Pamięci moich Rodziców
Henryka i Anastazji
***
To była chłodna i wilgotna kwietniowa sobotnia noc. Praktycznie cały czas z krótkimi przerwami mżyło, zegar na opolskim ratuszu wskazywał godzinę 4:20. Nieopodal rynku, na placu Wolności, na postoju taksówek umiejscowionym przy betonowym przystanku autobusowym projektu Floriana Jesionowskiego, twórcy opolskiego amfiteatru, który swoim kształtem przypomina dojrzałego grzyba „krowiaka olszowego” — relikcie po czasach, kiedy w ścisłym centrum miasta jeszcze jeździły autobusy MZK, stało pięć taksówek.
Pierwszą w kolejce był czarny Audi A6. Jego właściciel, wysoki, dobrze zbudowany brunet po czterdziestce, ostrzyżony na 2 mm, o imieniu Piotr, stał obok swojej taksówki w towarzystwie dwóch innych taksówkarzy — Kuby i Macieja.
Panowie podsumowywali efekty całonocnej jazdy. Noc nie obfitowała w atrakcyjne kursy, wszyscy jeździli, jak to określali, wokół komina.
— Poczekam jeszcze piętnaście minut. Jak nie dostanę zlecenia z bazy lub nie wsiądzie żaden klient na postoju, to jadę do domu — powiedział Piotr.
Jeszcze nie skończył dobrze mówić, gdy od strony Rynku pojawił się żwawo idący mężczyzna po trzydziestce z ciemnymi, elegancko uczesanymi włosami, w kremowym płaszczu. Prawdopodobieństwo, że wsiądzie do jego taksówki, było niewielkie, ponieważ ludzie idący od strony rynku często wsiadają do ostatniej, czyli najbliższej dla siebie taksówki albo przechodzą obok taksówek i decydują się na spacer do domu. Tym razem było jednak inaczej. Mężczyzna podszedł do Audi i spytał Piotra: — Jest pan wolny?
— Tak — odpowiedział Piotr. — Proszę — mężczyzna wsiadł do taksówki.
— Masz swój upragniony kurs — powiedział Kuba.
Piotr uśmiechnął się i usiadł za kierownicą: — Dokąd jedziemy? — Do Grudzic — odpowiedział mężczyzna. — Na Morcinka — dodał.
— Jedziemy — powiedział Piotr, włączył taksometr i wylogował się z aplikacji taxi, ponieważ po tym kursie planował zakończyć na dzisiaj jazdę, i delikatnie ruszył z postoju. — Morcinka, bardzo atrakcyjny kurs na koniec. Zawiozę gościa i jadę do domu — pomyślał. Nic nie zapowiadało, że tej nocy może się stać coś niespodziewanego. Po drodze do Grudzic nie minęli ani nie wyprzedzili żadnego pojazdu. Piotr zakończył kurs na skrzyżowaniu Morcinka i Fałata. W czasie gdy rozliczał się z klientem, przejechały koło niego w odstępie kilkunastu sekund dwa samochody w kierunku przejazdu kolejowego, który zasłynął na całą Polskę za sprawą zderzenia rowerzysty z Pendolino zarejestrowanym przez kamery monitoringu i umieszczonym na YouTube. Na szczęście dla rowerzysty wszystko skończyło się na lekkich obrażeniach.
Klient płacił kartą, a terminal mobilny często się zawieszał, tak że cała operacja trwała około dwóch minut. Z tego miejsca najkrótsza droga do domu Piotra prowadziła przez wspomniany wyżej przejazd kolejowy i dalej przez ulicę Wschodnią. Tędy właśnie postanowił pojechać. Druga połowa ulicy Wschodniej za dziewięćdziesięciostopniowym zakrętem w lewo była mocno dziurawą czteropasmówką o długości około półtora kilometra. Została zbudowana w latach siedemdziesiątych specjalnie z okazji wizyty Edwarda Gierka, ówczesnej głowy państwa, w zakładach mięsnych w Opolu.
Tuż przed zakrętem, za którym zaczynała się czteropasmówka, po prawej stronie Piotr zauważył dwa dziwnie ustawione samochody. Pierwszym był volkswagen golf, który stał nienaturalnie krzywo, miał zapalone światła i otwarte drzwi, a przed nim mercedes E-klasa, wyglądał, jakby wymusił zatrzymanie golfa, zajeżdżając mu drogę. Mercedes też miał otwarte drzwi i zapalone światła. Wyglądało to zaskakująco, zwłaszcza o tej porze. Piotr zwolnił prawie do zera, ale nie zauważył nikogo w pobliżu samochodów. Postanowił nie zatrzymywać się i jechać w swoją stronę.
Nagle z lewej strony przed maskę wyskoczył mężczyzna z wyglądu czterdziestoletni, który w ręce trzymał walcowaty przedmiot. Piotr gwałtownie nacisnął pedał hamulca. Taksówka zatrzymała się około metra przed mężczyzną. Ten podbiegł do drzwi od strony pasażera i zaczął szarpać za klamkę. Drzwi były zamknięte, kierowca otworzył szybę, a mężczyzna krzyknął.
— Człowieku, ratuj mnie, musimy stąd natychmiast uciekać!
— Co się stało? — zapytał z niepokojem w głosie Piotr.
— Chcą mnie zabić, muszę stąd natychmiast uciekać! — krzyknął mężczyzna, a w jego głosie słychać było przerażenie.
— Dobra, wskakuj szybko — powiedział Piotr i łapiąc za wewnętrzną klamkę, odblokował drzwi. Mężczyzna wrzucił tubę do auta przez okno, otworzył drzwi i właśnie miał wsiadać, gdy nagle padł strzał, po którym mężczyzna osunął się na ziemię. W tej samej sekundzie padł drugi strzał, który rozbił szybę od strony kierowcy. Piotr poczuł przeszywający ból i niesamowity pisk w głowie. Chyba odruchowo, nie zastanawiając się, zdjął nogę ze sprzęgła i wcisnął gaz do dechy. Asfalt był mokry, ale samochód ruszył całkiem żwawo i drzwi od strony pasażera zamknęły się same. Po chwili w lusterku zauważył, że mercedes, który stał zaparkowany z zapalonymi światłami, ruszył za nim. Prawie dwustukonny silnik i napęd na cztery koła sprawiał, że auto Piotra rozpędzało się bardzo szybko, jednak w połowie czteropasmówki mercedes siedział już mu na ogonie. — Co on ma pod maską? Nie dam rady mu uciec — pomyślał z przerażeniem. Na mostku przed stadionem klubu żużlowego Kolejarz miał na liczniku ponad 170 km na godzinę. Piotr wiedział, że zaraz za mostkiem jest zwężenie i droga skręca lekko w lewo, ale bardzo chciał uciec napastnikowi. Wiedział, że jak go dogoni, to na pewno zastrzeli, więc logiczne myślenie nie było w tym momencie jego mocną stroną.
Nagle auto wybiło się w górę i straciło przyczepność z asfaltem. Piotr widział, że dosłownie leci na drzewo rosnące po prawej stronie drogi.
— Już po mnie — pomyślał. Skręcił kierownicą w lewo, auto oczywiście nie zareagowało, ale za ułamek sekundy wylądowało kilka metrów przed drzewem i jakimś cudem minął je o kilka centymetrów i z impetem wjechał na przeciwległy pas. Praktycznie w tym samym momencie z tyłu rozległ się niesamowity huk. Piotr nawet nie myślał o spojrzeniu w lusterko, przez następne kilkadziesiąt metrów nie umiał opanować pojazdu. Kiedy wreszcie mu się to udało, w lusterku zobaczył roztrzaskany, leżący na dachu w poprzek drogi goniący go chwilę wcześniej samochód. Nawet nie myślał, by się zatrzymać, skręcił w prawo w ulicę Rejtana i postanowił jak najszybciej pojechać do domu.
Miasto było puste, dopiero na ulicy Katowickiej usłyszał syreny, pomyślał, że jadą do wypadku na Wschodnią. Kiedy podjechał pod garaż, zauważył, że krwawi mu głowa.
Dotknął rany i okazało się, że jest to obcierka z tyłu głowy w kształcie szramy o długości około 2 cm.
— Co teraz robić? — Postanowił natychmiast wstawić samochód do garażu, zanim ktoś zauważy coś podejrzanego. Wjechał i nie mógł uwierzyć w to, co się stało, nie potrafił zebrać myśli, wciąż był w szoku. Nie wiedział, czy jechać do szpitala i zgłosić się na policję, czy nic z tym nie robić.
— Idę do domu, opatrzę ranę i zastanowię się, co dalej — pomyślał.
Po wejściu do mieszkania zachowywał się cicho, żeby nie obudzić żony i syna. Zdjął zakrwawioną kurtkę i T-shirt. Kurtka była brązowa, więc postanowił zamoczyć ją w zimnej wodzie w miednicy, natomiast T-shirt był kremowy, więc zapakował go do reklamówki i wyrzucił do kosza. Ranę na głowie, która na szczęście okazała się powierzchowna, przemył wodą utlenioną, a następnie wziął kąpiel. Usiadł, zrobił sobie herbatę i zaczął składać wszystko w całość. Nadal nie do końca docierało do niego, co się stało, przerażała go myśl, że tak niewiele brakowało, żeby zginął. Zastanawiał się nad zgłoszeniem się na policję, ale postanowił zaczekać na rozwój wydarzeń. Nie miał ochoty kłaść się spać, więc zdecydował się sprawdzić, czy jego niedoszły zabójca lub zabójcy przeżyli wypadek. Od tego uzależnił swoją decyzję o zgłoszeniu się na policję.
Piotr ubrał czyste ciuchy, wziął kluczyki od samochodu żony — srebrnego peugeota 206, i postanowił pojechać na miejsce wypadku. Najpierw ulicą Częstochowską, następnie skręcił w prawo na Tysiąclecia i dalej na Grudzicką, żeby wjechać na Wschodnią. Kiedy zbliżał się do miejsca strzelaniny, już z daleka widział błyskające koguty policyjne. Gdy dojechał do miejsca zdarzenia, policjant z ręcznym sygnalizatorem świetlnym kazał mu zawrócić. Piotr zauważył parawan, jaki rozkłada się, kiedy są ofiary śmiertelne, oznaczało to, że mężczyzna, który chciał wsiąść do jego samochodu, nie przeżył. Teraz należało sprawdzić, co stało się z ofiarami wypadku. Podjechał od strony ulicy Mieszka I, ale ta droga również była zamknięta, zaparkował więc w pobliżu i podszedł do grupki gapiów, którzy stali nieopodal miejsca wypadku.
— Co się stało? — zapytał jednego z mężczyzn stojących w grupce.
— Panie, jakiś straszny wypadek, jechali chyba z 200 na godzinę, rypnęli w drzewo. Jeden zginął na miejscu, a drugiego zabrało pogotowie, ale ponoć nic z niego nie będzie — dopowiedział i za chwilę kontynuował: — ludzie mówią, że po drodze tam na zakręcie ponoć jeszcze kogoś potrącili i ten ktoś zginął na miejscu, masakra — kończąc, pokręcił głową i machnął ręką. Słysząc to, Piotr postał jeszcze krótką chwilę i wrócił do samochodu. Postanowił wrócić do garażu i dokładnie obejrzeć samochód oraz zatrzeć wszelkie ślady zdarzenia.
Garaż Piotra był obszerny i dobrze wyposażony w sprzęt warsztatowy, pozostałość po nieudanym interesie sprzed kilku lat, który spowodował u niego duże, trwające do dzisiaj kłopoty finansowe. Garaż i sprzęt sprawiały, że wiele napraw Piotr robił sam, oszczędzając w ten sposób na mechanikach.
Szyba od strony kierowcy była rozbita. — Ale gdzie jest wylot? — pomyślał Piotr, kiedy oglądał samochód. Zapalił latarkę w smartfonie i spojrzał do wnętrza auta. Na podłodze w miejscu na nogi pasażera zauważył leżącą metalową tubę, którą wrzucił zastrzelony mężczyzna. — Cholera — pomyślał — zapomniałem o niej, nawet nie pamiętałem, że ją tu wrzucił na chwilę przed śmiercią.
Na razie nie był ciekawy, co jest w środku, nadal szukał wylotu kuli. Znalazł szybko. Dziura była w słupku między przednimi a tylnymi drzwiami. Sprawdził, czy kula przebiła się na wylot, ale na szczęście od strony zewnętrznej było tylko lekkie uwypuklenie.
— No to jeden problem z głowy, teraz muszę załatwić szybę i wymienić, żeby wieczorem wyjechać tak jakby nic się nie stało — pomyślał. Wiedział, że na złomowisku stoi mocno rozebrany już, identyczny model audi A6, nawet z tego samego roku, ale z mocniejszym silnikiem i automatyczną skrzynią biegów. Nieraz służył mu jako dawca części. Jak ostatnio brał z niego pompę wspomagania kierownicy, to drzwi kierowcy były jeszcze wraz z szybą przy samochodzie. Miał nadzieję, że tak jest nadal. Postanowił podjechać koło południa, jak trochę odeśpi noc. Ale w tym momencie nagle zaczęła mocno interesować go potencjalna zawartość tuby. Przez głowę przeleciały mu dziesiątki myśli: pieniądze, biżuteria, złoto, narkotyki, diamenty, na pewno coś, co ma dużą wartość; coś, dlaczego warto było zabić. Wziął w ręce tubę, stwierdził, że jest lekka, i zaczął nią delikatnie potrząsać, w środku coś się przesuwało. Postanowił odkręcić wieko.
Mocno się rozczarował, kiedy w środku zobaczył zwoje dokumentów.
— Kurwa — zaklął na głos, bo przez chwilę wierzył, że znajdzie w tubie coś cennego, co stanie się lekarstwem na jego kłopoty finansowe. — Papiery — powiedział na głos. — Co one zawierają? — dodał pytająco. — Jaką mogą mieć wartość, co z nimi teraz zrobić? Oddać na policję? Zatrzymać? — myślał. Pierwsza opcja raczej nie wchodziła w grę. Piotr ani myślał tłumaczyć się godzinami, dlaczego uciekł z miejsca wypadku i jeszcze ponieść z tego tytułu jakąś karę. Wyglądało na to, że nikt nie jest w stanie powiązać go ze zdarzeniem i wiedzieć o tym, że jest w posiadaniu jakichś na razie bliżej nieokreślonych dokumentów. Ale mógł się mylić.
Na dole kamienicy, w której mieszkał, miał piwnicę z osobnym wejściem, była ona odremontowana i umeblowana. Nadawałaby się na biuro lub lokal o podobnym przeznaczeniu. Na razie był tam składzik rzeczy niepotrzebnych, ale było też tam biurko, komputer i dobre oświetlenie.
Właśnie tam Piotr zabrał dokumenty i postanowił się im przyjrzeć. Większość była planami jakiejś obszernej budowy lub rozbudowy jakiegoś terenu, ale były tam również wielkoformatowe kserokopie starych planów z niemieckimi napisami Oppeln opatrzonych nagłówkami i pieczątkami z okresu hitlerowskiego oraz wersje tych planów na przeźroczystej folii, które można było nakładać na plany współczesne. Wyglądało to dosyć interesująco, ale Piotr nie znał się na architekturze, budownictwie, projektach, planach itp.
— Co to może być? — Może jakieś ukryte tunele z okresu wojny, może złoty pociąg lub bursztynowa komnata? — pomyślał, choć w to nie wierzył, bo było to niedorzeczne.
Piotr kiedyś interesował się skarbami III Rzeszy i wiedział, że Opole nie znajdowało się na liście schowków Guntera Grundmanna (jest to lista schowków, które przygotował główny konserwator III Rzeszy na ukrycie broni, dzieł sztuki, kosztowności. Schowków było około dwustu, prawie wszystkie umiejscowione na Dolnym Śląsku). Piotr domyślał się, że cokolwiek zawierały plany, musiało mieć związek z tamtym okresem. Przyszła mu do głowy jedyna osoba, która mogła coś wiedzieć na ten temat. Bruno — znana opolska postać, osoba wszechstronnie utalentowana, doskonały mechanik, wielbiciel starej motoryzacji, zwłaszcza motocykli z okresu II wojny światowej, a także poszukiwacz skarbów (ponoć raz udało mu się znaleźć jakiś skarb o dużej wartości). Ale Bruna pieniądze się nie trzymały. Całe jego życie to wzloty i upadki oraz słabość do alkoholu. Mimo to miał obszerną wiedzę na temat historii Opola, zwłaszcza z okresu wojny, a także zwiedził wszystkie istniejące po wojnie schrony przeciwlotnicze oraz bunkry na terenie Opola i okolic. Piotrowi wydawał się idealną osobą, która mogła coś więcej powiedzieć po zapoznaniu się z treścią planów, ale trzeba było go jeszcze teraz namierzyć.
W tym samym czasie na ulicy Wschodniej zaczęło już świtać. Jezdnia była jeszcze mokra, ale jasne niebo zdradzało, że w ciągu dnia powinno się wypogodzić. Z czarnego Opla Insignii, który właśnie podjechał pod taśmy odgradzające miejsce zbrodni, wyszedł potężny mężczyzna około czterdziestki. Jego poważny wyraz twarzy i gęste ciemne włosy zaczesane do tyłu oraz czarna skórzana kurtka, w którą był ubrany, powodowały, że wyglądał jak gangster. Był to komisarz Jerzy Nowak z wydziału kryminalnego, doskonały policjant, bardzo skrupulatny. Zasłynął z dużej skuteczności w prowadzonych przez siebie śledztwach. Bezkompromisowy, niewyciągający pochopnych wniosków, ogólnie lubiany i szanowany w całej komendzie.
— Dzień dobry, panie komisarzu — usłyszał Nowak od policjantki stojącej obok funkcjonariuszy wykonujących czynności na miejscu zbrodni.
Była to starszy aspirant Agata Kozłowska, drobna, niskiego wzrostu brunetka z krótkimi włosami o twarzy nastolatki, która została przydzielona Nowakowi w poprzedniej sprawie. Ich wspólne śledztwo zakończyło się sukcesem, a współpraca układała się bardzo dobrze, więc przełożony Nowaka nadkomisarz Paweł Górka przydzielił mu ponownie Agatę, licząc na powtórkę.
Agata, pełna energii panna przed trzydziestką, komisarz — czterdziestoletni mruk po rozwodzie, ale mający w sobie coś nieuchwytnego, co sprawiało, że był ogólnie bardzo lubiany przez współpracowników i zwierzchników, a Agacie imponował swoją charyzmą i inteligencją. W jego towarzystwie miała duże poczucie bezpieczeństwa i choć może się to wydawać niedorzeczne, czuła, że jest to mężczyzna, z którym mogłaby się związać.
Dla kogo dobry, dla tego dobry — odpowiedział Nowak. — Co tu mamy? — zapytał.
— Zwłoki mężczyzny z raną postrzałową głowy. Denatem jest Albert Wojko, 42 lata, zamieszkały we Wrocławiu, obok stoi zaparkowany jego samochód, volkswagen golf VI, półtora kilometra dalej wypadek samochodowy, ok. godz. 4:30. Jedna osoba nie żyje, druga — stan krytyczny. W samochodzie znaleziono broń, prawdopodobnie narzędzie zbrodni, sprawy chyba powiązane, ale na obecnym etapie są to tylko przypuszczenia. Prawdopodobny udział w całym zdarzeniu jeszcze jednego pojazdu, duża ciemna limuzyna, prawdopodobnie pojazd służb lub taxi z kogutem na dachu, według świadka był ścigany przez samochód, który uległ wypadkowi, po zdarzeniu skręcił w Rejtana, kierując się w stronę 1-go Maja.
— Hmm… — mruknął pod nosem Nowak i wsiadł do samochodu, kierując się na miejsce wypadku. Zatrzymał się tuż za taśmą, za którą leżał na dachu wrak mercedesa na niemieckich numerach. Wysiadł z auta i podszedł do policjanta stojącego przy wraku.
— Komisarz Nowak, wydział kryminalny, Komenda Wojewódzka Policji w Opolu — powiedział oficjalnym tonem i od razu zapytał: — Co z bronią?
Szczupły wysoki blondyn od razu odpowiedział:
— Starszy aspirant Maciej Kot, drogówka Opole — po krótkiej chwili dodał: — Glock kaliber 9 przy pasażerze, który nie przeżył. Był to obywatel polski na stałe mieszkający w Niemczech. Kierowca, który jest w stanie krytycznym, to obywatel Niemiec. W bagażniku w metalowej walizce było jeszcze kilka sztuk broni.
— Dobrze, wystarczy, dziękuję — odpowiedział Nowak i skierował się w stronę swojego samochodu. Pojechał ponownie na miejsce zbrodni i tam skierował się w stronę Agaty.
— Kiedy będzie wiadomo, czy broń znaleziona na miejscu wypadku została użyta do morderstwa? — zapytał.
— Może w poniedziałek — odpowiedziała Agata. — Przecież jest sobota rano, panie komisarzu — dodała po chwili.
— Jest tu gdzieś monitoring? — zapytał, puszczając mimo uszu jej uwagę komisarz.
— Tak, na stadionie Kolejarza, ale nie obejmuje ulicy. Później sprawdzimy, może w którymś z prywatnych domów monitoring obejmuje ulicę — odpowiedziała Agata.
— Sprawdź to i przygotuj raport do poniedziałku — mówiąc to, zrobił kilka kroków w kierunku, z którego musiały nadjechać pojazdy biorące udział w zdarzeniu, i głośno komentował: — Jeśli jechali Wschodnią, to musieli tam wjechać od Morcinka lub Grudzickiej. Jeśli przejeżdżali przez przejazd na Morcinka, to ich mamy, bo jest tam monitoring z dwóch stron. Załatw również zapis z tych kamer — zwrócił się do Agaty.
— Postaram się zrobić to jak najszybciej.
— Liczę na ciebie — odpowiedział Nowak, wsiadł do samochodu i odjechał.
***
Do jedenastej Piotr przespał w sumie może godzinę. Bił się z myślami i zastanawiał się, co ma dalej robić. Wstał, zjadł późne śniadanie i pojechał po szybę na szrot. Miał szczęście. Kompletne drzwi stały pod wiatą, za szybę właściciel szrotu zażądał 80 zł. Po 25 minutach jechał z powrotem do garażu na montaż. Poszło sprawnie, resztki rozbitej szyby spakował w reklamówkę i wyrzucił do kosza, następnie zakleił poksyliną dziurę po kuli, a klejenie zamaskował taśmą w kolorze tapicerki. Następnie wyjechał z garażu, odkurzył samochód i pojechał na myjnię. Po przygotowaniu pojazdu do pracy wieczorem wstawił go z powrotem do garażu.
— Teraz muszę namierzyć Bruna — pomyślał. Wiedział, że jeden z jego kolegów taksówkarzy stale korzysta z jego usług. Piotr odpalił aplikację taxi i sprawdził, czy Andrzej, bo o nim mowa, już jeździ. Akurat stał na postoju przy szpitalu na Katowickiej, czyli około 300 metrów od garażu Piotra.
Andrzej stał koło samochodu. To solidny, ale dość specyficzny taksówkarz. Mężczyzna po pięćdziesiątce, średniego wzrostu i budowy, emerytowany strażak, w sposobie bycia bardzo nieokrzesany i bezpośredni. Rozmawiał właśnie z innym taksówkarzem.
— Cześć — powiedział Piotr i przywitał się z Andrzejem oraz nieznajomym.
— Mam pytanko, wiesz może, gdzie obecnie swój warsztat ma Bruno?
— Ha, nawet wczoraj byłem u niego — odpowiedział Andrzej. — Wiesz, gdzie była Agroma na Budowlanych?
— Pewnie — odpowiedział Piotr.
— Wjeżdżasz na teren Agromy, jedziesz do końca i skręcasz w lewo. Tam jest garaż bez szyldu, właśnie w nim urzęduje Bruno.
— Dziękuję, znajdę.
— Jest sobota po południu, raczej go nie będzie na warsztacie — pomyślał Piotr. — Ale jednak spróbuję — powiedział sam do siebie i pojechał pod wskazany przez Andrzeja adres.
Akurat miał szczęście, bo gdy wjeżdżał na teren Agromy, Bruno właśnie wyjeżdżał swoim starym białym dodge’em caravanem z 1994 roku. Piotr zatrąbił, Bruno spojrzał w jego stronę, machnął ręką w geście przywitania i pojechał, skręcając w stronę miasta. Piotr natychmiast zawrócił i pojechał za nim. Bruno skręcił na stację benzynową MOYA i wysiadł, żeby zatankować. Piotr zdążył już zaparkować i podszedł do niego.
— Cześć — powiedział głośno Piotr i wyciągnął dłoń w geście przywitania.
— A, cześć! — odpowiedział Bruno i podał mu swoją dłoń. — Kopa lat, co tam u ciebie?
— Nic ciekawego, obecnie jeżdżę taksówką — odpowiedział Piotr.
Bruno był potężnym mężczyzną o okrągłej twarzy i szerokim karku, ok. 180 cm wzrostu, po sześćdziesiątce, z siwymi, krótko ostrzyżonymi włosami. Swoją posturą przypominał niedźwiedzia, co sprawiało, że przez znajomych nazywany był Grizzly.
Piotr znał Bruna z czasów, kiedy kilka lat temu posiadał warsztat samochodowy, a Bruno rezydował u niego przez ponad rok, naprawiał samochody swoich klientów, a w zamian naprawiał również samochody klientów Piotra oraz służył radą i pomocą w bardziej skomplikowanych naprawach. Był mechanikiem kompletnym, potrafił wszystko — od elektryki po naprawę automatycznych skrzyń biegów. Obaj często pracowali do późnej nocy i dużo rozmawiali, okazało się, że mają wspólne zainteresowania, między innymi poszukiwanie militariów i innych przedmiotów zagrzebanych w ziemi. Grizzly dużo opowiadał o historii Opola z okresu wojny i tuż po jej zakończeniu. Pochodził z wioski leżącej kilka kilometrów od Opola, a jego rodzina mieszkała tu od wieków. Ich drogi się rozeszły, kiedy Piotr musiał zamknąć warsztat z powodów finansowych.
— A ty, widzę, nadal naprawiasz pojazdy — powiedział Piotr.
— Widzisz, robię to, co potrafię najlepiej — rzucił z uśmiechem Bruno.
— Jestem tutaj nie bez powodu — Piotr spojrzał mu w oczy. — Mam do ciebie sprawę, ale musiałbyś pojechać do mnie. Chcę ci coś koniecznie pokazać. Myślę, że bardzo cię to zainteresuje
— Co to takiego? — zapytał zaintrygowany Bruno.
— Nie mogę ci powiedzieć, bo musiałbym cię zabić — powiedział z uśmiechem Piotr.
— He, he, he, umieram z ciekawości — parsknął Grizzly, jednocześnie marszcząc ze zdziwienia czoło.
— Jak zatankujesz, pojedź za mną — powiedział zdecydowanym tonem Piotr.
Kilka minut później siedzieli już u Piotra w piwnicy.
— No to pokazuj, co tam masz ciekawego, panie kolego.
Piotr wyjął tubę z szafy i odkręciwszy wieko, wyjął zwoje planów i położył na biurku, zapalając lampkę.
— Przyjrzyj się i powiedz, co o tym sądzisz.
Grizzly energicznie podszedł do biurka i z zaciekawieniem zaczął przeglądać plany. Oddzielił nowe od kserokopii starych.
Piotr usiadł i obserwował, a Grizzly zagłębiał się w plany, co jakiś czas mówiąc cicho coś do siebie. Po kilku minutach zapytał: — Można tu palić?
— Skoro musisz… Tylko nie przypal planów.
60-latek zapalił papierosa, zaciągnął się i wypuszczając dym, zamyślił się.
— Skąd ty to, u licha, masz?
— Tu właśnie jest problem. Jeśli ci powiem, to będziesz tkwił w gównie po uszy jak ja — Piotr nerwowo spojrzał na kolegę. Bruno znów zaciągnął się mocno i chwilę stał, nic nie mówiąc.
— Wiesz, co przedstawiają te plany? — zapytał Piotr.
— Oczywiście. W okolicy dworca wschodniego przy Oleskiej i Plebiscytowej jest sieć podziemnych korytarzy. Część z nich znam, bo były to schrony przeciwlotnicze ciągnące się od Oleskiej, koło uniwersytetu, po Rataja. Zasypali je dopiero w połowie lat osiemdziesiątych. Kilka razy w nich byłem, ale nie miałem pojęcia o tych, które są na planie. Dworzec wschodni jest dworcem umiejscowionym w śródmieściu. Zbudowany został w 1909 roku, a wchodzące w jego skład pomieszczenia zbudowane są wewnątrz nasypu kolejowego. Wejście znajduje się pod zabytkowym wiaduktem. Przez ostatnie czterdzieści lat dworzec stoi i niszczeje, chociaż jest obiektem zabytkowym, a wszystkie pomieszczenia zostały zamurowane.
— Ja też pamiętam te schrony i nawet do kilku wchodziłem z latarką, ale patrząc na plany, nie skojarzyłem, że to dworzec wschodni — powiedział Piotr.
Bruno uśmiechnął się i powiedział: — Wygląda na to, że te nowe plany to projekt centrum przesiadkowego Opole Wschód, który właśnie jest realizowany. Prace budowlane już trwają. W prasie pisali, że będzie przekopywany dodatkowy tunel pod nasypem kolejowym i na pewno przy jego kopaniu natkną się na stare tunele. Ale jak wszedłeś w posiadanie tych planów? — zapytał zaintrygowany Grizzly.
— Jeśli ci powiem, przyrzekniesz, że nikomu nic nie powiesz, ani nie pójdziesz z tym na policję? — zapytał z niepokojem w głosie Piotr.
Bruno popatrzył na niego z politowaniem i odpowiedział:
— Znasz mnie. Wiesz, że z policją mi nie po drodze, a jak coś przyrzeknę, to nikt nic ze mnie nie wyciągnie. Nawet torturami.
Piotr wiedział, że Bruno jest twardym facetem, wszak ksywa „Grizzly” nie wzięła się znikąd, i potrafi być lojalny. Postanowił mu zaufać i opowiedział całe zdarzenie z dzisiejszego ranka.
Po wysłuchaniu Bruno zapalił następnego papierosa.
— Z tego co mówisz, wynikałoby, że te plany mają dużą wartość, skoro ktoś był gotowy za nie zabić. Ciekawe, co mieści się w tych korytarzach oraz kiedy i przez kogo zostało tam umieszczone? — zadumał się Bruno i po chwili kontynuował: — Stawiam na okres ewakuacji w styczniu 1945 roku. Od brata mojej mamy, Zygfryda, który w czasie wojny był kolejarzem, słyszałem historię o pociągu z Wrocławia, ale muszę poszukać w swoich szpargałach. Zapisywałem wszystkie jego historie o Opolu, o przejściach podziemnych i korytarzach ciągnących się pod całym miastem łączących ze sobą budynki urzędów opolskich oraz siedzibę gestapo, gdzie obecnie znajduje się Zespół Szkół Ekonomicznych, z koszarami na Ozimskiej, obecnie gmach sądu. Wujek opowiadał, że zwiedzał wszystkie te tunele, a na Ozimskiej w pobliżu koszar były nawet pomieszczenia mające po kilkadziesiąt metrów kwadratowych z telefonami i działającym prądem. Wchodziło się do nich z piwnicy jednej z kamienic na Ozimskiej, ale kiedy chciałem, żeby mi pokazał wejścia, a było to w latach siedemdziesiątych, większość z nich była już zamurowana lub nie było po nich śladu. Ale dość już historii o powojennym Opolu — Bruno zamyślił się i znowu skierował wzrok na plany.
— Patrz, na tym starym planie jest coś zaznaczone piórem lub długopisem. Krzyżyk w środku pomieszczenia, do którego prowadzą dwa korytarze: jeden od strony dworca, a drugi od strony miasta. Pomieszczenie według skali mapy ma około 5 na 6 metrów, umiejscowione jest mniej więcej 20 metrów od torów na wysokości budynku LO (obecnie należącym do Uniwersytetu Opolskiego). Myślę, że na pewno jest tam ukryte coś cennego lub coś, co nie może ujrzeć światła dziennego — dokończył Bruno.
Piotr przyjrzał się drugiemu tunelowi idącemu w stronę miasta. Plan kończył się jakieś 50 m od zaznaczonego na planie pomieszczenia. Przejechał po nim palcem i mocno się zamyślił. Za chwilę jednak wrócił do tematu.
— Też tak myślę, ale co nam po tej wiedzy, nie mamy sprzętu, ani możliwości, żeby nawet spróbować się tam dostać — dorzucił.
— Gdyby te plany trafiły do ciebie legalnie lub kupiłbyś je od jakiegoś kolekcjonera, to można by było spróbować się dogadać z władzami miasta na procent od wydobytych tam dóbr, tak jak to wyglądało ze złotym pociągiem w Wałbrzychu, który de facto okazał się lipą, ale ten wariant w naszym przypadku odpada — powiedział, wzdychając, Bruno.
— Ludzie, do których należą te plany, są naprawdę groźni — dodał po chwil.
— Ci, którzy zginęli, już nie — powiedział Piotr.
— Oni tak, ale na pewno jest ich więcej — odpowiedział natychmiast Bruno. — Jeśli Niemcy gdziekolwiek chowali coś cennego, zostawiali na miejscu opiekuna, który likwidował tych, którzy zanadto się zbliżali do odkrycia tajemnicy. Wiedza ta była przekazywana z ojca na syna, jeśli tu jest coś ukryte, też na pewno ma opiekuna — kontynuował Bruno.
— Niemcy liczyli, że dogadają się z aliantami i za kilka miesięcy ruszą wspólnie na wojnę przeciw Sowietom. Wtedy wydobyliby ze schowków broń, amunicję i złoto na finansowanie wojny, a jeśli by to nie wypaliło, to myśleli, że Dolny Śląsk nawet po przegranej wojnie będzie nadal częścią Niemiec, bo tereny te od wieków należały do nich. Historia potoczyła się inaczej i Dolny Śląsk został częścią Polski, która stała się krajem całkowicie zależnym od Związku Radzieckiego i hitlerowskie skarby zostały pod ziemią. Leżą tam już kilkadziesiąt lat, może ktoś je kiedyś znajdzie, a może nigdy — opowiadał jak natchniony Bruno.
— Tak, znam te historie. Widzę, że czytaliśmy te same książki — powiedział Piotr.
Po chwili zadumy Bruno spytał: — Jak myślisz, czy nikt cię nie widział na miejscu wypadku? Bo bezpieczni będziemy tak długo, aż nie trafią na twój ślad.
— Tego, niestety, nie wiem — odpowiedział Piotr. — Mówisz „będziemy”, czyli jesteś zainteresowany współpracą odnośnie wydobycia tego skarbu? — zapytał Piotr.
— Być może — odparł Grizzly. — Przecież wiesz, że mam kłopoty finansowe, a to mógłby być dobry sposób na podreperowanie finansów — dodał po chwili.
— Czyli co proponujesz? — spytał Piotr.
— Przydałby się ktoś, kto ma wejścia na policji. Dowiedzielibyśmy się coś więcej o gościach, którzy cię ścigali. Może w ten sposób dowiedzielibyśmy się, kto za tym stoi i moglibyśmy ich obserwować. Prace budowlane już trwają, sprzęt ciężki jest na miejscu. Myślę, że to w ciągu najbliższych dni, najwyżej tygodni, nastąpi próba wydobycia tego, co jest pod ziemią. Będą musieli to czymś przetransportować i jeśli będziemy uważnie obserwować, to może uda się nam to przejąć — odpowiedział Bruno.
— Brzmi niedorzecznie i nierealnie, lecz pomysł mi się podoba. Chyba znam osobę, która mogłaby nam pomóc, ale muszę z nią delikatnie pogadać i być może zaproponować udział w spółce — powiedział Piotr.
Bruno podniósł wzrok z zaciekawieniem:
— Kto to taki?
— Były agent ABW, obecnie na emeryturze, ma agencję detektywistyczną i rozległe kontakty oraz sprzęt do inwigilacji i zorganizowaną całą logistykę — odpowiedział Piotr.
— Kiedy mógłbyś się z nim skontaktować? — zapytał Grizzly.
— Myślę, że jeszcze dzisiaj — odparł Piotr.
— Zostaw mi swój numer telefonu, zadzwonię do ciebie. Albo lepiej powiedz, gdzie cię szukać dziś wieczorem, nie będę zostawiał śladów. Jeśli wpadnę, to nie doprowadzę ich do ciebie — powiedział z troską w głosie Piotr.
— Wynajmuję domek w Grudzicach przy Królowej Jadwigi 55A.
— Dobra, jak coś ustalę, to jestem u ciebie dzisiaj wieczorem lub jutro rano, a ty poszukaj tych zapisków — powiedział Piotr, wyprowadzając z piwnicy Bruna.
— To do później — Grizzly, robiąc pożegnalny gest ręką, skierował się do samochodu.
Osoba, o której powiedział Piotr, to Alex, chociaż jego prawdziwe imię i nazwisko to Adam Bielecki. Mężczyzna około pięćdziesiątki, obecnie pracujący jako instruktor samoobrony i trener personalny w jednym z opolskich fitness klubów oraz właściciel agencji detektywistycznej „Titan”, wzrostu 175 cm, ważący około 75 kg. Wygląda bardzo niepozornie, ale jest niesamowicie silny i sprawny — prawdziwa maszyna do zabijania, doskonale posługuje się bronią i dobrze walczy wręcz. Alex wygląda jak posąg, sama rzeźba praktycznie bez tkanki tłuszczowej, czarne włosy średniej długości i bardzo poważna twarz. W związku z tym, że na emeryturę przeszedł w stopniu kapitana, przez bliskich znajomych nazywany bywał często żartobliwie Żbikiem w nawiązaniu do komiksowej postaci Kapitana Żbika, bardzo popularnej na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Piotr znał go jeszcze z czasów szkolnych, chodzili razem do Zespołu Szkół Mechanicznych w Opolu, ale Alex był dwie klasy wyżej. Bliżej poznali się na siłowni, na której są częstymi bywalcami, Żbik również często korzysta z jego usług taksówkarskich. Piotr miał do niego numer, ale wolał nie dzwonić. Nie chciał zostawiać śladów, pojechał do fitness klubu, w którym Alex prowadził zajęcia, ale go tam nie zastał. Postanowił pojechać do niego do domu. Żbik mieszkał na peryferiach miasta w pięknym domku.
Niespełna pół godziny później stał już przy furtce posesji Alexa, zadzwonił domofonem, umieszczonym na słupku, do którego przymocowana była furtka.
— Proszę — Piotr usłyszał kobiecy głos — zapewne żony Alexa — wydobywający się z domofonu.
— Dzień dobry, nazywam się Piotr Winiarski. Czy zastałem Alexa? — zapytał.
— Tak, zaraz go poproszę — odpowiedziała kobieta.
Za chwilę na progu drzwi wejściowych domu pojawił się gospodarz i krzyknął:
— O, Piotruś, co cię do mnie sprowadza?
— Trudna sprawa.
— Proszę — krzyknął Żbik i przyciskiem w słuchawce otworzył furtkę. — Zapraszam do gabinetu — powiedział, kiedy Piotr wszedł do domu, otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił go do środka. Płonące drewno w kominku dawało przyjemne ciepło, a zabytkowe dębowe biurko, skórzana sofa i dwa stylowe krzesła obite skórą sprawiały wrażenie solidności.
— Siadaj, napijesz się czegoś? — zapytał Alex.
— Nie, dzięki — odpowiedział Piotr.
— Cóż to za trudna sprawa?
— Mam nadzieję, że mogę ci ufać… — zaczął Piotr.
— w przeciwnym wypadku chyba byś do mnie nie przyszedł, prawda?
— Wydaje mi się, że dobrze robię — powiedział z troską w głosie Piotr i zaczął wszystko po kolei opowiadać.
Alex dokładnie słuchał, nie przerywając rozmówcy. Kiedy Piotr skończył, Alex zaczesał ręką włosy do tyłu i powiedział:
— To, co mówisz, brzmi jak jakiś film sensacyjny. Gdzie takie rzeczy u nas, w Opolu! Nawet nie słyszałem o żadnym wypadku. I ukryty skarb pod jedną z najbardziej ruchliwych ulic? Czego ode mnie oczekujesz? Dlaczego nie poszedłeś z tym na policję? — zapytał, nie kryjąc zdenerwowania.
— Bardzo się przestraszyłem. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Nie mam pojęcia, jak głęboko to sięga i kto jest w to zamieszany. Nie mogę nikomu ufać, to są mordercy i nie cofną się przed niczym, a ja za dużo widziałem — odpowiedział energicznie Piotr.
— Ale przecież jeden morderca nie żyje, a drugi, jak sam powiedziałeś, jest w stanie krytycznym. To czego się boisz? — odparł z przekonaniem Alex.
— Myślę, że to nie wszyscy, tam pod ziemią może być ukryte coś bardzo cennego. Sądzę, że jest w to zaangażowanych więcej osób. Jakbyś nam pomógł, to zapobieglibyśmy wywiezieniu tego za granicę i być może uszczknęlibyśmy coś dla siebie, a władze powiadomilibyśmy w odpowiednim czasie.
— Nieźle to sobie wykombinowałeś, ale to może być niewykonalne, a na pewno bardzo ryzykowne. Chociaż wiesz co? Bardzo mnie tym zaciekawiłeś. Daj mi trochę czasu, postaram się coś dowiedzieć na ten temat — odpowiedział po chwili namysłu Alex, i po chwili przerwy kontynuował: — Mam swoje sposoby, żeby zrobić to dyskretnie. Nie kontaktuj się ze mną telefonicznie. Ja do ciebie zadzwonię z bezpiecznego telefonu. Na razie nic nie rób, jeźdź dzisiaj taksówką tak jakby nic się nie stało i czekaj na telefon. Skontaktuję się z tobą w poniedziałek — następnie podniósł się z krzesła i odprowadził go do drzwi.
Piotr był bardzo zadowolony z przebiegu rozmowy i od razu poczuł się pewniej, kiedy Alex zaoferował, że przyjrzy się sprawie. Pożegnał się z kolegą i poszedł w stronę samochodu. Kiedy po wizycie u Alexa dotarł do domu, było już późne popołudnie i zaczynało się już ściemniać.
— Muszę pojeździć od wieczora przez całą noc — pomyślał Piotr, postanowił też odwiedzić Bruna i umówić się z nim na kontakt w poniedziałek.
Zrobił tak jak postanowił. Jeździł, jakby nic się nie stało i powiadomił Bruna, że spotka się z nim w poniedziałek wieczorem. W niedzielę zaglądnął na stronę 24.opole i zobaczył zdjęcia z miejsca wypadku. Pisali o jednej ofierze śmiertelnej i drugiej w stanie krytycznym. Napisane również było, że w pobliżu zostały znalezione zwłoki mężczyzny, najprawdopodobniej zamordowanego z broni palnej, ale szczegółów nie podali dla dobra śledztwa i proszą wszystkich potencjalnych świadków, którzy coś widzieli lub przejeżdżali ok. godz. 4:30 w tamtej okolicy, o kontakt z policją.
W poniedziałek w „Nowej Trybunie Opolskiej” podobna informacja.
Piotr od poniedziałkowego poranka cały czas wpatrywał się w telefon, wyczekując na wiadomość od Żbika. Dużo również myślał o całej sprawie i cały czas zastanawiał się, czy ktoś go tamtego wieczora nie widział. Wiedział o monitoringu na przejeździe i zaczął się obawiać, że niedługo zgłosi się do niego policja lub właściciele planów.
***
W tym samym czasie na Komendzie Policji komisarz Nowak przeglądał monitoring dostarczony przez Agatę i na nagraniu z kamery z przejazdu kolejowego przy ul. Morcinka zobaczył przejeżdżający o 4:27 samochód — czarnego Golfa VI. Po przeglądnięciu zapisu obejmującego tył pojazdu i po przybliżeniu oraz odczytaniu numeru rejestracyjnego okazał się samochodem zastrzelonego mężczyzny. Kilkanaście sekund później przejechał czarny mercedes i po analizie okazało się, że jest to samochód, który uległ wypadkowi. o godzinie 4:29 przejechał pojazd idealnie pasujący do opisu świadka — duża, ciemna limuzyna z kogutem taxi na dachu.
— Mam gagatka — pomyślał Nowak. Po analizie okazało się, że jest to Audi A6 na opolskich numerach.
— Ale czemu jechali zaraz po sobie? Może wszyscy umówili się na tę samą godzinę na miejscu zbrodni? Tylko skąd ta taksówka? Nic tu nie pasuje. Może taksówkarz znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, zobaczył morderstwo, zaczęli go gonić, rozbili się, a on uznał, że miał szczęście i pojechał dalej, nie zgłaszając się na policję. Mogło tak być, ale nie musiało. Tego muszę się dowiedzieć — siedział przy biurku i zastanawiał się komisarz. Po chwili zadumy zadzwonił po Agatę. Ta w ciągu trzech minut pojawiła się w gabinecie.
— Melduję się, panie komisarzu — powiedziała od progu. — Jest już raport balistyczny? — zapytał Nowak.
— Tak, właśnie go do pana niosłam — odpowiedziała policjantka.
Komisarz wziął go pośpiesznie do ręki i zaczął czytać.
— Tak jak myślałem, ofiara wypadku była najprawdopodobniej zabójcą. To ta sama broń, z której zginął architekt — po chwili zadumy zwrócił się do Agaty.
— Masz tu numer rejestracyjny OP3487J. To taksówka. Sprawdź, kto to jest, jaką ma przeszłość, co je, z kim śpi… — nie pozwalając dokończyć Nowakowi, rzuciła: — Wiem, o co chodzi, znam swoją robotę — odmeldowała się i odeszła.
— Niemiec, architekt, Polak mieszkający na stałe w Niemczech z kryminalną przeszłością i taksówkarz — co ich wszystkich łączy? — mówił głośno sam do siebie Nowak.
Z informacji, jakie udało się zebrać, wiadomo było, że zastrzelony architekt Albert Wojko pochodził z Wrocławia. Związany z korporacją budowlaną obecnie pracującą na budowie w Opolu, miał 42 lata, żonaty, jedno dziecko. Bez przeszłości kryminalnej, ale częsty gość kasyn we Wrocławiu i Opolu. Ponoć co chwilę się zadłużał, ale zawsze spłacał zobowiązania, często również gościł na bankietach i imprezach u rosyjskiego gangstera Borysa Gadowa we Wrocławiu. Były podejrzenia o współpracę Alberta z Borysem, ale nic nigdy nie zostało udowodnione. Ofiara wypadku, Joachim Mechler, 35 lat, wyrok za napad z bronią w ręku na terenie Niemiec. Wyrok odsiedział, od dwóch lat na wolności.
Ranny w wypadku obywatel Niemiec Dieter Kuntz, 62 lata, brak informacji na jego temat, ale zainteresowało się nim ABW. Obiecali przekazać informacje, na razie bez odzewu.
I tajemniczy taksówkarz.
— Nic nie pasuje — mówił dalej głośno do siebie komisarz. W czasie kiedy Nowak układał sobie wszystko w głowie, ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę — mruknął.
Weszła Agata: — Właśnie zgłosiła się do nas pani Magdalena Kozak. Mówi, że ma istotne informacje na temat Alberta Wojki.
— Poproś ją tutaj — powiedział komisarz.
Do pokoju weszła elegancko ubrana zgrabna blondynka, w wieku około 35 lat, z zapuchniętymi od płaczu oczami.
— Proszę usiąść — powiedział policjant, wskazując ręką na krzesło.
— Dziękuję — powiedziała kobieta i usiadła.
— Rozumiem, że ma pani dla nas ważne informacje?
— Tak — odpowiedziała.
— Mogę prosić o pełne dane? — zapytał Nowak.
Blondynka podała do ręki komisarzowi swój dowód osobisty.
— Magdalena Kozak, córka Marii i Andrzeja, nazwisko rodowe Walczak, urodzona 24 lipca 1982 roku — mówił na głos i od razu zapisywał w komputerze. — Zamieszkała? — zapytał. — Dowód nie zawiera adresu zamieszkania.
— Gombrowicza 57, Opole.
— Zatem słucham.
— Czy mogę liczyć na dyskrecję? Bo mam męża, a to mogłoby zniszczyć i tak już upadające małżeństwo — zapytała łamiącym się głosem kobieta.
— To zależy od toku śledztwa, ale obiecuję, że informacje od pani nie będą nigdzie wykorzystane poza potrzebami śledztwa — odpowiedział stanowczo policjant.
Kobieta z trudem powstrzymując płacz, zaczęła mówić: — Albert i ja byliśmy kochankami, tej nocy, kiedy zginął, był u mnie. Wyszedł około czwartej, bo o szóstej miał wrócić mój mąż, on na stałe pracuje w Szwajcarii. Przyjeżdża zawsze w sobotę rano, a wyjeżdża w niedzielę po południu. Albert mieszkał w hotelu „Weneda”, tam właśnie miał jechać ode mnie.
— Czy zachowywał się jakoś dziwnie? Albo czy czegoś się bał? — zapytał komisarz.
— Raczej nie, nie bał się, ale był podekscytowany. Przyniósł do mnie metalowy okrągły pojemnik, taki na dokumenty, i powiedział, że to jest nasza przyszłość. Że jak wszystko się uda, to za kilka dni będziemy panami swojego losu, zamieszkamy, gdzie tylko nam się podoba i wyjedziemy na wieczne wakacje…
— Wie pani, o czym mówił?
— Nie, nie chciał nic więcej powiedzieć. Zamierzał się rozwieść, bo i tak już od dawna jest z żoną w separacji, a ja obiecałam odejść od męża. Mieliśmy wspólnie zamieszkać, ale to były tylko plany. Cały wieczór był podekscytowany, ale momentami się zamyślał, tak jakby coś go martwiło. Nawet nie kochaliśmy się tej nocy — skończyła, zanosząc się płaczem.
— Jak długo się państwo znali?
— Poznaliśmy się ponad dwa lata temu, gdy remontowana była droga na Zaodrzu. On wtedy przyjechał do pracy do Opola, a ja pracuję w nadzorze budowlanym — odpowiedziała.
— A ten metalowy okrągły pojemnik na dokumenty zostawił u pani? — kontynuował komisarz.
— Nie, zabrał go ze sobą — odpowiedziała.
— Dziękuję, to na razie wszystko. Jakby sobie pani przypomniała coś istotnego, to proszę o kontakt — mówiąc to, podał jej swoją wizytówkę. — i proszę nie wyjeżdżać z Opola przez kilka najbliższych dni, może będziemy mieli jeszcze jakieś pytania — dodał.
— Dobrze — odpowiedziała z płaczem. — Mogę już iść?
— Tak, do widzenia — komisarz odprowadził ją do drzwi.
Natychmiast po wyjściu świadka wziął do ręki telefon i zadzwonił do Agaty: — Nie orientujesz się, czy w samochodzie denata lub we wraku nie było metalowego okrągłego pojemnika na dokumenty?
— Nic takiego nie było, tylko metalowa walizeczka, a w środku kilka sztuk broni.
— Na razie to wszystko — rzucił komisarz i rozłączył się.
— Gdzie, do licha, podział się pojemnik z dokumentami? Wypadł w czasie wypadku? Wziął go taksówkarz? Co było w środku? — znów głośno mówił sam do siebie.
***
O godzinie 18:07 zadzwonił telefon. Numer prywatny.
— Na 19:30 do ciebie do piwnicy ściągnij Bruna. Przyjadę i pogadamy. Chcę również rzucić okiem na te plany — zabrzmiał w słuchawce głos Alexa.
— OK — odpowiedział Piotr.
— To do 19:30 — powiedział Alex i rozłączył się.
Piotr pośpiesznie wyszedł z domu, wsiadł do auta i pojechał po Bruna. W piwnicy byli tuż po 19 i z niecierpliwością wyczekiwali Alexa. Ten zjawił się punktualnie o 19:30. Wszedł z torbą sportową, jak na trening, przewieszoną przez ramię, i spojrzał na Bruna.
— Cześć, jestem Alex ale możesz się do mnie również zwracać Adam lub Żbik — powiedział i wyciągnął dłoń.
— Bruno, możesz również na mnie mówić Grizzly — odpowiedział ten drugi i podał Alexowi dłoń.
Przybysz wyjął z kieszeni jakieś urządzenie wielkości paczki papierosów i przeszedł z nim wzdłuż całej piwnicy.
— Co robisz? — spytał Piotr.
— Sprawdzam, czy ktoś nas nie podsłuchuje, ale jest czysto — odpowiedział Alex.
— Spotykamy się, bo Piotr wszedł w posiadanie sensacyjnych dokumentów i chcąc nie chcąc, nas w to wpakował — powiedział, rzucając wzrok na Bruna, i po chwili kontynuował: — Jest to jednak na tyle interesujące, że postanowiłem wejść do waszej nieformalnej spółki. Chyba że macie coś przeciw — zagadnął Alex.
— Ja nie mam — powiedział Bruno. — Ale ja tu chyba nie mam nic do gadania, to Piotr zdobył te dokumenty — dodał.
— Ja oczywiście też nie mam nic przeciwko — powiedział Piotr. — Bez twojej pomocy nie mamy nawet co zaczynać — dodał po chwili.
— Dobra, to formalności mamy z głowy. Już mówię, czego się dowiedziałem: ten zastrzelony był pracownikiem dużej korporacji budowlanej powiązanej z głównym wykonawcą centrum przesiadkowego. Został zastrzelony z broni, którą miała przy sobie ofiara wypadku, natomiast kierowca mercedesa — ten, który jest w szpitalu — to były agent STASI, enerdowskiego komunistycznego wywiadu. Zainteresowało się już tym ABW i po konsultacji z BND, Federalną Służbą Wywiadowczą z Niemiec, ustalili, że obecnie na terenie Polski, być może nawet w Opolu może przebywać jeszcze kilku byłych agentów. Są to goście po sześćdziesiątce, niestety, nie udało mi się dostać nazwisk i zdjęć, Są w podeszłym wieku, ale niech pozory was nie zmylą, są bardzo dobrze wyszkoleni i bezwzględni. Dopóki żyją, stanowią zagrożenie nawet po dziewięćdziesiątce… Przypuszczam, że mają jeszcze w swoich szeregach młodych, jak ten pasażer mercedesa, wszyscy mogą znać język polski. ABW jeszcze nie wie, w jakim celu tu przybyli, a ja na razie nie zamierzam ich informować. My już to wiemy — powiedział Alex i po chwili przerwy kontynuował: — Mam też złe wieści dla ciebie, Piotrze. Policja jest na twoim tropie. Szukają ciemnej limuzyny TAXI. Są pewni, że znajdą taką na miejskim monitoringu i jeśli cię namierzą, to możesz być w niebezpieczeństwie — ty i twoja rodzina. Trzeba zakładać, że jeśli przygotowali się do akcji profesjonalnie, to mogą mieć wtykę na policji, lub podsłuchiwać ich radio. Jeśli masz możliwość, to wywieź gdzieś na jakiś czas żonę i syna, później ci powiem, jak.
Po twarzy Piotra widać było, że się zmartwił. Otworzył usta, tak jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
— Wrócimy do tego później — powiedział Alex. — A teraz najważniejsze: rozumiem, że jesteście zdecydowani i wchodzicie w to z butami, wiecie już, jakie jest ryzyko?
— Ja wchodzę — powiedział Bruno. — Nie mam nic do stracenia, jestem stary, mam długi, a ta sprawa może zmienić na lepsze resztę mojego życia — dodał.
— A ty? — zwrócił się Żbik do Piotra.
— Chyba nie mam wyjścia. Sam to rozpętałem i zostanę w tym do końca, ale mam jeszcze propozycję. Jak sam mówiłeś, policja niedługo mnie namierzy. Być może mnie zwiną. Chcę, abyś to ty, Żbiku, dowodził i o wszystkim decydował. Jeśli będę musiał zniknąć, to nikt nie powinien wiedzieć o waszym istnieniu i powinniście ciągnąć sprawę dalej. Myślę, że jak się wam uda, to nie zapomnicie o mnie i coś mi odpalicie — powiedział spokojnym głosem Piotr.
— Jestem za — powiedział Alex. — A ty, Grizzly? — zapytał od razu.
— Ja też — odpowiedział.
— W związku z tym myślę, że trzeba zmienić miejsce spotkań. Proponuję mój garaż na Chabrach — powiedział Alex.
— Ja wiem gdzie on jest — wtrącił Piotr. — Musisz tylko go pokazać Brunowi.
— OK — odpowiedział Alex.
— Bruno, masz może te zapiski? — zagadnął Piotr.
— Tak, znalazłem je.
— O jakich zapiskach mówicie?
— To historie, które opowiadał Brunowi jego wujek, który w czasie wojny był kolejarzem. Jedna z nich może nas zainteresować, przynajmniej tak myślę — odpowiedział Piotr.
— Właśnie wczoraj czytałem moje stare zapiski i jestem pewien, że nas zainteresują — uśmiechnął się Grizzly.
— To dawaj.
— Na początku stycznia 1945 roku ludność cywilna Opola masowo się ewakuowała. Wszyscy jechali na Zachód, głównie do Wrocławia i dalej. Większość jechała z dworca głównego, ale nie wszystkich można było stamtąd zabrać. Ci, którym się nie udało, przychodzili na dworzec Opole Wschodnie, bo tu przyjeżdżał pociąg z Wrocławia Nadodrze i po godzinie odjeżdżał z powrotem. Wujek pracował na dworcu głównym, ale jego dobry przyjaciel Wilhelm pracował na dworcu wschodnim i opowiedział mu o dziwnym zdarzeniu. To było chyba 11 albo 12 stycznia 1945 roku koło południa. Przyjechał pociąg, a w nim kilku pasażerów. Do niego doczepiony był jeden wagon towarowy. Po wyjściu pasażerów z jednego z wagonów pasażerskich wyszedł minioddział SS składający się z kilkunastu żołnierzy. Było wśród nich trzech oficerów. Jeden z nich kazał wszystkim opuścić dworzec pod karą śmierci. Wyjść musieli wszyscy, łącznie z kolejarzami i obsługą pociągu. Przed wejściem do dworca stanął patrol i nikogo nie wpuszczał. Wszyscy posłuchali, nawet Niemcy nie chcieli mieć do czynienia z SS.
Znajomy wujka był bardzo ciekawski i poszedł do kolegi, który pracował w wodociągach. Poprosił go, żeby ten wpuścił go na wieżę ciśnień, która znajduje się około 100 m od dworca, stoi tam zresztą do dziś. Udało mu się tam dostać i przez okienko w połowie wysokości wieży dyskretnie obserwował, co się dzieje. Zauważył, że żołnierze wynoszą z pociągu metalowe skrzynie. Musiały być bardzo ciężkie, bo wynosili je czwórkami i znosili do holu dworca schodami w dół. W holu na dole, zaraz za schodami po lewej stronie, były metalowe drzwi, za którymi było wejście do magazynu i po lewej stronie za tymi właśnie metalowymi drzwiami była metalowa klapa zakrywająca wejście do podziemi. Dostęp do tego magazynu miało tylko wojsko. Tamten korytarz był budowany w czasie wojny przez jeńców z obozu w Łambinowicach. Ponoć schodziło się tam w głąb ziemi i były tam jakieś pomieszczenia połączone z innymi miejscami, ale nikt tam nigdy nie wchodził. Właśnie tam prawdopodobnie zostały zaniesione te skrzynie.