Ze specjalną dedykacją
Książkę dedykuję wspaniałej kobiecie Ani Kowalskiej,
która była moją inspiracją
i zawsze wierzyła we mnie
i przyczyniła się do powstania tej książki.
Dziękuje Kochana
Wstęp
Książka powstała już bardzo wiele lat temu w moich pamiętnikach, potem w dziennikach uczuć, które pisałam chodząc na terapię. Dedykuję ją kobietom, szczególnie tym młodym, zakochanym, które wierzą, że miłość przenosi góry i pokona wszystko. Sama do końca byłam przekonana i święcie wierzyłam, że moja wielka miłość sprawi, iż mój mąż wybierze mnie, a nie alkohol. Wiara we mnie była tak wielka, że nie dopuszczałam myśli, iż może się to nie udać. Pozwoliłam na to, aby stał się dla mnie całym światem, aż kiedyś ten cały świat runął, a ja zostałam z niczym.
Niech to będzie przestroga, aby w tym wszystkim nie zapomnieć o sobie, swoich pragnieniach, marzeniach i celach życiowych. Nie zapomnieć o miłości własnej i szacunku do siebie jako człowieka, by nie dać się potem nikomu, w brutalny sposób w życiu podeptać.
Ja pozwoliłam na to, bo nie znałam swojej wartości, podeptana od dziecka i do dziś ponoszę tego konsekwencje.
W swoim życiu popełniamy błędy, uczymy się na nich, wracamy do punktu zero i zaczynamy życie od nowa.
Z biegiem lat cenimy je coraz bardziej, bo zdajemy sobie sprawę jak szybko ono mija i jaką ma naprawdę wartość.
Zaczynamy rozumieć, że tak naprawdę liczy się miłość, rodzina i wszystko to, co składa się na szczęście, czyli wzajemna troska, bliskość i zrozumienie. W tym wszystkim musi się znaleźć szacunek do siebie wzajemnie i czas na wspólne pasje i zamiłowania, bo każdy z nas potrzebuje się realizować i rozwijać na różnych płaszczyznach życia.
Zauroczenie
Większość kobiet wychodzi za mąż praktycznie z dwóch powodów. Jednym z nich jest miłość i chęć założenia rodziny. Drugi okazuje się bardzo podobny, bo znów mamy miłość, ale i ucieczkę z rodzinnego domu. W tym drugim przypadku kobiety mylą tę miłość z uporczywą chęcią ucieczki i marzeniem stworzenia własnego, szczęśliwego domu. Marzą o domu, jakiego nigdy wcześniej nie miały, do tego stopnia, że nie widzą sygnałów, które przemawiają za tym, aby nie wchodziły na poważnie w te związki. My kobiety niejednokrotnie mamy w życiu różne przeczucia i ja też je miałam, ale zostały zignorowane, nie potrafiłam im wtedy zawierzyć i to był błąd, bardzo wielki błąd.
Dawniej nie mówiono o chorobie alkoholowej, nie było też takiej wiedzy jak obecnie. W każdym domu był alkohol i jakieś awantury, mniejsze lub większe.
To był jednak temat tabu, zamiatany pod dywan, o tym się głośno nie mówiło. W moim życiu było bardzo podobnie, patrzyłam na ciągłe awantury ojczyma pod wpływem alkoholu, pogrążona z rodzeństwem w ciągłym lęku i strachu.
Gdy dorastam, pragnę się tylko wyrwać z tego piekła.
Kończąc szkołę średnią, jedyną myśl jaką mam w głowie, to wyjść za mąż i mieć szczęśliwy dom. Udaje mi się poznać chłopaka, na którego wcześniej pewnie bym nie zwróciła uwagi, z racji na okulary, które nosił i bardzo wysoki wzrost. Miał prawie dwa metry wzrostu, a ja niecałe metr sześćdziesiąt cztery. Jako człowiek ujął mnie swoją nieśmiałością i wydawał się dobry. Cóż więcej mi było trzeba, chciałam czuć się kochana i zawierzyłam słowom babci; Z ŁADNEJ MISKI SIĘ W ŻYCIU NIE NAJESZ.
No cóż, tym razem babcia się pomyliła, a ja chciałam słuchać starszych i mądrzejszych, żeby nie popełniać ich błędów. Dziś wiem, że każdy musi popełniać w życiu swoje własne błędy, by móc się na nich uczyć.
Poznaliśmy się po obronach prac dyplomowych średnich szkół.
W kwietniu był już ślub, bardzo szybko, ale ja tak wtedy nie myślałam. Byłam zaślepiona miłością, dzień bez niego był katorgą, tęskniłam niesamowicie.
Wesele jak to na wsi, na stu gości, na dwa dni, poprawiny musiały być. Tak naprawdę, to po oczepinach się zakończyło. Po północy jechałam już na pogotowie ze świeżo upieczonym małżonkiem. Nie chciała bym teraz widzieć tego z boku, oczami personelu pogotowia ratunkowego. Pani młoda w białej sukni, moja mama cała w falbankach i oczywiście pan młody, ledwo stojący na nogach. Wszyscy obstawiali na zawał, ale było to tylko zapalenie prawego płuca. W noc poślubną pan młody spał nasmarowany psim sadłem, owinięty woreczkami foliowymi, aby niczego nie ubrudzić. Drugi dzień naszego ślubu nie był lepszy od pierwszego, bo poszliśmy tylko na obiad, a goście, głównie rodzina pana młodego, nie chciała się już bawić. Wesele wyglądało jak stypa po pogrzebie.
Po latach ktoś mi powiedział, że to był zły znak, a ja nawet wtedy o tym tak nie pomyślałam. To były słowa starszej kobiety. Dziś w to uwierzę, bo jaki był mój ślub oraz wesele, takie było i życie.
Dzieci i macierzyństwo
Dzieci pojawiły się szybko po moim wyjściu za mąż, bo o tym marzyłam.
Pierwsza córka przyszła na świat co do dnia, dokładnie w dzień terminu, czyli w niedzielę i była najbardziej wyczekiwaną istotką w moim życiu.
Wszystko było przygotowane dużo wcześniej niż powinno, ale tak pragnęłam tego dziecka, że o tym nie myślałam.
Wody odeszły mi już w domu, a że nie miałam ani grosza, by dać potem komuś w szpitalu, zostałam tak mocno rozcięta, że przez trzy miesiące nie mogłam chodzić. Wszystko popękało, ropiało i bardzo bolało.
Do kogo mogłam mieć żal, do męża, bo przepił co mógł i ile miał.
Na odwiedziny do szpitala przychodził pijany i nieogolony. Czułam tylko ból i wstyd, chciałam zapaść się pod ziemię, nie potrafiłam się cieszyć jak każda matka, która dała mężowi pierwsze dziecko.
Mieszkamy u teściów w maleńkim pokoiku. Z czasem dostajemy na słowo honoru, puste piętro z murami zewnętrznymi do wykończenia. Oszczędzam ile mogę, pieniądze chowam w zdjęciu ślubnym. Na początku ginie pierwszy milion złotych, bo taka była w 1992 roku waluta. W niedługim czasie ginie cała reszta, a wina zostaje zrzucona na brata. Wszystko jest jednak wielkim kłamstwem.
Zaczynają się coraz późniejsze powroty męża z pracy, nawet już nad ranem i coraz większy brak pieniędzy i jego ukryte długi.
W chwili desperacji prosi mnie o drugie dziecko, twierdząc, że się na pewno zmieni i przestanie pić, a ja głupia znów mu uwierzyłam. Nie wiedząc, że jestem już w ciąży, w chwilach, gdy pierwsza córka śpi przez dzień, biegam na piętro i robię, co potrafię. Biorę się za wynoszenie gruzu, by uprzątnąć teren pod wylewki, zdzieram starą farbę z okien, potem je maluje i w końcu zatruwam się farbą, bo jestem już w ciąży.
Jest marzec 1995 rok, jestem w ciąży z drugim dzieckiem, już prawie na rozwiązaniu. Wraca późno, pijany mówiąc; Cześć spadam, nie ma mnie na noc i pobiegł, bo czekała na niego taksówka.
Co przeżyłam wtedy i czułam, to tylko moje i nawet nie opiszę tego słowami. Serce ścisnął mi ogromny ból, a łzy popłynęły po policzkach.
To była moja pierwsza samotna noc, gdzie jestem na dniach do porodu.
Mija parę dni, a on znów nie wraca na noc. Do porodu zostało już niewiele, bo tylko dziesięć dni, a tu się okazuje, iż mój małżonek przepił 35 milionów złotych zakładowych pieniędzy.
Pracował jako inkasent w zakładzie Energetycznym, gdzie w tych latach opłaty pobierali inkasenci odpisujący liczniki.
Nie mogłam uwierzyć jak można było przepić taką sumę, a jednak jak się okazuje można, jeśli cały czas się pije i zaciąga długi.
Każdy inkasent miał swoją panią referent, która prowadziła książki parzyste i nieparzyste, każda na inny miesiąc, czyli w jednym spisywał bloki, w innym wioski.
Cały ten proceder trwał prawie dwa lata, do momentu, kiedy to odbiorcy energii elektrycznej dostali upomnienia, a rachunki mieli opłacone.
Nasuwa się pytanie, dlaczego pani referent przez prawie dwa lata wierzyła, że jej podopieczny notorycznie gubi pieniądze.
Do dziś się tego nie dowiedziałam, mogę tylko przypuszczać.
Przez długi czasu nie potrafiłam dojść do siebie, moja psychika to wypierała, szukając jakiegoś wytłumaczenia.
Nie mogłam uwierzyć w to wszystko, wydawało mi się, że to mi się tylko wydaje, że to tylko zły sen. Bardzo pragnęłam, aby tak było.
Parę dni po tym, jak wszystko już wyszło na jaw, zostałam uderzona po raz pierwszy. Myślę, że chciał wyładować swoje emocje, tylko dlaczego właśnie na mnie. To nie był koniec jego początków znęcania się.
Gdy przyszła noc, szarpał mną i wykręcał mi ręce, mówiąc, że tak mnie urządzi, że wyląduje w szpitalu. Już nie chodzi o ten ból fizyczny, ale o to, że w tych ostatnich dniach przed porodem, tak mnie okropnie traktuje.
To, co napisałam w pamiętniku brzmiało;
Nie mam ochoty żyć, chcę umrzeć, nie wiem jak, ale chcę…
Następnego dnia, po tym zdarzeniu jadę do szpitala, mam bóle w okolicach serca. Na miejscu robią mi EKG i chcą zostawić do rozwiązania. Nie wyrażam zgody, bo wiem, że w domu mam jeszcze jedną ukochaną, prawie trzyletnią córeczkę. Boję się o nią i nie chcę zostawić jej pod opieką pijanego i nieodpowiedzialnego męża.
Dziesięć dni po terminie rodzę drugą córkę, zdrową i piękną.
Po powrocie do domu jest tylko gorzej, zostaję sama z wszystkim.
Sama karmię, kąpię, usypiam, pierwsze młodsze dziecko, potem starsze. Zdarza się, że zasnę przy karmieniu piersią i za ten czas druga córeczka coś napsoci, bo akurat był krem pod ręką, więc cała się nim wysmarowała.
Gdy się przebudziłam nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
Sytuacja finansowa jest straszna, druga córka nie ma miejsca w pokoju, śpi na ławie w pożyczonej górze z dawnego wózka. Nie mam pieniędzy na kupno nowego, w tym starym popękały wszystkie szprychy, więc nawet nie mam jak wyjść na spacer, a starsza by już na nóżkach ładnie pomaszerowała. Wszystko przez te długi, które mój mąż narobił.
Po porodzie w każdym domu pojawia się położna. Ta, która przyszła do mnie, nawet nie oglądała córki, tylko chciała porozmawiać ze mną. Była zaskoczona, że dziecko nie ma gdzie spać. Prosiła, żebym się zastanowiła i coś zrobiła, bo ja tu nie mam życia. Była w stanie zapewnić mi pomoc z opieki, ale ja się już wtedy bardzo bałam, widziałam, że teściom nie podobała się nasza rozmowa na osobności, wypytywali o czym była i źle mówili o tej osobie. Potem dowiedziałam się, że ta pani rozeszła się z mężem alkoholikiem i widocznie coś wiedziała o rodzinie, w którą weszłam i chciała mi pomóc. Ja jednak za bardzo się bałam, bałam się wszystkich, bo tak naprawdę byłam tam sama.
Nie wytrzymuję, odchodzę
Jest czerwiec 1995 rok. Starsza córka ma prawie trzy latka, młodsza trzy miesiące. Jestem z córkami w swoim dawnym pokoju, w domu, z którego zawsze pragnęłam uciec. Uciekłam, ale nie na długo i wróciłam z bagażem. Odeszłam od męża i to chyba już na dobre, bo nie wierzę, że kiedykolwiek się zmieni i będzie mu zależało na naszej rodzinie.
Odeszłam, bo miałam już dosyć awantur, poniżania, ubliżania, popychania i bicia. Miałam już dosyć bycia nikim, traktowaną gorzej niż zwierzę.
Jest mi trudno i nie wiem jak to zniosę, bo nadal go kocham, choć nie wiem dlaczego, już dawno nie powinnam.
Nie chcę, by moje dzieci widziały wciąż pijanego ojca, czuły lęk, strach i były znerwicowane. Czuję się tak, jakby moje życie się cofnęło i stanęło w miejscu, z tą różnicą, że teraz jakby się dla mnie wszystko skończyło.
Nie mam własnych pieniędzy, muszę liczyć teraz na to, co mi da, bez własnego kąta, bo jestem wciąż tu, skąd pragnęłam uciec jak najdalej.
Zawsze myślałam, że moje małżeństwo będzie inne, że coś takiego mnie nie spotka, nie po tym co było w domu, że nie zasłużyłam, a jednak się przeliczyłam.
W domu, jak to zawsze było, dużo pracy, bo jest pole, niewiele ponad 1 ha, ale nudów nigdy nie było. Jak na dziewczynę ze wsi, potrafiłam wydoić krowę, później i kozę, kosić kosą, zrobić ser i wszystko w domu. Takie były czasy i trzeba było zrobić. Przy dwójce małych dzieci już tak wszystko nie szło, bo trzeba było je też upilnować. Do tego wszystkiego atmosfera nerwowa jak zawsze no i ja znerwicowana.
Czuję się jak niepotrzebny mebel, jakbym przeszkadzała wszystkim, bo powinnam być już na swoim. Mojemu mężowi też jestem już nie potrzebna, przeszkadzam mu w piciu, w tym co kocha najbardziej.
Przyjeżdża raz na tydzień do dzieci, albo i nie, jak zapija. Chciał się starać, zmienić jak obiecywał i kończyć piętro, które dostał.
Po raz kolejny z obietnic nic nie wychodzi. Przyjeżdża pod wpływem alkoholu, robi awantury i jedzie do siebie. Na odchodnym słyszę tylko, że woli dać za jedną noc 20 milionów zł i mieć przyjemność. Dziś wiem, że uwielbiał sprawiać mi ból i żebym się czuła nic nie warta. Jak stwierdził, nie jestem, ani ładna, ani jedyna.
Z tego wnioskuję, że od dawna kogoś ma i dlatego jest dla mnie taki przykry i oschły, bez jakichkolwiek uczuć. Znów siebie winię, szukam w siebie wad, choć tak naprawdę z tej zgryzoty, stresu i nerwów nawet nie przytyłam po dzieciach.
Tej nocy starsza córka miała bardzo wysoką temperaturę, prawie 40 stopni. Miała już dreszcze i majaczyła. Zbijałam gorączkę z moją mamą lekami i kąpielami w letniej wodzie.
Młodsza córka, karmiona piersią ma nieustanne kolki, choć uważam z jedzeniem. Jest ciężko, a ja sama do wszystkiego i w sercu ogromny żal do życia, dlaczego to mnie spotkało.
28 SIERPIEŃ 1995
Dzieci śpią, chociaż młodsza co chwile płacze, myślę, że może ją boleć brzuszek. Dochodzi właśnie 22.00, padam ze zmęczenia. Dziś byłam na bezrobociu po pieniądze, kupiłam starszej córce papcie do przedszkola, a mama plecak. Do jedzenia już nic nie kupiłam, bo zostało niewiele, a do zapłacenia zostało jeszcze przedszkole i USG bioderek młodszej córki.
Boję się, że nie wystarczy pieniędzy i to będzie koniec tych funduszy, a skąd na jedzenie, na trochę ubranek dla dzieci.