Moim cudownym dzieciom
Rozdział 1
Poddasze
Mini rozchyliła źdźbła trawy i wystawiła swój różowiutki nosek. Mrugnęła parokrotnie oczkami błyszczącymi jak diamenty. Jej ciałko, kształtem przypominało morelę. Jednak nie była to zwykła, znana wszystkim morela. Ta miała biały brzuszek i sterczące uszka. I oczywiście nie nadawała się do zjedzenia. Tak przynajmniej na razie mogłoby się wydawać.
— To tutaj, mamo? — zapytała Mini, powiększając diamenciki.
Zza maleństwa wychyliła się dwa razy większa, biała chomiczka.
— Jesteśmy na miejscu — potwierdziła.
Mini urodziła się niedawno w jednym ze sklepów zoologicznych. Jego właściciele szybko rozdzielili chomiczą gromadkę i umieścili w różnych akwariach. Pech sprawił, że któregoś dnia wypadła z pojemnika podczas transportu do innego sklepu. Przestraszona błąkała się po wyludnionej drodze, a deszczową noc spędziła pod wielkim muchomorem. I siedziała tam do momentu, aż znalazła ją wędrująca Pianka. Podzieliła się swoimi zapasami i dała jej na imię Mini, bo była miniaturowa. Od tamtego czasu, a minął już cały tydzień, wspólnie przemierzały lasy, łąki, większe i mniejsze pagórki oraz rzeczki. Wreszcie dotarły do celu. Przed sobą miały nieduży, obskurny dom z drewna.
Mini rozejrzała się dokoła, nasłuchując ptasiego śpiewu, podziwiając powiewającą na wietrze trawę i fruwające wszędzie owady. Wciąż nie mogła nacieszyć się otaczającymi ją „pięknościami”.
— Chodźmy — poleciła z uśmiechem Pianka.
Wyruszyła dwa miesiące wcześniej w poszukiwaniu swojego brata, który zagubił się pewnego wieczoru, uciekając przed kotem. Nie było dnia, żeby przystanęła na dłuższy odpoczynek. Wędrowała i wędrowała, zwiedziła niejedno miasto. Niestety ślad po bracie zaginął i postanowiła w końcu wrócić do domu.
Dwie chomiczki szybko uporały się z przejściem przez rzadko uczęszczaną drogę. Potem przeszły pod pochylonym płotem i wbiegły na podwórko. Mini ledwo nadążała, ale postanowiła za wszelką cenę dotrzymać kroku swojej przybranej mamie.
Czasami tak bardzo rozpędzała nogi, że kuperek wyprzedzał głowę. Kiedy rozpędzała łapki, rozciągała się do tego stopnia, że przypominała morelową dżdżownicę. Jednak to nie przeszkadzało jej w wyłapywaniu szczegółów otoczenia. Mimo coraz bardziej natrętnego kuperka zobaczyła rosnące z boku, wielkie drzewo z liśćmi w kształcie gwiazd. Dalej był przewrócony, stary wóz bez jednego koła, dziurawy płot otaczający podwórko i brudny samochód zaparkowany, jakby od niechcenia gdzieś na uboczu. Na ganku siedział siwy człowieczek w gumowcach. Nos i oczy przykrywał mu słomiany kapelusz. Co jakiś czas machnął ręką, odganiając jakąś natrętną muchę. Pod krzesłem drzemał stary kot, którego rude, wymięte futro sterczało we wszystkich możliwych kierunkach.
Chomiczki przemknęły pod gankiem, gdzie znalazły otwór, zasłonięty przykrywką od słoika. Przeszły za nim, trafiając do piwnicy. Wewnątrz panował półmrok, a wszędzie wisiały pajęczyny. Na półkach stały tuziny brudnych słoików. Każdy był większy od Mini. W niektórych z nich pływały niekoniecznie już zjadliwe ogórki. Na podłodze leżało parę worków ze zbożem oraz kupka ziemniaków. Wiele z nich miało na sobie ślady gryzoniowatych ząbków.
Zwierzątka wdrapały się na jedną z półek, na której sterczała, przyklejona woskiem świeca. Zakrywała wydrążony w ścianie otwór, prowadzący do kolejnej dziury i schodów. Pianka bez problemu wskoczyła na pierwszy stopień. Gorzej miała Mini, bo często lądowała na pupie albo na pyszczku. Z pomocą udało się jej pokonać wszystkie schody i ujrzała coś, co zaparło jej dech w piersiach.
Przed nią roztaczało się poddasze, oświetlane tylko przez jedno okienko w ścianie i dziurę w szczycie dachu. Środek pomieszczenia był prawie pusty. Z boku znajdowała się zakurzona komoda z szufladami, kilka kartonów i ogromna szafa z wyłamanymi drzwiami. W prawym rogu stały dwie dziurawe skrzynie, natomiast w lewym zakurzony tapczan z wystającymi sprężynami. Był też mały stolik, a na nim zakurzony wiatrak i nieużywane od wieków radio z rozłożoną antenką. Tuż przy schodach, na których stanęły chomiczki, wznosiła się barierka z zawieszonymi na niej starymi lampami naftowymi. Gdzieniegdzie z drewnianych ścian odstawały kawałki poupychanej na siłę słomy, która służyła za dodatkowe ocieplenie w zimie. Z niektórych desek sterczały gwoździe z uwiązanymi do nich sznurkami, podtrzymującymi uwieszoną pod sufitem dziurawą łódkę.
— Pokażcie się! To ja, Pianka! — zawołała radośnie większa chomiczka.
Rozdział 2
Mieszkańcy
Spod szafek, z kartonów, z otwierających się szuflad oraz dziur w ścianach wychyliły się przeróżnej wielkości pyszczki. A chwilę później wokół przybyszek utworzył się krąg stworków.
— Wróciłaś Pianko! — wykrzyknął jako pierwszy szary chomik z wielką, białą łatą na środku głowy i jednym okiem skierowanym w stronę drugiego. Na imię miał Ogórek.
Mini dowiedziała się później, że lubił pałaszować korniszony. Wtedy pomyślała, że równie dobrze mógł nazywać się Korniszon, Kiszonek albo Nochal. To ostatnie ze względu na jego niespotykanie wielki nosek.
— Tęskniłaś za nami? — odezwał się jako następny Czwartek, czochrając przy tym swoją ciemną czuprynę.
Imię dostał ze względu na dzień, w którym się urodził. Mini odetchnęła z ulgą, bo urodziła się w środę. Zdecydowanie wolała swoje obecne imię. Uważała, że dziwnie byłoby nazywać się Środa. Chociaż środa to tak pośrodku, więc ostatecznie Środeczek mogłaby znieść.
Przez tłum przedarł się nagle w pośpiechu tłuściutki, wykropkowany jak biedronka chomik z nadętymi policzkami i odstającym brzuchem. Z łzami w oczach wpadł w ramiona Pianki.
— Wróciłaś siostrzyczko — zawołał, zalewając się łzami.
— Gdzie byłeś Kropku? — odpowiedziała Pianka.
Tłuścioszek odskoczył i zaczął miętosić swoje odstające wąsy.
— Szukałam ciebie dwa miesiące — kontynuowała biała chomiczka. — Przemierzyłam chyba z pół świata i już myślałam, że nigdy cię nie zobaczę.
Mini od razu wiedziała, skąd wzięło się imię Kropka. Pomyślała, że bardziej pasowałoby do niego Łezka lub Biedronek.
— Trafił do piwnicy — odezwał się zgarbiony chomik, podpierający się na słomce od napoju. Jego długa broda ciągnęła się po podłodze tuż za nim. Wyblakłe futerko przykrywał kawałek materiału. — Najadł się do syta i zasnął w jednym z worków zboża. Nasz gospodarz wyniósł go potem na podwórko i wyrzucił w trawę. Zanim zdołał ze swoją wagą wrócić na poddasze, ty byłaś już daleko, daleko w świecie.
— Policzę się z tobą później — zagroziła Pianka swojemu bratu, który przestraszony schował się za jedną ze stojących w rzędzie, myszy.
— Kogo nam tu przyprowadziłaś? — zapytał stary chomik, wskazując na stojącą obok niej, Mini.
Mała chomiczka delikatnie zawstydzona ukłoniła się ładnie. Domyśliła się, że stary chomik to Pan Chomciszek. To on sprowadził pierwszych mieszkańców na poddasze. Podobno miał sto lat i przeżył niejednego człowieka. Mini wyobrażała go sobie zupełnie inaczej. Myślała, że będzie miał łysą głowę, zwisające do ziemi uszy i będzie bez zębów. A gdy mu sie tak przyglądała, znalazła jeden żółty siekacz. Pomyślała, że pewnie świetnie otwierałby nim konserwy. Pan Konserwa. Mini zachiochotała, zakrywając pyszczek łapkami.
Pianka szybko opowiedziała wszystkim o podróży i późniejszym spotkaniu Mini. Następnie każdy z mieszkańców zaczął witać małą chomiczkę. Mini niczym odkurzacz, tylko tak ciszej, bez burczenia, pochłaniała wszystko, co działo się wokół niej. Długo czekała na ten moment, tak bardzo chciała znaleźć się na poddaszu. I wreszcie na własne oczy ujrzała to cudowne miejsce. Podczas wędrówki lubiła wtulać się w miękkie futerko Pianki i słuchać opowieści o poddaszu.
Oprócz Ogórka, wciąż drapiącego się Czwartka, tłuścioszka Kropka i Pana Chomciszka, Mini poznała wszystkich pozostałych mieszkańców poddasza.
Dwaj pierwsi mieszkali najwyżej ze wszystkich, bo w wiszącej pod sufitem łódce. Chomik Białuś zawsze nosił biały fartuch i czapkę kucharską. Za kuchnię i zarazem mieszkanie służyła mu wydrążona w jednej ze ścian, spora dziura. Lilia była największą modnisią. Malowała sobie nawet usta. Łaciaty chomik nazywał się Łatek. Stokrotka i Grzyb należeli do pierwszych mieszkańców. Mieszkali razem z Panem Konserwą, to znaczy Chomciszkiem, w starej lampie naftowej. Upchana była w rogu za potężną szafą. Jedną ze skrzyń zamieszkiwała pięcioosobowa rodzina myszy. Nazywali się Jeden, Dwa, Trzy, Cztery i Pięć.
Mini stwierdziła, że nosili bardzo dziwaczne imiona, bo jak można nazywać się cyferkami. Przynajmniej nie nazywali się pojedynczymi literami alfabetu. Wtedy to by było. Taka rodzina alfabetyczna.
Tapczan służył jako miejsce nauczania małych osesków, a ich nauczycielką była ryjówka Rolla. Na długim nosie zawsze nosiła binokle, a jej szyję zdobiły czerwone korale z zasuszonej jarzębiny. Na samym końcu przedstawił się Mokruś. Nie wyjawił, skąd wzięło się jego imię. Mini była bystrym zwierzątkiem i domyśliła się, że pochodziło od jego wiecznie wyglądającego na mokre, futerka.
Mini zauważyła, że pomimo rozmowy z mieszkańcami, Pianka często spoglądała gdzieś w górę. Ponownie obejrzała całość pomieszczenia. Jej uwagę przykuł szary chomik z nadgryzionym uchem. Stał na najwyższej półce starej szafy, oparty o jedną z zakurzonych butelek. Na plecach wisiała długa zapałka, zaczepiona na sznurku.
— To jest Mlecz — powiedziała znienacka żółta, mała chomiczka. Pojawiła się znikąd. Jej futerko było tak jasne, że przypominało słońce. — A ja jestem Słoneczko. To moi bracia, Chmurek i Lejek.
Bracia ukłonili się i popędzili w swoją stronę.
— Lejek strasznie moczy się w nocy — zachichotała Słoneczko. — Sama go tak nazwałam. Chyba wiesz dlaczego?
Mini uśmiechnęła się szeroko, lecz jej wzrok wciąż uciekał w górę.
— On nie jest zbyt rozmowny — kontynuowała Słoneczko. — Nigdy nie uczestniczy w naszych spotkaniach. Chroni za to poddasze przed niebezpieczeństwami.
— Co mu się stało w ucho? — zapytała zaciekawiona Mini.
— Słyszałam od mamy, że on już taki tutaj przybył. Nie mieszkał tu od początku, ale jak się urodziłam, to już tu był. Zawsze stoi na straży.
Błyszczące diamenciki Mini zaświeciły jeszcze bardziej niż do tej pory. To ugryzione ucho wciąż ją dręczyło. Kto mógł to zrobić? Jakiś wygłodniały kot? A może pies? Inny chomik? A może sam zjadł kawałek, bo był głodny? Ciekawe jak może smakować takie ucho?
— Słuchasz mnie? — Słoneczko uniosła głos.
Mini zamrugała, udając, że słucha.
— Wychodzicie stąd na podwórko? — zapytała.
— Codziennie — odparła z uśmiechem żółta chomiczka.
Niebawem tłum zaczął się powoli rozchodzić, kiedy pojawiła się jeszcze jedna mieszkanka poddasza. Jej futerko w promieniach wpadającego przez okienko słońca, nabierało różowej barwy. Prędko wpadły sobie z Pianką w ramiona. Chomiczka okazała się być jej najlepszą przyjaciółką i mamą Słoneczka, Chmurka i Lejka. Nazywała się Tosia.
— Nie mogliśmy doczekać się twojego powrotu — przyznała różowa chomiczka. — Tęskniłaś za mną?
— No pewnie. Gdzie indziej znalazłabym taką przyjaciółkę jak ty. — Pianka pociągnęła noskiem.
Mini uważnie przysłuchiwała się dalszej rozmowie, lecz jednocześnie wyłapywała elementy poddasza, których wcześniej nie zobaczyła. Ze ściany nad schodami wystawała cienka i długa aż do ziemi rurka, z której leniwie ściekała woda. Służyła mieszkańcom jako poidełko, czerpiące wodę z deszczu.
Nagle rozległ się skrzek, a przez okno wpadł kruk. Trzepocząc skrzydłami, uderzył z hukiem o podłogę i kilkakrotnie przekoziołkował. Mini drgnęła, łapiąc przy tym łapkę swojej przybranej mamy. Spod podnoszącego się kruka wypełzła zielona mysz.
— Spokojnie Mini, to przyjaciele — uspokoiła ją Pianka. — Nasi powietrzni strażnicy, kruk Lucek i mysz Zielony.
— Zielona mysz? — zdziwiła się Mini.
— Już nikt nie pamięta jego prawdziwego koloru. Wpadł kiedyś do puszki z zieloną farbą i teraz już tak wygląda. Najśmieszniejsze jest w tym to, że przedtem też nazywał się Zielony.
Pianka zachichotała, a zaraz za nią Tosia, Słoneczko i wreszcie Mini, wyganiając swój strach daleko, daleko stąd. Jednak teraz miała dwie zagadki na głowie. Pierwszą było nadgryzione ucho Mlecza. Drugą zaś — dlaczego zielona mysz, nie będąc jeszcze zieloną, też nazywała się Zielony?
Rozdział 3
Nowy dom
Na poddaszu zaczęto przygotowania do kolacji. Mokruś prędko zawiesił w paru miejscach kolorowe falbanki. Zamiast nożyczek użył swoich przednich siekaczy, które idealnie się do tego nadawały. Ponadto poruszały się jak nożyce. Łatek dotoczył puszkę po konserwie, mającą posłużyć jako stół. Czwartek i Ogórek, niosąc od Białusia kawałki sera, potknęli się o własne nogi i wszystko porozrzucali. Nie przeszkodziło to jednak w całej kolacji. Wszyscy zajadali się serem, orzechami i ziarnami zboża. Maluchy biegały tu i tam, hałasując co niemiara. Tylko Mlecz nie zjawił się na kolacji. Zniknął nie wiadomo gdzie.
Mini zakończyła zabawę ze Słoneczkiem i podeszła do trzymającego się na uboczu czarnego kruka.
— Jesteś tu chyba nowa, co nie? — zapytał skrzeczącym głosem Lucek.
Chomiczka przytaknęła.
— Też chciałabym kiedyś polatać sobie jak ty, tam w górze. To musi być niesamowite — rozmarzyła się Mini. Zobaczyła siebie, lecącą wśród chmur na grzbiecie kruka. A potem odwrotnie. Skrzywiła się, zaskoczona swoją wyobraźnią.
— Dla mnie to codzienność — odparł ptak. — Obiecuję ci, że któregoś dnia wskoczysz na mój grzbiet i zwiedzisz okolicę. Oczywiście, jeśli Pianka się zgodzi.
— Naprawdę będę latać! — wykrzyknęła uradowana Mini. W podskokach wróciła do żółtej chomiczki.
Po jakimś czasie kolacja dobiegła końca, nastała noc i wszyscy rozeszli się do swoich mieszkanek. Mieszkańcy poddasza różnili się od znanych chomików i myszy, które to właśnie nocą prowadziły swoje życie. Tutaj wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Życie wiedli za dnia, a nocą po prostu spali tak, jak większość zwierząt.
Mieszkanko Pianki mieściło się w jednej z szuflad zakurzonej komody. Wchodziło się tam przez wygryzioną w płycie dziurę. W środku stała metalowa skrzynka wyściełana watą, zamknięte pudełko od zapałek i kilka orzechów upchniętych w kąt.
Pianka rozsunęła pudełko i ułożyła w nim skubniętą ze skrzyneczki watę.
— Tu będziesz spała, Mini — poinformowała ciepło. — Od dzisiaj to jest twój dom.
Mała chomiczka uroniła łezkę i przytuliła Piankę.
— Dlaczego Mlecz ma ugryzione ucho, a Zielony od zawsze był Zielonym? — wypaliła niespodziewanie Mini.
Pianka mocno zdziwiła się tym pytaniem.
— Tego nie wiem — stwierdziła. — Zielonego możesz zapytać, ale Mlecza lepiej unikaj. Nie lubi dzieci. A teraz wskakuj już do spania. Jutro cię wykąpiemy.
Mini, niekoniecznie zadowolona z uzyskanej odpowiedzi, ułożyła się w pudełku po zapałkach. Po długiej podróży wreszcie znalazła miejsce, które mogła nazwać domem. Długo nie mogła zasnąć. Przeżywała cały dzień na nowo. I nagle pewna myśl wpadła jej do małej główki. Wszyscy mówili tylko poddasze i poddasze. To było takie zwykłe. W żaden sposób nie odzwierciedlało magiczności tego miejsca. Wymyśliła więc idealną nazwę dla swojego nowego domu.
— Magiczne Poddasze — szepnęła z uśmiechem.
Z tymi słowami zamknęła oczęta. I wreszcie zasnęła, umęczona całym dniem. Śniła o dzisiejszych przeżyciach, o Magicznym Poddaszu, serowej kolacji, podniebnym locie na grzbiecie kruka i oczywiście o swojej mamie.
Rozdział 4
Pierwszy dzień
Następnego dnia słońce szybko rozświetliło wszystkie zakamarki Magicznego Poddasza. Mini wstała bardzo wcześnie, nie mogąc doczekać się kolejnego dnia. Ziewnęła szeroko, rozciągając przy tym swoje łapki. Zerknęła na śpiącą Piankę, a potem cichuteńko opuściła swoje legowisko. Z trudem wygramoliła się z szuflady. Na szczęście nie narobiła zbyt dużego hałasu, lądując na pupie. Przecież ważyła tyle, co piórko. Całe szczęście na poddaszu nie wiało, bo strach pomyśleć, gdzie to piórko by pofrunęło.
Mini uwielbiała wszystkim nadawać nowe imiona. W tej sytuacji nazwała siebie Piórkiem i Pyłkiem. Zachichotała, myśląc o takich imionach. Złapała łapkami za pyszczek, żeby swoim śmiechem nikogo nie obudzić. I wtedy przypomniała sobie o środzie. Odetchnęła z ulgą, pozostając Mini.
Ruszyła w kierunku schodów. Na ich końcu, piętro niżej znajdowały się zamknięte drzwi z pęknięciem u dołu. Stanęła na krawędzi podłogi i poruszyła noskiem.
Najpierw ugryzione ucho Mlecza, potem mysz Zielony, a teraz zamknięte drzwi. To już trzecia zagadka. Zaciekawiło ją, co może znajdować się po drugiej stronie tajemniczych drzwi. Wcześniej nikt nie wspominał o innym pomieszczeniu niż to, na którym właśnie się znajdowała. Nagle wydało się jej, że w szczelinie między deskami coś przemknęło. Podskoczyła przestraszona, ale mimo to jej ciekawość przybrała na sile. Nie mogąc oderwać wzroku od szczeliny, ruszyła naprzód, a wtedy zatrzymał ją głos zza pleców.
— Nie wolno ci tam schodzić.