Dla moich Synów, którzy są jak latarki w ciemnym lesie życia — czasem migoczą, czasem świecą prosto w oczy, ale zawsze pomagają znaleźć drogę.
Dzięki Wam wiem, że życie ma sens — nawet jeśli czasem jest to sens ukryty głęboko pod stertą skarpetek i pytań, na które nie znam odpowiedzi.
Jesteście moim „dlaczego”, moim „po co” i moim „co by było, gdyby nie Wy” (lepiej nie wiedzieć). Niech ta książka przypomina Wam, że wrażliwość to nie słabość, a bycie sobą — to największa odwaga. Nie musicie być idealni — wystarczy, że będziecie dobrzy.
Zawsze Wasza — Mama; -)
Rozdział 1: Miasto w drzewie
Daleko, w gęstym lesie, gdzie drzewa szumią bajki, a mech pod stopami jest miękki jak chmurka, rośnie Drzewoteka — największe drzewo, jakie można sobie wyobrazić. Ale nie jest to zwykłe drzewo…
To miasto Lalaludków — małych, kolorowych stworzonek z puszystymi ogonkami, które błyszczą, gdy czują radość.
Drzewoteka ma tysiące zakamarków, korytarzy i dziupli. Z góry wygląda jak ogromny, zielony tort z listków, kwiatów i światełek. A w środku tętni życie — ciche, wesołe, i bardzo, bardzo ciekawe.
Kim są Lalaludki?
Lalaludki mają futerka w ciepłych kolorach: żółte, niebieskie, zielone, czerwone itd.
Ich uszka przypominają listki, a głos brzmi jak cichy dzwoneczek.
Są małe jak garść, ale ich serca są ogromne — bo są stworzone do pomagania innym.
Najważniejsze dla Lalaludków są: przyjaźń, ciekawość i dobro.
Domki i zwyczaje
Każdy Lalaludek mieszka w swojej własnej dziupli, w środku gałęzi albo wśród korzeni. Ich domki mają okna z kropelek rosy i dachy z liści kasztanowca.
W środku pachnie miodem, suszoną miętą i ciasteczkami z pyłku.
Niektóre domki są wiszące, inne stoją na grzybkach. Lalaludki uwielbiają odwiedzać się nawzajem — zostawiają sobie listki z wiadomościami i świecą ogonkami na powitanie.
Codzienność Lalaludków
Poranki zaczynają się od muzyki liści — wiatr gra na nich jak na harfie. Gdy słońce przebije się przez gałęzie, wszystkie Lalaludki zbiegają się do wspólnej stołówki zwanej Liściarnią.
Tam czekają na nich pyszności:
• Owsianka z płatków dmuchawca
• Placki z miodem i pestkami słonecznika
• Herbatka z rosy i jagód
• Muffinki z pyłku kwiatów
Po śniadaniu każdy Lalaludek idzie robić to, co lubi najbardziej:
• Niektórzy uprawiają ogrody — sadzą marchewki-miniaturki i czyszczą skorupki ślimaków.
• Inni naprawiają rzeczy w warsztacie, używając pajęczych nici i orzeszkowych śrubek.
• Najmłodsze Lalaludki uczą się w szkółce pod paprocią — czytają historie z liści, liczą kasztanki i uczą się dźwięków świata.
• A wieczorami… jest czas na śmiech, wygibasy i opowieści przy świetlikach.
Mędrzec Dąbrud i Sercałka
W samym sercu Drzewoteki mieszka Mędrzec Dąbrud — najstarszy Lalaludek, którego broda przypomina zrolowany mech. Nosi okulary z bursztynków i zna odpowiedzi na pytania, których nikt jeszcze nie zadał.
Obok jego domku rośnie Sercałka — magiczny kwiat, który świeci, gdy gdzieś na świecie dziecko potrzebuje pomocy. Jej płatki zmieniają kolory: czasem są złote, czasem różowe, czasem błękitne jak niebo.
Gdy Sercałka rozbłyśnie, Dąbrud mówi:
— Czas wezwać naszą czwórkę!
Czwórka odważnych ogonków
Nie wszystkie Lalaludki ruszają w podróże. Ale cztery z nich są zawsze gotowe:
• Luśka — żółta jak promyk, szybka i pomysłowa. Czasem mówi szybciej, niż myśli!
• Bumcia — czerwona i spokojna. Ma czułe serce i słyszy nawet szelest łez.
• Melu — niebieska marzycielka, która zawsze patrzy w górę i rysuje niebo palcem w powietrzu.
• Asik — zielony konstruktor, zna wszystkie zakamarki Drzewoteki i zawsze ma przy sobie mapę z patyków.
Kiedy Sercałka się rozświetla, ta czwórka zbiera się nad Tęczowym Oczkiem — jeziorkiem u podnóża drzewa. Gdy wypowiedzą imię dziecka, woda zaczyna wirować…
— Wiruj, jeziorko, pokaż drogę sercu! — mówią.
I wtedy rozpoczyna się podróż…
Rozdział 2: Dziewczynka z Kioto
Pewnego poranka, gdy rosa na listkach jeszcze spała, a Sercałka w Drzewotece rozbłysła jasnoróżowym światłem, Mędrzec Dąbrud podszedł do niej z zamyśloną miną.
— Hm… Japonia. Kioto… — mruknął, marszcząc brwi z mchu.
— Dziecko smutne. Głos zniknął. Ale nie gardło boli… to smutek ukrył słowa.
W kilka chwil później, cała czwórka już czekała przy Tęczowym Oczku.
— Gotowi? — zapytał Asik, rozkładając mapę świata z patyków.
— Hop! — zawołała Luśka i już wir ruszył.
Kolory zakręciły się jak bączek: niebieski, różowy, zielony, złoty… aż nagle…
PLUM!
W kraju wiśni i lampionów
Lalaludki wylądowały miękko jak piórka na kamiennej ścieżce. Wokół było cicho i pięknie. Rósł tu bambus, w ogrodach kwitły różowe drzewa, a w powietrzu pachniało zieloną herbatą.
— Gdzie jesteśmy? — szepnęła Melu.
Asik spojrzał na znak z dziwnymi znaczkami.
— To Kioto! — Miasto w Japonii. Tu tradycja tańczy z nowoczesnością!
Lalaludki rozglądały się z zachwytem:
• Małe domki z drewnianymi dachami,
• Papierowe lampiony wiszące nad uliczkami,
• Dziewczynki w kolorowych kimono, i wszędzie cisza — taka, która nie jest pusta, tylko spokojna.
Ale za jednym drzewem wiśni płakała cicho dziewczynka.
Aiko i zaginiony głos
Pod różowym drzewem siedziała Aiko. Miała czarne włosy spięte w dwa koczki i smutne oczy.
Luśka zrobiła fikołka, Melu nuciła cicho, a Bumcia usiadła obok niej, nie mówiąc ani słowa.
Asik wyjął muszelkowy tłumacz i po chwili odezwał się łagodnie:
— Jesteśmy Lalaludki. Chcesz się z nami pobawić?
Aiko tylko kiwnęła głową.
Spacer przez Kioto
Cała piątka ruszyła razem w drogę. Najpierw poszli do Złotego Pawilonu — Kinkaku-ji.
To świątynia cała ze złota, która odbija się w lustrzanej wodzie.
— To wygląda jak pałac wróżki! — zawołała Melu.
Aiko uśmiechnęła się.
Potem odwiedzili Las Bambusowy w Arashiyamie. Bambusy były wyższe niż wieże, a ich szum przypominał bajkową melodię.
Aiko zamknęła oczy i oddychała głęboko. Bumcia wiedziała: jej serce właśnie też oddycha.
Następnie przeszli uliczkami Gion — stara dzielnica pełna lampionów i sklepików z zabawkami z papieru. Luśka kupiła Aiko origami w kształcie żurawia.
Na koniec usiedli w ogrodzie zen. Asik pokazał Aiko, jak rysować wzory w piasku drewnianymi grabkami.
W tym ogrodzie Aiko pierwszy raz przemówiła:
— Dzię… ku… ję…
To nie były tylko słowa. To było serce, które odważyło się mówić.
Powrót przez tęczę
Lalaludki uściskały Aiko i zostawiły jej błyszczący liść — znak, że są zawsze blisko.
Z Tęczowego Oczka wróciły cicho do Drzewoteki. Sercałka rozbłysła na zielono — znak, że wszystko się udało.
Dąbrud spojrzał na nich i szepnął:
— Czasem nie trzeba wiele mówić. Wystarczy być.
Rozdział 3: Śnieżne światło Norwegii
Tego dnia Drzewoteka pachniała świerkiem i mrozem. Sercałka świeciła niebiesko-białym światłem.
Dąbrud podszedł do niej z ciepłym szalem wokół szyi i westchnął:
— Norwegia… Dziecko tam gubi coś ważnego… coś, co grzeje ręce i serce.
Luśka już zakładała czapkę z dzwoneczkiem, Bumcia przygotowywała herbatkę z szyszek na drogę, a Asik tupał z niecierpliwości.
Melu zapytała:
— Co zgubiło to dziecko?
Dąbrud spojrzał poważnie:
— Rękawiczki. Ale nie byle jakie… to były rękawiczki otulające miłość. Bez nich, chłód wszedł nie tylko do paluszków, ale i do duszy.
Tęczowe Oczko zawirowało jak śnieżna kula i po chwili…
BACH!
W krainie zorzy i trolli
Lalaludki wylądowały w śniegu po pas. Wokół wszystko było białe i ciche, a powietrze pachniało zimą i… rybą?
— Brrr… Norwegia! — powiedział Asik, chowając nos w szaliku.
Na horyzoncie widać było góry, fiordy — czyli głębokie zatoki z wysokimi skałami — oraz małe, czerwone domki.
— To Lofoty — szepnęła Melu. — Jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Przez chwilę wszyscy milczeli. Nad ich głowami zaczęły tańczyć zielone i fioletowe światła zorzy polarnej.
— Jak bajkowe smoki! — krzyknęła Luśka.
Ida i zaginione rękawiczki
W pobliżu lodowego jeziora Lalaludki zobaczyły dziewczynkę w niebieskiej kurtce, patrzącą na swoje dłonie. Jej imię brzmiało Ida.
— Zgubiłam rękawiczki — powiedziała cicho. — Uszyła mi je babcia. Zawsze grzały, nawet jak było bardzo smutno.
Luśka uklękła obok niej i zapytała:
— A może poszukamy ich razem?
Ida skinęła głową, a Lalaludki chwyciły ją za ręce.
Wyprawa śladem rękawiczek
Najpierw odwiedzili wikingowy statek w muzeum. Tam Bumcia odczytała ze ściany:
— Wikingowie nie tylko walczyli. Byli też odkrywcami!
Potem wdrapali się na górkę, z której było widać fiord Geiranger — błękitny jak oczy Idy.
Zeszli do sklepu z rękodziełem, gdzie Asik zapytał o rękawiczki, a pani w wełnianym swetrze pokazała im, jak robi się wzory norweskie.
Melu zabrała ich do lasu z drewnianą chatką, gdzie według legend mieszkają trolle. A w śniegu, pod drzewem…
— Ooooo! — zawołała Ida.
Tam leżały! Jej rękawiczki! I wyglądały, jakby czekały na nią cały dzień.
— One nie tylko grzeją dłonie — szepnęła. — One grzeją moje wspomnienia.
Powrót do Drzewoteki
Zanim odeszli, pokazali Idzie sanki ze światełek, zatańczyli w rytmie zorzy i zrobili aniołki na śniegu.
Gdy wrócili do Drzewoteki, Sercałka rozbłysła biało-zielonym światłem, jakby i ona widziała zorzę.
Dąbrud tylko pokiwał głową i zapisał w księdze:
— Zgubić coś można wszędzie. Ale miłość — zawsze znajdzie drogę powrotną.
Rozdział 4: Dzień jak co dzień w Drzewotece
Jak już wiecie daleko, w gęstym lesie, gdzie liście szumią opowieści, a gałęzie znają tajemnice, stoi coś, co wygląda jak zwykłe, stare drzewo. Ale jeśli przyjrzysz się bliżej… zobaczysz okna, drzwiczki, mostki i błyszczące listki poruszające się bez wiatru.
Drzewoteka — dom Lalaludków!
Pobudka pod kapeluszem
Gdy tylko słońce zaczęło zaglądać przez listki, Luśka otworzyła jedno oko i… skoczyła na trampolinę z mchu. Ona nigdy nie wstaje normalnie.
— Budzik jest dla śpiochów! — wołała i fikała fikołki.
Tymczasem Melu przygotowywała liścianki — puszyste placuszki z liści i miodu kwiatowego. Na śniadanie Lalaludki lubią też:
• Rosankę — napar z kropel rosy i mięty
• Kwiatuszki — chrupiące płatki z nektarem
• Żuczułkę — zupkę z leśnych orzechów i korzonków
Bumcia w tym czasie podlewała swoje doniczki z leśnymi ziołami, a Asik… był w Laboraliści — swojej pracowni pełnej dziwnych instrumentów, wirujących globusów i świecących kapsli.
Zabawa, nauka i marzenia
Po śniadaniu każdy robił to, co lubił najbardziej:
• Luśka trenowała skakanie z gałęzi na liściową huśtawkę
• Bumcia zbierała grzybki i układała leśne bukiety
• Melu uczyła młodsze Lalaludki śpiewać piosenkę o porach roku
• Asik… wymyślał maszynę do liczenia chichotów
W porze lunchu wszyscy spotykali się w Liściarni — to kolorowa stołówka, gdzie podawane są ulubione dania Lalaludków, jak np.:
— Zupa z tęczowych paproci
— Placuszki z pyłku kwiatowego
— Sok z migoczących jagód
Popołudniami bywały lekcje u Dąbruda, wspólne czytanie ksiąg przy korze, albo zabawy z młodszymi stworkami w sali zwanej Śmiecholandią.
Zachód słońca i Sercałka
Wieczorem cała czwórka siedziała na balkonie z liści, popijając ciepły nektar i patrząc, jak zachodzi słońce.
Sercałka świeciła spokojnym, złotym światłem — czyli nikt nie wołał ich tym razem. Ale Lalaludki wiedziały…
— Gdzieś tam na świecie już ktoś nas potrzebuje — szepnęła Melu.
Ale jeszcze nie dziś.
Dziś był po prostu zwykły, piękny dzień w Drzewotece.
Rozdział 5: Melodia morza w Zadarze
Tego dnia Sercałka rozświetliła się jasnym, piaskowym blaskiem. Dąbrud spojrzał na nią i powiedział:
— Nad morzem, gdzie kamienie śpiewają, ktoś czuje się bardzo sam.
Luśka od razu chwyciła mapę świata. Bumcia zabrała koszyk pełen dobrych myśli, Melu schowała do kieszonki wiatraczek przyjaźni, a Asik… próbował zmieścić do torby całą swoją globokulę.
— Gdzie lecimy, Dąbrudzie? — zapytała Melu.
— Do Zadaru w Chorwacji — powiedział, uśmiechając się ciepło. — Czeka tam chłopiec, który dopiero się przeprowadził. Nie zna jeszcze nikogo. Ale może pozna… Lalaludki.
Witaj, Zadarze!
Tęczowe Oczko zakręciło się trzy razy i…
PLASK!
Lalaludki wylądowały na nadmorskim murku, a przed nimi rozciągało się błękitne morze. Powietrze pachniało solą i słońcem. W tle słychać było… muzykę?
— To Morskie Organy — szepnęła Melu. — Kamienne schody, które grają, gdy fale w nie uderzają!
Zadar to stare miasto pełne wąskich uliczek, kamiennych placów i śpiewu cykad. Nad dachami przelatywały mewy, a wokół kręcili się ludzie — uśmiechnięci, z lodami, aparatami i kapeluszami.
Chłopiec na ławce
Na jednej z ławek, tuż obok Organów, siedział chłopiec w granatowej koszulce. Miał na imię Leo i właśnie się przeprowadził z daleka.
Nie znał jeszcze języka, nie znał dzieci, a jego pluszowy miś siedział na kolanach jak towarzysz z dawnych stron.
Luśka podeszła jako pierwsza i powiedziała:
— Cześć! My jesteśmy Lalaludki! A ty?
Leo spojrzał zdziwiony, ale uśmiechnął się lekko.
— Leo. Chciałbym, żeby ktoś się do mnie odezwał… ale nie wiem, jak zacząć.
Spacer przez Zadar
Lalaludki zabrali Leo na spacer po mieście. Pokazali mu:
• Pozdrowienie Słońca — szklaną płytę na placu, która świeci nocą kolorowym światłem zasilanym… słońcem!
• Forum Rzymskie — miejsce sprzed tysięcy lat, z kamieniami i kolumnami.
• Kościół św. Donata — jak wielki tort z kamienia.
• Wąskie uliczki z lodziarniami — gdzie Bumcia zamówiła lody o smaku figi i lawendy!
Asik podarował Leo „globopiksel” — mały świetlny kamyk, który miga, gdy ktoś pomyśli o tobie z sympatią.
Mały koncert
Wieczorem wrócili do Morskich Organów. Leo usiadł obok fal, a Melu zaczęła nucić spokojną melodię.
Wkrótce Leo dołączył, śpiewając cicho. Gdy dzieci przechodziły obok, jedna z dziewczynek powiedziała po chorwacku:
— „Pjevaš lijepo!” — czyli „śpiewasz pięknie!”
Leo uśmiechnął się szeroko. To był pierwszy krok. Mały, ale ważny.
Powrót do Drzewoteki
Gdy wrócili przez Tęczowe Oczko, Sercałka lśniła ciepłym blaskiem.
— Słowa nie zawsze są potrzebne — powiedział Dąbrud. — Czasem wystarczy uśmiech, piosenka… albo przyjazna dłoń.
Lalaludki ułożyły się w hamakach z liści i patrzyły przez liściokna na księżyc.
— Ciekawe, kto będzie nas potrzebował jutro? — zapytał Asik.
Ale odpowiedź miała przyjść dopiero w następnym rozdziale.
Rozdział 6: W rytmie biegu przez Sydney
Pewnego poranka Sercałka zapłonęła pomarańczowo-złotym światłem — jak poranne słońce nad dalekim kontynentem.
— Czuję piasek, fale… i ogromny stadion — powiedziała Bumcia.
— Australia! — krzyknął Asik, od razu obracając globokulę. — A dokładnie… Sydney.
— Kto nas tam potrzebuje? — zapytała Melu, wkładając swoją czapeczkę z piórkiem.
— Liam — odpowiedział Dąbrud. — Chłopiec, który biega jak wiatr i skacze jak kangur, ale… wciąż czuje się, jakby był ostatni.
Lalaludki spojrzały po sobie, złapały się za ręce, wskoczyły w Tęczowe Oczko i…
WRUUUUM!
Sydney — miasto słońca i żagli
Lalaludki wylądowały na miękkiej trawie nad wodą. Przed nimi unosiła się biała, błyszcząca jak muszla… Opera w Sydney.
— Ale to wygląda jak żagle! — zawołała Luśka.
W tle migotał Harbour Bridge — ogromny most, z którego podobno można… skakać na bungee! A na ulicach? Uśmiechnięci ludzie, rowery, deskorolki, kangurze breloczki i lodziarnie z mango.
Bumcia aż pisnęła:
— Czy ja dobrze widzę… lody z eukaliptusa?!
Chłopiec na torze
Lalaludki znalazły Liama na szkolnym stadionie. Siedział sam na murawie, przy kolcach startowych.
— Biegam i biegam, ale nigdy nie jestem pierwszy — mruknął, patrząc w ziemię.
Luśka uklękła obok niego:
— Ale jesteś szybszy niż wczoraj?
Liam spojrzał zaskoczony.
— No… może trochę.
— No właśnie! — zawołała Melu. — Wygrywanie nie zawsze oznacza medal. Czasem to po prostu krok dalej niż ostatnio.
Trening z Lalaludkami
Następne godziny były pełne śmiechu, biegu i wsparcia:
• Luśka uczyła go, jak skakać z odbiciem jak z liściowej trampoliny
• Asik skonstruował „odlotowy licznik skoków”, który piszczał radośnie po każdym poprawionym wyniku
• Bumcia zaproponowała bieganie boso po piasku — jak robią to dzieci w buszu
• Melu szeptała mu do ucha piosenkę motywującą: „Jesteś wystarczający, by ruszyć świat…”
A potem… zabrali Liama na przygodę po Sydney!
Wielka Przygoda
Odwiedzili:
• Taronga Zoo — gdzie kangury, misie koala i dziobaki rozśmieszyły nawet Asika
• Plażę Bondi — gdzie Liam pokazał, że potrafi robić fikołki na piasku
• Wieżę Sydney Tower — z której widać było całe miasto, jakby ktoś je rozsypał z klocków
I w końcu wrócili na stadion.
Wyścig serca
— Start! — krzyknęła Melu.
Liam ruszył. Nie najszybciej. Nie najgłośniej. Ale najbardziej odważnie.
Dobiegł na metę i usłyszał:
— BRAWO, LIAM! — krzyknęła grupa dzieci z jego klasy.
Tym razem nie był pierwszy. Ale za to ktoś go klepnął w ramię, ktoś podał wodę, ktoś powiedział:
— Super ci poszło!
Liam się uśmiechnął.
— Dzięki, Lalaludki.
Powrót pod koronę
Gdy Lalaludki wróciły do Drzewoteki, z Sercałki unosiło się ciepłe światło jak słońce nad operą w Sydney.
Dąbrud pogładził brodę i zapisał: — Medal czasem błyszczy na szyi. Ale najpiękniejszy świeci w sercu.
Rozdział 7: Chiński smok i odwaga Meilin
W Drzewotece panował cichy poranek, kiedy Sercałka rozbłysła czerwonym światłem z odrobiną złota.
— Ooo, to chyba ogień i radość! — zawołała Bumcia.
— To nie ogień — uśmiechnął się Dąbrud — to początek chińskiego Nowego Roku! A my lecimy do Chin.
Asik aż podskoczył.
— Czyli będą lampiony? I ciasteczka? I… SMOKI?
— Będą — potwierdził Dąbrud — ale ktoś bardzo się ich boi. Mała dziewczynka imieniem Meilin ma dziś wystąpić w paradzie, ale nie potrafi pokonać swojego lęku.
Melu spojrzała na Sercałkę.
— Czas pomóc jej znaleźć odwagę.
Witajcie w Szanghaju!
Tęczowe Oczko zamrugało trzy razy i…
PLUM! Lalaludki wylądowały na dachu pachnącym imbirem i kwiatami wiśni.
Wokół nich rozciągał się Szanghaj — ogromne miasto pełne świateł, kolorowych ulic i drapaczy chmur. Ulice mieniły się czerwonymi lampionami, dzieci w tradycyjnych strojach tańczyły, a niebo przygotowywało się do wielkiego pokazu fajerwerków.
— Co za miejsce! — westchnęła Luśka. — I wszystko wygląda jak bajka.
— Rok Świni! — powiedział Asik. — Czyli czas radości, rodziny i odwagi!
Dziewczynka za kurtyną
Lalaludki znalazły Meilin za sceną. Miała piękne czerwone kimono, a jej włosy były ozdobione złotymi wstążkami.
— Boję się — szepnęła, przyciskając wachlarz do piersi. — Te smoki są takie wielkie, a wszyscy będą patrzeć tylko na mnie…
Luśka usiadła obok.
— Ja też się kiedyś bałam — powiedziała cicho. — Ale strach jest jak cień. Gdy staniesz w świetle, znika.
Bumcia dodała:
— A smoki nie są prawdziwe. One tylko udają, żeby przynieść szczęście!
Podróż przez Chiny
Lalaludki zabrały Meilin na szybką wyprawę, żeby pokazać jej piękno i odwagę jej kraju:
• Wielki Mur Chiński — ciągnął się jak nieskończony wąż przez góry i doliny
• Zakazane Miasto w Pekinie — z pałacami o dachach jak złote wachlarze
• Jezioro Zachodnie w Hangzhou — gdzie łabędzie tańczyły po tafli wody
• Panda w Chengdu — która przytuliła Melu… albo raczej spróbowała zjeść jej czapkę!
Meilin śmiała się coraz głośniej i coraz rzadziej myślała o swoich obawach.
Wielka Parada
Kiedy wrócili do Szanghaju, parada właśnie się zaczynała. Dzieci tańczyły, bębny dudniły, a wielki, kolorowy smok sunął przez ulice — sterowany przez grupkę rozbieganych uczniów.
Meilin spojrzała na Lalaludki.
— Chcę spróbować. Nawet jeśli się boję. Bo teraz… nie jestem sama.
Luśka podała jej wachlarz odwagi, Bumcia poprawiła wstążkę, a Asik krzyknął:
— GO, MEILIN!