Rozdział 1
Wiosenny, ciepły wiatr intensywnie muskał jej ciało. Było w tym coś dziwnie przyjemnego, a jednocześnie przerażającego — jak dotyk kochanka, który nagle zamienia się w zimny chwyt kata. Podmuchy wiatru delikatnie chłodziły jej skórę, a jednocześnie były zapowiedzią bólu i śmierci. Promienie słońca oślepiały ją tak mocno, że musiała mrużyć oczy.
Co dziwne — nie czuła strachu. Właściwie nie zdążyła go poczuć. To stało się zbyt szybko.
Jeszcze chwilę temu stała na krawędzi klifu i spokojnie obserwowała falujące morze.
Planowała nowe życie. Miała zacząć nowe życie. Zamknąć za sobą bolesny rozdział, zostawić wszystko, co raniło.
„Teraz wszystko będzie dobrze” — powtarzała w myślach.
Ale nie było.
Teraz spadała coraz szybciej i szybciej.
Próbowała złapać się czegokolwiek, lecz jej dłonie trafiały w pustkę. Nagle poczuła uderzenie — twarde, brutalne. Ból przeszył jej ciało, ale spowolnił spadek. Teraz toczyła się po zboczu, raz po raz uderzając w twardą ścianę klifu. Nie mogła się zatrzymać.
Kiedy była już pewna, że będzie spadać w nieskończoność, coś szarpnęło ją gwałtownie za bluzę. Zawisła w powietrzu. Pod sobą widziała złotą, piaszczystą plażę i spokojnie falujące morskie fale.
„Dlaczego muszę umierać?” — Dramatyczna myśl przeszyła jej świadomość.
Zanim jednak miała szansę pomyśleć coś więcej, usłyszała trzask. Ponownie zaczęła spadać.
Kolejne uderzenie, tym razem w głowę. Jedno, a potem drugie. To drugie było wyjątkowo bolesne. Przez moment miała wrażenie, że jej czaszka pękła.
Chyba na chwilę straciła przytomność.
Ocknęła się.
Już nie spadała. Nic nie widziała. Oślepiała ją niesamowita jasność. Światło było tak intensywne, że paliło oczy.
Usłyszała delikatny uspokajający szum wody. Nie czuła bólu, ale nie mogła się ruszyć. Jakby ktoś ją mocno związał. Z całych sił próbowała poruszyć ręką lub nogą, ale nie mogła.
Nagle niesamowitą jasność zasłoniło coś ciemnego. Chwilę zajęło jej, zanim zrozumiała, że to czyjaś twarz. Jakiś mężczyzna patrzył na nią uważnie, z troską, ale też z przerażeniem w oczach.
Jasność otaczała jego głowę niczym aureola. Mówił coś, ale ona nie rozumiała, nie słyszała jego słów, które ginęły w głośnym szumie. Chciała coś powiedzieć, lecz usta odmówiły posłuszeństwa. Obraz zniknął.
Nastała ciemność.
Rozdział 2
Otworzyła oczy. Wszystko zalane było bielą. Czuła duszący zapach środka dezynfekcyjnego i leków. W tle rozbrzmiewał równomierny, pikający dźwięk aparatury.
— Proszę wezwać lekarza! Obudziła się! — Rozległ się głęboki, męski głos.
Zamknęła z powrotem powieki. Miała wrażenie, że całe ciało jest ciężkie jak z ołowiu, a ból pulsował w głowie jak głośny dzwon.
— Nika?! Nika, słyszysz mnie? — Gdzieś z oddali dotarło do jej uszu dramatyczne wołanie.
Otworzyła ponownie oczy.
Nad nią pochylał się mężczyzna. Miał nieco dłuższe ciemnoblond włosy, mocne, ostre męskie rysy twarzy, które zdradzały pewną surowość charakteru. Kilkudniowy zarost dodawał mu szorstkiego uroku. Jego wyraziste, niebieskie oczy z uwagą ją obserwowały. W jego przenikliwym spojrzeniu widać było troskę, ale również cień strachu.
— Nika, obudziłaś się! Dzięki Bogu! — Mężczyzna najwyraźniej mówił do niej.
Patrzyła na niego oszołomiona. Nic nie rozumiała. Kim on jest i czego chce? I kim, do licha, jest ta Nika? To brzmi jak imię postaci z kreskówki.
— Kim pan jest? — Wyszeptała, głosem tak cichym, że ledwie go było słychać.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas.
— Nika, nie żartuj sobie teraz. To nie jest odpowiednia pora na wygłupy — zganił ją, ale w jego głosie pobrzmiewała panika.
— Jak się pani czuje? — Rozległ się inny, spokojniejszy głos, o wiele bardziej przyjemny i ciepły.
Odwróciła głowę w stronę, skąd dochodziły słowa. Obok stał drugi mężczyzna. Był ubrany w jasnoniebieski szpitalny uniform z dużym wycięciem pod szyją. Krótkie, ciemne włosy, lekki zarost i łagodny uśmiech sprawiały, że od razu wzbudzał większe zaufanie. Jego brązowe oczy emanowały spokojem.
— Coś panią boli? — Zapytał mężczyzna w uniformie.
— Chyba nie… nie wiem… chyba głowa… trochę… — wypowiedziała z trudem kilka słów.
— Wie pani, gdzie pani jest?
— Nie za bardzo, ale pewnie zaraz mi pan powie… — odpowiedziała, próbując nawet uśmiechnąć się blado.
Lekarz odwzajemnił uśmiech.
— Powiem. Jest pani w szpitalu. Ja nazywam się Bruno Orzelski, jestem lekarzem, a pani?
— Ja chyba nie jestem lekarzem… — wyszeptała, a jej usta drgnęły w czymś, co miało przypominać uśmiech.
Bruno się roześmiał.
— Widzę, że humor pani dopisuje. To dobrze wróży, ale ja pytałem o pani imię i nazwisko.
— Imię i nazwisko? — Powtórzyła.
Już otworzyła usta, aby udzielić odpowiedzi, ale nagle uświadomiła sobie, że w głowie ma pustkę. Nie mogła sobie przypomnieć, jak się nazywa. Panicznie szukała w głowie odpowiedzi, ale ta nie pojawiała się. Próbowała sobie coś przypomnieć, cokolwiek — nazwisko, obraz, wspomnienie — lecz nic nie przychodziło.
Patrzyła tylko na tego sympatycznego lekarza, ale nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie.
— Nie wiem… — jęknęła.
— To nic. Proszę się nie martwić — odezwał się Bruno łagodnie — to może być skutek urazu głowy, jakiego pani doznała podczas wypadku. Amnezja nie musi być trwała — pocieszał ją.
— Naprawdę nic nie pamiętasz? — Wtrącił się pierwszy mężczyzna.
— A pan kim jest? — Zapytała nieufnie.
— Nika, to ja, Robert, twój mąż — mężczyzna chwycił ją za rękę.
— Mąż? Nika? — Powtórzyła zdziwiona — I co to za imię Nika?
— Berenika, Berenika Mauer — Dolińska. Tak się nazywasz. Naprawdę nie pamiętasz?
Zmarszczyła brwi.
— Berenika? Dziwne. W ogóle nie czuję, aby to było moje imię — jęknęła — zaraz? Mąż?
— Tak, jesteśmy małżeństwem, kochanie, już pięć lat.
Mężczyzna przyciągnął jej dłoń do swoich ust i ucałował ją. Nie sprawiło jej to przyjemności. Wyciągnęła swoją dłoń z ręki mężczyzny, który twierdzi, że jest jej mężem. Coś podpowiadało jej, że on kłamie. Nie czuła do niego sympatii. Jak mogłaby wyjść za kogoś takiego. Był wyjątkowo przystojny, ale w jego spojrzeniu było coś, co ją niepokoiło. Była w nim jakaś nieszczerość.
— No nie wiem… nie jestem pewna czy nadaje się na żonę… — mruknęła, próbując ukryć dyskomfort pod cieniem ironii.
Mężczyzna zaśmiał się nerwowo i chyba nieszczerze.
— Co ja tu właściwie robię? — Zwróciła się z pytaniem do drugiego mężczyzny, który wzbudzał w niej większe zaufanie.
Bruno spojrzał na nią poważnie.
— Miała pani wypadek. Spadła pani z klifu.
— Z klifu? — Spytała z niedowierzaniem — i przeżyłam?
— Całe szczęście, spadając zaczepiła pani bluzą o gałąź i to zamortyzowało upadek… Miała pani liczne obrażenia. Kilka miesięcy była pani nieprzytomna. Teraz jednak, kiedy udało się panią wybudzić ze śpiączki, wszystko jest na dobrej drodze. Najgorsze niebezpieczeństwo już minęło. Myślę, że pamięć też z czasem wróci.
Zmrużyła oczy podejrzliwie.
— Skąd pan to wie?
— Jestem lekarzem, amnezja zdarza się przy obrażeniach…
— Skąd pan wie, że zaczepiłam o gałąź?
— A to — uśmiechnął się — widziałem.
— Widział pan gałąź?
— Nie. Widziałem natomiast, jak pani spadała. Byłem na spacerze na plaży…
Ten drugi wtrącił się szybko:
— Pan doktor uratował ci życie. Gdyby nie jego szybka interwencja, nie przeżyłabyś tego koszmarnego wypadku.
Spojrzała na lekarza ze szczerą wdzięcznością.
— Dziękuję.
— Do usług — odpowiedział lekarz z lekkim uśmiechem — teraz niech pani odpoczywa. Zajrzę do pani później. Pan również powinien już iść — zwrócił się do męża — siedział pan tu dość długo. Żona potrzebuje spokoju, panu z resztą też przyda się odpoczynek. Poza tym, zaraz zabieramy panią Berenikę na badania.
Bruno odwrócił się i wyszedł z sali.
Rozdział 3
— Panie doktorze! — Robert wybiegł na korytarz, nawet nie żegnając się z żoną. W jego głosie brzmiała desperacja.
Lekarz zatrzymał się i odwrócił powoli. Jego twarz miała wyraz zawodowej cierpliwości, ale w oczach można było dostrzec cień zmęczenia — nocne dyżury zostawiały na nim swój ślad. Rzucił pytające spojrzenie Robertowi.
— Panie doktorze, czy ona odzyska pamięć?
Lekarz poprawił kołnierzyk fartucha i odchrząknął.
— To możliwe. Jednak teraz powinniśmy się martwić bardziej jej stanem fizycznym — powiedział tonem człowieka, który setki razy już tłumaczył podobne rzeczy rodzinom pacjentów.
— Ale… kiedy? — Robert zrobił krok w jego stronę, jakby bliskość miała przyspieszyć odpowiedź — kiedy odzyska wspomnienia?
— Trudno powiedzieć… — lekarz westchnął i zerknął w bok, jakby szukał słów w pustym korytarzu — wydaje się, że u pana żony wystąpiła amnezja posttraumatyczna. Utrata pamięci wynika z silnego uderzenia w głowę podczas upadku. Proszę się nie martwić. W takich przypadkach pamięć zwykle wraca, ale… trzeba uzbroić się w cierpliwość.
— Czy wszystko będzie pamiętać? — W głosie Roberta zabrzmiała nadzieja, ale też nuta strachu.
— Nie mogę tego zagwarantować — odparł spokojnie lekarz — możliwe, że odzyska wszystkie lub większość wspomnień. Ale mogą wystąpić trudności z zapamiętywaniem nowych informacji, dezorientacja… a nawet fałszywe wspomnienia.
Robert zmarszczył brwi.
— Fałszywe wspomnienia?
— Tak. To mogą być wspomnienia całkowicie wymyślone albo prawdziwe pomieszane z konfabulacjami.
— Konfabulacją? — Powtórzył Robert, jakby samo brzmienie słowa wzbudzało w nim niepokój.
— Mózg, starając się poradzić sobie z problemem, uzupełnia brakujące wspomnienia nieprawdziwymi wydarzeniami, które wpasowuje w logiczny ciąg zdarzeń. Pacjent jest przekonany, że to się wydarzyło naprawdę — lekarz cierpliwie wyjaśniał.
— Czy to oznacza, że żona może pamiętać coś, co nie miało miejsca?
— Tak, to możliwe.
— Chce pan powiedzieć, że może kłamać, nie wiedząc o tym? — Robert zapytał półgłosem, a na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech.
— Tak bym tego nie ujął, ale można zaryzykować taką tezę.
Przez chwilę obaj milczeli. Gdzieś w dyżurce zabrzmiał telefon.
— Muszę iść do pacjenta — usprawiedliwił się lekarz, spoglądając na zegarek — proszę się nie martwić na zapas.
Robert skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. Jeszcze chwilę stał w pustym korytarzu, jakby próbował złapać oddech. W końcu spojrzał w stronę sali, w której leżała jego żona. Zamierzał do niej wrócić, ale po chwili zmienił zdanie.
Zamiast tego odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł ze szpitala. Na jego twarzy malowało się zmęczenie i niepokój, ale w jego spojrzeniu krył się upór — jakby w tej chwili podjął decyzję, której jeszcze sam przed sobą nie nazwał.
Rozdział 4
Nika znowu stała nad urwiskiem. Ostrożnie spojrzała w dół. Pod stopami rozciągała się bezkresna przepaść, czarna i wirująca jak otchłań, która czyhała, by ją wciągnąć. Zrobiło jej się słabo — nogi drżały jak z waty, a serce tłukło się jak oszalałe. Strach ścisnął gardło i odebrał oddech.
Nie mogła złapać równowagi.
Chciała krzyknąć, zawołać o pomoc, ale z ust nie wydobył się ani jeden dźwięk.
Czuła, że zaraz spadnie.
Zachwiała się i zawisła nad przepaścią.
Panicznie próbowała chwycić się czegokolwiek. Dłonie nerwowo szukały oparcia, czegokolwiek, co mogłoby ją uratować. Nagle palce natrafiły na cienką, suchą gałąź. Chwyciła ją kurczowo, choć od razu poczuła, jak śliska od potu dłoń zaczyna się z niej zsuwać.
„Znowu umieram” — pomyślała przerażona.
Ponownie spojrzała w dół. Otchłań pod nią była bezkresna, hipnotyzująca. Wirowała i przyciągała ją do siebie. Całym ciałem walczyła o to, by nie puścić gałęzi, ale wiedziała, że jej siły się kończą.
Desperacko próbowała krzyczeć, wołać pomocy. Na początku nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ale potem wydobyła z siebie krzyk, pełen bólu i przerażenia.
Wtedy zobaczyła go. Robert. Pochylał się nad nią, jego sylwetka rysowała się ostro na tle nieba. Wyciągał rękę, by ją chwycić, ale jego twarz nie wyrażała troski. Jego oczy były puste, zimne, a szczęki zaciśnięte jak u człowieka, który prowadzi wewnętrzną walkę. Jakby balansował między chęcią ratunku a… puszczeniem jej.
— Robert… — wyszeptała z nadzieją.
Spojrzała na swoją rękę, która z każdą sekundą wyślizgiwała się z dłoni Roberta. Skupiła się na tej jednej jedynej rzeczy: swojej dłoni. Patrzyła w panice, jak jej ręka coraz bardziej wysuwa się z dłoni męża, a potem uwalnia się.
Nagle poczuła pustkę. Leciała. Leciała coraz szybciej, ziemia pod nią robiła się coraz większa, coraz bliższa, przyciągała ją ku sobie.
W oddali usłyszała głos. Męski, znajomy.
„Nika! Nika!”
To był Bruno. Ale jego nigdzie nie było widać. Słyszała jedynie głos, który narastał, stawał się coraz wyraźniejszy, aż nagle… poczuła mocne szarpnięcie.
Otworzyła oczy. Dotarło do niej, że to był senny koszmar.
Bruno siedział na brzegu łóżka i trzymał ją mocno za ramiona.
— Już wszystko dobrze — szepnął — już dobrze.
W jego głosie była łagodność i troska.
Nika rozejrzała się zdezorientowana. Nadal była w szpitalnej sali. Sala szpitalna była pogrążona w półmroku. Mdłe światło pochodziło jedynie z małej lampki nad drzwiami do sali.
Nika utkwiła wzrok w Brunie. Jego brązowe oczy, na co dzień pełne stanowczości, teraz wydawały się miękkie, prawie ciepłe. Nadal obejmował ją za ramiona, jakby bał się, że zaraz znów ucieknie w przepaść snu.
— Ach tak… — mruknął, wycofując się trochę, lekko speszony — krzyczałaś. Chciałem cię obudzić. Śniło ci się coś złego?
— Chyba tak… — Mruknęła zawstydzona, unikając jego wzroku — jakieś głupoty.
— Głupoty? Jakie głupoty?
— Aaa… takie tam… — próbowała zbyć go gestem dłoni.
— Nika — nachylił się do niej, uśmiechając się lekko — nie wykręcaj się. Powiedz…
— Śniło mi się, że spadam w przepaść. Robert próbował mnie ratować. Podał mi rękę, ale się nie udało i spadłam.
Bruno zamyślił się na chwilę.
— Jutro przyjdzie do ciebie psycholog — oznajmił stanowczo.
— Po co? — Zapytała z lekką irytacją w głosie.
— Przeżyłaś traumę. Masz amnezję. To trzeba przepracować. Psycholog pomoże ci odzyskać pamięć.
— A jeśli jej nie odzyskam?
— Odzyskasz — Uśmiechnął się uspokajająco — musisz tylko nad tym trochę popracować. Potrzeba czasu i odpowiednich bodźców. Niedługo cię wypiszę ze szpitala. Wrócisz do znajomego środowiska. Znajome otoczenie, zapachy, zdjęcia, muzyka to są bodźce, które pomogą ci z czasem odzyskać pamięć.
— Na razie tego nie czuję… — szepnęła.
— Wiem — przyznał cicho — ale ten koszmarny sen to może być pierwszy objaw, że twój mózg chce sobie przypomnieć…
— Nie wiem tylko, czy ja tego chcę… Wszystko wydaje mi się takie obce, zimne, nieprzyjazne…
Bruno milczał chwilę, patrząc na nią uważnie.
— To tylko wrażenie. Obudziłaś się w świecie, o którym nic na razie nie wiesz. Dlatego wydaje ci się obcy i nieprzyjazny. Masz wokół siebie bliskie osoby…
Bruno zamyślił się na chwilę.
— Twój mąż bardzo się o ciebie martwi… — dodał po chwili. W jego głosie Nika wyczuła jakąś nutę smutku.
— Nie czuję tego…
— Nie czujesz, że się o ciebie martwi?
— Nie czuję, że jesteśmy małżeństwem… męża się kocha, a ja nie czuję nic…
— Bo go na razie nie pamiętasz. Kiedy sobie przypomnisz, wrócą uczucia do niego.
— Ale…
— Posłuchaj, bliska osoba to wielki skarb — w jego głosie zabrzmiała nagła powaga — utrata kogoś bliskiego to przeogromny ból…
Bruno zamilkł na chwilę. Jego głos jakby się załamał na chwilę. Pochylił nieco głowę. Oparł dłonie na krawędzi łóżka i przez chwilę patrzył w podłogę.
— Straciłeś kogoś bliskiego? — Zapytała delikatnie.
Spojrzał na nią, jakby dopiero teraz sobie przypomniał, że nie jest sam.
— Przepraszam, nie chciałam…
— Nie, nic nie szkodzi. Tak, straciłem dwie najbliższe osoby. Jedna z nich to moja żona. Zginęła w wypadku.
— Dawno?
— Cztery lata będzie za dwa miesiące.
— Współczuję… — wyszeptała.
— Dzięki — Bruno podniósł się nagle — Pójdę już. Postaraj się zasnąć. Zaraz przyślę pielęgniarkę z czymś na sen.
— A ta druga osoba?
Zatrzymał się w drzwiach. Uśmiechnął się smutno.
— To była miłość mojego życia. Ta jedyna i niepowtarzalna…
— Też umarła?
— Nie. Ona żyje, ale już nie dla mnie…
— Może ona wróci…
— Zapomniała o mnie…
Nastała chwila ciszy, pełnej bólu i niewypowiedzianego żalu.
— Wszystko będzie dobrze — pocieszył ją po chwili.
— Dzięki. Jesteś świetnym lekarzem. Takim empatycznym. Pacjenci muszą cię uwielbiać.
— Ogólnie jestem opryskliwy i nieprzyjemny. Tylko dla ciebie jestem miły, bo jesteś moją ulubioną pacjentką.
— Taaa, już ci wierzę. Kłamczuchu — uśmiechnęła się smutno.
— Dobranoc — mrugnął do niej jednym okiem i wyszedł.
Kiedy wyszedł, wstała z łóżka. Postanowiła wziąć prysznic i przebrać się w świeżą pidżamę. W łazience spojrzała w lustro. Spojrzała w lustro. Patrzyła na nią jakaś obca osoba, na oko po trzydziestce. Długie poplątane ciemnoblond włosy, blada cera i podkrążone oczy, o nietypowym ciemnozielonym kolorze. Szczupła sylwetka, choć nie aż tak bardzo, gdzieniegdzie widoczne było kilka krągłości.
— Potrzeba ci chirurga, stara — mruknęła do siebie — plastycznego, i to dobrego, żeby jeszcze dorzucił gratis nową pamięć.
Wzięła długi, odprężający prysznic. Strumień ciepłej wody spłukał pot i napięcie. Wychodząc z kabiny prysznicowej, nagle uderzyło ją jakieś blade wspomnienie. Krótkie, rwane, jak zdjęcie w starym albumie. Skrzynka pocztowa. Jest tam jakiś list. Z zieloną pieczątką. Chyba z jakiegoś urzędu. Koperta wygląda na bardzo elegancką w grantowo–złotych kolorach. To chyba jednak nie było list z urzędu. Urzędy przecież nie wysyłają korespondencji w ozdobnych kopertach. Otworzyła list. Twardy papier w takich samych kolorach jak koperta. Rzędy literek, które zlewały się ze sobą. Nie pamiętała dokładnie, co było w liście, ale pamiętała uczucie zdziwienia, smutku i straty. List dotoczył bliskiej jej osoby. Tylko tyle. Krótkie, kilkusekundowe wspomnienie.
Wróciła do sali szpitalnej. Położyła się, ale nie mogła zasnąć. Bała się, że koszmar wróci.
Rozdział 5
Jasne, radosne promienia słońca przedzierały się przez okno do szpitalnej sali, oświetlając twarz Niki.
— Dzień dobry — rozległ się niski głos.
W progu stanął mężczyzna. Wyglądał dość osobliwie. Na oko po pięćdziesiątce, o zmierzwionych, dawno nieobcinanych siwiejących włosach, w rozciągniętym, wełnianym swetrze i koszuli w kratę z plamą po ketchupie. Palce miał pożółkłe od papierosów, a ruchy — niezdarne, jakby wciąż nie do końca wiedział, co robi w tym miejscu. Na jego twarzy błąkał się przepraszający uśmiech, trochę jak u chłopaka przyłapanego na ściąganiu.
Tylko jego oczy nie pasowały do reszty, tylko one zdradzały, że nie był ani zagubiony, ani bezradny. Błyszczała w nich przewrotna bystrość człowieka, który wie znacznie więcej, niż daje po sobie poznać.
— Dzień dobry — odpowiedziała Nika, unosząc się na łokciach.
Usiadła, mierząc ciekawym spojrzeniem osobliwego gościa.
— Pani Berenika Mauer — Dolińska? — Zapytał mężczyzna.
— Chyba tak…
— Chyba?
Mężczyzna rzucił jej zdziwione spojrzenie spod uniesionych brwi.
— Tak wszyscy mówią, więc chyba tak — wzruszyła ramionami.
Jego spojrzenie zrobiło się uważniejsze.
— Nie pamiętam. Mam amnezję — wyjaśniła.
— To nieco komplikuje sprawę — mruknął, drapiąc się w kark.
— Dlaczego?
Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął odznakę policyjną. Obcesowo podstawił jej pod nos.
— Komisarz Marek Wolski. Przyszedłem panią przesłuchać w sprawie tego, co się pani przydarzyło. Pani amnezja komplikuje całe śledztwo, bo jest pani kluczowym świadkiem.
— Śledztwo? Jakie znowu śledztwo? — Nika poczuła, że w gardle rośnie jej gula niepokoju.
— W sprawie próby zabójstwa.
— Jezu! Czyjego?!
— Pani.
Zbladła.
— Co? Uważa pan, że ktoś chciał mnie zabić?
— Tak, są poszlaki świadczące o tym, że pani upadek nie był przypadkowy.
— Jakie poszlaki? — Wyszeptała, ściskając prześcieradło.
— Ślady butów świadczące o tym, że ktoś za panią stał. Całkiem możliwe, że panią popchnął. Poza tym drewniana barierka, w miejscu, z którego pani spadła była naruszona, a gwoździe ją przytrzymujące były wyciągnięte w taki sposób, aby jedynie sprawiała wrażenie stabilności. To było jednak tylko wrażenie.
— Może drewno było już stare, spróchniałe — Nice pomysł, że ktoś chciał ją zabić, wydawał się absurdalny.
— Drewno było mocne, a naruszenie było tylko w miejscu, z którego pani spadła. Poza tym ziemia w tym miejscu była naruszona, w taki sposób, że osunęłaby się przy najmniejszym nacisku — odparł rzeczowo Wolski.
— Ale dlaczego ktoś chciałby mnie zabić?
— O to właśnie chciałem spytać panią.
— Chyba nie pomogę. Nic nie pamiętam… Nawet nie wiem, kim jestem, a co dopiero…
— Nic kompletnie pani nie pamięta?
— Nic.
W tej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie.
— Dzień dobry kochanie — Robert wpadł do sali z bukietem kwiatów w rękach. Jego szeroki uśmiech zgasł, gdy dostrzegł komisarza.
— Co pan tu robi? — Spytał wyraźnie poirytowany.
— Przesłuchuję pańską żonę — odpowiedział spokojnie Wolski.
— Może by się pan wylegitymował! — Robert zaatakował niespodziewanego gościa.
— Komisarz Marek Wolski — odparł, wyciągając odznakę — nie sądziłem, że muszę się panu legitymować. Wszak powinien mnie pan znać.
— Czego pan chce od mojej żony? — Robert zmienił temat, nie odpowiadając na uwagę komisarza.
— Już mówiłem. Chcę ją przesłuchać. Pana również — komisarz oparł się nonszalancko o krzesło — Uprzedzając pana pytanie: prowadzę śledztwo w sprawie podejrzenia próby zabójstwa pańskiej żony.
Robert roześmiał się głośno, zbyt głośno, jakby chciał coś zagłuszyć.
— Żartuje pan? — Zapytał lodowato, a jego uśmiech znikł bezpowrotnie z jego twarzy.
— Nie, nie żartuję — odpowiedział komisarz całkiem poważnie.
— Nikt, absolutnie nikt, nie chciał zabić Bereniki! Rozumie pan?! — Robert poirytowany niemal krzyczał na Wolskiego.
— Pani nie pytam, bo pewnie pani nie pamięta — komisarz zwrócił się znów do Niki — ale może pani mąż mi powie, czy ma pani jakichś wrogów?
— Moja żona nie ma wrogów! Żadnych! A już na pewno nie takich, którzy chcieliby ją mordować! A wie pan dlaczego?!
— Nie wiem, ale zaraz pewnie mi pan powie — odpowiedział spokojnie Wolski, siadając na krześle i zakładając nogę na nogę.
— Moja żona to najlepszy człowiek na świecie! Nikomu się nie naraziła! — Robert mówił z ogniem w oczach — Pomaga każdemu, kogo spotka. Prowadzi fundację. Zbiera pieniądze na ciężko chore dzieci, na ubogie rodziny, na edukację biednych dzieci. Ludzie ją kochają!
— A jednak jest ktoś, kto jej nie kocha — mruknął komisarz.
— Proszę nie obrażać mojej żony!
— Nie obrażam pańskiej żony. Wręcz przeciwnie działam w jej interesie.
— Niby w jakim? — Syknął Robert.
— Ano w takim, że jeśli ktoś próbował ją zabić, to może spróbować znowu. Należy więc tego kogoś powstrzymać — odpowiedział spokojnie komisarz, przyglądając się uważnie Robertowi, z lekką ironią w oczach.
Robert westchnął ciężko, a jego ton złagodniał, choć wciąż brzmiał zimno.
— Moim zdaniem to był wypadek i żadne śledztwo tu nie jest potrzebne.
Komisarz uśmiechnął się kącikiem ust.
— A jeśli się pan myli i ktoś zagraża pani Berenice? Nie chce pan tego sprawdzić? Nie zależy panu na bezpieczeństwie żony?
— Tak, racja — odburknął obrażonym tomem Robert — może trzeba to sprawdzić.
— A może — uśmiechnął się ironicznie komisarz — skoro pańska żona nic nie pamięta, pan coś więcej powie mi o tym, co się stało?
— Ja? — Zdziwił się Robert — mnie tam nie było.
— No tak, ale może wie pan, po co żona tam poszła? Może miała się z kimś spotkać? Może ktoś jej groził? Może ktoś miał do niej żal?
— Nika poszła na spacer. Sama. Mnie z nią nie było. To znaczy…
— Tak?
— Mieliśmy się tam spotkać, bo zbliżały się urodziny Niki i chciałem jej zrobić niespodziankę. Miałem dla niej prezent i właśnie tam chciałem go jej wręczyć. Zaprosiłem ją na spotkanie właśnie tam, bo w tym miejscu się poznaliśmy kilka lat wcześniej.
— To dlaczego żona była tam sama?
— Bo się spóźniłem.
— Dlaczego?
— Co dlaczego?
— Dlaczego się pan spóźnił? Przecież na takie ważne spotkanie nie wypada się spóźniać.
Robert przełknął ślinę.
— Przed umówionym spotkaniem z żoną umówiłem się z kimś innym.
— Z kim? — Wolski pochylił się lekko do przodu.
— Czy to takie istotne?
— Bardzo.
— Umówiłem się z Tomaszem Kellerem.
— Kim jest Tomasz Keller?
— Podopieczny mojej żony, a w zasadzie jej fundacji.
— Dlaczego się pan z nim umówił?
— Umówiłem się z nim, bo zbyt mocno zaangażował się w znajomość z moją żoną. Oczekiwał, że Nika będzie z nim utrzymywać kontakt nie tylko w fundacji, ale i prywatnie. Nika była zaniepokojona jego nachalnością. Chciałem z nim porozmawiać i przekonać, żeby dał spokój mojej żonie.
Komisarz milczał chwilę, przyglądając się Robertowi, jakby ważył każde jego słowo.
— Czyli jednak jest ktoś, kto zbytnio interesował się pana żoną — mruknął komisarz, przechylając lekko głowę.
Robert, wciąż zdenerwowany, przesunął dłonią po starannie ułożonych włosach, jakby w tym geście szukał ukojenia. Jego elegancki garnitur nieco się pomiął, a spinka do mankietów błysnęła nerwowo, gdy zaciskał i rozluźniał dłonie.
— Teraz, jak pan to tak przedstawia — westchnął — to muszę przyznać, że pańska hipoteza zaczyna się wydawać bardziej prawdopodobna.
— Hipoteza? — Uniósł brew Wolski.
— No sam pan przed chwilą mówił, że ktoś chciał zabić moją żonę.
— A pan jeszcze niedawno twierdził, że to niemożliwe. Tak szybko pan zmienia zdanie?
Wolski odchylił się na krześle. Jego ton był spokojny, ale oczy świdrowały Roberta, jakby chciały zajrzeć w głąb jego myśli.
— Cóż, do tej pory wydawało mi się to absurdalne — odpowiedział Robert cicho, spuszczając wzrok — ale kiedy tak się zastanowić nad tym wszystkim… to już nie jestem taki pewny czy…
— Czy co? — Spytał komisarz, z lekkim uśmiechem, jakby bawiła go ta zmiana tonu.
— Czy miałem rację — odpowiedział Robert.
— A więc — Wolski poprawił się na krześle — z czego wynikało zaangażowanie Tomasza Kellera w znajomość z pańską żoną?
Robert skrzywił się, jakby właśnie przełknął kwaśną cytrynę.
— Ten człowiek jest wyjątkowo niezaradny życiowo. Alkoholik. Oczekiwał nieustannej pomocy, wykraczającej poza możliwości fundacji.
— Pan również pracuje w fundacji? — Dociekał Wolski.
— Nie, tylko pomagam od czasu do czasu.
— To dlaczego pan się umówił z Tomaszem Kellerem, a nie pana żona?
Robert podniósł głos, jakby chciał dodać sobie odwagi:
— Bo żona się go obawiała! Nie chciała spotykać się z nim sam na sam. Ostatecznie postanowiłem, że to ja się z nim rozmówię.
— I co, przyszedł?
— Nie. Teraz już zaczynam rozumieć dlaczego.
— Dlaczego?
— Bo chciał odwrócić moją uwagę — Robert nagle uniósł głowę, a jego oczy rozbłysły czymś, co przypominało mieszaninę strachu i gniewu — a sam w tym czasie pojechał na klif i zrzucił moją żonę z urwiska!
— Ciekawe… — mruknął Wolski, drapiąc się po policzku — skąd miał wiedzieć, że pani Berenika tam jest?
— Mógł ją przecież śledzić…
— A pan? Co pan zrobił, kiedy on nie przyszedł na spotkanie?
— Pojechałem na spotkanie żoną.
— I co? — Komisarz pochylił się lekko, jakby chciał wyciągnąć z rozmówcy każdy szczegół.
— Jak to, co? — Robert wzruszył ramionami — kiedy w końcu już dotarłem moja żona już… Już jej tam nie było. Zobaczyłem ją na dole, jak ten lekarz udzielał jej pomocy.
— I co pan zrobił?
— Co mogłem zrobić? Pobiegłem na dół! — Wybuchnął Robert, a w jego głosie pobrzmiewało rozdrażnienie.
— Widział pan kogoś na klifie?
— Nie rozglądałem się! Moja żona leżała nieprzytomna na dole, a pan pyta, czy miałem czas się rozglądać?!
Wolski nie zareagował na emocjonalny wybuch. Wbił w niego spokojne spojrzenie.
— A wcześnie? Kiedy pan szedł na klif? Nikogo pan nie widział?
— Trudno powiedzieć… — Robert zmarszczył czoło — chyba kogoś widziałem, ale nie przyglądałem się…
— Kobietę? Mężczyznę?
— Nie wiem, chyba mężczyznę…
— Gdyby to był Keller, to przecież by go pan poznał, nieprawdaż.
— Nie wiem — dociekliwość komisarza wyraźnie irytowała Roberta — byłem dość daleko od tej osoby. Nie widziałem go dokładnie.
— Ale mógł to być Keller, czy nie?
— Mógł — odpowiedział Robert po chwili namysłu.
W pokoju na chwilę zapadła cisza, którą przerywał tylko szum aparatury monitorującej stan Niki.
— A kto wiedział, że umówiliście się z żoną na klifie? — Spytał w końcu Wolski.
— Kilka osób. Nie ukrywałem tego. W sumie to nawet Keller mógł o tym wiedzieć.
— Skąd?
— Kilka dni wcześniej przyszedł do mnie do kancelarii. Słyszał, jak mówiłem sekretarce, żeby zamówiła kwiaty, bo jestem umówiony z żoną. Mogłem wtedy powiedzieć o kilku szczegółach, które mogły go naprowadzić na to, kiedy i gdzie spotkam się z żoną.
— Po co Keller do pana przyszedł?
— Chciał pomocy.
— Jakiej?
— Pieniędzy.
— Dał mu pan?
— Nie. Uważałem, że powinien poszukać sobie pracy.
— Jak zareagował na odmowę?
— Nie był zadowolony.
— A kto jeszcze, poza Kellerem, wiedział o pańskim spotkaniu z żoną?
— Moja sekretarka.
— Ktoś jeszcze?
— Nie wiem. Nie kryłem się z tym, więc ktoś mógł usłyszeć, że się tam spotkamy. Poza tym moja żona mogła komuś powiedzieć…
— Komu konkretnie?
— Nie wiem. Znajomym, komuś obcemu, nie wiem… — odpowiedział poirytowany Robert.
Wolski zamyślił się, a jego spojrzenie powędrowało w stronę Niki, która z przejęciem śledziła rozmowę.
— No cóż — mruknął komisarz półgłosem — pani Berenika nam tego nie powie, bo nie pamięta. To komplikuje sprawę, a jednocześnie jest bardzo wygodne dla sprawcy — a czy ktoś, poza Kellerem, miał do pańskiej żony jakieś pretensje?
Robert zacisnął pięści.
— Mówiłem już! Nika nikomu nie zrobiła krzywdy! Moja żona to dobry człowiek! Nikt inny na pewno nie chciał jej zrobić krzywdy!
— A jeśli się okaże, że to nie Keller, to co pana zdaniem mogło się stać?
— Nie wiem, może…
— Może, co?
— Nika przed wypadkiem była jakaś nieswoja. Martwiła się, często była poirytowana. Może… Nika nie gniewaj się, ale… Może sama to zrobiłaś…
— Sugeruje pan, że żona próbowała popełnić samobójstwo?
— Nie wiem… Może…
— Czy pani Berenika miała jakieś kłopoty?
— Nie mówiła mi o nich, ale była jakaś przygaszona, smutna… Nie tylko ja to zauważyłem.
— Kto jeszcze?
— Na przykład jej przyjaciółka.
— Da mi pan namiary na tę przyjaciółkę?
— Zaraz zapisze panu jej numer telefonu. Tylko proszę nie dzwonić dzisiaj, bo z tego, co wiem jest chyba na jakimś szkoleniu. Uprzedzę ją, że będzie się pan kontaktował.
— Oczywiście, niech ją pan uprzedzi — komisarz uśmiechnął się ironicznie — no cóż, na razie to by było na tyle. Nie będę już państwu przeszkadzał. Jeszcze się zobaczymy. Życzę zdrowia pani Dolińska. Do widzenia.
Ruszył w stronę drzwi, ale nagle zatrzymał się, jakby coś mu się przypomniało.
— A, byłbym zapomniał! — Odwrócił się i spojrzał na Roberta — panie Doliński, jeszcze trzy drobne sprawy. Gdzie umówił się pan z Kellerem?
— W restauracji.
— Jakiej?
— Kliwer.
— Kto wybrał miejsce spotkania, pan czy Keller?
— Keller.
— Jest tam monitoring?
— Nie wiem. Byłem tam pierwszy raz.
Na twarzy Wolskiego pojawił się ironiczny uśmiech.
— Był pan jeden raz w restauracji i pamięta pan tak dobrze jej nazwę?
— Mam dobrą pamięć — odgryzł się Robert.
— Ktoś pana tam widział?
— Oczywiście, obsługa, goście…
— Sprawdzimy, sprawdzimy… — mruczał do siebie Wolski.
— Sprawdzajcie, sprawdzajcie — odrzekł arogancko Robert, krzyżując ręce na piersi.
Nika wpatrywała się w męża szeroko otwartymi oczami, jakby pierwszy raz go widziała na oczy.
— Druga sprawa. Przypomni mi pan, gdzie pan pracuje? — Zapytał Wolski, mrużąc oczy, jakby podejrzewał w tej informacji ukryty haczyk.
— Mam swoją kancelarię adwokacką — odpowiedział Robert spokojnym tonem, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta dumy.
— Jest pan więc prawnikiem? — Upewnił się komisarz.
— Tak, jestem prawnikiem — Robert wyprostował się odrobinę, jakby sam ten tytuł dodawał mu centymetrów wzrostu.
Wolski przyjrzał mu się przez chwilę z lekkim rozbawieniem. Nagle klepnął się teatralnie w czoło, aż echo odbiło się od ściany szpitalnego korytarza.
— Ach tak! Pamiętam! — Zawołał, unosząc palec jak student, któremu właśnie udało się odpowiedzieć na trudne pytanie — kilka razy wyciągnął pan z aresztu typów, których zatrzymałem. Teraz kojarzę!
Robert uniósł brew.
— Skoro ich oczyściłem z podejrzeń, to nie byli przestępcami.
— Oczywiście, oczywiście. Ma pan rację panie mecenasie — Wolski kiwnął głową z udawaną skruchą — na jakiej ulicy jest ta restauracja? Jak ona się nazywa?
— Kliwer, na Leśnej 19 — odpowiedział bez wahania Robert.
— Ma pan świetną pamięć — mruknął Wolski, zapisując coś w notesie.
— Mogę panu przekazać namiary, żeby było szybciej — wtrącił Robert ze złośliwym uśmiechem.
— Nie, nie trzeba. Sam znajdę. Do widzenia państwu — Wolski odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia.
— A ta trzecia sprawa? — Zawołał za nim Robert, podnosząc nieco głos.
Komisarz odwrócił się i spojrzał na Roberta pytającym wzrokiem.
— Wspomniał pan o trzech sprawach. Jaka jest ta trzecia?
— No tak, no tak — Wolski pogładził się po karku, jakby szukał tam zagubionej myśli — ostatnio mam kłopoty z pamięcią. W przeciwieństwie do pana, panie mecenasie. Trzecia sprawa. Trzecia sprawa jest taka, że chciałbym wiedzieć, jaki prezent kupił pan żonie na imieniny.
Robert obrzucił ironicznym spojrzeniem komisarza.
— Jakie to ma znaczenie? — Parsknął.
— Może niewielkie, ale jednak chciałbym wiedzieć — komisarz wzruszył ramionami z uporem godnym muła.
— Po pierwsze nie na imieniny, tylko urodziny, a po drugie chciałem ją zabrać na wycieczkę zagraniczną.
— Dokąd? — Wolski pochylił się lekko, jakby pytał o wielką tajemnicę państwową.
— Jakie to ma znaczenie? — Warknął Robert, coraz bardziej poirytowany.
— Dla mnie ma. Też zastanawiam się nad zabraniem żony na zagraniczną wycieczkę. Może pan mnie zainspiruje.
— Stać pana? — Zakpił Robert, unosząc kącik ust.
— Spodziewam się wysokiej nagrody za ujęcie niebezpiecznego i sprytnego przestępcy — odrzekł spokojnie komisarz — to gdzie pan wykupił tę wycieczkę?
— Do Włoch — odburknął Robert.
— Do jakiego miasta?
Robert poczerwieniał ze złości, a żyła na jego skroni zaczęła pulsować. Widać było, że ostatkiem sił utrzymuje resztki spokoju.
— Florencja! Może być?!
— Uhm, Florencja. Elegancko. Może też się tam wybiorę — rzucił z rozmarzonym uśmiechem Wolski, po czym zwrócił się do Niki z przesadną galanterią: — Do widzenia, pani.
Ukłonił się szarmancko i wyszedł, celowo ignorując Roberta.
Rozdział 6
Po wyjściu Wolskiego w sali zaległa gęsta, niewygodna cisza. Robert był wyraźnie podenerwowany rozmową z komisarzem. Chodził po pokoju jak tygrys w klatce. Mięśnie na jego twarzy drgały, szczęka zaciskała się w nerwowym rytmie.
— Pieprzony dupek! — Warknął ze złością, uderzając pięścią w parapet.
— Daj spokój… — Nika odezwała się łagodnie, choć sama czuła, jak w żołądku kłębi się niepokój — on tylko wykonuje swoją pracę. Nie rozumiem, co cię tak irytuje w pytaniu o urlop.
— To nie pytanie mnie irytuje, tylko ten niedorobiony troglodyta! — Robert wybuchł, gestykulując gwałtownie — przecież to jakiś idiota! Widziałaś, jak on wygląda?! Zachowuje się, jakby miał demencję. Jak taka niedorajda ma znaleźć przestępcę? Mam nadzieję, że nikt naprawdę nie chciał cię zabić, bo w takim przypadku jesteśmy w czarnej dupie!
Nika nic nie odpowiedziała. Przyglądała się tylko z uwagą mężowi. Ten, bez słowa podszedł do okna i chwilę patrzył w milczeniu przed siebie. Widać było, że rozmowa z komisarzem mocno go wzburzyła.
— Myślisz, że to prawda? — Nika przerwała ciężką ciszę drżącym głosem.
Robert odwrócił się do niej powoli. Jego spojrzenie było ostre, niemal przeszywające.
— Co konkretnie?
— No… że ktoś chciał mnie zabić?
— Nie wiem — wzruszył ramionami, ale zrobił to w taki sposób, jakby próbował zrzucić z siebie ciężar — może tak, a może to był jakiś nieszczęśliwy wypadek. Może poślizgnęłaś się i spadłaś — parsknął nerwowo.
— A jednak komisarz twierdzi, że ktoś mnie popchnął, a wcześniej poluzował barierki.
— Ślady butów mogły być przypadkowe, ktoś mógł być tam po prostu przechodzić. Barierki… Może jacyś chuligani. Wiesz, młodzi potrafią się „bawić” w najgłupszy sposób.
Nika zagryzła wargę. W jej oczach pojawił się lęk, ale i cień wątpliwości.
— Może jednak naraziłam się komuś…
— Kochanie — Robert usiadł przy niej, ujął jej dłoń i czule pocałował — jesteś najlepszą osobą, jaką znam. Wszyscy cię kochają.
— Może nie pamiętam zbyt wiele, ale wiem jedno — nie ma ludzi, których wszyscy kochają — odparła cicho.
— Ciebie kochają — uśmiechnął się słabo — pomagasz wielu osobom. Jak już wrócisz do domu, pokaże ci te tony podziękowań i laurek od dzieciaków, którym pomogłaś.
— On ma rację — kategoryczne stwierdzenie padło od drzwi.
Oboje odwrócili głowy. W progu stała wysoka, zgrabna brunetka o długich nogach. Jej krótkie, chłopięce cięcie z długą grzywką opadającą na oczy nadawało jej zawadiackiego uroku. W ręku trzymała ogromny bukiet kwiatów, który wyglądał, jakby chciał ją przewrócić.
— Cześć Nikuś — powiedziała ciepło i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, podeszła do łóżka i pocałowała Nikę w policzek.
W powietrzu uniósł się zapach drogich, mocnych perfum.
Zanim Nika zdążyła cokolwiek powiedzieć, brunetka zaczęła biegać po sali, w tę i z powrotem szukając naczynia, do którego mogłaby włożyć przyniesiony bukiet kwiatów.
— Nic tu nie można znaleźć — mruknęła teatralnie, przewracając oczami — jakby pielęgniarki wszystko chowały przed nami specjalnie! — Wyszła energicznym krokiem, po czym przez drzwi dorzuciła: — Idę po wazon, nie znikaj!
Nika patrzyła oszołomiona na to, co przed chwilą się wydarzyło.
— Kto to był? — Spytała zdziwiona, spoglądając na milczącego Roberta.
— Małgosia. Twoja przyjaciółka. Razem prowadzicie fundację Auxilium Manus.
Chwilę później Małgosia wróciła, triumfalnie niosąc szklany wazon.
— Od pielęgniarek — oznajmiła z dumą, wskazując na naczynie — no i jak się miewasz kochana? Zamartwiałam się o ciebie. Bez ciebie wszystko jest nie tak. Ledwo sobie radzę ze wszystkim w fundacji. Musisz szybko wyzdrowieć i wracać. Przez cały ten czas, kiedy byłaś nieprzytomna… — mówiła jednym tchem, zupełnie nie dając innym dojść do głosu.
— Małgosiu — Robert próbował wtrącić zdanie do jej słowotoku — Małgosiu! Przestań!
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność.
— Nika straciła pamięć — powiedział poważnie — nie wie, kim jesteś.
— O Boże! — Gosia zamarła — Naprawdę? Nic? Zupełnie nic? Nawet mnie?! — Gosia przyglądała się przyjaciółce jak jakiemuś zjawisku nadprzyrodzonemu.
— Nie — Nika pokręciła głową.
— Ale jak to? Nie pamiętasz mnie?
— Ciebie też nie pamiętam — potwierdziła Nika — ale może mi przypomnisz?
— Oczywiście! — Uśmiech Małgosi rozjaśnił salę — jesteś moją najbliższą przyjaciółką. Razem pracujemy. Razem jeździmy na wakacje, wszystko robimy razem. Boże Nika, gdybym tam z tobą była, nic by się nie stało. Nigdy sobie tego nie wybaczę…
— Czego? — Spytała zdziwiona Nika.
— Tego, że nie zareagowałam na twoje kłopoty. Mogłam o tym powiedzieć, coś zrobić! Myślałam, że to wszystko, co się dzieje to kolejny kapiszon — wykonała palcami ruch imitujący cudzysłów — nie wiedziałam, że tak mocno cię to dotknie…
— Gośka! Hej! O czym ty mówisz?! — Robert poderwał się z krzesła.
— Myślałam, że to tylko takie przejściowe problemy. Już się przecież to zdarzało…
— Gośka! O czym ty do cholery mówisz?! — Ryknął Robert.
Kobieta spojrzała na oboje słuchaczy, którzy patrzyli na nią w napięciu.
— O Kellerze…
Nazwisko zawisło w powietrzu jak złowróżbny dźwięk.
— Niby nic nie pamiętam, ale o tym człowieku słyszę już po raz kolejny. Możesz mi Gosiu coś więcej o nim powiedzieć?
Gośka poprawiła się nerwowo na krześle, rzucając niespokojne spojrzenie Robertowi.
— Prowadziłyśmy sprawę zorganizowania pomocy dla czwórki dzieci, które pochodziły z przemocowego domu. Ojciec pijak, samotnie wychowywał dzieciaki, choć „wychowywał” to za duże słowo. Dzieci nie miały matki. Miały co prawda babcię, ale była mocno schorowana i nie była w stanie zaopiekować się czwórką małych dzieci. Zgłosiłyśmy sprawę do opieki społecznej, bo dzieci były zaniedbywane. Facet groził nam zemstą, a szczególnie tobie Nika, bo to ty bardzo się zaangażowałaś w tę sprawę. Bardzo się tym przejęłaś.
— Widziałem, że ostatnio coś cię gryzło — Robert pogłaskał Nikę po policzku — ale nie chciałaś o tym mówić. Nie naciskałem… Myślisz Małgosiu, że to ten facet chciał coś zrobić Nice?
— Nie sądzę. On próbował popełnić samobójstwo, kiedy się dowiedział, że opieka społeczna chce mu odebrać dzieci. Na szczęście go odratowali…
Każde kolejne zdanie pogłębiało chaos w głowie Niki. A kiedy usłyszała, że Keller próbował odebrać sobie życie, miała wrażenie, że ziemia usuwa jej się spod nóg.
— Chcesz powiedzieć — szepnęła cicho — że ktoś przez mnie chciał się zabić?
— To nie była twoja wina — Małgosia natychmiast złapała ją za rękę — chciałaś pomóc dzieciom.
— Policja uważa, że ktoś próbował pomóc Nice spaść z tego klifu — powiedział po chwili Robert, spoglądając znacząco na Małgosię — może to był ten facet?
— Nie wiem… Moim zdaniem, Nika tylko się nie obraź — Małgosia spojrzała z troską na przyjaciółkę — tak bardzo się przejęłaś tą sprawą, że …
— Co, że? — Spytała z napięciem Nika.
— Że mogłaś sama…
— Co sama? — Nika nie rozumiała, co chce powiedzieć kobieta.
— Że mogłaś chcieć sama skoczyć… — dokończyła Małgosia.
Nika miała wrażenie, że jej głowę rozsadzi tysiąc galopujących myśli. Z jednej strony Robert powtarzający, że jest dobrym człowiekiem, z drugiej — Małgosia, która właśnie zasugerowała, że mogła sama próbować się zabić.
— Już drugi raz ktoś sugeruje, że chciałam się zabić… Robert też to zasugerował… Ale ja nie czuję, że chciałabym zrobić coś takiego… Taka myśl, że miałabym skoczyć, napawa mnie przerażeniem…
— Może to dlatego, że nic nie pamiętasz — Robert wziął w swoje dłonie rękę żony i delikatnie ucałował.
— Może to dobrze, że tego nie pamiętasz — szepnęła Małgosia.
Nika miała mętlik w głowie. Wyglądało na to, że była słabą psychicznie niedoszłą samobójczynią, która zniszczyła życie jakiemuś mężczyźnie i jego rodzinie. Czyżby nie była tak szlachetną osobą, jak uparcie twierdził jej mąż?
Rozdział 7
Pielęgniarka sprawnie i mechanicznie zmieniała opatrunek. Nika leżała nieruchomo, zajęta swoimi myślami, poddając się zabiegom pielęgniarki. Patrzyła pustym wzrokiem w sufit, jakby każdy jej oddech był tylko kolejnym ciężarem. Operowana ręka goiła się prawidłowo, obrażenia wewnętrzne również dawały nadzieję na pełne wyzdrowienie. Jednak psychicznie była kompletnie rozbita.
Od kiedy dowiedziała się, że mogła zniszczyć życie ojcu samotnie wychowującemu czwórkę dzieci, coś w niej pękło. Czuła się potwornie winna, choć pamięć wciąż odmawiała jej posłuszeństwa. Wiedziała od męża, że sama nie miała dzieci — choć bardzo tego pragnęła. Każda kolejna nieudana próba była dla niej ciosem. Problemy zdrowotne, mimo leczenia, skutecznie odbierały nadzieję.
Może właśnie dlatego nie potrafiła do końca zrozumieć, czym jest utrata dziecka. Może dlatego jej serce stało się zimne i bezwzględne, a myśli pchnęły ją ku desperackiemu skokowi z klifu.
Drzwi do Sali delikatnie skrzypnęły.
— Jak się dzisiaj czujesz? — Rozległ się wesoły głos Bruna. Mężczyzna wszedł do sali, niosąc ze sobą aurę energii, która kontrastowała z jej przygaszeniem — co masz taką minę? Coś cię boli?
— Nie. Wszystko w porządku — skłamała, nie podnosząc wzroku.
— No jasne — mruknął ironicznie — tylko że twoja twarz mówi zupełnie co innego.
Spojrzał na pielęgniarkę i skinął lekko głową. Kobieta bez słowa opuściła salę.
Bruno usiadł przy łóżku, nachylił się ku Nice i spytał ciszej:
— Przecież widzę, że coś jest nie tak. Co się dzieje? — Spytał z troską.
— Nic — głos miała smutny, wyzuty z emocji.
— Nie kłam — uśmiechnął się blado — Jesteś beznadziejną kłamczuchą. Poza tym psycholog powiedział mi, że od kilku dni stoisz w miejscu. Coś się musiało wydarzyć. Przypomniałaś sobie coś?
— Nie, jakieś bezużyteczne strzępki, z których nic nie wynika.
— To znaczy? Co konkretnie?
— Jakieś bzdury.
— Bzdury bywają najciekawsze. Spróbuj.
— No dobrze — westchnęła — pamiętam, że odbieram pocztę, albo siedzę w jakiejś poczekalni. Albo jakiś męski zegarek, albo że oglądam jakiś film, kryminał ktoś do kogoś strzela. Same bzdury.
— To dobry znak. To oznacza, że pamięć wraca. A sny? Śni ci się coś?
Nika przymknęła oczy.
— Ciągle to samo, że spadam. Robert podaje mi rękę, ale moja dłoń się wyślizguje i dalej spadam… Ten sen, nie jest prawdziwy… To jakaś metafora.
— Dlaczego tak myślisz?
— Bo Roberta tam nie było — otworzyła oczy, spoglądając na niego z determinacją.
— Skąd to wiesz?
— Od niego.
— Wiesz — zamyślił się Bruno — był u mnie jakiś policjant w twojej prawie.
— Tak? Komisarz Wolski? — Nika ożywiła się — taki starszy, niepozorny, roztargniony? Zupełnie nieprzypominający policjanta?
— Dokładnie ten! — Roześmiał się Bruno — wyglądał jak emerytowany bibliotekarz.
— Co chciał?
— Pytał, co widziałem tam, na klifie.
— I co mu powiedziałeś?
— Prawdę. Że poszedłem na spacer po plaży. Usłyszałem krzyk, a kiedy spojrzałem w górę, ty już spadałaś. Zobaczyłem, że wisisz zahaczona bluzą o jakąś wystającą z klifu gałąź. To dzięki temu ten wypadek nie skończył się tragicznie. To zamortyzowało upadek. Potem gałąź złamała się, a ty sturlałaś się na dół. Pobiegłem ile sił do ciebie. Przez jeden krótki moment byłaś przytomna. Spojrzałaś na mnie, a potem odleciałaś. Udzieliłem ci pierwszej pomocy i wezwałem pogotowie. W sumie to wszystko. Niedługo później przybiegł twój mąż. Podobno dotarł na klif i z góry zobaczył, że spadłaś…
— Uratowałeś mi życie. Dziękuję — uśmiechnęła się do niego.
— Zawsze do usług — odparł, mrugając żartobliwie.
— Chyba to pamiętam — powiedziała po chwili.
— Co?
— To, że na ciebie spojrzałam, tam wtedy… To znaczy… pamiętam jakiegoś mężczyznę w świetlistej aureoli. Najpierw myślałam, że przez chwile byłam w niebie, a jakiś anioł pochylał się nade mną, ale teraz kiedy to powiedziałeś, to myślę, że to byłeś ty, a ta świetlista aureola to było słońce…
Bruno roześmiał się szczerze.
— Nigdy nikt nie nazwał mnie aniołem. Zwykle słyszę raczej „uparty osioł”.
— Miałeś wszelkie predyspozycje, świetlistą aureolę i uratowałeś mi życie.
Uśmiech zgasł mu z twarzy. Spoważniał.
— Powiedziałam coś nie tak? — Spytała, wyczuwając zmianę nastroju.
— Nie… Nic takiego…
— Przecież widzę…
— Po prostu pomyślałem, że gdybym miał takie moce, jak mówisz, może uratowałby moją żonę…
Zapadła cisza. Bruno mówił dalej, jakby sam do siebie:
— Gdybym tam był, kiedy potrącił ją ten szaleniec, może uratowałbym ją, ale ja… Nie było mnie tam.
— Nie mogłeś wiedzieć…
— Powinienem wiedzieć. Ona nalegała, żebym z nią pojechał. To była taka bzdurna sprawa. Chciała kupić sobie sukienkę. Nie chciało mi się jechać i spędzać czasu na bieganiu po kolejnych sklepach i czekaniu na nią w przymierzalniach. I tak nie wzięłaby mojego zdania pod uwagę. Uważała, że kompletnie nie mam gustu — uśmiechnął się smutno — gdybym wiedział, siedziałbym w tej cholernej przymierzalni ze dwa dni, gdyby było trzeba… Kupiła tę cholerną sukienkę sama. Już wracała. Przechodziła przez ulicę. Na przejściu dla pieszych. Pijany kierowca nadjechał nie wiadomo skąd. Świadkowie mówili, że nie miała szans… Ona zginęła na miejscu, a nowej sukience nic się nie stało. Pochowałem ją w niej…
Nika nie znalazła słów. Delikatnie położyła dłoń na jego ręce.
— Tak mi przykro — wyszeptała cicho.
Chciała cofnąć rękę, ale Bruno ujął ją w swoje dłonie. Ciepło jego skóry przyniosło dziwną ulgę.
— Czas leczy rany — szepnął — tak mówią…
— Podobno — odpowiedziała cicho.
— I przywraca pamięć — uśmiechnął się do niej pocieszająco — musisz tylko ćwiczyć i stymulować pamięć. Znajome otoczenie, zapachy, zdjęcia, muzyka mogą pobudzić pamięć. Możesz na przykład przejrzeć zdjęcia w swoim telefonie.
Nika posmutniała.
— Nie dam rady.
— Dlaczego?
— Mój telefon zaginął. Już prosiłam Roberta, aby go poszukał. Nigdzie go nie ma.
— Jest — Bruno spojrzał na nią z błyskiem w oku.
— Nie ma.
— Jest. Znalazłem go na plaży. Musiał ci wypaść przy upadku. Oddałem go do depozytu szpitalnego. Zupełnie o tym zapomniałem. Przepraszam. Zaraz to naprawię.
Bruno wrócił po kilkunastu minutach, trzymając w ręce pudełko z rzeczami osobistymi Niki. Telefon, klucze, portfel, szminka. Podał go Nice.
— Rozładowany — powiedział z bezradną miną, wskazując na telefon.
— Nie masz ładowarki?
— Mam — rozpromienił się — zaraz przyniosę.
Kilka minut później telefon ładował się na szafce obok łóżka.
Nika posmutniała, spoglądając na czarny ekran telefonu.
— Co jest? — Zdziwił się Bruno.
— Nie znam PIN–u — mruknęła.
— To kłopot, ale można skorzystać z opcji „zapomniałem hasła” przez konto Google.
— Nie pamiętam hasła…
— A masz laptop?
Nika rzuciła pytające spojrzenie.
— W lapku możesz mieć zapamiętane hasło.
— Nie mam. Pewnie jest w domu.
— Zadzwońmy do Roberta. Niech ci przywiezie.
— Nie pamiętam numeru do niego i… nie mam telefonu.
Bruno klasnął w dłonie, jakby właśnie odkrył genialny plan.
— Zaraz kończę dyżur. Pojadę do ciebie do domu i poproszę twojego męża o ten laptop. Przywiozę ci go.
— Nie chciałabym cię fatygować… — Nika zmarszczyła brwi, ale w kącikach ust zatańczył uśmiech.
— Żaden problem. I tak mam po drodze do domu.
— Roberta dzisiaj nie ma w domu — jej głos stężał, ale zaraz dodała spokojniej — pojechał na jakąś rozprawę do innego miasta. Broni klienta.
— A twoja przyjaciółka?
— Też dzisiaj pojechała na jakąś interwencję poza miasto — wskazała wzrokiem na pudełko — w środku są klucze… Przypuszczam, że do domu.
Nika uśmiechnęła się zawadiacko, patrząc wyzywająco na Bruna.
— Serio? A jeśli ktoś mnie weźmie za włamywacza?
— Uratuję cię — zaśmiała się — potwierdzę, że sama cię wysłałam.
— OK, ale jak mnie posadzą za włamanie, to obiecaj, że mi będziesz przynosiła paczki do więzienia.
— Ma się rozumieć — Nika puściła mu oko z udawaną powagą.
Bruno schował klucze do kieszeni.
— Będę najdalej za godzinę — obiecał.
Już wychodził, kiedy za jego plecami zabrzmiał cichy głos Niki:
— Bruno?
— Taaa? — Zatrzymał się w progu.
— Wiesz, gdzie masz jechać?
— Tak. To znaczy… Sprawdzę w dokumentach, tam powinien być twój adres.
Rozdział 8
Bruno podjechał pod okazały dom jednorodzinny. Budynek wyglądał na drogi — elegancka elewacja, zadbany ogród, równiutko przystrzyżony żywopłot.
„Prawnicza precyzja” — pomyślał z lekką nutą ironii.
Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej ciekawości sąsiadów. Serce biło mu szybciej — miał nieodparte wrażenie, że cała okolica patrzy na niego przez firanki, a ktoś lada moment zadzwoni na policję, zgłaszając włamywacza.
Furtka była zamknięta na klucz. Ręce lekko mu drżały, gdy szukał odpowiedniego kluczyka w pęku.
„No pięknie, Bruno, lekarz medycyny, a zachowujesz się jak początkujący kasiarz” — pomyślał z ironią.
Na szczęście udało się bez większych komplikacji.
— Oby nie mieli alarmu — westchnął, przekraczając próg posesji.
Drzwi wejściowe również poddały się bez oporu. Wnętrze pachniało mieszanką drewna i delikatnych perfum — drogie, eleganckie, trochę chłodne. Bruno rozejrzał się po przestronnym salonie. Styl nowoczesny z nutą luksusu: jasne skórzane kanapy, designerski stolik, na ścianach reprodukcje obrazów. Nigdzie jednak nie było śladu laptopa.
Przeszedł do kuchni — lśniąca stal, marmurowe blaty, sprzęty, które wyglądały jakby były częściej polerowane niż używane.
— Tu raczej nie będzie komputera — parsknął pod nosem.
Kolejne pomieszczenie. Gabinet. Tu panował zupełnie inny klimat. Ciężkie, bogato zdobione meble, półki uginające się od kodeksów i opasłych tomów prawniczych, masywny skórzany fotel, a na ścianach poważne obrazy — martwe natury i pejzaże.
„Gabinet władzy” — pomyślał Bruno — „na pewno Roberta. Nika w takim wnętrzu by się udusiła”.
Na biurku piętrzyły się stosy dokumentów. Bruno, choć z natury był ciekawski, nie chciał grzebać w cudzych papierach. Jego uwagę zwróciła jedynie pieczątka gabinetu medycznego znanego urologa. Poznał nazwisko. Znał tego lekarza. Wyciągnął rękę po dokument, ale szybko ją cofnął i odwrócił wzrok. To nie była jego sprawa.
Po prawej stronie biurka stał laptop. Solidny, elegancki, biznesowy model. „To pewnie komputer jej męża” — pomyślał, marszcząc nos.
Przeszukał jeszcze kilka pomieszczeń, ale nigdzie nie znalazł drugiego laptopa. Już miał się poddać, gdy nagle doznał olśnienia.
„Czekaj… Robert wyjechał bronić klienta. Prawnik bez laptopa to jak chirurg bez skalpela. Skoro wyjechał, swój komputer musiał zabrać ze sobą. A więc ten tutaj… to musi być laptop Niki”.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech ulgi, zmieszany z lekkim wyrzutem sumienia.
— Pięknie, Bruno. Włamałeś się, okradłeś pacjentkę z własnego laptopa i jeszcze się z tego cieszysz — szeptał do siebie — Najwyżej odwiozę go z powrotem, jeśli się pomyliłem.
Sięgnął po urządzenie, ostrożnie wypinając ładowarkę z gniazdka.
Rozdział 9
Nika siedziała na szpitalnym łóżku, nerwowo bawiąc się fałdką kołdry. Nerwowo liczyła minuty, czekając na Bruna. Miała wrażenie, że jeśli tylko dostanie swoje rzeczy, jeśli przejrzy zdjęcia, notatki, dokumenty — choćby jakieś drobiazgi — coś w jej głowie wreszcie się odblokuje.
Najbardziej pragnęła odkryć prawdę o tragedii ojca czwórki dzieci. Czy to naprawdę przez nią próbował targnąć się na życie? Dręczyła ją świadomość, że mogła się do tego przyczynić. Czy mogła być aż tak bezduszna?
Dręczyła ją też niepewność, podsycana sugestiami Gosi i Roberta, że chciała popełnić samobójstwo. Mimo swojego stanu nie czuła, że byłaby zdolna do takiego czynu. Nawet teraz, z pamięcią w strzępach, nie czuła w sobie najmniejszej skłonności do samobójstwa. To nie leżało w jej naturze.
Kiedy drzwi się otworzyły, spodziewała się zobaczyć Bruna. Zamiast niego do sali wszedł komisarz Wolski — trochę przygarbiony, jakby miał zawsze za ciężki płaszcz, i z tym swoim nieco nieporadnym sposobem bycia, który wbrew pozorom budził sympatię.
— Dzień dobry, pani Bereniko — przywitał się z uśmiechem, który chyba miał być profesjonalny, a wyszedł raczej ciepły i trochę nieśmiały.
— Dzień dobry, panie komisarzu — odpowiedziała.
Ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że jego obecność ją uspokaja. Jego niezgrabność miała w sobie coś rozczulającego.
— Przyszedłem panią odwiedzić i zapytać, czy coś sobie pani przypomniała — powiedział, przestępując z nogi na nogę jak uczeń odpytywany przez surowego nauczyciela.
— Niestety, nic. — Nika opuściła wzrok, czując ciężar tej bezsilności.
— Dziwne… — mruknął, drapiąc się po karku — Myślałem, że jednak tak, skoro pani mąż złożył zawiadomienie.
Nika uniosła głowę gwałtownie.
— Zawiadomienie?
— Nie powiedział pani?
— Nie, nic mi nie powiedział. A czego dotyczy to zawiadomienie?
— Napaści na panią. Myślałem, że przypomniała sobie pani, kto panią zaatakował i stąd to zawiadomienie.
— Nie, nadal nic nie pamiętam — zirytowała się Nika — proszę mi powiedzieć, o co konkretnie chodzi?
— Pani mąż zawiadomił nas, że napadu na panią dokonał Tomasz Keller.
— Dlaczego Tomasz Keller chciałby mnie zabić?
— To ojciec czwórki dzieci, które chciała pani wysłać do domu dziecka. Według pani męża Keller zrobił to z zemsty.
Nika pobladła.
— I co się teraz stanie?
— Aresztowaliśmy go. Ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia pasują do jego butów, a on nie ma alibi.
— A jego dzieci? Przecież on je samotnie wychowywał… — jęknęła ze łzami w oczach.
— Są w pogotowiu opiekuńczym.
Nika zacisnęła pięści.
— Te ślady mógł zrobić ktoś przypadkowy… — zasugerowała nieśmiało. Nie mogła się pogodzić z tym, że nadal jest przyczyną tragedii tego człowieka.
— Nie sądzę — Wolski bezradnie rozłożył ręce — według zeznań pani męża, Keller włamał się do waszego domku letniskowego za miastem. Był też w kancelarii pani męża i mu groził. Pracownicy kancelarii potwierdzają, że tak było. Ponadto ślady zabezpieczone w waszym domku letniskowym z całą pewnością należą do Kellera. Również pani przyjaciółka Małgorzata Sarnecka potwierdza, że Keller pani groził.
— A jego alibi?
— Keller nie ma alibi. Twierdzi, że spotkał się z jakąś tajemniczą kobietą, ale nie zna jej tożsamości — Wolski westchnął ciężko — Mówiąc szczerze, nie brzmi to wiarygodnie.
— Nie wydaje to się panu dziwne? — Nika spojrzała mu prosto w oczy.
— Dziwne?
— To najgłupsze alibi, jakie słyszałam. Jest tak idiotyczne, że aż prawdziwe. Dziwne jest to, że wszystko tak pięknie do siebie pasuje. Ślady, zeznania, brak alibi… Idealny winny. Zawsze panu tak się pięknie układają sprawy?
Komisarz uniósł brwi, a potem uśmiechnął się półgębkiem.
— Przyznam, że nie. Najczęściej do prawdy dochodzi się o wiele bardziej krętą drogą.
— Nie dziwi pana, dlaczego Keller podaje tak słabe alibi? Powołuje się na coś, co może potwierdzić ktoś, kto nie jest mu znany? Przecież najgłupsza osoba wiedziałby, że w takie alibi nikt nie uwierzy. On jednak powołuje się na coś tak głupiego. Coś tak głupiego, że musi być prawdziwe.
— Byłaby pani niezłym detektywem. Choć może trochę dziwić, że broni pani faceta, który najprawdopodobniej panią chciał zabić?
— Po prostu coś mi tu nie pasuje — odparła z uporem. — Ten człowiek żył tylko dla dzieci. Dlaczego miałby ryzykować, że mu je odbiorą? — Nika ożywiła się — czyli?
— Czyli?
— Czyli nie powinien robić nic, co by go naraziło na odpowiedzialność i raczej pewne odebranie dzieci.
— A jednak chciał popełnić samobójstwo, czyli?
— Czyli?
— Opuścić dzieci.
— Jest pan pewien, że chciał popełnić samobójstwo? Może to był tylko krzyk rozpaczy i próba zatrzymania całej tej sprawy z zabraniem mu dzieci? — Nika mówiła coraz szybciej, jakby sama przekonywała siebie — wiele prób samobójczy to tylko, albo może aż, wołanie o pomoc, a nie chęć zabicia się…
Wolski przyglądał się jej z lekkim rozbawieniem, jakby odkrywał nową stronę swojej rozmówczyni.
— Zadziwia mnie pani — uśmiechnął się zagadkowo.
— Dlaczego?
— Bo broni pani Kellera. Zwykle ofiary nie bronią swoich oprawców.
— Mam przeczucie, że to nie on. To musi być jakieś nieporozumienie…
Nika utkwiła wzrok w oknie i zamyśliła się. Sama też dziwiła się trochę swoim słowom, ale czuła gdzieś w głębi siebie, że Keller nie jest winny.
Komisarz uniósł torbę foliową.
— Jeszcze jedno… a to pani może rozpoznaje? — Zapytał, pokazując zabezpieczony dowód.
W środku był elegancki, męski zegarek.
Nika wciągnęła gwałtownie powietrze. Przez moment poczuła się, jakby spadała. Obrazy wróciły — ciemność, huk fal, krzyk rozdzierający gardło. Ręka Roberta wyciągnięta w jej stronę. I ten zegarek, błyskający w świetle słonecznym.
— Widziałam go już — szepnęła, ocierając pot z czoła.
— Gdzie?
— We śnie.
— We śnie?
— Tak, śniło mi się, że spadam z tego klifu. Robert podawał mi rękę. Chciał mnie złapać, ale moja dłoń mu się wyślizgnęła i… ten zegarek on miał na ręce. Na ręce, którą mnie trzymał…
Rozdział 10
Bruno z laptopem pod pachą wychodził właśnie z posesji Niki i Roberta.
„Jeszcze tylko zamknę furtkę i…” — pomyślał z ulgą, czując, jak napięcie w klatce piersiowej powoli ustępuje. W głowie wciąż miał niepokój, że lada moment coś pójdzie nie tak.
— Dzień dobry, pan Robert Doliński?
Bruno podskoczył jak sprężyna, niemal upuszczając laptopa. Serce waliło mu jak młot. Poczuł się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku.
„O nie, złapany na gorącym uczynku… skoro pyta o nazwisko, to pewnie nie zna Roberta…” — analizował w myślach, próbując ratować sytuację.
— A o co chodzi? — Starał się unikać odpowiedzi.
Mężczyzna, wysoki, w idealnie skrojonym garniturze, wyciągnął rękę w geście powitania, a w jego oczach błyszczała pewność siebie typowa dla młodych prawników, którzy są pewni, że świat stoi przed nimi otworem.
Mężczyzna wyciągnął rękę do powitania.
— Reprezentuję amerykańską kancelarię Anderson&Associates. Jestem aplikantem pana Andersona. Nazywam się Tobiasz Brodzki.
Bruno przełknął ślinę tak mocno, że aż poczuł w gardle suchość jak na Saharze.
„Cholera, kontrahenci Dolińskiego… Zaraz się wyda, że nie jestem nim. Gość pewnie za chwilę wezwie policję” — myślał gorączkowo. Już widział siebie za kratami w pomarańczowym, więziennym wdzianku.
Tobiasz Brodzki jednak nie dawał mu czasu na panikę — od razu przeszedł do rzeczy, mówiąc zdecydowanym, spokojnym głosem:
— Właściwie to chciałbym się skontaktować z panią Bereniką Mauer — Dolińską. Nie ukrywam, że to pilna sprawa. Kilka razy próbowaliśmy się skontaktować z panią Dolińską, ale nie odpowiadała na nasze telefony, ani korespondencję. Przyznam, że goni nas czas.
— Nika, to znaczy Berenika, jest obecnie w szpitalu — wyjąkał, próbując zachować spokój, choć jego głos zdradzał nerwowość — Właśnie do niej jadę.
— To w takim razie prosiłbym pana o przekazanie jej wizytówki naszej kancelarii wraz z prośbą o pilny kontakt. Mogę na pana liczyć?
Tobiasz uśmiechnął się łagodnie, w oczach błyszczał profesjonalizm, który trochę uspokoił Brunona, choć wciąż czuł się jak tchórz przed egzaminem z życia.
— Oczywiście — wyjąkał, sięgając po wizytówkę — muszę już jechać — usprawiedliwił się, robiąc szybki obrót i wskakując do auta zaparkowanego po drugiej stronie ulicy — przekażę Nice pańską wizytówkę — krzyknął przez otwartą szybę auta, próbując brzmieć pewnie, choć w środku szalała panika.
We wstecznym lusterku zauważył jeszcze, jak prawnik z kancelarii Anderson & Co odjeżdża spod domu Niki. Odetchnął z ulgą, czując, że udało mu się wybrnąć z opresji — przynajmniej na razie.
Jednak ulga nie trwała długo. Po przejechaniu kilkuset metrów, czekając na skrzyżowaniu, Bruno dostrzegł czarnego, luksusowego mercedesa SUV, prowadzony przez Roberta Dolińskiego w towarzystwie przyjaciółki Niki, Małgorzaty.
Serce Brunona znów podskoczyło. Poczuł się jak złodziej, którego ktoś przyłapał na gorącym uczynku.
Nie wiedział, dlaczego. Przecież Nika potwierdziłaby, że wysłała go do domu po laptop. Zdziwił go również widok Roberta i Małgorzaty.
„Dlaczego oni są razem?” — Zastanawiał się gorączkowo — „Nika mówiła przecież, że wyjechali osobno… A jest dopiero dziesiąta rano! Czy to możliwe, żeby wrócili tak szybko z delegacji?”
W głowie Brunona pojawiła się mieszanka zdumienia, napięcia i nadziei, że Nika coś sobie przypomni, kiedy przejrzy swój laptop.
Rozdział 11
Bruno niemal biegł po szpitalnych schodach, czując przyspieszone bicie serca i dziwny miks adrenaliny i poczucia winy. Chciał jak najszybciej oddać laptop Nice, razem z ciężarem swojej niewiedzy i poczuciem, że myszkował w cudzym domu.
Wpadł do sali, w której leżała Nika. Spała. Bruno stanął na chwilę, obserwując ją, niepewny, czy powinien ją obudzić. Jej twarz rozświetlało poranne słońce, wpadające przez okno. Światło delikatnie tańczyło na jej policzkach. Bezbronna, spokojna, a jednak silna w swojej kruchości. Myśl o tym budziła w nim potrzebę chronienia jej. Może dlatego, że to on znalazł ją na tej plaży. On ją uratował. Swojej żony — nie.
Po cichu podszedł do okna i zasłonił żaluzje, aby słońce jej nie raziło.
— Jesteś? — Otworzyła oczy.
Jej głos był cichy, nieco zachrypnięty od snu
— Jestem — odpowiedział Bruno, uśmiechając się niezdarnie.
— Udało się?
— Udało.
— Bez problemu?
— Z problemem — odparł, patrząc w podłogę.
— To znaczy?
— Przed twoim domem spotkałem jakiegoś prawnika. Pilnie potrzebuje się z tobą skontaktować. Dał mi wizytówkę — Bruno wyciągnął z kieszeni mały kartonik i podał go Nice.
Nika przyglądała się wizytówce, jakby chciała z niej wyczytać, czego chciał od niej ten prawnik.
— Coś kojarzysz? — Spytał Bruno, ciekaw, czy może jej pomóc.
— Nie, nic kompletnie — rzuciła kartonik ze złością na szafkę obok łóżka.
— Hej, o co chodzi? — Spytał miękko Bruno.
— O nic — burknęła.
— No przecież widzę — usiadł przy niej i delikatnie pogładził jej dłoń.
— Mam dość tej nieświadomości! Tego błądzenia po omacku, w mroku! Tej cholernej amnezji! — Wykrzyczała, jej oczy lśniły od emocji — Nie wiem, kim jestem! Nie wiem, czy jestem dobrą osobą, czy potworem, który chciał zabrać dzieciom ojca! A może jestem niezrównoważoną wariatką, która sama chciała się zabić!
Bruno spojrzał na nią z troską.
— Jestem pewny, że jesteś bardzo dobrą osobą — pocieszył ją.
— Skąd możesz to wiedzieć? Przecież mnie nie znasz, to znaczy znasz od niedawna… Prawda? Czy może wcześniej… mówisz mi po imieniu, choć…
Bruno uciekł wzrokiem.
— Często mówię ludziom po imieniu i wolę, gdy ktoś też tak do mnie mówi… — powiedział, próbując ukryć napięcie — a wracając do twojego pytania… gdybyś nie była dobrą osobą, nie zastanawiałabyś się nad tym. Złe osoby nie martwią się potrzebami innych.
— A może chciałam zabrać temu człowiekowi jego dzieci, bo nie mam swoich! Może zrobiłam to z zazdrości!
Bruno roześmiał się.
— Daj spokój, ludzie nie robią takich rzeczy. Ty też tego nie zrobiłaś. A poza tym… — zawahał się — nie… nieważne…
— No mów!
— Nie, nieważne.
— Gadaj, jak już zacząłeś!
— Jeśli chodzi o dzieci… twoje dzieci… to… ty jesteś całkowicie zdrowa pod tym względem…
— Skąd wiesz?
— Hello! Jestem lekarzem. Leczę cię. Robiłem ci kompleksowe badania, w konsultacji z innymi specjalistami. Jeśli nie możecie mieć dzieci, to musi być wina Roberta, a on…
— No, co on?
— Kiedy byłem po ten laptop, to w jego gabinecie widziałem jakieś dokumenty medyczne z nazwiskiem słynnego urologa. Znam go. To świetny specjalista.
— No i?
— No i gość zajmuje się między innymi leczeniem bezpłodności. Twój mąż pewnie się u niego leczy, a to jest naprawdę świetny specjalista, więc…
Nika dostrzegła w oczach Bruna jakiś błysk smutku. Skojarzyła to z jego osobistą tragedią, utratą żony. Nie chciała rozdrapywać jego ran. Spojrzała na laptop.
— Dawaj, zobaczymy, co tam jest — wyciągnęła rękę, zmieniając temat.
Otworzyła laptop i zaklęła siarczyście.
— Co jest?
— Hasło…
— Co hasło?
— No hasła nie pamiętam.
— Spróbuj 1234 albo qwert.
— Chyba żartujesz? Uważasz mnie za idiotkę?
— Nie, ale ludzie często mają takie hasła — zaśmiał się Bruno — ja mam datę swojego urodzenia.
— No dobra, spróbuję.
— Znasz datę moich urodzin?
— Weź, przestań — uśmiechnęła się — swoją wpiszę.
— Pamiętasz?
— Na mojej karcie medycznej jest. Zacznę od roku… Nie działa… Miesiąc i rok… Nie działa… Dzień i miesiąc… Nie działa… Rok i dzień. Działa!
— Przejrzyj zdjęcia, historię przeglądania, pocztę mailową, może coś ci się przypomni — doradził.
— Uhm. Najpierw odblokuje telefon — Nika zatopiła się w przeglądaniu zawartości komputera, zapominając o swoim towarzyszu.
— Dobra, zostawiam cię samą. Pamiętaj, zadzwoń do tego prawnika. Wyglądało na to, że bardzo mu zależało. Mówił, że to pilna sprawa.
— Jakiego prawnika?
— Tego od wizytówki.
— OK — mruknęła, skupiając się na ekranie.
Bruno skierował się do drzwi.
— Bruno?
— Tak?
— Dziękuję.
— Nie ma sprawy. Baw się dobrze.
Rozdział 12
Nika od paru godzin ślęczała nad swoim telefonem i laptopem, przeszukując każdy zakamarek ich zawartości. Historia przeglądania stron internetowym na laptopie była pusta, nie było też żadnych dokumentów i zdjęć. Laptop wyglądał, jakby ktoś starannie go wyczyścił. Telefon natomiast okazał się prawdziwą kopalnią informacji. Przejrzała zdjęcia, historię przeglądania stron w Internecie, esemesy, notatki zapisane w telefonie, nawet historię konta bankowego. Zmęczona przetarła oczy i przeciągnęła się, aby rozprostować bolące plecy.
— Widzę, że dobrze się bawisz — rzucił od progu Robert, wchodząc do sali.
— A jakieś „witaj kochanie, jak się czujesz”? — Spytała z przekąsem.
Robert uśmiechnął się szerzej.
— Witaj kochanie, jak się czujesz?
— Cześć, czuję się dobrze. Trochę zmęczona, ale dobrze. Poza tym, że nie wiem, kim jestem… — odparła, unosząc brwi i spoglądając na laptop
— Jesteś moją najukochańszą żoną — powiedział Robert, nachylając się nad nią i całując ją w czoło. Jego wzrok zatrzymał się na laptopie i telefonie.
— Skąd to masz? — Zapytał tonem, który wydał się Nice dziwnie obcy, lekko napięty.
— Od Bruna.
— Od Bruna? Kupił ci komputer i telefon?
— Nie. To moje sprzęty. On mi je tylko dostarczył — rzuciła spokojnie.
— Nie rozumiem. Skąd masz ten telefon? Szukałem go, nigdzie go nie było. Skąd ma go twój lekarz?
— Znalazł go. To jakiś problem? –Nika rzuciła zdziwione spojrzenie mężowi.
— Dlaczego nie poprosiłaś mnie o laptop? Dlaczego ten człowiek ciągle się koło ciebie kręci?! — Irytował się Robert.
— No nie mówi mi, że jesteś zazdrosny — zaśmiała się Nika, unosząc zabawnie brwi.
— Zazdrosny? Jak twoim zdaniem mam się czuć, kiedy masz przede mną jakieś tajemnice z obcym facetem! — Robert mówił coraz głośniej.
Ostry ton Roberta zdziwił Nikę. Spojrzała na niego, chwilę mu się przyglądając z ciekawością. Niby był jej mężem, ale nie czuła żadnej bliskości z tym mężczyzną. Wydawał jej się obcy. Bardzo chciała przypomnieć sobie uczucie do niego. Bardzo chciała czuć, że kogoś kocha, że jest przy niej bliska osoba. Jednak nie mogła wykrzesać z siebie żadnego ciepłego uczucia do tego człowieka.
— Nie mam przed tobą tajemnic. Telefon był w depozycie, a Bruno tylko mi go przyniósł. Laptop był mi potrzebny, żeby odblokować telefon, więc poprosiłam Bruna, żeby pojechał do naszego domu i mi go przywiózł. Ciebie przecież miało nie być. Chociaż, gdybym wiedziała, że będziesz na miejscu, poprosiłabym ciebie… albo Gosię…
Robert zmieszał się na moment. Ta uwaga wybiła go z pewności siebie, jaką miał przed chwilą. Chrząknął nieznacznie. W jego oczach pojawiło się zakłopotanie.
— Tak, miało mnie nie być… ale rozprawa została odwołana. Skąd o tym wiesz?
— Bruno was widział, kiedy wracał z laptopem.
— No tak, Bruno — żachnął się Robert.
— Daj spokój, on mi tylko wyświadczył przysługę. Za to ty mnie okłamałeś.
— Ja?
— Tak, ty.
— Jeśli chodzi o ten wyjazd, to faktycznie został odwołany. Nie miałem w tym dniu innych spraw, bo spodziewałem się wyjazdu do innego miasta. Chciałem wykorzystać ten czas na przygotowanie domu na twój powrót. Poprosiłem Gosię o pomoc. Ot i cała tajemnica… I kto tu jest zazdrosny? — Spytał, dając jej lekkiego pstryczka w nos.
— Gosi też odwołali wyjazd? — Spytała, parząc uparcie w ekran telefonu.
Robert zaśmiał się nerwowo.
— Prowadzisz jakieś śledztwo? Gosia po prostu wysłała kogoś innego. Wolała pomóc mi przygotować dom na twój przyjazd…
Nika zaśmiała się. Jego słowa sprawiły jej ulgę i miło zaskoczyły.
— Robert?
— Tak?
— Czemu mój laptop jest wyczyszczony?
Robert był lekko zdezorientowany.
— Wyczyszczony?
— Nie ma w nim żadnych zdjęć, dokumentów, historii przeglądania stron. Jest jak nowy.
— Powiem szczerze, że nie wiem. Sama musiałaś to zrobić przed wypadkiem. Ja nie ruszałem twojego komputera — przyznał, unosząc ręce w geście bezradności.
— Dlaczego miałabym to zrobić?
— Nie wiem. Nie powiedziałaś mi, ale przed wypadkiem byłaś przybita. Właśnie dlatego chciałem ci zrobić niespodziankę urodzinową, żeby cię trochę rozweselić. Nie powinienem był umawiać się z tobą tam… Gdybym tego nie zrobił, nic by się nie stało…
— To nie twoja wina przecież.
— Moja, mogłem po prostu zamówić stolik w restauracji.
— Dlaczego właśnie tam chciałeś się ze mną spotkać?
— Bo tam się poznaliśmy — pogłaskał ją po policzku — to było kilka lat temu, ale pamiętam to, jakby to było wczoraj. Właśnie wróciłaś ze Stanów… Spotkałem cię przypadkiem, ale od pierwszego wejrzenia wiedziałem, że… — przerwał, łapiąc oddech — zakochałem się w tobie. Od pierwszego wejrzenia.
— I tak po prostu zaczepiłeś obcą dziewczynę?
Zaśmiał się głośno.
— Nie. Byłaś na spacerze z Małgosią. Zanim pojechałaś do Stanów, byłyście przyjaciółkami z dzieciństwa. Spotkałyście się pierwszy raz, po twoim powrocie. Znałem Małgosię. Pracowałem w kancelarii jej ojca. Sarnecki, to znaczy ojciec Gosi, wysłał mnie po was, bo twoja ciotka zleciła mu opiekę nad tobą w Polsce. Właśnie miał sfinalizować zakup domu dla ciebie. Miałaś podpisać akt notarialny.
Jego dłoń znalazła jej dłoń. Przyciągnął ją sobie do ust, patrząc jej prosto w oczy. Zbliżył usta do jej ust i złożył na nich miękki, słodki pocałunek. Nika odwzajemniła pocałunek, ale nic w jej sercu nie zaiskrzyło. Poczuła jedynie poczucie winy, że nie potrafi odwzajemnić uczucia, którym darzy ją Robert.
Odsunęła się od niego.
— Co jest? — Zapytał zaskoczony.
— Nic, po prostu nic nie pamiętam… — Nika oparła się o poduszkę, jakby każdy oddech wymagał od niej wysiłku — męczy mnie ta nieświadomość. Może, gdy sobie wszystko przypomnę, będę mogła dać ci tyle uczucia, na ile zasługujesz — pogłaskała go czule po policzku. Jej palce drżały lekko, jakby bała się, że dotyka czegoś kruchego.
— Opowiesz mi o mnie coś więcej? — Poprosiła po chwili milczenia.
Robert zawahał się przez chwilę. Patrzył na nią uważnie, jakby chciał odczytać z jej oczu, ile prawdy może jej przekazać.
— Co chcesz wiedzieć? — Zapytał ostrożnie.
— Mówiłeś coś o jakiejś ciotce, Stanach? A moi rodzice? — Jej głos zadrżał, jakby spodziewała się najgorszego.
Robert wziął głęboki oddech.
— Twoi rodzice nie żyją…
Nika zbladła.
— Czyli… zostałam całkiem sama?
— Nie. Masz mnie — pogłaskał ją po ramieniu w pocieszającym geście.
— Jak to się stało? — Spytała drżącym głosem.
— Twoja mama zmarła, gdy miałaś pięć lat. Na raka. Tata wychowywał cię sam. Był architektem. Zmarł, gdy miałaś czternaście lat. Zawał. Rozległy. Zostałaś sama. Nie miałaś rodziny. Twoja mama była z domu dziecka, tata też. Tam się poznali. Miałaś tylko ciotkę, która mieszkała w Stanach. To była siostra twojego taty. Ona też była w domu dziecka, ale została adoptowana, jako mała dziewczynka. Jej adopcyjni rodzice wyjechali do Stanów i zabrali ją ze sobą. Kiedy dorosła, jej rodzice powiedzieli jej prawdę i zaczęła szukać swojego brata, czyli twojego taty.
— I znalazła go? — Spytała z nadzieją, jakby wierzyła, że los nie był dla niej aż tak okrutny.
— Tak, ale dopiero dzięki kancelarii Sarneckiego, ojca Małgosi. Ponieważ twoja ciotka mieszkała na innym kontynencie, zatrudniła do poszukiwań kancelarię prawną ojca Małgosi. Sarnecki zatrudnił kogo trzeba i odnalazł twojego ojca.
Robert zamilkł na chwilę, jakby chciał sobie przypomnieć tamte czasy.
— Po śmierci twojego taty — zaczął znowu opowiadać — ciotka Natalia postanowiła zabrać cię do siebie. Byłaś jej jedyną rodziną. Ona sama nie miała dzieci…
— A ja? — Nika przełknęła ślinę — Zgodziłam się?
— Tak, ale zanim kancelaria Sarneckiego załatwiła wszystkie formalności związane z pogrzebem, sformalizowaniem opieki nad tobą i wyjazdem, mieszkałaś z rodzicami Małgosi. Tak zostałyście przyjaciółkami. Potem wyjechałaś do ciotki Natalii do Stanów. Mieszkałaś tam z nią kilka lat.
— Czemu wróciłam? — Spytała z drżeniem głosu.
Robert westchnął.
— Mówiłaś, że nie mogłaś się tam zaaklimatyzować. Nie dogadywałaś się z ciotką, a właściwie z jej mężem. Mówiłaś, że przeszkadzało mu, że ma w tobie konkurencję do pokaźnego majątku ciotki. Chciałaś wrócić do Polski. Ciotka w końcu się zgodziła, kupiła ci dom Polsce i dorzuciła pokaźny fundusz na studia i urządzenie się w kraju. Skończyłaś studia prawnicze. Pobraliśmy się. Ja w tym czasie dorobiłem się już swojej kancelarii. To u mnie zrobiłaś aplikację. Jednak z jakiegoś powodu ta praca cię nie satysfakcjonowała. Szukałaś innego miejsca w swoim życiu.
— Brzmi jak bajka. — Jej głos jednak nie brzmiał bajkowo, raczej pusto — dlaczego więc to nie wystarczyło?
Na twarzy Roberta pojawił się krzywy uśmiech, jakby wspomnienia rozczuliły go i zabolały jednocześnie.
— No cóż… Zawsze byłaś niezależna. Powiem szczerze, że twoja obecność w kancelarii często była… sporym wzywaniem — zaśmiał się cicho.
— Byłam aż tak konfliktowa?
— Nie, nie o to chodzi. Nasze spojrzenia na przyszłość kancelarii było odmienne. Widzisz, kancelaria działa po to, aby zarabiać. Ty brałaś same sprawy, jakby to powiedzieć… mało dochodowe… Wolałaś pomagać ludziom, powiedzmy, że skrzywdzonym przez los i fortunę. Nie wróżyło to dobrze dochodom kancelarii. Tłumaczyłem ci, że klienci, którzy nie płacą… no cóż… Walczyłaś jak lwica o swoich klientów, jednak robiłaś to kosztem moich, bardziej dochodowych, klientów. Kiedy jawnie wystąpiłaś przeciw mojemu bardzo ważnemu klientowi, stając po stronie jego żony, którą rzekomo pobił, ustaliliśmy, że nie możemy razem dalej pracować. Oboje tego chcieliśmy.
— Zalazłam ci za skórę? Sorry… — Nika zmarszczyła nos, uśmiechając się przepraszająco.
— No cóż, byłaś moją żoną. Kochałem cię. Byłem gotów wybaczyć ci wszystko.
— I co było dalej? — Zapytała, odganiając złe myśli.
— Początkowo ustaliliśmy, że wniesiesz do kancelarii swoje udziały finansowe z funduszu powierniczego od ciotki Natalii. Kancelaria miała nas oboje utrzymywać. Natomiast ty podjęłaś współpracę ze stowarzyszeniem prawników pomagającym non profit biedniejszym osobom. Jednak po jakimś czasie, zmieniłaś zdanie, wycofałaś się z naszej umowy, a za pieniądze od ciotki założyłaś fundację, którą prowadzisz do dziś.
— Chyba nie byłam dobrą żoną? — Spytała z zakłopotana.
— No cóż… Już mówiłem. Kochałem cię… Nadal kocham…
Nika spuściła wzrok. Chciała odpowiedzieć tym samym, ale nie wiedzieć czemu te słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
„Boże, jestem potworem” — pomyślała z żalem.
Szybko zmieniła temat, widząc wyczekujący wzrok Roberta.
— A Małgosia? Skąd wzięła się w fundacji?
— Małgosia miała burzliwe życie… Jako nastolatka popadła w kłopoty. Narkotyki. Później kancelaria jej ojca splajtowała przez jakieś gigantyczne przekręty. Podobno wmieszana w to była jakaś grupa przestępcza. Ojciec Gosi popełnił samobójstwo. Matka wylądowała w domu opieki. Gośka została bez grosza przy duszy.
— Boże, to straszne… — szepnęła.
— Tak straszne, ale nie zostawiłaś jej. My jej nie zostawiliśmy. Zaopiekowaliśmy się nią. Przeszła odwyk. Wyszła z nałogu. Początkowo zatrudniłaś ją w fundacji, aby odciągnąć ją od nałogu. Wciągnęła ją ta praca. Od tego czasu pracujecie razem.
— A ciotka?
— Co ciotka?
— Co się z nią stało?
— Została w Stanach. Niedawno zmarła.
— Boże, czyli nie mam już żadnej rodziny? — Nika odwróciła głowę, nie chcąc, aby Robert widział jej łzy.
— Masz.
— Kogo? — Zapytała z nadzieją.
— Mnie — uśmiechnął się do niej ciepło.
— Tak, mam ciebie — powiedziała ze smutkiem i przytuliła się do niego.
Jednak w głębi serca czuła jakąś niewypowiedzianą pustkę. On objął ją i pocałował mocno i namiętnie. Oddała mu pocałunek. Włożyła w to maksymalny wysiłek i chęci, aby okazać mężowi uczucie. Żadnej ekscytacji. Znowu pojawiło się to poczucie winy. On otaczał ją troską i opieką, a ona nie potrafiła poczuć do niego choćby wdzięczności, nie mówiąc już o czymś więcej.
„Boże, czy ja jestem jakimś potworem? Jak nie skrzywdzony ojciec z gromadką dzieci, to mąż, któremu nie potrafię okazać wdzięczności. Co ze mną jest nie tak?” — Pomyślała gorzko.
Rozdział 13
Bruno wszedł do sali szpitalnej cicho, jakby bał się obudzić śpiącą Nikę.
Usiadł przy jej łóżku i patrzył na nią z zachwytem.
Spała spokojnie, jej oddech był miarowy, a długie włosy rozsypały się na poduszce niczym jedwabne nici. Duże oczy, teraz były zamknięte, ale bardzo dobrze pamiętał ich piękny zielony kolor. Była piękna — delikatna, a jednocześnie miała w sobie coś, co nie dawało mu spokoju. Patrząc na jej smukłą dłoń leżącą swobodnie wzdłuż ciała, poczuł nagłą chęć, by ją dotknąć, poczuć ciepło jej skóry. Już wyciągnął rękę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Nika powoli otworzyła oczy, jakby wyczuła przez sen, że ktoś na nią patrzy. Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, a potem uśmiechnęła się blado.
— Dzień dobry — powiedział łagodnie.
— Dzień dobry. Długo tu siedzisz?
— Nie, dopiero przyszedłem. Przyniosłam ci wypis — podniósł plik kartek — wychodzisz.
Na twarzy Niki pojawił się cień smutku.
— Nie cieszysz się? — Zdziwił się.
— Cieszę.
— To skąd ta mina?
— Nie wiem… — westchnęła — tu czuję się bezpiecznie. Nie wiem, co będzie na zewnątrz. Co mnie tam czeka? Tam czeka mnie życie, którego nie pamiętam. Dom, którego nie znam. Sąsiedzi, przyjaciele, praca — wszystko obce. A tu… przynajmniej znam ciebie.
— Z czasem sobie przypomnisz. I ludzi, i miejsca.
— Oby — spuściła głowę — ale na razie boję się tego, co mnie czeka. Cały czas mam poczucie, że nie zrobiłam czegoś ważnego, że zapomniała o czymś bardzo istotnym.
— Wiesz… — zawahał się, ale w jego oczach pojawił się błysk nadziei z nutą niepewności — jeśli miałoby ci to pomóc, możemy się jeszcze spotkać. Pogadać. Chcesz?
— Bardzo — odpowiedziała bez namysłu.
— To kiedy?
— Co kiedy?
— Kiedy się spotkamy? — Zaśmiał się, kręcąc głową.
— A kiedy masz czas?
— Dla ciebie? — Rzucił teatralnie — zawsze.
— Jutro?
— Jutro muszę iść na policję. Mam wezwanie. Pewnie w sprawie twojego wypadku.
— Pewnie tak. To może po tym przesłuchaniu?
— OK, dam ci znać, kiedy skończę — uśmiechnął się do niej — gdzie?
— Co gdzie?
— Gdzie się spotkamy? Mam przyjechać do ciebie do domu?
— Nie. Lepiej nie. Robert ma jakieś urojenia. Jest zazdrosny. Lepiej, żeby nie wiedział. Po co go drażnić — zaśmiała się.
— To może u mnie?
— Dobra. Wyślij mi pinezkę.
— Wyślę zaraz — Bruno na myśl o niedalekim spotkaniu z Niką poczuł niezdrową euforię pomieszaną z niecierpliwością — Wyślę ci nawet dwie pinezki.
Nika spojrzała na niego pytająco.
— Dwie? To brzmi podejrzanie.
— Spokojnie — zaśmiał się — Jedna to adres mojego mieszkania. A druga… do gabinetu mojego przyjaciela. Jest świetnym psychiatrą. Pomoże ci z tą amnezją.
— Nie wiem…
— Pójdę z tobą — zadeklarował nieco zbyt gorliwie.
Nika nie spodziewała się takiej propozycji. W pierwszym momencie chciała odrzucić propozycję, ale po chwili pomyślała, że to nic złego i w towarzystwie Bruna będzie się czuła pewniej. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
— Dzięki.
— Chyba… że wolisz iść z mężem? — Zapytał niepewnie.
— Nie, czasem obecność bliskiej osoby jest krępująca. Wolę iść z tobą.
Bruno uśmiechnął się na myśl, że Nika woli jego niż męża.
— Znalazłaś może coś znajomego w telefonie lub laptopie?
— Czy ja wiem? W telefonie, w historii przeglądania, znalazłam stronę sklepu z zegarkami. Znalazłam tam zegarek, który widziałam we śnie.
— Może dlatego ci się śnił? Pewnie przeglądałaś strony zakupowe i gdzieś w zakamarkach pamięci pozostało wspomnienie. Może wyjątkowo ci się spodobał…
— Na pewno, bo z historii konta bankowego wynika, że go kupiłam, ale uprzedzając twoje pytanie, Robert takiego nie nosi. Ma inny.
— Może go o to zapytaj?
— Zapytam, zwłaszcza że znalazłam coś jeszcze.
Bruno rzucił jej pytające spojrzenie. Nika milczała chwilę.
— Z historii konta bankowego wynika, że wynajęłam detektywa.
— Detektywa?
— Tak, przynajmniej płatności dla niego poszły z mojego konta.
— A co na to twój mąż?
— Nie wiem.
— To spytaj.
— A jeśli wynajęłam detektywa bez jego wiedzy?
— Myślisz, że cię zdradzał?
— Nie wiem. Z jakiegoś powodu wynajęłam tego człowieka. Gdyby Robert o tym wiedział, pewnie powiedziałby mi o tym. Zwłaszcza że pytałam go o sprawy, które mogłyby spowodować, że ktoś mógł pokusić się o to, aby pomóc mi wykonać ten widowiskowy lot z klifu.
— Wynajęcie detektywa jest istotne… Robert rzeczywiście mógł nie wiedzieć o detektywie.
— Dokładnie. Muszę więc porozmawiać sama z tym detektywem. Pójdę tam jutro.
— Jutro my mamy się spotkać — przypomniał trochę zawiedziony, że Nika chce przełożyć spotkanie z nim.
— Wiem, ale ten detektyw ma biuro niedaleko twojego mieszkania. Przynajmniej tak wynika z Maps Google — Nika pokazała swój telefon, gdzie obie pinezki było niemal obok siebie.
— To sąsiedni blok. Kojarzę tego gościa. Spotykałem go czasem w osiedlowym sklepie. Chociaż ostatnio go nie widuję.
— Pójdziesz ze mną?
— Jasne — Bruno uśmiechnął się — jutro nie mam dyżuru. Załatwię tylko sprawę na policji i jestem cały twój.
W tej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie.
— Gotowa? — Robert wpadł do sali jak burza, obrzucając Bruna wściekłym spojrzeniem.
Nika nie chciała, żeby Robert w jakikolwiek sposób atakował Bruna.
— Jestem gotowa. Pan doktor właśnie przyniósł mi wypis ze szpitala — wyjaśniła szybko.
— Miło z jego strony. Bardzo dziękujemy za opiekę — Robert obrzucił pogardliwym spojrzeniem lekarza.
Obcesowo rzucił na łóżko neseser z ubraniami Niki.
— Przebierz się. Wracamy do domu — podał rękę żonie, ignorując obecności Bruna.
Bruno chrząknął zakłopotany.
— Życzę państwu miłego dnia — powiedział, wychodząc. Na odchodne rzucił Nice porozumiewawcze spojrzenie i smutno się uśmiechnął.
Kiedy wyszedł na korytarz, w głowie kotłowały mu się niepokojące myśli. Idąc szpitalnym korytarzem, w myślach strofował sam siebie.
„Co ja wyprawiam? Nigdy między nami nic nie może być!”.
Nie mógł jednak wyobrazić sobie, że zrywa z nią kontakt. Ta myśl wywołała w nim poczucie ogromnej pustki.
„Bycie jej znajomym, może nawet przyjacielem, musi mi wystarczyć” — postanowił, choć jakiś głos w środku krzyczał coś zupełnie innego.
Rozdział 14
Nika ostrożnie przekroczyła próg domu. Był ogromny, chłodny i nieznany. Meble stały w idealnym porządku, wnętrza urządzono z wyczuciem, ale wszystko wydawało się jej obce — jakby ktoś ułożył życie, do którego ona nie miała już klucza. Zatrzymała się w przejściu, niepewnie rozglądając się po przestrzeni, w której niby mieszkała, a której nie potrafiła rozpoznać.
— Chodź, pokażę ci wszystko — Robert wziął ją za rękę, domyślając się, że nie pamięta, gdzie co jest.
Oprowadził ją po pomieszczeniach, wskazując najważniejsze miejsca. Kuchnia, salon, gabinet — każde z nich jak muzeum, pełne przedmiotów, które powinny przywoływać wspomnienia, a nie wywoływały żadnych.
Ostatnim miejscem, gdzie ją zaprowadził, była sypialnia.
Kiedy przekroczyła próg, w żołądku poczuła dziwny ucisk. To miało być jej miejsce, a jednak czuła się w nim intruzem.
Robert podszedł bliżej i objął ją ramieniem. Jego usta odszukały jej wargi. Pozwoliła mu na pocałunek — z nadzieją, że tym razem poczuje coś więcej niż wtedy, gdy pocałował ją w szpitalu. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej natarczywe. Palce powoli rozpinały kolejne guziki jej bluzki. Tkanina zsunęła się z ramion. Nika wstrzymała oddech. Nagle, irracjonalnie, wypełnił ją niepokój.
Usta Roberta wędrowały po jej szyi, znacząc skórę wilgotnymi pocałunkami. Schodził coraz niżej i niżej. Zacisnęła oczy. Czuła, jak całe jej ciało zesztywniało. Jego dotyk nie dawał jej przyjemności — przeciwnie, palił ją jak żrący ogień
— Co jest? — Zapytał, wyczuwając jej opór.
— Przepraszam — szepnęła zawstydzona, naciągając z powrotem bluzkę.
Robert odwrócił się do niej. Widać było, że jest wściekły.
— To przez niego?
— Co?
— To przez tego lekarza? Masz z nim romans?
— Zwariowałeś? Nie! — Uniosła głos, bardziej z szoku niż z oburzenia.
Robert siedział na łóżku i milczał. Jego ramiona były spięte, szczęki zaciśnięte jakby powstrzymywał krzyk.
Nika podeszła do niego i uklękła przed nim. Wzięła jego dłonie w swoje, próbując dotrzeć do mężczyzny, którego powinna kochać. Spojrzała mu głęboko w oczy.
— Proszę, nie gniewaj się na mnie. Jestem zagubiona. Nic nie pamiętam. Może już nigdy nie przypomnę sobie naszego wspólnego życia. Muszę się nauczyć wszystkiego od nowa. Proszę, daj mi czas.
Robert westchnął i uśmiechnął się blado, jak ktoś, kto pogodził się z losem, ale wcale go nie akceptuje. Pogłaskał ją po policzku.
— Przeniosę się do gościnnego. Dam ci czas — powiedział, obrzucając ją chmurnym spojrzeniem — sypialnia jest twoja — rzucił, nie patrząc na nią.
Odwrócił się i skierował do wyjścia.
— Robert, przepraszam… — Szepnęła, ale jej głos nie zdołał go zatrzymać.
Zatrzymał się w pół kroku. Jednak nie odwrócił się.
— Nie musisz — westchnął ciężko — rozumiem. Po prostu tęskniłem za tobą. Tak długo byłaś nieprzytomna. Bardzo chciałem, żebyś już wróciła i żeby ten koszmar się skończył. Chciałem, żeby było jak dawniej. Wiem, że może za szybko próbowałem…
Nika podeszła do niego i dotknęła lekko jego ramienia.
— To nie twoja wina — powiedział miękko — problem jest we mnie, ale obiecuje, że się z nim uporam. Najszybciej jak to tylko możliwe.
Robert skinął głową, ale w jego oczach błysnęło coś, czego nie potrafiła nazwać — może żal, a może cień złości.
— Wiem, na pewno tak będzie — odwrócił się do niej i poklepał ją po dłoni.
— Ładny zegarek — spojrzała na jego nadgarstek — Ode mnie? — Spytała z lekkim uśmiechem, próbując rozładować atmosferę.
— Nie — naciągnął rękaw koszuli, chowając zegarek pod mankietem.
— Nigdy nie dałam ci takiego prezentu?
— Dałaś.
— Nie nosisz?
— Nosiłem.
— Dlaczego już nie nosisz?
Robert milczał.
— Powiedziałam coś złego? — Zapytała cicho.
— Nika posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć — zaczął zdecydowanie.
— Tak?
— Nie powiedziałem ci wszystkiego — zaczął z napięciem w głosie — nie chciałem cię straszyć. Keller, ten człowiek, który cię zaatakował…
— Został aresztowany, wiem. Jednak myślę… coś w środku mi podpowiada, że to nie musiał być on…
— To był on — powiedział stanowczo Robert.
— Wiem ślady i tak dalej — odparła, bawiąc się nerwowo rękawem bluzki — tylko że ślady jego butów mogły się tam znaleźć wcześniej. Może to był przypadek…
— Nie, Nika — jego ton nie znosił sprzeciwu — to nie był przypadek. Keller nas nachodził. Próbował cię przekonać, żebyś nie zawiadamiała służb w sprawie jego dzieci. Na początku próbowałaś mu pomagać, ale on ciągle wracał do nałogu. Z powodu pijaństwa wyrzucali go z każdej kolejnej pracy, którą ty mu załatwiałaś. Co go wyrzucili, ty szukałaś mu nowej pracy. Załatwiłaś mu terapię, ale on nie chodził.
Robert zacisnął pięści, a w jego oczach mignęła złość.
— Ja też próbowałem mu pomóc. Gdy, po raz kolejny wyrzucili go z pracy, zaproponowałem mu, żeby zajął się kilkoma naprawami w naszym domku letniskowym. Chciałem mu dać zarobić. Umówiliśmy się, ale on nie przyszedł. Wiem, że to on ci to zrobił. Jestem tego pewny — powiedział twardo.
Nika spojrzała na niego niepewnie.
— Gosia mówiła, że był w szpitalu po próbie samobójczej.
— Nie był — Robert zmrużył oczy.
— Skąd wiesz?
— Wypisał się na własne żądanie. Sprawdziłem. I wiesz, co jeszcze? Tuż przed tym, co się stało… przed twoim wypadkiem, przyszedł do mnie do kancelarii. Awanturował się. Krzyczał, że przez ciebie straci dzieci. Jestem pewien, że to on próbował zepchnąć cię z tego cholernego urwiska.
— Skąd miał wiedzieć, że ja tam będę?
— Niestety ode mnie. Usłyszał, jak się umawialiśmy, gdy był u mnie w kancelarii. Wtedy właśnie ukradł mi zegarek, ten, który dostałem od ciebie, i który został znaleziony tam na klifie. On go podrzucił, żeby rzucić podejrzenia na mnie. Zrobił to z zemsty.
— Po co miałby to wszystko robić? Nachodzić cię, kraść zegarek. Przecież w ten sposób na pewno straciłby dzieci, a to na nich najbardziej mu zależało.
Robert westchnął ciężko.
— Uwierz mi, broniłem już wielu przestępców. Oni nie analizują przyszłości ani skutków swoich czynów. Często kierują się emocjami, nie zastanawiając się, co będzie potem.
— Szkoda mi jego dzieci — powiedziała cicho, spuszczając wzrok — skoro dla nich był gotów na taki czyn, musi ich bardzo kochać. Pewnie one jego też…
Robert spojrzał na nią łagodniej i pogładził jej ramię.
— Za to właśnie cię kocham — uśmiechnął się delikatnie.
— Za co?
— Że litujesz się nad każdym, nawet najgorszym skurwielem. Uratowałaś już wiele dzieci przed złym losem. Poświęcasz się bez reszty dla innych…
— Robert, chciałabym o coś zapytać, ale nie wiem, czy…
— Pytaj, śmiało — odparł, starając się zabrzmieć lekko, choć w jego oczach błysnęła ostrożność.
— Dlaczego my nie mamy dzieci?
Zapadła cisza. Robert odwrócił wzrok, wstał i podszedł do okna. Stanął do niej tyłem, jakby nie chciał na nią spojrzeć. Jego plecy wydawały się większe, sztywniejsze, jakby zbudował z nich mur.
— Z powodów medycznych — powiedział w końcu.
— Medycznych? Miałam badania w szpitalu i wszystko jest ok…
Robert milczał długo, jakby szukał właściwych słów.
— To moja wina — powiedział w końcu — to ja mam problem. Wiedziałaś o tym od początku. Nie przeszkadzało ci to.
— Leczysz się?
— Próbowałem, ale nie ma szans — głos mu się załamał.
— Może gdybyśmy spróbowali…
— Nie! — Zdenerwował się — diagnoza jest ostateczna. Nie chcę o tym rozmawiać! To zbyt bolesne…
— Przepraszam, nie chciałam ci sprawić przykrości — szepnęła.
Nic nie odpowiedział. Bez słowa wyszedł do przedpokoju. Nika po raz kolejny poczuła się winna. Wyszła za nim. Chciała go jeszcze raz przeprosić.
— Wychodzisz? — Spytała, widząc męża przy drzwiach gotowego do wyjścia.
— Tak — rzucił oschle — nie czekaj na mnie, będę późno.
— Proszę, nie wychodź, ja nie chciałam…
Robert zatrzymał się na chwilę, lecz nie odwrócił.
— To nie twoja wina. Masz prawo pytać. Po prostu musiałem poprzesuwać spotkania z klientami na późny wieczór, bo musiałem odebrać cię ze szpitala — mówił oschle.
Trzasnęły drzwi.
Nika została sama, wpatrując się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął jej mąż. Czuła, jakby wraz z nim wyszła z mieszkania cała nadzieja.
Rozdział 15
Nika krążyła niespokojnie po domu, chcąc go jak najlepiej poznać. Chciała zapamiętać każdy zakamarek i każdy przedmiot, który miał jej pomóc odbudować utraconą tożsamość. Przeglądała szafki, dotykała ubrań, obracała w dłoniach drobne pamiątki. Była w tym jakaś desperacja — jakby każdy przedmiot, którego dotykała, mógł przywołać wspomnienia, których tak jej brakowało.
Zajrzała do szuflady z bielizną. Otworzyła ją ostrożnie, jakby spodziewała się w niej znaleźć niebezpieczną tajemnicę, a nie zwykłe rzeczy codziennego użytku. Wyrzucała z szuflady kolejne rzeczy: staniki, majtki, koszulki nocne.
„Moje? Chyba moje… Na pewno moje, bo kogóż by innego” — myślała.
Przejrzała wszystkie swoje osobiste rzeczy. Palce przesuwały się po kolejnych częściach intymnej garderoby. Jedna z koszulek nocnych od razu przyciągnęła jej uwagę. Była zupełnie inna niż pozostałe — prowokacyjna, niemal wyzywająca. Seksowna do granic możliwości. Można by nawet rzec, że wyuzdana.
Nika przyłożyła ją do swojego ciała, a potem przymierzyła przed lustrem. Skrzywiła się na widok własnego odbicia. Nie podobała się sobie w tym wydaniu.
Za plecami usłyszała delikatne chrząkniecie. Podskoczyła jak oparzona. Odwróciła się gwałtownie. To była Małgosia. Stała w drzwiach do sypialni i patrzyła na nią z uśmiechem, który balansował między serdecznością a drwiną. Nika poczuła, że jej policzki pieką ją ze wstydu.
— Jezu, ale mnie przestraszyłaś — zaśmiała się nerwowo — jak tu weszłaś?
— Klucze, kochana, klucze — Małgosia pomachała Nice kluczami przed nosem z rozbawionym błyskiem w oczach — taki wynalazek.
— Masz klucze do naszego domu?
— Dałaś mi. Nie pamiętasz? Ach, no tak. Nie pamiętasz…
— Nie pamiętam… — powtórzyła smutno Nika, zaciskając na biodrach pasek od szlafroka.
— Ładna koszulka — Gosia przechyliła lekko głowę, rzucając Nice rozbawione spojrzenie.
— No wiem, ale mnie się nie podoba.
— Nic dziwnego — Gosia założyła ręce na piersi — bo to moja.
Nika spojrzała na Gosię zaskoczona.
— Twoja?
— A, no tak — Gosia westchnęła teatralnie — zanim miałaś ten koszmarny wypadek, Robert gdzieś wyjechał. Bałaś się zostać sama, chyba z powodu Kellera. Spałam wtedy u ciebie.
— W takim stroju? — Nika uniosła z niedowierzaniem wystającą spod szlafroka koszulkę.
— Jasne. Byłyśmy kochankami — szepnęła konspiracyjnie Gosia — Tylko ciiii. Robert nic nie wie.
Nika aż otworzyła usta ze zdziwienia.
— Co?!
Gosia parsknęła śmiechem tak głośno, że echo odbiło się od ścian.
— Żartuję, no co ty! — Puściła do niej oko — zanim przyszłam do ciebie na noc, byłam na gorącej randce. A potem, cóż… koszulka wylądowała w twojej pralce i została. Zapomniałam o niej.
— Ach tak, rozumiem.
Nika odetchnęła z ulgą, ale na jej twarzy pozostał rumieniec.
— Nie chciałaś jej odzyskać?
— Miałam na głowie ważniejsze sprawy…
— A randka się udała?
— I to jeszcze jak! — Gosia, poprawiła włosy z triumfalnym uśmiechem — niezły z niego ogier. Przystojny, mądry, wysportowany i ma zajebiste tatuaże.
— Mam nadzieję, że go kiedyś poznam.
— Już go znasz — Gosia rzuciła beztrosko.
— Powiesz kto to?
— Wszystko w swoim czasie — uśmiechnęła się tajemniczo Gosia — Dowiesz się w kulminacyjnym momencie.
— Powiedz choć trochę — Nika szturchała lekko przyjaciółkę w bok, uśmiechając się do niej zachęcająco.
— No, nie wiem… — Gosia udawała, że się zastanawia, choć w jej oczach widać było, że nie może się doczekać, aby się pochwalić.
— No dawaj, nie rób teatru — oczy Niki błyszczały ciekawością.
— Jest baaaardzo męski — Gosia rozmarzyła się — zdecydowany i wie dobrze, czego chce. Czasem chodzi posłusznie na moim pasku jak piesek, a czasem bywa niebezpieczny, ale to mnie cholernie kręci. Lubię igrać z ogniem. No i to jego ciało, och — zamknęła oczy, jakby odtwarzała w wyobraźni obraz swojego tajemniczego wybranka — silne, muskularne ramiona, i te tatuaże… dzieła sztuki!
— Już ci zazdroszczę — uśmiechnęła się Nika — kochasz go?
— Jasne — odpowiedziała bez najmniejszego zawahania.
— Zazdroszczę ci tej pewności…
— A ty nie ma masz takiej pewności? Nie kochasz Roberta?
— Nie wiem. Nic nie pamiętam… ani tego, co robiłam przed wypadkiem, ani tego, co czułam… Czuję się jak bym była w jakiejś pułapce, z której nie ma ucieczki. Kręcę się w kółko jak chomik na kołowrotku. Szukam wyjścia, ale nigdzie go nie ma. Gdzie się nie zwrócę, tam jest mrok, z którym nie mogę sobie poradzić. I jeszcze te straszne sny…
— Sny? — Głos Gosi złagodniał. Zniknął już rozbawiony ton. W jego miejsce pojawiła się powaga i cień troski.
— Ciągle śni mi się, że spadam. Lecę w dół i nie ma dla mnie ratunku przed śmiercią. Nie daję rady już tak żyć… — jej głos zadrżał, a oczy lekko zwilgotniały — czasem mam wrażenie, że uwolnię się od tego wszystkiego, dopiero kiedy umrę.
— Nika, co ty? Chcesz się zabić?
— Zabić… To brzmi tak łatwo i prosto. Zabić się i skończyć ten koszmar… Brzmi pociągająco. Jednak nie — powiedziała zdecydowanie po chwili — nie, nie zamierzam się zabić. Zamierzam wyprostować wszystkie moje sprawy. Dowiedzieć się jak wyglądało moje życie przed wypadkiem i dlaczego ktoś chciał mi pomóc odejść z tego świata. Na pewno nie zamierzam umierać! Zamierzam ukarać mojego niedoszłego mordercę i dalej żyć w spokoju!
— Tak trzymaj — Gośka uśmiechnęła się i przytuliła ją mocno.
Zapadła chwila ciszy, przerywana tylko tykaniem zegara.
— Gosia, chciałabym cię o coś zapytać… — Nika odezwała się nieśmiało, rysując palcem jakieś znaki na kanapie.
— Pytaj.
— Ten Keller… dlaczego chciałam, aby zabrano mu dzieci?
— W sumie to nie wiem… nie powiedziałaś mi nic konkretnego. Po prostu któregoś dnia kazałaś mi napisać zawiadomienie. Podpisałaś je i kazałaś wysłać. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego podjęłaś taką decyzję, ale nie chciałam wnikać, bo każda rozmowa na jego temat kończyła się twoją nerwową reakcją. Nawet trochę się posprzeczałyśmy o to, bo wcześniej bardzo pomagałaś temu Kellerowi. Szukałaś mu pracy, opiekowałaś się jego dziećmi, pilnowałaś, żeby chodził na terapię… i nagle taki zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.
Nika zamyśliła się. Pustka w pamięci zaczynała jej coraz bardziej doskwierać.
Gośka podniosła się z kanapy, przerywając krepującą ciszę.
— No dobra, kochana. Muszę lecieć. Przyniosłam ci tylko kilka dokumentów do podpisania. Wiesz, fundacja musi działać. Trzeba kupić żywność dla potrzebujących, popłacić należności, wynagrodzenia, złożyć sprawozdania. Ogólnie trzeba załatwić papierkową robotę.
— OK, w porządku zostaw. Przejrzę to i niebawem podrzucę do fundacji.
— Wolałabym, żebyś teraz podpisała. Trochę goni nas czas. To nic wielkiego, normalna, bieżąca działalność. Możesz spokojnie podpisać.
— Chciałbym to przejrzeć na spokojnie — powiedziała twardo Nika — nie wiem dlaczego, ale nie chce podpisywać niczego w ciemno. Bez obrazy…
— Ale daj spokój, wszystko zostało sprawdzone przez Roberta — Gosia próbowała zbagatelizować obawy przyjaciółki.
— Roberta?
— No, jest prawnikiem — Gosia wzruszyła beztrosko ramionami — jego kancelaria świadczy usługi prawne dla fundacji.
— Dlaczego?
— Jak to dlaczego? Potrzebujemy pomocy prawnej. I to bardzo często. Sytuacja naszych podopiecznych, co rusz wymaga interwencji prawnej, mediacji. Zresztą sama fundacja też potrzebuje takiego wsparcia.
— Płacimy mu za to?
— No jasne — Gosia spojrzała na nią z lekkim zdziwieniem — przecież prawnicy w jego kancelarii pobierają wynagrodzenia. Musi im przecież zapłacić. A zapewniam cię, że mają kupę roboty z naszymi podopiecznymi.
— Rozumiem — Nika zastanowiła się chwilę — ale dlaczego akurat Robert? Nie powinna zajmować się tym jakaś obca kancelaria? Byłoby… uczciwiej.
— Daj spokój — Gosia lekceważąco machnęła ręką — To twój mąż. Pomaga ci.
— Ale też zarabia.
— Zarabia, ale tylko formalnie.
— Formalnie?
— On bardzo cię wspiera i często wpłaca na twoją fundację naprawdę pokaźne darowizny. Większe niż te, które otrzymuje od fundacji. Nie bądź taka podejrzliwa. To nie fair wobec niego. On naprawdę bardzo się stara… dla ciebie…
Słowa przyjaciółki trafiły w czuły punkt. Nika zawstydziła się. Poczuła się winna. Przecież nie może podejrzewać męża o nieuczciwość. Zwłaszcza takiego męża… takiego, który tak o nią dba.
— Masz rację… — szepnęła cicho.
— To co? Podpiszesz? — Gosia podsunęła jej teczkę z dokumentami
— Tak, jasne. Tylko to szybko przejrzę i podrzucę ci do fundacji.
Gośka westchnęła z rezygnacją, teatralnie przewracając oczami.
— Miałam nadzieję, że załatwimy to od ręki, ale skoro się upierasz… To narka. Do jutra — Gosia rzuciła przez ramię. W jej głosie słychać było nutę irytacji, choć starała się ją zamaskować żartobliwym tonem.
— Narka, ale nie do jutra — Nika zawołała do przyjaciółki, która już była prawie przy drzwiach.
Gosia zatrzymała się w pół kroku, jakby ktoś nagle szarpnął ją za kołnierz.
— Nie do jutra?
— Jutro mam kilka spraw do załatwienia. Odezwę się.
— Kilka spraw? Jakich spraw? — Gosia zmrużyła lekko oczy pełne ciekawości.
— Jakieś drobiazgi — Nika uśmiechnęła się tajemniczo, starając się, by zabrzmiało to lekko, choć w środku czuła ekscytację.
— Robert o tym wie?
— Nie. Nie mów mu. Będzie się martwił.
— No pewnie, że będzie się martwił — Gosia westchnęła, jakby strofowała niesfornego dzieciaka — w twoim stanie nie powinnaś sama wychodzić.
— To nic takiego. Naprawdę. Poza tym będę miała towarzystwo.
— Towarzystwo? Kogo? — Oczy Gosi otworzyły się szerzej z ciekawości.
— Lekarza.
— Jakiego znowu lekarza? — W głosie Gosi zabrzmiała podejrzliwość.
Nika już miała odpowiedzieć, ale coś ją powstrzymało. Jakiś nagły, wewnętrzny impuls, podpowiedział jej, żeby nie mówić prawdy.
— Jakieś badania? — Dopytywała Gosia.
— Tak, badania — powiedziała szybko, z ulgą korzystając z niespodziewanej podpowiedzi — zwykłe badania — mruknęła.
Nie wiedziała, dlaczego skłamała. Zrobiła to bezwiednie. Jakby jakiś głos w głowie kazał jej skłamać. Sama była zdziwiona swoim zachowaniem. Nie spodziewała się, że potrafi tak świetnie kłamać.
— OK. To w porządku. Gdybyś jednak coś potrzebowała — daj znać. Trzymaj się.
Gośka otworzyła drzwi na oścież.
— Gosia? — Nika zawołała za nią.
— Tak?
— Dzięki.
— Za co?
— Za to, że jesteś. Trzymaj się.
Gosia zatrzymała się na moment, odwróciła i posłała jej krótki uśmiech. Nic nie powiedziała — wyszła cicho i zamknęła za sobą drzwi.
Nika wyszła na ganek. Stała przez chwilę na schodach, patrząc, jak samochód przyjaciółki znika za zakrętem. Czuła dziwne ukłucie w sercu — mieszankę wdzięczności, lęku i… niepokoju, którego nie potrafiła nazwać.
Rozdział 16
Nika musiała ochłonąć po rozmowie z Gosią. Emocje buzowały w niej jak wrzątek w czajniku. Czuła wstyd i niepokój — dlaczego tak łatwo przyszło jej kłamać? To nie było do niej podobne. A może jednak… było? Może przed wypadkiem, taka właśnie była? Kłamała, kręciła, oszukiwała. Może dlatego, ktoś postanowił dać jej nauczkę.
Wyszła do ogrodu za domem. Potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza. Chodziła po mokrej trawie, wdychając świeży zapach wilgotnej ziemi. Delektowała się widokiem otaczającej ją zieleni. To przyniosło jej trochę ukojenia, ale tylko trochę. Gdzieś z tyłu głowy nadal dudniły wyrzuty sumienia.
— Dzień dobry! — Rozległ się zza ogrodzenia ochrypły głos.
Starszy mężczyzna w kapeluszu stał oparty o ogrodzenie dzielące obie posesje. Na pomarszczonej twarzy, błąkał się przyjazny uśmiech.
Nika rozejrzała się wokół. Starszy mężczyzna ewidentnie wołał do niej.
— Miło cię widzieć — powiedział, widząc jej dezorientację — cieszę się, że już jesteś zdrowa. Takie nieszczęście… Takie nieszczęście…
— Dzień dobry panie… — Nika zawahała się. Nie wiedziała, kim jest mężczyzna.
— Panie? — Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie — Nie panie, tylko wujku. Wujku Władku. Zawsze tak do mnie mówiłaś. Jesteśmy sąsiadami.
Nika uśmiechnęła się blado.
— Ach… wujku Władku…
Nika milczała, nie wiedząc, o czym mogłaby rozmawiać z tym przedziwnym mężczyzną.
Mężczyzna, a właściwie wujek Władek, widząc jej zmieszanie, zbliżył się jeszcze bardziej do ogrodzenia.
— Wiem, że mnie nie pamiętasz, dziecko. Robert mówił, że straciłaś pamięć. Ale nie martw się. Przypomnisz sobie wszystko, a jak nie to pomożemy — Władek machnął ręką, jakby pamięć była czymś, co można sobie narysować.
— Dziękuję… Wujku.
— Wszyscy tu się o ciebie martwiliśmy… ale widzisz dziecko, nie ma tego złego… jak to mówią… Z jednej strony ten straszny wypadek, ale z drugiej, dzięki niemu Robert znowu się wprowadził. Już myślałem, że naprawdę się rozwiedziecie, a tu proszę — mieszkacie razem. Widać, że wam się układa.
Nika z coraz większym zdumieniem słuchała tego, co mówił Władek.
— Zeszliśmy się?
— A no tak… Zapomniałaś… — uśmiechnął się pobłażliwie — mieliście się rozwodzić… a tu nagle Robert znowu tu mieszka. No i dobrze. Robert to porządny chłop. Lepszego nie znajdziesz. Dba o ciebie jak nikt inny. Bardzo się cieszę… Bardzo się cieszę, dziecko, że zmienił zdanie. Wybaczył ci… Myślę, że to Gosia go przekonała, żeby wrócił. Często tu bywała, kiedy ciebie nie było. Pewnie nad nim pracowała — Władek uśmiechnął się porozumiewawczo — to dobra przyjaciółka. Masz szczęście.
— Tak… chyba mam — mruknęła niepewnie Nika.
— A pewnie, że masz! Przeżyć taki upadek, to trzeba mieć dobre znajomości tam na górze — mężczyzna skierował wzrok ku niebu — to pewnie za to, że tak tym ludziom pomagasz. Poza tym twoi rodzice i Natalia na pewno nad tobą czuwają. Świeć Panie nad ich duszami…
Nika spuściła wzrok. Świadomość, że jej najbliżsi już odeszli zabolało ją mocno.
— Pewnie tak…
— To musi być przykre, że tyle serca okazałaś temu pijakowi, a on coś takiego ci zrobił. Żeby tak kogoś zepchnąć…
— Pójdę już — przerwała mu szybko, z wymuszonym uśmiechem. Czuła się przytłoczona rozmową z sąsiadem.
Odwróciła się w stronę domu. Szła wolnym krokiem. Władek jednak nie zamierzał odpuszczać. Szedł równolegle do niej wzdłuż ogrodzenia, bezkrytycznie wygłaszając swoje opinie. Nie słuchała go. Chciała zostać sama. Odetchnęła z ulgą, gdy była już przy drzwiach. Sięgnęła do klamki, jednak ręka zawisła w powietrzu. Za swoimi plecami usłyszała dramatyczny krzyk.
— Nika! — Głos był cienki, rozpaczliwy, dochodził z ulicy.
Odwróciła się. Przed bramą stała dziewczynka. Najwyżej jedenasto– dwunastoletnia. Ubrana była dość skromnie. Zbyt cienko jak na ten chłodny dzień. Rękami obejmowała zimne, metalowe pręty bramy. Policzki przyciśnięte do żelaza były czerwone z zimna. Patrzyła na Nikę błagalnie wielkimi, zielonymi oczami.
— Nika, wpuść mnie! Musimy pogadać! — Prosiła drżącym głosem.
Nika stała na schodach zdezorientowana. Rzuciła bezradne spojrzenie sąsiadowi, który nadal stał przy ogrodzeniu.
— To córka tego pijaka — powiedział sąsiad, patrząc z pogardą na dziecko przy bramie — widziałem ją tu kilka razy. Lepiej jej nie wpuszczaj. Trzeba wezwać policję.
— Nika, proszę! — Wołała błagalnie dziewczynka, nie zwracając uwagi na nieprzyjazne słowa mężczyzny.
— Zadzwonić po policję? — Spytał sąsiad.
Nika spojrzała na dziewczynkę. Zrobiło jej się żal tego dziecka. Jej proszący wzrok utkwiony w niej przewiercał ją na wskroś. Coś w tym spojrzeniu poruszyło ją do głębi. Oczy dziewczynki miały ciemnozielony kolor. Taki sam jak jej własne.
— Nie, proszę nie dzwonić. To tylko dziecko — powiedziała do sąsiada i podeszła do bramy, żeby wpuścić dziewczynkę.
Sąsiad spojrzał krytycznie na Nikę, a potem na dziewczynkę. Mrucząc coś pod nosem, udał się do swojego domu.
— Wejdź — powiedziała do dziewczynki, otwierając furtkę.
Dziewczynka wbiegła na podwórko i bez słów przytuliła się do Niki. Jej ramiona objęły ją mocno w pasie, a łzy spłynęły po policzkach. Nika stała oszołomiona i zakłopotana. Jej ręce zawisły w powietrzu, niepewne czy powinny odwzajemnić uścisk. Po chwili, z wahaniem, objęła dziewczynkę i lekko ją przytuliła.
— Jak mogę ci pomóc? — Spytała cicho.
— Uratuj mojego tatę! — Dziecko zaniosło się płaczem — wycofaj zeznania! On tego nie zrobił! Przecież wiesz! Znasz go! Proszę! Nika! Proszę! Nie rób tego!
Nika chwyciła ją delikatnie za ramiona i odsunęła od siebie, by spojrzeć w jej twarz.
— Hej! Najpierw powiedz mi, jak masz na imię?
Dziewczynka otarła oczy z łez i spojrzała zdziwiona na Nikę.
— Co?
— Jak masz na imię?
— Przecież wiesz! Nie udawaj, że mnie nie znasz! Jak możesz?! — Krzyczała z pretensjami.
— Niestety… nie wiem, kim jesteś.
— Dlaczego to robisz?! — Dziewczynka spytała tonem pełnym żalu.
— Co robię?
— Udajesz, że mnie nie znasz!
— Nie udaję. Po wypadku straciłam pamięć. Niczego nie pamiętam.
Dziewczynka chwilę przyglądała się jej z uwagą.
— Serio? Nic a nic? — Spytała spokojniej, przechylając głowę z niedowierzaniem.
— Serio. Nic a nic. To jak masz na imię?
— Ola. Jestem Ola Keller.
Nikę przeszedł nieprzyjemny dreszcz na dźwięk tego nazwiska, ale nie chciała dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Uśmiechnęła się łagodnie, starając się ukryć wstrząs, jaki wywołały w niej słowa dziewczynki.
— Dobrze, Ola. To teraz powiedz, po co przyszłaś?
— Przyszłam prosić cię, żebyś odwołała to, co powiedziałaś policji o moim tacie. Przez to zamknęli go w wiezieniu a ja, Zosia, Ania i Pawełek trafiliśmy do pogotowia opiekuńczego.
Nika westchnęła ciężko.
— Chodź — powiedziała zdecydowanie, wskazując wejście do domu — musimy pogadać.
Weszły obie do domu.
— Siadaj. Jesteś głodna? — Nika spojrzała badawczo na dziewczynkę.
— Nieeee… — odpowiedziała mała, jednocześnie zerkając ukradkiem na ciastka, które stały na stole.
Nika uśmiechnęła się pod nosem.
— Chyba jednak tak. Chodź do kuchni. Zrobimy coś do jedzenia i pogadamy. A ciastko zjesz później. Najpierw coś bardziej treściwego.
Kilka minut później Ola siedziała przy kuchennej wyspie, pałaszując kanapkę i popijając sokiem. Widać było, że choć próbowała udawać obojętność, w rzeczywistości była głodna jak wilk.
— Dlaczego kazałaś policji zamknąć mojego tatę? — Spytała cicho Ola, patrząc uparcie na kanapkę.
Słowa dziewczynki uderzyły w Nikę jak kamień.
— Nie kazałam — odpowiedziała spokojnie, choć głęboko w sercu, poczuła nieprzyjemne ukłucie spowodowane niesprawiedliwym oskarżeniem.
— A właśnie, że kazałaś! — Ola krzyknęła ze złością, robiąc oburzoną minę.
— Nie, Olu. Nic nie mogłam im powiedzieć, bo nic nie pamiętam.
Dziewczynka uniosła na nią swoje zaciekawione spojrzenie.
— To, kto to zrobił?
— Mój mąż — powiedział Nika z goryczą.
— To skurwiel. Nigdy go nie lubiłam! — Wypaliła Ola.
— Hej! Nie mów tak. To nieładnie.
— Dlaczego? — Ola wzruszyła ramionami — przecież to prawda. To przez niego to wszystko.
— Co?
— No to wszystko — Ola machnęła ręką ze złością.
— Ale co konkretnie?
— No to, że tata chciał się zabić i potem trafił do więzienia.
Nika zbliżyła się do dziewczynki, czując, jak serce zaczyna bić szybciej.
— Powiesz mi, co wiesz na ten temat?
Ola skinęła głową i zaczęła opowiadać. Jej słowa były chaotyczne, czasem rwały się od emocji, ale tworzyły przejmujący obraz tego, co się wydarzyło.
— Wszystko zaczęło się od tego, że ten twój mąż przyszedł do mojego taty i powiedział mu, że musi iść do pracy, bo jak nie, to my pójdziemy do domu dziecka. Straszył go, że tego dopilnuje i że już dopilnował, żeby takie pismo poszło do sądu, i żeby sąd kazał nas zabrać do domu dziecka. Tata mu tłumaczył, że szuka pracy, ale jak mówi uczciwe, że jest chory, to nie chcą go przyjąć. Oni się wtedy pokłócili. Jak twój mąż sobie poszedł, to tata się załamał i… Upił się, chociaż nie pił już od dawna. To przez twojego męża zaczął znowu! — Krzyknęła dziewczynka z pretensjami w głosie.
— Co było dalej? — Nika wstrzymała oddech w oczekiwaniu na dalszą część opowieści.
— No i jak tata się upił, to powiedział, że idzie się powiesić. Zadzwoniłam wtedy po ciebie. Przyjechałaś, zadzwoniłaś na policję. Wszyscy go szukali i w końcu znaleźli niedaleko w lesie.
— Coś sobie zrobił?
— Nie. Był pijany, nie był w stanie ustać na nogach, a co dopiero zrobić coś więcej — Ola wydęła usta — poza tym, on by nas nie zostawił. Wiem to na pewno! Wcale nie chciał się powiesić! — Powiedziała stanowczo.
Nika słuchała w milczeniu, z trudem powstrzymując emocje.
— Co było potem? — Zapytała ostrożnie.
— Zabrało go pogotowie, ale na drugi dzień wrócił do domu. Obiecał nam wtedy, że już nigdy nie zrobi nic głupiego i że nigdy nas nie zostawi. Powiedział, że pójdzie do pracy i wszystko będzie dobrze.
— I było?
— Nie! — Oburzyła się Ola — ten twój głupi mąż przyjechał, po tym wszystkim do taty i powiedział, że go przeprasza za tamto, co powiedział, i że da mu pracę. Tata miał naprawić coś w waszym domku letniskowym. Tata tam pojechał i wszystko naprawił! Tak jak było umówione! Ale ten twój mąż powiedział, że wcale go tam nie było, nic nie naprawił i nie chciał mu zapłacić. Tata się wkurzył. Pojechał do niego do pracy i mu wygarnął — powiedziała z dumą Ola.
— A później? Co było później? — Spytała Nika, powstrzymując oddech z emocji.
— Potem ten twój głupi mąż…
— Ola!
— No dobra… — Ola spuściła głowę zawstydzona — potem twój mąż zadzwonił do taty i powiedział, żeby przyszedł na klif po pieniądze. To było w tym samym dniu, kiedy spadłaś…
— Skąd to wszystko wiesz?
— Trochę podsłuchałam, a trochę tata mi powiedział.
— I co było dalej?
— I tata poszedł, ale nikogo tam nie było. Wkurzył się i odszedł stamtąd, zanim ty tam przyszłaś. Naprawdę. On cię nie zepchnął! — Dziewczynka uderzyła ze złością pięścią w blat — Nika uwierz mi!
Nika aż drgnęła.
— Skąd wiesz, że nikogo tam nie było? To też ci tata powiedział?
— Właśnie, że nie! Sama widziałam!
— Widziałaś?
— Jak tata powiedział mi, że gdzieś idzie i nie chciał powiedzieć gdzie, to poszłam za nim. Bałam się, że znowu będzie chciał sobie coś zrobić. Śledziłam go, żeby nic sobie nie zrobił! Nikogo nie było na klifie, kiedy tata tam był! On cię nie zepchnął! Na pewno!
— Jesteś pewna, że nikogo tam nie było?
— Na pewno nikogo nie było! — Ola krzyknęła w złości — to znaczy…
— Tak?
— Jak tata wracał, to spotkał jakąś panią, która go zaczepiła. Porozmawiali chwilę i potem się rozstali.
— Słyszałaś o czym rozmawiali?
— Nie bardzo, ale coś o jakiejś tajemnicy i o spotkaniu i o tobie też mówili, ale nie wiem dokładnie co…
— Ola? Jak wyglądała ta pani?
Dziewczynka zmarszczyła nos.
— Nie widziałam jej dokładnie, chowałam się przecież w krzakach. A ona też dziwnie się zachowywała.
— To znaczy?
— No rozglądała się, jakby się kogoś bała, ciągle się zasłaniała. Miała ciemne okulary i długie włosy, które zakrywały jej prawie całą twarz. Miała też taką śmieszną czapkę bejsbolówkę. I wielki brzuch. Chyba była w ciąży — dodała, gryząc ze smakiem kolejny kawałek kanapki. Przemieliła w ustach odgryziony kęs. Z pełnymi ustami wymamrotała coś niezrozumiale.
— …łam… je.. cie…
— Co? — Nika pochyliła się z uwagą, próbując wyłapać kolejne słowa.
— Zrobiłam jej zdjęcie — wybełkotała Ola z triumfalnym błyskiem w oku.
— Zrobiłaś jej zdjęcie? Po co?
— Spodobała mi się ta czapka. Też chciałam taką mieć… — Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, dumna ze swojego sprytu.
— Pokażesz mi to zdjęcie?
Wyciągnęła z kieszeni stary, mocno zniszczony telefon. Chwilę szukała w galerii, a potem zdecydowanie podstawiła go pod nos Nice.
Nika zmrużyła oczy, przyglądała się uważnie zdjęciu, które było mocno niewyraźne. Na zdjęciu była kobieta w ciąży, stojąca w półobrocie. Jej twarz prawie w całości zasłaniały długie, jasnoblond włosy i faktycznie miała śmieszną bejsbolówkę, której górna część pokryta była materiałem imitującym siwe włosy. Na ramieniu kobieta miała jakiś tatuaż, którego kształt ginął pod rękawem bluzki.
— Prześlesz mi je?
— Nooo — Ola kiwnęła głową, przeżuwając kanapkę.
— Trochę słabe — mruknęła Nika, oglądając przesłane zdjęcie.
— No wiem, gdybym miała lepszy telefon… — Ola uśmiechnęła się kokieteryjnie.
Nika przewróciła oczami, ale kącik jej ust drgnął w rozbawieniu.
— Pomyślimy… A zauważyłaś może coś jeszcze?
— Trochę utykała na jedną nogę.
— Pamiętasz na którą?
— Uhm, chyba lewą. Nika? Powiesz policji, że to nie mój tata?
— Postaram się, ale obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego, dopóki wszystko się nie wyjaśni.
Ola nie odpowiedziała.
— Ola?
— Tak?
— Obiecaj!
— No dobra, ale…
Słowa dziewczynki zagłuszyło mocne, stanowcze walenie do drzwi. Obie spojrzały na siebie zaskoczone.
— Zostań tu — Nika stanowczo nakazała dziewczynce — pójdę zobaczyć, co się dzieje.
Podeszła do drzwi i lekko je uchyliła. Za drzwiami stało dwóch policjantów i jakaś kobieta. Wylegitymowali się. Kobieta natomiast wyjaśniła, że jest z pogotowia opiekuńczego.
Nika aż ugięła się pod ciężarem spojrzenia, jakie posłała jej Ola, kiedy wyprowadzano ją z domu. W tym spojrzeniu było wszystko — rozczarowanie, gniew i oskarżenie. Nika wiedziała, że dziecko, które dopiero co zdążyło jej zaufać, nagle poczuło się zdradzone.
Dziewczynka szła w towarzystwie policjantów i kobiety z pogotowia. Drobnymi krokami, ze spuszczoną głową, wyglądała jak ptak, ze złamanymi skrzydłami.
Nika stała w drzwiach jeszcze długo po tym, jak migające światła radiowozu zniknęły za zakrętem.. Czuła, jak serce zaciska jej się w piersi — miała ochotę krzyczeć, biec za nimi, wyrwać Olę z ich rąk. Zamiast tego, westchnęła głęboko z bezradności.
Dopiero wtedy dostrzegła ruch za ogrodzeniem. Sąsiad kucał przy krzewach i udawał, że coś podlewa w ogródku. Jego czujne oczy śledziły każdy jej gest.
— Na dziecko wezwałeś policję? — Rzuciła z wyrzutem, podnosząc głos tak, by dobrze ją słyszał.
Mężczyzna wzdrygnął się.
— To nie ja! — Odkrzyknął.
— Taaa, jasne. Nie ty… — mruknęła do siebie.
— Ja tylko zadzwoniłem do Roberta, bo się o ciebie martwiłem. Ona mogła coś ci zrobić. To przecież patologia!
Nika zacisnęła usta ze złości.
— Ja mam inną definicję patologii!
— Jaką?
— Na przykład: wsadzanie nosa w nieswoje sprawy! — Krzyknęła ze złością.
Zanim zdążył odpowiedzieć, trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.
W środku oparła się o framugę, czując, jak opada z niej cała energia. Pod powiekami poczuła pieczenie, zwiastujące łzy.
Rozdział 17
Nika kipiała ze złości. Najpierw ten wścibski dziadek, a potem Robert. Była pewna, że to właśnie on zadzwonił na policję — zaraz po tym, jak sąsiad doniósł mu o wizycie Oli. Miała ochotę zadzwonić i wykrzyczeć mu w słuchawkę wszystko, co o nim myśli, ale wiedziała, że w tej chwili to w niczym nie pomoże. Potrzebowała się uspokoić, zebrać myśli.
Jej wzrok padł na stertę dokumentów, które zostawiła Gosia.
— To mnie na pewno uspokoi. Nawet może mnie uśpi — pomyślała zgryźliwie.
Usiadła przy stole i zaczęła przeglądać papiery. Umowy, rachunki, sprawozdania — stos grubych, nudnych kwitów. Z każdym kolejnym dokumentem jednak upewniała się, że Gośka nie kłamała.
Fundacja płaciła horrendalne rachunki kancelarii Roberta, ale z drugiej strony… równie pokaźne darowizny od tej samej kancelarii wpływały na konto organizacji.
Zaskoczył ją też szeroki zakres działalności fundacji. Na papierze wyglądało to wręcz imponująco — liczne projekty, współpraca z zagranicznymi firmami, darowizny płynące szerokim strumieniem. Dochód fundacji robił wrażenie, ale wydatki… jeszcze większe.
Nika zaczęła wertować zestawienia z coraz większą ciekawością. Drogie remonty, luksusowy samochód, przeloty lotnicze w klasie biznes, hotele, usługi doradcze i cała armia pracowników. Wszystko kosztowne, wszystko z najwyższej półki.
— No tak, bieda aż piszczy — mruknęła ironicznie pod nosem, wertując kolejne kartki.
Im dłużej wpatrywała się w dokumenty, tym bardziej rosła w niej mieszanina gniewu i determinacji. Coś w tym wszystkim było nie tak. Coś tu śmierdziało na kilometr. Wiedziała, że w tym stosie papierów kryje się odpowiedź. Wiedziała też, że musi dokładnie sprawdzić, gdzie jest źródło tego smrodu.
Rozdział 18
Małgosia przeciągnęła się mocno, czując jak każdy mięsień rozluźnia się po niedawnym, gorącym wysiłku. Jej kochanek leżał obok, muskając palcami jej skórę tak, jakby chciał utwierdzić się w przekonaniu, że ten teren od dawna należy do niego.
— Jesteś nieziemska — mruknął, całując ją w szyję.
— Wiem — odpowiedziała z figlarnym uśmiechem — trzymaj się mnie, a będziesz w raju — dała mu delikatnego pstryczka w nos.
— Następny razem załóż tę czerwoną koszulkę — wymruczał wprost do jej ucha — podniecasz mnie w niej.
— Nie mam jej — powiedział beztrosko.
— A co z nią zrobiłaś?
— Zostawiłam u…
Przestrzeń hotelowego pokoju wypełni dźwięk telefonu, przerywając rozmowę kochanków. Gosia spojrzała na wyświetlacz i prychnęła pod nosem.
— O wilku mowa — mruknęła, przykładając palec do ust, dając znak swojemu kochankowi, by zachował ciszę. Włączyła tryb głośnomówiący.
— No cześć kochana, co tam? — Zaszczebiotała do słuchawki.
— Gosiu, masz chwilę? Chciałbym zapytać o parę spraw.
— Wal, o co chodzi?
— Przeglądam te dokumenty, które mi przyniosłaś i mam kilka pytań.
— Tak?
— Po pierwsze skąd takie wysokie wpłaty na fundację? Co to za firmy?
— Nika, weź przestań! Nie mów mi, że martwią cię wysokie darowizny dla fundacji?
— Nie, ale chciałbym wiedzieć, dlaczego są takie wysokie? — Odparła stanowczo — Wydawało mi się, że fundacje zbierają pieniądze głównie od zwykłych ludzi. Małe wpłaty, ale dużo.
— Przecież takie wpłaty też mamy — odparła spokojnie Gośka.
— Jasne, ale mnie interesują te duże.
— To wszystko zasługa twojego wielkiego szczęścia — powiedziała Gosia z lekkim uśmiechem, rzucając ukradkowe spojrzenie kochankowi.
— Co to znaczy?
— To znaczy, że masz wspaniałego męża, który cię wspiera na każdym kroku. Promuje twoją fundację gdzie tylko może. Duża część tych firm to jego kontrahenci. To takie… dowody wdzięczności, za niejednokrotne ratowanie im tyłka.
— Rozumiem — mruknęła Nika — powiedz mi jeszcze, dlaczego mamy tak wysokie rachunki za jakieś remonty? Mamy aż tak wielką siedzibę?
— Nie głuptasie — Gosia roześmiała się perliście — to są rachunki za remonty domów naszych podopiecznych. Mamy ich naprawdę dużo, więc i rachunki są wysokie.
— Ale dlaczego robimy remonty w domach podopiecznych?
— Bo tego potrzebują, Nika. Mieszkają w walących się chałupach, są niepełnosprawni, potrzebują dostosowania mieszkania do swoich potrzeb, dostają lokale zastępcze w takim stanie, że nie nadają się do zamieszkania — Gosia nieznacznie podniosła głos.
— Dobrze, już dobrze… A samochód? I horrendalne rachunki za paliwo?
— Nikuś, no przecież musimy dojeżdżać do naszych podopiecznych, załatwiać różne sprawy. Mamy chodzić na piechotę?
— No nie, oczywiście, że nie, ale dlaczego mamy jeździć do podopiecznych luksusowym samochodem? Nie wystarczy jakiś zwykły?
— Pewnie by wystarczył, ale decyzję o zakupie tego właśnie samochodu podjęłaś ty, przed wypadkiem. Ja tylko zrealizowałam twoje polecenie. Swoją drogą to ty najczęściej korzystałaś z tego samochodu. Teraz jeździ nim Robert.
Nika poczuła się nieswojo.
— A po co nam aż tylu pracowników?
— Mamy ogromną rzeszę podopiecznych. Ktoś musi się nimi zajmować.
— A te wszystkie przeloty, hotele, szampan, drogie jedzenie? — Nika zaczęła się denerwować — To chyba nie są rzeczy, których potrzebują nasi podopieczni?
— Nikula — Gosia wyraźnie traciła cierpliwość — to wydatki na sponsorów. Myślisz, że ktoś da nam pieniądze, jeśli nie poczuje się dopieszczony? Czasem trzeba zorganizować przyjęcie, polecieć za granicę, spotkać się twarzą w twarz, przekonać. To się nazywa marketing! Podpisz dokumenty, bo terminy nas gonią. Musimy spłacać zobowiązania, bo zajmie się nami komornik.
— OK, w porządku. Gosia? — Nika zapytała niepewnie.
— No co tam jeszcze? — W głosie Gośki brzmiało zniecierpliwienie, szczególnie że jej kochanek nie przestawał błądzić ręką po jej ciele.
— Chciałabym cię jeszcze o coś spytać. Coś osobistego…
— Dawaj.
— Czy ja i Robert mieliśmy jakieś kłopoty?
Gośka drgnęła i rzuciła karcące spojrzenie swojemu kochankowi, odsuwając zdecydowanie jego rękę błądzącą po jej intymnych miejscach.
— Kłopoty? — Powtórzyła, udając zdziwienie.
— Podobno mieliśmy się rozwodzić…
— A to — mruknęła Gosia — no cóż, to już przeszłość. Daj sobie z tym spokój. Po co do tego wracać.
— Jeśli coś wiesz, to proszę, powiedz mi. Muszę to wiedzieć.
— No tak, skoro musisz… To tak, faktycznie tak było. Niedługo przed wypadkiem kazałaś Robertowi się wyprowadzić i zamierzałaś złożyć pozew rozwodowy.
— Ja? — Nika aż się zakrztusiła własnym oddechem. — Dlaczego?
— Czy to naprawdę ważne? — Próbowała zbyć ją Gosia.
— Gadaj! — Głos Niki był ostry i stanowczy.
— Jakiś czas przed wypadkiem bardzo się zmieniłaś. Zaczęłaś gdzieś znikać, mieć jakieś tajemnice. Chciałaś nawet zlikwidować fundację. I jakby jeszcze tego było mało, ni z gruszki ni z pietruszki, zażądałaś rozwodu od Roberta. On nie chciał się zgodzić. Walczył o ciebie, ale ty uparcie żądałaś rozwodu. Kazałaś mu się wyprowadzić z domu. Pytałam cię dlaczego, ale ty nic nie chciałaś powiedzieć. Spytałam więc Roberta, o co chodzi.
— I co?
— Podejrzewał, że masz kochanka.
— Co?! — Nika poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
— Mało tego, według niego wszystko wskazywało na to, że tym kochankiem był Keller.
Nika zaniemówiła. Milczała tak długo, że po drugiej stronie rozległo się ciche:
— Halo?
— Gosia? — Wyszeptała w końcu — Czy ty myślisz, że jestem złym człowiekiem?
W słuchawce zapadła cisza.
— Gosiu?!
— Tak, jestem — odezwała się w końcu, wzdychając ciężko — Nika, słuchaj, jesteśmy przyjaciółkami, więc powiem ci prawdę. Szczerą prawdę. Zawsze byłaś spoko. Naprawdę. Wszystko się zmieniło jakieś kilka miesięcy przed wypadkiem. Nie dało się z tobą wytrzymać. Robiłaś wszystko, żeby uprzykrzyć życie każdemu, kogo spotkałaś na swoje drodze.
— Myślisz, że to dlatego ktoś chciał mnie zabić?
— Nie gniewaj się, ale myślę, że tak. Zalazłaś za skórę niejednej osobie.
Nika ledwo powstrzymywała łzy. Nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła wstyd i odrazę do siebie samej.
— Dzięki Gosiu. Muszę kończyć. Pa — wydusiła z siebie kilka słów przez zaciśnięte gardło i rozłączyła się, rzucając ze złością telefon na stół.
W pokoju hotelowym zapadła cisza.
— Nie za ostro? — Spytał mężczyzna, przeciągając dłonią po jej udzie Gosi.
— Czasami tak trzeba — mruknęła, pieszcząc ręką jego nagie ciało — może ten szok pomoże…
— Ale… — zaczął niepewnie.
— Ale, co? — Chwyciła zębami jego dolną wargę, zanim zdążył dokończyć.
— Już nic — mruknął, obejmując ją i sadzając na sobie.
Jego mocne wytatuowane ramiona z ogromnym wijącym się wężem, objęły ją w pasie i rytmicznie unosiły w górę i w dół. Po kilku minutach ciałem Gosi wstrząsnął spazmatyczny orgazm.
Rozdział 19
Nika siedziała skulona na kanapie. Był już późny wieczór. W salonie panowała gęsta ciemność. Jej wzrok, nieobecny, wbity był gdzieś w odległą, czarną przestrzeń.
W jej głowie krążyła jedna, natrętna myśl: „Jesteś potworem”.
Nagle ostre, jasne światło przecięło ciemność — reflektory samochodu prześlizgnęły się po ścianach salonu. To światła samochodu Roberta wpadły do salonu. Po chwili w drzwiach do domu pojawiła się oświetlona światłem lamp ulicznych sylwetka Roberta.
Zaświecił światło, które od razu oślepiło Nikę. Odłożył teczkę i z niepokojem spojrzał na żonę.
— Nika? — zapytał miękko — Nika? Co ci jest?
Podszedł szybkim krokiem, widząc jej stan.
— Nika? Co się dzieje? Gniewasz się na mnie? Wiem, że wróciłem późno, ale w pracy miałem istny młyn i…
— Nie gniewam się — Szepnęła słabym głosem.
— To co ci jest?
— Robert, muszę cię o coś spytać. Obiecaj, że odpowiesz szczerze.
— Pytaj — powiedział, siadając obok niej.
— Czy ja cię skrzywdziłam?
— Co? Skąd ci to przyszło do głowy?
— Zdradziłam cię?
Zesztywniał. Jego twarz stężała w jednej chwili. Odwrócił się, jakby chciał ukryć to wszystko, co działo się teraz w jego umyśle. Ręka, którą trzymał na oparciu kanapy, opadła bezwładnie.
— Robert? — Jej głos był cichy, złamany cierpieniem.
— Nie mówmy o tym. Chodź, zjemy coś — zmienił temat.
— Nie! Powiedz mi prawdę! Muszę to wiedzieć! Jeśli zrobiłam coś złego, chcę to naprawić.
Robert ukląkł przed nią na podłodze. Wziął w dłonie jej obie ręce. Pocałował jedną, a potem drugą. Spojrzał jej w oczy.
— Nikuś. To nie jest ważne — mówił uspokajającym, łagodnym tonem — ważne jest to, że kocham cię jak wariat. Wierzę, że ty mnie też. Zapomnijmy o przeszłości. Idźmy w przyszłość. Naszą wspólną przyszłość.
— Zanim pójdziemy w przyszłość, musimy zamknąć przeszłość. Muszę to wiedzieć.
Na moment w salonie zapadła cisza, tak gęsta, że słychać było tylko ich oddechy.
— Dobra. Jeśli tego chcesz… — powiedział z rezygnacją w glosie — Miałaś romans… Przynajmniej wszystko na to wskazywało.
— Z kim?
— Nie wiem. Nie zdążyłem tego odkryć.
— Czy to był Keller?
Robert nabrał głęboko powietrza.
— Tak podejrzewałem — szepnął.
— To dlatego znowu podejrzewasz mnie o romans z Brunem?
— Jesteś zdziwiona? — Jego ton zrobił się nagle lodowaty.
— Chciałeś się zemścić?
— Co?
— Czy chciałeś się zemścić? Na mnie lub na nim.
— Oszalałaś?!
— Po prostu odpowiedz.
— Tak, byłem wściekły! — Wybuchł, wstając gwałtownie — cholernie wściekły! Zdradzałaś mnie z jakimś pijaczyną! Zwykłym alkoholikiem! Niedorajdą, która nie potrafiła nawet utrzymać najprostszej pracy! Zamieniłaś mnie na kogoś takiego! Ale jeśli myślisz, że to ja cię zepchnąłem z tego pierdolonego klifu, to się mylisz!
Nika patrzyła na niego spokojnie, co w tej sytuacji było bardziej niepokojące niż gniew.
— Wiem, że to nie ty. Masz alibi. Wszyscy cię widzieli w restauracji — powiedziała cicho.
— Więc o co ci chodzi?
— Uważam, że to nie był Keller. To nie on mnie zepchnął. To był ktoś inny.
— A uważasz tak, bo?
— Bo z tego, co już się o sobie dowiedziałam, nie byłam dobrym człowiekiem. Wielu ludziom się naraziłam. Myślę, że, poza tobą i Kellerem, mógł być jeszcze ktoś, kogo skrzywdziłam. Sądzę też, że Keller siedzi, bo ty chciałeś się na nim zemścić za romans ze mną i na niego doniosłeś.
— Oszalałaś?! — Robert zerwał się jak oparzony. Nerwowo przeczesał włosy dłonią, po czym zaczął niespokojnie chodzić po salonie w tę i z powrotem.
— Wiem, że straszyłeś go utratą dzieci. Zatrudniłeś go w naszym domku letniskowym, a potem zaprzeczyłeś, że tam był. Oskarżyłeś go o kradzież zegarka i o najście kancelarii, ale on tam przyszedł, bo mu nie zapłaciłeś za pracę. Kazałeś mu przyjść na klif, obiecując pieniądze i sam nie przyszedłeś. Chciałeś go wrobić.
— Nika, zastanów się, co ty mówisz! Jestem prawnikiem. Myślisz, że narażałbym się na taką odpowiedzialność? Przecież to karalne, straciłby prawo wykonywania zawodu.
— Ale to się składa w logiczną całość.
— Nie obraź się, ale logiki to w tym nie ma żadnej!
Robert zatrzymał się i spojrzał na nią z mieszaniną gniewu i bezradności.
— Nie straszyłem go utratą dzieci. Poszedłem do niego na twoją prośbę. Chciałaś, abym go przekonał, żeby się za siebie wziął. Sądziłaś, że jeśli porozmawiam z nim po męsku, to się opamięta i ogranie. Załatwiłaś mu kolejną pracę i liczyłaś na to, że tym razem nie spieprzy tego, jak zwykle. I tak, to prawda, zaproponowałem mu pracę, bo chciałem mu pomóc się ogarnąć. Na twoją prośbę zresztą. Ale on nie przyszedł. Niczego nie zrobił, nic nie naprawił, nie wywiązał się z umowy. Za to zażądał pieniędzy, bo uznał, że mu się należą, ot tak. Kiedy odmówiłem, przyszedł też do mnie do kancelarii i powiedział, że jeśli nie dostanie pieniędzy, to podpali nasz domek letniskowy, nasz dom, nasze samochody! Groził, że zemści się na tobie za to, że powiadomiłaś pomoc społeczną w sprawie jego dzieci.
Robert był wzburzony do granic możliwości. Podszedł do niewielkiego stolika i nalał sobie whiskey, i jednym haustem opróżnił szklankę. Skrzywił się, spoglądając na żonę, po czym zaczął mówić spokojniej, choć wciąż słychać było w jego głosie napięcie.
— Pojechałem do naszego domku letniskowego i co prawda, nie był spalony, ale zdemolowany. Wszystko było porozrzucane, meble poprzewracane. Powiadomiłem policję. Zdjęli ślady. Jego ślady! Nika, to niebezpieczny człowiek! Nie możesz się z nim kontaktować! Rozumiesz?! Zabraniam ci!
— A o co chodzi z tym zegarkiem? — Spytała spokojnie. Zbyt spokojnie.
Robert wziął głęboki oddech, jakby próbował złapać równowagę między emocjami a logiką.
— Oskarżyłem go o kradzież zegarka, bo mi go ukradł. Kiedy przyszedł do kancelarii, zegarek leżał na moim biurku. Zdjąłem go na chwilę. Podczas awantury złapał go i zabrał, jako zastaw za brak zapłaty za pracę, której nie wykonał. Powinienem był wtedy ponownie zadzwonić na policję. Może uchroniłbym cię przed tym wszystkim! Ja jednak chciałem odzyskać zegarek, bo to był prezent od ciebie. Uznałem, że bezpieczniej będzie mu zapłacić. Chciałem to zrobić, po to, żeby oddał zegarek.
Robert odetchnął, spoglądając na Nikę z mieszaniną gniewu i troski.
— I tak, to prawda! Umówiłem się z nim na spotkanie w restauracji. Nie na klifie, jak on sam uparcie twierdzi. W restauracji Kliwer, a nie na klifie! Dlatego się spóźniłem na nasze spotkanie, bo czekałem na niego w zupełnie innym miejscu! Może mnie źle zrozumiał, a może specjalnie poszedł na klif, bo dobrze wiedział, że tam będziesz, a mnie tam nie będzie! Wiedział, że będę w zupełnie innym miejscu! Poszedł na klif i zrobił, co zrobił! To on chciał się zemścić, a nie ja!
— Wiem, że on był na klifie, ale znacznie wcześniej! To nie mógł być on! — Odparła Nika, z lekkim drżeniem w głosie, ale pełnym przekonania.
— Skąd to wiesz? — Robert spojrzał na nią ostrym, przenikliwym wzrokiem
— Po prostu wiem.
— Nika, skoro żądasz ode mnie szczerości to sama też bądź szczera! Skąd to wiesz?!
— Od jego córki. Tej samej, którą wydałeś przed policją!
Robert spojrzał na nią z wyrzutem.
— Tak, zadzwoniłem na policję. Jestem prawnikiem. Przestrzegam prawa. Poza tym dziewczyna uciekła z pogotowia opiekuńczego, coś mogło jej się stać, albo…
— Albo?
— Albo mogła coś zrobić tobie.
— Nic by mi nie zrobiła, to dziecko!
— Tak? — Robert wziął głęboki oddech, opierając się o stół — jednak wpadła na sprytny pomysł, żeby ci wcisnąć bajkę, że jej tatuś był na klifie wcześniej.
— Nie wcisnęła mi bajki. Wierzę jej. Poza tym widziała tam jakąś kobietę w ciąży. Ona zaczepiła Kellera…
— Chyba żartujesz? Ty jej wierzysz?
— Tak, Ola mówi prawdę. Zrobiła jej zdjęcie.
— Jakie znowu zdjęcie? — Wzburzył się Robert.
— Telefonem.
— Masz je?
— Nie — skłamała.
Znowu ten zły głos w głowie kazał jej skłamać.
— Dobra, nieważne. Nika posłuchaj — jego głos stał się miękki, prawie błagalny — zapomnijmy o wszystkim co było. Zacznijmy od nowa.
Nika milczała przez chwilę.
Słowa Roberta brzmiały przekonująco, a w jej sercu pojawiła się nadzieja, jak promyk światła przed burzą. Tak bardzo chciała mu wierzyć. Tak bardzo chciała zacząć od nowa. Zamknąć koszmarną przeszłość, wszystko naprawić i żyć szczęśliwie.
— Tak, zacznijmy — powiedziała po chwili — ale najpierw muszę wiedzieć, kim jestem. Bo teraz czuję się, jakbym błądziła we mgle i nie mogła się wydostać z tego koszmaru. Wszystko jest nie tak. Krzywdzę wszystkich dookoła… jestem złą osobą…
— Daj spokój, każdy popełnia błędy.
— Nie mogę ruszyć do przodu, dopóki nie dowiem się, kim jestem naprawdę. Muszę też uporządkować sprawy fundacji.
— Fundacji?
— Coś jest nie tak — mruknęła.
— Co konkretnie?
— Finanse.
— Co masz na myśli?
— Jeszcze nie wiem, ale czuję, że coś jest nie tak.
Robert milczał chwilę. Nalał sobie kolejną szklankę whiskey. Pił powoli, uważnie obserwując Nikę.
— Nika — powiedział w końcu zdecydowanym głosem — masz rację, to trzeba wszystko uporządkować. Mam pewną propozycję.
— Tak?