E-book
18.9
drukowana A5
44.12
Tajemnica jeziora

Bezpłatny fragment - Tajemnica jeziora


Objętość:
226 str.
ISBN:
978-83-8324-764-9
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 44.12

Prolog

Stałam na brzegu jeziora wpatrzona w jego zamarzniętą powierzchnię. Mój wzrok nie sięgał daleko. Całe jezioro spowijała gęsta mgła i nie byłam w stanie dostrzec niczego dalej niż kilku metrów przed sobą.

Za plecami miałam tłum rozwścieczonych wieśniaków. Znałam ich wszystkich, każdego z osobna. Nawet teraz mogłam rozróżnić ich głosy, choć wiedza ta nie była wcale pomocna. Chcieli ukarać mnie za coś, czego nie zrobiłam. Wiedziałam, że powrót w rodzinne strony był złym pomysłem, ale tak bardzo chciałam opowiedzieć mamie o ukochanym i maleństwie pod swoim sercem… Jednak teraz ona towarzyszyła wieśniakom i to od niej wszystko się zaczęło. To jej słowa wywołały pochłaniającą mnie lawinę.

Drżącą ręką podtrzymywałam ogromny brzuch, w którym dziecko niespokojnie się wierciło. Czuło mój strach. Z pewnością słyszało, jak kołata mi serce.

Kołysałam się na skraju lodowej powierzchni, bojąc się wykonać pierwszy krok. Lód wyglądał na solidny, lecz nie byłam pewna, czy uda mi się przejść na drugi brzeg. Wybiegając z chaty, zdążyłam tylko porwać kubrak. Futrzana kamizelka i ciepły obszyty futerkiem szal zostały na kołku. Żałowałam swojego pośpiechu. Cienkie trzewiki przenikało zimnisko, a moją odsłoniętą szyję kąsał chłód. Temperatura była tak niska, że drzewa w lesie trzaskały od mrozu.

Odwróciłam się do matki. Jej twarz postarzała się dziwnie, nabrała szarości. Stała obok księdza, świadoma tego, co zrobiła. Chyba wreszcie do niej dotarło, jak wielkie wyrządziła zło. W odpowiedzi na moje spojrzenie skurczyła się w sobie, ale nie odwróciła wzroku.

— Mamo, proszę… — błagałam. — Proszę, nie jestem temu winna…

— Wynoś się! — wołał sąsiad, którego znałam odkąd byłam dzieckiem.

— Proszę! To nie tak, jak sądzicie! Nie skazujcie mnie na śmierć!

— Wynoś się!

Tłum wrzeszczał, a ja czułam, jak moje gardło się zaciska. Ogarnął mnie lęk, który doszczętnie zawładnął moim ciałem. Drżałam, przerażona tym, czego ode mnie oczekują.

— To on jest wszystkiemu winny! — powiedziałam jednym tchem, wskazując palcem mężczyznę u boku swojej matki. — On was omamił!

— Wara od naszego księdza! — wtórowała sąsiadowi żona. Buntowniczo uniosła podwójny podbródek, który aż zatrząsnął się od wzburzenia.

— On kłamie! — wrzasnęłam.

Nabrałam powietrza, by wyjaśnić, ale mój brzuch przecięła ostra fala bólu, aż głos uwiązł mi w gardle.

— Nie… nie… nie… — wyszeptałam zdjęta strachem. — Tylko nie to…

Termin porodu był dopiero za miesiąc, ale tego bólu nie dało się inaczej zinterpretować. Brzuch napiął się, czułam pod palcami, jaki jest twardy. Sapnęłam z bólu, ledwie zachowując równowagę.

Z tłumu wyleciał pierwszy kamień. Odłamek uderzył mnie w ramię. Kolejnym dostałam już w twarz. Ból promieniował pod powiekami, a krew zalała oko.

Cofnęłam się o krok i uniosłam głowę, szczerze nie wierząc w okrucieństwo sąsiadów. Powoli minęłam wzrokiem pomost, z którego latem łowiono ryby.

„Czy i ja doczekam lata?” — przemknęło mi przez myśl.

Nie miałam wyboru. Lód był moim jedynym ratunkiem przed zlinczowaniem. Posłałam matce ostatnie spojrzenie. Ksiądz opiekuńczo obejmował ją ramieniem i nachylony do jej ucha w pośpiechu coś szeptał. Sylwetki ojca nigdzie nie dostrzegłam. Łudziłam się, że nie bierze udziału w tym przedstawieniu.

Wysoko, w wiosce, ponad głowami wieśniaków mignęła mi szczupła postać Julii, jednak na szczęście była daleko stąd, na naukach. Ucieszyłam się, że jej tu nie ma. Serce by jej pękło, gdyby widziała, jak jej ukochana siostra została wypędzona na śmierć. Miałam tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę jej roześmiane, modre oczy.

Powoli posuwałam się naprzód, ostrożnie badając lód. Mgła objęła mnie całą i odcięła od przeraźliwych wrzasków. Nagle wszystko ucichło, a ja nie mogłam zorientować się w kierunkach. Obraz był spowity oparem gęstym jak mleko. Szłam przed siebie, delikatnie stąpając po powierzchni jeziora, nasłuchując niebezpiecznych trzasków pod stopami.

Mróz wdzierał się uporczywie pod warstwę cienkiego kubraka. Palce u stóp tak mi zmarzły, że nie zwracałam już na nie uwagi. Dłonie chowałam w rękawy, lecz na próżno próbowałam je rozgrzać. Długa spódnica także nie zapewniała mi ciepła.

Ból podciął mi nogi. Upadłam na kolana, a dłonią podparłam się o lód. Powinnam iść dalej, ale to, co działo się wokół ledwo do mnie docierało. Czekałam cierpliwie, aż skurcz minie. Starałam się głęboko oddychać, lecz cierpienie odbierało mi świadomość. Z trudem zaczerpnęłam przeszywającego chłodem powietrza i gdy próbowałam się podnieść — następna fala bólu rozdarła moje podbrzusze. Rozpoczął się poród. Podwinęłam przemoczoną spódnicę i sięgnęłam dłonią pomiędzy nogi. Moje palce były całe we krwi. Niezdarnie ściągałam mokrą wełnianą odzież i bieliznę, zbierając siły przed powtórnym uderzeniem.

Mój syn pojawił się na świecie wraz z kolejnym skurczem. Jego maleńkie piąstki zacisnęły się w odpowiedzi na niską temperaturę. Zawinęłam go w swoje ubranie, a sama pozostałam w wełnianej spódnicy. Byłam zupełnie wykończona. Czułam wilgoć na udach, ale nie to było dla mnie istotne. Musiałam donieść maleństwo w bezpieczne miejsce, lecz mimo prób nie mogłam powstać z klęczek. Wpatrywałam się tylko w sine usta dziecka ze słabnącą determinacją. Mróz odebrał mi siły i wszelkie pokłady ciepła, jakie w sobie miałam. Przyciskałam do piersi drobną istotkę, którą pokochałam nad życie już wtedy, kiedy poczułam pod sercem jej pierwszy ruch.

— Błagam, pomóż mi… — powiedziałam głośno do szarego jak ołów nieba, ale nie doczekałam się odpowiedzi.

Niebo pozostało milczące. Lekki wiatr przeganiał mgłę, jakby formował ją w postać kobiety. Nie wiedziałam, czy spoglądam na jej delikatny kontur, czy zwyczajnie zwodzi mnie wzrok. Byłam jednak niemal pewna, że istota utkana jest z mgły.

Usłyszałam cichy szept:

— Chodź…

— Pomóż mi, proszę — jęknęłam do nieznajomej, wciąż klęcząc na zabarwionym krwią lodzie.

— Pomogę… Chodź — odparła. — Połóż dziecko i wstań.

— Nie mogę! Beze mnie on umrze.

— Jemu pomogę w inny sposób.

Spojrzałam na maleńkie ciałko w moich ramionach. Było sine z zimna, a jego małe rączki wywijały się pod materiałem kubraka. Ułożyłam syna na lodzie, powoli całując go

w czoło. Targały mną złość i bezradność. Emocje były tak silne, że rozgrzewały mi serce.

— Chodź — szepnęła ponownie.

— Kim jesteś?

— Twoim Aniołem. Chodź ze mną. Tam nie będzie już ci zimno.

— Nie. — Pokręciłam głową. — Nie pójdę z Tobą. Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia.

— Jeśli zostaniesz, już nigdy nie zaznasz spokoju — zagroziła kobieta.

— A więc zostanę tu po kres świata.

Trzask lodu przeciął ciszę z głośnym łoskotem. Spojrzałam ostatni raz na dziecko, które nie zostało nawet ochrzczone. Pomyślałam, że jego drobna duszyczka już zawsze będzie włóczyła się po świecie, nie zaznając nieba. Woda wdarła się w płuca, zabierając mi dech. Umierając, karmiłam się gniewem i nienawiścią do tych, którzy odebrali mi wszystko.

Rozdział I

Stałam w kuchni z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Płyn ogrzewał zimne palce, a para unosiła się aż do nosa. Było mroźno. Nawet bardzo. Termometr za oknem pokazywał minus dziesięć stopni, mimo że była dopiero czternasta. Śnieg nie padał, lecz wkrótce miało się to zmienić. Prognoza była jednoznaczna: zima stulecia w końcu zawitała na dobre. Mróz, śnieg i wiatr każdego dnia, aż do końca stycznia. Pamiętałam podobną zimę z dzieciństwa, ale w ostatnich latach było zdecydowanie bardziej jesiennie niż zimowo.

Cichy szum w grzejnikach mówił mi, że piec pracuje prawidłowo, choć w domu i tak było czuć ziąb. Silny wiatr od jeziora przenikał kiepsko wykonane okna i sprawiał, że cała dygotałam.

Zapowiadali ostrą zimę. Grudzień był całkiem łagodny, wręcz można powiedzieć ciepły, bo termometr nie przekraczał minus trzech stopni. Dopiero styczeń zapowiadał zmiany.

Ledwie minął Nowy Rok, a temperatura zaczęła spadać. Dzisiaj, w Święto Trzech Króli, było minus dziesięć. W nocy zapowiadali do minus piętnastu, a już lada dzień miało być ponad minus trzydzieści

Westchnęłam.

„Będę musiała ustawić budzik, żeby w nocy wstać i dołożyć do pieca”.

Nie było lekko. Mieszkałam z matką i babcią, którymi musiałam się opiekować. Obie wdowy, a ja… no cóż, nie ułożyłam sobie życia z żadnym mężczyzną. Byłam sama i już nie taka młoda. W grudniu obchodziłam czterdzieste urodziny i coraz mocniej odczuwałam brak męskiego ramienia w takie mroźne dni jak dzisiaj.

Odstawiłam kubek i uniosłam firankę, za którą wirowały pojedyncze płatki śniegu. Dalej, za podwórkiem, szara plama jeziora tonęła we mgle. Musiałam się ubrać i wyjść po drewno, jednak wiatr wcale do tego nie zachęcał. Szopa z drewnianymi szczapami była za domem, niedaleko, ale przy tej temperaturze nie myślałam nawet o wyjściu na zewnątrz. Niestety byłam pod ścianą. Mogło ochłodzić się jeszcze bardziej, a nie chciałam, żeby zabrakło opału. Węgiel miałam złożony w piwnicy, pod schodami. Brakowało tylko drewna…

— Śnieg pada! — zawołała z pokoju obok matka.

— Widzę! — odkrzyknęłam i zapatrzyłam się na wirujące płatki.

— W domu jest zimno!

— To weź koc! — odparłam gniewnie, ponownie unosząc kubek. Upiłam łyk gorącego napoju i oparzyłam się w język. Herbata była pyszna, taka, jaką lubiłam, czyli mocna i gorzka.

Dźwięk telefonu tak mnie zaskoczył, że podskoczyłam w miejscu. Odstawiłam naczynie z powrotem na blat i przeszłam na korytarz. To był telefon do rozmów specjalnych. Ponieważ mieszkałam nad jeziorem i z pracą było kiepsko, wymyśliłam, że w okresie letnim będziemy przyjmować gości. Dom był duży. Na parterze miał cztery pokoje, dużą łazienkę i kuchnię, a na piętrze pięć pokoi i łazienkę.

Telefon dzwonił natarczywie, choć odzywał się głównie latem. Był stary, podłączony do gniazdka, stał na małym biureczku, tuż obok kalendarza. Podniosłam słuchawkę, zerkając na swoje odbicie w lustrze zawieszonym na ścianie.

— Pokoje gościnne Jagody — powiedziałam odruchowo i chociaż to nie był sezon na gości, miałam cichą nadzieję, że ktoś po drugiej stronie zechce w okresie zimowym wspomóc mnie finansowo.

— Dzień dobry. Znalazłem ten numer w Internecie. Jako jedyni przyjmują państwo gości cały rok.

— Tak, przyjmujemy gości. Co prawda zimą jest tu mało przyjemnie, ale za to pięknie — zapewniłam, by mężczyzna się nie rozmyślił.

— Czy pani dom jest położony daleko od jeziora? — zapytał.

To pytanie wydało się dziwne.

„W ogłoszeniu na pewno było napisane, że jest położony bardzo blisko jeziora, jednak do plaży jest kawałek drogi”.

— Dosłownie pięćdziesiąt metrów od brzegu. Mamy niewielki pomost, na którym można posiedzieć… — recytowałam z pamięci ofertę, którą zawsze reklamowałam swój dom gościnny. — To znaczy latem można posiedzieć — zakończyłam po krótkiej przerwie.

— Jestem zainteresowany całym okresem zimowym. Czy pani to nie przeszkadza?

— Oczywiście, że nie, ale… — zawahałam się — po co pan chce przyjeżdżać nad jezioro zimą?

„Przecież w małych Gosławicach nie ma nic godnego uwagi. Wprawdzie jest tu muzeum i stary kościół, ale jezioro jest atrakcją letnią. Zimą wszystko tutaj zapada w hibernację”.

— Jestem pisarzem. Chcę w spokoju popisać, a widok na jezioro będzie dla mnie miłym akcentem — powiedział.

W tym momencie miałam ochotę pacnąć się w czoło.

— Mamy pokój z widokiem na jezioro. Mogę do niego wstawić biurko, jeśli pan sobie życzy.

— Tak będzie idealnie. Czy w cenę pokoju jest wliczony posiłek?

— Nie, ale może pan wybrać: albo korzysta pan z kuchni sam, albo ja gotuję dla wszystkich — odparłam, bawiąc się kablem telefonu.

— Dla wszystkich? To znaczy, że są inni goście?

— Nie, nie, ale nie mieszkam sama. Mieszkam z mamą i babcią. — Mówiąc to, przestraszyłam się, że mężczyzna zrezygnuje z gościny.

— Bardzo mnie to cieszy. To, że nie ma innych gości. Chciałbym popracować w ciszy. I chciałbym tę opcję, w której pani gotuje.

— Dobrze, a więc wszystko ustalone. Kiedy pan zamierza przyjechać? — Mimowolnie otworzyłam kalendarz. Linijki były puste, ale i tak wzięłam do ręki długopis, czekając na decyzję.

— Jeśli to nie problem, to jutro.

— Tak wcześnie? — wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

— A to kłopot? — Zawahał się.

— Nie — zapewniłam. — Akurat zdążę wszystko przygotować. Poproszę pana imię, nazwisko oraz termin, w jakim zamierza pan u nas gościć.

— Robert Brychcy, od 7 stycznia do 28 lutego — odpowiedział.

Wszystko zanotowałam. Dopisałam: „+ posiłki” i zamknęłam kalendarz.

— O której mam się pana spodziewać?

— Z samego rana. Czy to wszystko?

— Tak, dziękuję.

— A więc do zobaczenia.

Przez chwilę jeszcze stałam z słuchawką w dłoni. Sygnał przerwanego połączenia dźwięczał mi w uchu.

„Cieszę się, że w czasie takich mrozów nie będę w domu sama. Męskie wsparcie jest tutaj mile widziane”.

Powoli opuściłam rękę i spojrzałam na siebie w lustrze. Po moich wargach błąkał się delikatny uśmiech.

„Nie liczę na żaden romans, po prostu dobrze będzie mieć pod swoim dachem mężczyznę. Tym bardziej w czasie, kiedy zapowiadali silne spadki temperatury. Ale kto wie, może los właśnie się do mnie uśmiechnął?”

Posłałam sobie buziaka.

— Kto dzwonił? — zapytała matka z dużego pokoju, czym przerwała moje miłe rozmyślania.

— Będziemy miały gościa.

— Na zimę? Po co?

— To jakiś pisarz. Przyjedzie podziwiać widoki i zostanie aż do końca lutego — odparłam zadowolona.

— No to masz dużo do zrobienia — skwitowała.

Nie lubiłam, kiedy matka była w takim nastroju. Robiła się marudna zawsze, gdy na dworze było poniżej minus pięciu stopni Celsjusza.

Zazwyczaj obserwowaliśmy wahania od plus pięciu do minus pięciu, a tym razem czekała nas zima stulecia — przynajmniej tak ostrzegali w telewizji. Temperatury miały spaść dobrze poniżej trzydziestu.

Mama na taką kolej rzeczy zwykle mawiała: „Zimno zawsze jakie licho niesie”, lecz nigdy nie wierzyłam w stare zabobony. Sąsiedzi opowiadali stare historie o upiorach zza jeziora, ale nigdy w tego typu opowieści nie wierzyłam.

„Ot bajki opowiadane w zimowe wieczory” — myślałam sobie.

Mimo to martwiłam się o piec i wytrzymałość okien. Czasami przy pracach koło domu pomagał mi sąsiad, pan Stefan Gąsior, ale wiedziałam, że przy takim mrozie nawet do mnie nie zajrzy. Dlatego wiadomość o jutrzejszym przyjeździe pana Roberta bardzo mnie podbudowała.

— Zaraz będzie pogoda — mruknęła matka.

Podeszłam do babci i poprawiłam szydełkową chustę na jej ramionach. Chwilowo na mnie zerknęła, po czym swój wzrok utkwiła w oknie, na siedzącej na gałęzi winorośli sikorce. Ptaszek był skulony i jakiś taki zagubiony w tym zimnie.

— Babciu, może zrobię herbatę? — zapytałam, pocierając ręce staruszki, jakbym chciała ją ogrzać.

— Okna zamknij. Mróz idzie.

— Zamknęłam — poinformowałam i odwróciłam się do matki. — A tobie, mamo, zrobić herbatę?

— Nie trzeba. Sama mogę sobie zrobić. Nie traktuj mnie jak niedołężną.

— Pójdę uszykować pokój. — Westchnęłam i ruszyłam do drzwi.

— Poczekaj na pogodę — zasugerowała, pogłaśniając telewizor.

Niechętnie przysiadłam na skraju fotela i zapatrzyłam się w ekran. Piękna pani pogodynka, Sylwia jakaś tam, z uśmiechem pokazywała mapę pogody. Zapowiadała w najbliższych dniach spadek do minus piętnastu i silny wiatr. Wyż syberyjski nazywany „bestią ze wschodu” zbliżał się do nas nieubłagalnie i groził kolejnym ochłodzeniem.

„Wyjątkowo niskie temperatury, porywisty wiatr i częste opady śniegu…” — powtórzyłam w myślach i wzdrygnęłam się.

Usłyszałam, co chciałam, więc wyszłam z pokoju, spoglądając jeszcze na babcię. Kobiecinka kiwała się w przód i w tył, patrząc za okno. Sikorka gdzieś uleciała, a wzrok babci skupiał się na szarych i ciężkich od śniegu chmurach.

„Martwię się. Nie jestem pewna, czy tej zimy piec wytrzyma. Jest już naprawdę stary, kupiony jeszcze przez mojego dziadka w latach siedemdziesiątych. Dzielnie grzał nas przez ten cały czas, lecz w tym roku ma być o wiele chłodniej. Na szczęście dałam namówić się sąsiadowi i latem wymieniłam wszystkie grzejniki na nowe. Do wymiany został tylko piec i okna, ale odłożyłam to na przyszły rok. Gdybym tylko wiedziała, że ta zima będzie najgorsza, wymieniłabym wszystko od razu. Tak właśnie kończy się oszczędzanie na siłę. No trudno, teraz już nie ma co się nad tym rozczulać. Trzeba mieć nadzieję, że ogrzewanie da radę”.

Zeszłam do piwnicy, zajrzałam do pieca i dorzuciłam parę szufelek węgla. Potem przeszłam do rupieciarni w poszukiwaniu starego biurka, którego nie używałam od dawna. Miałam inne, nowe, które stało w sypialni, ale moja natura zbieracza nie pozwalała mi wyrzucić tego antyku. Stąd ten pokój w piwnicy pełen mebli i wspomnień.

Biurko było strasznie zakurzone, stało w kącie zawalone kartonami.

„Nie tak to sobie wyobrażałam. Wydawało mi się, że przyjdę i je bez trudu wyciągnę, jednak będę musiała poprosić o pomoc matkę”.

Przerzuciłam kilka pudeł, odsłaniając dojście do biurka, ale bez pomocy nie mogłam go wydostać. Zdjęłam nawet wszystkie niepotrzebne rzeczy i nadal za nic nie mogłam ruszyć go z miejsca.

„Cóż, właśnie w takich momentach człowiek wręcz marzy o męskim wsparciu”.

Pokręciłam głową i wyszłam z piwnicy. Obiecałam sobie, że zajmę się tym później.

Nienawidziłam ubierania się „na cebulę”, ale wyjście na dwór było nie lada wyzwaniem. Nawet ubrana w najcieplejsze rzeczy odniosłam wrażenie, że czegokolwiek bym na siebie nie założyła i tak byłoby to za mało. Nie spodziewałam się takiego chłodu. Od razu zmarzł mi nos i zaczęły łzawić oczy, a silne podmuchy wiatru zaburzały swobodny oddech. Szłam w stronę szopy, opierając się jego mocnym porywom.

Podstawiłam taczkę i zaczęłam przerzucać szczapy drewna. Zawiozłam pierwszą partię pod dom, uchyliłam specjalne okienko do zrzutu węgla i przechyliłam jednokołowy wózek. Zamierzałam przywieźć jeszcze co najmniej trzy partie. Później planowałam przynieść dębiny do kozy, bo przy silnych mrozach dodatkowo dogrzewałam pokój małym piecem. Pracowałam w ciszy i skupieniu. Niewiele wystarczyło, żebym zalała się potem, ale nie miałam odwagi odwinąć szala z szyi.

Myślałam o tym, co jeszcze muszę zrobić, gdy dotarł do mnie ledwie słyszalny krzyk. Huk wiatru nie pozwalał mi na jego dokładne zidentyfikowanie.

— Jagoda!

Wyprostowałam plecy i zaczęłam nasłuchiwać. Nie byłam przekonana, czy na pewno dobrze słyszałam. Świszczące podmuchy sprawiały czasem dziwne wrażenie wrzasków z oddali.

— Jagoda!

Tym razem zrozumiałam. Wyszłam z szopy i zerknęłam na dom. Matka stała na tarasie i machała na mnie ręką.

„Coś musiało się stać” — pomyślałam.

Rzuciłam szczapy do taczki i pobiegłam do domu. Matka już czekała na mnie w przedsionku.

— Co się stało?

Nie musiała odpowiadać. Z dużego pokoju dobiegały mnie stęki i nawoływania staruszki.

— To babcia… Nie wiem, co jej się stało. Siedziałyśmy przed telewizorem, a ona nagle zaczęła zawodzić.

Minęłam matkę w korytarzu i wbiegłam do pokoju. Babcia siedziała w tym samym fotelu, w którym zastałam ją wcześniej. Chusta spadła jej z ramion, a drżąca ręka pokazywała chmury za oknem.

— Przyjdą… Tym razem przyjdą… — mamrotała.

Uklękłam przed nią i złapałam jej dłoń.

— Babciu, wszystko dobrze. Nikt nie przyjdzie — zapewniłam.

Kobieta wyrwała dłoń z siłą, o którą jej nie podejrzewałam. Wskazała palcem na mgłę.

— Już nadchodzą.

Byłam bezradna. Z babcią nie było kontaktu. Zawodziła bezsensownie raz po raz, a ja bałam się, że moment, o którym myślałam już od dawna, właśnie nadszedł.

„Demencja. Babcia już wcześniej miała zaniki pamięci. Czasami mówiła do siebie, ale i tak dość długo zachowywała jasny umysł. Teraz jest inaczej”.

Starsza kobieta była pobudzona i jednocześnie przerażona. Krajało mi się serce.

— Co robimy? — zapytałam z pustką w głowie.

— Musimy przeczekać atak. Zmęczy się — poinstruowała matka, stając przy fotelu babci.

— Zadzwonię do lekarza.

— Jagódko, oni przyjdą.

Babcia chwyciła moją dłoń i pociągnęła do siebie tak, że wbrew woli musiałam uklęknąć. Jej tęczówki były zupełnie rozmyte, a niebieski kolor zdążył z biegiem lat wyblaknąć. Oczy miała szeroko otwarte, a zmarszczka na czole uwydatniła się jak jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, co wywołało atak, ale potwornie się o nią bałam.

— Oni nadchodzą… — szepnęła i opadła w fotelu.

Razem z mamą przeniosłyśmy kobietę do łóżka. Chwilę później zapadła w niespokojną drzemkę. Otuliłam ją kołdrą i zostawiłam otwarte drzwi do pokoju.

Mama w tym czasie zaparzyła melisę i obiecała, że da babci herbatę, jak tylko się przebudzi.

Stałam w drzwiach i obserwowałam, jak wąskie usta staruszki mamroczą coś w geście ostrzeżenia.

Podeszłam do okna w kuchni i popatrzyłam na jezioro — brzeg zaczynał zamarzać.

„Jak tak dalej pójdzie, to lód pokryje cały zbiornik. Nie przypominam sobie takiej zimy, aby zamarzło jezioro”.

Patrząc na delikatną mgłę sunącą po powierzchni wody, poczułam zaniepokojenie. Wdzierało się we mnie całą swoją mocą i paraliżowało od środka. Pierwszy raz w życiu odczuwałam tak silny lęk. Znałam plotki, jakie krążyły po Gosławicach i wiedziałam, co ludzie szepczą. Mówiono, że wraz z zimą z drugiej strony jeziora nadejdą zbłąkane dusze. Takie zabobony były dla mnie abstrakcją, ale teraz nabierałam co do tego wątpliwości. Miałam dziwne przeczucie, że razem z gwałtownym spadkiem temperatury pojawi się coś, czego jeszcze nie znałam.

Rozdział II

Noc, zgodnie z zapowiedziami, była wietrzna i mroźna. Śnieg prószył słabo. Długo nie mogłam zasnąć wsłuchana w lament zawieruchy na zewnątrz. W ciemnościach dało się odnieść wrażenie, że wiatr do mnie mówi. Wołał mnie, błagając, bym do niego wyszła. Leżałam w łóżku zapatrzona w ciemny sufit i nie mogłam pozbyć się obaw, które tego popołudnia zasiała we mnie babcia.

Po ataku, którego doznała staruszka matka milczała jak zaklęta. Umykała spojrzeniem i nie mieszała się do rozmowy nawet wtedy, gdy dzwoniłam do lekarza.

Po telefonie pojechałam do Konina, najbliższego miasta. Babcia potrzebowała leków uspokajających, a ja musiałam się wyciszyć. Zawitałam więc do apteki i przy okazji zrobiłam najpotrzebniejsze zakupy w sklepie obok.

Jednak to miało miejsce poprzedniego dnia, a teraz smartfon wskazywał drugą szesnaście. Nie było sensu zasypiać, za czternaście minut i tak miałam wstać dołożyć do pieca. Wreszcie odrzuciłam kołdrę, a chłodne powietrze momentalnie oplotło moją skórę. Pozbawiona ciepłego okrycia nabrałam gęsiej skórki. W pośpiechu ubrałam grube skarpety, które zostawiłam wieczorem koło łóżka, a na ramiona zarzuciłam ciepły kardigan.

Okno pokoju wychodziło na jezioro. Teraz widziałam tylko ciemność, lecz wiatr pozostawiał mojej wyobraźni spore pole do popisu. Zawodził tak żałośnie, że aż mogłam usłyszeć jego cierpienie. Pokręciłam głową. Wspominałam legendę o zbłąkanych duszach i upiorach krążących wokół Jeziora Gosławskiego. Według opowieści duchy te błagają o pomoc, jednak nie można okazać im łaski. Nie przywiązywałam nigdy wagi do tych historii i nie zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Uważałam je za plotki, słowa rzucane na wiatr

Myślałam sobie: „Nigdy żadnego ducha nie spotkałam, a mieszkańcy Gosławic lubią stare opowiastki z dreszczykiem, wyssane z palca”.

Piec pracował z pełną mocą.

„Nie wiem, jak sobie poradzi, jeśli temperatura jeszcze spadnie, przecież nie będzie w stanie utrzymać ciepła przez całą noc…”

Odrzuciłam tę myśl, bo stwierdziłam, że może niepotrzebnie martwię się na zapas. Dorzuciłam drewna i parę szufelek węgla ze świadomością, że będę musiała wstać koło szóstej, by znowu dołożyć.

„To będzie ciężka zima”.

Delikatny pisk z zewnątrz uniósł mi włoski na karku. Spojrzałam w okienko piwniczne, gdzie na zewnątrz wiatr targał cisem rosnącym tuż obok domu. Jego wiotkie gałązki biły z zapamiętaniem w szybę i wcale nie odczułam ulgi na ich widok. Z sercem w gardle wyszłam z piwnicy, zamknęłam za sobą drzwi i weszłam do ciemnej łazienki. Nie zapalałam światła, sierp księżyca wychylił się zza chmur i dawał go wystarczająco dużo. Zanim zdążyłam odwrócić wzrok, chmury na nowo zakryły ostatnie srebrne promienie. Umyłam dłonie w ciemnościach i ruszyłam do pokoju.

Z sypialni babci dobiegło mnie ciche łkanie. Odruchowo zatrzymałam się w połowie korytarza, nasłuchując. Mała lampka umieszczona przy łóżku w pokoju babci pozwoliła mi zobaczyć starszą kobietę, która stała przy oknie. W ciepłej, długiej koszuli nocnej wyglądała jak duch. Podeszłam do niej najostrożniej, jak mogłam. Położyłam dłonie na jej wątłych ramionach i wyszeptałam:

— Babciu, trzeba się położyć.

Kobieta nie zareagowała. Wpatrywała się w okno, za którym podwórko tonęło w ciemnościach. Tylko winorośl na tarasie niespokojnie tańczyła w podmuchach wiatru. Powiodłam wzrokiem tam, gdzie babcia, ale ciemność była enigmatyczna. Gęste chmury zasłaniały światło gwiazd.

— Babciu? — spytałam, ciągnąc ją za dłonie, by kobieta puściła parapet.

Jej chude, białe palce ściskały nieustępliwie drewnianą deskę. Nie wiedziałam, skąd w tak drobnym, wątłym ciele tyle siły, lecz za nic nie mogłam oderwać jej rąk.

— Babciu, trzeba się położyć. Zimno jest — tłumaczyłam cierpliwie, ale moje słowa jakby do niej nie docierały. — Babciu…

Starowinka drgnęła i popatrzyła na mnie. Jej oczy były szeroko otwarte, a usta lekko rozchylone z widocznym jednym zębem. Pożółkły kieł wyglądał komicznie, ale mnie nie było do śmiechu.

— Jagoda?

— Ojej, już się bałam… — powiedziałam z ulgą. — Chodź, babciu, dam ci tabletkę na sen i położysz się..

Bez słowa pozwoliła mi się zaprowadzić do łóżka. Miała lodowate palce, a całe jej ciało było nienaturalnie wychłodzone.

Przeszłam prędko do kuchni, podgrzałam wodę i podałam babci tabletkę. Potem uszykowałam ciepły termofor i włożyłam jej pod kołdrę. Opatuliłam ją szczelnie, nakrywając jeszcze kocem i powoli zaczęłam odsuwać się do drzwi.

— Jagódko…

Zatrzymałam się w drzwiach i spojrzałam na babcię.

— Oni przyjdą. Nie wpuszczaj ich — poprosiła cicho.

Czekałam na kolejne słowa, ale staruszka już chyba zapadła w sen. Jej oddech bardzo szybko się wyrównał.

Martwiły mnie babcine omamy, szczególnie przy tak sędziwym wieku. Miała już dziewięćdziesiąt pięć lat i wiedziałam, że koniec kiedyś musi nadejść. Mimo to nie byłam jeszcze gotowa na pożegnanie. Lubiłam o nią dbać. Była tak kochaną i mało wymagającą osobą, że nie miałam z nią dużo pracy. Tylko podczas zimy robiła się niespokojna. Zazwyczaj pytała, jaka jest temperatura, a później z ulgą siadała w swoim ulubionym fotelu. Tym razem jednak coś było nie tak…

Przez chwilę przyszło mi do głowy, żeby zapytać babci, kogo ma na myśli i co to za „oni” mają przyjść, ale podejrzewałam, że to tylko majaki jej starzejącego się umysłu. W innym wypadku mogłyby to być te same plotki, które od dawien dawna krążyły po Gosławicach.

Zanim wróciłam do swojego pokoju, weszłam jeszcze do kuchni i poświeciłam latarką na termometr. Tak jak myślałam — wskazywał minus szesnaście stopni Celsjusza.

„Może ten gość wcale nie był najlepszym pomysłem? Zawsze mogę mu zaproponować salon, tam jest koza i można w niej palić. Cały dół wtedy będzie przyjemnie ogrzany. Zobaczymy, coś się wymyśli”.

Wróciłam do łóżka zmarznięta. Długo leżałam, nie śpiąc. Cichy szum w grzejnikach mnie uspokajał, a z pokoju obok dobiegało głośne chrapanie mamy. Cały dom spał. Tylko na dworze, niczym potępiona dusza, wył wiatr.

Budzik o szóstej rano był bezlitosny. Wyrwał mnie z tak głębokiego snu, że miałam ochotę cisnąć telefonem przez pokój. Wystawiłam rękę spod kołdry i wyłączyłam natrętny dzwonek. Z powrotem opatuliłam się kołdrą i powstrzymywałam się, by nie zamknąć powiek. Dopiero gdy zaczęły opadać na dobre, stwierdziłam, że nie ma co igrać ze snem i jednym zdecydowanym ruchem odrzuciłam nakrycie.

W domu było bardzo zimno, wręcz lodowato.

„Nic nowego…” — pomyślałam wstając. „Niby w nocy dokładałam do pieca, ale jak widać za mało”.

Ubrałam się szybko i zbiegłam do piwnicy. Tak jak podejrzewałam, w piecu wszystko się wypaliło. Oczyszczenie go i ponowne nałożenie opału zajęło mi dłuższą chwilę. Postanowiłam nikogo nie budzić i poczekać, aż temperatura wzrośnie do takiej, przy której można normalnie funkcjonować.

Zajrzałam do babci. Spała z otwartymi ustami, cicho pochrapując. Mama za to musiała wstać wcześniej, bo z jej pokoju zaczęły już dobiegać hałasy.

Zeszłam do salonu, napaliłam w kozie, której przyjemne ciepło szybko rozeszło się po parterze, i przeszłam do kuchni, żeby przyszykować dla naszej trójki śniadanie. Właśnie zalewałam czajnik wodą, kiedy usłyszałam pukanie w szybę. Tak mnie zaskoczyło, że prawie wypuściłam urządzenie z dłoni. Spojrzałam w okno i zobaczyłam na schodach mężczyznę. Stał tuż przede mną, zaglądając nachalnie do wnętrza domu. Odstawiłam czajnik i pobiegłam otworzyć.

W przedsionku było tak chłodno, że od razu poczułam dreszcze. Odruchowo złapałam grzejnik, ale ten był lodowaty. Przekręciłam termostat i ku mojemu zdziwieniu nic się nie wydarzyło. Obawiałam się, że kaloryfer się zapowietrzył, tym bardziej, że bez pomocy sąsiada nie potrafiłam tego naprawić.

„Pewnie zapomniałam go odkręcić, a że bywałam tu tylko ubrana na cebulkę, nawet nie pomyślałam, że dociera tu o wiele mniej ciepła”.

Mężczyzna na schodach był wysoki. Stał w czapce opadającej na oczy i z szalikiem, który zasłaniał twarz. Gruba kurtka była długa prawie do kolan. Na nogach miał wojskowe buty, a o jego prawą stopę opierał się worek.

Uniosłam głowę, żeby przyjrzeć się jego ukrytym między czapką a szalikiem oczom.

— Tak?

— Dzień dobry — powiedział stłumionym przez warstwy odzieży głosem. — Nazywam się Robert Brychcy.

— Ach tak, dzień dobry. Proszę wejść. Niech mi pan wybaczy, nie słyszałam samochodu.

— Nie przyjechałem samochodem, tylko autobusem — wyjaśnił.

— To musiał pan zmarznąć. Droga wokół jeziora jest piękna, ale strasznie tam wieje. Woli pan zdjąć kurtkę tutaj czy w pokoju? Niestety w domu nie jest zbyt ciepło. Dopiero napaliłam, bo w piecu przez noc wygasło i zanim się nagrzeje, trochę trzeba będzie poczekać.

— Spokojnie, od trzech lat morsuję. Nie przeszkadza mi zimno. Nawet wolę, jak jest chłodniej.

Pan Robert zdjął czapkę i zaczął rozwijać obszerny szalik. Spod warstw materiału wyjrzały jasne, modre oczy oraz blond włosy, które miały refleksy jaśniejsze od letniego słońca. Trzydniowy rudawy zarost dodawał mu uroku niegrzecznego chłopca. Długie rzęsy były tak jasne, że sprawiały wrażenie niewidocznych. Na lewym policzku nosił znamię w formie zgrubiałego elementu chropowatej skóry. Mogło być ono skutkiem oparzenia, ale nie miałam co do tego pewności.

— Przepraszam, coś nie tak? — spytał.

Zaśmiałam się z siebie i pokręciłam głową.

— Zimą rzadko miewamy gości. Cieszę się, że pan przyjechał — odparłam skrępowana tym, że przyłapał mnie na gapieniu się na niego.

Otworzyłam drzwi od korytarza i zaprosiłam gościa do środka.

Mój wzrok wędrował ciągle w kierunku przystojnego mężczyzny. Jego szerokie dłonie właśnie rozpinały kurtkę i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie skierować swoje spojrzenie. Jego bliskość sprawiała mi przyjemność. Choć marzyłam, żeby poznać go bliżej, wstydziłam się swoich myśli. Pojawiały się nagle i nie mogłam skupić się na niczym innym niż mój gość. Rzadko przyjmowaliśmy samotnych mężczyzn, a jeśli nawet — żaden nie przykuł mojej uwagi jak pan Robert. Musiałam przyznać, że wpadł mi w oko.

Zmieszana przeszłam do kuchni i zobaczyłam, że przy lodówce krząta się mama.

— Zaprowadzę pana do pokoju. Nie zdążyłam wnieść biurka, ani ubrać pościeli. Moja babcia źle się wczoraj poczuła i miałam nieplanowaną wycieczkę do Konina — tłumaczyłam, wspinając się po schodach.

— Proszę sobie nie robić kłopotu. Jestem dużym chłopcem i mogę to wszystko zrobić sam. Proszę mi tylko pokazać, gdzie jest to biurko.

— Ach, jest w piwnicy, ale już zrobiłam do niego dojście. Możemy je wyciągnąć zaraz po śniadaniu. Jadł już pan? Może usiądzie pan z nami do stołu?

— Może zacznijmy od początku — powiedział i wysunął rękę przed siebie. — Nie jestem żaden „pan”, tylko Robert.

Spojrzałam na jego dłoń i podałam mu swoją. Miał szorstką, pełną stawardniałych odcisków skórę. Przez ten krótki moment, kiedy wymienialiśmy uścisk, czułam przyjemne wibracje.

— Jagoda — wydukałam z uśmiechem. — Tutaj jest twój pokój.

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Kiedyś to pomieszczenie należało do mnie. Okno wychodziło na niewielki balkon z widokiem na jezioro, kanapa narożna stała pod ścianą obok drzwi, a komoda i szafa po drugiej stronie. Na podłodze nie było dywanu, w ten sposób prościej było utrzymać czystość.

— Piękny pokój — uznał, podchodząc do okna. Wyjrzał na jezioro i zamyślił się. — Niedługo zamarznie.

— Pewnie tak. Mróz ma trzymać do końca miesiąca. Nie pamiętam, by kiedykolwiek za moich czasów jezioro zamarzło. Bywało zimno, ale nie tak jak teraz. Zapowiadają w telewizji zimę stulecia, a ja mam stary piec. Więc jeśli będzie panu zimno, mogę zmienić pokój…

Robert uniósł dłoń, powstrzymując mój słowotok.

— Po pierwsze Robert, po drugie tutaj jest idealnie. Po trzecie, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy przy piecu albo z opałem, mów, chętnie pomogę. Nie jestem mieszczuchem, który pozwoli kobiecie samej zapieprzać w taką zimę — zapewnił, unosząc kąciki ust do góry.

Przepadłam w jego uśmiechu. Te słowa i tembr głosu całkowicie mnie uwiodły. Wiedziałam już, że będzie mi trudno zachować pełen profesjonalizm w towarzystwie Roberta.

— Jeśli jesteś głodny, zapraszam do stołu. Zaraz będzie śniadanie. Po takim spacerze nad jeziorem przyda ci się herbata na rozgrzanie. — Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam do drzwi.

— Jagódko?

Serce mi zamarło.

„Już dawno żaden mężczyzna tak do mnie nie mówił”.

Odwróciłam się powoli, pewna, że zaraz padnę mu w ramiona, ale dzięki Bogu zachowałam powagę. Stojąc przy drzwiach, udało mi się zdystansować na odległość niezbędną do opanowania swoich odruchów.

— Dziękuję — rzucił.

Skinęłam głową w odpowiedzi i wyszłam, zamykając za sobą drzwi, a na korytarzu oparłam się o ścianę. Potrzebowałam kilku głębokich oddechów, by dojść do siebie.

„Głupia! To nie jest i nie będzie żaden romans. Twoje serce jest tak spragnione drugiej połowy, że gotowa jesteś paść w jego objęcia. To gość, nie kawaler do wzięcia. Nie wiesz nawet, czy ma rodzinę. A może w domu czeka na niego żona?” — zbeształam się w myślach.

„Ciężko mi przyjąć do wiadomości fakt, że ten mężczyzna jest dla mnie zakazanym owocem. Szkoda, bo to kusi jeszcze bardziej…”

W kuchni matka już zalewała herbatę.

— Nie spieszyłaś się.

— Musiałam pokazać gościowi pokój — wyjaśniłam, sięgając po talerzyki.

— Przystojny ten twój gość.

— Nie zauważyłam.

Musiałam zbić ją z tropu. Jej domysły były niepotrzebne.

— Oho, nie zauważyłaś… Już to widzę… — Zaśmiała się rubasznie.

Nagle zaskoczył nas męski głos. Prawie wypuściłam z rąk talerze.

— Przepraszam, przeszkadzam?

Poczułam, że palą mnie policzki.

„Ile słyszał?”

— Zapraszamy do stołu — powiedziała mama.

— Pójdę po babcię — stwierdziłam, unikając spojrzenia Roberta.

Zanim wyszłam, usłyszałam szept matki:

— Tchórz!

Babcia zdążyła wstać i o dziwo nawet się ubrać. Szukała właśnie pod łóżkiem kapci, gdy zawitałam w jej sypialni.

— Dzień dobry babciu. Jak się spało?

— Jagódko, kochanie, nie mogę znaleźć kapcia — poskarżyła się, siadając zdyszana na łóżku.

Popatrzyłam w jej jasne oczy. Dzisiaj były przytomne i wypełnione spokojem.

„Może wczorajszy kryzys minął?”

Schyliłam się pod łóżko, znalazłam zgubę i pomogłam babci założyć jej stare bambosze. Jak co rano, zmierzyłam kobiecie ciśnienie i cukier. Wszystko skrupulatnie zapisałam i uszykowałam leki, które powinna wziąć po śniadaniu. Kiedy skończyłam, spojrzałam na staruszkę z uśmiechem.

— Gotowa?

— Jagódko — szepnęła na odchodne.

Zatrzymałam się w korytarzu, myśląc już o ponownym spotkaniu z Robertem.

— Oni przyjdą.

Jej głos był pełen przerażenia.

Pokręciłam przecząco głową.

— Nie, babciu, nikt nie przyjdzie. Chodź na śniadanie. Mamy gościa — zakończyłam z nadzieją, że ze względu na gościa babcia przestanie psocić.

„Zupełnie jak małe dziecko”.

Starowinka zatrzymała się w drzwiach kuchni i popatrzyła na przyjezdnego sceptycznie, prawie ze strachem. Potem weszła i przycupnęła na swoim miejscu bez słowa. Zapatrzona w blat milczała jak zaklęta.

„Dziwne, bo jeszcze latem zagadywała naszych gości. Zawsze była ciekawa, skąd są i czym się zajmują, a teraz tylko złowrogo spogląda”.

Nie wiedziałam, co z tym zrobić, więc postanowiłam udawać, że jej zachowanie było całkowicie naturalne.

Rozdział III

Śniadanie mijało nam w przyjemnej atmosferze. Babcia skubała kanapkę, nie unosząc wzroku znad talerza. Z kolei mama starała się ukryć zdenerwowanie swoją paplaniną. Nie miałam okazji wtrącić słowa, bo zawłaszczyła sobie całą rozmowę z naszym gościem.

Babcia w pewnym momencie wysunęła rękę i chwyciła Roberta za dłoń.

— Jesteś ciepły — stwierdziła z wyraźną ulgą w głosie.

Zaskoczona popatrzyłam na Roberta.

— Babciu, co miałaś na myśli?

— Oni są zimni. Przyjdą… — powiedziała, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu.

— Kto ma przyjść? — zainteresował się Robert.

— Oni. Przychodzą w ciężką zimę.

— Może dość tych opowieści? Mama ostatnio nie domaga… — wytłumaczyła szybko matka i tym akcentem ucięła rozmowę.

Nastała niezręczna cisza. Babcia kiwała się na krześle, a Robert świdrował wzrokiem moją rodzicielkę.

— Pani wie, o czym mówi babcia? — wtrącił, swobodnie sięgając po dżem.

Mama poprawiła się na krześle. Dało się odczuć, że czuje się niekomfortowo pod bystrym spojrzeniem gościa. Zasznurowała usta, a wzrokiem uciekła za okno. Patrzyła na jezioro, na kłęby mgły, które wiły się nad wodą.

— Nie mam pojęcia, co chciała powiedzieć.

Czułam, że kłamie. Przeskakiwałam wzrokiem pomiędzy nią a Robertem.

Tylko babcia, nieświadoma sytuacji, wciąż kiwała się w towarzystwie spadających z niedojedzonej kanapki okruszków.

Odchrząknęłam, by przerwać ten niezręczny moment.

— U nas już dawno nie było takiej zimy. Zazwyczaj jest cieplej. Najgorszy mróz to minus dziesięć stopni. A pan gdzie mieszka?

— Na Mazurach — odpowiedział nadal wpatrzony w moją mamę. Po chwili odetchnął i przerzucił wzrok na mnie. — No to mieliście szczęście, że takie zimy was omijały.

Nie zdawałam sobie sprawy, że do tej pory wstrzymywałam dech, jak gdybym bała się konfliktu między gościem a mamą. Nie wiedziałam zresztą, co ją ugryzło. Kłamała, to było widać jak na dłoni. Te jej niedomówienia działały mi na nerwy.

— Nikt z nas nie lubi okresu zimowego. Wszystkie stajemy się wtedy bardzo drażliwe, ale w tym roku nawet babcia nie jest sobą — powiedziałam, próbując wyjaśnić zaistniałą sytuację, na ile sama to wszystko rozumiałam.

— Na Mazurach zimy są surowe. Temperatury niskie, a śnieg i deszcz nas nie rozpieszczają. Kiedy ostatnio była taka zima jak teraz?

Robert zadał pytanie od niechcenia, ale odniosłam wrażenie, że temat bardzo go ciekawi.

— Skąd takie zainteresowanie zimą w naszym rejonie? — pociągnęłam wątek.

— Przyda mi się to do książki.

„Kamień spadł mi z serca. Już miałam mu zarzucać niecny plan wydobycia od babci informacji, które były jej wymyśloną historią, a tu proszę. Miłe zaskoczenie”.

— Niech no pomyślę… — odparłam, poszukując w myślach obrazu zimy, która szczególnie zapadła mi w pamięć. Skakałam pomiędzy wspomnieniami radosnych zabaw na śnieżnych górkach i tafli lodowiska, kiedy przed oczyma pojawiło się zamarznięte jezioro. — Pamiętam taką jedną zimę… — przypominałam sobie powoli. — Nudziłam się w domu. Babcia szykowała obiad, a dziadek rąbał drewno. Rodzice byli w pracy…

— Jagódko, ciiii… — Mama próbowała mi przerwać.

Jednak ja byłam jak w transie.

— Ubrałam się i wyszłam z domu. Nie wolno mi było bawić się nad brzegiem jeziora, ale chciałam popatrzeć na ptaki. Nie wiedziałam, że było za zimno dla kaczek i łabędzi. — Zamilkłam na chwilę, zagłębiając się we wspomnieniu.

Robert położył swoją dłoń na mojej i uścisnął mi palce. To dodało mi odwagi.

— Pamiętam, że wszędzie było biało, a ja przedzierałam się przez zaśnieżone podwórze aż do kładki. Silny wiatr sypnął śniegiem w oczy, aż pociekły mi łzy. Wtedy zobaczyłam na jeziorze cień, który głucho zawodził. Płakał, tylko nie mogłam dostrzec szczegółów. — Znów umilkłam. Próbowałam uchwycić to wspomnienie, nadać mu ostrość, wydobyć z pamięci jakiś zalążek prawdy o tym, co widziałam. Nie miałam jednak pewności, czy to, co opowiadam, nie było tylko dziecięcą wyobraźnią.

— Jagódko, proszę, przestań — szepnęła mama.

Zobaczyłam w jej oczach strach tak silny i prawdziwy, że słowa zamarły mi na ustach.

— Co było dalej? — ponaglił mnie Robert, nadal ściskając moje palce.

Przeniosłam wzrok na jego rękę, która była znacznie większa od mojej. Jego dotyk szczelnie pokrywał moją drobną dłoń, przyjemnie ją grzejąc. Miałam ochotę spleść nasze palce, ale tego nie zrobiłam. Zawstydzona uwolniłam dłoń i sięgnęłam po kubek, żeby ukryć swoje zmieszanie. Dopiero po czasie spojrzałam w jego jasne oczy.

— Nie pamiętam… — oświadczyłam.

Jednak Robert doskonale wiedział, że mijam się z prawdą. Jego mina wskazywała na to, że od razu mnie przejrzał, a mimo to nie próbował ciągnąć za język. Pozwolił mi wziąć nerwowy łyk herbaty i nie drążył tematu.

W zasadzie niezbyt dobrze pamiętałam, co stało się później. Teraz, kiedy wspomnienie powróciło, nie byłam pewna, czy mówię serio, czy wszystko sobie zmyśliłam. W głowie coś mi jednak świtało, że ta historia ma dalszą część.

Babcia dalej się kołysała, a mama nerwowo spoglądała na jezioro. Korzystając z okazji, pozwoliłam swoim myślom płynąć swobodnie. Siedziałam tak i dumałam, angażując do pracy wszystkie komórki w mózgu. Nie musiałam długo czekać, żeby w głowie zaczęły pojawiać się kolejne obrazy. Wróciłam myślami do momentu, gdy stałam nad jeziorem.

„Postaci, które pokrywały zamarzniętą powierzchnię wody, chyba próbowały się do mnie zbliżyć. Wołały niezrozumiałe słowa, a ich głosy znikały wraz z kolejnymi porywami wiatru. Zanim zdążyłam im się przyjrzeć, dziadek porwał mnie na ręce i wrzasnął do ucha: „Biegnij do domu! Jagoda, słyszysz mnie? Biegnij do babci!” Po czym mocno pchnął mnie w kierunku domu. Biegłam więc przerażona, ile tchu w małych płucach, ale on został. Łzy spływały mi po policzkach, oddech palił gardło, a mróz szczypał skórę. Tyle pamiętam. Tamtego dnia dziadek umarł, a ja do dzisiaj nie wiem, dlaczego”.

— Po śniadaniu się przejdę.

Robert wyrwał mnie z zadumy, odstawiając kubek po herbacie na stół.

— Dziękuję za śniadanie i intrygującą opowieść. Idę złapać nieco pięknych widoków obiektywem.

— Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłyśmy… Zazwyczaj jest u nas weselej. Tylko zimą robimy się ponure.

— Potrzeba znacznie więcej, żeby mnie przepędzić — zażartował, puszczając do mnie oko. — Liczę na więcej historii, bo uwielbiam ich słuchać.

— Jeszcze coś wymyślę, by cię zadowolić — rzuciłam i zbyt późno zdałam sobie sprawę z dwuznaczności moich słów. — To znaczy… Oczywiście chodziło mi o opowieści — wyjaśniłam nieporadnie.

— Zrozumiałem.

Mężczyzna wyszedł z kuchni, a ja obserwowałam, jak wchodzi po schodach. Spojrzałam z wyrzutem na matkę, dopiero kiedy zniknął mi z oczu. Kobieta wcale nie zwracała na mnie uwagi. Nadal wpatrywała się w jezioro, więc zwróciłam wzrok w tym samym kierunku. Brzeg jeziora znikał we mgle.

— Mamo?

Kobieta drgnęła i zerknęła na mnie z przestrachem.

— Wolałabym, żebyś nie opowiadała obcym o naszej rodzinie. — Miała wypisaną na twarzy złość. — Śmierć taty wcale nie jest dobrym tematem do rozmowy.

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wyszła już z kuchni. Zostałam sama z babcią i wirującymi w głowie ciętymi ripostami.

„Szkoda, że nie mogłam żadnej wykorzystać”.

Otrzepałam babcię z okruszków i delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem.

— Babciu, trzeba wziąć leki — poinformowałam.

Jednak babcia znów popadła w dziwny stan otępienia. Jakby te parę słów, które wymówiła przy śniadaniu, zupełnie ją wyczerpały.

Podałam jej leki i postanowiłam posadzić staruszkę w fotelu.

Właśnie sprzątałam po niefortunnym śniadaniu, gdy Robert zbiegł ze schodów. Zatrzymał się w wejściu i oparł o futrynę. Udałam, że go nie widzę, chociaż jego obecność odczuwałam każdym fragmentem ciała. Przez moment czułam na swoich plecach jego spojrzenie. Moje ruchy mimowolnie zrobiły się nerwowe, a ramiona odruchowo wyprostowały.

— Może przejdziesz się ze mną?

Zapragnęłam dotrzymać mu towarzystwa. Miałam się już zgodzić, lecz powstrzymało mnie ciche zawodzenie babci. Rozczarowanie prędko zastąpiło chęć wyjścia z Robertem. Odwróciłam się z delikatnym uśmiechem, nie dając po sobie poznać, co jest grane.

— Wybacz, ale teraz nie mogę. Dziękuję za zaproszenie, to miłe z twojej strony — odparłam, zaciskając w ręce szmatkę.

— To może po obiedzie?

Moje policzki napełniły się krwią, a serce podskoczyło do gardła.

„Chciałabym się zgodzić. Rzucić wszystko w diabły i w końcu trochę pożyć. Bo choć kocham babcię i matkę nad życie i opiekuję się nimi nie dla ich pieniędzy, ale z miłości, to moje życie zapewne wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie te dwie kobiety”.

Myśląc o tym, poczułam wewnętrzny dyskomfort. Mimo to starałam się nie żałować ani jednego dnia, który poświęciłam im kosztem samej siebie.

— Po obiedzie babcia zazwyczaj kładzie się na krótką drzemkę. Poproszę mamę, żeby jej doglądała, wtedy możemy się przejść — stwierdziłam po zastanowieniu, unosząc wargi w uśmiechu.

— A więc jesteśmy umówieni. Liczę na kolejną historię z dreszczykiem — rzucił, machając mi na pożegnanie.

„Hmm… historię z dreszczykiem. I co ja mam mu powiedzieć? Nie znam innych opowiastek, tylko to jedno wspomnienie nawiedzało mnie od czasu do czasu. Nigdy nie pytałam o to babci, a teraz? Teraz jest za późno. W obecnym stanie babcia już nie może mi powiedzieć nic, co wydarzyło się za mojego dzieciństwa. Żałuję, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Została mi jeszcze matka, ale ona nie jest skora do rozmowy na te tematy. Tym bardziej ostatnio, kiedy zrobiła się jakaś lękliwa. Zimą zawsze bywała drażliwa, a dziś zupełnie nie umiałam jej rozpoznać. Może to dlatego, że z niską temperaturą do Gosławic nadchodzą tajemnice? Im większy mróz, tym ciaśniej zamyka się krąg niedomówień”.

Rozdział IV

Podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Robert szedł w kierunku kładki. Pojedyncze płatki śniegu wirowały w powietrzu, a wiatr niespokojnie targał gałęziami świerku. Termometr wskazywał minus siedemnaście stopni.

„Pewnie dołożę na noc do kozy. Niech się pali, może chociaż w domu będzie troszkę cieplej”.

Z dużego pokoju usłyszałam jęk. Zostawiłam naczynia na zmywarce i poszłam sprawdzić, co u babci. Starsza kobieta siedziała w fotelu, jej ulubiony szal leżał na podłodze. Kiwała się, wbijając wzrok w szare chmury za oknem. Podniosłam dzianinę i otuliłam kobietę, później podałam jej syrop na uspokojenie i włączyłam telewizor. Miałam nadzieję, że ruchomy obraz zastąpi jej wirujący śnieg za szybą, jednak babcia zachowywała się, jakby była zahipnotyzowana, tylko gapiła się w okno. Bałam się, że wkrótce ją stracę. Brakowało mi jej wścibskich pytań i ciągłego marudzenia z błyskiem ironii w oku.

„Niepotrzebnie wmawiałam sobie, że uda jej się do samego końca zachować jasny umysł. Może gdyby nie ta zima…”

Zajrzałam do matki. Wpatrywała się w okno tak samo jak babcia. Nawet nie próbowała odwrócić wzroku od podwórka, kiedy weszłam do pokoju. Stałam przez chwilę niezdecydowana, co mam dalej zrobić, ale mama na szczęście się odwróciła.

— Nie podoba mi się ten pan Robert — burknęła, a zmarszczka na jej czole pogłębiła się.

Mama nigdy nie narzekała na gości, a jej rozdrażnienie udzielało się również mnie.

— Mamo, już go przyjęłam — odparłam z irytacją. — Wiesz, że każdy grosz się przyda. Zimą bardzo nam potrzeba pieniędzy, a ta jest wyjątkowo sroga. Nie wiem, czy pod koniec miesiąca nie będzie trzeba dokupić opału. Kasa się kończy.

Przez chwilę przyglądałam się jej w ciszy. Jej plecy, zazwyczaj wyprostowane, dziś były zgarbione, a ramiona opuszczone. Twarz wyrażała zmartwienie, w oczach czaił się lęk.

„Nie rozumiem, co się dzieje z kobietami, które tak kocham. Ich marudzenie zawsze było znośne, ale teraz?”

— Mamo, o co chodzi?

Mama rzuciła posępne spojrzenie na winogrono za oknem i pokręciła głową.

— To tylko to zimno. Przenika człowieka do szpiku kości i nie pozwala się ogrzać — szepnęła.

— Więc nie chodzi o nic więcej?

Tak bardzo pragnęłam się upewnić. Kobieta przez chwilę milczała, decydując w myślach, co odpowiedzieć, ale nie doczekałam się żadnego słowa.

— Chodź, posiedzisz z babcią, a ja zajmę się obiadem. Dołożę do kozy, to będzie wam ciepło. — Zrezygnowałam z zadawania kolejnych pytań i odwróciłam się.

— Jagódko…

— Tak?

— Nie wychodź na dwór — poprosiła głosem tak czułym i łagodnym, że odniosłam wrażenie, iż w tych prostych słowach czai się drugie dno.

— Będę musiała, trzeba przynieść drewno.

Dołożyłam do kozy i zerknęłam na babcię. Kobieta, nieco spokojniejsza po syropie, przestała się ruszać w tę i we w tę, ale jej wzrok wciąż utkwiony był w oknie.

Mama przysiadła na kanapie, posłała mi nerwowe spojrzenie i sięgnęła po pilota. Zanim wyszłam, usłyszałam jeszcze fragment pogody:

...mróz nie odpuszcza. Prognoza mówi, że temperatura nadal będzie spadać, a towarzyszyć jej będzie silny wiatr i częste opady śniegu. W Wielkopolsce miasta zostały sparaliżowane, ruch uliczny…

Nie wiedziałam, co z sobą zrobić, zajrzałam do kuchni, ale nie była to jeszcze pora na obiad. Skontrolowałam piec, po czym poszłam przebrać się w cieplejsze rzeczy. Uznałam, że lepiej będzie, kiedy przyniosę więcej drewna. Piecyk był świetnym źródłem ciepła, ale pochłaniał też ogrom opału.

Ubrana na cebulkę wyszłam na dwór. Wiatr momentalnie przeniknął przez kurtkę, pozbawiając mnie ciepła i wydawało mi się, że nawet oddech zamarza w ułamku sekundy. Przez chwilę korciło mnie, żeby wrócić do domu, ale zobaczyłam na kładce Roberta i postanowiłam do niego dołączyć. Energicznym krokiem przeszłam w kierunku jeziora. Z nieba zaczął prószyć gęsty śnieg. Wichura ciskała nim w twarz, zasypując powieki.

„Jak on może stać w takim bezruchu? Ten chłód nie robi na nim żadnego wrażenia?” — pomyślałam.

Podeszłam do kładki. Mężczyzna stał niewzruszony ze wzrokiem utkwionym w punkcie środkowym jeziora.

— Robercie! — krzyknęłam, by przebić się przez świst zawieruchy.

Nie odwrócił się. Stał plecami do mnie, z oczyma wbitymi w śnieżną zadymę. Ostrożnie postawiłam stopę na deskach i rozejrzałam się po jeziorze, ale widok był bardzo ograniczony. Śnieg sypał z takim zapamiętaniem, że na odległość kilku metrów nie było widać nic. Dostrzegłam tylko zamarznięty brzeg jeziora i poruszającą się po jego powierzchni pokrywę śnieżną.

— Pomocy…

Wołanie dało się usłyszeć pomimo warunków pogodowych. Uniosłam czujnie wzrok, jednak nie dostrzegłam nikogo, kto mógłby potrzebować pomocy. Spojrzałam na Roberta, który nadal stał odwrócony tyłem, wyciągnęłam dłoń i położyłam na jego ramieniu. Mężczyzna w końcu się poruszył i zerknął w moim kierunku. Miał czerwoną od wiatru twarz i załzawione oczy.

— Słyszałeś? — spytałam, jednak zbyt cicho, by dotarło to do uszu Roberta.

— Co mówiłaś?! — wrzasnął, starając się przekrzyczeć wiatr.

— Słyszałeś?!

— Co? Przez tę śnieżycę nic nie słychać!

Zignorowałam jego słowa i zbadałam teren. Śnieg gęstniał i sunął nad powierzchnią lodu, ale nie widziałam nigdzie żadnego człowieka. Pokręciłam głową.

„Musiało mi się wydawać”.

Posłałam ostatnie spojrzenie na jezioro i przeniosłam wzrok na Roberta.

— Pomożesz mi przy drewnie?!

Mężczyzna skinął głową.

Teraz, kiedy szłam do szopy, zastanawiałam się, czy to, co usłyszałam, nie było kolejnym złudzeniem.

„Wiatr hałasuje przeraźliwie już parę dni z rzędu i to z różnym natężeniem. Głos mógł być tylko moją wyobraźnią, która przekształciła ten dźwięk w ludzkie wołanie o pomoc. Problem w tym, że słyszałam to aż nazbyt dobrze…”


Obiad robiłam w pośpiechu. Miałam z nim tyle roboty, że nie zdążyłam ze wszystkim na czas.

Z Robertem przynieśliśmy drewno i jego pomoc bardzo mi się przydała. Nie pozwolił mi przerzucać szczap w pojedynkę, sam się za to zabrał. Przyniósł też ciężki kosz z opałem do kozy, dołożył do pieca, wytargał biurko z piwnicy, a ja tylko mu się przyglądałam. W końcu złapałam się na myśli o tym, że Robert podoba mi się coraz bardziej.

„Zaradny, męski i pomocny…”

Gdzieś głęboko w środku poczułam rozlewające się uczucie, z którym od dawna nie miałam do czynienia. Jeszcze nie potrafiłam go zdefiniować, ale wiedziałam, że po wyjeździe gościa już nigdy nie będzie tak samo.


Pora obiadowa minęła w ciszy. Babcia dłubała w jedzeniu bez przekonania, mama milczała jak zaklęta. Tylko ja i Robert próbowaliśmy rozmawiać, lecz z marnym skutkiem. Ostatecznie i my zamilkliśmy.

Obserwując swoich towarzyszy, doszłam do wniosku, że dopóki nie przyjdzie wiosna, wcale nie będzie lepiej. Podejrzewałam, że niezadowolenie matki nie wynikało z wrogiego nastawienia, a niskich temperatur, które solidnie dawały nam w kość.

„Gdyby Robert został tu na dłużej, może mama dostrzegłaby w nim to, co we mnie obudziło nadzieję. Wpasował się w moją rodzinę jak puzzel, jakby jego miejsce było tu od zawsze”.


Popołudnie spędziłam w swoim pokoju. Przyjemnie było leżeć na łóżku pod ciepłym kocem, kiedy za oknem szalała śnieżyca. Próbowałam skupić się na czytaniu, ale szybko odkryłam, że historia wcale mnie nie wciąga, a myśli uparcie krążą wokół Roberta. Książkę odłożyłam, bo i tak nie mogłam z niej nic więcej wyciągnąć, zamknęłam oczy i z przyjemnością oddałam się marzeniom z przyjezdnym gościem w roli głównej. Zasłuchana w skowyt burzy rozluźniłam ciało i powoli przeniosłam się w fazę snu.

Śniłam o zimie i zamarzniętym jeziorze. Obrazy mieszały się z sobą, ich plątanina była dla mnie niejasna. Zewsząd otaczała mnie nieskazitelna biel, przez którą trudno przebijałam wzrok. Szłam albo uciekałam. Długa spódnica plątała mi nogi, buty ślizgały się po lodzie. Wichura wyrywała poły kubraka z dłoni, a drobinki śniegu uparcie wdzierały się pod powieki, przesłaniając widok. Daleko przed sobą zauważyłam pochód ubranych na ciemno ludzi, którzy podobnie jak ja podążali zgarbieni pod wpływem zimna. Śnieżyca nie pozwoliła mi przyjrzeć im się dokładniej. Tłum zniknął w zamieci, pozostawiając mnie samą.


Ze snu obudził mnie głośny huk obijającego się o ścianę okna. Nieproszony wiatr wdarł się do mojego pokoju, zabierając z pomieszczenia całe ciepło. Zerwałam się z łóżka i przez dłuższą chwilę mocowałam się z ramą, na marne próbując przekręcić klamkę. Zrezygnowana wyjrzałam na zewnątrz, gdzie dzień na dobre pożegnał się ze światem. Chociaż marzły mi dłonie, zapatrzyłam się w zamieć bez pamięci.

Do pokoju znienacka wbiegł Robert. Jego silne dłonie szarpnęły ramą i zatrzasnęły okno.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo się wyziębiłam. Wiatr zdążył ochłodzić cały pokój, zaśnieżając przy tym podłogę. Poprawiłam zasłonę i raz jeszcze spojrzałam w noc, poszukując sensu swojego otępienia.

— Jagódko, wszystko dobrze? — zapytał, sprawdzając, czy zamek okna dobrze trzyma.

— Widziałam… — zaczęłam, ale nie mogłam skończyć zdania. To, co poczułam, było bardzo dziwne.

— Co widziałaś? — drążył, łapiąc moje zmarznięte dłonie.

Jego dotyk był gorący.

— Chyba mi się wydawało — powiedziałam ze wzrokiem wbitym w okno. — Poza śniegiem nie widziałam niczego, co mogło mnie zaniepokoić.

Robert zerknął w to samo miejsce, próbując mnie zrozumieć. Bezskutecznie. Jedyne, co dało się zauważyć, to biel, która była wszędzie, zimna jak lód i bardzo niebezpieczna.

— Chodź, zrobimy kolację — zaproponował i pociągnął mnie za rękę.


Całą kolację milczałam. Babcia i matka spoglądały na mnie z niepokojem, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co mi się śniło. Bez ustanku mieliłam w głowie tamtą sytuację, bo chociaż bardzo się starałam, nie mogłam wyostrzyć konturów obrazu sennego. Umysł płatał mi figle, jakby ktoś na zawołanie wymazywał mi wspomnienia. Braki w pamięci raczej nie zdarzały mi się często.

Posprzątaliśmy z Robertem po kolacji. Co prawda prosiłam, by zajął się swoimi sprawami, ale stwierdził, że czuje się w obowiązku mi pomóc. Jego obecność, szczególnie teraz, kiedy nie mogłam polegać na swoich zmysłach, dawała mi bardzo dużo.

„Nie wiem, jak zniosłabym te wszystkie przywidzenia, gdybyśmy były tu same, we trójkę, bo mój organizm chyba porusza się w sferze wyobraźni”.

Uśmiechnęłam się do siebie.

„To niemal jak retrospekcja mojego dzieciństwa. Z tą różnicą, że tym razem sfera nie była tą pozytywną. Odkąd temperatura zaczęła spadać, non stop czułam napięcie, irracjonalne i głęboko we mnie zakorzenione”.

Uśmiech mi zbladł.

„Może powodem była śmierć dziadka? Śmierć w samym środku srogiej zimy, jedynej, jaką pamiętam. Nic dziwnego, że tak niskie temperatury w moim mniemaniu nie zwiastują niczego dobrego. Nie znam okoliczności jego zniknięcia, ale jedno wiem na pewno: miało to coś wspólnego ze mną. Wprawdzie mama z babcią nigdy mi o tym nie opowiadały, lecz w środku zawsze czułam się winna”.

Westchnęłam głęboko, pozbywając się złych myśli. Wolałam skupić się na Robercie. Jego postać w mojej kuchni wyglądała nad wyraz swojsko. Akurat zmywał stół, kiedy przyglądałam się jego zwinnym dłoniom. Obserwowałam, jak w ciszy opłukuje ręce i zerka spod długich rzęs prosto na mnie. Przyłapał mnie na gorącym uczynku i w odpowiedzi posłał szeroki uśmiech.

— Mam nadzieję, że jest na co popatrzeć — zażartował.

— Właśnie myślałam o pogodzie.

— Patrzyłaś na mnie i myślałaś o tym szaleństwie za oknem? — pokręcił głową.

— To nie tak… Ta zima jest inna niż wszystkie, jakie znam. Nie tylko jest o wiele chłodniej, ale jest też milej na duszy. Cieszę się, że tu przyjechałeś. To znaczy… — Umilkłam.


Robert odłożył ściereczkę na blat, podszedł do mnie i odsunął z mojego policzka kosmyk włosów. Spojrzałam w jego oczy i dostrzegłam w nich coś wyjątkowego. Spoglądał na mnie tak delikatnie, że mimowolnie rozchyliłam usta, a on pochylił się, powoli składając na nich pocałunek. Smakował jak narkotyk, którego chciałam więcej. Przylgnęłam do niego całym ciałem z taką siłą, że nie dzieliło nas nic poza ubraniem. Robert chwycił mnie za plecy i przytulił do siebie jeszcze mocniej. Mruknęłam cicho, zachwycona jego bliskością. Lekkie muśnięcie warg zamieniło się w namiętny pocałunek, a nieśmiały kontakt języka zaprowadził moje dłonie na brzeg koszulki Roberta. Wsunęłam pod nią ręce, szukając jego skóry, jednak dotyk sparzył mi palce.

Robert mruknął i odsunął mnie od siebie.

— To chyba za szybko — odchrząknął zakłopotany.

Poczułam, jak moje policzki płoną ze wstydu. Odskoczyłam od niego, spuszczając w dół zawstydzony wzrok.

— Przepraszam, wybacz, dałam się ponieść — wydukałam niewyraźnie.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

— Ej, ej, spokojnie. — Mówiąc to, przyciągnął mnie do siebie. — Po prostu chciałbym się tym delektować, a nie… no wiesz.

Rozumiałam go, ale to wcale nie pomogło mi się rozluźnić. Odniosłam wrażenie, jakbym to ja prawie wskoczyła mu do łóżka. Czułam się odepchnięta, a jednocześnie miałam ochotę uciec, zaszyć się w swoim pokoju i wypłakać frustrację.

— Przepraszam — burknęłam, ledwie panując nad łzami.

Odsunęłam jego dłonie i wyszłam z kuchni. Schowałam się w swoim pokoju i oparłam o drzwi. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Starłam ją z gniewem.

— Jagodo, proszę, otwórz — zabrzmiał głos Roberta przerywany pukaniem do drzwi.

Ostrożnie nabrałam powietrza do płuc, odwróciłam się i przeniosłam ciężar dłoni na klamkę.

— Mała, przepraszam, nie chciałem cię odtrącić. To, co wydarzyło się w kuchni, bardzo mnie zaskoczyło. Nie chciałem… — urwał, zbierając myśli. — Chciałem okazać ci szacunek. Najpierw chciałbym poznać cię bliżej.

Położyłam mu palec na ustach, chcąc go uciszyć.

— Już dobrze. Tamta sytuacja była dla mnie czymś nowym. Moje ciało zareagowało szybciej, niż dałam radę się z tym oswoić — powiedziałam, patrząc w jego ciepłe oczy.

Wyciągnął dłoń i pogłaskał mój policzek.

— Dajmy sobie czas.

Skinęłam głową z uśmiechem.

Rozdział V

Zanim położyłam się spać, zajrzałam jeszcze do babci. Spała błogo, choć jej drżący oddech trochę mnie niepokoił. Podeszłam do łóżka, poprawiłam podwiniętą kołdrę, zaciągnęłam zasłony i rzuciłam ostatnie spojrzenie na pokój. Wszystko wydawało się być w porządku, a jednak coś mi nie pasowało. Nie mogłam tylko odgadnąć, co było nie tak.

Wzruszyłam ramionami i wyszłam na korytarz. Zawahałam się, mijając drzwi sypialni matki, ale w końcu zapukałam. Odpowiedziała mi cisza.

Przypomniało mi się, że matka lubiła kłaść się do łóżka wcześniej. Nie wiedziałam, dlaczego, ale nagle zapragnęłam jej towarzystwa. Pewnie dlatego, że męczyły mnie w duszy obawy, których nie mogłam nigdzie ulokować.

Dotarłam do swojego pokoju i zamykając drzwi, ujrzałam na dywanie karteczkę. Schludne pismo Roberta łatwo dało się odczytać:


Śpij dobrze. Będę pisał do późna, więc mogę zajrzeć do pieca.

Dziękuję Ci za pocałunek… Do zobaczenia rano.


Przeczytałam tekst kilka razy i uśmiechnęłam się do siebie.

Teraz, kiedy mogłam spojrzeć na całe zajście z dystansu, czułam ulgę.

„Tamto napięcie, pożądanie i szaleństwo, które przetoczyło się przeze mnie w chwili, gdy Robert wziął mnie w ramiona… To nie miało nic wspólnego z uczuciami, był to po prostu prymitywny pociąg. Moje ciało, które spało od dobrych kilku lat, przebudziło się i domagało się spełnienia. Czemu padło na Roberta? Nie mam pojęcia. Z pewnością jego atutem jest to, że przejął część moich obowiązków na siebie, co spowodowało, że w moich oczach stał się bardzo atrakcyjny”.

Zamknęłam drzwi, odchyliłam głowę do tyłu i popatrzyłam na sufit. Po moich wargach błąkał się grymas zadowolenia.

Fakt, że miałam przed sobą noc, którą mogę przespać spokojnie, nie pomagał mi zasnąć. Leżałam w łóżku wpatrzona w ciemność. Na parapecie, z zewnętrznej strony, tworzyły się maleńkie kopczyki śniegu, a wiatr co chwilę rzucał nimi w okna, by za moment uciekać gdzieś dalej. Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o przyczynie bezsenności. W domu panowała bezwzględna cisza.

„Robert pewnie pisze, a matka i babcia smacznie śpią. Tylko ja nie potrafię wypocząć”.

Nerwowym ruchem odrzuciłam kołdrę, sięgnęłam po koc i już po chwili, owinięta jak naleśnik, ruszyłam do kuchni.

„Może ciepłe mleko pomoże mi w końcu zasnąć”.

W kuchni wcale nie było cieplej. Zimno z zewnątrz pozbawiało właściwej temperatury cały dom. W kozie już dawno wygasło. Na szczęście grzejniki były gorące, więc nie musiałam schodzić do pieca.

Kiedy mleko podgrzewało się na ogniu, ja na palcach przeszłam na schody. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że w pokoju Roberta nadal pali się światło. Korciło mnie, żeby do niego pójść, lecz nie miałam odwagi. Wiedziałam, czym mogło się to skończyć, a tego za nic w świecie nie chciałam. Gdy był zajęty sobą, mogłam wreszcie racjonalnie myśleć, a mimo to moja stopa niebezpiecznie bujała się nad stopniem.

Postanowiłam w końcu zapytać, czy przypadkiem nie miałby ochoty napić się ze mną mleka.

„Wejdę tylko na moment i nie będę mu przeszkadzać”.

Moje rozmyślania przerwał syk dobiegający z kuchni. Mleko zdążyło wykipieć.

Zerwałam się biegiem od schodów, wpadłam do kuchni i złapałam rączkę rondelka, który wypadł mi do zlewu, wydając przy tym głośne brzdęknięcie i rozpryskując mleko na wszystkie strony.

Zajmując się ogarnianiem bałaganu, poczułam się obserwowana. Skierowałam wzrok na schody, myśląc, że może Robert zszedł na dół zwabiony hałasem, ale w korytarzu nie było nikogo. Uniosłam więc głowę i spojrzałam w szybę dzielącą mnie od podwórka, za którą ujrzałam wyłaniającą się z ciemności twarz. Postać za oknem była blada, z ciemnymi obwódkami dokoła oczu i ustami otwartymi w niemym krzyku. Przeraziła mnie, bo wcale nie wyglądała na ludzką.

Szukając racjonalnego wytłumaczenia, na myśl przyszło mi tylko, że jest to nieśmieszny żart, a ktoś zasłonił się maską.

Powoli podeszłam do drzwi. Twarz poruszyła się razem ze mną, a jej mętne oczy wodziły za każdym moim ruchem. Stałam przez chwilę niezdecydowana, aż usłyszałam:

— Pomóż…

Zdjęłam koc z ramion, rzuciłam go na podłogę i na drżących nogach przeszłam do przedsionka. Z ręką na klamce zawahałam się chwilę, czy powinnam otworzyć, aż z zewnątrz dobiegł mnie jęk. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłam toporne drzwi i… wtedy twarz zniknęła. W mroku nie mogłam dostrzec żadnej poruszającej się postaci. Kuliłam się z zimna przez wiatr, który z łatwością przenikał moją piżamę i szczypał skórę. Próbowałam przebić spojrzeniem śnieżycę, ale ta była zbyt gęsta. Zauważyłam jednak znikające na śniegu ślady.

„Czyli miałam rację — twarz nie była zwidem. Ktoś tutaj był i zaglądał w okno, kiedy gotowałam mleko”.

— Jagoda?

Głos matki sprawił, że podskoczyłam z wrażenia.

— Mamo, ktoś tu był. Widziałam twarz i są ślady na śniegu — powiedziałam gorączkowo, wskazując niewielkie zagłębienie na ziemi, które z każdą chwilą zanikało coraz bardziej.

— Zamknij drzwi… — wyszeptała zdrętwiałymi wargami.

Zerknęłam na nią, niechętnie odwracając wzrok od ciemności.

— Ale może ktoś potrzebuje pomocy, pójdę poszukać — stwierdziłam i sięgnęłam po kurtkę.

Jakby w odpowiedzi na moje słowa, usłyszałam cichy krzyk:

— Pomóż…

W pośpiechu wkładałam buty, niespokojnie spoglądając w ciemność, ale matka szybkim krokiem podeszła do drzwi i z głośnym hukiem je zatrzasnęła. Zanim zdążyłam się podnieść, przekręciła klucz w zamku i oparła się o futrynę.

— Co robisz? — zapytałam, zapinając kurtkę.

— Nigdzie nie pójdziesz! — warknęła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zawsze wyrażała się w ten sposób, kiedy mnie karciła. Gdy byłam dzieckiem, zdarzało się to częściej, teraz nie miała takiej okazji. Mimo to te trzy słowa sprawiły, że znów poczułam się, jakbym miała pięć lat.

— Mamo… — zaczęłam. — Trzeba pomóc…

Kobieta była wstrząśnięta. Usta zacisnęła w wąską kreskę.

— Nigdzie nie pójdziesz. To było… — Ostrożnie próbowała dobrać słowa. — Przewidziało ci się — zakończyła, oddychając ciężko.

Widziałam jej wzburzenie, lecz nie rozumiałam jego źródła.

— Mamo, co się dzieje? Powiedz, dlaczego nie mogę pomóc komuś w potrzebie?

Bardzo chciałam się dowiedzieć, o co chodzi, ale czułam, że nie doczekam się odpowiedzi. Matka po raz kolejny zacisnęła usta tak mocno, że zbielały jej wargi.

— Nocą, w śnieżycę nie będziesz się włóczyła po dworze — ucięła.

Chociaż się z nią nie zgadzałam, odpuściłam.

Powoli rozpięłam kurtkę, zdjęłam buty i poszłam do kuchni. Sprzątając rozlane mleko, zerkałam raz po raz w okno. Matka stała w drzwiach, przyglądając się moim czynnościom.

— Musisz mi powiedzieć, czemu nie mogłam pomóc tej osobie — powiedziałam, stojąc tyłem do matki. — Ewidentnie słyszałam, że ktoś potrzebuje pomocy.

— Jagódko, to nie jest… — próbowała wytłumaczyć, ale uniosłam dłoń, ucinając jej wypowiedź.

— Mamo, przecież widzę, że coś ukrywasz. Mam już dość tych tajemnic. Myślę, że jestem już wystarczająco dorosła na tego typu sekrety.

Położyłam ścierkę w zlewie i odwróciłam się do niej. Starsza kobieta stała zgarbiona z wyrazem zagubienia na twarzy. Widziałam, jak w myślach prowadzi bój o tajemnicę, którą skrywała w sobie przed światem.

— Mamo… — kontynuowałam, kiedy coś mi przyszło do głowy. Skrzyżowałam ręce na piersiach i dumnie uniosłam brodę. — Jak umarł dziadek?

Matka zbladła jeszcze bardziej. Jej ramiona opadły nisko, a oddech stał się płytszy.

— Jagodo, o tym nie wolno mówić — westchnęła ze łzami w oczach.

W tej chwili czułam się jak potwór, który za wszelką cenę chce wydusić prawdę z wątłej kobiety.

— Posłuchaj. Obie z babcią powoli się starzejecie… Kiedyś musisz mi o tym powiedzieć. To dlatego każdej srogiej zimy wysyłałaś mnie do cioci Kazi?

Milczała. Stała w drzwiach zgarbiona i roztrzęsiona, w uścisku mojego spojrzenia. Kilka razy otwierała usta, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo.

Napięcie między nami rozrzedziły dopiero ciężkie kroki na schodach. Przeniosłam wzrok na stopnie, gdzie nagle pojawił się Robert. Niestety, matka wyczuła moment i prędko umknęła do swojego pokoju. Pognałam za nią, jednak zdążyła przekręcić klucz w zamku.

— Cholera! — wrzasnęłam, uderzając pięścią w drzwi.

— Coś się stało?

— Szlag by to trafił. Mam już dość tych tajemnic. Wiem, że coś się tutaj dzieje, ale nikt nie chce ze mną rozmawiać — odburknęłam wściekle w kierunku drzwi sypialni.

drugiej strony drzwi panowała cisza.

„Matka pewnie zaszyła się w łóżku, chcąc przeczekać moją złość”.

— Może mi opowiesz? — zapytał łagodnie Robert, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Byłam tak zdenerwowana, że w furii ją strąciłam i pobiegłam do swojego pokoju, z impetem trzaskając drzwiami. Dyszałam ciężko, próbując opanować gniew. Złość wrzała w moich żyłach, pompując w nie adrenalinę. Miałam ochotę wywarzyć wejście do pokoju matki i wydusić z niej tajemnicę.

„Tylko czy to by pomogło?”

Podeszłam do okna, odsunęłam zasłony i zapatrzyłam się w ciemność. Nie widziałam padającego śniegu, ale co jakiś czas dało się słyszeć, jak małe zmarznięte drobinki uderzają w szybę. Oddychałam już spokojniej, choć nie mogłam tak po prostu położyć się do łóżka. Przymknęłam oczy, przypominając sobie upiorną twarz.

„Ciemne oczodoły i usta otwarte szeroko, skóra tak blada, że wydawała się sina jak u trupa”.

Gdzieś na zewnątrz rozległ się krzyk. Wiatr zagłuszył słowa, jednak domyślałam się ich sensu. Przecież słyszałam je już wcześniej…

— Pomóż…

Byłam cała roztrzęsiona. Miałam problem, aby się wyciszyć, a wiatr za oknem tylko potęgował strach. Posłałam ostatnie spojrzenie w noc i zasłoniłam okno.

Łóżko było zimne. Kołdra mi ciążyła, w głowie panował bałagan. Myśli krążyły w chaosie:

„Te sny, otępienia, wrzaski… To wszystko łączy się z twarzą, którą widziałam za oknem”.

Rozdział VI

Rankiem obudził mnie gwizd, jakby w domu panował przeciąg. Przez sekundę miałam wrażenie, że mój niespokojny sen przeniósł się do rzeczywistości. Przetarłam oczy i zasłuchałam się w odgłosy domu. Przez szparę w drzwiach nie słyszałam nic oprócz świszczącego wiatru. Dom wyglądał, jakby wciąż spał. Grube zasłony na oknach odcinały dopływ światła i uniemożliwiały mi ocenę pory dnia. Rozejrzałam się za telefonem, ale leżał na biurku. Budzik jeszcze nie dzwonił, więc musiało być bardzo wcześnie. Przekręciłam się na bok i zakopałam w kołdrze aż po nos. Liczyłam na to, że złapię jeszcze odrobinę snu, jednak dźwięk przeciągu irytował mnie coraz bardziej.

„Ktoś musiał zostawić uchylone okno, albo mama postanowiła przewietrzyć”.

Westchnęłam z rozgoryczeniem i przekręciłam się na drugi bok. Zakryłam kołdrą uszy, lecz tego hałasu nie dało się wyciszyć. Otworzyłam oczy, w złości zaciskając zęby.

„Cholera! Czy matka ma trochę rozumu? W taki mróz wietrzy pokój?!”

Odrzuciłam kołdrę i wstałam. Narzuciłam na siebie gruby sweter i ruszyłam do drzwi. Ciszę na korytarzu przerywało tylko wycie wiatru. Podeszłam do drzwi pokoju mamy i zastukałam.

— Mamo, zamknij okno. Z domu ucieknie zaraz całe ciepło!

Odpowiedziała mi cisza. Chwyciłam klamkę, ale zamek wciąż był zamknięty po wczorajszej sprzeczce.

— Mamo! — krzyknęłam, waląc pięścią w drzwi.

Wreszcie w pokoju ktoś się poruszył. Matka podeszła do drzwi i przekręciła klucz. Miała zaspane oczy i piżamę w nieładzie.

— Jagódko, co się stało, że tak krzyczysz? — spytała zaspanym głosem.

— Zamknij okno, proszę. Wiatr wyje jak jakiś potępieniec.

Zamierzałam wrócić do ciepłego łóżka i jeszcze chwilę podrzemać. Cichy głos matki dobiegł mnie w chwili, kiedy kładłam dłoń na klamkę.

— Nie otwierałam okna.

Wichura uderzała w szpary przy podłodze i nie dało się ukryć, że coś w domu musiało powodować przeciąg. Zajrzałam do salonu, ale tam wszystko było zamknięte, sprawdziłam drzwi od piwnicy i faktycznie były niedomknięte, ale coś jeszcze musiało powodować przeciąg. Spojrzałam na sufit i pomyślałam, że może Robert otworzył okno. Zajrzałam do wolnych pokoi na piętrze, ale wszędzie panował spokój. Zapukałam do drzwi pokoju Roberta, cierpliwie czekając, aż otworzy. Drzwi uchyliły się dopiero po trzeciej próbie.

Jasne włosy miał w nieładzie, a na twarzy odciśnięty wzór poduszki. Mimo to mężczyzna ubrany w same bokserki wyglądał wprost rewelacyjnie. Miał świetne ciało, na którym można było zawiesić oko. Przez krótki moment mogłam nacieszyć wzrok jego męską sylwetką, ale nie po to tam przyszłam.

— Cześć — powiedziałam z delikatnym uśmiechem. — Przepraszam, że cię budzę, ale mógłbyś zamknąć okno? Wiatr gwiżdże w szparach drzwi na dole i bardzo przeszkadza nam spać. — Starałam się przy tym nie pouczać Roberta. Zależało mi, by czuł się u mnie dobrze, chociaż w taki mróz otwieranie okien było, delikatnie mówiąc, nierozsądne.

— Mam zamknięte okna — oznajmił, wzruszając ramionami.

Te trzy słowa nie dotarły do mnie praktycznie wcale. Ich znaczenie zgubiło się gdzieś po drodze i nie mogłam zrozumieć, dlaczego nagle poczułam wzrastające napięcie. Niepokój pełzł mi po plecach, skrupulatnie docierając do serca. Odwróciłam się bez słowa. Słyszałam jeszcze, jak za mną woła, ale tych słów także nie rozumiałam. Biegłam po schodach w dół.

„Nie sprawdziłam jeszcze tylko jednego pokoju”.

Nie bawiłam się w pukanie, od razu wpadłam do pokoju babci. Tak jak się spodziewałam, okno było otwarte na oścież, jego szklane skrzydła bujały się w powiewach wiatru. W sypialni było lodowato, śnieg zasypał grubą warstwą dywan i łóżko.

Przymknęłam oczy i modliłam się, żeby strach okazał się bezpodstawny. Powoli odwróciłam się w kierunku drzwi i zobaczyłam w nich matkę, z dłonią przyciśniętą do ust w geście przerażenia. Jej ogromne oczy szybko wypełniały się łzami. Wiedziałam, co się stało, jeszcze zanim spojrzałam na babcię.

Kołdra leżała pod ścianą, a całe łóżko zaścielone było białymi płatkami śniegu. Starsza kobieta nie wyglądała na śpiącą. Jej rozsypane białe włosy tworzyły na poduszce aureolę, ale całokształt nie miał ze świętym obrazem nic wspólnego. Twarz była sina, przekrwione oczy wywrócone do góry. Chude palce zadrapały szyję aż do krwi, jednak nie to było najbardziej przerażające. Jej pomarszczoną skórę zdobiły granatowe pręgi. Głębokie ślady paznokci świadczyły o tym, że babcia próbowała się bronić przed napastnikiem w nierównej walce. Miała poznaczone całe ręce. Sine blizny odcinały się od bieli jej skóry. Było ich tak dużo… Drobne ciało kobiety w podeszłym wieku przecież nie było w stanie obronić się przed atakiem.

Zmiękły mi kolana, a w środku pojawiła się pustka, gotowa pochłonąć mnie w całości. Usiadłam na mokrej od śniegu pościeli. Przyglądałam się zastygłej w przerażeniu twarzy, myśląc, że zaraz i ja uduszę się od tkwiącej w gardle guli. Delikatnie odgarnęłam z twarzy babci kosmyk jej siwych włosów i w końcu zebrałam się na odwagę, by dotknąć bladej skóry na szyi. Wiedziałam, że babcia nie żyje, to dało się ocenić nawet na pierwszy rzut oka, ale musiałam się przekonać, by mieć sto procent pewności. Palce dotknęły lodowatej skóry, przez chwilę błądziłam nimi w poszukiwaniu tętna, ale nie wyczułam go. Uniosłam wzrok na matkę i pokręciłam głową. Drżała, nadal przyciskając dłonie do ust. Spomiędzy jej warg wyrwał się jęk, stłumiony masywnymi krokami na schodach. Robert przystanął w progu. Obrzucił wzrokiem całą sytuację i nie czekał na żaden sygnał. Szybkim krokiem przeszedł przez korytarz i podniósł słuchawkę telefonu.

— Chciałem zgłosić zgon starszej kobiety w mieszkaniu nad Jeziorem Gosławskim… Tak, oczywiście, zaczekam.

Jego słowa były dla mnie puste i szczerze dziwiłam się swojej reakcji. Ból po stracie babci, i to w takich okolicznościach, powinien mną wstrząsnąć. Powinnam płakać razem z matką i trząść się ze strachu, lecz moje emocje zdradzał tylko płytki oddech.

Ostrożnie podniosłam głowę. Mama miała przymknięte oczy, a łzy, które przykrywały jej policzki, przypominały wodospad. Obserwując jej płacz, nie mogłam pozbyć się myśli, że tej śmierci można było uniknąć. Wstałam i objęłam jej drobne ramiona. Wtuliłam się w jej szyję i uświadomiłam sobie, jak dawno tego nie robiłam. Teraz, dzieląc z nią ból, czułam się jak małe dziecko. Szukałam w ramionach mamy ratunku dla siebie.

— Policja zaraz tu będzie — poinformował Robert.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że właściwie staliśmy się głównymi podejrzanymi.

— Gdzie byłeś w nocy? — rzuciłam oskarżycielsko w jego kierunku, nie zastanawiając się nawet, czy pytanie ma sens. Łatwiej było szukać winnego, niż zmierzyć się ze strachem.

— W swoim pokoju. Pisałem do trzeciej nad ranem — odpowiedział, ale jak dla mnie aż zbyt spokojnie.

— Nic nie słyszałeś? — kontynuowałam przesłuchanie.

— Po waszej sprzeczce wróciłem do pisania. W domu było cicho. Wyszedłem z pokoju tylko raz, żeby dołożyć do pieca. — Robert nie dał wyprowadzić się z równowagi.

Złapałam się za kark, powoli wplotłam palce we włosy i chwyciłam je w garście. W mojej głowie panował mętlik. Szukałam winnego i chciałam, żeby Robert się przyznał. Tak byłoby prościej.

— Ktoś w nocy tu był. — Puściłam włosy i odgarnęłam je z twarzy. — Widziałam mężczyznę w oknie. Miał bladą twarz, ciemne włosy, był średniego wzrostu.

Matka pokręciła głową, jasno dając mi do zrozumienia, że się ze mną nie zgadza. Ale ja doskonale wiedziałam, co widziałam.

„To musiała być ta sama osoba” — pomyślałam.

— Przychodzą zimą… Nie wiem, czym są, ale błagają o pomoc. Każdy, kto im pomoże, spotyka na swojej drodze śmierć. Każdy, kto za nimi pójdzie, nigdy już nie wróci.

— Mamo, co ty opowiadasz? Mówisz o jakichś duchach, a na śniegu były wczoraj ludzkie ślady. To są jakieś żarty! Czy ty sugerujesz, że plotki, jakie słyszałam w Gosławicach, są prawdziwe?

Minęłam matkę, nawet na nią nie patrząc. Zignorowałam też dłoń Roberta, którą wyciągnął, żeby mnie zatrzymać. Potrzebowałam samotności, chwili dla siebie. Musiałam to wszystko przemyśleć. Nie wierzyłam w ani jedno słowo matki. Byłam pewna, że mężczyzna, który zaglądał do kuchni, był z krwi i kości.

„A skoro był żywy, to policja da radę go złapać. Śmierć babci nie ujdzie mu na sucho” — przemknęło mi przez myśl.

W pokoju podeszłam do okna, oparłam łokcie na parapecie i ukryłam twarz w dłoniach. Łzy pojawiły się same. Płynęły nieprzerwanym strumieniem, dopóki nie uderzyłam ze złością w ścianę. Ból dłoni nieco mnie otrzeźwił.

Przebrałam się w ciepłe rzeczy, nie zapominając o bieliźnie termicznej, poszłam dołożyć opału i stwierdziłam, że odśnieżę podwórko. Pracowałam aż do przyjazdu policji. Nie spieszyło im się, bo zdążyłam oczyścić cały chodnik przed domem.

Policja obejrzała ciało bardzo pobieżnie. Technicy badali pokój, a nas przesłuchiwał młodszy aspirant, zadając przy tym banalne pytania. Wszystkie wyniki miały wkrótce trafić na biurko miejscowego komendanta, o postępach w śledztwie mieliśmy zostać poinformowani. Karawan, który przyjechał zabrać babcię, pozbawił mnie ostatniej okazji, żeby się z nią pożegnać. Stałam więc tak po prostu na schodach i patrzyłam, jak wszystkie samochody powoli odjeżdżają.

Z odrętwienia wyrwał mnie dopiero dotyk Roberta. Mój gość zaprowadził mnie z powrotem do domu i posadził przy stole w kuchni. Postawił przede mną gorącą herbatę i usiadł obok. Milczał. Ja również nie miałam niczego do powiedzenia, ale ta cisza zaczynała mnie drażnić. Chciałam, żeby mówił. Nie wiedziałam o czym, pragnęłam tylko usłyszeć jego głos. Musiałam skupić uwagę na czymś innym niż ból, który narastał w moim wnętrzu.

— Kiedy byłem mały, moja babcia często mnie strofowała. — Głos Roberta był tak kojący, że musiałam się bardzo skupić na jego słowach, by w ogóle zrozumieć ich sens. — Pouczała mnie i karała za każdym razem, gdy wyrażałem swoje zdanie. Wtedy tego nie rozumiałem, buntowałem się i znosiłem te kary dzielnie, myśląc, że to walka o moją wolną wolę. Dopiero teraz wiem, że byłem bardzo krnąbrnym dzieckiem z wydumanym ego. Chciałem zawojować świat. Byłem tak pewny swoich umiejętności, że nie chciałem rozumieć jej troski.

Ucichł, a ja oparłam się o stół i utkwiłam wzrok w burzy jego płowych włosów. Miałam ochotę przegarnąć je ręką, ułożyć po swojemu, ale odwróciłam wzrok. Dzięki tym paru zdaniom, które wypowiedział, miałam wrażenie, że coś we mnie topnieje. Ból powoli rozchodził się po mojej klatce piersiowej i już nie był tak groźny, jak wydawał się przed chwilą.

— Kara nie jest dobrym sposobem na wychowywanie — odparłam. — Moja babcia była wspaniała. Nie rozpieszczała mnie, ale czułam, że się o mnie martwi. Razem gotowałyśmy i pieliłyśmy w ogrodzie. Wychodziła po mnie do szkoły zimą, żebym nie szła sama. Plotła mi warkocze i mówiła, że mam piękne włosy.

— Masz piękne włosy — wtrącił, łapiąc mój niesforny kosmyk.

Przewróciłam oczyma i kontynuowałam wątek:

— Bawiła się ze mną lalkami, ale najbardziej uwielbiałam ją za to, że od najmłodszych lat dużo mi czytała. Pamiętam taką jedną sytuację podczas czytania mojej ulubionej baśni, kiedy babcia pominęła pewien fragment. Rozzłościłam się i kazałam jej wrócić. Babcia roześmiała się i powiedziała, że to tylko jedno nieważne zdanie. Powiedziałam jej wtedy, że wszystko ma znaczenie, bo inaczej książka traci płynność. — Łza spłynęła po moim policzku, ale jej nie starłam. Wisiała przez chwilę na brodzie, dopóki nie wsiąkła w szal.

— Twoja babcia była cudowną kobietą — stwierdził i położył swoją dłoń na mojej.

Spuściłam głowę i zaczęłam płakać. Szlochałam długo i bardzo cicho, do momentu aż cała rozpacz znalazła ujście i zrobiło mi się lżej.

Rozdział VII

Zanim nadszedł wieczór, pożegnałam się z Robertem i zamknęłam drzwi pokoju.

Mieszkanie pod jednym dachem z mężczyzną miało swoje plusy. Robert poniekąd był gościem, ale zachowywał się jak domownik, który wrócił nagle z dalekich podróży, przywożąc z sobą poczucie bezpieczeństwa. Zajrzał do pieca, dokończył odśnieżanie. Nawet wszedł na dach, żeby zrzucić nadmiar śniegu. Chociaż na dworze panował ponad dwudziestostopniowy mróz, nie dał się przekonać, by odpuścić.

Potrzebowałam odpoczynku. Wiedziałam, że nadchodząca noc będzie trudna. Spodziewałam się natłoku myśli i wcale się nie pomyliłam. Cierpiałam po stracie babci.

„Umarła w tak tragicznych okolicznościach, a ja nie rozumiem ich źródła. Od lat przygotowywałam się na jej śmierć, ale coś takiego? Będzie mnie to prześladowało do końca życia, a nie tak chciałam zapamiętać ukochaną babcię. Wolałam wspominać jej chude kościste palce, które układają mi włosy, albo uśmiech, który wygładzał każdą zmarszczkę na twarzy” — myślałam.

Wszystkie wspomnienia, te złe oraz te dobre, przeplatały się teraz z sobą.

Na dworze szalał wiatr. Zdawało mi się, że ktoś co jakiś czas woła w ciemnościach, ale nie podchodziłam do okna. Zbytnio się bałam. Byłam pewna, że tej nocy już nie zasnę. Tym bardziej, że obraz babci atakował moje myśli za każdym razem, kiedy zamykałam oczy.

Długo leżałam, nasłuchując odgłosów domu. Słyszałam szloch matki w pokoju obok i kroki Roberta na piętrze, szum wody w grzejnikach i stukanie jakiegoś drutu na dworze. Dokoła mnie panował spokój, a ja wciąż leżałam w swoim kręgu bezsenności.

Rozmowa z Robertem o babci bardzo mi pomogła, ale nie była w stanie wymazać przerażających wspomnień.

„To wątłe, stare ciało, noszące ślady ostatniej walki” — przemknęło mi przez myśl.

Tyle wystarczyło, żeby pod powiekami zebrały mi się łzy. Prędko przetarłam je ręką, bo choć było mi ciężko, w tej chwili nie chciałam płakać. Chciałam zrozumieć.

Zerknęłam na zegarek, który wskazywał dwudziestą trzecią dziewiętnaście. Noc nawet się jeszcze nie zaczęła.

Wstałam, narzuciłam na siebie sweter i podeszłam do okna. Nie widziałam chmur, niebo było odkryte. Noc była przejrzysta jak dzień, księżyc świecił jasno. Całe podwórko widoczne było aż po kładkę. Dopiero brzeg jeziora ginął w mroku, otoczony błyszczącymi, srebrnymi drobinkami śniegu. Było pięknie. Oparłam się o parapet i zapatrzyłam w uroczy obraz.

Nagle na piętrze coś upadło. Podskoczyłam, by po chwili z ulgą się uśmiechnąć. Nerwy miałam napięte do granic możliwości. Spojrzałam w sufit i nasłuchiwałam, ale zapadła cisza.

Robert pewnie nie spał. Podejrzewałam, że siedzi pochylony nad laptopem, stukając w klawisze. Zastanawiałam się, o czym pisze.

Kiedy tak spoglądałam w szybę i rozmyślałam nad jego twórczością, mój wzrok błądził po zasypanym śniegiem parapecie. Nagle coś mignęło w oddali, a moje serce niemal stanęło w piersi. Na zewnątrz ktoś był. Szedł od strony jeziora, jakby każdy krok sprawiał mu trudność. Brodził w śniegu prawie po kolana. Nie widziałam twarzy ani żadnych szczegółów, światło księżyca było za słabe. Ale coś mi mówiło, że to ta osoba — ta sama, która zaatakowała babcię.

Zerwałam się od okna i wybiegłam na korytarz. Minęłam drzwi matki, wahając się, czy nie powinnam jej ostrzec, aż w końcu złapałam za klamkę. Matka spała. Postanowiłam jej nie budzić, więc zamknęłam ostrożnie drzwi i pobiegłam na piętro. Byłam tak podekscytowana, że nawet nie zapukałam. Weszłam, zanim pomyślałam, że mogę komuś przeszkodzić.

Robert siedział przed laptopem. Przy pracy przyświecała mu mała lampka, którą wziął z piwnicy.

— Zgaś światło — szepnęłam.

— Jagoda?

— Zgaś światło, szybko!

Robert nie krył zdziwienia, ale wykonał moje polecenie. Idąc w kierunku okna, zamknęłam jego laptopa. Pokój oświetlał jedynie księżyc, ale było na tyle jasno, że bez trudu przeszłam przez pomieszczenie.

— Coś się stało?

— Ten facet, który był tu wczoraj w nocy, wrócił — tłumaczyłam pospiesznie, wymijając mężczyznę i uchylając zasłony.

Delikwent przeszedł dopiero połowę podwórka. Widać było, że spacer po śniegu sprawiał mu duży problem. Jego ruchy były bardzo koślawe i niezdarne.

Robert podszedł do mnie i wyjrzał mi przez ramię. Głos zniżył do szeptu.

— Kto to może być?

— Nie wiem… Jest za ciemno, żebym mogła go rozpoznać.

Mężczyzna dochodził już prawie do domu, gdy nagle upadł i przez pewien czas leżał twarzą w śniegu.

Drgnęłam, jakbym chciała pomóc nieszczęśnikowi, jednak powstrzymała mnie dłoń towarzysza.

— Zostań.

Jego oddech połaskotał mnie w ucho. Na plecach poczułam ciepło jego ciała, a on w odpowiedzi objął mnie ramionami. Podczas tej krótkiej chwili cieszyłam się bliskością mężczyzny, tym bardziej, że nieznajomy za oknem wzbudzał we mnie lęk.

— Jagoda, zobacz…

Robert nie musiał mi przypominać, bym patrzyła, gdyż nieustannie bacznie obserwowałam poczynania nieznajomego mężczyzny.

Człowiek na zewnątrz podniósł się, ale nie ruszył dalej. Stał w tym samym miejscu, w którym upadł.

— Pomóóóż…

Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Tajemnicza istota znów zaczęła podążać w kierunku domu. Obserwowałam jej nierówne kroki, z każdą sekundą czując, jak strach we mnie narasta. Gdy zniknęła z mojego pola widzenia, oderwałam się od Roberta. Zanim pognałam na dół, zdążyłam wyszeptać:

— Mama została na dole sama.

Wpadłam do pokoju w momencie, kiedy coś zachrobotało w okno. W sypialni było ciemno, zasłony skutecznie broniły dostępu do nikłego światła księżyca, ale maleńka lampka ukryta za fotelem rzucała nieco światła na wnętrze. Rozpoznawałam kształty i zauważyłam, że kobieta nie śpi. Siedziała skulona owinięta w koc, ze wzrokiem utkwionym w kotary.

— Mamo, nie otwieraj okna.

Byłam przerażona, lecz starałam się to ukryć. Położyłam dłoń na jej ramieniu, jakbym chciała powstrzymać ją przed jakimkolwiek ruchem. Matka zerknęła na mnie wielkimi oczyma, w których nigdy nie widziałam tyle strachu. Serce mi się krajało, widząc wyraz jej twarzy.

— Przyszedł po mnie — odparła z paniką w głosie.

— Mamo, kim on jest?

Pragnęłam dowiedzieć się czegokolwiek, ale matka tylko pokręciła głową.

Po drugiej stronie okna coś nieustannie drapało, nachalnie domagając się wpuszczenia do domu. Napięcie rosło z każdą chwilą, a moje serce waliło jak młot. Czułam, jak obija się o żebra, pompując w żyły adrenalinę. Wtedy zza szklanej szyby rozległo się kolejne wołanie, które niewątpliwie wydobyło się z ust mężczyzny:

— Poooomóż…

Gdy Robert podszedł do zasłony i delikatnie ją odchylił, zobaczyłam upiorną twarz z mętnymi źrenicami i ustami wykrzywionymi nienaturalnie szeroko w niemym krzyku. Przyglądałam się tym rysom z zaciekawieniem. Zęby były czarne, jakby zjedzone przez próchnicę. Usta umazane czymś, co przypominało gęstą lepką maź, ale ten język… długi i czarny, wijący się niczym wąż. Wysuwał się z rozwartych ust i zostawiał na dolnej wardze substancję, której wolałabym nie oglądać z bliska. Brakowało tylko odoru śmierci przebijającego się przez okno i uderzającego w nozdrza. Postać, na którą patrzyłam, wyglądała jak człowiek, ale nie należała do istot żywych. Tak szara i sina skóra spotykana jest u nieboszczyków, nie u zdrowego, normalnie funkcjonującego mężczyzny. Zadygotałam z odrazy i mocno przytuliłam matkę do siebie.

Istota za oknem poruszała szczęką, wydając jęki potępionej duszy. Jej zmarznięte palce drapały ramę, a mętny wzrok błądził pusto po pokoju. Z jej ust kapała ciemna ciecz, znacząc potargane łachmany. Puste spojrzenie, które jeszcze przed chwilą nas nie widziało, teraz zostało skierowane w moją stronę. Oddech uwiązł mi w gardle, jakby zgubił drogę do płuc. Martwy wzrok potwora ślizgał się po mnie, emanując nienawiścią.

— Poooomóż! — wrzasnął i uderzył pięścią w szybę, która w odwecie niebezpiecznie zadrżała. Ponownie zerknął mi w oczy i… zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu, zostawiając na szkle jedyny po sobie znak — ślad dziwnej substancji kapiącej mu z ust…

Nie wierzyłam w to, co właśnie się stało. Rzuciłam się do okna, ale na tarasie nikogo nie było.

Robert w tym samym czasie podbiegł do drzwi wejściowych.

— Nie otwieraj drzwi. On tylko na to czeka — powstrzymała go błagalnym tonem matka.

Robert spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.

— Trzeba sprawdzić, gdzie się podział — wykrztusiłam przez zęby i pognałam do kuchni, by wyjrzeć na podwórko.

Na zewnątrz dostrzegłam jedynie odciski stóp mężczyzny, sukcesywnie przysypywane śniegiem przez wiatr.

— Nie rozumiem. Był tu. Musiał być, przecież są tam jego ślady.

Robert tylko zerknął na mnie i podszedł do okna w poszukiwaniu wskazówki.

— Faktycznie… — urwał i wskazał palcem przed siebie. — Zobacz…

Przysunęłam twarz bliżej, próbując przeniknąć ciemność spowijającą jezioro. Kiedy mój wzrok się przyzwyczaił, mogłam dojrzeć wreszcie zarys postaci na kładce, która była jaśniejszą plamą na tle ciemności.

— To on? Jak znalazł się tam tak szybko? — spytałam retorycznie.

Wyraźnie widziałam, że ktoś tam stoi i nie porusza się.

Robert odsunął się od blatu i podbiegł do drzwi. A wtedy upiór zmaterializował się tuż za oknem, gotowy go pochwycić.

— Stój! — krzyknęłam.

Zatoczyłam się do tyłu i ruszyłam biegiem.

Robert niemalże znajdował się już w jego objęciach. Blady mężczyzna o nieobecnym spojrzeniu stał na schodach, a jego czarne palce już wyciągały się do przyjezdnego. W tym ułamku sekundy nie myślałam, instynkt zadziałał szybciej. Pchnęłam drzwi, jednocześnie odtrącając Roberta. Drżącymi dłońmi przekręciłam klucz w zamku. Zdążyłam jeszcze usłyszeć uderzenie po drugiej stronie i trzask starego drewna, po czym z westchnieniem ulgi oparłam się o drzwi.

„Nie rozumiem, dlaczego Robert je otworzył. Naraził nas wszystkich na niebezpieczeństwo” — pomyślałam.

Mój gość zbierał się z podłogi, spoglądając na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Kucnęłam obok i pomogłam mu wstać. Przytrzymał się mnie mocno, jakby brakowało mu sił na utrzymanie równowagi. Przerzuciłam jego rękę przez ramiona i poprowadziłam w ten sposób do kuchni.

— Dlaczego otworzyłeś drzwi? Nie wiem, co sobie myślałeś… — starałam się mówić normalnym tonem, ale mojej pretensji nie dało się ukryć.

— Nie mam pojęcia… Coś kazało mi wyjść na dwór. Ona… Ona powiedziała, że mam otworzyć drzwi.

— Jaka ona? Za drzwiami czekał nieboszczyk.

— Nie wiem… — burknął Robert i potarł twarz rękoma.

Czułam, jak narasta we mnie irytacja.

— Musisz mi powiedzieć. Co za ona? — dopytywałam, szarpiąc go za ramię.

— Nie wiem! — wrzasnął mi w twarz i gwałtownie wstał z krzesła.

Wyszedł z kuchni, pozostawiając mnie samą.

Oparłam łokcie na blacie i ukryłam twarz w dłoniach. Nic z tego nie rozumiałam. Przez mój umysł przepływały kolejne obrazy na przemian: ducha, Roberta w drzwiach i postaci na kładce.

„Ostatnio w moim życiu dzieje się tyle niewytłumaczalnych rzeczy, że jeszcze chwila i zwariuję!”

Nie zdawałam sobie sprawy, jak długo siedziałam w kuchni. Postanowiłam zejść do kotłowni, aby dołożyć do pieca, dopiero kiedy w domu zrobiło się chłodniej. Byłam przerażona całą sytuacją. Nie chciałam samotnie spędzać nocy, ale do Roberta również nie mogłam pójść.

„Jego zachowanie… Tak krótko go znam. Nie wiem, skąd w nim tyle złości…”

Poszłam do pokoju matki. Kobieta wciąż siedziała na swoim łóżku wpatrzona w okno.

— Mamo, połóż się. Będę czuwała. I tak już nie zasnę, więc chociaż ty złap nieco snu. — Mówiąc to, zaczęłam poprawiać kołdrę na jej łóżku.

— Jagódko, myślę, że też już nie zasnę — odpowiedziała cicho. — To wszystko… ta zima… i śmierć mamy… ja… ja nie mam sił, by to udźwignąć — zakończyła z płaczem.

Usiadłam przy niej i ją przytuliłam. Bujałam jej drobnym ciałem jak niemowlęciem. Wreszcie się uspokoiła, a ja pomogłam jej się położyć. Nie chciałam się kłaść, więc usiadłam w fotelu. Okryłam się szczelnie kocem i ze wzrokiem utkwionym w oknie czekałam na świt.

Rozdział VIII

Siedziałam w fotelu przez resztę nocy, zasłuchana w spokojny oddech matki. Miałam sporo czasu, żeby to wszystko przemyśleć.

„Ten facet, upiór… A może duch? Jak mam go nazywać? Nie wiem, ale zostawiał ślady na śniegu, więc musiał być czymś fizycznym. A ta postać na kładce?”

Póki co miałam zdecydowanie więcej pytań niż odpowiedzi. Zastanawiałam się, jak ugryźć tę sprawę. Na samą myśl, że stwór może wrócić, czułam na ciele zimne ciarki. Poza tym dziwne zachowanie Roberta, które naraziło nas wszystkich na niebezpieczeństwo, w niczym mi nie pomagało. Wiedziałam, że muszę z nim rano porozmawiać.

Zmęczenie dawało mi się we znaki w całym ciele. Od czasu do czasu prostowałam nogi i się poprawiałam, ale sztywność karku zapowiadała ból pleców na cały dzień. Kiedy ciemność nocy przeszła w szarość poranka, ziewnęłam i odrzuciłam koc. Mama głośno pochrapywała, a ja na palcach podeszłam do okna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 44.12