„Strach to
najokrutniejszy i najbardziej nieudolny
krawiec świata…
wiele spodni szczęścia skróci za bardzo…
wiele sukienek miłości utnie za krótko
i człowiek chodzi nago bez miłości.”
~ Beata Bartosiewicz
Świat wciąż nie rozwiązał dylematu …
czy cieszyć się, że szklanka do połowy pełna
czy może narzekać, że w połowie pusta…
A życie pokazuje, że największą wartością jest nie to,
czy szklanka pełna do połowy czy napełniona po brzegi …
lecz to, że jest ktoś kto ją napełni i poda,
gdy sami nie możemy …
Bunt Emocjonalnego Anioła
Dziękuję z całego serca tym, którzy podarowali mi
najpiękniejszy prezent…
spełnili marzenie mojego życia…
Dziękuję:
Aleksowi Neganowi „za wszystko”
Ani Zapalskiej za wspaniałe i piękne makijaże,
fotografię i grafiki do wybranych wierszy
Piotrowi Zapalskiemu za niesamowity projekt okładki
oraz grafiki do wybranych wierszy
Bea
Tango zmysłów
Wśród głośnych werbli serca, w gorącej bryzie oddechu
Zasłuchany w odwieczną muzykę namiętności
niesiony żarem pragnienia, zmysłów uniesieniem
…weź ją władczo w ramiona
I tańcz z nią … tango miłości
Niczym gladiatorzy, tancerze, kochankowie
Dwa żywioły… dwa dzikie pragnienia …
dwie namiętności splecione w jedność
W odwiecznym rytmie miłości …
Zatraceni, zgubieni, odnalezieni w siebie …
W erotycznej magii oddania i posiadania…
W zaborczej niewoli wolności zmysłów…
W napięciu mięśni i w zapomnieniu
W pamięci uniesień …w każdym bezdechu
w gniewnym pożądań zapomnieniu..?
Ty… ona… serca werble, muzyka,
Wasze ciała i rytm ...erotyki tanga
Zwycięstwo zmysłów, dzikość natury, wolność uniesień
W zwartej walce ciał …w jedności pragnień
Oddech, dotyk, smak, niepokój
Uniesień szepty i ten odwieczny żar ...dotyk, smak
władcze … niemal brutalne splecenie dłoni..
Zniewolona czułość dotyku …
Złączeni w jedność ognia… w siłę wulkanu
To znów w ciszę strumyka…
By zaraz stać się wodospadem w oceanie doznań
Tańcz.. kochaj … walcz… kochaj…
Szał, dzikość, cisza, muzyka, krok, dotyk
I ta gra doznań… satyny i aksamitu ciał
Niemalże gniewnie władasz jej zmysłami
Krok po kroku zniewalasz… a ona podąża za Tobą
W objęciach dzikiej muzyki oddechu..
w serca pragnieniu… ogniu pragnienia, zmysłów gniewie
Żarem oczu, dłońmi, zmysłami…
Krok za krokiem biegnie do Ciebie
Biegnie ku tobie i znów się wymyka
I znów się zbliża, hipnotyzującym ruchem bioder
Krok… ruch ...namiętność …
Dziki jęk… namiętny szept … werble serca
Nierozerwalny węzeł spojrzeń… dotyku płomień
I nagle cisza …
bezdech, bezruch ciał
W uniesienie ostatnich akordów namiętności
Tańcz … kochaj … tańcz… to tango miłości
Piotr Zapalski „Tango Zmysłów”
Po-prostu…
Po-prostu przyjdź…
Tak zwyczajnie przyjdź…
Stań tuż przy niej tak pewnie,
że aż bezczelnie…
i wypełnij sobą jej horyzont
Bo jesteś już w myśli każdej,
w serca dźwięku każdym.
Swymi ramionami obejmij
jej świat, noc, dzień i serce.
Przyjdź i tak na nią patrz …
Tą pewnością spojrzenia,
którego pełne Twe myśli,
którego pełne słowa…
Patrz na nią… tym spojrzeniem
Tak pewnym, że aż blaskiem
dojrzeń bezczelnym
Patrz w nią
Tym wzrokiem „łobuza”,
czule budząc ogień
Rozpal… nie, nie, nie nadzieję
a spokój i pewność rozpal…
Tym jedynym…
też rozpal… namiętność.
Pewnym i głębokim spojrzeniem
jedynym Tym, co wypływa
z głębin serca.
Rozświetl w niej wszystkie
niejasne myśli… Niech staną się one
świetlików milionem,
który rozjaśni nocy mrok każdej.
Niech będą jak Gwiazdy
Te oczy Twoje, które jak one
drogą być mogą…
By po nich mogła
Swymi zmysłami, uczuć ciepłem
iść…
Tam skąd wypływa światło
i żar… spojrzenia Twego
Patrz…
tak pewnie, że niemal bezczelnie
Niech oczu Twych blask
będzie drogą do Ciebie
i nie… z powrotem.
Przyjdź… Tak zwyczajnie,
tak normalnie przyjdź…
I patrz… na nią… tak namiętnie
uczuć swych blaskiem,
pragnień tajemnicą
i serca biciem pewnym
Patrz… tak… By mogła…
Przyjść i być … na zawsze
Stanąć przed Tobą …
Tak pewnie, że aż bezczelnie
i stać się horyzontem
Twych spojrzeń.
By mogła na Ciebie spojrzeć
Tak pewnie…
Że niemal bezczelnie…
bezpiecznie namiętnym ogniem
i żarem oczu swych…
Kochać…
Każdym spojrzeniem…
Wszystko, co Tobą
By… W Tobie…
Kochać… blaskiem serca
te wszystkie cienie Twoje
i wątpliwości Twoje
i każdą pewność… nawet bezczelną
i Twej mądrości ciepłe światło
Patrz na mnie…
Bym mogła… znów zapalić
oczu swych ciepłem spojrzeń
milion świetlików
na Twych myśli niebie.
By nawet w noc okradzioną z gwiazd
nie rzucała cienia… na szczęście…
Byś widział uczuć jasność,
która jak droga bezpiecznie i pewnie
Prowadzi do… zawsze i jestem.
Bo każdy z świetlików miliona
to uczuć iskierki…
które w sercu spojrzenia
odnajdziesz… zawsze.
Więc przyjdź… Tak zwyczajnie…
Tak banalnie… po-prostu
Tak pewnie, że aż bezczelnie
Przyjdź i zostań…
Tak pewnie, że aż — tylko
Na zawsze…
Werble ciszy
Jak wirtuoz…
zagraj najpiękniejsze nuty
na czułych strunach jej duszy
Weź we władanie
jej myśli ciszę i ich spokój
Zawładnij rytmem tętnic
jak dyrygent, maestro
bębnów aplauzem włada
Zniszcz na chwilę, zakłóć…
harmonijny dźwięk serca
wywołując arytmię…
Zawładnij każdą ciszą oddechu…
niech muzyką się stanie…
Głośniejszą, głębszą
Przerywaną chaosu rytmem
Opanuj jak najlepszy muzyk
każde drżenie jej dłoni
Niech w najpiękniejszą sonatę
dźwięk głosu zamieni…
Zawładnij jej zmysłami…
słów prostą akustyką
Zawładnij jej duszą tak…
jak księżyc w swej pełni
włada oceanu melodią fal…
Bądź jak Beethoven
głuchy na świat zewnętrzny
Lecz zasłuchany…
w najpiękniejsze dźwięki…
zagraj na jej sercu,
na jej duszy…
na każdej myśli nucie…
Niepowtarzalne w swej głębi
Najpiękniejsze melodie …
Jak wirtuoz…
weź we władanie
każdą w niej… jej ciszę
Niech melodią się stanie…
Twego serca muzyką
Mahcok | kochaM — mój alfabet Ciebie
Okna źrenic wypełnia kurtyna nocy…
Przymykam oczy…
A nad wzniesieniem bezdroży aorty
Mego miasta uczuć
Rozciąga się
Nieznający zmierzchu,
Górzasty płaskowyż słów odczuć…
Nad nim tańczy…
Pełny dźwięków obłok ciszy
bogatych drżeń serca…
Zagubień oddechów
Który wciąż szuka
Unikalnych kropel alfabetu…
By jak letni deszcz…
Spaść, spłynąć z doskonałości szczytu…
I zasilić, spowite taflą ciszy pełnej uczuć…
Jezioro mych ust…
Obdarzyć je…
jednym… jedynym
niepowtarzalnym kwiatem nenufaru…
Wyrażeniem, słowem
W którego pąkach zamknie się
wszystko…
O czym milczę Tobie…
Świat zna, ma i używa…
Związane znaki alfabetu
w „magiczne” zaklęcie…
Którym uczucia szepcze…
Ja szukam swego…
Bo świata słownik zbyt ubogi…
By wyrazić to…
wszystko
O czym milczy Tobie
Jezioro mych ust…
Ranne Veto
Gdzieś głęboko
Gdzieś tam…
Budzi się we mnie
Jakiś… nieznajomy i znany
Smutek…
Nowy smutek…
Nowy bunt…
Powiew sprzeciwu…
I tarcza czułości…
Gdzieś głęboko we mnie
Budzi się bunt…
Gdy mówisz o Sobie źle
Gdy słyszę…
Te… wszystkie złe słowa,
Które mówisz o sobie sam…
Jakaś cząstka mnie…
Boli… i buntuje się
Gdzieś głęboko we mnie
Jest pragnienie…
By Cię chronić…
Tylko jak… przed Tobą samym?
Twe słowa…
Prawdy Twoje…
Które szanuję…
Lecz jest we mnie bitwa…
gdy o Sobie samym…
choć jedno słowo mówisz złe…
Jakaś cząstka mnie…
Każda myśl…
Czuje wtedy ból…
Nie zgadza się…
Buntuje się,
protestować chce…
Gdzieś głęboko i tak jasno
we mnie rodzi się chęć…
By chronić Cię…
Objąć Skrzydłami…
Gdzieś głęboko…
we mnie…
Schronić…
Budzi się we mnie
Jakiś…
nieznajomy i znany
Bunt…
Który chce krzyczeć…
Tylko Te
o Tobie…
Moje prawdy…
Których nie usłyszysz
W ciszy chronię Je…
Że boleć musi
Nie jestem pięknym motylem,
który ma skrzydła
jak klejnot bezcenny…
Nie jestem motylem,
który szeptem skrzydeł
wielbi słońce…
Nie jestem motylem,
który melodią skrzydeł
zachwyca kwiaty…
Nie jestem motylem
który burz się boi…
Mogę… mam siłę…
Rozprostować poszarpane skrzydła…
Wznieść się ku słońcu…
Pozwolić, by promień
zasuszył je,
jak jesień liście
bez wiosny zostawił…
Nie jestem barwnym motylem…
Motylem… jestem nocy…
Na mych niebarwnych,
postrzępionych skrzydłach
Wzniosę się…
Do światła, które widzę…
bezpieczny kokon przerwany…
Opuściło tarczę, co ukryte było…
wrażliwe, bezbronne…
Mam siłę…
Jestem motylem…
nocy motylem…
Wzniosę się…
Szlakiem iskier gwiazd…
One skrzydłom rozświetlą drogę…
Nie boję się…
Dotknę ognia światła…
Wzniosę się, nie upuszczę…
Nawet iskry…
Jak piękny motyl dnia
w blasku słońca…
Ja ćma…
Zatańczę w blasku ciepła
w płomieni objęciach
Twego światła…
Nie boje się…
Być światła Twego
Motylem nocy…
Ostatnim kamieniem
czasem…
padają najgrubsze mury
a my…
chodź budowaliśmy je
z pietyzmem…
giniemy pod ich gruzem
przygnieceni własnym trudem
zmiażdżeni bezsilności bólem…
nie potrafimy… nie umiemy
Nie chcemy…
już zrobić nic
Nie mamy już sił.
by choć jeden krok zrobić
Już nie potrafimy skrzydeł rozłożyć
skrzydłami serca się wznieść
bo niby po co?
jeśli to, co chronić miało
samo skrzydła łamie
to, co chronić miało
wroga twarz przybrało
A my w swojej głupiej wierze
sami dokładaliśmy kamienie…
do muru, który stał się zagładą…
po co się ranić?
po co, znów skrzydła prostować?
Bez tarczy, bez miecza,
bez skrzydeł, bez serca
czy nie lepiej poczekać
na cios ostatni?
Po co, walczyć? — znów padać…
Po co, budować? — i w gruzie ginąć…
Po co, wciąż leczyć złamane skrzydła?
gdy ledwie zdążysz je rozłożyć
Próbując znów frunąć
znów… do światła się unieść
I jeszcze raz… i raz jeszcze…
A mur, który miał bronić…
skrzydła położy na głazu gilotynie
Zdepcze, zgniecie, zniewoli…
ukarze…
I rzuci kamień ostatni…
W serce… nie w skrzydła…
Więc… po co, walczyć?
Tylko dlatego, że serce bije?
Tylko dlatego, że serce czuje?
Tylko dlatego, że kochać umie…
To serce… co wczoraj nie ma,
Dziś gruzem… a jutro?
Tęsknotą patrzy
To serce… uparte
płomyk nadziei oczu
w pancerzu złamanych skrzydeł…
Gliniane źródło
Bryłka gliny
Zlepek plastycznej gleby
to nie drogocenny kamień
to nie wartości pełna skała…
Glina… okruch ziemi
pozornie lepki
szary, bury, nieciekawy
Jeśli się go zrozumie…
Wartościowszy…
od kamieni szlachetnych.
Bryłka gliny…
szara, bura…
pozornie nieciekawa
zwykła „miska” gliniana…
gdyś głodny…
z niej sobie pojesz.
Dzban z gliny ulepiony…
gdy zaczerpnie się wody
pragnienie ukoi…
obmyje twarz zmęczonych myśli
zwykła miękka ziemi bryłka
nie piękna, nie błyszczy,
nie raduje oka
a jednak…
ma w sobie wartość
Zrozumie, kto głodny
kto spragniony
„zwykłej” źródła wody
Zrozumie…
Niejeden najpiękniejszy diament,
który zimny błyszczący
Drogi, piękny…
Daleki od, gliny bryłki wartości
Nim sobie nie pojesz
Pragnienia nim nie ugasisz..
Kawałka nie ugryziesz
Bo twardy…
Oko pocieszysz chwilę
i tylko tyle…
...być zwykłą bryłką gliny,
nie szlachetnym kamieniem,
nie pięknym diamentem…
być zwykłą niepozorną gliną…
Z której myśli nakarmisz
Z której „studni duszy”
po wieczność czerpać będziesz…
To, czegoś życiem dni spragniony…
Nie jestem diamentem…
Nawet jego miększą podróbką
Nie jestem…
diamentem…
Zamilknę…
Jak strumień górski,
co wodę roztopów niesie…
Zamilknę…
Jak las świerkowy,
co wichrem szarpany
kłania się runa kwiatom
Zamilknę…
Jak fale oceanu,
gdy sztormu siłą brzeg obejmują…
Zamilknę…
Jak skowronek,
gdy wita promienie słońca…
Zamilknę…
Jak deszcz,
gdy burzy łzami się staje…
Zamilknę…
Jak ogień,
gdy kłodę drewna strawia…
Zamilknę…
Jak płatek śniegu,
który ciepła dłoni
dotknął…
Zamilknę…
gdy mówię…
Mówię…
Jedna perłowa łza
Zjawiłeś się nagle
w drzwiach oczu mych
Na wycieraczce rzęs
Zatrzymując się chwilą
uśmiechu mego i…
słodko-słoną łzą jedną
By na policzku mogła delikatnie,
czule błyszczący rysować ślad
By błyskiem pyłu bieli
dotykiem alabastrowych skrzydeł
nocy motyla…
Osuszyć soli ślad…
Jak pocałunkiem…
Słodką i ciepłą…
łzę tylko jedną…
Zjawiłeś się w oczu drzwiach…
By z koronki rzęs do serca..
Spaść..Tak nagle,
jak dotyk ćmy skrzydeł…
Pożera i uszczęśliwia dotyk
światła, ognia…
Ta miodowo — słona łza
Tęsknoty i radości…
Niemym szeptem milczenia…
Tak nagle spadła do serca
Bielą jabłka, złotym ćmy migotaniem
odbijając się echem dudniących
skrzydeł o komnaty serca…
Zamknięte dla świata,
A nie Ciebie
To tlenu zatrzymanie…
Słodko twardy smak
i rozpływająca się w nim
Ta perłowa łza
Ta Ciebie… łza
Anna Zapalska „Jedna Perłowa Łza”