Rozdział 1 — Witamy w piekle
Ava
Słońce w Kalifornii wyglądało tego dnia tak, jakby chciało ją wyśmiać. Ciepłe, złote, bezczelnie beztroskie. Ava siedziała na tylnym siedzeniu starego SUV-a, z nogami podciągniętymi pod brodę, skulona w cieniu bluzy z kapturem. Samochód sunął autostradą na północ, zostawiając za sobą wszystko, co kojarzyło jej się z domem: ocean, światło, znajome ścieżki, głosy i dłonie.
Zawieszony na lusterku zapach nowego auta już dawno przestał cokolwiek maskować. Czuła kurz, lekki smar i delikatne nuty zniszczenia. Matka prowadziła zbyt szybko. Jakby próbowała wyprzedzić wszystko, co się wydarzyło — zdradę, rozwód, płacz, wrzaski w nocy i tę ciszę po nich, która bolała bardziej niż krzyk.
Ava spojrzała na ekran telefonu. Liam. Jedna nieodebrana wiadomość głosowa. Jedna wiadomość tekstowa.
Liam: „Tęsknię.”
Nie miała siły go słuchać. Ani odwagi, żeby odpisać. Zsunęła kciukiem powiadomienie w bok i odłożyła telefon na kolana. Zamiast tego spojrzała przez okno. Krajobraz zmieniał się powoli, ale nieubłaganie: palmy ustępowały miejsca sosnom, drogi stawały się węższe, a domy rzadsze i starsze. Jakby świat, w który wjeżdżały, cofał się w czasie.
Matka milczała. Oczy miała utkwione w trasie, ręce kurczowo zaciśnięte na kierownicy. Na palcu serdecznym nie było już obrączki. Równie dobrze mogła nigdy jej nie mieć. W ciągu ostatnich kilku miesięcy nauczyły się mówić mniej, by bolało mniej.
— Nowy start — powiedziała nagle, cicho, jakby do siebie. — Czysta karta, Ava. Obiecuję.
Ava nie odwróciła głowy.
— Nie potrzebuję nowej karty. Chcę swoją starą talię.
Matka nie odpowiedziała. Jak zwykle. W ich świecie emocje były jak granaty — lepiej nie rzucać nimi, bo nie wiadomo, co wybuchnie.
Ava sięgnęła do plecaka, wyciągnęła zmięty kawałek papieru. Zdjęcie. Ona i Liam w parku pod koniec września. Jego uśmiech był wtedy prawdziwy. Jej też. Miała długą koszulę w kratę i włosy w nieładzie. On trzymał ją za biodra i mówił: „Z tobą wszystko jest domem.” Kłamstwo. Ale ładne.
— Musimy spróbować — odezwała się znowu matka. — Dla nas obu.
Ava zwinęła zdjęcie i wsunęła je do bocznej kieszeni. Oparła głowę o szybę. Temperatura spadła. Nie tylko na zewnątrz.
— Dla ciebie — poprawiła. — Ty próbujesz. Ja tylko jadę.
Szyld przy drodze wyłonił się z mgły jak z kiepskiego snu.
„Witamy w Fairview — gdzie życie toczy się powoli.”
Ava prychnęła cicho.
— Brzmi jak wyrok, nie jak miasto.
Zbliżały się do głównej ulicy. Małe sklepy, stare szyldy, jeden zamknięty diner, stacja benzynowa z porozrzucanymi gazetami przy wejściu. Wszystko wyglądało jak zdjęcie z lat dziewięćdziesiątych, które ktoś zapomniał wyrzucić.
W głowie Avy pojawił się nagle obraz jej ojca, jak zamyka drzwi od ich dawnego domu. Mówił, że się starał. Że to nie jej wina. Że miłość się zmienia. Bla, bla, bla. Potem wyszła z domu i rzuciła kamieniem w jego szybę. Tak. Zrobiła to. I nie żałowała.
— Przyjechałyśmy — powiedziała matka, skręcając w boczną uliczkę.
Ava nie zareagowała. Wsunęła ręce w rękawy bluzy i zamknęła oczy, jakby to mogło przenieść ją z powrotem. Do własnego pokoju. Do zapachu Liama. Do siebie.
Ale kiedy otworzyła oczy, zobaczyła inny świat. I nie był to jej świat.
SUV zgrzytnął na żwirowym podjeździe, a Ava miała wrażenie, że silnik westchnął z ulgą. Przed nimi stał dom. Taki, który dawno przestał być domem.
Dwupiętrowy, z odpadającą farbą na werandzie, zarośniętym trawnikiem i drzwiami, które wyglądały, jakby widziały więcej niż niejedna kamera. Dom po babci. Dom, do którego matka obiecywała nigdy nie wracać. A jednak — oto były.
Ava wysiadła z auta, nie spiesząc się. Powietrze było inne. Cięższe, wilgotne, pachniało ziemią i kurzem, jakby deszcz spał tu pod podłogą. Każdy krok brzmiał jak czyjeś wspomnienie.
— Klucz powinien być pod doniczką — powiedziała matka, już z bagażnikiem otwartym.
Ava nie ruszyła się. Stała na podjeździe, zapatrzona w okna. Większość zasłonięta zasłonami, ale jedno — prawe, na górze — puste. Ciemne.
— Masz na myśli tę doniczkę, której nikt nie podlewał od dziesięciu lat?
— Tak, tę — odparła matka, z tym tonem, który oznaczał „nie dzisiaj, Ava”.
Dziewczyna westchnęła i podeszła do werandy. Doniczka była rzeczywiście sucha, popękana, z resztkami czegoś, co kiedyś było lawendą. Pod spodem — klucz, zawinięty w spraną gumkę recepturkę. Wsunęła go do zamka. Zaskoczył od razu, jakby dom się cieszył, że może je znów wpuścić.
W środku pachniało starym papierem, mydłem w kostce i kurzem. Światło sączyło się przez półprzezroczyste firany, rozlewając się na porysowanych podłogach.
— Nie zmieniłaś tu nic — rzuciła Ava, bardziej do siebie niż do matki.
— Nie miałam powodu.
— Może właśnie w tym problem.
Matka nie odpowiedziała. Przeszła obok niej, niosąc pierwsze pudło. Ava zdjęła buty i przez chwilę patrzyła na swoje stopy na drewnianej podłodze. Czuła się jak dziecko, które ktoś przyprowadził za rękę do pokoju kar.
Na ścianie wisiały te same zdjęcia. Babcia uśmiechająca się z filiżanką herbaty, mama w czapce absolwenta, jakaś ciotka, której imienia Ava nie pamiętała. Wszystko zakurzone, ale wciąż na swoim miejscu. Jakby czas nie miał tu wstępu.
— Twój pokój jest na górze, pierwszy po lewej. Pościel powinna być świeża — rzuciła matka z kuchni.
— Brzmi jak hotel. Tylko bez Wi-Fi i obsługi.
— Ava…
— Co?
Cisza.
— Nic. Po prostu… rozpakuj się. Kolacja za godzinę.
Ava weszła po schodach. Skrzypiały pod jej stopami, jakby ostrzegały: „Uważaj, tu się nie zapomina.” Drzwi do pokoju otworzyły się z lekkim oporem. W środku — łóżko z narzutą w drobne kwiatki, stary regał, biurko z popękanym blatem. W kącie stała komoda, a nad nią lustro, w którym odbijała się inna dziewczyna, niż ta, którą pamiętała z Kalifornii.
Ta miała podkrążone oczy, włosy w nieładzie i minę, która mówiła „zostaw mnie w spokoju” zanim jeszcze wypowiedziała jakiekolwiek słowo.
Usiadła na łóżku. Sprężyny zaskrzypiały. Oparła łokcie na kolanach, a twarz ukryła w dłoniach.
Z dołu dochodził dźwięk talerzy. Matka próbowała udawać normalność. Ava nie miała siły udawać razem z nią.
Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła zdjęcie. Ona i Liam. Uśmiechnięci, jakby świat kończył się tylko dla nich. Zwinęła fotografię i wsunęła do szuflady biurka, jakby chowając ją przed rzeczywistością.
Telefon zawibrował.
Liam: „Jesteś już na miejscu? Myślałem o tobie cały dzień.”
Ava patrzyła na wiadomość przez dłuższą chwilę. Potem odłożyła telefon ekranem do dołu.
Nie odpisała.
Cisza w Fairview była inna. Nie ta uspokajająca, kojąca, tylko ciężka, lepiąca się do skóry jak mgła po deszczu. Ava leżała w łóżku pod narzutą w drobne kwiaty, słysząc każdy szmer starego domu. Szum liści za oknem. Zgrzyt kaloryfera. Tykanie zegara w salonie, który działał od zawsze, choć nikt nie wiedział, kto go kiedyś nakręcał.
Nie mogła zasnąć. Odwracała się z boku na bok, aż w końcu poddała się. Usiadła i oparła plecy o ścianę. Zegarek na telefonie pokazywał 02:13.
Wstała i podeszła do okna. Za szybą miasteczko spało. Puste ulice, przygaszone latarnie, tylko światło z porzuconej stacji benzynowej migało rytmicznie jak powieka człowieka na granicy snu. Poniżej, przy drodze, przebiegł kot — ciemny cień, który zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Ava oparła czoło o zimną szybę. Zimno dobrze robiło na myślenie.
Myślała o tym, jak tu trafiła. Nie jako dziecko. Nie jako ktoś, kto chciał. Tylko jako rezultat. Ostatni ruch w rozgrywce, której nikt nie wygrał. Jej rodzice się rozpadli, a ona była tym, co zostało. Trudno być częścią układanki, kiedy nikt już nie chce składać całości.
Spojrzała na biurko. Leżał tam telefon. Ekran był czarny, ale ona i tak czuła, że Liam na niego patrzy. Że gdzieś tam, daleko, leży tak samo, z tym samym ciężarem pod skórą.
Wzięła aparat do ręki. Przesunęła palcem ekran. Wiadomość nadal tam była.
Liam: „Jesteś już na miejscu? Myślałem o tobie cały dzień.”
Zamiast odpisać, kliknęła ikonę galerii.
Zdjęcie. Oni dwoje na plaży. Ona w jego koszuli, włosy rozwiane, śmiech nieudawany. On z ręką na jej karku, jakby nie chciał, żeby świat ją porwał. Jakby była czymś więcej niż tylko dziewczyną, którą musiał puścić.
— Obiecaj, że mnie nie zostawisz — usłyszała w głowie jego głos.
— A jeśli to nie ode mnie zależy? — zapytała wtedy, pół żartem, pół naprawdę.
— Zawsze zależy. Zawsze.
Zamknęła oczy. Po tamtej rozmowie pocałował ją tak, jakby naprawdę wierzył, że mogą zatrzymać czas.
Ale czas nie pytał o pozwolenie.
Ava odłożyła telefon i wyjęła z szuflady fotografię, którą wcześniej schowała. Palcem przesunęła po jego twarzy. Miała ochotę ją podrzeć, ale wiedziała, że nie potrafi. Złośliwość była dla niej łatwa. Żal — nie.
Wróciła do okna. Noc w Fairview była cicha. Ale to nie była cichość ukojenia. Raczej ostrzeżenie. Jakby miasteczko szeptało: „Zniknęli już lepsi od ciebie.”
Wtedy usłyszała coś. Skrzypienie. Krótkie. Chwilowe.
Zamarła. Nasłuchiwała. Przez sekundę była pewna, że ktoś otworzył drzwi wejściowe. Ale nie. Nic się nie działo. Może to tylko dom.
A może sama już nie była pewna, co jest prawdziwe. Wsrzymała oddech.
Przez chwilę miała wrażenie, że wszystko zamarło. Jakby nawet dom nie chciał jej przestraszyć za bardzo — tylko przypomnieć, że nie należy do niego. Nie jeszcze.
Powoli cofnęła się od okna. Drzwi były zamknięte. Podłoga pod stopami chłodna, skrzypiąca, ale pusta. Wróciła do łóżka, choć sen nadal był daleko. Leżała, patrząc w sufit, próbując oddychać równomiernie, jakby samą ciszą mogła siebie uspokoić. To wszystko było za bardzo. Zbyt szybko, zbyt nagle. Zbyt brutalnie.
Ona nie prosiła o to nowe życie. Nie chciała nowego pokoju, nowych ścian, nowej szkoły, nowej wersji siebie. Chciała tylko tego, co znała. Tego, co zostawiła.
Tego, co ją znało.
Zacisnęła dłonie na kołdrze. Tak mocno, że jej knykcie zbielały. Zawsze trzymała w sobie emocje, aż kipiały jak czajnik, którego nikt nie zdążył zdjąć z ognia. I właśnie teraz czuła to ciśnienie, które nie miało ujścia. Bo nie było komu powiedzieć, jak bardzo boli.
Matka była zbyt skupiona na odbudowie swojego świata. Liam był zbyt daleko. Cassie… Cassie pewnie nadal była tą samą dziewczyną, ale Ava już nie wiedziała, kim jest dla niej. Zniknęła na zbyt długo. I wróciła zbyt inna.
W końcu zasnęła. Nieświadomie, w trakcie jednej z tych myśli, które krążą bez końca, aż mózg się poddaje.
Obudziła się wcześnie. Nie dlatego, że była wypoczęta. Raczej dlatego, że sen się jej wymknął, jakby nie pasowała nawet do własnych marzeń. Słońce wlewało się do pokoju przez cienką firankę, oświetlając pudełka, których nie chciało jej się rozpakować. Każde z nich miało na sobie krzywo naklejoną etykietę. „Książki.” „Ubrania.” „Rzeczy Avy.”
Wstała i podeszła do lustra. Spojrzała na siebie — bladą, z podkrążonymi oczami, z włosami w nieładzie. Wyglądała jak duch, który jeszcze nie zdecydował, czy chce straszyć, czy po prostu zniknąć.
Wzięła głęboki oddech.
— Dzień dobry, Fairview — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do świata. Jej głos brzmiał obco w tej przestrzeni.
Zegar pokazywał 6:47.
Nowy dzień.
Nowe zasady.
Nowy koszmar.
Poranek był zaskakująco jasny, choć Ava czuła się, jakby nie spała ani minuty. W kuchni pachniało kawą, lekko przypieczonym tostem i czymś jeszcze — jakąś starą nutą cynamonu, która została w tym domu od poprzednich lat, może nawet od jej dzieciństwa.
Siedziała przy stole w luźnej bluzie, z nogą podkuloną pod siebie, a wzrok miała wbity w talerz. Jajko sadzone stygnęło. Obok leżała kromka chleba, której nie miała ochoty ruszyć.
Matka stała przy kuchence. Ubrana zbyt elegancko jak na Fairview — biała bluzka, spodnie w kant, włosy związane w gładki kucyk.
— Powinnaś coś zjeść — powiedziała spokojnie, nie patrząc na nią.
— Nie jestem głodna.
— Ava…
— Powiedziałam, że nie — powtórzyła, tym razem ciszej, ale ostrzej.
Zamiast odpowiedzi, usłyszała westchnienie. Matka odstawiła kubek z kawą i odsunęła się od blatu. Słychać było tylko tykanie zegara, jakby czas też nie był pewien, czy powinien dziś iść dalej.
— Wiem, że to trudne. Ale to początek czegoś nowego. Może nie będzie tak źle.
Ava wzruszyła ramionami. Jej twarz była jak zamknięta książka — ani słowa, ani przecinka dla tych, którzy przestali ją czytać z uwagą.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
— To pewnie Cassie — powiedziała matka, zerkając na zegarek. — Umówiłyście się?
— Nie — mruknęła Ava, ale wstała mimo to.
W korytarzu dało się słyszeć znajomy głos. Zanim jeszcze Cassie pojawiła się w kuchni, Ava wiedziała, że to ona — ten sam śmiech, który kiedyś niósł się przez ogród babci jak letnia piosenka.
Drzwi otworzyły się i zza progu wyłoniła się rudowłosa dziewczyna o szerokim uśmiechu.
— Dzień dobry, pani Harper! — zawołała Cassie z entuzjazmem.
Matka Avy rozpromieniła się.
— Cassie! Jak dobrze cię widzieć. Wyrosłaś!
— A pani jak zawsze elegancka — rzuciła Cassie żartobliwie, poprawiając włosy. — A gdzie Ava?
— W kuchni. Idź, na pewno się ucieszy.
Cassie weszła z energią typową tylko dla niej — rudowłosa, piegowata, w zbyt dużym swetrze z lamą i sportowych butach. Pachniała lasem i malinową gumą.
— Ava! Wyglądasz dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy obie ukryłyśmy się w szafie, żeby nie iść na mszę z babcią!
Ava skrzywiła się z uśmiechem.
— Ty mnie tam wciągnęłaś.
— Ty zasnęłaś pierwsza, a potem ja musiałam tłumaczyć, że robimy eksperyment z ciemnością i wyciszaniem zmysłów!
Cassie chichotała, jakby to było wczoraj. Usiadła przy stole bez pytania, wzięła z talerza tosta i zaczęła jeść, jakby nic się nie zmieniło.
— Było jakby… pięć lat temu? — zapytała.
— Cztery i pół — odpowiedziała Ava, siadając z powrotem. — Pamiętam, bo wtedy złamałam palec na trampolinie.
Cassie skinęła głową i zamilkła na chwilę. Spojrzała na Avę uważnie, ale nie nachalnie. Jak ktoś, kto dobrze zna cisze między słowami.
— Serio… fajnie, że wróciłaś. Trochę się bałam, że mnie nie poznasz. Albo że już jesteś kimś innym.
Ava spuściła wzrok. W głowie miała obraz babci — ogród pełen bzu, śmiech, domowe drożdżówki. I Cassie, która przychodziła prawie codziennie, bo „i tak miała bliżej niż do siebie”.
— Trochę jestem kimś innym — przyznała cicho. — Ale nie na tyle, żeby zapomnieć o tym, jak rzucałyśmy malinami w sąsiada.
— On do dziś myśli, że to ptaki — uśmiechnęła się Cassie.
Po śniadaniu obie przeszły do pokoju Avy. Cassie rozglądała się z zainteresowaniem, ale nie oceną. Pudełka wciąż stały pod ścianą, biurko było puste poza kubkiem i telefonem, a łóżko ledwo pościelone.
— Tu kiedyś spałaś jako dziecko, prawda?
Ava skinęła głową.
— Tylko wtedy pokój był niebieski i pachniał naftaliną.
Cassie podeszła do parapetu i zerknęła na podwórko.
— Trochę tu zimno. Ale ma klimat. Jak pokój bohaterki z jakiegoś filmu.
— Horror czy dramat?
— Zależy, jak skończy się dzisiejszy dzień — odpowiedziała Cassie z lekkim uśmiechem.
Kiedy wyszły na zewnątrz, słońce podniosło się już wysoko. Powietrze było rześkie, a ulica — niemal pusta. Cassie poprawiła pasek od plecaka, a Ava wzięła głęboki oddech, jakby to miało jej pomóc przetrwać kolejne godziny.
— Gotowa? — zapytała Cassie.
Ava spojrzała na nią. W oczach Cassie nie było litości ani oczekiwań. Tylko cicha obecność. Taka, która mówi: „Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów. Ale ja i tak tu będę.”
— Chodźmy — powiedziała cicho Ava i ruszyły razem w stronę szkoły.
Droga do szkoły była krótka, ale dla Avy ciągnęła się jak wieczność. Chodnik prowadził przez ciche, senne osiedle, gdzie większość domów wyglądała, jakby zatrzymały się w czasie — zadbane ogródki, skrzynki na listy z nazwiskami, amerykańskie flagi powiewające lekko na wietrze. Cassie szła obok niej z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, z entuzjazmem komentując, kto zmienił kolor włosów, kto zerwał z kim latem i która nauczycielka wciąż ma obsesję na punkcie kartek powitalnych. Ava tylko kiwała głową. Czuła się, jakby słuchała audycji radiowej w nieznanym języku.
— Serio, nie wiem, kto wymyślił obowiązkowe odczyty z „Buszującego w zbożu” na rozpoczęcie roku. Jakby każdy z nas miał być nowym Holdenem Caulfieldem — mruknęła Cassie. — Ale założę się, że jeszcze dzisiaj pani Larson da nam pytania esejowe.
Ava uśmiechnęła się blado. Nie znała jeszcze pani Larson. Nie znała nikogo.
Zatrzymały się na rogu. Stamtąd widać już było budynek szkoły — klasyczny, trzypiętrowy gmach z czerwonej cegły, wielkie drzwi wejściowe z białymi framugami, po bokach flagi: amerykańska i stanowa. Nad wejściem rozwieszono transparent z napisem: „Welcome Back, Fairview High!”
— I oto on — westchnęła Cassie teatralnie. — Pałac cudów i dram.
Przed szkołą roiło się od uczniów. Jedni stali w grupach, śmiejąc się i pozdrawiając nauczycieli, inni siedzieli na schodach, stukając w telefony. Na poboczu dziewczyny z drużyny cheerleaderek ćwiczyły krótką sekwencję kroków — ubrane w biało-czerwone bluzy i spódniczki, lśniły jak z reklamy. Obok chłopak w czapce z daszkiem rozstawiał głośnik i puszczał hip-hop.
Ava zamarła.
Czuła, jakby znalazła się na scenie, której nie znała, ale ktoś oczekiwał, że zagra główną rolę. Serce zaczęło bić szybciej. W uszach dudnił jej rytm muzyki i głosy tłumu. Pachniało dezodorantami, asfaltem i nowymi książkami.
— Jeśli chcesz, możemy wejść tylnym wejściem — zaproponowała Cassie, widząc jej twarz. — Ale zaufaj mi, za tydzień to wszystko będzie wyglądać jak tapeta.
— Nie chodzi o to — odpowiedziała Ava cicho. — Po prostu… to nie mój świat.
Cassie nie drążyła. Ruszyły dalej, mijając grupki uczniów. Niektórzy patrzyli — nie długo, nie nachalnie, ale wystarczająco, by Ava poczuła się obnażona. Słyszała strzępki rozmów. „Kto to?”, „Nowa?”, „Chyba Harper… wróciła po latach…”
Przy drzwiach wejściowych musiały się zatrzymać. Tłum był gęstszy. Wśród niego stała grupka chłopaków — wysocy, pewni siebie, głośni. Jeden z nich miał bluzę z logo drużyny futbolowej i rękę przewieszoną nonszalancko na ramieniu drugiego. Ava zauważyła, że wszyscy zerkali w tę samą stronę. Za nimi, oparty o ścianę, stał chłopak z rękami w kieszeniach.
Nie wyglądał jak reszta. Nie uśmiechał się, nie gestykulował. Miał na sobie czarną kurtkę, lekko rozczochrane włosy i spojrzenie, które przecinało wszystko dookoła, jakby przez chwilę nic innego nie istniało. Patrzył w ich stronę.
A właściwie — patrzył na nią. Ava stanęła jak wryta. Tłum na moment przestał istnieć. Gwar, śmiechy, dzwonek odbijający się echem po korytarzu — wszystko przygasło. Jakby ktoś wyciszył świat. Cassie coś mówiła obok niej, gestykulując lekko, ale Ava nie słyszała ani słowa. spacjaJej wzrok zawisł na chłopaku stojącym na końcu korytarza. Opierał się o ścianę z rękami w kieszeniach, głowa lekko przekrzywiona, spojrzenie niepokojąco spokojne. Nie znała go. Ale w tym spojrzeniu było coś, czego nie umiała zignorować. spacjaNie było w nim złości, niechęci ani nawet ciekawości. A jednak… czuła się tak, jakby ktoś przez ułamek sekundy zajrzał w głąb niej — dalej, niż powinna na to pozwolić.
— Kto to? — szepnęła.
— Noah — odparła Cassie, zniżając głos.
Ava oderwała wzrok z trudem. Czuła przyspieszone bicie serca, choć nie wiedziała dlaczego.
— Znasz go?
— Każdy zna — padła odpowiedź, krótka, jakby nie było sensu mówić więcej. Ale ton Cassie sugerował coś jeszcze — coś, co Ava dopiero miała odkryć.
Drzwi się otworzyły. Ktoś ją szturchnął lekko z tyłu. Ruch wznowił się jak film po zatrzymaniu kadru. Ava spojrzała raz jeszcze w jego stronę. Ale on już nie patrzył. Postawiła pierwszy krok. Pierwszy krok w coś, czego jeszcze nie rozumiała. W nowy rozdział. W miejsce, gdzie wszystko miało się zmienić.
Rozdział 2 — On i oni
Noah
Dzwonek jeszcze nie zdążył wybrzmieć, gdy drzwi główne otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Szum rozmów ucichł na moment — nie z powodu ciekawości, ale instynktownie. Tak jakby powietrze wiedziało, że właśnie przekroczył je ktoś, kto nie znosi pustych słów.
Noah wszedł jak zawsze — bez pośpiechu, ale z pewnością siebie, która nie potrzebowała potwierdzeń. Miał na sobie ciemną kurtkę, którą narzucił niedbale na ramię, i bluzę z rozciągniętym kapturem. Słuchawki zwisały mu z szyi, ale nie grała w nich żadna muzyka. On po prostu lubił ciszę. Lubił ją, bo w ciszy wszyscy musieli słuchać jego milczenia.
Zatrzymał się przy szafce, nie patrząc na nikogo, choć wiedział, że każdy patrzy na niego. Uczniowie przemykali obok, przyspieszali kroku. Nawet ci z ostatnich klas unikali kontaktu wzrokowego. Był jak cień, który kładł się za plecami i odbierał tlen.
Zza rogu wyłonił się Jayden — rozczochrany, z wiecznym niedopowiedzeniem w oczach.
— Myślałem, że dziś nie przyjdziesz — rzucił, opierając się o sąsiednią szafkę.
Noah tylko wzruszył ramionami.
— Nudy są tu bez ciebie.
— Wszystko tu jest nudne — odpowiedział Noah, zamykając szafkę bezszelestnie. — Ale lepiej nudzić się jako król niż jako nikt.
Dołączyli do nich Luca i Ty. Luca pachniał najnowszym zapachem od Diora i nosił kurtkę, która kosztowała więcej niż przeciętny rower. Ty był cichy, ale lojalny. Nie musiał mówić — był jak fundament pod fasadą, którą budował Noah.
— Widzieliście tę nową z matmy? — Luca zerknął w kierunku sali na końcu korytarza.
— Widziałem. I już obstawiam, że nie wytrzyma do Halloween — powiedział Jayden, zerkając na Noah.
— Dam jej dwa tygodnie — dodał Ty.
Noah się nie odezwał. Patrzył na swój odbity cień na błyszczącej podłodze. W jego milczeniu było więcej znaczenia niż w setce słów.
Na ich przejściu zawiesił się wzrok cheerleaderek, stojących przy automacie z napojami. Courtney — blondynka o uśmiechu, który znał każdy plakat z balu zimowego — odsunęła się od grupy i podeszła bliżej.
— Noah! — zawołała. — Słyszałam, że wracają treningi. Przyjdziesz?
Zatrzymał się tylko na tyle, by odpowiedzieć:
— Może.
— Może to dużo jak na ciebie — odparła z nadzieją.
Jayden sapnął cicho, gdy ruszyli dalej.
— Serio, kiedy jej powiesz, że nie ma szans?
— Nie muszę — odparł Noah spokojnie. — Sama to zrozumie. W końcu.
Weszli do klasy bez pukania. Nauczyciel spojrzał na nich i instynktownie cofnął się o pół kroku. Kiedyś próbował postawić się Noahowi — nie skończyło się to dobrze. Nie dla niego.
Usiedli z tyłu, jak zawsze. Noah wyciągnął nogi przed siebie i oparł ręce na oparciu krzesła. Zamiast zeszytu wyjął telefon. Nie po to, by pisać, ale po to, by nie słuchać.
Lekcja trwała. Minuty przesuwały się powoli jak stare wagony. Ktoś z przodu zadawał pytania. Ktoś inny próbował odpowiadać. Świat biegł dalej, a Noah był gdzieś indziej. W miejscu, do którego nikt nie miał dostępu.
— Noah — odezwał się nauczyciel, próbując zachować resztki godności. — Czy możesz chociaż udawać, że cię to interesuje?
Chłopak spojrzał na niego bez emocji.
— A pan może udawać, że to, co pan mówi, ma sens?
Śmiech. Najpierw cichy, potem coraz głośniejszy. Nauczyciel odwrócił się do tablicy. Znowu przegrał. Ale Noah nie czuł satysfakcji. Tego dnia wszystko było za łatwe. Zbyt przewidywalne. Zbyt znajome. Zbyt puste. Spojrzał przez okno. Na zewnątrz, pod płotem, ktoś kopał w kamieniach butem. Może pierwszy rok. Może ktoś nowy. I przez chwilę — krótką, niepokojącą chwilę — Noah poczuł coś, czego dawno nie czuł.
Niepokój. Nie dlatego, że coś się zmieniało. Ale dlatego, że wszystko stało się zbyt nieruchome. A on wiedział jedno: zanim coś się zawali, zawsze na moment zamiera. I to milczenie było gorsze niż krzyk.
Na przerwie Noah siedział z chłopakami na zewnętrznych schodach prowadzących do boiska. Z daleka wyglądało to jak zwykła grupka uczniów, ale każdy, kto choć raz próbował podejść bez zaproszenia, szybko rezygnował. Ich strefa miała niewidzialny mur — coś między prestiżem a niepisanym zakazem.
Jayden gadał o tym, co wydarzyło się na ostatnim basenie, Luca przeglądał wiadomości na Snapie, a Ty rzucał kamykami w metalową puszkę. Tylko Noah był cicho. Jego wzrok wędrował po murze szkoły, jakby próbował coś z niego wyczytać. Jakby chciał znaleźć pęknięcie w tym idealnym kadrze, który sam pomógł stworzyć.
— Ziemia do Noaha — mruknął Jayden, szturchając go łokciem. — Jesteś z nami czy już mentalnie na Hawajach?
— Mentalnie jestem wszędzie, gdzie mnie nie ma — odpowiedział Noah.
Luca wybuchnął śmiechem.
— Filozof z niego dziś.
Ale to nie była poza. Tego dnia coś w nim się rwało. Nie dało się tego zobaczyć — Noah był mistrzem ukrywania wszystkiego. Ale wewnątrz tętniło napięcie. Jakby czekał. Na coś. Na kogoś.
Wrócił do klasy wcześniej niż zwykle. Zamiast snuć się po korytarzu, usiadł na parapecie i patrzył przez szybę na główne wejście. I wtedy ją zobaczył.
Dziewczyna. W czarnej kurtce, z ciężką torbą przerzuconą przez ramię. Miała w sobie coś niepasującego do całego obrazu szkoły — nie uśmiechała się, nie rozglądała, nie wyglądała na przerażoną. Po prostu szła.
Wzrok Noaha zawisł na niej. Nie znał jej. A on znał wszystkich.
Wrócił do ławki, ale nie mógł się skupić. Słowa nauczyciela rozmywały się w jego głowie jak echo w tunelu. Wszyscy mówili, że nic nie jest w stanie go ruszyć. Ale teraz coś się poruszyło. Coś, czego nawet nie umiał nazwać.
Po lekcji Jayden zapytał.
— Coś się dzieje?
Noah wzruszył ramionami. Nie powiedział nic. Bo jak miałby wytłumaczyć, że właśnie poczuł, jak coś w jego idealnie zaplanowanym świecie zaczyna się kruszyć?
A przecież nikt jeszcze nic nie zrobił.
Jeszcze.
Po dzwonku korytarz znów się ożywił. Tłum ruszył w przewidywalnych kierunkach, jakby ktoś wcisnął przycisk „play” po długiej pauzie. Noah nie ruszył się z miejsca. Stał przy swojej szafce i patrzył w przestrzeń. Jayden coś mówił, Luca śmiał się z własnego żartu, Ty rzucił jakieś półsłówko, ale on był gdzie indziej.
— Co jest z tobą, stary? — zapytał Jayden z niepokojem. — Nigdy nie jesteś taki cichy.
Noah spojrzał na niego krótko.
— Nie zauważyłeś? Czasem cisza mówi więcej niż gadanie.
— No dobra, ale ty zwykle mówisz tylko wtedy, kiedy trzeba — rzucił Luca. — Teraz to wygląda, jakbyś nie wiedział, co powiedzieć. Dziwnie.
Noah pokręcił głową, jakby chciał zrzucić z siebie myśli, które zaczęły mu ciążyć.
— Wszystko jest jak zawsze — powiedział. Ale wiedział, że to nieprawda.
Na stołówce usiedli w swoim miejscu, na podwyższonej platformie, przy której nikt inny nie siadał. To była ich strefa. Ale Noah nie tknął swojego jedzenia. Tylko mieszał widelcem po tacy, jakby próbował ułożyć sens z makaronu i kukurydzy.
Wtedy znów ją zobaczył.
Dziewczyna z czarną kurtką. Siedziała sama przy jednym z bocznych stolików, przeglądała coś w zeszycie. Nie wyglądała na speszoną. Nie zerkała na nikogo. Wyglądała tak, jakby chciała zniknąć — ale z godnością. I właśnie to uderzyło Noaha najmocniej. Jej samotność nie była słabością. Była wyborem.
— Kim ona jest? — zapytał, nie podnosząc głowy.
Jayden spojrzał w tamtym kierunku.
— Nowa. Przeniosła się podobno z innego stanu. Podobno z matką, która jest rozwódką. Słyszałem, że ojciec ich zostawił.
Noah nic nie powiedział. Przez chwilę wpatrywał się w jej profil.
— Jest… inna.
— I przez to dziwna — mruknął Luca.
— Nie. Przez to interesująca — poprawił Noah.
Zanim dzwonek ogłosił kolejną lekcję, Noah wstał. Nie powiedział nic więcej, nie czekał na pytania. Po prostu odszedł.
A kiedy ostatnia lekcja dobiegła końca i uczniowie zaczęli wylewać się z klas, Noah stanął przy końcu głównego korytarza. Oparł się o ścianę i obserwował tłum. I wtedy ją zobaczył ponownie.
Szła z opuszczonym wzrokiem, torba zwisała jej z ramienia. W tłumie wyglądała jak cień — ale jego wzrok przyciągała jak magnes. I wtedy ich spojrzenia się spotkały.
Na ułamek sekundy. Krótkie, ale intensywne. Nie było w nim uśmiechu. Nie było słów. Tylko coś, czego sam nie potrafił jeszcze nazwać.
Ale już wtedy wiedział, że to się dopiero zaczyna.
Noah nie pamiętał, kiedy ostatni raz coś go wybiło z rytmu. A jednak to jedno spojrzenie — krótkie, nieproszone, dziwnie spokojne — nie dawało mu spokoju. Oparł się plecami o zimną ścianę szatni i przymknął oczy. Przed chwilą dzwonek rozgonił tłum uczniów, a teraz cisza pulsowała w uszach jak echo czegoś, czego jeszcze nie rozumiał.
Zsunął kaptur z głowy i odgarnął z czoła niesforne pasmo włosów. Spojrzał w swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Ten sam chłopak, którego wszyscy znali: pewny siebie, z chłodnym spojrzeniem i tą dziwną aurą nietykalności. Ale w środku… W środku było inaczej.
— Noah! — Jayden zawołał z końca korytarza. — Zbieramy się, stary!
Skinął głową i ruszył za nim, poprawiając plecak. Wyszli bocznymi drzwiami, gdzie czekał na nich Luca, już odpalający papierosa.
— Znowu jesteś nieprzytomny — rzucił Luca z uśmiechem. — Coś ci chodzi po głowie?
— Nie wszystko musi być o dziewczynach — odpowiedział Noah sucho.
— Ale tym razem chyba jest, co?
Nie odpowiedział. Ruszyli razem chodnikiem w stronę centrum miasta. Ich stałe miejsce — opuszczony hangar za boiskiem — wyglądał jak relikt minionej epoki. Stare
kanapy, zniszczony stół do ping-ponga, sprayem wymalowane ściany. Ich miejsce. Ich reguły.
Usiedli w półkolu, rozleniwieni po długim dniu. Ktoś odpalił głośnik. Bas rozlał się po pustej przestrzeni, jakby muzyka miała wypełnić to, czego nie dało się wypowiedzieć.
— Co sądzisz o tej nowej? — zagadnął Ty. — Cicha, ale ma coś w sobie.
— Dziwna — rzucił Luca.
Noah wpatrywał się w migające światła na suficie. Nie powiedział nic.
— Ej, serio, Noah. Nie w twoim stylu siedzieć jak mnich — drażnił się Jayden. — Co jest?
— Zostawcie go. Może wreszcie jakaś dziewczyna zrobiła na nim wrażenie — dodał Luca z kpiącym uśmieszkiem.
Noah uśmiechnął się krzywo.
— To tylko dziewczyna.
Ale to nie była prawda.
Gdy wrócił do domu, zastał ciszę. Taką, która nie była spokojna — raczej obojętna. Willa na wzgórzu wyglądała jak dom z katalogu. Idealna, zimna, perfekcyjna. Jak jego matka. Jak jego ojciec.
Przeszedł przez marmurowy hol i zrzucił plecak przy schodach. Służąca, jak zawsze bez słowa, skinęła głową i zniknęła w kuchni. W salonie paliła się jedna lampa. Ojca nie było. Znowu. Matka pewnie w spa, jak co czwartek.
Wszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi. Rzucił się na łóżko, nie rozbierając się nawet z bluzy. Na suficie widniał cień naklejki z dzieciństwa — resztka po fosforyzujących gwiazdkach, które kiedyś przylepiał z bratem. Tylko że jego brat już dawno nie mieszkał w tym domu. I nic nie świeciło.
Przekręcił się na bok i sięgnął po stary notes ukryty za szufladą. Był cały porysowany, strony pogięte. Zapiski sprzed lat. Cytaty, szkice, myśli. Otworzył go na chybił trafił i przeczytał zapis:
Jeśli nie wiesz, co czujesz — uciekaj. Ale potem wróć.”
Zamknął oczy.
Nie chciał myśleć o tamtej nocy. O tym, co zrobił. Co powiedział. O tym, jak zostawił brata samego. To był jeden błąd. Ale wystarczył, by wszystko się zmieniło.
Wyszedł na balkon i spojrzał na ciemniejące niebo nad miastem. Światła odbijały się w szybach sąsiednich domów. Wszystko wydawało się takie samo. Tylko on nie potrafił już udawać, że to „samo” mu wystarcza.
Wciąż widział jej twarz. Ava. Nie pytała. Nie zerkała ukradkiem. Nie próbowała się przypodobać. A jednak jej spojrzenie zatrzymało go jak żadne inne. Czegoś takiego się nie spodziewał. I nie był pewien, czy chce, żeby to się powtórzyło.
Następnego dnia Noah obudził się wcześniej, chociaż nie musiał. Nie dlatego, że czekał na coś wyjątkowego. Raczej dlatego, że jego myśli nie pozwalały mu spać.
Ubrał się w czarną koszulkę i dżinsy. Naciągnął bluzę z kapturem, którą nosił najczęściej wtedy, gdy chciał zniknąć. Choć nikt nigdy nie pytał, wiedział, że niektórzy nauczyciele woleliby, żeby zmienił styl. Ale żaden się nie odezwał. Noah był nietykalny.
W szkole czekała na niego ta sama codzienność. Dziewczyny przy szafkach przestawały mówić, gdy przechodził obok. Ktoś przybił mu piątkę, ktoś inny odsunął się z korytarza. Był kapitanem drużyny — miał własny status. I własne reguły.
Jayden i Luca stali już przy automacie z kawą, śmiejąc się z czegoś, co powiedział Ty. Gdy Noah do nich podszedł, od razu się wyprostowali.
— No, królu. Jak spałeś? — zagadnął Jayden z udawaną powagą.
— Jak zawsze — odparł Noah chłodno.
— Widziałeś nową? — zapytał Ty, unosząc brwi. — Dzisiaj przyszła w tej niebieskiej bluzie. Z Milo. Wyglądała jakby miała wszystko gdzieś.
— Idealnie do ciebie pasuje — rzucił Luca i parsknął śmiechem.
Noah zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Miał wrażenie, że znów poczuje ten dziwny niepokój. To uczucie, które budziła Ava. Była inna. Nie chodziło o wygląd. Chodziło o to, jak patrzyła. Jakby coś wiedziała. Jakby widziała więcej.
Podczas przerwy spotkał ją znów — przypadkiem, albo i nie — na schodach, prowadzących na tyły szkoły. Siedziała na murku, z nogami skrzyżowanymi, Milo obok niej. Rozmawiali cicho, ale Ava spojrzała na niego dokładnie w tym samym momencie, w którym on spojrzał na nią.
Nie odwróciła wzroku.
Noah poczuł, że coś w nim drgnęło. Jakby ktoś wsunął palec w ranę, która nigdy się do końca nie zagoiła.
— Noah! — zawołał ktoś za nim. Cheerleaderka. Emma. — Hej, może dzisiaj po treningu?
Nie odpowiedział. Skinął tylko głową i odszedł.
W szatni po lekcjach znów byli sami. Chłopaki, jego paczka, rozgadani, zadowoleni z siebie. Noah siedział z boku i rozwiązywał sznurowadła. Jayden coś szeptał do Luki, po czym obaj spojrzeli na niego.
— Słuchaj — zaczął Jayden — skoro i tak każdy się za tobą ogląda, to może rzucimy ci wyzwanie?
Noah podniósł wzrok.
— Wyzwanie?
— Ava. Rozkochasz ją w sobie — powiedział Luca. — Tak, żeby myślała, że jesteś jej całym światem. A potem… — uśmiechnął się paskudnie — zobaczymy, czy nadal będzie taka twarda.
Noah nie odpowiedział od razu. Coś w środku zasyczało. To był ich styl. Gra. Władza. Kontrola.
— Może — rzucił w końcu.
Jayden uniósł brew.
— Może?
— Może warto się przekonać, czy rzeczywiście jest taka wyjątkowa.
Nie powiedział, że już to wie. Bo wtedy musiałby przyznać, że zaczyna go to obchodzić.
Wieczorem Noah znów siedział na dachu swojej willi, oparty o zimną balustradę. Pod sobą miał całe miasto — światła, ulice, głośne bary i uciekające w dal samochody. Ale on czuł się, jakby patrzył na wszystko zza szyby. Jakby nie był jego częścią.
Wyciągnął telefon, ale nie odpisał na żadne wiadomości. Nawet nie przeczytał. Rzucił go obok siebie i wziął głęboki oddech. Noc miała swój własny rytm. I to właśnie w nocy najtrudniej było udawać.
Przesunął palcami po tatuażu na nadgarstku. Maleńki krzyż — symbol, który miał
znaczyć siłę. Ale z czasem stał się przypomnieniem porażki. Popełnionego błędu. Tamtego dnia… tamtego jednego momentu, który zmienił wszystko.
Brat. Kiedyś młodszy, wpatrzony w niego jak w bohatera. Teraz — wspomnienie zamknięte w kilku zdaniach i jednym zdjęciu schowanym na dnie szuflady.
Noah zsunął kaptur z głowy. Zimne powietrze owiało mu kark, ale nie poruszył się. Potrzebował tego bólu. Tej ciszy. Tej świadomości, że jeszcze coś czuje.
Nie wiedział, co go pociągało w Avie. To nie była uroda, choć nie można było jej zaprzeczyć. To było coś innego. Niewytłumaczalna siła, która budziła w nim coś, co od dawna próbował w sobie zdusić.
Zszedł z dachu dopiero wtedy, gdy zrobiło się naprawdę zimno. W pokoju panował półmrok. Na ekranie telefonu migała nowa wiadomość od Emmy, ale nie kliknął.
Zamiast tego otworzył wiadomość od Jaydena.
„Trening jutro. I pamiętaj — zakład to zakład ;)”
Wpatrywał się w ekran przez chwilę, po czym odpisał tylko jedno słowo.
„Wiem.”
Ale wcale nie był pewien, czy jeszcze chce grać według tych samych reguł.
Kilkadziesiąt minut później Noah stał w prywatnej sali treningowej, która przylegała do ich garażu. Drewniana podłoga lśniła pod zimnym światłem halogenów. Na ścianie wisiała tablica do koszykówki — jedyna rzecz, którą naprawdę lubił w tym domu.
Wziął piłkę, uniósł ją i rzucił. Piłka odbiła się od obręczy i wypadła na bok. Zacisnął zęby, złapał ją z powrotem i spróbował jeszcze raz. Kolejna pudło.
— Skup się — syknął do siebie.
Ale to nie działało. Myśli krążyły w kółko — wokół jej twarzy, jej głosu, wokół głupiego
zakładu, który nagle przestał być grą.
Oddał jeszcze kilka rzutów, z których żaden nie trafił do celu. W końcu kopnął piłkę z frustracją, aż potoczyła się pod jedną ze ścian. Oparł dłonie o kolana i zacisnął powieki.
Nie chciał się przyznać, nawet sam przed sobą. Ale wszystko, co czuł w jej obecności, nie przypominało tego, co znał wcześniej.
Ava nie pasowała do jego świata.
I może właśnie dlatego nie mógł przestać o niej myśleć.
Może właśnie dlatego był zgubiony, zanim jeszcze zaczęło się na dobre.
Noc była głucha, a on, choć sam wśród perfekcji, czuł się bardziej zagubiony niż kiedykolwiek wcześniej.
Po treningu długo nie wracał do pokoju. Siedział na zimnej ławce w garażu, wpatrując się w ścianę, jakby mógł tam znaleźć odpowiedzi. Ale one nie nadchodziły.
Kiedy wreszcie położył się w łóżku, nie gasił światła. Leżał z rękami pod głową, patrząc w sufit. Czasem w takich chwilach przypominał sobie brata. Jego śmiech. Ostatnią rozmowę. Ostatnie spojrzenie.
Zacisnął powieki.
Nie chciał znów coś zniszczyć. Nie tym razem.
„A co, jeśli znowu wszystko zepsuję?” — pomyślał.
Odpowiedź nie nadeszła. Tylko cisza. I ona — Ava — która z niewiadomych powodów zajmowała jego myśli bardziej niż ktokolwiek inny od lat.
Noah zszedł po schodach bez pośpiechu, ale w środku czuł napięcie, które narastało z każdą sekundą. Był przyzwyczajony do ciszy panującej w tym domu, jednak dzisiaj cisza miała inny ciężar. Kiedy skręcił w stronę kuchni, zobaczył ojca siedzącego przy wyspie kuchennej, z laptopem otwartym przed sobą i filiżanką espresso w dłoni.
— W końcu raczyłeś zejść — powiedział ojciec, nie odrywając wzroku od ekranu.
Noah nie odpowiedział. Otworzył lodówkę, wyjął karton soku pomarańczowego i nalał sobie do szklanki.
— Śniadanie to podstawa. Szczególnie dla kogoś, kto ma być najlepszy.
— Nie jestem głodny — mruknął Noah.
— Bycie liderem to nie tylko kwestia pozycji na boisku. To styl życia. Dyscyplina. Poświęcenie. Pamiętaj, Noah, że przeciętność jest wyborem.
— A może normalność jest luksusem — odpowiedział, upijając łyk soku.
Ojciec spojrzał na niego z chłodnym uśmiechem.
— Ludzie, którzy wybierają „normalność”, kończą jako widzowie życia innych. Nie po to cię wychowywałem.
Noah odstawił szklankę i nie mówiąc nic więcej, wyszedł z kuchni. Te rozmowy zawsze kończyły się w ten sam sposób — milczeniem, które dźwięczało dłużej niż jakiekolwiek słowa.
Wieczorem spotkali się w hangarze. Miejsce znane tylko im — za boiskiem, za starą siatką, którą dawno nikt nie naprawiał. Przestrzeń wypełniona zapachem starego drewna, sprayu i dymu z papierosów. Na podłodze leżały podniszczone kanapy, skrzynki po napojach i kilka zużytych głośników. Ich schronienie.
Jayden odpalił piwo kapslem od zapalniczki i podał Noahowi jedną butelkę.
— Musiałeś mieć ciężki dzień, co? — zagaił z półuśmiechem.
— Każdy dzień jest taki sam — odpowiedział Noah, siadając na kanapie i opierając łokcie o kolana.
Luca i Ty już siedzieli, rozluźnieni, jakby ta przestrzeń naprawdę odcinała ich od świata. Dym z papierosa unosił się w powietrzu, leniwie mieszając z dusznym zapachem młodości, której nikt jeszcze nie zdążył złamać.
— Mamy sprawę do obgadania — powiedział Jayden, odchrząkając teatralnie. — Zakład.
— Już się zgodziliśmy — rzucił Noah, nie patrząc na niego.
— Tak, ale teraz szczegóły — dodał Luca. — Masz czas do końca miesiąca. Rozkochasz ją w sobie. Ma być twoja. Na serio. Żadne tam „może się uda, może nie”.
— A jeśli nie? — zapytał Noah, podnosząc wzrok.
— Jeśli nie, oddajesz kapitana. Wybieramy nowego. Bez sprzeciwu — powiedział Ty, pierwszy raz zabierając głos.
Zapadła cisza. Tylko gdzieś w rogu bzyczała stara lampa.
Noah wziął łyk piwa, oparł się i zamknął oczy.
— Zgoda — powiedział po chwili. — Ale jeśli wygram…
— To będzie legenda — uśmiechnął się Jayden. — Prawdziwa historia na lata.
Noah nie odpowiedział. W myślach widział jej twarz. I wiedział jedno — to już nie był tylko zakład.
To było coś więcej. I to właśnie go przerażało.
Wieczorne niebo miało odcień przygaszonego granatu, jakby nawet ono wstrzymywało oddech. Noah szedł w stronę cmentarza pieszo, z rękami w kieszeniach bluzy, czując chłód, który przebijał się przez materiał. Jego kroki były powolne, prawie niezdecydowane, jakby każdy kolejny miał znaczenie. Piwo z hangaru jeszcze lekko pulsowało mu w żyłach, ale nie był pijany. Nie tak naprawdę. Był… rozchwiany. W środku. W tym miejscu, które każdy ignorował, a które potrafiło zniszczyć człowieka w ciszy. Nie miał planu. Po prostu ruszył przed siebie, zostawiając chłopaków za sobą. Hangar, śmiech, zakład — wszystko zostało gdzieś z tyłu, w dźwiękach głośnika i dymie papierosa.
Brama cmentarza skrzypnęła, gdy ją pchnął. Nie był tu od miesięcy. Może dłużej. Przez chwilę stał bez ruchu, patrząc na rzędy kamiennych płyt i chłonąc ten osobliwy spokój, którego nienawidził i potrzebował jednocześnie. Grób był tam, gdzie zawsze. Trzeci rząd od lewej, pod samotnym drzewem, które jesienią zrzucało liście jak łzy. Na płycie wyryto:
Ethan Carter
1999–2022
Noah ukląkł powoli, opierając ręce na kolanach. Przez chwilę tylko patrzył. Kamień był chłodny i szorstki. Kwiaty zwiędły — ktoś musiał je przynieść dawno temu. Może matka. Może nikt.
— Hej, bracie — szepnął. Głos zadrżał mu lekko, ale nie cofnął się. — Długo mnie tu nie było. Wiem. Milczenie było odpowiedzią, jak zawsze.
Usiadł na trawie, nie przejmując się wilgocią, i pochylił głowę. Myśli uciekały w przeszłość.
— Pamiętasz, jak uczyłeś mnie rzucać do kosza? — powiedział cicho. — Miałem dziesięć lat i nie trafiałem nawet do tablicy, a ty śmiałeś się, że mam celność jak ślepy kret.
Uśmiechnął się krzywo. Wspomnienie było ostre jak szkło.
— A potem, kiedy wygraliśmy pierwszy mecz razem, powiedziałeś, że to nie ma znaczenia, ile razy się nie trafi — ważne, że się wraca i próbuje. Dobry byłeś w te swoje mądre teksty.
Zamilkł. Wiatr poruszył liśćmi nad jego głową.
— Wtedy też nie wróciłeś. Wsiadłeś po tej imprezie do auta, choć widziałem, że jesteś nie w formie. Mogłem cię zatrzymać. Mogłem coś powiedzieć
Zacisnął pięści.
— Ale nie zrobiłem nic. Stałem tylko i patrzyłem, jak odjeżdżasz. Bo byłem głupi. Bo nie chciałem być tym młodszym bratem, który znowu się wtrąca. A potem…
Zamilkł. Łzy zebrały się w kącikach oczu, ale nie pozwolił im płynąć. Nie tutaj.
— Czasem mam wrażenie, że nadal tu jesteś. W tej szkole, w tych murach. Że śmiejesz się gdzieś z góry, że znowu zrobiłem coś głupiego. Wiesz, założyłem się. O dziewczynę. Ava. Jest… inna. Ale nie mogę przestać o niej myśleć. Jakby coś we mnie się obudziło.
Spojrzał na płytę.
— Nie wiem, co byś powiedział. Może byś mnie opieprzył. Może byś się uśmiechnął i poklepał po plecach. Ale brakuje mi ciebie. Codziennie. Nawet jeśli nikt tego nie widzi.
Westchnął głęboko i oparł się plecami o kamień.
— Wiesz co jest najgorsze? Że wszyscy myślą, że mam wszystko pod kontrolą. Że jestem pewny siebie, silny, że mam to coś. A ja czasem nie mam nic. Tylko to wspomnienie, że cię zawiodłem.
Zamknął oczy.
— I nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę w stanie sobie to wybaczyć.
Wstał powoli. Otrzepał spodnie. Spojrzał na grób po raz ostatni.
— Będę próbował. Obiecuję. Ale nie obiecuję, że mi wyjdzie.
Odwrócił się i odszedł, zostawiając za sobą cichy ślad kroków w trawie.
Wiatr ustał. Jakby świat przez moment też chciał zamilknąć.
Noah wracał do domu wolno, jakby nogi same go niosły, ale nie miał pojęcia dokąd właściwie chce iść. Cmentarz wciąż tkwił w nim jak drzazga — chłodna, cicha rana, o której nie da się zapomnieć. W głowie dudniły mu myśli, a każda z nich niosła wspomnienie: głos brata, śmiech, ten ostatni wieczór.
Gdy przekroczył próg domu, zastał pustkę. Taką, do której był przyzwyczajony — dźwięk chłodnej ciszy, zapach czystości i bezruchu. Rzucił klucze na konsolę i ruszył na górę. Szedł powoli, jakby każdy stopień był osobnym pytaniem, na które nie znał odpowiedzi.
W swoim pokoju padł na łóżko. Nie chciał nic. Nawet myśleć. Sięgnął po telefon tylko z nawyku. Przesunął palcem po ekranie. Instagram.
Zaczął scrollować bez celu. Zdjęcia znajomych, drużyna po ostatnim meczu, Emma w nowej sukience, Luca na siłowni.
I nagle — zatrzymał się.
Profil Avy.
Nie był pewien, jak na niego trafił. Może ktoś ją oznaczył. Może sam podświadomie wpisał jej imię. Ale tam była. Kilka zdjęć, prosto, bez pozowania. Ava w lesie. Ava z książką. Ava z chłopakiem.
To ostatnie zdjęcie uderzyło najmocniej.
Siedzieli na huśtawce. Jej głowa oparta o jego ramię. Uśmiechnięta. Beztroska. Opis: „Tylko on potrafi mnie rozśmieszyć, kiedy świat się wali.”
Noah poczuł, jakby ktoś uderzył go w brzuch.
Zacisnął telefon w dłoni. Nie znał tego chłopaka. Ale wyglądało na to, że on znał Avę. Za dobrze.
Czuł, jak w środku coś się porusza. I to nie było przyjemne. Zazdrość? Poczucie, że ktoś już był tam, gdzie on dopiero próbował wejść? Nie, to było coś głębszego. Strach. Że nie ma miejsca. Że nie wygra, choć jeszcze nic się nie zaczęło.
Odstawił telefon na biurko i położył się z powrotem. Przez chwilę patrzył w sufit, próbując uspokoić oddech.
Wtedy przypomniał sobie słowa brata. Znów. Z dzieciństwa. Jak rozmawiali o zakochaniu. Noah miał może jedenaście lat.
— A skąd wiesz, że to już? — zapytał wtedy.
Brat uśmiechnął się i odpowiedział.
— Jak boli bardziej, niż powinno.
Teraz bolało. Chociaż nie powinno. Ava nie była jego. Nie znał jej. Nie rozmawiali. Ale czuł, że to wszystko już go dotyczy. Bardziej, niż chciałby przyznać.
Noah przewinął zdjęcie jeszcze raz. Dziewczyna w czarnej bluzie i chłopak z uśmiechem tak pewnym, jakby już wygrał wszystko, co było do wygrania. Stał za nią, obejmując ją ramieniem, jakby był właścicielem jej świata.
Zatrzymał palec na ekranie.
— Serio? — mruknął pod nosem.
Nie było podpisu. Tylko data — sprzed kilku tygodni. Czyli jeszcze zanim Ava się przeniosła. Ale to nie miało znaczenia. Jego żołądek i tak się ścisnął. Bo może ten chłopak dalej gdzieś tam był. Może codziennie pisał. Może Ava tylko udawała, że jest sama.
Wrzucił telefon na łóżko z takim impetem, że odbił się od poduszki. Przeszedł się po pokoju. Dwa razy. Trzy. A potem wrócił do telefonu. Otworzył czat grupowy.
**NOAH:**
„Może odpuszczamy. Ta Ava… chyba ma kogoś.”
Jayden odpisał niemal natychmiast.
**JAYDEN:** „Zakład to zakład.”
Luca dorzucił gif z pokerzystą, który uśmiecha się z przekąsem.
**LUCA:** „To tylko utrudnienie. Nie wymówka.”
**TY:** „Zaczęło się. Nie ma odwrotu.”
Noah przez chwilę wpatrywał się w ekran. Chciał coś napisać. Że może to głupie. Że może to wszystko nie ma sensu. Że coś się zmienia i on nie wie, czy jest na to gotowy.
Ale nie napisał nic.
Zablokował ekran, wrzucił telefon na biurko i usiadł z powrotem na łóżku.
Zakład trwał.
A Ava, z chłopakiem czy bez… nadal była jego celem.
Tylko że teraz wszystko zaczynało wyglądać inaczej.
Rozdział 3 — Niewidzialna
Ava
Ava leżała na łóżku wpatrzona w sufit. Pierwszy dzień w nowej szkole minął, ale wcale nie poczuła ulgi. Raczej coś w rodzaju pustki. Ciszy, która nie dawała spokoju. Na ścianie odbijały się cienie gałęzi za oknem, poruszane wiatrem — jedyny znak, że coś poza nią jeszcze się porusza.
Matka zapukała cicho i weszła, zanim Ava zdążyła odpowiedzieć. Trzymała kubek herbaty i swoją typową minę — zmartwienie pomieszane z próbą uśmiechu.
— Wszystko w porządku? — zapytała cicho, podając jej kubek.
Ava nie odpowiedziała od razu. Usiadła powoli, biorąc kubek do rąk. Aromat mięty był znajomy, prawie kojący.
— W porządku — skłamała, wpatrzona w parę unoszącą się znad herbaty.
— Nie wygląda na „w porządku”.
Milczały przez chwilę. W tle słychać było tykanie zegara w kuchni, jakby czas próbował zagłuszyć to, czego nie potrafiły powiedzieć.
— To nie takie proste — odezwała się Ava w końcu. — Ta szkoła… to wszystko. Wszyscy patrzą, ale jakby nie widzieli. Jakby mieli już gotową opinię.
Matka usiadła na skraju łóżka.
— Wiem, że nie jest łatwo. Zmiana miejsca, nowi ludzie. Ale dasz radę. Zawsze dawałaś.
— Może nie chcę „dawać rady”. Może po prostu chcę być sobą, a nie kimś, kogo muszę udawać, żeby mnie akceptowali.
— Nie musisz nikogo udawać. Tylko… daj im szansę, żeby cię poznali.
Ava spojrzała na matkę z lekką ironią.
— Tak, bo ludzie tylko czekają, żeby poznać „dziwną dziewczynę znikąd”.
Matka nie odpowiedziała. Tylko pogładziła ją po włosach. Ava przymknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę słabości.
— Tęsknię za tamtym miejscem — wyszeptała. — Za normalnością.
— Też tęsknię — przyznała matka. — Ale tu możemy zacząć od nowa. I może… może to nie musi być takie złe.
Ava odsunęła się lekko, chowając twarz w dłoniach. Nie płakała. Już dawno nauczyła się nie płakać.
— Chciałabym w to uwierzyć.
Matka wstała i skierowała się do drzwi.
— Jutro będzie lepiej. Czasem wystarczy jeden uśmiech.
Gdy została sama, Ava spojrzała na kubek herbaty. Już ostygł. Przesunęła palcem po porcelanie i westchnęła cicho. Z szuflady obok łóżka wyjęła zeszyt i zaczęła coś pisać. Nie pamiętnik. Raczej zbiór luźnych myśli, których nie mogła powiedzieć na głos.
„Nowe miasto. Nowi ludzie. A ja wciąż ta sama. Czy to wystarczy?”
Zamknęła zeszyt i położyła się z powrotem. Jutro miała wrócić do tej samej szkoły, tego samego tłumu, tych samych oczu.
Ale może… może jutro naprawdę będzie inaczej.
Ava przystanęła na moment przy furtce, zaciskając dłonie na pasku torby. Niby to ten sam budynek, te same betonowe schody, ta sama pora dnia — a jednak wszystko w niej krzyczało, że to nie jej miejsce. Czuła się, jakby jej obecność nie pasowała do tej scenerii. Jakby była aktorką, która pomyliła plan filmowy.
Teren przed szkołą tętnił życiem. Grupki uczniów zbierały się przy murku, na schodach, pod drzewami. Śmiechy, szepty, stukot trampek o asfalt. Dziewczyny z długimi włosami poprawiały tusz do rzęs, chłopacy szturchali się i rzucali papierkami. Każdy kogoś miał. Każdy był częścią jakiejś układanki.
Ava za to… była osobnym puzzlem.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie. Jej kroki brzmiały zbyt głośno na tle tego zgiełku. Mijając pierwszą grupkę uczniów, poczuła na sobie spojrzenia — krótkie, oceniające, jakby skanowali ją od stóp do głów. Niektóre dziewczyny patrzyły z ciekawością, inne z lekkim uśmieszkiem, który dobrze znała. Nosił go każdy, kto czuł się lepszy.
W głowie powróciło wspomnienie — migawka z poprzedniego liceum. Ona i czwórka jej przyjaciół siedzą na ławce za salą biologii. Emma, z nieodłączną kawą
mrożoną w ręku, opowiada jakąś dramatyczną historię o swoim byłym. Ryan rzuca głupim żartem i wszyscy wybuchają śmiechem. Ava oparta o bark Liama, który wtedy jeszcze nie był jej chłopakiem, tylko najlepszym przyjacielem. Claire robi im zdjęcie. Tamta ławka, tamten śmiech, tamten czas. Czas, który się skończył.
Weszła po schodach. Szkoła wydawała się większa niż wczoraj. Albo po prostu dziś czuła się mniejsza.
Korytarz uderzył ją zgiełkiem. Wszystko mieszało się w jeden hałas — głosy, dzwonki, szelest plecaków. Dziewczyna w różowym dresie przeszła obok niej i rzuciła krótkie „Nowa?” bez zatrzymywania się. Ava skinęła głową, ale dziewczyna już zniknęła za rogiem. Tak jakby odpowiedź i tak nie miała znaczenia.
Na chwilę stanęła przy swojej szafce. Miała numer 112 — daleko od wejścia, trochę na uboczu. Pasowało. Zaczęła grzebać w plecaku, szukając kombinacji do zamka. W tym czasie kilka osób przeszło obok. Nikt się nie zatrzymał.
Zamek w końcu ustąpił. Ava włożyła książki do środka i wyciągnęła notatnik. Na okładce były wypisane czarnym długopisem imiona — jej, Emmy, Liama, Claire, Ryana. Przekreśliła je już wcześniej. Ale ślad wciąż był widoczny.
— Ej, uważaj — mruknął ktoś, wpadając na nią ramieniem.
Podniosła wzrok, ale chłopak nawet się nie zatrzymał. Szatyn, słuchawki w uszach, spojrzenie wbite w telefon.
Westchnęła cicho. Nie chciała, żeby ten dzień tak wyglądał. Ale wyglądał.
Ruszyła w stronę klasy. Czuła się, jakby każdy jej ruch był obserwowany, a jednocześnie… nikt jej nie widział.
Niewidzialność miała swoje plusy. Ale dzisiaj nie była wyborem.
Ava przekroczyła próg klasy z sercem bijącym jak szalone. W powietrzu unosił się zapach zbyt mocnych perfum i taniego dezodorantu. Klasa już częściowo była zajęta — niektórzy uczniowie siedzieli w grupkach, inni przewracali zeszyty, nie zwracając na nią uwagi. Ale była też garstka spojrzeń — tych krótkich, oceniających, szybkich jak cięcie skalpelem.
Szła powoli, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, ale jej obecność i tak była jakby… zbyt głośna. Miała na sobie prostą, granatową bluzę i czarne dżinsy — ubiór,
który miał sprawić, że zniknie w tłumie. Ale w tym miejscu każdy detal był jak wyrok. Cichy śmiech dobiegł z lewej strony — cheerleaderki, oczywiście. Siedziały w jednym rzędzie, idealnie ułożone, uśmiechnięte złośliwie.
— Widziałaś te buty? — szepnęła jedna, wyraźnie zadowolona z siebie.
— Może to jakaś nowa moda z lat 90. — dodała druga, parskając śmiechem.
Ava poczuła, jak gorąco uderza jej do twarzy, ale nie dała im tej satysfakcji, by zareagować. Podniosła brodę i przeszła obok, starając się nie patrzeć w ich stronę. W głowie zaczęły kłębić się wspomnienia — jej paczka z poprzedniego miasta. Ryan, Emma, Claire, Liam… Nikt nie był idealny, ale przynajmniej byli szczerzy. Tu wszystko było opakowane w plastik i uśmiechy o ostrych krawędziach.
Na końcu klasy zobaczyła wolne miejsce przy oknie. Już miała tam podejść, kiedy drzwi otworzyły się ponownie i do środka wszedł chłopak — niski, z burzą loków i nerwowo przyciskający zeszyt do klatki piersiowej. Rozejrzał się szybko, jakby szukał miejsca, gdzie mógłby wtopić się w tło.
Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Ava zobaczyła w jego oczach to samo napięcie, które czuła w sobie. Może to był impuls, a może coś głębszego — ale zrobiła krok w bok, wskazując mu miejsce obok siebie. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i podszedł, siadając.
— Dzięki — wyszeptał, zerkając na nią kątem oka.
— Nie ma sprawy — odparła cicho.
— Jestem Milo.
— Ava.
Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo, jakby to krótkie przywitanie wystarczyło, by zawiązać nić zrozumienia. Nauczyciel pojawił się chwilę później i zaczął sprawdzać listę. Milo wyglądał na spiętego, dłubał nerwowo w długopisie. Ava widziała takie zachowanie wiele razy — w starym mieście, u znajomych, którzy za wszelką cenę chcieli się nie wyróżniać.
— To twój pierwszy dzień? — szepnęła, gdy nauczyciel odwrócił się do tablicy.
— Drugi. Wczoraj nikt się do mnie nie odezwał — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Ale przynajmniej nie rzucali we mnie jedzeniem, więc może nie jest
najgorzej.
Ava parsknęła śmiechem.
— Standard nisko ustawiony, ale przynajmniej osiągalny.
Milo spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, potem uśmiechnął się szerzej. W klasie rozległ się kolejny chichot — cheerleaderki znów zerkają w ich stronę.
— Coś im przeszkadza? — zapytała Ava, bardziej do siebie niż do Milo.
— Ich świat nie ma miejsca na ludzi spoza scenariusza — powiedział chłopak. — Ty, ja… Jesteśmy czymś nieprzewidzianym.
Ava poczuła, jak napięcie lekko ustępuje. Nie była sama.
Lekcja minęła wolno, ale Ava ani razu nie poczuła się już tak obco, jak na początku. Miała wrażenie, że Milo — choć też zagubiony — był dla niej jak latarnia. Nie osuszał morza, ale przynajmniej dawał kierunek.
Gdy zabrzmiał dzwonek, spojrzeli na siebie jednocześnie.
— Widzimy się później? — zapytała Ava.
— Mam nadzieję — odpowiedział Milo.
I choć klasę znów wypełniły chichoty, komentarze i ten duszący klimat szkolnej hierarchii, Ava po raz pierwszy poczuła, że może nie wszystko tutaj będzie stracone.
Ava weszła na stołówkę z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię. Przestrzeń dudniła od rozmów, śmiechów i zgrzytów przesuwanych tac. Z sufitu zwisały jarzeniówki, których światło odbijało się od błyszczącej podłogi. Zapach smażonego jedzenia mieszał się z aromatem słodkich napojów i parującej kawy. Typowa amerykańska szkolna stołówka — nieco chaotyczna, z tłumem uczniów zgromadzonych w zamkniętych kręgach.
Ruszyła w stronę lady, biorąc tacę i przesuwając się powoli w kolejce. Ostatecznie wybrała coś, co przypominało spaghetti, jabłko i butelkę wody. Gdy tylko się odwróciła, rozglądając się za wolnym miejscem, zauważyła znajomą sylwetkę — Milo siedział sam, pochylony nad frytkami.
Z wahaniem ruszyła w jego stronę.
— Hej, Milo. Można się przysiąść? — zapytała.
Uniósł głowę z zaskoczeniem, ale zaraz się uśmiechnął.
— Jasne! Znaczy… tak, oczywiście. Cześć.
Usiadła naprzeciwko, zdejmując plecak i odkładając go obok siebie.
— Myślałam, że może… wolisz samotność.
— Raczej nie. Ale w nowej szkole lepiej się nie rzucać w oczy — odparł cicho, krzywiąc się lekko. — Przynajmniej na początku.
— Serio? — spojrzała na niego z zaciekawieniem.
— Zmieniłem szkołę, bo… no, w poprzedniej nie było fajnie — zaczął, dłubiąc frytką w keczupie. — Wyszedłem z szafy i parę osób uznało to za zaproszenie do zniszczenia mi życia.
Ava zamarła, nie wiedząc przez chwilę, co powiedzieć.
— Przykro mi.
— Spoko. Już minęło. Ale czasem czuję się jak ktoś, kto ma etykietę przyklejoną do czoła — „gej, uważaj”. Staram się nie być tym „śmiesznym koleżką od zakupów i TikToka”, ale serio… czasem łatwiej zażartować z siebie, zanim zrobią to inni.
Ava parsknęła cicho śmiechem.
— Cóż, jeśli pomoże — wyglądasz raczej jak ktoś, kto przypadkiem wpadł do tej szkoły z innego wymiaru.
— Dzięki? — uśmiechnął się szeroko. — Wiesz, jesteś pierwszą osobą tutaj, która powiedziała coś szczerze, nie udając, że mnie nie widzi.
Zamilkli na chwilę, skupiając się na jedzeniu. Milo pierwszy odezwał się znowu.
— A ty? Jesteś tu nowa. Jakie wrażenia?
— Szczerze? Czuję się jak duch. Albo jak ktoś, kto wchodzi nie do tej bajki. Wszyscy tu są jak z jakiegoś filmu. Popularni, piękni, głośni.
— I bardzo pewni siebie.
Ava spojrzała na niego.
— Pewność siebie można udawać.
Milo uniósł brwi.
— To było głębokie. Lubisz filozofię?
— Raczej lubię czytać. I patrzeć. Ludzie są… fascynujący.
— Mówisz jak ktoś, kto za chwilę napisze o mnie esej.
— Nie uprzedzaj faktów — odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
W tym momencie zbliżyła się do nich grupa cheerleaderek. Ava poczuła napięcie, ale żadna z dziewczyn się nie zatrzymała. Jedna tylko rzuciła cicho: „Nowa nadal z tym śmiesznym”.
— Masz rację — powiedziała Ava, udając, że nie słyszała. — Żarty ratują życie.
Milo zaśmiał się głośno.
— I to jest moja nowa przyjaciółka. Już cię lubię.
Zjedli w milczeniu, które nie było niezręczne. Ava poczuła, że nie jest tak sama, jak jej się wydawało. A Milo? Milo wyglądał, jakby wreszcie mógł odetchnąć.
— Jeśli będziemy mieć jakieś wspólne lekcje… — zaczął Milo, wycierając dłonie w serwetkę — to siadasz ze mną, okej?
Ava uniosła brew, ale skinęła głową.
— Okej.
Przytaknął z szerokim uśmiechem, jakby właśnie podpisał z nią jakiś ważny kontrakt.
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli wstawać, zbierać tacki, krzesła zgrzytały o podłogę.
— Co masz teraz? — zapytał Milo, zarzucając torbę na ramię.
— Chemię. A ty?
— Angielski — westchnął teatralnie. — Mam nadzieję, że nauczyciel nie okaże się jakimś rozwrzeszczanym poetą po przejściach.
— Mówili, że to jakaś kobieta z obsesją na punkcie Shakespeare’a — odparła Ava, sięgając po swoją torbę.
— Świetnie — jęknął. — Czyli czekają mnie „Romea i Julię” w wersji dramat plus trauma.
Ruszyli razem przez stołówkę, przeciskając się między uczniami. Milo wyglądał już znacznie pewniej niż rano, ale i tak w jego ruchach było coś niezdarnego.
Na pożegnanie skinęli sobie głowami.
— No to do później — rzucił Milo i odwrócił się zamaszyście… zahaczając torbą
o krzesło i niemal upuszczając telefon.
— Ostrożnie — rzuciła Ava, podnosząc urządzenie i podając mu z lekkim uśmiechem.
— Dzięki. Zdarza mi się co najmniej raz dziennie — mruknął, przeczesując nerwowo włosy.
Ava uśmiechnęła się po raz pierwszy naprawdę. Nie wymuszenie. Po prostu — szczerze.
Potem każde z nich poszło w swoją stronę. Ona — w stronę sali chemicznej. On — w stronę angielskiego. Ale coś zostało. Coś miękkiego, prawdziwego. Jak oddech ulgi po długim, samotnym dniu.
Lekcja chemii mijała Avie bez większych trudności, choć jej myśli wciąż błądziły gdzieś daleko od wzorów strukturalnych i reakcji egzotermicznych. Nauczycielka, pani Tylor, miała ciepły głos i mówiła z pasją o pierwiastkach, jakby opowiadała o przyjaciołach z dzieciństwa. Ava siedziała w jednej z ostatnich ławek i notowała mechanicznie, od czasu do czasu zerkając przez okno na szare niebo, które wisiało nad szkołą jak przykrycie.
W pewnym momencie poczuła, jak coś się w niej rozluźnia. Może to przez to, że nikt jej nie zaczepiał. Może dlatego, że Milo naprawdę wydał się szczery. Uśmiechnęła się do siebie krótko, dyskretnie.
Gdy rozbrzmiał dzwonek na przerwę, Ava schowała zeszyt i opuściła klasę. Korytarz wypełnił się natychmiast gwarem rozmów, stukotem kroków i trzaskiem szafek. Rozglądała się, aż w końcu zobaczyła znajomą sylwetkę.
— Hej! — Cassie podbiegła do niej z lekkim uśmiechem. — Myślałam, że już wyszłaś.
— Nie, miałam jeszcze chemię. — Ava wzruszyła ramionami. — Nauczycielka wygląda na taką, co ma wszystko pod kontrolą, ale gadała dziś więcej o tym, czego nie toleruje niż o pierwiastkach.
Cassie parsknęła śmiechem.
— Brzmi jak pani Tylor, ona zawsze robi to samo na początku roku. Uważaj, lubi odpytywać bez ostrzeżenia.
— Dzięki za ostrzeżenie — mruknęła Ava. — A ty? Jak twój dzień?
— Trochę nudno, szczerze mówiąc. Szkoda, że nie miałyśmy dzisiaj żadnych wspólnych lekcji.
— No właśnie… — Ava zerknęła na nią z lekkim uśmiechem. — Dobrze cię widzieć. Bo… trochę się czuję tutaj jak duch. Wszyscy patrzą, ale jakby mnie nie widzieli.
Cassie zamilkła na moment, po czym położyła rękę na ramieniu Avy.
— Wiem, że to nie to samo co dawniej. Ale jestem tutaj, okej? I będzie lepiej.
— Mam taką nadzieję — Ava westchnęła. — Dzisiaj poznałam chłopaka. Milo. W sumie… to był pierwszy człowiek tutaj, który naprawdę się uśmiechnął.
— Milo? Ten nowy? — zapytała z zaciekawieniem Cassie.
— Tak. Trochę niezdarny, ale… ciepły. Chyba się zaprzyjaźnimy.
— No to dobrze. — Cassie uniosła brew. — Ale chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że zastąpi Liama?
Ava spojrzała w bok, próbując ukryć, jak bardzo zakuło ją to pytanie.
— Nie… Nikogo nie zastąpi. Tęsknię za nim. Bardziej niż sądziłam.
— Rozmawialiście?
— Jeszcze nie. — Ava zerknęła na telefon. spacja — Hej — powiedziała Cassie łagodnie. — On też pewnie za tobą tęskni.
— Może — odpowiedziała Ava cicho. — Ale nie wiem, czy to wystarczy.
Szły chwilę w milczeniu, mijając innych uczniów. Szkoła na moment stała się tylko tłem, szumem, który nie miał znaczenia.
— Zawsze możesz na mnie liczyć — rzuciła nagle Cassie. — Wiesz o tym, prawda?
— Wiem. Dzięki, Cass.
Uśmiechnęły się do siebie i wspólnie ruszyły w stronę wyjścia ze szkoły.
Przechodziły właśnie przez główne drzwi, gdy Cassie coś opowiadała o tym, jak nauczycielka historii znowu pomyliła imiona uczniów, gdy nagle tuż przed nimi pojawił się Milo.
— O, hej! — uśmiechnął się chłopak, poprawiając torbę na ramieniu. — Przypadek czy przeznaczenie?
— Milo! — zawołała Ava, a potem zwróciła się do Cassie. — To właśnie Milo, o którym ci mówiłam. Milo, to Cassie — moja przyjaciółka z dzieciństwa.
— Cassie, przyjemność po mojej stronie — powiedział, teatralnie się kłaniając. — Mam nadzieję, że Ava nie zdradziła ci, że jestem katastrofą na dwóch nogach?
— Tylko trochę — zaśmiała się Cassie.
— Macie może ochotę na kawę? — zaproponował Milo. — W centrum jest ta nowa kawiarnia z absurdalnie drogimi, ale obłędnie wyglądającymi deserami. Muszę się upewnić, że moje życie to nie tylko stres i krzywe spojrzenia nauczycieli.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— Jasne — odpowiedziała Ava. — Czemu nie?
Droga do centrum handlowego minęła zaskakująco szybko. Milo mówił dużo, czasem aż za dużo, ale jego energia była zaraźliwa. Opowiadał o tym, jak raz pomylił szkolny autobus i trafił na lekcję jogi dla seniorów, a jego mimika i gesty sprawiały, że Cassie i Ava co chwilę wybuchały śmiechem. Ava, choć zwykle milcząca wśród nowych ludzi, czuła się przy nim zaskakująco swobodnie.
— Ty serio jesteś chodzącą anegdotą — stwierdziła Cassie, ocierając oczy ze śmiechu.
— Tylko staram się rozjaśnić ponure dni — odparł Milo z uśmiechem. — Zresztą, całkiem serio… cieszę się, że was poznałem. Już myślałem, że w tej szkole będę tylko dziwnym kolesiem, który gada sam do siebie.
— Ej, jeszcze nie zdążyłeś zobaczyć mojej kolekcji dziwactw — powiedziała Ava, szturchając go lekko łokciem.
— To może się jeszcze okazać niebezpiecznie interesujące — zaśmiał się Milo.
W centrum handlowym było tłoczno, ale klimatyzowane wnętrze dawało chwilę wytchnienia po dusznej szkole. Trójka zatrzymała się przy jednej z mniejszych kawiarni, tuż obok księgarni z neonowym napisem „Read Me, Baby”. Cassie zamówiła frappuccino, Ava czarną kawę, a Milo — oczywiście — coś dziwnego: różową herbatę z piankami.
— Naprawde to pijesz? — Cassie uniosła brwi.
— To moje guilty pleasure. I wygląda jak jednorożcowa tęcza — uśmiechnął się
Milo, zerkając na Avę.
Usiedli przy oknie. Kawiarnia była przytulna, z miękkimi poduszkami i lampkami w kształcie planet zawieszonymi nad stolikami.
— A więc… jak trafiłaś do tej nieszczęsnej szkoły? — zapytał Milo, mieszając swoją różową miksturę.
— Mama dostała pracę tutaj. Wszystko było dość nagłe — odpowiedziała Ava.
Cassie uśmiechnęła się lekko.
— Ava i ja znamy się jeszcze z czasów, gdy biegałyśmy po działce jej babci i zbierałyśmy robaki.
— O matko — Milo udawał przerażenie. — To brzmi jak materiał na horror klasy B.
— A ty? — Ava spojrzała na niego. — Czemu zmieniłeś szkołę?
Na chwilę spoważniał.
— W poprzedniej… nie było łatwo. Niektórzy ludzie nie potrafią zaakceptować tego, kim jesteś. A ja jestem sobą. Zawsze byłem.
— Chodzi o to, że jesteś… — Cassie zawahała się.
— Tak. Jestem gejem — powiedział spokojnie. — I nie mam zamiaru tego ukrywać. Ale czasem bycie sobą ma swoją cenę.
Ava skinęła głową, patrząc mu prosto w oczy.
— Cieszę się, że cię poznaliśmy — powiedziała.
— Ja też. Serio. — Milo wyciągnął telefon. — Wymienimy się numerami? Może jakimś cudem zgramy się na obiad jutro.
Wymienili się kontaktami. Kiedy wychodzili z kawiarni, Cassie roześmiała się na widok Milo, który prawie potknął się o własne sznurówki.
— Uważaj, showmanie — rzuciła z uśmiechem.
Ava spojrzała na nich oboje. Może nie znała ich długo. Ale ten moment — ten jeden, zwyczajny moment — był jak pierwszy kawałek nowej układanki. I pierwszy, przy którym poczuła, że wcale nie musi już być niewidzialna.
Ava wróciła do domu zmęczona, ale w dziwny sposób spokojniejsza niż rano. Przez całe popołudnie towarzyszyła jej ta sama myśl: że może nie wszystko w tym
nowym miejscu będzie takie złe.
Po kolacji, którą zjadła w ciszy z matką — jak zwykle, bo o czym miałyby rozmawiać? — wróciła do swojego pokoju. Zdjęła buty, wrzuciła torbę na krzesło i opadła na łóżko jak na ratunek. Przez chwilę patrzyła w sufit, pozwalając, by myśli same się przewijały. Milo. Cassie. Kawa. Śmiech.
Sięgnęła po telefon. Instagram, wiadomości, puste powiadomienia. A potem — coś innego. Wiadomość od Milo.
**Milo:**
„Dzięki za dziś. Serio. Chyba pierwszy raz nie czułem się jak dziwoląg w nowej szkole :)”
Uśmiechnęła się i szybko odpisała.
**Ava:**
„Było fajnie. Cieszę się, że cię poznałam.”
Zamknęła czat i wróciła na główną stronę aplikacji. Scrollowała bez celu, palcem przesuwając zdjęcia, aż nagle zatrzymała się.
Jedno z jej starych zdjęć — z Liamem. Nie usunęła go. Trzymała je tam, jakby było kotwicą, przypomnieniem, że kiedyś coś było inaczej. Na zdjęciu siedzieli razem na plaży, wpatrzeni w siebie, jakby świat nie istniał.
I wtedy zobaczyła to. Małe serduszko. Polubione. Przez… Noah.
Zamarła. Przez chwilę nie była pewna, czy dobrze widzi. Ale nie — to nie była pomyłka. Noah Carter, najpopularniejszy chłopak w szkole, polubił jej zdjęcie z Liamem.
Nie było do tego podpisu. Ani wiadomości. Ale samo to wystarczyło, by jej serce zabiło szybciej.
Odłożyła telefon na stolik i przez chwilę tylko leżała w ciszy. A potem, zupełnie niespodziewanie, się uśmiechnęła.
Rozdział 4 -Polowanie
Noah
Dźwięk piłki uderzającej o parkiet odbijał się echem od ścian sali gimnastycznej. Noah był sam. Wczesny ranek, jeszcze przed lekcjami, a on już tu był — jakby próbował wyprzedzić rzeczywistość, zanim ta znów go dopadnie. Rzucał do kosza z determinacją, która bardziej przypominała rozpacz niż sportową ambicję. Spudłował kolejny raz. Przeklął pod nosem.
— Co jest z tobą, Carter? — warknął sam do siebie i chwycił piłkę, która potoczyła się w stronę ściany.
W głowie miał chaos. Nieustanny szum, którego nie potrafił zagłuszyć żadnym ruchem, żadnym wysiłkiem fizycznym. To uczucie narastało od wczoraj. Od chwili, gdy zorientował się, że ona go nie zauważa. Ava. Nowa dziewczyna. Ta, która spojrzała mu w oczy i… nic.
Wszyscy inni reagowali na jego obecność. Nauczyciele milkli, cheerleaderki prężyły ramiona, chłopaki rzucali przyjazne szturchnięcia. Ale Ava? Ona po prostu go nie widziała. Jakby był powietrzem.
I to go dobijało.
„Czemu mnie to obchodzi?” — myślał, znowu rzucając. Tym razem trafił, ale bez satysfakcji. „To tylko zakład. Kolejna gra. Jak każda inna.”
Ale przecież wiedział, że to nie była prawda. Coś w niej było innego. W sposobie, w jaki prostowała ramiona, jakby walczyła z całym światem. W spojrzeniu, które nie odwracało się z automatu. W milczeniu, które nie było puste, tylko gęste od znaczeń.
Przez chwilę przystanął, opierając dłonie o kolana. Krople potu spływały mu po skroniach, ale nie czuł fizycznego zmęczenia. Czuł irytację. Na siebie. Na nią. Na to, że nie potrafił już od wczoraj przestać myśleć o tym, co czuje, choć nie powinien nic czuć.
Zakład. Tylko zakład. Tylko głupi zakład, w którym miał udowodnić, że każdą dziewczynę da się rozkochać. I miał czas tylko do końca miesiąca. Ale teraz sam nie wiedział, czy jeszcze w to wierzy.
Drzwi sali skrzypnęły. Noah spojrzał przez ramię. Trener Miller, mężczyzna po pięćdziesiątce, z nieodłącznym gwizdkiem na szyi i spojrzeniem, które potrafiło rozbroić nawet najbardziej zbuntowanych.
— Jesteś tu od świtu? — zapytał sucho, podchodząc bliżej.
Noah wzruszył ramionami.
— Nie mogłem spać.
— To widać. — Trener splótł ręce na piersi. — Dziś byłeś rozkojarzony. Nie trafiałeś połowy rzutów. Za kilka dni mamy mecz z Ridgewood. Chcesz oddać kapitana komuś, kto potrafi skupić się na grze?
Noah poczuł ukłucie. Nie złość. Raczej coś gorszego — wstyd. Nie przywykł do krytyki. Zwykle to on był tym, którego stawiano za wzór. Ale dziś nie był sobą. I wiedział, że trener ma rację.
— Nie. — powiedział tylko. — Ogarnę się.
Miller przyjrzał mu się jeszcze chwilę, jakby próbował zajrzeć w głąb jego głowy.
— Lepiej, żebyś to zrobił. Bo ty i tylko ty możesz nas przeprowadzić przez ten sezon bez porażki. Ale nie wtedy, kiedy twój umysł krąży wokół dziewczyn, nie piłki.
Noah nic nie odpowiedział. Obserwował, jak trener wychodzi, zostawiając go samego z odgłosem odbijającej się piłki. I z myślą, która nie dawała mu spokoju: „Może ta gra już dawno przestała być tylko grą.”
Jeszcze kilka rzutów. Jeszcze kilka minut samotności, zanim zacznie się szkoła.
Piłka odbiła się od obręczy z głuchym dźwiękiem i potoczyła w bok. Noah przeklął pod nosem, zerknął na zegarek i rzucił:
— Kurwa… zapomniałem.
Zerwał się z miejsca i niemal biegiem opuścił salę gimnastyczną, zgarniając po drodze butelkę z wodą i torbę z szatni. Przebrał się w rekordowym tempie, rzucając koszulę przez głowę i przeczesując palcami włosy w lustrze. Związał buty i wybiegł na zewnątrz.
Miasto dopiero budziło się do życia, ale dla Noaha to był już inny świat. Mroczniejszy. Odcinający się od szkolnych korytarzy i uśmiechów cheerleaderek.
Po dziesięciu minutach szybkiego marszu dotarł do starego, opuszczonego
parkingu za stacją benzynową. Tam, między zardzewiałymi kontenerami, stał mężczyzna w czarnej kurtce. Kaptur zasłaniał większość twarzy, ale Noah nie potrzebował więcej, by wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Nie spojrzeli sobie w oczy. Noah tylko sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął kopertę — tę samą, którą rano zostawił mu na biurku jego „szef”, jeśli można go tak nazwać. Facet z blizną na szyi, który nie znosił spóźnień.
Mężczyzna bez słowa odebrał kopertę, skinął głową i odszedł, znikając w wąskiej alejce prowadzącej na tyły stacji.
Noah stał jeszcze chwilę w miejscu, czując, jak napięcie powoli schodzi z jego barków. Sięgnął po telefon.
Nowa wiadomość:
** Szef **
„Koperta przekazana?”
Odpisał jednym słowem:
** Noah **
„Tak.”
Potem schował telefon i ruszył w stronę szkoły. Tam był kapitanem. Liderem. Tym, który miał wszystko pod kontrolą.
Tutaj… był tylko chłopakiem na posyłki, którego sumienie już dawno przestało mieć znaczenie.
Szkolny korytarz powitał go znajomym szumem rozmów, śmiechami i stukotem zamykanych szafek. Zapach perfum, resztek śniadania i woskowanego linoleum mieszał się w dusznym powietrzu. Noah przeszedł między uczniami z kapturem naciągniętym na głowę, jak cień — zbyt pewny siebie, by się spieszyć, zbyt obojętny, by rozglądać się na boki.
Dopiero gdy dostrzegł znajome sylwetki przy automacie, zsunął kaptur i zwolnił krok.
— Carter, ale się wleczesz — rzucił Luca, oparty nonszalancko o maszynę. — Spóźnisz się na własną koronację.
Jayden parsknął śmiechem, a Ty tylko uniósł brwi, nie komentując.
Noah uśmiechnął się krzywo, ale nie odpowiedział, bo jego wzrok przyciągnęło coś — a właściwie ktoś.
Ava.
Szła wzdłuż korytarza z książkami przyciśniętymi do piersi, z ramionami lekko przygarbionymi, jakby próbowała wtopić się w ściany. Ubrana w prosty sweter i sprane jeansy, nie wyglądała jak dziewczyna, która chce zrobić wrażenie. Ale właśnie to przyciągało wzrok — jej autentyczność. Nie udawała nikogo. Była… inna.
Noah zamarł na ułamek sekundy. Coś w niej go wytrąciło. Nie potrafił tego jeszcze nazwać.
Jayden, zauważając jego spojrzenie, uśmiechnął się szeroko i puścił mu oczko.
— No proszę. Wygląda na to, że Carter znalazł sobie nową misję.
Zanim Noah zdążył odpowiedzieć, do grupy dołączyły cheerleaderki. Głośne, pewne siebie i pachnące jak cały dział perfum w Sephorze. Jedna z nich — wysoka blondynka z włosami ciasno związanymi w koński ogon — zmrużyła oczy i spojrzała w kierunku Avy.
— Upatrzył sobie nową zabawkę? — zapytała z udawanym zainteresowaniem, oblizując błyszczące usta.
— Ta nowa? — podchwyciła druga. — W tych powyciąganych swetrach i rozczochranych włosach? Serio, Noah? Myślałam, że masz lepszy gust.
Noah odwrócił się do nich powoli, z tym charakterystycznym spokojem, który zawsze poprzedzał jego najbardziej kąśliwe riposty. Przez sekundę milczał, tylko patrzył.
— Wiecie — powiedział w końcu. — Może i ma powyciągany sweter, ale przynajmniej nie zieje pustką jak niektóre szafki… i niektóre głowy.
Zrobiło się cicho. Na ułamek sekundy.
Jayden zakaszlał teatralnie, próbując ukryć śmiech, a Ty posłał cheerleaderkom spojrzenie, które oznaczało tylko jedno: lepiej się nie odzywać.
Blondynka zmrużyła oczy, a jej różowy błyszczyk jakby nagle stracił połysk.
— Uważaj, Carter. Z takimi jak ona można się tylko ośmieszyć — syknęła, odgarniając włosy z ramienia z przesadną pewnością siebie. Ale w jej głosie Noah wyczuł coś jeszcze. Coś, czego nienawidził — nutę zazdrości.
Druga cheerleaderka prychnęła pod nosem, rzucając jeszcze krótkie:
— Zobaczymy, jak długo potrwa ta faza.
Noah wrócił wzrokiem do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą szła Ava. Ale już jej nie było. Zniknęła za rogiem.
I wtedy poczuł… coś.
Coś między frustracją a fascynacją. Nie pasowała do tego miejsca, nie starała się wpasować. I może właśnie dlatego… nie mógł przestać o niej myśleć.
Noah przeciągnął się leniwie, zanim ruszył w kierunku sali biologicznej. Korytarze powoli pustoszały, ale wciąż słychać było echa rozmów, śmiechy, metaliczny zgrzyt zamykanych szafek. Każdy dźwięk odbijał się od ścian z wyblakłymi plakatami o szkolnym festynie i zasadach bezpiecznego korzystania z laboratoriów.
Mijał uczniów bez słowa, z rękami głęboko wsuniętymi w kieszenie bluzy. Jego chód miał w sobie coś nonszalanckiego, jakby sam był najważniejszym elementem tego miejsca, a wszystko wokół istniało jedynie po to, by być tłem dla jego obecności.
Telefon wibrował mu w kieszeni, ale zignorował go. Nie teraz. Wszedł do sali bez pośpiechu, z tym swoim charakterystycznym luzem. Rzucił krótkie spojrzenie na rozstawione ławki, które w większości były już zajęte. Jego miejsce, jak zawsze, czekało — ostatnia ławka przy oknie, z widokiem na całą klasę i idealną linią ucieczki wzroku, gdyby nauczyciel zadawał pytania.
Usiadł, opierając się wygodnie o ścianę. Jego plecak zsunął się na podłogę z cichym szuraniem. Wyciągnął telefon i przez chwilę udawał, że coś czyta.
Drzwi do sali biologicznej otworzyły się z delikatnym skrzypnięciem, które mimo wszystko wydało się w tej chwili zbyt głośne. Ava stanęła w progu, jakby przez moment miała wątpliwości, czy na pewno trafiła do właściwej klasy. W dłoniach trzymała książki, zeszyt i piórnik, przyciskając je jak tarczę. Ramiona lekko uniesione, plecy proste — wyglądała, jakby próbowała zniknąć, a jednocześnie zachować godność.
Uczniowie zajęci sobą nie zwrócili na nią większej uwagi, ale Noah… on ją
zauważył od razu.
Był to rodzaj uważności, której nie da się wytłumaczyć. Nie szukał jej wzrokiem. Po prostu poczuł, że to ona. Jakby jej obecność zakłóciła coś w powietrzu. Spojrzał w kierunku drzwi i już wiedział. Stała tam — wycofana, ale nie zlękniona. Raczej skupiona. Obserwowała klasę, jakby oceniała możliwe scenariusze, analizowała, gdzie usiąść, by nie wzbudzać zainteresowania.
Ale klasa była pełna. Zostało tylko jedno wolne miejsce. Obok niego. Ava zawahała się. Tylko przez ułamek sekundy. Jej wzrok spotkał się z jego — krótko, chłodno. W tym spojrzeniu nie było nieśmiałości. Było coś innego. Coś, co zaskoczyło Noaha bardziej niż sam jej widok.
Bez słowa ruszyła między ławkami. Cicho, pewnie. Jej kroki były niemal bezdźwięczne, jakby nauczyła się poruszać tak, by nie zostawiać śladów.
Usiadła obok niego. Odłożyła książki na ławkę. Wyjęła zeszyt, długopis, otworzyła na pustej stronie. Ani razu nie spojrzała w jego stronę. Jakby nie istniał.
Noah obserwował to wszystko kątem oka. W duchu czekał na jakiś znak — może nieśmiałe „cześć”, może nerwowy uśmiech. Ale nie dostał nic. I to go zaintrygowało.
Zamiast tego zastała go cisza. I nieprzenikniona neutralność. Jakby była tylko cieniem przelatującym przez salę. Jakby miała go za tło, a nie jednego z najbardziej znanych uczniów w szkole.
Nie był przyzwyczajony do bycia ignorowanym. Nie w taki sposób. Nie przez nią.
I właśnie wtedy Noah poczuł coś, czego nie czuł od dawna — ciekawość pomieszaną z frustracją.
Nie grała według zasad. I to było niepokojąco ekscytujące.
Noah odchrząknął cicho i odsunął się lekko, jakby robił jej miejsce, choć wcale nie musiał. To był jego sposób — pozornie uprzejmy, ale w rzeczywistości prowokacyjny. Zerknął na nią kątem oka. Wciąż nie spojrzała w jego stronę. To było irytujące. — Cześć — rzucił, opierając się łokciem o blat. — Masz imię, czy mam ci jakieś nadać? Ava zareagowała dopiero po chwili. Podniosła głowę, spojrzała na niego spokojnie. Bez cienia zaciekawienia, bez uśmiechu. Jej spojrzenie było… chłodne. Obserwujące.
— Nadajesz imiona wszystkim, których nie znasz? — zapytała spokojnie.
— Tylko tym, którzy mnie intrygują — odparł, unosząc brew.
— A ja nie chcę cię intrygować.
Noah uśmiechnął się krzywo. To był pierwszy raz, gdy ktoś powiedział mu to tak wprost. Zazwyczaj ludzie grali jego grę. Albo chcieli, by ich zauważył. Ava była inna.
— To nie do końca zależy od ciebie, nie sądzisz?
— Myślę, że zależy ode mnie wszystko, co mnie dotyczy — odpowiedziała, zamykając zeszyt z lekkim trzaskiem.
Zanim Noah zdążył odpowiedzieć, Ava pochyliła się nad swoim plecakiem i zaczęła czegoś w nim szukać. Ruchy miała spokojne, precyzyjne. Nie było w niej ani napięcia, ani niepewności. Jakby każda jej reakcja była.
Noah poczuł, jak coś w nim się napina. Była odporna na jego ton, na jego słowa, na to wszystko, co zwykle działało. Nie dawała mu punktów zaczepienia. I właśnie to go najbardziej w niej pociągało.
Nie flirtowała.
Nie uciekała.
Nie próbowała mu zaimponować.
Nie dawała się wciągnąć.
Po raz pierwszy od dawna czuł, że nie panuje nad sytuacją.
— Zaskakujesz mnie — powiedział Noah po chwili, opierając brodę na dłoni. — Ludzie zwykle są trochę bardziej rozmowni, kiedy siedzą obok mnie.
Ava nie oderwała wzroku od zeszytu. Zamiast tego spokojnie kontynuowała pisanie, jakby próbowała zdążyć z notatkami przed rozpoczęciem lekcji.
— Może dlatego, że nie jestem dobra z biologii — odparła w końcu. — Wolę się skupić.
Jej ton był rzeczowy, pozbawiony irytacji, ale i kompletnie zamknięty na jakiekolwiek zaangażowanie. Nie była złośliwa. Nie była chłodna. Po prostu nie dawała mu przestrzeni.
Noah uniósł brew, zaskoczony prostotą odpowiedzi. Spodziewał się ciętej riposty, może ironii — a dostał coś, co brzmiało jak najzwyklejsza granica.
— Nie wyglądasz na kogoś, kto się czymkolwiek przejmuje — rzucił półgębkiem.
Ava wzruszyła ramionami.
— Właśnie dlatego muszę udawać, że się przejmuję. Zwłaszcza na biologii.
Zaczął bębnić palcami o blat, jakby próbował rozbić niewidzialną ścianę między nimi. Ale im bardziej próbował ją przebić, tym wyraźniej czuł, że nie ma żadnego wejścia.
— Nie próbuję ci przeszkadzać — powiedział po chwili. — Serio. Po prostu… nie wiem. Siedzimy obok siebie. Wypadało się przywitać.
Ava spojrzała na niego z boku. Tym razem dłużej. Jej spojrzenie nie było wrogie, ale nadal czujne.
— To nie jest kwestia przywitania — odparła spokojnie. — Po prostu nie chcę czegoś przeoczyć.
W tym momencie nauczyciel wszedł do klasy i zaczął prowadzić lekcję, ale dla Noaha słowa brzmiały jak szum w tle. Coś o budowie komórki, coś o mitochondriach. Zeszyty otwierały się z szelestem, długopisy zaczęły skrobać po kartkach. Ava pisała cicho, precyzyjnie, linijka po linijce, jakby świat istniał tylko między nią a kartką.
Noah próbował się skupić. Naprawdę próbował.
Otworzył zeszyt. Napisał datę. Podkreślił ją. Zmarszczył brwi, wpatrując się w tablicę.
Ale jego myśli nie chciały współpracować. Wciąż wracały do niej. Do tej jednej rozmowy. Do prostoty jej słów. Do jej głosu — spokojnego, ale nieobojętnego. Do sposobu, w jaki unikała kontaktu wzrokowego, a jednocześnie była obecna bardziej niż ktokolwiek inny.
To miało być proste.
Zakład był tylko zabawą. Formą rozrywki, jaką wymyślił Jayden, by urozmaicić sobie ostatni rok. Noah miał tylko udowodnić, że może ją rozkochać. Że każda dziewczyna wcześniej czy później się łamie.
Ale Ava…
Ava nie grała według zasad.
Nie flirtowała. Nie prowokowała. Nie uciekała. Po prostu była. I to wystarczało, żeby
wytrącić go z równowagi.
Jayden powiedział: „Zakład to zakład”. A on wtedy się tylko uśmiechnął, jakby to było nic.
Tyle że teraz to już nie było nic.
Zerknął na nią kątem oka. Siedziała spokojnie, oparta o ławkę, z czołem lekko zmarszczonym w skupieniu. Nie była piękna w typowy sposób. Nie miała makijażu jak cheerleaderki, nie nosiła bluzek z logo marek, nie przesyłała mu uśmiechów przez klasę.
Ale była autentyczna.
I może właśnie dlatego nie mógł przestać o niej myśleć.
Zamknął zeszyt. I zorientował się, że nie zanotował ani jednego sensownego zdania.
*To miało być proste. Miała być tylko punktem na liście. A wygląda na to, że właśnie stała się czymś o wiele trudniejszym.*
Dzwonek zadźwięczał ostro, przerywając monotonię nauczycielskiego głosu. W klasie zapanował znajomy gwar — szuranie krzeseł, trzask zamykanych zeszytów, rozmowy uczniów, którzy już myślami byli na przerwie. Noah siedział bez ruchu, jakby dzwonek jeszcze do niego nie dotarł.
Obok niego Ava już wstawała. Spakowała swoje rzeczy szybkim, wprawnym ruchem. Ani razu nie spojrzała w jego stronę. Jej twarz pozostała neutralna, skupiona. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło.
To dziwne, jak bardzo Noah liczył na chociaż jedno spojrzenie. Może krótkie. Może mimowolne.
Ale nie dostał nawet tego.
Ava wyszła z sali, znikając w tłumie uczniów, zanim jeszcze zdążył wstać.
Noah przez chwilę siedział nieruchomo. Przypomniał sobie wszystkie rozmowy z chłopakami. Żarty Jaydena. Zaczepki Luki. Ich pewność, że to będzie proste. Że wystarczy kilka uśmiechów, kilka tekstów — i będzie po sprawie.
Powoli się podniósł. Narzucił z powrotem swój luzacki wyraz twarzy, jakby zakładał maskę. Zarzucił plecak na jedno ramię, przeciągnął ręką po włosach i przeszedł przez salę bez pośpiechu.
Kiedy wychodził na korytarz, zgraja uczniów już rozlała się na wszystkie strony. Wśród nich nigdzie nie widział Avy.
I właśnie wtedy poczuł coś dziwnego. Nie frustrację. Nie ciekawość.
Pustkę.
Jakby coś ważnego właśnie mu umknęło.
Na korytarzu było głośno — typowy chaos między lekcjami. Uczniowie stali pod ścianami, przepychali się między szafkami, rozmawiali, śmiali się zbyt głośno. Noah przeszedł przez tłum z obojętną miną, jakby wszystko wokół nie miało z nim nic wspólnego.
Przy końcu skrzydła zachodniego, gdzie zazwyczaj zbierali się między zajęciami, dostrzegł znajome sylwetki. Jayden oparty był o framugę drzwi z telefonem w dłoni. Luca siedział na parapecie, bujając nogą w powietrzu, a Ty stał tyłem do ściany, żując gumę i rozglądając się leniwie.
— No nareszcie, Casanova biologii — rzucił Jayden, nie podnosząc wzroku. — Już myśleliśmy, że przepadłeś.
— Albo że Ava cię pogryzła — dodał Luca, z szerokim uśmiechem.
Ty tylko uniósł brwi.
Noah uśmiechnął się półgębkiem i podszedł bliżej.
— Spokojnie, jeszcze oddycha — rzucił, opierając się ramieniem o ścianę obok Jaydena.
— To znaczy, że już się zaprzyjaźniliście? — Jayden spojrzał na niego z przekąsem. — Ile słów wymieniliście? Pięć? Dziesięć? Czy może była już faza wspólnych notatek i delikatnych spojrzeń?
— Może było jedno wielkie nic — odparł Noah, wzruszając ramionami.
Luca się zaśmiał.
— To nie brzmi jak postęp. A czas leci, bracie.
Jayden skrzyżował ramiona na piersi.
— Zakład to zakład, Noah. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale chyba nie zamierzasz się teraz poddać, co?
Noah zamilkł na moment, udając, że coś poprawia w plecaku. Jego twarz wciąż
miała ten znudzony, lekko arogancki wyraz, który znał każdy w szkole. Ale gdzieś w środku coś się w nim poruszyło.
— Spokojnie — rzucił, prostując się. — Wszystko pod kontrolą. To tylko zabawa.
Słowa wyszły zbyt gładko. Zbyt szybko. Jakby musiał je powtórzyć, żeby sam w nie uwierzył.
— Serio, Carter — odezwał się Ty, krzyżując ramiona. — Tydzień minął, a ty nawet nie wiesz, co ona lubi na lunch.
— A może on wie, tylko się nie przyznaje? — Luca szturchnął Noaha łokciem. — Może już ma jej numer i trzyma wszystko w tajemnicy.
Jayden parsknął.
— Jasne, a jutro się dowiemy, że są parą i piszą sobie listy miłosne.
Noah przewrócił oczami, ale nawet nie próbował się tłumaczyć. Słuchał ich żartów, jakby były w innym języku. Bo nie to zaprzątało mu myśli.
Wciąż miał przed oczami jej twarz. Ten spokój. Ten brak reakcji. I to, jak wyszła z klasy, nie rzucając nawet spojrzenia przez ramię.
— Zaczynasz działać czy nie? — Jayden znowu spojrzał na niego, tym razem poważniej. — Bo zaraz to się zrobi nudne. A nikt nie chce wygrać zakładu przez walkower.
— Ona nie jest typem, który się rozkleja przy jednym spojrzeniu — mruknął Noah, bardziej do siebie niż do nich.
— I właśnie dlatego to będzie ciekawsze — uciął Luca. — Stary, serio, nie zwlekaj. Inaczej ktoś inny się nią zainteresuje i tyle będzie z twojego planu.
Noah milczał. Słuchał. Ale coraz mniej wierzył w to, co mówili.
Plan. Gra. Zakład.
To słowa, które jeszcze tydzień temu brzmiały ekscytująco. Teraz zaczynały tracić sens.
Uśmiechnął się, jakby wszystko było po staremu.
— Spokojnie, chłopaki. Nie przegapię okazji.
Ale wewnątrz zaczynało kiełkować pytanie.
Czy naprawdę tego chcę?
Pokój Noaha pogrążony był w półmroku. Tylko blada poświata lampki przy biurku oświetlała niewielką przestrzeń. Na ścianie wisiał plakat ulubionej drużyny, nieco wyblakły, z rogiem oderwanym przez czas. Telefon leżał na szafce, wyciszony. Zegar tykał cicho, przypominając o upływających minutach.
Na biurku leżał otwarty zeszyt z biologii. Długopis zsunął się na podłogę. Nawet nie miał siły go podnieść.
Z głośników laptopa cicho sączyła się muzyka. Stara playlista Ethana. Nawet nie pamiętał, że wciąż była zapisana. Nie miał serca jej skasować.
Noah siedział na łóżku z głową opartą o ścianę. W dłoniach obracał piłkę do koszykówki, której od lat nie używał do niczego poza ćwiczeniem odruchów. Obracał ją bezmyślnie, jakby mogła mu pomóc poukładać chaos w głowie.
W pokoju panowała cisza, ale nie była to cisza uspokajająca.
To była ta druga — głośna, natrętna, odbijająca się echem od wspomnień.
Zamknął oczy.
Zobaczył twarz Ethana. Uśmiechniętą. Pełną życia.
I potem już tylko pustą przestrzeń. Jakby ktoś wyrwał z jego świata cały kolor.
Minęły dwa lata, a on nadal czuł, jakby Ethan miał zaraz wejść do pokoju, rzucić jakąś głupią uwagę i usiąść na biurku, jak robił to zawsze.
Ale nikt nie wchodził.
Noah otworzył oczy i wpatrywał się w sufit. I wtedy znów zobaczył Avę. Nie w fizyczny sposób. Ale w tym, co zostawiła po sobie w jego głowie. Nie była jak inne dziewczyny. Nie próbowała się przymilać. Nie podśmiewała się z jego uwag. Nie krążyła wokół niego jak satelita. Ona go ignorowała. Nie z chłodną wyższością, ale z czymś, co było o wiele bardziej prawdziwe — z własnym światem, który nie potrzebował jego obecności.
To bolało. I fascynowało.
Zawsze miał władzę. Kontrolę. Przewagę.
A teraz…
Nie wiedział, kim jest przy niej.
Zacisnął dłoń na piłce i odłożył ją na bok.
Przez chwilę siedział w całkowitej ciszy.
Może to nie jest gra. Może to coś, co wreszcie przebije się przez mur, który sam zbudowałem.
Rozdział 5 — Złam mnie, jeśli potrafisz
Ava
Ava obudziła się jeszcze zanim zadzwonił budzik. Przez chwilę leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit, jakby próbowała zrozumieć, dlaczego czuje ten znajomy ciężar w klatce piersiowej. Sny zlewały się z rzeczywistością, a echo czyjegoś głosu — może jej własnego sumienia — wciąż brzmiało jej w uszach.
„Więc jesteś jedną z tych, co się nie odzywają?”
Przewróciła się na bok i zacisnęła powieki. Noah Carter. Najgłośniejszy chłopak w szkole, kapitan drużyny, samozwańczy władca korytarzy. Nie powinna o nim myśleć. Nie powinna czuć tego ścisku w brzuchu za każdym razem, gdy przypominała sobie jego ton.
To nic nie znaczy. Po prostu typowy chłopak z liceum. Taki, którego powinna ignorować.
Zamrugała szybko, jakby chciała odpędzić myśli. Sięgnęła po telefon, sprawdziła godzinę. Jeszcze dziesięć minut do budzika. Westchnęła i wstała.
W łazience przemyła twarz zimną wodą, próbując się otrzeźwić. Spojrzała w lustro. Jasne włosy opadały jej na ramiona, lekko splątane po nocy. Wyglądała na bardziej zmęczoną, niż się czuła.
Wybrała czarne jeansy i luźną, kremową bluzę z niewielkim haftem. Nic wymyślnego, ale… jakoś dłużej niż zwykle przeglądała się w lustrze. Czy to przez niego? A może po prostu próbowała się chronić. Jakby ubranie mogło być tarczą.
„Dzisiaj po prostu bądź sobą” — powiedziała do swojego odbicia. Ale nawet jej głos zabrzmiał mało przekonująco.
Zeszła na dół, gdzie na stole stała już miska z płatkami. Zjadła kilka łyżek w milczeniu, wsłuchując się w poranną ciszę domu. Mama zostawiła kartkę z krótką notatką: *"Wracam później, nie zapomnij kluczy. Kocham Cię.”*
Ava schowała karteczkę do kieszeni kurtki. Nagle poczuła ukłucie samotności. Jakby cały świat był chwilowo wyciszony, a ona w nim — przypadkowym gościem.
Zawiązała buty, narzuciła kurtkę i wzięła głęboki oddech, zanim otworzyła drzwi.
Milo miał już pewnie czekać.
Milo czekał na nią przy furtce, z rękami głęboko w kieszeniach swojej zbyt dużej kurtki, której kolor przypominał miętowe lody. Jego jasne włosy sterczały we wszystkie strony, jakby spał na nich przez całą noc — co zresztą było możliwe.
— Dzień dobry, panienko skwaszona mina — rzucił z uśmiechem, kiedy Ava zamknęła za sobą drzwi.
— Dzień dobry, paniczu nieogarnięty sweter — odpowiedziała, z trudem powstrzymując uśmiech.
Ruszyli w stronę szkoły. Chociaż przeszli tę trasę dopiero kilka razy, już czuli się jakby znali ją od lat. Po bokach drogi pyszniły się czerwone i pomarańczowe liście, szeleszcząc pod ich butami.
— Wiesz, że pani Morgan z historii ma jakieś szpiegowskie moce? — zaczął Milo. — Wczoraj złapała mnie, zanim zdążyłem schować telefon. Myślę, że ma tajną siatkę uczniowskich donosicieli.
Ava przewróciła oczami.
— Albo po prostu trzymasz telefon w tej samej kieszeni, co zawsze.
— Tylko że dzisiaj miałem go w innej. — Milo zerknął na nią z udawaną powagą. — Przypadek? Nie sądzę.
Przez chwilę rozmawiali o nauczycielach i klasówkach, aż w końcu rozmowa zeszła na temat, którego Ava chciała uniknąć.
— A propos niespodzianek… — zaczął Milo. — Ten twój kolega z angielskiego… Noah, tak? Kapitan drużyny?
Ava nie odpowiedziała od razu. Patrzyła przed siebie, jakby próbowała odczytać coś z nieba.
— Co z nim?
— No nie wiem, może to tylko moja paranoja, ale miałem wrażenie, że wczoraj patrzył, jakby chciał ci coś powiedzieć… albo zjeść cię wzrokiem.
Ava parsknęła cicho.
— To Noah Carter. On patrzy tak na wszystkich. Nie bierz tego do siebie.
Milo uniósł ręce w obronnym geście.
— Spoko, tylko mówię. Jakby coś, mogę udawać twojego chłopaka. Jestem całkiem przekonujący. — Uśmiechnął się szeroko.
— Jasne. Tylko nie zakochaj się we mnie od pierwszego wejrzenia.
— Za późno — rzucił z dramatycznym westchnieniem, co rozśmieszyło Avę na dobre.
Właśnie wtedy, przy skrzyżowaniu prowadzącym do głównego wejścia szkoły, zauważyła znajomą sylwetkę Cassie.
Szła z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, w słuchawkach, ale zauważyła ich i zdjęła jedną.
— Hej! — zawołała, uśmiechając się. — W samą porę, miałam nadzieję, że was złapię.
— Cześć — odpowiedziała Ava z lekkim uśmiechem.
— I jak, gotowi na kolejny cudowny dzień pełen atrakcji? — rzuciła z udawaną ekscytacją, przewracając oczami.
— Jeśli „atrakcje” oznaczają test z matmy i spóźnioną biologię, to tak — mruknął Milo.
Cassie zachichotała, a potem spojrzała na Avę z lekkim błyskiem ciekawości.
— W ogóle, co to było wczoraj na boisku? Widziałaś, jak Noah się na ciebie gapił?
Ava westchnęła, zerkając w bok.
— Zostawmy to. Pewnie ziewał i przypadkiem spojrzał w moją stronę.
— Jasne, a ja przypadkiem przyniosłam dzisiaj tę samą kanapkę, co codziennie — zaśmiała się Cassie. — Ale okej, nie wnikam. Chociaż wyglądał na zainteresowanego.
— Ktoś tu bardzo obserwuje — zauważył Milo z udawanym podejrzeniem.
Cassie wzruszyła ramionami.
— Wczoraj siedziałam z Kelly. A Kelly ma radar na każdego, kto się choćby poruszy w promieniu trzech metrów od Noaha Cartera.
— No to wszystko jasne — westchnęła Ava.
— Dobra, koniec plotek. Lecimy, zanim dzwonek nas ubiegnie — rzuciła Cassie i ruszyła przodem, zerkając przez ramię.
Ava i Milo wymienili spojrzenia i ruszyli za nią, zanurzeni w szkolny poranny zgiełk.
Tłum uczniów zaczął zagęszczać się przy wejściu do szkoły. Wewnątrz było głośno — szum rozmów, śmiechy i trzask zamykanych szafek odbijały się echem od ścian. Świetlówki mrugały leniwie nad ich głowami, jakby i one nie miały ochoty zaczynać dnia.
Ava, Milo i Cassie przecisnęli się przez tłum, wymijając znajome twarze i unosząc się nieco ponad poranne zamieszanie. Przystanęli przy swoich szafkach.
— Dobra, to ja zmykam na chemię. Trzymajcie za mnie kciuki, żeby pan Davis nie zadał znowu pięciu stron notatek — jęknął Milo, krzywiąc się teatralnie.
— Powodzenia — rzuciła Ava, otwierając szafkę.
— Tobie bardziej się przyda. Masz panią Campbell, nie? — dodał jeszcze Milo, zanim zniknął za rogiem.
— Ja lecę na fizykę. Zobaczymy się na lunchu? — zapytała Cassie, przerzucając torbę przez ramię.
Ava kiwnęła głową.
— Jasne.
Cassie uśmiechnęła się krótko i zniknęła w tłumie.
Ava zamknęła szafkę z cichym kliknięciem i ruszyła w stronę klasy od angielskiego. Jej kroki były spokojne, niemal obojętne, ale w środku czuła lekkie napięcie. Chciała tylko wejść, usiąść i wtopić się w tło.
Niestety, tego dnia miało być inaczej.
Ava przeszła przez ostatni korytarz, zatrzymując się przed salą numer 214. Zajrzała przez uchylone drzwi. Wewnątrz panował kontrolowany chaos — uczniowie przesuwali krzesła, rozmawiali, śmiali się, ktoś rzucał papierową kulką do kosza w rogu sali.
Westchnęła cicho i weszła do środka. Kilka spojrzeń powędrowało w jej stronę, ale zaraz przeniosły się na coś ciekawszego. Usiadła w jednym z tylnych rzędów, blisko okna. Wyjęła zeszyt, długopis i położyła je przed sobą, jakby to miało ją chronić przed światem.
Z tyłu słyszała czyjś śmiech — niski, pewny siebie. Znała ten ton, choć wcale nie chciała.
Noah Carter.
Siedział dwa rzędy przed nią, bokiem do klasy, rozmawiał z jakimś kolegą i rzucał uśmieszki, jakby cały świat był dla niego rozgrywką.
W tym momencie do sali weszła nauczycielka — pani Campbell.
— Dobrze, wszyscy, na miejsca. — Jej głos był ostry jak brzytwa, ale nie nieprzyjemny.
W klasie natychmiast zrobiło się ciszej. Uczniowie zajęli swoje miejsca, a Ava poczuła, jak jej żołądek lekko się ściska. Nie wiedziała dlaczego.
— Dzisiaj zaczynamy projekt, który będzie trwał przez najbliższe dwa tygodnie — ogłosiła pani Campbell, rozkładając notatki na biurku. — Będziecie pracować w parach, temat otrzymacie na koniec lekcji.
Zaczęła czytać nazwiska z listy.
— Emily i Tyler. Zoe i Marcus. Ava Bennett i… Noah Carter Cisza.
A potem… szmer. Śmiechy. Szeptane komentarze.
— Serio? — ktoś mruknął. — Ona i Noah?
— Szkoła to nie komedia romantyczna! — rzucił ktoś inny.
Ava czuła, jak palce zaciskają się na długopisie. Serce zabiło szybciej, ale twarz miała spokojną. Nie pozwoli sobie na to, żeby ktoś zauważył, że ją to ruszyło.
Z przodu Noah odwrócił się przez ramię i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
— Ciekawe… — mruknął.
Ava uniosła brwi i odpowiedziała chłodno: — Nie licz, że zrobię za ciebie całą robotę.
Kilka osób zachichotało. Noah tylko się uśmiechnął szerzej.
Ava przeniosła wzrok na tablicę, próbując skupić się na słowach nauczycielki, ale czuła jego spojrzenie.
— Pamiętajcie — głos pani Campbell był wyraźny, jakby specjalnie celował w każdą parę z osobna — projekt ma być efektem wspólnej pracy. Nie ma czegoś takiego jak „jedna osoba zrobi, druga się podpisze”. Macie współpracować. W razie pytań — moje drzwi są otwarte.
Szmer potakujących głów przeszedł przez klasę. Kilka osób już szeptało coś między sobą, ustalając terminy spotkań, wymieniając się numerami.
Ava nie powiedziała ani słowa. Zapisała temat pracy w zeszycie, podkreślając go dwa razy, jakby chciała skupić się tylko na tym. „Symbolika i rozwój postaci w literaturze klasycznej” — tyle wystarczyło, żeby wiedziała, że czeka ją dużo pracy.
Starała się nie zerkać w stronę Noaha. Nie chciała czytać z jego twarzy żadnych sugestii, ani zaczynać rozmowy, która mogłaby przypominać coś więcej niż szkolny obowiązek.
Zadzwonił dzwonek. Uczniowie powoli zbierali rzeczy, krzesła zaskrzypiały, a sala znów wypełniła się szmerem rozmów i pakowanych książek. Ava zsunęła zeszyt do plecaka i ruszyła w stronę drzwi, nie oglądając się.
Gdy wyszła na korytarz, poczuła znajome uderzenie zgiełku — rozmowy, śmiechy, odgłosy otwieranych szafek. Przecisnęła się przez grupkę uczniów, chcąc jak najszybciej przedostać się na drugą stronę skrzydła.
I wtedy usłyszała za plecami:
— Ava!
Zatrzymała się niechętnie. Wystarczyła chwila, żeby rozpoznać głos.
Odwróciła się powoli.
Noah przeciskał się przez tłum, z typowym dla siebie pewnym krokiem i tym samym półuśmiechem, który tak działał na inne dziewczyny. Ale nie na nią.
— Słuchaj, o tym projekcie… — zaczął.
— Tak? — Jej głos był spokojny, ale wyraźnie chłodny.
— Może ustalimy jakiś plan? — zaproponował. — Żeby nie robić tego na ostatnią chwilę.
Ava uniosła brew.
— Niespodziewane podejście. Słyszałam, że jesteś bardziej od „improwizacji”.
Noah uśmiechnął się lekko.
— Improwizuję, jak muszę. Ale chyba wolałbym nie zawalić u pani Campbell.
— Dobrze. — Ava skinęła głową. — Zróbmy to tak: przygotuję szkic i wyślę ci mailem. Potem się spotkamy, jeśli będzie trzeba.
— Jasne. — Przez chwilę wydawał się, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale się rozmyślił.
Ava już odchodziła.
— I nie licz, że zrobię całość — rzuciła przez ramię.
— Nigdy bym nie śmiał — odpowiedział z uśmiechem, patrząc, jak znika w tłumie.
Po chwili stał jeszcze w miejscu. Ta rozmowa nie poszła tak, jak się spodziewał. Szkolna stołówka tętniła życiem. Hałas rozmów i stukot sztućców mieszał się z zapachem frytek, tostów i czegokolwiek, co w danym dniu kuchnia uznała za „nadające się do zjedzenia”. Ava przeszła przez salę z tacą w rękach, starając się nie rozlać soku, który już przechylił się niebezpiecznie na jej plastikowym kubku.
Milo zauważył ją pierwszy. Machał do niej jak dziecko, które właśnie wypatrzyło swojego rodzica na szkolnym przedstawieniu.
— Ej, Avi! Tu! Miejsce obok zajęte tylko przez moje ego, więc zmieszczą się dwa! — zawołał teatralnym szeptem, wywołując parsknięcie śmiechu u dwóch dziewczyn z sąsiedniego stolika.
Ava uśmiechnęła się lekko, przysiadając obok niego. Odstawiła tacę, przeciągnęła dłonią po włosach i westchnęła.
— Źle się zaczęło? — zapytał Milo, otwierając opakowanie z wrapem.
— Powiedzmy, że mogło być lepiej. — Upiła łyk soku. — Zgadnij, z kim mnie sparowali na projekt z angielskiego.
— Hm… z nauczycielem? Bo tak bywa, jak jesteś zbyt dobra. — Milo zmarszczył brwi udając zamyślenie. — Nie… czekaj… nie mów, że… Noah Carter?!
Ava spojrzała na niego znacząco.
— Bingo.
Milo odłożył jedzenie, jakby właśnie dowiedział się, że został bohaterem tragicznego romansu.
— To koniec. Pożegnaj się z wewnętrznym spokojem. Od teraz będziesz częścią jego własnego, prywatnego reality show.
Ava wzruszyła ramionami.
— Mam nadzieję, że nie oczekuje dramatu. Powiedziałam mu, że zrobię konspekt i mu wyślę. Krótko, bez rozmów, bez uśmieszków.
Milo spojrzał na nią z udawaną powagą.
— Mówisz, że chcesz to rozegrać profesjonalnie. Szanuję. Ale pamiętaj — każdy kontakt z tym chłopakiem grozi powikłaniami hormonalnymi. I psychologicznymi.
— Dzięki za ostrzeżenie, doktorze.
— Do usług. — Skłonił się teatralnie.
Na moment zamilkli, obserwując zgiełk wokół nich. Ktoś przechodził z tacą, inny kłócił się o to, kto zajął stolik. Wszystko to miało w sobie jakiś znajomy rytm.
— A ty? Jak ci minął dzień? — zapytała Ava, opierając się łokciem o stół.
— Niech pomyślę… Byłem zmuszony siedzieć obok dziewczyny, która od trzech dni twierdzi, że kocha żaby. Nie, że lubi. Kocha. W sensie: „Zawsze chciałam mieć kijankę jako przyjaciela”. — Milo przewrócił oczami. — Ale to nie wszystko. Uznała, że skoro jestem gejem, to pewnie ją zrozumiem. Że niby my, dziwacy, trzymamy się razem.
Ava parsknęła śmiechem.
— Przepraszam. To nie jest śmieszne.
— Ależ jest. Ja też się śmiałem. Dopóki nie zapytała, czy mam wolną sobotę, bo w jej ogrodzie jest staw i moglibyśmy razem łapać kijanki. Tylko po to, żeby je… „obserwować”. — Zrobił palcami cudzysłów.
— Okej, teraz to jest przerażające.
Milo zaśmiał się razem z nią, a potem spojrzał uważnie.
— A tak serio… wszystko okej? Bo trochę się spinasz, jak tylko pojawia się temat Cartera.
Ava spojrzała w bok.
— Może dlatego, że nie lubię grać w gry. A mam wrażenie, że on traktuje wszystko jak zabawę. Nie mam ochoty być pionkiem.
— I nie będziesz — odparł Milo stanowczo. — Bo masz mnie. A ja nie pozwolę, żeby jakiś nadmuchany egomaniak cię zdekoncentrował.
— Dzięki, Milo. Naprawdę.
— Ale jeśli chciałabyś się zamienić… to wiesz. Biorę Noaha, ale tylko jeśli do projektu dołącza pizza i gwarancja, że mnie nie zignoruje po dwóch minutach rozmowy.
— Nie sądzę, żeby był w twoim typie.
— Ava. Pamiętaj, że jestem gejem z bardzo szerokim spektrum ironii. On nie musi być w moim typie. Wystarczy, że dobrze wygląda na Instagramie.
Oboje wybuchli śmiechem.
I przez chwilę Ava poczuła się… normalnie. Jakby ten nowy świat, pełen nieznajomych twarzy, jednak miał jakieś jasne punkty. A jednym z nich bez wątpienia był Milo.
— No dobra, wracamy na zajęcia czy udajemy, że się zgubiliśmy? — zapytał Milo, zerkając na telefon.
— Zdecydowanie się zgubiliśmy. Ale niech będzie — chodźmy.
Wstali niemal jednocześnie, zbierając tace. Gdy wychodzili ze stołówki, Ava pomyślała, że może ten dzień wcale nie był taki zły.
Szkolny korytarz z każdą przerwą wydawał się coraz głośniejszy, ale Ava czuła się, jakby poruszała się w bańce. Po rozmowie z Milo próbowała wrócić do rutyny — na lekcje, do zeszytów, do myśli, które powinny krążyć wokół dat i wzorów. Ale nie krążyły.
Na biologii nie mogła oderwać się od obrazu Noaha — siedzącego rząd obok, nonszalancko opartego o ławkę, z tym swoim półuśmiechem, jakby znał odpowiedzi na pytania, których nikt jeszcze nie zadał. To było irytujące. Niepokojące. Ale dlaczego miało ją to w ogóle obchodzić?
Prawie się roześmiała. „Skup się”, karciła się w myślach. Oparła głowę na dłoni i przez chwilę udawała, że notuje. A potem, zanim się zorientowała, napisała jego imię w marginesie. Noah. Małymi literami, jakby wtedy było mniej prawdziwe. Natychmiast je przekreśliła.
Głupia. To tylko zadanie. Projekt jak każdy inny. A on? Typowy pewny siebie facet, który nie znosi, gdy coś nie idzie po jego myśli. Który traktuje dziewczyny jak grę. I który chyba właśnie zauważył, że z nią nie pójdzie tak łatwo.
Zamrugała, odrywając wzrok od zeszytu. Obok siedziała jakaś dziewczyna, coś mówiła, ale Ava słyszała tylko pojedyncze słowa. Jak przez mgłę. Miała wrażenie, że cały dzień przecieka jej między palcami.
Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, nie była pewna, czy odczuwa ulgę, czy zmęczenie. Zebrała książki, wcisnęła je niedbale do plecaka i wyszła ze szkoły, nie czekając na Cassie ani Milo. Chciała być sama.
Chłodne powietrze owinęło jej twarz, a liście pod stopami szeleściły miękko. Idąc chodnikiem, wyjęła telefon i przez dłuższą chwilę patrzyła na wyświetlacz. Wiadomości. Żadnej nowej od Liama. Od trzech dni. A przecież zawsze pisali do siebie choćby „hej” rano.
Westchnęła i wybrała jego numer.
— Halo? — Jego głos był przytłumiony. Jakby był zaskoczony albo… zajęty.
— Hej — powiedziała cicho, nagle niepewna, co właściwie chciała mu powiedzieć.
— O, Ava… ej, mogę za chwilę oddzwonić?
— Nie. Znaczy… nie musisz. Chciałam tylko pogadać chwilkę.
— Mam teraz coś z chłopakami, ale co tam?
— Nic ważnego. — Poczuła, jak żołądek jej się ściska. — Po prostu… myślałam o tobie. Tęskniłam.
— Mhm. — Z drugiej strony zapadła cisza. Jakaś rozmowa w tle, śmiech. — Ava, serio, teraz nie mogę. Dam ci znać później?
Nie odpowiedziała od razu. Co miała powiedzieć? Że coś jest nie tak? Że czuje, jakby byli coraz dalej od siebie?
— Jasne. — Uśmiechnęła się, chociaż on nie mógł tego zobaczyć.
Rozłączył się pierwszy.
Zatrzymała się na rogu ulicy. Niby nic się nie stało. Przecież to normalne — każdy ma czasem gorszy dzień, obowiązki. Ale mimo wszystko czuła, że coś się przesunęło. Jakby byli po przeciwnych stronach mostu, który kiedyś łączył ich codzienność.
Usiadła na ławce przy parku, bez celu wpatrując się w telefon. W końcu odblokowała ekran i kliknęła aparat. Przez sekundę widziała w nim swoją twarz — zmęczoną, trochę bladą, z cieniami pod oczami.
— Co się z tobą dzieje? — szepnęła do siebie.
Może to tylko chwilowe. Może to przez nową szkołę, przez stres. A może… po prostu przestają do siebie pasować. Coraz trudniej było zaprzeczać.
Nie chciała, żeby Liam stawał się wspomnieniem. Ale jeszcze bardziej bała się, że tak naprawdę już nim się staje.
Wróciła do domu później, niż planowała. Kolacja już czekała na stole — makaron z warzywami, który pachniał domem. Usiadła naprzeciw mamy, która spojrzała na nią z uśmiechem.
— I jak dzień? — zapytała, nalewając sobie herbaty.
Ava wzruszyła ramionami.
— W porządku. Dostałam projekt z angielskiego.
— O, to świetnie. Z kim?
Zawahała się na ułamek sekundy.
— Z takim jednym chłopakiem… Noah Carter. Jest… dość znany w tej szkole. Najpopularniejszy, można powiedzieć.
Mama uniosła brwi.
— Brzmi interesująco.
Ava parsknęła cicho.
— Tylko nie zaczynaj, mamo. To po prostu zadanie.
— Aha. — Kobieta uśmiechnęła się znacząco. — No dobrze. Ale jeśli będzie cię rozpraszał, pamiętaj, że masz prawo ustalać granice.
— Mamo!
— Dobra, dobra. Jem i milczę.
Kolacja minęła szybko. Ava powiedziała jeszcze kilka słów o zajęciach, ale myślami już była gdzie indziej.
W swoim pokoju rzuciła plecak pod biurko, zdjęła sweter i usiadła na łóżku, wpatrując się w ekran telefonu.
Liam nie odpisał.
Zsunęła kciukiem ekran blokady i weszła na Instagram. Przez chwilę tylko przeglądała stories — obrazy szczęśliwych ludzi, imprez, kawiarni, sukcesów. To wszystko wydawało się obce, jakby oglądała czyjeś życie, którego już nie zna.
A potem zatrzymała się. Noah Carter.
Jego profil nie był prywatny. Zdjęcia z boiska, z drużyną, selfie z psem, jakieś z przyjęć. I to spojrzenie — zbyt pewne siebie, zbyt rozpoznawalne. Ale wśród tych zdjęć było jedno inne. Stare, niepodpisane. Dwoje chłopców na plaży. Obaj uśmiechnięci, beztroscy.
Nie wiedziała, czemu kliknęła „Obserwuj”. Może z ciekawości. A może dlatego, że chciała wiedzieć, co jeszcze się za nim kryje.
Zawahała się tylko przez chwilę, zanim otworzyła wiadomości. Wpatrywała się w puste pole tekstowe, jakby od jego treści zależało wszystko. A potem zaczęła pisać:
**Ava**
„Hej. Myślałam o tym projekcie. Może jednak spróbujemy zrobić wszystko razem? Będzie łatwiej ogarnąć temat niż dzielić na pół. Daj znać, jeśli Ci to pasuje.”
Nie wysłała od razu. Jeszcze raz przeczytała wiadomość. Krótko. Bez emocji. W porządku.
Kliknęła „Wyślij”.
Odłożyła telefon obok poduszki i położyła się na plecach. Nie oczekiwała odpowiedzi. Ale czuła, że zrobiła krok. Nie w stronę Noaha — jeszcze nie. Ale w stronę siebie, która nie boi się odezwać jako pierwsza.
Wróciła z łazienki z ręcznikiem na głowie i szufladą pełną bawełnianych piżam w rękach. Przerzucała jedną po drugiej, nie mogąc się zdecydować. W końcu wybrała szarą z nadrukiem liska — ulubioną od podstawówki, choć trochę już wypłowiała.
Właśnie zawiązywała sznurek od spodni, kiedy usłyszała dźwięk powiadomienia. Zerknęła na telefon, leżący na biurku. Ekran się rozświetlił.
**Noah Carter**
„Brzmi sensownie. Spotkamy się jutro po lekcjach? Biblioteka?”
Zawahała się. Nie dlatego, że nie chciała. Po prostu… zaskoczyło ją, że odpisał tak szybko. Bez żartów, bez uśmieszków. Konkret.
Usiadła na łóżku i przez chwilę tylko patrzyła na wiadomość. Czuła, że to coś znaczy. Nie wiedziała jeszcze co, ale coś w tym było.
Napisała:
**Ava**
„Ok. Pasuje :)”
Kliknęła „Wyślij”, po czym odłożyła telefon i przytuliła się do poduszki. Jeszcze długo nie mogła zasnąć.
Rozdział 6 — Tydzień spojrzeń
Noah
Szkolny korytarz był duszny od porannego zgiełku. Uczniowie tłoczyli się pod salami, dźwięk zamykanych szafek mieszał się z nawoływaniami, śmiechem, skrzypieniem butów na woskowanej podłodze. Noah przeciskał się przez tłum, z torbą przewieszoną przez ramię, wzrokiem omijając znajome twarze. Nie dziś. Dziś nie miał siły na small talk z cheerleaderkami ani na puste żarty z chłopakami.
W kieszeni poczuł wibrację. Wyciągnął telefon i zerkając ukradkiem, odczytał wiadomość.
„17:30. Sam. I nie przynoś kłopotów.”
Westchnął przez nos, chowając urządzenie z powrotem. Zlecenie. Kolejne. Jakby nie miał już dość na głowie — projekt z Avą, trening przed meczem, ojciec który wymagał, by trzymał fason. Wszystko zaczynało go przygniatać jak mokry cement.
Otworzył drzwi do sali od angielskiego. Wewnątrz panowała cisza, przerywana szelestem kartek. Uczniowie zajmowali miejsca, niektórzy już wyciągnęli zeszyty i podręczniki. Ava siedziała w drugim rzędzie, pochylona nad notatkami. Jej włosy zasłaniały pół twarzy, ale mimo to od razu ją rozpoznał.
Zajął miejsce obok niej, tak jak się umówili. Chwilę milczał, potem rzucił cicho:
— Hej. Gotowa na projekt stulecia?
Ava nie oderwała wzroku od zeszytu.
— Tylko jeśli ty jesteś. Nie mam zamiaru robić wszystkiego sama.
Noah parsknął pod nosem.
— Miło wiedzieć, że ufasz mi aż tak bardzo.
— Nie chodzi o zaufanie. Chodzi o doświadczenie. Zazwyczaj to ja zostaję z całą robotą.
Spojrzał na nią kątem oka. Była inna. Nie próbowała mu się przypodobać. Nie szukała jego spojrzenia. Wręcz przeciwnie — jakby unikała go celowo. I właśnie to zaczynało go intrygować najbardziej.
— Wieczorem w bibliotece, pamiętasz? — dodał Noah ciszej, nachylając się lekko.
Ava nie spojrzała na niego.
— Tak.
— Będzie zabawnie — mruknął, jakby to miała być zapowiedź najlepszej randki, nie wspólnego robienia projektu.
Spojrzała na niego kątem oka.
— Jesteś pewien, że wiesz, co znaczy „projekt naukowy”?
— Praca zespołowa, wymiana pomysłów… no i może trochę zabawy w międzyczasie.
— Szkoda, że nie ma opcji „samodzielnie” — mruknęła.
Noah uśmiechnął się szerzej, ale więcej już nie powiedział. Przez resztę lekcji próbował skupić się na temacie, ale jego myśli wracały do niej — do tej dziewczyny, która nie chciała grać w jego grę, a mimo to przyciągała jego uwagę bardziej niż ktokolwiek wcześniej.
Lekcja się zaczęła. Nauczycielka notowała coś na tablicy, tłumacząc budowę komórek roślinnych. Noah próbował skupić się na treści, ale myśli błądziły. W głowie szumiało mu od nadmiaru bodźców: Ava tuż obok, wiadomość od gangu, nadchodzący mecz i presja ze strony trenera, który wczoraj przypomniał mu, że jako kapitan nie może zawieść.
„Zrób swoje, Carter. Drużyna cię potrzebuje” — słowa trenera odbijały mu się echem w czaszce.
Obok Ava notowała dokładnie każde zdanie. Miała schludne pismo, używała zakreślaczy. Wszystko uporządkowane, logiczne. Zupełne przeciwieństwo jego własnych, chaotycznych notatek.
— Myślisz, że damy radę ogarnąć to na wtorek? — spytał po cichu, udając, że patrzy w zeszyt.
— Jeśli się sprężymy, to tak. — Jej ton był chłodny, ale nie wrogi. Po prostu neutralny.
I właśnie to go uderzyło. Żadnego podniecenia, że pracuje z „Noahem Carterem”. Żadnych podtekstów. Zero atencji. Jakby naprawdę chodziło tylko o projekt. To była nowość.
Zegar tykał powoli. W pewnym momencie Noah zerknął na telefon pod ławką. Wiadomość nadal tam była. Miał jeszcze czas. Ale nie mógł pozbyć się uczucia, że coś się szykuje. Że to zlecenie nie będzie takie jak wcześniejsze. Może dlatego, że już nie był sam. A może dlatego, że Ava siedziała tuż obok, a on pierwszy raz od dawna czuł, że coś naprawdę się zmienia.
— Twój telefon ciągle wibruje — zauważyła cicho Ava.
Zerknął na nią.
— A ty jesteś wyjątkowo spostrzegawcza.
— Może po prostu nie lubię, kiedy ktoś się rozprasza na lekcji.
Uśmiechnął się lekko.
— To niech będzie twoja motywacja — powiedział, zamykając ekran i odkładając telefon.
Bo może rzeczywiście — po raz pierwszy od dawna — ktoś miał na niego wpływ.
Kiedy tylko zadzwonił dzwonek, niemal wystrzelił z ławki. Przepchnął się przez tłum uczniów i skręcił w stronę szatni. Trener Miller już wcześniej uprzedził zawodników, że ze względu na zbliżający się mecz mają zostać zwolnieni z jednej lekcji i pojawić się wcześniej na boisku. Noah był mu wdzięczny. Potrzebował oderwania, a intensywny trening był jak idealny wentyl — sposób na zapanowanie nad czymś, gdy wszystko inne wymykało się spod kontroli.
Szatnia pachniała mieszanką potu i starego mydła. Reszta chłopaków była już w środku. Jayden wiązał buty, Ty żartował z Lucą o cheerleaderkach, które przyszły kibicować im ostatnim razem. Noah rzucił torbę na ławkę i bez słowa zaczął się przebierać.
— Ej, kapitanie, żyjesz? — rzucił Jayden, uderzając go lekko w ramię.
— Jasne. Skupiam się. — Uśmiech był mechaniczny.
Wyszli razem na boisko. Słońce zawisło nisko, ale nie było ciepłe. Wiatr targał chorągiewkami przy bramkach, jakby sam przeczuwał nadchodzące spięcie.
Rozgrzewka. Sprinty. Ćwiczenia podań. Trener wrzeszczał jak zwykle, ale tym razem Noah prawie go nie słyszał. Jego ciało poruszało się automatycznie, precyzyjnie, jak maszyna. Ale w głowie… Ava. Zakład. Ethan.
— Carter! — rzucił Miller. — Chcę dziś widzieć ogień, jasne? Mecz za cztery dni. Albo pokażesz, że jesteś liderem, albo siedzisz na ławce.
Noah nie odpowiedział. Wybiegł na środek, czekając na sygnał. Gwizdek przeciął powietrze i wszystko inne przestało istnieć.
Piłka odbijała się o parkiet z rytmem jego serca. Gra była brutalna, dynamiczna, pełna starć. Jayden grał ostro, Luca zbyt emocjonalnie. Ty narzekał na ból w kostce, ale nikt nie zwalniał tempa. Noah był szybki, celny, pewny. Jakby każdy rzut miał oczyścić jego głowę z nazwiska Avy, z zakładu, z poczucia, że coś wymyka się spod jego wpływu.
Ale nie pomagało.
Podczas przerwy usiadł na ławce i wyciągnął telefon.
„Nie spóźnij się,”
Zacisnął palce na telefonie, aż ekran niemal się wygasił. Nie teraz. Nie dzisiaj. Odetchnął i schował telefon, zanim ktoś coś zauważył.
— Noah, wszystko okej? — zapytał Jayden, podając mu butelkę wody.
— Jasne — rzucił krótko. — Po prostu skupiam się.
Jayden uniósł brew, ale nie dopytywał. To była jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę w Noah cenił — potrafił zamknąć się jak sejf.
Miller podszedł do nich i klasnął w dłonie.
— Jeszcze dwie serie. I chcę widzieć komunikację. Żadnych samowolek, Noah. Jesteś kapitanem. Prowadź ich.
I Noah to zrobił. Jak w transie. Krok za krokiem, rzut za rzutem. A w głowie nadal Ava. Jej twarz z dzisiejszego ranka. Sposób, w jaki nie zareagowała na jego zaczepki. Jakby… był nikim. A przecież zawsze był kimś.
To bolało bardziej niż kontuzje.
Po ostatnim okrążeniu Miller zarządził koniec. Zawodnicy rozeszli się, sapali, ocierali pot z czoła. Noah jeszcze przez chwilę stał przy linii boiska, oddychając głęboko. Wiedział, że czeka go jeszcze jedna lekcja. Że musi znowu założyć maskę.
Zapach potu i wilgotnych ręczników uderzył Noaha, gdy wszedł do szatni. Ciało miał rozgrzane, mięśnie napięte, a głowę cięższą niż zwykle. Chciał po prostu wziąć prysznic, wrzucić ciuchy do torby i zniknąć. Ale oczywiście — Jayden już czekał.
— No i? — rzucił, odkręcając butelkę z izotonikiem. — Jak postępy?
— Z kim? — Noah udawał, że nie wie, o co chodzi. Sięgnął po ręcznik i zrzucił z siebie przepoconą koszulkę.
— Nie udawaj. Ava. Projekt. Słodkie spojrzenia. Ta gra, którą tylko ty umiesz prowadzić.
Luca zaśmiał się cicho, zapinając torbę.
— Ja myślę, że Carter wpadł w swoje sidła — mruknął. — Prawie jej nie zaczepił dzisiaj na biologii.
— Może gra w długą — dorzucił Ty, nonszalancko opierając się o ławkę.
Noah spojrzał na nich z góry. Twarz miał spokojną, ale w oczach coś się błysnęło.
— Mam wszystko pod kontrolą. Spokojnie. Zgodnie z planem.
— Czyli co? Kiedy oficjalnie ją rozkochasz? — dopytywał Jayden z uśmieszkiem.
Noah wzruszył ramionami i rzucił:
— Finał będzie w swoim czasie.
Ale wewnątrz… nie czuł się już jak gracz. Czuł się… jak pionek. Świat wokół niego wymagał, żeby był tym samym Noah’em co zawsze. Tym, który żartuje, uwodzi, wygrywa. Ale coś się zaczynało kruszyć.
Zamiast ekscytacji, czuł niepokój. Zamiast satysfakcji — coś w rodzaju wyrzutów sumienia, których jeszcze nie chciał nazwać.
— Tylko nie przesadź z tą grą — rzucił Luca półżartem, ale było w tym coś więcej. — Ona nie wygląda na taką, która się nie przejmie.
Noah spojrzał na niego krótko.
— Nie martw się. Nie mam zamiaru jej łamać. Po prostu… wygrać.
Włożył bluzę przez głowę, zgarnął torbę i minął ich bez słowa. Gdy wychodził, słyszał jeszcze głos Jaydena.
— Zakład to zakład, Carter. Liczymy na show.
Noah nie odpowiedział. Wyszedł na chłodny korytarz, a w jego kieszeni zawibrował telefon. Wiadomość przyszła punktualnie.
„17:30. Stara stacja. Sam.”
Przyspieszył kroku. Wiedział, że zbliża się moment, kiedy przestanie mieć wybór.
A to był dopiero początek.
Korytarz był cichy jak na tę porę. Dzwonek jeszcze nie zadzwonił, ale pojedyncze osoby kręciły się przy szafkach. Gdy skręcił w lewo, zobaczył, jak Milo — ten sam, który zawsze wyglądał, jakby starał się wtopić w ścianę — wychodzi zza rogu i dosłownie wpada na jednego z jego kolegów z drużyny. Chyba to był Mason.
— Patrz, gdzie leziesz, księżniczko — rzucił Mason, teatralnie cofając się o krok i strzepując niewidzialny pył z bluzy.
Dwóch innych chłopaków, stojących przy automacie, zaśmiało się głośno.
— Spokojnie, może się zapatrzył — dodał drugi, z wyraźną nutą kpin. — Czasem te jego rzęsy aż same się plączą.
— Albo coś innego mu się plącze — dopowiedział trzeci, śmiejąc się do rozpuku.
Milo zamarł. Stał tam z otwartą książką i kompletnie zdezorientowanym spojrzeniem. Próbował coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle.
Wtedy pojawiła się Ava.
Weszła w tę scenę z pozoru przypadkiem — ale Noah, stojąc z daleka, widział w jej twarzy coś ostrego. Determinację. Przeszła obok nich, jakby nie istnieli, i zatrzymała się przy Milo.
— Wszystko okej? — zapytała, ignorując chłopaków z drużyny.
Milo skinął głową, choć wyglądał, jakby najchętniej rozpłynął się w powietrzu.
— Uważaj, Ava, jeszcze się zarazisz — rzucił Mason z krzywym uśmiechem.
Ava obróciła się powoli, patrząc mu prosto w oczy.
— Przynajmniej on nie musi nikogo udawać — powiedziała cicho, ale wyraźnie. — I nie próbuje leczyć swoich kompleksów cudzym kosztem.
Cisza.
Korytarz zamarł. Nawet śmiechy umilkły.
Chłopaki spojrzeli po sobie i bez słowa zaczęli się oddalać, udając, że mają coś lepszego do roboty.
Milo spojrzał na Avę z wdzięcznością, ale ona tylko uśmiechnęła się lekko i dotknęła jego ramienia.
— Chodź, spóźnimy się.
Noah cały ten czas stał w cieniu, przy jednej z kolumn, niezauważony. Nie zrobił ani kroku w ich stronę. Nie odezwał się. I sam nie wiedział, dlaczego.
Nie był typem, który boi się konfrontacji. A jednak coś go zatrzymało. Może to, jak naturalnie Ava stanęła w obronie. Może to, że Milo nie potrzebował jego pomocy, skoro miał kogoś takiego przy sobie.
A może to był wstyd.
Za tych chłopaków. Za siebie. Za to, że jeszcze niedawno traktował wszystko jak grę, a teraz… zaczynało mu zależeć.
Założył kaptur na głowę i ruszył dalej korytarzem. Serce waliło mu mocniej, niż po treningu. Bo wiedział jedno:
Ava była inna. I właśnie to robiło się najbardziej niebezpieczne.
Szkolny dzwonek oznajmił koniec ostatniej lekcji. Noah wrzucił zeszyt do plecaka, zarzucił go na jedno ramię i wyszedł z klasy, nie oglądając się za siebie. Korytarz pustoszał, uczniowie kierowali się do wyjścia albo zostawali w klasach na dodatkowe zajęcia. On nie zamierzał się zatrzymywać. Wiedział, dokąd ma iść.
Wychodząc ze szkoły, naciągnął kaptur bluzy na głowę. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, jakby przypominając, że to, co zrobi za kilka minut, nie jest już żadną grą.
Nie musiał sprawdzać telefonu — znał miejsce na pamięć. Stary zaułek między zrujnowaną halą sportową a ogrodzeniem porośniętym bluszczem. To tam zawsze odbywały się wymiany. Krótko, bez słów, bez świadków.
Zbliżając się do miejsca, rozejrzał się automatycznie — nie żeby się bał, raczej… ostrożność stała się odruchem.
W cieniu zaułka czekał mężczyzna. Starszy chłopak, może dwadzieścia pięć lat. Czapka z daszkiem nisko na oczy, ręce w kieszeniach.
— Masz to? — rzucił krótko.
Noah bez słowa sięgnął do plecaka i wyjął kopertę. Cienką, ale niepustą. W środku były małe woreczki. Starannie zapakowane. Zbyt starannie.
Mężczyzna kiwnął głową i wyciągnął dłoń. Wymiana trwała sekundę. Koperta za banknoty. Dużo banknotów.
— Szef mówi, że za tydzień coś większego. Przygotuj się.
Noah nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł, jakby właśnie wracał ze sklepu.
Gdy zniknął z zasięgu wzroku, serce wciąż biło mu mocniej niż zwykle. Nie z powodu strachu. Z powodu świadomości, że coś w nim się zmienia.
Siedział przez moment w aucie z rękami zaciśniętymi na kierownicy, jakby to miało zatrzymać puls w jego skroniach. Miał za sobą wymianę, która mimo całej swojej rutynowości zostawiła w nim coś… niepokojącego. Nie chodziło o to, co zrobił — to znał aż za dobrze. Chodziło o to, co miał zrobić dalej. A konkretnie — z kim.
Zerknął na telefon. Wiadomość od Avy wciąż widniała na ekranie
**Ava**
„Biblioteka o 18:00?”
Odpisał tylko „Ok”, ale to słowo brzmiało w jego głowie ciężej, niż powinno.
Dotarł do szkoły niemal punktualnie. Przekroczył drzwi biblioteki, czując znajomy zapach papieru, kurzu i ciszy, która wydawała się tu gęstsza niż gdziekolwiek indziej. Rozejrzał się.
Siedziała przy jednym z tylnych stolików. Plecak obok krzesła, zeszyt otwarty, długopis w dłoni. Jej twarz była skupiona, ale nie spięta. Miała ten sposób patrzenia na litery, jakby próbowała zrozumieć więcej, niż było napisane.
— Hej — powiedział cicho, zbliżając się.
Podniosła wzrok, kiwnęła głową.
— Myślałam, że nie przyjdziesz.
— Spóźniłem się tylko dwie minuty.
— Wiesz, co mówią… — mruknęła, przewracając kartkę — …że spóźnienie mówi więcej o człowieku niż jego obecność.
Usiadł naprzeciwko. Uśmiechnął się krzywo.
— A ty zawsze rzucasz cytatami?
— Tylko wtedy, gdy rozmówca mnie nudzi.
Noah zamilkł na moment. Zaczęła coś notować, jakby naprawdę skupiała się na projekcie. Jego wzrok mimowolnie powędrował na jej palce, potem na ramię, potem na włosy, które spięła w niedbały kok.
— Dobra — przerwała ciszę. — Ustalamy plan działania?
Kiwnął głową.
— Podział mamy już ogarnięty. Ja robię symbolikę postaci, ty ich rozwój. Zrobimy notatki osobno i scalimy to na weekend?
— A nie lepiej od razu razem? — zapytała.
Zaskoczyła go. Przecież wcześniej chciała podzielić się tematem.
— Myślałem, że nie chcesz marnować czasu ze mną.
— Nie chcę. Ale nie chcę też, żeby praca wyszła jak dwie oddzielne części.
Zamrugał, nieco zaskoczony jej pragmatyzmem.
— Dobra. Zróbmy tak. Masz już coś?
— Kilka cytatów i przemyślenia. Mogę ci je przeczytać.
I tak zaczęli. Początkowo wymieniali się tylko informacjami. Cytaty, odniesienia do lektur, analizy postaci. Ale z każdą minutą Noah czuł, że ta rozmowa jest inna. Nie przez temat, nie przez miejsce — przez nią. Nie dawała się zbyć uśmiechem. Nie patrzyła z zachwytem. Nie flirtowała.
Po prostu była sobą. I może właśnie to uderzało najbardziej.
W pewnym momencie Ava podniosła wzrok znad zeszytu.
— A ty? Masz coś?
— Głównie chaos — przyznał.
— Przynajmniej jesteś szczery.
Uśmiechnęła się lekko. Nie ironicznie. Po prostu… normalnie.
I wtedy coś w nim pękło. Może nie do końca. Ale na tyle, by nie myśleć już tylko o zakładzie.
Gdy wyszli z biblioteki, słońce zniżało się ku horyzontowi. Ava pożegnała się krótko, bez zbędnych słów. I choć nic między nimi nie zostało powiedziane, Noah czuł, że to było coś więcej niż projekt.
Czuł, że zaczyna się w tym wszystkim gubić.
I że pierwszy raz od dawna — wcale nie chciał się odnaleźć.
Nie miał pojęcia, czemu tak go to ruszało. Przecież to tylko projekt. Zwykła praca domowa. Ale odkąd usiadł przy tym stoliku naprzeciwko niej, wszystko w nim było jakby nie na miejscu.
Zerknął na jej dłonie. Miała długie, zgrabne palce i lekko zniszczone paznokcie. Pewnie obgryzała je w stresie. Dlaczego zwracał na to uwagę? Cholera wie.
Noah wrócił do domu późnym wieczorem. Po prysznicu usiadł na łóżku z laptopem na kolanach, próbując przebrnąć przez kilka linijek prezentacji. Ale jego myśli wciąż wracały do biblioteki. Do jej spojrzenia. Do tego, jak się nachyliła nad zeszytem, jak blisko wtedy była.
W końcu odsunął laptopa i sięgnął po telefon. Przewinął rozmowę z Avą — krótka, rzeczowa, z dzisiejszego poranka. Westchnął. Napisał:
Noah:
„Hej, mam już większość pierwszej części prezentacji. Jak chcesz, mogę ci przesłać. I… idziesz na imprezę w sobotę?”
Zawahał się, ale wysłał. Odłożył telefon obok, wpatrując się w sufit. Nie wiedział, po co zadał to drugie pytanie. To miało być przecież neutralne.
Minęło kilka minut. Powiadomienie.
Ava:
„Przesyłaj śmiało. Co do imprezy — raczej nie. Mam trochę do nadrobienia.”
Odpowiedź była uprzejma. Zwyczajna. Ale i tak coś go w niej zakłuło.
Noah usiadł prosto. Wpatrywał się chwilę w wiadomość. Przewinął do góry. Do wcześniejszych zdań. Do momentu, gdy po raz pierwszy napisała, że mogą spróbować zrobić projekt razem. A jednak… miała dystans. Wyczuwał go wyraźnie.
Po chwili wystukał odpowiedź:
Noah:
„Jasne. Zaraz ci podeślę. Jakbyś zmieniła zdanie co do imprezy, daj znać.”
Wysłał. Po prostu. Bez oczekiwań. A przynajmniej próbował sobie to wmówić.
Odłożył telefon i oparł się o ścianę. W pokoju panowała cisza. Gdzieś za drzwiami odzywały się głosy telewizora, ale on ich nie słyszał. W myślach wciąż widział ją przy tym stole. Z tym skupieniem, którego nie potrafił przebić.
Spojrzał na sufit. A potem na ekran, który znów rozświetlił się powiadomieniem.
Ava zareagowała na twoją wiadomość 👍
Nic więcej. Ale wystarczyło, żeby coś w nim zadrżało.
Jeśli to wszystko miało być tylko projektem… dlaczego zależało mu, żeby przyszła?
Sięgnął do szuflady biurka, wyciągając kartkę z rozpisanym harmonogramem treningów. Jego wzrok zatrzymał się na sobocie. Mecz. Wieczorem impreza. A między tym wszystkim… coś, czego nie potrafił jeszcze nazwać.
Zerknął na zdjęcie brata stojące na komodzie. Ethan patrzył w obiektyw z tą swoją pewnością siebie, której Noah od dawna mu zazdrościł.
— Co byś zrobił, Ethan? — mruknął, ledwo słyszalnie.
Chwycił telefon. Otworzył rozmowę z Jaydenem. Napisał:
„Może ten zakład to jednak nie był dobry pomysł…”
Zawahał się. Kursor migał. A potem… skasował wszystko.
Zamknął oczy. I przez chwilę, pierwszy raz od dawna, poczuł coś w rodzaju strachu. Nie przed przegraną. Przed tym, że tym razem naprawdę może się pogubić.
Rozdział 7 — Impreza
Ava
Poranki w domu Avy miały swój cichy rytm. Delikatny zapach kawy unosił się z kuchni, w tle grało radio mamy — zawsze ta sama stacja, zawsze ten sam prowadzący. Ava siedziała przy stole, mieszając mleko w płatkach, ale nie patrzyła na jedzenie. Wzrok miała wbity gdzieś za okno, gdzie mokre liście połyskiwały w porannym świetle.
— I tak nie uciekniesz przed tym, wiesz? — Cassie rzuciła z szerokim uśmiechem, siadając naprzeciwko niej z kubkiem kakao.
Ava uniosła brew.
— Przed czym niby?
— Impreza roku, geniuszu. I nie próbuj mi wmówić, że nie słyszałaś, jak wszyscy o niej gadają.
— Nie słyszałam — mruknęła Ava i wzruszyła ramionami. — Poza tym… to nie mój klimat.
— Właśnie dlatego powinnaś iść — wtrącił Milo, który wpadł do kuchni, jakby mieszkał tu od zawsze. — Czasem warto zrobić coś, co nie jest naszym klimatem. Poza tym — dodał, sięgając po ciastko ze stołu — ktoś musi mnie trzymać z dala od stołu z ponczem. Wiesz, że mam słabą wolę.
Cassie parsknęła śmiechem.
— A poza tym to impreza po meczu. Musisz przynajmniej pójść na mecz.
Ava zmarszczyła brwi, odkładając łyżkę.
— Po co?
— Dla dobra towarzystwa — powiedział Milo z powagą, a potem teatralnie położył rękę na sercu. — Dla nas, twoich wiernych przyjaciół, gotowych znieść dwie godziny kibicowania, byle tylko cię wyrwać z domu.
— A poza tym — dodała Cassie — sama mówiłaś, że Noah to typ bad boya, który działa wszystkim na nerwy. Nie chcesz zobaczyć, jak biega po boisku i udaje herosa?
Ava spojrzała na nich z udawaną powagą.
— Okej, zgoda. Pójdę. Ale tylko na mecz. I tylko dlatego, że najwyraźniej wasze towarzystwo potrzebuje mojej obecności jak tlenu.
Cassie klasnęła w dłonie.
— Wiedziałam, że się zgodzisz!
— Czyli impreza to temat na wieczór? — zapytał Milo z błyskiem w oku.
Ava westchnęła.
— Niech najpierw przeżyję mecz, dobra?
Chwilę później wszyscy troje zbierali się do wyjścia. Cassie poprawiała włosy przed lustrem w przedpokoju, Milo bezczelnie podjadał ostatnie ciastko, a Ava… w końcu się uśmiechnęła. Może i nie była pewna, co ją dziś czeka, ale miała obok siebie dwójkę ludzi, którzy potrafili rozjaśnić każdy dzień. To już coś.
Sobotni dzień przyniósł delikatne słońce i ciepły wiatr, który poruszał liście drzew wzdłuż szkolnego boiska. Ava, Milo i Cassie szli razem chodnikiem w stronę szkoły, przemierzając znajome alejki, które już z daleka tętniły życiem. Tłum uczniów zbierał się pod trybunami — jedni ubrani w barwy drużyny, inni z pomponami, transparentami lub po prostu z kubkami lemoniady w rękach.
— No i jesteśmy — rzuciła Cassie, rozglądając się po tłumie.
— Wciąż nie jestem pewna, czy to był dobry pomysł — mruknęła Ava, chowając dłonie w rękawy oversize’owej bluzy.
— Ej, spokojnie. Będzie fajnie. I może wreszcie zobaczysz, czemu wszyscy tak się jarają tymi meczami. — Milo uniósł brwi, rozciągając usta w uśmiechu. — A poza tym… cheerleaderki. Gwarantowana rozrywka.
— Ty to potrafisz człowieka przekonać — parsknęła Cassie z teatralnym przewróceniem oczami. — Ava, daj się ponieść choć raz.
Cassie szturchnęła go w bok, a Ava parsknęła cicho. Nie było w tym stresu — bardziej zdystansowana ciekawość. Tłum gęstniał, atmosfera była jak na festiwalu. Zapach popcornu, krzyki, rozmowy i śmiechy mieszały się w jeden dźwiękowy szum.
Weszli na trybuny i zajęli miejsce w rzędzie pośrodku, gdzie było widać niemal całe boisko. Cheerleaderki tańczyły przy linii bocznej, a muzyka z głośników pulsowała w rytm bicia serc nastolatków. Boisko wypełniała intensywna energia — zawodnicy już rozgrzewali się, rzucając piłkę, podskakując, krzycząc sobie nawzajem coś motywującego.
Noah Carter był w centrum wszystkiego.
Stał przy linii środkowej, z numerem 9 na plecach. Wysoki, zbudowany, pewny siebie. Kapitan. Przywódca. Machnął ręką do drużyny, a jego głos przebił się ponad hałas — czysty, silny, stanowczy.
Rozpoczęło się.
Pierwszy gwizdek. Piłka w grze. Kibice wstali z miejsc. Na trybunach zapanował szał — każdy ruch, każde podanie, każdy celny rzut był oklaskiwany, jakby zależało od niego całe życie szkoły.
Ava nie mogła oderwać oczu od boiska, choć starała się wyglądać, jakby przyszła tu tylko z obowiązku. Noah poruszał się z lekkością, jakby przewidywał każdy ruch przeciwnika. W jednej chwili rzucał się w stronę piłki, w kolejnej podskakiwał i zdobywał punkty, wzbudzając kolejne fale zachwytu.
Ich spojrzenia spotkały się tylko raz.
Przypadkowo, w krótkiej przerwie, kiedy Noah podszedł do linii bocznej, by napić się wody. Przez ułamek sekundy jego wzrok odnalazł ją na trybunach. Nie uśmiechnął się. Nie pomachał. Po prostu patrzył. Intensywnie. I to wystarczyło, by Ava poczuła coś dziwnego, jakby przez jej klatkę piersiową przetoczył się delikatny impuls.
Mecz trwał. Emocje rosły. Noah grał jakby nie miał w sobie ani grama wątpliwości. Pod koniec drugiej połowy zdobył decydujące punkty, czym przypieczętował zwycięstwo drużyny. Tłum oszalał. Trybuny eksplodowały wiwatami. Cheerleaderki wypadły na boisko, tańcząc i podrzucając pompony.
Noah uniósł ręce w geście triumfu. Otoczyli go koledzy z drużyny, poklepując po plecach, obejmując ramionami. Był w centrum uwagi. Jak zawsze.
— Okej, muszę przyznać, to było… — zaczęła Ava.
— Ekscytujące? — podsunął Milo.
— …głośne — dokończyła, ale jej oczy zdradzały więcej niż słowa.
Cassie uśmiechnęła się pod nosem.
— Przecież wiesz, że to dopiero początek dzisiejszych atrakcji.
Ava milczała, patrząc na boisko, na tłum, na rozbłyskujące flesze telefonów. I na niego — wciąż w centrum, wciąż w ruchu. Coś się zaczęło. Tylko jeszcze nie wiedziała co.
Ava leżała na łóżku, wpatrzona w sufit, kiedy drzwi do jej pokoju otworzyły się bez pukania.
— Gotowa na najważniejszy wieczór tego tygodnia? — rzuciła Cassie z teatralnym entuzjazmem, wchodząc z torbą kosmetyków w ręce.
— Bardziej gotowa na wieczór z książką i kakao — odparła Ava, nie ruszając się z miejsca.
Tuż za nią wszedł Milo, z szerokim uśmiechem na twarzy i paczką chipsów w dłoni.
— O nie, nie ma tak łatwo. Dziś nie ma miejsca na kakao, chyba że z odrobiną tequili — zażartował, rzucając się na pufę obok łóżka.
Cassie zaczęła rozkładać kosmetyki na biurku Avy, z zapałem godnym profesjonalnej makijażystki.
— Dobra, najpierw ogarniemy twoją twarz, a potem zajmiemy się twoim nastrojem.
Ava przewróciła oczami, ale uśmiech zagościł w kącikach jej ust.
— Wiecie, że nie jestem typem imprezowiczki.
— A właśnie dlatego musisz iść! — wykrzyknął Milo. — Bo jak nigdy nie spróbujesz, to skąd będziesz wiedzieć, że nie lubisz?
Cassie kiwnęła głową.
— To tylko impreza, Ava. Nie koniec świata. Potańczysz, pośmiejesz się, a potem wrócimy do domu i znów będziesz mogła zaszyć się z książką.
Ava podniosła się powoli i usiadła.
— Okej. Ale jeśli będzie dziwnie, wychodzimy.
— Umowa stoi — powiedziała Cassie, chwytając za pędzel do rozświetlacza.
W pokoju rozbrzmiały śmiechy. Milo wyciągnął kolejne ubrania z szafy Avy, komentując każde z nich z przesadną powagą.
— To wygląda jakbyś szła na pogrzeb. To jakbyś uciekła z obozu jogi. A to… no dobra, to akurat zostaw sobie na randkę z księciem z bajki.
Cassie parsknęła śmiechem, malując Avie oko.
— Milo, serio. Ty powinieneś pracować w Vogue.
— Albo przynajmniej mieć swój kanał na YouTube — dorzuciła Ava, śmiejąc się szczerze.
Atmosfera w pokoju była lekka i pełna dobrej energii. Nawet Ava, mimo początkowej rezerwy, zaczęła czuć ekscytację. Gdy Cassie skończyła makijaż, a Milo dopasował ostatni dodatek do jej stroju, Ava spojrzała na siebie w lustrze.
— Wyglądam… jak ktoś, kto idzie na imprezę.
— Bo właśnie tym kimś jesteś dziś wieczorem — powiedziała Cassie, chwytając ją za rękę.
— Tylko pamiętaj — dodał Milo z błyskiem w oku — żadnych nudnych rozmów o książkach. Przynajmniej przez pierwsze dziesięć minut.
Cała trójka wybuchła śmiechem. Ava poczuła się lekko. Może to naprawdę nie będzie koniec świata.
— Dobra, jeszcze tylko błyszczyk i jestem gotowa! — zawołała Cassie, podchodząc do lustra z energią godną zawodowej makijażystki.
Milo uniósł brwi, przyglądając się Avie z teatralnym namysłem.
— Wiesz, w tej sukience wyglądasz jakbyś miała za chwilę komuś złamać serce.
— Albo przynajmniej ego — dodała Cassie z rozbawieniem.
Ava przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu.
— Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
— To zależy, kto stanie ci na drodze — rzucił Milo z tajemniczym uśmiechem.
Cassie wzięła torebkę, sprawdziła zawartość i ruszyła w stronę drzwi.
— No to chodźmy. Impreza na nas nie poczeka.
Ava spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze i westchnęła.
— Obyście mieli rację.
I wyszli razem — gotowi na wieczór, który miał wszystko zmienić.
Głośna muzyka niosła się aż na ulicę. Gdy Ava, Cassie i Milo podeszli pod dom, który wyglądał jak wyjęty z amerykańskiego filmu o licealistach, światła migały w rytm bitu, a na ganku kłębił się tłum młodych ludzi z czerwonymi kubkami w dłoniach.
— Czerwone kubki? — Milo uniósł brwi i uśmiechnął się z udawaną powagą. — To musi być oficjalnie!
Cassie zaśmiała się i szturchnęła Avę w ramię.
— Zobaczysz, będzie fajnie. W środku jest pełno ludzi, których jeszcze nie znasz. To twoja szansa, żeby ich poznać.
Ava skrzyżowała ręce na piersi, próbując ukryć niepewność.
— To brzmi bardziej jak powód, żeby zawrócić — mruknęła.
Milo stanął za nią i delikatnie popchnął ją w stronę drzwi.
— Nie dziś, złotko. Dziś jesteś jedną z nas.
Wnętrze domu było pełne ludzi. Ktoś śmiał się głośno z kąta salonu, na kanapie rozłożeni byli uczniowie z drużyny futbolowej, a na schodach dziewczyny robiły sobie selfie z językami wystawionymi do obiektywu. Ava poczuła się przytłoczona. Nie pasowała tu. Jej bluza była zbyt zwyczajna, jej włosy zbyt naturalne, a mina zbyt spięta.
— Ej, spójrz — powiedziała Cassie, lekko wskazując głową w stronę kuchni.
Noah Carter. Oparty o blat kuchenny, z typowym uśmieszkiem na twarzy, rozmawiał z trzema cheerleaderkami. Jedna z nich pochyliła się zbyt blisko, druga poprawiała włosy, a trzecia śmiała się zbyt głośno. Ava odwróciła wzrok, zanim zdążyła zauważyć, czy on też ją zauważył.
— Dobra, potrzebuję czegoś do picia — wymamrotała.
— Idziemy razem — zaproponowała Cassie, ale Ava pokręciła głową.
— Sama pójdę. Może się trochę rozejrzę.
— Bądź ostrożna — rzucił Milo teatralnie. — W takich miejscach ludzie gubią nie tylko kubki, ale i godność.
Uśmiechnęła się pod nosem, a potem zniknęła w tłumie. Światła mrugały, dźwięki były zbyt głośne, a zapach alkoholu i słodkich perfum uderzał w nozdrza. Zgubiła kierunek, potem rytm, potem siebie. I przez moment poczuła, że znowu jest niewidzialna.
Ava przemykała przez zatłoczony salon, trzymając w dłoni pusty kubek. Z głośników dudnił bas, który odbijał się echem w jej klatce piersiowej, a migające światła sprawiały, że czuła się, jakby była w środku muzycznego kalejdoskopu. Tłum ludzi przepychał się bez skrupułów, śmiejąc się, tańcząc i rozlewając napoje.
Przeszła tuż obok grupki cheerleaderek. Ich śmiechy były zbyt głośne, zbyt ostre, jakby celowo wycelowane w przypadkowych przechodniów. Wśród nich — Noah. Stał oparty o ścianę, z jednym ramieniem nonszalancko zarzuconym na plecy jednej z dziewczyn, drugą dłonią trzymając czerwony kubek. Jego spojrzenie błądziło po pomieszczeniu… aż zatrzymało się na niej.
Przez ułamek sekundy ich oczy się spotkały. Ava poczuła, jak całe ciało napina się w odruchu obronnym. Noah nie uśmiechnął się. Nie drgnął. Ale coś w jego wzroku — cień zawahania? — sprawiło, że poczuła dziwny chłód.
Właśnie wtedy jedna z cheerleaderek — wysoka blondynka o nienagannym makijażu — ruszyła w jej stronę, udając, że potyka się na dywanie. Czerwony napój z jej kubka rozlał się szerokim strumieniem, prosto na białą bluzę Avy.
— Ups — powiedziała przesadnie słodko. — Może nie powinnaś stać tak blisko.
Śmiechy i kąśliwe komentarze wypełniły pokój. Ktoś z tyłu zawołał: — Nie martw się, pewnie i tak nie planowałaś się pokazywać!
Ava zamarła. Czuła, jak jej twarz płonie, a mokra tkanina lepi się do skóry. Rozglądała się, szukając Milo i Cassie, ale w tłumie nigdzie ich nie było.
Zanim zdążyła się ruszyć, podeszli. Cassie wyglądała na zszokowaną, Milo miał na twarzy gniew, który rzadko kiedy pokazywał.
— Co, do cholery, tu się dzieje? — zapytała Cassie, stając między Avą a cheerleaderką.
— Nic — rzuciła ta z uśmieszkiem. — Przecież to tylko napój. Trochę zabawy.
— Ava, chodź — powiedział cicho Milo, kładąc dłoń na jej ramieniu. — Nie warto.
Nie powiedziała nic. Przełknęła ślinę, czując, jak oczy pieką ją od wstrzymywanych łez. Skinęła głową i ruszyła ku drzwiom wyjściowym. Nie wiedziała, czy bardziej boli ją chłód płynu, który spływał po jej brzuchu, czy gorący wstyd, który palił ją od środka.
Ava stała przed domem, wciągając chłodne nocne powietrze. Muzyka wciąż dudniła zza zamkniętych drzwi, ale tu, na zewnątrz, świat wydawał się odrobinę cichszy. Ramiona objęła rękami, nie tyle z zimna, co z nagłego wrażenia pustki.
Nie powinna była tu przychodzić. To nie był jej świat — czerwone kubki, roztańczone dziewczyny w mini, chłopcy z napompowanym ego. Przymknęła oczy, czując, jak gorąca fala zażenowania znowu w niej narasta. Nie potrafiła wyrzucić z głowy spojrzeń, śmiechu i słów, które padły. Przez chwilę miała nadzieję, że może tym razem będzie inaczej. Że może nie będzie musiała się tłumaczyć ze swojej obecności, z tego, że przyszła ubrana „nie tak”, że nie pasuje.
Wyjęła telefon i spojrzała na ekran. Pusto. Ani jednej wiadomości. Żadnego sygnału od Liama. Przez kilka sekund wpatrywała się w jego imię w kontaktach, niepewna, czy powinna zadzwonić. Ale przecież wiedziała, jakby to się skończyło — krótkim, wymuszonym „cześć”, może komentarzem, że ma coś do załatwienia, i tyle. Liam coraz częściej stawał się tylko ikoną w jej telefonie.
Nagle drzwi domu otworzyły się z trzaskiem, a światło z wnętrza rozlało się na schody. Ava podniosła wzrok. To był Noah. Wyszedł jakby od niechcenia, z rękami w kieszeniach bluzy, z tym samym nonszalanckim spojrzeniem, które zawsze miał, gdy przechodził korytarzem szkoły. Ale teraz… coś w jego oczach było inne. Przez sekundę wyglądał, jakby też chciał uciec z tej imprezy.
Ich spojrzenia się spotkały, ale żadne z nich nic nie powiedziało. Ava poczuła, jak gardło się jej zaciska. Miała ochotę odwrócić wzrok, ale nie mogła. Było w nim coś zbyt ludzkiego, zbyt prawdziwego, żeby to zignorować.
— Te imprezy to jakaś forma tortur, czy tylko ja tak uważam? — rzucił Noah półgłosem, siadając na stopniu obok niej. Nie patrzył na nią. Patrzył w noc.
Ava milczała. Zaskoczył ją tym, że wyszedł. Że podszedł. Że mówił. Spojrzała na niego z ukosa, jakby próbowała odczytać jego intencje.
— Przyszłam tylko dla nich — mruknęła w końcu. — Cassie i Milo uparli się, że muszę wyjść do ludzi.
Noah uśmiechnął się lekko.
— I jak? Żałujesz?
Przytaknęła bez słowa, a potem wzruszyła ramionami.
— Jeszcze nie zdecydowałam.
Zapadła między nimi cisza. Dziwnie komfortowa. Jakby przez chwilę mogli po prostu być. Bez masek.
Ava spojrzała w górę, na rozgwieżdżone niebo.
— Wiesz, nigdy nie sądziłam, że moje pierwsze szkolne upokorzenie nastąpi z udziałem napoju i cheerleaderek. — Jej ton był suchy, niemal gorzki.
Noah parsknął cicho.
— To już klasyka. Witamy na scenie.
Tym razem Ava się uśmiechnęła — słabo, ale jednak. Spojrzała na niego i przez moment dostrzegła w jego oczach coś więcej niż kpinę. Może żal. Może zrozumienie.
Nie zapytał, czy wszystko w porządku. Nie próbował jej pocieszyć banałami. I może właśnie dlatego… poczuła, że nie jest aż tak sama.
— Chyba będę się już zbierać do domu — powiedziała Ava, zerkając na zegarek, który dostała kiedyś od Liama. Od kilku dni nie napisał nic więcej poza suchym „dobrej nocy” i „co tam”. Nawet tego nie komentowała. Po prostu czuła w środku ciężar. Taki, którego nie dało się łatwo zrzucić z ramion.
— Odprowadzę cię — rzucił Noah, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Ava zmrużyła lekko oczy.
— Nie musisz.
— Wiem, że nie muszę. Ale chcę.
Spojrzała na niego uważnie, jakby próbowała ocenić, czy to jakaś kolejna gierka, czy może… coś się w nim zmieniło. Nie ten sam chłopak, który na korytarzu potrafił rzucić cynicznym komentarzem, nie ten Noah Carter, który traktował wszystko jak zabawę.
— Dobra — powiedziała cicho. — Ale nie zaczynaj znowu złośliwościami.
— Nawet nie planuję — uśmiechnął się lekko, ruszając obok niej.
Szli w milczeniu. W tle słychać było pojedyncze silniki, śmiechy, ktoś rzucał piłką. Noah trzymał ręce w kieszeniach, jego ramiona były rozluźnione, twarz spokojna.
— Cassie to twoja przyjaciółka, prawda? — zagadnął.
— Mhm.
— Lubię ludzi, którzy nie udają.
— To dobrze. Bo ona nikogo nie udaje — odparła Ava.
Uśmiechnął się pod nosem.
— Ty też nie udajesz. Chociaż… czasem wyglądasz, jakbyś nosiła zbroję.
— Bo może noszę — odpowiedziała cicho.
Spojrzał na nią kątem oka.
— To musi być cholernie ciężkie.
— Zdziwiłbyś się — mruknęła, choć usta uniosły się lekko.
Zatrzymali się na skrzyżowaniu. Ava zerknęła na czerwone światło i przestąpiła z nogi na nogę.
— Nie jesteś dziś… Noahem Carterem — powiedziała po chwili.
— A kim jestem?
— Nie wiem jeszcze — wzruszyła ramionami. — Ale dziś jesteś bardziej człowiekiem.
Roześmiał się cicho.
— Dzięki, chyba.
Przeszli na drugą stronę. Przez chwilę Noah nic nie mówił, potem zatrzymał się i spojrzał na nią z boku.
— Wiesz, Ava. Może nie jestem idealny. Może czasem robię głupoty. Ale nie zawsze wszystko jest takie, jakim się wydaje.
Chciała coś odpowiedzieć, ale zamiast tego tylko skinęła głową.
— Ten zegarek — zaczął Noah, zerkając na jej nadgarstek. — Od chłopaka?
Ava spojrzała na tarczę. Słońce odbijało się w szkle, rozlewając po niej ciepłe refleksy. Westchnęła.
— Liam — przyznała. — Znamy się od dzieciństwa.
— Nadal jesteście razem?
Nie było w jego głosie złośliwości. Tylko ciekawość. Coś w sposobie, w jaki to powiedział, sprawiło, że nie poczuła się zaatakowana.
— Tak — odpowiedziała po chwili. — Chociaż… nie wiem. Ostatnio mamy… przerwę w komunikacji. I w ogóle.
Szli dalej chodnikiem, liście szurały pod ich butami. Wiał delikatny wiatr, niosąc ze sobą zapach drzew i asfaltu po deszczu.
— Dlaczego się przeprowadziłaś? — zapytał cicho.
— Moja mama się rozstała z tatą — powiedziała po chwili milczenia. — Chciała zacząć wszystko od nowa. Nowe miasto, nowa szkoła, nowe życie. Tyle że… ja nie byłam na to gotowa.
Noah skinął głową. Słuchał. Naprawdę słuchał, a nie tylko czekał, aż skończy mówić.
— Tęsknię za moją starą szkołą. Za przyjaciółmi. Wszystko tu jest takie… sztuczne. I szybkie. Jakby każdy grał swoją rolę. A ja nie dostałam jeszcze scenariusza.
Noah uśmiechnął się lekko.
— Może to dobrze. Może to znaczy, że możesz napisać własny.
Zaskoczył ją. Znowu.
— A ty? — zapytała po chwili. — Od kiedy jesteś… no wiesz, Noah’em Carterem?
Roześmiał się, ale bez tej zwyczajowej drwiny.
— Od kiedy mój brat zginął w wypadku. Wszystko się wtedy zmieniło. Musiałem się dostosować. Albo przetrwać. Nie wiem.
Ava spojrzała na niego uważnie. W jego oczach coś drgnęło, jakby sam nie był pewien, czy chciał to powiedzieć.
— Przykro mi — powiedziała cicho.
Skinął głową.
— Dzięki. Już dawno nikt tego nie powiedział bez współczucia w głosie.
Przez chwilę szli w ciszy, która wcale nie była niezręczna.
— Lubię, jak tak mówisz — odezwała się nagle Ava.
— Jak?
— Normalnie. Bez masek.
— Tylko przy tobie to działa — odparł i przez sekundę patrzył na nią z czymś więcej niż tylko ciekawością.
Zbliżali się do jej domu. Ceglane ogrodzenie, niska furtka. Ten sam widok, który przez ostatnie tygodnie był dla niej symbolem pustki.
— To tutaj — powiedziała, zatrzymując się.
— Dzięki za spacer — rzucił Noah, zatrzymując się pół kroku dalej. — I za to, że… nie uciekłaś.
— Jeszcze nie — uśmiechnęła się lekko.
Patrzyli na siebie chwilę za długo. A potem Ava zrobiła krok w tył.
— Dobranoc, Noah.
— Dobranoc, Ava.
Obróciła się, nie patrząc już za siebie, ale czuła na plecach jego wzrok, dopóki nie zamknęła za sobą furtki.
A potem zrobiła jeszcze coś, czego nie planowała.
Uśmiechnęła się.
Ava zrzuciła z siebie brudne ubrania i wskoczyła w luźny dres. W łazience zmyła makijaż, związała włosy w niedbały kok i przez chwilę patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała na zmęczoną, ale nie tylko fizycznie. Było w niej coś więcej — jakiś rodzaj wewnętrznego napięcia, które trudno było nazwać.
Wróciła do pokoju i opadła na łóżko. Usiadła po turecku, otulona ciszą domu, w którym matka krzątała się gdzieś w kuchni. Telefon spoczywał na kołdrze. Sięgnęła po niego i zaczęła bezwiednie przeglądać zdjęcia.
Ona i Liam na letnim festynie, śmiejący się z jakiegoś głupiego żartu. Claire z kubkiem kakao. Ryan rozmazany w ruchu, jakby zawsze był o krok przed rzeczywistością. Świat sprzed przeprowadzki. Świat, który jeszcze pachniał znajomością.
Telefon zawibrował.
**Liam:**
Muszę być szczery. Nie potrafię już tego ciągnąć.
Zmarszczyła brwi. Przez chwilę wpatrywała się w wiadomość, jakby nie rozumiała słów.
**Ava:**
Co masz na myśli?
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
**Liam:**
Po prostu… nie jestem gotowy na związek na odległość. Próbowałem. Ale to za trudne.
**Ava:**
Więc to wszystko?
**Liam:**
Przepraszam, Ava.
Nie płakała.
Telefon zsunął się z jej kolan, a ona nawet go nie podniosła. Cisza w pokoju stała się gęstsza, ale nie bolała. Była jak przestrzeń do oddychania. Pusta, ale spokojna.
Wstała i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, pozwalając nocnemu powietrzu wpaść do środka. Pachniało deszczem i czymś dymnym — może ogniskiem, może wspomnieniem.
Uliczna latarnia przed domem rzucała światło na pusty chodnik. Liście tańczyły w jego zasięgu, jakby nikt nie patrzył.
Ava objęła się ramionami i wpatrywała się w noc.
Coś się zmieniało.
Czuła to pod skórą. W powietrzu. W sobie.
Tylko jeszcze nie umiała tego nazwać.
Rozdział 8 — Pęknięcia
Noah
Słońce wlało się do pokoju przez niedomknięte żaluzje, tańcząc smugami na podłodze. Noah przewrócił się na bok, zakrywając twarz poduszką. Była sobota, może dziesiąta, może później — nie miał pojęcia. I nie chciał wiedzieć.
Jego pokój wyglądał jak po bitwie — krzywo rzucona bluza, telefon na kablu wijącym się jak wąż, pusta butelka po wodzie obok łóżka. Z głośników nadal sączył się cicho playlistowy lo-fi, którego nie wyłączył poprzedniego wieczoru.
Przeciągnął się leniwie, mrucząc coś pod nosem. Gdyby mógł, przespałby cały weekend. Ale wtedy rozbrzmiał dźwięk telefonu — wybudzający go skuteczniej niż budzik.
Jayden.
— Yo — mruknął, odbierając bez entuzjazmu.
— Ty stary, co z tobą wczoraj było? — głos Jaydena jak zwykle tryskał energią. — Impreza dopiero się rozkręcała, a ty zniknąłeś jak duch.
Noah przetarł oczy.
— Miałem coś do ogarnięcia.
— Coś? Czy może *kogoś*? — Jayden zaśmiał się. — Słyszałem, że wyszedłeś razem z Avą. Carter, ty lisie, nieźle. Zakład zaczyna wyglądać obiecująco, co?
Noah zamilkł na moment. Wiedział, co powinien odpowiedzieć. Coś lekkiego. Coś w stylu „idzie zgodnie z planem”.
— Spokojnie, wszystko pod kontrolą — rzucił w końcu.
— No to dawaj szczegóły. Co już ugrałeś? Pocałunek? Nocna wiadomość? Cokolwiek?
— Jeszcze nic — uciął krótko. — Daj mi czas.
Jayden westchnął teatralnie.
— Tylko nie powiedz mi, że zaczynasz się zawieszać. Zakład to zakład, Carter. Liczymy na ciebie.
— Wiem, stary. Odezwę się później.
Zakończył rozmowę i rzucił telefon obok siebie. Przez chwilę leżał w ciszy, patrząc w sufit.
Nie wiedział, co go bardziej męczy — ich oczekiwania, czy jego własne myśli.
Telefon zawibrował.
**Ava:**
Hej. Może dokończymy projekt u mnie? Mam notatki.
Noah przez chwilę tylko wpatrywał się w wiadomość. Potem wpisał odpowiedź.
**Noah:**
Jasne. Która godzina ci pasuje?
Nie czekał długo.
**Ava:**
Po piętnastej?
**Noah:**
Będę.
Odłożył telefon, tym razem delikatnie. Coś w tej wiadomości było inne. Może to jej ton. A może jego reakcja.
Tym razem nie czuł się jak łowca. Bardziej jak ktoś, kto został zaproszony do czyjegoś prawdziwego świata.
Noah stanął przed jej drzwiami, ściskając w jednej dłoni książki, a w drugiej dwa batony — jeden czekoladowy, drugi z orzechami. Stał tak przez chwilę, zanim w końcu nacisnął dzwonek. Serce biło mu nieco szybciej, choć sam nie wiedział, dlaczego. Przecież to tylko projekt. Tylko spotkanie. Nic wielkiego.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Ava miała na sobie luźny sweter w odcieniu ciepłej szarości i legginsy. Włosy spięte niedbale, jakby związała je szybko, bez większego zastanowienia. I wyglądała… inaczej niż w szkole. Była bardziej sobą.
— Hej — powiedziała, odsuwając się z wejścia. — Wchodź.
— Hej — odpowiedział, próbując brzmieć naturalnie, ale głos i tak zabrzmiał ciszej niż zwykle. — Mam książki. I batony. Na wypadek kryzysu intelektualnego.
Uśmiechnęła się lekko.