E-book
14.7
drukowana A5
38.35
Sztuka dystansu

Bezpłatny fragment - Sztuka dystansu

Felietony


Objętość:
185 str.
ISBN:
978-83-8221-160-3
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 38.35

Żeby być sobą, trzeba być kimś.

Jacek Santorski


Wstęp

„Sztuka dystansu” to zbiór felietonów publikowanych w latach 2013 — 2020 na łamach „Dyrektora Szkoły”, miesięcznika dla oświatowej kadry kierowniczej. Do ich wydania skłoniło mnie dobre przyjęcie „Potrzeby rozmowy” — podobnej w formie publikacji zawierającej felietony, które pisałam jako dyrektor Zespołu Szkół im. Ziemi Lubelskiej w Niemcach. W 2012 roku odeszłam ze szkoły i przeszłam na emeryturę. Nie zrezygnowałam jednak z aktywności zawodowej, dzielę się wiedzą i doświadczeniem z uczestnikami szkoleń, prowadzę zajęcia na studiach podyplomowych, piszę artykuły i książki.

Zebrane teksty powstawały od 2011 jako „Maile do młodej dyrektorki”; w pierwszej części ich adresatką była Maria, koleżanka rozpoczynająca dyrektorską drogę, natomiast felietony w „Sztuce dystansu” kieruję do każdego, komu nieobce są problemy edukacji i refleksja nad jakością życia i dokonywanymi wyborami (nie tylko zawodowymi). Dane opisywanych osób w większości są prawdziwe, zmieniłam imiona dzieci, bohaterów rodzinnych historii.

Wyjaśnienie dla uważnych: w latach 2011 — 2015 roku felietonowe maile ukazywały się w każdym numerze „Dyrektora Szkoły”, od 2016 publikowane są co dwa miesiące; natomiast wśród tekstów z 2020 roku dwa (z lutego i kwietnia) nie były drukowane na łamach czasopisma. Ostatni tekst napisałam w okresie pandemii koronawirusa i — zgodnie z wyznawaną przeze mnie zasadą proaktywności — ten nieprzewidywalny czas wykorzystałam na opracowanie i wydanie niniejszej książki.

Za inspiracje dziękuję szczególnie członkom mojej rodziny oraz uczestnikom szkoleń, dzielących się edukacyjnymi historiami. Życzę dobrej lektury.

Niemce, maj 2020.                                          Małgorzata Nowak

Szukanie Księżyca

Styczeń 2013

Zgasły listopadowe znicze zadumy nad przemijaniem, przeleciały feerią barw święta Bożego Narodzenia i już Nowy Rok wkroczył z szaleństwem karnawału, zabaw choinkowych, studniówek. Coraz bardziej brakuje nam czasu na zatrzymanie, na refleksje? SMS-y zastępują rozmowy, e-maile gardzą sztuką epistolarną, a życie zaliczamy odhaczając na tablecie załatwione sprawy. W szkole forma przysłania treść, od słów zwiastujących Dobrą Nowinę ważniejszy jest kostium, oprawa, błysk. Zamiast bliskich relacji mamy public relaction spotkań z VIP-ami. Życie mknie, za nami kolejny rok, problemy te same…

Zmartwiłam się tonem Twojego e-maila. Mam wrażenie, że jesteś mocno zmęczona, inaczej działania organu prowadzącego nie wyprowadziłyby Cię z równowagi. Rozumiem rozgoryczenie związane z komentarzami na temat gospodarowania środkami funduszu socjalnego. Osobą uprawnioną do podejmowania decyzji w sprawie funduszu socjalnego jest dyrektor. Tak zwana komisja socjalna jest bytem zwyczajowym, to jedynie ciało doradcze dyrektora szkoły, może być — nie musi. Co do związków zawodowych, to ich uprawnienia reguluje art. 27 ustawy z 23.05.1991 r. o związkach zawodowych (tekst jedn.: Dz. U. z 2001 r. Nr 79, poz. 854 ze zm.). Najważniejsze: za zakładowy fundusz świadczeń socjalnych odpowiada osobiście dyrektor, nie komisja socjalna lub związki zawodowe. Jeśli zechcesz, kiedyś porozmawiamy szerzej na temat funduszu socjalnego. Dziś o czymś innym, bardziej przyjemnym, wszak zaczynamy nowy rok.

Rozpoczęłaś kolejny etap bycia dyrektorem. Nie wiem, czy znasz teorie Marka Pleśniara, dyrektora biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, o etapach dyrektorskiego bytu. Według tej teorii w dyrektorskiej karierze można wyróżnić następujące okresy:

— miesiąc miodowy — czas starannie skrywanej radości z nowopoznanych względów konserwatora i uśmiechów tych, którzy niedawno gorliwie uśmiechali się do byłego;

— rok wariackich papierów — gdy nie jest wprawdzie lekko, ale w oczach organów zewnętrznych nadal uchodzi kompletna niewiedza; rok ten niektórzy nazywają: to wina mojego poprzednika;

— pierwsza mała stabilizacja — kolejne cztery lata, gdy nowi dyrektorzy mają tendencję do mówienia: to wszystko tu oto jam uczynił. Co jakiś czas małą stabilizację przerywa wypadek przy pracy, sytuacja kryzysowa, trzęsienie ziemi lub tsunami, ale poza tym to spoko; -)

— czas zgrzytania zębami — okres przed następnym konkursem; -)

Miodowy miesiąc i rok wariackich papierów masz za sobą. Problemy, o których piszesz, to norma w okresie małej (nie)stabilizacji. Trzymaj się, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Za to ciekawie i z emocjami — na pewno.

Może pomogą Ci moje refleksje po III Kongresie Kobiet Lubelszczyzny. To impreza pod hasłem Aktywność kobiet zorganizowana przez kobiety nie tylko dla kobiet. W programie, miedzy innymi, panele dyskusyjne: Nic co nowe nie jest mi obce?, Równość — czy potrzebna czy możliwa?; pokaz filmu Miss representation, warsztaty Nordic Walking, wystawy fotograficzne: Foty na płoty i Ona matka. Na deser pokaz mody: Babcia — mama — córka. Na wybiegu prezentowały się panie reprezentujące różne pokolenia: najmłodsza miała lat trzy, najstarsza… była też piękna. Z ciekawostek oświatowych: aplauz zdobyła pani Ewa, dyrektor lubelskiego Wydziału Oświaty i Wychowania z córką Hanią.

O Kongresie piszę Ci jednak z powodu słów, jakie usłyszałam na wykładzie profesor Marii Pasło–Wiśniewskiej na temat przywództwa kobiet. Dzieląc się doświadczeniami z trzydziestu lat kierowania biznesem powiedziała: Wykonuj właściwą pracę, nie jakąś pracę właściwie. Styczeń, okres noworoczny, to czas podsumowań, planów, decyzji o zmianach. Czy praca, jaka wykonujesz, to właściwa praca? Czy o tym marzyłaś? Tego chciałaś? Do tego dążyłaś? Pani profesor swój wykład zakończyła słowami: Szukaj swojego Księżyca, do którego chcesz dotrzeć. Nawet jeśli Ci się nie uda, to upadniesz w gwiazdy. Piękne, prawda?

Mój księżyc świeci coraz jaśniej. Od kilku miesięcy jestem na emeryturze, lecz nad biurkiem nadal wiszą ważne zasady. Może i Tobie się przydadzą:

— W drodze na Księżyc pociągnij za sobą innych ludzi, współpraca jest istotą nowoczesnego przywództwa.

— Kieruj się zaufaniem, ufaj, okazuj szacunek swoim współpracownikom.

— Słuchaj, rozmawiaj, odkryj siłę dialogu.

— Bądź aktywna zwykłą ludzką aktywnością: nie czekaj, nie stój, mobilizuj innych, działaj.

— Dostrzeż i doceń sukces każdego pojedynczego człowieka — to najlepszy motywator.

Bądź zawsze, w każdych okolicznościach i konfiguracjach Człowiekiem. Nie daj się omotać układom politycznym, nie uczyń się zakładnikiem public relations, żyj z godnością i w zgodzie z sobą. To moja propozycja postanowień noworocznych.

PS A na deser informacja, która niezauważalnie przemknęła w mediach. W raporcie o edukacji w 50 krajach pod tytułem „Krzywa nauczania” ogłoszonym przez Pearson ( jedną z największych firm edukacyjnych na świecie) zajmujemy 14 miejsce! I jak tu nie być optymistą?

Niezależność a koniunkturalizm

Luty 2013

Jak dobrze, że wzięłaś sobie do serca moje rady sprzed roku, kiedy przekonywałam Cię, że profesjonalny dyrektor, to wypoczęty dyrektor. Ferie już za nami. Cieszę się, że znalazłaś czas na kilka dni odpoczynku. Jeszcze raz dziękuję za pocztówkę. Twoje życzenie,… aby czas przyniósł spokój i dystans do spraw niegodnych uwagi, w zamian dając sztukę dostrzegania spraw istotnych…, wydrukowałam i powiesiłam nad biurkiem. Niech się spełnia.

Pytasz, co robię? Cóż, okazuje się, że mimo emerytury (a może właśnie dlatego?) jestem cennym współpracownikiem dla firm szkoleniowych. Jestem dyspozycyjna, a wieloletnie doświadczenie dyrektorskie procentuje praktyczną znajomością zagadnień. Jako niezależny trener sama decyduję o czasie i miejscu pracy. Kalendarz mam zajęty już do kwietnia. O wrażeniach z peregrynacji po szkołach napiszę innym razem, zapewniam Cię, że moja nowa praca to okazja do niejednego studium porównawczego i analizy przypadków oświatowych.

Dziś o czymś innym. Dziwisz się, dlaczego w ostatnim numerze Kleksa, szkolnej gazety, którą Ci regularnie wysyłam, nie ma mojego tekstu. Twoje pytanie o przyczynę dotknęło czułego miejsca. Jak wiesz, Kleks to mój beniaminek wśród szkolnych przedsięwzięć, czasopismem chwaliłam się przy każdej okazji i w każdym towarzystwie. Było czym, ostatni sukces redakcji to I miejsce w III Ogólnopolskim Konkursie na Gazetkę Szkolną organizowanym przez tygodnik Kontakty i Centrum Doskonalenia Nauczycieli TWP w Łomży.

Dobra gazeta skutecznie buduje wizerunek szkoły, o czym się wielokrotnie przekonałam. W tym roku Kleks obchodził XX Jubileusz, ma długi staż jak na szkolne czasopismo. Koleżanka opiekująca się z mojego nadania redakcją poprosiła o kilka słów do numeru jubileuszowego. Ucieszyłam się i z przyjemnością napisałam krótki wspomnieniowy tekst. Pozwolę sobie go zacytować, jest naprawdę niedługi.

Jest taki okres w życiu człowieka, kiedy sztuką jest umieć stanąć z boku. Doświadcza tego uczucia rodzic, kiedy dziecko dojrzewa, staje się dorosłe, wybiera własną drogę. Mądry rodzic potrafi wtedy stanąć obok; wspierać bez wtrącania się, motywować bez nakłaniania, pomagać bez narzucania.

„Kleks” jest moim dzieckiem. Wymyśliłam go zaczynając pracę wicedyrektora, prowadziłam przez 7 lat; potem jako dyrektor wspierałam, motywowałam, inspirowałam, szukałam środków na finansowanie. Nigdy nie cenzurowałam czasopisma, zawsze miałam pełne zaufanie do pracy opiekunów i uczniów. I nigdy się nie zawiodłam. Zawsze byłam z „Kleksa” dumna.

Przez dwadzieścia lat stał się nieodłącznym elementem życia szkoły, towarzyszy wydarzeniom, dokumentuje emocje, utrwala przeżycia, uświadamia upływ czasu. Jest wizytówką Zespołu Szkół im. Ziemi Lubelskiej w Niemcach. Było to możliwe, gdyż koncepcja pisma zrodziła się z potrzeby serca i trafiła na twórczy zespół uczniów i nauczycieli. „Kleks” jest spełnieniem marzeń o szkolnej gazecie. Oddałam go w dobre ręce, uniezależnił się, zaczął żyć własnym życiem, dojrzał, dorósł. Ma dwadzieścia lat. Piękne są marzenia, które przerastają marzycieli.

Z okazji XX Jubileuszu dziękuję opiekunom gazety oraz wszystkim współpracującym z redakcją przez te lata nauczycielom i uczniom za to, że „Kleks” ma się dobrze i nadal budzi emocje. Dalszą drogę niechaj wyznaczają Wam zasady zawarte w Karcie Etyki Mediów:

— zasada prawdy,

— obiektywizmu,

— oddzielania informacji od komentarza,

— uczciwości,

— szacunku i tolerancji,

— pierwszeństwa dobra odbiorcy,

— wolności i odpowiedzialności.

Życzę Redakcji i Czytelnikom, aby zawsze, niezależnie od okoliczności robili rzeczy właściwe, nie jakieś rzeczy właściwie.

Z radością brałam do ręki jubileuszowo — świąteczne wydanie. Gazeta była piękna, kolorowa, wydana w profesjonalnej drukarni, miała 48 stron; wypasiona, jak by powiedzieli gimnazjaliści. Z niecierpliwością szukałam swojego tekstu. Znalazłam na 9 stronie — trzy zdania: podziękowania i kodeks medialny. Reszta zniknęła. Zadzwoniłam i zapytałam:

— Dlaczego wycięto tekst, który był moim pożegnaniem ze szkolną gazetą?

— Nie pasował do koncepcji tego numeru.

Odłożyłam słuchawkę. Słyszę te słowa, jakby to było wczoraj. Nadal jest mi przykro, nie potrafię zrozumieć.

Szukałam w słowniku znaczenia słowa koncepcja. Znalazłam konformizm i koniunkturalizm. W jubileuszowym Kleksie znalazło się miejsce dla wielu, wielu zasłużyło na zdjęcia, notki biograficzne. Całą stronę razem ze zdjęciem poświęcono dyrektor Gminnego Ośrodka Administracji Szkół, osobie, która przyczyniła się pośrednio do mojej rezygnacji ze stanowiska. W szkolnej gazecie zabrakło miejsca dla jej pomysłodawczyni, pierwszej opiekunki redakcji, do sierpnia ubiegłego roku dyrektorki szkoły. Umarł król, niech żyje król. Boli. Z czasem przejdzie. Niesmak zostanie.

Dlaczego opisuję tę historię? Angażujesz się bardzo w sprawy szkoły, oddajesz jej czas, którego brakuje Ci dla bliskich. Ja postępowałam podobnie, nie żałuję tego, czasem, jak w tej sytuacji, jest mi po prostu tak po ludzku przykro.

Pamiętaj, świat dyrektora nie powinien zaczynać się i kończyć na szkole. Zadbaj o swoje życie poza szkołą, zadbaj, by robić rzeczy właściwe, by Twoje poczucie wartości, potrzeba samorealizacji i rozwoju nie zależała od aktualnych układów i zależności między organem prowadzącym, nadzorującym a związkami zawodowymi. Zadbaj o swoją niezależność.

Dzielenie się wiedzą

Marzec 2013

Jak dobrze, że już marzec. Po raz pierwszy od wielu lat mam czas na spacery i szukanie wiosny. Niestraszne mi ostatnie podrygi zimy, zamykam komputer, nakładam polar, czapkę z daszkiem, biorę kijki i w trasę. Jeszcze szarawo, słońce nieśmiałe, ale już żółte marcówki wychylają się spod zeschłej trawy i pachnie wiosną!

Namawiam Cię do wyjścia na dwór, przyda Ci się przerwa i oderwanie od wypełniania rubryk w SIO (dla niewtajemniczonych: System Informacji Oświatowej). Szczerze współczuję wszystkim, którzy muszą się z tym zmagać. Do takiego wniosku skłoniła mnie pobieżna lektura aktów prawnych związanych z wdrożeniem nowego SIO. Stosowna ustawa i wynikające z niej rozporządzenia to ponad 80 stron specjalistycznego języka, skróty, fachowe określenia, odnośniki. Rozumiem celowość zebrania i ogarnięcia informacji na temat oświaty na szczeblu centralnym, jednak procedury z tym związane wymagają, moim zdaniem, oddelegowania specjalnych pracowników wyłącznie do obsługi SIO.

O ile jest to możliwe na poziomie ministerstwa, kuratorium czy dużego organu prowadzącego, to już w gminie nie jest takie oczywiste; zaś w większości szkół, zwłaszcza wiejskich — niemożliwe. Bo kogo oddelegować? Sekretarkę, która odpowiada za wszystkie sprawy administracyjne, akta osobowe pracowników i załatwianie spraw uczniów, rodziców i wszelkich interesantów? A co mają zrobić dyrektorzy szkół, którzy o sekretarce mogą tylko pomarzyć? Odpowiedź jest prosta; dyrektor odpowiada za wszystko.

Niestety, możliwość delegowania uprawnień w zakresie SIO prosta nie jest i wymaga określonej procedury. Cóż zatem robią dyrektorzy odpowiedzialni za wywiązanie się z kolejnego zadania narzuconego bez odpowiedniego wsparcia? Wspierają się nawzajem. Ja takie wsparcie znajdowałam na forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. Teraz jest podobnie: wątki poświęcone dyskusji o SIO pokazują, z jakimi problemami zmagają się zarządzający szkołami, zamiast zająć się doskonaleniem procesu uczenia/uczenia się, co jest podstawowym zdaniem szkoły. A może się mylę? Inteligentna jestem, a pewnych porad nijak nie rozumiem: Antywirus wystarczy wyłączyć na czas instalacji. Z firewallem na razie daj spokój. Zresztą zależnie od wersji Awasta firewall może być zintegrowany z antywirusem.

Na szczęście, już się z SIO zmagać nie muszę, ale nadal uczę się, korzystając z sieci wsparcia. Sięgając do terminologii naukowej praktykuję konektywizm, uczę się korzystając z zasobów cyfrowych i bogactwa nawiązanych relacji. Moc dyrektora bierze się z profesjonalnej wiedzy oraz umiejętności dzielenia się nią z innymi. Potrafię i chcę pomóc, potrafię z pomocy skorzystać — tego się nauczyłam od mądrzejszych, zwłaszcza na forum OSKKO. Dodając świadomość prawną i zaufanie, podstawę kompetencji społecznych, mamy odpowiedź, jak buduje się autorytet lidera.

Nie bez powodu piszę o umiejętności dzielenia się wiedzą, sztuce korzystania ze wsparcia i zaufaniu. Ostatnio znalazłam się w niezręcznej sytuacji. Mam teraz czas na śledzenie aktualności oświatowych, ofert szkolenia czy publikacji. Ze szczególną uwagą przeglądam stronę Ośrodka Rozwoju Edukacji, gdzie często pojawia się kolejny e-poradnik.

Doceniam otwarte zasoby cyfrowe, jednak chętnie korzystam z wydań papierowych. Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy znalazłam możliwość zamówienia serii książek o pracy z uczniem zdolnym. W formularzu rejestracyjnym należało wpisać swoje dane i adres placówki oświatowej, nie musiało to być jednak miejsce pracy. Bez większego zastanowienia wpisałam adres mojej byłej szkoły, znam jej potrzeby, więc zamówiłam kilka egzemplarzy z myślą o bibliotece i nauczycielach. O zamówieniu bezpłatnych książek (po jednej dla siebie, reszta dla szkoły) poinformowałam e-mailowo wicedyrektorkę oraz panią sekretarkę, ciesząc się z pozyskania publikacji. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam e-maila z ORE następującej treści: Szanowna Pani, zwracam się z prośbą o wyjaśnienie dotyczące zamówionych przez Panią poradników. W dniu dzisiejszym otrzymałam telefon od dyrektora (…) z informacją, że nie jest Pani pracownikiem szkoły i zamówiła Pani poradniki na adres szkoły bez zgody i wiedzy dyrekcji.(…)Informacja ta nie pozwala na przesłanie na Pani nazwisko zamówionych poradników do szkoły. Cóż, sprawę niezwłocznie wyjaśniłam, przeprosiłam za nieporozumienie i zamówiłam poradniki na adres oświatowej firmy szkoleniowej, z którą współpracuję. Wiedzą z publikacji podzielę się z nawiązką podczas warsztatów z nauczycielami; dzielę się także kolejnym doświadczeniem ze sfery budowania relacji nowego dyrektora z byłym. Ku refleksji? Każdy dyrektor będzie kiedyś byłym dyrektorem. Warto o tym pamiętać.

Być profesjonalistą

Kwiecień 2013

Wielkanocne święta już za nami, a żonkile dopiero zaczynają cieszyć oko. Postanowiłam przenieść się z przedpołudniową kawą na taras; słońce i powietrze sprawiają, że wszystko wydaje się prostsze, ludzie lepsi, a ja młodsza. Rok temu pisałam: za czasem nie nadążam, tyle się dzieje, znów gonią mnie terminy, zaraz egzaminy, arkusz organizacyjny i jeszcze ewaluacja zewnętrzna. Teraz czas zwolnił, pozwala się obłaskawić, daje szansę na lekturę, spacer, na refleksję nad tym, co jeszcze jest a już mija. To nie czas rządzi moim życiem, to ja panuję nad czasem, dyktuję warunki, stawiam wymagania. Decyduję, kiedy i co robię. W kwietniowe weekendy prowadzę zajęcia na kursie zarządzania szkołą, przekazując swoje doświadczenia przyszłym dyrektorom.

Mam wrażenie, że ta praca czekała właśnie na mnie. Lubię uczyć. Zawsze lubiłam. Przechodząc na emeryturę martwiłam się, jak sobie poradzę z potrzebą aktywności, rozwoju, samorealizacji. Bałam się zamknięcia w czterech ścianach komputera, sprawdzania poczty, w której tylko reklamy i newslettery sklepów internetowych. Rzeczywistość okazała się łaskawa, pracy mi nie brakuje, kontakty wirtualne się wzbogaciły, a relacje w realu bardziej pielęgnowane nabrały blasku.

Co mnie cieszy szczególnie w sferze zawodowej? Moment czytania kart ewaluacyjnych po szkoleniu. W rubryce Uwagi na temat prowadzącej najczęściej pojawia się słowo profesjonalizm w różnych odmianach. Jest to dla mnie największy komplement i podziękowanie. Ze wszystkich słów na p, czyli: powołanie, poświęcenie, pasja, które łączy się w edukacyjnej tradycji z zawodem nauczyciela, najbardziej cenię sobie właśnie profesjonalizm.

Zastanawiałaś się kiedyś nad sensem słowa profesjonalista? Kim jest? Jakimi cechami się wyróżnia? Słownikowa definicja mnie nie zadowala. Kojarzy mi się ze świetnym hydraulikiem (niczego hydraulikowi nie ujmując): profesjonalista specjalista, fachowiec w jakiejś dziedzinie, człowiek dobrze znający swój zawód, zawodowiec. (M. Szymczak,[red.] Słownik Języka Polskiego, Warszawa 1978). Szukałam czegoś bardziej pasującego do mojego rozumienia terminu profesjonalista. I znalazłam! Niewielka objętościowo lektura Profesjonalizm w uczeniu. Jak osiągnąć sukces (B.Hurst, G. Reding, Warszawa 2011), wydana przez Wolters Kluwer w serii Inspiracje Edukacyjne. Przeczytałam tam wypowiedź Wiliama Glasera, która, według mnie, oddaje sens profesjonalizmu edukacyjnego: Wykonanie pracy, nawet dobre, jest czymś wystarczającym dla nieprofesjonalistów, ale cechą profesjonalistów jest stałe poprawianie sposobu, w jaki pracę się wykonuje — poprawianie zarówno ze względu na własne standardy, jaki i ze względu na innych. (…) Profesjonaliści nie tylko wiedzą, jak wykonywać pracę, do której zostali wynajęci, ale także pozostawia im się możliwość wykonywania tej pracy w sposób, który uważają za najlepszy.(s.21) Wszystkie moje skojarzenia ze słowem profesjonalizm, czyli: wiedza, umiejętności, rzetelność, kompetencje, doskonalenie, rozwój, świadomość własnej wartości, sztuka refleksji; zawierają się w powyższym sformułowaniu.

Analizując wybrany przed laty zawód nauczyciela, uświadomiłam sobie, że jest to profesja, która implikuje konieczność bycia profesjonalistą.

Nauczyciel ma wiedzę, kompetencje, możliwość decydowania o sposobie wykonywania swojej pracy oraz nienormowany w pewnym zakresie czas pracy.

Co ogranicza wolność nauczyciela? Podstawa programowa i osiemnastogodzinne pensum.

Co pozostaje w sferze indywidualnych decyzji? Wiele: możliwość stworzenia własnego programu, swoboda wyboru treści, metod, przywilej poszukiwania i realizowania własnego stylu nauczania, samodzielność i niezależność podczas lekcji.

Czego oczekuje się od nauczyciela w zamian za kredyt zaufania i swobody zawodowej? Profesjonalizmu w całym bogactwie tego słowa, czyli fachowości, gotowości i umiejętności ciągłego poprawiania swojej pracy, doskonalenia, krytycznej refleksji i twórczego podejścia do problemów. Oczekuje się rzetelnej pracy w każdym aspekcie, wyznaczania sobie wysokich standardów i ich osiągania.

I dlatego, kiedy moja praca zostaje oceniona jako pełen profesjonalizm, jest to dla mnie najwyższa forma nagrody zawodowej. Na koniec fragment z książki, która mnie zainspirowała do rozważań. To standardy amerykańskiej organizacji zawodowej nauczycieli.

— Nauczyciele są oddani uczniom i nauczaniu.

— Nauczyciele znają przedmioty, których uczą i wiedzą, jak je przekazać uczniom.

— Nauczyciele odpowiadają za organizowanie przebiegu nauki uczniów i kontrolują go.

— Nauczyciele analizują systematycznie swoją pracę i na podstawie tej analizy wyciągają wnioski na przyszłość.

— Nauczyciele są członkami społeczności szkolnych. (Hurst, Reding, 2011, s. 20)

Warto sobie uświadomić, że dylemat: być albo nie być nie być profesjonalistą, ma tylko jedno satysfakcjonujące rozwiązanie. Wiem z doświadczenia. Bądź profesjonalistą!

Wirus odpowiedzialności

Maj 2013

Cieszę się, że spodobała Ci się polecana przez mnie lektura. Masz rację, w szkole za dużo czasu zajmują działania biurokratyczne, administracyjne, a zaniedbujemy często rzeczy najważniejsze, czyli doskonalenie procesu uczenia/nauczania. Sądzę jednak, iż przeciążenie zadaniami i rozrastanie się obszarów, za które odpowiadają dyrektorzy, nie zwalnia ich z moralnej odpowiedzialności za sens i cel sprawowania swojej funkcji.

Pozwól, że jeszcze wrócę do profesjonalizmu. W internetowej wersji Słownika Języka Polskiego, znalazłam lepszą definicję, niż ta przytaczana przeze mnie z książkowego wydania z 1978: Profesjonalista to:1.osoba zajmująca się zawodowo jakąś dziedziną, 2.ktoś, kto ma duże umiejętności w jakiejś dziedzinie i doskonale wykonuje swoją pracę.

Nadal jednak w tym sformułowaniu brakuje mi podkreślenia wagi doskonalenia i konieczności rozwoju. Zatrzymanie się na poziomie posiadanych kompetencji jest automatycznym regresem. Szkoła z założenia powinna być organizacją uczącą się. Zatem dyrektor, stojący na jej czele, winien być owego uczenia liderem. Jeżeli dyrektor nie doskonali swoich umiejętności, poprzestając na formalnym potwierdzeniu kwalifikacji zdobytych na kursie z zarządzania, to kierowana przez niego placówka ma małe szanse na rozwój. Oczywiście, mówiąc o doskonaleniu, nie chodzi mi o zaliczanie kolejnych szkoleń czy studiów podyplomowych; znam dyrektorów, którzy mając dyplomy kilku kierunków, w żadnym nie są profesjonalistą. Myślę raczej o intelektualnym przywództwie edukacyjnym, zdobytym drogą samorozwoju, refleksji i twórczym korzystaniu z doświadczeń.

Pewno dziwisz się, skąd u mnie takie dylematy i refleksje, przecież nie jestem już dyrektorem szkoły. Cóż, zawsze byłam wyznawcą tezy, że przywódcą się jest, nie bywa. Owo bycie, nie bywanie, to poczucie odpowiedzialności za szkołę, za pracowników, za wyniki uczniów. Kiedy przestajesz być dyrektorem, owa odpowiedzialność zmienia się w moralny imperatyw przekazania swoich doświadczeń, wykorzystania możliwości realnego wpływu na edukację w szerszym znaczeniu.

Z tego powodu nadal jestem w centrum spraw oświatowych, działam, piszę, szkołę. Doskonalę siebie i innych. Obecnie sporo czasu zajmuje mi udział w projekcie Ośrodka Rozwoju Edukacji. To pilotażowy internetowy kurs dla moderatorów wspierających Szkolnych Organizatorów Rozwoju Edukacji (SORE). Wiem, że interesujesz się e-learningiem. Może uda Ci się dostać do następnej edycji? A może wśród nauczycieli znasz kogoś, kto z powodzeniem mógłby pełnić rolę lidera doskonalenia? Celem kursu jest współpraca, wymiana doświadczeń, propagowanie twórczych pomysłów oraz umożliwienie pokazania własnego warsztatu pracy, a także integracja środowiska SORE jako nowej grupy zawodowej działającej w obszarze edukacji.

A wracając do mojej byłej szkoły… Wiesz, że nadal co jakiś czas mi się śni? Ostatnio obudził mnie sen, w którym uczestniczyłam w radzie pedagogicznej, już jako była dyrektorka, bez prawa głosu. Z bezsilnością obserwowałam, jak rozsypuje się system zbudowany na wsparciu, zaufaniu, poczuciu bezpieczeństwa. -To niemożliwe, ludzie się tak szybko nie zmieniają — chciałam krzyknąć i …obudziłam się. Mam nadzieję, że to był tylko sen.

Podobne koszmary dyrektorskiej frustracji czasem mnie budziły, gdy pełniłam funkcję dyrektora. Na szczęście, coraz rzadziej mnie prześladują. To znak, że powoli wyzbywam się wirusa odpowiedzialności. Pisze o nim Michael Fullan w książce Odpowiedzialne i skuteczne kierowanie szkołą (Warszawa 2006, s. 30.) Wirus występuje u osób pełniących funkcje kierownicze w dwóch formach: nadmiaru i niedostatku odpowiedzialności. Obie formy są szkodliwe dla zainfekowanego i dla otoczenia. Ani wyręczanie innych, ani zwalanie na nich wszystkich zadań nie są dobrym sposobem na bycie dyrektorem. Najskuteczniejszym lekarstwem jest zaufanie do kompetencji innych, dzielenie się z nimi wiedzą, wspieranie i dawanie poczucia bezpieczeństwa współpracownikom.

Jeśli rozpoznajesz u siebie wirusa odpowiedzialności, przemyśl zdanie: Szacunek i uznanie pojawiają się, gdy dyrektorzy liczą się z wrażliwością zależnych od siebie ludzi, umieją wsłuchać się w ich problemy i wystrzegają się arbitralnych działań. (Fullan 2006, s.65) Słowa: Silni przywódcy często nakładają na siebie zbyt dużą odpowiedzialność za powodzenie (Fullan 2006, s.68) wisiały nad moim dyrektorskim biurkiem ku refleksji.

Powoli leczę się z wirusa odpowiedzialności. Aplikuję sobie silne dawki poczucia własnej wartości, możliwości sprawstwa na rzecz mądrego rozwoju i poczucie dystansu do niemożliwego.

Radość grania w zespole

Czerwiec 2013

Jesteś chyba za młoda, żeby pamiętać piosenkę Haliny Kunickiej, która w czasach mojej młodości zapowiadała wakacje:

Już za parę dni, za dni parę

Weźmiesz plecak swój i gitarę

Pożegnania kilka słów

Pitagoras bądźcie zdrów

Do widzenia wam canto, cantare.

Piosenka była obowiązkowym punktem programu zakończenia roku i choć niewielu kojarzyło, o co chodzi z tym canto, cantare to śpiewali wszyscy. Swoją drogą, mimo iż utwór sprzed pół wieku, owo canto, cantare nadal intryguje. Ludwik Jerzy Kern, mistrz gry słów, pokazał swój kunszt. Canto, cantare, to z włoskiego śpiewaj pieśń, graj, śpiewaj, ale także nawiązanie do łaciny, która kilkadziesiąt lat temu była obowiązkowa w liceach. Canto, cantare to odmiana czasownika śpiewać. Odmiany były najgorszą rzeczą do nauczenia w tym języku, bo są nieregularne i mają wiele reguł.

W czerwcu żegnamy matematykę, odmiany wyrazów, żegnamy kontrolę zarządczą i SIO, bo już za parę dni, za dni parę wakacje. Wcale nie chciałam Cię zdenerwować, słowo! Doskonale jeszcze pamiętam, że czerwiec nie kojarzy się dyrektorowi z wakacjami, tylko z klasyfikacją, promowaniem, raportami ewaluacji wewnętrznej, wnioskami z nadzoru, naborem, podpisywaniem świadectw, radami klasyfikacyjnymi, podsumowującymi, procedurą awansu, planowaniem remontów… Dość. Mój tekst o czymś innym. Ma Cię choć na chwilę odstresować, rozbawić, skłonić do refleksji, być źródłem dobrej energii i dobrych myśli.

Dziś o radości grania w zespole. Pod koniec marca byłam na konferencji w Krakowie. Uczestnicząc w sesji Odpowiedzialny nauczyciel-(nie)odpowiedzialna wspólnota usłyszałam taką radość w głosie koleżanki, dyrektorki Basi Borkowskiej, opowiadającej o orkiestrze z gimnazjum w Wasilkowie, ale też dzielącej się doświadczeniem z organizowania zespołowej pracy nauczycieli. Postanowiłam tę chwilę utrwalić, opowiedzieć o niej, przekazać innym.

Czerwiec to czas podsumowań, analiz, wniosków. Wiele razy przy tej okazji zastanawiałam się, co determinuje rozwój szkoły? O ile za sukcesami pojedynczych uczniów, laureatami konkursów przedmiotowych czy artystycznych stoją konkretni nauczyciele, o tyle już osiągnięcia zespołowe (drużyny sportowe, zespoły projektowe) to efekt współpracy wielu osób. Podobnie jest ze szkołą: praca świetnych indywidualistów niewspółpracujących ze sobą, nie przekłada się automatycznie na świetną pracę całej placówki oświatowej. To tak jak w orkiestrze: wybitni, lecz niekooperujący ze sobą instrumentaliści, nie zagrają porywającej symfonii, nie sprawią, że słuchacze zastygną w podziwie dla ich wspólnego kunsztu. Co łączy grupę fachowców w jeden zespół, realizujący wspólne cele?

Metafora orkiestry, której użyłam, pozwala iść dalej. Na czele orkiestry stoi dyrygent. Jego profesjonalizm sprawia, że każdy zna swoje miejsce, wie, co, kiedy i jak zagrać. Kiedy członkowie orkiestry mają zaufanie do prowadzącego, mają też poczucie bezpieczeństwa, które pozwala im się skupić na doskonałym wykonywaniu swojej partii, daje szansę na wirtuozowskie solówki, współgranie muzyków poszczególnych sekcji i finalną grę wszystkich członków orkiestry. W poczuciu wspólnoty rodzi się radość grania, radość tworzenia, radość bycia razem. Wielkie orkiestry w finale koncertu uskrzydla euforia pozwalająca zapomnieć o zmęczeniu.

Uczucia tej radości i wspólnoty doświadczałam każdego roku w czerwcu wielokrotnie: otwierając bal gimnazjalny, wręczając nagrody i świadectwa z paskiem, podsumowując osiągnięcia uczniów w konkursach, dziękując nauczycielom i pracownikom za wspólną pracę. Sukces orkiestry, sukces szkoły to efekt mistrzostwa solistów i współpracy zespołu, wspólnego uczenia się, wielogodzinnych prób, dyskusji, poszukiwania najlepszych rozwiązań, eliminowania fałszywych tonów i ciągłego dostrajania się ze świadomością różnic, odmiennych poglądów, poziomu umiejętności i bagażu doświadczeń. Granie w orkiestrze wymaga wzajemnego słuchania się — jeden fałszywy akord psuje brzmienie całości.

A co z indywidualizmem, tak typowym dla muzyków i pedagogów? Cóż, mądry dyrygent stwarza orkiestrze okazje do sesji improwizacyjnych, daje możliwość solówek, wirtuozowskich popisów. Profesjonalizm dyrygenta i orkiestry to szukanie coraz trudniejszego repertuaru, aspirowanie do coraz wyższego poziomu, granie coraz lepiej, piękniej i mądrzej.

Nie zapomnij w końcoworocznym zmęczeniu o radości grania w zespole. A kiedy ogarnie Cię zwątpienie, pamiętaj, że dyrygujesz orkiestrą dla uczniów, a nie dla VIP-ów, nawet jeśli ci siedzą w pierwszym rzędzie. I jeszcze pamiętaj, że:

Lato, lato, lato czeka

Razem z latem czeka rzeka

Razem z rzeką czeka las

A tam ciągle nie ma nas.

Lato, lato, nie płacz czasem

Czekaj z rzeką, czekaj z lasem

W lesie schowaj dla nas chłodny cień

Przyjedziemy lada dzień.

Smaki i zapachy wakacji

Lipiec 2013

Dziś, jakżeby inaczej, o wakacjach! Początek wakacji ma dla mnie smak borówek z cukrem. To wspomnienie dzieciństwa i tradycji przedostatniego dnia roku szkolnego w Woli Rafałowskiej, wsi niedaleko Rzeszowa. Zanim dostaliśmy świadectwa czekała nas Wielka Wycieczka. Rano wszyscy przychodzili do szkoły bez zeszytów, książek; za to z garnuszkami, bańkami i innymi naczyniami na borówki, czyli jak by napisała Konopnicka na jagody. Wychowawcy ustawiali nas parami od pierwszoklasistów po wyrośniętych uczniów ósmej klasy, na czele pan dyrektor, na końcu nauczyciele. I wyruszaliśmy do Lasu Kraczkowskiego, ciągnącego się aż pod Łańcut.

Już sama wędrówka, około 3 km polną drogą, była frajdą. Świeciło słońce, pachniały trawy, śpiewały ptaki, a my z nimi konkurowaliśmy śpiewając o tym, jak harcerz z harcerką wędrują gdzie strumyk płynie z wolna, idzie zuch, wicher dmucha, a my jesteśmy jagódki, czarne jagódki. Wreszcie był las, odpoczynek, jedzenie kanapek i picie herbaty, którą przywoził na wozie w wielkim garze czyjś tato. Potem ustalano godzinę oraz miejsce zbiorki i następowało wielkie zbieranie: większość pracowicie zrywała borówki, niektórzy szukali pierwszych kurek, inni szli na tylko sobie znane miejsca, gdzie rosły poziomki.– Jak myśmy się w tym lesie nie pogubili? — zadaję sobie dziś pytanie.

Powrót był nieco trudniejszy, ciążyły bańki wypełnione borówkami, chciało się pić, bolały nogi, za to w domu czekała nagroda, można było po oddaniu mamie nazbieranych owoców (na pierogi, na sok), nasypać cały garnuszek, dodać cukru, łyżkę śmietany i tak zaczynały się wakacje fioletowoczarnym smakiem borówkowego musu i perspektywą dwu miesięcy swobody.

A potem jechaliśmy do Haczowa, wsi ongiś królewskiej leżącej między Krosnem a Brzozowem, do babci i rodziny mamy, gdzie czekało cioteczne rodzeństwo i to już były najprawdziwsze, wyczekiwane cały rok wakacje. Miały zapach ogniska i smak pieczonych w nim kartofli, zwanych tu bandurami. Dorośli byli zajęci, a dzieci wyprawiano z krowami na odległe o 2 km pastwisko pod lasem. Bez komórek i opieki! Krowy się pasły, bandury dochodziły w żarze, a my szukaliśmy malin, robiliśmy fujarki z gałęzi wierzby, łuki i strzały z leszczyny, strugaliśmy łódki z kory, bawiliśmy się w podchody, policjantów i złodziei lub Indian.

Wracaliśmy, gdy słońce chowało się za widnokręgiem, wilgotne powietrze chłodziło rozgrzane żarem i zabawą policzki, w kieszeniach nieśliśmy ziemniaki w zwęglonej skorupce na spróbowanie małej kuzynce. I już planowaliśmy następny dzień, budowę bazy w koronie ogromnego wiązu, gdzie nikt nas nie znajdzie i może nawet pozwolą nam przenocować. Czasem pozwalali i wtedy wakacje smakowały jabłkami zbieranymi wczesnym rankiem w sadzie sąsiada. Naszą ambicją było pojawianie się pod drzewami tak, żeby nikt nas nie widział, ogromne żółtobiałe oliwki popękane od soku lądowały w podwiniętych połach swetra, w rozciągniętych kieszeniach spodni. Zanosiliśmy je do bazy, tej w koronie ogromnego drzewa, i tam objadaliśmy się nimi do bólu brzucha, jeszcze przed śniadaniem, na które obowiązkowo było mleko, pajdy chleba pieczonego przez babcię, posmarowanego masłem, dzień wcześniej robionego w maselnicy przez ciocię. Resztę jabłek zanosiliśmy do szałasu nad brzegiem rzeki, na zapas, na pierwszy głód, kiedy przez cały dzień nie wychodziliśmy z kąpieli. Woda zwiększała apetyt, nawet ja niejadek pochłaniałam wszystko, co wpadło w rękę, a chleb posypany cukrem miał smak delicji.

Czasem moje wakacje smakowały kulkami fioletowożółtego agrestu. Chowałam się za ogromny krzak rosnący w ogródku, żeby mnie nikt nie znalazł i czytałam z wypiekami wyciągnięte po kryjomu z szafki stryjka kryminały z serii Ewa wzywa 07. Chowałam się, bo nie wolno mi było czytać, (psułam sobie oczy czytając wszystko, co wpadło mi w rękę i w wakacje miałam zakaz czytania, którego biedna babcia nigdy nie mogła dopilnować), poza tym czytałam lekturę nieodpowiednią dla dziewczynki. Ach, ten smak zakazanej przyjemności…

Pierwsze licealne wakacje smakowały śmietankowymi lodami w waflu, które kupował kolega kuzyna. Dałam mu adres, ale po pierwszym liście z błędami skończyłam znajomość z okrucieństwem neofitki sztuki pisania ortograficznego. A potem przyszedł czas długich wakacji studenckich. Miały smak herbaty popularnej pitej z blaszanego kubka przy ognisku w studenckiej bazie w Wysowej, smak konserwy turystycznej i jeżyn zbieranych do menażki na Połoninie Wetlińskiej z Witkiem, którego już nie ma, bo odszedł na Połoninę Niebieską. Dyrektorskich wakacji wolę nie wspominać.

Dzisiaj moje wakacje mają smak czereśni zrywanych prosto z drzewa, ciemnobordowe kule pełne soku pękają rozgniatane językiem o podniebienie, sok spływa po brodzie, oblepia słodyczą palce. Mają smak wolności i czasu. Trwaj chwilo.

Zadbaj o swoje wspomnienia, zadbaj o dobre emocje, pamiętaj, że lato, lato mieszka w drzewach, w ptakach śpiewa, w słońcu każe okryć twarz.

Prestiż nauczyciela

Sierpień 2013

Dziękuję za pozdrowienia z Chorwacji. Cieszę się, że udało Ci się tak zaplanować wakacyjne obowiązki dyrektora, by znaleźć czas na rodzinny wyjazd. Ja też pakuję walizki, wyjeżdżam do sanatorium w Kołobrzegu. Przed wyjazdem sprzątam biurko, przeglądam zgromadzone notatki, materiały pokonferencyjne, skrypty szkoleniowe. Trochę wyrzucam, wiedza się szybko dezaktualizuje, z większością jednak trudno mi się rozstać, mam sentyment do zapisywanych w pośpiechu myśli, refleksji, które się rodzą podczas słuchania innych. Do rozwoju potrzebuję kontaktu, szukam interakcji myślowej, zaczynu do własnych rozważań. Edukacja to relacja. Rozmowa, nawet w myślach, rozwija. Czasem wystarczy słowo, by uruchomić proces skojarzeń, stawiania pytań i szukania odpowiedzi.

Podczas II Kongresu Edukacji Instytutu Badań Edukacyjnych do refleksji zainspirował mnie panel Pozycja społeczna i prestiż zawodu nauczyciela. Swego czasu pisałam, że ze słów na p, kojarzących się z zawodem nauczyciela (powołanie, pasja, poświęcenie) najbardziej cenię profesjonalizm. Kiedy słuchałam omówienia wyników badań nad prestiżem nauczyciela, uświadomiłam sobie, że w ciągu moich skojarzeń zabrakło tego słowa. A przecież prestiż — to znaczenie, poważanie, wpływ jakim ktoś się cieszy w swoim otoczeniu; autorytet, powaga. (SJP Red. Mieczysław Szymczak, PWN Warszawa 1978).

Czy być nauczycielem = cieszyć się prestiżem? Chociaż w opinii społecznej nauczyciel nadal jest kojarzony z prestiżem, sami nauczyciela nie postrzegają swego zawodu jako prestiżowego. Pedagodzy, pytani o to, co zapewnia im praca nauczyciela, wskazywali: kontakty z ludźmi, osobisty rozwój, wakacje, stabilność zatrudnienia, wywieranie wpływu na innych. Na pytanie, czego nie zapewnia zawód nauczycielski, odpowiadali: prestiżu i zamożności Jednocześnie w wynikach badań najbardziej prestiżowych zawodów nauczyciel plasuje się na szóstej pozycji po: profesorze, górniku, strażaku, lekarzu i pielęgniarce (informacje z prezentacji prof. H. Domańskiego). Za prestiżowe uważane są zawody użyteczne społecznie, wymagające specjalistycznej wiedzy i wysokich kwalifikacji oraz wiążące się z dużym wysiłkiem.

Co dewaluuje prestiż nauczycielskiego stanu? Coraz częściej stawiane jest pytanie o użyteczność edukacji w jej dotychczasowym kształcie, budzą wątpliwości kwalifikacje zdobywane na wieczorowych licencjatach, a wysiłek wychowawczy i dydaktyczny na tle medialnych doniesień o czasie pracy, wakacjach, godzinach spędzanych przy tablicy i poza nią zaczyna być dyskusyjny. Wstęp do panelowej dyskusji zakończyło pytanie do wszystkich uczestników: Po czym państwo by poznali, że cieszą się prestiżem?

Z czego wypływa prestiż dyrektora szkoły? Co buduje szacunek dla zarządzającego placówka oświatową? Czy jest potrzebny? Czy w ogóle prestiż, jako wartość niewymierna jest użyteczny? Jeśli rozumiemy prestiż, jako synonim szacunku, respektu, godności, są to wartości niezbędne do skutecznego pełnienia funkcji dyrektora. Jednak prestiż nie może być formalną pochodną stanowiska, musi mieć oparcie w osobistych przymiotach. Inaczej mówiąc, jeśli liczysz, że szanować cię będą za sam fakt bycia dyrektorem, jeśli zakładasz prestiż instytucjonalny, z urzędu, to twój potencjalny prestiż jest kruchy. Szanować cię będą mierni, tchórzliwi lub interesowni.

Prestiż budujesz swoim życiem, pracą, zgodnością głoszonych słów z działaniami, wyborami, których podstawą jest wierność wartościom. Powiesz, że to górnolotne i nieprzydatne? Cóż, prestiż też jest pojęciem ze sfery bardziej ducha niż pieniądza i polityki. Nie zgadzam sie ze stwierdzeniem, że prestiż jest nieprzydatny. Jeśli dyrektor nie czuje potrzeby bycia autorytetem, nie zasługuje na szacunek; budzi strach zamiast poważania, to buduje negatywny wizerunek szkoły jako instytucji, obniża wartość systemu, który reprezentuje.

Dyrektor nie dostaje prestiżu w pakiecie ze stanowiskiem, nie ma go z namaszczenia, trzeba go wypracować, zdobyć, trzeba na niego zasłużyć. Tak promuje się wartość edukacji, buduje pozycję własną i szkoły. Chcesz by inni cię szanowali, postępuj tak, by na ten szacunek zapracować. Szanuj siebie, swój zawód, bądź dumny ze stanowiska, jakie pełnisz. Że to trudne? Zawsze masz wybór. Żałosne jest oczekiwanie szanujcie mnie, bo jestem nauczycielem/dyrektorem. Żenujące jest chowanie się za parawanem nieudaczników związkowców. Ujmą dla prestiżu stanowiska jest budowanie swojej pozycji na znajomościach, koneksjach i układach.

Prestiż nie może być celem, tylko efektem bycia dobrym dyrektorem. Prestiż jest w nas albo go nie ma. I żadne zarządzenie tego nie zmieni. Na szczęście.

Poczucie szczęścia

Wrzesień 2013

W Kołobrzegu było pięknie. Nad morzem każda pogoda mi sprzyja. Jestem słońcolubna, lecz kocham też morską bryzę na twarzy. Przed spacerem po plaży nie powstrzyma mnie deszcz ani chłód. Może dlatego, że bezkres morza jest dla mnie synonimem wolności i niezależności, a te wartości jako zodiakalny Lew cenię sobie szczególnie.

Rok temu pisałam: Lubię wrzesień. Życie mojej rodziny zawsze kręciło się wokół szkoły. Wakacje przyniosły zmianę w moim życiu zawodowym. Kiedy odnajdę się w nowym życiu? Przestałam być dyrektorem, rozstałam się ze szkołą. Robiłam dobrą minę do gry, której reguł nie znałam, bałam się przegranej. Na szczęście miałam pomysły na siebie, na kolejne lata. Udało się. Za mną miesiące pełne wyzwań, poznawania nowych ludzi, miejsc, udziału w interesujących wydarzeniach. Szkolenia dla nauczycieli, zajęcia dla przyszłych dyrektorów, konferencje, seminaria, praca mentora na Studiach Podyplomowych Liderów Oświaty, projekt Ośrodka Rozwoju Edukacji — nie dane mi się nudzić.

Co najważniejsze, mam czas na ukochane pisanie, dzielenie się doświadczeniem i refleksjami. Przyjemność sprawiają mi e-maile od czytelników, od słuchaczy z kursów kwalifikacyjnych. Informują o wygranej w konkursie, piszą o obawach i problemach na nowym stanowisku, proszą o pomoc i rady.

Niedawno dostałam mail od Oli Sz., która rok temu została dyrektorem gimnazjum.

…skończyłam czytać Twój felieton w lipcowym numerze „Dyrektora Szkoły”. Rzeczywiście wakacje mają swój smak, który nieodłącznie się z nimi kojarzy.(…) Pod koniec sierpnia to nieuchwytny, ale wyczuwalny zapach ściernisk i kwitnących na żółto nawłoci. Zapach smutku. Kiedyś był czymś nieodgadnionym, ekscytującym, zapowiadał nowe. Teraz kojarzy mi się z nieuchronnością powrotu do szkolnej rzeczywistości. Wakacje dyrektorskie nie są beztroskimi wakacjami. Siedzę w gabinecie, uzupełniam zaległości, rozmawiam z rodzicami, (…) Tak trudno zmobilizować mi się do papierkowej roboty, podsumowywać ewaluację, pisać wnioski z nadzoru i sprawdzać prawidłowość wypełnienia arkuszy ocen. Chyba zastosuję metodę Scarlet O’Hary i pomyślę o tym jutro.

Kiedy czytam te słowa, uświadamiam sobie, że po raz pierwszy od wielu lat miałam prawdziwe wakacje. Jeździłam z mężem na wycieczki, odkryłam na nowo urok Kazimierza Dolnego i smak miętowej czekolady z lodami waniliowymi w czekoladziarni Wedla w nałęczowskim parku. Rozkoszowałam się niepośpiechem, czytałam nowości książkowe (m.in. rewelacyjna Pasja według Hanki Anny Janko), reportaże w Dużym Formacie i piłam kawę na tarasie, całym w kwiatach, które zdążyłam posadzić i miałam czas podlewać. Piekłam i jadłam (niestety!) jagodzianki, ciasto z wiśniami i placki ziemniaczane. Jeździłam na rowerze, zbierałam kurki, spotykałam się z przyjaciółmi, smakowałam nalewki, podglądałam życie szpaczej rodziny w gnieździe na czereśni. Sierpień spędziłam w Kołobrzegu, nawdychałam się jodu, zwiedziłam Bornholm, poznałam Bolesława; -) — najstarszy dąb w Polsce, starszy o 130 lat od Bartka. Teraz, po wakacjach, z perspektywy roku po rozstaniu się ze szkołą, mogę powiedzieć; że rezygnacja ze stanowiska o przejście na wcześniejszą emeryturę to była dobra decyzja.

Żeby było jasne, nie żałuję czasu spędzonego w szkole; pełnienie funkcji dyrektora, organizowanie procesu uczenia, wychowywanie, stwarzanie sytuacji do rozwoju innych, było dla mnie źródłem satysfakcji i możliwością samorealizacji. Ale w każdym życiu przychodzi czas na zmiany. I sztuką jest ten czas dostrzec i wykorzystać.

Na moim biurku stoi posążek Kairosa, kupiony w 2009 na targu w Trogirze. Kairos, to bóg stosownej chwili. Na przedzie głowy ma kępkę włosów. Kiedy nadbiega, można go z łatwością uchwycić za włosy, kiedy nas mija, jest to niemożliwe, tył głowy jest łysy. W dniu, w którym usłyszałam tę historię i kupiłam posążek na pamiątkę wycieczki do Chorwacji, trafiłam do szpitala w Splicie z zawałem. Płaciłam za dyrektorski stres, brak wypoczynku, pracoholizm i huśtawkę między wartościami a kompromisem. Od tamtych doświadczeń minęły cztery lata. Odbudowałam swoje serce, wyszłam z kryzysu mądrzejsza, bardziej uważna, dostrzegająca lepiej rzeczy ważne. Postanowiłam być bardzo czuła — na/dla siebie i bliskich.

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy! Zaczynając kolejny rok szkolny, pamiętajcie o zasadzie Kairosa: Szkoda czasu na gonienie szczęścia, lepiej go dostrzec w swoim życiu. Szkoła jest jednym z najpiękniejszych miejsc pracy. Bycie dyrektorem to szansa na spełnienie, na zmienianie rzeczywistości, na czynienie świata lepszym. Ale daj sobie prawo do odpoczynku, pomocy, liczenia na innych. Naucz się delegować uprawnienia, dziel się wiedzą i odpowiedzialnością, pilnuj czasu tylko dla siebie i bliskich. Kiedy ludzie rozstają się z życiem, wśród rzeczy, których najbardziej żałują znajdują się następujące wskazania (http://michalpasterski.pl/2013/02/5-rzeczy-ktorych-mozesz-zalowac-przed-smiercia/ ):

1. Żałuję, że nie miałem więcej odwagi żyć życiem prawdziwym dla mnie, a nie życiem, którego oczekiwali ode mnie inni.

2. Żałuję, że pracowałem tak ciężko.

3. Żałuję, że nie miałem odwagi wyrażać swoich uczuć.

4. Żałuję, że nie pozostawałem w kontakcie ze swoimi przyjaciółmi.

5. Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwszy.

Pozwólmy sobie na bycie szczęśliwym. Wszystkiego dobrego w nowym roku szkolnym.

Sztuka dystansu

Październik 2013

Dziękuję za maile, cieszę się, że mój artykuł był przydatny przy planowaniu dyrektorskich działań na początek roku. Ja korzystam z uroków jesieni, razem z mężem relaksuję się w Okunince nad Jeziorem Białym. Po sezonie jest tu naprawdę cudnie: wieczory jeszcze ciepłe, grzyby na wyciągnięcie ręki, ryby machają ogonami, a komary nie dokuczają. I najważniejsze: z nikim nie rozmawiam o szkole! Ostatnio namawiałam Cię do dbania o siebie i swoich bliskich, do bycia szczęśliwą niezależnie od okoliczności i aktualnych układów. Pamiętaj, szczęście to stan umysłu, zależy od Ciebie.

Tym razem chciałabym Cię zachęcić do ćwiczenia się w sztuce dystansu do szkoły. To wcale nie jest łatwe! Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, więc rozmowy o edukacji były dla mnie oczywistością od zawsze. Kiedy spotykam się z przyjaciółmi, znajomymi ze szkoły, (innych prawie nie mam!) uświadamiam sobie, jak bardzo jesteśmy jako grupa zawodowa ograniczeni sprawami oświaty. Niezależnie od pory roku, miejsca pobytu, powodu spotkania, rozmowy zdominowane są przez szkołę. W towarzystwie dyrektorów tematami dyżurnymi są kontakty z organem prowadzącym, problemy z nauczycielami, analizowanie zawiłości prawnych. Jeśli spotykają się nauczyciele, albo raczej nauczycielki, to relacjonują problemy wychowawcze, poczynania dyrektora, czasem krytykują błędy koleżanek i narzekają na pomysły władz oświatowych. Próby skierowania dyskursu na inne tematy są mało skuteczne, rozmowa po kilku minutach wraca w utarte tory oświatowe. Czasem staje się to naprawdę męczące, dlatego w pociągu czy na turnusie sanatoryjnym nie zdradzam swojego zawodu, żeby nie zwabić koleżanki po fachu, która chciałaby się podzielić problemami i dać upust pedagogicznej frustracji.

Rozmowy na tematy zawodowe są interesujące dla przedstawicieli różnych profesji, ale jakoś nie słyszałam lekarzy omawiających w autobusie ostatnią operację, za to ożywioną i głośną wymianę poglądów pań nauczycielek na temat poczynań Krzysia z II c i jego tatusia, niestety, słyszałam nie dalej jak wczoraj. Wiem, że lekarze autobusami nie jeżdżą, za to zdarza się usłyszeć dyskusję kierowcy z kolegą o problemach z silnikiem.

Jednak uważam, że pedagodzy szczególnie nie potrafią zdystansować się do spraw służbowych, oddzielić życie prywatne od zawodowego. Może winien jest nauczycielski czas pracy, owe osiemnaście godzin przy tablicy, tak wytykane i wypominane przez wszystkich, którzy nie widzą godzin spędzanych nad zeszytami, konspektami; telefonów wykonywanych i odbieranych wieczorami w sprawach uczniów, weekendów zajętych przez realizowane projekty. Może nasz dyrektorski nienormowany czas pracy obligujący do gotowości i dyspozycyjności w świątek, piątek i wakacje tak wypacza nam hierarchię wartości na osi naszego czasu, że zapominamy o nim, zostawiamy na później, odkładamy na potem, na emeryturę, która dalej niż bliżej. A ten czas zawodowy, czas poświęcany szkole jest zaborczy, anektuje coraz to nowe tereny, zawłaszcza kolejne godziny prywatnego życia, które miało być przecież dla nas, dla rodziny, dla bliskich.

Znam to z autopsji. Kiedy byłam dyrektorem, potrafiłam się budzić o czwartej nad ranem i planować działania, analizować problemy, nicować zużyte pomysły. Też tak masz? Też zdarza Ci się w niedzielne popołudnie siedzieć nad korektą planu finansowego, a wieczorem po raz enty przestawiać kandydatury na liście nagród dyrektora? I dlatego namawiam do ćwiczenia sztuki dystansu. Zyskasz na tym Ty, najbliżsi i szkoła.

Wirus odpowiedzialności, o którym kiedyś pisałam, nie odpuszcza łatwo. Ostatnio znów zdarzył mi się sen o szkole; tym razem z udziałem nauczycielki, przez której nieetyczne postępowanie kilkanaście miesięcy temu nie przespałam wielu nocy. Nie pracuję już w szkole, nie jestem dyrektorem, odpowiadam wyłącznie za swoje błędy, a nadal budzą mnie zawodowe sny… Sztuka dystansu pilnie poszukiwana! Dystans to odległość w czasie lub przestrzeni; chłodny, oficjalny stosunek do kogoś; to ostrożny, pozbawiony emocji stosunek do jakichś spraw.

Nabieram dystansu do szkoły, robię postępy. Kiedy słucham opowieści o szkolnych sprawach, gdy docierają do mnie informacje o decyzjach następcy (likwidacja gabinetu psychologa, odwołanie wicedyrektorek, bo były moimi ludźmi) coraz mniej mnie to obchodzi, choć interesuje, jak kolejne odcinki serialu Ranczo. Nadal cieszą mnie sukcesy nauczycieli i uczniów: ósmy stanin z matematyki na egzaminie, światowy sukces gimnazjalistki Agaty w konkursie fotograficznym; absolwenci, którzy dostali się do wymarzonych placówek. Ale patrzę już z dystansem na problemy kadrowe, bez większych emocji słucham o tym, co wydarzyć się nie powinno.

Dziwisz się, dlaczego nie piszę o Dniu Edukacji Narodowej, dlaczego zachęcam do dystansu zamiast okolicznościowo rozważać wagę poświecenia i pasji pedagogicznej? Z przekory, bowiem pasji i poświęcenia dla szkoły wielu dyrektorom/nauczycielom nie brakuje, za to dystansu do oświaty i czasu dla siebie, to i owszem. Pamiętaj, są rzeczy ważne i ważniejsze, wybór należy zawsze do Ciebie. Mądrych wyborów życzę.

Życzliwość, cnota mniejsza

Listopad 2013

W kalendarzu zaznaczono na czerwono 21 listopada — Międzynarodowy Dzień Życzliwości. Skorzystałam z życzliwości koleżanki Reni, która zaprosiła mnie na II Ogólnopolską Konferencję Naukową Wychowanie ku wartościom. Szczególnie inspirujące okazały się wystąpienia młodych pracowników naukowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, panów Marcina Zdrenki i Piotra Domerackiego. Dzięki nim poznałam, a raczej uświadomiłam sobie wagę cnót mniejszych.

Czym są owe cnoty, dlaczego i od czego są mniejsze? Słowo cnoty używam tu w znaczeniu dodatnie cechy, rysy charakteru; przymioty, zalety. Cnoty mogą być obywatelskie, publiczne, towarzyskie. Cnoty to inaczej wartości. Na sztandarze naszej szkoły złotymi literami wyhaftowano: Prawda, Dobro, Piękno — naczelne idee platońskie. Uzupełniają je cnoty kardynalne: mądrość, męstwo, umiarkowanie i sprawiedliwość.

Cnoty mniejsze to młodsze rodzeństwo wielkich wartości; to wartości bez zadęcia, patosu i językowej egzaltacji. I tak codzienna prawdomówność jest czymś bardziej przydatnym w życiu od prawdy, dbałość przygotowuje do doskonałości, a bez życzliwości trudno o przyjaźń i miłość. Słuchając wystąpienia o wychowaniu do życzliwości, uświadomiłam sobie, że w kanonie wartości programów wychowawczych szkół, życzliwość rzadko występuje. A szkoda, bo cnota ta, choć mniejsza od kardynalnych, życie czyni lepszym znacząco. A przecież w życiu nie chodzi o szczęście, lecz o dobre życie, jak powiedziała prof. Barbara Skarga.

Człowiek życzliwy to ktoś dobrze komuś życzący, przyjaźnie usposobiony, przychylny. Zasada życzliwości zakłada naszą wolę czynienia innym dobrze (bene), stąd archaiczny synonim: benewolencja, czyli przychylność, łaskawość.

Dlaczego warto pochylić się nad życzliwością i uwzględnić ją w naszych programach, a jeszcze lepiej w działaniach wychowawczych? Ma ona wiele walorów możliwych do wykorzystania i zastosowania od zaraz w każdej szkole, w każdej sytuacji, przez każdego człowieka. Co cechuje życzliwość? Przede wszystkim łatwość użycia i powszechność zastosowania, bowiem to cnota codzienna: życzliwy może być uśmiech, spojrzenie, gest; życzliwa rozmowa często więcej zdziała niż ostra reprymenda, a życzliwe podejście uskrzydla nie paraliżuje jak surowe traktowanie. Życzliwy (ciepły, uśmiechnięty, przychylny, przyjaźnie usposobiony) nauczyciel zostaje w pamięci jako ten, który otwierał na rozwój. Życzliwy dyrektor buduje zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.

Życzliwość jest cnotą nieinwazyjną, nie wzbudza skrajnych emocji, jest możliwa do zastosowania wobec ludzi odmiennych światopoglądowo, religijnie, ba, nawet pochodzących ze skrajnych ugrupowań politycznych (choć tu nie mam pewności). Życzliwość uspołecznia, łagodzi obyczaje i słowa, otwiera na drugiego człowieka. Uśmiechnij się, świat lubi ludzi, którzy lubią świat — taki napis przeczytałam w pewnej szkole. Zawłaszczyłam te słowa (nie znam autora!), podczas szkoleń w ten sposób sygnalizuję przerwę, i zawsze wywołuje to uśmiech.

Lubię życzliwość. W potocznym rozumieniu kojarzymy ją ze szczerym uśmiechem, ciepłym słowem, uczynnością, uprzejmością. Proste? Zwyczajne? Czy te zachowania są normą w naszych szkołach? Dlaczego mówimy o szkole bez przemocy, zamiast mówić o szkole pełnej życzliwości? Przecież brak agresji to za mało, aby nasze życie było dobre. Budujmy działania wychowawcze na pozytywach, a nie na zaprzeczaniu. Kształtujmy w sobie i wychowankach postawę życzliwości, czyli gotowości pójścia z pomocą w sprawach drobnych i nieco większych; postawę ofiarności — wyrażającej się w chęci i woli ofiarowania komuś części swojego czasu, uwagi, umiejętności; skłonności do poświecenia. Życzliwość jest uniwersalną cnotą, dostępną dla wszystkich, egalitarną; jest cnotą podręczną, możliwą do zastosowania w różnych sytuacjach; pozwala na uwolnienie się ze sztywnych gorsetów formalnego i proceduralnego zachowania.

Uczenie bycia życzliwym jest proste: najlepiej działa tu przykład. Jeśli dyrektor trudną rozmowę zaczyna od przypomnienia procedury zamiast od podania ręki, uśmiechu i zaproponowania herbaty, to mówienie o wychowaniu do życzliwości pozostanie mówieniem. A mówienie nie jest skuteczną metodą wychowawczą.

Cnoty mniejsze, czyli życzliwość, szacunek, humor, dbałość, prawdomówność, towarzyskość są tematem książki Sześć cnót mniejszych P. Domerackiego, M. Jaranowskiego, M. T. Zdrenki, Wydawnictwo Naukowe UAM, Toruń 2012. Obiecuję, że jeszcze do niej powrócę. Bo cnoty mniejsze nie są takie znowu małe.

Skuteczne przywództwo

Grudzień 2013

Czekam z utęsknieniem na świąteczne leniuchowanie. Koniec roku to ostatnia okazja wydania pieniędzy na doskonalenie, stąd zapotrzebowanie na szkolenia w tym okresie wzrasta. Pracy mam moc. Nie, żebym narzekała, tylko chce mi się już posiedzieć w domu, upiec pierniczki, poczytać książki inne od zawodowych. Choć przyznam, że z wiekiem tak mi się robi, że coraz mniej pociągają mnie lektury łatwe i przewidywalne, a na półce obok łóżka Ken Blanchard spiera się o pierwszeństwo z Kenem Robinsonem i Grzegorzem Mazurkiewiczem. Czasem wygrywa mąż, ale lekko z żoną trenerką nie ma.

Zagadnienie przywództwa w oświacie to mój konik. Z perspektywy dwudziestu lat zarządzania szkołą mogę na teorię spojrzeć oczami praktyka, dodać własną cegiełkę refleksji do rozważań innych. Na zajęciach z przyszłymi dyrektorami (kurs kwalifikacyjny z zarządzania) usłyszałam ostatnio pytania: jak TO się robi? Jak zarządzać, aby szkoła się rozwijała? Jak osiągać wysokie wyniki w nauczaniu, wychowaniu i ciągle jak pani wierzyć w sens dyrektorskiej pracy? Pani Monika wpatrywała się we mnie z wiarą, że podam receptę na bycie skutecznym dyrektorem. A ja nie potrafiłam odpowiedzieć w kilku zdaniach, nie mogłam dać gotowego przepisu, nie chciałam też pytań pozostawić bez odpowiedzi. — Pani Moniko, najważniejszą kompetencją lidera jest zaufanie i wiara w potencjał ludzi. Moja rozmówczyni oczekiwała chyba bardziej konkretnych wskazówek, zatem dodałam: Porozmawiamy o tym na następnych zajęciach, a dzisiaj proszę już wracać do domu, niedzielne popołudnie należy się rodzinie nie edukacji.

Czekał na mnie mąż, pojechaliśmy na obiad, obiecałam, że zrobię sobie przerwę od oświatowych tematów, ale się nie udało. Pytanie słuchaczki nie dawało mi spokoju. Jak udało mi się zarządzać szkołą, że była dobrą szkołą? Do takiej oceny uprawniają zarówno mierzalne efekty pracy dydaktycznej i wychowawczej (wysokie staniny, szkoła sukcesu w badaniu edukacyjnej wartości dodanej, literki A/B w ewaluacji), jak i niewymierne, ale wyczuwalne i o wiele bardziej cenione przeze mnie aspekty kultury organizacji takie jak atmosfera, poziom motywacji, poczucie bezpieczeństwa, chęć współpracy.

To wartości, które nauczyciele i pracownicy podkreślali wielokrotnie, zwłaszcza, kiedy przychodzili do naszego grona z innej placówki. A przecież nie robiłam niczego nadzwyczajnego, a już na pewno nie poświęcałam należytej uwagi kontrolom, procedurom i sprawdzaniu, czy wszystko jest tak, jak być powinno. Nie pisałam dyscyplinujących notatek służbowych, nie monitorowałam w szczególny sposób realizacji podstawy programowej, nie rozliczałam skrupulatnie z godzin karcianych, ba, nawet nie wymagałam przedstawiania rozkładów nauczania, zakładając, że nauczyciele to profesjonaliści i o konieczności planowania swojej pracy wiedzą bez nadmiernego nadzoru dyrekcji.

Zatem, jak to się robi? W odpowiedzi pomógł mi tekst Małgorzaty Pomianowskiej z październikowej Akademii Zarządzania Dyrektora Szkoły pt. Kompetencje jako podstawa skuteczności. Robię bilans, grudzień sprzyja podsumowaniom. Kompetencje osobiste predestynujące do bycia skutecznym liderem, czyli optymizm, ambicję, odwagę, wytrwałość, zdolność do adaptacji i gotowość do uczenia się przez całe życie, posiadam w komplecie, co stwierdzam bez skromności. Posiadam też cechy przydatne w pełnieniu funkcji kierowniczej, takie jak: tolerancja, empatia, odpowiedzialność i poczucie humoru. Niekiedy mam problem z zachowaniem stabilności emocjonalnej, brakuje mi cierpliwości; asertywności się ciągle uczę i robię postępy. Bycie refleksyjnym praktykiem pomaga w samoocenie, stosowaniu nowych umiejętności oraz sztuce wprowadzania zmian. Niestety, pełniąc funkcję dyrektora, nie wykazałam się profesjonalizmem w dbaniu o swoją kondycję psychiczną i fizyczną, dlatego serce zrobiło mi numer i się zawaliło, skutecznie zmuszając do zmiany trybu życia. Teraz jest dobrze, dbam o siebie, kardiolog mnie chwali, samopoczucie i kondycja dopisują.

Wiem, jakie cechy pomagają być skutecznym dyrektorem, jednak to za mało. Ken Blanchard pisze: Przywództwo nie jest czymś, co się robi ludziom, lecz czymś, co się robi z nimi i proponuje efektywną mieszankę skutecznego przywództwa, na którą się składa: uczciwość, partnerstwo, afirmacja, wzajemny szacunek i zaufanie. (K. Blanchard, M. Muchnick, Pigułka przywództwa, Helion 2013.)

Uczciwość przywódcy to bycie spójnym w mowie i zachowaniu; takie zachowanie i postawa, jakiej oczekujemy od innych; to wierność wyznawanym poglądom i wartościom. Partnerstwo polega na dostrzeganiu potencjału ludzi; na wspieraniu, a nie wyręczaniu w myśleniu i działaniach; to poszerzanie granic odpowiedzialności. Afirmacja, czyli docenianie, nagradzanie i pochwała konkretnych osiągnięć, buduje poczucie bezpieczeństwa i motywuje do rozwoju. Szacunek i zaufanie w szkolnej społeczności są pochodną powyższych zachowań, jednocześnie będąc najwyższym osiągnięciem dyrektora — prawdziwego przywódcy.

Na czym Ty budujesz swoją skuteczność? Zatrzymaj się i pomyśl, co jest Twoją siłą? Poszukaj możliwości rozwoju tego, w czym jesteś dobra/dobry, to najlepsza droga do mistrzostwa.

Ważni Ludzie

Styczeń 204

Jubileuszowy numer Dyrektora Szkoły skłania do podsumowań. Przytoczę raz jeszcze słowa Kena Blancharda: Przywództwo nie jest czymś, co się robi ludziom, lecz czymś, co się robi z nimi, bowiem mają one podwójny sens. Dzieląc się doświadczeniami z dwudziestu lat dyrektorowania, szukając odpowiedzi na pytanie o źródło siły edukacyjnego przywództwa, uświadomiłam sobie, że najważniejsi są ludzie. Dziś opowiem o tych najważniejszych na zawodowej drodze.

Najpierw Mama, Czesława Czarnota, która była też moją wychowawczynią i nauczycielką matematyki. Zawdzięczam Jej poczucie odpowiedzialności, zdolności organizacyjne, życiową odwagę, wierność swoim poglądom i słowa: wszystko, co mogę Wam dać, to wykształcenie.

Kolejne ważne osoby to moje szefowe — dyrektorki. Pierwsza, Alina Topyła, długo była niedoścignionym wzorem. Posiadała kompetencje niezbędne do sprawnego kierowania szkołą: umiejętność planowania, zarządzania czasem, efektywnej organizacji pracy, znajomość prawa, radzenie sobie z finansami. Do tego świetny matematyk, wiedza metodyczna i merytoryczna. Miała autorytet, niektórzy się jej bali, we mnie wzbudzała szacunek i zaufanie. Kiedy nasze role się odwróciły, wiedziałam, że jako dyrektor mogę liczyć na jej pomoc i wsparcie.

Od Alicji Grudy, mojej poprzedniczki na stanowisku, nauczyłam się dostrzegania ważności ludzkich, pozazawodowych spraw. Znała rodziny pracowników, pamiętała imiona i wiek dzieci, każdy mógł liczyć na jej pomoc w trudnej sytuacji. Cechowała ją życzliwość, sprzyjała wszelkim inicjatywom, ufała ludziom, jej zawdzięczam możliwość rozwinięcia skrzydeł jako wicedyrektor. Nadal się przyjaźnimy.

Zostałam dyrektorem i poczułam ogromny ciężar odpowiedzialności za wszystko: za finanse, efekty nauczania, wychowania, stabilność zawodową, byt rodzin pracowników, przeciekający dach szkoły i ojca alkoholika wychowanka. Byłam na etapie uświadamianej niekompetencji, już wiedziałam, że zbyt wiele jeszcze nie wiedziałam i nie potrafiłam. Na szczęście na półce stał segregator z Dyrektorem Szkoły, a tam ludzie, którzy pomagali podejmować decyzje i planować rozwój szkoły. Wielu autorów znałam wcześniej z lektur, szkoleń, konferencji.

Najważniejsze nazwiska? Danuta Elsner, której Dwadzieścia problemów pracy własnej dyrektora szkoły (Jelenia Góra 1992) traktowałam jak katechizm. Stefan Wlazło, guru z Forum Młodego Dyrektora, szkoleń organizowanych pod koniec ubiegłego wieku. Antoni Jeżowski, wieloletni redaktor naczelny, nauczył mnie doceniania efektywnego wykorzystywania finansów w oświacie i wnikliwego czytania zapisów prawnych. Szczególne miejsce w mojej pamięci zajmuje Pani Irena Dzierzgowska. Kiedy odeszła w marcu 2009, żegnałam Ją słowami: …były spotkania, konferencje, wspólne lektury i dzielenie się opowieściami o szkole. Były mądre i ciepłe słowa na pierwszej stronie mojego miesięcznika. Polemiki na temat wizji szkoły obywatelskiej, protesty przeciwko decyzjom ministra, któremu nie na oświacie zależało i skuteczne rady, jak skorzystać z unijnej kasy. Było zachęcanie do szukania radości życia, do marzeń, do odpoczynku, do zwolnienia tempa i zobaczenia piękna świataDziękuję, Pani Ireno, bardzo dziękuję. Klemens Stróżyński, ujmujący stonowanym dowcipem, burzący schematy; spotkaliśmy się podczas prac nad rozporządzeniem o nadzorze. Jarosław Kordziński, z którym w 1986 roku dyskutowałam w redakcji Głosu Nauczycielskiego o autorytecie nauczyciela, a teraz jesteśmy znajomymi na Fb.

Są jeszcze przyjaciele i znajomi z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Studiów Podyplomowych Liderów Oświaty, Akademii Przywództwa Liderów Oświaty — tak wielu ważnych ludzi, których tam poznałam i którzy sprawili, że nasza sieć wsparcia daje siłę i pewność przyjacielskiej pomocy.

Na mojej liście są nauczyciele, pracownicy, rodzice; na których mogłam liczyć; uczniowie, absolwenci, dla których i z którymi warto było góry przenosić.

Przeczytałam swój tekst, popatrzyłam na zdjęcie na biurku. Jeszcze dwie osoby muszę wymienić. To mąż, który przed laty powiedział: Przyjmij propozycję, zostań wicedyrektorem, pomogę Ci. Słowa dotrzymał. I syn: zawsze we mnie wierzy i mnie wspiera; poza tym lata temu nauczył mnie obsługi komputera, założył pocztę, jest prywatnym serwisantem komputerowym. Zawsze mogę na niego liczyć.

A kto był/jest dla Ciebie ważny? Kto Cię wspiera? Na kogo możesz liczyć? Pamiętaj, że Ty jesteś dla mnie VIP — em. Bo czymże byłby autor bez Czytelników?

Dobra polska szkoła

Luty 2014

Zima trzyma, tęsknię za słońcem. I dlatego mój felieton będzie optymistyczny, żeby czekanie na wiosnę przyśpieszyć radością z naszego wspólnego sukcesu. Dziękuję za opowieść o ludziach ważnych dla Twojego rozwoju. Masz rację, czasem nie dostrzegamy, nie doceniamy wartości i mądrości tych, którzy są obok — póki są. Czasem nie mamy czasu na rozmowę, na zapisanie wspomnień, na utrwalenie relacji. A ludzie, także Ci ważni, odchodzą, nie pytając o zgodę i nie licząc się z niezałatwionymi sprawami. Przepraszam, miało być optymistycznie.

Zadzwoniła do mnie niedawno Renia, nasza znajoma ze SPLO. To dyrektorka bursy z Lublina, która organizuje konferencje o wartości i powtarza, że wartości łączące społeczność to podstawa efektów w wychowaniu. Poprosiła, abym napisała o dobrej polskiej szkole, o polskim sukcesie edukacyjnym, bo my ciągle nie potrafimy cieszyć się z osiągnięć. Przyznam, że miałam podobne odczucia, więc prośba trafiła na dobry grunt. Od ogłoszenia wyników badań PISA minęło już trochę czasu, a we mnie jest ciągle niedosyt mówienia, pisania, cieszenia się z osiągnięć uczniów, z osiągnięć nauczycieli. Jest we mnie niedosyt świętowania sukcesu polskiej dobrej szkoły.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 38.35