E-book
29.4
drukowana A5
72.91
Szepty mrocznych cieni

Bezpłatny fragment - Szepty mrocznych cieni

„Żyjesz, umierasz, z kamieni powstaniesz…”


5
Objętość:
386 str.
ISBN:
978-83-8384-456-5
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 72.91

„Dla mojej żony i syna — w światłach i cieniach naszych dni, w naszej różnorodności i jedności, znajduję sens wszystkiego, co robię. Ta książka jest dla Was, moje skarby.”

ROZDZIAŁ 1

NIEMCY — WYSPA RUGIA — KLIFY JASMUNDZKIE

20 marca 2024, godz. 4.06


„Przeszłość nigdy nie umiera.

Przeszłość nawet nie jest przeszłością”

— William Faulkner


Białe ściany klifu wznosiły się majestatycznie nad ciemnymi wodami Morza Bałtyckiego, tworząc imponujący widok, który zapierał dech w piersiach. W świetle zachodzącego słońca kreda mieniła się delikatnymi odcieniami różu i pomarańczy, by chwilę później zanurzyć się w głębokich, granatowych cieniach zmierzchu. Gładkie i strome ściany wydawały się być naturalną granicą między światem ludzkim a tajemniczym, niezgłębionym morzem.

U stóp klifów rozciągały się dzikie, kamieniste plaże, gdzie fale z hukiem rozbijały się o ostre skały. Szum morza był nieustanny, jakby sama ziemia szeptała prastare zaklęcia. Każda fala, rozbijając się o brzeg, niosła ze sobą echa nieznanych historii, wciągając w swój rytmiczny, hipnotyzujący taniec. Powietrze było przesycone solą i wilgocią, a każdy oddech przypominał o potędze żywiołów, które od wieków rzeźbiły ten krajobraz.

Noc na wyspie Rugia nastała ciemna i gęsta jak maź, z wyjątkiem migotliwego światła księżyca, wynurzającego co chwilę spod chmur, który oświetlał wysokie wzniesienia i bezkresne morze. Wiatr wył, przemykając przez wydmy, smagając chłodem twarze tych, którzy odważyli się wyjść na zewnątrz.

Wieczorne podmuchy, głaszczące wybrzeże, przyniosły ze sobą chłód i poczucie nieskończoności. Zimne powiewy wplątywały się w korony drzew rosnących na szczycie klifów, tworząc harmonię szelestów i skrzypień. Drzewa, stare i powykręcane przez wiatr, zdawały się być strażnikami tego miejsca, milczącymi świadkami wszystkich tajemnic, jakie kryły te ziemie.

Roślinność była skąpa, choć każde kłącze czy łodyga wydawały się rosnąć tu na swoim miejscu, jakby sama natura wybierała je do tego surowego krajobrazu. Niskie krzewy i karłowate drzewa, przystosowane do trudnych warunków bytowania, przywodziły na myśl starożytne legendy i przekazy, a dzikie kwiaty, nieśmiało wyrastające z kredowych szczelin ścian, dodawały odrobinę koloru i życia tej surowej scenerii.

Było też coś nieuchwytnego, coś, co przenikało do umysłu i serca każdego, kto odważył się stanąć na tych wzniesieniach. Może to była świadomość małości człowieka wobec potęgi natury, a może coś głębszego — poczucie, że miejsce to jest portalem do innego świata, gdzie granice między życiem a śmiercią, rzeczywistością a snem, są rozmyte i niejasne.


Na samym skraju klifu, gdzie ziemia kończyła się urwiskiem, stała młoda kobieta. Jej jasne włosy, rozwiane przez wiatr, lśniły w srebrzystym blasku księżyca. Była Polką, pracującą sezonowo na wyspie, gdzie cieszyła się spokojnym życiem w otoczeniu malowniczych krajobrazów. Jej serce biło jak oszalałe, czując zbliżającą się śmierć.

Katarzyna, bo tak miała na imię, miała nadzieję, że praca na tej niemieckiej wyspie będzie jej szansą na nowy początek. Zostawiła za sobą życie w Polsce, pełne codziennych trudów i marzeń o lepszej przyszłości. Nigdy jednak nie przypuszczała, że jej pobyt tutaj zamieni się w koszmar, że jej życie rozpłynie się tak bezsensownie w nicości w tym samotnym miejscu.

Stojąc tam przerażona, związana i bezbronna, czuła, jak lodowaty wiatr przeszywa jej ciało, jakby chciał przeniknąć chłodem do samego wnętrza duszy. Była przywiązana do prastarego, mitycznego pala, oplecionego starodawnymi runami i obsypanego mchem, który zionął tajemniczą, ponurą, ciemnozieloną barwą.

W oczach kobiety pobłyskiwały łzy, nie tylko z powodu potwornego strachu, ale też z bezsilności. Czuła, jak ziemia pod jej stopami pulsuje, jakby piaszczysta gleba wzniesienia żyła własnym życiem, odpowiadając na starożytne przebłagania wykrzykiwane przez zamaskowane postacie. Myśli kobiety błądziły między wspomnieniami o rodzinie, która została w Polsce, a nieuchronną świadomością, że już nigdy jej nie zobaczy. Jej ciało drżało, nie tylko z chłodu, ale z przerażenia, które paraliżowało każdy mięsień wątłej postury.

Wokół niej, w kręgu wyciętym w ziemi, paliły się świece ustawione według pradawnych wzorów runicznych. Ich płomienie tańczyły na wietrze, rzucając upiorne półcienie na twarze zamaskowanych sylwetek, które zgromadziły się wokół niej. Każda z nich nosiła maskę wyciosaną z drewna, przypominającą dawne germańskie bóstwa.

Patrzyła na zakryte twarze zgromadzonych, próbując dostrzec w nich choćby cień litości, ale napotykała tylko zimne, bestialskie i beznamiętne spojrzenia. Starszy mężczyzna, który przewodził ceremonii, wydawał się być wcieleniem samej śmierci. Jego oczy, głęboko osadzone i pozbawione ciepła, były jak okna w przepaść, w którą miała być wrzucona na zawsze. Prowadzący wyrecytował po starogermańsku starożytną inkantację. Słowa mieszały się w powietrzu z jękiem wiatru, tworząc pieśń, która zdawała się pochodzić z innego świata.

W chwili, gdy nóż uniósł się w powietrze, kobieta poczuła łomot bijącego serca. Próbowało ono uderzeniami wyrywać się z piersi i schować przed silnym cięciem ostrego ostrza. Wiedziała, że nie ma stąd ucieczki, że jej los jest przesądzony i przypieczętowany oddechem śmierci. Niemego krzyku duszy młodej kobiety nie usłyszał ani porywisty wiatr, ani zimny Bałtyk rozpierający wystające skały.

Gdy ostrze wbiło się w jej mizerne ciało, a przenikliwy krzyk wyrwał się z ust dziewczyny, czas zatrzymał się na moment, aby mogła doświadczyć ostatniego bólu rozpruwającego jej nerwy i mięśnie. A potem przyszła cisza, głęboka i nieprzenikniona.

Jej ostatnie myśli były pełne smutku, żalu i przerażenia, ale też sprzeciwu na to, co ją spotkało. Kiedy krew spływała po zimnych kamieniach klifu, Katarzyna ostatnim tchnieniem świadomości zrozumiała, że stała się jakąś częścią mrocznego rytuału, którego znaczenia już nigdy nie zdąży pojąć.

Świat wokół niej zaczął blednąć, pozostawiając w jej oczach zimne, nieubłagane, blade spojrzenie księżyca, świadka ostatnich chwil życia, ostatnich oddechów i mrocznego dramatu.

Gdy rytuał dobiegł końca, coś się nagle w ziemi poruszyło. Powietrze stało się jakby cięższe, a niebo nad wyspą zapełniło się grubszymi, ciemnymi chmurami. Wśród zgromadzonych zapanowała cisza, przerywana tylko szumem fal uderzających o klif. Tajemnicza siła, uwolniona przez śmierć kobiety, zaczęła przenikać wyspę, budząc dawno zapomniane duchy i koszmary z najgłębszych zakamarków ludzkiej wyobraźni mieszkańców tych ziem.

Demony wyspy Rugii wybudziły się i wraz z cienistymi siłami wypełzły z ukrycia, gotowe na konfrontację ze wszystkim, co stanie im na drodze.

ROZDZIAŁ 2

POLSKA — GDAŃSK

20 marca 2024, godz. 4.30


Restauracja La Vida Loca w Gdańsku.

Marek Zubilewicz siedział przy barze, wpatrując się w pustą szklanicę po whisky w eleganckim lokalu z wysokimi oknami, przez które można było podziwiać widok na Motławę. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie starego Gdańska, przypominające o bogatej historii miasta, a z głośników sączyła się delikatnie muzyka jazzowa.

La Vida Loca była miejscem, gdzie współczesność spotykała się z nostalgią. Mosiężne detale, skórzane kanapy i stoliki z ciemnego drewna nadawały jej atmosferę klasycznej elegancji.

W powietrzu unosił się subtelny zapach świeżo palonej kawy i wyrafinowanych dań serwowanych przez kucharzy. Z głośników płynęły dźwięki saksofonu, fortepianu i perkusji w utworach takich jak „Autumn Leaves” w wykonaniu Cannonballa Adderleya i Milesa Davisa. Melodie te snuły intymny, melancholijny nastrój, idealny do picia i refleksji nad życiem.

Marek, prokurator śledczy, spędził wiele lat swojej pracy na ściganiu najgroźniejszych przestępców. Jego zawód był nie tylko niebezpieczny dla niego i jego rodziny, ale i odpowiedzialny. Zawsze jednak wierzył w sprawiedliwość, choć nie zawsze łatwo ją było osiągnąć.

Zubilewicz miał w sobie coś z tajemnicy, którą niósł każdy jego krok. Wysoki i postawny, dominował swoją obecnością w każdym pomieszczeniu, do którego wchodził. Jego stalowoszare oczy, głębokie jak jeziora w pochmurny dzień, były pełne życiowej mądrości i doświadczenia.

Krótkie włosy, przyprószone srebrzystymi pasmami dodawały mu powagi i elegancji. Gęsta, starannie przystrzyżona broda nadawała jego twarzy wyrazistości, a eleganckie okulary z grubszymi oprawkami z acetatu dorzucały mu intelektualnego uroku.

Styl mężczyzny był kwintesencją klasyki z nutą nonszalancji — idealnie skrojone garnitury w stonowanych kolorach podkreślały jego smukłą, lecz umięśnioną sylwetkę, a biała koszula z delikatnym wzorem zawsze pozostawała nienagannie gładka. Jego skóra jasna, lekko opalona, sugerowała, że choć prowadził życie zawodowe w biurach i salach konferencyjnych, znajdował czas na aktywność w blasku słońca.

Tego ranka jego ojcowski świat runął. Właśnie przegrał sprawę sądową dotyczącą odebrania prawa rodzicielskiego nad 12-letnią córką Julią. Justyna, jego partnerka, wypunktowała w zeznaniach jego zdrady, tryb życia i prowadzenie niebezpiecznego zawodu przeciwko niemu.

Obok prokuratora śledczego siedziała Ada, przyjaciółka z lat szkolnych. Kwietniewska była piękną kobietą o gęstych, kasztanowych włosach i głębokich, zielonych oczach otulonych długimi rzęsami. Odkąd pamięta, zawsze była dla niego wsparciem, a zwłaszcza teraz, gdy przeżywał najcięższe chwile swojego życia.

— To wszystko jest takie niesprawiedliwe — zajęczał, przerywając milczenie. Jego głos drżał od zmęczenia i alkoholu. — Justyna… Ona jest taką bezwzględną kobietą. Perfidnie wykorzystała każdą moją słabość przeciwko mnie.

Przyjaciółka spojrzała na niego z troską.

— Justyna zawsze była taka. Zimna, wyrachowana i przebiegła w dążeniu do celu. Ale nie możesz pozwolić, żeby to cię złamało. Musisz walczyć dalej, dla Julii.

Ada Kwietniewska, równolatka Marka, była kobietą, która przyciągała uwagę swoją naturalną elegancją i niewymuszoną gracją. Wysoka i smukła, poruszała się z lekkością baleriny, a jej postura zdradzała wysportowaną sylwetkę. Zielone oczy, przypominające szmaragdy skąpane w letnim słońcu, promieniowały inteligencją i życzliwością, a ich spojrzenie potrafiło przeniknąć najgłębsze zakamarki duszy.

Długie, kasztanowe włosy, często splecione w elegancki kok lub opadające swobodnie na ramiona, były jak rwąca rzeka, pełna blasku i życia. Kobieta miała niepowtarzalny styl, który łączył w sobie klasykę i nowoczesność, ale zawsze z odrobiną kolorystycznej fantazji — jaskrawe sukienki w odcieniach turkusu, fuksji czy szmaragdu podkreślały jej zgrabną sylwetkę, a delikatne, lecz wyrafinowane dodatki dodawały całości subtelnego uroku.

Na twarzy często jaśniał delikatny rumieniec, który nadawał jej skórze ciepłego, zdrowego wyglądu. Każdy jej ruch emanował spokojem i pewnością siebie, co sprawiało, że ludzie chętnie jej słuchali i szukali w niej oparcia.

Justyna, partnerka życiowa Marka Zubilewicza, była prawnikiem. Nosiła w oczach lodowate spojrzenie i umiejętność manipulacji, którą Marek wielokrotnie zlekceważył. Ona, prawnik, a on, prokurator — byli taką skazaną na siebie mieszanką wybuchową.

Nigdy nie miała skrupułów, by wykorzystać błędy Marka, popełniane zdrady i fakt wykonywania niebezpiecznej pracy przeciwko niemu, jak to zrobiła ostatnio. Ich trwanie razem było nieustannym starciem, w którym każde z nich walczyło o dominację w związku i uzyskanie przewagi nad partnerem.

— Ale to Julia cierpi najbardziej. Nie chcę, żeby dorastała, myśląc, że jej ojciec jest potworem — Marek westchnął, patrząc na przyjaciółkę z rozpaczą.

Kobieta położyła rękę na jego ramieniu, starając się go pocieszyć.

— Córka wie, kim naprawdę jesteś. Czas pokaże, kto miał rację. Teraz jednak potrzebujesz odpoczynku i poukładania myśli. — Jej głos był miękki, ale zdecydowany.

Zubilewicz skinął głową.

— Masz rację. Potrzebuję przerwy. — Wziął telefon i napisał krótką wiadomość do swojego przełożonego, prosząc o kilka dni urlopu.

Ada uśmiechnęła się delikatnie.

— Co planujesz teraz?

Westchnął głęboko, patrząc na nią z wdzięcznością.

— Może powinniśmy pójść do ciebie? Potrzebuję towarzystwa i relaksu.

Przyjaciółka spojrzała na niego z iskrą w oku.

— No to chodźmy.


Zubilewicz prowadząc intensywne życie zawodowe prokuratora śledczego, ścigał i zamykał za kratki najgroźniejszych przestępców w kraju. Jego biuro w gdańskiej prokuraturze było zawsze pełne akt spraw, które mogły przyprawić o dreszcze nawet najbardziej doświadczonych detektywów. Każdy przypadek był wyzwaniem, ale on nigdy się nie poddawał. Wierzył w sprawiedliwość, choć często była ona trudna do osiągnięcia w świecie pełnym korupcji, przemocy i zła.

Pamiętał jedną z pierwszych spraw, która na zawsze odcisnęła piętno na jego życiu zawodowym — przypadek brutalnego, seryjnego mordercy, który terroryzował Trójmiasto przez wiele miesięcy. Marek spędzał noce nad dowodami, próbując połączyć wszystkie elementy układanki. W końcu, po wielu zarwanych nocach i niekończących się przesłuchaniach, udało mu się doprowadzić sprawcę przed wymiar sprawiedliwości. Mimo to, koszmar tamtych dni nadal nawiedzał go w snach.

Inna sprawa dotyczyła międzynarodowej grupy handlarzy ludźmi. Pracował wtedy pod przykrywką, ryzykując własnym życiem, aby zinfiltrować ich sieć i zebrać twarde dowody. Przez miesiące udawał kogoś, kim nie był, zmagając się z ciągłym strachem i napięciem. W końcu, dzięki jego determinacji i odwadze, udało się rozbić tę przestępczą organizację, uwalniając dziesiątki ofiar z ich okrutnych rąk.

Zubilewicz często znajdował się w sytuacjach bez wyjścia, które mogły skończyć się tragicznie. Wielokrotnie otrzymywał groźby śmierci, zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio, poprzez ataki na jego bliskich. Jednak mimo to, nigdy się nie poddawał i nie załamywał rąk. Jego oddanie idei sprawiedliwości było niezłomne i kluczowe w zawodowej egzystencji.


Wychodząc z restauracji, oparł się ciężko na Adzie. Był mocno wstawiony, ale czuł się lepiej i pewniej w jej towarzystwie niż miałby zapijać alkohol z kolegami. Wsiedli do taksówki i pojechali na przedmieścia Gdańska, gdzie Ada mieszkała w przytulnym, jednopiętrowym domu z ogrodem.

W taksówce Marek czuł, jak adrenalina miesza się z alkoholem w jego żyłach.

— Ado, zawsze byłaś dla mnie wyjątkowa. Pamiętasz, jak byliśmy w liceum? — spytał, patrząc na nią z nostalgią.

Przyjaciółka uśmiechnęła się, przytulając się do niego.

— Oczywiście, że pamiętam. Byłeś moją pierwszą miłością.

W liceum Marek był charyzmatycznym, pewnym siebie chłopakiem, który zawsze wiedział, czego chce. Ada była jego jedyną przyjaciółką, stojącą zawsze obok, wspierającą go w każdym podejmowanym wyzwaniu. Razem spędzali godziny na rozmowach, marzeniach o przyszłości, a ich bliskość stała się naturalna i głęboka.

Gdy dotarli do domu, otworzyła drzwi budynku i poprowadziła Marka do sypialni. Ich ciche kroki na miękkim dywanie przeszyły pustkę domostwa. Wnętrze pokoju przywitało ich ciepłym, przytulnym światłem. Ściany zdobiły obrazy z motywami przyrody, a na stoliku nocnym zamigotała zapalona świeca, rzucając subtelne cienie na sufit.

Prokurator poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Spojrzał ukradkiem na przyjaciółkę, a ona odwzajemniła jego spojrzenie, w jej oczach błyszczało skrywane pragnienie. Ich usta spotkały się w gorącym, namiętnym pocałunku. Ada przylgnęła do niego ciałem, a on poczuł przypływ pożądania.

— Marku… — spojrzała mu prosto w oczy. — Chcę ci pomóc zapomnieć o bólu. Chcę, żebyś poczuł się dobrze.

W tej chwili nie potrzebował dalszej zachęty. Ich namiętność eksplodowała w jednym momencie, jakby wszystkie lata rozłąki i niewypowiedzianych uczuć w końcu znalazły ujście. Ada była pełna pasji i zapędów, a Marek, choć zmęczony i zrozpaczony, czuł, że w jej ramionach może na chwilę zapomnieć o ojcowskim bólu.

— Kochanie… — wyszeptała, przerywając pocałunek. Jej głos był pełen tęsknoty. — Tęskniłam za tobą przez tyle lat…

Mężczyzna przyciągnął ją bliżej, całując jej szyję i ramiona.

— Ado, zawsze byłaś w moim sercu…

Ich ubrania zaczęły spadać na podłogę, tworząc wokół nich chaotyczny krąg. Rozpalona pocałunkami opadła na łóżko, a Marek podążył za nią. W splocie ciał, w intensywnych uściskach poczuł jej ciepło, subtelny zapach i każdą krzywiznę jej ciała.

Ada spojrzała na niego z iskrą w oku, z przyspieszonym oddechem.

— Chcę cię, Marku, pragnę… teraz…

Rozogniony pochylił się nad nią, pieszcząc każdy centymetr jej skóry, czując, jak cała drży pod jego ustami. Ich ruchy były namiętne, pełne głębokiego, pierwotnego pożądania.

Ciała dwojga poruszały się w synchronizacji, jakby były stworzone do bycia razem. Nagle poczuł, jak jego zmysły zaczynają się rozmywać, jak jego umysł i racjonalne myślenie topnieje pod wpływem przyjemności. Partnerka jęczała jego imię, jednocześnie wbijając się delikatnie paznokciami w jego plecy. Chwilę później zintensyfikowali swoje miłosne ruchy.

Noc była długa, pełna słodyczy i niekończącej się przyjemności. Marek odwzajemniał Adzie to, jak oddała mu się całkowicie, jak jej ciało drżało pod jego mocnymi posunięciami.

W chwilach tych zapomniał o wszystkim — o przegranej sprawie, o Justynie, o bólu i rozczarowaniu ojcowskim. Liczyło się tylko to, że był tu i teraz, z kobietą, która od zawsze była blisko jego serca.


***


O poranku, gdy ciepłe promienie marcowego słońca wlewały się przez okna, prokurator leżał nago obok nauczycielki. Zapalając pierwszego Marlboro tego dnia, wypuszczał dym, który leniwie unosił się nad ich głowami.

ROZDZIAŁ 3

NIEMCY — KROMLAU — DIABELSKI MOST

21 marca 2024, godz. 0.15


Noc spowiła kompleks leśny w Kromlau tajemniczą aurą i przykryła go ciężką aksamitną kurtyną. Diabelski Most, zbudowany z precyzyjnie ułożonych kamieni, wznosił się nad ciemnymi wodami Jeziora Rakotzsee, tworząc idealnie symetryczny krąg w jego odbiciu.

Marcowy wiatr, lodowaty i przenikliwy jak na tę porę roku, niósł ze sobą wspomnienia pradawnych dni, gdy przesądni mieszkańcy opowiadali o mrocznych rytuałach odprawianych w tym miejscu.

Księżyc, niemal pełny, przebijał się przez warstwę chmur, oświetlając niewielką grupę postaci krzątających się przy kamiennej budowli. Cienie zgromadzonych tańczyły na ziemi, tworząc surrealistyczne obrazy, które zdawały się żyć własnym bytem. Nastała głęboka noc, która na zawsze miała odmienić losy tych, którzy odważyli się zebrać w tym starogermańskim miejscu.

Wśród lokalnych mieszkańców mieściny krążyło wiele legend o moście, z których najstarsza mówiła, że został zbudowany przez samego Diabła. Most został wzniesiony w jedną noc, a w zamian za swoją pomoc, Diabeł zażądał duszy pierwszej istoty, która przekroczy kamienną kładkę o świcie. Mieszkańcy, chcąc przechytrzyć demona, wypuścili na most psa, aby oszczędzić ludzkiego pechowca. Rozwścieczony Diabeł, dowiedziawszy się o podstępie ludzi, uwięził dusze tych, którzy próbowali go oszukać w mrocznych cieniach mostu, i od tamtego czasu tkwią w nim, pilnując tego przeklętego miejsca.


W środku płonącego kręgu, na kamiennej płycie ołtarza, leżała skóra zdjęta z ciała zabitej dziewczyny. Jej blada powierzchnia kontrastowała z mrokiem otoczenia, wydając się niemal fosforyzująca w księżycowej poświacie. Powietrze zgęstniało od zapachu ziół i olejów służących do impregnacji skóry — mieszaniny, która miała zakonserwować strukturę tkanek i jednocześnie dodać jej magicznych właściwości.

Gregor, mężczyzna o posturze przypominającej starożytnych wojowników, stał na czele grupy. Jego głęboko osadzone oczy błyszczały zimnym blaskiem, a dłonie, przyzwyczajone do pracy z surowymi materiałami, zdecydowanie mieszały składniki mikstury na dnie misy.

W ciepłym oleju z drzewa herbacianego i wosku pszczelim esencja szałwii jako symbolu oczyszczenia pochłaniała kwiaty snów lawendy, korzeń życia żywokostu oraz roślinę pamięci doczesnej — rozmaryn. Olej trawił składniki, wyciągając z nich ukryte potęgi działania, a wywar nasiąkał magią nocy, mocą miejsca i oddechami wyznawców.

— Czas rozpocząć ceremonię, nie mamy za wiele czasu — powiedział stanowczo. Jego głos przetoczył się przez noc jak odległy grzmot, przyprawiając zebranych o dreszcze.

Ariadna, młoda kobieta o czarnych włosach splecionych w ciasny warkocz, podała Gregorowi misę z płonącymi ziołami. Iskry tańczyły w powietrzu, unosząc się niczym duchy z przeszłości. Zawartość obu mis zmieszano, więc Gregor zanurzył dłonie w substancji, rozcierając zioła i oleje w swoich dłoniach, a następnie zaczął powoli i metodycznie smarować ludzką skórę, zdartą z ofiary.

— Co teraz? — spytał młody chłopak, który stał najbliżej, wyraźnie niespokojny.

— Teraz — odpowiedział Gregor, nie przerywając pracy — musimy wezwać tych, którzy strzegą tego miejsca. Tylko oni mogą zaaprobować nasze działania.

Po chwili wokół mostu zaczęły pojawiać się cienie, coraz wyraźniejsze w świetle księżyca. Były to sylwetki bez twarzy, postacie złożone z samej ciemności. Ciche szepty przeszłości, przyzywane przez rytualne działania Gregora, stawały się coraz głośniejsze, wypełniając przestrzeń wokół wyznawców.

Ariadna podeszła bliżej, trzymając w dłoniach starą, zdobioną księgę, oprawioną w ludzką skórę. Otworzyła ją na stronach pokrytych niezrozumiałymi dla niewtajemniczonych symbolami i zaczęła recytować słowa w dawno zapomnianym języku. Słowa te zdawały się ożywać, wirując w powietrzu nad głowami zgromadzonych ludzi, tworząc niewidzialne więzi między nimi a mostem.

— Við getum ekki brugðist skugganum — zakończyła, a echo jej głosu rozbrzmiało w mroku.

Gregor podniósł wzrok. Twarz miał wykrzywioną grymasem determinacji. Nabrał substancję palcami z misy i przejechał dłonią po powierzchni skóry, nasycając ją olejami oraz ziołami.

Czynności powtarzał kilka razy po jednej i drugiej stronie ludzkiej skóry. Zapach konserwantu unosił się nad paleniskiem, niczym modlitwa nad głowami wiernych. Noc stała się cięższa, a powietrze zgęstniało od nadprzyrodzonej energii, przesyconej eterycznym zapachem ziół. Każdy ruch dłoni Gregora był starannie wykonywany, a ceremonialne pieśni szeptane przez zgromadzonych wtapiały się w szum drzew, tworząc hipnotyczny chór grozy.

Jeszcze wczoraj skórę delikatnie oddzielono od ciała. Samo zdjęcie jej z ofiary wykonano z makabryczną czcią, jakby była najświętszym artefaktem. Zaraz po zdarciu przystąpiono do jej szybkiej preparacji. Przewodnik rytuału, z wprawą godną mistrza, obmył ją w słonych wodach morza, symbolicznie oczyszczając z grzechu i cierpienia. Następnie naznaczył ją wypalaniem starogermańskich znaków — run i symboli, które miały przywołać starożytne moce uzdrawiania. Tak przygotowaną dostarczono do mistrza ceremonii, Gregora.

Skóra, naznaczona pradawnymi symbolami, miała stać się leczącym z chorób okryciem w rękach wyznawców. Wierzono, że dzięki mocy starogermańskich znaków mogła przeganiać z ciała choroby i dolegliwości, przenosząc siły witalne ofiary na tych, którzy zostali ich pozbawieni.

Zgromadzeni patrzyli z czcią i przerażeniem na to, co zostało stworzone. Wiedzieli, że skóra kobiety, przesiąknięta duchem starożytnej magii, będzie służyć im w ich rytuałach i ceremoniach medycznych, przynosząc uzdrowienie i zbawienną moc.

Gdy powłoka skórna została już odpowiednio nasączona, przystąpiono do jej suszenia. Wokół kamiennego ołtarza ustawiono specjalne, ceremonialne drewniane trójnogi, na których rozciągnięto skórę, tak by mogła schnąć równomiernie w cieple palenisk. Delikatny, chłodny, marcowy, nocny wiatr łagodnie pieścił ją podmuchami, przyspieszając proces suszenia. Zgromadzeni wyznawcy nadal intonowali starogermańskie zaklęcia, mające na celu wzmocnienie mocy drzemiącej w skórze.

Rytuał powoli dobiegał końca. Skóra, jeszcze wilgotna od olejów, była gotowa, aby zaprezentować ją zgromadzonym. Ich oczy lśniły w świetle ognia, odbijając dumę i respekt przed artefaktem. Cienie mieszkające pod mostem Diabła przeniknęły ludzką tkankę, budząc w niej starożytną moc. Nieco później schowały się w mlecznobiałej mgle, która uniosła się nad miejscem z wilgotnej gleby i ściółki lasu.

— Musimy jeszcze złożyć ofiarę — wykrzyczał głośno Gregor, patrząc prosto na młodego chłopaka, który zbladł na te słowa.

— Ale… myślałem, że to tylko legenda… — wyjąkał chłopak, cofając się krok do tyłu.

— Legenda czy nie, musimy wypełnić zapisy księgi, żeby się dokonało — odparł Gregor, sięgając po ceremonialny krótki nóż. — Tylko wtedy nasz rytuał będzie kompletny, a mroczne cienie zaspokojone.

Chłopak zbladł, a cisza nocy została przerwana dalekim, ponurym wyciem wilka i skowytem puchacza. Zgromadzeni zamarli, wiedząc, że to znak, iż ich działania dostały przyzwolenie sił natury. Gregor podniósł nóż, kiedy cienie wokół mostu ponownie wydawały się zbliżać w oparach mgły, zacieśniając krąg wokół zgromadzonych.

— To dla dobra wszystkich nas — szepnął, zanim jego ręka opadła z pełną siłą, przecinając przedramię przerażonego chłopaka. Krew trysnęła na kamienne płyty, wsiąkając w ludzką skórę ceremonialną, która zdawała się pić ją z nienasyconą żądzą.

Chłopak krzyczał, a jego twarz, wykrzywioną bólem i przerażeniem, przeniknęły cienie, mieszkańcy mostu. Gregor nie zatrzymał się. Rytualnym nożem przeciął drugą rękę, a potem nogi. Krew płynęła coraz obficiej, a wokół unosił się metaliczny zapach śmierci. Pobudzone cienie dziko tańczyły wokół ołtarza, jakby były w mrocznej ekstazie.

Ariadna podeszła bliżej do Gregora. Jej oczy błyszczały niezdrowym podnieceniem.

— Zrobiłeś to, Gregorze. One są zadowolone!

Gregor podniósł wzrok w geście triumfu. Cienie zbliżyły się jeszcze bardziej do ludzi, niemal dotykając zebranych. Diabelski Most zdawał się pulsować życiem, czerpiąc siłę z krwi i bólu młodego chłopca. Po chwili młodzieniec skonał. Noc pochłonęła jego jęki i agonalne krzyki, zatapiając wszystko w chłodnych kamieniach mostu i cichym falowaniu powierzchni jeziora Rakotzsee.

Podsuszoną skórę ofiary podzielono na cztery części i rozdano.

ROZDZIAŁ 4

NIEMCY — WYSPA RUGIA — KLIFY JASMUNDZKIE

25 marca 2024, godz. 4.45


Heinrich Müller obudził się wczesnym rankiem, zanim jeszcze pierwsze promienie słońca zdążyły przebić się przez poranną mgłę. Na dworze panowała jeszcze ciemność, a szum fal uderzających o brzegi klifów próbował wedrzeć się przez drewniane okna do sypialni małżonków.

Rybak wstał z łóżka, zamaszyście rozciągając stare, zastygłe kości, starając się nie obudzić żony, Anny, która spała obok niego pod grubą pierzyną. Wyciągając protezę ze szklanki stojącej na nocnym stoliku przy łóżku, trącił pustą butelkę po piwie. Dźwięk spadającego szkła wybudził kobietę z głębokiego snu.

— Heinrich, do jasnej ciasnej, dokąd się znowu wybierasz o tej nieludzkiej godzinie? — zapytała, przecierając oczy.

— Na połów, kochanie, na połów. Wiesz, że ryby nie czekają — odpowiedział, próbując zachować stoicki spokój.

Anna podniosła się na łokciu, spoglądając na męża z dezaprobatą.

— Pogięło cię, czy ci na stare lata chmiel zwoje mózgu zlasował? Wcale nie chodzi o ryby, Heinrich. Znowu będziesz siedział po robocie w tej zapyziałej karczmie z Karlem i Eliasem do oporu i wrócisz nad ranem ubzdryngolony piwskiem!

Mężczyzna westchnął ciężko, wciągając nieprzemakalne rybackie spodnie i przytulając do siebie grubą koszulę.

— Kochanie, to nie tak. Połów to ciężka praca, a my rybacy czasem potrzebujemy chwili wytchnienia po walce z jakąś pierońską, zawziętą rybą.

Anna zmrużyła oczy, patrząc na niego podejrzliwie.

— Chwili wytchnienia? Więcej czasu spędzasz w karczmie i na morzu niż ze mną w łóżku! I nie pitol mi tu bajek, bo znam cię już prawie pół wieku. Dzisiaj nie gotuję obiadu, Heinrich. Du kannst mich am Arsch küssen!

Heinrich poczuł, że zaczyna się w nim budzić złość, ale starał się zachować spokój.

— Kochanie, przecież wiesz, że to nieprawda. Pracuję ciężko, żebyśmy godnie mogli żyć na stare lata. A to piwo to tylko czasem, po ciężkim dniu.

— Tylko czasem, Heinrich? A jak wracałeś ostatnio? Już nie pamiętasz? Na całe gardło w Sassnitz, tańcząc z sieciami na plecach, śpiewałeś: Mein Schwein ist verrückt, genau wie meine alte Frau! — Anna wstała z łóżka i zaczęła naśladować jego pijacki chód, co sprawiło, że Heinrich nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— No dobrze, może wtedy trochę przesadziłem, ale to był wyjątek! — próbował się bronić, wciągając kalosze.

Kobieta podeszła bliżej, kładąc rękę na jego ramieniu.

— Heinrich, ja się tylko martwię o ciebie. Nie chcę cię stracić przez ten głupi alkohol.

Rybak spojrzał jej w oczy, widząc w nich troskę i miłość.

— Wiem, kochanie. Obiecuję, że będę się dzisiaj pilnował i więcej jak pięciu piwek nie wleję do brzucha. Teraz naprawdę już muszę iść, zanim najlepsze łowiska zostaną zastawione sieciami konkurencji.

Kobieta westchnęła, po czym pocałowała go w policzek.

— Dobrze, idź już. Tylko wracaj do mnie cały i zdrowy. I bez pijackich incydentów, proszę!

Heinrich uśmiechnął się szeroko, zakładając czapkę z daszkiem.

— Obiecuję. I przyniosę najlepsze ryby, jakich jeszcze nie widziałaś!

Z tymi słowami mężczyzna wyruszył w ciemność, kierując się ku swojej łodzi zacumowanej w porcie. Mgła gęsto osłaniała klify, lecz powietrze było rześkie i wilgotne.

Kiedy wszedł na pokład, przypomniał sobie poranną kłótnię z żoną i uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że żona miała rację, ale dzisiaj był zdeterminowany, by pokazać jej, że potrafi być odpowiedzialnym rybakiem.

W porcie odpalił silnik łodzi i ruszył na wody Bałtyku, które tego poranka były spokojne jak śpiące niemowlę w kołysce. Płynął w stronę najlepszych łowisk, nucąc pod nosem zbereźne szanty, których nauczył się od ojca. Po kilkunastu minutach, kiedy dotarł na miejsce połowu, zaczął przygotowywać sieci. Mgła zaczęła się lekko podnosić nad lustrem wody, odsłaniając nieco więcej morza wokół niego.

Heinrich zapalił skręta, czując błogą radość w sercu. Pełen nadziei zaciągnął się dymem, spodziewając się dzisiaj sieci pełnych ryb.

Ciche wody morza pobłyskiwały w świetle wschodzących promieni słońca, a spokojna tafla odbijała majestatyczne, białe, kredowe skały, które wznosiły się dumnie ku niebu, osnute mgłą jak zamki-widma, skrywające historię zapomnianej przeszłości.

Wyspa Rugia, surowa, a zarazem piękna, rozciągała się w mglistej poświacie przy linii horyzontu, gdzie morze łapało jaśniejące niebo zimnym, ciemnozielonym uściskiem. Jej wybrzeże w tej okolicy wyglądało niczym olbrzymie mury obronne, które wznosiły się z majestatyczną surowością nad marcowym, chłodnym Bałtykiem.

W głębi wyspy, gdzie ziemia wydaje się łagodniejsza, rozciągają się urokliwe wioski z tradycyjnymi, krytymi strzechą domami, które w letnie dni toną w miodowym świetle zachodzącego słońca i gwarze wypoczywających turystów.

Przeplatające się z nimi pola uprawne i bujne lasy zachęcają do spacerów w głębinach natury, w których szepty drzew prowadzą dialogi z duchami wyspy. Odbijające się w wodach Jeziora Jasmundu czy Schmachter See lasy tworzą malownicze oazy wypoczynku, wśród trzcinowych zatoczek skrywających roje ptactwa i dzikiej zwierzyny.

Kurorty na Rugii, takie jak popularny Binz czy baśniowy Sellin, łączą w sobie elegancję z historycznymi korzeniami, przypominając odwiedzającym wyspę o złotej epoce cesarza Wilhelma. Białe, piaszczystokamieniste plaże nabrzeża przyciągają rzesze turystów, zapraszając ich szerokimi pasami kwarcu do kąpieli w morzu i do spacerów po promenadach, przy których szum fal miesza się ze śmiechem dzieci oraz muzyką wieczornych koncertów.

Heinrich często żartował, że klify nabrzeża kryją w sobie wszystkie tajemnice mieszkańców wyspy, w tym też jego sekrety, które od lat ukrywa skrzętnie przed swoją połowicą.

Zanurzone w głębinach morza sieci nagle zaczęły ciągnąć z niespodziewaną siłą. Mężczyzna poczuł zimny dreszcz przebiegający po plecach. Zwykle z nylonowych pajęczyn wyciągał ryby, czasem jakieś metalowe elementy wraków statków, ale to, co unosiło się teraz pod powierzchnią, było zupełnie inne.

Zaparł się z pełną siłą i ściskając pośladki, pociągnął sieć z całą mocą, wypuszczając ze swojego wnętrza głośnego bąka, przeszywającego grzmotem splot materiału grubych spodni. Gaz szarpnął pośladami rybaka, zostawiając kleksa na ich wylocie. Heinrich zaklął siarczyście pod nosem, czując mokrą dedykację w majtkach.

Wzruszył ramionami, czując unoszący się nad nim nieprzyjemny zapach, ale jego myśli szybko wróciły do sieci, która coraz mocniej ciągnęła złowioną zawartością w dół.

— No, co my tam mamy, do kurwy nędzy? — mruknął do siebie, mrużąc oczy i próbując zapanować nad ciężarem. — Może to wielki dorsz albo stary, długi but rybacki, który zawsze przynosi szczęście — pomyślał, zaciągając się dymem papierosa.

Heinrich ciągnął dalej, aż w końcu coś zaczęło wyłaniać się z wody. Grubymi rękawicami jeszcze raz złapał sieć i pociągnął z całej siły. Spojrzał za burtę łodzi na wynurzające się nylonowe nici, i nagle jego uśmiech zamarł, gdyż zauważył wśród połyskujących srebrem ryb coś, co przypominało ludzką rękę. Na wodzie, pośród trzepoczących rybich ogonów, unosiły się zwłoki odarte całkowicie ze skóry, które kołysały się w rytmie spienionych fal.

Zdezorientowany i przerażony, trzymając naprężone sieci, spojrzał jeszcze raz w toń wody, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ciało było nagie, bladokremowe, ludzkie, nierozpoznawalne, ale zachowało kobiece kształty.

— Scheiße! — zaklął siarczyście, wypluwając gasnącego niedopałka z ust wprost do morza. Poczuł wzbierające przerażenie, mdlący strach i podchodzące do gardła serce, walące jak młot w piersiach. Spocony, odwrócił wzrok, tłumiąc narastające mdłości.

W tym momencie przypomniały mu się opowieści przy kuflu piwa w karczmie, snute przez starego Karla o rytualnych morderstwach, które zdarzały się w średniowieczu na Rugii.

Mówiło się często, że wyspa była mekką dla tajemniczych zgromadzeń i obrzędów w świątyniach, w których składano ofiary z ludzi. Napruty piwem Heinrich zawsze traktował te historie z przymrużeniem oka, ale teraz, patrząc na szczątki kobiece, które wyłowił, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś mrocznego powróciło z przeszłości i wdarło się do jego prostego życia.

— Heinrich, kurwa, musisz się opanować, człowieku… — powiedział sobie na głos, próbując złapać miarowy oddech.

Z trudem opanowując drżące ręce, zabezpieczył sieć i zawrócił łódź z powrotem w stronę portu. Słoneczny poranek stał się realnym koszmarem, który narastał w głowie rybaka z każdym kolejnym metrem dzielącym go od brzegu.

Gdy wreszcie dotarł do portu, wyszedł z łodzi, wciąż wstrząśnięty widokiem tego, co przyholował. Wiedział, że będzie musiał opowiedzieć ze szczegółami historię dzisiejszego poranka organom ścigania, a ona już na zawsze zmieni jego rybackie życie.

Tłum ludzi powoli się zbierał na nabrzeżu, przyciągnięty ciekawością zobaczenia makabrycznego widoku.

Rybak stał na brzegu, jego lekko pochylona sylwetka zlewała się z tłem ciemnej, falującej tafli wody. Dusząca cisza, która zawisła w powietrzu, była namacalna, przerywana od czasu do czasu nieregularnym oddechem mężczyzny. Stanął na lekko rozgrzanym porannym słońcem piasku i zawiesił swój martwy wzrok w nieprzeniknioną otchłań przed sobą.

Na klifie, wysoko nad jego głową, coś czaiło się pośród gęsto rosnących, wysokich drzew. Chwila ta była nieuchwytna, przerażająca i zagęszczająca morskie powietrze. Tajemnicza forma, która się pojawiła, nie miała kształtu. Była cieniem mroku, zjawiskiem, który zdawał się być bardziej odczuwalnym na odległość niż zauważalnym. Swoją mocą zdawała się przeniknąć przez ciało rybaka na wylot, przeszywając go lodowatym dreszczem od stóp do głów.

Nieokreślony byt na klifie poruszył się nieznacznie. Heinrich poczuł w sobie nieprzyjemne ukłucie, jakby lodowaty podmuch chciał przeszyć jego starcze kości. Wzniósł głowę do góry i spojrzał ze smutkiem na kredowe wzniesienia. Serce nagle przyspieszyło, wywołując niespodziewany, pierwotny lęk we wnętrzu rybaka.

Wtedy zorientował się, że coś z klifów go obserwuje, coś, co nie istnieje, lecz mozolnie wkręca się do jego umysłu.

Przerwał te przerażające myśli i krzyknął do zebranego tłumu ludzi, żeby ktoś wezwał policję. Sparaliżowany lękiem, był na granicy obłędu. W nieskończonej przestrzeni klifu bezlitosne spojrzenie ciemności rozpłynęło się pośród poskręcanych gałęzi starych drzew na nim rosnących.

ROZDZIAŁ 5

NIEMCY — WYSPA RUGIA

25 marca 2024, godz. 9.10


Nadkomisarz Sofia Keller stała na nabrzeżu z myślami zawieszonymi nad mrocznymi wodami Bałtyku. Poranek był słoneczny, a ostre promienie marcowego słońca wygrzewały nieco piegowatą skórę twarzy policjantki. Chłód nocy schował się za klifami, a znad powierzchni morza powiewał przyjemny jak na tę porę roku wiatr.

Sofia była jedną z najbardziej doświadczonych śledczych na wyspie. Jej reputacja rosła wraz ze stażem pracy, przeciwnie do piersi, drobnych, dziewczęcych, które skrywała pod policyjnym mundurem. Sylwetkę miała surową, szczupłą i dostojną, wzbudzającą respekt nie tylko wśród podwładnych, ale też wśród kolegów z innych oddziałów komendy.

Mundur policyjny, rozświetlony promieniami słońca, stał się dla niej symbolem władzy, profesjonalizmu i nieugiętości. Wykonany z wysokiej jakości materiału, prezentował się na niej niezwykle elegancko, a zarazem praktycznie.

Na ramionach widniały solidne, srebrne pagony, ozdobione wyraźnymi, wypukłymi gwiazdkami, które wskazywały jej rangę policyjną. Pagony te były starannie przymocowane do ciemnogranatowego materiału lekko dopasowanej marynarki, której kołnierz był usztywniony, podkreślając prostą linię szyi i szczupłą sylwetkę nadkomisarz.

Rękawy marynarki były starannie wyprasowane, z wąskimi mankietami zakończonymi subtelnymi, srebrnymi guzikami. Każdy guzik miał wyryte godło landu, co dodawało mundurowi jeszcze więcej prestiżu.

— Pani nadkomisarz, to tutaj — krzyknął młody policjant, wskazując na łódź rybacką zacumowaną przy brzegu.

Spojrzała w stronę łodzi, a w jej oczach pojawiła się determinacja i gotowość do stawienia czoła kolejnej sprawie.

Pod marynarką policjantka nosiła śnieżnobiałą koszulę, której kołnierzyk idealnie współgrał z krawatem w granatowym kolorze. Krawat, starannie zawiązany, miał wyszyty srebrny numer służbowy.

Spodnie munduru, kończące się na wysokości kostek, dodawały elegancji, współgrając z czarnymi, skórzanymi butami wypolerowanymi do połysku.

Przy pasie służbowym, wykonanym z szerokiego i grubego kawałka skóry, nosiła kaburę z bronią, pałkę policyjną oraz krótkofalówkę. Czapkę z daszkiem, wykonaną z tego samego granatowego materiału co reszta munduru, zostawiła w radiowozie.

Policja szybko przybyła na miejsce zdarzenia, ogradzając teren żółtoczarną taśmą i zabezpieczając parawanem napuchnięte wodą zwłoki. Śledczy z Rugii, znający wyspę jak własną kieszeń, przystąpili do oględzin ciała. Komisarz Weiss, doświadczony oficer, znany z nieustępliwości, spojrzał na ciało z mieszaniną gniewu i niepokoju. Wiedział, że takie zbrodnie jak dzisiejsza nie są przypadkowe. Zdał sobie sprawę, że powróciły demony sprzed kilkunastu lat, które mogły opanować wyspę.

— To miejsce ma niestety swoją mroczną historię — powiedział do nadkomisarz, która stanęła obok niego, wpatrując się w ciało leżące na piasku plaży. — Każdy kamień, każda skała tutaj i każde ziarno piasku skrywają swoją tajemnicę. Ale nie pozwólmy, by ta kobieta stała się tylko kolejnym duchem w tej opowieści.

Keller westchnęła i z zimnym spokojem spojrzała w stronę rybaka.

— Boże, co za skurwiel mógł zrobić coś tak potwornego? — krzyknął nieco donośniej Kramer, spoglądając na zmasakrowane ciało.

Policjantka zacisnęła mocniej zęby.

— To nie jest zwykłe zabójstwo — syknęła. — To coś znacznie gorszego. Musimy bardzo dokładnie zebrać dowody. Jak to spartolimy, nigdy nie dojdziemy do tego, co się wydarzyło.

Policjanci zabezpieczyli teren przed napierającym tłumem i natychmiast rozpoczęli działania śledcze. Sofia odniosła wrażenie, że ekipa, która dotarła zaraz za jej samochodem, nabrała tempa w działaniach. Zebrano próbki, sfotografowano miejsce zdarzenia i wyłowione zwłoki, przeprowadzono wstępne oględziny ciała. Podeszła więc do miejsca, gdzie stał z przerażoną miną Müller, nieszczęśliwy tutejszy poławiacz ryb.

Spojrzała ponownie z oddali na ciało kobiety, które było całkowicie pozbawione skóry. Każdy centymetr nieszczęśnicy, od głowy do kostek stóp, był brutalnie obdarty z wierzchniej warstwy. To, co zostało, było trudne do zidentyfikowania.

— I jak tu, kurwa, przestać przeklinać — pomyślała, próbując znaleźć długopis i mały notatnik do spisania zeznań rybaka. Poprawiła czarny kosmyk włosów przy uchu i podeszła bliżej do mężczyzny. Znała go z widzenia, nieraz kupując prosto z łodzi flądry, dorsze czy szczupaki, kiedy poławiał na słodkowodnych akwenach wyspy.

— Panie Müller, proszę opowiedzieć dokładnie dzisiejszy poranek — zaczęła spokojnym, ale stanowczym głosem.

Rybak spojrzał na nią niepewnie, a potem zaczął mówić, lecz jego głos łamał się co chwilę.

— Wypłynąłem wcześnie rano, jak zawsze. Zarzuciłem sieci i… coś zaczepiło się o nie. Kiedy pociągnąłem, zobaczyłem ciało. Obdarte ze skóry, jakby… jakby ktoś z niego zdarł wszystko, co ludzkie.

Sofia skrzywiła się, ale nie pozwoliła sobie na okazanie emocji.

— Czy zauważył pan coś niezwykłego w pobliżu, w wodzie lub na łodzi, czy w swoim otoczeniu, kiedy zacumował łódź na nabrzeżu? Jakiekolwiek ślady, coś, co mogłoby nam pomóc?

Mężczyzna potrząsnął głową, jego oczy pełne były strachu.

— Nie, nic. Wyłowiłem tylko to ciało pośród ryb złapanych w sieć. To chyba kobieta… Boże święty, nigdy czegoś takiego w życiu nie widziałem. I to musiało trafić akurat na mnie.

Nadkomisarz skinęła głową, dając znak swoim ludziom, by sprawdzili łódź. Wiedziała, że musi działać nie tylko szybko, ale przede wszystkim precyzyjnie i profesjonalnie.

— A czy pan kogoś podejrzewa, coś pan wie lub słyszał, jakieś swoje przypuszczenia? — zagaiła ponownie, próbując wyciągnąć z przerażonego mężczyzny jak najwięcej cennych informacji.

— Pani policjantko, to wydarzyło się tak nagle i niespodziewanie, że jak zobaczyłem, co pojawiło się w sieci, to myślałem, że się na miejscu zesram — skłamał delikatnie rybak, przypominając sobie, że majtki ma mokre nie tylko od potu wywołanego strachem.

— Dziękuję, panie Müller. Proszę się uspokoić, wrócić do domu i nie wyjeżdżać z wyspy. Być może wezwiemy pana na bardziej szczegółowe przesłuchanie.

— Dobrze, pani Keller — przytaknął rybak, rzucając okiem na wyhaftowane nazwisko na mundurze.

Heinrich zabezpieczył łódź na tyle, na ile pozwoliła mu Bundespolizei, i poprawiając spodnie w tylnej części krocza, udał się do przybudówki przyportowej, gdzie trzymał narzędzia, sieci, beczki paliwa i kosze na złowione ryby. Słońce wisiało już wysoko na niebie, próbując przedrzeć się przez przysłaniające je szarobiałe chmury. Wszedł do pomieszczenia i siadając na starym krześle, objął rękoma swoją przysiwiałą głowę.

— Kurwa mać! — zaklął siarczyście w myślach. — I jak tu się nie napić!

Policjanci federalni pracowali energicznie przy łodzi, dwojąc się i trojąc, by zebrać materiał dowodowy, który by wprowadził śledztwo na właściwe tory.

— Frank, czytałem kiedyś o starych rytualnych morderstwach na Rugii — powiedział Kramer, przerywając ciszę. — W XVII wieku dochodziło tu do wielu rytualnych zabójstw. Oprawcy najczęściej byli członkami jakiejś sekty, która wierzyła, że obdzieranie ofiar ze skóry daje im dostęp do mocy nieznanych zwykłym śmiertelnikom.

Weiss spojrzał na młodszego kolegę z powagą.

— Jeśli mamy do czynienia z czymś podobnym, to musimy działać, i to szybko. Nie możemy pozwolić, by kolejne zbrodnie powtórzyły się w tym miejscu. Mamy dużo do stracenia, nie dość, że obarczy to nas jako organ ścigania, to pomyśl, jak ucierpi turystyka na wyspie. Już nie wspominam o tym, że wybuchnie panika, a ludzie będą przerażeni.

— Dorwiemy skurwysynów, prędzej czy później — odezwał się z nadzieją młody Hans, odwracając na brzuch ciało denatki.

— Kurwa mać, co to ma być!

Mężczyźni spojrzeli na plecy topielca. Na całej długości ciała zobaczyli zszyte grubymi nićmi przecięcie, które sugerowało, że ofiara została pozbawiona jakichś organów albo wypatroszona całkowicie od środka.

— Zawołaj Sofię. No to się nieźle zaczyna… — odezwał się zaskoczony widokiem Frank, przełykając ślinę przez wyschnięte gardło.

Nadkomisarz wróciła się do miejsca, gdzie stali policjanci. Przyspieszyła kroku, widząc, jak gromadzą się wokół ciała.

— Co się stało? Mamy coś? — zapytała, próbując zapanować nad niepokojem.

Młody policjant wskazał na plecy denatki.

— Wygląda na to, że ktoś ją wypatroszył. Wzdłuż kręgosłupa biegnie długa rana, zszyta w sposób… powiedziałbym profesjonalny.

Dowodząca poczuła, jak żołądek jej się skręca.

— Skontaktujcie się natychmiast z patomorfologiem. Musimy dowiedzieć się, co dokładnie zostało z niej usunięte i dlaczego.

Tymczasem Weiss podszedł bliżej i wyszeptał do przełożonej: — Słyszałaś o tych rytualnych morderstwach z XVII wieku? Kramer mówił, że wtedy też obdzierano ofiary ze skóry.

Keller pokiwała głową, próbując poskładać myśli.

— Musimy być ostrożni. Jeśli to prawda, możemy mieć do czynienia z czymś więcej niż tylko zwykłym morderstwem. Musimy znaleźć ludzi powiązanych z tymi starymi wierzeniami, ale nie wykluczam też działania profesjonalnych medyków parających się handlem ludzkimi organami w darknecie.

W ciągu godziny na miejscu zjawił się doktor Reinard, doświadczony patomorfolog, znany z precyzji działania i chłodnej analityczności. Zdecydowanym krokiem podszedł do zwłok, a jego bystre oczy szybko oceniły sytuację.

— Nadkomisarz Keller, dobrze panią widzieć. Co my tu mamy? — zapytał, pochylając się nad ciałem.

Wyjaśniła mu w skrócie, skąd wzięło się ciało, kiedy zostało wyłowione i jakie mają pierwsze podejrzenia. Reinard przytaknął i zaczął dokładnie oglądać oskórowanego topielca.

— Na pierwszy rzut oka widać, że ofiara była martwa, zanim została pozbawiona skóry. Zobaczcie na te rany — wskazał na różne miejsca na ciele.

— Co zostało usunięte? — zapytała nadkomisarz, starając się zapanować nad emocjami.

Doktor westchnął.

— Potrzebuję pełnej sekcji zwłok, ale już teraz mogę powiedzieć, że brakuje narządów wewnętrznych, być może serca i wątroby.

Keller zmarszczyła brwi. — To wygląda na coś więcej niż tylko brutalne morderstwo. Handel organami?

— Możliwe — przyznał. — Ale jest coś jeszcze. Te zszycia są robione ręką chirurga, z precyzją, jakby ktoś celowo chciał, by ciało wyglądało jak zamknięte po operacji.

Policjantka poczuła dreszcz na plecach.

— Mamy tutaj coś znacznie bardziej skomplikowanego, niż się wydawało. Jeśli to rytualne morderstwo albo handel organami, musimy dowiedzieć się, kto za tym stoi i dlaczego.

Weiss spojrzał na nią poważnie.

— Zbierzmy wszystkie dowody i wracajmy na komendę. Musimy przeanalizować wszystkie szczegóły i fakty. Jeśli mamy do czynienia z sektą, nie możemy pozwolić, by działała dalej bezkarnie.

Sofia skinęła głową.

— Doktorze, jak najszybciej potrzebujemy pełnego raportu z sekcji zwłok. Każdy szczegół jest ważny i na wagę złota.

Reinard przytaknął, rozumiejąc, że czas działania jest kluczowy.

Policjanci kończyli zbieranie dowodów. Keller czuła, że przed nimi długa i trudna droga dochodzeniowa. Cokolwiek działo się na Rugii, nie zamierzała spocząć, dopóki nie postawi zwyrodnialców przed wymiarem sprawiedliwości.

ROZDZIAŁ 6

NIEMCY — WYSPA RUGIA — BERGEN AUF RÜGEN

25 marca 2024, godz. 14.35


Komenda policji w Bergen auf Rügen, położona w sercu miasta, wyróżniała się nowoczesną architekturą i surowym, lecz eleganckim wyglądem. Budynek zbudowano z jasnoszarego betonu, który emanował prostotą i solidnością. Jego proste, czyste linie oraz minimalistyczny design wzbudzały zaufanie do pracujących w nim sił porządku publicznego.

Fasada budynku była ozdobiona dużymi przeszkleniami, które wpuszczały obfitość naturalnego światła, rozjaśniając wnętrza biur i sal, nadając im przyjazny, ludzki charakter.

O zmroku na frontowej ścianie zapalał się granatowo-biały szyld „Polizei”, który komunikował przechodniom funkcję budynku. Przed wejściem głównym powiewały flagi policyjne, dodając mu instytucjonalnego autorytetu. Przestronny parking przed komendą służył sprawnemu ruchowi pojazdów policyjnych oraz odwiedzającym służby mieszkańcom. Czystość i porządek, które panowały w tym miejscu, odzwierciedlały niemiecką dyscyplinę, organizację i system, w myśl zasady: Ordnung muss sein!

Po przekroczeniu progu budynku przestronny hol prowadził do wnętrz, utrzymanych w kolorach bieli, szarości i niebieskiego, co tworzyło atmosferę spokoju i zaufania. Na ścianach wisiały tablice informacyjne ułatwiające orientację w rozległych korytarzach komendy.

Dyżurny funkcjonariusz, z uprzejmym, lecz stanowczym uśmiechem, skinął głową widząc wchodzącą nadkomisarz do budynku. Kobieta przekroczyła próg komendy z nadzieją, że pozbiera wszystkie wątpliwości i myśli, które narodziły się na północno-wschodnim wybrzeżu wyspy.

W głębi budynku mieściły się biura śledcze, pomieszczenia konferencyjne oraz pokoje przesłuchań. Parter budynku krył również specjalistyczne laboratorium kryminalistyczne, gdzie dowody z miejsc zbrodni poddawane były szczegółowej analizie.

Piętra zajmowały pomieszczenia administracyjne oraz biura wyższych rangą oficerów, w tym nadkomisarz Keller. Jej biuro urządzone zostało funkcjonalnie, z dużym biurkiem, wygodnym fotelem i regałami pełnymi akt. Dla niej było miejscem, gdzie podejmowane były kluczowe decyzje dotyczące śledztw.

W każdej szufladzie, w każdym segregatorze wysokich szaf kryły się fragmenty historii, które wspólnie tworzyły obraz nieustającej walki policjantów z przestępczością regionu.

Za budynkiem komendy znajdowała się część operacyjna, w tym garaż dla pojazdów policyjnych oraz zaplecze techniczne. Tam przechowywano również sprzęt potrzebny do różnego rodzaju akcji i operacji specjalistycznych.

Sofia zabrała klucz do biura z portierni i udała się na schody prowadzące na piętro budynku. Komenda dysponowała także małą siłownią i pokojem relaksacyjnym, gdzie funkcjonariusze mogli zregenerować siły po wyczerpujących zmianach.

Weszła do swojego biura i zamknęła za sobą drzwi, odcinając się od zgiełku panującego na korytarzach. Światło wpadające przez duże okno oświetlało jej przestrzeń pracy, z rzędami uporządkowanych akt i dokumentów na półkach. Jej biurko, zdominowane przez komputer i stosy raportów, wydawało się teraz jej jedyną przystanią w morzu chaosu, jakiego doświadczyła dzisiejszego poranka. Usiadła w fotelu i wzięła głęboki oddech, starając się zebrać wszystkie myśli.

Niedawna makabryczna scena na plaży ciążyła jej na umyśle, ale teraz musiała skupić się na pracy, na znalezieniu obiecujących tropów. Kilka dni temu zgłoszono na komendzie zaginięcie młodej Polki, która przyjechała do pracy na wyspę. Informacja ta pojawiła się w jej głowie jak nagła błyskawica. Przysunęła się do komputera i zaczęła przeszukiwać bazę danych policyjnych w poszukiwaniu informacji ze zgłoszenia.

Jej palce szybko przemieszczały się po klawiaturze, a w miarę jak kolejne okna i pliki otwierały się na ekranie, czuła, że być może zbliża się do pierwszego kluczowego przełomu w prowadzonej sprawie.

Zgłoszenie było szczegółowe. Katarzyna Suchomska, lat 26, przyjechała na wyspę z grupą przyjaciół, jednak ostatni raz widziano ją kilka dni temu, samotnie spacerującą po plaży niedaleko miejsca, gdzie znaleziono zwłoki. Znajomi zgłosili jej zaginięcie, gdy nie wróciła po nocnej zmianie do wynajętego domku. Została opisana jako młoda kobieta o średnim wzroście, szczupłej budowie ciała, z długimi, ciemnoblond włosami i niebieskimi oczami. W zgłoszeniu znajdowały się również zdjęcia, które teraz wyświetliły się na monitorze Keller.

Sofia przeglądała raport, szukając jakichkolwiek przejawów, które mogłyby wskazywać, że to właśnie ta osoba stała się ofiarą brutalnego mordu. Jej myśli krążyły wokół okoliczności zaginięcia, próbując odtworzyć potencjalny przebieg zdarzeń. Skóra kobiety została brutalnie obdarta, co utrudniało identyfikację, ale Keller miała nadzieję, że szczegóły z raportu patomorfologa Reinarda pomogą zidentyfikować ofiarę.

Zaczęła od analizy ostatniego miejsca, w którym widziano zaginioną. Przyjaciele wspomnieli, że mogła to być dzika plaża, rzadko odwiedzana przez turystów. Miejsce to było oddalone o paręset metrów od głównych szlaków turystycznych, co może tłumaczyć, dlaczego nikt nie widział napaści. Keller zadzwoniła do śledczego Kramera, który był na miejscu zdarzenia.

— Hans, czy na plaży albo przy ofierze znaleźliście coś, co mogłoby należeć do kobiety? — zapytała bez zbędnych wstępów, a jej głos był stanowczy i zdecydowany.

— Niestety, niczego nie znaleźliśmy ani przy ciele ofiary, ani w łodzi rybaka. Z tego co się orientuję, ciało jest już w drodze do laboratorium — odpowiedział bez zająknięcia.

— I dobrze. Wszystkim nam powinno zależeć, aby potwierdzić tożsamość ofiary jak najszybciej. Mam tutaj w systemie zaginioną pięć dni temu Polkę, Katarzynę Suchomską. Mam dziwne przeczucie, że to ona może być ofiarą. Przekaż proszę tę informację Frankowi. — zakończyła rozmowę i skierowała wzrok z powrotem na dokumenty.

Przejrzała kolejne strony raportu. Przyjaciele potencjalnej ofiary wspomnieli, że była osobą bardzo towarzyską, ale tego dnia wydawała się być zamyślona, jakby coś ją trapiło. Sofia zinterpretowała to jako możliwy znak, że ofiara mogła być świadoma zagrożenia lub mieć przeczucie, że coś jest nie tak. Zapisała sobie te informacje w notatniku, starając się połączyć w całość każdy, nawet najmniejszy szczegół.

Zastanawiając się nad dalszymi krokami, postanowiła skontaktować się z rodziną Katarzyny w Polsce. Wiedziała, że to będzie trudna rozmowa, ale nie miała wyboru. Musiała zdobyć jak najwięcej informacji o zaginionej, jej nawykach, przyjaciołach i wrogach. Być może w jej przeszłości kryło się coś, co mogło rzucić nowe światło na sprawę.

Wstała energicznie, poprawiła marynarkę i udała się do pomieszczenia, w którym odbywały się telekonferencje. Z każdą chwilą czuła, że zbliża się do rozwikłania zagadki, ale wiedziała też, że pierwsze godziny dochodzenia często grają na niekorzyść sprawy. Dla niej w tej chwili liczyło się tylko jedno — odnalezienie prawdy i sprawiedliwości dla ofiary.

Zdecydowała się zaangażować w sprawę swojego zastępcę, Thomasa Brandta, który wszedł do sali tuż za nią.

— Thomas, potrzebuję pilnie twojej pomocy. Musimy dowiedzieć się jak najszybciej, kim może być ofiara, kto to jest i skąd pochodzi. Mam przeczucie, że to ta zaginiona kilka dni temu Polka. Proszę, skontaktuj się z polską ambasadą. Jeśli mam rację, będziemy zmuszeni współpracować z polską policją. Potrzebuję cię tutaj, na stałe do tej sprawy, żebyś koordynował wszelkie działania.

Thomas, mężczyzna o spokojnym usposobieniu i lazurowym spojrzeniu, skinął głową.

— Zajmę się tym, Sofio. Czy mamy już jakieś podejrzenia, co mogło się stać, jakieś konkretne informacje?

Policjantka westchnęła, spoglądając za okno na parking.

— Na razie nic konkretnego, a tym bardziej potwierdzonego. Mamy ciało kobiety, które zbada doktor Patryk Reinard, patomorfolog. Musimy przeanalizować wszystkie dowody. Możliwe, że to coś więcej niż tylko przypadkowe morderstwo. Dobrze wiesz, że nasza wyspa ma swoją mroczną historię, a to ciało… ach, sama już nie wiem, co o tym myśleć. Jednym słowem tragedia.

Jej zastępca spojrzał na nią z powagą.

— Dobrze. Zacznę od zebrania informacji o wszystkich podobnych przypadkach w okolicy. Może znajdziemy jakieś ślady czy poszlaki. Skontaktuję się oczywiście ze służbami w Polsce. Być może będzie trzeba pobrać materiał genetyczny od rodziny zaginionej w celu zbadania DNA. Nie są to proste procedury, ale musimy działać błyskawicznie.

— Posłuchaj Thomas. Instytut patomorfologii doktora Reinarda znajduje się w Greifswaldzie. To znany i renomowany ośrodek medyczny i naukowy, prowadzący zaawansowane badania i usługi w dziedzinie patomorfologii. Jest jednym z najlepiej wyposażonych w Niemczech i znajduje się stosunkowo blisko wyspy — oznajmiła z nadzieją Sofia, udając się do automatu kawowego po mocny napar kawy rozpuszczalnej.

— Szefowo, muszę działać. Skontaktuję się z ambasadą i policją w Polsce. Jeśli intuicja kolejny raz cię nie zawodzi, to każda sekunda przybliża nas do celu — odpowiedział Thomas, udając się do swojego biura.


***


Dzień na komendzie zapowiadał się długi i psychicznie wyczerpujący. Doświadczony zastępca Sofii działał szybko i z rozmachem. Jeszcze tego popołudnia ustalił z ambasadą i organami policji w Polsce plan najbliższych działań i ustalił kontakty osób skierowanych do współpracy w śledztwie.

W skrzynce pocztowej policjantki czekała już na nią wiadomość z polskiej policji. Nadkomisarz Michał Nowak, odpowiedzialny za kontakt z zagranicznymi służbami, zgodził się na ścisłą współpracę i zaoferował wszelką możliwą pomoc ze strony polskich władz.

Keller wiedziała, że każda minuta może być kluczowa, więc niezwłocznie zorganizowała wideokonferencję z Nowakiem, aby omówić wszelkie szczegóły. Ekran komputera rozświetlił się, ukazując twarz polskiego nadkomisarza, który wydawał się równie zaniepokojony jak ona.

— Pani Keller, dziękuję za szybki kontakt — zaczął. — Wasza sprawa jest niezwykle poważna, i mogę zagwarantować, że jesteśmy gotowi do pełnej współpracy. Czy mają państwo jakieś podejrzenia, czy większą pewność co do tożsamości ofiary? Skąd podejrzenie, że mogła nią być Polka?

Sofia pokręciła głową.

— Na razie tego nie wiemy. Mogę jednak potwierdzić, że znaleźliśmy ciało kobiety obdarte ze skóry, wyłowione z Bałtyku niedaleko klifów naszej wyspy. Co istotne, pięć dni temu na naszej wyspie zaginęła młoda Polka, Katarzyna Suchomska. Panie Michale, sprawdźcie i potwierdźcie, czy macie u siebie w Polsce jakieś zgłoszenia zaginięć. I proszę o przesłanie dodatkowych informacji o Suchomskiej. Każdy szczegół jest dla nas ważny. Musimy działać rozważnie ale przede wszystkim dokładnie. Każdy błąd oddali nas od prawdy w śledztwie, a my tu w Niemczech nie możemy sobie na to pozwolić.

Nowak spojrzał na dokumenty przed sobą.

— Przygotowano dla mnie listę zgłoszeń zaginięć z ostatnich kilku dni. Wyślemy do was pełny wykaz kobiet. Niestety, w tym zestawieniu znajduje się pani Suchomska, o której pani wspomniała. Zweryfikowaliśmy również, że tylko jedna z tych dziewczyn przebywała na terenie Niemiec, być może na Rugii, ale nie mogę tego potwierdzić. Jest nią właśnie wspomniana wcześniej Polka.

— Dziękuję, nadkomisarzu. To cenne informacje. Jeśli to rytualne morderstwo, to miejmy świadomość, że ofiar może być więcej. — mówiła, nie kryjąc niepokoju i bólu w sercu.

— Zgadzam się. Będziemy zatem w stałym kontakcie. Mam nadzieję, że uda nam się szybko zadziałać. A przy okazji, pani Sofio, chciałbym jeszcze poinformować, że stronę polską w śledztwie będzie reprezentował prokurator śledczy Marek Zubilewicz. Był w ostatnich dniach na urlopie, ale zgodził się przejąć tę sprawę. Mogę poręczyć, że to kompetentny i właściwy człowiek na stanowisku, skuteczny w działaniu. Prowadził wiele spraw w naszym kraju dotyczących sekt i handlu ludźmi. Myślę że pojawi się u was na wyspie za kilka dni, a póki co, spróbuję zebrać nieco więcej informacji o Suchomskiej — odpowiedział kończąc rozmowę.

Keller podziękowała za wiążącą rozmowę i wyłączyła komputer. Spojrzała na mapę wyspy, wiszącą na ścianie jej biura. Rugia miała swoje sekrety, a teraz ona będzie odpowiadała za ich odkrycie. Wiedziała, że to będzie trudne śledztwo, ale była gotowa na każde wyzwanie i współpracę z Polakami.


***


Następnego dnia, kiedy otworzyła skrzynkę z wiadomościami, odczytała e-maila od Nowaka:


Szanowna Pani Sofio Keller,


tak jak wczoraj rozmawialiśmy, potwierdzam, że Marek Zubilewicz przejmuje sprawę ze strony polskich organów ścigania. Jeszcze w tym tygodniu pojawi się w Waszej Komendzie. Rodzina Suchomskich zgodziła się na pobranie próbek DNA w celu identyfikacji wyłowionych zwłok. Ponadto zdobyłem ciekawe informacje z akt policyjnych komendy w Chojnikach.

W 2016 i 2017 prowadzone było śledztwo na Pomorzu dotyczące dziewczyn ze szkoły średniej. Potencjalna ofiara, pani Suchomska, wracając ze szkoły w Malachinie wraz ze swoją koleżanką z klasy, nie dotarła na noc do domu. Podjęto od razu akcję poszukiwawczą, która trwała przez całą noc.

Co się potem okazało w toku prowadzonych czynności śledczych, dziewczyny podobno były świadkami jakiś obrządków sekty, która zebrała się wokół magicznych kręgów w pomorskich lasach. Tego dnia, kiedy obserwowały zgromadzonych ludzi (jakiś wyznawców) przy kamiennych kręgach, zostały porwane z lasu przez leśniczego Włodzimierza Limanowskiego i zgwałcone na jego posesji. Limanowski przyznał się do winy, zresztą znaleziono dowody w postaci filmów nagrywanych przez niego samego, gdzie uwiecznił swój gwałt.

Dziewczyny niestety nic nie pamiętały z tragicznych wydarzeń. Prawdopodobnie zostały odurzone albo uśpione jakimś środkiem medycznym. Gdyby nie materiał dowodowy, pewnie gwałt nigdy nie ujrzałby światła dziennego.

Dodatkowo zastanawia mnie, że w aktach sprawy znajduje się wiele innych powiązań i zdarzeń związanych z rytuałami odprawianymi przy kamiennych kręgach. Wydarzenia te miały miejsce w okolicach Chojnej Dziczy, Węsiorach i Odrach. Uważam, że jest to trop, który warto poddać głębszej analizie śledczej i zweryfikować fakty.

Prokurator Zubilewicz dostał odpisy sprawy, więc będzie w pełni zorientowany. To tyle na dziś. Jesteśmy w stałym kontakcie. Proszę mnie informować o postępach w śledztwie i liczę na kontynuację dobrej współpracy ze stroną niemiecką.


Z wyrazami szacunku,

Nadkomisarz Michał Nowak

Komenda Główna Policji w Warszawie

ROZDZIAŁ 7

POLSKA — GDAŃSK; NIEMCY — BERGEN AUF RÜGEN

28 marca — 01 kwietnia 2024 r.


W deszczowy, wietrzny wieczór, gdy niewielkie krople deszczu leniwie spływały po szybach, Zubilewicz stanął przed poważnym wyzwaniem. Na jego biurku leżały kopie dokumentów oraz pendrive ze zeskanowanymi aktami spraw, które przewróciły jego plany do góry nogami, zmuszając go do przerwania urlopu.

Przyglądał się im długo, z mieszaniną determinacji i niepokoju, zanim zadecydował, że zaproponuje wspólny wyjazd do Niemiec swojej ukochanej z lat szkolnych. Ada, z którą dzielił nie tylko wspomnienia szkolne, ale i niespełnione marzenia o wspólnym życiu, była nauczycielką historii w Liceum im. Mikołaja Kopernika przy Wałach Piastowskich.

Jeszcze godzinę wcześniej nie była pewna swej decyzji, ale przemyślała wszystkie za i przeciw, decydując się na podróż z Markiem. W kolejne dni przypadały święta wielkanocne, pomyślała więc, że wykorzysta przerwę szkolną i wybierze się z ukochanym na Rugię. Troszkę czuła się zaskoczona nagłą propozycją, ale nie potrzebowała wiele czasu na zastanowienie; wiedziała, że to, co przed nią, było równie ważne dla niej, co dla Zubilewicza. „Więc jeśli nie teraz, to kiedy?” — pomyślała, pakując ubrania i kosmetyki do czerwonej walizki Wittchen.


***


Volvo V60 zajechało pod jej dom tuż po wschodzie słońca. Pakowanie bagaży do samochodu trwało tylko chwilę. Nie należała do tego typu kobiet, które zabierały ze sobą tonę ubrań w podróż.

— Dziękuję, że zdecydowałaś się ze mną pojechać — zagadał z wdzięcznością w głosie, kiedy już minęli przedmieścia Gdańska i wjechali na drogę szybkiego ruchu prowadzącą na zachód.

— Nie ma za co dziękować. Robię to z wielką przyjemnością, choć bardzo mnie zaskoczyłeś. Poza tym, kiedy ostatnio mieliśmy okazję spędzić razem tyle czasu? — odpowiedziała z uśmiechem, patrząc na mijające krajobrazy.

Podróż upływała głównie na wspomnieniach. Na jednym z przystanków, w przydrożnym McDonald’s, między łykami gorącej kawy, ich rozmowy przeniosły się do młodzieńczych lat, kiedy to razem uczestniczyli w szkolnym konkursie detektywistycznym.

— Pamiętasz, jak wszyscy myśleli, że przegramy, a my wyszliśmy z tego jako zwycięzcy? — przypomniał Marek, uśmiechając się na wspomnienie.

— Oczywiście, że pamiętam. To był jeden z tych dni, który pozostaje w pamięci na zawsze. Wtedy pocałowałeś mnie pierwszy raz. Ale jeśli pozwolisz, powiedz mi pokrótce, co takiego odkryłeś w tych dokumentach policyjnych, że musiałeś nagle przerwać swój spokojny urlop?

Marek westchnął, zaciskając mocniej palce na tekturowym kubku.

— Sprawa Katarzyny Suchomskiej… To nie było zwykłe zaginięcie tej dziewczyny. Znaleźli ciało na Rugii, a rodzina Polki dostarczyła DNA do niemieckiego laboratorium. Policja niemiecka chce potwierdzić lub zanegować tożsamość ofiary.

— DNA? Kurczę, to musi być bardzo trudne dla rodziny… — szepnęła Ada.

— Tak, nie jest to łatwa decyzja. Ale badania DNA dadzą nam odpowiedź, która pozwoli zmniejszyć niepewność na początku śledztwa. Ale teraz pojawiło się coś jeszcze… Keller ma zadzwonić w wolnej chwili.

Podczas gdy kontynuowali podróż, krajobraz zmieniał się niepostrzeżenie. Mijali malownicze wioski Pomorza Zachodniego, widoczne zza szyb samochodu jak obrazy w ruchomej galerii. Auto przecinało krajobrazy, od szarych, miejskich zabudowań, po zazielenione pola, które niczym patchwork zszywane były smugami rzek, strumieni i miedz.

Zielone pasma lasów przerywały czerwone dachy budynków, wkomponowane w krajobraz z artystyczną precyzją, tworząc pejzaż ożywiony przebłyskami słońca przesączającymi się przez rozproszone chmury. Dalej na horyzoncie, wzniesienia majaczyły delikatnymi konturami, zwiastując zbliżanie się do bardziej pagórkowatego terenu.

Gdy wjechali do Niemiec, przestrzenie stały się bardziej otwarte, a autostrady szerokie, zapraszające do szybszej jazdy. Mijali krainy pełne wiatraków i spokojnych osad, gdzie życie toczyło się swoim spokojnym, germańskim rytmem.

Telefon prokuratora zadzwonił nagle, przerywając ich spokojną rozmowę. To była Sofia Keller, która bez zbędnych uprzejmości przeszła do rzeczy.

— Musimy się spotkać jak najszybciej, zaraz po pana przyjeździe. Sprawa przybrała nowy obrót. To ważne.

— Dobrze, pani nadkomisarz, skontaktuję się od razu jak wjadę do miasta — odpowiedział, kończąc krótką rozmowę przez zestaw głośnomówiący.

Marek spojrzał ukradkiem na Adę, siedzącą obok niego w samochodzie. Jego serce na chwilę zwolniło tempo bicia. Miała włosy związane w niedbały kok, który odsłaniał delikatne linie jej szyi i profilu twarzy. Skupienie, z jakim obserwowała mijane okolice, nadawało jej rysom coś niezwykle spokojnego i harmonijnego. Mimo upływu lat, Ada zachowała tę iskrę młodzieńczej energii, która zawsze go do niej przyciągała. Jej oczy, gdy na moment spojrzały w jego stronę, miały ten sam ciepły blask, który pamiętał z lat szkolnych. Teraz, przez tę krótką chwilę, poczuł, jak bardzo cenił jej obecność — jako przyjaciółki, wspólniczki marzeń i towarzyszki tej nieoczekiwanej podróży.

— To, co powiedziała Sofia, niestety zmieni nasze plany. Wszystko wskazuje na to, że nasza wizyta w Niemczech będzie bardziej dynamiczna, niż przypuszczaliśmy — zagaił do przyjaciółki, by kontynuować miłą rozmowę.


***


Bergen auf Rügen przywitało ich ciepłym światłem latarni i blaskiem neonów. Zubilewicz wjechał do miasta zmęczony podróżą, ale zdeterminowany do działania. Miasto szykowało się powoli do snu, spowite delikatną mgłą, która nadawała ulicom mistycznego uroku. Zanim zatrzymał samochód na parkingu przed kawiarnią, zerknął na siedzącą obok Adę. Była wyraźnie zmęczona, choć jej oczy błyszczały nieukrywaną ciekawością i ekscytacją.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział, wyłączając silnik. — W samym sercu wyspy.

Ada przeciągnęła się, wystawiając ręce za głowę i ziewając szeroko.

— Nareszcie — powiedziała z uśmiechem. — To miasto ma w sobie coś niezwykłego, taki klimacik. Już nie mogę się doczekać, aż je razem zwiedzimy.

Zubilewicz odwzajemnił uśmiech, choć jego myśli krążyły już od kilku chwil wokół spotkania z Sofią Keller. Czekało ich trudne zadanie, międzynarodowe śledztwo, a każda kolejna upływająca minuta piątkowego wieczoru zbliżała do poznania pierwszych szczegółów. Spojrzał na wskazówki Tissota, noszonego na lewym nadgarstku. Byli już parę minut spóźnieni.


***


Spotkali się z Keller w kawiarni Det Lille Kaffekompaniet, położonej w sercu miasta, przy urokliwej uliczce wybrukowanej kamieniami, w wieczornym blasku kolorowych kamienic. Kawiarnia była znana z wyjątkowej atmosfery i doskonałej kawy.

Wnętrze było urządzone w stylu skandynawskim, z dominującymi jasnymi kolorami, naturalnym drewnem i minimalistycznymi dekoracjami. Ściany zdobiły fotografie przedstawiające historyczne widoki miejscowości, a duże okna wpuszczały do środka mnóstwo naturalnego światła, nawet o tej późnej porze.

Wewnątrz panowała ciepła i przytulna atmosfera. Miękkie sofy obite szarą tkaniną kontrastowały z białymi, drewnianymi stolikami, na których ustawiono małe wazoniki z kwiatami, wykonanymi misternie z papieru i kolorowej bibuły. Palące się świece dodawały wnętrzu romantycznego blasku, a delikatna muzyka w tle tworzyła idealny nastrój do rozmowy.

Keller siedziała już przy jednym ze stolików blisko okna, z filiżanką czarnej kawy przed sobą. Na widok prokuratora i towarzyszącej mu kobiety, wstała, uśmiechając się przyjaźnie.

— Witam w Bergen auf Rügen — powiedziała łamaną polszczyzną, wskazując na wolne krzesła. — Przepraszam za późną porę spotkania, zdaję sobie sprawę, że jesteście zmęczeni podróżą, ale czas nagli, więc chciałam na gorąco wprowadzić pana w temat — wytłumaczyła się nadkomisarz, zerkając z sympatią na kobietę, stojącą obok prokuratora z Polski.

— Nie ma problemu — odpowiedział, zajmując miejsce naprzeciwko Keller.

Obok usiadła Ada, która krótko przedstawiła się, że jest partnerką Marka. Spojrzała śmiało w oczy Keller i oznajmiła, że wpadł na szalony pomysł, by pojechała z nim na kilka dni na wyspę, wykorzystując parę dni wolnego w szkole jako przerwy okołoświątecznej.

— Proszę opowiedzieć nam wszystko, co zostało już ustalone na początku śledztwa przez stronę niemiecką — rozpoczął rozmowę Zubilewicz, prosząc kelnerkę o podanie dwóch kaw cappuccino i szarlotek.

Sofia, mimo że jej polski był nieco łamany, posługiwała się nim z łatwością. Jej matka była Polką, co pozwoliło jej rozumieć i płynnie komunikować się w tym języku. Głęboko westchnęła i zaczęła mówić.

— Mam propozycję, panie prokuratorze. Jeśli mamy ściśle współpracować, łatwiej nam będzie, jeśli będziemy mówić sobie po imieniu. Jestem Sofia — zaproponowała niemiecka nadkomisarz, podając zdecydowanie rękę Markowi i towarzyszącej mu Adzie.

Kwietniewska spojrzała ukradkiem na rozpromienioną Niemkę, nie dając poznać, że ta okazana poufałość nie była w jej stylu.

— Ofiara była wyjątkowo skomplikowaną denatką. Właśnie przed chwilą rozmawiałam z patomorfologiem Reinardem. Wyniki sekcji zwłok są niepokojące, ale nie chciał zdradzić szczegółów. Zaprasza nas do siebie do Instytutu, najlepiej jutro rano. — Wyjęła z teczki plik zdjęć i dokumentów, które rozłożyła na stole. — Na jej ciele znaleziono ślady wskazujące na długotrwałe znęcanie się niewiadomego pochodzenia. Wspominał też, że odkrył coś we wnętrzu jej ciała. Ton jego głosu był bardzo tajemniczy.

— Ja oczywiście przekażę stronie niemieckiej wszystko, co mam o Suchomskiej, co udało mi się zebrać przez te parę dni — wtrącił Zubilewicz.

— Wymienimy się oczywiście aktami sprawy i wszystkimi informacjami, do których dotarliśmy, ale mam coś jeszcze, Marku — wyciągnęła smukły służbowy tablet i odwróciła go w stronę prokuratora.

Czarnooka kelnerka podała zamówione kawy wraz z kawałkami ciepłej szarlotki na małych talerzykach.

— Spójrz na ten tatuaż na nodze Suchomskiej.

— Wiemy już, że to na pewno ona? — zapytał zdziwiony Zubilewicz, wsypując odrobinę cukru trzcinowego na piankę cappuccino.

— Niestety tak. Udało nam się ustalić w ekspresowym tempie tożsamość kobiety. Wyniki badania DNA jednoznacznie wskazały, że to córka Karoliny Suchomskiej, od której pobrano materiał genetyczny jako próbkę do badań.

Ada z Markiem nachylili się nad wyświetlaczem, by przyjrzeć się bliżej fotografiom. Tatuaż przedstawiał starożytne germańskie symbole, misternie splecione ze sobą.

— To wygląda na coś więcej niż zwykły tatuaż — wtrąciła Ada. — Może mieć jakieś znaczenie rytualne?

Niemka skinęła głową.

— Tak przypuszczamy. Wstępnie analizowaliśmy te motywy, ale mamy z tym problemy. Według naszych teorii Suchomska prawdopodobnie była związana z grupą ludzi, którzy kultywowali stare wierzenia. Pracujemy dalej nad tym, by zidentyfikować wszystkich jej znajomych i być może dotrzemy do tego kręgu, w którym przebywała.

Zubilewicz zamyślił się, patrząc na zdjęcia.

— Czy to z jej profilu na Facebooku? Ma na nim ustawiony publiczny dostęp do znajomych?

— Tak, z Facebooka i Instagrama. Z platform społecznych, które są cyfrowymi kopalniami wiedzy o ludziach, znajomych i ich zwyczajach. Taka, kurwa, pikselowa mieszanka prawdy, półprawdy i gówno prawdy o człowieku — oznajmiła chłodno Keller, dopijając ostatni łyk swojej kawy. — Była bardzo aktywna w mediach społecznościowych. Zamieszczała tam mnóstwo zdjęć i postów. Spójrzcie na to — powiedziała zdecydowanym, nieco szorstkim tonem, przewijając ekran.

Na zdjęciach widać było Suchomską uśmiechającą się w różnych miejscach i zakątkach świata: na festiwalach, w górach, na plaży, przy jeziorach i w knajpach. Jedno zdjęcie przykuło uwagę Zubilewicza — dziewczyna stała na tle dużego kamiennego kręgu, z odsłoniętą nogą, na której widniał tatuaż.

— To miejsce wskazuję na Norwegię, w sumie niedaleko stąd — wyjaśniła Keller. — Być może tam znajdziemy jakieś ślady.

Zubilewicz spojrzał jeszcze raz na zamieszczony kadr. Miejsce wydawało mu się znajome, jakby już kiedyś odbiło mu się w oczach. Nagle przypomniał sobie, że widział je w aktach spraw, które przesłała komenda z Chojnik.

— Sofio, to nie Norwegia ani Skandynawia. To zdjęcie zostało zrobione przy kamiennych kręgach w Polsce, na Pomorzu, niedaleko Malachina. Być może to Odry albo Węsiory. Mam podobne zdjęcia majestatycznych kamieni w teczkach akt, które przekazały mi przed wyjazdem polskie organy ścigania. W Chojnikach w latach 2016—2017 prowadzono dochodzenie, w którym przewijały się miejsca zwane kamiennymi kręgami. Wiele można by było o nich opowiadać, ale dzisiaj rozumiem, że nie mamy za dużo czasu.

Keller przytaknęła i wyciągnęła z kieszeni wizytówkę.

— Polecam ten hotel. Jest w centrum miasta, wygodny i ma świetne widoki z okien. Możecie tam zakwaterować się, odpocząć i przygotować się do dalszych działań.

— Dziękuję, Sofio — odpowiedział Zubilewicz, biorąc wizytówkę. — A co z wynikami sekcji zwłok? Możemy je zobaczyć?

Nadkomisarz skinęła głową.

— Tak, mam je ze sobą. — Wyjęła gruby plik dokumentów i podała Zubilewiczowi. — Wiele wskazuje na to, że jej śmierć nie była przypadkowa. Ale zrodziło się wiele dodatkowych pytań i wątpliwości, stąd doktor Reinard prosi o jutrzejszą wizytę.

Przez kilka następnych minut siedzieli w kawiarni, analizując wyniki badań patomorfologicznych oraz zdjęcia zamieszczane przez Suchomską. Każdy szczegół miał dla nich znaczenie, a każda informacja mogła okazać się ważna dla prowadzonego śledztwa.

Ada przysłuchiwała się rozmowie prokuratora z nadkomisarz, kryjąc w sobie kiełkującą zazdrość o partnera.

Przed wyjściem z kawiarni Sofia z Markiem ustalili szczegóły porannego wyjazdu do Instytutu Patomorfologii w Greifswaldzie. Ada słysząc to oznajmiła im, że zostanie na miejscu w Bergen z zamiarem zwiedzenia najciekawszych punktów miasta.


***


Zameldowali się w Parkhotel Rügen, eleganckim hotelu w centrum miasta, który poleciła im Keller. Hotel, otoczony zielenią, przyciągał gości swoim nowoczesnym designem i doskonałą lokalizacją.

Przestronny hol wypełniało przyjemne, ciepłe światło emitowane przez subtelnie ukryte lampy, które odbijało się od eleganckich ścian i delikatnie rozpraszało ciemności, a w tle cicho płynęła relaksująca muzyka, tworząc atmosferę spokoju i elegancji. Recepcjonista uśmiechnął się uprzejmie, wręczając im klucze do ich pokoju.

Pokój był przestrzenny, z dużym łóżkiem, eleganckimi meblami i balkonem, z którego można było podziwiać panoramę miasta. Wnętrze urządzone w ciepłych tonacjach zachęcało do wypoczynku, a widok na malownicze uliczki sprawiał, że od razu poczuli się jak w domu.

— Idealne miejsce na chwilę wytchnienia po podróży — powiedziała zachwycona Ada, siadając na łóżku i rozglądając się po pokoju. — A co z planami na Wielkanoc? Zostajemy tutaj?

Marek podszedł do okna i spojrzał na miasto, które zaczynało tętnić wieczornym życiem.

— Myślę, że nie tylko możemy, a wręcz musimy spędzić święta tutaj, na wyspie. To miejsce jest idealne, by się zrelaksować i zebrać myśli.

Przyjaciółka uśmiechnęła się.

— Brzmi wspaniale. Tylko pamiętaj, że śledztwo wciąż trwa. Nie możesz zapominać, po co tu jesteś.

— Oczywiście — odpowiedział, odwracając się do niej. — Ale odrobina prywatności na pewno nam nie zaszkodzi.


***


Święta Wielkanocne zbliżały się wielkimi krokami, a Zubilewicz czuł, że czas spędzony z Adą na wyspie może być kluczowy nie tylko dla ich relacji, ale także dla postępów w śledztwie. Nadchodziły dni pełne wyzwań, ale i nadziei na rozwiązanie zagadki śmierci Polki.

Następnego poranka, gdy pierwsze promienie słońca ledwie zaczęły rozświetlać horyzont, Zubilewicz i Keller pożegnali Adę w hotelu. Partnerka Marka planowała dokładnie przejrzeć dokumenty, mając nadzieję na odnalezienie dodatkowych tropów w sprawie Suchomskiej. W wolnych godzinach zamierzała spacerować po malowniczym miasteczku, czerpiąc przyjemność z jego uroków.


Nadkomisarz prowadziła Zubilewicza przez labirynt wąskich, brukowanych uliczek Bergen, miasteczka na Rugii, które emanowało niezwykłym urokiem i historią. Stare, drewniane domy, malowane na jaskrawe kolory, tworzyły bajkowy krajobraz, a ich zniszczone dachy opowiadały historie minionych wieków. Małe sklepy i kawiarnie kusiły zapachem świeżo palonej i parzonej kawy oraz pieczonych przysmaków, a mieszkańcy przechadzali się spokojnie, witając się nawzajem uśmiechami i ciepłymi słowami.

— Nie wiem czy zauważyłeś, ale Bergen auf Rügen to magiczne miejsce — powiedziała Sofia, przystając na chwilę na niewielkim placyku, z którego roztaczał się widok na majestatyczny Kościół Mariacki. — Matka często zabierała mnie na spacery po mieście, opowiadając historie z czasów mojego dzieciństwa w Polsce. Nieraz wspominała, jak przechadzałyśmy się wzdłuż nabrzeża, podziwiając kolorowe łodzie rybackie i słuchając śpiewu mew.

Marek spoglądał na nią z delikatnym uśmiechem, zauważając, jak wiatr rozwiewał jej starannie ułożoną fryzurę, odsłaniając srebrny, drobny kolczyk zatopiony w uchu.

— Gdzie mieszkałaś w Polsce? — zapytał, starając się wyłapać każdą emocję na jej twarzy.

— W Mielnie, ale jak skończyłam trzy lata, to wyjechałyśmy z mamą do Niemiec. Tutaj mama poznała swojego drugiego partnera, Davida, z którym jest do dzisiaj.

— A co z twoim ojcem? — spytał ostrożnie, nie chcąc urazić jej wspomnień.

Sofia westchnęła, zamyślając się na chwilę.

— Rozeszli się. Mama nie miała szczęścia do mężczyzn. Mój ojciec popijał trochę, raz czy dwa razy podniósł na nią rękę i dotkliwie pobił. Miarka się przebrała, więc uciekłyśmy. Mama chciała zawalczyć o lepsze życie tutaj, w Niemczech.

Zubilewicz zauważył, jak ból pojawił się na chwilę w jej oczach, zanim Sofia kontynuowała.

— Widziałam się z nim, jak miałam osiem lat i kiedy skończyłam Hauptschule. Potem ślad po nim zaginął. Mama nie dociekała, a mnie go nie brakuje.

Marek spojrzał na nią z ciepłym zainteresowaniem.

— A ty, Sofio, masz kogoś? — zapytał z lekkim, nieśmiałym zainteresowaniem.

Sofia uśmiechnęła się lekko, jej oczy błysnęły tajemniczo.

— A jak myślisz, Marku?

Prokurator, zauważając iskrę w jej oczach, uśmiechnął się niepewnie.

— Tak piękna kobieta pewnie nie narzeka na brak zainteresowania ze strony mężczyzn… — zagaił ostrożnie.

— Nie mam nikogo, Marku. Praca w Bundespolizei pochłonęła mnie całkowicie. Przespałam swoje najlepsze lata młodości w policji, a nie w ramionach facetów. Teraz z każdym dniem odczuwam większy powiew starości. W przyszłym roku skończę czterdzieści lat, czym tu się chwalić?

— Sofio, jesteś bardzo piękną kobietą — wypalił, czując, że jego słowa płyną prosto z serca. — Nie mów tak o sobie. Lat, których nie widać, nie powinno się liczyć.

Nadkomisarz, zaskoczona jego szczerością, spojrzała na niego ciepło.

— To miłe, co mówisz, ale skupmy się na tym, co mamy do zrobienia. Tutaj stoi mój samochód. Jedziemy do Instytutu porozmawiać z doktorem Reinardem. Mamy przed sobą kawałek drogi.

Marek odwrócił wzrok, czując, że niebezpieczne myśli zaczynają wypełniać jego umysł. Wsiadł do samochodu, zapiął pas i spojrzał na Keller, która zdecydowanie zasiadła za kierownicą. W ciszy ruszyli do Greifswaldu, każde z nich zanurzone w swoich myślach, nieświadome, że między nimi rodzi się coś głębszego, coś, czego jeszcze nie potrafili nazwać.

Sofia prowadziła pewnie, a Marek, choć starał się skupić na śledztwie, nie mógł przestać myśleć o jej słowach i uśmiechu. Każdy gest, każde spojrzenie stawało się dla niego bardziej znaczące, tworząc subtelną pajęczynę emocji, która łączyła ich coraz mocniej. Zdumiewało go to, że znają się dopiero od wczoraj, a już pojawiają się takie myśli i uczucia, jakby ich losy były ze sobą splecione od lat.


***


Droga do Greifswaldu minęła szybko, wypełniona rozmowami o śledztwie i przeszłości. Z każdą chwilą Marek czuł, że Sofia staje się kimś więcej niż tylko partnerką w prowadzonym śledztwie. Gdy dotarli na miejsce, poczuł pierwszy impuls, że to kiełkujące w nim uczucie będzie miało ogromny wpływ na ich dalsze losy.

Wysiedli z policyjnego samochodu, który Keller zaparkowała w podziemnym parkingu Instytutu Patomorfologii.

Dotarli do przeszklonego pomieszczenia, w którym znajdowała się winda. Keller nacisnęła przezroczysty, mleczny guzik z numerem drugiego piętra placówki. Wkrótce wjechali na górę, a korytarz wypełnił ich kroki odbijające się echem od sterylnych, białych ścian. Na piętrze czekał już na nich doktor Reinard, starszy patomorfolog, który zajmował się badaniami i sekcją zwłok denatki wyłowionej z Bałtyku.

— Dzień dobry, doktorze — przywitał się Zubilewicz, ściskając rękę Reinarda. — Dziękujemy za poświęcony czas. Razem z Sofią Keller prowadzimy śledztwo dotyczące śmierci Polki. Większość informacji przekazała mi nadkomisarz, ale chciałbym uzyskać szczegóły bezpośrednio od pana, a przede wszystkim poznać te sensacyjne obserwacje.

— Dzień dobry — odpowiedział doktor — Oczywiście, czekałem na was z niecierpliwością. Wyniki sekcji zwłok są naprawdę interesujące. Ale zanim do nich przejdziemy, tutaj proszę spojrzeć na wyniki badań DNA potwierdzające tożsamość ofiary.

Wprowadził ich do sterylnego laboratorium, gdzie na stole leżało wyciągnięte z chłodni ciało ofiary, przykryte białym prześcieradłem. Keller i Zubilewicz nachylili się nad stołem, gdzie leżały kartki z wynikami, podczas gdy doktor Reinard zaczął wyjaśniać szczegóły.

— To, czym was zaskoczę, to fakt, że znalazłem w ciele kobiety ślady terbu, pierwiastka, który fosforyzuje — powiedział, wskazując na mikroskopowe zdjęcia. — Terb jest bardzo rzadkim pierwiastkiem. Zazwyczaj używany jest w przemyśle elektrotechnicznym, głównie w luminoforach, które znajdują się w monitorach komputerowych i lampach fluorescencyjnych. Jednak jego obecność w ludzkim ciele jest niemal niespotykana.

Zubilewicz zmarszczył brwi, zastanawiając się.

— Jakie mogą być konsekwencje tego odkrycia?

Doktor Reinard sięgnął po latarkę ultrafioletową i skierował ją na otwartą klatkę piersiową denatki. W ciemności laboratorium, pod wpływem światła, pojawiły się fosforyzujące ślady, które jasno świeciły na tle bladego ciała. Zaduch w pomieszczeniu stawał się coraz bardziej przytłaczający, a powietrze było ciężkie od zapachu chemikaliów i zimna bijącego z metalowych stołów.

Sofia, mimo że miała na twarzy maseczkę, poczuła mdłości na widok otwartego ciała ofiary, pozbawionego skóry. Przez chwilę musiała się oprzeć o stół, żeby nie stracić równowagi.

— To właśnie intryguje mnie najbardziej — kontynuował Reinard. — Terb może być również wykorzystywany w pewnych rytuałach ezoterycznych, zwłaszcza tych związanych z alchemią i starożytnymi praktykami mistycznymi. Jego fosforyzujące właściwości były cenione przez niektóre tajemnicze sekty, które wierzyły, że ma on moc przyciągania duchów lub energii z innego wymiaru.

Sofia spojrzała na niego z niedowierzaniem, wciąż walcząc z mdłościami.

— Chce pan powiedzieć, że Suchomska mogła być zaangażowana w jakiś rytuał?

— Tego nie możemy wykluczyć — odpowiedział Reinard, wskazując na precyzyjnie otwartą klatkę piersiową. — Co więcej, narządy wewnętrzne zostały usunięte z niespotykaną precyzją. To nie było dzieło amatora. Ktoś wiedział, co robi, i miał dostęp do zaawansowanych narzędzi chirurgicznych.

Prokurator czuł, jak narasta w nim determinacja.

— Musimy dowiedzieć się więcej o tej grupie, jak działają i o tym, co mogło się wydarzyć. Każdy szczegół jest teraz ważny.

— Zgadzam się — powiedział Reinard. — To może być klucz do rozwiązania tej zagadki. Zbadałem także próbki z jej włosów i paznokci, które mogą nam powiedzieć więcej na temat substancji, z którymi mogła mieć kontakt.

Sofia patrzyła na Marka z podziwem. Widziała, jak bardzo jest zaangażowany w sprawę, i czuła, że razem mogą osiągnąć wiele. W tej samej chwili Marek zauważył jej spojrzenie i poczuł, że między nimi zaczyna rodzić się coś więcej niż tylko powierzchowne zainteresowanie.

— Dziękujemy, doktorze. To bardzo cenne uwagi i informacje — powiedział Zubilewicz, wciąż analizując to, co usłyszał.

— Proszę pamiętać, że w każdej chwili możecie się ze mną skontaktować, jeśli potrzebujecie dodatkowych informacji — dodał patomorfolog, podając im swoje wizytówki.


***


Po wyjściu z laboratorium Sofia i Marek spacerowali przez chwilę po mieście, zanurzeni w myślach. Greifswald otaczało ich swoim niezwykłym urokiem — wąskie uliczki, marcowe, ciepłe słońce oraz śpiew wiosennych ptaków tworzyły atmosferę spokoju i harmonii.

— Marek, widzę, jak bardzo ci zależy na rozwiązaniu tej sprawy — powiedziała, zatrzymując się na chwilę i patrząc mu w oczy. — Cieszę się, że mogę z tobą współpracować.

— Dzięki, Sofio — odpowiedział Marek, czując ciepło w jej spojrzeniu. — Razem na pewno dotrzemy do prawdy.


***


Wielkanocny poranek przywitał pokój hotelowy prokuratora i nauczycielki łagodnym blaskiem słońca, które swoim ciepłem zdawało się wzywać pierwsze wiosenne pędy do wyjścia z ziemi. Chcąc oderwać się od mrocznych tajemnic śledztwa, postanowili spędzić te świąteczne dni na odkrywaniu uroków wyspy.

Ada przebudziła się, czując delikatne promienie słońca muskające jej twarz. Przeciągnęła się leniwie, a potem powoli otworzyła oczy. Jej wzrok padł na okno, za którym rozciągał się widok, który zaparł jej dech w piersiach. Przez szparę zasłon dostrzegła dachy staroświeckich budynków, tworzących malowniczy krajobraz miasta. Ceglane ściany i dachówki, oświetlone ciepłym, porannym światłem, wyglądały jak z innej epoki, pełne historii i uroku.

Pośród dachów wyróżniała się majestatyczna iglica Kościoła Mariackiego, wznosząca się dumnie ku niebu. Jej smukła sylwetka zdawała się być strażnikiem miasta, strzegącym jego tajemnic i legend.

Ada wpatrywała się w iglicę, podziwiając jej misterną konstrukcję i piękno, które przypominało jej o wiekach minionych, pełnych zarówno chwały, jak i cierpienia. Poranny słoneczny blask wybudził nie tylko jej ciało, ale i duszę historyczki, która z nową energią zapragnęła zgłębiać jeszcze więcej opowieści i sekretów tego miejsca.

Jednak to nie iglica przykuła jej uwagę najbardziej. Gdy słońce wznosiło się coraz wyżej, jego promienie padały na maleńką kapliczkę stojącą na skraju placu, tuż obok starego drzewa. Kapliczka, skromna i niepozorna, emanowała spokojem i mistyczną aurą, jakby była miejscem, gdzie czas chował się przed zegarami świata. Jej białe ściany kontrastowały z jasnozielonym tłem otaczającej roślinności, a delikatne witraże migotały w świetle, tworząc barwne plamy na trawie.

Ada wciągnęła głęboko powietrze, czując zapach wyspiarskiej świeżości, przesiąkniętej delikatnym aromatem zakwitających drzew i mokrej ziemi. Widok z okna napełnił ją wewnętrznym spokojem, tym bardziej że obok leżał jej ukochany. Spojrzała na niego oczyma pełnymi miłości, delektując się widokiem linii szerokich ramion. Ich ciała splotły się tej nocy w namiętnym uścisku, a wspomnienie jego dotyku i ciepła wciąż rozpalało jej zmysły.

— Jakie mamy plany na dzisiaj? — zapytała, poprawiając włosy i przesuwając się nieco bliżej do okna, by jeszcze raz nacieszyć oczy widokiem. — Słyszałam, że Sassnitz ma wyjątkowy port i niesamowite ryby w bułce. Nie ma lepszych na Rugii.

Marek odwzajemnił uśmiech, choć w jego oczach można było dostrzec cień zamyślenia.

— Tak, to świetny pomysł. Moglibyśmy szybko zjeść śniadanie i zacząć dzień od tego miasteczka. To niedaleko stąd, a zawsze chciałem zobaczyć jego port. Podobno ma swój niepowtarzalny klimat. A potem, hmm, może wybierzemy się na Klify Jasmundzkie? Czytałem wczoraj, że widoki są tam niezapomniane. Wiem, że wydarzyła się tam w okolicy tragedia z Suchomską, ale może warto je zobaczyć, zwłaszcza teraz, gdy wiosna budzi do życia całą przyrodę?

Ada przytaknęła, a Marek poczuł, jak jego serce przyspiesza. Był rozdarty między pragnieniem a obowiązkiem, które narastało w nim z każdym dniem spędzonym z przyjaciółką z lat szkolnych. Wczorajszy dzień przy boku Keller jeszcze bardziej skomplikował jego myśli. Wciąż zastanawiał się, czy wyznać Adzie swoje uczucia, a każda kolejna próba oddalała ten zamiar.


***


Zjedli szybkie śniadanie w hotelowej restauracji, delektując się lokalnymi przysmakami. Marek zamówił świeże pieczywo, jajecznicę z ziołami i aromatyczną kawę, podczas gdy Ada skusiła się na twarożek z miodem i owocami. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy, który dodawał energii na nadchodzący dzień.


Droga do Sassnitz prowadziła przez malownicze zakątki Rugii, gdzie pola i lasy przeplatały się w harmonijnej mozaice. Przez otwarte okna samochodu wpadał świeży powiew wiosennego powietrza, niosąc ze sobą zapach budzącej się do życia ziemi i morskiej soli. Marek, trzymając ręce na kierownicy, spoglądał na Adę, która zachwycała się mijanymi krajobrazami. Jej słoneczne okulary odbijały w szkłach mijane zakątki wyspy, jednocześnie zasłaniając głębię jej pięknych oczu.

— Spójrz, te drzewa wyglądają, jakby dopiero co obudziły się ze snu zimowego — zauważyła Ada, wskazując na gęste gałęzie lasu, w którym młode listki błyszczały w promieniach słońca. — To miejsce naprawdę ma w sobie coś magicznego.

Marek uśmiechnął się, choć jego myśli wciąż krążyły wokół decyzji wyznania. Każda chwila spędzona z Adą była wyjątkowa, a jej obecność napełniała go ciepłem i spokojem. Jednak w głębi serca wciąż czuł niepewność. Wiedział, że mógł na niej zawsze polegać. Była kobietą lojalną, wierną swoim wartościom, zawsze szczerą i autentyczną. Jej oddanie i wsparcie stanowiły dla niego oazę pewności w świecie pełnym nieprzewidywalności. Czuł, że jej miłość była nie tylko źródłem siły, ale i inspiracją do bycia lepszym człowiekiem.


***


Sassnitz przywitało ich tętniącym życiem portem, gdzie kolorowe łodzie rybackie kołysały się na falach, a zapach świeżo złowionych ryb mieszał się z zapachem morza. Spacerując po nabrzeżu, zatrzymali się przy jednej z licznych budek sprzedających słynne ryby w bułce.

— To jest dokładnie to, czego potrzebowaliśmy — powiedziała Ada, delektując się pierwszym kęsem. — Prawdziwy smak Rugii.

Marek uśmiechnął się, przecierając tłuste usta serwetką.

— Rzeczywiście, to miejsce jest magiczne, surowe, a zarazem niepowtarzalne. Czuję tu sielankowy spokój, który jest nieosiągalny w zatłoczonym, pełnym turystów i miejskiego zgiełku Gdańsku — odpowiedział, starając się skupić na chwili obecnej. — Te smaki, zapachy, wszystko tutaj jest tak… autentyczne, prawdziwe i naturalne.

Po krótkim odpoczynku w porcie ruszyli w stronę Klifów Jasmundzkich. Ścieżka szlaku prowadziła przez gęste lasy, gdzie drzewa zaczynały pokrywać się pierwszymi zielonymi liśćmi. Promienie słońca przenikały przez korony drzew, tworząc na ziemi mozaikę światła i cienia.

Zubilewicz spojrzał na Adę, a jego serce ponownie zabiło mocniej. To była idealna chwila, by wyznać jej swoje uczucia. Przełknął ślinę, próbując zebrać się na odwagę.

— Ado… — zaczął, ale zanim zdążył dokończyć, zadzwonił telefon. To była Sofia.

— Przepraszam, muszę odebrać — powiedział, odsuwając się na kilka kroków.

Sofia mówiła szybko, jakby chcąc przekazać wszystkie ważne informacje naraz.

— Marek, przepraszam, że przerywam wam świąteczny odpoczynek, ale nie wspomniałam ci tego wcześniej, że strona niemiecka poprosiła rodziców Suchomskiej o dodatkowe zdjęcia córki. Dla prowadzonego śledztwa nawet jeden przysłowiowy kadr może odkryć jakąś tajemnicę i naprowadzić dochodzenie we właściwym kierunku. Tak też się stało. Przeglądałam zdjęcia otrzymane od rodziców Suchomskiej. Na kilku z nich dokładnie widać tatuaż na nodze, od strony zewnętrznej jak i wewnętrznej. Część wewnętrzna tatuażu, niewidoczna na zdjęciach z profilu społecznościowego ofiary, przedstawia jakiś napis w starodawnym języku. Myślę, że jego treść może być istotna.

— Rozumiem. Prześlij mi to zdjęcie na telefon, chciałbym je zobaczyć. Co w związku z tym proponujesz?

— Musimy przeanalizować wszystkie szczegóły, nie sądzisz? Napis jest dla policji kompletnie niezrozumiały. Ale mam kolegę, który pracuje w Muzeum Antropologicznym, u nas w Bergen auf Rügen. Jest z natury bardzo dociekliwy, więc od razu się napalił do sprawy i jak tylko coś się dowie więcej, da mi znać.

— Dziękuję, Sofio, że zadzwoniłaś. Uważam, że to ważny szczegół, tym bardziej, że zwłoki Suchomskiej prócz stóp były pozbawione skóry. Świetny pomysł z tym kolegą, mam tylko nadzieję, że to go nie przerośnie.

— Alex nigdy nie odpuszcza, ma też wielu znajomych pasjonatów. Sam zresztą siedzi na różnych forach internetowych, gdzie tacy jak on fascynują się zagadkami przeszłości. Poza tym, pracując w muzeum, ma szerszy dostęp do różnych możliwości czy ludzi, którzy rozwikłają ten zaszyfrowany napis. Da radę. Jestem pewna, że nam pomoże!

— I to chciałem usłyszeć. Czy coś jeszcze, Sofio, bo muszę kończyć? Ada już na mnie trochę krzywo patrzy — uśmiechnął się szczerze do telefonu.

— To wszystko na dziś. Już nie przeszkadzam. Spędzajcie miło dzień!

— No to wesołych świąt, i dziękuję za rozmowę.

— Dziękuję, ale nie obchodzę — odpowiedziała i rozłączyła się.

Marek wrócił do Ady, ale czuł, że moment, w którym mógł jej wyznać swoje uczucia, minął. Postanowił, że poczeka na bardziej odpowiednią chwilę, bo rozmowa z nadkomisarz rozproszyła jego myśli. Klify wznosiły się nad nimi, imponujące i tajemnicze, jakby strzegły odwiecznych sekretów Rugii.

Ada zdawała się nie zauważać jego wewnętrznej walki, ciesząc się każdym krokiem i widokiem, który odkrywała przed sobą. Morze szumiało lekkimi falami, a mewy krążyły nad ich głowami, cicho nawołując do siebie. Przyroda zdawała się być w pełnej harmonii, tworząc idealne tło dla ich spaceru.

Marek poczuł, że powinien coś powiedzieć, w końcu wyznać swoje uczucia, ale wewnętrzny głos wciąż go powstrzymywał. Rozglądał się na boki, jakby szukał odpowiedzi w majestacie przyrody. Klify, pomimo swojej surowości, miały w sobie coś kojącego, coś, co zdawało się mówić, że wszystko ma swoje miejsce i czas.

— Marek, spójrz na to — powiedziała z zachwytem. — Jakie to wszystko jest piękne! Czasem zapominamy, jak cudowna może być natura. Ada spojrzała na niego, a jej uśmiech zmiękł, stając się bardziej ciepły i pełen zrozumienia. — Cieszę się, że możemy tu być razem — dodała, chwytając go za rękę. — Te chwile są bezcenne.


***


Następnego dnia prokurator otrzymał wiadomość od nadkomisarz. Odszyfrowany napis z tatuażu Suchomskiej brzmiał: „Żyjesz, umierasz, z kamieni powstaniesz”. Był to starożytny język rujeński, używany przez plemię Ranów na wyspie Rugia. Kierownik Muzeum Antropologicznego w Bergen potwierdził, że napis ma głębokie znaczenie związane z wierzeniami tego plemienia. Natomiast z drugiej strony tatuaż zawierał starożytne runy. Symbolizują prawdopodobnie jakiś rodzaj ochrony czy przejścia. Marek podzielił się informacją z Adą, która wsłuchiwała się w jego głos z zaciekawieniem.

— To niezwykłe, jak wiele tajemnic kryją w sobie zdjęcia — powiedziała, spoglądając na wiadomość w telefonie. — Myślisz, że ten napis może coś oznaczać?

— Tak, to może być precyzyjna informacja — odpowiedział. — Muszę dowiedzieć się więcej o tych wierzeniach i o tym, jak mogą być związane z prowadzoną sprawą. Najlepiej byłoby porozmawiać z rodzicami Suchomskiej i dowiedzieć się czegoś więcej o ich córce. Przede wszystkim powinienem też sprawdzić kamienne kręgi, które znajdują się na zdjęciach umieszczanych na profilu społecznościowym. Czeka nas na pewno przeniesienie śledztwa do Polski.

ROZDZIAŁ 8

GERMANIA — Z KRONIK ARKOŃSKICH

692 r. n.e.


W czasach, gdy Germania ocierała się o koniec siódmego wieku od narodzenia naszego Pana, na wyspie Rugii, w otoczeniu mrocznych Klifów Jasmundzkich, skrywały się tajemnice pradawnych rytuałów, których echa przenikały się przez wieki, łącząc to miejsce z kamiennymi kręgami na Pomorzu. Klify, wznoszące się dumnie nad burzliwymi wodami Bałtyku, były świadkami niezliczonych, niezwykłych wydarzeń, tkanych w mroku dziejów. Cienie sekretów wciąż krążyły pośród skał i urwisk, skrywając w sobie wspomnienia zapomnianych czasów.

Rugia, dzika i nieokiełznana, była wtedy krainą, gdzie niewielu śmiałków odważało się zapuścić. Klify stawały się miejscem, gdzie zbierały się starszyzny plemienne, wiedźmy i czarownicy, odprawiając obrzędy, przebłagania bogów o łaskę, obfite plony czy tajemnicze rytuały chroniące lud przed nieznanymi mocami.

W owych czasach słowiańskich i wczesnośredniowiecznych, wyspa Arkona była miejscem o wielkim znaczeniu religijnym i strategicznym. Na najwyższym szczycie wzniesienia linii wybrzeża znajdowała się potężna twierdza, znana jako Świątynia Arkona — stąd też wzięła się nazwa ówczesnej wyspy, która była centrum kultu i ważnym ośrodkiem politycznym w regionie Pomorza Zachodniego.

Świątynia była drewnianą konstrukcją, otoczoną murem z kamienia i drewna. Była to czworokątna budowla z dachem wspartym na centralnym słupie. W środku znajdował się posąg boga Świętowita, wykonany z drewna, pomalowany na biało i ozdobiony złotymi i srebrnymi detalami. Posąg miał cztery twarze, które były zwrócone w cztery strony świata, a w jednej z rąk trzymał róg obfitości.

Świętowit był jednym z najważniejszych bogów w panteonie słowiańskim, bóstwem wojny, urodzaju i przepowiedni. W świątyni przechowywano również świętego białego konia, który według wierzeń był zwierzęciem poświęconym Świętowitowi.

Każdego roku odbywały się wielkie uroczystości ku czci Świętowita, podczas których składano ofiary z plonów, zwierząt, a czasami nawet ludzi. Były to jedne z najważniejszych wydarzeń religijnych dla plemion słowiańsko-germańskich na Rugii.

Wyspa pełniła również funkcję polityczną jako siedziba władcy plemiennego lub kapłana sprawującego władzę religijną i polityczną nad okolicznymi ziemiami. Dzięki swojemu strategicznemu położeniu na klifie nad Morzem Bałtyckim, Twierdza Arkona była trudna do zdobycia i pełniła rolę bastionu obronnego dla plemion w czasach najazdów i konfliktów plemion północy.

W 692 r. n.e. odbył się jednak jeden z najpotężniejszych obrzędów Europy tamtych czasów — Rytuał Splotu Mocy Światów, podczas którego miały się połączyć klify Arkony z kamiennymi kręgami wschodniego Pomorza, tworząc między tymi miejscami nadprzyrodzoną i boską więź. Później, co dokładnie 333 lata, powtarzano tę ceremonię, która swą potęgą otwierała wrota do innych wymiarów, co zapisali ówcześnie żyjący kronikarze.

Podczas rytuału równonocy jesiennej w dziewiątej godzinie ciemności, klify Arkony zabłyszczały złotym blaskiem, a w tym samym czasie kamienne kręgi Pomorza Wschodniego rozbrzmiały pieśniami pradawnych bóstw.

Budząca się energia pulsowała w miejscach świątynnych, wokół zgromadzonych, a powietrze nasycone było modlitewną magią. Potęga mocy obrzędu miała nie tylko chronić te ziemie przed najeźdźcami, ale również zapewniać urodzaj i dobrobyt. Rytuał ten, który powiązano z cyklem astronomicznym i mistycznym, przetrwał przez wieki jako symbol duchowej więzi pomiędzy ludźmi i bogami natury.

Jak głoszą starożytne kroniki, w tych odległych dniach siódmego wieku po narodzeniu Chrystusa, na wyspie Arkona pojawił się wiedźmag o imieniu Harald. Przybył on z dalekich krain północnej Skandynawii, przynosząc ze sobą wiedzę o starożytnych bogach i nieznanych obrządkach, których moc tkwiła w tajemniczych zaklęciach i runach. Harald, posiadający starożytne manuskrypty i potężne talizmany, wiedział, że między klifami Arkony a kamiennymi kręgami Pomorza istniało uśpione prastare, potężne połączenie, które można było wskrzesić, aby posłużyło do ochrony tych miejsc przed agresorami i klęskami.

W towarzystwie miejscowych czarownic i wiedźm, Harald tegoż wieczora równonocy jesiennej zgromadził starszyznę plemienną na szczycie najwyższego klifu Arkony. Noc tego wyjątkowego czasu była bezksiężycowa, a gwiazdy świeciły srebrem, jaśniej niż kiedykolwiek, blaskiem przeszywającym ziemską mgłę i bezkształtność nieba.

Złote runy, wyryte na starożytnym kamieniu ofiarnym, zapłonęły magicznym lazurowym światłem, kiedy Harald rozpoczął ceremoniał obrzędu. — Oto nadszedł czas, gdy światy splatają się ze sobą — wzniósł głos Harald ponad głowami zgromadzonych wyznawców. — Przez tę noc, klify Arkony staną się bramą przejścia mocy bóstw ziem germańskich do miejsc kamiennych kręgów słowiańskiego Pomorza. Obie świątynie staną się jednością mocy, a świątynne kamienne kręgi Pomorza ożyją w blasku gwiazd, przyjmując w swoje monolity duchy przodków i boskie istoty im towarzyszące — kontynuował Harald, wznosząc ręce ku niebu. Jego głos niósł się pośród zgromadzonych jak szum morza w czasie burzy, wzbudzając dreszcze w ciałach wiernych oczekujących cudu i uniesienia duchowego.

Kapłanki i wiedźmy, w swoich długich, białych szatach, rozpoczęły śpiewy pradawnych pieśni, których słowa brzmiały jak niepokojący szmer wiatru i szum targanych traw wyspy. Pieśni wybrzmiewały melodiami i tekstami w zapomnianym języku, przesyconymi duchami i nutami dawnych czasów. Na kamieniu ofiarnym, który pochodził ze wschodnich ziem Pomorza, złożono zioła, naszyjniki ściągnięte z szyj wyznawców i cenne amulety — przedmioty mające otworzyć bramy pomiędzy światami.

— Ogniu, wodo, ziemio… przyjmijcie tchnienie powietrza… i złączcie się z nami w tej magicznej nocy — wołała kapłanka, wznosząc ręce nad paleniskiem pełnym świętego ognia. Płomienie tańczyły żywym ogniem, unosząc nad paleniskiem ostre, pobłyskujące iskry odbijające się w oczach zgromadzonych.

Paręset kilometrów na wschód, w samym sercu kamiennego kręgu na Pomorzu, kapłan o imieniu Gunter wstał o świcie, by przygotować miejsce na ceremonię. Kamienna formacja przyświątynna, ułożona w kształt runicznych znaków tworzących wielki krąg, oczekiwała tej nocy na potężną moc, którą Gunter, potomek starych magów, miał przyjąć i wtłoczyć w potężne kamienie.

Nocą, gdy nastała godzina 3:33, zarówno na klifach Arkony, jak i w kręgu Pomorza, czas zatrzymał się w miejscu, niczym zmrożony wojownik dalekiej północy zmęczony walką o przetrwanie. W owej godzinie, nieśmiertelność chwili splotła światy, które stały się jedną, wypełnioną mocą i tajemnicą — doskonałą przestrzenią.

Harald ponownie uniósł w górę ręce, trzymając w dłoniach starożytny artefakt — srebrną kulę, na której wyryte były antyczne runy przeznaczenia. Tajemnicze, zaszyfrowane oddechem historii zaklęcia miały wypełnić przestrzeń powietrza nad klifami. Kulą tą, według legend, można było otworzyć bramy między światami, o określonym czasie, miejscu i w oparach modlitw i śpiewów wyznawców.

— Niech moc, która łączy te dwie odległe ziemie, te dwie oddalone świątynie, zostanie teraz uwolniona! — krzyknął Harald, a jego głos rozbrzmiał echem pośród klifów drzemiących nad wodami Bałtyku.

Kamienie na Arkonie zadrżały, jakby prastara moc tchnęła w nie życie. Ziemia wokół kręgu na Pomorzu zapulsowała, a na niebie ukazały się świetliste wstęgi, łącząc oba miejsca wzniesionych świątyń w jedność. Ludzie zgromadzeni na klifach patrzyli z przerażeniem i zarazem z zachwytem, jak magiczne energie tańczyły wokół nich, a potem wzniosły swoją poświatę wysoko pod sklepienie, by ruszyć ku wschodniemu zakątku nieba.

— Trwajcie w wierze, niech moc naszych przodków nas ochroni! — wołał Gunter w kamiennym kręgu, a ogromne monolity zapłonęły delikatnie zieloną, nieziemską jasnością. Fluoryzowały energią, która obmywała powierzchnie kamieni stojących w potężnym kręgu.

Połączenie obydwu miejsc wypełniło noc i stało się faktem. Starodawna energia popłynęła wodą, lądem, wiatrem oraz ścieżką wznoszonych modlitw obu zebranych plemion, między klifami wyspy a pomorskim kamiennym kręgiem, tworząc monolityczną więź. Ten silny splot miał odtąd zapewnić ochronę i obfitość tym ziemiom. Starszyzna plemienna ponownie złożyła dary z ziół i owoców, aby zjednać sobie łaskę germańskich oraz słowiańskich demiurgów.

Następnie wiedźmag Harald przystąpił do najbardziej tajemniczej części rytuału. Otworzył lniany worek i w ziemi Klifów Jasmundzkich ułożył szczątki pradawnych zwierząt, wierząc, że ich duchy powrócą, by strzec miejsca na wyspie. Z kolei Gunter na Pomorzu zakopał szczątki starożytnych wojowników, spodziewając się, że ich dusze ożyją i wrócą do żyjących, aby bronić ziem plemiennych tak często kąsanych od południa i wschodu.

— Niech duchy przodków powstaną z prochów, by chronić nasze ziemie — wykrzyczał Harald, a piasek klifu pod jego nogami nagle zaczął pulsować życiem. — Wodo, ogniu, wietrze i ziemio, wzywam was przed moje oblicze, połączcie swe potęgi w jedną moc — intonował Gunter, patrząc, jak runy świecą jasnym blaskiem na pobliskim kamiennym ołtarzu.

Noc roku pańskiego 692 n.e. była wyjątkowa. Rytuał Splotu Mocy Światów odbył się w pełni swojej potęgi. Dokonało się to, co zapisano w starożytnych księgach północy. Wyspa i lasy Pomorza stały się odtąd miejscami świętymi, a ich moc była czczona przez kolejne pokolenia ludów tej części świata. Ta oto noc przetrwała w pamięci ludzkiej do dzisiejszego dnia, w przekazach, opowiadaniach i podaniach ludowych.

Miejscowi snuli legendy o dniach równonocy i przesileń, o godzinie 3:33, o miejscach gdzie ziemie oddychają magicznymi energiami. W szczególnych dniach każdego roku starożytni bogowie — Perun, Mokosz, Weles i Dadzbog — zbierali się na drodze łączącej dwa światy świątyń, by radzić nad losami tych krain. Rytuały odprawiane w te dni były potężne i tajemnicze, wypełnione mocą zdolną do wskrzeszenia zmarłych czy ożywienia szczątków zwierząt zakopanych wcześniej w ziemi. Niewytłumaczalna, tajemnicza moc spowija obydwa regiony, niczym serce tłoczące krew w organizm syjamski.

ROZDZIAŁ 9

NIEMCY — WYSPA RUGIA — BINZ

30 marca 2024, godz. 23.15


Binz, perła wyspy Rugia, lśniła blaskiem swej elegancji, przyciągając dusze turystów z całego świata. Jego promenada, wyłożona białym marmurem, zdawała się być wstęgą, która prowadziła ku odkryciu magii tego miejsca. Majestatyczne wille, stojące w rzędzie niczym stróże czasu, opowiadały historie minionych epok swoim cichym splendorem i architekturą, której każdy detal wydawał się być misternym haftem na płótnie czasu, tkającym opowieści o przeszłości wyspy, pełnej blichtru i tajemnic.

Długie, piaszczyste plaże były o tej porze puste, a ciemna noc swą czernią delikatnie całowała powierzchnię morza. Fale, spokojne i rytmiczne, toczyły się miękko po brzegu, niosąc odgłosy kutrów wypływających głęboko w morze. W oddali słychać było także odgłos skrzypiących desek starego molo, na którym czas zatrzymał się wieki temu.

Travel Charme Kurhaus był dumą Binz. Hotel o niezwykłej elegancji i prestiżu, sąsiadujący z wybrzeżem i pobliską promenadą. Jego imponująca fasada, utrzymana w klasycznym stylu, przyciągała spojrzenia turystów odwiedzających wyspę. Wysokie kolumny i okna o eleganckich ramach, zdobione delikatnymi ornamentami, podkreślały wyrafinowany charakter tego miejsca. Marmurowe schody prowadziły do przestronnego lobby, gdzie kryształowe żyrandole rzucały ciepłe światło na stylowe meble i luksusowe dywany.

Kurhaus nie był jednak tylko miejscem wypoczynku. Przepych i luksus przyciągały tu biznesmenów z całego świata, którzy prowadzili swoje interesy w eleganckich salach konferencyjnych. Spotkania, na które zapraszano polityków, inwestorów i wpływowe osobistości, niejednokrotnie miały decydujący wpływ na przyszłość firm i całych branż.

Wśród tych oficjalnych spotkań hotel skrywał także swoją ciemniejszą stronę. Był miejscem, gdzie półświatek wyspy znajdował swoje schronienie. W cieniu prestiżowych wydarzeń kwitł handel informacjami, narkotykami, a także… prostytucja.


***


To tutaj, pod osłoną nocy, można było spotkać Hannę, jedną z wielu kobiet, które w poszukiwaniu lepszego życia postanowiły dorabiać w ten sposób. Hanna, z wyrazistymi, niebieskimi oczami i jasnymi włosami, wiedziała, jak przyciągnąć uwagę. Opuściła właśnie pokój jednego z biznesmenów, cicho zamykając za sobą drzwi. Klient, zadowolony i senny, zapłacił hojnie, ale dla Hanny to był dopiero początek nocy.

Wychodząc na ulicę, poczuła zimno przeszywające jej ciało. Był koniec miesiąca, a powietrze miało jeszcze w sobie zawieszony zimowy chłód. Promenada, która w dzień tętniła życiem, teraz była cicha i niemal pusta. Uliczki Binz — Wylichstraße, Schillerstraße, Bahnhofstraße — były spokojne, jakby całe miasto zapadło w głęboki sen.

Hanna ruszyła przed siebie, szukając kolejnej okazji do zarobku. Czuła, że noc jest jeszcze młoda, a doświadczenie podpowiadało jej gdzieś z rozpustnego wnętrza, że warto pozostać czujną. Każdy kolejny potencjalny klient mógł przynieść kilka dodatkowych set euro, które w końcu mogły przybliżyć ją do upragnionego lepszego życia.

W miarę jak wędrowała wąskimi uliczkami, jej oczy błądziły po migających światłach latarni, cieniach drzew i zamkniętych witrynach sklepów. Zatrzymała się na chwilę, słysząc z oddali szum fal rozbijających się o brzeg, których spokojny ruch przypominał jej o nieustannym rytmie postępującego życia. Szmer morza i bzykanie nocnych owadów mieszały się z jej myślami, kiedy stąpała po opustoszałych ulicach stukając wysokimi obcasami butów. Jej elegancka sukienka falowała na wietrze, przyciągając ukradkowe spojrzenia mijanych, podpitych mieszkańców miasta.

Samochody przejeżdżały powoli, a ich reflektory przecinały mrok pełen owadzich skrzydeł, wybudzonych marcowym, ciepłym, słonecznym dniem.

Nagle wyjeżdżający z bocznej ulicy czarny sedan zatrzymał się z piskiem opon tuż przed nią. Szyba opadła z lekkim piskiem, a z wnętrza pojazdu dobiegł głos, który wybrzmiał z kabiny jak echo z innego świata.

— Szukasz podwózki? — zapytał mężczyzna, którego twarz była ukryta w cieniu. Jego głos miał w sobie coś hipnotyzującego, coś, co sprawiło, że Hanna poczuła dziwne połączenie strachu i ciekawości. Skinęła głową i podeszła bliżej, odrzucając wątpliwości na bok.

— Ile? — zapytał, a jego głos wybrzmiał jak echo w ciemności.

Podała mu cenę, a on skinął głową. Otworzyła drzwi i wsiadła do środka, czując na sobie jego badawcze spojrzenie. Ciepło wnętrza samochodu otuliło ją jak płaszcz, kontrastując z zimnem nocy. Mężczyzna milczał, a Hanna czuła, jak napięcie w jej ciele rośnie z każdym mijanym kilometrem.

— Miło tu — zauważyła, zerkając na eleganckie wykończenia wnętrza. — Fotel jest naprawdę wygodny. Tego mi było trzeba.

Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo, a jego oczy błyszczały w mroku.

— To zasługa tapicerki — powiedział z lekkim uśmiechem. — Wykonana jest z ludzkiej skóry.

Hanna spojrzała na niego z mieszanką niedowierzania i przerażenia. Serce zaczęło jej łomotać szybciej.

— Żartujesz, prawda?

Mężczyzna wybuchnął śmiechem, rozluźniając napięcie w samochodzie.

— Oczywiście, że żartuję. Pomyślałem, że masz poczucie humoru. Weź, poczęstuj się gumą. Tutaj masz w schowku.

Hanna uśmiechnęła się niepewnie, choć jeszcze przed chwilą miała wątpliwości co do intencji swojego towarzysza. Jednak jego śmiech brzmiał szczerze, a ona postanowiła dać mu szansę.

Wrzucając pastylkę do ust, wciąż była wpatrzona w ciemny las, który rozciągał się za nimi w bocznym lusterku. Miętowa guma rozpływała się w jej ustach, ale nie mogła pozbyć się uczucia niepokoju. Mężczyzna, którego spotkała niedaleko hotelu Travel Charme Kurhaus, wydawał się teraz zupełnie inny. Jego spokojne spojrzenie zmieniło się w coś niepokojącego i groźnego.

Korony drzew po obu stronach drogi zdawały się zamykać nad ich głowami, jakby chciały ukryć przed światem miejsce ich podróży.

— Gdzie jedziemy? — zapytała, chcąc zmienić temat.

— Mam nadzieję, że do miejsca, gdzie oboje znajdziemy to, czego szukamy — odpowiedział, a jego głos znowu nabrał tajemniczego tonu.

Samochód wciąż sunął po pustej drodze, a ciemność za oknami wydawała się gęstnieć. Hanna czuła, że jej noc dopiero się zaczyna, i choć nie była pewna, co przyniesie, wiedziała, że musi być czujna i gotowa na wszystko.

Kiedy samochód skręcił w boczną drogę prowadzącą w głąb lasu, serce Hanny znowu zaczęło bić szybciej. Chciała zadać pytanie, ale jej głos ugrzązł w gardle. Czuła, że coś jest nie tak, ale jednocześnie nie miała dokąd uciec.

Samochód zatrzymał się na małej polanie otoczonej drzewami. Hanna poczuła, jak przerażenie zaciska się wokół jej szyi. Mężczyzna wysiadł. Obiegając samochód, otworzył drzwi z drugiej strony. Gdy to zrobił, wyszarpał ją ze środka i pchnął w stronę lasu. Deszcz, który od paru chwil zaczął padać z nieba, skomponował przerażającą, szeleszczącą symfonię na świeżych listkach gałęzi drzew.

Hanna nie miała wyboru. Upadając na wilgotną ziemię, poczuła, jak zimne krople deszczu wbijają się w jej skórę. Mężczyzna chwycił ją za ramię i poprowadził głębiej w las. Kroki stawały się coraz bardziej niepewne, a wszechobecna cisza nocy przerywana była ciągłym szumem wiatru i deszczu.

— Uklęknij — rozkazał, a jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Hanna wiedziała, że jest w pułapce. Bezbronna, czuła, jak chłód nocy i niemy wzrok napastnika przeszywa jej ciało. Myśli, które nagle pojawiły się w jej głowie, skojarzyły niedawne usłyszane opowieści o młodej kobiecie wyłowionej z morza, ofiary tajemniczego rytuału. Czy to możliwe, że ona też znalazła się w podobnej sytuacji?

— Przecież mówiłeś, że idziemy gdzieś, gdzie będę bezpieczna — rzuciła, starając się zachować spokój, choć w jej głosie było wyczuwalne przerażenie.

— Będziesz bezpieczna, tylko musimy zrobić to po mojemu — odpowiedział mężczyzna, chwytając ją ponownie mocno za ramię.

Z każdym krokiem, który oddalał ich od świateł samochodu, Hanna czuła się coraz bardziej osaczona. Wokół nich las zdawał się żyć własnym życiem, a mroczne cienie drzew tańczyły na wietrze jak złowrogie duchy.

Nagle, w oddali, dostrzegła coś nietypowego. W półmroku pojawiła się sylwetka czegoś, co patrzyło na nich spomiędzy pni drzew. Była to istota o nieokreślonym kształcie, z długimi kończynami i świecącymi w mroku oczami. Jej obecność była przerażająca i niepokojąca.

— Kto tam jest? — krzyknęła Hanna, patrząc w stronę postaci, ale odpowiedzi nie usłyszała. Mężczyzna z zimnym uśmiechem na twarzy, sięgnął po maczetę.

— To tylko twoja wyobraźnia, nie pajacuj, suko! — syknął, podchodząc do niej jeszcze bliżej.

I wtedy to coś ruszyło z lasu do przodu. Hanna nie zauważyła ataku, poczuła jedynie omdlewającą bezsilność, śledząc zaciśnięte pięści mężczyzny na rękojeści narzędzia.

Istota pojawiając się przy nich z otchłani lasu, zrobiła szybki ruch. W jednej chwili silnym uderzeniem położyła mężczyznę na ziemi, tak, że jego maczeta wypadła z dłoni, uderzając metalową głownią w kamienie podłoża. Hanna cofnęła się, przerażona tym, co widziała, i zaskoczona siłą działania. Istota nie była ludzka ani zwierzęca. Była czymś zupełnie innym, tworem czegoś, czego nie mogła pojąć, zrozumieć, czy dokładniej dostrzec.

Hanna zmrużyła oczy, jednocześnie wytężając wzrok. Dostrzegła w końcu zarys obłej istoty wydającej się raczej mężczyzną niż kobietą. Nie była ona ogromna, miała ludzką sylwetkę, ale coś w jej ruchach i wyglądzie sprawiało, że wydawała się zupełnie nieziemska. Jej skóra lekko lśniła w mroku, a oczy tliły się złowieszczo, jakby odbijały w sobie płonący strach kobiety.

Hanna próbowała podnieść się z ziemi, wciąż przyglądając się z przerażeniem temu, co się wydarzyło. W powietrzu unosił się zapach bagienny, ziemisty, lekko gnilny, wymieszany z morską wonią jodu i mdlącego mchu. Przez chwilę poczuła go nagle w nozdrzach, tłumiąc w gardle wymioty. Był to zapach gnijącej materii i stęchlizny, który wypełniał powietrze jak duszący opar. Wszystko w niej krzyczało, że niebezpieczeństwo nie minęło, że miejsce, w którym znalazła się teraz, wydawało się jakby wyrwane z ziemskiej rzeczywistości i przemieszczone gdzieś głęboko w krainę koszmarów.

Istota nie mówiła, nie wydawała żadnych dźwięków. Po silnym ataku na nieznajomego po prostu stała, obserwując ich z niewyraźnym zainteresowaniem, jakby grając w swoją własną grę. Mężczyzna z samochodu leżał na ziemi, bez ruchu, bez cienia życia, z twarzą, która odzwierciedlała nieodwracalną, ostateczną porażkę.

Hanna nie mogła oderwać oczu od istoty. Jej ciało drżało konwulsyjnie, a serce waliło w piersiach jak dziki ptak miotający się w pułapce. Co to za istota? Skąd się wzięła i dlaczego jej pomogła? Pytania kotłowały się w jej umyśle, choć nad wszystkim górowała myśl, że musi zebrać siły i uciekać.

Z martwoty lasu rozległy się dalekie nocne odgłosy wybudzonych ptaków. Hanna spojrzała wokół siebie, szukając drogi ucieczki. Istota nadal przed nimi stała, choć jej wzrok skierowany był tym razem w ciemne przestrzenie pobliskich drzew. Jej spojrzenie było zimne, nieludzkie i nieodgadnione.

— Kim jesteś? — wykrzyczała z przerażeniem Hanna, czując na plecach dreszcz niepokoju.

Istota milczała. Nagle obróciła się i zniknęła między drzewami, jakby nigdy tu się nie pojawiła.

Kobieta zrozumiała tylko jedno — tej nocy doświadczyła czegoś, co przekraczało granice poznania i jej wyobraźni, czegoś, co nie powinno się wydarzyć nikomu żyjącemu na świecie.

Kiedy wszystko ucichło, Hanna szerzej otworzyła oczy. Istota zniknęła z tą samą szybkością, co się pojawiła, pozostawiając ją samą w zimnym, ciemnym lesie. Mężczyzna leżał na ziemi, nieruchomy, ze wzrokiem zastygłym, pozornie wpatrzonym w pobliskie grudy ziemi.

Zamarła na moment, zdając sobie sprawę, że nie żyje, po czym wyrwała się z miejsca, gdzie klęczała. Kierowała się w stronę, z której przyjechali. Jej nogi poruszały się automatycznie, napędzane strachem, a serce biło tak mocno, że aż bolało w piersiach.

Gdy dotarła do samochodu, zobaczyła otwarte drzwi po obu stronach. Wsiadła i zamknęła się od środka. W kabinie panowała ciemność i lodowaty chłód, przesiąknięty zapachem gumy miętowej i czymś, co wzbudzało w niej niepokój, choć nie mogła tego jednoznacznie określić. Silnik samochodu odpalił za pierwszym razem. Hanna spojrzała w lusterko wsteczne, zdając sobie sprawę, że każda kolejna chwila może być jej ostatnią.

Wiedziała tylko jedno — ta noc zmieniła w niej wszystko. Ruszyła zdecydowanie do przodu, próbując dostać się do głównej drogi. Jej myśli były pełne smutku i przerażenia, ale również determinacji, aby przetrwać.

Nagle nad lasem rozległ się potężny huk, który wstrząsnął nią i samochodem. Dźwięk był tak gwałtowny i przerażający, że oddech Hanny zatrzymał się w jej piersiach. Ciemność za oknami pozostała niezmieniona, ale coś tam, z zewnątrz, wyrwało się na drogę z siłą, której nie dało się zignorować i przeoczyć.

Blachy pojazdu zaskrzypiały, przednią szybę pokryła pajęczyna pęknięć, więc Hanna instynktownie chwyciła kierownicę mocniej, próbując zrozumieć, co się wydarzyło. Było za późno na analizę. Uderzenie nie z tego świata uniemożliwiło ucieczkę z lasu. Mrok gęstych drzew i parna marcowa roślinność ogarnęła wszystko, wciągając strach i pulsowanie serca kobiety w swoje ponure objęcia.

ROZDZIAŁ 10

NIEMCY

POLSKA — POMORSKIE

03—06 kwietnia 2024 r.


Marek, Sofia i Ada opuścili wyspę Rugię z mieszanymi uczuciami. Ostatnie dni marca i pierwsze dni kwietnia były pełne emocji — z jednej strony zawodowej ekscytacji, z drugiej zaś narastających napięć osobistych. Marek z Adą wracali do Polski razem, podczas gdy Keller, obarczona dodatkowymi obowiązkami, jechała osobnym samochodem.

Droga do Polski upływała im spokojnie, w miarę jak liczba kilometrów na liczniku rosła. Ada starała się nie pokazywać, jak bardzo była zaniepokojona zbliżającą się rozłąką. Marek z kolei próbował ukryć swoje rosnące uczucia do Sofii, wiedząc, że towarzyszka podróży nie zaakceptuje jego kolejnego związku. Kochała go od lat, a pobyt na Rugii tylko pogłębił jej uczucia.

— Cieszę się, że mogliśmy spędzić te kilka dni razem — zwierzyła się, spoglądając na Marka z ciepłym uśmiechem. — To była niesamowita przygoda. Trochę się wahałam, czy jechać z tobą, ale było warto.

Marek odwzajemnił uśmiech, choć w jego oczach można było dostrzec cień zamyślenia, jakby w głębi duszy toczył wewnętrzną walkę. Wydawało się, że jego umysł błądził gdzieś daleko, zmagając się z niewidzialnymi demonami i pytaniami, na które sam nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Gdzieś głębiej pod skórą czuł wibracje podekscytowanych emocji, a w głowie złożoność myśli, refleksji i niepewności, które nie dawały mu spokoju. W tym momencie był mężczyzną, który, choć obecny ciałem, myślami wędrował po meandrach wspomnień i przyszłych decyzji.

— Ja też się cieszę. Te dni były wyjątkowe — powiedział, starając się brzmieć szczerze i przekonująco.

Podczas gdy ich samochód sunął po niemieckich autostradach, Sofia jechała samotnie za nimi, pogrążona w myślach. Droga się dłużyła, a zmęczenie zaczynało dawać się we znaki. Gdzieś już na terenie Polski jej samochód zaczął mieć problemy techniczne. Silnik pracował nierówno, a deska rozdzielcza zamigotała alarmującymi kontrolkami.

— Scheiße, jeszcze tego mi brakowało — przeklęła, zjeżdżając samochodem na pobocze.

Wysiadła z wozu i otworzyła maskę, choć niewiele mogła zdziałać bez odpowiednich narzędzi i fachowej wiedzy. W oddali dostrzegła mały warsztat samochodowy, więc postanowiła, że podjedzie tam powoli i zdiagnozuje problem. Ruszyła niezwłocznie, zaciągając kosmyk włosów za ucho. Na przedniej szybie pojawiły się krople deszczu z lekko szarawych chmur, którymi zaciągnęło się niebo.

Warsztat, skryty nieco pośród drzew i otoczony rdzewiejącym ogrodzeniem z siatki, był blaszanym budynkiem o wyblakłym niebieskim kolorze. Każdego klienta witał starą, zardzewiałą tablicą z ledwo czytelnym napisem „Serwis u Czesia”. Przed wejściem stało kilka porzuconych samochodów, na których czas odcisnął swoje piętno w postaci zmatowiałych szyb i odpadającego lakieru.

Po bokach warsztatu wznosiły się sterty opon i wymontowanych części samochodowych, które przypominały pomniki motoryzacyjnej nekropolii. Wysokie stosy ogumienia i złomowanych części rzucały cienie na pobrudzony smarem i olejem podjazd, nadając temu miejscu klimat sprzed wieku.

Mechanik, starszy mężczyzna z grubymi okularami, spojrzał z powagą na samochód z niemieckimi tablicami. Kiwnął Keller zabrudzoną od smaru ręką, że ma od razu wjechać na kanał, bo dzisiaj warsztat był bez klientów. Nadkomisarz wyszła z samochodu, by wytłumaczyć mężczyźnie, co się stało, a chwilę później przekazała kluczyki.

— Zna się pan na niemieckich samochodach?

Mechanik wziął kluczyki i zajął się samochodem z profesjonalną pewnością. Po krótkiej inspekcji w kanale z powagą stwierdził:

— Wygląda na to, że wóz ma problem z układem paliwowym — powiedział po dłuższej chwili i odpalił grubego ukraińskiego papierosa.

Dym pojawił się nad jego głową, zasłaniając jego przerośnięte brwi i oczy, które miały w sobie charakterystyczne rozluźnienie i niewyraźne skupienie, jakby otaczała je mgiełka beztroski po dwóch wypitych piwach.

Sofia, unosząc brwi, dopytała z ciekawością:

— Da pan radę szybko usunąć awarię? Samochód był niedawno serwisowany w Niemczech i nie było żadnych problemów.

Mechanik uśmiechnął się, odsłaniając szczerbę po przednim zębie.

— Oczywiście, nie takie rzeczy się naprawiało. Kiedyś reperowałem seicento na środku autostrady, używając tylko drutu, wykałaczki do zębów i kleju do tapet. Pani samochód to nic w porównaniu z tamtym wyzwaniem.

Sofia zaśmiała się, nie mogąc uwierzyć w jego pewność siebie.

— No nieźle, naprawdę urzekła mnie pana historia. Nie jestem do końca przekonana, czy mogę oddać samochód w pana ręce, ale naprawdę nie mam wyjścia!

Mechanik uśmiechnął się szeroko, klepiąc się po brzuchu.

— Szanowna pani, a może zawrzemy zakład? Jak naprawię do godziny samochód, to pani mi postawi… — tu przerwał mechanik, zastanawiając się, jak dokończyć zdanie bez seksualnego podtekstu. — Może kawę? Wie pani, taką z ekspresu, z grubą pianą, której nigdy nie pijam — wybrnął z uśmiechem.

Keller uniosła brwi, próbując powstrzymać śmiech.

— Ależ ma pan wyobraźnię. Umówmy się tak: dobrze zapłacę, bo pieszo wracać do Niemiec nie zamierzam.

— Nie będzie dramatu, zapewniam. Zajmę się autem, a pani może sama pójść na kawę. Tuż za warsztatem jest mała cukiernia i tam serwują. Mówią, że mają tam najlepsze pączki w okolicy. Ja zawsze biorę dwa na zapas!

Sofia zaśmiała się na głos.

— Dobrze, to zostawiam auto w pana rękach i idę sprawdzić. Ale jak wrócę, liczę na happy end, panie mechaniku.

Mechanik zasalutował żartobliwie.

— Gwarantuję dobry koniec, jak w najlepszej komedii romantycznej! Frau…?

— Mein Name ist Keller, Sofia Keller. Kriminalhauptkommissarin der deutschen Polizei.

Mechanik zbladł nagle, czując, jak serce zaczyna mu bić szybciej. Strach ogarnął go tak, że niemal poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach, a myśl o tym, że może narobić ze strachu w gacie, stała się niepokojąco realna. Przeskanował szybko w głowie, gdzie w warsztacie schował szmuglowane z Ukrainy papierosy na zachód.

Sofia zaśmiała się serdecznie i sięgnęła po telefon. Godzina czy dwie spóźnienia to nic w porównaniu z zabawną historią, którą będzie mogła opowiedzieć przy najbliższym spotkaniu z przyjaciółmi.

— Marek, mam małe opóźnienie. Samochód odmówił posłuszeństwa, więc muszę poczekać na naprawę — wyjaśniła, starając się brzmieć spokojnie przez telefon.

— Rozumiem. Daj znać, gdy ruszysz dalej. My też się zatrzymamy na chwilę odpoczynku — odpowiedział, próbując ukryć zmartwienie.

Ada patrzyła na niego z nutką zazdrości.

— Co się stało? — zapytała.

— Keller ma problemy z samochodem. Miała drobną usterkę, więc podjechała do mechanika.

— Może powinniśmy na nią poczekać? Zjedźmy! — zaproponowała.

Marek skinął głową, zgadzając się z jej propozycją. Zatrzymali się w małym przydrożnym zajeździe, gdzie mogli odpocząć i zrelaksować się przed dalszą podróżą. Zjedli smaczny lunch i delektowali się smakiem kawy, rozmawiając o przyszłych planach, wspominając wspólne chwile spędzone w Niemczech i snując marzenia na kolejne.

Zubilewicz próbował zmieniać temat, starając się unikać trudnych rozmów o kontynuacji śledztwa w Polsce. Zdawał sobie sprawę, że kolejne dni nie spędzi z Adą, tylko z Sofią. To powodowało w nim mieszankę niepokoju i winy. Wiedział, że jego uczucia do Ady są głębokie, ale nie mógł zaprzeczyć, że Sofia również wywoływała w nim emocje, które trudno było zignorować.

— Ado, może opowiesz mi o swoich planach na nadchodzący tydzień? — zapytał, starając się skierować rozmowę na bardziej neutralne tematy.

Spojrzała na niego z wymuszonym uśmiechem, a w jej oczach dostrzegł cień smutku.

— Cóż, wracam do szkoły. Będę musiała nadrobić zaległości i zderzyć się z edukacyjną rzeczywistością. Ale cieszę się na myśl o powrocie do pracy. Lekcje z młodzieżą nie są łatwe, ale to, że jesteś blisko, uspokaja mnie.

Zubilewicz skinął głową, choć jego myśli krążyły wokół nadchodzących dni, które zamierzał spędzić w pomorskich lasach. Miał z Sofią konkretne plany sprawdzenia miejsc kultu powiązanych z Suchomską. Rytualne morderstwo, tatuaż nad kostką, starorujeński napis, zdjęcia przy kamiennych kręgach — to wszystko stanowiło fragmenty układanki, które musieli razem złożyć, aby dotrzeć do prawdy.

Międzynarodowe śledztwa nigdy nie były łatwe. Wymagały nie tylko doskonałej znajomości procedur prawnych i języka, ale przede wszystkim umiejętności poruszania się w gąszczu różnic kulturowych i biurokratycznych ograniczeń.

Wielokrotnie starał się unikać takich spraw. Wolał pracować na rodzimym gruncie, gdzie znał zasady gry i mógł polegać na własnych doświadczeniach oraz sieci kontaktów. Jednak to śledztwo było inne. Od samego początku czuł, że jest w nim coś wyjątkowego, coś, co go przyciągało mimo pojawiających się trudności.

Sprawa Katarzyny Suchomskiej była pełna zagadek. Zebrane dotąd materiały przez niemiecką policję tworzyły obraz, który był bardziej skomplikowany, niż początkowo się wydawało. Zubilewicz wiedział, że nie może tego zignorować. Czuł, że ta sprawa dotyczy czegoś większego, czegoś, co może mieć wpływ na wiele osób i wydarzeń.

Pomimo wszystkich obaw, które wiązały się z międzynarodowym dochodzeniem, czuł też pewną ekscytację. Wiedział, że odkrycie prawdy wymagało od niego wyjścia poza strefę komfortu, zmierzenia się z nieznanym i wykorzystania całej swojej wiedzy oraz umiejętności.

Z Sofią Keller, partnerką w tym śledztwie, czuł, że mają szansę rozwiązać tę zagadkę.

Zrozumiał również, że osobiste uczucia muszą zejść na dalszy plan. Relacje z Adą były dla niego ważne, ale teraz priorytetem była praca i odkrycie prawdy o tym, co naprawdę wydarzyło się z zamordowaną rytualnie Polką.

Marek westchnął, spoglądając na przyjaciółkę. Wiedział, że jej wsparcie i obecność były dla niego ważne. Mimo to, w najbliższych dniach musiał skupić się na pracy z Sofią i to z nią wspólnie odkryć tajemnice kryjące się za śmiercią Polki. Choć jego myśli często krążyły wokół Ady, teraz musiał skupić się na teraźniejszości.

Ada i Sofia. Dwie kobiety jak dwa różne światy. Oba piękne, lecz każdy z nich niósł ze sobą inne tajemnice, inne fascynacje.

Ada była jak spokojna rzeka, której wody kołysały się delikatnie pod słońcem, niosąc w sobie ciepło i ukojenie. Jej uśmiech, choć pełen melancholii, miał w sobie coś, co przyciągało Marka od lat. Była ostoją, miejscem, do którego zawsze mógł wrócić, wiedząc, że znajdzie tam spokój i zrozumienie. Jej oczy, głębokie jak jezioro o zmierzchu, odbijały jego własne myśli i lęki, dając mu pewność, że nie jest sam.

Sofia, z kolei, była jak dzikie morze, pełne tajemnic i niebezpieczeństw, które fascynowały i przerażały jednocześnie. Jej pewność siebie, połączona z delikatnością, sprawiała, że czuł się przy niej żywszy, bardziej świadomy każdego oddechu. Sofia była wyzwaniem, zagadką, której rozwiązanie mogło przynieść zarówno radość, jak i ból. Jej oczy miały blask, który przypominał mu o niespokojnych wiatrach, przynoszących zmiany i nowe możliwości.

Marek próbował zrozumieć, co naprawdę czuje do każdej z nich. Kwietniewska była bezpiecznym portem, do którego zawsze mógł wrócić. Jej obecność przynosiła mu spokój, a jej miłość była jak ciepły koc w chłodny wieczór. Keller, z drugiej strony, była przygodą, którą chciał przeżyć, choć wiedział, że może to przynieść nieoczekiwane konsekwencje.

Zrozumiał, że każda z tych istot wnosiła do jego życia coś wyjątkowego. Ada była jego przeszłością i bezpieczeństwem, Sofia zaś przyszłością i nieznanym. W sercu prokuratora śledczego toczyła się nieustanna walka między tym, co znał i kochał, a tym, co fascynowało go i przerażało jednocześnie. Każdy krok, który stawiał, każda decyzja, którą podejmował, zbliżały go do odkrycia, kim naprawdę jest, kim chce być i z kim chce dzielić swoje życie.

— A co z tobą, Marku, co tak zamyśliłeś się? — zapytała Ada, wyciągając dłoń i delikatnie dotykając jego ręki. — Jakie masz plany po zakończeniu śledztwa?

— Mam nadzieję, że uda nam się szybko zakończyć te dochodzenie — odpowiedział, starając się brzmieć pewnie. — A potem, kto wie? Może uda nam się zrealizować nasze marzenie o wyjeździe na Mazury — skłamał, podsumowując dotychczasową rozmowę.

Kwietniewska uśmiechnęła się, a jej oczy rozjaśniły się na chwilę.

— To byłoby cudowne. Tyle razy o tym marzyliśmy. Może w końcu uda nam się pobyć dłużej razem.

Marek poczuł, jak w jego sercu rodzi się złudny cień nadziei. Wiedział, że musi znaleźć sposób, aby połączyć swoje obowiązki zawodowe z pragnieniem bycia blisko Ady. Nie przewidział jednak tego, że w jego życiu pojawi się piękna Niemka. Czuł, że balansowanie między tymi dwoma światami kobiet, które tak bardzo różniły się od siebie, będzie wyzwaniem, ale gotów był podjąć to ryzyko dla jednej z nich, choć kochał obie.


***


Po dwóch godzinach Sofia zadzwoniła ponownie.

— Wszystko naprawione. Ruszam dalej i spróbuję was dogonić — powiedziała z ulgą w głosie.

— Dobrze, czekamy na ciebie w zajeździe „Pod Dębem”. Na pewno nie przegapisz tego miejsca — odpowiedział Marek.

Gdy Sofia dotarła do malowniczo położonego zajazdu na skraju lasu, wieczorne słońce już zaczynało chylić się ku zachodowi, barwiąc niebo ciepłymi odcieniami pomarańczu i różu. Zajazd, zbudowany z jasnego drewna, otaczały rozłożyste świerki, które rzucały długie cienie na trawnik przed budynkiem. Marek z Adą siedzieli na drewnianej ławce, rozmawiając cicho, gdy Sofia podjechała i zaparkowała swój samochód obok ich auta.

— No to jesteśmy w komplecie — rzuciła ucieszona Sofia, wysiadając z samochodu i podchodząc do nich. — Gotowi na dalszą podróż?

Marek uśmiechnął się, widząc jej entuzjazm.

— Tak, odwiozę szybko Adę do Gdańska i pojawię się w pensjonacie wieczorem. Ty będziesz wcześniej na miejscu więc możesz się zakwaterować.


***


Droga do Gdańska minęła spokojnie. Ada i Marek rozmawiali o przyszłych planach, podziwiając zmieniające się krajobrazy, ciemniejące z każdą minutą. Gdy dotarli do miasta, zatrzymał samochód przed domem Ady.

— Dziękuję, że zdecydowałaś się ze mną pojechać, dziękuję za wszystko — powiedział, patrząc na nią z ciepłym uśmiechem. — Te dni były naprawdę wyjątkowe, bo ty cała jesteś cudowną kobietą.

Odwzajemniła uśmiech, choć w jej oczach można było dostrzec cień smutku i niepokoju.

— Cieszę się, że mogłam z tobą spędzić cudowne chwile tych kilku dni, nawet nie wiesz, ile razy wcześniej wyobrażałam sobie taką podróż. Chciałabym być zawsze przy tobie, każdego dnia. Pomyślałam, że piątki mam wolne od zajęć, a weekendy też mogłabym poświęcić, żeby podjechać do ciebie.

Marek skinął głową, doceniając jej wsparcie.

— To wiele dla mnie znaczy. Jesteś nieoceniona i potrzebna mi.

— Może wejdziesz? Zaparzyłabym herbatę i odpocząłbyś chwilkę.

— Bardzo chętnie, ale może następnym razem. Chciałbym dojechać do pensjonatu o rozsądnej godzinie i dobrze się wyspać. Ostatnie noce z tobą były namiętne, pełne rozkoszy, więc potrzebuję trochę więcej snu przed trudnym śledztwem.

Ada zarumieniła się, uśmiechając się lekko.

— Rozumiem, Marku. Dbaj o siebie i zadzwoń, jak dojedziesz — zaśmiała się serdecznie i pocałowała go gorąco.

Marek skinął głową, czule patrząc na Adę.

— Obiecuję. Uważaj na siebie!

Po namiętnym pożegnaniu wrócił do samochodu i ruszył do miejscowości, gdzie zakwaterowała się Sofia. Przed nim była jeszcze długa droga, więc otworzył małą puszkę energetyka i wypił kilka łyków słodkiego napoju.


***


Keller zatrzymała się w maleńkim pensjonacie „Leśna Polana”, położonym głęboko w lesie między Malachinem a Chojnikami. Pensjonat, ukryty wśród wysokich drzew, emanował spokojem i tajemniczością. Budynek, zbudowany z ciemnego drewna, wyglądał jakby wyrósł wprost z ziemi. Na werandzie wisiały donice gotowe na zasadzenie kwiatów, a z komina unosił się dym, zwiastujący ciepło i przytulność wnętrza.

Sofia czekała na Marka w swoim samochodzie, nerwowo przeglądając notatki ze śledztwa. Chciała jak najszybciej zakwaterować się w pensjonacie, najlepiej tak, jakby byli parą. Pomyślała, że wyjdzie z taką propozycją, a to pomoże im zbliżyć się do siebie. Bardzo tego pragnęła. Odkąd zobaczyła Zubilewicza w kawiarni, nie mogła przestać myśleć o jego pewnym siebie spojrzeniu, głębokim głosie i męskiej aurze, która go otaczała. Każda chwila spędzona z nim budziła w niej pragnienia, o których wcześniej nie miała odwagi nawet myśleć.

Prokurator z Polski zainteresował ją nie tylko jako partner w śledztwie, ale głównie jako mężczyzna pełen tajemniczej siły. Miała nadzieję, że te wspólne chwile w pensjonacie pozwolą jej odkryć jego prawdziwe oblicze i zbliżyć się do niego nie tylko zawodowo, ale i osobiście. Wiedziała, że jest lojalny wobec Ady, ale czuła, że to między nimi rodzi się coś wyjątkowego, coś, dla czego warto było zaryzykować.

Próbując uspokoić nerwy, spojrzała w lusterko i poprawiła włosy. W myślach przechodziła przez różne scenariusze — co powie, jak zareaguje, jak sprawi, by Marek poczuł się swobodnie w jej towarzystwie. Wiedziała, że ma tylko jedną szansę, by go przekonać, więc musiała wykorzystać ten nadarzający się moment.

Gdy Marek zaparkował obok niej, uśmiechnęła się do niego z nieco przesadną radością.

— Dobrze, że jesteś — powiedziała, wychodząc z samochodu. — Myślałam, że już się nie doczekam.

Marek zauważył nieco ożywiony ton w jej głosie, więc odwzajemnił uśmiech.

— Przepraszam za spóźnienie, trochę się zamotałem w drodze po tych lasach. Jeszcze nie zakwaterowana? Czekałaś na mnie?

Sofia skinęła głową.

— Tak, chodźmy razem. Pomyślałam, że moglibyśmy się zameldować jako para. Będzie łatwiej, jeśli ktoś zacznie pytać o nasze zamiary. No i… wiesz, nikt nie będzie się nadmiernie interesował, jeśli będziemy wyglądać jak zwykli turyści — zaproponowała, czując, że ten pomysł zabrzmiał bardzo banalnie.

Marek uniósł brwi, zaskoczony jej propozycją. Z jednej strony może to skomplikować ich zawodową relację, z drugiej strony w głowie miał Adę — jej ciepły uśmiech, ich wspólne chwile i fakt, jak bardzo jej na nim zależy. Wiedział, że nie powinien dawać Sofii żadnych fałszywych nadziei, ale ta propozycja była bardzo kusząca. Sofia była nie tylko świetnym partnerem zawodowym, ale przede wszystkim fascynującą kobietą. Przełknął ślinę, starając się uspokoić bijące serce.

— W porządku, jeśli to pomoże w śledztwie… — odpowiedział tak samo banalnie, starając się, by jego zgoda wybrzmiała przekonująco.

Sofia uśmiechnęła się, ciesząc się, że zgodził się na jej plan. Razem ruszyli w stronę recepcji, gdzie starsza kobieta o miłym, szerokim uśmiechu powitała ich serdecznie.

— Dobry wieczór, jak mogę państwu pomóc? — zapytała.

— Dobry wieczór — odpowiedziała Sofia. — Chcielibyśmy się zameldować. Pokój dwuosobowy, proszę.


Marek, idąc za Sofią, wciąż myślał o Adzie. Miał nadzieję, że jego decyzja nie wpłynie na ich relacje. Jednocześnie czuł, że ta noc może przynieść coś nowego, coś, czego jeszcze w życiu nie doświadczył. Próbował skupić się na tym, co ich czeka w kolejnych dniach dochodzenia, lecz jego myśli krążyły wokół dwóch kobiet, które zdominowały w ostatnich dniach jego życie.

Sofia, trzymając klucze do pokoju, delikatnie dotknęła jego ramienia, jakby chciała mu przekazać, że wszystko będzie dobrze. Spojrzał na nią, widząc w jej oczach mieszankę determinacji i czułości. Powoli rozumiał, że ta noc może być przełomowa — ale nie w śledztwie, tylko w ich relacjach.


***


Wieczór minął im na rozmowach o życiu, związkach, wartościach i nadchodzących planach. Gdy wreszcie udali się na spoczynek, Marek poczuł, jak zmęczenie zaczyna przytłaczać jego ciało.

Wyczerpany długą podróżą i całym dniem pełnym emocji wszedł do łazienki. Gorąca woda z prysznica próbowała zmyć z niego zmęczenie i napięcie, a tańczące krople na skórze przynosiły ukojenie. Po szybkiej kąpieli wrócił do pokoju, położył się na miękkim łóżku i niemal natychmiast zapadł w głęboki sen. Jego myśli wędrowały po świecie pełnym zagadek, śledztw i paragrafów.

Chwilę później Sofia położyła się obok, wpatrując się w Marka. Wyobrażała sobie jego ciepły i pewny dotyk oraz rozłożyste ramiona, w których mogłaby się schronić. Magnetyzm jego osobowości przyciągał ją z nieodpartą siłą.

Leżąc tak blisko niego, słysząc jego równomierny oddech, czuła narastające pragnienie zbliżenia się do niego. Miał w sobie coś tajemniczego, coś, co budziło jej ciekawość i fascynację.

Również czując zmęczenie, postanowiła, że dziś odpuści, dając sobie i jemu czas na odpoczynek. Wiedziała jednak, że jutro spróbuje się do niego zbliżyć, że nadchodzące dni będą pełne subtelnych gestów i spojrzeń, które przyniosą coś więcej. Jej serce ogarnęło mocne pragnienie, które napędzało ją do działania.

Zubilewicz, pogrążony w głębokim śnie, zapomniał zadzwonić do Ady, by powiedzieć jej dobranoc. Sofia zasnęła, czując bliskość Marka.


***


Nad borami otulającymi pensjonat zbierały się ciężkie, ołowiane chmury, tworząc nieprzeniknioną zasłonę nad lasem. Sunęły wolno, niemal leniwie, po wierzchołkach wiekowych drzew, próbując przebić poszycie i uwolnić swój ciężki, deszczowy balast.

Las, a raczej prastary bór, zdawał się poddawać wszechmocnej władzy natury. Milczał jak oszołomiony, ciemnozielony olbrzym, w ciemności, która swą gęstością wygasiła światło dnia. Drzewa stały niewzruszone jak strażnicy — opiekunowie leśnego królestwa, otoczeni tajemniczością nieprzeniknionych sekretów. Ich konary, niczym ramiona starożytnych wojowników, wznosiły się ku niebu, próbując chronić tajemnice zaszyte wśród pni od wieków.

Sosny, świerki oraz dęby, stojące tu od niepamiętnych czasów, chroniły bogactwa runa leśnego i dawały schronienie przed żywiołami, przyjmując na siebie gniew niebios i wiatru. Osłaniały ludzi i zwierzynę od piorunów, lecz czasami przerażały niespodziewanym skrzypieniem, szumem liści czy trzaskiem łamiących się gałęzi. Smagane błyskawicami, targane wiatrami, nasycane deszczami i palone letnim żarem trwały niewzruszone przez wieki, pochylając swoje ramiona ku ludziom, jakby chciały ich wszystkich przytulić. Jak matka, która przygarnia swoje rodzone dzieci do piersi.

W głębi lasów, gdzie słońce z trudem przebija się przez gęste drzewostany i podszycie, panuje wieczny półmrok. W jego cieniu zabłąkany wędrowiec mógłby spotkać na swej drodze niewielkie strumienie, szepczące swoje własne, pradawne historie. Woda w nich jest krystalicznie czysta, zimna jak lód, a jej szum przypomina cichy śmiech duchów lasu, które strzegą tego miejsca. Tajemnicze światła, migoczące czasami między drzewami, wskrzeszają dusze przodków, które chciałyby przypomnieć o swojej dawnej obecności.

Nieopodal jednego z tych strumieni stała stara, omszała kapliczka. Wydawała się niemal organiczną częścią lasu, zrośniętą z otaczającą roślinnością. Jej białe ściany, pomalowane lata temu, teraz były pokryte zielonymi porostami, a wewnątrz panował nieopisany spokój. Z jej wnętrza wydobywał się ledwie słyszalny dźwięk, jakby echo dawnych modlitw wciąż odbijało się od jej ścian.

Przy niej, na leśnej drodze porośniętej mchem, trawą i wyboistymi koleinami, niedaleko sosnowego korzenia spowitego młodym wrzosem, wystawała bladokremowa czaszka. Jej puste oczodoły wpatrywały się beznamiętnie w pień pobliskiego drzewa, tworząc upiorny obraz. Po jej powierzchni pełzały robaki i chodziła błękitnozielona mucha, wybudzona wiosennym ciepłem, która swymi kolorami zdawała się stapiać z otoczeniem.

Wchodziła do wnętrza czaszki tylko po to, by po chwili odlecieć i wrócić do drugiego oczodołu, nadając tym martwym szczątkom iluzję życia. Penetrowała puste wnętrze, nie znajdując nic poza nicością. Pod czaszką, głębiej w ziemi, spoczywała reszta kości, szkielet żeber i szeroka miednica.

Las krył w sobie mnóstwo takich historii, tajemniczych i przerażających. Cienie drzew skrywały sekrety, które wciąż czekały na odkrycie. W takim miejscu, gdzie czas zdawał się zatrzymywać, każdy krok w głębsze partie boru mógłby być początkiem nowej, niesamowitej opowieści, snutej przy kominku w długie, zimowe wieczory

ROZDZIAŁ 11

OKOLICE SADZYRODU

07 kwietnia 2024 r.


Ranek w pensjonacie „Leśna Polana” był magiczny. Pierwsze promienie kwietniowego słońca przedzierały się przez gęste korony drzew, budząc świat do życia. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej zbożowej kawy i pieczonego chleba. Właścicielka pensjonatu, pani Halina, przygotowała dla gości wyborne śniadanie. Na stole pojawiły się chrupiące bułki, domowe konfitury, świeże sery i aromatyczna kawa, której zapach roznosił się po korytarzu.

W pokoju numer trzy Marek powoli otwierał oczy, czując ciężar wyrzutów sumienia z dnia poprzedniego. Spojrzał na śpiącą obok niego niemiecką nadkomisarz. Spała spokojnie, z równomiernym oddechem, a jej twarz wyrażała kojące szczęście. Siadł na łóżku i zaczął myśleć, jak to się stało, że dał się ponieść chwili i zdecydował na wspólny pobyt z Sofią. Wiedział, że powinien być lojalny wobec Ady, ale teraz, gdy siedział obok leżącej Sofii, czuł się rozdarty.

Sofia obudziła się, przeciągając leniwie ciało. Jej niewielkie piersi uwięzione pod delikatną koszulą nocną unosiły się i opadały z każdym głębszym oddechem. Otworzyła oczy i spojrzała na Marka z czułością. W jej spojrzeniu dostrzegł zarówno zrozumienie, jak i niepewność.

— Dzień dobry, Marku — powiedziała z uśmiechem, a jej głos zabrzmiał miękko i ciepło. — Jak się spało?

— Dzień dobry — odpowiedział, starając się ukryć wewnętrzne rozterki. — Musimy porozmawiać.

Sofia usiadła na łóżku, przeciągając się po raz kolejny, tym razem bardziej świadomie. Wiedziała, że ta rozmowa jest nieunikniona.

— Wiem, Marku, wiem — powiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. — Nie jest nam łatwo, ale musimy znaleźć rozwiązanie. Masz Adę i rozumiem, że wiele dla ciebie znaczy. Ale ja to poczułam, wiesz…? Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, żeby facet zainteresował mnie w tak krótkim czasie. A kiedy zobaczyłam cię, jak wchodziłeś do kawiarni… Marku, wystarczyła jedna rozmowa tego dnia i…

— Nie kończ, proszę — odpowiedział z uśmiechem, a jego głos brzmiał miękko i ciepło.

— Wiem co czujesz, bo mam podobnie. Nie wiem co robimy razem w jednym łóżku, ale gdzieś z tyłu głowy też tego chciałem. Nie chcę robić wyrzutów ani tobie ani sobie. Nie wyobrażam sobie tego, co powiem Adzie i jak się wytłumaczę… właśnie, kurwa mać… zapomniałem wczoraj do niej zadzwonić! — spanikował, szukając wzrokiem miejsca, gdzie położył wieczorem komórkę.

— Jeśli nie chcesz…

— Nie mów tak, proszę… — przerwał jej ponownie przejętym tonem. — Chcę tego Sofio, bardzo!

Sofia wstała i skierowała kroki do łazienki, zostawiając lekko uchylone drzwi. Marek, próbując zająć myśli czymś innym, zerknął w stronę szczeliny, przez którą wymykał się szum wody z prysznica. Widok Keller biorącej prysznic, jej kształtów, które zarysowywały się przez półprzezroczystą zasłonę, sprawił, że poczuł nieoczekiwane podniecenie. Próbował odwrócić myśli, żeby zwalczyć pragnienie. Stała tam naga, tyłem do niego, sama z myślami, a woda spływała po jej smukłej sylwetce, podkreślając delikatny zarys jej ciała.

Zacisnął powieki, próbując wyrzucić z głowy obrazy, które tylko potęgowały jego wewnętrzną walkę. Była piękna — niezbyt wysoka, szczupła i zadbana. Kochał jej głos, sposób, w jaki mówiła, jak wyrażała emocje lekko łamaną polszczyzną z domieszką niemieckich słów i dźwięcznym „er” w wypowiedzi. Skrzypnięcie otwieranych drzwi łazienki rozwiało jego napięte myśli. Wyszła otulona ręcznikiem, a mokre włosy opadały na jej ramiona. Ręcznik ledwie zakrywał jej ciało, a gdy sięgnęła po szczotkę do włosów, kawałek piersi mimowolnie wysunął się spod materiału. Zauważył piękny zarys małego biustu, wyrzeźbiony aktywnym trybem życia, który przez chwilę zdawał się zawisnąć w powietrzu.

Sofia, zauważając jego spojrzenie, lekko się zarumieniła, ale nie poprawiła ręcznika. Ich spojrzenia spotkały się, a w oczach pojawiło się coś więcej niż tylko pożądanie — było w tym coś głębszego, coś, co sprawiało, że poczuli jednocześnie winę i wzajemną fascynację zmieszaną z ludzkim pragnieniem.

— Przepraszam — powiedział, odwracając wzrok. — Nie chciałem…

— Nie przepraszaj — przerwała mu, zbliżając się powoli do łóżka. — Marek, my oboje wiemy, że to nie jest tylko chwilowa fascynacja. Jest między nami coś, czego nie potrafimy zignorować.

Usiadła obok niego, a jej dłoń delikatnie spoczęła na jego ramieniu. Marek poczuł ciepło jej dotyku, a potem jej ciała, mimo że ręcznik wciąż oplatał ją całą. W tym momencie wszystko inne przestało mieć znaczenie — byli tylko oni, ich emocje i ta nieodparta siła, która ich do siebie przyciągała. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko, że mógłby policzyć jej czarne, długie rzęsy.

— Co teraz? — zapytał cicho i nieśmiało, wpatrując się w jej oczy.

Sofia uśmiechnęła się lekko, po czym odpowiedziała:

— Teraz musimy znaleźć w sobie odwagę, aby stawić czoła rzeczywistości. Ale zrobimy to razem. — Weź ogarnij się, mamy przed sobą ciężki dzień. Zimny prysznic postawi cię na nogi. Chciałam ci tylko powiedzieć, że zaczęło mi zależeć…

Przytulił ją mocniej do siebie, czując w powietrzu kuszący zapach pieczonego chleba.


****


Kiedy oboje byli już gotowi, zeszli na śniadanie. Pani Halina, uśmiechnięta od ucha do ucha, przywitała ich serdecznie. Stół uginał się od pyszności. Chrupiące bułki, domowe konfitury, świeże sery i aromatyczna kawa kusiły swoim zapachem i wyglądem.

— Proszę, proszę, rozgośćcie się przy stoliku — zachęcała. — Dzisiaj mamy wyjątkowo smaczne śniadanie. Częstujcie się, ile dusza zapragnie.

Zajęli miejsca przy stoliku, delektując się smakiem śniadania. Rozmawiali o dzisiejszym planie, ciesząc się chwilą spokoju i sielankowym otoczeniem pensjonatu.

W pewnym momencie Marek spojrzał na Sofię, a w jego oczach pojawiła się mieszanka emocji. Nie mogąc dłużej tłumić uczuć, chwycił jej dłoń i ścisnął ją delikatnie.

— Sofio — zaczął, patrząc jej głęboko w oczy. — Chciałem ci powiedzieć, że naprawdę mi na tobie zależy. To, co się między nami dzieje, jest dla mnie ważne.

Uśmiechnęła się, czując ciepło jego słów. Jej serce zabiło szybciej, a wzruszenie odbiło się na jej twarzy.

— Marku — odpowiedziała cicho, odwzajemniając uścisk jego dłoni. — To dla mnie wiele znaczy. Mam nadzieję, że pogodzimy pracę, uczucia i nie zrazimy tym wszystkim Ady do nas. Jeśli jest mądrą kobietą, to zrozumie, choć pewnie nie wybaczy… Dobrze Marku, musimy się zbierać. Po drodze opowiesz mi co cię łączy z Adą i nakreślisz mi Justynę oraz córkę Julię, dobrze pamiętam, prawda?


W trakcie śniadania Sofia otrzymała wiadomość od swojego zastępcy, Thomasa Brandta. Odczytała ją szybko, po czym spojrzała na Marka z poważnym wyrazem twarzy.

— Co się stało? — zapytał, zauważając zmianę w jej nastroju.

— Dostałam informację od Thomasa — odpowiedziała, odkładając telefon. — Prześledził akta otrzymane z Polski, tych spraw kryminalnych prowadzonych w Chojnikach. Dokumenty są bardzo bogate w informacje jeśli chodzi dziwne przypadki w okolicach kamiennych kręgów. No i jest też motyw, o którym wiemy już wcześniej… wygląda na to, że Suchomska obserwowała rytuały przy kamiennych kręgach. Możliwe, że była związana z jakąś grupą, sektą wyznawców.

Marek przybliżył się z zainteresowaniem.

— To bardzo ważne — zauważył. — Co jeszcze napisał Thomas?

Sofia westchnęła, zastanawiając się, jak najlepiej przedstawić zebrane informacje.

— Podał również więcej informacji o rodzicach ofiary. Jej matka, Karolina, pracuje w kaszubskim muzeum etnograficznym. Jest badaczką i pisarką zajmującą się kulturą oraz obrzędami dawnych Słowian. To ona zaszczepiła córce miłość do pradawnych czasów, do słowiańskich bogów i demonów.

Marek pokiwał głową, przetwarzając te informacje.

— To wiele wyjaśnia — potwierdził. — Suchomska mogła być pod silnym wpływem swojej matki. Jeżeli od dziecka wsiąkała w ten świat, być może była zaangażowana w te rytuały i mogło to mieć głębsze, osobiste znaczenie. Poza tym czytając akta była ofiarą gwałtu. Sprawca odsiaduje karę. Podczas próby gwałtu Suchomska była już w ciąży ze swoim chłopakiem. Niestety stres związany z tymi wydarzeniami wywołał u niej poronienie. Wiem to nieoficjalnie.

Sofia skinęła głową, zastanawiając się nad kolejnymi krokami.

— Musimy sprawdzić i przeanalizować, czy te rytuały i kamienne kręgi mają związek z jej zniknięciem na wyspie i zabójstwem — stwierdziła zdecydowanie. — Może to być klucz do zrozumienia jej poczynań. Być może jej praca na Rugii nie była przypadkowa? Przecież sekty i tajne stowarzyszenia działają wszędzie.

— W pełni się z tobą zgadzam.

— Poza tym zdarzenia z przeszłości, które ją dotknęły, miały druzgocący wpływ na jej stan psychiczny, wprowadzając ją w głęboką przepaść cierpienia. Trauma doznanego gwałtu, a następnie bolesne przeżycie poronienia, pewnie pozostawiły trwałe ślady w jej psychice, które tak szybko nie ulegają zabliźnieniu. Każde wspomnienie tych tragicznych wydarzeń działało jak nieustanne przypomnienie, prowadząc do zapaści psychicznej i pogłębiając jej wewnętrzny ból.

Marek, chcąc dodać otuchy Keller, ścisnął jej dłoń mocniej.

— Sofio, razem to rozwiążemy — powiedział z determinacją. — Znajdziemy wszystkie motywy działań i dowiemy się, co się naprawdę wydarzyło.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością za jego wsparcie.

— Działając razem, jesteśmy silniejsi. Mamy pełne wsparcie niemieckiego rządu i służb, podobnie jak ze strony polskiej prokuratury, ambasady i policji — odpowiedziała, czując, że ich partnerstwo polsko-niemieckie staje się coraz silniejsze.


***


Po śniadaniu wyruszyli do miejscowości Odry. Droga prowadziła ich przez malownicze krajobrazy, wypełnione soczystą zielenią wczesnowiosennej przyrody. Marek prowadził samochód, a Sofia czytała na głos fragmenty z książek i artykułów o kamiennych kręgach, które mieli odwiedzić. Las gęstniał z każdym zakrętem, a drzewa zdawały się pochylać w ich stronę, jakby chciały gałęziami zatrzymać pędzący samochód.

— Wiesz, że kamienne kręgi w Odrach i Węsiorach to jedne z najbardziej tajemniczych miejsc w Polsce? — powiedziała Sofia. — Sądzono, że mogły służyć jako grobowce Gotów, ale niektórzy uważają, że miały też znaczenie astronomiczne.

— Astronomiczne? — Marek uniósł brew, zaciekawiony. — Jak to?

— Kręgi te mogą być związane z ruchem ciał niebieskich — kontynuowała Sofia. — Układ kamieni mógł służyć do obserwacji astronomicznych, a może nawet do odprawiania rytuałów związanych z cyklami księżyca i słońca.

— To fascynujące. Myślisz, że te miejsca mają coś wspólnego z naszym śledztwem? — zapytał, zerkając na nią ukradkiem.

Sofia zamyśliła się przez chwilę. — Trudno powiedzieć. Ale wiesz, te kręgi mogą skrywać więcej tajemnic, niż się nam wydaje. Może znajdziemy tam coś, co pomoże nam w sprawie Suchomskiej. Przecież wiele zdjęć miała robionych w tych miejscach. Poza tym intryguje mnie jej tatuaż, który miała na nodze. Symbole starogermańskie i ten zakodowany napis. Dlaczego taki, a nie inny? Ktoś miał wpływ na jej wybór, co sobie wydzierga na nodze?


***


Gdy dotarli na miejsce, kręgi kamienne w Odrach przywitały ich ciszą i tajemniczą aurą. Na środku polany, pośród wysokich sosen, znajdowały się mistyczne formacje kamienne, które od wieków intrygowały badaczy i miejscowych. Kręgi te, ułożone z ogromnych głazów, zdawały się być starannie zaplanowane, skrywając w sobie sekrety dawnych cywilizacji.

Na tablicy informacyjnej widniał szkic, przypominający mapę kosmicznej synchronizacji. Układ kręgów był czymś więcej niż tylko przypadkowym zbiorem kamieni. Był precyzyjnym kalendarzem astronomicznym, ukazującym cykle słoneczne i księżycowe. Wschody i zachody słońca, a także fazy księżyca, były w jakiś sposób związane z układem tych tajemniczych struktur. Widzieli tam oznaczenia mówiące o 28 dniach, 12 miesiącach, 33 latach co sugerowało złożony system mierzenia czasu.

Marek i Sofia stanęli przed tablicą, studiując każdy szczegół.

— Spójrz na to — powiedziała Sofia, wskazując na lewy dolny róg tablicy. — 03:33; co 33 lata; szerokość geograficzna: 53° 53” 55.2” N; długość geograficzna: 17° 59” 37.1” E. To precyzyjne współrzędne i dane. Wygląda na to, że dawni mieszkańcy tych terenów byli wyjątkowo zaawansowani w obserwacjach astronomicznych.

Marek skinął głową, wpatrując się w szkic.

— Widać tutaj linie przecinające się pod różnymi kątami — zauważył. — Wschody słońca dnia 21 czerwca, wschody słońca dnia 21 grudnia… Te kręgi mogły służyć jako kalendarz solarny.

Sofia przyglądała się uważnie schematowi kamiennych kręgów, a jej myśli zaczęły błądzić wśród informacji podanych o tym miejscu w literaturze, którą czytała ostatnimi dniami. Sofia poczuła głęboką więź z przeszłością, stojąc pośród tych pradawnych kamieni, które były świadkami wielu wieków historii.

— Te kamienie kryją w sobie historie pokoleń — powiedziała cicho. — Od średniowiecznych po jeszcze wcześniejsze. Może nawet z czasów przedchrześcijańskich. Być może były miejscem obrzędów, gdzie ludzie czcili swoich bogów i prosili o pomyślność.

Marek spojrzał na nią z zainteresowaniem.

— Myślisz, że te kręgi mogą być kluczem do zrozumienia, co się stało z Suchomską? — zapytał.

— Możliwe — odpowiedziała. — Jeśli była związana z jakąś grupą wyznawców, to miejsce mogło być dla niej święte. Musimy zbadać każdy kamień, każdy symbol. Może znajdziemy ślady, które poprowadzą nas do odpowiedzi.

Stojąc pośród tajemniczych kręgów, poczuli ciężar historii i wielką odpowiedzialność za odkrycie prawdy. W powietrzu unosił się niewidoczny woal dawnej kultury, a Marek z Sofią stali się przez moment częścią tego pradawnego dziedzictwa.


Spacerując po leśnym terenie, zauważyli mężczyznę z notatnikiem w ręku, który obserwował kamienie z zainteresowaniem. Kiedy podszedł bliżej, przywitał ich uprzejmym uśmiechem.

— Dzień dobry, nazywam się Tomasz Wiśniewski — powiedział, wyciągając rękę. — Zauważyłem, że patrzą państwo na te kamienie inaczej niż turyści. Czyżbyście również byli badaczami?

Marek uścisnął jego dłoń i przedstawił siebie oraz Sofię. — Marek Zubilewicz, a to Sofia Keller. Rzeczywiście, prowadzimy tutaj poważne śledztwo, ale niestety nie możemy zdradzić szczegółów. Pan wybaczy, ale takie są procedury policyjne.

Wiśniewski zmarszczył brwi, zastanawiając się przez chwilę.

— Czy to może mieć związek z tą Polką, która została zamordowana na Rugii? Podobno pochodziła z tych okolic.

Marek i Sofia spojrzeli na siebie zaskoczeni. Zabójstwo zostało nagłośnione w mediach niemieckich i polskich, więc nieznajomy mógł skojarzyć fakty.

— Tak, faktycznie — przyznał Marek.

— Jestem antropologiem i badaczem starożytnych kultur z Instytutu Historii w Toruniu — wyjaśnił Tomasz. — Moje zainteresowania zawodowe obejmują badania miejsc takich jak te kamienne kręgi, ale nie tylko. Prywatnie pasjonuję się odkrywaniem tajemnic związanych z dawnymi rytuałami i obrzędami praktykowanymi w Europie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 72.91