— Zabiliśmy ją, Saro! Naprawdę ją zabiliśmy!
— Uspokój się — odparła, ale gdzieś w głębi serca od razu wiedziała, że istotnie tego dokonali.
— Nie wiem nawet, jak do tego doszło, ale… — zaczął tłumaczyć Tom, lecz urwał, nie mogąc powstrzymać łez.
Podeszła, patrząc mu prosto w oczy. Gdy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegła w nim paniczny strach i coś jeszcze, czego nie potrafiła określić.
— Znam cię, Thomas, i ewidentnie nie wierzę, że to twoja wina. — Pokładała ogromną wiarę w nastolatka. Nieraz przecież udowodnił, że był wartościowym człowiekiem.
— Nic nie wiesz, nic nie wiesz… — mruknął i pokręcił kudłatym łbem. — Pójdziemy siedzieć! Cała wataha! Udowodnią nam to, rozumiesz? Tym razem nie da się tego zatuszować! Nie po tym, co się ostatnio wydarzyło!
Zapadła cisza, która wydawała się trwać w nieskończoność. Sara również była przerażona, jeśli bowiem sprawa wyjdzie na jaw i to, o czym mówił Tom, okaże się prawdą, ona również ucierpi. Kiedy zabiorą ten świat, jej życie straci sens. Jednakże na razie są to tylko przypuszczenia, może sytuacja jakoś się ułoży. Gdyby…
— Opowiedz mi o tym — zagadnęła w końcu. — Chcę usłyszeć wszystko po kolei. Jak to się stało, w jakich okolicznościach, jaki miałeś w tym udział? — Sara miała cichą nadzieję, że Tom nie jest winien tragedii, która z pewnością miała miejsce.
Gdyby jakiś człowiek przechodził teraz obok, zauważyłby jedynie dwa skomlące wilki.
— Dobrze, opowiem — rzekł załamującym się głosem Tom, gotów przejść przez to piekło raz jeszcze. Ten jeden, ostatni raz, ale tylko dla niej.
ROZDZIAŁ 1
Ciotka Rita
Thomas był zwykłym szesnastolatkiem i nawet nie podejrzewał, że wkrótce doświadczy czegoś niezwykłego. Czegoś, co odmieni jego życie na dobre…
Chłopak nigdy nie uważał się za kogoś wyjątkowego. Jak każdy przecież chodził do szkoły, czasem wagarował, miał młodzieńcze rozterki i uwielbiał czytać książki fantasy. Ubóstwiał smoki, gobliny, krasnoludy i inne humanoidalne rasy. Fantazjował od dziecka, że w innym świecie zapewne urodziłby się w szlachetnym rodzie i jako przywódca elfów poprowadziłby poddanych na wojnę. To pozwalało mu uciekać od problemów, których w domu rodzinnym nie brakowało.
Tego dnia jednak, gdy się obudził, czuł się wyjątkowo dobrze. Dziś miał urodziny, a to oznaczało, że odwiedzą go krewni. Nie był oczywiście spragniony widoku wujka, ciotki czy kuzynów, ale jak większość chłopaków w tym wieku liczył na prezenty. Szczerze mówiąc, zapraszając gości powiedział wprost, że zbiera na komputer. Tak więc oczekiwał, że rodzina przyjdzie z grubymi kopertami.
To niesprawiedliwe, że w XXI wieku każdy dzieciak posiadał laptop, smartfon lub tablet. Tom czuł się jak wyrzutek społeczeństwa. Rodzice byli biedni. Co prawda zawsze miał co jeść i w co się ubrać, jednakże sprzęt elektroniczny w domu ograniczał się do starego telewizora. Z tego powodu nie znosił ojca — to przez niego trwali w ubóstwie. Czasem wyprzedawał nawet rzeczy z kuchni, nie po to, by mieć na chleb dla rodziny, tylko na używki. Pieniądze, zarobione sporadycznie na pracach dorywczych, przepijał. Oczywiście prócz niewielkiej części, którą podkradała mu żona, by choć odrobinę zasilić domowy budżet. Matka, Eva, starała się zaś jak mogła, pracowała w hotelu jako pokojowa, a w wolne dni często sprzątała po sąsiadach za pieniądze. To dzięki niej Tom mógł się uczyć. Eva pokładała w nim nadzieję. Miał pójść na studia, a gdy dorośnie, znaleźć dobrą pracę i odwdzięczyć się, kiedy jej zabraknie sił.
— Synku, czas wstawać — zawołała pieszczotliwie matka, wchodząc nieoczekiwanie do pokoju.
— Mamo, prosiłem, żebyś tak mnie nie nazywała. Nie mam już dziesięciu lat. I kiedy nauczysz się pukać? — odparł jeszcze zaspanym głosem, choć dało się wyczuć zdenerwowanie.
Chyba żaden nastolatek nie znosił być traktowany jak dziecko.
— To niby jak mam się zwracać do syna? — zapytała zaskoczona i uśmiechnęła się mimochodem.
— Normalnie, jak do dorosłego.
— Dobrze, dorosły, wstawaj, bo goście już jadą — rzekła, wymawiając nowe określenie przez zaciśnięte zęby, lecz zaraz po tym się zaśmiała, co zepsuło efekt.
Eva nigdy nie potrafiła długo złościć się na syna. Darzyła go bezgraniczną miłością, a Tom niejednokrotnie to wykorzystywał.
— A nie mieli przyjechać na dwunastą? — zapytał, wciąż leżąc w łóżku.
— Znasz ciotkę Ritę. Zawsze przyjeżdża przed czasem.
— Przecież powiedziałem, że urodziny są na trzynastą, więc powinna być tak jak wszyscy.
— Przejrzała cię — odparła matka i uśmiechnęła się ponownie. — A w zasadzie to twój kuzyn nie omieszkał jej powiedzieć, że uroczystość jest tak naprawdę na dwunastą.
— O nie!
— No właśnie… Nie chcę być w twojej skórze. Rita nie puści ci tego płazem — mruknęła uszczypliwie, zostawiając go samego.
Thomas westchnął ostentacyjnie i zwlekł się z łóżka. Poranna toaleta zajęła mu chwilę i kiedy zszedł schodami na śniadanie, czekała już nie tylko matka, lecz także ciotka Rita. A dochodziła dopiero dziesiąta.
— Kotenieńku! — zawołała krewna. Wymyśliła to określenie dla Toma, gdy miał zaledwie trzy lata i od tamtej pory zwracała się do niego w ten sposób. — Myślałeś, że można mnie tak bezdusznie oszukać, podając złą godzinę przyjęcia?
— Wybacz, ciociu, musiało mi się coś pomieszać — odparł natychmiast.
Thomas lubił swoją zadziorną ciotkę, chociaż czasem użalała się nad sobą albo rzucała niewłaściwym słowem. Nie przypominała w ogóle matki Toma — ani z wybuchowego charakteru, ani z wyglądu.
— Aha, pewnie myślisz, że to łyknę? — burknęła. — Sądzisz, że nie wiem, co mówi o mnie rodzina?
— Rita, przestań, daj chłopakowi żyć — odezwała się Eva. Czuła, że jak zwykle siostra przesadza. Postawiła zaraz na stole filiżankę kawy. — Nie wyskakuj z tymi fanaberiami. Naprawdę cię kochamy, uwierz w to w końcu.
— Aha, zapewne — odparła nieprzekonana ciotka. — Nieraz słyszałam szepty komentujące moją tuszę, niski wzrost i piegi. Ta Rita jest chyba karłem — cytowała, zmieniając głos na ochryple męski.
— Przecież Aron już dawno cię za to przeprosił — odpowiedziała Eva. — Kiedy mu w końcu wybaczysz?
— Nie wiem, siostrzyczko, czy na to zasługuje.
— Jak zwykle przesadzasz. Tom, siadaj do stołu, zaraz podam śniadanie — dodała matka chłopaka i ucięła temat z Ritą.
Niepocieszona ciotka mruknęła coś pod nosem, pocałowała nastolatka w policzek i upiła łyk gorącej kawy.
— To na co zbierasz, kotenieńku? — mruknęła Rita, zwracając się do chrześniaka. Dało się wyczuć jej przygnębienie.
— Na komputer — odparł natychmiast. — Chcę w końcu zacząć się uczyć jak moi znajomi.
— Hę? — warknęła ciotka. — Do nauki komputer? Za moich czasów nie było takiej technologii. Do studiowania służyły książka i zeszyt, a kompendium wiedzy stanowiła biblioteka, nie wyszukiwarka internetowa. Lepiej się przyznaj, że chcesz grać w te durne strzelanki.
Tom zerknął na nią morderczym wzrokiem, ale powstrzymał się od złośliwego komentarza. Nie znosił być szufladkowany. W końcu nie każdy nastolatek ubóstwiał gry komputerowe, on wolał czytać książki.
— Nie, ciociu — odparł tylko. — Naprawdę potrzebuję go do nauki.
— Niech będzie, chociaż i tak nie wierzę. — Zrobiła krótką pauzę, zacmokała komicznie i uśmiechnęła się jak żaba. — Proszę, to prezent ode mnie — oznajmiła i przesunęła kopertę po stole. — To tylko kilkadziesiąt dolarów, ale nie mogłam dać więcej. Rozwód z twoim wujem słono mnie kosztował.
Kiedy to powiedziała, chłopak rzeczywiście dostrzegł, jak bardzo się postarzała. Przybrała na wadze i to bynajmniej nie od obżarstwa. Wiedział, że leczyła się hormonalnie, miała nadciśnienie i inne kobiece problemy. Przybyło jej też siwych włosów i zmarszczek pod oczami. Okropnie sapała, jakby każdy oddech sprawiał jej trudność.
Prawdopodobnie zaczęło się od tego, iż nie mogła zajść w ciążę. To rzuciło na ich małżeństwo cień i w końcu wuj znalazł kobietę, która dała mu upragnione potomstwo. Matka Toma rozmawiała z nim na ten temat całkiem niedawno, zresztą, za zgodą ciotki.
— Dziękuję, naprawdę to doceniam — odparł w końcu Tom, przerywając rozmyślania. Wstał i złożył Ricie krótki pocałunek.
— Już dobrze, dobrze — mruknęła pocieszona kobieta, gdy już odepchnęła od siebie chłopaka.
— Siadaj i jedz, dorosły — odezwała się Eva i postawiła talerz z jedzeniem przed synem.
Płatki z mlekiem nie były wymarzonym posiłkiem nastolatka. Zdecydowanie wolałby naleśniki z serem, czekoladą i świeżymi owocami.
— Znowu to samo — rzekł chłopiec znudzonym głosem. — Przecież to moje urodziny, powinienem zjeść coś wyjątkowego.
— Aha, jak pójdziesz do pracy i będziesz zarabiał, to kupisz sobie do jedzenia co tylko zechcesz. Ciekawe, czy ci na wszystko wystarczy.
— Słuchaj matki — podjęła temat Rita. — W naszym domu na śniadanie był suchy chleb, a czasem to nawet i jego zabrakło. — Przerwała na chwilę, łapiąc głębszy wdech, jakoby w domu brakowało tlenu. — Co się porobiło z tą młodzieżą, siostrzyczko? Czyżby im się w głowach poprzewracało?
— Po raz pierwszy się z tobą zgodzę — odparła Eva, która uznała to pytanie za retoryczne.
— Gdzie ojciec? — zapytał nagle chłopak. Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia.
— Poszedł na fuchę — westchnęła matka. Usiadła, po czym zdjęła fartuch kucharski. Upiła długi łyk czarnej kawy i zamknęła oczy, rozkoszując się chwilą.
— O proszę, w końcu — mruknął zgryźliwie.
— Przestań! Ojciec naprawdę się stara.
— Mamo, przestań go bronić. Skończyła mu się kasa? Czy robota od razu za butelkę?
Czuł, jak narastały w nim negatywne emocje, nad którymi nie potrafił zapanować. Sam nie wiedział, skąd się wzięła niepotrzebna złość. Może obawiał się, że John, przyjdzie w stanie wskazującym, gdy już na urodziny Toma dotrą goście i po prostu narobi mu wstydu? To nie byłby pierwszy raz. Właśnie przez takie sytuacje chłopak nie zapraszał nigdy kolegów do domu.
— Przegiąłeś, Thomas! Marsz do pokoju! — Eva zrobiła kamienną, surową minę, co było sprzeczne z jej naturą.
Nastolatek zrozumiał, że faktycznie przesadził z komentarzem. Wstał bez słowa i skierował się na górę, zabierając śniadanie.
— Chłopak ma rację, siostrzyczko — odezwała się Rita, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi. — Ile jest trzeźwy? Dzień, dwa?
— Trzy, jeśli chcesz wiedzieć — odpowiedziała potwornie zawstydzona.
— Thomas potrzebuje normalnego ojca, który wychowa go męską ręką, a tymczasem widzę, że wszystko jest na twojej głowie. John albo leży pijany, albo idzie do roboty, z której nieprędko wraca, nieprawdaż?
Eva spojrzała siostrze w oczy. Wiedziała, że chce jak najlepiej, lecz takimi komentarzami nie pomagała ani trochę.
— Nie wiem, co odpowiedzieć — rzekła w końcu. — Lepszy taki ojciec dla Toma niż żaden.
— I tu się właśnie mylisz, siostrzyczko — oznajmiła pewna siebie Rita, machając palcem wskazującym. — Miałabyś o wiele lżej, gdybyś przegoniła tego nieudacznika z domu. Nie widzisz, jak Thomas przez niego cierpi?
— Przestań i ty! — rzuciła w końcu Eva. — To moja rodzina i ja decyduję o naszym życiu!
Rita wybałuszyła oczy, zaskoczona ostrym tonem siostry. Nie pamiętała, by Eva kiedykolwiek wybuchła złością z tak błahego powodu.
— Jak chcesz — odparła w końcu i przełknęła głośno kawę. — Twój cyrk i twoje małpy. Tylko nie licz na to, że w przyszłości pomogę ci szukać zwierząt, gdy w końcu z niego uciekną.
Tym razem Eva zrobiła zdziwioną minę, zupełnie nie pojmując metafory siostry. Rita machnęła od niechcenia pulchną dłonią i prędko zmieniła temat.
Tymczasem Tom siedział przed uchylonymi drzwiami, dzięki czemu słyszał wyraźnie każde słowo. Nie mógł zrozumieć, dlaczego matka tak bardzo broniła ojca. Przecież wielokrotnie przez niego cierpiała. Zachodził w głowę, co jeszcze musiało się wydarzyć, by wreszcie przejrzała na oczy. Dobrze, że chociaż ciotka Rita jest po mojej stronie — pomyślał, zamknął drzwi, odrzucił podobne myśli i sięgnął po ulubioną książkę fantasy, dzięki której mógł znaleźć się w zupełnie innym świecie.
ROZDZIAŁ 2
Biologia u Blacka
— Do tablicy przyjdzie dzisiaj…
Thomas siedział na biologii i wpatrywał się w podłogę. Zupełnie jakby miało go to uchronić od wywołania do odpowiedzi. Wiedział, że na środku klasy się nie odezwie, ponieważ poprzedniego dnia nawet nie zajrzał do zeszytu. Miał przecież urodziny i nie w głowie mu była nauka. Stresował się tak bardzo, że spocone dłonie schował do kieszeni. Oby tylko nie padło na niego.
— Brandon, zapraszam — dokończył nauczyciel.
Uff! Co za fart — pomyślał Thomas i westchnął z ulgą, podobnie zresztą jak pozostali uczniowie. Klasa wiedziała, że pan Black pytał tylko jedną osobę pod koniec lekcji, nawet jeśli ta nie udzieliła żadnej odpowiedzi. Szkoda mu było czasu, należało przecież ciągle gonić z materiałem.
Wyjątkowo wysoki chłopak wstał nieśmiało i skierował się do biurka. Stanął przed rówieśnikami i zerknął na nagle atrakcyjnie wyglądające buty.
— Jakie funkcje pełnią mitochondria? — zadał pierwsze pytanie nauczyciel, bez przerwy kręcąc nosem i dotykając się po twarzy.
Pan Black był dziwnym człowiekiem. Miał długie, srebrne włosy, krótko ostrzyżoną brodę i wyjątkowo garbaty nos. Nosił zawsze ten sam wyświechtany garnitur, przepoconą czarną koszulę i do tego wściekle czerwone buty. To jednak nie strój czynił go indywidualnością, lecz zachowanie. Notorycznie dotykał się po ustach, policzkach czy brodzie. Do tego wykręcał twarz, robiąc dziwne miny. Czyżby to były tiki nerwowe lub niezidentyfikowana choroba?
— Nie wiemy, tak? — dodał, kiedy uczeń wciąż milczał. — To może chociaż wymienisz mi rodzaje komórek?
Nastolatek kiwnął głową i zaczął wyliczać:
— Huawei, Samsung, iPhone… Więcej nie kojarzę.
Black spojrzał na niego z niedowierzaniem i wybuchnął gromkim śmiechem, a w ślad za nim cała klasa. Z tego właśnie słynął pan Black. Gdy ktoś zrobił coś wyjątkowo głupiego, nie potrafił się powstrzymać przed odpowiednim komentarzem lub szyderczym śmiechem.
Zagrzmiał długo oczekiwany dzwonek kończący lekcję. Uczniowie zaczęli się pakować i w pośpiechu opuszczać salę.
— Na jutro macie przynieść pożywkę bakterii, którą wam zadałem! — rzucił na koniec Black, próbując bezskutecznie przekrzyczeć szuranie krzesłami.
Thomas jako jeden z pierwszych wyszedł z pomieszczenia, samotny, bez żadnego kolegi, z którym mógłby porozmawiać, i skierował się w stronę szafek. Tuż za zakrętem odnalazł wnękę z magazynkiem na książki i ją otworzył. Wrzucił niedbale podręczniki i przejrzał się w lustrze przyklejonym na drzwiach wewnątrz gabloty. Przeczesał palcami długie, brązowe włosy. Niebieskie oczy miał dziś podkrążone, a liczne wypryski na twarzy jak zwykle wywołały grymas niezadowolenia. Trzasnął ze złości szafką, skutecznie ją zamykając.
— Cześć, Tom! — zawołała dziewczyna, która pojawiła się tuż za nim.
— No hej — odparł od niechcenia i ruszył do wyjścia.
— Poczekaj, chciałam z tobą porozmawiać — dodała i ruszyła za nastolatkiem.
— Tak, a o czym?
Nie zatrzymał się ani nawet nie zwolnił tempa. Wiedział od pierwszego dnia w szkole, że jej się podoba, ale tego nie odwzajemniał. Co prawda była całkiem ładna i zgrabna, ale na tym atuty dziewczyny się kończyły. Tom szukał ambitnej rówieśniczki, która miała plany na przyszłość, ciekawe zainteresowania, a nie tylko zakupy w głowie i przesadne dbanie o wygląd. Aczkolwiek żadnej do tej pory jakoś nie spotkał.
— No wiesz… — zaczęła i zatrzepotała rzęsami. — Pomyślałam, że w sobotę zrobię domówkę i chciałam cię zaprosić.
— W tę sobotę? O kurczę, niestety mam już plany — skłamał.
— A co takiego robisz? Może to przełożysz czy coś?
— Wiesz, to nie takie proste, bo… — mówił Tom, lecz nie skończył, albowiem wpadł na niego inny uczeń.
Zderzyli się mocno, ale nic się nie stało.
— Ej! Dawajcie przed szkołę! Leją się! — zawołał chłopak i ruszył dalej biegiem. Nie przeprosił za wypadek, który spowodował.
Tom w duchu podziękował za rozwój wydarzeń. Miał pretekst do zakończenia rozmowy. Ruszył żwawo poza mury szkoły, a nieco obrażona dziewczyna podążyła w przeciwnym kierunku.
Na zewnątrz w kole utworzonym z uczniów dwóch śmiałków szykowało się do walki.
— Takich dziwolągów jak ty trzeba tępić! — zawołał wyższy.
— Mamy dwudziesty pierwszy wiek, wieśniaku, lecz intelektualnie zatrzymałeś się w czasach drugiej wojny światowej! — odpyskował rywal.
— Tak? Zaraz ci pokażę, co robili w czasie wojny z takimi jak ty! — odciął się i ruszył na niego z pięściami.
Chłopcy zaczęli się okładać. Kiedy padły pierwsze ciosy, mniejszy spróbował kopać, gdzie popadnie. Tłum rozochoconych uczniów wiwatował jednemu lub drugiemu. Tom poczuł przypływ złości i przedarł się przez koło utworzone z nastolatków.
— Przestańcie natychmiast! — zawołał, po czym rozdzielił ich własnym ciałem.
Nie znosił, gdy ktoś pastwił się nad słabszymi. Sam doświadczył tego w życiu. W szkole podstawowej był niski. Tak niski, że w czwartej klasie wszyscy myśleli, że wciąż uczęszczał do przedszkola. Rówieśnicy śmiali się z niego, a jak nie reagował na zaczepki, podstawiali mu nogi. Któregoś razu nie wytrzymał i uciekł z lekcji z płaczem. Po tamtej traumie obiecał sobie, że zawsze będzie stawał po stronie słabszych.
Padły jeszcze trzy ciosy, nim zaprzestali walki, w tym oberwało się Tomowi, co zauważył pan Black, który wyszedł właśnie ze szkoły.
— Marsz do dyrektora! Cała trójka! — wrzasnął tak głośno, że opluł stojących najbliżej niego uczniów.
To było dość typowe dla tego nauczyciela, dlatego też nikt nie siadał w pierwszej ławce na jego zajęciach.
— Przecież nic nie zrobiłem, chciałem ich tylko rozdzielić — mruknął Tom, co było zgodne z prawdą.
Inni pokiwali głowami.
— Nie obchodzi mnie to! Byłeś wśród walczących, tak? To idziesz do dyrektora! — oznajmił Black, nie uznając argumentu.
— Nie będę z tym dziwolągiem nigdzie szedł! Brzydzę się go! — wyznał wysoki chłopak, który rozpoczął bójkę.
— Zamilcz! — Black zaczynał tracić cierpliwość. — Ostatni raz powtarzam: do dyrektora!
Chłopacy rzucili pod nosem buntownicze groźby, po czym skierowali się z powrotem do szkoły.
— Ty też, Thomasie! — dodał Black.
— Już mówiłem, że…
— Dość! Wyjaśnisz to dyrektorowi! — uciął nauczyciel.
Niezadowolony chłopak powędrował za rówieśnikami, powoli żałując, że rozdzielił walczących. Teraz obawiał się, że jemu również się oberwie, a co gorsza, powiadomią o zajściu rodziców. Mama na pewno zrozumie i na pogadance się skończy, ale ojciec? Cóż, może nawet go spierze…
ROZDZIAŁ 3
Lekcja tolerancji
Gabinet dyrektora Fasona był niewielkim pomieszczeniem, a do tego strasznie zagraconym. Znajdowało się tam tak wiele przedmiotów, że należało uważać, by na coś nie nadepnąć. Stary czajnik, magnetofon, połamane krzesło i zalegające wszędzie dokumenty świadczyły o tym, że nie lubił przestrzegać porządku. Dodatkowo fioletowe ściany udekorowano obrazami słodkich psów, co wręcz przyprawiało o mdłości.
Dyrektor siedział na prostym krześle za biurkiem jak na tronie. Jego małe oczka gapiły się na nowo przybyłych bez najmniejszego mrugnięcia. Siwe wąsy i łysina idealnie mu pasowały. Ubierał się zazwyczaj w śliwkowy garnitur, przez co zlewał się z kolorem ścian.
— Panie dyrektorze! — zwrócił się Black do przełożonego. — Ci chłopcy wdali się w bójkę przed szkołą — oświadczył i pomacał się po twarzy.
— Ja ich tylko rozdzieliłem — odparł odważnie Tom.
— To Kevin zaczął! — rzucił niższy nastolatek. — Wyzywał mnie od dziwolągów!
— Bo nim jesteś i takich jak ty trzeba tępić!
— Spokój! — wrzasnął dyrektor i skutecznie uciął przepychankę słowną.
Uczniowie pierwszy raz widzieli go w takim stanie. Fason słynął raczej ze spokojnego charakteru i polubownego rozwiązywania problemów; najwyraźniej dziś musiał mieć gorszy dzień.
— Panie Black, co pan dokładnie widział?
— W sumie to moment, kiedy okładali się pięściami, a Tom wszedł między nich — odparł nauczyciel i zmarszczył nos.
— A zatem czy możliwe, że Tom rozdzielał chłopców? — dopytał dyrektor.
— Tak.
— Czy tak było, Adamie? — zapytał.
— Potwierdzam — odparł najniższy uczeń.
— A zatem pan Black i Tom mogą odejść. Dziękuję za interwencję. Z tymi dwoma porozmawiam na osobności.
Zarówno Thomas, jak i nauczyciel zrobili zdziwione miny, lecz kiwnęli głowami i opuścili gabinet.
— A co do was, moi drodzy, chciałbym usłyszeć wersję każdego z was po kolei — oznajmił dyrektor.
— Ja zacznę — mruknął Adam. — Wracałem po lekcjach do domu. Przed szkołą czekał Kevin i zaczął mnie wyzywać od… od…
— Możesz nazywać rzeczy po imieniu, nie uznam tego za wykroczenie — oznajmił dyrektor, widząc zmieszanie nastolatka.
— Dobrze. Wyzywał mnie od zwyrodnialców, dziwolągów, bo mam odstające uszy… Gdy się kłóciliśmy, otoczyli nas uczniowie, po czym Kevin rzucił się na mnie z pięściami — skończył Adam i otarł krew z rozciętej wargi. Jego twarz powoli puchła, nabierając czerwono-fioletowych odcieni.
— Rozumiem — oświadczył ze stoickim spokojem dyrektor i zwrócił się do drugiego ucznia: — A jak to wyglądało z twojej perspektywy?
— Prowokował mnie cały dzień! — zawołał Kevin głośniej niż zamierzał. — Przez cały czas się uśmiechał, mrugał i rzucał pod nosem przekleństwa, jak go mijałem. W końcu nie wytrzymałem i chciałem mu pokazać, gdzie jest miejsce takich brzydali jak on!
Zamilkł, więc Fason dopytał:
— Więc rzuciłeś się na niego z pięściami po tym, jak zalałeś go falą epitetów?
— Falą czego?
— Wyzwisk, przekleństw — wytłumaczył cierpliwie dyrektor.
— Ale on mnie też wyzywał od obleśnych grubasów i nieuków! — bronił się Kevin.
— Rozumiem, teraz mam pytanie do Adama. Czy to, co powiedział twój kolega, to prawda? Też go przezywałeś?
— Tak, ale to była moja linia obrony — stwierdził Adam. — Musiałem coś odpowiedzieć na zaczepki, inaczej koledzy by się ze mnie śmiali. Już teraz się śmieją, że mam uszy jak słoń, że mogę na nich wieszać ubrania…
Zapadła cisza. Adam spuścił wzrok, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Tymczasem Kevin się chełpił, pełen satysfakcji.
— Posłuchaj mnie, Adamie — zwrócił się Fason do ucznia. — To, że taki się urodziłeś, nie czyni cię gorszym człowiekiem. Mało tego, to nie daje innym prawa, by cię obrażać i znęcać się nad tobą. Mój brat też ma odstające uszy i dziś jest cenionym prawnikiem.
Ostatnie dwa zdania wywołały zmieszanie, widoczne na twarzach chłopców.
— A co do ciebie, Kevinie, powiedz proszę, czy pomyślałeś przez chwilę, jak poczuła się twoja ofiara?
— Nie — odparł nastolatek.
— Szkoda — westchnął dyrektor. — Jesteś leworęczny, prawda?
— Tak.
— A zatem wyobraź sobie sytuację, że leworęczność w naszym kraju traktuje się tak samo źle, jak odstające uszy. Jak byś się czuł, gdyby szydzili z tego, że piszesz lewą ręką?
— Ale taki się urodziłem, nie miałem na to wpływu!
— On też się taki urodził. Za odstające uszy odpowiada nasza genetyka — dodał dyrektor. Chwilę milczał, aż w końcu wstał i przyjął nieco łagodniejszy wyraz twarzy.
— Jestem zmuszony wyciągnąć konsekwencje. Po pierwsze za nękanie można wylecieć ze szkoły. Gdybyś był dorosły, Adam mógłby założyć ci sprawę. Tymczasem zostajesz zawieszony w prawach ucznia. Jutro w moim gabinecie mają się stawić twoi rodzice. Zrozumiałeś?
— To niesprawiedliwe! Przecież mnie prowokował! Też mnie wyzywał! — obruszył się Kevin.
— Dlatego Adama rodzice również do mnie przyjdą — oznajmił Fason, uśmiechając się po raz pierwszy. — A jeśli jeszcze raz się dowiem, że dręczysz uczniów, wylecisz ze szkoły w trybie natychmiastowym.
Obruszony Kevin burknął coś pod nosem. Tymczasem Adam odważył się podnieść wzrok, lecz nie na dyrektora, tylko na obrazy wiszące na ścianie. Dopiero teraz zauważył, że psy z portretów patrzyły się prosto na niego; takie przynajmniej sprawiały przytłaczające wrażenie. Im dłużej przebywał w tym gabinecie, tym bardziej narastał w nim niepokój.
— Dodatkowo — ciągnął dyrektor. — Napiszesz esej na temat, dlaczego nie wolno obrażać innych. Ręcznie, na dziesięć stron.
— Na dziesięć stron? — zapytał z niedowierzaniem Kevin.
— Tak, tyle wystarczy, byś zrozumiał i zapamiętał tę lekcję. — Fason wstał i podziękował uczniom za spotkanie.
Nastolatkom nie pozostało nic innego jak pożegnać się i opuścić gabinet dyrektora. Co prawda żaden nie czuł się usatysfakcjonowany rozwojem wydarzeń, ale gdzieś po cichu Adam liczył na to, że już nigdy nie spotka się z przejawem agresji ze strony Kevina.
Tymczasem Thomas wracał już ze szkoły. Mijał ostatnie domostwa i wkrótce zapukał do drzwi. Przez całą drogę zastanawiał się, czy mówić rodzicom o tym, co zaszło. Istniało prawdopodobieństwo, że i tak się dowiedzą — zwłaszcza mama, która chodziła na wywiadówki. Zresztą, wiele zależało od tego, czy ojciec będzie w domu. Jeśli tak, nie wspomni o bójce ani słowa. Znając go, jeszcze by to odpowiednio skomentował i skarcił Toma za wtrącanie się w nie swoje sprawy. Ojciec miał wyjątkowo przestarzałe poglądy i pewnie stanąłby po stronie Kevina.
— Hej, mamo! — zawołał Tom, gdy nacisnął w końcu na klamkę i przekroczył próg. Szybka lustracja otwartego salonu pozwoliła mu prawidłowo wywnioskować, że ojca nie było. — Nie uwierzysz, co się stało! Kevin i Adam z innej klasy się pobili. Jeden wyzywał drugiego, śmiał się z jego odstających uszu. Oczywiście nikt nie zareagował, więc ich rozdzieliłem, ale też oberwałem kilka razy, zanim się uspokoili.
Eva milczała i wpatrywała się w syna niczym posąg. Zdawała się nieobecna, głucha na słowa Toma.
— Wtedy też wyszedł pan Black i skierował nas do dyrektora — ciągnął chłopak, jakby opowiadał o czymś niesamowicie ciekawym. — Na szczęście Fason mnie wysłuchał i… Czy ty tu w ogóle jesteś?
Matka dalej się nie odzywała. Nieruchoma i zszokowana w końcu zdołała wykrztusić kilka słów:
— Właśnie miałam telefon. Ciotka Rita przebywa w szpitalu.
— O rety! — krzyknął Tom. — Nic jej nie jest? Co się stało? Miała wypadek? Pewnie z jej winy, wiedziałem, jest przecież takim kiepskim kierowcą.
Eva przemilczała komentarz syna. Zastanawiała się, czy powiedzieć mu prawdę. Czasami niewiedza była lepsza. Gdyby John wcześniej wrócił, to z nim podzieliłaby się zmartwieniem. Pod warunkiem, że miałby trzeźwy umysł. Z drugiej strony jednak to nie w porządku, przecież Thomas to już prawie dorosły mężczyzna. Ale czy był gotów zmierzyć się z takim problemem?
— Jest w szpitalu… — zaczęła, głośno przełykając ślinę. — Psychiatrycznym.
Rozdział 4
W szpitalu psychiatrycznym
Zaczęło padać, gdy Thomas wraz z matką zajechali do miejsca, w którym przebywała ciotka Rita. Musieli udać się do sąsiedniego miasta, albowiem u nich nie znajdowała się tego typu placówka. Eva nie użyła już ani razu słowa szpital, a tym bardziej psychiatryczny, jakby od samego określenia mogli ich tam zamknąć. Tak czy inaczej postanowili, że muszą ją odwiedzić i dowiedzieć się, co się stało. Rita nigdy nie leczyła się u psychiatry, a co dopiero mówić o przebywaniu w takich miejscach. Nie wykazywała żadnych oznak zaburzeń na tle nerwowym czy psychicznym. Czyżby rozwód z mężem aż tak ją załamał, a oni tego nie dostrzegali? Czy może wręcz nie chcieli zauważyć? Co prawda Rita mówiła o tym wprost, lecz do tej pory Thomas z matką sądzili, że po prostu przesadza.
— Jesteśmy — oznajmiła Eva, gasząc silnik samochodu pożyczonego od sąsiadki.
Wysiedli z ponurymi minami. Pogoda doskonale oddawała ich nastrój. Rzęsisty deszcz przybierał na sile akurat teraz, gdy nie mieli już schronienia.
Majestatyczny budynek nie wyglądał jak szpital — przypominał raczej zamek szlachcica. Kamienne mury wskazywały na wiek budowli, musiały mieć więcej niż sto lat. Gotycki styl wprawiał w osłupienie, lecz największe wrażenie robiły wyrzeźbione potworne gargulce.
— O rety! — skomentował Tom.
Eva nic nie odpowiedziała. Wchodząc po licznych schodach, nie rozglądała się i nie zwracała uwagi na piękno architektury. Czuła jedynie niepokój, który narastał z każdym krokiem. Co się stanie, jeśli jej siostra naprawdę oszalała i już nigdy nie opuści tych murów?
— Dzień dobry — mruknęła pielęgniarka, kiedy wdrapali się na górę. — W czym mogę pomóc?
— Przyszliśmy w odwiedziny do Rity Storm — mruknęła cicho Eva. Nie chciała, by ktokolwiek poza pielęgniarką ją zrozumiał.
Zdziwiony szeptem matki Tom rozejrzał się po przedsionku. Byli absolutnie sami — nikt nie mógł ich podsłuchać, więc po co ten ściszony głos?
— Hmm… — odparła kobieta. — Tak, mam na liście. Zapraszam.
Ruszyli posłusznie za pielęgniarką i przeszli przez masywne, szklane drzwi. Wnętrze budynku było dość surowe — gołe, białe ściany tylko gdzieniegdzie ozdobiono portretami założycieli placówki.
Wkrótce dotarli do głównej sali, gdzie pojawili się pierwsi pacjenci. Ubrani identycznie kobiety i mężczyźni zajmowali się różnymi sprawami. Jedni malowali kredkami jak dzieci, inni grali w planszówki lub karty, pozostali siedzieli i patrzyli tępym wzrokiem przed siebie bez mrugnięcia okiem. Najwyższy z pacjentów wrzasnął, aż Eva podskoczyła z przerażenia.
— Spokojnie, to dobry człowiek. Czasem krzyczy bez powodu, ale jest zupełnie niegroźny — zapewniła pielęgniarka.
Matka Toma wybałuszyła oczy, lecz pracownica tego nie zauważyła. Podbiegła do nich pacjentka:
— Wolisz gruszki na wierzbie czy słonia w kapeluszu? — zawołała do Evy i złapała ją za rękę.
— Kochana, daj spokój gościom. Przybyli tu w odwiedziny, ale nie do ciebie — mruknęła spokojnie pielęgniarka i uwolniła z objęć kobiety matkę Toma.
Eva zaczęła głośno dyszeć, przerażona miejscem i pensjonariuszami. Sprawiała wrażenie, jakby miała zemdleć.
— A więc zginiecie w ogniu piekielnym! — wrzasnęła chora pacjentka, splunęła pod nogi i odeszła. — Niech was pochłonie ziarno stworzenia!
Pielęgniarka tylko się uśmiechnęła, skręciła w prawo i zatrzymała się przed ostatnimi drzwiami.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmiła. — Traficie do wyjścia czy przyjść po was za godzinę?
— Trafimy, dziękujemy — odparł Tom za matkę, ponieważ ta nie była w stanie wykrztusić słowa.
— Oczywiście, miłej wizyty — dodała pielęgniarka, odwróciła się i odeszła.
Eva nacisnęła klamkę i przekroczyła próg pokoju. Ciasne pomieszczenie zalewało pochmurne światło dzienne, w oczy rzucały się okna z kratami. Znajdował się tam tylko stary telewizor zawieszony na ścianie oraz dwa białe łóżka; na jednym odpoczywała Rita, drugie stało puste.
Ciotka wyglądała okropnie, miała podpuchnięte oczy, roztrzepane włosy i widoczne na twarzy zmęczenie. Ubrano ją w kremowy strój szpitalny, który ewidentnie był za mały. Nie potrafili zrozumieć, jak mogła tak szybko zmarnieć od urodzin Toma.
Eva zbliżyła się do siostry i ujęła jej dłoń. Rita potwornie sapała, lecz otworzyła oczy.
— Siostrzyczka kochana — odparła, gdy zdała sobie sprawę, kto ją odwiedził. — I mój kotenieniek — dodała, zerkając na Toma.
— Cześć, ciociu.
— Rita, nic ci nie jest? Co ci się stało? — zapytała Eva, wciąż przerażona sytuacją.
— Ach… — westchnęła. — Troszkę mnie poniosło w pracy.
Przewróciła się na bok, by zakryć nieco goły brzuch.
— Nic nie rozumiem. Wyjaśnij, proszę — zagadnęła Eva i ścisnęła mocniej dłoń siostry.
— Wnerwili mnie po całości! — zawołała Rita, zmieniając ton na bardziej agresywny. — Ćwoki mnie obgadywały! Byłam już wcześniej podminowana, bo zadzwonił eksmąż i się pokłóciliśmy — skończyła i wzięła głęboki wdech. — A co u ciebie, kotenieńku? — zwróciła się do Toma.
— I? — zapytała Eva, zaciskając usta. Nie odpuści siostrze tak łatwo, przeczuwała wręcz, że ta nie mówiła wszystkiego.
— Ojejku! — Ciotka uśmiechnęła się jak żaba. — Rzuciłam w nich tym, co miałam pod ręką, wyzywałam i rozwaliłam w biurze kilka przedmiotów. Potem rozryczałam się z poczucia winy i nie potrafiłam się wyciszyć. Mówiłam już, że troszkę mnie poniosło.
— Troszkę? — powtórzyła siostra. — Czyś ty oszalała, Rita? Chcesz, żeby cię tu zamknęli na dobre?
— Oj tam, oj tam! — Zbyła ją machnięciem dłoni. — Każdy może mieć słabszy dzień. Fortuna kołem się toczy.
— Tak, ale nie każdy ląduje w PSYCHIATRYKU! — wrzasnęła Eva głośniej niż zamierzała, akcentując przesadnie ostatnie słowo.
Tym razem Rita nie wiedziała, co odpowiedzieć. Thomas spuścił wzrok, a w powietrzu zawisła krępująca cisza. Eva ścisnęła jeszcze bardziej usta i dodała już ze stoickim spokojem:
— Co powiedział lekarz?
— Nic konkretnego — skłamała Rita.
Siostra nie uwierzyła. Przeczuwała jednak, że więcej z niej nie wyciągnie.
— Idę porozmawiać z psychiatrą, dowiem się, co dalej z tobą będzie.
Wyszła z pokoju i trzasnęła drzwiami.
— Przynajmniej nie trafiłaś do izolatki — stwierdził Tom, by rozluźnić nieco atmosferę.
— Tak. Usiądź obok mnie, proszę.
Thomas zbliżył się do ciotki i spełnił jej prośbę.
— Wiesz, nie myśl sobie, że jestem wariatką — zaczęła, łapiąc głębszy wdech.
— Wcale tak nie myślę, ciociu! — zaprzeczył, co było zgodne z prawdą.
Naprawdę ją lubił, a nawet podziwiał, że potrafiła wyjść z twarzą z opresji. Co prawda sprawiała im trudności, ale przed rozwodem uchodziła za zabawną i szaloną osobę. Zawsze potrafiła rozśmieszyć Toma, bez względu na to, w jakim był nastroju.
— Tak, tak, wiem, że przesadziłam i narobiłam bałaganu. Eva mi tego nie wybaczy — dodała smutnym głosem.
— Nie no, bez przesady, ciociu. Po prostu przeraził nas telefon ze szpitala, że coś ci się stało. Zwłaszcza matka to przeżyła, chociaż może tego po niej nie widać — wyznał chłopak.
Zrobiło się duszno. Za oknem przestało padać i ciepłe promienie słońca wchodziły ukradkiem do pomieszczenia.
— A jak ci idzie w szkole?
— Dobrze, tak sądzę — mruknął Thomas. — Akurat dziś rozdzieliłem dwóch chłopaków, którzy okładali się pięściami. Mnie też się oberwało, trafiłem nawet do dyrektora, ale na szczęście uwierzył w moją wersję i nic mi nie grozi.
— A o co się pobili? — dopytała Rita.
— Starszy wyzywał młodszego i wyśmiewał się z jego odstających uszu.
— Hę? Naprawdę? Myślałam, że w dwudziestym pierwszym wieku ludzie są tolerancyjni, zwłaszcza młode pokolenie.
— Niestety nie.
— Dno i wodorosty — rzuciła zmęczona ciotka. — Podałbyś mi wodę?
— Oczywiście — odparł i sięgnął po butelkę, którą odnalazł na podłodze.
Kobieta duszkiem opróżniła naczynie i poprawiła szpitalny strój.
— To żart, że nie mają większych rozmiarów! — wrzasnęła i spróbowała poluzować za ciasny kołnierz. — Może obejrzymy coś w telewizji?
— Chętnie.
Rita odnalazła pilot gdzieś na łóżku i włączyła pierwszy lepszy kanał.
…naprawdę. To urządzenie jest niesamowite! Przerzuci wasz mózg do ciała psa, kota czy kanarka! Musicie to wypróbować! IconAnimal to przyszłość i nowy rodzaj rozrywki dla każdego! Zostań graczem już dziś! To po prostu działa!
Reklama produktu przedstawiała kobietę, która zakładała na głowę dziwne urządzenie i nagle jej umysł przenosił się do chomika. Sterowała nim jak własnym ciałem, gryzoń zaczął podskakiwać, a nawet tańczyć.
— Czego to nie wymyślą — zakpiła Rita z reklamy. — Urządzenie do kontrolowania zwierząt! Ha! To dobre!
Thomas nie zdążył wyrazić opinii, chociaż szczerze zainteresował się tym produktem, ponieważ wróciła matka.
— Miałaś atak histerii! — oburzyła się Eva.
— Oj tam, zaraz atak. Po prostu mały epizod.
— Wyjdziesz za dwa dni — skomentowała Eva, głucha na odpowiedź siostry. Zbliżyła się i usiadła na łóżku. — Pod warunkiem, że niczego już nie zmalujesz. — Zagroziła jej palcem wskazującym.
— No coś ty, siostrzyczko — zaczęła Rita. — Ja miałabym coś przeskrobać?
— To nie czas na żarty! — wyznała matka Toma. — Naprawdę zamkną cię na dłużej, jeśli będziesz wykazywać takie… zachowania.
Rita otworzyła usta i już miała się odciąć, ale odpuściła i dała za wygraną. Nie zamierzała się kłócić, wystarczająco często robiła to z innymi. Była jednak wdzięczna siostrze za okazaną troskę, choć nie powiedziała tego na głos.
Nieoczekiwanie drzwi sali ktoś otworzył i do pomieszczenia wjechała starsza kobieta na wózku inwalidzkim, na co Tom zwrócił szczególną uwagę.
— Oj! Najmocniej przepraszam. Jednakże myślałam, iż Rita jest sama. Proszę wybaczyć — rzekła szczerze i zanim cokolwiek odpowiedzieli, zaczęła się wycofywać.
— Saro, daj spokój. To moja rodzina. Pozwól, że cię przedstawię — zawołała ochoczo Rita.
— Nie, naprawdę, porozmawiajcie sobie, przyjadę później — odparła i nie czekając na zgodę, zamknęła drzwi i zniknęła po drugiej stronie.
Miła staruszka — pomyślał Tom.
— Masz już tutaj koleżankę? — zagadnęła Eva.
— Ależ skąd! — zawołała radośnie Rita. Zaśmiała się teatralnie, aż się zakrztusiła. — Sara to sąsiadka. Przyjechała tu w odwiedziny do znajomej i przypadkiem mnie spotkała. — Przerzuciła się na plecy i westchnęła ostentacyjnie. — Nie chcę być nieuprzejma, ale jestem strasznie zmęczona. Naszprycowali mnie lekami i czuję, że zaraz odpłynę.
— Mamy już iść? — zapytała Eva z niedowierzaniem. Poczuła się nieco urażona. — Dopiero co przyszliśmy!
— Wiem i doceniam, siostrzyczko, ale naprawdę padam.
Matka Toma przeżyła kolejny szok i chwilę się zastanowiła. Nie rozumiała zupełnie zachowania siostry. Dopiero teraz dostrzegła, jak bardzo się zmieniła i z dnia na dzień oddalała się coraz bardziej. Czyżby Rita coś przed nią ukrywała? Przecież miliony ludzi na świecie się rozwodzą i nie kończą w psychiatryku. Tu musiało chodzić o coś jeszcze.
— Dobrze więc — powiedziała w końcu Eva. — Idziemy. Jeśli czegoś potrzebujesz to powiedz, kupimy i przywieziemy. Niedaleko widziałam sklep.
— Nie, dziękuję, mam tu wszystko, czego mi trzeba — odparła, uśmiechnęła się i podniosła pilot od telewizora.
— W takim razie odpoczywaj, Rito — mruknęła Eva i złożyła siostrze pocałunek w policzek. — I nie szalej!
— Oczywiście — przyznała pacjentka i pomachała do Toma.
— Do widzenia, ciociu! Zdrowiej!
— Kotenieńku, przecież nie jestem chora — zaprzeczyła Rita i zadziornie się uśmiechnęła.
Tom zrozumiał tę grę słów i jako pierwszy opuścił salę. Wychodząc ze szpitala w ogóle nie zwracał uwagi na to, co działo się obok. Jego myśli krążyły wokół reklamy, którą obejrzał przed chwilą. Czy rzeczywiście takie urządzenie istniało i przenosiło umysł człowieka do wybranego zwierza? Jeśli tak, to warto rozważyć zakup, w końcu nie zamówił jeszcze komputera.
ROZDZIAŁ 5
Czy magia istnieje?
— Wstawaj! Natychmiast! — Głos był ostry i nie uznawał sprzeciwu.
Kiedy Thomas otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że nie poznaje tego miejsca. To z pewnością nie przypominało jego sypialni.
— Chcesz się spóźnić na pierwszą lekcję demonologii? — zapytał chłopiec, tym razem nieco łagodniej.
— Kim jesteś? — odparł zaskoczony Tom.
— Nie wygłupiaj się — mruknął chłopak. — Drekash nie znosi spóźnialskich. Wywali nas bez mrugnięcia okiem, jeśli odwalimy taki numer.
— Ale ja naprawdę nie… — zaczął Tom, lecz rówieśnik przerwał mu i wyciągnął go z łóżka.
— Już nic nie mów! Chyba chcesz się nauczyć przywoływać demony na służbę? A może wolisz jak te lizusy studiować w tym czasie ogrodnictwo magiożerne? Nuda dla laików, ale miejsce dla ciebie zapewne się znajdzie.
Tom stanął obok osłupiały. Co to za żart mu zgotowali? Nie wiedział, gdzie się znajduje, co tu robił, a tym bardziej o czym mówił ten dziwny chłopak.
— Gdzie masz rózgę? — zapytał całkiem poważnie otyły młodzieniec.
— Co takiego?
— Rety, ciebie naprawdę uderzyli w głowę kamieniem albo tak świetnie udajesz. — Przyjął posępny wyraz twarzy i zmrużył ostrzegawczo oczy.
— Słuchaj, naprawdę nie mam pojęcia, o co w tym chodzi.
— O, jest! — zawołał nastolatek, nie słuchając zupełnie Toma.
Powędrował na drugi koniec pomieszczenia i wziął do ręki rózgę opartą o kredens, nieskazitelnie białą, na jednym z końców błyszczał szmaragd. Długością znacznie przewyższała wzrost chłopców.
— To… to moje? — zapytał zszokowany Tom.
— Ty naprawdę straciłeś pamięć? — zagadnął kolega. — Nie pamiętasz, że uczysz się na czarnoksiężnika?
— Na kogo? Czy ja potrafię… czarować? — Tom zrobił minę karpia; wciąż nie dowierzał.
— Potrafię czarować? — przedrzeźniał go chłopak. — No tak… Jesteś w katedrze magii razem z innymi adeptami. Wybrałeś ścieżkę demonologa i zaraz mamy pierwsze zajęcia. Ale, na litość boską, jeśli zaraz tam nie pójdziemy, wywalą nas na durnowate ogrodnictwo magiożerne, a tego bym nie chciał, więc proszę cię, ogarnij się i chodź!
Tom posłusznie przebrał piżamę, wziął rózgę od kolegi i ruszył za nim.
Wyszli z pomieszczenia wprost do sali, w której miała odbyć się pierwsza lekcja demonologii, chociaż bardziej odpowiednim określeniem byłby loch.
Ściany pokryte ciemnymi kurtynami ewidentnie coś skrywały. Nie znajdowały się tu okna, lecz antyczne świeczniki, iluminujące wokół blade światło. Największe jednak wrażenie robił początek komnaty. Na niewielkim wzniesieniu umieszczono bordowy ołtarz, przy którym stał tajemniczy mistrz Drekash. Zakapturzony, również z różdżką, czekał cierpliwie, aż ostatni uczniowie ustawią się na miejsca. Tuż za nim świeciły runy wyryte na ścianach, pulsując fosforycznymi błękitami i odcieniami zieleni. Nastrój w lochu był wyjątkowo mroczny i tajemniczy; tak samo jak mentor.
— Skoro jesteśmy już wszyscy, możemy przystąpić do pracy — odezwał się mistrz wyjątkowo niskim głosem, cały czas skrywając twarz pod kapturem.
Adeptów magii wraz z Thomasem szkoliło się zaledwie tuzin.
— Demonologia to dziedzina magii, która uznawana jest przez większość ludzi za czyste zło. I mają rację. Posługujemy się przecież zakazaną energią, przyzywamy do naszego świata demony na służbę i likwidujemy wrogów przy ich użyciu. Dobry demonolog jednak potrafi wykrzesać znacznie, znacznie więcej. Można zniewolić te potwory tak, aby czyniły dobro. To właśnie będzie moją rolą: nauczyć was wykrzesać z magii demonów coś znacznie więcej. Coś, czego zwykli śmiertelnicy nigdy nie pojmą. Czy jesteście gotowi, by rozpocząć najcięższą ścieżkę magii znaną w tym świecie?
— JESTEŚMY GOTOWI! — wrzasnęli zgromadzeni chórem niczym w sekcie.
— Dobrze, zatem przyjmijcie pierwszą lekcję z najwyższą pokorą. Porzućcie inne nauki na rzecz tej jedynej, największej, najwspanialszej, albowiem tylko najlepsi dotrą do krańcowych granic magii demonów. — Zrobił krótką pauzę, by słowa zapadły im w pamięć. — A ja wam w tym pomogę. — Drekash zrzucił kaptur i wykrzywił usta w podłym uśmiechu, a wtedy Tom krzyknął z przerażenia.
Nie dowierzał, że ich mistrzem okazał się najbardziej znienawidzony przez niego człowiek na świecie. Ktoś, kto krzywdził go i ciągle krytykował — jego ojciec…
Thomas obudził się z głębokiego snu. Słyszał rytmiczne skrzypienie, tak dobrze znane mu o tej porze.
— Przestań, Elvis — zaskomlał Tom wciąż z zamkniętymi oczami.
Rzucił poduszką w klatkę chomika, co skutecznie przykuło uwagę stworzenia. Nie trwało to jednak zbyt długo i zwierzę ponownie zaczęło biegać w kołowrotku, który wydawał ten okropny dźwięk.
Tak wspaniałego snu dawno nie miałem — pomyślał chłopak i przeciągnął się leniwie. Może poza końcówką… Ach, szkoda, że okazało się to nieprawdą. Tak bardzo chciałbym być magiem. Podniósł się, ziewnął ostentacyjnie i w pierwszej kolejności nakarmił pupila. Gdy tylko karma znalazła się w misce, Elvis przerwał prozaiczną czynność i zaczął ucztę.
Tom wyszykował się do szkoły w mniej niż kwadrans. To był ciężki tydzień — tak dużo się działo (najpierw urodziny, następnie bójka w szkole, a potem jeszcze odwiedziny u ciotki Rity w szpitalu), że wieczorami nie mógł spokojnie spać. Czuł wewnętrzny niepokój, którego nie rozumiał. Ubrał się w jeansy i jednokolorową koszulkę. Nie lubił się wyróżniać ani zwracać na siebie uwagi. Rzucił okiem na rozczochrane włosy i nawet ich nie ułożył, tylko zszedł na śniadanie.
— Już miałam cię budzić, dorosły — zawołała matka na powitanie.
Ku swemu zdziwieniu zauważył ojca przy stole, co dodatkowo zepsuło mu humor.
— Kanapki z serem? — zapytała i uśmiechnęła się szeroko.
— Tak — odparł wciąż zaspanym głosem.
John nawet nań nie spojrzał, dopóki nie usiadł do stołu. Zazwyczaj w ogóle nie zwracał na syna uwagi i nie starał się nawiązać z nim dyskusji na jakikolwiek temat; z wyjątkiem krytyki Toma.
— A gdzie poproszę? — warknął ojciec niczym buldog ostrzegający przed atakiem.
Chłopak zignorował komentarz, biorąc do ręki chleb, który Eva postawiła na stole.
— Ale dziś miałem sen! — zawołał Tom i przypominał sobie wspaniałe uczucie i wydarzenia poranka. — Śniło mi się, że byłem w szkole magii i miałem uczyć się demonologii, ale…
Szus! Nie skończył, ponieważ ojciec uderzył ręką z całej siły w stół tak mocno, że aż sztućce podskoczyły.
— Dosyć! Przestań w końcu opowiadać te bzdury! Kiedy z tego wyrośniesz? — wrzasnął John tonem pełnym goryczy. — Wziąłbyś się lepiej za naukę, a nie za takie brednie! Jak zwykle bujasz w obłokach!
— A ty za pracę — odciął się chłopak pod nosem.
— Coś powiedział?
— Nic, nic, smaczne kanapki, mamo. — Tom doskonale wiedział, kiedy należało się wycofać, by nie sprowokować ojca za bardzo.
— Daj spokój, John. W jego wieku też lubiłam bajki. Kiedyś marzyłam, że przyjedzie po mnie książę i zostanę prawdziwą księżniczką… — zachichotała jak mała dziewczynka, co nieco rozluźniło atmosferę.
— Przecież skończył szesnaście lat! — ryknął John. — Ja w jego wieku miałem już dziewuchę i zacząłem pracować. Ciężko pracować na roli, bo nie było co do garnka włożyć!
I wtedy też zacząłeś pić, zapomniałeś dodać — pomyślał Tom, lecz nie odważył się powiedzieć tego głośno.
— To były inne czasy, John. Pozwól mu cieszyć się dzieciństwem jak najdłużej. Niedługo zacznie interesować się czymś innym.
— Co? Nie wydaje mi się, że szczeniak kiedykolwiek dorośnie, jeśli dalej będzie chował się pod twoją spódnicą.
Tom z całych sił starał się trzymać język za zębami, lecz czuł, że zaraz wybuchnie. W głowie zaczął liczyć do dziesięciu, by skupić myśli na czymś innym. Eva zauważyła wewnętrzną walkę syna, więc prędko zmieniła temat:
— Masz dziś jakieś kartkówki albo sprawdziany?
— Na szczęście nie — odparł obojętnie.
— A może powinieneś iść do pracy? — zagadnął ojciec, dalej drążąc wcześniejszy temat. — Gdybyś poznał, jak ciężko kopie się rowy, szybko odechciałoby ci się bujać w obłokach.
Thomas wstał i zaszurał z wściekłości krzesłem. Miał granice wytrzymałości na krytykę, których nikt nie mógł przekroczyć, nawet ojciec.
— Jak zwykle śniadanie z tobą było wspaniałe — rzucił opryskliwie, wziął plecak i skierował się do drzwi.
— Jeszcze z tobą nie skończyłem! — wrzasnął John. — Wracaj!
Ale nastolatek już nie słuchał, trzasnął drzwiami, założył na uszy słuchawki i puścił muzykę ze starego odtwarzacza pożyczonego od kolegi. W oczach poczuł piekące łzy, starał się nie rozpłakać, lecz nie potrafił zdusić gniewu i żalu. Kopnął po drodze śmietnik, przez co rozsypał plastikowe butelki. Zaczął biec. Z każdym dniem coraz bardziej nie znosił ojca, który jego marzenia zamieniał w proch. Wyśmiał go nawet wtedy, gdy po raz pierwszy oznajmił, że chciałby zostać pilotem w armii. Tak chciałbym, żebyś zniknął — pomyślał pełen goryczy i przetarł mokre oczy. Problemy wreszcie by się skończyły.
Następnego dnia przyszedł długo wyczekiwany weekend. Thomas znowu śnił o magii, ale tym razem, że za jej pomocą kontrolował umysły różnych zwierząt. To przypomniało mu reklamę ze szpitala — IconAnimal. Może naprawdę warto rozważyć zakup? W końcu dziś wraz z matką późnym popołudniem mieli skoczyć na zakupy i rozejrzeć się za komputerem. Z urodzin uzbierał w sumie kilkaset dolarów i mógł sobie pozwolić na średniej jakości sprzęt.
— Tom, masz ochotę na pudding? — zapytała Eva, gdy tylko zobaczyła syna.
Johna na szczęście nie było w domu.
Zapewne leży gdzieś pijany — pomyślał chłopak. W zasadzie nie interesowało go, co się z nim działo. Przynajmniej nie musiał wysłuchiwać jego wrednych komentarzy na swój temat.
— Mamo, prosiłem, abyś tak do mnie nie mówiła.
— Ach tak, dorosły, zapraszam do stołu — dodała, pukając się teatralnie w czoło za to, że popełniła gafę. — A może coś do picia dla pana? — zapytała, siląc się na kelnerską uprzejmość.
— Ech, wystarczy kakao i zwracanie się w normalny sposób.
Nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się pod nosem. Chwilę później włączyła telewizor, gdzie akurat coś reklamowali.
…to urządzenie zmieni twój świat! Zaryzykuj i przenieś się w umysły zwierząt, które kochasz! IconAnimal to przyszłość, jakiej jeszcze nie znasz!
Znowu ta reklama — pomyślał Tom. Chyba chciałbym spróbować, czy to urządzenie naprawdę działa.
— Muszę dziś iść do pracy na siedemnastą — zaczęła Eva. Postawiła przed synem pudding oraz kakao. — Wiem, że obiecałam ci zakupy, ale nie ma ludzi do pracy, a hotel jest przepełniony. Wcisnęli mi dyżur… Może jutro skoczymy za tym komputerem? Pewnie nie możesz się już doczekać.
Thomas zauważył potworne zmęczenie na twarzy matki i aż mu się głupio zrobiło, że wykorzystuje ją do tak prozaicznych rzeczy, jak zrobienie kakao.
— Mamo, laptop nie ucieknie. Poza tym chyba najpierw porównam ceny przez wyszukiwarkę u Colina. Czasem naprawdę można trafić na okazję w sklepie internetowym.
— Jestem z ciebie dumna, Tom. Kiedy tak dojrzałeś? — powiedziała, podeszła i go przytuliła. — Jakiego mam mądrego synka.
— Przestań, to nic takiego — odparł zaskoczony, ale w głębi ducha westchnął, że chociaż matka okazywała mu miłość. Zawsze mógł na nią liczyć.
Nie wiem, co bym zrobił, gdyby cię nagle zabrakło — pomyślał, aż w oczach zebrały się łzy. Nie powiedział tego jednak na głos, tylko się uśmiechnął, spróbował puddingu i skupił ponownie myśli na reklamowanym przed chwilą przedmiocie.
Późnym popołudniem Thomas odłożył czytaną książkę fantasy (to pewnie dlatego ostatnio śnił o szkole magii) i postanowił w końcu przeczesać sieć w poszukiwaniu laptopa; tak, jak obiecał matce. Nie miał niestety w domu żadnego sprzętu z połączeniem internetowym, dlatego musiał poprosić sąsiada o pomoc.
Colin był nastolatkiem o dwa lata starszym. O tej porze zazwyczaj siedział w pokoju, zwłaszcza w weekend, więc nie powinno być problemu, aby go zastać. Uchodził w okolicy za dziwaka, ponieważ notorycznie przesiadywał w domu, z nikim się nie kolegował i w zasadzie niewiele mówił, czasem tylko z rówieśnikami zamieniał kilka słów. Był więc podobny do Toma i może dlatego trzymali się razem; chociaż nie można tego nazwać przyjaźnią.
— Hej, Colin! — zawołał nastolatek, gdy w drzwiach wejściowych stanął chudy chłopak.
— Hej, Tom, co tam?
— Czy mógłbym skorzystać z twojego komputera? Chciałem złożyć zamówienie przez sklep online. — Opuścił z pokorą wzrok. Nie znosił prosić o pomoc w tak błahej sprawie.
— Yyy… jasne — odparł prędko Colin, uchylając szerzej drzwi. Nie zapytał nawet, co Tom zamierzał kupić.
Wnętrze wyglądało na zapełnione, delikatnie mówiąc. Praktycznie na każdej wolnej przestrzeni coś leżało i nawet parapety zostały zajęte. Nic do siebie nie pasowało — figurki, kwiaty, ozdobne szkła, rzeczy z innego świata. Zupełnie inaczej urządzono zaś pokój Colina, do którego poszli. Skromny i ciemny doskonale oddawał osobowość introwertyka.
— Daj mi dziesięć minut — zakomunikował Tom i usiadł do biurka.
Już wcześniej był u Colina, kiedy musiał przygotować referat dla Blacka. Nauczyciel zawsze wymagał, by praca została napisana na komputerze, a nie ręcznie.
— Jasne, jak coś to wołaj — oświadczył nastolatek i zostawił go samego.
Thomas uruchomił przeglądarkę i przystąpił do poszukiwań. Wszedł do pierwszego sklepu i zauważył reklamę produktu IconAnimal. Kliknął i został przeniesiony na stronę producenta. Urządzenie wyglądało jak kosmiczne słuchawki, które zakładało się na uszy i skronie.
IconAnimal to pierwsza technologia na rynku przenosząca świadomość człowieka do domowego zwierzęcia! Jak działa? To proste! Wystarczy założyć przedmiot zgodnie z instrukcją i spoglądać przez kilka chwil na pupila. Następnie gracz zostanie przeniesiony umysłem do ciała zwierzęcia — będzie mógł nim sterować, chodzić, tańczyć czy nawet latać! Użytkownik odczuwa to, co odbiera zwierzę, a dodatkowo świadomość ludzka podczas kontroli zostaje w pełni zachowana! To absolutna nowość, która zrewolucjonizuje sprzęt elektroniczny na rynku!
Po odczytaniu opisu Thomas odpalił filmik z modelką prezentującą IconAnimal. Patrzyła się chwilę na psa, po czym zastygła bez ruchu, a jej pies zaczął robić takie rzeczy, jakich normalny czworonóg nie potrafił — machał łapami, tańczył, a nawet grał na fortepianie.
Urządzenie wydawało się świetne, lecz cena nie zachęcała, musiałby wydać wszystkie uzbierane pieniądze. Chwilę zastanawiał się, co zrobić — kupić laptop czy wypróbować IconAnimal? Jeśli urządzenie będzie słabe, najwyżej je zwrócę i wtedy kupię komputer — pomyślał Tom i tak też zrobił. Dosłownie chwilę zajęło mu wypełnienie formularza zakupowego.
Zamówienie zostało złożone poprawnie! Przesyłka za pobraniem powinna dotrzeć w przeciągu trzech dni roboczych.
Wyświetliła się ostatnia informacja, a chłopakowi nie pozostało nic innego, jak zamknąć stronę i wrócić do siebie. Z Colinem nie zamienił już słowa poza pożegnaniem i podziękowaniem. Po drodze miał cichą nadzieję, że sprawił sobie właśnie najlepszy prezent urodzinowy. Oby tylko dotarł na czas.
ROZDZIAŁ 6
Czara goryczy
— Zadanie jest proste, musicie na dzisiejszej lekcji oznaczyć struktury komórkowe, które zaobserwujecie pod mikroskopem. Macie dobrać się w pary i tak pracować.
Thomas siedział właśnie na zajęciach z biologii u Blacka. To już ostatnia godzina w szkole i nikt nie miał ochoty bawić się mikroskopem. Jego rówieśnicy również woleliby posiedzieć i posłuchać nudnego wykładu. Niektórzy by nawet usnęli, ale nie tym razem. Jedynym plusem takich warsztatów był fakt, że dziś nikogo Black nie zapyta pod koniec lekcji.
Z racji tego, że klasa liczyła nieparzystą liczbę uczniów, Tom zawsze pracował w pojedynkę. Pasowało mu to, szybko uwijał się z zadaniem, a potem mógł zająć się czymś innym. Myślami odpłynął do IconAnimal. Już planował, że przejmie ciało chomika i urządzi sobie igrzyska po całym domu.
— Preparaty musicie zrobić z liści cebuli. Potrzebne rzeczy znajdziecie na zapleczu — oświadczył Black, drapiąc się po brodzie.
Uczeń w pierwszej ławce odwrócił z obrzydzeniem głowę i dyskretnie wytarł twarz w chusteczkę, ponieważ nauczyciel go opluł. W klasie nastało małe zamieszanie, gdy większość skierowała się po przedmioty. Tom się nie spieszył, wiedział, że starczy dla każdego.
Kiedy przyniósł do stolika cebulę, pipetę, skalpel i szkiełka, prędko przygotowywał preparat. Wtedy też drzwi do sali otworzono z rozmachem, stanął w nich dyrektor Fason i jakiś obcy chłopak.
— Pan wybaczy, panie Black, czy mogę coś powiedzieć klasie? — zapytał uprzejmie zarządca szkoły.
— Oczywiście — odparł sucho nauczyciel i dziwnie zmarszczył nos.
— Przedstawiam wam nowego ucznia! — zawołał dyrektor nieco za głośno. — Luckas Anderson przyjechał do nas aż z dalekiej Azji! Mam nadzieję, że odpowiednio się nim zaopiekujecie!
Przed klasą stanął nieśmiały chłopak o oliwkowej cerze i kruczych włosach. Miał brązowe, skośne oczy, które wydawały się wręcz czarne w tym świetle. Ubrany był w czerwone spodnie i jasnoniebieski sweter — dość krzykliwe kolory.
— Doskonale, Luckas, dziś popracujesz z Tomem w parze przy mikroskopie — oświadczył Black, podszedł do nowego ucznia i wskazał mu stanowisko.
Tyle z mojej samotnej działalności — pomyślał Tom i westchnął ostentacyjnie. Przywitał się jednak z nowym kolegą, przedstawił, a nawet zdobył się na szczery uśmiech.
Gdy tylko Luckas ruszył przez klasę, niektórzy uczniowie zaczęli komentować jego wygląd. To strasznie zniesmaczyło Thomasa. Rzucił im mordercze spojrzenie, ale nic nie powiedział. Od razu przypomniał sobie, jak kilka lat temu wyśmiewali się z niego w szkole podstawowej tylko dlatego, że był niski. Nie rozumiał, dlaczego krytykowali cudzoziemca wyłącznie za to, iż miał nieco ciemniejszy kolor skóry.
— A zatem co my dziś robić? — zagadnął Luckas łamanym angielskim.
— Och, to proste — odparł Tom, zdziwiony nieco akcentem kolegi. — Musimy zrobić preparat ze skórki cebuli. Mamy już wszystko. Obierzesz cebulę?
— Tak — mruknął Luckas i zabrał się do pracy.
Dyrektor opuścił już salę, a pan Black przechadzał się między uczniami i sprawdzał, jak idzie im praca. Tymczasem niektórzy w dalszym ciągu gapili się na Luckasa i po prostu go obgadywali.
— Wiesz, dlaczego Azjaci są tacy żółci? — rzucił szeptem Ivan, znajdujący się zaledwie ławkę za Thomasem. — Bo sikają pod wiatr!
Kilkoro uczniów zachichotało z dowcipu, co doprowadziło partnera Luckasa do szału. Gardził takim zachowaniem i nie zamierzał tego tolerować, tym bardziej że nowy uczeń wydawał się naprawdę normalnym nastolatkiem.
— Możecie przestać? — zawołał Tom i odwrócił się do tyłu.
Powiedział to głośniej niż zamierzał, przez co zwrócił uwagę większości osób, w tym pana Blacka.
— Jakiś problem? — zapytał nauczyciel, pociągnął nosem i pogładził się po brodzie.
— Bez przerwy śmieją się z Luckasa — wypalił Thomas bez ogródek. Wskazał ławkę za sobą.
Uczniowie przy wskazanym stole udawali, że zajmują się pracą, a jeden nawet w skupieniu patrzył się przez mikroskop.
— Czy dobrze słyszałem? — ponowił pytanie Black. — Dopiero co dołączył do was nowy kolega, a już jest problem?
— Żaden problem, proszę pana — odparł Ivan, do którego zwrócił się nauczyciel. — Nie wiem, o czym on mówi.
— Akurat! — zawołał Tom. — Teraz to nie masz odwagi się odezwać? No, powiedz na głos ten rasistowski żarcik, może pośmiejemy się razem?
Luckas spojrzał na partnera, z którym pracował przy mikroskopie. Był mu wdzięczny, że się za nim wstawił, choć przecież znał go zaledwie kilka minut. On też oczywiście słyszał te zgryźliwe teksty i komentarze, ale przez lata nauczył się je ignorować.
— Och! Widzę, że jednak jest problem! — powtórzył Black jak z zaciętej płyty. — Specjalistą od takich spraw jest pan dyrektor. Szkoda, że już wyszedł. Wasza dwójka pójdzie po lekcji prosto na dywanik. Odechce się wam…
— Ale przecież nic nie zrobiliśmy! — przerwał mu Ivan i z wściekłości uderzył w stół.
— Dosyć! — wrzasnął Black. — Karygodne zachowanie! Do dyrektora! Natychmiast!
Chłopacy przez chwilę siedzieli w miejscu, miny mieli nietęgie, ale nie mogli nic więcej zrobić, jak posłuchać nauczyciela. Gdy przechodzili obok, Ivan specjalnie kopnął plecak Thomasa. Nastolatek zignorował to z uśmiechem, w pełni usatysfakcjonowany. Wiedział, że oberwie im się za rasistowskie żarty. Może nawet Fason ukarze ich tak srogo, że zaniechają dalszych szyderstw z nowego kolegi.
— Co ja teraz robić? — zagadnął Luckas, co skutecznie wyrwało Toma z zamyślenia.
Obok leżała obrana cebula i prawidłowo zdjęta skórka.
— Napełnij pipetę wodą — rzekł i uśmiechnął się przyjaźnie. — Zaraz preparat będzie gotowy.
W drodze do domu Thomas rozmyślał o tym, co zaszło na ostatniej lekcji. Pomijając incydent z kolegami z ławki z tyłu, uważał, że zajęcia były udane. Wraz z Luckasem przygotowali dobry preparat, przerysowali zaobserwowane pod mikroskopem struktury i odpowiednio je nazwali. Na koniec zostało im jeszcze kilka wolnych minut, dzięki czemu mogli lepiej się poznać.
Szczupły i wysoki Luckas opowiadał z ochotą o rodzinie — już od roku mieszkali w USA, ale co jakiś czas musieli się przeprowadzać ze względu na pracę ojca. Pracował jako programator pomp do wydobywania ropy naftowej i w zasadzie dostawał kontrakty na kilka miesięcy lub rok. Jako specjalista zmuszony był wykonywać swój zawód na całym świecie. Z tym wiązała się też zmiana szkoły Luckasa i towarzystwa. Zmęczony takim życiem chłopak oświadczył, że woli uczyć się w domu, lecz matka upierała się, że potrzebuje kontaktu z rówieśnikami. Chociaż Tom dopiero co go poznał, czuł, że mógłby się z nim zaprzyjaźnić, tak dobrze im się rozmawiało. Takich serdecznych i otwartych znajomych nie spotykało się przecież na co dzień.
Rozważania na temat Luckasa zniknęły, gdy przekroczył próg domu. To, co w nim zastał, było spełnieniem koszmaru. Koszmaru powtarzającego się cyklicznie i na który Tom nic nie mógł poradzić.
Już od drzwi wejściowych wyczuł mocną woń alkoholu. Ojciec siedział przy stole i kłócił się o coś z matką.
— Och, już jesteś — zawołała Eva, kiedy zauważyła syna. Sprytnie urwała awanturę z mężem. — Zjesz obiad?
— Może później, teraz nie jestem głodny — skłamał Tom. Pragnął jedynie zaszyć się w pokoju i poczekać, aż ojciec uśnie. Wtedy dopiero zejdzie coś zjeść.
— No pewnie — odezwał się John. — Matka nie będzie tyle stała przy garach! Albo jesz teraz, albo wcale! — Uderzył pięścią w stół.
— To wcale — wyznał od razu chłopak i skierował się na górę.
— Wracaj tu, niewdzięczny bachorze! Jeszcze nie skończyłem!
— Daj mu spokój, John — próbowała złagodzić sytuację Eva. — Jest zmęczony po szkole.
— No pewnie — powtórzył mężczyzna, czkając. — Ciekawe co będzie, jak pójdzie do roboty? Może wtedy będziesz mu nosić obiadki do pracy?
— Jeśli będzie taka potrzeba — zażartowała Eva. Za późno ugryzła się w język.
Rozzłościła niepotrzebnie pijanego męża, który zerwał się na równe nogi i chwycił ją za włosy.
— Na dowcipy cię wzięło? — rzucił z pogardą.
— Aaa! John, puść mnie! To boli!
Mężczyzna nie poluzował jednak chwytu, lecz odchylił jej głowę jeszcze bardziej.
— Tato, przestań! — zawołał Thomas i do nich podbiegł.
Chciał rozdzielić rodziców, przemówić ojcu do rozumu, ale nie na wiele się to zdało. W końcu złapał ojca za rękę, lecz ten go odepchnął. Stracił równowagę i uderzył głową o kant stołu. Przed oczami zobaczył tysiące gwiazd, zabolało potwornie, ale nic poważnego się nie stało. To przelało jednak czarę goryczy. Eva wiele znosiła, często obrywała od pijanego męża, ale pierwszy raz zrobił krzywdę synowi. Nieoczekiwanie wyrwała się z uścisku, popchnęła mężczyznę w stronę kanapy i złapała za stojące nieopodal żelazko. W pierwszej kolejności Tom pomyślał, że zdzieli ojca w głowę, lecz wykorzystała tylko kabel do spętania Johna, który był tak wstawiony, że nie myślał racjonalnie i nie zdołał oswobodzić się z więzów. Nastolatek pomógł matce unieruchomić ojca.
Chwilę później mężczyzna leżał związany na łóżku. Kiedy tylko próbował podnieść głowę, Eva natychmiast rzucała nią z powrotem na poduszkę. John przeklinał ich dobre kilka minut, po czym zamknął oczy i zapadł w pijacki sen. Na drugi dzień nie będzie niczego pamiętać, jak zawsze, a zanim wytrzeźwieje, rozwiążą go, by później nie zrobił im kolejnej kłótni.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Matka i syn wymienili spojrzenia. Gdyby ktoś teraz zauważył, że związany mężczyzna leży na kanapie, mógłby zawiadomić policję.
— Sprawdź, kto to — poleciła Eva całkiem poważnie, próbując zakryć śpiącego męża kocem.
Thomas wykonał polecenie.
— Dzień dobry, mam przesyłkę za pobraniem do Thomasa…
— Tak, tak, proszę chwilę poczekać — rzucił chłopak i zamknął kurierowi drzwi przed nosem. Pobiegł do pokoju po portfel.
— Kto to? — zdążyła zapytać matka.
— To do mnie! — zawołał na odczepne, kiedy był już na schodach.
IconAnimal nareszcie dotarło — pomyślał podniecony Tom. Pragnął zapomnieć o pijanym ojcu i o tym, co przed chwilą z nim zrobili. Złość ustąpiła, a jej miejsce zajęła ekscytacja i zniecierpliwienie. Wreszcie przekonam się, jak to jest kontrolować zwierzę!
ROZDZIAŁ 7
IconAnimal
Thomas drżącymi rękami rozrywał karton. Czuł, jak napięcie osiąga punkt kulminacyjny. Zżerała go ciekawość, którą miał nadzieję zaraz zaspokoić. Podniecenie rozsadzało mu pierś. Nie pamiętał, by kiedykolwiek otwierał coś z taką fascynacją. W środku paczki znajdowało się niewielkie pudełko. Je również potraktował nożyczkami, lecz sam przedmiot wyjął ostrożnie i usunął folię.
IconAnimal wyglądało jak zwykłe, nieco zmodyfikowane słuchawki. Zakładało się je na głowę i uszy, a niewielkie przyssawki należało przyczepić do skroni. Nie trzeba było niczego składać, co znacznie ułatwiło obsługę, chociaż po dłuższych oględzinach nie dało się zauważyć żadnego przycisku jak Start czy Off. Chłopak nie miał pojęcia, jak to włączyć. Nieco sfrustrowany poszukał w pudełku instrukcji i zaczął czytać.
IconAnimal to przedmiot do kontroli ciała domowego zwierzęcia. Pierwsza sesja nie powinna być dłuższa niż około pięć minut. Podczas wizji umysł kontrolowanego zwierzęcia przechodzi w stan uśpienia — pupil nie ma pojęcia, co się z nim dzieje — nie jest tego świadomy. Pod ŻADNYM pozorem nie wolno przenosić się do ciała dzikich zwierząt!
To ostrzeżenie powtarzało się cyklicznie, więc nastolatek przerzucił kartkę do miejsca, z którego mógłby się dowiedzieć, jak przejąć umysł chomika.
Uruchamianie urządzenia IconAnimal jest proste. Wystarczy nałożyć je na głowę i uszy, a zaczepy na skronie. Następnie intensywnie myśleć i patrzeć na zwierzę, do którego chcesz się przenieść, i po około dziesięciu sekundach zamknąć oczy. Gdy je otworzysz, będziesz już kontrolował ciało i umysł pupila. Aby zakończyć połączenie, należy powiedzieć na głos: „Game over”. Następnie zamknij oczy, aby przenieść się z powrotem do ludzkiego ciała. W przypadku wyczerpania baterii należy podłączyć urządzenie do ładowania. Nie poleca się korzystać z IconAnimal podczas ładowania. Pod ŻADNYM pozorem nie wolno przenosić się do ciał dzikich zwierząt!
Znowu to ostrzeżenie. Ciekawe, dlaczego tak to podkreślają? — pomyślał Tom, znudzony zbyt długim opisem. Zrozumiał jednak, jak to działa, więc postanowił spróbować. Zerknął jeszcze tylko do pudełka, by sprawdzić czy załączono ładowarkę do przesyłki.
— Puk! Puk! — zawołała matka chłopaka, która bez ostrzeżenia pojawiła się w pokoju. — Ojciec już zasnął na dobre i do rana się nie obudzi. Możesz już zejść na obiad.
— Nie teraz, mamo. Przyjdę za pół godziny — oświadczył nastolatek, który już dawno zapomniał o pijanym ojcu czy o głodzie.
— Co do ciebie przyszło?
— Kupiłem używane słuchawki — skłamał nastolatek.
— Och, w porządku. Będę na dole, tylko zejdź za pół godziny — mruknęła czule i widząc brak reakcji ze strony syna, zostawiła go samego.
Zapach jej delikatnych perfum wciąż unosił się w pokoju, mimo że wróciła już do kuchni.
Tom założył IconAnimal i poszukał wzrokiem Elvisa, który leżał w klatce zwinięty w kłębek. Zapewne niczego się nie spodziewał. Przez umysł chłopaka przebiegła myśl, czy zwierzę może spać podczas połączenia, czy lepiej je obudzić? Postanowił najpierw sprawdzić wersję na śpiącym chomiku. Zaczął intensywnie o nim myśleć i zamknął oczy. Gdy je otworzył, sfrustrowany stwierdził, że się nie udało. Wtedy podszedł do klatki, a przestraszony gryzoń wstał. Tom jeszcze raz gapił się na pupila, który domagał się jedzenia. W końcu wyłączył zmysł wzroku. Po chwili uniósł powieki i dotarło do niego, że patrzył w górę na samego siebie. Thomas siedział z zamkniętymi oczami przed klatką gryzonia, jakby zapadł w letarg. Zrozumiał, że przeniósł umysł do ciała chomika. Zaczął nerwowo stawiać kroki, chodząc ostrożnie w klatce.
Uczucie przeniesienia było najpiękniejszym doznaniem, jakiego doświadczył w życiu. Nie równała się z tym żadna inna forma gry, książki czy filmu. Wszystko wydawało się takie ogromne, jakby przeniósł się do innego świata. Zupełnie inaczej odbierało się otaczającą rzeczywistość. Miał wrażenie, że posiadł dodatkowy zmysł.