Rozdział 1
Dante
Odkąd sięgam pamięcią byłem sam. Mimo ludzi naokoło mnie, ludzi, których wyraźnie do mnie ciągnęło, dobrze wiedziałem, co znaczy słowo „samotność”.
Dla osób takich jak ja, miało ono bardzo głębokie znaczenie.
Urodziłem się inny. Przez co skazany byłem na powolne umieranie od środka z powodu odepchnięcia mnie przez ludzi — a przynajmniej tak wyglądała jedna strona monety.
Drugą było bycie między ludźmi, życie z nimi, jednak ich zainteresowanie miało być zawsze podszyte tylko moją powierzchownością.
Tak było z nami. Albo rodziliśmy się piękni, skazani wyłącznie na powierzchowne zaciekawienie ludzi naokoło — na „samotność w tłumie”, jak to często się określa lub byliśmy brzydcy, odepchnięci przez własne wady zarówno przez innych, jak i samego siebie.
Ja urodziłem się w tej pierwszej kategorii. Podobno tej „lepszej”. Jednak odkąd sięgam pamięcią, wszyscy byli skupieni na moim wyglądzie, zachwalając wszystko co robię, ignorując tym samym moje tak naprawdę bardzo liczne wady, z których tylko ja i moi bliscy z rodziny zdawaliśmy sobie sprawę.
Na początku myślałem, że to akceptacja. Jednak szepty za plecami docierały do mnie każdego dnia:
— On jest idealny — słyszałem głosy dziewczyn. — Spójrzcie na niego — nigdy nie widziałam takiego chłopaka. Załóżmy fanklub.
— Okej, super pomysł!
— Yy… dziewczyny, ale co on w ogóle lubi?
— Hmm… nie wiem… A co tam! On jest taki cool! Niech robi co chce!
Wielu by to ucieszyło, jednak ja znałem prawdę. Byłem tylko obiektem. Rzeczą, którą się ogląda ze wszystkich stron bo jest ładna, ale na koniec okazuje się, że jest bezwartościowa.
„Nie wszystko złoto, co się świeci” — to przysłowie chodziło za mną od pierwszego momentu, gdy je usłyszałem.
Gdy dostałem się do pierwszej gimnazjum, myślałem, że to się zmieni, że będąc wśród trochę starszych osób, znajdę kogoś, kto będzie chciał spojrzeć w głąb, by zobaczyć Mnie.
Jednak nadal było tak samo. Zostałem w tej samej szkole — było to połączenie wszystkich rodzai uczelni — podstawówki, gimnazjum i liceum. Niedaleko, kilka ulic dalej, były uczelnie wyższe, mimo, że miasteczko, w którym żyłem, było bardzo małe. Było to spowodowane tym, że takich jak ja było tu dość sporo, jednak najczęściej nie trzymaliśmy się razem, mimo że łączyło nas to samo — samotność.
Pewnego dnia jednak moje życie się zmieniło. Zacząłem dowiadywać się z szeptów innych, że w ostatniej podstawówce pokazała się nowa uczennica — przyjechała w wakacje do miasteczka z rodzicami i ci zostali, zamieszkując jak się dowiedziałem nie tak daleko od mojego domu.
Nie to jednak mnie najbardziej zainteresowało.
Widywałem ją czasami. Czasem siedziała w bibliotece szkolnej. Innym razem widziałem ją na placu zabaw przed szkołą, siedzącą na huśtawce. Będąc na lekcji WF, często też widziałem ją na piętrze przy oknie, jak patrzy się z pustą miną na zewnątrz.
Wokół niej krążyło zawsze jedno słowo: Sama.
Bardzo często widywałem ją samą, niejednokrotnie właśnie z pustym wzrokiem skierowanym w przestrzeń.
Jednak nie tylko to słowo wokół niej krążyło — i to nie takie, jak myślałem. Słyszałem dokładnie to samo określenie, co przy sobie, mimo iż moje zostawało zwykle bagatelizowane przez osoby, które je wypowiedziały.
„Dziwna”.
Nie była jedną z takich jak ja. Czułem od niej coś innego, lecz nie była to demoniczna krew, dlatego uznałem, że po prostu jest „inna” w ludzki sposób.
Jednak jej samotność była równie wielka jak moja.
Tamtego dnia wszystko się zmieniło. Jak zwykle byłem otoczony przez ludzi, chociaż nic mnie to nie obchodziło i zobaczyłem wtedy, jak ona znów siedzi sama na huśtawce — mimo głosów dookoła mnie, patrzyłem tylko na nią i nagle zobaczyłem, jak na jej twarzy wykwita rozpacz. Po chwili usłyszałem jej krzyk:
— Odczepcie się ode mnie!
Zareagowałem instynktownie, przepychając się między ludźmi.
I złapałem ją w ostatniej chwili, nim trafił w nią samochód, gdy zrozpaczona wybiegła za bramę.
Był to początek mojego życia. Życia, w którym poznałem, co to znaczy być akceptowanym.
I kochanym. Naprawdę kochanym przez kogoś, kto nie należy do rodziny.
Przeszliśmy trochę w ciągu ostatniego czasu. Od tamtych wydarzeń minęło kilka spokojnych miesięcy i nadeszły wakacje. Oboje zdaliśmy do następnej klasy i Marielle miała zacząć po przerwie wakacyjnej gimnazjum — choć muszę przyznać, że mieliśmy mały problem z nadgonieniem materiału, przez to wszystko, co się wydarzyło.
Jednak nie martwiłem się szkołą, ani stopniami. Chciałem po prostu, byśmy razem byli w gimnazjum, a potem poszli do liceum. Nie myślałem o dalszym czasie… a przynajmniej jej nie wyjawiałem swoich marzeń.
Miałem jeszcze jedno życzenie, które miała spełnić za to wszystko, co przeszliśmy.
Jednak to życzenie, miało jeszcze poczekać.
Rozdział 2
Dante
Chodziłem w tę i z powrotem przed domem, zerkając co chwilę na zegarek na ręku.
— Co, spóźniają się? — zapytał mój wujek — Alex, który jak zwykle miał na nosie ciemne okulary, a w jego ustach kopcił się papieros. — Nie ma to jak kobiety, zawsze każą na siebie czekać… choć ma być z nimi Shawn, także nie wiem, czemu to tyle trwa. — Zamilkł, jakby czekał, aż coś powiem, ale milczałem. Wtedy westchnął. — Wiesz, nie musisz łazić, jakbyś miał mrówki w gaciach. Twoja dziewczyna zaraz się pojawi, nie histeryzuj.
— Zamknij się — powiedziałem tylko.
— Nie musisz być taki nie miły — mruknął i wtedy usłyszeliśmy samochód. — No, jadą.
Po chwili zielona Mazda Prymacy wjechała przed dom i pierwsze co usłyszeliśmy to:
— Przepraszam was, ale one tak długo się pakowały, że zajęły cały cholerny bagażnik i drugie tylne siedzenie.
I z samochodu wyszedł pan Shawn, ojciec mojej dziewczyny. Był wielkim, potężnym facetem o krótkich piaskowo-blond włosach i sam musiałem przyznać, że bardzo ładnych fiołkowych czach.
Za nim po chwili wyszła jego żona — pani Charlotte, jadąc po nim z góry na dół.
— Gdybyś tyle nie jęczał, tylko to zapakował, bylibyśmy wcześniej!
Pani Charlotte miała ciemno-rude włosy, prawie że wpadające w brąz, które sięgały jej ramion i były proste jak spod igły. Jej oczy miały kolor czystego miodu.
Była niemal zawsze uśmiechnięta, ale mimo jej zachowania, zawsze czułem przy niej coś, co kazało mi okazywać jej szacunek — nawet mój demon czuł, że ta kobieta, mimo zachowania, musiała mieć bardzo silną wolę.
— Spokojnie kochani — w tym momencie wujek poszedł do nich by ich uspokoić, a ja w tym samym czasie podszedłem do samochodu i otworzyłem tylne drzwi.
Moje serce momentalnie wypełniła radość na widok osoby tam siedzącej.
— Jezu, ile oni mogą? — zajęczała. — Klęli na siebie całą drogę — wyznała mi. — Nie wiem, jak długo można na kogoś przeklinać… — urwała, gdy po prostu wyciągnąłem ją z samochodu i mocno przytuliłem.
— Tęskniłem za tobą — wyznałem przejętym głosem.
— Nie było mnie tylko kilka dni — powiedziała, ale również mocno mnie przytuliła. — Resztę wakacji spędzimy razem — obiecała, wtulając policzek w moją pierś.
— No ja myślę — spojrzałem jej w twarz, w końcu czując spokój, którego brakowało mi przez ostatni tydzień. — Ale moglibyśmy mieć jeszcze więcej czasu, gdybyś nie wyjechała na ten tydzień. — Nie mogłem nic poradzić na swój głos, wiedziałem, że się dąsam.
Jej chichot sprawił jednak, że od razu poczułem się lepiej.
— Mam coś dla ciebie — powiedziała nagle z szerokim uśmiechem.
— Dla mnie? Co takiego? — byłem bardzo ciekaw.
— Za parę dni masz urodziny — powiedziała z tajemniczą miną — jej fiołkowe oczy śmiały się do mnie. — Więc dostaniesz go wtedy — oznajmiła.
Zajęczałem od razu:
— Jesteś potworna, pierwsze mi mówisz, a potem każesz czekać?
Poklepała mnie lekko po policzku.
— Coś za coś mój demonie — i wyminęła mnie, idąc zadowolonym krokiem.
Zerknąłem do auta, lecz nie zobaczyłem Tego.
Zrównałem się z nią.
— Nie potrzebujesz już kul?
Pokręciła głową.
— Czuję się świetnie — wyznała. — Odzyskałam siły — i nagle zrobiła piruet na jednej nodze, a jej spódniczka lekko się uniosła, kręcąc razem z nią. — Do tego nie mam już nadwagi. Choć na jedno się to wszystko przydało.
— Wolałbym, żeby to wszystko nigdy się nie zdarzyło — wyznałem od razu. — Żeby to wszystko przebiegło inaczej…
Złapała delikatnie swoją małą dłonią moją własną, zaciśnięta w pięść.
— Ale to sprawiło, że teraz jesteśmy tu razem — powiedziała i spojrzała mi z dołu w oczy. — To dlatego jesteśmy teraz tacy, a nie inni. Proszę, nie żałuj tego wszystkiego.
Przez chwilę patrzyłem na nią, by zaraz nachylić się i zetknąć nasze czoła.
— Masz rację — przyznałem. — Wiesz — zacząłem niepewnie — przez ten tydzień martwiłem się…
— Ja też — wyznała, przerywając mi. — Bałam się, że znowu myślisz o głupotach — i pacnęła znów mój policzek. — Ale nie martw się, wróciłam, więc nie będziesz miał czasu, żeby myśleć o głupotach. Zaczynam po wakacjach gimnazjum i liczę na twoją pomoc.
— Pomoc? — zapytałem i zacząłem tarmosić jej włosy. — A gdzie „proszę kochanie, pomożesz mi w nauce”?
— Dante, noo… — zajęczała, próbując się wyrwać, ale złapałem ją jak w imadle i trzepałem jej włosami na wszystkie strony, śmiejąc szatańsko.
Kiedy w końcu ją puściłem i spojrzałem na nią, jej jasnoblond włosy wyglądały jak stóg siana.
Wybuchnąłem śmiechem na jej widok.
Tymczasem Marielle dotknęła swojej głowy i spuściła głowę. Wycierając łzy radości, dopiero po chwili zauważyłem, że się trzęsie.
— Mari? — zacząłem zaskoczony, ale w tym momencie podniosła gwałtownie wzrok i wydarła się, czerwona ze złości:
— Głupek!
I pobiegła w stronę domu, wymijając moją mamę, która schodziła ze schodów. Zanim weszła do budynku, wydarła się jeszcze na mnie:
— Zapomnij, że gdzieś z tobą pojadę!
I trzasnęła za sobą drzwiami.
Wszyscy od razu spojrzeli na mnie karcąco.
— Boże, Boże — powiedział wujek. — To się wkopałeś młody. Na twoim miejscu przygotowałbym kolana na chodzenie po kamieniach.
Od razu poczułem w sobie narastający gniew.
— O nie, to nie ja będę ocierał bolący tyłek! — oświadczyłem i pobiegłem do domu.
Usłyszałem jeszcze za sobą głos wujka:
— Stawiam dychę na Marielle.
Rozdział 3
Marielle
Kiedy wpadłam do domu, pierwsze co zrobiłam to pognałam najszybciej jak umiałam do łazienki.
Jak zobaczyłam swoje włosy, wściekłość zmieniła się w totalną załamkę.
Nie minęło pół minuty i już usłyszałam walenie w drzwi.
— Wiem, że tam jesteś! — Dante najwyraźniej był zły, jakby w ogóle miał o co! — Wyłaź stamtąd! Pierwsze się spóźniasz, a teraz odwalasz…
Otworzyłam gwałtownie drzwi i krzyknęłam mu w twarz:
— Ja odwalam?! Zobacz, co mi zrobiłeś! — pokazałam na swoje włosy.
— To tylko włosy do cholery!
Zatkało mnie na całe pięć sekund.
— Kretyn! — zawołałam w końcu i zamknęłam mu drzwi przed nosem.
Wróciłam przed lustro i patrzyłam tak na siebie, ignorując jego wściekłe walenie.
Nagle usłyszałam, jak drzwi walą o ścianę — Dante wyłamał zamek i wkroczył do łazienki, promieniując demoniczną mocą, widoczną w tej chwili nawet dla ludzi — wyglądał, jakby otaczał go całun czerni.
— O co ci chodzi? — zapytał w końcu opryskliwie. — Nieraz tak ci robiłem i nigdy nie było afery!
W tym momencie — w całkowitej ciszy — zaczęłam wyciągać z włosów spinki i próbowałam zdjąć gumki, które całe były otoczone moimi włosami.
W pewnym momencie poczułam łzy, bo szarpałam się z nimi strasznie.
Dante nic nie mówił, jednak czułam na sobie jego coraz bardziej niepewny wzrok.
— Mari… — zaczął w pewnym momencie, jednak powiedziałam:
— Zamknij się.
— Ale…
— Jak tak bardzo chcesz coś zrobić, przynieś mi nożyczki. Nie wyciągnę tych gumek.
— Ale… — powtórzył ponownie, jednak wtedy szarpnęłam mocno, wyrywając sobie z gumką włosy.
— Jezu, przestań! — złapał mnie za ręce, widząc to. — Zrobisz sobie krzywdę!
— To daj mi nożyczki!
Przez chwilę stał tak, jednak zaraz pobiegł i wrócił z nożyczkami.
Już nie umiałam ze sobą walczyć — pociągnęłam nosem, czując jak łzy złości stają mi w oczach, kiedy starałam się ściąć jak najmniej włosów.
A on po prostu stał i patrzył — domyślałam się, że coraz bardziej nie wie, co zrobić ani powiedzieć.
Jednak miałam to w tym momencie gdzieś.
W końcu usłyszałam jego nieśmiały głos:
— Dlaczego miałaś tego tyle we włosach?
Milczałam uparcie, a moje włosy z każdym cięciem opadały milcząco na podłogę.
Łzy frustracji w końcu popłynęły, lecz zacisnęłam zęby i próbowałam ratować resztki tego, co jeszcze niedawno było moimi włosami.
Wyglądałam, jakbym miała natapirowany każdy włos, a pod moimi nogami zaczęła się robić coraz gęstsza sterta blond kosmyków.
— Mari… — spróbował jeszcze raz, lecz wtedy powiedziałam dobitnie:
— Zamknij się. Po prostu się zamknij i najlepiej zostaw mnie teraz w spokoju.
Czułam, że spojrzał na mnie przejęty, jednak po chwili spuścił głowę i po cichu wyszedł.
Rozdział 4
Dante
Wyszedłem z łazienki i zamknąłem za sobą w ciszy drzwi — zamek był wyłamany, ale klamka działała.
Uświadomiłem sobie, że dawno nie widziałem, by Marielle była na mnie aż taka wściekła.
— Nagrabiłeś sobie — usłyszałem głos taty, który podszedł do mnie, zerknął na zamek od drzwi i tylko zakręcił oczami na jego widok.
Westchnąłem ciężko, a on zabrał mnie do pokoju obok.
— Wiesz w ogóle, co narobiłeś? — zapytał mnie, gdy usiedliśmy.
— Nie — przyznałem. — Nieraz tak przecież zrobiłem, a nigdy przez to… — zamilkłem, przypominając sobie jej zranioną i zaraz wściekła minę. I te łzy…
Czemu płakała? Nigdy nie ubolewała nad takimi rzeczami jak włosy czy paznokcie, jak większość dziewczyn…
— Dante, dziewczynki szybko rosną. Szczególnie takie, które łączą się z demonami.
— Czyli ona naprawdę zacznie się zachowywać jak większość dziewczyn i…
— Dante — przerwał mi. — Powiedziałem „dorastać”, nie „robić się takim jak każdy”.
Zmarszczyłem brwi, a on westchnął.
— Naprawdę jesteś jeszcze dzieciak. Podpowiem ci coś. Nie widzieliście się tydzień. Tęskniliście za sobą.
— No tak — przyznałem. — Dlatego nie rozumiem…
— Kolejna podpowiedź — znów mi przerwał. — Jak się zachowywałeś, gdy się dowiedziałeś, że dziś przyjedzie?
— Byłem zdenerwowany i chciałem, by przyjechała jak najszybciej — wyznałem szczerze.
— A przed tym?
Znów zmarszczyłem brwi, a tata podrapał się po głowie.
— Chryste, jesteś jeszcze bardziej tępy niż ja byłem w twoim wieku. Spójrz na siebie.
Spojrzałem.
— Co widzisz?
— Koszulę i portki — powiedziałem zgodnie z prawdą, a on się załamał.
— No co? — zaczerwieniłem się i dostałem w łeb. — Hej!
— Ty nie kumaty dzieciaku. Ty się stroiłeś przez godzinę, bo chciałeś wypaść jak najlepiej po takim czasie. Myślisz, że czemu tak się spóźnili? Marielle stroiła się dwa razy dłużej niż ty, a ty niemal cały jej wysiłek zniszczyłeś.
Wstał, a ja przełknąłem ślinę.
— Nawet nie zauważyłeś, że miała inną fryzurę, tak? — wtedy nachylił się i położył mi rękę na ramieniu. — Powiem ci jedno synu: jak zrobi się taką gafę, jest się zwykle skończonym przez co najmniej tydzień.
Klepnął mnie w ramię, jakby na pocieszenie i wyszedł, a ja poczułem się jak skończony kretyn.
Kiedy zerknąłem znów do łazienki, byłem przygotowany na atak, jednak ten nie nadszedł, bo łazienka była pusta.
Rozejrzałem się i wziąłem głęboki oddech. Podążyłem za jej zapachem… a raczej zapachem jej łez.
Znalazłem ją w swoim pokoju, zakładającą moją ulubioną czapkę z daszkiem.
— Co robisz? — zapytałem głupio.
— Nie widać? — nadal była zła, upychając pod nią włosy. — Zabieram ci czapkę i nie zdejmę jej aż do końca wakacji.
— Marielle… — Zamilkłem, bo przeszyła mnie wzrokiem.
— Nie odzywaj się do mnie — powiedziała i ruszyła ku mnie, przechodząc obok bez słowa.
Złapałem ją w ostatnie chwili.
— Puść mnie! — zawołała od razu. — Masz mnie nie dotykać!
Jezu, czy ja…
— Marielle, ja… — wtedy zaparła się nogami, by się wyrwać. Ale moja siła była dużo większa niż zwykłego człowieka.
I to był mój jedyny atut. Póki ją trzymałem, nie mogła ode mnie uciec.
— Przepraszam — powiedziałem, gdy nadal próbowała się wyrwać. — Marielle, proszę, naprawdę przepraszam…
— Nawet nie wiesz za co! — krzyknęła i w końcu zobaczyłem, jak bardzo ją zraniłem.
Zacisnąłem zęby i przygarnąłem ją mocno do siebie. Szamotała się zaciekle, waląc mnie w pierś.
— Puść mnie!
— Nie.
— Puść! — wtedy oberwałem w szczękę.
— Tak to my się nie będziemy bawić — oznajmiłem i rzuciłem ją na swoje łóżko, by unieruchomić jej ręce nad głową.
— Zostaw mnie — w końcu znów się popłakała, lecz… — Nie patrz teraz na mnie.
Po tych słowach wiedziałem już, że zawaliłem na całej linii.
Wyrzuty sumienia ogarnęły mnie z przemożną siłą.
— Przepraszam — powtórzyłem, a mój głos był przesycony poczuciem winy. Wziąłem głęboki oddech, ale nie pomogło. — Wiem, że zawaliłem. Tak bardzo się cieszyłem, że cię widzę, że nic więcej mnie nie obchodziło — wyznałem. — Aniele nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
— Jak mam nie płakać? — zachlipała. — Tak się starałam, a teraz wyglądam jak potwór!
— Nie wyglądasz jak potwór — zaprzeczyłem od razu. — Jesteś piękna — wyrwało mi się to, co zawsze o niej myślałem, a ona na te słowa otworzyła zapuchnięte od płaczu oczy.
— Nieprawda — zaprzeczyła, walcząc ze łzami. — Jestem brzydka. Nawet nie zauważyłeś różnicy, gdy się pojawiłam.
— Bo dla mnie zawsze jesteś piękna — wyznałem z całą szczerością, jaką czułem w sercu. — I nie chodzi tylko o twój wygląd. Jak widzę twój uśmiech, od razu czuję się, jakby było w nim całe moje szczęście. Do tego… jesteś taka kochana — mój głos obniżył się, gdy tak mówiłem dalej z głębi duszy, a ona patrzyła na mnie coraz bardziej zaskoczona. — Jak nie było cię ten tydzień, wariowałem. Tęskniłem za tobą strasznie. A teraz płaczesz przeze mnie. Nie chcę by tak było, bo czuję się jak kawał gówna.
Przez chwilę tak patrzyła na mnie bez słowa — w końcu jednak pociągła nosem i odezwała cicho:
— Nigdy nie mówiłeś mi takich rzeczy.
— Bo to i tak za mało — wyznałem przejętym głosem. — Brakuje mi słów, żeby opisać, co tak naprawdę czuję.
Znów pociągła nosem.
— Naprawdę… naprawdę uważasz, że jestem piękna?
Puściłem delikatnie jej dłonie.
— Tak. Najpiękniejsza — przyznałem.
Uniosła się i usiedliśmy.
— Przepraszam za to, co zrobiłem z twoimi włosami — powiedziałem ze wstydem. — Ja… nie zauważyłem, że zmieniłaś fryzurę. Chciałem tylko móc je dotykać — wyznałem, spalając buraka. — Nie sądziłem, że tak się z nimi porobi…
Wtedy odezwała się nadal ochrypłym od płaczu głosem:
— Chyba za dużo wymagałam, żeby ktoś zauważył, że wyglądam inaczej.
— Przepraszam — powtórzyłem znów ze wstydem. — Po prostu… dla mnie… zawsze byłaś najpiękniejsza. Nawet z nadwagą.
Wtedy w końcu przysunęła się i mnie przytuliła.
Milczała jednak.
— Obiecuję, że następnym razem nie będę ślepy — przyrzekłem, nie mogąc znieść tej ciszy. — Tylko błagam, nie płacz już.
Pociągła nosem.
Złapałem delikatnie za daszek czapki.
— Proszę, pokaż mi je.
Ścisnęła mnie mocniej, ale nie oponowała, gdy zsuwałem czapkę.
Zobaczyłem, że musiała ściąć dość sporą część włosów — ich końcówki były bardzo nierówno podcięte. Wyglądały wręcz, jakby ciął je rzeźnik.
— Nigdy już nie będę ci trzepał włosami — obiecałem przerażony. — Jezu, co ja narobiłem…
Wtedy pokręciła głowa i odsunęła się, by spojrzeć mi w oczy.
— To tylko włosy — powiedziała cicho. — Odrosną.
— Nie wiem, jak mogę ci to wynagrodzić — powiedziałem z ogromnym poczuciem winy.
— Już mi to wynagrodziłeś — wyznała, nadal cichym głosem. — Powiedziałeś, że jestem piękna.
— I to ci wystarczy? — nie potrafiłem tego pojąć.
— Jeśli tak naprawdę myślisz, to tak.
— Tak myślę — przyznałem też cichym głosem i dotknąłem jej mokry policzek, wycierając resztki łez.
— Nawet jak jestem taka zapłakana? — zapytała nagle.
— Tak — przyznałem szeptem.
— A jak będę już stara — dopytywała. — Znajdziesz sobie inną partnerkę?
— Nie będę musiał — wyznałem, nachylając się do niej. — Bo mam zamiar zestarzeć się wraz z tobą i umrzeć.
Powieki jej pięknych oczu opadły, by po chwili unieść się i odsłonić cudowne, błyszczące fiołkowy oczy.
— Dante… — szepnęła, a ja nachyliłem się i nasze usta się spotkały.