E-book
15.75
drukowana A5
27.37
Szepty taty

Bezpłatny fragment - Szepty taty

Objętość:
54 str.
ISBN:
978-83-8414-086-4
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 27.37

Wycieczka nad Wisłę

Dominika miała zaledwie osiem lat, gdy życie wydawało jej się jedną wielką przygodą. Każdy dzień był pełen radości, ciepła i miłości, które otaczały ją niczym najmilszy koc. Lato tego roku było wyjątkowo upalne, a wakacje spędzane nad Wisłą z mamą, tatą i rodzeństwem wydawały się idealnym uosobieniem dziecięcych marzeń. Rodzinny żuk, stary, ale pełen uroku, stał się ich mobilnym domem. Na jego tylnej klapie siedzieliśmy wieczorami, obserwując zachody słońca nad rzeką. Dni mijały na kąpielach w leniwie płynącej Wiśle, zbieraniu muszelek na brzegu i zajadaniu się wiśniami, które tata kupił od uśmiechniętego sadownika. Te owoce, pachnące latem, były słodkie i soczyste — idealne na popołudniowe przekąski w cieniu starego dębu. Wszystko w tych chwilach zdawało się doskonałe. Radość z prostych przyjemności, poczucie bezpieczeństwa i ciepło rodzinnych relacji sprawiały, że Dominika czuła się spełniona. W tamtych dniach nie przypuszczała jednak, że to lato będzie ostatnim takim w jej życiu — ostatnim, które wspominać będzie jako beztroskie i pełne dziecięcej niewinności. Czas płynął, a życie miało wkrótce pokazać Dominice swoją bardziej wymagającą stronę. Ale to lato, z jego prostotą i magią, na zawsze pozostało w jej sercu jako symbol miłości i rodzinnej bliskości. To od tych chwil wszystko się zaczęło…

Pierwszy dzień w szkole

Dominika przez lata była najmłodsza w rodzinie, otoczona miłością i uwagą mamy, taty oraz starszego rodzeństwa. Uwielbiała to miejsce w rodzinnej hierarchii — bycie „najmłodszą” dawało jej poczucie wyjątkowości. Jednak tego lata wszystko miało się zmienić. Na świat miało przyjść nowe dziecko, które — jak wszyscy powtarzali — stanie się częścią ich radosnej rodziny. Pierwszego września Dominika obudziła się pełna emocji. Był to dzień, na który czekała od dawna — jej pierwszy dzień w szkole. Wyobrażała sobie, jak mama trzyma ją za rękę, uśmiecha się do niej i dodaje otuchy. Ale tego poranka mamy nie było w domu. Była w szpitalu, bo poród jej młodszej siostrzyczki miał rozpocząć się lada chwila. Dziewczynka poczuła rozczarowanie. Pierwszy dzień w szkole bez mamy? To nie tak miało wyglądać! Kiedy tata powiedział, że to on ją odprowadzi, skrzywiła się i z trudnością powstrzymała łzy. Tata, widząc jej smutek, kucnął obok i szepnął:

— Wiem, że wolałabyś, żeby mama była tutaj. Ale wiesz co? Dziś to my spędzimy ten wyjątkowy dzień razem. Jestem z ciebie bardzo dumny, Dominiko. Choć nadal była niepocieszona, nie mogła oprzeć się ciepłu w głosie taty. Była jego oczkiem w głowie, więc wiedziała, że zrobi wszystko, by ten dzień był dla niej wyjątkowy. W drodze do szkoły opowiadał jej zabawne historie z własnego dzieciństwa, a gdy dotarli na miejsce, zapewnił:

— Jesteś bardzo dzielna. Mama będzie z nas obojga dumna, gdy tylko wróci do domu z twoją nową siostrzyczką. Pierwszy dzień szkoły minął szybko, ale brak mamy dawał o sobie znać. W domu czekały na nią ulubione naleśniki, które tata przygotował, próbując wypełnić pustkę po mamie. Jednak to nie było to samo. Kolejne dni mijały powoli. Tydzień bez mamy wydawał się nieskończenie długi. Każdego wieczoru Dominika czekała na wieści ze szpitala. Aż wreszcie, po siedmiu dniach, tata ogłosił radosną nowinę. Mama wracała do domu, a z nią nowa, malutka istotka — siostrzyczka, która miała wkrótce stać się częścią jej świata. Dominika patrzyła na maleństwo z mieszanką ciekawości i niepewności. Wiedziała, że wszystko się zmieni. Ale kiedy mama wzięła ją za rękę i powiedziała:

— Jesteś już starszą siostrą, Dominiko. Wiem, że będziesz wspaniała w tej roli — poczuła, że być może ten nowy rozdział w ich życiu wcale nie będzie taki zły.

Buszek

W tamtych czasach wszystko wydawało się prostsze, a jednocześnie bardziej ryzykowne. Byliśmy mali, pełni energii i pomysłów, które z perspektywy czasu wydają się zupełnie absurdalne. Jednym z nich była nasza mała, zakazana tajemnica — papierosy. To zaczęło się od taty. Palił, jak większość dorosłych wtedy, a my z bratem obserwowaliśmy, jak z wprawą odklejał papierki, skręcał tytoń i zaciągał się dymem, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Po każdym papierosie w popielniczce zostawały niedopałki. Dla nas były jak zaproszenie do przygody. Brat, starszy ode mnie i zawsze odważniejszy, pewnego dnia zaproponował coś, co miało stać się naszym małym sekretem. — Chodź, coś ci pokażę — powiedział, uśmiechając się szelmowsko. Poszliśmy do lasu za domem, gdzie w tajemnicy zaczęliśmy zbierać te niedopałki. Brat zapalił jednego i zaciągnął się, jakby robił to od lat.

— Teraz ty — powiedział, podając mi tlącego się papierosa. -Masz buszka- Z jednej strony byłam przerażona, z drugiej — poczułam dziwną ekscytację. W tamtych czasach wydawało się, że każdy dorosły pali, a ja chciałam być jak oni. Spróbowałam. Brat uczył mnie, jak się zaciągać, choć szybko zaczęłam kaszleć i łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie poddałam się. W tamtej chwili czułam się jak ktoś wyjątkowy, jakbym przeszła jakiś tajemniczy rytuał dorastania. Po chwili zdałam sobie sprawę, dlaczego brat mnie namówił. Był sprytny — wiedział, że jeśli spróbuję, nie będę mogła go wydać. Teraz miał mnie w garści. — Teraz, jak powiesz, że paliłem, to mama i tata dowiedzą się, że ty też — powiedział z przebiegłym uśmiechem. I to działało. Bałam się konsekwencji i tego, co by się stało, gdyby rodzice dowiedzieli się o naszych eskapadach. Od tamtej pory stałam się jego wspólniczką. Zbieraliśmy niedopałki razem, paliliśmy je w lesie, śmiejąc się i kaszląc na zmianę. Patrząc wstecz, widzę, jak naiwni i dziecinni byliśmy, ale wtedy to była nasza mała przygoda, nasza tajemnica, która związała nas jeszcze bardziej. Mimo całej tej durnoty, to wspomnienie, choć absurdalne, jest jednym z tych, które wciąż wywołują uśmiech — może dlatego, że przypomina mi, jak silna była więź między mną a bratem, nawet jeśli wyrażaliśmy ją w dość dziwny sposób.

Jędzunia

Z moją starszą siostrą relacje nigdy nie były łatwe. Momentami była jak pumeks — szorstka, czasem nieprzyjemna, ale z perspektywy czasu wiem, że to była jej forma okazywania miłości. Jednak wtedy, jako mała dziewczynka, widziałam w niej raczej kogoś, kto chce mnie ranić, niż siostrę, która mnie kocha. Nasze kłótnie bywały burzliwe. Ona była nastolatką z ostrym jak brzytwa językiem, a ja — łatwowierną i wrażliwą dziewczynką, która brała wszystko na poważnie. Pamiętam szczególnie jeden „tekst”, który powtarzała przy każdej sprzeczce:

— Jesteś adoptowana!. Rodzice cię przygarnęli, bo ktoś cię porzucił!. Za każdym razem te słowa wbijały się we mnie jak kolec. Wtedy naprawdę wierzyłam, że to może być prawda. W głowie krążyły mi obrazy obcych ludzi, którzy oddają mnie nieznajomym, a moi „rodzice” mnie przygarniają z litości. Pytałam siebie: „Czy naprawdę mnie kochają? Czy może jestem tu tylko przez przypadek?” Każde takie stwierdzenie bolało, ale nigdy nie odważyłam się zapytać rodziców. Bałam się, że to, co powie siostra, okaże się prawdą. Żyłam w tej naiwnej wierze, że jestem inna, że nie pasuję do rodziny tak, jak reszta rodzeństwa. Z perspektywy czasu wiem, że siostra nigdy nie mówiła tego na poważnie. Była typową nastolatką, która używała słów jako narzędzia, by mieć nade mną przewagę. Dziś zdaję sobie sprawę, że choć bywała ostra i momentami okrutna, kochała mnie na swój własny sposób. Ale wtedy, jako mała dziewczynka, wierzyłam we wszystko. Może dlatego, że zawsze byłam łatwowierna, podatna na wpływy i łatwo się raniłam. Nawet najdrobniejsze słowa zapadały mi głęboko w serce. Z czasem jednak nauczyłam się widzieć siostrę taką, jaka była — nieidealną, ale jednocześnie moją najbliższą osobą. A te wszystkie słowa, choć zostawiły we mnie ślad, stały się częścią historii, która ukształtowała nasze relacje i mnie samą. Być może rywalizowałyśmy z siostrą o względy taty. Ja byłam tym oczkiem w głowie a ona jego małą jędzunią. Tata zawsze miał w sobie coś z magii. Jego miłość do natury i umiejętność znajdowania piękna w najprostszych chwilach sprawiały, że każda wyprawa z nim była jak wycieczka do innego świata. Najbardziej zapadły mi w pamięć nasze wyprawy na stawy. Pewnego razu, gdy dotarliśmy na jeden z nich, zobaczyliśmy coś niesamowitego. Z drugiej strony wody dziki kąpały się w stawie. Ich ruchy były powolne, dostojne, a my obserwowaliśmy je z daleka, nie chcąc ich spłoszyć. Czułam się wtedy jak uczestniczka wielkiego spektaklu natury, którego widzami byliśmy tylko my. Innym razem jechaliśmy w stronę stawu, gdy nagle drogę przecięło nam stado jeleni. Było ich tak wiele, że musieliśmy zatrzymać samochód. Stały przez chwilę na drodze, jakby chciały nam pokazać, że to ich teren. Byłam zachwycona tym widokiem, choć trwał zaledwie kilka sekund. Ale najpiękniejsze wspomnienie związane z tatą i stawami to dzień, gdy zabrał nas na urocze miejsce w środku lasu. Był tam drewniany stolik, miejsce na ognisko, a w tle grała muzyka z przenośnego radia. Tata rozpalił ognisko, a mama przygotowywała kiełbaski. Zapach pieczonego jedzenia mieszał się z aromatem lasu. Dzieci biegały dookoła, śmiejąc się i bawiąc, a tata, w przerwie między pieczeniem kiełbasek, objął mamę. Ten widok był dla mnie kwintesencją szczęścia i miłości. Innym naszym rytuałem były grzybobrania. Tata zawsze udawał, że nie widzi grzybów, które znajdowały się tuż obok. Robił to tylko po to, by sprawić mi radość, kiedy triumfalnie pokazywałam mu moje „znalezisko”. — No proszę, jak ty to zauważyłaś, a ja nie? — mówił z udawanym zdziwieniem, ale jego uśmiech zdradzał, że to wszystko było zaplanowane. Podczas tych wypraw zbieraliśmy też dzikie jabłka, które rosły na małych, zdziczałych drzewach. Były kwaśne i trochę twarde, ale dla nas smakowały jak najlepszy deser. Jedliśmy je, spacerując po lesie, i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Te wspomnienia — dziki kąpiące się w stawie, jelenie przemykające przez drogę, zapach ogniska, grzyby „przeoczone” przez tatę — to obrazy, które noszę w sercu. To były czasy, w których wszystko wydawało się możliwe, a tata był jak bohater, który potrafił każdą chwilę zamienić w coś wyjątkowego.

Zapomniane urodziny

Zawsze, kiedy tata patrzył na mnie, w jego oczach widziałam coś, czego nie potrafię opisać słowami — jakby byłam jego całym światem. Świadomość, że ktoś widzi w Tobie tyle światła, daje dziecku poczucie bezpieczeństwa i miłości, której nic nie może zastąpić. Nasz dom był pełen dziecięcego śmiechu, czasem chaosu, ale tata zawsze potrafił znaleźć dla mnie chwilę. Pamiętam, jak brał mnie na ręce, kiedy miałam zły dzień, i szeptał: „Moje oczko w głowie, wszystko będzie dobrze”. Jego głos był spokojny, ciepły — brzmiał jak obietnica, której nigdy nie złamie. Pewnego dnia byłam na łyżwach z bratem. Śmiałam się, szczęśliwa, że tata obiecał później obejrzeć ze mną moją ulubioną bajkę. Był zimowy wieczór, mróz szczypał w policzki, a ja cieszyłam się, że wrócę do ciepłego domu. Kiedy weszłam do środka, coś było inaczej. Mama stała przy kuchennym stole, a w powietrzu czuć było napięcie. Głos mężczyzny, którego nie rozpoznałam, przebił ciszę. Mówił coś powoli, z ciężarem w tonie, jakby każde słowo było bolesne. Przysłoniłam drzwi i przystanęłam w korytarzu, słysząc fragment rozmowy:

— Anka… Kazik miał wypadek. Stan jest ciężki.- W jednej chwili wszystko wokół mnie zamarło. Słowa zawisły w powietrzu, a moje serce zaczęło bić szybciej, jakby próbowało zrozumieć, co to oznacza. Tata? Mój tata? Nie mogłam w to uwierzyć. Stałam w miejscu, nie wiedząc, czy mam wejść do kuchni i zapytać, czy raczej uciec do swojego pokoju i udawać, że tego nie słyszałam. W tamtym momencie chciałam, żeby ktoś mnie obudził, żeby to był tylko sen. Ale to nie był sen. Nie pamiętam, co wydarzyło się później tego wieczoru. Pamiętam jedynie uczucie strachu, które zagnieździło się w moim sercu i nie chciało odejść. Jakby coś we mnie wiedziało, że nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Następnego dnia wszystko miało być inaczej. Miałam dziewiąte urodziny i od tygodni wyobrażałam sobie tort, świeczki i prezenty. Mama obiecała, że po pracy tata przyniesie coś wyjątkowego — coś, co sam dla mnie wybrał. Czekałam na niego z niecierpliwością, odliczając godziny, aż drzwi się otworzą i usłyszę jego znajomy głos. Ale tata nie wrócił. Minęła pora kolacji, a ja siedziałam przy stole, wpatrując się w drzwi, które pozostawały zamknięte. W mojej głowie zaczęły kłębić się myśli. Może zapomniał? Może uznał, że moje urodziny nie są aż tak ważne? Może wcale nie jestem dla niego oczkiem w głowie? Siedziałam sama w kącie, patrząc na pusty stół. W mojej głowie narastała wściekłość. Jak mógł zapomnieć? Jak wszyscy mogli zapomnieć? To były moje urodziny, a cały dom wydawał się przepełniony dziwną ciszą i smutkiem, który mnie nie dotyczył. Pamiętam, jak moja młodsza siostra, niespełna dwuletnia, podeszła do mnie z uśmiechem. Trzymała w rączkach swoją ulubioną zabawkę, stary miś miał już od dawna naderwane ucho. „Nie płacz” — powiedziała swoim dziecinnym głosikiem, próbując mnie rozweselić. Położyła misia na moich kolanach i poklepała mnie po ręce. Ale ja nie mogłam przestać płakać. Nie płakałam za tatą — nie wtedy. Płakałam, bo nikt nie pamiętał o mnie. Byłam małą dziewczynką, która czuła się zapomniana w dniu, który miał być wyjątkowy. Dopiero później zrozumiałam, dlaczego nikt nie pamiętał. Tata miał wypadek, ciężki wypadek. Ale tamtego dnia nie rozumiałam nic. Czułam tylko smutek i złość, które wypełniały moje małe serce. Moje dziewiąte urodziny stały się początkiem czegoś, czego wtedy jeszcze nie byłam w stanie pojąć — początku końca beztroskiego dzieciństwa…

W cieniu szpitalnych wizyt

Moja pierwsza komunia zbliżała się wielkimi krokami, ale w tamtym czasie nikt o niej nie mówił. Każdy dzień kręcił się wokół taty, który leżał w szpitalu 90 kilometrów od domu. Mama jeździła do niego codziennie, spędzając długie godziny w drodze, a potem przy jego łóżku. Wracała późnym wieczorem, zmęczona, zmartwiona i milcząca. W domu zostawiała nas z babcią i dziadkiem. Najmłodsza siostra była jeszcze mała, wymagała opieki, więc to często na moim starszym rodzeństwie spoczywała odpowiedzialność za pilnowanie jej. Ale prawda była taka, że my z bratem mieliśmy inne pomysły. Byliśmy łobuzami — może z nudów, może z buntu, że wszystko teraz kręciło się wokół taty, a nasza codzienność została wywrócona do góry nogami. Pamiętam, jak mama codziennie gotowała zupki przecierane, wkładając do nich całe serce, jakby każda kolejna porcja miała dodać tacie sił. Gotowanie stało się jej rytuałem, jakby w tym zajęciu odnajdywała choć odrobinę kontroli nad sytuacją, w której wszystko zdawało się jej wymykać. A my? My podkradaliśmy jej pieniądze. Nie były to wielkie sumy — kilka złotych, drobniaki, które odkładała na wyjazdy do szpitala. Robiliśmy to z bratem po cichu, uważając, żeby nas nie nakryła. Była tak zmartwiona, że zdawało się, że niczego nie zauważa. Pamiętam, że z jednej strony czułam wyrzuty sumienia, a z drugiej — dreszczyk emocji, jaki towarzyszył naszym małym kradzieżom. Wydawaliśmy te pieniądze na słodycze, oranżadę albo inne drobnostki, które dawały chwilową radość w naszym małym, zmartwionym świecie. W tamtym czasie mama była jak cień. Jej myśli były gdzieś daleko, w szpitalnym pokoju obok taty. Rzadko się do nas uśmiechała, nie pytała, jak minął nam dzień. Była obecna ciałem, ale jej serce i dusza tkwiły 90 kilometrów od nas. Dla mnie przygotowania do komunii były tylko obowiązkiem. Sukienka, różaniec, modlitwy — to wszystko wydawało się nieważne, bo w domu panowała atmosfera smutku i niepewności. Marzyłam, by tata był tam ze mną, by trzymał mnie za rękę w tym ważnym dniu. Ale w głębi duszy wiedziałam, że to może się nie zdarzyć. Byliśmy z bratem dziećmi, które w swoim chaosie i łobuzerskich pomysłach próbowały znaleźć choć odrobinę normalności. Nie rozumieliśmy w pełni, jak poważna jest sytuacja, ale czuliśmy ciężar, jaki wisiał nad naszym domem. W tamtym czasie nauczyłam się, jak różne oblicza może mieć miłość — od zupki przecieranej, którą mama gotowała z nadzieją, po ukradzione drobniaki, które dawały nam chwilę dziecięcej radości w smutnym świecie dorosłych.

Komunia bez taty

Moja pierwsza komunia powinna być dniem wyjątkowym. Długo wyobrażałam sobie, jak mama pomaga mi wybrać sukienkę, wianuszek i halkę. Jak poprawia moje włosy i mówi, że wyglądam jak księżniczka. Jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Sukienkę dostałam po kuzynce. Była ładna, ale nie nowa — nie taka, jaką widziałam u innych dziewczynek w kościele. Halkę i wianuszek kupiła mi chrzestna, która zabrała mnie na zakupy po pracy. Pamiętam, jak długo musiałam na nią czekać, siedząc na kanapie w domu cioci, ubrana i gotowa. Było mi smutno, że to nie mama ze mną jechała. Chciałam jej obecności, jej uśmiechu, jej ręki, która poprowadziłaby mnie przez te przygotowania. Ale mama była daleko — w szpitalu przy tacie. Ciocie postarały się, żeby moja uroczystość była piękna. Udekorowały stół, przygotowały pyszne jedzenie, zadbały o każdy szczegół. Każdy próbował, jak mógł, żebym czuła się wyjątkowo. Chrzestna upięła mi moje rzadziutkie blond włoski. Zadbała o każdy szczegół jakby chciała by brat był z niej dumny. Za co ja jestem jej wdzięczna do dziś. Ale dla mnie brakowało jednej rzeczy, która była ważniejsza niż wszystko inne — obecności taty. Tata wciąż leżał w szpitalu, nieprzytomny. Marzyłam o tym, żeby po komunii pojechać do niego, żeby zobaczyć go choć na chwilę. Może trzymając go za rękę, poczułby, że jestem blisko? Może choć przez moment by się obudził? Ale babcia była stanowcza. „Nie, dziecko. To nie jest miejsce dla ciebie. Tam nie ma co oglądać.” Nie pozwoliła mi jechać, a jej słowa zamknęły tę możliwość na zawsze. Byłam zła, rozczarowana, a przede wszystkim — zraniona. Nie potrafiłam jej tego wybaczyć. Nie rozumiałam wtedy, że chciała mnie chronić. Widziałam tylko, że odbiera mi coś, co było dla mnie tak ważne — szansę, by być blisko taty, by w dniu mojej komunii poczuć jego obecność. Wśród prezentów dostałam piękne kolczyki, pudełko czekoladek i czarne biurko od chrzestnej. Biurko było masywne, z szufladami i gładkim blatem, które wywołało we mnie zachwyt. Było inne niż to, o którym marzyłam, ale w tamtym momencie wydawało mi się najpiękniejszym meblem na świecie. Kolczyki były maleńkie, złote i błyszczące nosiłam je potem z dumą przez wiele lat. A czekoladki? Położyłam je wysoko na półce w swoim pokoju. Powiedziałam sobie, że poczęstuję nimi tatę, gdy tylko wróci ze szpitala. W tamtej chwili wierzyłam, że to nastąpi wkrótce. Każdego dnia, gdy przechodziłam obok półki, patrzyłam na te czekoladki. Kusiły mnie,

pachniały, były na wyciągnięcie ręki. Na początku opierałam się, ale z czasem łakomstwo zaczęło wygrywać. Co wieczór zjadałam jedną pralinkę, obiecując sobie, że to ostatnia. W głębi serca czułam wyrzuty sumienia — jakby zjedzenie tych czekoladek było zdradą wobec taty, ale nie mogłam się powstrzymać. Aż w końcu została ostatnia czekoladka. Trzymałam ją w pudełku na półce przez kilka tygodni, jakby to była ostatnia szansa, by dotrzymać obietnicy złożonej sobie i tacie. Przez długi czas obwiniałam się za to. Myślałam, że zjedzenie tej czekoladki było jak zapieczętowanie losu — jakby to ja przyspieszyła koniec. W moim dziecięcym umyśle nie potrafiłam rozdzielić rzeczywistości od moich emocji. Wierzyłam, że zawiodłam tatę, choć tak naprawdę tęskniłam za nim całym sercem..

Dzień Ojca, którego nie zapomnę

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 27.37