E-book
15.75
drukowana A5
42.28
Szeptyma

Bezpłatny fragment - Szeptyma


Objętość:
213 str.
ISBN:
978-83-8384-868-6
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 42.28

Dla wszystkich Gwiazd, które skrzywdziłam.

♪ ♪ ♪

Wszystkie baśnie, które czytałam w dzieciństwie, kończyły się małżeństwem. Tak jakby to był jedyny, niepodważalny „happy end”. Czy naprawdę nikt się nie zastanawiał co dalej? Czy Kopciuszek pół życia przyzwyczajony do usługiwania innym poradził sobie z tym, że teraz to jemu mają usługiwać? Ciekawe, czy czasem kłócił się ze swoim księciem. Czy mieli ciche dni? Czy było im dobrze razem w łóżku? Czy wydanie na świat królewskiego potomka było tylko przykrym obowiązkiem życia małżeńskiego? Skoro postacie z bajek mogły w końcu przejść do szarej prozy życia; nic dziwnego, że dopadło to także mnie — Jagodę, która nigdy księżniczką nie była.

Kiedy poznałam miłość swojego życia, nigdy nie myślałam o tym, że będę obierać ziemniaki dla dwóch osób. Gotowanie na początku wydaje się fascynujące, zwłaszcza gdy robisz to dla kogoś. Chcesz, żeby wyszło jak najlepiej i zachwycasz się, gdy ukochana osoba prosi o dokładkę. Czasem gotujecie wspólnie i jest przy tym mnóstwo zabawy. Taka niedoceniana wspaniała czynność w codzienności… Do czasu.

Obieranie ziemniaków w końcu się nudzi. Nie masz jednak siły codziennie wymyślać nowych dań, bo nie ma na to czasu. Człowiek się spieszy do pracy albo wraca z niej zmęczony. Czasem lepiej kupić coś gotowego. Właściwie nikt, opowiadając o swojej wielkiej miłości, nie wspomina o rozgotowanych ziemniakach. To był chyba największy mój problem tego dnia. Nic więc dziwnego, że historie miłosne ludzi wolą kończyć się w dniu ślubu.


Zrób, co się da, co tylko się da

Niech nasza bajka trwa

Chcę jak księżniczka z księciem, mknąć po niebie


Z tego obiadu to już nie będzie ani dramat, ani komedia.

1. Nie ma nieba

Wiktoria


Zamówiłam drugą filiżankę czarnej herbaty. Wiedziałam, że tak szybko stąd nie wyjdę. Jedna część mnie właśnie tego chciała, lecz druga już myślała, jak się ulotnić. Od ponad godziny słuchałam zwierzeń jednej z najbliższych mi osób. Chwilami próbowałam się nawet wyłączyć…

— Czasem nie potrafię z nią rozmawiać. Myślałem, że ten wypad nad morze to taki jednorazowy wybryk.

Jednak nie mogłam.

— Wybryk? — odezwałam się w końcu zmęczona monologiem. — Jagoda nie jest dzieckiem.

— Właśnie, a tak się zachowuje.

Można było wyczuć w jego głosie lekką irytację. Luke w pełni pokazywał, że dorósł już dawno. Idealnie równo przystrzyżona broda, koszula świadcząca o tym, że przyjechał tu prosto z pracy. Ciągle wyczuwalna była jego woda kolońska. Prawdziwy zapach porządnego, przyzwoitego mężczyzny. Można było się w nim zatopić, mogło też od niego zemdlić.

— Ma po prostu inny charakter, daj jej trochę przestrzeni.

Marta właśnie przyniosła herbatę, posyłając mi przy tym znaczący uśmiech. Nie potrafiłam go w tej chwili odwzajemnić. Wiedziałam jednak, że nie będzie miała o to pretensji. Zaprzyjaźniłyśmy się, odkąd pierwszy raz przyprowadziłam Łukasza do jej kawiarni. Już wcześniej widywała mnie tu, gdy przychodziłam pisać. Lubiła moje wiersze, ale też miała swoje zdanie na temat spotkań z żonatym mężczyzną.

Zapatrzyłam się we wnętrze filiżanki. W ciemnym płynie odbijało się moje własne fałszywe odbicie. Niewyraźne czarne oczy odzwierciedlały nienawiść do osoby, której teraz próbowałam bronić. Bałam się podnieść wzrok, by nikt nie dostrzegł tego w moim prawdziwym spojrzeniu. Panująca cisza jednak zmusiła mnie do tego. Spojrzałam niepewnie na Łukasza. Dlaczego przychodził z tym do mnie? Raczej nie nadawałam się do porad małżeńskich.

— Masz rację. — Wzdrygnęłam się, gdyż wydawało mi się, że odpowiedział na moje myśli. — Znowu za bardzo próbuję ją kontrolować. To wolny duch.

— Tak Jagoda jest specy…

— Wyjątkowa.

— Wyjątkowa — potwierdziłam, ponownie topiąc swoją fałszywą osobę w herbacie.



Jagoda


Wspominałam kiedyś, że nie lubię prowadzić. Jakiś czas temu zmieniłam zdanie. Samochód daje wolność, niezależność, komfort i ułamek szczęścia. Doceniam małe rzeczy, jedną z nich jest jazda przed siebie, bez żadnego konkretnego celu. Mogłam pogłośnić radio i na pustej drodze krzyczeć do siebie słowa piosenek, których nie znałam, ale próbowałam się uczyć na bieżąco. Całkowite pozbycie się wstydu można osiągnąć tylko w samotności. Tutaj byłam całkiem sama… Prawie całkiem.

Michał… Śpiewałam razem z nim, bo zawsze słyszałam jego głos w każdej piosence. Nie mówiłam o tym nikomu, nie zrozumieliby. Nikt nie potrafił tego usłyszeć, bo nikt nigdy nie był tak blisko…

— Tak blisko, tak blisko, jak ja. Nie był ciebie nikt tak blisko…

Każda z piosenek podpowiadała mi jak dalej żyć, w którą stronę skręcić, a ja gładko obracałam kierownicę. Z bijącym sercem kierowałam się do znanych mi miejsc i wspomnień, choć zwykle robiłam to nieświadomie. Chyba znów nie powiedziałam mężowi, że wyjeżdżam. Wyjęłam z kieszeni telefon i zerkając kątem oka na drogę, pisałam SMS-a. Pomyślałam, jak bardzo by się wkurzył, widząc, co robię i uśmiechnęłam się do siebie.

Nie chciałam robić mu na złość. Czasem po prostu czułam się źle, gubiłam samą siebie. Nie było już przy mnie osoby, która potrafiła mnie odnaleźć. Wiedziałam, że wspominanie o nim tworzyłoby niekomfortową sytuację. Dlatego wybierałam chwile samotności, kiedy mogłam go poszukać. W głowie miałam tyle pytań bez odpowiedzi. Rozwiązania mogłam szukać tylko w muzyce.

Było minęło, to nic

Niewidzialna wciąż łączy nas nić

Słucham Cię w radiu co tydzień

Szukam ukrytych w eterze wiadomości

To nasz tajny szyfr


Wiktoria


Układałam myśli w słowa, do których nie potrafiłam znaleźć rymów. Wylewałam frustrację na papier, pisząc nieskładne wiersze o szczęśliwej miłości, której nigdy nie doświadczyłam. Mimo to wydawało mi się, że wiem o niej wszystko i potrafię to wyrazić. Po prostu dziś nie miałam weny.

— Mogłabyś tu posprzątać? Prosiłam, żebyś ogarnęła te dokumenty, gdzie byłaś?!

Nim odpowiedziałam, zapisałam pod wierszem te wszystkie pytania, które zadała mi w złości moja mama; po czym wypaliłam bezmyślnie:

— Na randce.

Matka spojrzała na mnie wzrokiem, który wyrażał wszystko. Tak? Ciekawe z kim? Kto by cię chciał? Nie masz nic lepszego do roboty? Miała w tym całkowitą rację, ale nie chciałam tego przyznać.

Spojrzałam prosto w jej puste oczy, w których rozpacz próbowała przykryć gniewem.

„Porozmawiajmy w końcu o Michale” — wysyłałam nieme prośby. — „Potrzebujesz tego tak mocno, jak ja”. Kiedyś rozmawialiśmy tylko o nim. Michał, ten cudowny chłopak, który tyle osiągnął. Taki mądry, bystry, przystojny. Jaka szkoda, że nie chciał prowadzić firmy ojca, ale przecież miał własną… Firmę i świat.

A my mieliśmy wieczne kłótnie o to, że go nie ma i o to, że przyjeżdża. Mama tak bardzo go kochała, ojciec też musiał go kochać. Mimo tej całej toksycznej atmosfery widzieli tylko jego.

Ja byłam jak cień, a kiedy go zabrakło i w rozmowach, i w życiu, nadal pozostawałam przeźroczysta.

Mama rzuciła się na nowo w wir pracy. Nic dziwnego. To był jej jedyny sposób radzenia sobie z rozpaczą. Tak samo robiła, gdy umarł tata. Straciła dwóch najważniejszych mężczyzn w swoim życiu. Powinnam ją zrozumieć, wesprzeć, pocieszyć, ale ja również tego potrzebowałam. Sama tak cholernie tęskniłam za tym dupkiem — moim bratem i nie tylko za nim. Wraz z jego śmiercią zmieniły się wszystkie moje relacje i miałam wrażenie, że kiedyś zostanę całkiem sama. O ile już nie zostałam.


Tak tęsknię za twoją czułością

Tą wymyśloną a której nigdy

Nigdy nie było

Nigdy nie było



Jagoda


Zaparkowałam na skraju lasu. Tego lasu, tak dobrze mi znanego. Naszego lasu. Wysiadłam z samochodu niczym w transie i ruszyłam przed siebie. Drogę znałam już na pamięć. Mogłabym tu trafić z zamkniętymi oczami. Oczywiście na początku trochę błądziłam, ale kiedy wracałam tu dziesiątki razy, nic nie było mi obce. Po chwili znalazłam się na łące, tej łące, naszej łące i coś we mnie pękło.

Niby złamane serce to tylko metafora, ale ono naprawdę boli. Tym prawdziwym fizycznym bólem, że aż pojawia się obawa, czy człowiek nie dostanie zawału z powodu tęsknoty. Nie umiałam płakać, choć w myślach wylewałam tysiące gorzkich łez.

Tak byłoby łatwiej, móc wyrzucić z siebie całą gorycz, tkwiącą głęboko już tak długi czas. Co robią ludzie w żałobie? Myślą i wspominają, a może starają się nie myśleć i zapomnieć. Mnie w głowie ciągle grała tylko ostatnio usłyszana w radiu piosenka.

Zrobiłam kilka kroków do przodu, obróciłam się wokół własnej osi i uniosłam ręce do góry. Powoli krążyłam po zielonej trawie, wirowałam, łapiąc promienie słońca. Nie potrzebowałam muzyki. Ona grała we mnie, cały czas.

Co robią ludzie w żałobie? Płaczą? Krzyczą? Biją pięściami w poduszkę? Na pewno nie tańczą. Tylko co mi zostało?

Została mi tylko melodia

Zagłusza płacz

Mówię sobie tańcz, tańcz, tańcz

Ale nie wiem jak



Wiktoria

Kiedy Łukasz wrócił do domu, obiecałam Marcie spotkanie jeszcze dzisiaj pod warunkiem, że nie będzie zaczynać tematu, który już miała na końcu języka. Musiałam jednak wcześniej pomóc mamie w pracy. Niestety, jej ciągłe wylewanie na mnie swojej frustracji sprawiało, że zamiast pracować, wolałam pisać — czy raczej udawać, że to robię, by jeszcze bardziej ją zezłościć.

— Olałaś studia, nie pracujesz… Myślisz, że utrzymasz się z tych wierszy?

Notowałam każde z tych pytań pod moją twórczością. Wena dawno mi się skończyła, a czułam nieodpartą potrzebę kontynuowania pogłębiania irytacji mojej matki.

Nie, oczywiście, że nie utrzymałabym się z pisania wierszy. Nawet jeśli byłyby coś warte, to nie ośmieliłabym się pokazać ich światu. Kogo interesuje, co się dzieje w moim sercu? Nawet stojąca teraz nade mną mama nigdy nie raczyła ich przeczytać.

Wczoraj widziałam ją z książką Michała w ręku. Płakała. Pierwszy raz chciałam ją pocieszyć, ale nie mogłam, bo byłam wściekła. Owszem, to bardzo egoistyczne z mojej strony, ale nie da się zapanować nad uczuciami, które rozdzierają nasze wnętrze. Nawet jeśli są złe, okrutne i niesprawiedliwe.

Czy jednak bardziej od tego, co właśnie słyszałam?

Nie nadaję się do żadnej pracy? Sama mówiłaś, że wszystko psuję. Po co mam się kompromitować? Ja pierdolę, kobieto, zamknij się już. Twoje słowa nie docierają do mnie. Nie zagłuszą moich jeszcze bardziej destrukcyjnych myśli. Muszę się, kurwa, napić.

— Idę do Seksty — palnęłam, przerywając matce w połowie zdania.

— Gdzie?

— Do kościoła. — Wstałam i wyszłam, zostawiając mamę z niewyraźną miną.

Wsiadłam na rower, dziwiąc się trochę, że tym razem mnie nie zatrzymała. Religia była w naszym domu czymś ważnym. Ważne było, żeby nie dać się jej omamić. Nie ma nikogo nad nami i jesteśmy panami swojego losu. Nie potrzebujemy bogów, aniołów; nie wierzymy w piekło. Czasem nieuczciwość jest potrzebna, aby osiągnąć wyższy cel.

Kółeczko, czyli maleńka wioska, w której mieszkałam, było idealnym miejscem na przejażdżki rowerowe. Była to właściwie jedna, zataczająca okrąg ulica, więc praktycznie nikt tamtędy nie przejeżdżał. Tuż obok było małe miasteczko nazywane przez wszystkich Wygwizdkiem, tam większość czasu drogi również były całkowicie puste. Można było wygłupiać się i jechać slalomem. Dzieciaki chętnie ćwiczyły jazdę na deskorolce, czy rolkach na środku ulicy. Bezpieczne miejsce, spokojne, choć pełne trudnych wspomnień. Kochałam je i nienawidziłam go jednocześnie.

Jechałam przed siebie znaną trasą, na tyle prostą, że mogłam na moment zamknąć oczy.

Moi rodzice chętnie oddawali się medytacji. Chcieli wyciągnąć z siebie to, co najlepsze. Wznieść się ponad wszystko. Nawet Omen, chociaż buntował się przeciwko naszej filozofii, robił dokładnie to samo. Wszedł w to chyba genetycznie, po ojcu. Czy w pewnym momencie ich to przerosło? Wątpię. Byli tak samo silni. Bardziej powiedziałabym, że w tym wszystkim zabrakło im miłości. Mama z tatą odsunęli się od siebie, a Michał stracił… . Po czym ja straciłam moje dwa największe autorytety.

Czy mogłam w takiej chwili użalać się nad sobą? Może powinnam mniej egoistycznie przeżywać żałobę. Jednak to ja tu zostałam, a ich już nie ma. Michał kiedyś wspominał…

Zatrzymałam się przed gęstymi zaroślami i spojrzałam na niebo ponad nimi. Chciał mnie pocieszyć, jak byłam mała. Powiedział, że ojciec po śmierci patrzy na nas z góry. Teraz dorosłam i powiedziałam sobie…


Nie wierz w te kłamstwa, nieba nie ma

Jedynym niebem dla siebie jesteś ty sam


Była tu tylko jedna ścieżka pozwalająca przedrzeć się przez krzaki. Sama zresztą ją wydeptałam.

Kiedy miałam gorsze dni, wybierałam się na samotne wycieczki rowerowe. Pewnego dnia dotarłam tutaj — do miejsca położonego zaledwie dwa kilometry od Wygwizdka i poczułam nagłą potrzebę. Kiedy już weszłam w te zarośla, drapiąc sobie ręce i nogi, coś tchnęło mnie, by zobaczyć, co jest dalej.

Teraz już nie musiałam się przedzierać. Część gałęzi zostało połamanych, nawet mogłam poprowadzić ze sobą rower, żeby móc go schować.

Już po chwili ukazał się moim oczom skromny kamienny kościółek, a raczej to, co z niego zostało. Opuszczony musiał być dość dawno. Na dodatek zupełnie zapomniany.

Kiedy zawitałam tu po raz pierwszy, od razu mnie oczarował. Mimo niebezpiecznego wyglądu — z uwagi na zawaloną wieżyczkę — udało mi się dostać do środka. Wiedziałam, że będzie to idealne miejsce.

Dawna siedziba była zadbana i wygodniejsza, ale odkąd wprowadziła się tam Jagoda z Łukaszem, w dodatku sprowadzając swoich rodziców, nie było sensu urządzać tam imprez. Oczywiście święta tęczowowłosa pozwalała na wszystko, ale dobrze wiedziała, jak dziwnie by to wyglądało. Prawda była taka, że powierzyła mi Sekstę, jednocześnie ją rozsypując. Prawie wszyscy członkowie się porozchodzili. Zostali co prawda Piotrek i Miriam, ale pojawiali się coraz rzadziej.

Potrzebowaliśmy nowych ludzi, żeby grupa mogła nadal istnieć. Musiały być to przede wszystkim zaufane osoby. Sprowadziłam więc dwie koleżanki i na razie to musiało wystarczyć. Każdą wolną chwilę poświęcałam na uporządkowanie naszego miejsca spotkań. Pozwalało mi to trochę odbudować moją pewność siebie, która ostatnimi czasy słabła z każdym dniem.

Kościół był piękną opcją, profanacją, buntem przeciwko wszystkiemu. Nasza grupka była jedynymi ludźmi w małym miasteczku, którzy nie bali się proboszcza i mieli w nosie opinie innych.

Pchnęłam skrzypiące drzwi, a mym oczom ukazała się pustka. Przestrzeń pozbawiona ławek, okna bez witraży i brak malowideł na ścianach. Jedyna zagospodarowana część tego miejsca znajdowała się na samym końcu, przy ołtarzu. On sam pełnił w tej chwili funkcję kamiennego stołu, przy którym zebrali się członkowie Seksty.

Nie było to miejsce idealne na spotkania w każdą pogodę. Tuż nad naszymi głowami znajdowała się dziura w dachu. O ile pozwalała nam podziwiać błękitne niebo albo gwiazdy nocą, tak w czasie deszczu musieliśmy się przenieść w inne miejsce. Ołtarz pozostał jednak najważniejszym punktem, bowiem w okolice południa przez ów otwór wpadało słońce, oświetlając nasze zgromadzenie. Efekt był na tyle piękny, że kiedy tylko było to możliwe, spotykaliśmy się wcześniej, by wypić kielich czerwonego wina w blasku chwały.

Teraz słońce chyliło się już ku zachodowi. Mimo to pięć osób siedziało na przyniesionych z różnych miejsc krzesłach. Każde było inne, co trochę psuło efekt. Za to wszyscy trzymali w dłoniach identyczne puchary, które już były moim specjalnym zakupem.

Jagoda zawsze chciała, żebyśmy mieli charakter bardziej duchowy, ale nigdy nie zadbała o klimat. W końcu mogłam poczuć się w czymś lepsza od niej. Stworzyłam idealną atmosferę, prawdziwą sektę. A w niej alkohol już się lał, bo nie raczyli na mnie zaczekać. Jednak widziałam, że szczerze ucieszyli się na mój widok.

Była tam Miriam, dawna współlokatorka Jagody z Domu Dziecka. Nasza najlepsza informatyczka i łowczyni wszelkich technologicznych nowinek. Znalazł się tam też Piotrek — jedyny, znający początki powstania tego niezwykłego stowarzyszenia. Przyszła oczywiście Marta z kawiarni oraz Dominika, z którą zaprzyjaźniłam się podczas mojego krótkiego pobytu na uczelni. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechał się do mnie jeszcze jeden obcy chłopak.

Kiedy szłam w stronę znajomych, mój wzrok jak zwykle przyciągało wielkie malowidło za ołtarzem. Nie przedstawiało niczego. Kiedyś COŚ tam jednak było. Teraz zostały plamy bez kształtu i wyrazu. Pod spodem widniał tylko niezatarty przez czas napis „Bóg jest miłością”. A skoro Boga nie było…

— Wiki! — krzyknęła Dominika. — Twoje zdrowie!

Ubrana w białą sukienkę do ziemi blondynka uniosła swój puchar w górę. Miała bardzo nietypowy styl, zupełnie jak Karolcia. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Ciekawe jak Karolina czułaby się w tym klimacie.

— Niech będę pochwalona! — Parsknęłam śmiechem i podeszłam do ołtarza, gdzie już czekał na mnie napełniony puchar.

W tym momencie poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Ciemne oczy pożerały mnie i wręcz rozbierały wzrokiem. Jak zwykle odgadywałam myśli chłopaków, którzy widzieli mnie po raz pierwszy.

— Przenajświętsza Wiktoria — zażartował niskim, gardłowym głosem, przysuwając swój puchar, by stuknął się z moim.

Pozdrowiłam go skromnym uśmiechem, pozwalając, by dźwięk uderzanego o siebie szkła rozniósł się echem po pomieszczeniu.

Wysoki brunet o szerokich ramionach, które aż prosiły, żeby się w nich znaleźć. Coś z bad boya w ruchach, spojrzeniu… Nawet pachniał jak chłopak na jedną noc, ale przecież nie można oceniać ludzi po pozorach. Nie ja go zapraszałam, nie miałam pojęcia, jak dołączył do naszej skromnej grupki.

— Wiktoria, to jest Rafał. — Piotrek przyszedł z pomocą. — Kolega z praktyk. Pomyślałem, że będzie do nas pasował.

— Słyszałem, że nieźle się tu bawicie. — Faktycznie można mieć głos przepełniony seksapilem.

Już chciałam powiedzieć, że Seksta to nie tylko zabawa, ale przypomniało mi się, że te czasy już dawno za nami.

— Wszystkie chwyty dozwolone — rzuciłam więc, posyłając zalotne spojrzenie. Najwidoczniej mu się spodobało.

Prawdopodobnie był gdzieś w wieku Piotrka, czyli starszy ode mnie. Wszyscy byli tu dorośli, co groziło rozpadnięciem się Seksty w najbliższym czasie. Ja sama skończyłam dwadzieścia dwa lata i powinnam zająć się czymś pożyteczniejszym. Na razie miałam w planach tylko upić się do nieprzytomności, zapalić trawkę albo znaleźć się w ramionach Rafała przynajmniej na chwilę.

Twój wzrok mnie hipnotyzuje, zrobię co trzeba

Zanim mi powiesz, że niemanieba, niemanieba


Jagoda


Wróciłam do domu przed północą. Paradoksalnie odczuwałam wyrzuty sumienia z tego powodu, że nie miałam wyrzutów sumienia. Było mi wszystko jedno, że Łukasz już spał, choć zapewne długo na mnie czekał. Przygotował nawet kolację, którą musiałam sobie odgrzać.

Miałam świadomość, że traktuję go źle, wręcz okropnie, a jednak do mojego umysłu nie docierało żadne poczucie winy z tego powodu. Tylko jakaś dziwna pustka. Mimo wszystko obiecałam sobie w duchu poprawę.

Znalazłszy się w końcu przy nim w łóżku, wtuliłam głowę w jego plecy. Odwrócił się. Nie spał albo obudziłam go niechcący. Nie zdążyłam się przywitać, bo na mych ustach zagościł namiętny pocałunek. Jego dłonie objęły mnie czule w talii, a moje ciało ogarnął znajomy paraliż.

— Wszystko w porządku? — zapytał, wyczuwszy moje zdenerwowanie.

— Tak — skłamałam.

Chyba wolałam, żeby miał pretensje o to, że znowu znikam, żeby obraził się i poszedł spać, ale on zamiast tego pragnął tylko mojej czułości.

Nie zawsze potrafiłam mu ją dać. Ciężko było jednak odmawiać, kiedy nawet przed samą sobą nie potrafiłam wytłumaczyć, dlaczego to robię.

Zamknęłam więc oczy, próbując czerpać radość z tych pieszczot. W końcu tak powinno być. Niestety ja do tej pory nie rozumiałam, co ludzie widzą w tym całym seksie.



Kamil


— Tyle roboty, a ty czytasz?! — Głos Karola sprawił, że wróciłem do rzeczywistości.

— Przepraszam. — Odłożyłem książkę z makiem na okładce i zabrałem się za papiery. Wzrok mojego szefa przez chwilę na niej spoczął.

— Nic się nie stało. Wyrobimy się — powiedział dziwnym głosem i odjechał na swoim wózku do drugiego pomieszczenia.

Okno naszego biura wychodziło na ruchliwą ulicę. Przez chwilę wpatrywałem się w nią, próbując zebrać rozbiegane myśli. Samochody jechały jeden za drugim. Żaden z nich nie mógł przyśpieszyć ani zwolnić. Każda nagła zmiana mogła doprowadzić do kolizji, ale nikt o tym specjalnie nie myślał.

Po prostu miasto żyło dalej swoim szalonym tempem i my robiliśmy to samo. Nie było czasu na myślenie, czy poza Warszawą jest gdzieś coś jeszcze.


Nie, bo tu nie ma nieba

Jest prześwit między wieżowcami

A serce to nie serce

To tylko kawał mięsa

2. Wypijmy za to

Wiktoria


Otworzyłam jakiegoś koszmarnie słodkiego drinka w puszce i przelałam go do swojego kielicha. Marta natychmiast porwała opakowanie i przeleciała wzrokiem skład.

— Jak możesz to pić? — Skrzywiła się z niesmakiem.

— Daj spokój, muszę sobie osłodzić życie. Twoje pewnie ma jeszcze więcej cukru.

— Już nie chodzi o cukier, ale ilość chemii. Moja domowej roboty mikstura jest zdrowsza.

Nie zwracając uwagi na protesty, wylała mojego drinka i przelała w jego miejsce zawartość przyniesionej przez siebie butelki.

— Nie wiem, jak coś tak cholernie mocnego może być zdrowsze — mruknęłam, upijając łyk. Choć w życiu zdążyłam już wprawić się w piciu różnych alkoholi, aż mną wstrząsnęło.

— Wszystko zależy od przygotowania.

— Nie będę z tobą dyskutować. Zresztą smakuje nieźle, tylko strasznie kopie. Może zaczniesz serwować coś takiego u siebie?

— Gdyby to jeszcze było legalne. Nie mam koncesji nawet na zwykły alkohol. Zresztą nie chciałabym się użerać w pracy z pijakami.

— Największymi pijakami w okolicy jest nasza grupa — zażartował Piotrek. — Zimą pilibyśmy u ciebie.

— Tak, a ja bym wam usługiwała. Nie ma tak dobrze.

— Jeśli mowa o kawiarni… — Milcząca do tej pory Dominika zlustrowała mnie spojrzeniem. — To jak tam spotkanie?

Zmierzyłam groźnym spojrzeniem Martę, która momentalnie zrobiła się czerwona ze wstydu. Ta niska, pulchniutka szatynka o łagodnym spojrzeniu była naprawdę dobrą przyjaciółką. Potrafiła wysłuchać i pocieszyć. Szybko jednak odkryłam, że ma jedną irytującą, typowo kobiecą wadę. Nie potrafiła zachować dla siebie niczego, co usłyszała. Pracując w kawiarni, wiedziała, kto się z kim spotyka i uwielbiała dzielić się tym z innymi.

— Zwykłe, koleżeńskie. Nie mam ochoty o tym rozmawiać. — Zgasiłam zapał koleżanek na ploteczki.

Dominika posłała mi wyrozumiały uśmiech, a jednocześnie spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym, że wie wszystko, co w tej chwili czuję.

Poznałyśmy się na uczelni. Poszłam na psychologię właściwie tylko po to, by zrozumieć, co kryje się w ludzkiej psychice. Dlaczego ludzie odbierają sobie życie? Nie interesowała mnie praca w tym zawodzie.

Drugą osobą, która przyszła tam jedynie dla zdobywania informacji, była właśnie Domi. Nie byłam pewna, po co się tam zjawiła, bo swoją wiedzą przewyższała niejednego profesora.

Miała w sobie coś, co przyciągało. Może to właśnie przeszywające na wylot spojrzenie sprawiało, że siadywałam często obok niej. Dzięki temu zauważyłam, że jej notatki nie zawsze dotyczyły tematu zajęć. Kiedy dostrzegłam szczegółową analizę psychologiczną naszego profesora, nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Ona na to odwróciła się do mnie, posłała mi serdeczny uśmiech i podała notatkę zawierającą szczegółowy opis mojego charakteru.

— Kiedy w końcu wracasz na uczelnię? — Wyrwała mnie ze wspomnień, jednocześnie po raz kolejny odgadując moje myśli.

— Nie zdałam. — Skrzywiłam się, biorąc kolejny łyk nalewki.

— Nie wierzę — Chyba pierwszy raz udało mi się ją zaskoczyć, co sprawiło mi nawet satysfakcję.

— Kurwa, ja też nie — zaśmiałam się. — Trzeci raz podeszłam do tego egzaminu i kolejny raz dostałam te same pytania.

— To już chyba powinnaś się ich nauczyć?

— Kto by się uczył czegoś, co już było? Przygotowałam się ze wszystkiego, tylko nie z tego.

Marta zaśmiała się w głos, a Dominika pacnęła się demonstracyjnie w twarz.

— Przecież on cię chciał ewidentnie przepuścić.

— Wiadomo. Wie, kim był ojciec. Zresztą Michał też chodził na tę uczelnię. Ciągle coś o nim słyszę. Facet powiedział, że na pewno mam potencjał, ale jestem idiotką. — Machnęłam odruchowo kielichem, wylewając sobie trochę nalewki na bluzkę. — Jak widać, miał rację — dodałam, patrząc na plamę.

Marta już nie wytrzymywała ze śmiechu, a Rafał podał mi kawałek papierowego ręcznika.

— Mogłaś się nie poddawać — jęknęła Domi.

— Nawet nie wiem, po co poszłam na te studia. Matka wolała, żebym wybrała coś, co przydałoby mi się w późniejszym zarządzaniu firmą. Z drugiej strony to też kompletnie nie jest dla mnie. Popełniam za dużo błędów, żeby brać na siebie taką odpowiedzialność.

Nikt nie zaprzeczył, chyba znali mnie już na tyle długo, by wiedzieć, że nie użalam się nad sobą. Tylko Rafał podniósł swój kielich.

— Wypijmy za błędy

Za błędy na górze

Niech wyjdą na dobre

Zmęczonej naturze.

Na dźwięk jego głosu poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Cholera, on też potrafił nieźle śpiewać. Musiałam zrobić cokolwiek, żeby się nie rozpłakać.

— Tym błędów nie zetrę — powiedziałam, odrzucając zwinięty w kulkę ręcznik. Po czym wstałam i ściągnęłam bluzkę, co wywołało okrzyk zachwytu obu chłopaków.

Może ja nie potrafiłam tak pięknie śpiewać, ale braciszek nauczył mnie, żeby się tym nigdy nie przejmować. Wiedząc, że wzrok wszystkich skupia się teraz na moim koronkowym staniku, weszłam na ołtarz i zawołałam:

— Racja brachu!

Wypijmy za to,

Kto z nami nie wypije,

Tego we dwa kije!



Jagoda


Przeglądałam oferty pracy, kiedy poczułam, że coś łaskocze mnie w szyję. To Luke delikatnie masował mój kark. Zamiast czerpać przyjemność z tych spontanicznych pieszczot, rosło we mnie tylko rozdrażnienie.

— Zmieniasz pracę? — spytał, ku mojej uldze przestając mnie dotykać.

— Nie będę pracować na stacji paliw do końca życia. Zostawię w końcu miejsce dla studentów.

— W Wygwizdku raczej nie ma studentów — zaśmiał się. — Ale masz rację. Tylko czy to dobra pora na zmianę?

Odwróciłam się chyba nazbyt gwałtownie, żeby spojrzeć mu w oczy.

— Nie jestem w ciąży i… — dodałam od razu, bo widziałam, że zamierza powiedzieć coś w stylu: w najbliższym czasie może się to zmienić. — Nawet nie wiem, czy chcę być.

— Czemu mi o tym nie mówiłaś?

— Bo chciałeś mieć dziecko. Nawet ostatnio jak narzekałam na tę pracę, pocieszałeś mnie macierzyńskim.

— Myślałem, że też chcesz. — Spodziewałam się, że go zranię, ale powiedział to dziwnie spokojnym głosem.

— Nie wiem, czy nadaję się na matkę.

— No co ty, Jagoda, chyba żadna kobieta nie nadaje się tak jak ty. Jest w tobie tyle troski o innych, jesteś opiekuńcza i…

— Nie widzisz, że się zmieniłam? — Westchnęłam lekko już poirytowana. — Ostatnio ciągle myślę o sobie.

— Nie ma w tym nic złego.

Chciałam zaprzeczyć. Wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi ostatnio na sumieniu, ale nie pozwolił mi.

— Nie musimy się spieszyć. Nie planujmy dziecka, jeśli nie jesteś gotowa.

— Ale czy potem nie będzie za późno?

— Mamy na to mnóstwo czasu, a chyba lepiej, żebyśmy oboje byli pewni, prawda?

— Tak, masz rację.

— Zresztą, to nie jest tak, że koniecznie chcę mieć dzieci. Najważniejsze, że mam ciebie.

Uśmiechnęłam się smutno i pozwoliłam, żeby mnie przytulił. Przez chwilę wdychałam jego zapach, zastanawiając się, co ze mną jest nie tak, że nie potrafię tego wszystkiego docenić. Miałam wspaniałego męża, a ciągle mi czegoś brakowało. Może lepsza praca pozwoliłaby mi poczuć się spełnioną.

— Nie chcesz wrócić do Warszawy? — zapytał, a kiedy zobaczył moje zszokowane spojrzenie, dodał: — W sensie do pracy.

— Przecież… — Nie wiedziałam, co powiedzieć, unikałam tego miejsca jak ognia.

Łukasz przysunął krzesło i usiadł koło mnie, chwytając moją dłoń.

— Rozmawiałem z Kamilem. Karol byłby zachwycony, gdybyś wróciła. Mogliby przywrócić dawny klimat.

— Gadałeś z Kamilem? — poczułam dziwny ucisk w żołądku. Chciałam zapytać, jak on sobie radzi, ale właściwie mogłam sama się do niego odezwać.

— Strona Seksty nadal istnieje.

— No tak, Miriam chyba ciągle z nimi jest.

— To, że stary skład się już nie spotyka, nie znaczy, że wszyscy zerwali ze sobą kontakt.

Ja zerwałam — dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Ciągle mieszkałam w budynku Seksty, o której niemalże zapomniałam.

— Tylko teraz jest inaczej.

— Wszystko się zmienia. — Delikatnie wodził palcami po wierzchu mojej dłoni. Ten dotyk już nie był taki drażniący. — To jednak nic złego.

— Niektóre rzeczy jednak kończą się bezpowrotnie. Właściwie to nic nie trwa wiecznie — powiedziałam, odwracając wzrok, bo poczułam łzy napływające mi do oczu.

— My jesteśmy wieczni. — Pocałował mnie czule w policzek. — Napijesz się wina?

Skinęłam głową, nie potrafiąc zastanawiać się nad tymi słowami. Patrzyłam, jak mój mąż wyciąga butelkę z barku i rozlewa nam po kieliszku czerwonego trunku. Nagle, ku mojemu zdziwieniu, zaczął śpiewać.

— Otwieram wino ze swoją dziewczyną,

Chciałbym, żeby ten czas nie przeminął

Nigdy nie przeminął…



Wiktoria


Psycholog kazał mi kiedyś wypisać na kartce wszystko, co mnie boli, i podzielić to na trzy kategorie. Pierwsza to problemy, z którymi mogę w jakiś sposób walczyć, czyli mam nad nimi kontrolę. Druga — trudności, które tylko w pewnym stopniu są zależne ode mnie, i ostatnia, czyli rzeczy, nad którymi nie mam żadnej kontroli. Moje popędy seksualne powinnam wpisać do ostatniej rubryki, ale wolałam nawet o nich nie wspominać.

Odpływałam, gdy całował mnie w szyję i jednym ruchem ręki odpiął stanik, by rzucić go na podłogę. Miał więcej doświadczenia niż mój poprzedni partner. Nazywałam go partnerem, bo spędziliśmy razem więcej niż jedną noc. Był taki nieśmiały i delikatny, chwilami niezdarny. Nie przyznał się, ale z pewnością był prawiczkiem. Przyjemnie się razem grało w WoW-a i trochę szkoda mi było go zostawiać.

— Wszystko gra?

— Tak — odpowiedziałam automatycznie i sama wysiliłam się na jakieś pieszczoty. Nie powiem przecież, że wspominałam byłego. Hasło: „Kochanie, to nie tak jak myślisz” — byłoby tu zgodne z prawdą. Nie tęskniłam za poprzednim. Nigdy za żadnym nie tęskniłam. Za Rafałem też nie będę. Jutro.

Alkohol zaszumiał mi mocniej w głowie, kiedy wbił się we mnie na chwiejącym się stoliku w zakrystii. Wszyscy już wyszli, ale nie chcieliśmy tego robić przed ołtarzem. Chyba pojawiły się jakieś bezsensowne granice moralności. Może chodziło tylko o otwartą przestrzeń, która zabijała intymność. Na pewno nie potrafiłabym słuchać echa naszych odgłosów.

Uniesienie przychodziło i znikało raz za razem, powodując u mnie tylko coraz większe rozdrażnienie. Próby większego odprężenia się były bezsensowne. Byłam wyluzowana, alkohol zrobił wszystko za mnie. Coś jednak było nie tak. Seks, który sprawia mi największą przyjemność w życiu, po chwili robi się męczący. Mimo że odczuwałam to niemal za każdym razem; wiedziałam też, że znów będę do tego dążyć. Wszystko dla tych cudownych pierwszych chwil.

Wyćwiczone mięśnie Kegla i odpowiednia kontrola oddechu pozwoliły mi zorganizować wielki finał. Osoby, które gardzą kobietami udającymi orgazm, chyba nigdy nie były w takiej sytuacji. Nie porównywały miny zawiedzionego faceta — któremu żadne tłumaczenia nie wyleczą urażonej dumy — do tego błysku w oczach, gdy spogląda on na zadowoloną kobietę. Mężczyźni to zadaniowcy. Mają swoje cele, które muszą osiągnąć.

Nie ma nic gorszego od tego, kiedy on się uparcie stara, a ja dobrze wiem, że nic z tego nie będzie. To nie jego wina, tylko moja, ale dla niego to tylko puste słowa. Pocieszenie, które boli jeszcze bardziej niż powiedziane wprost „nie zaspokajasz mnie”. Mało który facet zrozumie, że kobiecie nie zawsze jest potrzebny orgazm. Można się dobrze pieprzyć bez finału. Może oni tak nie potrafią. Nie wiem, ale zwykle moje scenki sprawiają, że mężczyzna jest spełniony w obu kwestiach, a ja mam spokój.

Patrzyłam w jego oczy szczerze szczęśliwa, bo przez chwilę stworzyło się między nami coś wyjątkowego. Czuły dotyk, iskry pożądania i złudne poczucie bliskości. Jeśli jest coś piękniejszego od pełnego napięcia czasu przed stosunkiem, to chwila tuż po. Niestety często trwa ona krócej niż sam seks.

Kiedy objął mnie ramieniem i podsunął paczkę papierosów, wróciłam do rzeczywistości.

— Spotkamy się jutro? — Jeszcze musiało paść to pytanie…

— Następne spotkanie Seksty w niedzielę koło południa — powiedziałam, odpalając podarowanego szluga.

— Ale wiesz… Myślałem o spotkaniu sam na sam.

Wiedziałam. Oczywiście, że wiedziałam, o co mu chodzi, ale właśnie z tego próbowałam się wymigać.

— Niestety w tygodniu muszę pomagać mamie.

— To może piątek wieczorem albo sobota?

Dalsze ściemy nie miały już sensu.

— Słuchaj Rafał, to był tylko seks.

— Och. — Wzruszył ramionami. — Ale zajebisty seks i moglibyśmy go kiedyś powtórzyć.

Był wyluzowany i biła od niego pewność siebie. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie dostał kosza, tylko od początku liczył na czysto cielesną relację. Niejedna kobieta dałaby się omotać. Ja zresztą pewnie też. Tylko w jego oczach był ten sam błysk. Ten, który dobrze znałam. Westchnęłam ciężko.

— Wybacz, ale nie mogę.

— Dlaczego?

— Za bardzo mi go przypominasz — wypaliłam bezmyślnie.

Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Teraz patrzył na mnie autentycznie wkurzony.

— Więc byłem dla ciebie tylko lekarstwem na poprzedni związek? — rzucił tak ostro, że przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodzi.

— Słucham?!

— Po prostu wkurwia mnie porównywanie z byłym facetem. Najpierw wylecz się z poprzedniego, a potem dopiero idź do łóżka z kolejnym.

Patrzyłam w lekkim szoku, jak odchodzi, trzaskając drzwiami, czego w tym miejscu się nie robi. Z niepokojem zerknęłam na sufit, mając nadzieję, że się nie zawali.

— O mojego brata mi chodziło… — wydusiłam z siebie, kiedy już nie mógł mnie usłyszeć. — Co za idiota.

Wyszłam z zakrystii, zarzucając na siebie tylko bluzę. Na szczęście został jeszcze jakiś alkohol. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jest mi szkoda. Szybko zrozumiałam, że wcale…


No, a teraz napijmy się misiu

za ten papieros tuż po

i ten szampan tuż przed

za pocałunek w tę noc



Jagoda


Nic się tutaj nie zmieniło. Układ pomieszczeń ten sam, meble te same i nawet aura taka sama.

— Wiem, że już nie będzie tak samo — wbrew wszystkiemu odezwał się Karol.

On trochę się zmienił. Zmartwienia zawsze odbijały się na jego twarzy, ale teraz każda zmarszczka mówiła o trudzie, przez który przechodził. Samodzielne prowadzenie wydawnictwa na pewno niosło ze sobą dużo stresu. Do tej pory miał biznesowego partnera.

Przez chwilę oczyma wyobraźni zobaczyłam Michała jak siedzi wyluzowany z nogami na biurku i komentuje prześmiewczo naszą rozmowę. Taki był, na większość rzeczy miał zawsze wyjebane, ale z drugiej strony nikt tak nie ogarniał życia, jak on… Albo nikt tak dobrze nie udawał, że ogarnia.

— Damy z siebie wszystko. — Położyłam Karolowi dłoń na ramieniu.

Spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i sympatii, ale było tam coś jeszcze. Zobaczyłam iskrę nadziei i wtedy wiedziałam, że nie mogę go zawieść.

— Mam już kilka pomysłów — dodałam na potwierdzenie swoich słów.

To była prawda. Jak tylko omówiliśmy najważniejsze sprawy, poszłam do sali, gdzie wcześniej odbywały się rytuały magiczne. Mój pokój kolorowej wróżki teraz robił za magazyn. Usiadłam na jednym z kartonów z blokiem milimetrowym w ręku i zaczęłam szkicować plan, jak można by odbudować to miejsce.

Może nie wszystkie pomysły były moje. Właśnie tutaj wyraźnie słyszałam szepty, które podpowiadały mi, co można zrobić. A ja w końcu zrozumiałam, że jestem na swoim miejscu.



Łukasz


Jagoda wróciła do domu rozpromieniona. Dzięki temu utwierdziłem się w przekonaniu, że to był doskonały pomysł. Ze stacji benzynowej wracała zawsze zestresowana, a z wycieczek dziwnie zamyślona. Nie mogłem nic poradzić na to, że Michał był kimś ważnym w jej życiu. Zresztą wszystko, co złe, dawno już poszło w niepamięć i musiałem przyznać sam przed sobą, że też chwilami za nim tęskniłem.

Przejście żałoby to powolny proces. Kiedy moja siostra zginęła w wypadku, chciałem się odciąć od wszystkiego, co było z nią związane. Opuściłem dom rodzinny, zająłem się własnym życiem. To właśnie Jagoda przy pomocy swojej magii ukazała mi, że w ten sposób wciąż trzymałem w sobie stłumiony ból. Musiałem naprawdę pozwolić siostrze odejść, ale to nie znaczy, że miałem o niej zapomnieć.

Teraz w naszym domu wiszą jej zdjęcia, a ja co jakiś czas odwiedzam rodziców i resztę rodzeństwa. To wszystko dzięki mojej tęczowej wróżce. Wierzyłem, że ona też w końcu sobie poradzi.

— I jak było? — spytałem, stawiając przed nią kubek gorącej kawy.

— Dobrze znów zobaczyć Karolcię, Andrzeja i Kingę — powiedziała, uśmiechając się do mnie. Aż byłem zły na siebie, że nie wpadłem na to wcześniej. Oczywiście, że tęskniła do przyjaciół, którzy tyle czasu zastępowali jej rodzinę.

— Może zorganizować jakieś spotkanie Seksty? — zaproponowałem. — Napijemy się znów razem i poznamy nowych członków, których zwerbowała Wiki.

— Nie wiem, czy Wiktoria chce mnie widzieć. — Moja żona uciekła wzrokiem gdzieś w bok.

— Jak to?

— Nie odzywała się do mnie odkąd… — Zawiesiła głos. Znów weszliśmy na ten temat. — Chyba mnie obwinia.

— Niemożliwe — zaprzeczyłem od razu. — Ona bardzo cię lubi.

Ilekroć spotykałem się z Wiki, zawsze miała dobre zdanie o Jagodzie. Moja ukochana niepotrzebnie szukała winy w sobie. Możliwe, że właśnie to tak często ją męczyło.

— Pogadasz z nią? — spytała, patrząc mi w oczy.

— Ja?

— Lepiej się dogadujecie. Może tobie coś powie. Pewnie jest jej bardzo ciężko.

Wyrzuty sumienia aż ukłuły mnie w serce. Oczywiście, że było. Nikt nie był tak zżyty z Omenem, jak jego własna siostra. A ja zawracałem jej głowę tylko swoimi problemami. Wspaniały ze mnie przyjaciel, nie ma co. Faktycznie musiałem z nią porozmawiać. Żeby nie odwlekać, napisałem SMS-a. Zwykle odpisywała po paru minutach. Tym razem nie doczekałem się odpowiedzi.


***


Jagoda poszła do łóżka wcześniej, mówiąc, że jest zmęczona. Ja, jak zwykle czując dziwną tęsknotę, położyłem się obok i wtuliłem się w jej ciało. Nie mogłem zasnąć, nawet nie chciałem. Chłonąłem tę chwilę, jakby miała być ostatnia. Jej słowa, że nic nie trwa wiecznie, szumiały mi jeszcze w myślach.


A kiedy śpisz otulam cię

Cudowną dłoni kołdrą

I niosę przez każdą noc taki we mnie strach

Że mi z rąk w jakąś noc wypadniesz



Jagoda…


Wynieśliśmy na podwórko dodatkowy stół, aby wszyscy się pomieścili. Nie wiedzieliśmy, czy faktycznie uda się zebrać całą ekipę, ale informacja, którą zamieściłam na stronie, spotkała się z bardzo entuzjastyczną reakcją. Spotkanie w dawnej siedzibie Seksty. Sobota, godz. 19:00. Zapraszamy, Jagoda i Łukasz.

Kiedy jeden po drugim zaczęli się zjeżdżać, wpadłam w dziwny trans, z którego nie potrafiłam wyjść. Impreza szybko się rozkręciła, a ja potrafiłam tylko obserwować, jakby wszystko toczyło się gdzieś obok. Ciągle towarzyszyło mi niejasne przeczucie, że to już nie są ci sami ludzie. Każdy szczegół zdawał się to potwierdzać.

Kinga, nasza imprezowa książkoholiczka, nie piła z nami. Przyznała się w końcu, że jest w ciąży. Najbardziej zdziwił mnie fakt, że tego nie wyczułam. Miałam nadzieję, że to tylko przypadek, w końcu miałam wrócić do pracy jako wróżka. Każdy składał rudej gratulacje, tylko Karolina pół żartem, pół serio złożyła wyrazy współczucia. Wiedziałam, że zrezygnowała z pracy z dziećmi — na rzecz firmy Karola — ale czy to znaczy, że zmieniła również swoje podejście do ukochanych małych istot?

Szukałam u Andrzeja oznak stresu. Artysta, przez tyle lat samotny i bez perspektyw na życie miał w wieku trzydziestu sześciu lat założyć rodzinę. Ten jednak stał spokojnie, patrząc z dumą i miłością na swoją żonę. Jej też wbiła trzydziestka. Może Luke miał rację, że nie musimy się spieszyć.

Misiek również podbiegł złożyć gratulacje i zadawał tysiąc pytań przyszłej mamie. Jego społeczne lęki zniknęły już dawno, z nami czuł się swobodnie. Nawet nie odczuł tego, że Seksta się rozpadła i wszystko się zmieniło.

Kamil z Karolem dyskutowali o biznesie, jakby nie mogli tego na chwilę odłożyć. Przysłuchując się, zauważyłam ze zdumieniem, że to ten wieczny lekkoduch ciągnie temat. Tymczasem nasz szef najchętniej napiłby się drinka. Przeszły mnie dziwne dreszcze.


Nie wiem sam, co mi się marzy,

Jaka z gwiazd nade mną świeci,

Gdy wśród tych — nieobcych — twarzy

Szukam ciągle twarzy — dzieci


Piotrek przedstawiał Bartkowi nowych członków Seksty, którzy również odpowiedzieli na zaproszenie. Podeszłam do nich niepewnie. Po wymianie uprzejmości zadałam to nurtujące mnie pytanie:

— Wiktoria przyjdzie?

Dominika wyciągnęła telefon, po czym wzruszyła ramionami.

— Nie odpisała mi.

— Trochę się posprzeczaliśmy — dodał Rafał. — Może to z mojej winy.

— Wiki ma swój świat — odparła na to Marta. — Czasem tak po prostu znika bez słowa.

Przełknęłam ślinę, nie dopuszczając do siebie najgorszych myśli. Wtedy kątem oka zauważyłam, jak Karolina wlewa do kawy kieliszek wódki. Na zdziwione spojrzenie Kingi rzuciła tylko:

— Karolcia tak lubi.

Rudowłosa natychmiast się zaśmiała.

— To tak jak w tej książce, gdzie…

Nie słuchałam. Moją uwagę zwrócił brak Andrzeja koło dziewczyn. Szybko jednak zauważyłam go szkicującego coś przy stoliku. Obok siedziała Miriam i opowiadała o wirtualnej rzeczywistości, na co Misiek buntował się, że nie chce tego słuchać i pójdzie do domu. Poczułam nagłe ciepło w sercu. Jak mogłam myśleć, że wszystko się zmieniło. Fakt, trochę dorośliśmy, ale to wciąż ta sama Seksta.

— To za co pijemy? — Piotrek przerwał moje rozmyślania, podsuwając mi pod nos kieliszek z szampanem.

— Za Omena — powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.

— Już idzie trzeci rok — wyszeptał Bartek.

— A my nadal jesteśmy tacy, jakimi nas wychował — zażartowałam i na szczęście zobaczyłam uśmiech na jego twarzy, kiedy wzniósł wysoko swój kieliszek.


Za ludzi, którzy Cię jak ojciec wychowali,

a Ty nie zdążyłeś im powiedzieć jak byli ważni.

Wypijmy za nich, wypijmy za nich.

3. Miało być romantycznie

Wiktoria…


Przeciskałam się między ludźmi migoczącymi mi przed oczami w światłach stroboskopów. Tłum w klubie zlewał się w mieszaninę barw, która wprowadzała mnie w odpowiednią fazę jeszcze na trzeźwo. Mimo to powoli zmierzałam w stronę baru, co chwilę na kogoś wpadając.

Nie przepraszałam nikogo, nikt nie przepraszał mnie. Nie miało to znaczenia w takim hałasie. Raz co prawda miałam ochotę komuś wpierdolić, czując palce na swoich pośladkach, niestety nie wiedziałam komu. Obrzuciłam więc tylko morderczym spojrzeniem rozmazaną przestrzeń.

W końcu zamówiłam pierwszego drinka i rozejrzałam się po tym całym tłumie. W tym klubie jeszcze nie byłam. Do innych zawsze chodziłam z kimś. Można było powiedzieć, że to mój podwójny pierwszy raz. A tego właśnie było mi trzeba — nowych doświadczeń.

Kiedy barman postawił obok mnie szklaneczkę mojito, uśmiechnęłam się do niego zalotnie. Odpowiedział mi tym samym. Idealny czas, by się zabawić.



Michał…


Baśka miała fajny biust

Ania styl, a Zośka coś, co lubię,


Obczaiłem dupeczki, szybko i bez skrupułów segregując, do których w ogóle warto podejść. Mój wzrok zatrzymał się na młodej dziewczynie, siedzącej samotnie przy barze. Całkiem ładna, nie wyglądała jednak jakby na kogoś czekała. Sączyła powoli piwo, patrząc się w pustą przestrzeń. Poczułem się zaintrygowany.

Przysiadłem się obok, zamówiłem dwa lepsze drinki i podsunąłem jej jednego.

— Piwo tutaj jest chrzczone.

Dziewczyna popatrzyła nieufnie do kieliszka.

— Nie dosypałeś mi czegoś?

— Nie muszę zniżać się do takich metod. — Posłałem jej swoje niezawodne spojrzenie.

Upiła łyk, patrząc mi cały czas prosto w oczy. Mowa jej ciała zdradziła mi, co będę robił tej nocy.



Wiktoria…


— Cześć mała, postawić ci piwo?

Gościu usiadł koło mnie i szybko zaplusował swoją bezpośredniością i odwagą. Jednocześnie zaminusował hasłem: „mała”, na które po prostu miałam uczulenie.

— Nie pijam byle czego. — Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.

— To na co masz ochotę? — Najwidoczniej się nie poddawał.

Wybrałam z listy najdroższego drinka i od razu złożyłam zamówienie.

Spojrzał na mnie lekko zaintrygowany, ale sięgnął po portfel. Powstrzymałam go ruchem ręki.

— Spokojnie, zapłacę za siebie.

— Powiedziałem, że postawię, to postawię. Dwa razy to samo — zawołał w stronę kelnera.

Kasiasty i dość młody. Przez chwilę zastanawiałam się, skąd ma takie fundusze. Szybka obserwacja udzieliła mi natychmiastowej odpowiedzi. Był pewny siebie i miał to coś w spojrzeniu.

— Chodź do kibla — rzuciłam, wprawiając go w lekkie osłupienie i o dziwo zakłopotanie.

— Nasze drinki… — Próbował mnie niezbyt umiejętnie zatrzymać.

— Poczekają na nas — rzuciłam przez ramię, już zmierzając w stronę toalet. Byłam pewna, że podąża za mną, zastanawiając się, czy wziął prezerwatywy. Biedaczek. Nie będą mu potrzebne. Gdy już znaleźliśmy się w jednej z kabin, jego pewność siebie nie była aż tak widoczna. Jak widać, wszystkich facetów potrafię onieśmielić.

— Masz zioło? — Wybawiłam go z opresji.

— Mam ciekawsze rzeczy. — Od razu odzyskał rezon.

— Na razie podziękuję.

Chłopak uśmiechnął się i podsunął mi skręta zupełnie za darmo. W dodatku wypalił razem ze mną. Świat w końcu zaczął przybierać jakieś barwy i przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie powinnam zakosztować udawanej miłości w klubowej toalecie, zwłaszcza że moje ciało od razu stało się wrażliwsze na dotyk.

Przechodziły mnie ciarki, kiedy wodził opuszkami palców po mojej dłoni. Wpatrywałam się w przestrzeń, udając, że patrzę mu w oczy.

— Ogarnij się — usłyszałam w głowie głos mojego brata. — Już ktoś was wyczuł i wezwał psy.

— Musimy iść — powiedziałam niewyraźnie.

— No weź… — Facet popchnął mnie na ścianę i zamknął usta pocałunkiem.

Odepchnęłam go od siebie chyba zbyt brutalnie, bo wpadł na muszlę klozetową, a ja wymknęłam się z kabiny, nim odzyskał równowagę. Drinki faktycznie ciągle czekały na nas przy barze.

— Dzięki skarbie — rzuciłam w stronę barmana i wypiłam pierwszy z nich duszkiem.

— Zgubiłaś chłopaka? — Spojrzał na mnie rozbawiony, nachylając się nad ladą.

— Utopił się w toalecie. — Obdarzyłam go krótkim, lecz namiętnym pocałunkiem, po czym wypiłam też drugiego drinka.

— Nieźle… — Tylko tyle zdołał z siebie wyrzucić, zaraz jednak spoważniał. — Słuchaj, lepiej by było…

— Muszę się zwijać, wiem.

Pomachałam mu na pożegnanie i ruszyłam w stronę wyjścia. Udało mi się jeszcze wpaść na kilka osób i chyba usłyszałam mojego toaletowego dilera. Niezdarnie wołał mnie „ej”, w końcu nie wiedział nawet jak mam na imię. Muzyka jeszcze grała mi uszach, kiedy wyszłam na ulicę. Warszawa nocą była taka piękna. Ruszyłam tanecznym krokiem w stronę innego miejsca, gdzie mogłabym się napić.



Michał…


Julia prężyła się i wyginała przede mną, jakby nie mogła w spokoju usiedzieć i wypić najpierw tego wina, które wybierałem przez dwie godziny. Poprawiała co chwilę bluzkę, żeby bardziej uwydatnić swój dekolt. Miała co pokazać — to fakt — ale jej starania były tak zabawne, że z trudem powstrzymywałem się od śmiechu. Specjalnie co chwilę zerkałem na piękny widok z okna hotelu i komplementowałem widoki, wprawiając dziewczynę w irytację.

Jej siostra Monika brała prysznic. A może odwrotnie, to Monika właśnie siedziała przede mną. Zawsze miałem z tym problem. W końcu wyszła. Rozwiązany szlafrok ukazał mi seksowną bieliznę. Włosy ciągle wilgotne, a na nogach wysokie szpilki. Kto normalny bierze buty do łazienki? Rozbawiony nie powstrzymałem uśmiechu. Odwzajemniła go, mrużąc zmysłowo oczy.

Już po chwili obie znalazły się tuż przy mnie na kanapie.

Miałem ochotę porozmawiać. Czy zawsze trzeba zaczynać od seksu? Przez chwilę zatęskniłem za Kamilem, z którym zawsze mogłem prowadzić długie i ciekawe dyskusje. Pomyślałem o kimś jeszcze i szybko napełniłem ponownie kieliszki, bo chęć na jakiekolwiek igraszki zaczynała mi przechodzić.

— Więc ty jesteś ten Michalszewski?

Pojawiła się obawa, czy cienkie szkło nie pęknie mi w dłoniach.

— Twój ojciec jest bardzo bogaty. — Jedna z sióstr chwyciła palcami krewetkę i włożyła ją sobie zmysłowo do ust. Gest ten wydał mi się dziwnie niesmaczny.

— Nie potrzebuję kasy ojca. Sam sobie radzę w życiu — odburknąłem.

— Pewnie żyjesz ze swojej muzyki.

— Ta, jestem gwiazdą — mruknąłem bez sensu, bardziej sam do siebie.

— O! Spędzimy wieczór z prawdziwą gwiazdą. — „Chyba Julia” się ożywiła.

Poczułem nagły przypływ małego olśnienia i uśmiechnąłem się do siebie. Wstałem z kanapy i spojrzałem na dwie ślicznotki, które wręcz śliniły się na mój widok. Ewentualnie na widok mojej forsy.

— Więc, moje piękne, chcecie wieczoru z gwiazdą?

Wyciągnąłem z kieszeni dwa bilety, które miały być na inną okazję, ale zawsze można kupić kolejne.

— No pewnie, że chcemy! — Monika już zrzuciła z siebie szlafrok.

— Chcą tylko wieczoru z gwiazdą, chcą zrobić snapa z melanżu

Jeśli chcesz wieczoru z gwiazdą, to się przejdź do planetarium.

Zarapowałem w stylu Taconafide i rzuciłem bilety zaskoczonym dziewczynom. Nie zdążyły zaprotestować, a już zniknąłem za drzwiami. Musiałem kupić kolejne wejściówki do obserwatorium dla mnie i dla Jagody. Chciałem jej pokazać prawdziwe gwiazdy.



Wiktoria…


Szybka analiza: przelizałam się z laską, poprowadziłam wężyk na parkiecie, potem wszyscy przeszliśmy w pogo, chociaż nie pamiętam, żeby grali jakiś metal. Wszystko pamiętałam — a to oznaczało, że byłam w miarę trzeźwa.

Zadowolona z siebie, próbowałam sklecić jakiś wiersz. Zawsze miałam przy sobie notes. Używki otwierają umysł, pozwalają wypełnić go weną, tylko długopis czasem trudno jest utrzymać. Po zapisaniu dwóch słów, które mogłyby zbawić wszechświat (niestety już zapomniałam, jakie to były słowa, a notes zostawiłam na stoliku), poszłam po coś do utrzymania równowagi. Byłam święcie przekonana, że tylko kolejna porcja alkoholu pozwoli mi tę równowagę utrzymać.


***


— Zablokowana. Chce pani spróbować jeszcze raz?

Patrzyłam tępo na barmana, trzymając swoją kartę w dłoni. Wydawał się nawet sympatyczny, choć ten w poprzednim klubie był bardziej w moim typie. Może mogłabym go zbajerować, żeby postawił mi drinka?

Nie, nie można cały czas wykorzystywać bezbronnych facetów — upomniałam się w duchu. Położyłam telefon na blacie i resztą skupienia zaczęłam pisać SMS-a do matki. Napisałam, że musi mi odblokować kartę, bo chcę zatankować, żeby wrócić do domu. Stwierdziłam, że już jestem za stara, żeby tłumaczyć się, gdzie jestem.

— Chyba nie chcesz wracać samochodem? — Barman zerkał na mnie wyraźnie zaniepokojony.

— Nie, autobusem. — Zmierzyłam go wzrokiem, oburzona, że śmie zaglądać mi do telefonu.

— Pomóc ci? Z tych literówek szybko się domyśli, że jesteś pijana.

Już chciałam zaprotestować, że aż tak pijana nie jestem i sama poprawić mój tekst, ale właśnie uświadomiłam sobie, że matka przecież widzi, iż samochód został w domu. Zrezygnowana schowałam telefon do kieszeni.

— Postawiłbym Ci tego drinka, ale ty już raczej nie powinnaś pić. Mama się o ciebie martwi. Lepiej wracaj do domu.

Ze wszystkich ludzi, których dzisiaj poznałam, on wydawał mi się najbardziej irytujący. O nie! Nie zamierzałam wracać. Po pierwsze, to właśnie tu czułam wolność, zupełny brak kontroli, miałam poczucie własnej autonomii i zapewnioną ucieczkę od problemów. Po drugie — ostatni autobus do Wygwizdka odjechał jakieś dwie godziny temu.


Jestem poza kontrolą, zabrać nic już mi nie mogą

Bo nic nie mam, moje logo, mówi Ci, że jestem sobą

Jestem poza kontrolą, chciałem więcej, mam polot

Wchodzę w klub, robimy pogo, pogo



Łukasz…


Zerknąłem jeszcze raz na telefon, kiedy wszyscy poszli. Żadnej wiadomości.

— Nie przyszła. — Jagoda jakby czytała mi w myślach, zbierając talerze.

— Ani nie odpisała.

Zobaczyłem, że moja żona nagle się zatrzymała, więc podbiegłem, by wziąć od niej naczynia.

— Mówiłam, że jest na mnie zła. — Oddała mi bezwiednie wszystko, co trzymała w dłoniach.

— Nic jej nie zrobiłaś. Kurcze Jagoda, kiedy zrozumiesz, że to nie twoja wina? Jest jej trudno. Może unika wspomnień o bracie, ale na pewno nie obwinia za wszystko ciebie.

Przez chwilę patrzyła w moją stronę, ale wyglądało, jakby wpatrywała się w pustkę. Trwało to kilkanaście sekund, po czym zabrała z powrotem ode mnie wszystkie talerze. Jakby otrząsnęła się z dziwnego transu.

— Weź resztę, ja zacznę zmywać — powiedziała tylko i oddaliła się w stronę domu.

Członkowie Seksty nie zrobili dużego bałaganu, mimo iż każdy trochę wypił. Poukładane na stole naczynia i opróżnione butelki kojarzyły mi się z imprezą urodzinową u rodziny. Jak bardzo dorośliśmy? A jednak chyba było tak samo. Taka sama atmosfera pełna dobrego humoru. Tylko czegoś brakowało.

Spojrzałem w ciemne niebo. Przez chmury nie było widać ani jednej gwiazdy. Były tam wciąż, ale jakby zgasły. Jakby coś skończyło się na zawsze.


Cóż warta noc kiedy już nie ma gwiazd



Wiktoria…


Automatyczne drzwi w jednym z warszawskich hoteli wydawały mi się magicznym portalem. Uznałam to za znak od niebios, że otworzyły się akurat wtedy, kiedy stanęłam bezpośrednio przed nimi. Całkiem przyzwoita miejscówka, w której pewnie zatrzymałabym się, gdybym miała aktywną kartę kredytową. W tej chwili powinnam była poszukać czegoś na moją kieszeń. Problem w tym, że nawet kieszeń zostawiłam w klubie. Pożyczałam jakieś pieniądze, teraz wiedziałam tylko tyle, że ich nie było. Potrzebowałam pilnie kogoś, kto pomógłby mi trzeźwo myśleć.

Facet wydawał się trzeźwy, nawet za bardzo. Wyglądał poważnie w koszuli z krótkim rękawem, eleganckich spodniach i z zegarkiem — może niespecjalnie drogim, ale stylowym. Niestety, kontrastowało to wszystko z brakiem owłosienia na głowie i tatuażem na ręce. Nie wiem czemu, ale skojarzył mi się z gwiazdą porno. Ponoć łysi są najlepsi w łóżku. Nie, trzeźwe myślenie kompletnie mi nie wychodziło.

Stałam jak debilka na środku hali i patrzyłam na młodego mężczyznę, który właśnie meldował się w pokoju. Miał takie męskie dłonie, które sięgnęły po portfel i kartę. Kiedy ta wypadła mu z ręki, z automatu podbiegłam i schyliłam się, żeby mu ją podać.

Widać było, że koleś był w lekkim szoku.

— D-d-dziękuję — Odebrał szybko swoją kartę i odwrócił się ode mnie, kiedy ja starałam się posłać mu jeden ze swoich uwodzicielskich uśmiechów. Cholera jasna.

— Dwuosobowy, tak? — zapytała recepcjonistka.

— T-tak. — Facet nadal się jąkał.

— Państwo razem?

— Tak — wypaliłam, nim zdążyłam się zastanowić.

— Dobrze, więc panią również proszę o podpis. — Podsunęła mi kartę, gdzie szybko naskrobałam fałszywe nazwisko.

Mogłam prawdziwe, ale tak było zabawniej. Poczułam się jak w filmie gangsterskim. Pewnie przestałoby mi być do śmiechu, gdyby zjawiła się tu jego towarzyszka. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Najwidoczniej był sam. O dziwo, nie protestował. No tak, głupia ja. Czemu miałby protestować? Właśnie dostał szansę zaliczenia fajnej laski, która sama pchała mu się do łóżka.

Spojrzałam mu prosto w oczy, ale nic nie mogłam z nich wyczytać. Szybko odwrócił wzrok i odebrał klucze. Nie umknęło mi, że ręka cały czas mu drżała.

Ruszył w kierunku windy, a ja poszłam za nim. W środku opieraliśmy się o dwie przeciwległe ściany, zapatrzeni wzajemnie w swoje stopy. Romantyczny początek, nie ma co.

Otworzywszy drzwi do pokoju, odsunął się, wpuszczając mnie przodem. Wtedy moja pewność siebie wróciła. Z gracją weszłam do środka i rzuciłam się na kanapę. Zrzucając buty niedbale na podłogę, omiotłam wzrokiem pokój. Ładnie i czysto, jak to w hotelu. To jest najlepsze w takich miejscach, że nie trzeba dbać o porządek.

— M-mo-m-mogłabyś odłożyć b-b-buty — wyjąkał mój towarzysz, o którym przez chwilę zapomniałam. Po czym ustawił swoje obuwie równiutko pod wieszakiem na kurtki.

— Spoko. — Najwidoczniej nie każdy myśli tak samo, a ja wolałam aż tak nie podpadać mojemu wybawcy.

Pozbierałam swoje ukochane glany i ułożyłam je grzecznie koło skórzanych półbutów. Przechodząc obok, jeszcze raz przyjrzałam się nieznajomemu. Czułam, że coś w sobie miał, ale trudno mi było określić co właściwie.

— Fajna dziara — zagadałam. Na jego ramieniu widziałam fragment czarno-białego krajobrazu.

— D-dzięki.

— Zawsze się tak jąkasz?

— N-n-nie, tylko jak się denerwuję — powiedział bardzo szybko, a ja ze strachem zauważyłam, że cały się trzęsie.

Nie wiedząc, co zrobić, chwyciłam go za ramiona.

— Ej, spokojnie, ziom. Sorry za te akcje. Podciągnęłam mu trochę rękaw i przyjrzałam się tatuażowi. Przedstawiał szlak prowadzący w stronę stromego górskiego szczytu.

— Piękne wykonanie, musisz mi dać namiary na twórcę. Lubisz góry?

— S-s-symbolizują coś wa-wa-ważnego dla mnie. — Widać było, że koleś jest sam na siebie zły za to jąkanie.

— Zapytałabym się co ale czuję, że to może być dłuższa historia, więc lepiej, żebyś się uspokoił, a nie wyjąkiwał mi ją. — Po jego minie zrozumiałam, że nie powinnam być taka szczera. Jednak nie potrafiłam inaczej, a musiałam poruszyć jeszcze jedną ważną kwestię. — Słuchaj, nie chcę z tobą spać.

— Domyślam się. — Zrobił minę, jakby chciał powiedzieć „bo kto by chciał”.

— Ej, ej, nie chodzi o ciebie. Moralność mi się włączyła. Normalnie nie daję dupy za hajs. Oddam ci za pokój, jak wrócę do domu. Jestem tylko chwilowo w kryzysowej sytuacji.

— Nie musisz. I tak już miałem zamówiony dwuosobowy.

— Ktoś cię wystawił?

— Podwójne łóżka są wygodniejsze.

Ściemniał, jak nic, ale nie to zwróciło moją uwagę.

— Już się nie jąkasz, brawo.

— Ta. Chcesz s-s-się cze-czegoś napić?

Parsknęłam śmiechem.

— To chyba najlepszy pomysł, na jaki mogłeś wpaść.

Uśmiechnął się, co uznałam za mój największy sukces.

Nie lubiłam oceniania ludzi po pozorach. Pierwsze wrażenie zwykle bywa mylne i nie raz się już o tym przekonałam. Jednak nie da się wyłączyć myśli i zawsze powstaje jakaś ocena człowieka zaraz po jego poznaniu. Tym razem jednak byłam w kropce. Nie wiedziałam, co myśleć o nowo poznanej osobie.

Widziałam w nim schludnie ubranego, poważnego faceta. Pewnie był tu z pracy, a w domu czekała na niego żona. Z drugiej strony — można było dostrzec w nim coś niegrzecznego, jakby miał ochotę na przygodę. Jednocześnie był też wycofany, przestraszony — aż za bardzo. Nie miał obrączki…

Wyjął butelkę białego wina z toby. Przygotowany…

— Masz żonę? — wypaliłam, nim zdążyłam ugryźć się w język

— N-nie.

— Gdzie pracujesz?

— Jestem piekarzem.

— OK… — Zaskakuj mnie dalej. — Co tutaj robisz?

— Przyjechałem pozwiedzać.

— Aha. — Jeszcze raz zmierzyłam go wzrokiem z góry na dół. Nie wyglądał ani na piekarza, ani na osobę na wakacjach.

— M-m-może powiesz coś o s-sobie? Trochę mnie zaskoczyłaś.

— Tak, wiem. Najpierw polej. — Zobaczyłam, jak dłonie mu się trzęsą podczas wyjmowania szklanek. — Albo daj, ja poleję.

— Nie ma kieliszków.

Zaglądał jeszcze do kilku szafek, kiedy ja rozlałam już wino.

— Mnie tam wszystko jedno.

— Miało być romantycznie. — Nieśmiało uśmiechnął się do mnie, co wydawało mi się całkiem słodkie.

— Teraz będziesz mistrzem podrywu?

Myślałam, że znów go zgaszę moim dogryzaniem, ale on w końcu się roześmiał. Sztywna atmosfera zaczęła się ulatniać. Przynajmniej dopóki nie spojrzał na mnie zszokowany, kiedy całą szklankę wychyliłam duszkiem. Później chyba urwał mi się film…


Kluby zamknięte ale mam tu zabawkę

To penthouse z view na całą Warszawkę

4. W jedną noc nie poznasz mnie

Wiktoria…


— Boże, umieram — jęknęłam do siebie.

Łeb napierdalał mnie jak skurwysyn, a gardło miałam tak suche, jakbym obudziła się na pustyni. Chciałam otworzyć oczy, ale powalił mnie jasny blask słońca wpadającego przez okno. Wydałam z siebie kolejny jęk zdychającego zwierzęcia i usłyszałam czyjś śmiech.

— Nie śmiej się, zgaś słońce — mruknęłam nieprzytomnie.

— Już, zasłonię.

Po chwili zrobiło się ciemniej i ktoś usiadł na moim łóżku. Chwila, to nie było moje łóżko. Mimo bólu udało mi się spojrzeć na faceta, którego imienia nie znałam albo zwyczajnie nie pamiętałam. Trochę gadaliśmy, więc możliwe, że się przedstawił. Niestety, nic z tych dyskusji nie zostało w mojej obolałej głowie.

— Byłem po kawę, chcesz? — Przysunął w moją stronę plastikowy kubek.

Nieudolnie podniosłam się i usiadłam na dwuosobowym łóżku. Hotel — zaczynało to do mnie docierać. Spojrzałam na miejsce obok siebie. Całe łóżko było rozkopane. Kurwa, nic nie pamiętam.

— Strasznie się wiercisz.

— Aha. — Wzięłam gorący kubek z jego ręki, uważając, żeby się nie poparzyć. — Dzięki.

— Spałem na kanapie.

— Aha — powtórzyłam automatycznie. — Przepraszam.

— Nie masz za co, jeśli zostajesz dłużej, to na następną noc zamienimy się miejscami.

— Raczej nie.

— Szkoda.

— Nie jąkasz się — wypaliłam, przypominając sobie fragmenty naszego spotkania.

— T-t-tak, bo już t-trochę rozmawialiśmy, kurwa…

Wybuchnęłam takim śmiechem, że prawie rozlałam kawę na kołdrę. Czując się trochę lepiej, że przynajmniej kac moralny nie musiał mnie męczyć, upiłam łyk gorzkiego napoju. Natychmiast poczułam, jak zrobił mi rewolucję w żołądku. Oddałam chłopakowi kubek i pobiegłam do łazienki.

— P-p-przytrzymać ci włosy? — Usłyszałam jeszcze, pochylając się nad muszlą klozetową.

— Jak dziewczyna robi ci loda, to t-t-też się t-t-tak p-p-pytasz? — odgryzłam się.

Zamilkł, a ja wyrzuciłam z siebie wczorajszą kolację, której nawet nie pamiętałam. Coś ostrego poharatało mi gardło, powodując nieprzyjemne pieczenie.

— Aua… Co ja do cholery jadłam?

— Uparłaś się, że zamawiamy do pokoju tortille meksykańskie. Były cholernie ostre.

— Przecież ja nie mam pieniędzy — jęknęłam.

— Luz, też miałem ochotę coś zjeść.

— Nie chciałam cię aż tak wykorzystywać.

— Ja ciebie też.

Wychyliłam się z łazienki i zmierzyłam go wzrokiem.

— I tego nie zrobiłem — dodał z uśmiechem. — Nawet gdy stwierdziłaś, że idziesz spać, po czym zaczęłaś rozbierać się przy mnie i weszłaś do mojego łóżka.

— Ja pierdolę. — Zamknęłam się z powrotem w ubikacji, żeby ukryć swoje zażenowanie.


Lecz bałagan w mojej głowie został

Litr na głowę to nie jest rzecz prosta

Osiem piw, wielki zdziw

Że nadal żyję



Jagoda…


Gorące słońce połączone z silnym wiatrem zwykle wystawia nas na próbę. Kusi, by ubrać zwiewną sukienkę i słomiany kapelusz. Później idąc ulicą, trzeba jednocześnie ratować nakrycie głowy przed porwaniem i pilnować, aby targana silnymi podmuchami sukienka nie ukazała wszystkim, co się pod nią kryje.

Przechodząc przez most łączący Kółeczko z Wygwizdkiem, w ostatniej chwili złapałam kapelusz, by nie wpadł do rzeki. Przejeżdżający obok kierowca zatrąbił radośnie, bo przez krótką chwilę nie przytrzymywałam sukienki.

Na szczęście droga nie była długa i już po chwili stałam pod drzwiami, które od zawsze wprawiały mnie w dziwny nastrój. Kiedyś bardziej niepokoju, teraz tylko żalu. Nacisnęłam dzwonek.

Pani Michalszewska otworzyła mi niemal natychmiast, jakby spodziewała się gości i czekała tuż pod drzwiami. Minę na dodatek miała nietęgą, co sprawiło, że od razu miałam ochotę się wycofać.

— Jagoda? — zapytała nagle zdziwiona. Najprawdopodobniej to nie mnie się jednak spodziewała.

— Dzień dobry, zastałam Wiktorię? — Wystrzeliłam z moim nauczonym na pamięć tekstem, czując się, jakbym znów miała naście lat.

— Nie jest z tobą?

W tym momencie przez umysł przeszły mi wszystkie możliwe scenariusze łącznie z tym najczarniejszym. Mama Wiki musiała to zauważyć, bo również momentalnie pobladła.

— Ostatnio nie ma z nią kontaktu — wybełkotałam. Z jednej strony nie chciałam siać paniki, ale moja ręka już sięgała po telefon, by zawiadomić policję i rozpocząć poszukiwania.

— Często wychodzi bez słowa.

Patrzyłyśmy na siebie jak kiedyś. Ona już raz to przeżywała. Michał też uciekał z domu i urwał kontakt, gdy tylko osiągnął pełnoletność. Tylko że on miał powód. Czy Wiktoria też miała? Czy w jej życiu również było tyle niezrozumienia i cierpień? Fala niewypowiedzianego strachu oblewała nas coraz bardziej. Myślałyśmy dokładnie o tym samym, a jednak bałyśmy się cokolwiek powiedzieć. To nie mogło się skończyć tak samo…



Wiktoria…


Wyczołgawszy się w końcu z łazienki, zaczęłam zbierać swoje ciuchy. Miałam na sobie tylko majtki i podkoszulek. Stanik leżał gdzieś w kącie. Starałam się nie myśleć, jak to wyglądało.

Mimo wszystko trafiłam na całkiem porządnego współlokatora, który pił kawę i przeglądał coś w telefonie, nie patrząc na moje zażenowanie.

W końcu w miarę ogarnięta usiadłam z nim przy stole.

— Rogalika? — zapytał jak gdyby nigdy nic. — Nie jadłaś śniadania, choć ja bym już pomyślał o obiedzie.

Na myśl o jakimkolwiek jedzeniu robiło mi się niedobrze.

— Chciałeś chyba pozwiedzać Wawę, a przeze mnie spędzasz cały dzień w hotelu.

— Takiej atrakcji nie przewidziałem, ale nie było tak źle.

Uśmiechnął się, ja też się uśmiechnęłam. Pomyślałam, że nie muszę tak od razu ze wstydu uciekać.

— Możemy iść gdzieś razem. Znam to miasto, pokażę ci ładne miejsca. Nie wszystko stracone. Najpiękniej i tak jest nocą. — Czy ja właśnie zaproponowałam obcemu kolesiowi, że spędzę z nim kolejny wieczór?

— Masz na to siłę? — Spojrzał na mnie z niepokojem.

Totalnie nie miałam. Najchętniej wróciłabym do tego mięciutkiego łóżka i już z niego nigdy nie wychodziła, ale ciągle pamiętałam, dzięki komu mogłam w ogóle się w nim przespać.

— Jakoś dam radę.

— Ok, to zbieramy się, ale najpierw pójdziemy coś zjeść.

Podniósł się z krzesła od razu, a ja z pewnym ociąganiem. Tłumiąc w sobie jęk i wiedząc, że będę tego żałować, zaczęłam zakładać buty. Nagle coś mi się przypomniało.

— Trochę mi głupio. Może już mówiłeś, ale muszę zapytać, bo totalnie nie pamiętam. Jak masz na imię?

— Spoko, nie przedstawiłem się. Ja-Jakub — zająknął się trochę, podając mi rękę.

— Kuba, słodko. Wi-Wiktoria jestem. — Uścisnęłam mu dłoń, uśmiechając się przekornie.

— Też słodko.

Nie zwrócił uwagi na moje dogryzanie, tylko spojrzał mi w oczy, a ja poczułam, że się czerwienię. Szybko chwyciłam za klamkę. To był najwyższy czas, by opuścić to pomieszczenie wstydu i hańby.

— Czekaj chwilę. — Jakub powstrzymał mnie, chwytając za ramię. Widząc jak stoi nieruchomo i nadsłuchuje z pełną skupienia miną, poczułam dziwny niepokój.

— Coś się…

— Cii — przerwał mi.

Na korytarzu słychać było czyjeś kroki. Znów poczułam się jak w jakimś filmie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi serce zaczęło mi szybciej bić.

— Dobra, możemy iść — rzucił po chwili i jak gdyby nigdy nic otworzył drzwi.

— O co chodziło?

— O nic.

Wyszliśmy na korytarz, a ja zaczęłam lustrować wszystko dookoła. Nie znalazłam jednak niczego podejrzanego. Najprawdopodobniej po prostu inni lokatorzy wcześniej przechodzili.

— No mów. — Nie kryłam zniecierpliwienia.

— Oj, po prostu nie lubię spotykać się z innymi ludźmi. — Spojrzał na mnie zażenowany.

— Ja pierdolę, ty tak na poważnie?

— Cicho. — Chłopak rozejrzał się z niepokojem czy aby ktoś nas nie usłyszał.

— To jest hotel. Najprawdopodobniej nie znasz tych ludzi i nigdy więcej ich nie zobaczysz. — Zaczęłam wywód, nie siląc się na to, by ściszyć głos, co wprawiało mojego towarzysza najwidoczniej w spory dyskomfort, bo przyśpieszył kroku.

Nie odezwał się do mnie, nawet gdy już wyszliśmy na zewnątrz. Zastanawiałam się, czy jest na mnie zły, ale przecież gdyby był, mógłby po prostu kazać mi sobie iść. Istniała jednak szansa, że najzwyczajniej w świecie na to również nie miał odwagi.


Zostań, jak nikt mnie znasz

Przecież dobrze wiesz

Boję się być sam


***


Przeszliśmy się po najbliższych restauracjach w akompaniamencie mojego marudzenia, że nie jestem w stanie nic zjeść. Mimo swojej wystraszonej aparycji, Kuba wykazał się stanowczością i w końcu zasiedliśmy przy stoliku. Przeglądałam kartę dań, cały czas czując, że to kiepski pomysł, przywracać swój żołądek do życia w miejscu publicznym.

Kelnerka podeszła do naszego stolika i trzeba było podjąć szybką decyzję.

— Rosół. — Stwierdziłam, że to jeszcze mogę być w stanie przełknąć.

— A dla pana? — Kobieta przeniosła wzrok na mojego towarzysza.

Nastąpiła długa chwila ciszy, a ja mogłabym przysiąc, że zobaczyłam krople potu na jego czole. Kiedy zdałam sobie sprawę, że on chyba nie jest w stanie nic powiedzieć, postanowiłam wybawić go z opresji.

— Dwa razy — dopowiedziałam. — Zabalowaliśmy wczoraj, wasz rosołek będzie wybawieniem! — Zarzuciłam jeszcze żartem, by rozluźnić atmosferę.

— Gwarantuję. — Kelnerka uśmiechnęła się do nas sympatycznie.

— Dzięki… — wydusił z siebie Jakub, gdy się oddaliła.

— Stary, serio, co z tobą?

Milczał. Chyba go to przerosło. Miałam wrażenie, że zaraz zerwie się z krzesła i ucieknie. Nie mogłam na to pozwolić. Moja karta wciąż była nieaktywna i nie miałam czym zapłacić. Chwyciłam go za rękę i starałam się nadać swojemu głosowi jak najbardziej uspokajający ton.

— Przepraszam, jest ok. Później pójdziemy na jakiegoś fast fooda. Jak tylko odzyskam dostęp do karty, to stawiam. Właśnie… — Przypomniałam sobie o czymś. — Muszę zadzwonić do matki.

Nie czekając na odpowiedź, wyjęłam telefon z kieszeni. W duchu podziękowałam sobie, że nie zgubiłam go wczoraj. Szansa na to była całkiem duża. Wybrałam odpowiedni numer, zerkając kątem oka czy mój towarzysz zrezygnował z planu ucieczki. Na szczęście siedział spokojnie.

Mama odebrała już po pierwszym sygnale.

— Wiktoria? — Autentycznie słyszałam żal i ulgę w jej głosie, aż zrobiło mi się głupio. — Dobrze, że nic ci nie jest. Już chciałam dzwonić na policję.

— Nic mi nie jest, po prostu się zasiedziałam i… — Już chciałam wymyślać coś, że telefon mi padł, a może powiedzieć, że poznałam

Spojrzałam na wystraszonego faceta, który przyglądał mi się uważnie w czasie tej rozmowy. — Nie, już lepiej nic nie mówić.

— Jagoda do mnie przyszła, bałyśmy się o ciebie.

Po jaką cholerę? Czego ona jeszcze ode mnie chce? Tak bardzo ją bolało, że nie przyszłam na jakąś durną imprezkę? Seksta miała nowy skład i nie miałam zamiaru wracać do przeszłości.

— Wróciłabym wcześniej, jakbym miała za co — warknęłam odruchowo.

— Kartę zablokowałam ci w środku nocy. Kiedy niby miałaś zamiar…

— Przyjechałabym taksówką.

— Wszystkie pieniądze masz zamiar przepieprzać na swoje durne pomysły?! — Mama postanowiła jednak nie być mi dłużna w swoim jadowitym tonie.

— Już przestałaś się martwić? Wrócę wieczorem. — Rozłączyłam się bez słowa pożegnania.

— Zachowujesz się trochę jak zbuntowana nastolatka — zauważył Kuba, gdy starałam się uspokoić nerwy.

Miałam ochotę mu przypierdolić, ale ktoś musiał zapłacić za mój rosół. Możliwe, że będzie musiał mi też pożyczyć kasę na drogę.

— Przynajmniej nie boję się ludzi — odegrałam się tylko.

— Fakt, chciałbym tak swobodnie rozmawiać przez telefon.

— Daj komórkę — powiedziałam szybko, żeby zaraz tego nie pożałować.

Podał mi smartfona, wysyłając pytające spojrzenie. Szybko wklepałam swój numer, podpisując uroczo „ta wariatka z hotelu”.

— Jak będziesz miał kiedyś odwagę, to zadzwonisz.

— Raczej wątpię.

— Auć, pierwszy raz kosza dostałam. Zwykle to ja zrywam znajomość po jednej nocy.

— Mogę napisać.

— Niech ci będzie.

W tym momencie kelnerka przyniosła nam pięknie wyglądający rosół, a mi żołądek zawirował od zapachu. Na szczęście uspokoił się po kilku łyżkach. Faktycznie był dla mnie wybawieniem.



Jagoda…


Siedziałam w wydawnictwie, ustalając harmonogram najbliższych wydarzeń, kiedy dostałam SMS-a od mamy Wiktorii. Odezwała się. Nic jej nie jest. — Miło, że dała mi znać. W tej chwili zachowała się lepiej niż sama Wiki, która nadal postanowiła milczeć.

Łukasz mógł powtarzać ciągle, że nic jej nie zrobiłam, ale to nie była prawda. Zabiłam jej brata. Doprowadzałam go do szaleństwa swoimi niestabilnymi uczuciami. Nie potrafiłam go pokochać, ale nie potrafiłam też zostawić w spokoju.

Dreszcz przeszedł przeze mnie, gdy przypomniałam sobie jego dotyk. Starałam się wykasować z umysłu to wspomnienie. Nie chciałam go obwiniać, to ja go sprowokowałam. Przeze mnie miał wyrzuty sumienia. Po tym wszystkim jeszcze zaprosiłam go na ślub. Przeżywałam swój najpiękniejszy dzień w życiu, kiedy on…

— Jagoda, wszystko ok?

Wysiliłam się na uśmiech, kiedy Karol wjechał na swoim wózku do gabinetu.

— Jutro?

— Co jutro? — Spojrzał na mnie jak na szaleńca, chyba domyślając się, co chcę powiedzieć.

— Robimy otwarcie Szeptymy.

Kolejnym interwałem muzycznym po sekście jest septyma. Ktoś wyszeptał mi nazwę dla nowej odsłony naszego wydawnictwa. Trzeba ją było jednak oficjalnie ogłosić. Najlepiej podczas imprezy. Nie mieliśmy jeszcze szczegółowego scenariusza, a co dopiero mówić o ustalaniu terminu. Chciałam jednak iść na całość.

— Nie zdążymy rozreklamować, mało osób przyjdzie. — Mój szef szybko znalazł kolejny problem, ale byłam na to przygotowana.

— I dobrze — odpowiedziałam zadowolona. — Będzie to małe nieoficjalne przyjęcie, zdążę wszystkim powróżyć. Pokażemy, że potrafimy działać na spontanie. Goście dostaną darmowe książki, oni nas rozreklamują.

— A co potem?

— Zobaczy się. — Puściłam mu oczko.

— Ty chyba serio próbujesz zastąpić Omena. — Pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Nie, Karol. On jest niezastąpiony.


Już na zawsze będziesz w sercu mym

Będziesz gwiazdą na mym niebie

Każda myśl i każdy szept

Wszystko przypomina Ciebie



Wiktoria…


Drewniany szeroki miejski leżak stojący na bulwarze ocalił moje obolałe nogi. Od razu usadowiłam się tam wygodnie, patrząc na spokojnie płynącą Wisłę i nie miałam zamiaru się z tego miejsca ruszać.

— Jestem wykończona — oznajmiłam, kiedy Kuba usadowił się koło mnie.

— Zobaczyliśmy tylko Zamek i Stare Miasto, które praktycznie są tuż za nami.

— I syrenkę, więc przeszliśmy wystarczający kawał drogi.

— Przecież to też jest tuż…

— Zapierdzielasz jak mały samochodzik — przerwałam mu. — Kto normalny chodzi tak szybko? Ledwo za tobą nadążałam.

— Chyba już zauważyłaś, że normalny nie jestem.

— Po tak spokojnym człowieku spodziewałam się spokojnego spaceru.

— Właśnie w tym problem, że ja wcale s-spokojny nie jestem. Mam nawyk szybkiego chodzenia. Musisz mi zwracać uwagę, to zwolnię.

Wyciągnął paczkę papierosów. Nie pytając o zgodę, sięgnęłam po jednego. Nie protestował. Zamiast tego podał mi zapalniczkę.

— Nadal się denerwujesz?

— Mało rozmawiam z ludźmi. Zwłaszcza z ko-kobietami.

— Walcz z tym. Przystojny jesteś. Marnujesz się, chłopie. — Odpaliłam szluga i podałam mu zapalniczkę.

— Dzięki. — Odpalił swojego i widocznie trochę się uspokoił. Przynajmniej ręce przestały mu drżeć. — Staram się.

— Skąd jesteś?

— Z Opola.

— Stolica polskiej piosenki. Nieźle — Zaczęłam się zastanawiać, czy Michał kiedyś był w tym mieście.

— Za-zapraszam po-pozwiedzać. Nie ma tylu ciekawych rzeczy, co tutaj, ale na pewno po-pokażę Ci więcej niż ty m-mi. — Jego słowa na szczęście oderwały mnie od tych myśli.

— Zacząłeś się znowu jąkać, bo zapraszasz mnie na randkę? — Zaczęłam się śmiać, widząc jego zmieszanie. Na swój sposób było to nawet urocze. — Co cię skłoniło, żeby tu przyjechać? — Wybawiłam go z opresji innym pytaniem.

— Zawsze chciałem zwiedzić Warszawę i to dobry sposób na przełamanie się.

— Skok na głęboką wodę. Przecież tu jest pełno ludzi. Nie lepiej było zacząć od wycieczki nad jezioro?

— Jeździłem w góry, ale to nadal była ucieczka. Zresztą, wbrew wszelkim pozorom, to miasto mnie uspokaja. Może to otoczenie wysokich budynków, a może pełna anonimowość.

— Tak, Warszawa ma coś w sobie. Też przyjeżdżam tutaj, żeby się zresetować.

— A skąd jesteś?

— Z takiego zadupia, że nazwa nic ci nie powie.

To była moja częsta odpowiedź na to pytanie. Z jednej strony faktycznie tak było, z drugiej po prostu nie chciałam mówić, gdzie mieszkam. Łatwiej było zakończyć krótkie znajomości, gdy stawały się męczące.

— Wsie i małe miejscowości też są fajne.

— Fakt, można uciec gdzieś w pole, ale o anonimowości można zapomnieć.

— Ciebie to pewnie każdy zna.

Spojrzałam na przechodzących przed nami ludzi. Pogrążeni w rozmowie, zamyśleni, albo zapatrzeni w telefon. Niektórzy podziwiali rzekę.

Mnie jak mnie. To mojego brata wszyscy znali, a ja odziedziczyłam tę cząstkę sławy po jego śmierci. Spojrzałam na Jakuba. Był tak samo obcy, jak każdy z tych ludzi, a jednak przypadek sprawił, że siedzieliśmy obok siebie jak starzy przyjaciele. Czy jednak on cokolwiek o mnie wiedział?

— Tak właściwie to nie zna mnie nikt.

5. Koło fortuny

Jagoda…


To było takie łatwe. Sunęłam gładko po prostej ulicy. Następnie skręciłam szerokim łukiem, naciskając stopami na jedną stronę. Banalnie proste! Mogłabym zrezygnować z chodzenia. Poczułam się wolna. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Czułam, jakby ktoś ją chwycił i ciągnął mnie za sobą. Odepchnęłam się jeszcze raz mocniej nogą i nim do reszty zawładnął mną nagły przypływ euforii, poleciałam do przodu. Deskorolka najechała na jakiś kamyk i pojechała dalej, ale już beze mnie.

Przez chwilę siedziałam na tyłku, patrząc na krew cieknącą mi po nodze. Pewnie teraz śmiałby się ze mnie, a jednocześnie z troską zapytał, czy nic mi nie jest.

— Jeszcze się nauczysz. — Usłyszałam szept w swojej głowie.

Nie powinnam była się teraz tym zajmować. Robiło się późno, a ja nie przygotowałam się dobrze na jutrzejszy dzień. Teraz musiałam jeszcze wymyślić, w co się ubrać. Krótkiej sukienki, odsłaniającej moje zdarte kolana, już nie mogłam włożyć. Na szczęście długie wydawały się bardziej eleganckie na tę okazję.

— Sądzisz, że ja kiedykolwiek myślałem o pracy poza godzinami, w których miałem w niej być? — Głos Michała jak zwykle udzielał mi porad.

Spontan to coś, czego chciałam się od niego nauczyć. Była to co prawda jedna z miliarda rzeczy. Wiedziałam jednak, że znajdę czas na wszystko. Wystarczyło nie marnować ani chwili na bezsensowne zamartwianie się.

Przy domu Michalszewskich zatrzymał się samochód. Patrzyłam, jak półtanecznym krokiem wysiada z niego Wiktoria i schowałam się za najbliższym drzewem. Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo dziecinne było moje zachowanie. Jeszcze niedawno martwiłam się o nią i szukałam kontaktu, lecz teraz nie miałam kompletnie pojęcia co jej powiedzieć. Wydawała się szczęśliwa i wolałam tego nie zepsuć.



Wiktoria…


Wysiadam z Ubera

Jak Uber to Comfort

Pijany jak bela, nie byłem u babci i nie był to kompot

Powiadomienia, jedno po drugim, non stop, ej


Śpiewałam pod nosem, udając bardziej pijaną, niż byłam naprawdę. Dopiero opierając się o drzwi własnego domu, zaczęłam sprawdzać SMS-y od matki. „Kiedy masz zamiar do cholery wrócić?”. Hmm… Spojrzałam na telefon, była 21:58. „Będę przed dziesiątą jak grzeczna dziewczynka” — odpisałam. W tym momencie nacisnęłam klamkę i wbiłam do środka.

Nie powinnam się tak zachowywać, kiedy w końcu odzyskałam dostęp do swoich pieniędzy. Nie mogłam się jednak powstrzymać. Mama trzymała telefon i patrzyła na mnie z niewyraźną miną. Udało się — właśnie taki efekt zamierzałam osiągnąć. Uśmiechnęłam się na przywitanie i poszłam do swojego pokoju.

Chciałam zająć się od razu sprawami firmy, jednak wena weszła za mocno. Przez chwilę szukałam swojego notesu, po czym westchnęłam z rezygnacją i wzięłam drugi — pusty. Nie pierwszy raz zgubiłam wiersze w Warszawie. Ciekawe czy ktoś je czasem znajduje? Najładniejsze miałam na szczęście przepisane na komputerze. Tylko może powinnam je wydać, zanim zrobi to ktoś inny.

Nowy notatnik i tak był potrzebny. Tym razem wyjątkowo nie chciałam pisać o miłości. Zamiast wierszy przepełnionych bólem, poczułam chęć stworzenia czegoś weselszego.

Nie dane mi było jednak nawet zacząć pisać, bo przerwał mi dzwoniący telefon. Obcy numer. Nie, no chyba tak szybko by się nie odważył. Zwykle w czasie pisania odrzucam wszystkie połączenia. Teraz ciekawość zwyciężyła.

— Hej mała, co tam? — odezwał się zniekształcony głos.

Cholera jasna. Starałam się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły z pierwszego klubu i spotkania z dilerem. Film musiał mi się urwać wcześniej, niż myślałam. Jednak coś mi nie pasowało. Nie dawałabym numeru przeciętnemu podrywaczowi, nawet po pijaku.

— Kto mówi?

— T-ten wariat z ho-hotelu.

— Kurwa, następnym razem od razu zacznij się jąkać. Przestraszyłeś mnie. Nie mów też do mnie „mała”.

— S-starałem się.

Matka zaczęła dobijać się do drzwi.

— Wybacz, ale oddzwonię później.

Rozłączyłam się szybko, żeby nie usłyszał afery, która zaraz mogła wybuchnąć. Otworzyłam niechętnie drzwi. Z całą pewnością wolałam słuchać teraz jąkania nowo poznanego kolegi niż pretensji matki.

Spojrzałam na jej dziwnie zamyśloną twarz. O dziwo, nie wyglądała na wkurzoną, jednak trudno było odgadnąć jej prawdziwe emocje.

— Możemy porozmawiać? — zapytała jakby niepewnie.

— Tak. — Wpuściłam ją do środka i zajęłam krzesło przy biurku, podczas gdy ona usiadła na łóżku. Przez chwilę wpatrywałyśmy się w siebie, jakby każda z nas miała nadzieję, że rozmowę rozpocznie ta druga.

— Opowiesz, gdzie byłaś? — bardzo neutralnie zaczęła w końcu moja mama.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 42.28