E-book
15.75
drukowana A5
69.06
Taniec skorpionów

Bezpłatny fragment - Taniec skorpionów


Objętość:
368 str.
ISBN:
978-83-8414-327-8
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 69.06

.

Rozdział I

Wiosenny, ciepły wiatr intensywnie muskał jej ciało. Było w tym coś przyjemnego, a jednocześnie przerażającego. Podmuchy wiatru delikatnie chłodziły jej skórę, a jednocześnie były zapowiedzią bólu i śmierci. Spadała coraz szybciej. Promienie słońca oślepiały ją. O dziwo nie czuła strachu, a w zasadzie nie zdążyła go poczuć. To stało się tak szybko. Jeszcze przed chwilą stała na klifie i obserwowała spokojnie falujące morze. Planowała nowe życie. Miała zamknąć za sobą bolesny rozdział. Wszystko miało być już dobrze. Ale nie będzie. Teraz spadała w dół. Próbowała się czegoś złapać, jednak zbyt szybko spadała. Nie była w stanie się zatrzymać. Uderzyła całą sobą w coś twardego. Zabolało. Uderzenie spowolniło spadanie. Teraz turlała się po zboczu uderzając co chwila w twardą ścianę klifu. Nie mogła się zatrzymać. Kiedy już myślała, że będzie tak spadać i spadać coś chwyciło jej bluzę i zatrzymało ją mocne szarpnięcie. Zawisła w powietrzu. Pod sobą widziała złotą, piaszczystą plażę i spokojnie falujące morskie fale. „Dlaczego muszę umierać?” — Pytanie przeleciało jej przez głowę. Zanim jednak miała szansę pomyśleć coś więcej usłyszała trzask i ponownie zaczęła spadać. Znowu poczuła mocne uderzenie. Jedno, a potem drugie. To drugie było wyjątkowo bolesne. Uderzyła się w tył głowy. Miała wrażenie, że ktoś rozłupał jej czaszkę. Chyba straciła przytomność. Ocknęła się na chwilę. Już nie spadała. Nic nie widziała. Oślepiała ją niesamowita jasność. Usłyszała delikatny uspokajający szum wody. Nie czuła bólu, ale nie mogła się ruszyć. Jakby ktoś ją mocno związał. Z całych sił próbowała poruszyć ręką lub nogą, ale nie mogła. Nagle niesamowitą jasność zasłoniło coś ciemnego. Chwilę zajęło jej zanim zrozumiała, że to czyjaś twarz. Jakiś mężczyzna patrzył na nią uważnie, z troską, ale też z przerażeniem w oczach. Jego głowę otaczała aureola jasności. Mężczyzna coś do niej mówił, ale ona nie rozumiała, nie słyszała jego słów. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Potem cały obraz się zamazał i znikł. Nastała ciemność.

Otworzyła oczy. Wszystko zalane było bielą. Czuła duszący zapach środka dezynfekcyjnego i leków. W tle usłyszała równomierny, pikający dźwięk.

— Proszę wezwać lekarza! Obudziła się! — Usłyszała głęboki, męski głos.

Zamknęła z powrotem oczy. Czuła ogromne zmęczenie i ból.

— Nika?! Nika, słyszysz mnie? — Gdzieś z oddali dotarło do jej uszu dramatyczne wołanie.

Otworzyła ponownie oczy. Nad sobą zobaczyła jakiegoś mężczyznę. Miał nieco dłuższe ciemnoblond włosy, mocne, ostre męskie rysy twarzy i kilkudniowy zarost. Jego wyraziste niebieskie oczy o głębokim i przenikliwym spojrzeniu z uwagą ją obserwowały. W jego oczach widać było troskę, ale również cień strachu.

— Nika obudziłaś się! Dzięki Bogu! — Mężczyzna najwyraźniej mówił do niej.

Patrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Kim on jest i czego chce? I kim do cholery jest ta Nika? Co to za imię? — Przeleciało jej przez głowę.

— Kim pan jest? — Wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.

— Nika, nie wygłupiaj się. To nie jest właściwa pora na żarty — strofował ją mężczyzna.

— Jak się pani czuje? — Usłyszała inny męski głos o wiele bardziej przyjemny i ciepły.

Lekko odwróciła głowę w stronę skąd dobiegło do jej uszu pytanie. Nad nią stał inny mężczyzna ubrany w jasnoniebiesko uniform z dużym wycięciem pod szyją. Miał ciemne, krótkie włosy, lekki zarost, spokojne brązowe oczy i ciepły uśmiech.

— Coś panią boli? — Zapytał mężczyzna w uniformie.

— Chyba nie… Nie wiem… Chyba głowa… Trochę… — Wypowiedziała z trudem kilka słów.

— Wie pani gdzie pani jest?

— Nie za bardzo, ale pewnie zaraz mi pan powie… — Szepnęła.

Mężczyzna się uśmiechnął.

— Powiem. Jest pani w szpitalu. Ja nazywam się Bruno Orzelski, jestem lekarzem, a pani?

— Ja chyba nie jestem lekarzem… — Szepnęła.

Mężczyzna się roześmiał.

— Widzę, że humor pani dopisuje. To dobrze wróży, ale ja pytałem o pani imię i nazwisko.

— Imię i nazwisko?

Już otworzyła usta, aby udzielić odpowiedzi, ale nagle uświadomiła sobie, że w głowie ma pustkę. Nie mogła sobie przypomnieć jak się nazywa. Patrzyła tylko na tego sympatycznego lekarza, ale nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie. Panicznie szukała w głowie odpowiedzi, ale ta nie pojawiała się.

— Nie wiem… — Jęknęła.

— To nic. Proszę się nie martwić. To może być skutek urazu głowy, jakiego pani doznała podczas wypadku. Amnezja nie musi być trwała — pocieszał ją lekarz.

— Naprawdę nic nie pamiętasz? — Dopytywał drugi mężczyzna.

— A pan kim jest? — Zapytała nieufnie.

— Nika, to ja, Robert, twój mąż — mężczyzna chwycił ją za rękę.

— Mąż? Nika? Co to za imię Nika?

— Berenika, Berenika Mauer — Dolińska. Tak się nazywasz. Naprawdę nie pamiętasz?

— Berenika? Dziwne. W ogóle nie czuję, aby to było moje imię — jęknęła — zaraz? Mąż?

— Tak, jesteśmy małżeństwem, kochanie, już pięć lat.

Mężczyzna przyciągnął jej dłoń do swoich ust i ucałował ją. Nie sprawiło jej to przyjemności. Wyciągnęła swoją dłoń z ręki mężczyzny, który twierdzi, że jest jej mężem. Coś podpowiadało jej, że on kłamie. Nie czuła do niego sympatii. Jak mogłaby wyjść za kogoś takiego. Był wyjątkowo przystojny, ale w jego spojrzeniu było coś, co ją niepokoiło. Była w nim jakaś nieszczerość.

— No nie wiem… Nie jestem pewna czy nadaje się na żonę…

Mężczyzna zaśmiał się nerwowo i chyba nieszczerze.

— Co ja tu robię? — Zwróciła się z pytaniem do drugiego mężczyzny, który wzbudzał w niej większe zaufanie.

— Miała pani wypadek. Spadła pani z nadmorskiego klifu. Całe szczęście spadając zaczepiła pani bluzą o gałąź i to zamortyzowało upadek… Miała pani liczne obrażenia. Kilka miesięcy była pani nieprzytomna. Teraz jednak, kiedy udało się panią wybudzić ze śpiączki, wszystko jest na dobrej drodze. Najgorsze niebezpieczeństwo już minęło. Myślę, że pamięć też z czasem wróci.

— Skąd pan to wie?

— Jestem lekarzem, amnezja zdarza się przy obrażeniach…

— Skąd pan wie, że zaczepiłam o gałąź?

— A to — uśmiechnął się — widziałem.

— widział pan gałąź?

— Nie, widziałem jak pani spadała. Byłem na spacerze na plaży…

— Pan doktor uratował ci życie — wtrącił się do rozmowy ten drugi — gdyby nie jego szybka interwencja nie przeżyłabyś tego koszmarnego wypadku.

— Dziękuję — Nika spojrzała z wdzięcznością na lekarza.

— Do usług — uśmiechnął się do niej — teraz niech pani odpocznie. Zajrzę do pani później. Pan również powinien już iść — zwrócił się do męża — siedział pan tu dość długo. Żona powinna odpocząć, pan z resztą też potrzebuje odpoczynku. Poza tym zaraz zabieramy panią Berenikę na badania.

Lekarz wyszedł z sali.

— Panie doktorze! — Robert wybiegł za nim nie pożegnawszy się z żoną.

Lekarz zatrzymał się na korytarzu rzucając pytające spojrzenie Robertowi.

— Panie doktorze, czy ona odzyska pamięć?

— To możliwe. Jednak teraz powinniśmy się martwić bardziej jej stanem fizycznym.

— Kiedy odzyska wspomnienia? — Dopytywał mężczyzna.

— Trudno powiedzieć… Wydaje się, że u pana żony wystąpiła amnezja post-traumatyczna. Utrata pamięci wynika z silnego uderzenia w głowę podczas upadku. Proszę się nie martwić, w takich przypadkach amnezja jest zwykle tymczasowa.

— Czy wszystko będzie pamiętać?

— Trudno powiedzieć. Możliwe, że żona odzyska wszystkie lub większość wspomnień. Jednak następstwem tej sytuacji mogą być też problemy z zapamiętywaniem nowych informacji, dezorientacja czy fałszywe wspomnienia.

— Fałszywe wspomnienia?

— Wspomnienia całkowicie wymyślone, albo prawdziwe wspomnienia pomieszane z konfabulacją.

— Konfabulacją?

— Mózg starając poradzić sobie z problemem uzupełnia brakujące wspomnienia nieprawdziwymi wydarzeniami, które wpasowuje w logiczny ciąg zdarzeń — lekarz cierpliwie wyjaśniał.

— Czy to oznacza, że żona może pamiętać coś co nie miało miejsca?

— Tak, to możliwe.

— Chce pan powiedzieć, że może kłamać, nie wiedząc o tym?

— Tak bym tego nie ujął, ale można zaryzykować taką tezę. Przepraszam, ale muszę iść do pacjenta.

Robert stał jeszcze chwilę zamyślony na szpitalnym korytarzu patrząc na odchodzącego lekarza. Spojrzał w stronę sali, w której leżała jego żona. Zamierzał do niej wrócić, ale po chwili zmienił zdanie i szybkim krokiem wyszedł ze szpitala.

Rozdział II

Nika znowu stała nad urwiskiem. Spojrzała w dół. Pod nią była przepaść. Nie mogła złapać równowagi. Przeraziła się. Strach ją sparaliżował. Wstrzymała oddech. Czuła, że zaraz spadnie. Próbowała krzyczeć, wołać pomocy, ale nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Panicznie próbowała chwycić się czegokolwiek, ale wokół nie było niczego, czego można byłoby się złapać. Zachwiała się i zawisła nad przepaścią trzymając się jedynie małej, cienkiej gałązki. Jej ręka była cała mokra od potu, ześlizgiwała się z gałęzi. „Znowu umieram” — pomyślała przerażona. Ponownie spojrzała w dół. Otchłań pod nią była bezkresna, wirowała i przyciągała ją do siebie. Z całych sił próbowała krzyczeć, wołać pomocy. Na początku nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ale potem wydobyła z siebie krzyk, pełen bólu i przerażenia. Wtem zobaczyła nad sobą Roberta. Leżał nad przepaścią i trzymał ją za rękę. Jego oczy były puste, a wyraz twarzy zacięty i pełen złości. Spojrzała na swoją rękę, która z każdą sekundą wyślizgiwała się z dłoni Roberta. Skupiła się na tej jednej jedynej rzeczy: swojej dłoni. Patrzyła, jak jej ręka coraz bardziej wysuwa się z dłoni męża, a potem uwalnia się, a ona spada w dół. Leci i leci w dół. Ziemia pod nią robi się coraz większa, coraz bliższa. Nagle usłyszała gdzieś z oddali głos Bruna, który ją wołał. Słyszała jedynie głos. Jego samego nigdzie nie widziała. Mimo to jego głos był coraz wyraźniejszych, aż poczuła mocne szarpnięcie. Otworzyła oczy. Dotarło do niej, że to był senny koszmar. Bruno siedział na jej łóżku i trzymał ją mocno za ramiona.

— Już wszystko dobrze — szepnął — już dobrze.

Nika rozejrzała się wokół. Nadal była w szpitalnej sali. Było ciemno. Mdłe światło pochodziło jedynie z małej lampki nad drzwiami do sali. Spojrzała na Bruna. Nadal trzymał ją za ramionach.

— Ach tak… — Mruknął zawstydzony wypuszczając ją z objęć — krzyczałaś. Chciałem cię obudzić. Śniło ci się coś złego?

— Chyba tak… — Mruknęła zawstydzona unikając jego wzroku — jakieś głupoty.

— Głupoty? Jakie głupoty?

— Aaa takie tam…

— Powiedz…

— Śniło mi się, że spadam w przepaść. Robert próbował mnie ratować. Podał mi rękę, ale się nie udało i spadłam.

— Jutro przyjdzie do ciebie psycholog — Bruno zawyrokował po chwili zastanowienia.

— Po co?

— Przeżyłaś traumę. Masz amnezję. To trzeba przepracować. Psycholog pomoże ci odzyskać pamięć.

— A jeśli jej nie odzyskam?

— Odzyskasz. Musisz tylko nad tym trochę popracować. Niedługo cię wypiszę ze szpitala. Wrócisz do znajomego środowiska. Znajome otoczenie, zapachy, zdjęcia, muzyka to są bodźce, które pomogą ci z czasem odzyskać pamięć.

— Na razie tego nie czuję…

— Wiem, ale ten koszmarny sen to może być pierwszy objaw, że twój mózg chce sobie przypomnieć…

— Nie wiem tylko czy ja tego chcę… Wszystko wydaje mi się takie obce, zimne, nieprzyjazne…

— To tylko wrażenie. Obudziłaś się w świecie, o którym nic na razie nie wiesz. Dlatego wydaje ci się obcy i nieprzyjazny. Masz wokół siebie bliskie osoby. Twój mąż bardzo się o ciebie martwi…

— Nie czuję tego…

— Nie czujesz, że się o ciebie martwi?

— Nie czuję, że jesteśmy małżeństwem… Męża się kocha, a ja nie czuję nic…

— Bo go na razie nie pamiętasz. Kiedy sobie przypomnisz, wrócą uczucia do niego.

— Ale…

— Posłuchaj, bliska osoba to wielki skarb. Utrata kogoś bliskiego to przeogromny ból…

Bruno zamilkł na chwilę. Jego głos jakby się załamał na chwilę. Pochylił nieco głowę. Obie ręce oparł na krawędzi łóżka i milczał.

— Straciłeś kogoś bliskiego? — Zapytała nagle.

Spojrzał na nią, jakby dopiero co się pojawiła.

— Przepraszam, nie chciałam…

— Nie, nic nie szkodzi. Tak straciłem dwie najbliższe osoby. Jedna z nich to moja żona. Zginęła w wypadku.

— Dawno?

— Cztery lata będzie za dwa miesiące.

— Współczuję.

— Dzięki — Bruno podniósł się nagle — Pójdę już. Postaraj się zasnąć. Zaraz przyślę pielęgniarkę z czymś na sen.

— A ta druga osoba?

— To była miłość mojego życia. Ta jedyna i niepowtarzalna…

— Też umarła?

— Nie. Ona żyje, ale już nie dla mnie…

— Może ona wróci…

— Zapomniała o mnie…

Wychodząc odwrócił się na chwilę. Ciepło się do niej uśmiechnął.

— Wszystko będzie dobrze — pocieszył ją.

— Dzięki. Jesteś świetnym lekarzem. Takim empatycznym. Pacjenci muszą cię uwielbiać.

— Ogólnie jestem opryskliwy i nieprzyjemny. Tylko dla ciebie jestem miły, bo jesteś moją ulubioną pacjentką.

— Taaa, już ci wierzę. Kłamczuchu — uśmiechnęła się smutno.

— Dobranoc — mrugnął do niej jednym okiem i wyszedł.

Nika wstała powoli z łóżka. Postanowiła zmienić przepoconą pidżamę.

Poszła do łazienki wziąć prysznic. Spojrzała w lustro. Patrzyła na nią jakaś obca osoba, na oko po trzydziestce. Długie poplątane ciemnoblond włosy, blada cera i podkrążone oczy o nietypowym ciemnozielonym kolorze. Szczupła sylwetka, choć nie aż tak bardzo, gdzieniegdzie widoczne było kilka krągłości.

— Potrzeba ci chirurga stara — mruknęła do siebie — plastycznego — dodała w duchu.

Wzięła długi, odprężający prysznic. Wychodząc z kabiny prysznicowej nagle uderzyło ją jakieś wspomnienie. Zobaczyła jak odbiera pocztę ze skrzynki. Jest tam jakiś list. Z zieloną pieczątką. Chyba z jakiegoś urzędu. Koperta wygląda na bardzo elegancką w grantowo-złotych kolorach. To chyba jednak nie było list z urzędu. Urzędy przecież nie wysyłają korespondencji w ozdobnych kopertach. Otworzyła list. Twardy papier w takich samych kolorach jak koperta. Rzędy literek, które zlewały się ze sobą. Nie pamiętała dokładnie co było w liście, ale pamiętała uczucie zdziwienia, smutku i straty. List dotoczył bliskiej jej osoby. Tylko tyle. Krótkie, kilkusekundowe wspomnienie. Wróciła do Sali szpitalnej. Położyła się, ale nie mogła zasnąć. Może dlatego, że bała się, że znowu przyśni jej się coś złego.

Rozdział III

Jasne, radosne promienia słońca przedzierały się przez okno do szpitalnej sali.

— Dzień dobry — mężczyzna, na oko po pięćdziesiątce, zajrzał do sali, w której leżała Nika. Wyglądał dość osobliwie. Zmierzwione, długo nieobcinane, siwiejące włosy, wełniany rozpinany sweter, plama z ketchupu na kraciastej koszuli i zżółknięte palce od papierosów. Wyglądał na zagubionego i lekko zdezorientowanego. Ruchy miał nieco niezgrabne. Na jego twarzy błąkał się przepraszający uśmiech. Tylko jego oczy nie pasowały do reszty. Był w nich jakiś nieodgadniony błysk bystrości i przewrotności.

— Dzień dobry — odpowiedziała Nika ze zdziwieniem unosząc się na łokciach. Usiadła na łóżku i z ciekawością przyjrzała się osobliwemu gościowi.

— Pani Berenika Mauer — Dolińska?

— Chyba tak…

— Chyba tak?

- Tak wszyscy mówią, więc chyba tak.

Mężczyzna rzucił jej zdziwione spojrzenie spod uniesionych brwi.

- Nie pamiętam. Mam amnezję – wyjaśniła.

- To nieco komplikuje sprawę – mruknął mężczyzna.

- Dlaczego?

Mężczyzna wyjął odznakę policyjną i obcesowo podstawił jej pod nos.

- Komisarz Marek Wolski. Przyszedłem panią przesłuchać w sprawie tego co się pani przydarzyło. Pani amnezja komplikuje całe śledztwo, bo jest pani kluczowym świadkiem.

- Śledztwo? Jakie znowu śledztwo?

- W sprawie próby zabójstwa.

- Jezu! Czyjego?!

- Pani.

- Co? Uważa pan, że ktoś chciał mnie zabić?

- Tak, są poszlaki świadczące o tym, że pani upadek nie był przypadkowy.

- Jakie poszlaki? – Zapytała z trwogą Nika.

- Ślady butów świadczące o tym, że ktoś za panią stał i całkiem możliwe, że panią popchnął. Poza tym drewniana barierka, w miejscu z którego pani spadła była naruszona, a gwoździe ją przytrzymujące były wyciągnięte w taki sposób, aby jedynie sprawiała wrażenie stabilności, to było jednak tylko wrażenie.

- Może drewno było już stare, spróchniałe – Nice pomysł, że ktoś chciał ją zabić, wydawał się absurdalny.

- Drewno było mocne, a naruszenie było tylko w miejscu, z którego pani spadła. Poza tym ziemia w tym miejscu była naruszona, w taki sposób, że osunęłaby się przy najmniejszym nacisku.

- Ale dlaczego ktoś chciałby mnie zabić?

- O to właśnie chciałem spytać panią.

- Chyba nie pomogę. Nic nie pamiętam… Nawet nie wiem kim jestem, a co dopiero…

- Nic kompletnie pani nie pamięta?

- Nic.

Rozmowę przerwał dźwięk otwieranych drzwi.

- Dzień dobry kochanie – do sali wpadł jak burza Robert z bukietem kwiatów ręce. Jego szeroki uśmiech znikł jednak na widok komisarza Wolskiego.

– Co pan tu robi? – Spytał wyraźnie poirytowany.

- Przesłuchuję pańską żonę – odpowiedział zapytany.

- Może by się pan wylegitymował – Robert zaatakował niespodziewanego gościa.

- Komisarz Marek Wolski – odrzekł mężczyzna wyciągając odznakę – Nie sądziłem, że muszę się panu legitymować. Wszak powinien mnie pan znać.

- Czego pan chce od mojej żony? – Robert zmienił temat, nie odpowiadając na uwagę komisarza.

- Już mówiłem. Chcę ją przesłuchać. Pana również. Uprzedzając pana pytanie: prowadzę śledztwo w sprawie podejrzenia próby zabójstwa pańskiej żony.

Robert roześmiał się głośno.

- Żartuje pan? – Zapytał nagle, a jego uśmiech znikł bezpowrotnie z jego twarzy.

- Nie, nie żartuję – odpowiedział komisarz całkiem poważnie.

- Nikt, absolutnie nikt, nie chciał zabić Bereniki! Rozumie pan?! – Robert poirytowany niemal krzyczał na Wolskiego.

- Pani nie pytam, bo pewnie pani nie pamięta, ale może pani mąż mi powie czy ma pani jakichś wrogów?

– Moja żona nie ma wrogów! Żadnych! A już na pewno nie takich, którzy chcieliby ja mordować! A wie pan dlaczego?!

- Nie wiem, ale zaraz pewnie mi pan powie – odpowiedział spokojnie Wolski siadając na krześle i zakładając nogę na nogę.

- Moja żona to najlepszy człowiek na świecie. Nikomu się nie naraziła. Pomaga każdemu kogo spotka. Prowadzi fundację. Zbiera pieniądze na ciężko chore dzieci, na ubogie rodziny, na edukację biednych dzieci. Ludzie ją kochają!

- A jednak, jest ktoś kto jej nie kocha – mruknął komisarz.

- Proszę nie obrażać mojej żony!

- Nie obrażam pańskiej żony. Wręcz przeciwnie działam w jej interesie.

- Niby w jakim? – Zaperzył się Robert.

- Ano w takim, że jeśli ktoś chciał ją zabić to może spróbować znowu. Należy więc tego kogoś powstrzymać – odpowiedział spokojnie komisarz przyglądając się uważnie Robertowi.

- Moim zdaniem to był wypadek i żadne śledztwo tu nie jest potrzebne.

- A jeśli się pan myli i ktoś zagraża pani Berenice? Nie chce pan tego sprawdzić? Nie zależy panu na bezpieczeństwie żony?

- Tak, racja – odburknął obrażonym tomem Robert – może trzeba to sprawdzić.

- A może – uśmiechnął się ironicznie komisarz – skoro pańska żona nic nie pamięta, pan coś więcej powie mi o tym co się stało?

- Ja? – Zdziwił się Robert – mnie tam nie było.

- No tak, ale może wie pan po co żona tam poszła? Może miała się z kimś spotkać? Może ktoś jej groził? Może ktoś miał do niej żal?

- Nika poszła na spacer. Sama. Mnie z nią nie było. To znaczy…

- Tak?

- Mieliśmy się tam spotkać, bo zbliżały się urodziny Niki i chciałem jej zrobić niespodziankę. Miałem dla niej prezent i właśnie tam chciałem go jej wręczyć. Zaprosiłem ją na spotkanie właśnie tam, bo w tym miejscu się poznaliśmy kilka lat wcześniej.

- To dlaczego żona była tam sama?

- Bo się spóźniłem.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego się pan spóźnił? Przecież na takie ważne spotkanie nie wypada się spóźniać.

- Przed umówionym spotkaniem z żoną umówiłem się z kimś innym.

- Z kim?

- Czy to takie istotne?

- Bardzo.

- Umówiłem się z Tomaszem Kellerem.

- Kim jest Tomasz Keller?

- Podopieczny mojej żony, a w zasadzie jej fundacji.

- Dlaczego się pan z nim umówił?

- Umówiłem się z nim, bo zbyt mocno zaangażował się w znajomość z moją żoną. Oczekiwał, że będzie się z nim spotykać, nie tylko w fundacji, ale również poza nią. Nika była zaniepokojona nadmiernym zainteresowaniem Kellera. Chciałem z nim porozmawiać i przekonać, żeby dał spokój mojej żonie.

- Czyli jednak jest ktoś, kto zbytnio interesował się pana żoną – mruknął komisarz.

- Teraz, jak pan to tak przedstawia, to mnie również pańska hipoteza zaczyna się wydawać prawdopodobna.

- Hipoteza?

- No sam pan przed chwila mówił, że ktoś chciał zabić moja żonę.

- A pan twierdził, że to niemożliwe. Tak szybko zmienił pan zdanie?

- Cóż, do tej pory wydawało mi się to absurdalne, ale kiedy tak się zastanowić nad tym wszystkim, to już nie jestem taki pewny czy…

- Czy co?

- Czy miałem rację – odpowiedział cicho Robert.

– Z czego wynikało zaangażowanie Tomasza Kellera w znajomość z pańską żoną?

- Ten człowiek jest wyjątkowo niezaradny życiowo. Alkoholik. Oczekiwał nieustannej pomocy, wykraczającej poza możliwości fundacji.

- Pan również pracuje w fundacji?

- Nie, tylko pomagam od czasu do czasu.

- To dlaczego pan się umówił z Tomaszem Kellerem, a nie pana żona?

- Żona się go obawiała, nie chciała się z nim spotykać sam na sam. Ostatecznie postanowiłem, że to ja się z nim rozmówię. On jednak nie przyszedł. Teraz już zaczynam rozumieć dlaczego.

- Dlaczego?

- Bo chciał odwrócić moją uwagę, a sam w tym czasie pojechał na klif i zrzucił moją żonę z urwiska!

- Skąd wiedział, że pani Berenika jest na klifie?

- Mógł ją przecież śledzić…

- Co pan zrobił kiedy on nie przyszedł na spotkanie?

- Pojechałem na spotkanie żoną.

- I co?

- Jak to co? Kiedy w końcu już dotarłem moja żona już… Już jej tam nie było. Zobaczyłem ją na dole jak ten lekarz udzielał jej pomocy.

- I co pan zrobił?

- Co mogłem zrobić? Pobiegłem na dół!

- Widział pan kogoś na klifie?

- Nie rozglądałem się, moja żona leżała na dole! Nie miałem czasu się rozglądać!

- A kiedy pan szedł na klif? Nikogo pan nie widział?

- Trudno powiedzieć. Chyba kogoś widziałem, ale nie przyglądałem się…

- Kobietę? Mężczyznę?

- Nie wiem, chyba mężczyznę…

- Gdyby to był Keller to przecież by go pan poznał, nieprawdaż.

- Nie wiem – dociekliwość komisarza wyraźnie irytowała Roberta – byłem dość daleko od tej osoby. Nie widziałem go dokładnie.

- Ale mógł to być Keller czy nie?

- Mógł – odpowiedział Robert po chwili namysłu.

- A kto wiedział, że umówiliście się z żoną na klifie?

- Kilka osób. Nie ukrywałem tego. W sumie to nawet Keller mógł o tym wiedzieć.

- Skąd?

- Kilka dni wcześniej przyszedł do mnie do kancelarii. Słyszał jak mówiłem do mojej sekretarki, żeby zamówiła kwiaty bo jestem umówiony z żoną. Mogłem wtedy powiedzieć o kilku szczegółach, które mogły go naprowadzić na to kiedy i gdzie się spotkam z żoną.

- Po co Keller do pana przyszedł?

- Chciał pomocy.

- Jakiej?

- Pieniędzy.

- Dał mu pan?

- Nie. Uważałem, że powinien poszukać sobie pracy.

- Jak zareagował na odmowę?

- Nie był zadowolony.

- A kto jeszcze, poza Kellerem, wiedział o pańskim spotkaniu z żoną?

- Moja sekretarka.

- Ktoś jeszcze?

- Nie wiem. Nie kryłem się z tym, więc ktoś mógł usłyszeć, że się tam spotkamy. Poza tym moja żona mogła komuś powiedzieć…

- Komu konkretnie?

- Nie wiem. Znajomym, komuś obcemu, nie wiem… - odpowiedział zdenerwowany Robert.

- No cóż, pana żona nam tego nie powie, bo nie pamięta. To komplikuje sprawę, a jednocześnie jest bardzo wygodne dla sprawcy – mruknął komisarz, bardziej do siebie, niż do rozmówcy - a czy ktoś, poza Kellerem, miał do pańskiej żony jakieś pretensje?

- Nie! Już mówiłem moja żona to dobry człowiek. Nikt inny na pewno nie chciał jej zrobić krzywdy!

- A jeśli się okaże, że to nie Keller to co pana zdaniem mogło się stać?

- Nie wiem, może…

- Może, co?

- Nika przed wypadkiem była jakaś nieswoja. Martwiła się, często była poirytowana. Może… Nika nie gniewaj się, ale… Może sama to zrobiłaś…

- Sugeruje pan, że żona próbowała popełnić samobójstwo?

- Nie wiem… Może…

- Czy pani Berenika miała jakieś kłopoty?

- Nie mówiła mi o nich, ale była jakaś przygaszona, smutna… Nie tylko ja to zauważyłem.

- Kto jeszcze?

- Na przykład jej przyjaciółka.

- Da mi pan namiary na tą przyjaciółkę?

- Zaraz zapisze panu jej numer telefonu. Tylko proszę nie dzwonić dzisiaj bo z tego co wiem jest chyba na jakimś szkoleniu. Uprzedzę ją, że będzie się pan kontaktował.

- Oczywiście, niech ją pan uprzedzi – komisarz uśmiechnął się ironicznie – no cóż, na razie to by było na tyle. Nie będę już państwu przeszkadzał. Jeszcze się zobaczymy. Życzę zdrowia pani Dolińska. Do widzenia.

Wolski skierował się do drzwi. Kiedy był już za progiem zatrzymał się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał.

- Byłbym zapomniał! Panie Doliński, jeszcze trzy drobne sprawy. Gdzie umówił się pan z Kellerem?

- W restauracji.

- Jakiej?

- Kliwer.

- Kto wybrał miejsce spotkania, pan czy Keller?

- Keller.

- Jest tam monitoring?

- Nie wiem. Pierwszy raz tam byłem.

- Był pan jeden raz w restauracji i pamięta pan tak dobrze jej nazwę? - Wolski uśmiechnął się ironicznie.

- Mam dobrą pamięć – odgryzł się Robert.

- Ktoś pana tam widział?

- Oczywiście, obsługa, goście…

- Sprawdzimy, sprawdzimy… - Mruczał do siebie Wolski.

- Sprawdzajcie, sprawdzajcie – odrzekł arogancko Robert.

- Jest tam monitoring?

- Nie wiem. Musi pan sprawdzić.

- Sprawdzę. Druga sprawa. Przypomni mi pan gdzie pan pracuje?

- Mam swoją kancelarię adwokacką.

- Jest pan prawnikiem?

- Tak, jestem prawnikiem.

Wolski przyglądał się chwilę swojemu rozmówcy. Po czym klepnął się ręką w czoło jakby sobie coś przypomniał – Ach tak! Pamiętam! Kilka razy wyciągnął pan z aresztu przestępców, których zatrzymałem. Teraz pamiętam!

- Skoro ich oczyściłem z podejrzeń, to nie byli przestępcami.

- Oczywiście, oczywiście. Ma pan rację panie mecenasie. Na jakiej ulicy jest ta restauracja? Jak ona się nazywa?

- Kliwer, na Leśnej 19 – odpowiedział bez wahania Robert.

- Ma pan świetną pamięć – mruknął Wolski.

- Mogę panu przekazać namiary, żeby było szybciej – Robert odpowiedział ze złośliwym uśmiechem.

- Nie, nie trzeba, znajdę. Do widzenia państwu – Wolski odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia.

- A ta trzecia sprawa? – Zawołał za nim Robert.

Komisarz odwrócił się i spojrzał na Roberta pytającym wzrokiem.

- Mówił pan o trzech sprawach. Jaka jest ta trzecia?

- No tak, no tak. Ostatnio mam kłopoty z pamięcią. W przeciwieństwie do pana, panie mecenasie. Trzecia sprawa. Trzecia sprawa jest taka, że chciałbym wiedzieć jaki prezent kupił pan żonie na imieniny.

Robert obrzucił ironicznym spojrzeniem komisarza.

- Jakie to ma znaczenie? – Parsknął.

- Może niewielkie, ale jednak chciałbym wiedzieć – upierał się komisarz.

- Po pierwsze nie na imieniny, tylko urodziny, a po drugie chciałem ją zabrać na wycieczkę zagraniczną.

- Gdzie?

- Jakie to ma znaczenie? – Warknął wyraźnie poirytowany Robert.

- Dla mnie ma. Też zastanawiam się nad zabraniem żony na zagraniczną wycieczkę.

- Stać pana? – Zakpił Robert.

- Spodziewam się wysokiej nagrody za ujęcie niebezpiecznego i sprytnego przestępcy – odrzekł spokojnie komisarz - to gdzie pan wykupił ta wycieczkę?

- Do Włoch – odburknął Robert.

- Do jakiego miasta?

Robert poczerwieniał ze złości. Widać było, że ostatkiem sił utrzymuje resztki spokoju.

- Florencja! Może być?!

- Uhm, Florencja. Nieźle. Może też się tam wybiorę. Do widzenia pani –komisarz ukłonił się szarmancko Nice i wyszedł nie żegnając się z Robertem.

W sali zaległa niewygodna cisza. Robert był wyraźnie podenerwowany rozmową z komisarzem.

- Pieprzony dupek! – Warknął ze złością.

- Daj spokój. On tylko wykonuje swoją pracę. Nie rozumiem co cię tak irytuje w pytaniu o zaplanowany urlop – Nika starała się uspokoić męża.

- To nie pytanie mnie irytuje tylko ten niedorobiony troglodyta! – Wybuchnął Robert – przecież to jakiś idiota! Widziałaś jak on wygląda?! Zachowuje się jakby miał demencję. Jak taka niedorajda ma znaleźć przestępcę? Mam nadzieję, że nikt nie chciał cię zabić, bo gdyby tak było to on na pewno go nie znajdzie!

Nika nic nie odpowiedziała. Przyglądała się tylko z uwagą mężowi. Ten bez słowa podszedł do okna i chwilę patrzył w milczeniu przed siebie. Widać było, że rozmowa z komisarzem mocno go wzburzyła.

- Myślisz, że to prawda? – Nika przerwała ciężką ciszę.

Robert odwrócił się do niej powoli i spojrzał na nią swoim przenikliwym wzrokiem.

- Co konkretnie?

- No, że ktoś chciał mnie zabić?

- Nie wiem, może tak, a może to był jakiś nieszczęśliwy wypadek. Może poślizgnęłaś się i spadłaś - parsknął.

- A jednak komisarz twierdzi, że ktoś mnie popchnął, a wcześniej poluzował barierki.

- Ślady butów mogły być przypadkowe, ktoś mógł być tam przed tobą, całkiem przypadkowo. Barierki mogli poluzować jacyś chuligani.

- Może jednak naraziłam się komuś…

- Kochanie – Robert wziął jej rękę i pocałował czule – jesteś najlepszą osobą jaką znam. Wszyscy cię kochają.

- Może nie pamiętam zbyt wiele, ale nie ma osób, które wszyscy kochają.

- Ciebie kochają. Pomagasz wielu osobom. Jak już wrócisz do domu pokaże ci te tony podziękowań i laurek od dzieci, którym pomogłaś.

- On ma rację – kategoryczne stwierdzenie padło od drzwi.

Nika spojrzała w kierunku skąd dochodził przyjemny, kobiecy, ciepły głos. Jego właścicielka wysoka zgrabna brunetka o długich nogach stała w drzwiach sali z bukietem kwiatów w ręce. Jej krótka chłopięca fryzura dodawała jej uroku, a zbyt długa grzywka wchodząca do oczu sprawiała, że wyglądała na zawadiacką chłopczycę.

- Cześć Nikuś – podeszła do szpitalnego łóżka energicznym krokiem i pocałowała Nikę w policzek. W powietrzu uniósł się zapach drogich, mocnych perfum. Nika patrzyła na kobietę jak z siłą tajfunu biegała w tą i z powrotem szukając naczynia, do którego mogłaby włożyć przyniesiony bukiet kwiatów.

- Nic tu nie można znaleźć – rzuciła i energicznie wyszła z sali. Wróciła się jednak po chwili i przez drzwi rzuciła – idę po wazon, zaraz wrócę.

Nika patrzyła oszołomiona na to, co przed chwilą się wydarzyło.

- Kto to był? – Spytała zdziwiona spoglądając na milczącego Roberta.

- Małgosia. Twoja przyjaciółka. Razem prowadzicie fundację Auxilium Manus. W tym momencie do pokoju wpadła jak burza Małgosia z wazonem w ręku.- Od pielęgniarek – wyjaśniła wskazując na szklane naczynie – no i jak się miewasz kochana? Zamartwiałam się o ciebie. Bez ciebie wszystko jest nie tak. Ledwo sobie radzę ze wszystkim w fundacji. Musisz szybko wyzdrowieć i wracać. Przez cały ten czas, kiedy byłaś nieprzytomna… - Kobieta nie przestawała mówić nie dopuszczając nikogo do głosu.- Małgosiu – Robert próbował wtrącić zdanie do jej słowotoku – Małgosiu! Przestań! Kobieta spojrzała ze zdziwieniem na Roberta. - Nika straciła pamięć. Nie wie kim jesteś – wyjaśnił mężczyzna. - O Boże! Naprawdę? Nika naprawdę nic nie pamiętasz? – Gosia przyglądała się przyjaciółce jak jakiemuś zjawisku nadprzyrodzonemu.- Nie – odpowiedziała cicho Nika. - Ale jak to? Nic? W ogóle? A mnie też nie pamiętasz? - Ciebie też nie pamiętam – potwierdziła Nika – ale może mi przypomnisz?- Jesteś moją najbliższą przyjaciółką. Razem pracujemy. Razem jeździmy na wakacje, wszystko robimy razem. Boże Nika, gdybym tam z tobą była nic by się nie stało. Nigdy sobie tego nie wybaczę…  - Czego? – Spytała zdziwiona Niki.- Tego, że nie zareagowałam na twoje kłopoty. Mogłam o tym powiedzieć, coś zrobić! Myślałam, że to wszystko, co się dzieje to kolejny kapiszon. Nie wiedziałam, że tak mocno cię to dotknie…- Gośka! Hej! O czym ty mówisz?! – Robert był wyraźnie zdenerwowany.- Myślałam, że to tylko takie przejściowe problemy. Już się przecież to zdarzało…- Gośka! O czym ty do cholery mówisz?! – Ryknął Robert. Kobieta spojrzała na oboje słuchaczy, którzy patrzyli na nią w napięciu.- O Kellerze… - Niby nic nie pamiętam, ale o tym człowieku słyszę juz po raz kolejny. Możesz mi Gosiu coś więcej o nim powiedzieć? - Prowadziłyśmy sprawę zorganizowania pomocy dla czwórki dzieci, które pochodziły z przemocowego domu. Ojciec pijak, samotnie wychowywał dzieciaki, choć „wychowywał” to za duże słowo. Dzieci nie miały matki, miały co prawda babcię, ale była mocno schorowana i nie była w stanie zaopiekować się czwórką małych dzieci. Zgłosiłyśmy sprawę do opieki społecznej, bo dzieci były zaniedbywane. Facet groził nam zemstą, a szczególnie tobie Nika, bo to ty bardzo się zaangażowałaś w tą sprawę. Bardzo się tym przejęłaś. - Widziałem, że ostatnio coś cię gryzło - Robert pogłaskał Nikę po policzku – ale nie chciałaś o tym mówić. Nie naciskałem… Myślisz Małgosiu, że to ten facet chciał coś zrobić Nice?- Nie sądzę. On próbował popełnić samobójstwo, kiedy się dowiedział, że opieka społeczna chce mu odebrać dzieci. Na szczęście go odratowali…Nika patrzyła z przerażeniem na męża i przyjaciółkę.- Chcesz powiedzieć – szepnęła cicho – że ktoś przez mnie chciał się zabić?- To nie była twoja wina. Chciałaś pomóc dzieciom – Gośka pocieszała przyjaciółkę.- Policja uważa, że ktoś próbował pomóc Nice spaść z tego klifu – powiedział po chwili Robert spoglądając znacząco na Małgosię – może to był ten facet?- Nie wiem… Moim zdaniem, Nika tylko się nie obraź – Małgosia spojrzała z troską na przyjaciółkę – tak bardzo się przejęłaś tą sprawą, że …- Co, że? – Spytała z napięciem Nika.- Że mogłaś sama… - Co sama? – Nika nie rozumiała co chce powiedzieć kobieta.- Że mogłaś chcieć sama skoczyć… - dokończyła Małgosia. - Już drugi raz ktoś sugeruje, że chciałam się zabić… Robert też to zasugerował… Ale ja nie czuję, że chciałabym zrobić coś takiego… Tak myśl, że miałabym skoczyć napawa mnie przerażeniem… - Może to dlatego, że nic nie pamiętasz – Robert wziął w swoje dłonie rękę żony i delikatnie ucałował.- Może to dobrze, że tego nie pamiętasz – szepnęła Małgosia.Nika miała mętlik w głowie. Wyglądało na to, że była słabą psychicznie niedoszłą samobójczynią, która zniszczyła życie jakiemuś mężczyźnie i jego rodzinie. Czyżby nie była tak szlachetną osobą, jak uparcie twierdził jej mąż?

Rozdział IV

Pielęgniarka fachowo zmieniała opatrunek. Leżała spokojnie zajęta swoimi myślami poddając się zabiegom pielęgniarki patrząc pustym wzrokiem w sufit. Operowana ręka goiła się prawidłowo. Leczenie obrażeń wewnętrznych, których doznała przy upadku również pomyślnie rokowało. Mimo tego Nika nie czuła się dobrze. Od kiedy dowiedziała się, że mogła zniszczyć życie ojcu samotnie wychowującemu czwórkę dzieci, nie mogła psychicznie dojść do siebie. Sama — jak się dowiedziała od męża — nie miała dzieci, choć bardzo tego pragnęła. Każde niepowodzenie w tej sprawie coraz bardziej ją dołowało. Ponoć oboje mieli problemy zdrowotne, które uniemożliwiały im zajście w ciążę. Mimo leczenia nie było rezultatów. Może to dlatego, nie potrafiła zrozumieć co oznacza utrata dziecka, może to dlatego chciała odebrać ojcu dzieci. Jak mogła być taka nieczuła i bezwzględna. Może to dlatego próbowała popełnić samobójstwo skacząc z klifu.- Jak się dzisiaj czujesz? — Bruno rzucił wesoło od drzwi — co masz taką minę? Coś cię boli? — Nie. Wszystko w porządku — skłamała nie patrząc na niego. — Przecież widzę, że coś jest nie tak — Bruno wzrokiem wskazał pielęgniarce drzwi. Kobieta wyszła bez słowa.- Co się dzieje? — Spytał z troską.- Nic.- Nie kłam. Nie potrafisz kłamać. Widzę, że coś jest nie tak. Poza tym psycholog, który do ciebie przychodzi powiedział mi, że od kilku dni nie robisz postępów. Coś musiało się stać. Przypomniałaś sobie coś? — Nie, jakieś bezużyteczne strzępki, z których nic nie wynika.- To znaczy? Co konkretnie? — Jakieś bzdury.- Ale jakie? — Na przykład, że odbieram pocztę, albo siedzę w jakiejś poczekalni, albo jakiś męski zegarek, albo że oglądam jakiś film, kryminał ktoś do kogoś strzela. Same bzdury.- To dobry znak. To oznacza, że pamięć wraca. A sny? Śni ci się coś? — Ciągle to samo, że spadam, Robert podaje mi rękę, ale ręka się wyślizguje i dalej spadam… Ten sen, nie jest prawdziwy… To jakaś metafora.- Dlaczego tak myślisz? — Bo Roberta tam nie było.- Skąd to wiesz? — Od niego.- Wiesz, był u mnie jakiś policjant w twojej prawie.- Tak? Komisarz Wolski? Taki starszy, niepozorny, roztargniony? Zupełnie nieprzypominający policjanta? — Tak — roześmiał się Bruno.- Co chciał? — Pytał mnie co widziałem, wtedy gdy to się wydarzyło. — A co widziałeś? — W zasadzie to nic. Poszedłem na spacer po plaży. Usłyszałem krzyk. Kiedy spojrzałem w górę ty już spadałaś. Zobaczyłem, że wisisz zahaczona bluzą o jakąś wystającą z klifu gałąź. To dzięki temu ten wypadek nie skończył się tragicznie. To zamortyzowało upadek. Potem gałąź się złamała się, a ty sturlałaś się na dół. Pobiegłem ile sił do ciebie. Przez jeden krótki moment byłaś przytomna. Spojrzałaś na mnie, a potem już odleciałaś. Udzieliłem ci pierwszej pomocy i wezwałem pogotowie. W sumie to wszystko. Niebawem przybiegł twój mąż. Podobno dotarł na klif i z góry zobaczył, że spadłaś… — Uratowałeś mi życie. Dziękuję — uśmiechnęła się do niego.- Zawsze do usług — odpowiedział uśmiechem.- Chyba to pamiętam — powiedziała po chwili.- Co? — To, że na ciebie spojrzałam, tam wtedy… To znaczy pamiętam jakiegoś mężczyznę w świetlistej aureoli. Najpierw myślałam, że przez chwile byłam w niebie, a jakiś anioł pochylał się nade mną, ale teraz kiedy to powiedziałeś, to myślę, że to byłeś ty, a ta świetlista aureola to było słońce… — Jeszcze nigdy, nikt nie nazwał mnie aniołem — zaśmiał się Bruno.- Miałeś wszelkie predyspozycje, świetlistą aureolę i uratowałeś mi życie.Bruno zamilkł.- Powiedziałam coś co cię uraziło? — Spytała Nika widząc, że Bruno nagle posmutniał. — Nie. Nic takiego.- Przecież widzę… — Pomyślałem, że gdybym miał takie moce jak mówisz, może uratowałby moją żonę… Gdybym tam był, kiedy potrącił ją ten szaleniec może uratowałbym ją, ale ja… Nie było mnie tam. — Nie mogłeś wiedzieć… — Powinienem wiedzieć. Ona nalegała, żebym z nią pojechał. To była taka bzdurna sprawa. Chciała kupić sobie sukienkę. Nie chciało mi się jechać i spędzać czasu na bieganiu po kolejnych sklepach i czekaniu na nią w przymierzalniach. I tak nie wzięłaby mojego zdania pod uwagę. Uważała, że kompletnie nie mam gustu — uśmiechnął się smutno — gdybym wiedział, siedziałbym w tej cholernej przymierzalni ze dwa dni, gdyby było trzeba… Kupiła tą cholerną sukienkę sama. Już wracała. Przechodziła przez ulicę. Na przejściu dla pieszych. Pijany kierowca nadjechał nie wiadomo skąd. Świadkowie mówili, że nie miała szans… Ona zginęła na miejscu, a nowej sukience nic się stało. Pochowałem ją w niej… Nika nie wiedziała co powiedzieć. Delikatnie pogłaskała go po ręce.- Tak mi przykro — wyszeptała cicho.Chciała cofnąć rękę, ale Bruno zamknął jej dłoń w swoich dłoniach. Poczuła ciepły, przyjemny dotyk jego skóry. — Czas leczy rany — szepnął — tak mówią… — Podobno — odpowiedziała cicho.- I przywraca pamięć — uśmiechnął się do niej pocieszająco — musisz tylko ćwiczyć i stymulować pamięć. Znajome otoczenie, zapachy, zdjęcia, muzyka mogą pobudzić pamięć. Możesz na przykład przejrzeć zdjęcia w swoim telefonie. — Nie dam rady.- Dlaczego? — Mój telefon zaginął. Już prosiłam Roberta, aby go poszukał. Nigdzie go nie ma.- Jest.- Nie ma.- Jest. Znalazłem go na plaży. Musiał ci wypaść przy upadku. Oddałem go do depozytu szpitalnego. Zapomniałem o tym. Przepraszam. Zaraz to naprawię. Bruno wrócił po kilkunastu minutach trzymając w ręce pudełko z rzeczami osobistymi Niki. Telefon, klucze, portfel, szminka. Podał go Nice. — Rozładowany — powiedział z bezradną miną wskazując na telefon. — Nie masz ładowarki? — Mam — uśmiechnął się uradowany — zaraz przyniosę. Kiedy wreszcie udało się podłączyć telefon do ładowania. Nika posmutniała.- Co jest? — Zdziwił się Bruno.- Nie znam PIN-u — mruknęła.- To kłopot. Można skorzystać z opcji „zapomniałem hasła” przez konto Google. — Nie pamiętam hasła do konta Google.- A masz własny laptop? Nika rzuciła pytające spojrzenie.- W lapku możesz mieć zapamiętane hasło.- Nie mam lapka. Pewnie jest w domu.- Zadzwońmy do Roberta. Niech ci przywiezie.- Nie pamiętam numeru do niego i… Nie mam telefonu.- Zaraz kończę dyżur. Pojadę do ciebie do domu i poproszę twojego męża o ten laptop. Przywiozę ci go. — Nie chciałabym cię Fatygować… — Żaden problem. Mam po drodze do domu.- Roberta dzisiaj nie ma w domu. Pojechał na jakąś rozprawę do innego miasta. Broni klienta.- A ta twoja przyjaciółka? — Też dzisiaj pojechała na jakąś interwencję poza miasto. W pudełku są jednak klucze. Przypuszczam, że do domu — Nika uśmiechnęła się zawadiacko patrząc wyzywająco na Bruna.- Serio? A jeśli ktoś mnie weźmie za włamywacza? — Uratuję cię. Potwierdzę, że sama ci kazałam jechać do mojego domu. — OK, ale jak mnie posadzą za włamanie to obiecaj, że mi będziesz przynosiła paczki do więzienia. — Ma się rozumieć — Nika puściła oko do Bruna. Bruno schował klucze do kieszeni. Będę najdalej za godzinę — obiecał.- Bruno? — Nika zawołała za lekarzem, kiedy ten był już na korytarzu.- Taaa? — Zajrzał do sali.- Wiesz gdzie masz jechać? — Tak. To znaczy… Sprawdzę w dokumentach, tam powinien być twój adres. Bruno podjechał pod okazały dom jednorodzinny. Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy nie chcąc wzbudzać ciekawości sąsiadów. Trochę się obawiał, że ktoś rzeczywiście go weźmie za włamywacza i zawiadomi policję. Furtka była zamknięta na klucz. Ręce mu drżały gdy szukał w pęku właściwego klucza. Udało się. Wszedł na podwórko. — Mam nadzieję, że nie mają alarmu — pomyślał. Drzwi wejściowe nie stawiały oporu. Dość szybko znalazł klucz i wszedł do środka. Rozejrzał się po salonie. Nigdzie nie było żadnego laptopa. Wszedł do kolejnego pomieszczenia. Kuchnia. — Tu raczej nie będzie komputera — pomyślał. Kolejne pomieszczenie. Gabinet. Półki z książkami. Głównie jakieś kodeksy i inne prawnicze książki. Ewidentnie był to gabinet prawnika. Bogato zdobione meble. Skórzany fotel. Obrazy na ścianach. To nie mógł być gabinet Niki. To do niej nie pasowało. Ewidentnie był to gabinet Roberta. Na biurku leżały jakieś dokumenty. Umowy, jakieś prawnicze kwity i dokumentacja medyczna. Bruno nie chciał przeglądać nie swoich spraw. Jego uwagę zwróciła jedynie pieczątka gabinetu medycznego znanego urologa. Poznał nazwisko. Znał tego lekarza. Laptop stał po prawej stronie biurka. — To pewnie komputer jej męża — pomyślał.Szukał dalej. Niestety nigdzie nie było żadnego innego laptopa, poza tym w gabinecie Roberta. Postanowił wracać nie mając dla swojej pacjentki dobrych wieści. Nagle go oświeciło. Przecież skoro Robert wyjechał bronić klienta, swój laptop musiał mieć ze sobą. Ten, który stał w gabinecie musiał należeć do Niki. — Najwyżej odwiozę go z powrotem — pomyślał wypinając ładowarkę laptopa z gniazdka.

Rozdział V

Nika niecierpliwie czekała na powrót Bruna. Wierzyła, że jeśli przejrzy swoje rzeczy, zdjęcia coś jej się przypomni. Nieświadomość własnej tożsamości bardzo jej ciążyła. Najbardziej chciała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście jest winna tragedii ojca czwórki dzieci, który być może przez nią chciał popełnić samobójstwo. Dręczyła ją świadomość, że mogła się do tego przyczynić. Dręczyła ją też niepewność, co do sugestii Gosi i Roberta, że chciała popełnić samobójstwo. Mimo swojego stanu nie czuła, że byłaby zdolna do takiego czynu.

- Dzień dobry – w drzwiach stanął komisarz Wolski.

- Dzień dobry panie komisarzu – odpowiedziała.

Jego niezdarność rozczulała ją i nie wiedzieć czemu polubiła tego nietypowego policjanta.

- Przyszedłem panią odwiedzić i zapytać czy coś sobie pani przypomniała.

- Niestety. Nic nie pamiętam – odpowiedziała ze smutną miną.

- Myślałem, że jednak tak, skoro pani mąż złożył zawiadomienie.

- Zawiadomienie?

- Tak. Nie powiedział pani?

- Nie, nic mi nie powiedział. A czego dotyczy to zawiadomienie?

- Napaści na panią. Myślałem, że przypomniała sobie pani coś i stąd to zawiadomienie.

- Nie, nadal nic nie pamiętam – zirytowała się Nika – proszę mi powiedzieć o co konkretnie chodzi?

- Pani mąż zawiadomił nas, że napadu na panią dokonał Tomasz Keller.

- Dlaczego Tomasz Keller chciałby mnie zabić?

- To ojciec czwórki dzieci, które chciała pani wysłać do domu dziecka. Według pani męża Keller zrobił to z zemsty.

- I co się teraz stanie?

- Aresztowaliśmy go. Ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia pasują do jego butów, a on nie ma alibi.

- A jego dzieci? Przecież on je samotnie wychowywał… – Jęknęła ze łzami w oczach Nika.

- Są w pogotowiu opiekuńczym.

- Te ślady mógł zrobić ktoś przypadkowy…

- Nie sądzę. Według zeznań pani męża Keller włamał się do waszego domku letniskowego za miastem. Był też w kancelarii pani męża i mu groził. Pracownicy kancelarii pani męża potwierdzają, że tak było. Ponadto ślady zabezpieczone w waszym domku letniskowym z całą pewnością należą do Kellera. Również pani przyjaciółka Małgorzata Sarnecka potwierdza, że Keller pani groził. Keller nie ma też alibi na czas kiedy została pani napadnięta. Twierdzi, że spotkał się z jakąś tajemnicza kobietą, ale nie zna jej tożsamości. Mówiąc szczerze to alibi jest mocno naciągane.

- Nie wydaje to się panu dziwne?

- Dziwne?

- Dziwne jest to, że wszystko tak pięknie do siebie pasuje. Ślady, zeznania, brak alibi… Idealny winny. Zawsze panu tak się pięknie układają sprawy?

- Przyznam, że nie. Najczęściej do prawdy dochodzi się o wiele bardziej kręta drogą.

- Nie dziwi pana, dlaczego Keller podaje tak słabe alibi? Powołuje się na coś, co może potwierdzić ktoś, kto nie jest mu znany? Przecież najgłupsza osoba wiedziałby, że w takie alibi nikt nie uwierzy. On jednak powołuje się na coś takiego. To chyba najgłupsze alibi o jakim słyszałam. Ono jest tak głupie, że aż musi być prawdziwe.

Wolski spojrzał z Nikę z uśmiechem.

- Byłaby pani niezłym detektywem. Choć może trochę dziwić, że broni pani faceta, który najprawdopodobniej panią chciał zabić?

- Po prostu wydaje mi się to dziwne.

- Dlaczego?

- Niech pan pomyśli. Gdy chciał mnie zabić przygotowałby jakieś bardziej sensowne alibi. Poza tym, facet jak się dowiedział, że chcą mu zabrać dzieci próbował popełnić samobójstwo. Czyli?

- Czyli?

- Czyli dzieci były dla niego ważne. Czyli?

- Czyli?

- Czyli nie powinien robić nic, co by go naraziło na odpowiedzialność karną i raczej pewne odebranie dzieci.

- A jednak chciał popełnić samobójstwo, czyli?

- Czyli?

- Opuścić dzieci.

- Jest pan pewien, że chciał popełnić samobójstwo? Może to był tylko krzyk rozpaczy i próba zatrzymania całej tej sprawy z zabraniem mu dzieci? Wiele prób samobójczy to tylko, albo może aż, wołanie o pomoc, a nie chęć zabicia się…

- Zadziwia mnie pani – komisarz uśmiechnął się zagadkowo.

- Dlaczego?

- Bo broni pani Kellera. Zwykle ofiary nie bronią swoich oprawców.

- Mam przeczucie, że to nie on. To musi być jakieś nieporozumienie – Nika utkwiła wzrok w oknie i zamyśliła się. Sama też dziwiła się trochę swoim słowom, ale czuła gdzieś w głębi siebie, że Keller nie jest winny.

- Jeszcze jedno – powiedział komisarz wyciągając z kieszeni foliową torbę na dowody – widziała pani może kiedyś taki zegarek?

Nika patrzyła na męski, drogi zegarek zabezpieczony foliową torebką. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Miała poczucie, że znowu spada z tego klifu. Starała się łapać oddech pełną piersią, ale miała wrażenie, że coś ją dusi.

- Widziałam go już – szepnęła ocierając pot z czoła.

- Gdzie?

- We śnie.

- We śnie?

- Tak, śniło mi się, że spadam z tego klifu. Robert podawał mi rękę. Chciał mnie złapać, ale moja dłoń mu się wyślizgnęła i… Ten zegarek on miał na ręce. Na ręce, którą mnie trzymał…

Rozdział VI

Bruno z laptopem pod pachą właśnie wychodził z posesji Niki i Roberta. - Jeszcze tylko zamknę furtkę i… - pomyślał z ulgą.

- Dzień dobry, pan Robert Doliński?

Bruno aż podskoczył ze strachu. Poczuł się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku.

- A o co chodzi? - Starał się unikać odpowiedzi - skoro facet pyta o nazwisko to pewnie nie zna Roberta – przeleciało mu przez głowę.

Mężczyzna ubrany w świetnie skrojony garnitur wyciągnął rękę do powitania.

- Reprezentuję amerykańską kancelarię Anderson&Associates. Jestem aplikantem pana Andersona. Nazywam się Tobiasz Brodzki.

Bruno z trudem przełknął ślinę – cholera, to pewnie jacyś kontrahenci Dolińskego. Zaraz się wyda, że nie jestem nim. Gość pewnie za chwilę wezwie policję – myślał gorączkowo szukając jakiegoś wytłumaczenia. Już widział siebie za kratami w pomarańczowym wdzianku oskarżony o włamanie. Zanim jednak zdąży cokolwiek powiedzieć mężczyzna zaczął wyjaśniać powody swojej wizyty.

- Właściwie to chciałbym się skontaktować z panią Bereniką Mauer – Dolińską. Nie ukrywam, że to pilna sprawa. Kilka razy kontaktowaliśmy się z panią Dolińską, ale nie odpowiadała na nasze telefony, ani korespondencję, a przyznam, że goni nas czas.

- Nika, to znaczy Berenika jest obecnie w szpitalu. Właśnie do niej jadę.

- To w takim razie prosiłby pana o przekazanie jej wizytówki kancelarii wraz z prośbą o pilny kontakt. Mogę na pana liczyć?

- Oczywiście – wyjąkał Bruno sięgając po wizytówkę – muszę już jechać – usprawiedliwił się robiąc szybki obrót i wskakując do auta zaparkowanego po drugiej stronie ulicy – przekażę Nice pańską wizytówkę – krzyknął przez otwartą szybę auta i ruszył z miejsca. We wstecznym lusterku zobaczył jeszcze jak prawnik z kancelarii Anderson&coś tam odjeżdża spod domu Niki.

Odetchnął z ulgą. Ulga nie trwała jednak długo. Po przejechaniu kilkuset metrów, czekając na skrzyżowaniu zauważył czarnego luksusowego mercedesa suva, którego prowadził Robert Doliński w towarzystwie przyjaciółki Niki Małgorzaty. Poczuł się trochę jak złodziej. Nie wiedział dlaczego, przecież Nika potwierdziłaby, że wysłała go do domu po laptop. Zdziwiło go również, że ta dwójka jest razem. Nika mówiła przecież, że oboje wyjechali, każde gdzie indziej. Była dopiero dziesiąta rano. Czy to możliwe, żeby wrócili już z tych swoich delegacji?

Bruno niemal biegł po szpitalnych schodach. Chciał jak najszybciej pozbyć się laptopa Niki wraz z poczuciem winy, że myszkował w cudzym domu. Wpadł do sali, w której leżała Nika. Spała. Stał chwilę zastanawiając się czy ją obudzić. Patrzył na jej twarz, którą rozświetlało poranne słonce wpadające przez okno do wnętrza. Po cichu podszedł do okna i zasłonił żaluzje, aby słońce jej nie raziło. Była taka bezbronna. Kto chciałby jej zrobić krzywdę? Ta kobieta wywoływała w nim jakieś dziwne uczucie, potrzebę chronienia jej. Może to dlatego, że to właśnie on ją znalazł tam na tej plaży. Uratował ją. Ją – uratował, swoje żony – nie.

- Jesteś? – Otworzyła oczy.

- Jestem.

- Udało się?

- Udało.

- Bez problemu?

- Z problemem.

- To znaczy?

- Przed twoim domem spotkałem jakiegoś prawnika, który pilnie potrzebuje się z tobą skontaktować. Dał mi wizytówkę – Bruno wyciągnął z kieszeni mały kartonik i podał go Nice.

Nika przyglądała się wizytówce, jakby chciała z niej wyczytać czego chciał od niej ten prawnik.

- Coś kojarzysz? – Spytał Bruno.

- Nie, nic kompletnie – rzuciła kartonik ze złością na szafkę obok łóżka.

- Hej, o co chodzi? - Spytał miękko Bruno.

- O nic – burknęła.

- No przecież widzę – usiadł przy niej i pogłaskał ją po ręce.

- Mam dość tej nieświadomości! Tego błądzenia po omacku, w mroku! Tej cholernej amnezji! Nie wiem kim jestem! Nie wiem czy jestem dobrą osobą czy potworem, który chciał zabrać dzieciom ojca! A może jestem niezrównoważoną wariatką, która sama chciała się zabić!

- Jestem pewny, że jesteś bardzo dobrą osobą – pocieszył ją.

- Skąd możesz to wiedzieć? Przecież mnie nie znasz, to znaczy znasz od niedawna… Prawda? Czy może wcześniej… Mówisz mi po imieniu choć…

Bruno uciekł wzrokiem.

– Często mówię ludziom po imieniu i wolę gdy ktoś też tak do mnie mówi… A wracając do twojego pytania gdybyś nie była dobrą osobą, nie zastanawiałbyś się nad tym. Złe osoby nie martwią się potrzebami innych.

- A może chciałam zabrać temu człowiekowi jego dzieci, bo nie mam swoich! Może zrobiłam to z zazdrości!

Bruno roześmiał się.

- Daj spokój, ludzie nie robią takich rzeczy. Ty też tego nie zrobiłaś. A poza tym… Nie… Nie ważne…

- No mów!

Nie, nie ważne.

- Gadaj, jak już zacząłeś.

- Jeśli chodzi o dzieci… Twoje dzieci… To… Ty jesteś całkowicie zdrowa pod tym względem…

- Skąd wiesz?

- Hello! Jestem lekarzem. Leczę cię. Robiłem ci kompleksowe badania, w konsultacji z innymi specjalistami. Jeśli nie możecie mieć dzieci to musi być wina Roberta, a on…

- No, co on?

- Kiedy byłem po ten laptop, to w jego gabinecie widziałem jakieś dokumenty medyczne z nazwiskiem słynnego urologa. Znam go. To świetny specjalista.

- No i?

- No i gość zajmuje się między innymi leczeniem bezpłodności. Twój mąż pewnie się u niego leczy, a to jest naprawdę świetny specjalista, więc…

Nika dostrzegła w oczach Bruna jakiś błysk smutku. Skojarzyła to z jego osobistą tragedią, utratą żony. Nie chciała rozdrapywać jego ran. Spojrzała na laptop.

- Dawaj, zobaczymy co tam jest – wyciągnęła rękę zmieniając temat.

Otworzyła laptop i zaklęła siarczyście.

- Co jest?

- Hasło…

- Co hasło?

- No hasła nie pamiętam.

- Spróbuj 1234 albo qwert.

- Chyba żartujesz? Uważasz mnie za idiotkę?

- Nie, ale ludzie często mają takie hasła – zaśmiał się Bruno – ja mam datę swojego urodzenia.

- No dobra, spróbuję.

- Znasz datę moich urodzin?

- Weź przestań – uśmiechnęła się – swoją wpiszę.

- Pamiętasz?

- Na mojej karcie medycznej jest. Zacznę od roku… Nie działa… Miesiąc i rok... Nie działa... Dzień i miesiąc... Nie działa... Rok i dzień. Działa!

- Przejrzyj zdjęcia, historię przeglądania, pocztę mailową, może coś ci się przypomni.

- Uhm. Najpierw odblokuje telefon – Nika zatopiła się w przeglądaniu zawartości komputera zapominając o swoim towarzyszu.

- Dobra, zostawiam cię samą. Pamiętaj, zadzwoń do tego prawnika. Wyglądało na to, że bardzo mu zależało, mówił, że to pilna sprawa.

- Jakiego prawnika?

- Tego od wizytówki.

- OK – mruknęła.

Bruno skierował się do drzwi.

- Bruno?

- Tak?

- Dziękuję.

- Nie ma sprawy. Baw się dobrze.

Nika od paru godzin ślęczała nad swoim telefonem i laptopem przeglądając zawartość. Historia przeglądania stron internetowym na laptopie była pusta, nie było też żadnych dokumentów i zdjęć. Laptop wyglądał na wyczyszczony. Za to telefon był kopalnią wiedzy. Przejrzała zdjęcia, historię przeglądania stron w Internecie, esemesy, notatki zapisane w telefonie, nawet historię konta bankowego. Zmęczona przetarła oczy i przeciągnęła się, aby rozprostować plecy.

- Widzę, że dobrze się bawisz – rzucił od progu Robert wchodząc do sali.

- A jakieś witaj kochanie, jak się czujesz? – Spytała z przekąsem.

- Witaj kochanie, jak się czujesz?

- Cześć, czuję się dobrze, trochę zmęczona, ale dobrze. Poza tym, że nie wiem kim jestem…

- Jesteś moją najukochańszą żoną – powiedział Robert nachylając się nad nią i całując ją w czoło. Jego wzrok zatrzymał się na laptopie i telefonie.

- Skąd to masz? – Zapytał tonem, w którym Nika wyczuła jakąś dziwną, obcą nutę niepokoju.

- Od Bruna.

- Od Bruna? Kupił ci komputer i telefon?

- Nie. To moje sprzęty. On mi je tylko dostarczył.

- Nie rozumiem. Skąd masz ten telefon? Szukałem go, nigdzie go nie było. Skąd ma go twój lekarz?

- Znalazł go. To jakiś problem? –Nika rzuciła zdziwione spojrzenie mężowi.

- Dlaczego nie poprosiłaś mnie o laptop? Dlaczego ten człowiek ciągle się koło ciebie kręci?! – Irytował się Robert.

- No nie mówi mi, że jesteś zazdrosny – zaśmiała się Nika.

- Zazdrosny? Jak twoim zdaniem mam się czuć, kiedy masz przede mną jakieś tajemnice z obcym facetem!

Ostry ton Roberta zdziwił Nikę. Spojrzała na niego, chwilę mu się przyglądając z ciekawością. Niby był jej mężem, ale nie czuła żadnej bliskości z tym mężczyzną. Wydawał jej się obcy. Bardzo chciała przypomnieć sobie uczucie do niego. Bardzo chciała czuć, że kogoś kocha, że jest przy niej bliska osoba. Jednak nie mogła wykrzesać z siebie żadnego ciepłego uczucia do tego człowieka.

- Nie mam przed tobą tajemnic. Telefon był w depozycie i Bruno tylko mi go przyniósł, a laptop był mi potrzebny, żeby odblokować telefon, więc poprosiłam Bruna, żeby pojechał do naszego domu i mi go przywiózł. Ciebie przecież miało nie być w domu.

Robert zmieszał się na moment. Ta uwaga wybiła go z pewności siebie jaką miał przed chwilą. Chrząknął nieznacznie.

- Tak, miało mnie nie być, ale rozprawa została odwołana. Skąd o tym wiesz?

- Bruno was widział kiedy wracał z laptopem.

- No tak, Bruno – żachnął się Robert.

- Daj spokój, on mi tylko wyświadczył przysługę. Za to ty mnie okłamałeś.

- Ja?

- Tak, ty.

- Jeśli chodzi o ten wyjazd to faktycznie został odwołany. Nie miałem w tym dniu innych spraw, bo spodziewałem się wyjazdu do innego miasta. Chciałem wykorzystać ten czas na przygotowanie domu na twój powrót. Poprosiłem Gosię o pomoc. Ot i cała tajemnica… I kto tu jest zazdrosny? – Spytał dając jej lekkiego pstryczka w nos.

Nika zaśmiała się. Jego słowa sprawiły jej ulgę i miło zaskoczyły.

- Robert?

- Tak?

- Czemu mój laptop jest wyczyszczony?

- Wyczyszczony?

- Nie ma w nim żadnych zdjęć, dokumentów, historii przeglądania stron. Jest jak nowy.

- Powiem szczerze, że nie wiem. Sama musiałaś to zrobić przed wypadkiem. Ja nie ruszałem twojego komputera.

- Dlaczego miałabym to zrobić?

- Nie wiem. Nie powiedziałaś mi, ale przed wypadkiem byłaś przybita. Właśnie dlatego chciałem ci zrobić niespodziankę urodzinową, żeby cię trochę rozweselić. Nie powinienem był umawiać się z tobą tam… Gdybym tego nie zrobił, nic by się nie stało…

- To nie twoja wina przecież.

- Moja, mogłem po prostu zamówić stolik w restauracji.

- Dlaczego właśnie tam chciałeś się ze mną spotkać?

- Bo tam się poznaliśmy – pogłaskał ją po policzku – to było kilka lat temu, ale pamiętam to jakby to było wczoraj. Właśnie wróciłaś ze Stanów. Byłaś na spacerze z Małgosią. Zanim pojechałaś do Stanów byłyście przyjaciółkami z dzieciństwa. Spotkałyście się pierwszy raz po twoim powrocie. Ja pracowałem w kancelarii ojca Małgosi. Sarnecki, to znaczy ojciec Gosi, wysłał mnie po was bo twoja ciotka zleciła mu opiekę nad tobą w Polsce i właśnie miał sfinalizować zakup domu dla ciebie. Miałaś podpisać akt notarialny. Kiedy cię zobaczyłem od razu zakochałem się w tobie. Od pierwszego wejrzenia.

Robert ujął jej dłoń i przyciągnął sobie do ust patrząc jej prosto w oczy. Zbliżył usta do jej ust i złożył na nich miękki, słodki pocałunek. Nika odwzajemniła pocałunek. Znowu nie poczuła niczego poza poczuciem winy, że nie potrafi odwzajemnić uczucia, którym darzy ją Robert. Osunęła się od niego.

- Co jest? – Zapytał zaskoczony.

- Nic, po prostu nic nie pamiętam… Męczy mnie ta nieświadomość. Może gdy sobie wszystko przypomnę będą mogła dać ci tyle uczucia na ile zasługujesz – pogłaskała go czule po policzku – opowiesz mi o mnie coś więcej?

- Co chcesz wiedzieć?

- Mówiłeś coś o jakiejś ciotce, Stanach? A moi rodzice?

- Twoi rodzice nie żyją. Mama zmarła gdy miałaś pięć lat. Na raka. Tata wychowywał cię sam. Był architektem. Zmarł gdy miałaś czternaście lat. Zawał. Rozległy. Zostałaś sama. Nie miałaś rodziny. Twoja mama była z domu dziecka, tata też. Tam się poznali. Miałaś tylko ciotkę, która mieszkała w Stanach. To była siostra twojego taty. Ona też była w domu dziecka, ale została adoptowana, jako mała dziewczynka. Jej adopcyjni rodzice wyjechali do Stanów i zabrali ją ze sobą. Kiedy dorosła, jej rodzice powiedzieli jej prawdę i zaczęła szukać swojego brata, czyli twojego taty. Ponieważ mieszkała na innym kontynencie zatrudniła do tego kancelarię prawną ojca Małgosi. Sarnecki zatrudnił kogo trzeba i odnalazł twojego ojca. Po śmierci twojego taty ciotka Natalia postanowiła zabrać cię do siebie. Byłaś jej jedyną rodziną. Ona sama nie miała dzieci. Zanim kancelaria Sarneckiego załatwiła wszystkie formalności związane z pogrzebem, sformalizowaniem opieki nad tobą i wyjazdem mieszkałaś z rodzicami Małgosi i tak zostałyście przyjaciółkami. Potem wyjechałaś do ciotki Natalii do Stanów. Mieszkałaś tam z nią kilka lat.

- Czemu wróciłam?

- Mówiłaś, że nie mogłaś się tam zaaklimatyzować. Nie dogadywałaś się z ciotką, a właściwie z jej mężem. Mówiłaś, że przeszkadzało mu, że ma w tobie konkurencję do pokaźnego majątku ciotki. Chciałaś wrócić do Polski. Ciotka w końcu się zgodziła, kupiła ci dom Polsce i dorzuciła pokaźny fundusz na studia i urządzenie się w kraju. Skończyłaś studia prawnicze, pobraliśmy się. Ja w tym czasie dorobiłem się już swojej kancelarii. To u mnie zrobiłaś aplikację. Jednak z jakiegoś powodu ta praca cię nie satysfakcjonowała. Szukałaś innego miejsca w swoim życiu.

- Dlaczego?

- No cóż… Zawsze byłaś niezależna. Powiem szczerze, że twoja obecność w kancelarii często sprawiała mi duże problemy – zaśmiał się Robert.

- Byłam aż tak konfliktowa?

- Nie, nie o to chodzi. Widzisz kancelaria działa po to, aby zarabiać. Jednak nasze spojrzenie na przyszłość kancelarii było odmienne. Ty brałaś same sprawy, jakby to powiedzieć… Mało dochodowe… Wołałaś pomagać ludziom, powiedzmy, że skrzywdzonym przez los i fortunę. Tłumaczyłem ci, że klienci, którzy nie płacą… no cóż… Nie wróżyło to dobrze dochodom kancelarii. Poza tym walczyłaś jak lew o swoich klientów, jednak robiłaś to kosztem moich, bardziej dochodowych, klientów. Kiedy jawnie wystąpiłaś przeciw mojemu bardzo ważnemu klientowi, stając po stronie jego żony, którą rzekomo pobił, ustaliliśmy, że nie możemy razem dalej pracować. Oboje tego chcieliśmy.

- Zalazłam ci za skórę? Sorry… - Nika zmarszczyła nos uśmiechając się przepraszająco.

- No cóż, byłaś moją żoną. Kochałem cię. Byłem gotów wybaczyć ci wszystko.

- I co było dalej?

- Początkowo ustaliliśmy, że wniesiesz do kancelarii swoje udziały finansowe z funduszu powierniczego od ciotki Natalii. Kancelaria miała nas oboje utrzymywać. Natomiast ty podjęłaś współpracę ze stowarzyszeniem prawników pomagającym non-profit biedniejszym osobom. Jednak po jakimś czasie ty zmieniłaś zdanie, wycofałaś się z naszej umowy, a za pieniądze od ciotki założyłaś fundację, którą prowadzisz do dziś.

- Chyba nie byłam dobrą żoną? – Spytała z zakłopotana.

- No cóż… Już mówiłem kochałem cię… Nadal kocham…

Nika chciała powiedzieć mężowi to samo. Nie wiedzieć czemu te słowa nie chciały jej przejść przez gardło. – Boże jestem potworem – pomyślała z żalem. Szybko zmieniła temat widząc wyczekujący wzrok Roberta.

- A Małgosia? Skąd wzięła się w fundacji?

- Małgosia mimo młodego wieku miała dość burzliwe życie. Jako nastolatka popadła w kłopoty. Narkotyki. Później kancelaria jej ojca splajtowała przez jakieś gigantyczne przekręty. Podobno wmieszana w to była jakaś grupa przestępcza. Ojciec Gosi popełnił samobójstwo. Matka wylądowała w domu opieki, a Gośka została bez grosza przy duszy.

- Boże, to straszne… - szepnęła.

- Tak straszne, ale nie zostawiłaś jej. My jej nie zostawiliśmy. Zaopiekowaliśmy się nią. Przeszła odwyk. Wyszła z nałogu. Początkowo zatrudniłaś ją w fundacji, aby odciągnąć ją od nałogu. Wciągnęła ją ta praca. Od tego czasu pracujecie razem.

- A ciotka?

- Co ciotka?

- Co się z nią stało?

- Została w Stanach. Niedawno zmarła.

- Boże, czyli nie mam już żadnej rodziny? – Nika odwróciła głowę nie chcąc, aby Robert widział jej łzy.

- Masz.

- Kogo? – Zapytała z nadzieją.

- Mnie – uśmiechnął się do niej ciepło.

- Tak, mam ciebie – powiedziała ze smutkiem i przytuliła się do niego.

Jednak w głębi serca czuła jakąś niewypowiedzianą pustkę. On objął ją i pocałował mocno i namiętnie. Oddała mu pocałunek. Włożyła w to maksymalny wysiłek i chęci, aby okazać mężowi uczucie. Żadnej ekscytacji. Znowu pojawiło się to poczucie winy. On otaczał ją troską i opieką, a ona nie potrafiła poczuć do niego choćby wdzięczności, nie mówiąc już o czymś więcej.

– Boże – pomyślała gorzko – czy ja jestem jakimś potworem? Jak nie skrzywdzony ojciec z gromadką dzieci, to mąż, któremu nie potrafię okazać wdzięczności. Co ze mną jest nie tak?

Rozdział VII

Bruno wszedł do sali szpitalnej. Nika zasnęła. Usiadł przy jej łóżku i chwilę jej się przyglądał. Podobała mu się. Jej długie włosy splecione w warkocz okalały ładną buzię. Duże oczy, teraz były zamknięte, ale bardzo dobrze pamiętał ich piękny zielony kolor. Smukła dłoń Niki leżała swobodnie wzdłuż ciała. Miał ochotę ją dotknąć. Poczuć ciepło jej ciała. Już miał to zrobić, ale w ostatniej chwili cofnął rękę. Nika powoli otworzyła oczy. Spojrzała na niego.

- Dzień dobry – powiedział uśmiechając się do niej.

- Dzień dobry. Długo tu siedzisz?

- Nie, dopiero przyszedłem. Przyniosłam ci wypis. Wychodzisz.

Nika posmutniała.

- Nie cieszysz się? – Zdziwił się.

- Cieszę.

- To skąd ta mina?

- Nie wiem. Tu czuję się bezpiecznie. Nie wiem co będzie na zewnątrz. Co mnie tam czeka. Czuję strach i cały czas mam poczucie, że nie zrobiłam czegoś ważnego, że zapomniała o czymś bardzo istotnym. Mam wrócić w miejsce, którego nie znam. Nie znam swojego domu, sąsiadów, ludzi z pracy. Tutaj przynajmniej znam ciebie.

- Z czasem poznasz ludzi wokół siebie. Przypomnisz ich sobie.

- No nie wiem…

- Jeśli coś to pomoże, to możemy się jeszcze spotkać. Pogadać. Chcesz? – Zaproponował po chwili z nutą niepewności w głosie pomieszanej z nadzieją.

- Bardzo – ucieszyła się szczerze.

- To kiedy?

- Co kiedy?

- Kiedy się spotkamy?

- A kiedy masz czas?

- Dla ciebie zawsze – zaśmiał się.

- Jutro?

- Jutro muszę iść na policję. Mam wezwanie. Pewnie w sprawie twojego wypadku.

- Pewnie tak. To może po tym przesłuchaniu?

- OK, dam ci znać kiedy skończę – uśmiechnął się do niej – gdzie?

- Co gdzie?

- Gdzie się spotkamy? Mam przyjechać do ciebie do domu?

- Nie. Lepiej nie. Robert ma jakieś urojenia. Jest zazdrosny. Lepiej żeby nie wiedział. Po co go drażnić – zaśmiała się.

- To może u mnie?

- Dobra. Wyślij mi pinezkę.

- Wyślę zaraz – Bruno na myśl o niedalekim spotkaniu z Niką poczuł niezdrową euforię pomieszaną z niecierpliwością - Wyślę ci też inną pinezkę – dodał po chwili.

Nika spojrzała na niego pytająco.

- Umówiłem cię do gabinetu mojego przyjaciela. Jest świetnym psychologiem. Pomoże ci uporać się z amnezją.

- Nie wiem…

- Pójdę z tobą – zadeklarował nieco zbyt gorliwie.

Nika nie spodziewała się takiej propozycji. W pierwszym momencie chciała odrzucić propozycję, ale po chwili pomyślała, że to nic złego i w towarzystwie Bruna będzie się czuła pewniej. Spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Dzięki.

- Chyba, że wolisz iść z mężem? – Zapytał niepewnie.

- Nie, czasem obecność bliskiej osoby jest krępująca. Wolę iść z tobą.

Bruno uśmiechnął się na myśl, że Nika woli jego niż męża.

- Znalazłaś może coś znajomego w telefonie lub laptopie?

- Czy ja wiem? W telefonie w historii przeglądania znalazłam stronę sklepu z zegarkami. Znalazłam tam zegarek, który widziałam we śnie.

- Może dlatego ci się śnił? Pewnie przeglądałaś strony zakupowe i gdzieś w zakamarkach pamięci pozostało wspomnienie. Może wyjątkowo ci się spodobał…

- Na pewno, bo z historii konta bankowego wynika, że go kupiłam, ale uprzedzając twoje pytanie Robert takiego nie nosi. Ma inny.

- Może go o to zapytaj?

- Zapytam, zwłaszcza, że znalazłam coś jeszcze.

Bruno rzucił jej pytające spojrzenie. Nika milczała chwilę.

- Z historii konta bankowego wynika, że wynajęłam detektywa.

- Detektywa?

- Tak, przynajmniej płatności dla niego poszły z mojego konta.

- A co na to twój mąż?

- Nie wiem.

- To spytaj.

- A jeśli wynajęłam detektywa bez jego wiedzy?

- Myślisz, że cię zdradzał?

- Nie wiem. Z jakiegoś powodu wynajęłam tego człowieka. Gdyby Robert o tym wiedział pewnie powiedziałby mi o tym. Zwłaszcza, że pytałam go o sprawy, które mogłyby spowodować, że ktoś mógł pokusić się o to, aby pomóc mi wykonać ten widowiskowy lot z klifu.

- Wynajęcie detektywa jest istotne, więc gdyby wiedział, powiedziałby ci o tym. Chyba, że nie wiedział.

- Dokładnie. Muszę więc porozmawiać sama z tym detektywem. Pójdę tam jutro.

- Jutro my mamy się spotkać – przypomniał trochę zawiedziony, że Nika chce przełożyć spotkanie z nim.

- Wiem, ale ten detektyw ma biuro niedaleko twojego mieszkania. Przynajmniej tak wynika z Maps Google – Nika pokazała swój telefon gdzie obie pinezki było niemal obok siebie.

- To sąsiedni blok. Kojarzę tego gościa. Spotykałem go czasem w osiedlowym sklepie. Chociaż ostatnio go nie widuję.

- Pójdziesz ze mną?

- Jasne – Bruno uśmiechnął się – jutro nie mam dyżuru. Załatwię tylko sprawę na policji i jestem cały twój.

- Gotowa? – Do sali wpadł jak burza Robert obrzucając Bruna wściekłym spojrzeniem.

- Tak – Nika nie chciała, żeby Robert w jakiś sposób atakował Bruna – pan doktor właśnie przyniósł mi wypis ze szpitala.

- Miło z jego strony. Bardzo dziękujemy za opiekę – Robert obrzucił pogardliwym spojrzeniem lekarza – chodź wracamy do domu – podał rękę żonie ignorując obecności lekarza.

Bruno chrząknął zakłopotany - życzę państwu miłego dnia – powiedział wychodząc. Na odchodne rzucił Nice porozumiewawcze spojrzenie i smutno się uśmiechnął.

Idąc szpitalnym korytarzem w myślach strofował sam siebie – „co ja wyprawiam? Ona jest mężatką. Nigdy między nami nic nie może być.” Nie mógł jednak wyobrazić sobie, że zrywa z nią kontakt. Na taką myśl poczuł ogromną pustkę. „Bycie jej znajomym, może nawet przyjacielem, musi mi wystarczyć” – postanowił.

Nika weszła do domu. Był wielki i obcy. Urządzony ze smakiem, ale nieznany. Stanęła w przejściu nie wiedząc gdzie ma iść.

- Chodź pokażę ci wszystko – Robert wziął ją za rękę domyślając się, że nie pamięta gdzie co jest.

Pokrótce oprowadził ją po domu pokazując wszystkie najważniejsze miejsca. Ostatnim miejscem, gdzie ją zaprowadził, była sypialnia. Weszła do środka. Czuła się tu obco. Robert objął ją chcąc pocałować. Pozwoliła mu na to w nadziei, że poczuje coś więcej niż wtedy, gdy pocałował ją w szpitalu. Pierwszy raz po wypadku. Między kolejnymi pocałunkami zaczął powoli rozpinać jej bluzkę. Delikatnie ją zsunął jej z ramion. Nika wstrzymała oddech. Z jakiegoś irracjonalnego powodu poczuła niepokój. Jego usta sunęły po jej szyi obsypując ją mokrymi pocałunkami. Schodził coraz niżej i niżej. Zacisnęła oczy i zesztywniała. Jego pocałunki nie sprawiały jej przyjemności. Miała wrażenie, że wypalają jej skórę.

- Co jest? – Zapytał.

- Przepraszam – szepnęła zawstydzona naciągając z powrotem bluzkę.

Robert odwrócił się do niej. Widać było, że jest wściekły.

- To przez niego?

- Co?

- To przez tego lekarza? Masz z nim romans?

- Zwariowałeś? Nie!

Robert siedział na łóżku i milczał.

Nika podeszła do niego. Uklęknęła przed nim. Wzięła jego ręce w swoje dłonie. Spojrzała mu głęboko w oczy.

- Proszę nie gniewaj się na mnie. Jestem zagubiona. Nic nie pamiętam. Może już nigdy sobie nie przypomnę naszego wspólnego życia. Muszę się nauczyć wszystkiego od nowa. Proszę daj mi czas.

Robert uśmiechnął się smutno. Pogłaskał ją po policzku.

- Przeniosę się do gościnnego. Dam ci czas – powiedział obrzucając ją chmurnym spojrzeniem – sypialnia jest twoja – rzucił nie patrząc na nią, wychodząc z sypialni.

- Robert, przepraszam… – Szepnęła.

Zatrzymał się w pół kroku. Jednak się nie odwrócił.

- Nie musisz, rozumiem. Po prostu tęskniłem za tobą. Tak długo byłaś nieprzytomna. Bardzo chciałem, żebyś już wróciła i żeby ten koszmar się skończył. Chciałem, żeby było jak dawniej. Wiem, że może za szybko próbowałem…

Nika podeszła do niego.

- To nie twoja wina – pogłaskała go po ramieniu – problem jest we mnie, ale obiecuje, że się z nim uporam najszybciej, jak to tylko możliwe.

- Wiem, na pewno tak będzie – odwrócił się do niej i poklepał ją po dłoni.

- Ładny zegarek – spojrzała na jego nadgarstek – Ode mnie?

- Nie – naciągnął rękaw koszuli chowając zegarek pod mankietem.

- Nigdy nie dałam ci takiego prezentu?

- Dałaś.

- Nie nosisz?

- Nosiłem.

- Dlaczego już nie nosisz?

Robert milczał.

- Powiedziałam coś złego? – Spytała ponownie.

- Nika posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć – zaczął zdecydowanie.

- Tak?

- Nie powiedziałem ci wszystkiego. Nie chciałem cię straszyć. Keller, ten człowiek, który cię zaatakował…

- Został aresztowany, wiem. Jednak myślę, coś w środku mi podpowiada, że to nie musiał być on…

- To był on.

- Wiem ślady i tak dalej. Tylko, że ślady jego butów mogły się tam znaleźć wcześniej. Może to był przypadek…

- Nie, Nika, to nie był przypadek. Keller nas nachodził. Próbował cię przekonać, żebyś nie zawiadamiała służb w sprawie jego dzieci. Na początku próbowałaś mu pomagać, ale on ciągle wracał do nałogu. Z powodu pijaństwa wyrzucali go z każdej kolejnej pracy, którą ty mu załatwiałaś. Co go wyrzucili, ty szukałaś mu nowej pracy. Załatwiłaś mu terapię, ale on nie chodził. Ja też próbowałem mu pomóc. Kiedy po raz kolejny wyrzucili go z pracy zaproponowałem mu, żeby zajął się kilkoma naprawami w naszym domku letniskowym. Chciałem mu dać zarobić. Umówiliśmy się, ale on nie przyszedł. Wiem, że to ci to zrobił. Jestem tego pewny – powiedział twardo.

- Gosia mówiła, że był w szpitalu po próbie samobójczej.

- Nie był.

- Skąd wiesz?

- Wypisał się na własne żądanie. Sprawdziłem. On tuż przed tym co się stało… No wiesz przed twoim wypadkiem przyszedł do mnie do kancelarii. Awanturował się. Krzyczał, że to przez ciebie straci dzieci. Jestem pewien, że to on próbował cię zepchnąć z tego cholernego urwiska.

- Skąd miał wiedzieć, że ja tam będę?

- Niestety ode mnie. Usłyszał jak się umawialiśmy gdy był u mnie w kancelarii. Wtedy właśnie ukradł mi zegarek, ten który dostałem od ciebie, i który został znaleziony tam na klifie. On go podrzucił, żeby rzucić podejrzenia na mnie. Zrobił to z zemsty.

- Po co miałby to wszystko robić? Nachodzić cię, kraść zegarek. Przecież w ten sposób na pewno straciłby dzieci, a to na nich najbardziej mu zależało.

- Uwierz mi, broniłem już wielu przestępców. Oni nie analizują przyszłości, ani skutków swoich czynów. Często kierują się emocjami, nie zastanawiając się co będzie potem.

- Szkoda mi jego dzieci – powiedziała cicho – skoro dla nich był gotów na taki czyn, musi ich bardzo kochać. Pewnie one jego też…

- Za to właśnie cię kocham – uśmiechnął się do niej gładząc ją delikatnie po ramieniu.

- Za co?

- Że litujesz się nad każdym, nawet najgorszym skurwielem. Uratowałaś już wiele dzieci przed złym losem. Poświęcasz się bez reszty dla innych…

- Robert, chciałabym o coś zapytać, ale nie wiem czy…

- Pytaj, śmiało.

- Dlaczego my nie mamy dzieci?

- Z powodów medycznych.

- Medycznych? Miałam badania w szpitalu i wszystko jest ok…

Robert milczał długo, jakby szukał właściwych słów. Wstał i podszedł do okna. Stanął do niej tyłem, jakby nie chciał na nią spojrzeć.

- To moja wina – powiedział po chwili – to ja mam problem. Wiedziałaś o tym od początku. Nie przeszkadzało ci to.

- Leczysz się?

- Próbowałem, ale nie ma szans.

- Może gdybyśmy spróbowali…

- Nie! – Zdenerwował się – diagnoza jest ostateczna. Nie chcę o tym rozmawiać! To zbyt bolesne…

- Przepraszam, nie chciałam ci sprawić przykrości – szepnęła.

Nic nie odpowiedział. Bez słowa wyszedł do przedpokoju. Nika po raz kolejny poczuła się winna. Wyszła za nim. Chciała go jeszcze raz przeprosić.

- Wychodzisz? – Spytała widząc męża przy drzwiach gotowego do wyjścia.

- Tak – rzucił oschle – nie czekaj na mnie, będę późno.

- Proszę nie wychodź, ja nie chciałam…

- To nie twoja wina. Masz prawo pytać. Po prostu musiałem poprzesuwać spotkania z klientami na późny wieczór, bo musiałem odebrać cię ze szpitala – mówił oschle nie patrząc na nią.

Nika stała jeszcze kilka chwil wpatrując się w drzwi, którymi przed chwilą wyszedł jej mąż.

Rozdział VIII

Nika chodziła po domu chcąc go jak najlepiej poznać. Przeglądała rzeczy, ubrania, pamiątki. Zajrzała do szuflady z bielizną. Przejrzała swoje rzeczy. Chyba swoje. Na pewno swoje, bo kogóż by innego. Staniki, majtki, koszulki nocne. Jedna z koszulek zwróciła jej uwagę. Była inna niż pozostałe. Wyjątkowo seksowna. Można by nawet rzec, że wyuzdana. Przymierzyła ją. Nie podobała się sobie w niej. Za plecami usłyszała delikatne chrząkniecie. Odwróciła się przestraszona. To była Małgosia. Stała w drzwiach do sypialni i patrzyła na nią zdziwiona.

- Jezu, ale mnie przestraszyłaś - zaśmiała się Nika – jak tu weszłaś?

- Dałaś mi klucze. Nie pamiętasz? Ach, no tak. Nie pamiętasz. Ładna koszulka.

- No wiem, ale mnie się nie podoba.

- Nic dziwnego, bo to moja.

Nika spojrzała na Gosię zaskoczona.

- Twoja?

- Przed twoim wypadkiem Robert gdzieś wyjechał. Bałaś się zostać sama, chyba z powodu Kellera. Spałam u ciebie.

- W takim stroju?

- Jasne. Byłyśmy kochankami. Robert nic nie wie – szepnęła konspiracyjnie Gosia.

- Co?

Gosia zaśmiała się głośno.

- Żartuję. Zanim przyszłam do ciebie na noc byłam na gorącej randce – Gośka puściła oko do Niki.

- Ach tak, rozumiem.

- No, i wrzuciłam koszulę do pralki, i tak tu została. Później nie było czasu… Wiesz, po tym co się stało…

- Nie chciałaś jej odzyskać?

- Miałam na głowie ważniejsze sprawy…

- A randka się udała?

- I to jeszcze jak! Niezły z niego ogier. Jest przystojny, mądry, wysportowany i ma zajebiste tatuaże – Gosia puściła oko do przyjaciółki.

- Mam nadzieję, że go kiedyś poznam.

- Już go znasz.

- Powiesz kto to?

- Wszystko w swoim czasie – rzuciła tajemniczo Gosia – Dowiesz się w kulminacyjnym momencie.

- Powiedz choć trochę – uśmiechnęła się do przyjaciółki.

- Jest bardzo męski. Jest zdecydowany i wie czego chce. Czasem chodzi posłusznie na moim pasku jak piesek, a czasem bywa niebezpieczny, ale to mnie cholernie podnieca. Lubię igrać z ogniem. No i to jego ciało, och – rozmarzyła się Gośka – silne, muskularne ramiona z pięknymi tatuażami.

- Już ci zazdroszczę – uśmiechnęła się Nika – kochasz go?

- Jasne – odpowiedziała bez wahania.

- Zazdroszczę ci tej pewności…

- A ty nie ma masz takiej pewności? Nie kochasz Roberta?

- Nie wiem. Nic nie pamiętam, ani tego co robiłam przed wypadkiem, ani tego co czułam… Czuję się jak bym była w jakiejś matni, pułapce, z której nie ma ucieczki. Kręcę się w kółko, szukam wyjścia, ale nigdzie go nie ma. Gdzie się nie zwrócę tam jest mrok, z którym nie mogę sobie poradzić. I jeszcze te straszne sny…

- Sny?

- Ciągle śni mi się, że spadam i nie ma dla mnie ratunku przed śmiercią. Czasem myślę, że uwolnię się od tego wszystkiego dopiero kiedy umrę. Nie daję rady już tak żyć…

- Nika, co ty? Chcesz się zabić?

- Zabić… To brzmi tak łatwo i prosto. Zabić się i skończyć ten koszmar… Brzmi pociągająco. Jednak nie – powiedziała zdecydowanie po chwili - Nie, nie zamierzam się zabić. Zamierzam wyprostować wszystkie moje sprawy, dowiedzieć się jak wyglądało moje życie przed wypadkiem i dlaczego ktoś chciał mi pomóc odejść z tego świata. Na pewno nie zamierzam umierać. Zamierzam ukarać mojego niedoszłego mordercę i dalej żyć w spokoju!

- Tak trzymaj – Gośka uśmiechnęła się i przytuliła Nikę.

- Gosia, chciałabym cię o coś zapytać – zaczęła po chwili Nika.

- Pytaj.

- Ten Keller. Dlaczego chciałam, aby zabrano mu dzieci?

- W sumie to nie powiedziałaś mi konkretnie dlaczego. Po prostu któregoś dnia kazałaś mi napisać zawiadomienie. Podpisałaś je i kazałaś wysłać. Nie bardzo rozumiałam dlaczego podjęłaś taką decyzję, ale nie chciałam wnikać, bo każda rozmowa na jego temat kończyła się twoją nerwową reakcją. Nawet trochę się posprzeczałyśmy o to, bo wcześniej bardzo pomagałaś temu Kellerowi. Szukałaś mu pracy, opiekowałaś się jego dziećmi, pilnowałaś, żeby chodził na terapię, aż tu nagle taki zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.

Nika zamyśliła się. Pustka w pamięci zaczynała jej coraz bardziej doskwierać.

- No dobra kochana. Muszę lecieć – Gośka podniosła się z kanapy przerywając krepującą ciszę - przyniosłam ci tylko kilka dokumentów do podpisania. Wiesz fundacja musi działać, trzeba kupić żywność dla potrzebujących, popłacić należności, wynagrodzenia, złożyć sprawozdania, ogólnie trzeba załatwić papierkową robotę.

- OK, w porządku zostaw. Przejrzę to i niebawem podrzucę do fundacji.

- Wolałabym żebyś teraz podpisała. Trochę goni nas czas. To nic wielkiego, normalna bieżąca działalność. Możesz spokojnie podpisać.

- Chciałbym to przejrzeć na spokojnie. Nie wiem dlaczego, ale nie chce podpisywać niczego w ciemno. Bez obrazy…

- Ale daj spokój, wszystkie umowy zostały sprawdzone przez Roberta.

- Roberta?

- No jest prawnikiem, jego kancelaria świadczy usługi prawne dla fundacji.

- Dlaczego?

- jak to dlaczego? Potrzebujemy pomocy prawnej. I to bardzo często. Sytuacja naszych podopiecznych co rusz wymaga interwencji prawnej, zresztą sama fundacja też potrzebuje takiego wsparcia.

- Płacimy mu za to?

- No jasne. Przecież prawnicy w jego kancelarii pobierają wynagrodzenia. Musi im przecież zapłacić. A zapewniam cię, że mają dużo pracy z naszymi podopiecznymi.

- Rozumiem, ale dlaczego akurat kancelaria Roberta to robi? Nie powinna tego robić ktoś obcy? Byłoby uczciwiej.

- Daj spokój. To twój mąż. Pomaga ci.

- Ale też zarabia.

- Zarabia, ale tylko formalnie.

- Formalnie?

- On bardzo cię wspiera i często wpłaca na twoją fundację naprawdę pokaźne darowizny. Większe niż otrzymuje od fundacji. Nie powinnaś być taka podejrzliwa. To nie w porządku wobec niego. On naprawdę bardzo się stara.

Nika zawstydziła się. Poczuła się winna, że podejrzewa o nieuczciwość męża, który tak o nią dba.

- To co? Podpiszesz?

- Tak, jasne. Tylko to szybko przejrzę i podrzucę ci do fundacji.

Gośka westchnęła z rezygnacją.

- Miałam nadzieję, że załatwimy to od ręki, ale skoro się upierasz... To narka. Do jutra – Gosia rzuciła przez ramię. W jej głosie słychać było nutę irytacji.

- Narka, ale nie do jutra. Jutro mam kilka spraw do załatwienia. Odezwę się.

- Kilka spraw? Jakich spraw? – Gosia zatrzymała się w pół kroku.

- Jakieś drobiazgi – Nika uśmiechnęła się tajemniczo.

- Robert o tym wie?

- Nie. Nie mów mu. Będzie się martwił.

- No pewnie, że będzie się martwił. W twoim stanie nie powinnaś sama wychodzić.

- To nic takiego. Naprawdę. Poza tym będę miała towarzystwo.

- Towarzystwo? Kogo?

- Lekarza.

- Jakiego znowu lekarza?

Nika już chciał odpowiedzieć, ale coś ją powstrzymało.

- Jakieś badania? – Dopytywała Gosia.

- Tak, badania – Nika z ulgą skorzystała z niespodziewanej podpowiedzi. Nie wiedziała dlaczego skłamała. Zrobiła to bezwiednie. Jakby jakiś głos w głowie kazał jej skłamać.

- OK. To w porządku. Gdybyś jednak coś potrzebowała to daj znać. Trzymaj się.

Gośka otworzyła drzwi na oścież.

- Gosia? – Nika zawołała za nią.

- Tak?

- Dzięki.

- Za co?

- Za to, że jesteś. Trzymaj się.

Gośka uśmiechnęła się lekko i wyszła bez słowa. Nika wyszła za nią. Stała na schodach patrząc jak odjeżdża.

- Dzień dobry Bereniko! – Usłyszała wołanie.

Za ogrodzeniem stał starszy mężczyzna i ewidentnie wołał do niej – Miło cię widzieć. Cieszę się, że już jesteś zdrowa. Takie nieszczęście. Takie nieszczęście…

- Dzień dobry panie… - Nika nie wiedziała kim jest mężczyzna.

- Nie panie, tylko wujku. Wujku Władku, zawsze tak do mnie mówiłaś. Jesteśmy sąsiadami. Wiem, że mnie nie pamiętasz. Robert mówił, że straciłaś pamięć, ale nie martw się. Przypomnisz sobie wszystko, a jak nie to pomożemy. Wszyscy tu się o ciebie martwiliśmy.

- Dziękuję… Wujku.

- Nie ma tego złego, jak to mówią. Z jednej strony ten straszny wypadek, ale z drugiej dzięki niemu Robert znowu się wprowadził i widzę, że się zeszliście.

- Zeszliśmy?

- No, mieliście się rozwodzić, ale po tym wypadku Robert znowu tu mieszka i widzę, że między wami wszystko w porządku. Bardzo się cieszę. Myślę, że to Gosia go przekonała, żeby wrócił do ciebie. Często tu bywała. To dobra przyjaciółka. Masz szczęście.

- Tak, chyba mam szczęście – mruknęła niepewnie Nika.

- A pewnie, że masz. Przeżyć taki upadek to trzeba mieć dobre znajomości tam na górze – mężczyzna skierował wzrok ku niebu – to pewnie za to, że tak tym ludziom pomagasz. Poza tym twoi rodzice i Natalia na pewno nad tobą czuwają.

- Pewnie tak…

- To musi być przykre, że tyle serca okazałaś temu pijakowi, a on coś takiego ci zrobił. Żeby tak kogoś zepchnąć…

- Pójdę już – uśmiechnęła się przepraszająco do mężczyzny. Była zmęczona i przytłoczona. Odwróciła się do drzwi. Chciała zostać sama.

- Nika! – Usłyszała dramatyczny krzyk dochodzący z ulicy przed jej domem.

Odwróciła się. Przed bramą stała jakaś dziewczynka. Najwyżej jedenasto- dwunastoletnia. Ubrana była dość skromnie. Rękami obejmowała pręty bramy wjazdowej. Buzię przyłożyła do bramy patrząc na Nikę błagalnie.

- Nika, wpuść mnie! Musimy pogadać! – Prosiła.

Nika stała na schodach nie wiedząc co zrobić. Kim była ta dziewczynka? Rzuciła zdezorientowane spojrzenie sąsiadowi.

- To córka tego pijaka. Widziałem ją tu kilka razy. Lepiej jej nie wpuszczaj. Trzeba wezwać policję.

- Nika, proszę! – Wołała błagalnie dziewczynka nie zwracając na słowa mężczyzny.

- Zadzwonić po policję? – Spytał sąsiad.

Nika spojrzała na dziewczynkę. Zrobiło jej się żal tego dziecka. Jej proszący wzrok utkwiony w niej przewiercał ją na wskroś. Oczy dziewczynki miały ciemnozielony kolor. Taki sam jak jej własne.

- Nie, proszę nie dzwonić. To tylko dziecko – powiedziała do sąsiada i podeszła do bramy, żeby wpuścić dziewczynkę.

Sąsiad spojrzał krytycznie na Nikę, a potem na dziewczynką. Mrucząc coś pod nosem udał się do swojego domu.

- Wejdź – powiedziała do dziewczynki otwierając furtkę.

Dziewczynka wbiegła na podwórko i bez słów przytuliła się do Niki. Objęła ją obiema rękami w pasie i się rozpłakała. Nika stała oszołomiona i zakłopotana. Niepewnie objęła dziewczynkę i lekko ją przytuliła.

- Jak mogę ci pomóc? – Spytała dziewczynkę.

- Uratuj mojego tatę! Wycofaj zeznania! On tego nie zrobił! Przecież wiesz! Znasz go! Proszę! Nika! Proszę! Nie rób tego!

Dziewczynka błagała przez łzy.

- Hej! – Nika chwyciła dziecko za ramiona i trochę odsunęła ją od siebie, aby spojrzeć jej w twarz – najpierw powiedz jak masz na imię?

Dziewczynka przestał krzyczeć i spojrzała zdziwiona na Nikę.

- Co?

- Jak masz na imię?

- Przecież wiesz! Nie udawaj, że mnie nie znasz! Jak możesz?!

- Niestety nie wiem kim jesteś.

- Dlaczego to robisz?! – Dziewczynka spytała tonem pełnym żalu.

- Co?

- Udajesz, że mnie nie znasz!

- Nie udaję. Po wypadku straciłam pamięć. Niczego nie pamiętam.

Dziewczynka chwilę przyglądała się jej z uwagą.

- Serio? Nic a nic? – Spytała spokojniej.

- Serio. Nic a nic. To jak masz na imię?

- Ola. Jestem Ola Keller.

Nikę przeszedł nieprzyjemny dreszcz na dźwięk tego nazwiska, ale nie chciała dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.

- Dobrze Ola. To teraz powiedz po co przyszłaś?

- Przyszłam prosić cię, żebyś odwołała to co powiedziałaś policji o moim tacie. Przez to go zamknęli w wiezieniu a ja, Zosia, Ania i Pawełek trafiliśmy do pogotowia opiekuńczego.

Nika westchnęła ciężko.

- Chodź – powiedziała zdecydowanie wskazując wejście do domu – musimy pogadać.

Weszły obie do domu.

- Siadaj. Jesteś głodna? – Nika spojrzała badawczo na dziewczynkę.

- Nie – odpowiedziała mała jednocześnie zerkając ukradkiem na ciastka, które stały na stole.

- Chyba jednak tak. Chodź do kuchni. Zrobimy coś do jedzenia i pogadamy. A ciastko zjesz później. Najpierw coś bardziej treściwego.

Ola siedziała przy wyspie w kuchni i pałaszowała kanapkę popijając sokiem.

- Dlaczego kazałaś policji zamknąć mojego tatę? – Spytała cicho Ola.

- Nie kazałam.

- A właśnie, że kazałaś! – Dziewczynka krzyknęła ze złością robiąc oburzona minę.

- Nie. Nic nie mogłam im powiedzieć, bo nic nie pamiętam.

- To kto to zrobił?

- Mój mąż.

- To skurwiel. Nigdy go nie lubiłam!

- Hej! Nie mów tak. To nieładnie.

- Dlaczego? Przecież to prawda. To przez niego to wszystko.

- Co?

- No to wszystko.

- Ale co konkretnie?

- No to, że tata chciał się zabić i potem trafił do więzienia.

- Powiesz mi co wiesz na ten temat?

- Wszystko zaczęło się od tego, że ten twój mąż przyszedł do mojego taty i powiedział mu, że musi iść do pracy bo jak nie, to my pójdziemy do domu dziecka. Straszył go, że tego dopilnuje, i że już dopilnował, żeby takie pismo poszło do sądu, i żeby kazał nas zabrać do domu dziecka. Tata mu tłumaczył, że szuka pracy, ale jak mówi uczciwe, że jest chory to nie chcą go przyjąć. Oni się wtedy pokłócili się. Jak twój mąż sobie poszedł to tata się załamał i... Upił się. Nie pił już od dawna. To przez twojego męża zaczął znowu! No i jak się upił to powiedział, że idzie się powiesić. Zadzwoniłam wtedy po ciebie. Przyjechałaś, zadzwoniłaś na policję. Wszyscy go szukali i w końcu znaleźli niedaleko w lesie.

- Coś sobie zrobił?

- Nie. Był pijany, nie był w stanie ustać, a co dopiero zrobić coś więcej. Poza tym on by nas nie zostawił. Wiem to na pewno! Wcale nie chciał się powiesić. Zabrało go pogotowie, ale na drugi dzień wrócił do domu. Obiecał nam wtedy, że już nigdy nie zrobi nic głupiego, i że nigdy nas nie zostawi. Powiedział, że pójdzie do pracy i wszystko będzie dobrze. Ten twój mąż przyjechał po tym wszystkim do taty i powiedział, że go przeprasza za tamto co powiedział, i że da mu pracę. Miał naprawić coś w domku letniskowym. Tata tam pojechał i wszystko naprawił. Tak jak było umówione, ale twój mąż powiedział, że wcale go tam nie było, nic nie naprawił i nie chciał mu zapłacić. Tata się wkurzył pojechał do niego do pracy i mu wygarnął. Potem ten twój mąż zadzwonił do taty i powiedział, żeby przyszedł na klif po pieniądze. To było w tym samym dniu kiedy spadłaś…

- Skąd to wszystko wiesz?

- Trochę podsłuchałam, a trochę tata mi powiedział.

- I co było dalej?

- I tata poszedł, ale nikogo tam nie było. Wkurzył się i odszedł stamtąd zanim ty tam przyszłaś. Naprawdę. On cię nie zepchnął. Nika uwierz mi!

- Skąd wiesz, że nikogo tam nie było? To też ci tata powiedział?

- Właśnie, że nie! Sama widziałam!

- Widziałaś?

- Jak tata powiedział mi, że gdzieś idzie i nie chciał powiedzieć gdzie, to poszłam za nim. Bałam się, że znowu będzie chciał sobie coś zrobić. Śledziłam go, żeby nic sobie nie zrobił. Nikogo nie było na klifie kiedy tata tam był! On cię nie zepchnął! Na pewno!

- Jesteś pewna, że nikogo tam nie było?

- Na pewno nikogo nie było! To znaczy…

- Tak?

- Jak tata wracał to spotkał jakąś panią, która go zaczepiła. Porozmawiali chwilę i potem się rozstali.

- Słyszałaś o czym rozmawiali?

- Nie bardzo, ale coś o jakiejś tajemnicy i o spotkaniu i o tobie też mówili, ale nie wiem dokładnie co…

- Ola? Jak wyglądała ta pani?

- Nie widziałam jej dokładnie, chowałam się przecież w krzakach. A ona też dziwnie się zachowywała.

- To znaczy?

- No rozglądała się jakby się kogoś bała, ciągle się zasłaniała. Miała ciemne okulary i długie włosy, które zakrywały jej prawie całą twarz. Miała też taką śmieszną czapkę bejsbolówkę. Miała też duży brzuch. Chyba była w ciąży – Ola ugryzła ze smakiem kolejny kawałek kanapki. Przemieliła w ustach odgryziony kęs. Z pełnymi ustami rzuciła - …łam… je.. cie...

- Co?

- Zrobiłam jej zdjęcie – przeliterowała z satysfakcją.

- Zrobiłaś jej zdjęcie? Po co?

- Spodobała mi się ta czapka. Też chciałam taką mieć…

- Pokażesz mi to zdjęcie?

Ola wyciągnęła z kieszeni stary, mocno zniszczony telefon. Chwilę czegoś w nim szukała, a potem zdecydowanie podstawiła go pod nos Nice. Nika przyglądała się uważnie zdjęciu, ale było ono mocno niewyraźne. Na zdjęciu było widać kobietę w ciąży stojącą w półobrocie. Jej twarz prawie w całości zasłaniały długie, jasnoblond włosy i faktycznie miała śmieszną bejsbolówkę, której górna część pokryta była materiałem imitującym siwe włosy. Na ramieniu kobieta miała jakiś tatuaż, jednak włosy i rękaw bluzki częściowo go zasłaniały.

- Prześlesz mi je?

- Nooo – Ola kiwnęła głową gryząc ze smakiem kanapkę.

- Trochę słabe – mruknęła Nika oglądając przesłane zdjęcie.

- No wiem, gdybym miała lepszy telefon… - Ola uśmiechnęła się kokieteryjnie.

- Pomyślimy – Nika zrozumiała aluzję - zauważyłaś może coś jeszcze?

- Trochę utykała na jedną nogę.

- Pamiętasz na którą?

- Ummmmm, chyba lewą. Nika? Powiesz policji, że to nie mój tata?

- Postaram się, ale obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego dopóki wszystko się nie wyjaśni.

Ola nie odpowiedziała.

- Ola?

- Tak?

- Obiecaj!

- No dobra, ale…

Słowa dziewczynki zagłuszyło mocne walenie do drzwi. Obie spojrzały na siebie zdziwione.

- Zostań tu. Pójdę zobaczyć co się dzieje – Nika stanowczo nakazała dziewczynce.

Podeszła do drzwi i lekko je uchyliła. Za drzwiami stało dwóch policjantów i jakaś kobieta. Wylegitymowali się. Kobieta natomiast wyjaśniła, że jest z pogotowia opiekuńczego.

Nika aż ugięła się pod ciężarem spojrzenia jakie posłała jej Ola, kiedy wyprowadzali ją z domu. Dziewczynka szła w towarzystwie policjantów i kobiety z pogotowia ze spuszczoną głową. Stała jeszcze długo na schodach i patrzyła za odjeżdżającym radiowozem. Westchnęła głęboko. Za ogrodzeniem zauważyła czającego się za krzewami sąsiada, który udawał, ze coś podlewa w ogródku, ale uważnie ją obserwował.

- Na dziecko wezwałeś policję? – Rzuciła z wyrzutem.

- To nie ja! – Odkrzyknął sąsiad.

- Taaa, jasne. Nie ty… – mruknęła do siebie.

- Ja tylko zadzwoniłem do Roberta, bo się o ciebie martwiłem. Ona mogła coś ci zrobić. To przecież patologia!

- Ja mam inną definicję patologii.

- Jaką?

- Na przykład wsadzanie nosa w nieswoje sprawy! – Krzyknęła ze złością i trząsnęła drzwiami.

Nika była wściekła na wścibskiego sąsiada. Nie mniej była zła na Roberta. To pewnie on zadzwonił na policję, jak tylko ten ciekawski dziadek mu doniósł o wizycie Oli. Koniecznie potrzebowała się uspokoić. Spojrzała na dokumenty, które przyniosła Gosia.

– To mnie na pewno uspokoi. Nawet może mnie uśpi – pomyślała zgryźliwie.

Przeglądała kolejne umowy, rachunki i sprawozdania. Gośka faktycznie mówiła prawdę. Fundacja płaciła horrendalne rachunki kancelarii Roberta, ale darowizny od kancelarii było równie pokaźne, jak nie nawet bardziej. Nikę zdziwił nadzwyczaj szeroki rozmiar działalności fundacji. Równie wysokie darowizny na fundację pochodziły z licznych firm, wśród których było wiele zagranicznych. Dochód fundacji był naprawdę pokaźny. Niestety wydatki też były znaczące. Liczne i drogie remonty, zakup samochodu, przeloty lotnicze, hotele, usługi doradcze i pokaźna rzesza pracowników. Same kosztowne rzeczy.

Rozdział IX

Małgosia przeciągnęła się mocno rozciągając mięśnie zmęczone niedawnym wysiłkiem. Jej kochanek leżał obok i delikatnie gładził jej ciało.

– Jesteś nieziemska – mruknął całując ją w szyję.

- Wiem – odpowiedziała z uśmiechem - trzymaj się mnie, a będziesz w raju.

- Następny razem załóż tą czerwoną koszulkę – mruknął – podniecasz mnie w niej.

- Nie mam jej.

- A co z nią zrobiłaś?

- Zostawiłam u ….

Przestrzeń hotelowego pokoju wypełni dźwięk telefonu przerywając rozmowę kochanków. Gosia spojrzała na wyświetlacz.

- O wilku mowa – mruknęła i przyłożyła palec do ust nakazując swojemu kochankowi zachowanie ciszy. Włączyła tryb głośnomówiący.

- No cześć kochana, co tam? – Zaszczebiotała do słuchawki.

- Gosiu, masz chwilę czasu? Chciałbym zapytać o parę spraw.

- Wal, o co chodzi?

- Przeglądam te dokumenty, które mi przyniosłaś i mam kilka pytań.

- Tak?

- Po pierwsze skąd takie wysokie wpłaty na fundację? Co to za firmy?

- Nie mów mi, że martwią cię wysokie darowizny dla fundacji?

- Nie, ale chciałbym wiedzieć dlaczego są takie wysokie? Wydawało mi się, że wpłat powinno być dużo w niewielkich kwotach. Tak chyba działają fundacje? Zbierają pieniądze od zwykłych ludzi?

- Przecież takie wpłaty też mamy.

- Jasne, ale mnie interesują te duże.

- To wszystko zasługa twojego wielkiego szczęścia.

- Co to znaczy?

- To znaczy, że masz wspaniałego męża, który cię wspiera na każdym kroku. Promuje twoją fundację gdzie tylko może. Duża część tych firm to jego kontrahenci, którzy z wdzięczności za niejednokrotne ratowanie im tyłka wpłacają na twoją fundację powiedzmy… dowody wdzięczności.

- Rozumiem. Powiedz mi jeszcze dlaczego mamy tak wysokie rachunki za jakieś remonty? Mamy aż tak wielką siedzibę?

- Nie głuptasie – Gosia roześmiała sie perliście – to są rachunki za remonty wykonywane w domach naszych podopiecznych. Mamy ich naprawdę dużo, więc i rachunki są wysokie.

- Ale dlaczego robimy remonty w domach podopiecznych?

- Bo tego potrzebują Nika. Mieszkają w walących się chałupach, są niepełnosprawni potrzebują dostosowania mieszkania do swoich potrzeb, dostają lokale zastępcze w takim stanie, że nie nadają się do zamieszkania – Gosia nieznacznie podniosła głos.

- Dobrze, już dobrze. Rozumiem. A samochód? I horrendalne rachunki za paliwo?

- No przecież musimy dojeżdżać do naszych podopiecznych, załatwiać różne sprawy. Mamy chodzić na piechotę?

- No nie, oczywiście, że nie, ale dlaczego mamy jeździć do podopiecznych luksusowym samochodem? Nie wystarczy jakiś zwykły?

- Pewnie by wystarczył, ale decyzję o zakupie tego właśnie samochodu podjęłaś ty, przed wypadkiem. Ja tylko zrealizowałam twoje polecenie. Swoją drogą z samochodu najczęściej korzystałaś ty, a teraz Robert.

Nika poczuła się nieswojo.

- A po co nam aż tylu pracowników?

- Mamy ogromną rzeszę podopiecznych. Ktoś musi się nimi zajmować.

- A te wszystkie przeloty, hotele, usługi doradcze i zakupy rzeczy, których raczej nie potrzebują nasi podopieczni, takie jak szampan czy drogie luksusowe jedzenie?

- Nikula – rzuciła z irytacją Gośka- to wszystko są wydatki związane z pozyskiwaniem sponsorów. Nie będą nam wpłacać kasy jak nie będziemy ich do tego zachęcać. Od czasu do czasu trzeba zorganizować jakieś przyjęcie dla sponsorów, polecieć osobiście do sponsora, porozmawiać, przekonać. Przecież wiele firm wspierających twoją fundację ma siedziby za granicą. Po prostu podpisz te dokumenty bo gonią nas terminy. Musimy spłacić zobowiązania.

- OK, w porządku. Gosia? – Nika zapytała niepewnie.

- No co tam jeszcze? – W tonie głosu Gośki słychać było nutę zniecierpliwienia. Trudno było jej powstrzymać się od rekcji na pieszczoty swojego kochanka, który nie zważał, że właśnie rozmawia z przyjaciółką.

- Chciałabym cię jeszcze o coś spytać. Coś osobistego…

- Dawaj.

- Czy ja i Robert mieliśmy jakieś kłopoty? – Gośka rzuciła szybkie spojrzenie swojemu kochankowi odsuwając zdecydowanie jego rękę błądząco po jej intymnych miejscach.

- Kłopoty?

- Podobno mieliśmy się rozwodzić…

- A to – mruknęła Gosia - no cóż, to już przeszłość. Daj sobie z tym spokój. Po co do tego wracać.

- Jeśli coś wiesz to proszę powiedz mi. Muszę to wiedzieć.

- No tak, skoro musisz… To tak, faktycznie tak było. Niedługo przez wypadkiem kazałaś Robertowi się wyprowadzić i zamierzałaś złożyć pozew rozwodowy.

- Ja?

- Tak, ty.

- Wiesz dlaczego?

- Czy to ważne?

- Gadaj!

- Jakiś czas przed wypadkiem bardzo się zmieniłaś. Zaczęłaś gdzieś znikać, mieć jakieś tajemnice. Chciałaś nawet zlikwidować fundację. I jakby jeszcze tego było mało, ni z gruszki ni z pietruszki, zażądałaś rozwodu od Roberta. On nie chciał się zgodzić. Walczył o ciebie, ale ty uparcie żądałaś rozwodu. Kazałaś mu się wyprowadzić z domu. Pytałam cię dlaczego, ale ty nic nie chciałaś powiedzieć. Spytałam więc Roberta o co chodzi.

- I co?

- Robert podejrzewał, że masz kochanka.

- Co?!

- Mało tego, według niego wszystko wskazywało na to, że tym kochankiem jest Keller.

Nika zaniemówiła.

- Gosia? – Zapytała po chwili – czy ty uważasz, że jestem złym człowiekiem?

W słuchawce zaległa cisza.

- Halo? Gosia?

- Tak, jestem. Nika, słuchaj, jesteśmy przyjaciółkami więc powiem ci prawdę. Szczerą prawdę. Zawsze byłaś spoko. Naprawdę. Wszystko się zmieniło jakieś kilka miesięcy przed wypadkiem. Nie dało się z tobą wytrzymać. Robiłaś wszystko, żeby uprzykrzyć życie każdemu, kogo spotkałaś na swoje drodze.

- Myślisz, że to dlatego ktoś chciał mnie zabić?

- Nie gniewaj się, ale myślę, że tak. Zalazłaś za skórę niejednej osobie.

Nika ledwo powstrzymywała łzy. Nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła wstyd i odrazę do siebie samej.

- Dzięki Gosiu. Muszę kończyć. Pa – wydusiła z siebie kilka słów przez zaciśnięte gardło i odłożyła słuchawkę.

- Nie za ostro? – Zapytał mężczyzna leżący w łóżku obok Gosi.

- Czasami tak trzeba – mruknęła pieszcząc ręką jego nagie ciało – może ten szok pomoże...

- Ale…

- Ale, co? – Chwyciła zębami jego dolną wargę.

- Już nic – mruknął obejmując ją i sadzając na sobie. Jego mocne wytatuowane ramiona z ogromnym wijącym się wężem objęły ją w pasie i rytmicznie unosiły w górę i w dół. Po kilku minutach ciałem Gosi wstrząsnął spazmatyczny orgazm.

Rozdział X

Nika siedziała skulona na kanapie. Był już późny wieczór. W salonie było ciemno. Jej wzrok był utkwiony gdzieś w daleką ciemną przestrzeń. Po jej głowie krążyła jedna i ta sama myśl „Jesteś potworem” huczało jej w głowie. Jasne światło nagle rozświetliło salon. To światła samochodu Roberta wpadły do salonu, aby na chwilę go rozświetlić. Po chwili w drzwiach do domu pojawiła się oświetlona światłem lamp ulicznych sylwetka Roberta.

- Nika? – zapytał z niepokojem widząc jej stan – Nika? Co ci jest? Gniewasz się na mnie? Wiem, wróciłem późno, ale miałem dziś urwanie głowy w pracy i wiesz…

- Nie gniewam się – Szepnęła.

- To co ci jest?

- Robert, muszę cię o coś spytać. Obiecaj, że odpowiesz szczerze.

- Pytaj – powiedział siadając obok niej.

- Czy ja cię skrzywdziłam?

- Co? Skąd ci to przyszło do głowy?

- Zdradziłam cię?

Twarz Roberta stężała w jednej chwili. Odwrócił się jakby chciał ukryć to wszystko co działo się teraz na jego twarzy.

- Robert?

- Nie mówmy o tym. Chodź, zjemy coś – zmienił temat.

- Nie. Powiedz mi prawdę. Muszę to wiedzieć. Jeśli zrobiłam coś złego chcę to naprawić.

Robert ukląkł przed nią na podłodze. Wziął w dłonie jej obie ręce. Pocałował jedną, a potem drugą. Spojrzał jej w oczy.

- Nikuś. To nie jest ważne –mówił uspokajającym tonem - ważne jest to, że kocham cię jak wariat. Wierzę, że ty mnie też. Zapomnijmy o przeszłości. Idźmy w przyszłość. Naszą wspólną przyszłość.

- Zanim pójdziemy w przyszłość, musimy zamknąć przeszłość. Muszę to wiedzieć.

- Dobra. Jeśli tego chcesz… Miałaś romans – wypalił znienacka - Przynajmniej wszystko na to wskazywało.

- Z kim?

- Nie wiem. Nie zdążyłem tego odkryć.

- Czy to był Keller?

Robert nabrał głęboko powietrza.

- Tak podejrzewałem – szepnął.

- To dlatego znowu podejrzewasz mnie o romans z Brunem?

- Jesteś zdziwiona? – Spytał zimno.

-Chciałeś się zemścić?

- Co?

- Czy chciałeś się zemścić? Na mnie lub na nim.

- Oszalałaś?!

- Po prostu odpowiedz.

- Tak, byłem wściekły! Cholernie wściekły! Zdradzałaś mnie z jakimś pijaczyną! Zwykłym alkoholikiem! Niedorajdą, która nie potrafiła nawet utrzymać najprostszej pracy. Zamieniłaś mnie na kogoś takiego! Ale jeśli myślisz, że to ja cię zepchnąłem z togo pierdolonego klifu to się mylisz!

- Wiem, że to nie ty. Masz alibi. Wszyscy cię widzieli w restauracji – powiedziała niepokojąco spokojnie Nika.

- Więc o co ci chodzi?

- Uważam, że to nie był Keller. To nie on mnie zepchnął. To był ktoś inny.

- A uważasz tak bo?

- Bo z tego co już się o sobie dowiedziałam, nie byłam dobrym człowiekiem. Wielu ludziom się naraziłam. Myślę, że, poza tobą i Kellerem, mógł być jeszcze ktoś kogo skrzywdziłam. Sądzę też, że Keller siedzi bo ty chciałeś się na nim zemścić za romans ze mną i na niego doniosłeś.

- Oszalałaś?! – Robert zerwał się jak oparzony. Zaczął chodzić nerwowo po salonie w tą i z powrotem.

- Wiem, że straszyłeś go utratą dzieci. Zatrudniłeś go w naszym domku letniskowym, a potem zaprzeczyłeś, że tam był. Oskarżyłeś go o kradzież zegarka i o najście kancelarii, ale on tam przyszedł, bo mu nie zapłaciłeś za pracę. Kazałeś mu przyjść na klif obiecując pieniądze i sam nie przyszedłeś. Chciałeś go wrobić.

- Nika, zastanów się co ty mówisz. Jestem prawnikiem. Myślisz, że narażałbym się na taką odpowiedzialność? Przecież to karalne, straciłby prawo wykonywania zawodu.

- Ale to się składa w logiczną całość.

- Nie obraź się, ale logiki to w tym nie ma żadnej! Nie straszyłem go utratą dzieci, tylko poszedłem do niego na twoją prośbę, żeby go przekonać, żeby się za siebie wziął. Sądziłaś, że jeśli porozmawiam z nim po męsku to się opamięta i ogranie. Załatwiłaś mu kolejną pracę i liczyłaś na to, że tym razem nie spieprzy tego, jak zwykle. I tak to prawda, zaproponowałem mu pracę, bo chciałem mu pomóc się ogarnąć, na twoją prośbę zresztą. Ale on nie przyszedł. Niczego nie zrobił, nic nie naprawił, nie wywiązał się z umowy. Za to zażądał pieniędzy, bo uznał, że mu się należą, ot tak. Kiedy odmówiłem, przyszedł też do mnie do kancelarii i powiedział, że jeśli nie dostanie pieniędzy to podpali nasz domek letniskowy, nasz dom, nasze samochody. Groził, że zemści się na tobie za to, że powiadomiłaś pomoc społeczną w sprawie jego dzieci. Pojechałem do naszego domku letniskowego i co prawda, nie był spalony ale zdemolowany, wszystko było porozrzucane, meble poprzewracane. Powiadomiłem policję. Zdjęli ślady. Jego ślady! Nika, to niebezpieczny człowiek! Nie możesz się z nim kontaktować! Rozumiesz?! Zabraniam ci!

- A o co chodzi z tym zegarkiem?

- Oskarżyłem go o kradzież zegarka, bo mi go ukradł. Kiedy przyszedł do kancelarii zegarek leżał na moim biurku. Zdjąłem go na chwilę. Podczas awantury złapał go i zabrał jako zastaw za brak zapłaty za pracę, której nie wykonał. Powinienem był wtedy ponownie zadzwonić na policję. Może uchroniłbym cię przed tą tragedii! Ja jednak chciałem odzyskać zegarek, bo to był prezent od ciebie. Uznałem, że bezpieczniej będzie mu zapłacić. Chciałem to zrobić, po to żeby oddał zegarek. I tak, to prawda! Umówiłem się z nim na spotkanie w restauracji, a nie na klifie jak on sam uparcie twierdzi. W restauracji Kliwer, a nie na klifie! Dlatego się spóźniłem na nasze spotkanie, bo czekałem na niego w zupełnie innym miejscu! Może mnie źle zrozumiał, a może specjalnie poszedł na klif, bo dobrze wiedział, że tam będziesz, a mnie tam nie będzie! Wiedział, że będę w zupełnie innym miejscu! Poszedł na klif i zrobił co zrobił! To on chciał się zemścić, a nie ja!

- Wiem, że on był na klifie, ale znacznie wcześniej! To nie mógł być on!

- Skąd to wiesz?

- Po prostu wiem.

- Nika, skoro żądasz ode mnie szczerości to sama też bądź szczera! Skąd to wiesz?!

- Od jego córki, którą wydałeś przed policją!

Robert spojrzał na nią z wyrzutem.

- Tak, zadzwoniłem na policję. Jestem prawnikiem. Przestrzegam prawa. Poza tym dziewczyna uciekła z pogotowia opiekuńczego, coś mogło jej się stać, albo…

- Albo?

- Albo mogła coś zrobić tobie.

- Nic by mi nie zrobiła, to dziecko!

- Tak? Jednak wpadła na sprytny pomysł, żeby ci wcisnąć bajkę, że jej tatuś był na klifie wcześniej.

- Nie wcisnęła mi bajki. Wierzę jej. Poza tym widziała tam jakąś kobietę w ciąży. Ona zaczepiła Kellera...

- Chyba żartujesz? Ty jej wierzysz?

- Tak, Ola mówi prawdę. Zrobiła jej zdjęcie.

- Jakie znowu zdjęcie? – Wzburzył się Robert.

- Telefonem.

- Masz je?

- Nie – skłamała. Znowu ten zły głos w głowie kazał jej skłamać.

- Dobra, nie ważne. Nika posłuchaj, zapomnijmy o wszystkim co było. Zacznijmy od nowa.

Nika milczała chwilę. Słowa Roberta były takie przekonywujące. Tak bardzo chciała mu wierzyć. Tak bardzo chciała zacząć od nowa. Zamknąć tą koszmarną przeszłość, wszystko naprawić i żyć szczęśliwie.

- Tak, zacznijmy – powiedziała po chwili - ale najpierw muszę wiedzieć kim jestem. Bo teraz czuję się jakbym błądziła we mgle i nie mogła się wydostać z tego koszmaru. Wszystko jest nie tak. Krzywdzę wszystkich dookoła... Jestem złą osobą...

- Daj spokój, każdy popełnia błędy.

- Nie mogę ruszyć do przodu dopóki nie dowiem się kim jestem naprawdę. Muszę też uporządkować sprawy fundacji.

- Fundacji?

- Coś jest nie tak – mruknęła.

- Co konkretnie?

- Finanse.

- Co masz na myśli?

- Jeszcze nie wiem, ale czuję, że coś jest nie tak.

Robert milczał chwilę. Nalał sobie soku. Wypił powoli przyglądając się Nice z uwagą.

- Nika – powiedział zdecydowanym głosem – masz rację to trzeba wszystko uporządkować. Mam pewną propozycję.

- Tak?

- Musisz sobie przypomnieć wszystko co jest ci potrzebne żeby ruszyć z miejsca. Jeśli niepokoją cię sprawy fundacji ja to sprawdzę. Bardzo dokładnie, ty w tym czasie musisz zająć się swoim zdrowiem.

- Co masz na myśli?

- Znam świetny ośrodek dla osób z takimi problemami jak twój. Moja kancelaria ich obsługuje. Są naprawdę świetni. Załatwiłem ci pobyt w tym ośrodku. Wystarczy, że podpiszesz zgodę. Musisz o siebie zadbać. Ja w tym czasie przejrzę sprawy fundacji. Musisz mi tylko dać wszelkie upoważnienia do działania.

- Jakie upoważnienia?

- Już ci mówiłem. Jestem prawnikiem. Musze działać zgodnie z prawem. Żeby dogłębnie zapoznać się z sytuacją fundacji nie wystarczy przejrzeć dokumenty na miejscu. Trzeba się skontaktować z bankiem, urzędem skarbowy, darczyńcami i tak dalej. Do tego są mi potrzebne upoważnienia. Jutro przyniosę wszystkie dokumentu. Podpiszesz, wszystko wyjaśnimy, a jak wrócisz z ośrodka zaczniemy nowe, szczęśliwe życie.

Robert przytulił mocno swoją żonę. Ta jednak milczała.

- Przystajesz na mój plan? – Zapytał po chwili.

- Pomyślę – odpowiedziała i poszła do sypialni zamykając za sobą drzwi.

Rozdział XI

Obudził ją koszmarny sen. Zerwała się nagle. Była cała spocona. Oddychała ciężko. Nie mogła zebrać myśli. To znowu był ten sen, ale tym razem dłuższy, bardziej realistyczny i jeszcze bardziej przerażający.

Ciszę w sypialni przerwał dźwięk telefonu. Nika podskoczyła przestraszona. Spojrzała na zegarek. Było po dziewiątej. Przetarła oczy. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Bruno. Przesunęła drżącym palcem po wyświetlaczu.

- Halo?

- Nika?

- Tak. To ja.

- Nika, jestem na policji. Pamiętasz mówiłem ci, że miałem wezwanie.

- Tak, pamiętam – mruknęła zaspanym głosem.

- Sprawa nie dotyczy twojego wypadku.

- A czego?

- Twojego laptopa.

- Że co?

- Konkretnie to twój mąż zgłosił włamanie i kradzież laptopa. Wysłał też film z monitoringu, na którym widać jak wychodzę od was z domu z twoim lapkiem.

- Dobra, dawaj tego policjanta do słuchawki – powiedziała stanowczo.

Po chwili Nika usłyszała znajomy głos.

- Komisarz Marek Wolski, słucham.

- Dzień dobry panie komisarzu. Berenika Mauer – Dolińska z tej strony. Panie komisarzu doktor Bruno Orzelski nie jest ani złodziejem, ani włamywaczem. Mój mąż się pomylił, jest nadgorliwy. To ja dałam klucze panu doktorowi i ja go poprosiła, żeby przywiózł mi do szpitala ten laptop. Niestety nic nie powiedziałam o tym mężowi. Zapomniałam. Przepraszam za zamieszanie. Nie powinien się pan zajmować takimi pierdołami. Lepiej niech się pan zajmie sprawą Tomasza Kellera, bo uważam, że jest niewinny.

- Ach tak. A to dlaczego?

- Ktoś go wrabia. Już panu o tym mówiłam. On jest niewinny.

- Doprawdy?

- Tak, jestem tego pewna.

- A kto go wrabia pani zdaniem?

- Jakaś kobieta.

- Kobieta? To ciekawe. A kim ona jest?

- Nie wiem, ale mam jej zdjęcie i świadka, który ją widział.

- A ja mam ślady butów Kellera w miejscu skąd pani spadła, jego ślady biologiczne w waszym domku letniskowy oraz zegarek pani męża z jego odciskami znaleziony na miejscu przestępstwa. Myśli pani, że jakaś nieznana kobieta przebije te dowody?

- Wiem jak to wygląda, ale to wszystko da się wyjaśnić.

- Doprawdy?

- Tak. Niech pan spyta najstarszą córkę Kellera, Olę. Ona wszystko widziała i ma zdjęcie tej kobiety. Ja też mam to zdjęcie. Zaraz go panu prześlę.

- Jasne – mruknął policjant.

- Spyta pan jo to co widziała?

- Spytam – westchnął.

- Super. Trzymam pana za słowo. Do zobaczenia panie komisarzu. Może pan dać do telefonu pana doktora?

- Halo? Nika? – Usłyszała w słuchawce głos Bruna.

- Bruno, musimy pogadać. Pojadę teraz do tego twojego kolegi psychologa, a potem spotkamy się u ciebie. Dobrze?

- Pojadę z tobą.

- Nie, zmieniłam zdanie. Chcę jechać sama. Zadzwonię do ciebie jak skończę.

- Dobra, do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Odłożyła słuchawkę. Ubrała się i poszła do kuchni. Robert siedział przy kuchennej wyspie i jadł śniadanie.

- Zrobić ci? – Spytał wskazując na jajecznicę, którą konsumował ze smakiem.

- Nie, dzięki, zjem musli.

Odwróciła się tyłem do Roberta szukając jakiejś miski.

- Robert, czy na Orzelskiego doniosłeś na policję bo jesteś prawnikiem i przestrzegasz prawa? – Spytała spokojnie nalewając mleko do miski.

- Tak – odpowiedział spokojnie – wróciłem do domu. Twojego laptopa nie było. Sąsiad powiedział mi, że widział tu jakiegoś mężczyznę. Co więc miałem pomyśleć?

- Mogłeś pomyśleć, żeby sprawdzić na monitoringu kto tu był i zapytać mnie czy czasem nie wysłałam kogoś po laptopa.

- Mogłem, ale nie pomyślałem. Nie sądziłem, że nawiążesz aż tak bliskie relacje z doktorem, żeby go wysyłać do naszego domu z kluczami.

- Coś sugerujesz?

- A ty?

- Ja nie. Mam tylko prośbę, żebyś nie latał na policję co chwilę i nie donosił na każdego kto się tylko przewinie.

- Mówiłem ci już, jesteś prawnikiem…

- … i przestrzegasz prawa, wiem – odrzekła z przekąsem.

Robert wstał energicznie i włożył swój talerz do zmywarki po czym bez słowa udał się do wyjścia.

- Jeszcze jedno! – Zawołała za nim Nika.

- Tak, kochanie? – Odpowiedział lodowatym tonem.

- Kto wyczyścił mój laptop ze wszystkiego?

- Nie wiem kochanie. Ja przecież nie znam hasła do twojego komputera. Może ty sama to zrobiłaś. Przed wypadkiem miałaś przede mną wiele tajemnic.

Nika przemilczała tą złośliwą uwagę.

- A może… - odezwał się po chwili wychodząc do pracy – to twój przyjaciel Bruno wyczyścił ci komputer. Miał przecież czas to zrobić w drodze z naszego domu do szpitala? A może podałaś mu hasło. W końcu ufasz mu bardziej niż mnie. Prawda?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 69.06