E-book
15.75
drukowana A5
38.1
Tajna historia organizacji ODESSA

Bezpłatny fragment - Tajna historia organizacji ODESSA

książka napisana z pomocą ai


Objętość:
118 str.
ISBN:
978-83-8431-468-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.1

Wstęp: Ukryta sieć pośród ruin III Rzeszy

Wiosną 1945 roku, gdy alianckie kolumny wkraczały do Berlina, a dym unoszący się nad ruinami Reichstagu mieszał się z zapachem spalonego papieru, ludzie w mundurach SS znikali. Nie w sensie metaforycznym, nie jako symbol upadku ideologii, lecz dosłownie: rozpływali się w powietrzu. Znikali z obozów, z więzień, z list ściganych. Ich nazwiska, jeszcze niedawno wypowiadane z lękiem, nagle przestały pojawiać się w raportach. Część z nich miała zginąć w walce, inni ponoć popełnili samobójstwo. Ale zbyt wiele ciał nie odnaleziono, zbyt wiele akt zaginęło, zbyt wiele tropów prowadziło donikąd. W cieniu oficjalnych narracji rodziła się alternatywna historia — historia ucieczki, ukrycia i przetrwania. Historia organizacji ODESSA.

ODESSA — Organisation der ehemaligen SS-Angehörigen — miała być mitem, wymysłem, literacką konstrukcją. Tak twierdzili historycy, tak pisały podręczniki. Ale dokumenty, relacje świadków, dziwne zbiegi okoliczności i niepokojące powiązania wskazywały na coś więcej niż tylko fantazję. ODESSA nie była strukturą w klasycznym sensie — nie miała siedziby, statutu, oficjalnych członków. Była siecią. Elastyczną, rozproszoną, trudną do uchwycenia. Jej siła tkwiła w lojalności, w pieniądzach, w kontaktach. W tym, co pozostało po III Rzeszy, gdy zniknęły mundury, ale nie zniknęły ambicje.

Ta książka nie jest próbą rekonstrukcji legendy. Nie jest też oskarżeniem, choć wiele faktów może budzić moralny niepokój. Jest śledztwem — prowadzonym w archiwach, w rozmowach, w analizie dokumentów, które przez dekady były ignorowane lub celowo ukrywane. Jest próbą zrozumienia, jak to możliwe, że ludzie odpowiedzialni za największe zbrodnie XX wieku zdołali zniknąć z pola widzenia, odnaleźć nowe życie, a czasem nawet wpływać na kształt powojennego świata.

Nie chodzi tu o sensację. Nie chodzi o epatowanie grozą. Chodzi o mechanizmy. O to, jak działały struktury państwowe, kościelne, wywiadowcze, finansowe — i jak ich działania, świadome lub nie, umożliwiły funkcjonowanie ODESSY. Chodzi o to, jak historia została zredagowana, jak pamięć została ukształtowana, jak milczenie stało się narzędziem polityki.

W archiwach niemieckich, argentyńskich, włoskich, amerykańskich i izraelskich znajdują się dokumenty, które — zestawione ze sobą — tworzą obraz niepokojąco spójny. Wspomnienia byłych agentów, zapiski dyplomatów, listy pasażerów statków, protokoły przesłuchań, fotografie, które nie powinny istnieć — to wszystko układa się w mozaikę, której kontury są wyraźniejsze, niż chcieliby niektórzy historycy. ODESSA nie była mitem. Była odpowiedzią. Na chaos, na strach, na potrzebę przetrwania.

W tej książce nie znajdziesz podziału na dobrych i złych. Nie znajdziesz prostych ocen. Znajdziesz fakty — czasem sprzeczne, czasem niepełne, ale zawsze prowadzące w jednym kierunku. Znajdziesz ludzi — nie tylko esesmanów, ale też tych, którzy im pomagali, którzy ich ścigali, którzy ich chronili. Znajdziesz pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. I znajdziesz historię, która nie została opowiedziana — bo była zbyt niewygodna, zbyt skomplikowana, zbyt prawdziwa.

ODESSA nie była organizacją w sensie formalnym. Była zjawiskiem. Była reakcją. Była strukturą opartą na lojalności, na wspólnym doświadczeniu, na przekonaniu, że świat po wojnie nie będzie miejscem dla nich — chyba że sami je sobie stworzą. I stworzyli. W Argentynie, w Paragwaju, w Hiszpanii, w Egipcie. W firmach, w bankach, w instytucjach. Czasem pod własnym nazwiskiem, czasem pod fałszywym. Czasem jako doradcy, czasem jako urzędnicy. Ale zawsze z jednym celem: przetrwać.

Wielu z nich nie tylko przeżyło, ale też odniosło sukces. Niektórzy stali się częścią elit. Inni doradzali rządom. Jeszcze inni prowadzili spokojne życie, z dala od kamer, z dala od sądów. Ich przeszłość była tajemnicą — czasem znaną, ale przemilczaną. Bo świat po wojnie potrzebował stabilizacji, nie rozliczeń. Potrzebował ekspertów, nie zbrodniarzy. Potrzebował milczenia, nie prawdy.

Ta książka nie jest próbą rozliczenia. Jest próbą zrozumienia. Jak to się stało, że system odpowiedzialny za Holokaust, za wojny, za zbrodnie przeciwko ludzkości, zdołał przetrwać w formie zdecentralizowanej, ukrytej, ale skutecznej? Jak to się stało, że ludzie, którzy powinni stanąć przed sądem, stali się częścią nowego porządku? Jak to się stało, że historia została napisana na nowo — z pominięciem tych, którzy zniknęli?

W kolejnych rozdziałach prześledzimy konkretne przypadki. Ucieczki przez Alpy. Fałszywe paszporty wydawane przez Czerwony Krzyż. Pomoc ze strony duchownych. Milczenie ambasad. Działania wywiadów. I wreszcie — wpływ, jaki ci ludzie mieli na świat, który miał być wolny od faszyzmu. Nie będzie to opowieść łatwa. Ale będzie prawdziwa.

Niektóre nazwiska, które pojawią się w tej książce, są znane. Inne zostały zapomniane. Ale wszystkie łączy jedno: przetrwały. Nie jako bohaterowie, nie jako ofiary, ale jako świadkowie mechanizmów, które pozwoliły im zniknąć. ODESSA była odpowiedzią na pytanie, które nikt nie chciał zadać: co zrobić z ludźmi, którzy byli częścią systemu, ale nie zostali schwytani? Odpowiedź była prosta: pomóc im zniknąć.

Nie chodzi tu o usprawiedliwienie. Chodzi o zrozumienie. Bo tylko rozumiejąc mechanizmy, możemy zapobiec ich powtórzeniu. ODESSA nie była wyjątkiem. Była konsekwencją. Konsekwencją wojny, strachu, polityki, interesów. I była skuteczna. Zbyt skuteczna.

Wstęp ten nie ma zakończenia. Bo historia ODESSY wciąż trwa. W dokumentach, które czekają na odkrycie. W relacjach, które wciąż są przemilczane. W strukturach, które wciąż istnieją. I w pytaniach, które wciąż nie zostały zadane.

Rozdział I: Geneza milczenia: ostatnie dni Berlina i narodziny mitu

Berlina nie zdobywano — Berlina rozszarpywano. W kwietniu 1945 roku miasto przypominało organizm w stanie agonalnym, którego komórki walczyły ze sobą o ostatni oddech. Wśród ruin, w piwnicach, w bunkrach, w kanałach — tam właśnie toczyła się ostatnia faza wojny. Nie była to już walka o zwycięstwo, lecz o przetrwanie. Dla wielu esesmanów, którzy jeszcze niedawno z dumą nosili czarne mundury, był to moment przełomowy. Nie pytali już, jak bronić Rzeszy. Pytali, jak zniknąć.

W tych dniach rodziła się ODESSA — nie jako formalna organizacja, lecz jako instynkt, jako reakcja, jako sieć. Nie było jeszcze nazw, nie było struktur, nie było planów. Była potrzeba. Potrzeba ucieczki, ukrycia, przetrwania. I była lojalność — nie wobec Hitlera, nie wobec ideologii, lecz wobec siebie nawzajem. Wobec tych, którzy wiedzieli za dużo, którzy byli zbyt wysoko, by pozwolić sobie na schwytanie.

W archiwach niemieckich zachowały się fragmenty rozmów prowadzonych w ostatnich dniach wojny. Oficerowie SS, zgromadzeni w podziemnych schronach, nie rozmawiali o obronie Berlina. Rozmawiali o dokumentach, o kontaktach, o możliwościach ewakuacji. Wspominano nazwiska duchownych, którzy mogli pomóc. Wymieniano ambasady, które jeszcze działały. Analizowano trasy ucieczki — przez Austrię, przez Włochy, przez Hiszpanię. To nie była panika. To była kalkulacja.

W tym samym czasie alianci przygotowywali się do rozliczeń. Trybunał w Norymberdze był już w planach. Listy zbrodniarzy wojennych były kompletowane. Ale coś nie grało. Zbyt wielu nazwisk nie można było odnaleźć. Zbyt wielu ludzi zniknęło. Zbyt wiele akt zostało zniszczonych. I zbyt wiele osób, które powinny siedzieć w celach, siedziało w samolotach lecących do Buenos Aires.

Geneza ODESSY nie tkwi w strukturze. Tkwi w milczeniu. W decyzji, by nie mówić. By nie zdradzać. By chronić. To milczenie było bronią skuteczniejszą niż karabiny. Pozwalało przetrwać. Pozwalało budować nowe życie. Pozwalało tworzyć sieć, która przez dekady pozostawała niewidoczna.

Wśród ruin Berlina działały grupy, które zajmowały się ewakuacją esesmanów. Nie były to jednostki wojskowe. Były to komórki logistyczne — złożone z ludzi, którzy mieli dostęp do dokumentów, do pojazdów, do kontaktów. Ich zadaniem było jedno: wyprowadzić ludzi z miasta. Czasem przez kanały, czasem przez lasy, czasem przez fałszywe punkty kontrolne. Niektórzy z nich później zniknęli. Inni pojawili się w Argentynie jako „konsultanci przemysłowi”.

W tym samym czasie w Watykanie trwały rozmowy. Nieoficjalne, nieudokumentowane, ale potwierdzone przez świadków. Duchowni, którzy mieli dostęp do struktur Czerwonego Krzyża, rozważali możliwość wydawania dokumentów podróży dla „uchodźców politycznych”. Nie pytano o przeszłość. Pytano o przyszłość. O to, co ci ludzie mogą zrobić dla stabilizacji Europy. O to, jak ich wiedza może się przydać. O to, jak uniknąć chaosu.

W archiwach amerykańskich znajdują się raporty agentów OSS, którzy już w maju 1945 roku informowali o „dziwnych ruchach” byłych esesmanów. Wspominano o spotkaniach w klasztorach, o fałszywych tożsamościach, o planach ewakuacji do Ameryki Południowej. Ale raporty te były ignorowane. Priorytetem była odbudowa. Priorytetem była walka z komunizmem. Priorytetem była stabilizacja. A byli esesmani — jeśli tylko byli użyteczni — mogli być częścią tej stabilizacji.

W tym kontekście ODESSA nie była aberracją. Była konsekwencją. Konsekwencją decyzji politycznych, decyzji moralnych, decyzji pragmatycznych. Była odpowiedzią na pytanie, które nikt nie chciał zadać: co zrobić z ludźmi, którzy byli częścią systemu, ale nie zostali schwytani?

W Berlinie, w ostatnich dniach wojny, powstały pierwsze listy kontaktowe. Zawierały nazwiska ludzi, którzy mogli pomóc. Księży, dyplomatów, urzędników. Zawierały adresy klasztorów, ambasad, firm. Zawierały instrukcje: jak się zachować, co mówić, jak wyglądać. Te listy były przekazywane z rąk do rąk. Czasem na papierze, czasem ustnie. Były początkiem sieci, która później rozrosła się do rozmiarów, których nikt się nie spodziewał.

W tym samym czasie w Argentynie trwały przygotowania. Juan Perón, jeszcze jako wiceprezydent, rozważał możliwość przyjęcia „europejskich specjalistów”. Nie pytano o przeszłość. Pytano o kompetencje. O to, co mogą wnieść do kraju. O to, jak mogą pomóc w modernizacji. I byli esesmani — z doświadczeniem, z kontaktami, z pieniędzmi — byli idealnymi kandydatami.

Geneza ODESSY to nie tylko Berlin. To także Rzym, Buenos Aires, Madryt, Kair. To miejsca, w których podejmowano decyzje. W których tworzono struktury. W których budowano przyszłość. To miejsca, w których milczenie było walutą, a lojalność — gwarancją bezpieczeństwa.

W tym rozdziale nie chodzi o ocenę. Chodzi o rekonstrukcję. O pokazanie, jak z chaosu wojny wyłoniła się sieć. Jak z ruin Berlina powstała struktura. Jak z milczenia narodziła się organizacja. ODESSA nie była tworem jednego człowieka. Była efektem wspólnego wysiłku. Wysiłku, by przetrwać. Wysiłku, by zniknąć. Wysiłku, by zacząć od nowa.

W kolejnych rozdziałach prześledzimy, jak ta sieć działała. Jak funkcjonowała. Jak wpływała na świat. Ale wszystko zaczęło się tutaj — w Berlinie. W mieście, które umierało, ale które dało początek nowemu życiu. Życiu w cieniu. Życiu w ukryciu. Życiu, które przez dekady pozostawało poza zasięgiem historii.

Rozdział II: Zacieranie śladów: operacja ewakuacyjna SS

Wiosna 1945 roku nie była czasem rozliczeń, lecz czasem ucieczki. Dla wielu funkcjonariuszy SS, których nazwiska widniały na listach zbrodniarzy wojennych, koniec wojny oznaczał nie kapitulację, lecz konieczność zniknięcia. W strukturach SS, które jeszcze niedawno operowały z niemiecką precyzją, rozpoczęła się operacja o zupełnie innym charakterze. Nie chodziło już o kontrolę terytoriów, eksterminację czy obronę ideologii. Chodziło o zacieranie śladów. O przeżycie.

Już od 1943 roku, gdy losy wojny zaczęły się odwracać, wśród wyższych rangą esesmanów pojawiły się pierwsze sygnały, że należy przygotować alternatywne scenariusze. W zaciszu gabinetów, w rozmowach prowadzonych poza oficjalnym protokołem, rodziły się plany ewakuacji. Nie były to działania chaotyczne. Wręcz przeciwnie — ich logistyka przypominała operacje wywiadowcze. Tworzono listy kontaktowe, mapy tras ucieczki, katalogi klasztorów, ambasad i firm, które mogły udzielić schronienia. Wśród nazwisk pojawiały się duchowni, dyplomaci, przemysłowcy, a także byli agenci wywiadu. Ludzie, którzy mieli dostęp do dokumentów, pojazdów, pieniędzy. Ludzie, którzy mogli pomóc zniknąć.

W archiwach Bundesarchiv w Koblenz odnaleziono wzmianki o tzw. „Sonderaktionen zur Sicherung der Kameraden” — specjalnych działaniach mających na celu zabezpieczenie towarzyszy. Ich celem było nie tylko fizyczne wydostanie ludzi z Niemiec, ale również wymazanie ich obecności z dokumentacji, z pamięci, z historii. W praktyce oznaczało to niszczenie akt, fałszowanie tożsamości, tworzenie fikcyjnych biografii. W wielu przypadkach wykorzystywano dokumenty zdobyte w obozach koncentracyjnych, w urzędach miejskich, a także te wydawane przez Czerwony Krzyż. Szczególną rolę odegrały tzw. „Ratlines” — siatki ucieczkowe, które umożliwiały uzyskanie paszportów dla „uchodźców politycznych”.

Watykan, choć oficjalnie neutralny, odegrał w tej operacji rolę trudną do przecenienia. W dokumentach udostępnionych dopiero w ostatnich latach znajdują się potwierdzenia wydania setek paszportów osobom, które później okazały się być byłymi członkami SS. Dokumenty te były wystawiane na nazwiska fikcyjne, często z adnotacją „bez możliwości kontaktu z rodziną”. Miały one umożliwić bezpieczną podróż do Ameryki Południowej, gdzie czekały już przygotowane miejsca pracy, mieszkania, a czasem nawet stanowiska w administracji. Klasztory w południowych Niemczech i Austrii stały się tymczasowymi punktami przerzutowymi — miejscami, gdzie można było odpocząć, zmienić tożsamość, otrzymać nowe dokumenty. W zamian oferowano pieniądze, dzieła sztuki, a czasem po prostu milczenie.

Ewakuacja byłych esesmanów była operacją logistyczną na skalę, której nie powstydziłby się żaden wywiad wojskowy. Wykorzystywano do niej statki handlowe, samoloty transportowe, a także konwoje samochodowe. Szczególną rolę odegrał port w Genui, skąd odpływały statki do Argentyny, Paragwaju i Brazylii. W dokumentach włoskiej policji znajdują się wzmianki o „nietypowych pasażerach” — mężczyznach w średnim wieku, podróżujących samotnie, z dokumentami wydanymi przez Watykan. Niektóre z tych statków były finansowane przez niemieckie firmy, które po wojnie kontynuowały działalność pod nowymi nazwami. Przelewy bankowe, które miały miejsce w 1946 roku, wskazują na transfery środków do portów w Ameryce Południowej, opatrzone adnotacją „wsparcie dla uchodźców”. W rzeczywistości były to fundusze przeznaczone na ewakuację esesmanów.

Nie można zrozumieć operacji ewakuacyjnej SS bez uwzględnienia roli niemieckiego przemysłu. Wiele firm, które współpracowały z reżimem nazistowskim, po wojnie starało się zachować ciągłość działalności. W tym celu potrzebowały ludzi — specjalistów, inżynierów, menedżerów. Wielu z nich było członkami SS. Ich ewakuacja była nie tylko kwestią moralną, ale też ekonomiczną. Firmy takie jak IG Farben, Siemens czy Krupp miały interes w tym, by ich byli pracownicy nie trafili przed sąd. W zamian oferowały pomoc — finansową, logistyczną, prawną. W niektórych przypadkach tworzono fikcyjne stanowiska, które umożliwiały legalne zatrudnienie byłych esesmanów w krajach Ameryki Południowej. W dokumentach argentyńskich urzędów imigracyjnych znajdują się wpisy o „ekspertach technicznych” zatrudnionych w zakładach przemysłowych, którzy wcześniej byli członkami SS.

Zacieranie śladów nie byłoby możliwe bez milczenia. Milczenia świadków, milczenia instytucji, milczenia państw. Wiele rządów — zarówno europejskich, jak i południowoamerykańskich — decydowało się nie zadawać pytań. Czasem z powodu braku informacji, czasem z powodu kalkulacji politycznej. W świecie podzielonym przez zimną wojnę, byli esesmani mogli być użyteczni — jako eksperci, jako informatorzy, jako przeciwwaga dla wpływów sowieckich. W archiwach CIA znajdują się dokumenty potwierdzające współpracę z byłymi członkami SS. W zamian za informacje o strukturach sowieckich, oferowano im ochronę, nowe tożsamości, a czasem nawet stanowiska doradcze. Niektóre z tych osób później pojawiły się w strukturach NATO, w instytucjach badawczych, w firmach konsultingowych. Ich przeszłość była znana, ale ignorowana.

Przypadek Adolfa Eichmanna jest jednym z najbardziej znanych przykładów skutecznej ewakuacji. Architekt „ostatecznego rozwiązania” po wojnie zdołał zniknąć, zmienić tożsamość, a następnie wyemigrować do Argentyny. Jego ucieczka była możliwa dzięki sieci kontaktów, dokumentom wydanym przez Watykan, a także pomocy ze strony byłych członków SS, którzy już wcześniej osiedlili się w Ameryce Południowej. Eichmann pracował jako robotnik, później jako urzędnik. Jego przeszłość była znana w wąskich kręgach, ale przez lata nikt nie podejmował działań. Dopiero Mossad, dzięki informacjom od niemieckiego emigranta, zdołał go odnaleźć i porwać. Jego proces w Jerozolimie był nie tylko rozliczeniem, ale też ujawnieniem mechanizmów, które umożliwiły ucieczkę setkom innych esesmanów.

Operacja ewakuacyjna SS miała dalekosiężne konsekwencje. Nie tylko umożliwiła przetrwanie ludzi odpowiedzialnych za zbrodnie wojenne, ale też stworzyła fundamenty pod funkcjonowanie ODESSY. Sieć kontaktów, lojalność, struktury finansowe — wszystko to zostało zbudowane w ramach operacji, która rozpoczęła się jeszcze przed końcem wojny. ODESSA nie była tworem jednego człowieka. Była efektem wspólnego wysiłku. Wysiłku, by przetrwać. Wysiłku, by zniknąć. Wysiłku, by zacząć od nowa.

Właśnie w tym wysiłku — rozproszonym, nieformalnym, ale konsekwentnym — kryje się istota ODESSY. Nie była ona organizacją w klasycznym sensie, z biurem, pieczęcią i statutem. Była zjawiskiem, które wyłoniło się z chaosu końca wojny. Jej fundamentem była lojalność, nie tyle wobec ideologii, co wobec wspólnego doświadczenia, wspólnego strachu i wspólnej odpowiedzialności. Ludzie, którzy przez lata tworzyli aparat terroru, nagle stali się uchodźcami, specjalistami, doradcami. Ich przeszłość była ciężarem, ale też kapitałem — czymś, co należało ukryć, ale co mogło zostać wykorzystane.

Zacieranie śladów nie kończyło się na zmianie nazwiska czy zdobyciu paszportu. To była operacja wielowarstwowa, obejmująca także manipulację pamięcią zbiorową. W wielu przypadkach lokalne społeczności wiedziały, kim są nowi przybysze. Wiedziały, ale milczały. Czasem z obawy, czasem z wdzięczności, czasem z obojętności. W Argentynie, Paragwaju, Chile — w miejscach, gdzie ODESSA zyskała najwięcej wpływów — milczenie było walutą, która pozwalała budować nowe życie. W zamian za wiedzę, za pieniądze, za dostęp do europejskich technologii, za obietnicę stabilizacji.

W dokumentach argentyńskich służb imigracyjnych z lat 1946–1952 można odnaleźć setki wpisów dotyczących „specjalistów technicznych” z Niemiec. Ich życiorysy były lakoniczne, często niepełne, a czasem jawnie fałszywe. Ale nikt nie zadawał pytań. Władze były zainteresowane rozwojem gospodarczym, a nie rozliczeniami. W niektórych przypadkach byli esesmani otrzymywali stanowiska w administracji, w policji, w wojsku. Ich przeszłość była znana, ale traktowana jako nieistotna. Liczyła się przyszłość.

Ta przyszłość była budowana na fundamencie milczenia. Milczenia, które było aktywne — nie jako brak słów, lecz jako świadoma decyzja o nieujawnianiu prawdy. W tym sensie ODESSA była nie tylko siecią ludzi, lecz także siecią decyzji. Decyzji o tym, co powiedzieć, komu zaufać, gdzie się ukryć. Decyzji, które przez dekady kształtowały historię, choć nigdy nie zostały zapisane w podręcznikach.

Zacieranie śladów miało także wymiar symboliczny. W wielu przypadkach byli esesmani zmieniali nie tylko nazwiska, lecz także biografie. Tworzyli nowe tożsamości — jako inżynierowie, jako lekarze, jako nauczyciele. Ich przeszłość była wymazana, a nowa historia pisana od zera. W niektórych przypadkach dochodziło do paradoksów: ludzie odpowiedzialni za zbrodnie wojenne stawali się lokalnymi autorytetami, wzorami cnót, filarami społeczności. Ich przeszłość była znana tylko nielicznym — i chroniona przez mechanizmy lojalności, strachu i interesów.

W tym rozdziale nie chodzi o potępienie. Chodzi o zrozumienie mechanizmów, które umożliwiły zniknięcie setek, a może tysięcy ludzi. Mechanizmów, które były skuteczne, bo były rozproszone, elastyczne, dostosowane do lokalnych warunków. ODESSA nie była strukturą, którą można było rozbić jednym uderzeniem. Była siecią, która przetrwała, bo potrafiła się dostosować. Przetrwała, bo była potrzebna — nie tylko tym, którzy uciekali, ale także tym, którzy ich przyjmowali.

Zacieranie śladów było początkiem. Początkiem nowej historii, która przez dekady pozostawała w cieniu. Historii, która nie została opowiedziana, bo była zbyt niewygodna, zbyt skomplikowana, zbyt prawdziwa. Ale jej ślady wciąż istnieją — w dokumentach, w relacjach, w strukturach. I w pytaniach, które wciąż nie zostały zadane.

W kolejnych rozdziałach przyjrzymy się, jak ta sieć działała dalej — jak funkcjonowała w Argentynie, jak była finansowana, jak wpływała na politykę i gospodarkę. Ale wszystko zaczęło się tutaj: od decyzji, by zniknąć. Od decyzji, by milczeć. Od decyzji, by zacząć od nowa — w świecie, który nie chciał pamiętać.

Rozdział III: Paszporty, porty, protekcja: logistyka ucieczki

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 38.1