zdolności umysłowej, możemy je określić zatem tylko tymi słowy: dusza tłumu. Skąd ta dusza pochodzi? Czy cudem powstaje? Czy też jest zjawiskiem, którego nigdy pojąć nie zdołamy? A może wynika z jakiejś najpierwotniejszej właściwości człowieka? Jak wytłumaczyć potęgę jednego okrzyku, głosu, gestu jednego człowieka, która pociąga nie raz bezwiednie cały naród do najokropniejszych nadużyć?

Bordier odpowiada — Tą potęgą — naślado­wnictwo, które, tak jak dyfuzja w ośrodku gazowym dąży do zrównoważania prężności gazów, dąży do utrzymania równowagi w środowisku społecznym, we wszystkich jego częściach, dąży do zniszczenia oryginalności, do ujednostajnienia charakterów epoki, kraju, miasta, małego kółka towarzyskiego wreszcie. Każdy człowiek posiada dążność naśladowniczą, która dosięga swego maksimum podczas zebrań ludzkich, a jako najlepszy dowód posłużyć nam mogą: sale teatralne zgromadzenia publiczne, gdzie najlżejszy oklask, najlżejsze sykanie wystarczają, by poruszyć zgro­ madzonych, w jednym, lub w drugim kierunku.

Że naśladownictwo jest jedną z najsilniejszych dążności ludzkiej natury, to prawda niezaprzeczona. Rzućmy tylko wzrokiem wokoło, a przekonamy się, że społeczność jest przędzą podobieństw wytworzonych przez wszelkie formy naśladownictwa, przez naśladownictwo w formie mody, zwyczaju, sympatii, posłuszeństwa, wykształcenia, wychowania, przez naśladownictwo samorzutne, lub odruchowe. Społeczeństwo moźnaby porównać do spokojnego jeziora, w które od czasu do czasu wpada kamień, naokoło niego fale rozszerzają się coraz więcej, aż wreszcie uderzą o brzegi. Podobnież dzieje się z geniuszem, który ciska ideę w zatęchły spokój miernych inteligencji, a ta idea, z początku słabo uznana, a nawet zauważona, rozszerza się z czasem jak fale jeziora.

Ludzie, mówi Tarde, przywodzą na myśl stado owiec, wśród których ukazuje się czasem szalona owca — geniusz — a ta samą siłą przykładu zmusza resztę do naśladownictwa. Istotnie wszystko co jest, wszystko co wyszło z rąk człowieka — od przedmiotów materialnych do idei — nosi na sobie niezatarte piętno naśladownictwa, powtórzenia mniej lub więcej przerobionego, idei niegdyś wynalezionej przez wyższą umysłowość.

Wszystkie wyrazy naszego słownika, dziś tak oklepane, były ongi neologizmami; rzeczy dziś zwyczajne odznaczały się niegdyś oryginalnością, były unikatami. Oryginalność jest premierą pospolitości — wyraził się bardzo dowcipnie Maks Nordau. Jeśli tej oryginalności brak siły żywotnej, nie znajdzie naśladowców i zginie sama, tak jak ginie w zapomnieniu sztuka wygwizdana na pierwszem przedstawieniu; jeżeli zaś zawiera w sobie zdrowy pomysł, naśladowcy mnożą się nieskończenie. Treść zasadniczą idei obecnie aż do znudzenia oklepanych, bo je wszystkie usta powtarzają, powstały z intuicji — niedgyś cudownych — starożytnych filozofów, a komunały dzisiejsze błyszczały dawniej iskrą oryginalności.

To samo widzimy w historii, to samo — kronice drobnych, codziennych wypadków. Cała ludzkość podlega instyktów i naśladownictwa tego, o czym wie, co widzi i słyszy. Prądami opinii publicznej, tak w polityce, jak i w innych sprawach — kieruje ów instykt naśladowniczy. Dzisiaj każdy giełdziarz działa energicznie, z entuzjazmem, szybko kupuje i rozkazuje swoim agentom; w tydzień później ci sami ludzie chodzą osowiali, niezdecydowani, skłonni do sprzedaży swych walorów. Co spowodowało tę zmianę? Przyczynę znaleść trudno, a gdybyśmy ją nawet znaleźli, zdziwi nas jej błahość. W rzeczywistości zmianę spowodował instynkt naśladowczy. Jakiś drobny fakt rozpalił nadzieje, wtedy odezwali się ludzie obdarzeni umysłem żywym, usposobieniem optymistycznem, a tłum zawtórował im zgodnem echem. W kilka dni później, znowu jakaś drobnostka zachwiała nadzieje, pobudzając do słowa pesymistów, a tłum powtórzył ich zdanie.

Siłę działającą w polityce i operacjach finansowych podziwiamy we wszystkich formach czynności ludzkich. Naśladownictwo istnieje zarówno w kroju ubrania jak i w formie rządu, w czynach uczciwych i w zbrodniach, w samobójstwie i w obłędzie, we wszystkich objawach życia, w drobnych czy wielkich, w bolesnych lub radosnych. Nic to dziwnego, że zdolność, wrodzona każdemu człowiekowi, nie tylko zwiększa, lecz podwaja swoją skuteczność wśród tłumu, tam gdzie wszystkie wyobraźnie są podniecone, gdzie jedność czasu i miejsca przyspiesza w niesłychany i prawie piorunujący sposób wymianę uczuć i wrażeń.

Lecz fakt, że człowiek naśladuje, nie tłumaczy dostatecznie naszych wywodów. Musimy wiedzieć, dlaczego człowiek naśladuje, czyli potrzebujemy tłumaczenia, któreby nie zadowolniło się przyczyną powierzchowną, lecz wykryło właściwą przyczynę zjawiska. Wielu pisarzy, zauważywszy występujące czasem ostre formy naśladownictwa tak w natężeniu, jak i w rozprzestrzenianiu się, widząc w nim zarazem więcej nieświadomości niż woli, starali się podsunąć hipotezę zarazy moralnej. Doktor Ebrard pisze:

W zjawiskach naśladownictwa istnieje coś tajemniczego, jakiś pociąg, który porównać najlepiej można z tym wszechwładnym, odruchowym instynktem, popychającym nas bezwiednie do powtórzenia czynów, które widzieliśmy i które silnie oddziałały na nasze zmysły i na naszą wyobraźnię. Istnieje rodzaj hipnotyzm u którem u zawsze ulegną słabe umysły.

Jolly mówi jeszcze wyraźniej:

Naśladownictwo to istotna zaraza, której pierwiastek tkwi w przykładzie, tak jak zarazek ospy tkwi w zaszczepianym płynie; w naszym organizmie wegetują zarodki choroby, które rozwinąć może najlżejszy powód, a w naszym umyśle drzemią namiętności, nieme pod wpływem rozsądku a rozwijające się gwałtownie pod wpływem naśladow­nictwa.

Despine, Moreau de Tours i wielu innych przyłączyli się do Jolly i Ebrard’a. Wszyscy jednogłośnie uznali, że zaraza moralna istnieje na równi z zarazami chorób fizycznych. Posłuchajmy Despine’a: Jak dźwięk muzyczny wywołuje drgania we wszystkich narzędziach muzycznych, w których skali ów ton leży — tak objaw jakiegoś uczucia, namiętności pobudza odpowiedni pierwiastek naśladowczy, każe mu drgać niejako — w każdym osobniku, który mniej więcej odczuć je może.

Taką metaforą, objaśniającą hipotezę moralnej zarazy, wielu chciało wytłumaczyć nie tylko zwykłe, naturalne i stałe wypadki naśladownicze, lecz także dziwniejsze i rzadsze fakty epidemii, wybuchających od czasu do czasu z powodu danego zjawiska.

Tym sposobem przyłączono do zarazy moralnej — epidemie samobójcze, które nastąpiły po pewnem słynnym samobójstwie; tejże zarazie przypisywano zbrodnie spełniane po ohydnym morderstwie, rozgłoszonym przez dzienniki, dalej epidemie polityczne i religijne, które wybuchały nagle, pociągając za sobą cały naród, pod wpływem palących słów trybuna lub demagoga.

Możemy więc tym śmielej przypisać zarazie moralnej manifestacje tłumu niespodziewane i nieraz niezrozumiałe. Czy jednak zadawalnia nas to tłumaczenie? Czy istnieje jaka różnica (oprócz wyrazowej) między zarazą moralną, a naśladownictwem? Jeżeli to tłumaczenie ma nam wystarczyć, musiemy wiedzieć w jaki sposób rozpowszechnia się zaraza.

Tarde zrozumiał tę konieczność i już przed siedmiu laty postawił hipotezę, wtedy bardzo śmiałą i nową, że zaraza moralna powstaje wskutek sugestii.

Jakąkolwiek byłaby czynność komórkowa, powodująca myślenie — pisze Tarde — nie możemy zaprzeczyć, że ta czynność odtwarza się i pomnaża w mózgu, w każdej chwili naszego życia umysłowego i że każdej oddzielnej percepcji odpowiada oddzielna czynność komórkowa.

Jest to nieskończone, niewyczerpane przedłużenie tego powikłanego promieniowania, które tworzy to pamięć tylko, to nawyknienie stosownie do tego czy powtarzania pomnażające pozostały zamknięte w systemie nerwowym, czy też wezbrane dotarły do systemu mięśniowego. Pamięć moglibyśmy nazwać przyzwyczajeniem czysto nerwowemu przyzwyczajenie zaś pamięcią mięśni.

Otóż (chcę tu streścić teorią Tarde’a) ponie­waż każda idea, lub każdy obraz zapamiętany powstał wskutek jakiejś rozmowy, lub czytania, ponieważ każda zwykła czynność ma swoje źródło we wzroku, lub w poznaniu czynności analogicznej spełnianej przez kogoś — więc owa pamięć lub zwyczaj, zanim stały się mimowolnym naśladownictwem siebie samego w samym sobie, były naśladownictwem dowolnym świata zewnętrznego.

Zatem z punktu widzenia psychologicznego całe życie umysłowe polega na sugestii, którą w mózgu jedna komórka poddaje drugiej; szukając zaś przyczyny, zasadniczej z punktu widzenia społecznego, widziemy sugestionowanie jednych osób przez drugie.

Teoria Tarde’a, która zyskała uznanie wielu światłych filozofów, wydaje mi się wspaniałą przez swoją głęboką prostotę; nie potrafiła jednakże pozyskać na razie wielu zwolenników, którzy mogliby ją rozpowszechnić; natomiast posiadła inny zaszczyt: odtworzyli ją bowiem autorowie, którzy nic o niej nie wiedzieli.

Takim, na przykład, autorem jest Sergi, który w książeczce zatytułowanej: Psicosi epidemica rozwija nieznane sobie idee Tarde’a. Sergi, odtwarzając Tarde’a, nie zatrzymał się na ogólnikach i przewyższył filozofa francuskiego stanowczością. Fizyczną podstawę sugestii przedstawia jaśniej i dokładniej, dlatego pragnę tu przytoczyć jego własne słowa.

Dusza — mówi Sergi — jest rodzajem czyn­ności ogólnej, równej każdej innej czynności organicznej bez żadnego wyjątku. Kto jest obeznany z tego rodzaju czynnością wie, że każda tkanka organiczna działa pod wpływem bodźców; jeżeli pobudza ją czynnik zewnętrzny wtedy tkanka działa w sposób odpowiedni naturze i energii bodźca. Jako przykład posłużyć może tkanka mięśniowa: istotnie widzimy, że mięśnie kurczą się tylko wtedy, gdy na nie działa bodziec zewnętrzny. Organy duszy działają tak samo; nie mają swojej autonomii. Dusza wchodzi w stan czynny wskutek pobudzeń zewnętrznych, a objawy odpowiadają naturze bodźców.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 28.93