E-book
11.76
drukowana A5
27.87
Szukając prawdy

Bezpłatny fragment - Szukając prawdy


Objętość:
100 str.
ISBN:
978-83-8245-521-2
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 27.87

Mówią, że nic dwa razy się nie zdarza. W tym przypadku, jest zupełnie inaczej

Prolog

Budzę się na betonowej podłodze. Mam związane ręce i nogi.

— Nie!!! Nie!!! Nie możesz mi zrobić tego drugi raz!!! Słyszysz chory popaprańcu!!!

Zaczynam płakać. Jak to się stało? Jak? Nie przeżyję tego drugi raz, wiem o tym. Wtedy mnie nie zabił, nie zdążył ale tym razem na pewno to zrobi. Rozglądam się. Ciemno i zimno a ja jestem w samej koszulce… Tak jak ostatnio… Historia lubi się powtarzać. Tylko miejsce jakby jakieś inne. Jestem spanikowana. Kurwa!!! Nawet nie powiedziałam Ediemu o tej całej sytuacji w moim domu. Ja pierdolę, może gdybym to zrobiła nie byłoby mnie tu.

Nagle słyszę, że drzwi się otwierają. Widzę sylwetkę mężczyzny ale nie widzę jego twarzy. Podchodzi do mnie i przykuca.

— No pokaż mi się!!! Pokaż ty popaprańcu! Dawno się nie widzieliśmy. Dalej! Chcę znowu napluć Ci w twarz! — krzyczę z całych sił.

Twarz mężczyzny zaczyna się wyłaniać powoli z mroku. Z każdą chwilą, kiedy widzę ją coraz wyraźniej zaczyna ogarniać mnie panika, wstręt, odraza i strach. Nie! Nie! To nie może być prawda! To przecież nie możliwe. Ale po chwili widzę wyraźnie te oczy i przystojną twarz. Siedzę w bezruchu. Nie jestem w stanie się poruszyć, nie wierzę własnym oczom. Jak mogłam dać się tak oszukać?

W końcu narasta we mnie wściekłość, która rozrywa moje serce na kawałki.

— Dlaczego?! Powiedz mi skurwysynu dlaczego?! Ja Ci zaufałam! Zaufałam rozumiesz! To po to było to wszystko?! Odpowiedz!

Widzę jak wstaje i podchodzi do drzwi.

— Wkrótce się dowiesz — odpowiada, po czym wychodzi.

Gdy drzwi się zamykają moim ciałem wstrząsa przeraźliwy płacz.


Jak to wszystko mogło się stać! Nie wierzę, po prostu w to wszystko nie wierzę. Jak to możliwe? Słyszę, że znów drzwi się otwierają, ale tym razem staje w nich nikt inny jak Hatey.

Człowiek, który kiedyś skradł mi serce, a potem rozerwał je, zabierając mi wszystko co kochałam. Obok niego staje człowiek, któremu zaufałam. Właśnie w tej chwili zrozumiałam, że pojawiając się w moim życiu chciał wydać mnie na pewną śmierć. Właśnie mu się to udało.

— Jak się miewasz? Blizna dalej boli? Czekaj jak miała mieć na imię? Sandy, tak? — odzywa się z głupim uśmieszkiem Rob.

W tej właśnie chwili, czuję jak narasta we mnie gniew. Jak on śmie! Jak śmie wypowiadać imię dziecka, które mi zabrał!

— Ty skurwysynu! Jak śmiesz wypowiadać jej imię! — wydzieram się na całe gardło.

— Nie denerwuj się tak. Chociaż muszę przyznać, że ze złością dalej Ci do twarzy — mówiąc to zanosi się gardłowym śmiechem, takim jakim on tylko potrafi.

— Spierdalaj… — szepczę.

Nagle Rob przestaje się śmiać. W jego oczach dostrzegam gniew.

— Co Ty powiedziałaś?! — warczy zaciskając pięści.

Wiem, że to co za chwilę powiem odbije się na mnie. Wiem to. Jednak gówno mnie to obchodzi. Jest mi już chyba wszystko jedno.

— To co słyszałeś Rob! Spierdalaj! Mam Ci to wyrecytować?! Nie masz prawa mnie tu więzić! Nie masz prawa wspominać imienia dziecka, które zabiłeś! Nie masz prawa…

W tej chwili pada pierwszy cios. Na twarz. Potem dostaję kopniaka tak silnego, że odbijam się od betonowej ściany, przy której leżałam.

— No dalej! Tylko na tyle Cię stać. Ostatnio miałeś więcej siły!

Widzę jak się na mnie zamachuje, żeby zadać kolejny cios.

Jednak coś go powstrzymuje. Nie coś a raczej ktoś.

— Nie tak się umawialiśmy! Miałeś nie robić jej krzywdy!

— Co jest Martin? Nie mów, że Ci to przeszkadza! A może się w niej zabujałeś skurczybyku, co?! Dlatego nie chciałeś mi dalej pomóc?! — krzyczy Rob.

— Na Boga Rob! Czy ty sam siebie słyszysz?! Chodzi mi o to, że nie tak to miało wyglądać! Nie tak się umawialiśmy bracie!

Jeszcze tym bardziej dowiaduję się, że zabiłeś wasze dziecko!

— Ja nie chciałem tego dziecka! — słyszę krzyk Roba.


To prawda. Rob od początku nie chciał tego dziecka. Od momentu, kiedy mu powiedziałam, że jestem w ciąży, zaczął zachowywać się agresywnie. I o co chodzi z tym bratem?! Mimo bólu staram się przysłuchać ich rozmowie.

— Posłuchaj mnie kurwa! Miałeś mi pomóc! Teraz na odwrót jest już za późno, siedzimy w tym razem, jasne?! — wydziera się Rob.

— Jasne! Kiedy będą chłopaki? — pyta Martin.

Jakie kurwa chłopaki?! Co oni chcą zrobić?

— Za jakieś dwie godziny powinni być na miejscu.

Po tych słowach Rob pochyla się i mówi do mnie:

— Załatwię Cię tak, że będziesz błagać o śmierć. Tego co Cię niedługo czeka nie spodziewałabyś się w najgorszych snach… A teraz chciałbym sobie przypomnieć jak ciepłe jest Twoje ciało…

— Zostaw mnie! — krzyczę próbując się mu wyrwać.

— Martin! Wyjdź! — krzyczy Rob.

Patrzę pełnym błagania wzrokiem w jego oczy. W te oczy, w których jeszcze niedawno się zatracałam. Jednak on nie robi nic. Odwraca się i wychodzi.

— No i jesteśmy sami kruszynko. Zaraz Ci przypomnę jak było Ci ze mną dobrze…

Nie wiem co jest gorsze dla mnie, to co się dzieje czy mój przeraźliwy krzyk docierający do moich uszu.

Rozdział 1

— Mieliście ją kurwa chronić!!! — krzyczy Ed.

— Ed, uspokój się, to nic nam nie da — Helen stara się go uspokoić.

— Jak mam się kurwa uspokoić! Ludzie, którzy mieli ją chronić pozwolili na to, żeby on znowu zrobił jej krzywdę — Ed siada zrezygnowany i chowa twarz w dłoniach.

— Obiecuję, że ją znajdziemy — odpowiada Thomas.

— Tak?! Znajdziecie?! Już jej pilnowaliście i co z tego przyszło?!

— Panie Male. Musi Pan się uspokoić. Złość w tym wszystkim nic nie pomoże — odzywa się detektyw Clark.

— To co według Pana mamy dalej robić?

— Pan nic. My wiemy co musimy zrobić, proszę czekać na informacje. Będziemy w kontakcie, niedługo ją znajdziemy.

Nagle drzwi otwierają się z hukiem i do salonu Ediego wpada przerażona Kate.

— Gdzie ona jest?! Gdzie ona jest?! To nie może być prawda!

Helen wstaje, bierze ją w ramiona i stara się uspokoić. Detektywi wychodzą. Jednak Kate zatrzymuje Thomasa w drzwiach.

— Znajdź ją. Obiecaj mi, że to zrobisz. Ona naprawdę Ci ostatnio zaufała, nawet nie wiesz jak bardzo — mówi Kate.

— Zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć — odpowiada Thomas po czym kieruje wzrok na Ediego. Oboje kiwają do siebie głową.


Nadal czuję na sobie dłonie Roba. Gdy pomyślę o tym co przed kilkoma minutami zrobił, wtrząsają moim ciałem konwulsje. Obracam się na bok i podkulam nogi do siebie. Jest mi zimno, tak strasznie zimno. Słyszę szczęk klucza w drzwiach i po chwili się otwierają. Nawet nie zwracam na to uwagi. Znów pewnie mnie czeka bicie albo gwałt. Nie wiem co gorsze. O dziwo zamiast Roba widzę Martina, nie wiem do którego pałam w tej chwili większą odrazą.

— Przyniosłem Ci coś do jedzenia… — zaczyna niepewnie.

— Nie chcę od Ciebie nic — cedzę przez zęby.

— Carli posłuchaj…

Odwracam się gwałtownie i wykrzykuję mu prosto w twarz.

— Nigdy nie waż się tak do mnie mówić! Uwiodłeś mnie, wykorzystałeś a potem przyprowdziłeś w jego brudne łapy! Jak mogłeś! Co ja Ci zrobiłam. Kochałam Cię, naprawdę Cię kochałam a Ty mnie zdradziłeś w najgorszy z możliwych sposobów! Kim wy w ogóle dla siebie jesteście?!

— Carlo… ja… nie wiem co… — urywa.

W tej chwili otwierają się drzwi i wchodzi do środka kilku mężczyzn.

— To właśnie ona. Mówiłem, że niezła z niej sztuka… — Rob zanosi się śmiechem.

Podchodzi do mnie jakiś facet i ujmuje mnie za brodę. Śmierdzi tytoniem i jakąś tanią whisky.

— Zostaw mnie bydlaku — odcinam się.

— Nie dość, że ładna to jeszcze pyskata. Zaraz zamknę Ci tą piękną buźkę. Zresztą nie tylko ja. Lubimy sprawdzać towar, który kupujemy.

— To co chłopaki, po kolei? — mówi ze śmiechem do swoich towarzyszy.

— Nawet nie próbujcie! — grożę im chociaż wiem, że jestem na straconej pozycji.

— Bo co nam zrobisz maleńka?

Ten bezczelny facet podchodzi do mnie coraz bliżej. Nie mam dokąd uciec. Nie mam gdzie się schronić. Wiem, że zbliża się to co nieuniknione. Ale muszę postarać się jakoś to odwlec.

— Nawet mnie nie dotykaj ty obrzydliwy dupku! — krzyczę w końcu nie wytrzymując. Ciosy znowu zaczynają spadać na mnie. Tym razem nie jest jednak to Rob, tylko ten obrzydliwy facet. Po kilku razach zrywa ze mnie resztę koszulki.

— No to teraz sprawdzimy czy się nadaje. Kto następny?

Teraz właśnie, kiedy czuję, że nadchodzi mój koniec słyszę głośny huk i krzyki, których nie rozumiem. Nie jestem w stanie określić co się dzieje. Czuję jak ktoś w końcu bierze w ramiona moje zmęczone ciało i unosi. Podnoszę głowę do góry i spoglądam w parę błękitnych, pięknych oczu. Jestem przekonana, że już je kiedyś widziałam i to nie raz.

— Wszystko będzie dobrze. Już jesteś bezpieczna — odzywa się do mnie nieznajomy.

Właśnie w tej chwili uświadamiam sobie skąd znam ten głos. Głos, który na początku mnie irytował. Już słyszałam te słowa. Ten głos już je wypowiadał. Znów spoglądam w błękit jego oczu i już jestem pewna. To on uratował mnie z rąk mojego oprawcy już po raz drugi. Ale jak to możliwe. Resztkami sił staram się zachować resztę rozsądku. Co tu się do cholery dzieje? Mam wrażenie, że wszyscy mnie oszukali.

— Jak to możliwe? — chrypię.

— Już spokojnie. Zaraz się Tobą zajmą — mówi mój wybawca.

— Skąd Ty się tu wziąłeś? Kim Ty jesteś?

— To nie pora teraz na takie rozmowy.

— A kiedy będzie na to pora Thomasie?

Thomas rozszeża oczy ze zdumienia.

— Skąd…

— Poznałam Cię po oczach — po tych słowach tracę przytomność.

Rozdział 2

Otwieram powoli oczy. Szpitalne lampy rażą mnie, a okropny ból rozrywa mi czaszkę.

— Budzi się, zawołaj lekarza — mówi jakiś głos.

— Carli, Carli kochanie słyszysz mnie?

— Mhm… — przytakuję ochryple.

— Jesteś bezpieczna, już wszystko w porządku.

Otwiera szerzej oczy i widzę nad sobą twarz Ediego.

— Edi…

— Cii, nie mów nic musisz odpoczywać — mówi zatroskany.

W tej chwili zaczynam płakać. Puszczają wszystkie hamulce i płaczę rzewnymi łzami. Edi mnie obejmuje i próbuje uspokoić. Siedzimy tak chwilę, po czym do sali wchodzi lekarz i prosi, żeby Edi wyszedł. Nie chcę, żeby mnie zostawiał. Chcę, żeby tu ze mną został. Mimo moich nalegań Edi musi wyjść.

— Pani Carlo — zaczyna lekarz.

Staram się na niego spojrzeć.

— Ogólnie Pani stan zdrowia jest w porządku, poza obtłuczeniami i siniakami nie ma Pani żadnych poważniejszych obrażeń — po tych słowach lekarz spuszcza głowę.

— Czuję, że jest jednak jakieś ale… — szepczę i domyślam się co chce powiedzieć.

— Została Pani … — zaczyna powoli.

— Zgwałcona. Wiem. Pamiętam to — mówię i podciągam kołdrę pod brodę.

— Tak. Chciałem to powiedzieć. Myślę, że powinna Pani skorzystać z pomocy psychologa.

— Spokojnie, na pewno to zrobię — mówię cicho.

Lekarz jest młody i widać, że jeszcze nie doświadczony w przekazywaniu takich informacji.

— A ogólnie jak się Pani czuje?

— Trochę obolała, rozwalona psychicznie.

— Jest tutaj policja, czy czuje się Pani na siłach z nimi porozmawiać? Czy woli Pani zaczekać, aż poczuje się Pani lepiej.

— Jeśli mogę to wolałaby zaczekać.

— Dobrze. Przekażę a teraz niech Pani odpoczywa.

Nie chcę teraz z nikim rozmawiać. Czuję się obolała i przede wszystkim zdradzona. Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało. Martin. Dlaczego to zrobił i co wiąże go z Robem. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Do tego jeszcze Thomas. Wiem, że to on mnie wyniósł. Poznałam go po oczach. Takich się nie zapomina i jeszcze ten zapach, jego zapach. Zaciskam mocniej powieki, żeby się nie rozplakać. Słyszę jak drzwi się otwierają i staje w nich mój brat.

— Wszystko ok?

— Nie. Nic nie jest kurwa ok — zaczynam płakać.

— Carla spokojnie…

— Nie uspokajaj mnie w tej chwili! Nie rozumiem tego co się dzieje! Rob znów mnie skrzywdził, Martin mnie do niego zaciągnął a ratuje mnie nie kto inny jak mój sąsiad.

— Skąd wiesz o Thomasie? — pyta mnie spuszczając wzrok.

— Poznałam go po… — urywam w połowie zdania.

Zaraz, zaraz ja nie mówiłam jak mój sąsiad ma na imię. Co tu się dzieje do cholery.

— Co Ty powiedziałeś? Nie wypowiedziałam przecież jego imienia?

— Carlo posłuchaj…

— Nie to Ty posłuchaj! W tej chwili masz mi powiedzieć wszystko co wiesz, jasne?! Inaczej nie odezwę się do Ciebie do końca życia!

Jego oczy robią sięszerokie, ale wie, że nie żartuję.

— Dobrze, powiem Ci wszystko co wiem.

— Ja mam nadzieję. Więc słucham.

— Carla może poczekajmy aż wyjdziesz ze szpitala.

— Mów!

— No dobrze.

Rozdział 3

Edi przeczesuje włosy palcami i zaczyna mówić.

— Po tym jak Rob wyszedł z więzienia zgłosiłem się razem z Tomem do detektywa Clarka. Chcieliśmy wiedzieć dlaczego wyszedł, baliśmy się, że Rob może Cię znów zaatakować. Mieli go obserwować, jednak gnojek zapadł się pod ziemię. Thomas to właśnie agent, który miał Cię pilnować, dlatego został Twoim sąsiadem. Nie wiedzieli, że Martin mu pomagał, szukają powiązania między nimi. Gdyby wiedzieli nie doszłoby do tego.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — mówię z wyrzutem.

— Carla, nie mogłem. Chciałem, żebyś zaczeła normalnie żyć, chociaż w małym stopniu. Przepraszam, ale naprawdę nie mogłem.

— Oszukałeś mnie. Mój własny brat mnie oszukiwał. Emilly i Helen też wiedziały?

— Tak — mówi cicho.

— Pięknie. Wszyscy w koło mnie oszukiwaliście.

— To nie tak. Chcieliśmy, żebyś była bezpieczna. Martwiliśmy się. Nie chcieliśmy, żeby znowu coś Ci się stało. Gdybyś wiedziała, że masz ochronę denerwowałabyś się jeszcze bardziej, oboje o tym wiemy. Wszyscy chcieliśmy Cię chronić, myśleliśmy, że dzięki temu nic Ci nie grozi.

Staram się ukoić skołatane nerwy. Jestem wstrząśnięta tym wszystkim. Nie powinnam ich winić, jednak czuję się urażona.

— Chciałabym zostać teraz sama Edi.

— Carli…

— Mówię poważnie. Chcę zostać sama.

Edi wstaje i wychodzi, jednak zatrzymuje się w drzwiach i odwraca do mnie.

— Carla my naprawdę chcieliśmy tylko i wyłącznie Twojego dobra, nie możesz mieć pretensji o to, że ktoś Cię kocha i troszczy się o Ciebie.


Budzę się jakiś czas później. Głowa boli mnie już trochę mniej, jednak reszta ciała daje mocno o sobie znać. Próbując wstać zauważam na stoliku kwiaty. Piękne czerwone róże. Pewnie Edi mi je przysłał. Wstaję powoli z łóżka. Przyglądam się kwiatom i nagle dostrzegam w nich bilecik. Biorę go do ręki i czytam: Pozwól mi wszystko wytłumaczyć, proszę. Thomas.

Liścik drę na małe kawałeczki. Nie chcę go widzieć. Zranił mnie prawie tak mocno jak Martin. Pozwolił mi się zbliżyć do siebie tak bardzo, a potem okazuje się, że mnie ochraniał. Dopiero teraz wszystko zaczyna się układać w jedną spójną całość. To, że zawsze był koło mnie, wtedy gdy coś się działo. Czuję jak wzbierają łzy. Porozmawiam z nim ale nie teraz. Wzywam pielęgniarkę, potrzebuję czegoś na sen, a koszmary na pewno dzisiaj będą mnie nękać. Jestem przekonana, że tak będzie.


Na dworze już świta. Po obchodzie lekarz stwierdza, że już jutro będę mogła wyjść do domu. Bardzo się cieszę, nie chcę już tu być. Chcę wracać do siebie.

— Hej Carli. Jak się masz?

To Emilly i Edi. Spoglądam na nią i orientuję się, że po jej ciążowym brzuchu nie ma śladu. Kurwa! Zapomniałam, że tego dnia Emilly rodziła.

— Wszystko w porządku. A Ty? Powinnaś być w domu.

— Musiałam Cię zobaczyć — podchodzi do mnie bliżej.

— Jak maleństwo?

— Świetnie. Carli przepraszam Cię za to, że Ci nie powiedziałam. Edi mi mówił, że już wiesz… — zaczyna cicho.

Uciszam ją gestem dłoni, nie chcę teraz o tym rozmawiać.

— Czy już wiadomo kiedy wychodzisz? — zagaduje dalej szwagierka.

— Prawdopodobnie jutro.

— Chcielibyśmy, żebyś z nami zamieszkała. Chociaż na jakiś czas — wtrąca Edi.

— Nie Edi. Chcę wrócić do siebie — mówię stanowczym głosem.

— Carla, myślę, że nie powinnaś być teraz sama. Wiesz, że u nas zawsze jest dla Ciebie miejsce — Edi nie daje za wygraną.

— Wiem i bardzo to doceniam. Jednak chcę wrócić do siebie. Już teraz to chyba nic mi nie grozi — uśmiecham się sarkastycznie.

— Carli, od kogo te kwiaty? — pyta nagle Emilly.

— Hm… Od Thomasa.

— Tak? — pyta zaintrygowana Emily.

— Tak.

— To miło z jego strony.

— Tak, bardzo.

Nagle do sali wpada Kate i od razu bierze mnie w ramiona.

— Auć! — syczę.

— Przepraszam — odsuwa się ode mnie.

— Nic nie szkodzi.

— Przepraszam, przepraszam, że nie przyszłam wczoraj. Tak bardzo Cię przepraszam.

— Kate nic się nie stało. Wczoraj i tak nie byłam skora do żadnej rozmowy.

— Ale i tak serdecznie Cię przepraszam. Jak się czujesz?

— Fizycznie czy psychicznie? — silę się na uśmiech.

— Carli… tak i tak.

— Jednym słowem: do dupy.

— Jest mi tak przykro, że nawet sobie nie wyobrażasz.

— Kate. Nikt się niczego nie spodziewał i proszę przestańmy o tym mówić. Nie mam na to siły. Powiedz lepiej co u Ciebie i Boba.

Pogrążamy się z Kate w rozmowie. Dzięki temu udaje mi się chociaż na chwilę zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Tak bardzo tego potrzebuję. Mówią, że dwa razy nic się nie zdarza. To nieprawda. Przekonałam się o tym na własnej skórze.

Rozdział 4

Po powrocie do domu staram się znaleźć swoje miejsce. Co prawda Edi i Emilly upierali się bardzo, żebym u nich zamieszkała na jakis czas. Nawet Kate ich poparła. Jednak nie czułabym się tam dobrze, po tym wszystkim chcę być sama. Nie wiem co o tym myśleć. Patrzę na ten dom, jest w nim tyle wspomniem. Jest w nim tyle … Martina. Kurwa! Jak mógł mi to zrobić! Nie wytrzymam tego! Czuję jak zsuwam się po ścianie a gorące łzy płyną mi po policzkach. Tak wiele bolesnych wspomnień, które rozrywają moje serce na kawałki. Nagle zaczyna wzbierać we mnie gniew. Tak ogromny, jakiego nie doznałam chyba nigdy w życiu. Zaczynam rzucać wszystkim czym popadnie, co tylko zdołam złapać w ręce. Nie jest mi jednak wcale lżej. Patrzę na kawałki szkła i jeszcze mocniej wybucham płaczem. Z zamyśleń wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Nie mam zamiaru otwierać. Nie chcę teraz nikogo widzieć. Następuje chwila ciszy po czym znów słyszę ten przeklęty dzwonek. Kogo tam licho niesie. Niechętnie wstaję, ocieram łzy i podchodzę otworzyć. Na progu stoi Thomas, niewiele myśląc zamykam mu drzwi przed nosem.

— Carla proszę Cię otwórz, porozmawiajmy.

— Odejdź!

— Carla musisz mnie wysłuchać.

— Ja nic nie muszę. Nie mamy sobie nic do powiedzenia.

— Właśnie, że mamy, ja mam Ci coś do powiedzenia. Carla proszę.

— A ja Cię proszę, żebyś sobie poszedł. Nie chcę w tej chwili z Tobą rozmawiać. Idź sobie.

— Nie pójdę dopóki mnie nie wysłuchasz. Nawet jeśli mam mówić do zamkniętych drzwi.

Fakt faktem chciałam z nim porozmawiać o tym wszystkim, ale jak go zobaczyłam znowu wezbrała we mnie złość. Nie chcę go teraz widzieć.

— Carla! Jesteś tam?

— Proszę Cię odejdź. Nie chcę dzisiaj z Tobą rozmawiać. Czy to tak trudno zrozumieć?

— Nie. Nie trudno, ale wiem też, że czujesz się zła i oszukana, masz do tego pełne prawo. Chcę Ci to wszystko wyjaśnić.

Otwieram drzwi całkowicie już poirytowana.

— Nie? No serio? Mam prawo czuć się oszukana? No jaki z Ciebie wspaniałomyślny człowiek Thomasie! O ile masz tak na imię!

— Carla… Daj mi chociaż chwilę.

— Ok. Masz chwilę a potem się wynosisz.

Odsuwam się, żeby wpuścić go do środka. Uderza mnie znajomy zapach jego perfum. Skręca mnie przez to w żołądku.

— A więc mów. Słucham.

— Po pierwsze to nie jest tak jak, do końca myślisz.

Nie no ręce mi opadają.

— Serio? Rzucasz mi na początek ten standardowy tekst każdego faceta? Myśłałam, że na więcej Cię stać — prycham.

Słyszę jak Thomas wzdycha.

— Tak, właśnie rzucam Ci taki tekst. Po tym jak Rob wyszedł z więzienia Twój brat i Tom pojawili się u detektywa Clarka.

Chcieli wiedzieć dlaczego wyszedł wcześniej niż powinien.

Bali się, że Rob może chcieć się na Tobie zemścić.

— No najwidoczniej mieli rację.

— No niestety mieli. Po wyjściu z więzienia Rob zaszył się pod ziemię. Stawiał się co prawda na wyznaczone przez kuratora spotkania ale to było na tyle. Jakiś czas temu odwiedziła nas sąsiadka jego rodziców. Mówiła, że Hatey odwiedził swoich rodziców i przebywał tam kilka dni. Pewnego dnia usłyszała jego rozmowę z jakimś mężczyzną. Wywnioskowała, że coś planują. Doskonale wiedziała za co Hatey siedział i dodała dwa do dwóch. Po tym już go nie widziała.

— Thomas… Nie wiem czy chcę więcej słyszeć — przerywam mu.

— Proszę wysłuchaj mnie do końca.

Siadam i chowam twarz w dłoniach. Nie wiem czy chcę dalej tego słuchać. Czuję jak Thoma siada obok mnie.

— Dobrze. Mów dalej.

— Po jego stawieniu się jednej z kontroli u kuratora zaczeliśmy go śledzić tak na wszelki wypadek. Jednak mimo to był nieuchwytny. Postanowiliśmy dać Ci dyskretną ochronę, chociażby koło Twojego miejsca zamieszkania. Padło na mnie. Miałem obserwować Ciebie i Twój dom.

— Jednym słowem mnie śledziłeś?

— Tak — wzdycha.

— To dlatego zawsze znajdowałeś się przy mnie, gdy coś się działo.

— Tak, właśnie tak. Później zaczęłaś otrzymywać pogróżki. Wtedy byliśmy pewni, że Hatey coś knuje. Nie sądziliśy jednak, że są w to zamieszane osoby trzecie…

— I że tym kimś jest Martin?

— Dokładnie. Nikt nie podejrzewał, że on może być w to zamieszany. W tej chwili nie wiemy dlaczego to zrobił. Martin nie chce współpracować. Zawiodłem, to prawda. Na całej lini.

— Tak zawiodłeś. Czyli rozumiem, że to wszystko to jedna wielka farsa? — Pytam cicho.

— Nie na Boga, Carla. Nie sądziłem, że sprawy między nami tak się potoczą. Wtedy, jak u mnie byłaś, jak zostałaś na noc, ja całkowicie straciłem głowę… Nie mogę sobie wybaczyć, że pozwoliłem, żebyś znów została zaatakowana.

— Chcę Cię o coś zapytać — mówię podnosząc na niego wzrok.

— Słucham.

— Czy te kilka lat temu, kiedy Hatey pierwszy raz mnie porwał i kiedy mnie znaleźliście, to nie Ty mnie wyniosłeś z tamtego miejsca?

Thomas spuszcza głowę i mówi cicho.

— Tak. To byłem ja. Dlatego zostałem przydzielony do ochrony Ciebie. Znałem sytuację i wiedziałem na co go stać.

— No tak…

— Carla, posłuchaj. Wiem, że jesteś na mnie zła…

— To mało powiedziane. Wiem też, że nie powinnam, wykonywałeś tylko swoją pracę.

— Za jakieś dwa dni powinien pojawić się u Ciebie detektyw Clark, żebyś złożyła zeznania. Hatey teraz się nie wywinie, tym bardziej, że złamał warunki zwolnienia.

— A co będzie z Martinem?

— To zależy od tego czy będzie współpracował.

Czuję, że zaczyna mi pękać głowa. Mam dość i chcę się położyć.

— Pójdę już. Dziękuję, że mnie wysłuchałaś — mówi Thomas i delikatnie całuje mnie w skroń. Czuję jego ciepło na swojej skórze. Wdycham jego zapach.

— Dziękuję za odwiedziny.

— To ja dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Dobranoc.

Słyszę jak zamykam drzwi i czuję, jak po policzkach spływają kolejne łzy.

Rozdział 5

Całą noc nie mogłam spać. Jestem zmęczona i wściekła. Zaparzam kawę i włączam wiadomości, chociaż nie mam zamiaru ich oglądać. Nie chcę siedzieć w kompletnej ciszy. Po śniadaniu postanawiam zadzwonić do pracy, dostałam co prawda dwa miesiące zwolnienia, ale może będę mogła nad czymś popracować w domu.

— Hej Rebeka — mówię do słuchawki.

— Carla witaj! Jak się miewasz?

— Powoli dochodzę do siebie. A co tam w pracy? Dajecie radę?

— Radzimy sobie, spokojnie, nie musisz się martwić.

— Słuchaj Rebeka, tak sobie pomyślałam, że może miałabyś jakieś zlecenie dla mnie? Popracowałabym w domu.

— Wykluczone. Ty masz teraz wypoczywać.

— Rebeka proszę ja zwariuję…

— Niestety Carla. Wiem, że uwielbiasz tę robotę, ale musisz zrozumieć, że masz dojść do siebie. Wrócisz do pracy i wtedy będziesz działać.

— Skoro tak mówisz.

— Tak właśnie mówię, teraz zadbaj o siebie.Trzymaj się.

— Pa.

Mam ochotę cisnąć telefonem o ścianę. Nie wiem jak wytrzymam ten czas, wyjście na zewnątrz napawa mnie trochę lękiem. Muszę się jakoś pozbierać, muszę przygotować się na wiele rzeczy, ale nie wiem jak. Nie mogę pozwolić, żeby Hatey kolejny raz doprowadził do tego, że się załamałam. Muszę zebrać w sobie siły i się podnieść. Nie wiem jeszcze jak, ale jakoś to zrobię.

Po południu dzwonię do Kate, plotkujemy przez dobrą godzinę. Umówiłyśmy się na jutrzejszy dzień. Zamówimy pizzę i obejrzymy jakiś film. Zawsze to jakaś rozrywka i oderwanie od tego wszystkiego. Biorę szybki prysznic i postanawiam się zdrzemnąć chwilę. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa, biorę jedną aspirynę i opatulam kołdrą.


— Dlaczego?! Powiedz mi skurwysynu dlaczego?! Ja Ci zaufałam!

Zaufałam rozumiesz! To po to było to wszystko?! Odpowiedz!

Widzę jak wstaje i podchodzi do drzwi.

— Wkrótce się dowiesz — po czym wychodzi.


Budzę się gwałtownie a przed oczami mam przenikliwe brązowe oczy. Potrząsam szybko głową. Jestem cała spocona i roztrzęsiona. Tak czułam, że znowu się zacznie. To była kwestia czasu. Opadam ciężko na poduszkę i zaczynam płakać. Z tej całej bezsilności i bólu. Siniaki przypominają mi o wszystkim co się stało. Boże. Kiedy to się skończy. Jest wieczór, nie zasnę teraz więc postanawiam zadzwonić do Ediego.

— Hej siostra, jak się czujesz?

— W porządku, dzwonię zapytać co u was.

— Świetnie. Malutka jest cichutka i taka spokojna. Może odwiedzisz nas. Przyjadę po Ciebie, jeśłi czujesz się oczywiście na siłach.

— Wspaniały pomysł. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę waszą kruszynkę. Do wieczora jestem wolna.

— A co będziesz robić wieczorem? — pyta Edi z lekkim wahaniem w głosie.

— Przychodzi Kate. Robimy seans filmowy.

— To super. Przyjadę po Ciebie w południe, pasuje?

— Jasne, że tak. Dobra, nie przeszkadzam Ci już zajmij się maluchami i Emilly oczywiście — mówię ze śmiechem.

— Carla, nawet tak nie mów, Ty nigdy nie przeszkadzasz — grzmi Edi.

— Wiem, wiem, tak się tylko droczę. Kocham Cię. Do jutra.

— Ja też Cię kocham siostra. Pa.

Po rozmowie z bratem telefonuję jeszcze szybko do detektywa Clarka. Chcę mieć to już za sobą, złożenie zeznań i tak mnie nie ominie. Jednak w tym przypadku chcę to zrobić jak najszybciej.

Umawiam się z nim jutro na dziesiątą rano.

Już trochę spokojniejsza robię sobie herbatę i siadam na huśtawce przed domem. Wieczór jest ciepły i cichy. Taki kojący. Mimo, że Rob jest w więzieniu rozglądam się za siebie, już z przyzwyczajenia. No właśnie. Jest jeszcze Martin. Kurwa Martin. Jak sobie pomyślę o tym, że mnie dotykał, spał i kochał się ze mną robi mi się niedobrze. Tak bardzo mnie ciekawi dlaczego to zrobił. Przecież jest znany w całym tym wielkim mieście. Ma tyle do stracenia. Swoją pozycję, pieniądze… Pomyśleć, że się w nim zakochałam. Serce mnie boli, kiedy sobie o nim przypominam. Co do jasnej cholery łączy go z Robem? Unoszę głowę do góry i zamykam oczy. Staram się przestać myśleć.

— Mogę się przyłączyć?

Na dźwięk głosu Thomasa wzdrygam się gwałtownie tak bardzo, że oblewam się herbatą.

— Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć.

— Ale to zrobiłeś!

— Wybacz, proszę.

— W ciągu ostatniej trzech dni już zbyt wiele razy słyszałam słowo wybacz i przepraszam — mówię pogardliwie.

Widzę jak Thomas zażenowany spuszcza wzrok. Wzdycham na ten widok.

— Thomas… To ja przepraszam, nie powinnam na ciebie naskakiwać… Możesz się przyłączyć jeśli masz ochotę. Chcesz herbaty?

— A mogę na nią liczyć? — mówi z nieukrywaną nadzieją w głosie.

— Możesz, jednak nie zapominaj, że dalej jestem na Ciebie zła.

Widzę jak się uśmiecha. Znów muszę przyznać, że jest piekielnie przystojny. Zostawiam go na chwilę. Przebieram się szybko i nalewam herbatę. Siadamy oboje na huśtawce. Dobrze, że jest dość duża, nie zniosłabym tego, gdyby siedział zbyt blisko mnie.

— Hm… Carlo… Wiem, że jesteś na mnie zła…

— Nie zaczynaj tego tematu, już wszystko mi chyba wyjaśniłeś.

— No właśnie nie wszystko. To co się stało, wtedy gdy byłaś u mnie, to było prawdziwe. Tak, pilnowałem Cię, śledziłem praktycznie każdy Twój ruch, takie było moje zadanie. Jednak po jakimś czasie zrozumiałem, że chodzi mi jednak o coś więcej. Tamtego wieczoru, kiedy zostałaś na noc w moim domu ledwo się powstrzymałem, żeby nie wpaść do pokoju i nie wziąć Cię w ramiona. Wiem, że Twoje serce należy do …

— Nawet nie wypowiadaj jego imienia! W tej chwili moje serce należy tylko do mnie!

Thomas spuszcza głowę i przeczesuje włosy palcami. Niezły widok.

— Jestem na siebie wściekły. Wściekły za to, że nie udało mi się zapobiec temu co się stało!

— To nie jest Twoja wina. Powinnam być bardziej czujna. Nikt nie przypuszczał, że Martin może dopuścić się takich czynów. Nikt — nie wiem czemu, ale mam ochotę go pocieszyć. Widzę jak mu źle z tym co się stało.

— Czułem, że coś z nim nie tak, czułem to od samego początku. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

Jego piękne błękitne oczy wpatrują się we mnie z nadzieją. Jak mogę mu nie wybaczyć? Jestem na niego zła chociaż wiem, że nie powinnam. Nie mogliśmy przewidzieć takiego rozwoju wypadków.

— Powiedzmy, że jesteś na dobrej drodze do tego, żebym Ci wybaczyła — mówię z uśmiechem. Nie mogę już patrzeć na jego smutek. Widzę jak jego twarz się rozpromienia.

— Mimo, że już po wszystkim nadal tu mieszkasz? — pytam.

— Tak. Przynajmniej do czasu, gdy śledztwo nie zostanie zamknięte.

— Oh. Więc nadal mnie pilnujesz?

— Można tak powiedzieć. Co prawda nie zagraża Ci już nie bezpieczeństwo, jednak wolimy mieć rękę na pulsie.

— Rozumiem. Więc można powiedzieć, że jesteś tak jakby moim osobistym ochroniarzem — mówię wybuchając śmiechem.

— Tak właśnie można powiedzieć. Wiem, że nie jesteś z tego zadowolona, ale taka jest konieczność w tej chwili.

Wzdycham. Jest tyle spraw do wyjaśnienia.

— Może teraz łatwiej będzie mi to wszystko znieść.

— Będę się zbierać, robi się późno. Dziękuję za herbatę.

— To ja dziękuję za towarzystwo.

Patrzę jak Thomas odchodzi. Porusza się z taką gracją.

Zanim zdążę się zastanowić co robię, podbiegam do niego i go zatrzymuję.

— Słuchaj, może zjedlibyśmy któregoś dnia jakiś obiad albo kolację?

— Kiedy tylko zechcesz. Jutro? — uśmiecha się.

— Może pojutrze. Jutro jestem umówiona z Kate i Edim, a rano mam spotkanie z detektywem Clarkiem.

— Eh… Wiem, też będę na Twoim przesłuchaniu…

Widzę jak ucieka wzrokiem.

— Serio?

— Tak, brałem udział w akcji i przecież Cię obserwowałem. Też jestem detektywem, więc będe miał parę pytań.

— Co ja mam z Tobą zrobić Thomas?

Nachyla się nade mną i szepcze mi do ucha.

— Co tylko zechcesz. Śpij dobrze.

— Ty też — mówiąc to muskam go w policzek i odchodzę do domu.

Zrelaksowana chociaż trochę kładę się do łóżka i zasypiam.


Dzień nastaje bardzo szybko. Mam wrażenie, że dopiero się położyłam. Powoli układam w głowie plan dnia i przygotowuję się do spotkania z Clarkiem. Czas minął mi nie wiem kiedy, więc jestem zaskoczona, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram i zapraszam detektywów do środka. Thomas nie kłamał. Jest razem z Clarkiem. Dzięki temu czuję się nawet jakoś pewnie. Razem z nimi jest jakaś kobieta. Podejrzewam, że to psycholog.

— Witam Państwa — mówię.

— Dzień dobry Carlo — odzywa się pierwszy Clark.

— Dzień dobry. Jestem Elizabeth Waterson. Psycholog. Bedę uczestniczyła w przesłuchaniu — drobniutka starsza kobieta podaje mi rękę. Z jej oczu bije radość i zaufanie. Nie jest mocno starsza, ale już czas odcisnął piętno na jej twarzy. Jej blond włosy sięgają do ramion a zmarszczki wokół ust dodają uroku. Uśmiecham się do niej. Jej energia i dobroć bije od niej na kilometr. Teraz już całkiem czuję się bezpieczna.

— Proszę, siadajcie — gestem wskazuję kanapę.

— Dziękujemy — odpowiada Elizabeth.

— Podać coś do picia?

— Nie, dziękujemy — odpowiadają niemal jednocześnie.

— Dobrze, w takim razie zaczynajmy. Chcę mieć to za sobą.

— Czy aby na pewno jest Pani na siłach, żeby o tym mówić? — pyta mnie Elizabeth.

— Tak jestem, chcę to mieć za sobą.

— W takim razie Panowie, proszę.

— Proszę mi powiedzieć w jakich okolicznościach poznałaś Martina Fahrta? — pyta Clark.

Na dźwięk jego imienia robi mi się słabo i czuję ukłucie w sercu.

— Martin zgłosił się do firmy, w której pracuję. Chciał, żebyśmy zaprojektowali mu dom. Padło na mnie.

— Czy od początku traktował Cię w jakiś szczególny sposób?

— Nie. Na początku był okropny, powiedziałabym, że wręcz chamski. Tego samego dnia, kiedy przyszedł do naszego biura, żeby po raz pierwszy odebrać projekt, wpadłam kilka minut wcześniej na jego narzeczoną.

— Nancy Keil?

— Tak, chyba tak. Znaczy tak, Nancy.

Myśl o naszym pierwszym spotkaniu sprawia, że zaczynam się denerwować.

— Co było dalej?

— Wychodziłam z kawiarni, kiedy wpadła na mnie i wylała kawę. Zaczęłyśmy się kłócić, wtedy podszedł on. Nie wiedziałam, że to Martin, nasz klient. Wdałam się z nim w sprzeczkę. Dopiero w biurze okazało się, że on to on.

— Mówisz, że to był pierwszy raz kiedy miał odebrać projekt.

— Tak. Nie pasował mu pierwszy i kazał nanieść poprawki. Oczywiście później też mu się odmieniło. W sumie projekt jego domu przygotowywałam trzy razy.

— Za trzecim razem mu pasowało? — odezwał się Thomas.

— Trzeci projekt zaakceptowała Nancy. Więc dla mnie wtedy sprawa była zakończona.

— Jak zachowywała się wtedy Nancy?

— Nie byłam na tamtym spotkaniu. Rano zaniosłam projekt do Rebeki, mojej szefowej i poprosiłam o wolne. To ona przedstawiła im projekt.

— Dlaczego nie chciałaś się z nim spotkać? — pyta Clark.

— Miałam go dość po ostatnich wydarzeniach.

— Mianowicie jakich?

— Oprócz spotkań w biurze widziałam się z nim też po za pracą. Raz wpadłam na niego rano podczas joggingu. Tego samego dnia, jak byłam na kawię z przyjaciółką, dziwnym trafem się tam znalazł i przysiadł się do nas. Później odwiedził mnie w mieszkaniu pod pretekstem przyniesienia mi nowych wytycznych do projektu, który miałam zrobić po raz trzeci, no i przeprosić za zachowanie jego narzeczonej…

— Przeprosić?

— Tak. Tego dnia, kiedy odrzucił drugi raz moją ciężką pracę i sprzeczaliśmy się w windzie, wtedy nadeszła Nancy. Doszło do ostrej wymiany zdań. Za to przyszedł mnie przeprosić. Później pojawił się u mnie w domu, kiedy wzięłam urlop.

— Wtedy też trafiłaś do szpitala — wtrąca Thomas.

— Tak. Powoli nasza znajomość się rozwijała. On zerwał z Nancy i jakoś to dalej poszło — mówiąc to podkulam kolana pod brodę i zamykam oczy, nie wiem czy jestem w tej chwili znieść więcej.

— Czy mają jeszcze Panowie jakieś pytania — słyszę głos Elizabeth.

— Tak. Jeszcze trochę.

— Carlo. Jeśli masz już dość to powiedz. Nie musisz w tej chwili wszystkiego z siebie wyrzucać — mówi do mnie Elizabeth.

— Chyba jeszcze trochę jestem w stanie znieść — uśmiecham się do niej blado.

— Dobrze. Tylko jeśli poczujesz, że masz już dość to powiedz.

— Panowie, proszę kontynuować.

— Czy nie zauważyłaś nic dziwnego w jego zachowaniu?

— W sumie to nie. Był władczy i chciał mnieć wszystko pod kontrolą, ale myślałam, że to taki typ mężczyzny.

— Jak Martin reagował na listy z pogróżkami?

— Hm… O żadnym mu nie powiedziałam…

— Dlaczego?

— Nie chciałam, żeby wiedział o tym. O mojej przeszłości, jeszcze nie wtedy.

— Rozumiem. Czy kłóciliście się?

— Sczerze powiedziawszy to nie, raczej dochodziło do wymiany zdań. Choć zaniepokoił mnie fakt, że kiedy dowiedziałam się o chorobie Helen i chciałam zostać sama, bardzo się zdenerwował. Nie odzywał się do mnie. Tego wieczoru ktoś wybił mi szybę.

— Dobrze. Proszę opowiedzieć o wieczorze, w którym zostałaś zaatakowana.

Na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. Biorę głęboki oddech i zaczynam.

— Wyszłam z pracy razem z Martinem. Odwiedził mnie tego dnia, mieliśmy porozmawiać. Na parkingu dostrzegłam samochód, ten który mało we mnie nie wjechał jakiś czas temu. Zaczełam panikować a Martin próbował mnie uspokoić. Samochód odjechał a my staliśmy tam jeszcze chwilę. Martin wypytywał mnie czy jestem pewna, że to ten samochód i czy już wiadomo coś w sprawie tego prawie potrącenia. Potem wróciłam do domu i znalazłam kartkę z napisem, że to już czas. Zamknęłam dom, nastawiłam alarm, obejrzałam telewizję i poszłam spać. W nocy poczułam ucisk na klatce, nie mogłam oddychać, myślałam, że to znowu koszmar mnie dręczy, jednak prawda okazała się inna… — mówię trzęsąc się cała.

— Carlo, czy możesz nam opowiedzieć co działo się tam?

Biorę głęboki oddech, Elizabeth mnie obserwuje, w końcu bierze mnie za rękę za co jestem jej bardzo wdzięczna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 27.87