Gatunek; slasher, horror, horror ekstremalny.
Historia zawiera mocne treści. Jako autor książki nie popieram krzywdy wobec istot, nie namawiam do jakiejkolwiek przemocy, a momenty skrajnej brutalności, które znajdują się w fabule są fikcją literacką.
+18
WSTĘP
Kanada. Gdzieś w lesie..
19 marca, 2001 rok. Wieczór.
Dwie minuty wcześniej jeszcze uciekała i z ostatkiem sił starała się cokolwiek zdziałać, ale to na nic. Padła zmęczona. Katie leżała na brzuchu samotnie w lesie. Cała pocięta, ze złamaną ręką i bez sił na ucieczkę. Czuła niesamowitą niemoc. Miała świadomość, że te skurwysyny zaraz ją znajdą. Jej facet zmarł w męczarniach, a koleżanka leży w tamtej piwnicy, pewnie też już martwa. Weekend, który miał być cudowny.. okazał się najbrutalniejszym i najbardziej złym w jej życiu - na dodatek prawdopodobnie ostatnim w jej życiu. Przez moment zamierzała się podnieść, ale końcowo tylko przekręciła się na plecy. Była wstanie nie więcej niż tyle. Doskwierał jej straszny ból. Zamknęła oczy i wyobraziła, a raczej przypomniała sobie w myślach ostatnią randkę z Matthew, zanim dotarli tutaj na wakacje. Obiecał jej wtedy, że będzie robił co w jego mocy, by zawsze ją chronić i, że zrobi ile będzie mógł, by zawsze była szczęśliwa. Uwierzyła mu, i teraz, z wiedzą, że naprawdę robił co w jego mocy, by była bezpieczna jeszcze bardziej się załamała. Walczył jak lew, by nic się jej nigdy nie stało.. by ją ratować. Zawsze. Kiedyś jak było włamanie do jej mieszkania, rzucił się przez szklane drzwi na gościa w kominiarce i przytrzymał go na ziemi. Zrobił to tak pewnie i stanowczo, że tamten nawet nie starał się postawić. Dopiero, gdy policja aresztowała tamtego kolesia, Katie wyszła z szoku, którego zaznała patrząc na akcję, jak z filmów. Śmiała się zakochana, że Matthew musi zapuścić włosy i zacząć nosić garnitur, bo jest jej osobistym Johnem Wick'iem. Nawet z tymi dwoma psychopatami, którzy wczoraj, na jej oczach, znęcali się nad nim i odcinali mu palce tak bezproblemowo jakby robili to codziennie, starał się walczyć. W sumie dzięki niemu ona nadal żyła. Otworzyła w końcu oczy, nadal leżąc na trawie, gdzieś w środku pieprzonego lasu i dotarło do niej, że śmierć nadeszła wielkimi krokami. Jeden z nich stał już nad nią. Zastanowiła się szybko ile czasu tak stał i patrzył w wyczekiwaniu, aż będzie świadoma jego obecności. Miał wyraz twarzy jakby ucieszył się, że w końcu zrozumiała i wbiła sobie do głowy swój koniec. Ucieczka nie pomoże. Wszędzie ją dorwą. W ręku trzymał kose, a gdy modliła się już w duchu niespodziewanie schował ją do kieszeni. Nie zabił jej jeszcze i tym się zmartwiła, równie mocno jak zmartwiłaby się tym, że by to jednak zrobił. Miał inne zamiary. Złapał ją za koszulkę, podniósł lekko i uśpił pięścią, a kiedy ta straciła przytomność, zabrał ze sobą pewnie tam skąd uciekła. Czuł, że Katie jest w tamtej chwili tak wykończona i bezradna, że już się nie boi. Pogodziła się z utratą życia i z tym co ją zaraz może czekać, dlatego darował sobie na ten moment zabijanie jej. Karmił go strach, podobnie jak jego brata. Zresztą, gdyby wtedy ją zabił to musieliby oczekiwać kolejnej, nowej ofiary, nie wiadomo jak długo, więc stwierdził, że jeszcze się z nią podroczą. Traktowali ją jak zdobycz, którą muszą się nacieszyć zanim się jej całkowicie pozbędą.
W tym samym czasie, na ulicy która prowadziła obok lasu rozbił się samochód, a psychopata, który niósł nieprzytomną dziewczynę do domu uśmiechnął się szeroko. Usłyszał potężny hałas i już wiedział, że pułapka zadziałała. Kolczatka drogowa. Rozstawili ją dwie godziny temu. Ledwo zaczął się martwić, że nie wiadomo kiedy będą dla nich nowe ofiary, a teraz los zesłał mu rozwalone auto, a w nim, miał nadzieję jak najwięcej żywych istot, które będą szukać niezwłocznie i nadaremno pomocy w tej cichej, bezludnej okolicy. Był dumny z siebie i brata.
1. Wszyscy cali?
Dwudziestodziewięcioletni Daniel, dla przyjaciół Dan, prowadził spokojnie pojazd. Wysoki brunet o brązowych oczach, który według swojej kobiety miał bardzo dobre serce i potrafił być oddany. Na miejscu pasażera siedziała dwa lata młodsza Amanda. Miała niebieskie oczy, piękne blond włosy do pasa i słodkie dołeczki w policzkach. Ubrana w koszulę i dżinsy. Na jej kolanach leżała książka " Carrie " , Stephena Kinga. Kochała literaturę i na każde święta, jakie były możliwe, życzyła sobie zawsze od bliskich stos książek. Za nimi siedziała Natasza, siostra Amandy razem z kolegą Daniela, Martinem. Natasza, różowowłosa, pozytywna dziewczyna, która nie potrafiła długo zachować powagi. Martin był człowiekiem, który nigdy się nie martwi i zawsze robi co ma ochotę. Ubierał się specyficznie, ale tak, jak mu po prostu wygodnie. Dziś usłyszał od Nataszy, że gdyby potrafił się ubrać jak człowiek to nawet by na niego poleciała. Był przystojny, więc uznał to za komplement. Zresztą, to miał być komplement zmieszany z odrobiną śmiechu. Natasza pałała szczerością, ale czasem obrała coś tak w słowa, że nie wiadomo było, czy mówi to po złości, czy dokuczliwie, ale bez złych intencji. Martin zazwyczaj był wyluzowany, zwłaszcza jak zdążył zapalić, dlatego od razu odbierał pozytywnie jej przytyki. Jechali przez pustą ulice, już mniej więcej trzy godziny. Zgubili się i nikt z tej czwórki nie powiedział jeszcze tego głośno, ale chyba domyślali się w ciszy. Póki co mieli dobre humory i nie martwili się, jadąc z nastawieniem, że nic nie będzie w stanie zepsuć ich nastrojów.
- Chcesz zajarać, bracie?
Odezwał się Martin w stronę kierowcy, zapalając przy tym skręta.
- Nie, ale możesz łaskawie otworzyć okno, jeżeli zamierzasz palić w moim wozie.
Odpowiedział ze złowrogim uśmiechem Daniel.
- Wyluzuj stary. Od kiedy przeszkadzają Ci takie rzeczy? Starzejesz się, czy po prostu miłość już całkowicie Tobą zawładnęła i robisz się odpowiedzialny?
- Po prostu nie zamierzam siedzieć otoczony tym dymem, a jak przypadkowo trafi nas policja, to osobiście wsadzę Ci cały towar do buzi i przypilnuje byś go połknął.
Zaśmiali się oboję.
- A myślałam, że to miłość - wtrąciła Amanda, zdziwiona i uśmiechnięta, klepiąc w ramię Daniela. Odwzajemnił uśmiech.
- Dobra, ktoś musi to powiedzieć w końcu i okazało się, że to ja mam największe jaja, by przyznać się jasno do błędu. Zgubiliśmy się. Za chuj nie wiemy, gdzie jesteśmy.
Odezwała się Natasza, chwilowo zbulwersowana zaistniałym faktem.
- Nie ma zasięgu, od jakiejś godziny brakuję nawigacji i jedziemy, jak mamy ochotę, więc wcale mnie to nie dziwi. - podkreślił Martin.
Daniel zastanowił się moment, popatrzył na Amandę, która zaczęła się pewnie zastanawiać kiedy dotrą do losowego, ciepłego hotelu, który nieoczekiwanie będzie stał na ich widoku i oczekiwał gości. Po minucie stwierdził.. - Zaraz stanę, gdzieś przy drodze i zapytamy kogoś o trasę.
- Nie chcę Cię martwić stary... - powiedział Martin. - ... ale nie pamiętam kiedy ostatnio widzieliśmy jakiś przejeżdżający samochód, a Ty zamierzasz tu stanąć i liczyć na cud, że jakiś bohater wyskoczy z lasu, z mapą i poprowadzi Cię, aż do końca naszej cudownej tułaczki.
Nadal mieli humor, zwłaszcza Natasza, którą ewidentnie to rozbawiło i dodała poważnym głosem. - Proponuję zrobić jak Daniel mówi. Na pewno ktoś przeczuwał, że tu staniemy i zostawił pod drzewem jakieś wskazówki by nam pomóc.
Martin docenił sarkastyczny dowcip Nataszy. Z Danielem od dzieciństwa się przyjaźnili i nawet w momentach najmniej odpowiednich potrafili się śmiać z siebie wzajemnie, więc ucieszył się z chwilowego sojuszu z Nataszą. Amanda też czuła radość z tego powodu, że Ci dwaj zachowują się jak bracia. Szanowała ich relację i traktowała Martina jak rodzinę. Zawsze się wspierali, pomagali sobie nawzajem, ale lubili sobie dokuczać. Podobnie miała z siostrą, która siedziała za nią i właśnie z nudów, pukała głową specjalnie w siedzenie siostry, dumna ze swojej sarkastycznej riposty. Miały innego ojca, ale kochały się. Matka Amandy miała romans i zdradziła jej tatę z poznanym w klubie Polakiem, gdy ta miała pięć lat. Tak urodziła się teraz juz dwudziestodwuletnia Natasza. Nie przeszkadzało im to nigdy. Skoczyłyby za sobą w ogień, co nie zmienia faktu, że uwielbiały się drażnić.
- Słuchajcie śmieszki.. - zaczęła Amanda. - W końcu, jadąc tak, trafimy na pewno na coś, bądź na człowieka, który nam pomoże. Przecież ta martwa droga nie ciągnie się w nieskończoność.
- Obyś miała rację kochanie, bo marzę o kąpieli.
- Chce ktoś zajarać? Zapytał ponownie Martin jakby żył w swoim świecie i nie przejmował się absolutnie zaistniałą sytuacją.
- Palenie zabija. - Natasza zaatakowała, tym razem Martina.
- Papierosów - Usłyszała w odwecie. Szybciej umrę z głodu na tej pierdolonej trasie, która się nie kończy.
Może i miał rację. Po części w sumie w tym momencie zaczął się dramat. Zastanawiali się czy jechać dalej, czy stanąć na trochę i odpocząć. Daniel robił się zmęczony, więc i tak zaraz będzie musiał się zamienić z Amandą, by ta kawałek poprowadziła. Za sekundę okazało się, że odpowiedź nadeszła sama. Kolczatka drogowa. Przebiła opony, a Daniel nie zdążył nawet zareagować. Auto ślizgając się w dwie sekundy zahaczyło o barierkę przy ulicy, odbiło się przednią maską, okręciło lekko i zaczęło staczać tyłem, na sam dół. Zatrzymało się jakieś 10 metrów niżej na drzewie.
- Wszyscy cali? - Zapytał oszołomiony Daniel patrząc na Amandę.
Na szczęście nikomu nie stało się nic poważnego, ale teraz zaczynał się naprawdę poważny problem. Nie wiedzieli gdzie są, rozwalili samochód, zbliżał się niedługo późny wieczór, a oni nawet nie mieli jedzenia, ani miejsca by się przespać. Przecież nie będą siedzieć całą noc w zniszczonym aucie i czekać do rana. Zresztą, nie wiadomo kiedy jakaś żywa postać pojawi się w zasięgu oczu. Ostatnią osobę widzieli po południu. Siedziała w barze, w jakimś małym miasteczku. Zatrzymali się tam na moment, ale to miejsce było tak nieistotne i małoznaczące, że nawet nie zapamiętali jego nazwy.
- Chyba tak. - Odezwał się Martin.
Amanda też pokiwała głową i zapytała.
- Natasza? Żyjesz, zdziro?
- Tak, kochana siostro, ale obawiam się, że mamy przejebane.
- Niestety, ale muszę się zgodzić. - Niepewnie powiedział Daniel. - Jesteśmy na jakimś zadupiu, auto już nie pojedzie, bo nawet jak jakąś nieznaną siłą wtoczymy je na ulicę i o dziwo odpali to nie mamy zapasowych opon. Nie wspomnę już, że brak nam zasięgu i jedzenia.
- Nawet nikt tu kurwa nie jeździ - Martin, o dziwo powiedział to w poważnym tonie, może nawet lekko zaniepokojony.
Świr patrzył na nich z daleka. Czekał, wręcz podniecony na tę sekundę, kiedy ktoś nadzieję się na kolczatkę. Udało się. Nowe ofiary, nowa krew, zabawa od nowa. To im się nie nudziło, nigdy.
- Nowe dzieci Boże, nowa porcja strachu dla grzeszników. - Stwierdził pod nosem zadowolony.
Obserwował, czy wszyscy zostali żywi i w jakim są stanie, kiedy wyszli z auta po tym zamieszaniu, które razem z bratem na nich zesłał.
- Wszyscy żywi. Zmartwieni. Wystraszyły się biedactwa..
Patrzył na nich i czekał niewidocznie ukryty w cieniach lasu na to co postanowią, a jego brat niósł właśnie Katie z powrotem, do piwnicy. Oczywiście również zachwycony z nieszczęścia nowych nieznajomych, których niedługo dopadną.
2. Coś tutaj jest nie tak
Zasadniczo.. to jak to się w sumie stało. - Zastanowił się głośno Martin.
Po kolei i ostrożnie wysiedli z auta na zewnątrz. Humory im ewidentnie skończyły dopisywać. Daniel uznał pytanie Martina za trafne i sam nad tym momentalnie pomyślał.
- Właśnie. Coś leżało na ulicy. Zobaczcie, każda opona jest rozwalona w podobny sposób. Czyli..
- Czyli? - Zainteresowała się Amanda.
- Czyli to coś, co leżało na drodze przebiło bez problemu opony, nie jedną.
Martin po słowach Daniela podbiegł w miarę sił na górę. Wspiął się lekko z powrotem na jezdnię. Podszedł bliżej i zobaczył to, co zostawili jako niespodziankę bliźniacy. Złapał się za głowę i przeklinał pod nosem. Upewnił się, że na ziemi leży to co mu się wydaję i wrócił do pozostałych.
- Kolczatka. Jebana kolczatka.
- Co?! Jak to możliwe? Po co ktoś by kładł takie coś na środku drogi?? Zwłaszcza takiej, gdzie prawie żaden samochód się nie porusza. Kolczatka jest do pościgów policyjnych, a nie, by leżała sobie bez celu tutaj. - Odparła zszokowana i lekko poddenerwowana Amanda, a jej siostra usiadła na ziemi przy drzewie, bez słowa i patrzyła na resztę, pochłonięta obecnie dziwnym stanem. Ciężko powiedzieć, czy była w szoku, czy była zdenerwowana bądź zmartwiona. Daniel nie dowierzał i sam poszedł sprawdzić co leży na ulicy. Trochę się przeraził, kiedy doszedł do wniosku, że jego przyjaciel nie żartował.
Bliźniak obserwował w oddali, dobrze schowany i patrząc na te zdezorientowane twarze swoich przyszłych ofiar uśmiechał się szyderczo, z myślą, co będzie im robił. Nie mógł się doczekać tych minut, kiedy wreszcie poczują jak pachnie prawdziwy lęk. Był pewien, że ta czwórka osób nic nie wymyśli w najbliższym czasie, co pomoże im się wyrwać z okolicy. Zaczął odchodzić z powrotem. Chciał zobaczyć, czy jego brat złapał z powrotem dziewczynę, której udało się uciec. Chociaż uciec to za wiele powiedziane. Pozwolili jej opuścić swój dom. Chcieli się z nią pobawić. Wiedzieli, że Katie daleko nie ucieknie. Czuli wtedy satysfakcję oraz ogromną władzę, nad tą bezsilną dziewczyną.. doszczętnie zranioną, by cokolwiek zdziałać.
- Stary, myślałem, że żartujesz. - Pokierował zawiedzione jeszcze bardziej słowa Daniel. - To naprawdę jest kolczatka.
- Kochanie.. - Amanda zapytała, podchodząc bliżej swojego faceta. - .. to trochę dziwne, prawda?
- Czy mi się wydaje, czy coś tu jest nie tak, jeszcze bardziej niż może nam się wszystkim w tym momencie wydawać?
Odezwała się w końcu Natasza.
- Nikt normalny nie kładzie kolczatki na ulicy i wątpię, że ktoś ją tam wcisnął przypadkowo, bo raczej nie idzie tego logicznie wytłumaczyć. Sama z siebie też się tam nie znalazła.. więc jeżeli mój umysł podpowiada mi prawidłowo i patrzenie na te wszystkie chore horrory wieczorami nie poszło na marne, to oprócz rozwalonego wozu, problemów z zasięgiem, i braku świadomości gdzie jesteśmy.. mamy do czynienia z jakimś pokurwionym psychopatą, któremu się nudziło i postanowił spowodować wypadek losowego auta, na środku jakiejś pokręconej trasy, którą nikt nie jeździ. Hah! Oczywiście kurwa, poza nami. - Rozwinął się dramatycznie Martin.
- No to zajebiście. - Stwierdziła sarkastycznie Natasza.
- Zamknij się i nie strasz dziewczyn, stary. To już nie jest śmieszne. Musimy znaleźć pomoc.
Ochłonęli wszyscy w miarę możliwości i postanowili ruszyć w końcu w którąkolwiek stronę z nadzieją na cokolwiek dobrego. Nie wierzyli w to, że jakiś transport nagle pojawi się w mgnieniu oka na drodze, więc poszli w nieznanym kierunku, zapamiętując stronę, w którą się przemieszczają, w razie, gdyby mieli zawrócić z powrotem. Liczyli na cokolwiek co może im pomóc. Szli może z pięć minut nie wiedząc do końca za czym. Zastanawiali się wciąż kto zostawił kolczatkę i jak to się stało, że aż tak bardzo zaginęli. Daniel zawsze jeździł z nawigacją, a tutaj nie dość, że jej nie miał możliwości włączyć, to na dodatek znaleźli się na jakiejś wiosce oddalonej prawdopodobnie od cywilizacji. Zachciało im się wakacji w nowym miejscu, by odkrywać super miasta na świecie, a nie opuścili nawet swojego kraju i już się zagubili. Daniel był mocno poirytowany, a bezradny Martin wyciągnął z kieszeni skręta, który przetrwał ten niespodziewany dramat i odpalił go od zapalniczki. Zatrzymali się w końcu i rzekł.
- Poczekajcie. Coś tu jest nie tak. Rozumiem, że od kilku godzin nie myślimy co wyczyniamy. Jeździmy bez sensu i to samo teraz robimy, ale na piechotę.. tylko, że musimy sobie uświadomić jak bardzo mamy przesrane. Wróćmy może na ulicę? Może akurat zobaczymy jak jedzie cokolwiek.
- Szczerze mówiąc, to mi jest wszystko jedno, byle się wyrwać z tego lasu i okolicy. Robię się zmęczona i musimy wszyscy odpocząć. - rzekła Amanda.
- Może wróćmy do auta. Przecież i tak gdzieś musimy się zatrzymać. Nie będziemy stali cały wieczór i noc na środku lasu zmarznięci bez celu. - pomyślała Natasza.
- Zróbmy tak. Chodźmy jeszcze kawałek w te samą stronę, w którą już ruszyliśmy. Jeżeli nic nie znajdziemy, co może nam jakkolwiek doradzić w tej pojebanej sytuacji, to wrócimy do auta i będziemy zastanawiać się rano. Innej możliwości raczej nie widzę. Przynajmniej teraz.
- Okej.
- Niech będzie kochanie.
- Dobra, stary. Nie mamy już obecnie nic do stracenia. Chodźmy jeszcze kawałek. I tak nie mamy konkretnego planu.
Zgodzili się wspólnie i tak też zrobili. Poszli dalej, w kierunku nieznanym.
Katie leżała z powrotem w piwnicy tych zwyrodniałych braciszków. Cała poobijana, ale już powoli dochodziła do siebie po ostatnim uderzeniu w lesie. Budziła się powoli ze snu. Miała koszmar, ale to co jej się śniło to nic w porównaniu z tym co ma teraz. Otworzyła oczy i podniosła się lekko siadając. Musiała zaakceptować to, że wcześniej się nie myliła z myślą, że jej koleżanka jest już pewnie martwa. Sarah leżała powykręcana na ziemi piwnicy. Miała potłuczone kolana i roztrzaskaną głowę, a jedną stopę przekręconą w przeciwną stronę.
- Co za pokurwieńcy. - Powiedziała bez sił, ale wściekła Katie.
Jeden z nich wszedł wtedy do pomieszczenia uwięzionej dziewczyny. Miało może z dziesięć metrów kwadratowych. Nic tam nie było, poza nią, jej martwą koleżanką, sznurami i hakami przypiętymi do ściany. Świr popatrzył na Katie zamyślony jakby się zastanawiał co ma jej zrobić tym razem. Uderzył ją z otwartej ręki w twarz, a ta skuliła się z powrotem na ziemi.
- Są nowi... - powiedział. - Oszczędziliśmy Cię, ale niebawem będziesz zbędna. Może będziemy mieli dobry humor, to jeszcze raz pozwolimy Ci się pobawić w uciekanie - dodał z poczuciem pewności siebie.
- Pierdol się. - Wydusiła z siebie tylko te dwa słowa. Nie uzyskała odpowiedzi słownej, ale psychol kopnął ją w brzuch, gdy ta nadal leżała zwinięta. Zauważył, że musiało to zaboleć. Wystraszyła się. Była już tak mocno obita po wcześniejszych chwilach z tymi nieobliczalnymi dzikusami, że każdy najmniejszy dotyk potrafił ją mocno zaboleć, dlatego wystraszyła się ponownego ataku.
- Chciałabyś powtórzyć te słowa, czy może przeprosić? - zapytał.
Wiedziała co ją czeka, jeżeli źle odpowie na to pytanie. Masakra.
- Przepraszam. - Powiedziała załamana i zniszczona w środku.
3. Złudne zbawienie
Szli tak następne kilkanaście minut. Trochę dłużej niż planowali, ale nadal bez efektów. Poza drzewami, krzakami i innymi podobnymi, nie widzieli nic. Stanęli tacy osamotnieni w jakiejś części lasu, a atak bezsilności nasilał się z sekundy na sekundę. Starali się znaleźć cokolwiek po drodze, jakąś wskazówkę, dzięki której wiedzieliby co ze sobą począć, ale poszukiwania szły na marne. W końcu Daniel rzekł.
- Słuchajcie. Wracajmy. Wróćmy do auta i pomyślimy rano. Teraz widzicie, że nic nie zdziałamy.
- Chyba tak, ale zastanawia mnie coś odkąd tak idziemy.. - wtrącił Martin. - Nie wiem, czy macie świadomość, ale w tym lesie nie ma zwierząt. Słyszycie? Totalna cisza. Czy to nie jest, co najmniej podejrzane?
- Świetnie, nie dość, że pojechaliśmy trasą, na której nie ma żywej duszy od kilku godzin, to jeszcze ten przeklęty las. - Zbulwersowała się Natasza.
- Zaraz się okaże, że w lesie też nie ma niczego poza nami. O co tu chodzi? - kontynuowała Amanda.
- Nie chcę Cię martwić Amando, ale ktoś rozstawił kolczatkę, więc nie jesteśmy tutaj sami. - Zaznaczył Martin.
- Zamknij się, stary, proszę Cię i nie strasz mi kobiety, bo zaraz nie licząc problemów, które już mamy, będziemy mieli jeszcze spanikowane dziewczyny.
Amanda szturchnęła Daniela, pół serio, pół żartem, a Natasza zaśmiała się z bezradności. Nie był to jednak śmiech, bo coś ją rozbawiło. Stała tam wtedy w tak ciężkim, wymęczonym stanie. Stwierdziła po prostu myśląc w ciszy, że woli się śmiać niż płakać.
- Wracajmy. - Powiedział Martin, popierając zdanie swojego przyjaciela.
Ruszyli w czwórkę w drogę powrotną, trzymając się trasy, wyznaczonej wcześniej. Szli o wiele wolniej niż w pierwszą stronę. Narastało zmęczenie, byli głodni, na dodatek doskwierała im niewiedza. Mimo, że wiedzieli o tej kolczatce, którą ktoś rozstawił i o tym, że będą musieli prawdopodobnie przeczekać tam nocą, nie sądzili raczej, że może być o wiele gorzej, a ta tragedia ledwo zaczęła się rozkręcać. Gdy od rozwalonego wozu Daniela dzieliło ich mniej więcej sto metrów, nagle Martin się zerwał.
- Stójcie. Stójcie i patrzcie. Ktoś stoi obok auta, czy mam zwidy w tej ciemności?
- Masz rację, ktoś tam jest. - Powiedziała zadowolona Natasza, myśląca zapewne, że ten ktoś im pomoże.
W tym samym czasie Amanda zasugerowała.
- Chodźmy, zobaczmy kto to i zjeżdżajmy stąd.
- Ostrożnie, nie wiemy kto to.
Byli tak zachwyceni prawdopodobną pomocą, że już zapomnieli jak doszło do ich wypadku, ale Daniel nagle ich zatrzymał, gdy przeszli kolejne dwadzieścia metrów.
- Amanda, stój kochanie i Wy też. Co on trzyma w ręce?
- Jakąś butlę. - Zastanowił się Martin.
- W końcu się napiję. - Uradowała się Natasza.
Gdy Natasza powiedziała te słowa, świr odkręcił butlę, oddalając się kilka metrów od rozwalonego samochodu. Zdążył ich zauważyć i tak jakby słyszał co mówi Natasza, zaczął wylewać zawartość kanistra. Chłopacy właśnie sobie coś uświadomili, a Amanda z Nataszą zrobiły przerażone, a zarazem zastanawiające się miny.
- Kanister.. - stwierdził Martin. Nie napijesz się Natasza, chyba, że lubisz benzynę.
- Co?!?!
- To ten świr dzięki któremu mieliśmy wypadek. Pan kolczatka. - Dodał Martin.
- Jezu... - Wystraszona Amanda cofnęła się dwa kroki.
Daniel nic nie mówił, stał i patrzył, by jak najbardziej poznać twarz tego psychola, ale zrobiło się już prawie całkowicie ciemno i nie wywnioskował za wiele. Gdy tamten wylał cały kanister na auto, cofnął się jeszcze bardziej, obrócił głowę i popatrzył na nich wyjmując zapalniczkę z kieszeni.
- Co ty kurwa robisz, pojebie?! Kim jesteś?! - Krzyknął Martin.
Zapalniczka powędrowała prosto w miejsce docelowe i samochód stanął w płomieniach. Cała czwórka cofnęła się zszokowana, a psychol bez zastanowienia ruszył w ich stronę, szybkim i agresywnym tempem.
- Zawijajmy się stąd, a potem będziemy się zastanawiać kto to i dlaczego to robi. - stanowczo nakazał Daniel i zaczęli wycofywać się z pola widzenia tego popapranego człowieka, który w godzinę narobił im więcej szkód psychicznych, niż mieli w całym swoim życiu. Biegli tak z minutę, aż nagle samochód eksplodował i usłyszeli tylko niesamowity trzask i hałas, a w powietrzu błyszczało jasne światło spalonego doszczętnie wozu. Nie zatrzymali się nawet wtedy, ale zrozumieli co się stało. Zrozumieli, że są w niebezpieczeństwie. Amanda pospieszała siostrę i trzymały się za ręce, a Daniel kierował drogą ucieczki, by gdzieś się przypadkowo nie rozdzielili. Mimo emocji, które starały się ich omamić, byli w miarę możliwości opamiętani i starali się utrzymać nerwy na wodzy. Nie wiedzieli co to za człowiek i do czego jest zdolny, ale czuli wewnątrz, że jeżeli zrobią coś nie tak, to ta noc skończy się totalną zagładą.