E-book
7.35
drukowana A5
41.29
Tajemnice

Bezpłatny fragment - Tajemnice


Objętość:
206 str.
ISBN:
978-83-8369-583-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 41.29

Wszystkie nazwy, wydarzenia i postacie są fikcyjne. Wszelkie podobieństwa są wyłącznie przypadkowe. Książka dla dorosłego Czytelnika. Jeżeli podoba się Tobie, to proszę o komentarz na stronie sprzedawcy.

Pozdrawiam. S.S.

Ku nowemu

Joanna w milczeniu wracała do domu taryfą. Nie chciała wdawać się w dyskusję z kierowcą. Mężczyzna, widząc w lusterku wstecznym zapłakaną kobietę na tylnym siedzeniu ani myślał jej zaczepiać. Postanowił, że zaczeka na odpowiedni moment, zanim zapyta, co się stało. Jednak ten długo nie następował i w ogóle nie nastąpił. Kobieta w trakcie półgodzinnej jazdy samochodem, ze łzami w oczach przyglądała się omijanym budynkom ukochanego miasta. Kiedy kierowca wjechał na most, byli w pobliżu domu, pomyślała o ucieczce jak najdalej stąd. Lokalizacja była świetna, bo jeszcze w granicach miasta, ale wokół ciągnęły się już lasy, a sąsiedzi zamieszkiwali równie okazałe rezydencje w pięknych ogrodach. W domu czekały na nią jedynie nierozpakowane bagaże, pozostawione w pośpiechu. Jak nigdy dotąd zapragnęła podróży. Duża willa dawniej uwielbiana stała się przez nią znienawidzona. Teraz, patrząc na budynek przez okno w samochodzie, planowała zemstę na nieuczciwym mężu, ale zdecydowanie najpierw chciała od wszystkiego, co ją przytłaczało odpocząć. Kiedy kierowca zatrzymał się przed wjazdem, kazała mu chwilę zaczekać. Chwili nie było końca. Zaniepokojony nieobecnością klientki właśnie miał wysiąść i zapukać do drzwi wejściowych, kiedy ujrzał ponownie swoją pasażerkę zmierzającą w jego kierunku. Dokładnie po kwadransie kobieta wróciła do auta z trzema walizkami. Dwie zapakowała do bagażnika, a jedną wrzuciła na tylne siedzenie i usiadła przy niej.

— Trochę to trwało miła Pani — odezwał się posępnie kierowca. — Już myślałem, że się Pani rozmyśliła.

— Przepraszam, ale musiałam zabrać najpotrzebniejsze rzeczy — oświadczyła, zamykając za sobą drzwi.

— To gdzie teraz jedziemy? — zapytał z wyczuwalną ulgą w głosie.

— Nie wie Pan, o której wyjeżdża autobus do Warszawy? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— Tak się akurat składa, że wiem, bo żona za pół godziny wyjeżdża — odparł. — Za pół godziny — dodał stanowczo po chwili.

— A to świetnie — oznajmiła z lekkim uśmiechem, przyglądając się swojej twarzy w małym lusterku puderniczki, poprawiając makijaż.

Przestała płakać, a w jej oczach pojawił się ukryty blask. Wcześniej przygnębiona wyglądała na niedostępną. Teraz mężczyzna nie bał się podjąć z nią konwersacji.

— Nie wiem, czy zdążymy. W mieście są korki o tej godzinie — oświadczył cierpliwy kierowca.

— Nie szkodzi. Pan jedzie. Jeżeli nie zdążę, to trudno, pojadę wtedy nocnym — rzekła zdecydowanym tonem. Kobieta nie przejmowała się tym, czy zdąży, czy nie, miała wolny czas do przemyśleń tylko dla siebie, i to było dla niej najważniejsze.

— Dobrze, proszę Pani — rzekł, odkładając swój telefon komórkowy.

Mężczyzna ruszył i jechał tak, że zdawało się, że wcale mu się nie spieszy. Całą drogę Joanna czytała wiadomości, które otrzymała na komórkę. Z kierowcą nie zamieniła ani słowa. Nie miała na to ochoty, poza tym nie miała ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Nie po tym, co ostatnio zrobił jej mąż. W ciszy dojechali na miejsce. Miała szczęście, autobus właśnie podjechał na przystanek, kiedy rozliczyła się z taksówkarzem i ten odjechał. Wysoki blondyn wysiadł, zamknął za sobą drzwi i ustał przy luku bagażowym. Był to kierowca. Joanna podeszła bliżej niego i zapytała o wolne miejsce. Po upewnieniu się, że nie ma problemu, przekazała swoje bagaże. Kierowca otworzył drzwi, a kiedy usiadł za kierownicą, kolejno do autobusu wchodzili pasażerowie. Każdy przed Joanną miał wykupiony wcześniej bilet. Tylko ona zatrzymała się przy kierowcy na dłużej.

— To dokąd jedziemy? — zapytał blondyn szeroko się uśmiechając.

— Na lotnisko — odpowiedziała zdecydowana.

— Które? — dopytywał się kierowca.

— Hm… Chopina… — trwało to chwilę, zanim podała konkretne miejsce.

Pan o siwych skroniach, w świeżej, białej, firmowej koszuli i czarnych spodniach od garnituru wręczył Joannie bilet. Kobieta zapłaciła i odchodząc z biletem w ręce, rzuciła mężczyźnie swój czarujący uśmiech. Mężczyzna zlustrował ją swoim wzrokiem z góry na dół. Przełykając głośno ślinę, poprosił o zajęcie miejsca i życzył Joannie przyjemnej podróży. Kobieta ruszyła w głąb autobusu, a kiedy mocno się oddaliła, natychmiast mężczyzna poluzował krawat i poprawił się wygodnie na siedzeniu, zamknął drzwi i ruszył. „Autobus odjechał z przystanku, a wraz z odjazdem skończyło się dawne życie” — pomyślała Joanna, która usiadła w środkowym rzędzie przy oknie.

Dzień był słoneczny, przez otwarte okna autobusu wpadał zapach parkowych liliowców. Joanna miała na sobie chabrową sukienkę z krótkim rękawem, a na nogach białe skórzane sandałki na słupku. Niedawno rozjaśnione naturalne ciemne blond włosy ścięte do ramion swobodnie zwisały i dodawały jej szyku. Czerwona pomadka na ustach optycznie powiększała jej i tak wydatne usta. Joanna była zadbaną i elegancką kobietą. Figurę miała szczupłą, bo dbała o swoją talię i nie grzeszyła urodą. Torebkę, którą zabrała dzisiaj ze sobą, pasowała kolorystycznie do butów. Kobieta na torbę z laptopem położyła ją na uda. Skórzana modna nowość była bardzo duża i pojemna, a do tego wygodnie się nosiła. Minęła chwila, kiedy to rozległ się sygnał telefonu. W pośpiechu kobieta rozpięła zamek torby i wyciągnęła z niej komórkę.

— Słucham — odezwała się do słuchawki pośpiesznie, myśląc, że może rozmówca już się rozłączył.

— Gdzie jesteś? — usłyszała po drugiej stronie głos byłego męża.

Tego się nie spodziewała. Przez głowę przeleciała jej myśl: A co Cię to obchodzi? Ale łagodnym nieco ściszonym głosem się odezwała:

— To już Cię nie powinno interesować! Nie sądzisz?

— No tak, ale mamy jeszcze niedokończoną sprawę — odezwał się ściszonym, ochrypłym głosem.

— Niby jaką?… A zresztą załatwimy wszystkie jak wrócę. Jadę odpocząć. Chyba mi się to należy! — powiedziała wściekła, nie dając mu dojść do słowa i się rozłączyła.

Miejsce przy niej w autobusie chciał zająć pan w mniej, więcej, jej wieku, ale widząc jej kwaśną minę w czasie rozmowy telefonicznej, przeszedł i usiadł rząd dalej. Nie mając u boku towarzystwa w podróży wyciszyła telefon, wrzuciła go do torebki, a wyjęła z niej aktówkę formatu A4, którą pośpiesznie spakowała w domu. Zaczęła czytać wszystko od początku. Pierwszym dokumentem było porozumienie stron. Skupiona przeczytała dokładnie wyraz po wyrazie, wers po wersie. Patrząc na swój podpis, zrozumiała, że źle zrobiła, bo powinno być orzeczenie o winie męża. „Jaka ja głupia? O Boże co ja zrobiłam? Czy taką głupotę na mnie wywarł szok, którego doznałam?” — wzdychała rozpaczliwie w myślach. Przewróciła kartkę dalej. Wzrok zatrzymała na stronie, która informowała, o tym, że oboje są wspólnikami i mają równe udziały w firmie. Trzecia strona mówiła o zasługach i nagrodach przyznanych jeszcze przez jej ojca w rozwój firmy, który wniósł swoją mozolną pracą mąż. Wszystkie trzy strony były podpisane przez nią, męża i prawnika. Na ostatnich dwóch kartkach brakowało tylko jej podpisu. Ze zdziwieniem zauważyła, że te ostatnie dwie strony dotyczą tylko jej osoby. Już miała czytać dalej, ale autobus szarpnął i zatrzymał się na zatłoczonym przystanku. Spojrzała przez okno i zrozumiała, że któryś podróżny będzie chciał zająć miejsce obok. Zamknęła więc teczkę z dokumentami i schowała do torebki. Nie myliła się, na przystanku dosiadła się do niej starsza kobieta. Podobnie jak Joanna była ona ubrana elegancko. Starsza pani mogła być brana przez pozostałe osoby podróżujące za matkę Joanny. Kobiecina ubrana w garsonkę koloru fuksji w czasie podróży wdała się z Joanną w krótką rozmowę i nie omieszkała zapytać o cel podróży. Joanna skłamała, że wybrała się na ślub przyjaciółki. Kiedy zdawało się Joannie, że kobieta stała się dociekliwa i zaraz będzie zadawać jej krępujące pytania osobiste, autobus zajechał na przystanek. Joanna natychmiast wstała z siedzenia i przeprosiła kobietę, żeby przejść do wyjścia. Tak oto jej podróż autobusem dobiegła końca. Zmęczona wysiadła i podeszła po bagaż. Kierowca podał jej walizki, a kiedy ta schyliła się, aby z największej wyciągnąć rączkę, się zarumienił. Spojrzenie jego wylądowało na jej dekolcie, przez co na moment mężczyzna stracił poczucie rzeczywistości. Dopiero kolejne prośby pasażerów o bagaże sprawiły, że wrócił do swoich obowiązków służbowych. Podał proszącemu mężczyźnie jego walizkę, a kiedy chciał zaczepić kobietę rozmową, spostrzegł, że jest na to za późno. Kobieta zniknęła mu z oczu, a jemu zrobiło się smutno. Trudno mu było określić, w którym kierunku poszła, żeby za nią wołać. Joanna z trudem umieściła małą walizkę na dużej i kierowała się do drzwi wejściowych portu lotniczego. Na ramieniu miała torebkę. Na dużej walizce małą, a na średniej laptopa. Wszystkie bagaże były ze sobą dokładnie spięte specjalnymi pasami. Idąc żwawo do wejścia zerkała jednak często za siebie, to z prawej, to z lewej strony, żeby przekonać się, czy mimo wszystko czegoś nie zgubiła. Weszła do środka terminala i usiadła na ławce. Przyglądała się wyświetlanym informacjom na monitorach. Wzrokiem zlustrowała miejsce, gdzie może kupić bilet, a później zaczęła myśleć, gdzie ma się wybrać. W pośpiechu przejrzała torebkę, czy zabrała dowód. Okazało się, że ma i przy sobie paszport, więc i w daleką podróż mogłaby udać się bez problemu. Nie miała jednak ochoty siedzieć długo w samolocie. Biorąc pod uwagę krótki rejs, pomyślała o Europie. W pierwszej minucie był to Rzym, Londyn i Paryż. Przy ławce zostawiła zamknięte na szyfr granatowe walizki z poliwęglanu i do pobliskiego okienka obsługi ruszyła z laptopem i torbą na ramieniu. Do białej, wysokiej lady, przy której nikt nie stał, nieśmiało podeszła i wypytała o szczegóły dotyczące lotów. Wysoka brunetka w krótkich włosach udzieliła jej wyczerpujących informacji. Najbliższy lot z lotniska okazał się być do Nicei za niecałą godzinę. Joanna uśmiechnęła się na myśl o ciotce Ewelinie, która od dziesięciu lat tam mieszkała. Brunetka z obsługi wymieniała kolejno loty, padł Rzym i Amsterdam, lecz Joanna na chwilę w myślach odpłynęła.

Wspominała ostatnią wizytę ciotki w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, jeszcze, kiedy była panną i żył tata. Nie miała z nią od tamtej pory dobrego kontaktu. Ten ograniczył się do sporadycznych rozmów telefonicznych, a wszystko przez ciotki ponowne zamążpójście. Nie chodzi o to, że ze sobą nie chciały rozmawiać, ale po ślubie ciotka bardziej zżyła się z rodziną męża. Z rodziną swojej rodzonej siostry ograniczyła ona spotkania do minimum, ze względu na brak wolnego czasu. Małżonkowie dużo podróżowali. Aktualnie ciotka od czterech lat była ponownie wdową. Pomimo utraty męża dawny dobry kontakt i tak się nie odrodził.

Joanna, szufladkując myśli, gdzie się wybrać, nie była pewna, czy ciotka aktualnie mieszka w Nicei i co się z nią teraz dzieje. Błądziła głową w chmurach, nie zwracając uwagi na to, co do niej mówiono. Z letargu obudziła ją pani z obsługi, ponawiając swoje pytanie nieco głośniejszym tonem:

— To, co Pani wybiera?

— Niech będzie Nicea — odpowiedziała prędko ściszonym głosem.

Zakupiony bilet wsadziła do torebki i wróciła na swoje miejsce. Na ławce, przy której zostawiła walizki siedziała kobieta z dzieckiem. Miejsca starczyłoby i dla niej, ale bez namysłu podniosła swoje bagaże i powlekła najbliżej miejsca odpraw. Po zdaniu swoich bagaży, kiedy została z torebką i laptopem zdecydowała się przeprowadzić krótką rozmowę telefoniczną z ciotką. Wyjęła z torebki komórkę i wybrała jej numer. Połączenie nie zostało odebrane, włączyła się automatyczna sekretarka.

„Dzwoniłam do niej na sylwestra, może numer już nie jest aktywny?” — pomyślała. Spróbowała kolejny raz i ponownie nikt nie odebrał połączenia po drugiej stronie. Zrezygnowana schowała telefon do torebki i szła prosto przed siebie, zatrzymała się dopiero w hali odlotów. Tu zajęła krzesełko i ponownie wyjęła telefon z torebki. W Google wyszukała dostępne pokoje do wynajęcia w miejscowości, do której miała zaraz lecieć. Szybko potwierdziła rezerwację jednego z nich, a następnie w smartfonie ustawiła tryb samolotowy. W pośpiechu wyłączyła telefon i wrzuciła go do torebki. Wstała jak oparzona, wyjęła bilet i skierowała się do wejścia na pokład samolotu. Lot minął szybko, o to jej przecież chodziło. Wybierając Niceę, kierowała się przecież tym, żeby podróż trwała jak najkrócej. Na lotnisku w Nicei wykonała ponownie telefon do kuzynki, ale bez skutku. Trochę zmartwiła się tym, że nie ma z nią kontaktu. Wsiadła do taryfy i poprosiła, żeby kierowca zawiózł ją pod wskazany adres. Wysiadła przed pensjonatem, w którym w pośpiechu zarezerwowała miejsce. Zmęczona, powolnym krokiem ruszyła do drzwi wejściowych z bagażem. Zbliżając się do budynku, poczuła przyjemną bryzę i zapach palonej świecy z głębi korytarza otwartych drzwi wejściowych pensjonatu. Zaraz w drzwiach ujrzała gramolącą się matkę z wózkiem i ten widok ją uspokoił. Początkowo myślała, co za lokum wybrała? Chyba najgorszy z możliwych, gdzie jeszcze drzwi są pootwierane na oścież. Weszła do środka i zauważyła Azjatkę podlewającą rośliny, a tych w holu było sporo. Przywitała się z nią serdecznym uśmiechem i ustała przy stoliku z dwoma fotelami. Stolik był mahoniowy, fotele skórzane w kolorze ciemny brąz. Korytarz był pociągnięty białą farbą, tylko jedna ściana, przy której ustała, była w kolorze turkusowym. Na tej jedynej ścianie, o takim kolorze, widniał pozłacany napis „WELKOME”. Brakiem jakiegokolwiek zainteresowania swoją osobą postanowiła usiąść w fotelu. Rozsiadła się wygodnie i wydawało jej się, że zaraz odpłynie. Przymknęła oczy i jeszcze chwila, by zasnęła, gdyby nie męski, donośny głos. Na głośne dźwięki otworzyła oczy i lekko ziewnęła. Odpowiedziała mężczyźnie powitaniem na powitanie, sięgnęła do torebki po telefon i pokazała swoją rezerwację. Mężczyzna przyjrzał się temu, co wyświetla się w telefonie kobiety. Po oddaniu urządzenia właścicielce zlustrował ją wzrokiem, a później ruchem dłoni zaprosił ją za sobą. Joanna wstała z wygodnego fotela, zostawiła bagaże i udała się pośpiesznie za mężczyzną. Szła energicznie po schodach, a jeszcze chwilę temu była bardzo senna. Pan przed siedemdziesiątką zaprowadził ją na piętro, otworzył drzwi i zapytał po francusku wątpliwym głosem:

— Est-ce que c’est ce que vous recherchez?

Joanna weszła do środka. Torebkę i laptopa zostawiła na łóżku i przeszła przez otwarte przesuwane szerokie szklane drzwi na duży balkon, z którego rozpościerał się piękny widok na morze.

— Tak tego — odpowiedziała głośno mężczyźnie, nie oglądając wnętrza. Zaraz potem uświadomiła sobie, że mężczyzna jej nie zrozumiał. Chciała powtórzyć zwrot po francusku, kiedy to usłyszała:

— To proszę, zostawiam klucz w drzwiach — rzekł poprawnie po polsku. A za chwilę dodał: — Spotkamy się za piętnaście minut na dole.

— A bagaż? — zdziwiła się, że słyszy swój ojczysty język.

— To nie należy do moich obowiązków. Gość musi radzić sobie sam. Wybaczy Pani, kręgosłup mój nie ma się za dobrze — odpowiedział.

— Już dobrze. Zaraz sama zabiorę bagaż — oświadczyła radośnie, nie mogąc nacieszyć się widokiem z balkonu.

Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i zaraz za nim wyszła z pokoju Joanna. Swoje walizki na górę wnosiła kolejno jedną za drugą. Kiedy niosła ostatnią najmniejszą walizkę, zauważyła, że z sąsiednich drzwi wychodzi pan przed sześćdziesiątką. Przystojny elegancik w szarym garniturze ukłonił się jej na powitanie, życząc miłego dnia. Kiedy wszystkie walizki znalazły się w pokoju, zmęczona usiadła odpocząć na brzegu łóżka. Odpoczynek nie trwał długo. Uczucie głodu nasiliło się i nie dawało jej spokoju. Postanowiła wziąć szybką kąpiel i wyjść na miasto coś zjeść. O rozpakowywaniu walizek nie było mowy. Zapomniała o tym, że za piętnaście minut miała być na dole. Kiedy usłyszała stukanie do drzwi, dopiero wtedy o tym sobie przypomniała. Ubrana w długą prześwitującą koszulkę do spania, którą pośpiesznie wyjęła z walizki razem z ręcznikiem, otworzyła drzwi. Przeprosiła, za to, że o tym zapomniała i oznajmiła, że już schodzi na dół. Na widok jej bałaganu na głowie mężczyzna się zaśmiał i dał znać, że to rozumie. Joanna zamknęła drzwi, położyła na łóżku dużą walizkę i w pośpiechu wyjęła z niej czerwoną falbaniastą bluzkę i spodenki jeans. Obie rzeczy nałożyła na koronkową granatową bieliznę. Najpierw były założone spodenki, później koszulka, przy której zakładaniu się zamyśliła. Na widok falbany przed sobą wydało jej się, że jest gotowa do wyjścia. Nałożyła sandały, w których przyjechała, chwyciła za torebkę, zamknęła pokój na klucz i zeszła na dół. Dopiero teraz, schodząc powoli na dół, z ostatnich schodów zauważyła, że w białej ścianie jest wnęka z białym blatem. Włączone u góry światło, uzmysłowiło jej, że jest to lada. Za ladą siedział starszy pan, a na blacie leżały dokumenty. Mężczyzna na widok kobiety wstał, założył okulary i wręczając jej dokument, poprosił o wypełnienie. Joanna okazała swój dowód tożsamości, po czym przystąpiła do wypełniania formularza. Podnosząc prawą rękę do pisania poczuła się niewygodnie, bluzka ją mocno ściskała, jakby była o dwa rozmiary mniejsza. Kiedy sięgnęła ręką po długopis leżący na ladzie, mężczyzna wskazał jej duże lustro na ścianie.

— Wszystko dobrze z tą Pani bluzką? — zapytał poważnym głosem, patrząc zatroskanym wzrokiem przypominającym jej ojca.

— A co takiego? — zapytała i odwróciła się w stronę wskazanego miejsca.

Zauważyła lustro i natychmiast do niego podbiegła. Widząc swoje odbicie, usta zasłoniła ręką, śmiejąc się do rozpuku. Koszulkę miała pokręconą tak, że wystawała jej powabna prawa pierś ze sterczącym sutkiem w granatowym koronkowym staniku, a wszystko do połowy było lekko przykryte górną falbanką bluzki.

— Jak ja się ubrałam? — westchnęła.

— No właśnie. Dobrze, że Pani w takim stroju nie opuściła pensjonatu — oznajmił z lekkim uśmiechem mężczyzna.

— Gdzie mogę się poprawić? — zapytała i już jej nie było do śmiechu, poczuła się jak idiotka. Nigdy w życiu nie była w takiej sytuacji. Jak mogła tak się ubrać niedorzecznie i pokazać się tak przed obcym człowiekiem? Nie mieściło się jej to w głowie. „Co się ze mną dzieje, że stałam się taka roztargniona, zawsze byłam opanowana i nigdy nieroztrzepana?” — pomyślała.

— Tutaj — wskazał jej toaletę. — Ale… — nie dokończył, bo Joanna zniknęła za drzwiami. Zadowolona, że nie musiała wchodzić po schodach do pokoju, zamknęła za sobą drzwi. Ustała przed umywalką, torebkę postawiła obok i patrząc w lustro ściągnęła bluzkę. W rękach zaczęła przekręcać ją i falbany w odpowiednim kierunku, aby tym razem dobrze założyć na siebie. Kiedy to robiła usłyszała szum wody i zaraz otworzyły się drzwi ubikacji. Odwróciła się nie zasłaniając biustu bluzką w stronę otwieranych drzwi. Była w lekkim szoku, bo nie spodziewała się, że jest tu ktoś jeszcze. Przed nią stanął młody mężczyzna, który na widok kobiety zarumienił się i przeprosił, żeby odsunęła się od umywalki. Joanna przez chwilę tkwiła w bez ruchu. Mężczyzna, myjąc ręce przyglądał się w lustrze odbiciu kobiety. Podobała mu się, chociaż była dużo starsza od niego. Joanna stała jak wmurowana za przystojnym wysokim umięśnionym blondynem. Mężczyzna wytarł ręce i szarpnął za klamkę. Upewniwszy się drugi raz, że drzwi są zamknięte, rzucił w jej stronę po francusku:

— Chcesz, żebym wyszedł?

Natychmiast na dźwięk jego głosu oprzytomniała i odpowiedziała prędko po francusku:

— Tak. Chcę. Nie spodziewałam się, że ktoś tu będzie, no, że Ty… — było jej niezręcznie się tłumaczyć.

Mężczyzna przekręcił zamek w drzwiach i powiedział, wychodząc:

— Nic nie szkodzi. Trzymaj się.

Drzwi zamknął, a ona znów przekręciła zamek. Oparła się o umywalkę i poczuła się wykończona całym dzisiejszym dniem. Już zaczynało ją mdlić z głodu. Założyła spokojnymi ruchami bluzkę. Kilka razy przyjrzała się sobie w lustrze i małymi krokami wyszła na korytarz. Starszy pan, widząc ją przed drzwiami toalety niemal krzyknął:

— Mówiłem Pani, że jest tam zajęte.

— Tego akurat nie słyszałam, ale, jak widać, się poprawiłam i już jest po wszystkim — powiedziała spokojnie, próbując udawać, że to, co się jej przydarzyło, było bez znaczenia.

Zbliżyła się do lady i wypełniła formularz do końca. Położyła wypełniony druczek, a na nim zostawiła długopis. Podziękowała obsługującemu ją panu i opuściła pensjonat całkowicie zbłaźniona. Głodna długo nie spacerowała uliczkami miasta. Zatrzymała się przy niedużym lokalu i zamówiła makaron bolognese. Nie siedziała w nim długo, bo zaczęło się już ściemniać, a planowała zrobić jeszcze zakupy. Rozliczyła się i wyszła z lokalu w pozytywnym nastroju. Wreszcie zaspokoiła głód, który prawie cały dzień jej towarzyszył. W drodze powrotnej do pensjonatu zrobiła drobne zakupy, które zajmowały dwie nieduże reklamówki. Kiedy wyszła ze sklepu było już na podwórku całkowicie ciemno. Pośpiesznym krokiem szła do pensjonatu. Dopiero wchodząc za jego ogrodzenie poczuła się bezpiecznie i zwolniła swój krok. Drzwi wejściowe były zamknięte na klucz. Wyciągnęła więc z torebki klucze, które otrzymała. Ten większy okazał się właśnie tym od drzwi wejściowych, a mniejszy pasował do jej kryjówki przed byłym. Weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Zakupy rozpakowała i zmęczona rzuciła się na łóżko. Wykonała tylko jedno połączenie do ciotki. W dalszym ciągu starsza kobieta nie odbierała telefonu. Nim włączyła się automatyczna sekretarka Joanna rozłączyła się, a po chwili padła jak mucha i zasnęła, nie ściągając z siebie wyjściowej odzieży.

Słoneczny dzień

Joannę obudziły promienie wschodzącego słońca wpadające do pokoju przez duże okno. Zaraz po przebudzeniu jej wzrok skupił się na falującej firance w otwartych na oścież szerokich przesuwanych drzwiach balkonowych. Widok w oddali pogodnego nieba wymusił na jej twarzy mimowolny uśmiech. Po niecałej minucie przeciągnęła się leniwie na łóżku, jak kot i wstała z niego powoli. Podeszła do ekspresu i przygotowała sobie czarny, mocny trunek, z którym wyszła na balkon. Ostrożnie podeszła do balustrady. Poczuła na sobie uderzenie wilgotnego ciepłego powietrza. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Zapach kawy, którą trzymała w filiżance na małym spodku, był intensywny, tak samo, jak dobiegający z oddali wypiekanego chleba. Otworzyła oczy, postawiła kawę na stoliku i podeszła do balustrady. Rozejrzała się dokładnie w prawo i w lewo, ale w pobliżu nie dostrzegła na dole żadnej piekarni. Później spoglądała na sąsiednie balkony pensjonatu i zauważyła młodego mężczyznę, z którym miała okazję spotkać się wczoraj na dole w niekomfortowej dla niej sytuacji. Rozpoznała go od razu, teraz lustrowała jego ubiór. Mężczyzna odziany w krótkie szare spodenki i koszulkę polo w takim samym kolorze siedział na sofie ze szklanką soku pomarańczowego, a przed nim na stole stał talerz z kanapkami. Zaraz w drzwiach owego balkonu pojawiła się dużo starsza pani ze szklanką i dzbankiem soku. Niewysoka kobiecina usiadła na wprost mężczyzny na fotelu. Para była pochłonięta ze sobą rozmową, do tego stopnia, że nie zauważyła wścibskiej sąsiadki. W pewnej chwili znudzony mężczyzna zaczął rozglądać się dookoła. Mignęła przed jego oczami znajoma bluzka w kolorze czerwonym. Chwilę zastanawiał się, czy to mu się czasem nie przywidziało. Joanna w samą porę cofnęła się od balustrady i usiadła na fotelu, zakładając ze stolika na nos okulary przeciwsłoneczne. Mężczyzna ponownie spojrzał w tym samym kierunku, lecz nikogo i niczego nie dostrzegł. Powtórnie wrócił do rozmowy ze starszą panią i konsumowania śniadania. Joanna, tymczasem delektowała się kawą, robiąc małe łyki i co chwila, odstawiając na stół filiżankę z gorącym napojem. W pełnym słońcu po chwili poczuła się nieświeżo i niekomfortowo, do tego stopnia, że zapragnęła kąpieli. Dopiła kawę i wróciła do pokoju. Mimo niedużego metrażu była z pokoju bardzo zadowolona. Odstawiła filiżankę do zlewu i ruszyła do łazienki. Pod prysznicem myślała o tym, co będzie robiła w Nicei przez dwa tygodnie, zanim wróci do obowiązków firmowych. Okręcając się w duży ręcznik, przypomniała sobie o ostatnich stronach dokumentów, których nie miała jeszcze okazji przeczytać. Po wyjściu z łazienki podniosła telefon z posłania i podłączyła go do prądu. Następnie zaczęła przeglądać zawartość torebki. Wyciągnęła z niej dokumenty i usiadła u wezgłowia wygodnego łoża oparta o poduszki. Otworzyła aktówkę na stronie, której treści nie znała. Zdziwiona przewróciła oczami. Ostatnie strony informowały, że miała nie korzystać z kart firmowych, aut służbowych i nie mogła sprzedać nikomu swoich udziałów przez okres dziesięciu lat i co najważniejsze bez konsultacji ze wspólnikiem. Z dokumentów jasno wynikało, że z właścicielki staje się raczej zwykłym szarym pracownikiem sfery finansowej z brakiem dostępu do kont. Po przeczytaniu wszystkiego dokładnie wściekła rzuciła dokumenty na podłogę. Z jej niebieskich oczu popłynęły po policzkach łzy. Żałowała lat spędzonych z mężem — oszustem, ale na to nie było rady. Zrobiła kilka głębokich wdechów, co znacznie ją uspokoiło. Otarła łzy i wstała, podniosła dokumenty, żeby odłożyć je do komody. Wtedy wertowała jeszcze raz stronę po stronie i zauważyła, że nie ma jej podpisu na dwóch ostatnich. — Ty gnoju, to taką masz niedokończoną sprawę związaną ze mną — głośno krzyknęła.

Wściekła rozpłakała się na głos i trzęsącymi się rękoma schowała aktówkę w szufladzie. Ręcznik zamieniła na luźny, przewiewny, szlafrok. Zgłodniała, więc wzięła się za przygotowywanie śniadania. Po śniadaniu chciała szybko opuścić pensjonat. Miała w planie odwiedzić ciotkę, której towarzystwo byłoby doskonałym lekiem na chandrę. Będąc w szlafroku, otworzyła sałatkę z krabem i przy stoliku na balkonie zjadła całe pudełko z kromką chleba wieloziarnistego. Puste opakowanie wyrzuciła do pojemnika przy aneksie kuchenny, umyła zęby i zaczęła rozpakowywać swoje bagaże. Wszystko znalazło się w szafie. Czynność ta ją uspokoiła na tyle, by nie myśleć o byłym. Chwilę zastanawiała się co na siebie założyć. Miała ochotę ubrać się w białą koronkową sukienkę, ale ta była mocno pognieciona.

Zmieniła zdanie i z wieszaka ściągnęła sukienkę w kolorze malinowym, którą rzuciła na nieposłane, wymiętolone łóżko. Ta sukienka była najmniej pognieciona. Postanowiła, że gdy wróci od ciotki, pożyczy żelazko i wszystkie rzeczy wyprasuje. Rozpakowane walizki odstawiła za szafę. Na sam koniec poustawiała buty za drzwiami wejściowymi. Została jej tylko bielizna do schowania, którą rzuciła na łóżko przy malinowej sukience. Zdjęła szlafrok, rzuciła go na fotel i się ubrała. Pod sukienką znalazły się czarne koronkowe stringi i w takim samym kolorze biustonosz. Pozostała bielizna przewalała się na łóżku. Na nogi założyła do malinowej sukienki czarne sandałki i zabrała ze sobą czarną niedużą plażową torebkę, w której znalazł się portfel, dokumenty, ręcznik, kosmetyki i strój kąpielowy. Odłączyła telefon, wrzuciła go na sam koniec do torby i pełna optymizmu wyszła z pokoju. Na nosie jej widniały w grubej czarnej oprawie kwadratowe okulary przeciwsłoneczne. Nie wiedziała, jakie plany na dzisiaj będzie miała jej ciotka. Myślała o wspólnym pobycie nad morzem i dlatego wszystko, co potrzebne znalazło się w jej torbie plażowej. Ruszyła na piechotę na adres, który znała na pamięć, wypisując coroczne kartki świąteczne. Zrobiła kilometrowy spacer drobnymi krokami. Po drodze nie omieszkała kupić sobie wodę mineralną i czekoladki, które uwielbiała niegdyś ciotka. Powietrze miało dwadzieścia cztery stopnie Celsjusza, a była dopiero godzina dziewiąta, kiedy to, znalazła się pod właściwym adresem. Zapukała w drzwi wejściowe kilkukrotnie, ale bezskutecznie, nikt ich nie otworzył.

Za drzwiami panowała cisza. Telefon cioci milczał. Joanna zadzwoniła do matki. Irena potwierdziła, że jeszcze w tamtym tygodniu jej siostra była w Nicei. Joanna poprosiła, żeby teraz to ona spróbowała dodzwonić się do Eweliny, ale jak się okazało i od niej ciocia też nie odebrała dwóch połączeń. Joanna nie rozumiała tej nieobecności, bez informowania bliskich. „Co się z Tobą dzieje? Gdzie jesteś ciociu?” — zadawała sobie pytania. Wyszła przed klatkę, wyciągnęła telefon i wybrała ponownie numer kuzynki. Znów połączenie nie zostało odebrane. Kiedy chowała komórkę do torebki, za ulicą zauważyła siedzącego na ławce miłego sąsiada. Był to ten sam pan, który wymijał ją w pensjonacie, kiedy wnosiła do pokoju ostatnią walizkę. W słońcu wydał się jej teraz czarujący i przystojny. Gdyby nie miłe jego przywitanie z pewnością nie miałaby chęci zagadania teraz z nim, a tak zbliżała się w stronę ławki, na której siedział do niej tyłem. Szła niepewnym krokiem, gdyż nie była do końca przekonana, czy to jest on, czy nie on. Mężczyzna wyczuł w powietrzu kobiece kwiatowe perfumy i odwrócił się w jej stronę. Joanna zadowolona, że jednak się nie pomyliła, uprzejmie przywitała się z nim:

— Dzień dobry. A co sąsiad tutaj robi?

— Dzień dobry. A my się znamy? Nie przypominam sobie — odpowiedział nieco z zakłopotaniem.

— Z pensjonatu u… — nie musiała dokańczać. W tej chwili ściągnęła okulary i rozpoznał ją.

— No tak. — wtrącił się, a po chwili, mierząc jej figurę wzrokiem, ośmielił się wprost zapytać — Jest Pani sama?

— Tak — odpowiedziała bez chwili namysłu.

Mężczyzna zaproponował jej:

— Może Pani usiądzie?

— Bardzo chętnie — rzekła i usiadła obok — A więc, co Pan tutaj robi? — zadała ponownie pytanie.

— Ja tutaj pracuję — odpowiedział z uwodzicielskim uśmieszkiem, odsłaniając swoje pełne równe uzębienie. Kobieta wzięła to za żart i uśmiechnęła się najpiękniej, jak potrafiła.

— Przyjemna ta Pana praca — odezwała się czując w powietrzu unoszący się zapach jego perfum z ostrą nutą korzenną.

— Raczej niebezpieczna — odparł, a Joanna, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu, głośno zarechotała, bo cóż, takiego mogło być niebezpiecznego siedząc na ławce i patrząc dookoła, gdzie nic się nie dzieje. Przeleciała jej przez głowę myśl, że jest dziwny, przystojny, ale dziwny. Biorąc go już za nieszkodliwego dziwaka, próbowała się wycofać z dalszej rozmowy i taktownie odejść.

— Pójdę już — powiedziała trochę zaniepokojona i wstała.

— To do zobaczenia — odezwał się mężczyzna, mierząc ją lubieżnym wzrokiem.

Najpierw spojrzał w jej biust, a później na odwrocie na pośladki. Kobieta czuła na sobie wyraźne spojrzenie mężczyzny i żałowała, że nie założyła na siebie coś mocniej maskującego. Wiedziała, że sukienka dobrze wszystkiego nie zakrywa, ale żeby aż tak mocno prześwitywała, tego się nie spodziewała. W każdym razie przez jego spojrzenie poczuła się całkiem naga. Spostrzegła, że mężczyzna zaczepił się na jej dekolcie i poczuła straszny dyskomfort. Wystraszona szybko odeszła. Dopiero za ulicą stawiała już miarowe spokojne kroki. Kobieta zaczęła znacząco oddalać się od niego. Nim zniknęła w wąskiej uliczce mężczyzna nie spuszczał z niej swojego wzroku. Wracając tymi samymi uliczkami, Joanna w drodze powrotnej myślała o ciotce i sąsiedzie. Mężczyzna lekko ją przestraszył, uznała go za świra i postanowiła, że na wszelki wypadek będzie trzymać się od niego z daleka. „Dlaczego przystojniacy, to dziwacy?” — rozmyślała. Żałowała, że go w ogóle zaczepiła. Mogła do niego nie podchodzić, nie wystraszyłby jej i nadal byłby w jej oczach czarującym ciachem do wzięcia.

Przy jednej z restauracji zeszła na plażę. Naprzeciw, nie tak daleko znajdował się pensjonat, w którym nocowała. Wynajęła leżak i rozłożyła go na samym brzegu. Usiadła wygodnie, rozejrzała się dookoła i zauważyła niedaleko od siebie kobietę opalającą się topless. Postanowiła, że i ona nie będzie zakładała górnej części stroju kąpielowego. Chciała opalić się równomiernie do sukienek z wyciętymi plecami, a takie przywiozła ze sobą dwie. Wstała i z torebki wyciągnęła rażące pomarańczowe stringi. Pod długą sukienką ściągnęła majtki i założyła dolną część stroju kąpielowego. Starszy Francuz, który opalał się pięć metrów dalej, upomniał ją, że na przyszłość przebieralnia jest w środku lokalu. Joanna trochę zmieszana podziękowała za informację, po czym odwróciła się w stronę morza i kolejno ściągnęła sukienkę i stanik. Garderoba znalazła się na torbie plażowej. Kobieta, odwracając się w stronę plaży, przyglądała się chwilę swoim sąsiadom. Zauważyła, że obserwuje ją upominający pan, ale nic się już do niej nie odezwał. Staruszek spoglądał to na Joannę, to znowu bardziej w prawo. Joanna zrozumiała, że mężczyzna ocenia i porównuje kobiety. Tymi kobietami były: ona i dużo młodsza od niej miejscowa dziewczyna. Nie przejmując się tym, z lekceważącą miną usiadła na leżaku przodem do morza, założyła okulary, a na głowę jedwabną biało-zieloną chustę, którą wyjęła z kieszeni sukienki. Przyglądała się spokojnym falom. Piętnaście minut trwał ten spokój, dopóki na horyzoncie nie pojawił się jacht któregoś z miliarderów. Pomimo że płynął daleko, słychać było głośną muzykę i krzyki przebywających na nim ludzi. Panów na owym jachcie było niewielu, za to pań mnóstwo. W pośpiechu policzyła, że na każdego z widocznych mężczyzn przypada około siedmiu kobiet.

Chwilę zawiesiła wzrok na mężczyźnie, który stał na rufie i w obecności swojego kolegi spoglądał przez lornetkę na plażę. „Dobrze, że mam okulary” — pomyślała, jakby to miało jakieś znaczenie i machnęła ręką odgonić natrętną muchę. Jacht odpłynął i znów się odprężyła. Kiedy statek niknął w oddali, w wodzie dostrzegła młodzieńca, który przyglądał się jej. Odniosła wrażenie, że mężczyzna zanurzony po pachy w wodzie dobrze ją zna, a ona go nie rozpoznaje, chociaż może powinna. Kiedy zatrzymał wzrok swój na niej nieco dłużej, pomyślała — „A ty, kto u licha?”. Mężczyzna zanurzył się i na chwilę zniknął pod wodą.

— Gdzie jesteś? — zapytała w ciszy.

Mężczyzna wynurzył się i ruszył do przodu na brzeg. Dopiero kiedy na płyciźnie ściągnął czepek i okularki, rozpoznała w nim młodzieńca z pensjonatu. Dwudziestosiedmiolatek w butach do pływania podszedł do niej i bez chwili namysłu z nią się przywitał:

— Dzień dobry! Na co masz ochotę? To znaczy co zamówić? — Był przy tym bardzo uprzejmy i czarujący.

— Pić mi się chce, a może być i lód — Rzuciła jak dziecko bez namysłu, nie mając pojęcia jak to idiotycznie zabrzmiało. Mężczyzna poszedł na górę do lokalu. Joanna nie obejrzała się za nim. Odpoczywała dalej, bujając w obłokach. Za około siedem minut stanął przed nią młodzieniec, trzymający w jednej ręce szklankę wody z cytryną, lodem i miętą, a w drugiej śmietankowy lód w wafelku.

Zdziwiła się, kiedy mężczyzna wręczył jej obie rzeczy. Widząc, że wszystko jest dla niej zapytała:

— Pan sobie nic nie zamówił? — zrobiła w podkowę usta i oblizała wafel dookoła w dodatku bardzo seksownie. Wiedział, że nieświadoma kobieta nie zdaje sobie z tego w ogóle sprawy, że potrafi sobą zainteresować płeć przeciwną. Podobały się jemu jej duże usta. Pomyślał, że w innych okolicznościach ją już dawno by pocałował.

— Jaki Pan, tylko nie Pan. Jestem Piotr — odparł niby poirytowany, zniżając swój wzrok z jej ust, na biust i później na jej bikini.

— Dobrze Piotrze, bez Pana i Pani. Ja jestem Joanna. Dlaczego sobie nic nie zamówiłeś Piotrze? — napierała.

— Zaraz wybieram się na obiad — wyjaśnił zapatrzony w dal, a dokładnie w kierunku pensjonatu. Zauważyła, że jego nastrój uległ pogorszeniu. Z pogodnego luzaka nagle zrobił się spięty. Joanna wyczuła niepokój mężczyzny. Zdała sobie sprawę, że ktoś ich obserwuje. Nie dała tego po sobie poznać i skomentowała:

— No tak. Nie każdy jak ja jada o piętnastej godzinie.

— Muszę już iść. Do widzenia — pożegnał się grzecznie i ruszył przed siebie.

— Cześć — rzuciła za nim i zaraz powoli wstała z leżaka, by w morzu ochlapać nogi. Udawała, że to chętnie robi i że za mężczyzną wcale nie patrzy, a spokojnie je i spaceruje po wodzie. Kiedy skończyła deser, małymi łyczkami popijała wodę i wtedy zauważyła starszą panią na balkonie. Kobieta machała do młodzieńca, który zmierzał w jej kierunku. Joanna zrozumiała, że to przez nią ich spotkanie i rozmowa była bardzo krótka. Podeszła kawałek, odwróciła się i podobny dystans wykonała w przeciwną stronę. Miała ochotę opuścić plażę, ale ostatecznie zdecydowała się poleżeć i opalić plecy. „ Do turkusowej sukienki moje plecy będą pięknie opalone" — pomyślała i znów położyła się na leżaku. Długo jednak nie leżała, wstała po kwadransie, bo czuła, że mocno przypieka słońce, a bała się spalić. Zależało jej na pięknej opaleniźnie, a nie na oparzeniu słonecznym. Wstała, wyprostowała i mając znów przed sobą starszego pana po siedemdziesiątce, zaczęła zakładać stanik. Spojrzała w kierunku balkonu młodzieńca. Stał sam i zdawało się jej, że puszcza do niej oczko. Nie myliła się, tak robił, a na koniec puścił w jej kierunku całusa. Joanna chciała uśmiechnąć się do niego, lecz, widząc skupione na sobie spojrzenie starszego pana, się rozmyśliła. Bała się, że mężczyzna pomyśli, że ona uśmiecha się do niego. Ubrana i spakowana opuściła plażę. Wchodząc do lokalu, przez dobiegające zapachy z kuchni, poczuła się głodna. Pomyślała, że zje coś lekkiego. Bez zastanowienia weszła do restauracji i zamówiła przystawkę, jaką była bagietka posmarowana pastą z owoców morza, a do tego mix sałat z awokado, brzoskwinią i pomidorami polanymi dresingiem. Najedzona opuściła lokal i złapała taryfę. Chciała wrócić na lotnisko i wynająć tam auto, zatem kierowca udał się w tamtym kierunku. Całą drogę żałowała, że nie zrobiła tego zaraz po wylądowaniu. Ciotka mogła przecież jeździć po całej Francji i odwiedzać swoich znajomych. Będąc już tutaj na miejscu, chciała za wszelką cenę, przynajmniej przez chwilę z nią się spotkać. Nie wyobrażała sobie powrotu do Polski bez spotkania z siostrą rodzonej matki. Pan z obsługi w salonie był w sprawie auta pomocny, doradził jej z ubezpieczeniem i tak Joanna stała się kierowcą czarnego mercedesa. Przyjechała nim pod pensjonat o godzinie czternastej trzydzieści. Auto postawiła od szczytu, bo tylko tam był parking na pięć aut. Zamknęła mercedesa i ruszyła do drzwi wejściowych. Wchodząc na posesję od razu w drzwiach zauważyła właściciela.

— Parking moja droga jest dodatkowo płatny — zaczepił ją bez wyczuwalnej uprzejmości starszy pan.

— Dobrze, zaraz się rozliczę. Pozwoli Pan… — oznajmiła i przeszła przez próg wejściowych drzwi. O niczym nie myślała, pragnęła tylko, jak najszybciej ściągnąć buty z obolałych stóp. Weszła do środka, stanęła przy ladzie, która bez oświetlenia była ledwo widoczna i zaczekała na właściciela nieruchomości.

Wreszcie przyszedł i stanął za nią. Mimo upału ten człowiek miał na sobie spodnie od garnituru i jedwabną koszulkę z krótkim rękawkiem. Trzeba było przyznać, że nosił się zawsze elegancko. Joanna rozliczyła się z nim za parking i poszła do siebie na górę. Chwilę na korytarzu nasłuchiwała, co dzieje się za sąsiednimi drzwiami. Była ciekawa, czy „Dziwak” wrócił do siebie, ale za drzwiami była cisza i tylko cisza. Weszła do swojej kryjówki, ściągnęła z siebie wszystko i udała się pod prysznic. Dopiero teraz oprzytomniona lejącym się na nią strumieniem wody, przypomniała, że miała pożyczyć żelazko i deskę do prasowania. Zakręciła wodę i wyszła z łazienki odziana w szlafrok. Stanęła w aneksie i włączyła piekarnik. Postanowiła, że dopiero wieczorem zajedzie autem pod mieszkanie ciotki Eweliny. Tym razem, jak nie będzie obecna w mieszkaniu, planowała wypytać o nią sąsiadów. „Chyba nie zapadłaś się pod ziemię?” — pomyślała. „Ktoś na pewno coś wie? Sąsiadowi, czy przyjaciołom musiałaś się zwierzyć” — stwierdziła. Wyciągnęła z zamrażalnika pizzę i wsadziła ją do pieca. W czasie oczekiwania na posiłek wyjęła z torebki plażowej telefon i zobaczyła, że ma od byłego męża dwa nieodebrane połączenia i jedno od adwokata.

Nie miała ochoty do żadnego z nich oddzwaniać. Wyciszyła telefon i ponownie wrzuciła go do torby. Wyjęła kosmetyki, ręcznik i stój kąpielowy. W torebce pozostawiła jedynie klucze od auta, telefon, okulary, chusteczki, portfel z: kartami, dokumentami i gotówką. Zjadła pizzę na balkonie, delektując się powietrzem, gdzie ciepły wiatr targał i suszył jej włosy. Całego kawałka średniej pizzy nie zjadła. Jedną trzecią odłożyła na później i przykryła w lodówce folią. Tym razem zasłała łóżko, bieliznę ulokowała w odpowiednim miejscu i ubrała się w dwuczęściowy strój, który składał się z szarego topu i kremowej spódnicy mini. Z uwagi na gorący klimat, jaki panował na podwórku, pod top nie zakładała stanika. Założyła jedynie dół od stroju kąpielowego. Tym razem na nogi założyła ażurowe sandałki. Wzięła torbę i wyszła z pokoju na przejażdżkę autem. Zamykając drzwi, zdziwiła się, że z sąsiednich wychodzi właściciel pensjonatu, a nie „DZIWAK”, którego widziała tu poprzednio. Zastanawiało ją, kto wreszcie mieszka pod tym adresem, więc z ciekawości odważnie zapytała:

— Pan tutaj mieszka?

— Tak moja droga — odpowiedział płynnie po polsku.

— Od dawna? — padło z jej ust kolejne pytanie. Gdyby był bardziej rozmowny, od razu zapytałaby, czy nie jest Polakiem.

— Od bardzo dawna tu mieszkam kochana — nie wahał się z odpowiedzią dociekliwej sąsiadce.

— A ten… — nie wiedziała, co powiedzieć przez sekundę, aż nagle dokończyła — To skoro jesteśmy sąsiadami, to może sąsiad pożyczy mi żelazko do prasowania?

— Tak po sąsiedzku? Niech będzie moja droga. Chcesz to chodź, weź.

— Nie, nie teraz. Może innym razem, teraz spieszy się mi.

— No tak zwiedzaj, jest co, Francja jest piękna. Jedź! Szczęśliwej podróży ci życzę.

— Dziękuję. Do widzenia — pożegnała się uprzejmie. Informacją właściciela trochę się zmieszała. Zastanawiała się, kim dla właściciela był widziany wcześniej pan, który nie zaprzeczył, że jest jej sąsiadem, a któremu nadała miano „DZIWAK”. Kiedy znalazła się przy aucie, podbiegł do niej Piotr z dużą sportową torbą i przywitał się całusem w policzek, mówiąc:

— Cześć.

— A, cześć — odpowiedziała zdziwiona reakcję młodzieńca.

— Daleko jedziesz? — zapytał.

— A na przejażdżkę. Pokręcę się po okolicy i zaraz wracam — odpowiedziała Joanna.

— Chcesz to pokażę Ci ciekawe miejsce. Widok pierwsza klasa. Mówię Ci zapiera dech w piersiach i długo się tego nie zapomina — próbował ją zachęcić do wspólnej podróży.

— To, jak chcesz, to wsiadaj — nie protestowała zaproszeniu, ciekawa owego nieznanego miejsca.

Mężczyzna bez żadnych skrupułów zajął miejsce pasażera i po drodze Joannie tłumaczył jak ma jechać. Jakieś dwadzieścia kilometrów od Nicei znaleźli się w pasie zieleni prowadzącym na urwisko. Chłopak kazał Joannie zatrzymać wóz przy metalowej barierce. Kobieta zatrzymała auto i oboje z niego wysiedli. Piotr chwycił Joannę za rękę i poprowadził za sobą do przodu. Zatrzymali się dopiero przy starym drzewie. Na widok malowniczego krajobrazu Joannie zrobiło się gorąco i przyjemnie, była wręcz zachwycona. Mężczyzna stanął za nią z tyłu i muskał jej płatki uszu. Joanna nie opierała się, dlatego mężczyzna ośmielił się i pozwolił sobie na więcej. Całkowicie poruszona pięknem krajobrazu, uległa rozszalałym zmysłom i oddała się mężczyźnie bez pamięci. Po kilku minutach Piotr pierwszy wsiadł do auta, a kobieta oszołomiona jeszcze chwilę stała i podziwiała przed sobą widok. Myślała przez chwilę, że jej się to wszystko, co przydarzyło, to jedynie pobudzona wyobraźnia i wrząca w żyłach od endorfin krew. Kiedy mężczyzna zawołał ją po imieniu, natychmiast oprzytomniała. Joanna wróciła do auta i usiadła na miejscu kierowcy. Piotr przysunął ją do siebie i zasypał pocałunkami. Teraz dotarło do niej, że to, co się wydarzyło, to nie był sen. Wracali w milczeniu. Kilka razy dzwonił do mężczyzny telefon. Ten za każdym razem odrzucał połączenie. Już po trzecim sygnale włączyła się Joanna do rozmowy:

— Odbierz! Może to coś ważnego — powiedziała z przekonaniem.

Mężczyzna odebrał i krzyknął do słuchawki:

— Dzisiaj nie dam rady się spotkać, musimy odwołać tenisa… Zatrułem się czymś… — trwała trochę ta jego dziwna rozmowa, po czym rozłączył się i wyłączył telefon.

— To jechałeś na tenisa?

— Tak, odpuszczę go dzisiaj sobie — powiedział i pomyślał, że mógłby cały czas go opuszczać, byleby spotkać się z nią, ale nie był pewny, czy ona tego chce. Za kierownicą była ostrożna i sprawiała wrażenie oziębłej baby. W drodze powrotnej Piotr nie spuszczał wzroku z jej ud.

— Gdzie Cię wysadzić? — zapytała.

Mężczyzna teraz zaczął się denerwować i zachowywać, jakby był przerażony.

— Zatrzymaj się natychmiast. O, tutaj! — powiedział szybko i wskazał najbliższe miejsce, gdzie mógł wysiąść. Dokładnie, gdzie mógł. Joanna wysadziła Piotra i pojechała dalej. Zatrzymała się na stacji benzynowej, gdzie zatankowała paliwo i dodatkowo kupiła dwie kanapki i butelkę wody mineralnej.

Pojechała dalej, w drugą stronę poza miasto. Minęła znajomy pensjonat i piętnaście kilometrów dalej zatrzymała się na niewielkim pasie zieleni. Wyłączyła silnik i podziwiała zachód słońca. Posiliła się kanapką i na moment przysnęła. Jej drzemka na fotelu kierowcy trwała półtorej godziny. Obudziła się obolała, bo spała w niewygodnej pozycji. Natychmiast wysiadła rozprostować nogi i kark. Zrobiła przemarsz w tę i z powrotem kilka razy, zanim wróciła do auta. Był półmrok, kiedy wracała do miasta. Zatrzymała się przed budynkiem mieszkalnym kuzynki. Wyłączyła silnik i patrzyła w kierunku jej okien…

Spotkanie

Ulica była ciemna. Gdyby nie światła latarni przerażałaby ją ta cisza i szum w oddali fal. Uliczka i za dnia nie była ruchliwa, ale w porze nocnej była jak z horroru. W oknach kuzynki panował mrok, na górze nad nią podobnie. Paliło się światło u sąsiadów obok i na dole, a zegarek na kokpicie wskazywał godzinę dwudziestą trzecią. Stwierdziła, że poczeka piętnaście minut i wróci do pensjonatu, a sąsiadów o sąsiadkę wypyta w dzień. Tylko co tu robić przez kwadrans? Zastanawiała się chwilę, po czym wyjęła ostatnią kanapkę i zaczęła ją spożywać małymi kęsami, nie spuszczając wzroku z okien kuzynki. Te i górne nadal świeciły pustkami. Skończyła posiłek, upiła pół litra wody i nic w dalszym ciągu się nie działo. Stwierdziła, że jej wyprawa pod mieszkanie ciotki Eweliny była głupim pomysłem. Do klatki nikt w tym czasie nie wszedł, ba nawet z niej nie wyszedł. Chciała na moment wysiąść, ale ze strachu pozostała w zamkniętym aucie. Uchyliła jedynie od swojej strony okno. Przyjemny lekki wiaterek muskał jej czoło. Zamknęła na moment oczy i się rozmarzyła. Wspominała dzisiejszy pobyt nad urwiskiem, a kiedy objął jej uda chłód wieczoru, wtedy poczuła, że czegoś jej brakuje.

— Dobry wieczór Pani — odezwał się męski donośny głos w stronę Joanny. Kobieta, go rozpoznając, otworzyła szybko oczy.

— Co tutaj Pani robi, o tak późnej porze, sama? — kontynuował, myśląc, że ją obudził.

— Dobry wieczór. Zrobiłam sobie przejażdżkę i zatrzymałam się tutaj na chwilę — odpowiedziała, co zresztą było po części prawdą.

Bała się, że ten, choć przystojny, to bardzo dziwny gość zaraz zaproponuje coś wspólnego i niekoniecznie miłego. Mężczyzna, widząc na jej twarzy lekkie zakłopotanie, dyskretnie wyciągnął i pokazał jej swoją odznakę. Joanna, aż z wrażenia zaniemówiła.

— Mam do Pani kilka pytań, ale nie w tym miejscu — oświadczył.

Joanna ze zdziwieniem spojrzała na jego mało widoczną w mroku twarz. Nie mogła darować sobie, że tak się pomyliła. Ów „DZIWAK” był detektywem. Dopiero teraz do niej dotarło, że nie w biurze, a pracuje on w terenie. Odblokowała drzwi i wpuściła go na miejsce pasażera. Kazał jej odjechać kilka kilometrów od miejsca, w którym wsiadł i zatrzymać się na podjeździe jednego z domów. W czasie jazdy zastanawiała się, czy praca detektywa ma związek z jej ciotką. Zatrzymała samochód we wskazanym przez niego miejscu i zgasiła silnik.

— Nie wiem od czego zacząć. Zacznę więc może od początku. Czy zna Pani panią Magdalenę Fiołek? — zapytał spokojnie.

— Nie znam — odpowiedziała.

— A George’a Stanforda? — padło kolejne pytanie z ust detektywa.

— Nie znam — odpowiedziała i zastanawiała się o co chodzi, bo na pewno nie o jej ciotkę.

— To, co robiła Pani pod budynkiem, gdzie mieszkała zaginiona Magdalena?

— Już Panu mówiłam, że wybrałam się tylko na przejażdżkę.

— To może zapytam nieco inaczej. Kogo wczoraj odwiedziła Pani w tym budynku?

Joanna przypomniała siedzącego detektywa na ławce wczoraj. Wzięła go przypadkowo za swojego sąsiada.

— W tym budynku mieszka moja ciotka. Niestety nie mam z nią kontaktu, nie odbiera telefonu i będę musiała zgłosić jej zaginięcie.

— Policja już się tym zajęła — oznajmił.

— Jak to?! — warknęła.

— Pani ciotka się ukrywa. W obawie o swoje życie wyjechała, ale myślę, że wcześniej, czy później z Panią się skontaktuje.

— Gdzie jest? Wie Pan?

— Poleciała wczoraj do Austrii.

— Wczoraj?

— Tak.

— A może Pan powiedzieć, dlaczego się ukrywa?

— Twierdzi, że próbowano ją otruć, ale w zupełności, to nie jest do końca tak.

— Co takiego? Niby dlaczego? — powiedziała, nie wierząc własnym uszom. Pomyślała, że się przesłyszała, dlatego rzuciła z niedowierzaniem — Otruć?!

— Tak — potwierdził przystojny śledczy. Joanna, znając dobrze swoją kuzynkę, wiedziała, że zawsze ona trzymała się z dala od problemów. Więc była zdziwiona, że komuś podpadła, na tyle, żeby miał chęć ją zabić.

— A niby dlaczego? — dociekała.

— Nie wiemy, policja sprawdza, czy ma to związek z zaginięciem Magdaleny. Co do cioci, to niekoniecznie ktoś mógł ją otruć, mogło to być jednak zwyczajne zatrucie pokarmowe.

— A kim jest Magdalena?

— Jest sąsiadką Pani ciotki, ostatnio widziana była na jachcie „SWORD”.

— A dla kogo Pan pracuje? — zapytała szybko, gdy tylko usłyszała nazwę jachtu.

— Dla ojca jej narzeczonego. Proszę dla własnego dobra i dobra śledztwa nie pokazywać się przed mieszkaniem kuzynki — rzekł szorstkim już głosem.

Detektyw wyciągnął z tylnej kieszeni portfel, w którym miał zdjęcia. Wyciągnął wszystkie i pokazywał kolejno z zapytaniem, kogo na nich rozpoznaje. Rozpoznała jedynie fotografię cioci, nikogo więcej. Przyjrzała się dokładnie filigranowej blondynce o zielonych oczach, która zaginęła, a pobieżnie fotografii jej narzeczonego. Obojga jednak nie znała i nigdy nie widziała na oczy. Poczuła się zmęczona i ziewnęła. Detektyw wysiadł z samochodu. Na polecenie odjazdu pośpiesznie odpaliła auto i ruszyła w drogę powrotną. Wracała sama do pensjonatu. Teraz detektyw stał się dla niej bardzo czarujący. Żałowała, że została sama w aucie, trochę go szkodowała i zastanawiała się jak on wróci o tej porze do miasta. Parkując przed pensjonatem zdała sobie sprawę, że musiał gdzieś tam w pobliżu mieszkać. Była godzina dwudziesta czwarta trzydzieści, kiedy parkowała mercedesa. Cicho weszła na piętro, nie zapalając światła. Schody i jej piętro oświetlała jedynie podwórkowa latarnia za oknem. W półmroku ledwie wsadziła w drzwi klucz, przekręciła go i weszła do środka. Kiedy chciała zamknąć drzwi za sobą, stanął w nich, nie wiadomo skąd Piotr. Winiła za to mrok, ale to była jej wina, bo nie zapaliła światła. Piotr zablokował swoim obuwiem drzwi, a później chwycił ją i pocałował.

— Zgubiłaś coś? — zapytał kokieteryjnie, kiedy ta uwolniła się, żeby ściągnąć buty i odłożyć torebkę.

— Niby co? — Wpuściła go do środka. Nie miała siły się droczyć, była już mocno zmęczona. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi, przybliżył się do kobiety i zasypał pocałunkami.

— Ale… — próbowała Joanna coś wydusić z siebie. Młodzieniec, tuląc ją mocno w ramionach nie dał jej się wypowiedzieć, za to wyprzedził ją i oznajmił:

— Jadwiga twardo śpi, wzięła proszek nasenny. Mamy dobre pięć godzin.

W pokoju paliła się przyciemniona lampa, w oddali na morzu widać było zapalone małe światełka dobiegające z jachtów. Na niebie świecił księżyc i migały gwiazdy. Takie miała widoki przed sobą Joanna, kiedy język partnera wyczyniał cuda. Mężczyzna przeniósł kobietę na próg balkonu, twierdząc, że w pokoju jest strasznie duszno. Na szczęście był on zabudowany murowanymi ściankami i jedynie obserwowało ich gwieździste niebo. Nawet wścibski sąsiad nie mógł ich zobaczyć. Starszy pan właśnie wyszedł na balkon, zapalił papierosa i na jęki kobiety wychylał się, lecz na darmo.

— Cholera! Mogli zrobić odkryte balkony — zaklął i zniknął rozczarowany za szklanymi drzwiami w swoim pokoju. Po kwadransie młodzieniec wstał, ubrał się i zanim opuścił na dobre pokój Joanny, pożegnał się słowami:

— Cześć, to do jutra.

Joanna leżała rozpromieniona na plecach w progu drzwi balkonowych i nie zamierzała się podnosić. Według niej to otoczenie i ten klimat ją wyzwalał, była wyluzowana i stawała się jednym z dzikich kotów, które uwielbiała. Myślała tak tylko przez chwilę, bo zmęczona zapadła natychmiast w głęboki sen.

Początek i wieczór na SWORD

Obolała przebudziła się przed wschodem słońca. Szyna od drzwi balkonowych na podłodze odcisnęła się na jej prawej łydce.

— O matko, jak zimno — wrzasnęła, podnosząc się z podłogi — Będę miała siniaka — dodała, spoglądając na obolałą nogę i przeniosła się na wygodniejsze miejsce do spania, którym było łóżko w pokoju. Na darmo próbowała zasnąć. Wierciła się około dziesięciu minut, po czym wstała i poszła pod prysznic. W czasie kąpieli stwierdziła, że ma okazję wcześnie zajrzeć do sąsiadów ciotki i zadać im kilka pytań, które ją nurtują.

Wiedziała, że musi unikać policji i detektywa. Uważała, że godzina szósta będzie do tego odpowiednia. Po kąpieli zrobiła kanapki z chleba testowego i szynki, zaparzyła kawę i z dużym talerzem, na którym zmieściło się wszystko, wyszła na balkon. Zaczęło wschodzić słońce. Czuła się wyjątkowo, że celebruje od samego początku- świtu nowy dzień. Założyła na nos okulary i przyglądała się punkcikowi zbliżającemu się na morzu. Był to duży jacht. Nim stał się bardziej widoczny, zdążyła zjeść i wypić kawę. Jacht zbliżał się i zbliżał, w końcu mogła odczytać jego nazwę. Przeczytała napis na nim i zdała sobie sprawę, że jest to ten sam jacht, na którym po raz ostatni widziano Magdę. Nałożyła pośpiesznie spodenki, koszulkę, czapeczkę i sandałki, i wybiegła z pensjonatu. W kieszeni schowała telefon i klucze do pokoju. Biegła wzdłuż promenady, dokładnie równolegle z jachtem.

Sama nie wiedziała, dlaczego to robi, ale chciała wiedzieć, kto z tego jachtu wysiądzie. Wpadła na pomysł, że mogłaby kogoś wypytać o dziewczynę. Biegła, a w pewnym momencie dopadły ją wątpliwości. „Ale jestem głupia, policja przecież już dawno to zrobiła, chyba za bardzo się tu nudzę „ — stwierdziła i mimo wszystko biegła dalej. Wyminął ją wysoki młody brunet, który puścił do niej oczko. Obejrzała się za nim i zobaczyła, że on też się odwrócił za nią i ponownie to zrobił. Nie chciała, żeby zawracał z drogi, więc odwróciła się do przodu i nieco przyśpieszyła swój bieg. Zmęczona zatrzymała się na chwilę i zobaczyła, że jej koszulka jest już mocno przepocona. Ochłonęła, a widząc jacht płynący sto metrów z przodu, zerwała się do dalszego biegu. Do portu dobiegła wykończona. Zobaczyła, jak cumują statek i obserwowała osoby opuszczające pokład. Stała w bezpiecznej odległości, więc wyjęła telefon i zrobiła kilka fotek. Zauważyła, że pokład opuściły wszystkie panie tylko z jednym panem, a na pokładzie zostało jeszcze pięć osób. Domyśliła się, że jest to właściciel z ochroną. Udając, że robi sobie selfe, udało się jej pstryknąć innym osobom kilka zdjęć.

Kadr objął właściciela na jednym zdjęciu, na pozostałych nie był on już tak dobrze widoczny. Zadowolona schowała telefon do kieszeni i zawróciła w drogę powrotną. Podbiegła kawałek do postoju i wsiadła w jedyną z taryf, która tam stała. Poprosiła kierowcę, aby zawiózł ją do pensjonatu. Spocona siedziała z tyłu i poprawiła coraz to ręką mokre włosy. Kierowca, wyczuwając jej duszny zapach zmieszany z przyjemnymi perfumami, zaproponował wodę. Nie protestowała, chętnie wzięła butelkę wody mineralnej, którą natychmiast opróżniła. Pod pensjonatem poprosiła kierowcę, aby chwilę na nią zaczekał. Nie miała przy sobie pieniędzy i pospieszyła po nie do pokoju.

Wróciła, rozliczyła się i spokojnie wróciła do wynajmowanego lokalu. O niczym nie myślała, tylko o prysznicu. Po kąpieli ubrana w szlafrok zapukała w drzwi sąsiada. Obudziła go. Nie spodziewał się wizyty o godzinie piątej z rana.

— Kto tam i czego u licha chce o tej godzinie? — narzekał, otwierając swoje drzwi wejściowe.

— To tylko ja. Chciałabym pożyczyć żelazko — oznajmiła, widząc go w progu.

— A, obiecałem. Pamiętam. Już daję. A co tak wcześnie? Trzeba było przyjść później, bo nie wszyscy są rannymi ptaszkami — potwierdził nieco zmieszany wczesną godziną.

— Przepraszam — powiedziała niemal szeptem zawstydzona. Właściciel teraz otworzył swoje drzwi szerzej i stanął przed nią w granatowym szlafroku z bałaganem we włosach. Później zniknął za drzwiami, a ona chwilę stała i czekała, nucąc jakąś piosenkę pod nosem. Rzeczywiście nikt jeszcze w pensjonacie się nie obudził. Po korytarzu hulał jedynie przeciąg. Wiatr wpadał to przez jedno, to drugie otwarte okno. Wreszcie dostała, to po co przyszła i wróciła zadowolona do swojego pokoju. Zabrała się za prasowanie lnianego kompletu, składającego się z bluzki bez rękawów i minispódniczki w kolorze jasnego beżu. Założyła na siebie przygotowaną odzież, na nos ciemne okulary, na głowę kapelusz i wyszła z pensjonatu z torebką na ramieniu. Jadąc mercedesem myślała o kawie, którą popijałaby chętnie croissanta. Na zegarku było pięć minut po szóstej, kiedy to zaparkowała auto trzy przecznice dalej i ruszyła pieszo. Weszła do budynku kuzynki niezaczepiana przez nikogo. Zadzwoniła do sąsiadów mieszkających naprzeciw ciotki. Usłyszała głośne szuranie za drzwiami, zanim otworzyła je dziewięćdziesięcioletnia staruszka.

— Słucham? Pani, do kogo? — zapytała, mierząc ją wzrokiem. — A po chwili dodała: — Chłopców nie ma w domu. Na co Joanna prędko powiedziała:

— Ja nie do nich, ja do Pani.

— Do mnie? A w jakiej sprawie? — zdziwiła się na jej odpowiedź.

— Bardzo dla mnie ważnej — oznajmiła Joanna.

— Wejdź. Przejdź do salonu — zaprosiła i wpuściła ją do środka. Widząc zdecydowaną postawę młodej kobiety, staruszka odniosła wrażenie, że Joanna nie odpuści. Leciwa pani chciała uniknąć dobijania się do jej drzwi. Wskazała dla swojego gościa kierunek, w którym miał się udać. Joanna pośpiesznie ściągnęła obuwie, przeszła do salonu, gdzie usiadła na krześle. Siedziała samotnie przy stole i niecierpliwie czekała na właścicielkę. Minęła dla niej wieczność, zanim ujrzała kobiecinę z powrotem z paterą z owocami. Staruszka trzęsącymi się rękoma postawiła na środku talerz i usiadła na krześle.

— To, co Ciebie moja droga do mnie sprowadza? — zapytała ciekawa staruszka.

— Jestem siostrzenicą sąsiadki. Ewelina to moja ciotka, siostra mojej matki Ireny. Nie zastałam jej u siebie. Nie wie sąsiadka, gdzie wyszła?

— Nie mam pojęcia moja droga — odpowiedziała krótko.

— Przyjechałam do niej dzisiaj — skłamała Joanna — A tu taka niespodzianka — brnęła dalej.

— Ty jesteś Joanna…? — zadała niepewna pytanie, błądząc w myślach.

— Tak, jestem Joanna — potwierdziła.

— Kojarzę Cię z fotografii. Dość często Ewelina pokazywała mi album — kontynuowała rozmowę o sąsiadce.

— To kiedy ostatni raz rozmawiała z nią Pani? — niecierpliwiła się Joanna.

— Dwa, może trzy dni temu, kiedy odwiedziłam ją w szpitalu — odpowiedziała natychmiast, powracając z zamyślenia.

— Była Pani w szpitalu? — się zdziwiła. Nie dowierzała, że ta kobieta, która z trudem się poruszała, gdziekolwiek wychodziła.

— Tak byłam z synem albo z dwoma. Dokładnie nie pamiętam. Bez przerwy o czymś zapominam i coś gubię — odpowiedziała.

— Wie Pani, w tym wieku to człowiek zapomina wielu rzeczy — oświadczyła, podnosząc do ust herbatnika z talerza.

Talerzyk z ciastkami stał od samego początku na stole, a okruchy na nim wskazywały, że ciastka leżą długo.

— To, o czym rozmawiałyście w szpitalu? Może ciocia przekazała coś ważnego, o wyjeździe, czy coś z tych rzeczy? — dopytywała Joanna.

— Nie wiem dobrze, gubię się… Fakty mi się plączą… Chyba czymś się zatruła albo truli ją, coś takiego mi mówiła — odpowiedziała niechętnie i ugryzła ciastko. — Natasza będzie wiedziała lepiej. Moja pamięć mnie już zawodzi moja droga — dorzuciła, przeżuwając kęs.

— Proszę mi wybaczyć, a kim jest Natasza? — zapytała o osobę, której nie mogła skojarzyć wśród znajomych swoich, cioci i matki. Staruszka nie zdążyła jej odpowiedzieć na to pytanie, bo w drzwiach wejściowych stanęła młoda kobieta z zakupami. Była ona mniej więcej w wieku Joanny. Nieznajoma na widok rówieśnicy nie była ucieszona, a wręcz zaniepokojona. Kobieta przy drzwiach zostawiła pośpiesznie buty i reklamówki, i natychmiast przeszła do salonu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 41.29