TATRY
O mnie
Nazywam się Marcin Szafranek. Moja fizyczna postać narodziła się 16 listopada 1995 roku. Zdobyłem wykształcenie technika administracji oraz poszerzyłem je o przedstawiciela handlowego. Robiłem wiele kursów rozszerzających wykształcenie, jednak tak naprawdę jedyne co w życiu lubię robić to pisać historie, które pojawiają się w mojej głowie.
Moje zafascynowanie filmem a następnie produkcją filmową zaowocowało w 2014 roku pierwszymi krótkimi w pełni amatorskimi scenariuszami. Po roku napisałem swój pierwszy pełnometrażowy fabularny scenariusz filmowy.
Za nim przychodziły kolejne, lecz z głowy wybieram tylko te, które są najbardziej wartościowe i w których mogę przekazać mój pogląd świata. Zależy mi aby moje treści dawały do myślenia i ukazywały, że warto podążać za Jezusem i dobrem.
Dzięki Bruce’owi Lee zacząłem formować swój oryginalny pogląd na rzeczywistość i realność istnienia, Sylvester’owi Stallone zawdzięczam zainteresowanie filmem i pisanie własnych tekstów, Michael Jackson nakierował mnie na artyzm i zbliżył do Boga a Jim Carrey spowodował, że poczułem, że nie jestem sam w swoich poglądach.
W lutym 2018 odkryłem konkurs scenariuszowy, i mając tylko miesiąc do zakończenia terminu przesyłania projektów, podjąłem się wyzwania. W niecałe 20 dni napisałem scenariusz filmowy, którego pomysł pojawił się rok wcześniej. 5 lat później w takim samym czasie z tego scenariusza za namową siostry napisałem książkę, której tytuł to „Tatry”.
Napisanie książki było zupełnie nowym i wymagającym wyzwaniem tym bardziej, że nie czytam zbyt wielu książek, ale okazało się niezwykle interesujące. Na zakończenie dodam, że swój czas w tym świecie chciałbym poświęcić na opowiadaniu historii, które uświadamiają, że warto podążać za Jezusem. Bo tylko idąc za Nim możemy żyć naprawdę.
„Kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi zyska życie wieczne “
„Kto nie bierze swojego krzyża i nie idzie za mną, nie jest mnie godny”
„Jeśli ktoś mi służy, niech idzie za mną, a gdzie ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś będzie mi służył, uczci go mój Ojciec.” — JEZUS
„Podążając drogą Jezusa, idziemy tą jedyną i właściwą” — Marcin
Książkę dedykuję tym, których KOCHAM
Prolog
Historia opisana poniżej, mogła się wydarzyć pierwszego kwietnia 2018 roku.
Opowieść ta zawiera historię jednej z rodzin mieszkających na południu Polski. Rodziny, która tak naprawdę nie istniała, lecz mogła, i nie ma pewności, czy tak naprawdę nie jest.
Ale czy istnienie oznacza fakt realny?
A może wręcz przeciwnie?
Wydarzenia opisane w tej książce są na tyle realne, że mogły się wydarzyć, i zagłębiając się w tę historię pamiętajmy, że liczy się każda chwila, każde słowo, każdy czyn.
Bo to one zdecydują, co będzie potem.
Na pozór decyzje właściwe, mogą nimi nie być. I nie zawsze to, co wydaje nam się dobre, takie jest.
Nastawiajmy drugi policzek, bądźmy pokorni, ulegli, prości, bo miłowaniem i pokorą zbudujemy sobie przyszłość, i tą prawdziwą i tą nie.
Historia bohaterów zaczęła się tak naprawdę nie pierwszego kwietnia 2018 roku, lecz wiele lat wcześniej i nie kończy się wraz z ostatnim rozdziałem, czyli piątego kwietnia 2018, a sytuacje, jakie im się przydarzają, które przydażyły i przydarzą były do uniknięcia gdyby tylko znali zasady przedstawione wyżej.
A może je znają?
Rozdział I
codzienność
Pierwszy kwietnia dwa tysiące osiemnastego roku.
Tatry, słoneczne popołudnie w pierwszy dzień Świąt Wielkiej Nocy. Śmigłowiec ratunkowy TOPR, przelatując nad szeroko rozciągającym się pejzażem gór, zmierza w kierunku rannych ludzi, którzy mieli wypadek i utknęli w górach, w miejscu trudno dostępnym nawet dla ratowników. Helikopter nie mając możliwości wylądowania zatrzymuje się, po czym wraz z noszami zostaje z niego spuszczony ratownik TOPR, dwudziestosiedmioletni Michał Ros, który pracuje w tej służbie cztery lata. Michał jak najszybciej odpina linkę i biegnie w stronę poszkodowanych. Podczas gdy śmigłowiec odlatuje po kolejnego rannego znajdującego się w wyższej partii ściany gór, ratownik pokonując strumyk, wbiega w las.
Helikopter nie zwalniając tempa poszukuje kolejnego poszkodowanego, aż nagle pod jednym ze szczytów zauważa utykającego i trzymającego się za rękę młodego mężczyznę, który po dostrzeżeniu zbliżającej się w jego kierunku pomocy, zaczyna machać nieuszkodzoną ręką. Śmigłowiec zwalnia, a z wnętrza wychyla się trzydziestodwuletni, pracujący od dziesięciu lat jako ratownik, Robert Brachowiecki. W momencie, kiedy zostaje spuszczony na linie, podbiega do rannego mężczyzny i sprawdza jego stanu zdrowia, po czym szybko podpina do linki siebie i poszkodowanego i razem zostają wciągnięci do śmigłowca.
Michał trzymając w ręce nosze, wreszcie dociera na miejsce wypadku. Rozgląda się wokół siebie, szukając rannej osoby, jednak nikogo nie znajduje. Po chwili spogląda w górę i dostrzega, że parę metrów nad nim, na półce skalnej, leży nieprzytomna młoda kobieta. Niewiele się zastanawiając, rusza na pomoc. Opiera nosze o ścianę góry i zaczyna się wspinać bez jakichkolwiek zabezpieczeń.
Po krótkiej chwili, Michał jest już przy kobiecie i sprawdza jej stan zdrowia, a kiedy zauważa, że nie reaguje na bodźce, to sięga po nosze, kładzie je obok kobiety i zaczyna ją przygotowywać do ułożenia na nich. Mężczyzna zauważa na jej głowie krwawiącą ranę, jednak nie jest pewien, czy kręgosłup kobiety nie jest uszkodzony, więc nie może ryzykować owijając jej głowę bandażem. Jedyne co może w tej chwili zrobić, to założyć na jej szyję kołnierz ortopedyczny.
W tym czasie nadlatuje śmigłowiec, aby móc zabrać ranną kobietę i ratownika na pokład. Gdy kobieta jest już na noszach, maszyna bezpiecznie ją wciąga, a następnie ratownika i po chwili odlatują.
Po blisko trzydziestu minutach, helikopter ratunkowy TOPR’u ląduje na lądowisku niedaleko schroniska, gdzie w gotowości czekają już dwie karetki pogotowia, aby jak najszybciej przetransportować rannych do szpitala. Po chwili ze śmigłowca wyskakuje Michał, a tuż za nim drugi ratownik, jego przyjaciel Robert. Obaj łapią za nosze i ostrożnie wyciągają kobietą, po czym przekazują ją czekającym ratownikom medycznym, którzy natychmiast zabierają ją do karetki.
W tym samym czasie, z helikoptera wychodzi kolejny ratownik, pracujący w tym zawodzie od siedemnastu lat, czterdziestoletni Janusz. Mężczyzna pomaga wyjść poszkodowanemu, który ma złamaną rękę i skręconą kostkę. W momencie kiedy śmigła maszyny zwalniają, mężczyźni kierują się w stronę ratowników medycznych, gdzie ratownicy już zajmują się ranną kobietą.
— Ta kobieta prawdopodobnie ma wstrząśnienie mózgu, a chłopak złamaną rękę i skręconą kostkę — w tle nadal słychać silnik śmigłowca, więc Michał mówi do medyków podniesionym głosem. — Aaa! I zróbcie im badanie na obecność jakiś substancji w organizmie, bo szaleńcy wspinali się bez zabezpieczeń.
— Dzięki. Zajmiemy się nimi.
Medycy przenoszą ranną na własne nosze. Michał chce zabrać sprzęt, ale Janusz go chwyta i mówi:
— Idźcie odpocząć, a ja się tym zajmę.
— Dzięki — odpowiada z ulgą Michał.
Janusz oddala się z noszami od Michała i Roberta, a oni rozmawiając, idą w stronę schroniska. Robert patrzy przed siebie, po czym spogląda na Michała mówiąc z niedowierzaniem:
— Niektórzy ludzie naprawdę zachowują się, jakby nie mieli mózgów. Nie dość, że zbaczają z wyznaczonej trasy, to jeszcze wspinają się bez zabezpieczeń.
— Ja to się już nawet nie denerwuję, bo to i tak nic nie zmieni, a mam swoje problemy i nie będę rozmyślać o głupocie innych — dodaje ze spokojem Michał, patrząc przed siebie.
Rozdział II
Rozmowa w schronisku TOPR
Około godziny szesnastej, parę minut przed zakończeniem dyżuru, Michał siedzi z Robertem w milczeniu na korytarzu w schronisku TOPR. Za znajdującym się za nimi oknem, widać powoli już zachodzące słońce. Po chwili Michał uśmiechając się spogląda na przyjaciela:
— Wiesz, że są to moje trzecie urodziny i zarazem święta spędzone w pracy? A pracuję tu dopiero od czterech lat.
— Z tymi świętami to bym nie przesadzał, bo przecież co roku wypadają w inny dzień — odpowiedział Robert z uśmiechem. — No, ale co ci mogę powiedzieć… nie wiń pracy tylko twoją mamę, że urodziła cię właśnie w kwietniu, a ten miesiąc ma to do siebie, że czasem lubi mieć Wielkanoc.
Michał się roześmiał i dodał:
— Dobre. Muszę jej to powiedzieć, ale wydaje mi się, że po tym moja mama już ci więcej ciasta nie upiecze na imieniny, które obchodzisz dziewięć razy w roku.
— To moja wina, że mam dziewięć razy w roku imieniny? — śmieje się Robert.
— Z tego co wiem, to każdy normalny człowiek obchodzi imieniny raz w roku — dodaje Michał, a z jego twarzy nadal nie znika uśmiech.
— Ale ja bardzo lubię ciasta twojej mamy.
Michał się śmieje, kiwa głową i łapie się za czoło, ale za chwilę zaczyna poważnieć. Spogląda na przyjaciela i mówi, że ma do niego prośbę.
— Chciałbym jutro zabrać Asię i dzieci w góry. Wiesz… pokazać im miejsca poza głównym szlakiem wycieczkowym, ale oczywiście tylko w te bezpieczne. Nie tak, żeby później dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
W tym momencie na twarzy Roberta zagościło lekkie niedowierzanie.
— Żartujesz? Nie pozwolą ci z rodziną wyjść poza główny szlak.
Michał z nieco błagalnym tonem odpowiada mu, że właśnie dlatego jego prosi o pomoc, bo pracuje tam o wiele dłużej niż on.
Robert ze zdenerwowaniem wstaje z krzesła i trochę oddala się od Michała, po chwili odwraca się w jego stronę i mówi:
— Wiesz o co prosisz?
— Wiem, ale przecież to nic takiego.
Robert spogląda w okno i po chwili wraca do niego, staje przy nim i oznajmia mu, że postara się to załatwić.
— Przyjedź jutro z rodziną i wtedy ci powiem, czy ten Twój, jakże rozważny plan wypali — dodaje Robert z ironią w głosie.
Michał wstaje, podaje Robertowi rękę, obejmuje go stwierdzając, że wiedział, że może na niego liczyć. Jednak gdy odsuwają się od siebie Robert dodaje, że jeszcze nic nie jest pewne, ale teraz nadszedł już czas, aby wracać do domu i zastanowić się dokąd ich zabierze, na co Michał z uśmiechem odpowiada:
— Ok, dzięki. Będę o ósmej. Do jutra.
Michał odchodzi w stronę drzwi, a Robert podąża za nim i mówiąc głośniej do niego:
— Tylko się na nic nie nastawiaj… ewentualnie na główne szlaki.
Przyjaciele wychodzą z budynku, jednak Robert zostaje przed schroniskiem, z kolei Michał idzie na parking do swojego samochodu. Kiedy podchodzi do pojazdu, odwraca się jeszcze do Roberta.
— A to dlaczego? — pyta z zaskoczeniem Robert.
Michał podchodząc niespiesznie do Roberta odpowiada:
— Tyle razy powtarzałem Asi, aby robiła zdrowsze posiłki, ale dla niej to propaganda. Mówiłem jej, że jest też powiedziane „Nie zabijaj”, i że dla mnie to oznacza nie tylko ludzi, ale także zwierzęta i samego siebie, a ona dalej robi swoje, a ja jak głupek i pantofel dalej jem, co mi przygotuje.
Robert śmieje się, a Michał dodaje z pewnością siebie:
— Jutro jest pierwszy dzień zmiany.
Przyjaciel nadal się śmieje, kiwa głową i kładzie ręce na biodrach, a Michał wskazuje na niego palcem, odchodząc tyłem i dodaje:
— Zobaczysz i przekonasz się sam. Do jutra przyjacielu.
Uśmiechając się idzie do swojego samochodu, a Robert wraca do budynku.
Rozdział III
W drodze
Około godziny siedemnastej, Michał wraca po pracy autostradą do domu. Pogoda jest ponura, zachodzące słońce nie przebija się zza chmur. Michał słucha radia i patrzy na drogę, jednak coś mu nie pasuje. Jego wzrok kieruje się w stronę schowka, ale tylko po to by ponownie patrzeć na drogę. Niezdecydowanie każe mu powtórzyć tę czynność kilkukrotnie, aż w końcu sięga do schowka.
— Nie no, trzeba puścić coś porządnego.
Z wnętrza schowka wyjmuje płytę z muzyką chrześcijańską. Jadąc jak najostrożniej, Michał wyciąga płytę z opakowania, wkłada ją do odtwarzacza i włącza muzykę, mówiąc przy tym:
— Żeby dorosły mężczyzna musiał się chować po samochodach, aby posłuchać czegoś porządnego.
Z głośników zaczynają wydobywać się pierwsze dźwięki muzyki, na co Michał entuzjastycznie reaguje. Z uśmiechem uderza dłonią w kierownicę.
— Touch The Sky! I to jest muzyka! — po chwili wskazuje palcem na odtwarzacz i dodaje z uśmiechem — TAYA, jak ty nie nagrasz solowego albumu, to zobaczysz.
Po chwili, nagle ze środkowego pasa na prawy, tuż przed Michała, szybko wjeżdża samochód, zajeżdżając mu drogę. Mężczyzna z przerażoną miną energicznie hamuje. tym samym zarzuca mu lekko autem, a inne pojazdy wymijają go, naciskając na klakson. Michał szybko rusza przed siebie, aby nie spowodować wypadku.
— Co za idioci jeżdżą na tych drogach!? — mamrocze do siebie wściekle. — Cholerni piraci.
Po chwili orientuje się co powiedział.
— Oo, przepraszam Jezu. — mówi głośno, po czym dodaje z irytacją — No i jak tu nie grzeszyć? Kolejny test oblany, ach… za dużo grzeszę i za dużo gadam do siebie.
Michał kontynuuje drogę do domu.
Rozdział IV
Przed wycieczką
Następnego dnia, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, około godziny siódmej rano, Michał i jego dwudziestoośmioletnia żona Joanna, śpią w swojej sypialni na dużym wyścielonym na biało łóżku.
Mężczyzna leży na lewym boku, a słońce oświetla jego skierowaną w stronę okna twarz. W pewnym momencie, budząc się, przewraca się na plecy. Przeciera twarz dłońmi i po chwili oddechu odwraca się w stronę swojej wciąż śpiącej żony, która leży zwrócona w jego stronę. Spogląda na nią, a jej widok wywołuje uśmiech na jego twarzy i nie dowierza, że mimo ośmiu lat bycia razem, wciąż nie może się na nią napatrzeć.
Michał odwraca się, siada na łóżku i wkłada kapcie, po czym wstaje i przeciąga się, a następnie idzie w stronę drzwi.
Kiedy już niemal wychodzi z sypialni, nagle budzi się Joanna. Nieco rozespana podpiera się ręką o łóżko i mówi do niego:
— Już wstałeś? Przecież masz dziś wolne.
Michał zatrzymuje się w drzwiach i obraca się w stronę żony.
— Wiem, że mam wolne, ale idę zrobić wam świąteczne śniadanie.
— Przecież ty nie umiesz robić żadnego śniadania — odpowiada Joasia z niedowierzaniem.
— Jak to nie umiem? Zresztą idź spać, a ja cię później obudzę na to śniadanie, którego nie potrafię zrobić.
— Ok, jak chcesz to działaj — odpowiada mu zdziwiona Joanna.
— Kochanie, musisz zacząć bardziej wierzyć w swojego męża.
— Wierzę w ciebie, ale też w to, że kuchnia to nie twoje miejsce — stwierdza rozbawiona.
Michał prosi ją, aby teraz poszła spać, bo on ma zamiar zabrać się do pracy, po czym z uśmiechem wychodzi z pokoju, a Joanna z powrotem kładzie się zadowolona, życząc mężowi dobrej nocy.
Michał chodzi po kuchni w piżamie, otwiera szafki i rozgląda się, co mają do jedzenia. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że nic nie kupił, a za wszelką cenę chce udowodnić żonie i dzieciom, że jest w stanie zrobić to śniadanie. To sprawia, że jest trochę zrezygnowany. Opiera się o blat kuchenny, rozczarowany tym, że nie wie co ma przygotować. Przeciera twarz dłońmi, a następnie przeczesuje nimi swoje długie włosy, którymi ukrywa swoje coraz bardziej widoczne braki w owłosieniu. W tym momencie wpada na pomysł i podąża w stronę lodówki, otwiera ją i się rozgląda.
— Ale się pani zdziwi, pani Ros — mówi z uśmiechem i zamyka lodówkę.
Godzinę później, około ósmej, Michał po cichu wchodzi do pokoju dzieci, do którego przez niebieskie zasłony przedziera się słońce. W ręce trzyma miseczkę z wodą. Przed nim na osobnych łóżkach śpią pięcioletni bliźniacy, Janek i Mikołaj, oraz dwa lata starsza Wiktoria.
Najpierw podchodzi do Mikołaja i opryskuje mu twarz wodą, a ten natychmiast zaczyna przecierać twarz i się rozbudzać. Tata to samo robi kolejnym dzieciom, a one również reagują dokładnie w ten samo sposób.
Michał uśmiecha się i podchodzi do okna.
— Tato, co się dzieje? — pyta rozbudzona Wiktoria, podczas gdy mężczyzna odsłania w pokoju zasłony.
— Pobudka! Śniadanie! — wykrzykuje radośnie Michał.
Dzieci ospale się przeciągają, a Michał podchodzi do drzwi. W tej chwili jeden z bliźniaków — Janek — prosi o jeszcze chwilkę snu. Michał jednak nie ma zamiaru dawać za wygraną i stojąc przy otwartych drzwiach odpowiada:
— Ja w waszym wieku to ani myślałem o takiej godzinie spać… zresztą ja w ogóle mało kiedy spałem — dodaje ściszonym głosem uśmiechając się.
Nie umknęło to jednak uwadze Mikołaja, który postanowić nieco podrążyć ten temat.
— A dlaczego tato?
Michał opowiedział dzieciom, że zawsze miał taki czujny sen, że nawet kiedy rodzice po cichu wchodzili, aby im odsłonić zasłony w pokoju, ten pierwszy im mówił „cześć”. Po tej historii wychodzi z pokoju, ale zatrzymuje się jeszcze, odwraca w stronę dzieci i dodaje:
— Za pięć minut widzimy się na śniadaniu.
Michał wychodzi z sypiali i zamyka za sobą drzwi. Mikołaj, który siedział na łóżku, wykorzystuje okazję i kładzie się z powrotem, przykrywając kołdrą, ale Janek okazuje się być znaczne bardziej entuzjastyczny. Wychodzi z łóżka i podbiega do brata, po czym wskakuje na kołdrę i potrząsa nim.
— Wstawaj! Wstawaj! — woła radośnie.
Pół godziny później cała rodzina, Michał, Joanna, Wiktoria, Janek i Mikołaj, siedzą przy stole w jadalni. Z talerzy zniknęło już wszystko, co Michał przygotował na śniadanie, więc zbiera naczynia i wkłada je do zlewozmywaka, a następnie siada przy stole i z uśmiechem spogląda na rodzinę.
— Mam dla was niespodziankę, ale najpierw chciałbym usłyszeć odpowiedzi na kilka pytań. Może być? — pyta podekscytowany Michał.
Dzieci razem krzyczą „tak”, a mama razem z nimi, choć nieco spokojniej. Mężczyzna splata ze sobą palce i kładzie ręce na stole.
— Więc zaczynamy. Pierwsze pytanie. Czy lubicie spędzać czas z rodzicami?
— Tak! — dzieci krzyczą znowu chórem.
Michała bardzo to cieszy, bo ma teraz dla nich kolejne pytanie, ale tym razem chce odpowiedzi od każdego z osobna.
— Czy smakowało wam dzisiejsze śniadanie? Ale odpowiadajcie tak, jak siedzicie, czyli Mikołaj, Janek, następnie Wiki, a na końcu mama. Zaczynajcie, bo to najważniejsze pytanie — mówi podekscytowany tata i z niecierpliwością czeka na odpowiedzi.
Mikołaj i Janek mówią, że im bardzo smakowało, a Wiktoria dodaje, że było pyszne, jednak Joanna nie jest tak skora do odpowiedzi i najpierw chce, aby mąż wyjaśnił, co tak właściwie jedli. Michał niechętnie, ale w końcu godzi się opowiedzieć o śniadaniu.
— To tak, koniec z tradycyjnymi posiłkami opartymi na biednych zwierzętach i zabójczej mące i cukrze — stwierdza pewny siebie, na co Joanna kręci oczami, ale słucha dalej. — To były kanapki zrobione ze zmielonych płatków owsianych. Dodam, że górskich, połączonych z wodą i solą, podpieczone na suchej patelni, a zamiast masła rosmarowałem awokado. No i resztę widzieliście, czyli rzodkiewki, pomidorki, ogórki, szczypiorek, a wszystko zostało posypane solą i pieprzem. Do tego roślinny ser żółty i roślinna szynka. Zdziwieni, co? — pyta na koniec dumny z siebie Michał, ale nie daje czasu na odpowiedź. — Aaa, i pamiętajcie dzieci, że przykazanie „nie zabijaj” jest bardzo ważne i dotyczy również tego co jemy, ale jeszcze w przyszłości o tym porozmawiamy.
Po tym krótkim monologu, Michał spogląda na zszokowaną i niezbyt zadowoloną Joasię. Kobieta została wychowana w rodzinie, w której od zawsze jadło się wszystko. Tego była nauczona i nie wyobrażała sobie, żeby miało być inaczej.
— I co, żonko? Zdziwiona, że coś potrafię? — uśmiech zadowolenia nie schodzi Michałowi z twarzy.
Joanna siedzi z założonymi rękami i odpowiada, że było wyśmienite, ale to nadal tylko kanapki, choć nie takie, jakie znała i uwielbiała. Michał się nie poddaje i streszcza planowany jadłospis na kolejne dni.
— Tak, dziś kanapki mojego pomysłu, a potem będzie sałatka owocowa z płatkami owsianymi bez gotowania plus dodatki, jakaś jajecznica z kalafiora, oczywiście jak wiadomo bez jajek, albo kotlety bez zwierząt na obiad. Chlebek też czasami zjemy, aleee taki jak jadł podobno Jezus, czyli mąka pełnoziarnista, woda, oliwa i sól.
— No dzisiejszy posiłek był pyszny, ale… — zaczyna Joasia, ale Michał nie pozwala jej dokończyć zdania, a szeroki uśmiech nadal gości na jego twarzy.
— Bardzo wam dziękuję za odpowiedzi, a teraz pytanie do mamy. Czy dalej uważasz, że nie nadaję się do kuchni?
— Kochanie, z pełna odpowiedzialnością i pewnością mogę stwierdzić, że się nadajesz, ale… — Michał znów przerywa żonie i mówi wstając z krzesła:
— No to teraz pora na niespodziankę. Zabieram was pierwszy raz na wycieczkę po górach!
Dzieci słysząc to, zaczynają wesoło krzyczeć „hura” i przytulają tatę, a on odwzajemnia uściski.
— No biegnijcie do swoich pokoi, bo za pół godziny się zbieramy! — woła Michał do dzieci, a te nie czekając dłużej, szybko spełniają prośbę taty.
Dzieci biegną do swoich pokoi, a Joanna podchodzi do Michała z poważną miną i staje naprzeciw niego.
— O co chodzi? — pyta z uśmiechem mąż.
— Nie wydaje ci się to trochę nieodpowiedzialne zabierać pięcio i siedmiolatków w góry?
— Joasiu spokojnie, zabiorę was w tereny niedostępne dla turystów, ale wystarczająco bezpieczne dla naszych dzieci. Przecież wiesz, że nigdy w życiu bym ich nie narażał, ani ciebie — dodaje Michał i obejmuje żonę.
— Ufam ci — mówi z przejęciem w głosie, ale po chwili już się lekko uśmiecha. — A poza tym, to uwielbiam nasze wspólne wycieczki, tym bardziej, że mało czasu spędzamy wspólnie.
— Kocham cię — mówi Michał.
— Ja ciebie też kocham i to mocnej niż myślisz.
Michał odsuwa się od żony i patrzy jej w oczy.
— To można mocniej?
Rozdział V
Zanim Tatry
O godzinie dziesiątej rano, kiedy słońce świeci na prawie bezchmurnym niebie, rodzina Michała jedzie samochodem do schroniska TOPR, a w odtwarzaczu, jak zwykle gra płyta grupy Hillsong United z Taya'ą na czele. Z głośników słychać Shadow Step, a Michał z radością kołysze się w rytm muzyki.
— Jak ja ją kocham.
— Jak kochasz? — pyta zaniepokojona Joanna.
— No wiesz, jak wspaniałą siostrę duchową — Michał uspokaja żonę.
Joanna uśmiecha się i przytakuje, na to Michał dodaje:
— Jakie to niesamowite uczucie, po trzech latach ukrywania się móc przed wami podzielić się tym, co kocham.
— Chcesz mi powiedzieć, że od trzech lat nie powiedziałeś mi, że uwielbiasz taką muzykę? — Joasia zerka na męża z niedowierzaniem. Zszokowana odwraca zwrok od Michała i patrzy na ulicę dodając, że ma nadzieję, że niczego więcej przed nią nie ukrywa, a ten tylko śmieje się na głos, kładzie dłoń na jej kolanie i głaszcze, a ona dotyka jego ręki i z uśmiechem spogląda mu w oczy.
Po chwili rodzina dojeżdża do schroniska, które widać w oddali, a mama odwraca się do dzieci.
— Pamiętacie wszystko co tata mówił wam o górach?
Dzieci potwierdzają, a kobieta dodaje:
— To dobrze, że pamiętacie, ale błagam was dzieci kochane, nie marudźcie, że was bolą nogi.
— Spokojnie, nie będzie aż tyle chodzenia, chociaż gdyby nawet było, to wytrzymacie, co chłopaki? Mówię do was, bo Wiktorii i mamy to się nie pytam, bo kobiety są wytrzymałe — stwierdza Michał.
— Choć raz masz racje — odpowiada z uśmiechem Joanna.
Michał dziękuje żonie, po czym po chwili rodzina podjeżdża na parking pod schroniskiem i zatrzymuje się pomiędzy innymi samochodami. Michał wychodzi z auta. Joanna w tym czasie odpina pasy, a Michał szybko biegnie do żony i otwiera jej drzwi. Kobieta wychodzi z samochodu i mówi do męża:
— Dziękuje. A od kiedy ty jesteś taki szarmancki?
Michał zamykając drzwi za Joasią, patrzy na nią uśmiechając się.
— Spokojnie kochanie… to tylko dziś.
Joanna śmieje się do Michała i otwiera tylne drzwi samochodu, po czym pomaga dzieciom wyjść, a Michał idzie z drugiej strony i robi to samo. Bliźniacy podekscytowani wycieczką, tuż po wyjściu biegają za samochodem, a Michał wsiada z powrotem i wyciąga z odtwarzacza płytę, ale spogląda w lusterko wsteczne na dzieci, wychyla się z sachochodu i woła do nich:
— Nie biegajcie po parkingu, chodźcie tutaj!
Janek podchodzi do ojca, który chowa płytę do schowka, a Mikołaj stoi za samochodem, podczas gdy Joanna wiąże córce sznurówki. Michał wychodzi, a na parking z dużą prędkością wjeżdża samochód i jedzie bardzo blisko zaparkowanych tam aut,.Michał dostrzega pojazd i krzyczy:
— Mikołaj!
Mężczyzna szybko biegnie po syna, łapie go i przebiega z nim na drugą stronę parkingu, a zaraz za nim przejeżdża rozpędzony samochód. Michał jest przerażony tą sytuacją i tym do czego mogła ona doprowadzić. Przytula syna i idzie z nim w kierunku ich pojazdu.
— Mówiłem ci żebyś nie stał za samochodem — mówi do syna, a Mikołaj przeprasza tatę.
Nagle auto, które omal nie potrąciło dziecka, szybko się zatrzymuje, a z niego wychodzi dobrze zbudowany mężczyzna i idzie w ich kierunku. Michał to zauważa i szybko oddaje syna żonie. Mama go przytula i pyta:
— Kochanie, dlaczego nie słuchałeś taty?
Mężczyzna szybko idzie w stronę Michała, a on powoli zbliża się do niego.
— Szybciej nie mogłeś jechać cholerny idioto? — krzyczy zdenerwowany Michał, nie zważając na słowa.
Mężczyźni stają naprzeciw siebie. Kierowca mówi do Michała agresywnym tonem:
— Popieprzyło cię? Wbiegłeś mi przed auto!
— Prawie zabiłeś mi syna!
— Spieprzaj stąd, bo stanie ci się krzywda — krzyczy mężczyzna i popycha Michała.
— Zabieraj te łapy! — Michał jest coraz bardziej zdenerwowany, a zachowanie mężczyzny tylko to potęguje.
Joanna słysząc tę rozmowę, patrzy w stronę męża i wołą do niego, aby wrócił do niej i z nim nie rozmawiał. Michał jednak każe żonie zadzwonić na policję. Joasia spełnia prośbę męża, wyciąga telefon i zaczyna dzwonić. W tym momencie zauważa to mężczyzna, który nie czekając na nic, rusza w jej stronę i krzyczy:
— Nigdzie nie dzwoń!
Michał szybko reaguje popychając go i krzycząc „hej!”. Zdenerwowany mężczyzna mocno uderza Michała lewą pięścią w twarz, lekko rozcinając mu łuk brwiowy. Dzieci widząc to płaczą i wołają tatę, lecz Joanna natychmiast je stamtąd zabiera. Michał szybko oddaje mężczyźnie prawym, następnie lewym w twarz i prawym na żebra. Kiedy mężczyzna odsuwa się po ciosie, ten jeszcze kopie go prawą nogą w brzuch,. Lekko oszołomiony mężczyzna chce uderzyć z prawej strony, lecz Michał chwyta go za nadgarstek i za bark, wykręca mu rękę do tyłu, przewraca go twarzą do ziemi i mocno trzyma nadal wykręcając jego rękę. Mężczyzna krzyczy z bólu, a w tym momencie ze schroniska wybiega Robert i szybko biegnie w stronę Michała. Staje przy nich i podniesionym głosem mówi:
— Michał co ty robisz?
— Kretyn o mały włos przejechałby mojego Mikołaja! — woła Michał, a na jego twarzy wciąż widać wściekłość.
Robert spogląda na Joannę i pyta ją, czy zadzwoniła na policję, a kobieta odpowiada, że zaraz przyjadą.
Po kilkunastu minutach od przyjazdu policji, rodzina wraz z Robertem są w schronisku TOPR. Dzieci Michała i Joanny siedzą na krzesłach, a obok nich na ziemi leży pięć plecaków. Małżeństwo i Robert stoją niedaleko dzieci i rozmawiają. Michał dziękuje Robertowi za pomoc, a Joanna dodaje:
— Gdyby nie ty, to mielibyśmy już po wycieczce.
— Musiałem wam pomóc, bo wiecie ile trzeba było się na starać, by móc was wpuścić tam gdzie Michał chce was zabrać? — odpowiada Robert.
— No, ale tak nakłamać policji? — mówi Michał z uśmiechem.
Robert odpowiada mu, że wcale nie skłamał, lecz nie powiedział całej prawdy i dodał później:
— Widziałem bójkę, ale nie widziałem co się zdarzyło wcześniej, więc dodałem to, co mi powiedziałeś, jak tam podbiegłem z tym co widziałem i to powiedziałem policji, a teraz jakoś dziwnie to wszystko brzmi, więc lepiej już idźcie, bo robi się coraz później.
— Jeszcze raz wielkie dzięki — odpowiada Michał z wdzięcznością.
Po krótkiej rozmowie cała trójka idzie w stronę dzieci, które spokojnie siedzą na krzesłach. Stają przy nich i ubierają plecaki.
— Dzieci zbieramy się — mówi Joanna, a dzieci bez słowa wstają z krzeseł. Robert uśmiechając się zadaje im pytanie.
— Gotowi na przygodę życia?
Dzieci odpowiadają chórem „tak wujku”, następnie zakładają plecaki w czym pomagają im rodzice.
— To co, ruszamy? — Michał wydaje się być coraz bardziej podekscytowany czekającą ich wycieczką. Joanna stwierdza, że jak najbardziej i żegnają się z Robertem. Małżeństwo ubiera swoje plecaki, a Robert życzy im bezpiecznej wycieczki. Głaszcząc dzieci po głowach żegna się z nimi, po czym cała rodzina idzie w kierunku drzwi. Michał je otwiera drzwi, wypuszcza żonę i dzieci z budynku, a na koniec jeszcze odwraca się do Roberta.
— Jeszcze się zobaczymy przyjacielu.
— No mam nadzieję, że do mnie wpadniecie i opowiecie mi jak było — woła wesoło mężczyzna. — Tylko się pośpieszcie, bo robię do dziewiętnastej.
Michał mu odpowiada z uśmiechem na twarzy:
— Nie ma sprawy. Trzymaj się!
Michał wychodzi z budynku i dołącza do rodziny, która czeka przed schroniskiem i razem idą w stronę gór.
Rozdział VI
Wycieczka
Dwie i pół godziny później, Michał z rodziną idą po szlaku górskim. Wyprawa trwa w najlepsze. Dzieci trzymając się razem za ręce, z zachwytem rozglądają się po krajobrazie gór, a rodzice idą za nimi również trzymając się za dłonie i z dumą patrzą na siebie i swoje dzieci, podziwiając przy tym widoki.
— Wiesz co mój dziadek powiedziałby gdyby nas teraz zobaczył? — mówi Michał do Joanny.
— Co takiego? — z uśmiechem pyta męża.
— „A co ja jestem niewidomy, żeby mnie trzeba było prowadzić za rękę!?” — cytuje mężczyzna, a Joanna wybucha śmiechem.
Po chwili rodzina zatrzymuje się, co jakiś czas mijają ich inni turyści. Michał pyta rodzinę, czy podobają im się widoki i informuje ich, że za chwilę zejdą z głównego szlaku i pokaże im coś jeszcze wspanialszego.
— Już nie możemy się doczekać — stwierdza Joanna uśmiechając się.
— To idziemy dalej.
Rodzina przemierza dalej szlak, a w oddali widać już jedno z tatrzańskich jezior między górami. Następnie zbaczają ze szlaku, aby już godzinę później Michał, Joanna, Wiktoria, Mikołaj i Janek bawili się w berka na trawie niedaleko jednego z jezior.
Biegają łapiąc się nawzajem, wykrzykując „berek!” i śmiejąc się przy tym. Po chwili Joanna podnosi ręce i woła:
— Poddaję się! Nie mam już sił.
Joanna z uśmiechem na twarzy i zmęczeniem idzie usiąść na koc, gdzie porozkładane jest trochę jedzenia, soków i aparat fotograficzny. Dzieci dalej bawią się z tatą, kiedy ten goni Mikołaja, woła „mam cię!”, chwyta go pod pachami, podnosi do góry i kręci się z nim, głośno się przy tym śmiejąc. Kiedy odkłada syna na ziemię, zatrzymuje się i mówi, że idzie dotrzymać towarzystwa mamie i dodaje:
— Ale się nie przemęczcie, bo czeka nas jeszcze droga.
Michał idzie do żony i siada na kocu naprzeciwko niej. Mimo zmęczenia udaje przed nią, że czuje się świetnie i nalewa wody do plastikowego kubka. Wyciąga rękę chcąc Joannie go podać i pyta czy chce wody, ta odpowiada, że chętnie się napije.
Kobieta bierze kubek z wodą i pije, a Michał nalewa sobie do drugiego naczynia, zakręca butelkę i bierze łyk. Pijąc spogląda na żonę i uśmiecha się przy tym.
— Oj widzę, że twoja kondycja nie ma się najlepiej — Michał śmieje się z Joanny.
— Jest trochę gorzej niż parę lat temu, ale nie tragicznie.
— Powiem ci tylko tyle… moja żona się starzeje — mężczyzna ripostuje, a Joanna oburza się na te słowa, lecz nie bierze tego do końca poważnie.
— Ja ci dam „starzeje”!
Ten widząc reakcję szybko mówi jej, że tylko żartował i dodaje:
— Tak naprawdę, to ciągle się starzejemy. Znowu, znowu i znowu. Nawet nie zdążę wypowiedzieć tego słowa i już jestem starszy.
— Skończ mnie dołować — mówi Joanna proszącym tonem. Świadomość, że czas ucieka, a człowiek staje się coraz starszy jest trudna do zaakceptowania. Szczególnie dla kobiet.