E-book
14.7
drukowana A5
31.57
Szczęśliwe małżeństwo

Bezpłatny fragment - Szczęśliwe małżeństwo


Objętość:
137 str.
ISBN:
978-83-8189-186-8
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 31.57

Meggie była drobną brunetką z włosami równo ściętymi w połowie wysokości szyi. Była żywa, energiczna i niezwykle wesoła. Każdy chciał się z nią zaprzyjaźnić i nie raz traktowano ją dużo lepiej niż innych. Tego dnia było podobnie.

Wróciła ze szkolenia na cały dzień wcześniej. Jej samolot miał wylądować dopiero w niedzielę o 18: 00, a teraz była sobota, 16:16.

— Jeszcze nigdy nie udało mi się wyrwać tak wcześnie! — cieszyła się w duchu jak dziecko i z uśmiechem na twarzy, sięgnęła do kieszeni krótkiego, beżowego płaszcza po klucze do domu. Wbiegła lekko po trzech schodach i otworzyła drzwi. Jej włosy tańczyły przy każdym ruchu, a wewnętrzne szczęście aż z niej emanowało. Zaraz będzie w swoim ukochanym domu!

Weszła do przedsionka i wstawiła czarne szpilki do wąskiej szafki po prawej. Już nie mogła się doczekać aż opowie mężowi najnowsze ploteczki z firmy.

W domu panował mrok i po ciemku udała się do kuchni po prawej. Zapaliła światło i położyła na białym blacie siatkę z zakupami. Kolacja zapowiadała się niezwykle pysznie. Musi tylko poprosić Liama, by zajął się mięsem, gdyż dostała okropnie duże kawałki.

Meggie przeszła przez salon oraz jadalnię szukając męża, ale nigdzie nie było po nim ani śladu.

— Liam? — zawołała, stając na pierwszym stopniu drewnianych schodów. Rozejrzała się dookoła.

Nic. Cisza.

— Liam? — powtórzyła, głośniej wchodząc na górę.

Pod stopami czuła ich chłód i po raz kolejny obiecała sobie, że w końcu kupi dywan i je zakryje, przynajmniej częściowo. W myślach już sobie przypominała nazwę sklepu, gdzie ostatnio widziała małe, półokrągłe dywaniki stworzone właśnie w tym celu. Byłyby one przyklejone tylko na środku stopnia i nie zakrywałyby go całkowicie.

— Tak, jutro się tym zajmę — pomyślała, stając na pierwszym piętrze.

Korytarz był bardzo szeroki, dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn mogło się w nim wyminąć nawet siebie nie dotykając i to, początkowo się jej nie podobało. Uważała, że zmarnowano tyle przestrzeni, którą można było włączyć do pokoi, ale po tylu latach, już się przyzwyczaiła. Są w końcu gorsze rzeczy na świecie niż nieproporcjonalny korytarz.

Po lewej była sypialnia dla gości oraz toaleta z piękną, oddzielnie stojącą wanną. Liam sam wszystko zamontował i nie mogła się temu wciąż nadziwić. Jak były zawodnik footballu amerykańskiego potrafił to tak precyzyjnie i starannie wykonać? Niejeden specjalista mógłby pozazdrościć. Uśmiechnęła się pełna dumy oraz miłości do męża.

Po prawej, na końcu korytarza znajdowała się ich sypialnia. Wcześniej był mały składzik z bojlerem, a zaraz obok pokój dziecięcy. Tak przynajmniej było początkowo zaplanowane, ale ostatnio został przerobiony na pracownię dla męża.

— Liam? — zawołała ponownie, kierując się najpierw do jego samotni. Nie za bardzo przepadała za tym pokojem, był prawie pusty i za sterylny jak dla niej. Jedna skórzana sofa, zimna i nieprzyjemna oraz wąskie biurko z fotelem, nie zachęcały jej do częstych odwiedzin tego pomieszczenia, a mogło ono być takie przytulne. Duża narożna kanapa, niemożliwie wygodna z miękkim kocem wabiłaby ją już od progu domu. Na ścianie zawisł by ogromny telewizor, a system dźwiękowy przyjemnie by ich otaczał. Coś wspaniałego, podsumowała po raz kolejny i sięgnęła do klamki drzwi.

Pod palcami czuła jej metaliczny chłód. Nacisnęła ją lekko i zamek ustąpił bezdźwięcznie. Niepokojący dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi.

Pchnęła drzwi nieświadoma, że zaraz jej życie ulegnie dramatycznej zmianie.

Pokój tego dnia został szczelnie zakryty czarną folią, a mąż stojąc bokiem, spojrzał na nią trzymając w dłoni odciętą kobiecą rękę.

Krew była wszędzie…

***

— Meggie? — przywołał ją do świata żywych jej adwokat. Amerykanin irlandzkiego pochodzenia brzmiał bardzo stanowczo nie pozwalając jej pogrążać się w apatii. — Skup się — zaczął. — To jest twoja jedyna szansa. Musimy wszystko bardzo dobrze rozegrać, inaczej nikt nie uwierzy w twoją historię — tłumaczył wstając z fotela po drugiej stronie bogato zgubionego, ciężkiego biurka.

Mason był wysokim i bardzo przystojnym mężczyzną po trzydziestce. Gdyby, chociaż przez moment skupił się na otaczającym go świecie, a nie na prowadzonych sprawach, to znalazłby swoją drugą połowę błyskawicznie.

— I tak nie uwierzą. Nikt mi nie wierzy — powiedziała bez emocji Meggan. Spojrzała na zakute w kajdanki dłonie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się dookoła niej dzieje. — Dlaczego? — myślała.

— Ja ci wierzę poza tym trochę ciebie upiększymy, by wzbudzić w ławnikach współczucie — dodał podchodząc do drzwi.

Otworzył je i do środka weszła młoda dziewczyna w dużych, okrągłych okularach. Na rękach trzymała stertę dokumentów, które od samego progu niemal zrzuciła na Masona.

— To był ostatni raz, kiedy kazałeś mi czekać pół godziny na korytarzu trzymając tony makulatury! — wysyczała przez zęby, kiedy tylko drzwi zostały za nią zamknięte. — Jeśli będziesz chciał, abym ci jeszcze kiedyś pomogła, to wprowadź mnie inaczej, niż jako tępą asystentką, bo nie przyjdę — ostrzegała zdecydowanym tonem. Zdjęła okulary i podeszła do Meggan.

— Część jestem Tess — przedstawiła się drobna blondynka, wyciągając dłoń na powitanie.

Meggan podniosła swoje zatrute w kajdanki ręce i przy dźwiękach uderzanego o siebie metalu, zdołały się przywitać.

— Czy to jest konieczne? Teraz jesteśmy przecież sami — zapytała odwracając się w kierunku mężczyzny.

— Niestety, ale tak, Meggan jest…

— Może to i lepiej. Przeciągniemy to na swoją korzyść. Dorysuję trochę otarć, nie za dużo, ale widocznych. — Tess wpadła mu w słowo podekscytowana.

— Nie sądzę by było to konieczne. Meggan dopiero, co wyszła ze szpitala, tam nie używają kajdanek tylko pasów, a po nich nie ma śladów.

— Tak, tak… Ty to wiesz, oskarżyciel to wie, sędzia może coś tam wie, ale zwykli ludzie jak ja czy ławnicy, to już nie. Otarcia będą subtelne, a tu jak sądzę, każdy szczegół jest ważny.

Mason odłożył udawane dokumenty na biurko i patrzył jak Tess zabiera się do roboty. Szybko wyjęła z małego, czarnego nesesera swoje pościskane pędzle oraz różnego rodzaju cienie oraz kremy. Miała mało czasu i to się jej wyraźnie nie podobało.

— Zacznę od nadgarstków — powiedziała do Meggan z typową dla siebie otwartością. Zawsze wolała uprzedzić klienta wcześniej gdzie i co będzie robić, by później nie było zaskoczenia.

— A ja jeszcze raz opowiem ci naszą strategię. Świadków mamy nie najsilniejszych, dlatego musimy to dobrze sprzedać.

Meggan spojrzała na Masona spod oka niezainteresowana.

— Jakby to coś miało mi pomóc — wymruczała myśląc o życiu po zakończeniu całego procesu. — Nic mi nie zwróci dawnego Liama.

— Meg czy ty zdajesz sobie sprawę, że od tej jednej rozprawy zależy całe twoje życie? — powiedział nad wyraz spokojnie. Usiadł bokiem na brzegu biurka i wziął do ręki akta z listą świadków. — Sprawa jest trudna, bardzo medialna, a przy tym jest strasznie dużo ofiar. Wiesz, co ci grozi? — zapytał ściszając nieświadomie ton głosu.

Kobieta wzruszyła ramionami. Co ma jej niby grozić? Nic. Udowodni swoją niewinność i wyjdzie tylko, co później? Jak ma powrócić do normalnego życia skoro jej mąż nie żyje, a na twarzy ma taką szramę, że dzieciaki będą uciekać na jej widok? Nie mówiąc już o pracy z ludźmi. Pewnie będzie zmuszona siedzieć całymi dniami w ciasnym biurze z dala od kogokolwiek…

— Kara śmierci — oznajmił przerywając jej użalanie się nad sobą.

Meggan momentalnie podniosła do góry wzrok.

— Kara śmierci? Za co? Że mój mąż okazał się psychopatą i zamordował te wszystkie kobiety? Gdzie w tym moja wina? — pytała rozdrażniona.

— Oskarżenie uważa, że byłaś w pełni świadoma tego, co robił twój mąż…

— Ale przecież to nie prawda! — wpadła mu w zdanie nie mogąc się powstrzymać by nie zareagować.

— Twierdzą nawet, że mu we wszystkim pomagałaś.

— To jakieś brednie! Nikt w to nie uwierzy.

— Ludzie wierzą, a media to wszystko podsycają. Oficjalnie jesteś nazywana „Drugim mordercą z LA” i każda jego ofiara jest również twoją.

Meggan natychmiast zaschło w gardle i z trudem powiedziała — Kara śmierci? W Kalifornii jest ona uznawana?

— Niestety, w dodatku ludzie czują niedosyt, że główny morderca nie żyje, dlatego będą ciebie sądzić jakbyś to ty nim była i popełniała te wszystkie zbrodnie. Będą starać się udowodnić twoje ślepe przywiązanie do męża, że robiłaś wszystko, bo on ci tak kazał, więc nie waż się okazywać żadnych pozytywnych uczuć w związku z jego osobą albo już możesz stawać w kolejce do uśpienia. Musimy pokazać, że się nie zgadzaliście w wielu ważnych sprawach, że wasze idealne małżeństwo było tylko na pokaz. Rozumiesz?

— Mason… — zapłakała — Ja… Nie sądziłam, że… To prawda? — kobieta rozpłakała się na dobre i Tess musiała ją uspokajać, by móc dokończyć makijaż.

— Meg, mamy linię obrony. Musimy się jej trzymać i z tego wyjdziemy. Jeszcze zobaczysz swoich najbliższych. Teraz musisz się skupić i mówić wszystko dokładnie tak, jak to uzgodniliśmy. To ważne — dodał stanowczym tonem, ale ona w ogóle go nie słyszała. W głowie miała tylko jedno zdanie, które powracało do niej echem, niczym w kiepskim filmie grozy, „kara śmierci”.

***

Zakutą w kajdanki na dłoniach i nogach Meggan, wolno wprowadzono do sali rozpraw. Każdy jej krok był głośny i bardzo niewygodny dla jej nieprzyzwyczajonych kostek. Grymas bólu przebiegł po jej twarzy wywołując burze oślepiających flaszy ustawionych na nią aparatów. Sala była pełna reporterów i przed przybyciem sędziego mogli sobie pozwolić na nieograniczona liczbę zdjęć.

Meggan, po małych poprawkach, wyglądała wprost okropnie i gdyby nie sytuacja, każdy miałby teraz serce ściśnięte z żalu nad jej osobą.

Ciemne włosy związane zostały w kucyk białą, zwykłą gumką odsłaniając dalszą część gojącej się rany. Pooperacyjna blizna sięgała od policzka, poprzez skroń, aż do środka głowy ponad uchem. Włosy w tej części zostały całkowicie zgolone i wciąż było widać purpurowo–zielone sińce na jej obrzeżach. Kucyk wyszedł bardzo nierówny i to było zamiarem Tess. Wszyscy musieli zobaczyć, przez co przeszła ta kobieta, którą w dodatku wszyscy już skazali.

Doły pod oczami pogłębiono szarym, matowym cieniem tak by nie rzucały się w oczy, ale były widoczne w ogólnym zarysie. Całości dopełniał za duży, pomarańczowy kombinezon więzienny, zdobyty potajemnie przez Masona. Miał on pogłębić współczucie do jego klientki.

Meggan usiadła na wyznaczonym miejscu. Mason zrobił podobnie i zaczął wertować swoje dokumenty. Czuł, że powinien spotkać się z nią jeszcze ze dwa razy przed rozprawą, ale jej stan zdrowia wciąż to uniemożliwiał. Najpierw była jedna operacja, później druga, krótkotrwała amnezja, następnie rekonstrukcja twarzy i już był proces. Nie miał na wszystko czasu, a teraz było już za późno na cokolwiek. Wyrok, jaki dzisiaj zapadnie, mimo iż będzie nieprawomocny, nie zostanie i tak później zmieniony. Nie przy tego typu sprawie i przy takich zeznaniach, które wstępnie czytał.

— Skup się. Oto twoja szansa na rozgłos i darmową reklamę we wszystkich telewizjach jednocześnie — przemknęło mu przez myśl, kiedy do sali zaczęli wchodzić ławnicy.

— Dwóch z nich jest przeciwko karze śmierci, ale to zataili, by móc wziąć w niej udział — wyszeptał do ucha klientki.

— Czemu?

— Nie mieli kasy, a na naszej sprawie pięknie zarobią — wyjaśnił siadając prosto. — Musimy przekonać jeszcze czterech by zdobyć większość i wygrać.

Meggan poczuła promyk nadziei. Jeśli wystarczy tylko czterech to może się udać. W końcu oni wszyscy są zwykłymi ludźmi jak ona. Pewnie też mają żony czy mężów, którzy również mają swoje sekrety. Nikt przecież nie jest całkowicie szczery i otwarty z drugą osobą. Zawsze jest gdzieś mała strefa przeznaczona tylko i wyłącznie dla siebie samego.

— Cztery osoby i będę wolna — westchnęła zamyślona i nie zdała sobie sprawy z subtelnego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy. Pojedynczy blask robionego zdjęcia na zawsze uwiecznił jej minę i reporter teraz czekał na właściwy moment by je opublikować w Internecie.

— Meggan żadnej radości — pouczył ją szybko adwokat. — Masz być cierpiąca, rozżalona i zła na system, że próbuje cię ukarać za zbrodnie kogoś innego. Ty jesteś ofiarą nie zapominaj.

Drzwi na przeciw Meggan otworzyły się szeroko i do środka sali wszedł tęgi mężczyzna w podeszłym wieku. Jego burza siwych loków dawno się już przerzedziła i teraz na samym środku głowy powstało trudne do ukrycia gniazdo. Jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało i postanowił wciąż utrzymywać fryzurę w stylu lat osiemdziesiątych.

Nos miał zakrzywiony na końcu w jedną stronę, a brwi zrośnięte ze sobą i Meggan było trudno się skupić. — Jak ktoś tak wyglądający może decydować o czyimś losie? — zastanawiała się spuszczając w dół wzrok. — Uspokój się! Wisi nad tobą kara śmierci! — upomniała siebie w myślach akurat w momencie, kiedy zezwolono im na powrót usiąść.

— Rozpoczynam rozprawę przeciw pani Meggan Eve Lerr — zaczął sędzia i Mason poinstruował ją by razem z nim wstała.

— Jest pani oskarżona o współudział w porwaniu oraz zamordowaniu dwunastu kobiet wymienionych w akcie oskarżenia. Czy przyznaje się pani do winy? — zapytał przykuwając ją wzrokiem swoich czarnych oczu.

— Nie wysoki sądzie — odpowiedziała wytrzymując spojrzenie.

— Zatem głos oddaje oskarżycielowi.

Oczy wszystkich skierowały się na drobną kobietę hiszpańskiego pochodzenia. Włosy związała w ciasny, klasyczny kok z grzywką na bok, co bardzo podkreślało jej naturalną, czarną oprawę oczu oraz ich tęczówki. Usta pomalowała na czerwono, co przy morskiej sukience do kolan oraz biżuterii z białego złota oraz platyny, bardzo przykuwało uwagę. Każdy miał patrzeć tylko i wyłącznie na nie, skupić się wyłącznie na tym, co zaraz będzie z nich wypływać. Nic ponad to.

— Dziękuję wysoki sądzie — zaczęła Marta. — Meggan Lerr jest oskarżona o współudział w porwaniach i morderstwach z premedytacją dwunastu kobiet. Dwunastu matek oraz żon. Dwunastu córek i sióstr. Jej mąż okazał się być bardzo dobrze nam znanym mordercą z L.A. Jego ofiary były porzucane w przeróżnych częściach miasta. Zazwyczaj w odludnych, mało uczęszczanych, gdzie ciała gniły bądź też były pożywieniem dla okolicznych psów i robactwa. Nikt ani nic nie jest w stanie zadośćuczynić tym zbrodniom ale dzisiaj możemy przynajmniej poznać prawdę, możemy uciszyć wewnętrzne pytanie, „dlaczego”. — Marta szeroko rozłożyła ramiona i rozejrzała się po sali. Wszyscy się jej przyglądali.

— Na mojego pierwszego świadka powołuje Laurę Dickenson.

Na sali zawrzało. Tak silny świadek już na samym początku rozprawy dawał wszystkim dwie możliwości, albo oskarżenie ma bardzo słabe dowody i chce przeciągać zeznania swego asa jak najdłużej, by nim wszystko przyćmić, albo pozostali świadkowie są jeszcze silniejsi i to ich zeznania będą szokować.

Z podłużnej ławy żywo wstała młoda blondynka. Zdjęła okulary przeciwsłoneczne i wolno schowała je do eleganckiej torebki. Każdy jej ruch był bacznie śledzony przez dwudziestu reporterów robiących bezustannie jej zdjęcia.

Kobieta ubrana była w czarny, dopasowany kostium oraz wysokie szpilki. Włosy oraz makijaż były bardzo staranne oraz wyraziste, co momentalnie nie spodobało się Marcie. Powinna wyglądać skromnie! — krzyczał wyraz jej twarzy.

Laura usiadła na miejscu świadka i została zaprzysiężona, a Meggan nie mogła się powstrzymać by nie pomyśleć, jak tak młoda kobieta może mieć już pięcioletniego syna. Przecież ona sama wygląda na nie więcej niż osiemnaście.

Marta podeszła w kierunku Laury i z pewnością siebie, zatrzymała się w połowie sali. To była idealna odległość od świadka oraz ławników, by rozpocząć proces.

— Pani Lauro, proszę opisać nam wszystko, co pani pamięta z nocy, kiedy została pani porwana.

Dziewczyna odchrząknęła oczyszczając głos i poprawiła włosy zanim zaczęła swoją opowieść. Musiała wyglądać nienagannie skoro zrobiła się rozpoznawalna i wszyscy robią jej zdjęcia. Wciąż jest zapraszana do programów i udziela wywiadów. Jej marzenie zaczynało się spełniać. Robiła się sławna.

— To był wtorek — zaczęła — pamiętam jak dziś, bo zawsze tego dnia mam zumbę w szkole mego syna. Takie zajęcia dla matek by były gibkie i znowu jędrne. Chociaż ja tego wcale nie potrzebuje, bo mam idealne ciało, ale co mi szkodzi prawda? — zapytała rozglądając się po sali ale nikt nie odpowiedział, więc powróciła do opowieści. — Wróciłam do domu i jak gdyby nigdy nic otworzyłam se drzwi. Nie było żadnych śladów włamania ani niczego, co mogło by mnie zaalarmować w jakikolwiek sposób. Od progu słyszałam piosenkę z różowego misia i już wiedziałam, co robi mój synek. Zrobiłam sobie kawkę. Czarną o zdecydowanym smaku, taką jaki facet powinien być — Laura uśmiechnęła się dwuznacznie w stronę reporterów i tak jak przypuszczała, od razu została obsypana fleszami. — Następnie poszłam do mojej sypialni, gdzie Steve leżał z tabletem. Trochę pogadaliśmy o szkole, jak minął mu dzień i tego typu duperele. No i co dalej. Dalej poszłam pod prysznic. Jak wróciłam Steve’a już u mnie nie było. Poszedł do siebie.

— Co się stało później? — zapytała Marta chcąc przyspieszyć nieco akcję.

— Usłyszałam dziwny dźwięk spod łóżka, jakby ktoś przesunął jeden z kartonowych pudeł pod nim.

— Jak rozumiem pani to sprawdziła.

— Niestety nie bo niemalże w tej samej sekundzie usłyszałam jak poruszają się wieszaki w mojej szafie. Wie pani, taki dźwięk jakby ktoś je przesuwał po metalowym pręcie. To mnie zdziwiło jeszcze bardziej, więc od razu do niej podeszłam. Otwieram, a tam stoi zgarbiony facet — wyparowała Laura porządnie zaskoczonym tonem. — Był tak dobrze zbudowany, że ledwo, co się w nią zmieścił.

— Czy to ten mężczyzna? — Marta podeszła do stanowiska i podała Laurze zdjęcie Liam’a.

— Tak. Z pewnością to był on — potwierdziła wciąż trzymając z ręku zdjęcie.

— Co było później? Czy ten mężczyzna coś powiedział?

— Przyłożył palec wskazujący do ust i szeptem kazał mi być cicho, bo inaczej zamorduje mi syna. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Chyba przyłożył mi coś do nosa, bo pamiętam dziwny zapach.

— Czy widziała pani kogoś jeszcze?

— Nie, ale wyraźnie czułam czyjąś obecność. Ktoś na bank leżał tam pod łóżkiem. Ktoś mały, bo mam je nisko.

— No dobrze — podsumowała zadowolona. — Jak mniemam, obudziła się pani już nie w swoim domu?

— No przecież! — Laura przewróciła oczami wywołując ciche śmiechy między zebranymi osobami. Nawet nie pomyślała, że rodzice zamordowanych kobiet mogli poczuć niesmak w ustach, jakim cudem ona przeżyła, podczas gdy ich córki musiały umrzeć.

— Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem w czyjejś piwnicy, a na przeciw mnie siedzi inna dziewczyna. Patrzyła się na mnie równie zdziwionym wzrokiem.

— Czy to była ta kobieta? — Marta podała kolejne zdjęcie i odeszła dwa kroki w tył. Spojrzała na ławę przysięgłych. Ich miny wciąż nic nie mówiły.

— Jeśli się odejmie te sztuczne rzęsy i doczepiane włosy, zmyje makijaż to… — Laura obracała zdjęcie w różne strony i przyglądała się jemu pod innymi kątami. Marta z kamienną twarzą wpatrywała się w swojego świadka modląc się w myślach: — Boże dopomóż mi, bo sama zaraz ją zabiję.

— Tak, to chyba ona.

— Chyba? Wcześniej potwierdziła pani jej tożsamość po paru sekundach.

— No dobra. To ona.

— Osoba na zdjęciu to ostatnia ofiara morderców z LA, Katerina de Solis — wyjaśniła Marta podnosząc zdjęcie do góry, by pozostali zebrani mogli je zobaczyć zanim przekaże je ławnikom. — Jej rozczłonkowane szczątki zostały odnalezione w świeżo zacementowanym dole w innej części piwnicy państwa Lerr.

— Wysoki sądzie, nie w innej części tylko w całkowicie innej piwnicy z ukrytym wejściem, o której moja klientka nic nie wiedziała — wtrącił szybko Mason podnosząc się z miejsca.

— Trudno sobie to wyobrazić — odparła Marta nawet na niego nie spoglądając. — Laura, proszę kontynuuj.

— Po paru minutach usłyszałam jak drzwi się otwierają i wszedł do nas ten gościu. Był zdziwiony, że się obudziłam, bo zatrzymał się w połowie i się na mnie gapił.

— Czy to wówczas zabrał ze sobą Katerinę?

— Nie.

— Przejdźmy do momentu, kiedy to się stało. Mówiłaś, że wkrótce potem.

— Tak — Laura skinęła głową. Dłonie zaczęły się jej pocić ze zdenerwowania. Na powrót poczuła jak siedzi na twardej, zimnej podłodze z cementu, a zapłakana dziewczyna walczy z Liam’em o każdy oddech.

Serce zaczęło bić szybciej ze strachu. Oczy rozszerzyły się w panice, ale nie mogła krzyczeć by przestał. Nie potrafiła zmusić się do walki o kogoś obcego, kiedy instynkt kazał jej siedzieć cicho i zbierać siły na ucieczkę. Laura bardzo dobrze wiedziała, że i ją spotka taki sam los, jeśli niczego nie zrobi.

— Ten facet udusił ją gołymi dłońmi na moich oczach. Ona… — powiedziała po krótkiej przerwie. Wzięła głębszy oddech i miarkliwym głosem kontynuowała. — Ona wierzgała i szturchała mnie stopą w kolano. Wówczas zdałam sobie sprawę, że nie mam szans wyjść stąd żywa, jeśli sama oto nie zadbam. Widziałam go. Widziałam jego twarz. Słyszałam głos… Z łatwością mogłam go rozpoznać…

Ława przysięgłych zobaczyła jak nieśmiałe łzy pojawiły się na policzkach pierwszego świadka. Dziewczyna zaczęła się jąkać i nikt nie mógł zrozumieć ani słowa, więc Marta podała jej szklankę wody by się nieco uspokoiła.

Po kilku łykach padło pytanie: — Czy mężczyzna zaszedł do ciebie później?

— Nie. Przerzucił sobie jej ciało przez ramię i wyszedł.

— Czy widziałaś kogoś innego?

— Nie, aż do momentu, kiedy uciekłam.

— Wcześniej zeznała pani, że słyszała kobiecy śmiech dochodzący z góry. Czy mogłaby pani się do tego odnieść?

— Tak. To było już późną nocą, kiedy próbowałam przeciąć sznur. Rura, do której mnie przywiązano miała tuż przy podłodze małe odgięcie. Zajęło mi to w cholerę czasu, ale proszę, oto jestem, żyję — powiedziała śmiejąc sie przez łzy.

— Czy słyszała pani coś jeszcze tej nocy? — powróciła do pytania Marta. — Rozmowy? Kłótnie? Wrzaski?

— Nie nic z tych rzeczy, ale wcześniej czułam wyraźny zapach z kuchni. Gotowano jedzenie, a mi zbierało się na wymioty. Gościu dopiero, co zabił dziewczynę, a teraz jak gdyby nigdy nic gotuje kolację. Przez moment bałam się, że może jeszcze mnie zmusi bym mu towarzyszyła, widziałam kiedyś taki film jak morderca zmusza swoja ofiarę do zjedzenia innej kobiety pod groźbą śmierci. Myślałam, że umrę na samą taką myśl. Chciało mi się rzygać, ale na szczęście nic takiego się nie zdarzyło.

Marta podeszła do swojego stołu i zaczęła snuć swoje przypuszczenia.

— Jest pani zamknięta w piwnicy, bóg jeden wie gdzie i jak daleko jest do najbliższych sąsiadów by wezwać pomoc, a mężczyzna na pani oczach udusił inną kobietę. Jak sądzę pani zmysły się wyostrzyły, a umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach.

— Tak. Dokładnie tak — przytaknęła szybko by nikomu nie umknął tak ważny szczegół. Jest przecież narodową bohaterką!

— Jak mniemam, była pani również w stanie stwierdzić, czy w domu był również ktoś jeszcze, chociażby z odgłosów dochodzących z całego domu.

— Bez wątpienia.

— Czy jest pani w stanie określić, kiedy druga osobą znalazła się w domu? — Marta widząc wstającego Masona podniosła dłoń w górę sygnalizując, iż wie, o co mu chodzi i natychmiast zmieniła formę pytania. — Czy jest możliwość, aby druga osoba przebywająca w domu, była już w nim zanim Katerina została zamordowana? A może była w nim już przed pani przybyciem?

— Sprzeciw wysoki sądzie. To są niczym poparte przypuszczenia — powiedział głośniej Mason obrzucając Martę złowrogim spojrzeniem. Ławnicy wciąż wydawali się być jak z kamienia.

— Oddalam. W sytuacjach, gdzie narażone jest własne życie, zmysły i odczucia są niezwykle silne i precyzyjne — uzasadnił sędzia spoglądając w stronę Laury. — Proszę odpowiedzieć na pytanie.

— Nie wiem, być może. Mężczyzna na pewno nie wyglądał jakby kogoś oczekiwał albo się spieszył. Wydawało mi się, że ma czas, że ja mam czas.

— Czyli pani Lerr mogła być w domu już w wówczas, gdy jej mąż dusił gołymi rękoma Katerinę de Solis.

— Sprzeciw! To przypuszczenie, a nie stwierdzenie — Mason wstał ponownie. Już nie mógł się doczekać aż przyszpili tę tępą marionetkę.

— Podtrzymuję.

Po sali przeszedł stłumiony szept, ale szybko ucichł, kiedy Marta oznajmiła, że nie ma więcej pytań.

Mason wstał i zapiął guziki marynarki. Wyglądał bardzo pociągająco w dopasowanym, ciemnym garniturze oraz jasnobłękitnej koszuli ze stójką. Jego żywo miedziane włosy bardzo się oznaczały na tyle ubrania, ale to nie one przyciągały uwagę. Niemal każda kobieta na sali nie potrafiła oderwać wzroku od jego hipnotyzujących, zielonych oczu.

— Pani Dickenson — zaczął podchodząc w jej kierunku.

— Proszę mówić mi po imieniu — poprawiła mężczyznę. Zmiętą chusteczką wytarła resztki łez oraz rozmazany makijaż, po czym uśmiechnęła się bardzo zalotnie.

— Pani Lauro, zaznała pani, że porwano panią we wtorek, gdyż tego właśnie dnia ma pani zajęcia z zumby. Tak?

— Yyy, tak — odparła niepewnie.

— Sprawdziłem w szkole osobiście i z tego, co się dowiedziałem to faktycznie była pani na zajęciach, ale w sobotę. Przyszła pani do innej grupy.

— Nie sądzę, aby to było możliwe. Pamiętam aż za dobrze, że to był wtorek. Rano poszłam zrobić zakupy później byłam cały dzień w domu.

— A syn. Czy zaprowadziła go pani rano do szkoły?

— Przecież mówię, że po szkole zrobiłam zakupy — odparła obruszona insynuacją.

— Tak faktycznie Steve był cały tydzień w szkole, ale z rachunku ze sklepu wynika, że na zakupy wybrała się pani w sobotę.

— Nic podobnego — Laura zaśmiała się próbując zamaskować narastający w niej niepokój.

— Czy często zdarza się pani mylić dni.

— Słucham?

— Czy dużo pani pije? — Dziewczyna podniosła wysoko brwi w zdziwieniu. — Z akt wynika, że ma pani problem z alkoholem, a co z narkotykami? Na krótko przed porwaniem odnotowano, że została pani zatrzymana posiadając pewne ilości używek.

— To było tylko zioło i w dodatku tylko raz na imprezie — próbowała się bronić zaciskając w złości pięści.

— Czy tego feralnego wieczora, była pani pod wpływem czegoś odurzającego?

Laura wymownie milczała, co skłoniło Masona do zadania kolejnego pytania. — W takim razie czy jest pani w stu procentach pewna, że w domu, w którym była pani przetrzymywana, znajdowała się druga osoba? Drugi porywacz?

— Ktoś był na pewno — oznajmiła dumnie podnosząc do góry głowę. — Później jak bóg mi świadkiem, to na pewno słyszałam kobiecy śmiech — wyjaśniła poprawiając włosy.

— Czy jest szansa by mogła pani usłyszeć podgłośniony w tym momencie telewizor, a nie żywą osobę?

— Nie wiem, nie widzę przez ściany.

— No dobrze. To proszę mi powiedzieć, kiedy po raz pierwszy zobaczyła pani moją klientkę.

— Na drugi dzień z rana, kiedy uderzyłam w nią metalowym prętem.

— Nigdy wcześniej?

— Nie.

— Dziękuję świadek jest wolny — oznajmił Mason wracając na swoje miejsce. Dwóch ławników wciąż patrzyło na Laurę, co odebrał za dobry sygnał. Może jeszcze ich nie przekonał, ale przynajmniej zasiał w nich niepewność. Skoro główny świadek nie mógł potwierdzić obecności Meggan w domu w chwili morderstwa, to pozostaje tylko przedstawić małżeństwo, jako fikcję i będzie zwycięstwo.

Marta podniosła się ze swojego miejsca nie spoglądając na Laurę nawet przez sekundę. — Dzięki bogu skończyła się już ta farsa i można zacząć proces — myślała.

— Powołuję na świadka panią Meggan Lerr.

Reporterzy wzięli się do roboty i błyski fleszy rejestrowały każdy krok oskarżonej.

Siedząca w galerii ponad salą rozpraw Tess, również przyglądała się Meggan tylko pod innym po kątem. Z niezwykłą surowością oceniała własną pracę. Niestety z dystansu wszystko się rozmywało i mało kto mógł dojrzeć misternie narysowane, drobne żyłki pod lewym okiem.

Rozzłoszczona na samą siebie podeszła do telewizora, na którym pokazywano transmisję z rozprawy. Z bliska wszystko było doskonale widoczne i mogła trochę się rozluźnić. — Skoro kamera wyłapuje co trzeba, to i ławnicy też coś powinni — myślała siadając ponownie na swoim krześle.

Sięgnęła po telefon by się przekonać, co mówi Internet na temat wyglądu Meggan, lecz pierwsze co się jej ukazało dotyczyło zupełnie czegoś innego.

„Druga połówka mordercy z LA śmieje się w twarz podczas zeznań niedoszłej ofiary!” — krzyczał nagłówek.

Tess nacisnęła temat jednej z ważniejszych gazet całych stanów i w nowej stronie otworzyła się jej pisana relacja na żywo.

Ostatni wpis był sprzed kilku minut, kiedy Laura składała zeznania.

„ Po bardzo emocjonującym i niezwykle przerażającym opisie porwania oraz spektakularnej ucieczce, panna Laura Dickenson zeszła ze stanowiska cała roztrzęsiona. Jej zeznania wzbudziły głębokie współczucie pośród zebranych na sali ludzi za wyjątkiem oskarżonej. Meggan Lerr siedziała obok swego obrońcy wyraźnie rozbawiona. Tłumiony uśmiech coraz pojawiał się na jej twarzy, co niestety stale umykało sędziemu Petersonowi.”

— Toż to brednie — pomyślała, kiedy Meggan stanęła w wyznaczonym miejscu, aby zostać zaprzysiężoną. Pospiesznie rzuciła okiem na załączone zdjęcia i zdążyła dostrzec twarz oskarżonej ubranej w pomarańczowy strój więzienny. Ku zaskoczeniu Tess, rzeczywiście został tam uwieczniony blady uśmiech kobiety.

— Czy przysięga pani mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę? — zapytał niski, krępy mężczyzna w dużych okularach.

— Przysięgam — odpowiedziała Meggan i ledwo zdążyła usiąść, Marta rozpoczęła swój atak.

— Pani Lerr, w dzień morderstwa miała być pani na szkoleniu związanym z pani pracą, tak?

— Tak.

— I to z niego się pani urwała cały dzień wcześniej?

— Tak, okazało się, że zaliczyłam je pół roku wcześniej z inną grupą.

— I nikt tego nie sprawdził? — pytała podejrzliwie.

— Niestety nie. Firma dla, której pracuję jest bardzo duża i zdarza się, że niekiedy tego typu e–maile potwierdzające obecność osoby na szkoleniu, są nieszczęśliwym trafem przeoczane. Jest po prostu za dużo elektronicznej poczty by…

— Czy to prawda, że mówiła pani innym pracownikom, iż pani mąż ma przygotowaną dla pani niespodziankę? Że czeka ona w domu?

— Tak tylko zażartowałam, by mieć jakiś powód i nie siedzieć kolejnych dziesięciu godzin przed ekranem monitora. Oczy miałam podrażnione.

— Czyli pani wcześniejsza obecność na szkoleniu była niewystarczającym powodem, by dostać z niego zwolnienie? Musiała pani skłamać?

— Chciałam szybciej przekonać moją szefową — zaczęła. — Znamy się nie od wczoraj i wiemy dużo o sobie nawzajem. Przyjaźnimy się, a nasi mężowie chodzą razem na mecze, dlatego sądziłam, że jeśli dodam coś od siebie, to szybciej ją przekonam i zdążę na następny lot. Miałam tylko dwie godziny, a ona czekała na potwierdzenie z firmy, że rzeczywiście odbyłam już jedno. To była prywatna prośba do koleżanki.

— A czy nie prościej byłoby powiedzieć przyjaciółce, słuchaj bolą mnie oczy i nie dam rady wysiedzieć przed monitorem tyle czasu. W dodatku mam już zaliczone to szkolenie, więc co ty na to bym wróciła do domu? Prosto, łatwo, a przy tym szczerze — uzasadniała stojąc naprzeciw oskarżonej. Jedną rękę miała opartą na biodrze, drugą bogato gestykulowała chcąc nadać swojej wypowiedzi głębszego znaczenia.

— Wówczas mój pomysł wydawał się niegroźny. Skąd mogłam wiedzieć, że mój mąż akurat tej nocy postanowi porwać i zamordować dwie kobiety.

Ukryty sarkazm wypowiedzi wywołał, w co poniektórych ławnikach rozbawienie. Mason wprawdzie nie dostrzegł żadnego uśmiechu, ale już po wyrazie ich twarzy mógł to wywnioskować. Naliczył czterech.

— Wróciła pani do domu, zobaczyła męża z poćwiartowanymi zwłokami i nikogo pani nie zawiadomiła? Nie rzuciła się pani do ucieczki, by ratować własne życie?

— Właśnie dlatego siedziałam cicho, by przeżyć. To jest tak samo jak w lesie, widzi pani niedźwiedzia i…

— Poznała pani jego mroczny sekret — Marta celowo przerwała wypowiedź Meggan i kontynuowała swój atak — i automatycznie stała się pani jego niewygodnym świadkiem, którego należy się pozbyć, a pani nawet nie krzyknęła? Nie zawołała o pomoc? Sąsiedzi mieszkają tuż obok, na pewno coś by usłyszeli.

— Bo tak się bałam, że zmroziło mnie w środku. Nie byłam w stanie niczego zrobić.

— Zrobić? Pani nie zareagowała nawet jak każdy inny człowiek. Jak ja bym zobaczyła mego męża ubabranego od głowy po stopy w ludzkiej krwi — Marta z gracją zaczęła chodzić po sali kierując się w stronę ławy przysięgłych — z odciętymi ludzkimi kończynami w jednym wiadrze, a głową kobiety w drugim, to jak bóg mi świadkiem musiałabym zwymiotować. Zaczęłabym się drzeć, wołać pomocy albo chociażby lecieć w dół po schodach, na łeb, na szyję tylko by przeżyć.

— To jest pani silna, ja…

— Postanowiła pani to zignorować, bo nie było to dla pani niczym nowym. Widziała pani to wszystko już tyle razy wcześniej, że ledwo zwróciła pani uwagę. Prawda?

— Nie.

— A może to pani zaczęła gotować obiad wiedząc, że mąż musi jeszcze posprzątać pokój? Tak właśnie było?

— Nie! — niemal zapiszczała patrząc ze strachem w kierunku Masona.

— To proszę mi powiedzieć, co pani robiła do samego rana. Mąż musiał chyba spać w nocy prawda? Co pani wówczas przeszkodziło, by się nie wykraść i nie uciec z domu?

— Mąż ma bardzo lekki sen, ledwo się poruszam, a on się pyta, co się dzieje. Wówczas byłoby tak samo.

— No dobrze, nie mogła pani uciec, bo Liam miał sen cieńszy niż pies stróż, ale mogła go pani uderzyć czymś w głowę. Wystarczyłoby pani kilka sekund by dobiec do drzwi i schronić się u sąsiadów. Lampa z nocnej pułki na moje oko wydaje się być odpowiednia — zasugerowała imitując czynność sięgania po przedmiot i uderzenia nim w wyimaginowaną osobę leżącą za plecami.

— Ja nie potrafiłam go zabić. To mój mąż. Kocham go.

— Sprzeciw! Insynuacja — powiedział Mason trochę za późno. Jeśli chciał zatrzymać pytanie powinien zareagować od razu, a nie kiedy usłyszał niewygodną odpowiedź. Miał tylko nadzieję, że ławnicy nie wychwycili tego szczegółu.

— Oddalam.

— A w toalecie. Nie mogła pani wziąć telefonu i zadzwonić na policję? Też tylko kilka sekund, może nawet dwie, a zakończyłyby pani ten pseudo koszmar.

— Też nie mogłam, on stale mnie wszędzie pilnował. Nie ufał mi.

— Zabrał pani telefon?

— Nie.

— To może poszedł z panią do ubikacji? By też się załatwić? Niby do czego? Wanny?

— Nie — odparła. — Jak poszłam do toalety i się w niej zamknęłam, próbowałam zadzwonić po policję, ale usłyszałam jak mnie woła i się przestraszyłam, że nie starczy mi czasu. On…

Marta nie odpuszczała tak łatwo i podeszła do kolejnego pytania.

— Z bilingów wynika, że otrzymała pani telefon od swojej matki. Jak przypuszczam jej też pani niczego nie powiedziała, bo policja i tym razem nie została zawiadomiona.

— Nie mogłam bezpośrednio. Kiedy zadzwonił mój telefon, odebrał go Liam i to on głównie z nią rozmawiał. Oddał mi go dopiero później i zdążyłam zmienić z matką tylko parę słów bo mi go wyrwał. Matka pewnie sądziła, że straciłam zasięg.

— Tak, czytałam jej zeznania — Marta przytaknęła podchodząc do swojego stolika. Jej lista pytań do Meggan się wyczerpała, teraz musiała już tylko dobitnie podsumować. — Okej. Jeśli dobrze zrozumiałam, zaznaje pani, że widząc zwłoki w zalanym krwią pokoju nie uciekła pani w panice. Nie wołała pani o pomoc mimo, że sąsiedzi mieszkają pięć metrów dalej. Nie zadzwoniła po policję nawet wtedy, kiedy trzymała pani w ręku telefon, w dodatku muszę przyznać, że jest mi trudno uwierzyć, że przez ponad czternaście godzin mąż nie zostawił pani samej nawet na dziesięć sekund. — Marta oparła się rękoma o stół i w bardzo aktorskim stylu udała, że sobie przypomniała ostatni, ważny punkt. — A tak, nie ogłuszyła pani śpiącego obok męża, bo wciąż go pani kocha.

— Sprzeciw! Kochała, czas przeszły.

— Podtrzymuję.

— Było tyle możliwości, by kogoś zawiadomić, a pani wybrała siedzieć cicho i pójść z mężem jak gdyby nigdy nic, na drugi dzień do kościoła. A tak, tam też nikogo pani nie zaalarmowała w obawie, iż udusiłby wszystkich naraz. — Marta spojrzała na tłumione uśmiechy ławników.

Meggan czuła, że zrobiono z niej wariatkę. Została wmanewrowana w podstępną grę słów, na którą nie była gotowa. Spojrzała na Mason’a. Przecząco pokręcił głową dając jej do zrozumienia by nie reagowała. — On musi mieć plan, musi — pomyślała próbując się uspokoić.

Marta odczekała dłuższą chwilę i powiedziała — To wszystko wysoki sądzie. Świadek jest do dyspozycji obrony.

Mason wstał i spojrzał na ławników. Wyglądali na zniechęconych, znudzonych.

 Oni już w mniejszym lub większym stopniu podjęli decyzję! — Ta myśl poraziła go niczym piorun. — Są niezainteresowani sprawą. Muszę ich obudzić!

Mason wolno odłożył trzymany w ręku, długopis. Wyglądał jakby się zastanawiał i analizował coś w ostatniej chwili. Coś ryzykownego.

— Meggan, chciałbym cię prosić o samodzielne opisanie całego zajścia — zaczął. — Nie będzie pytań, sprzeciwów, żadnych pauz. Wszyscy będą mogli poznać twoją wersję wydarzeń takimi, jakimi one były wówczas dla ciebie. Opisz proszę, co wówczas czułaś, by zebrani mogli dokładnie wczuć się w twoją skórę i dosłownie, postawić siebie na twoim miejscu. Byśmy wszyscy tutaj zebrani zobaczyli ogrom dylematu przed, którym zostałaś zmuszona stanąć.

— D… Dobrze — odparła jąkając się. — Odkąd powinnam zacząć?

— Od momentu, kiedy prosisz swoją szefową, by wrócić wcześniej do domu.

Meggan kiwnęła głową na znak, iż rozumie o co jest proszona. Mason usiadł na swoim miejscu w oczekiwaniu. Jeśli jego plan się powiedzie i jego klientka przedstawi sytuację dokładnie jak to zrobiła przed nim, to wracają do gry.

Sędzię minimalnie podniósł do góry dłoń i nikt więcej nie odważył się zrobić ani jednego zdjęcia. Na sali zapanowała cisza.

Meggan nie wiedziała jak powinna zacząć. Wszystkie wstępy wydawały się jej banalne i mało wiarygodne, a dobrze wiedziała, iż od tego momentu zależy całe jej życie.

— Pani Lerr? Może pani zaczynać — ponaglił ją nieco sędzia.

Meggan wzięła głębszy oddech i pierwsze, ciche słowa rozeszły się po sali.

— To była sobota rano. Dzień wcześniej przyjechałam na szkolenie i już tego samego dnia miałam dziwne wrażenie, że już to gdzieś słyszałam. Nie w telewizji czy w Internecie, w podobnej sali. Prezentacje oraz puszczane slajdy powracały do mnie jak deja vu. Jakbym już to wcześniej widziała — Meggan zaczęła swoją opowieść i w tym momencie oczy wszystkich były zwrócone wyłącznie na nią. Nawet reporter przeprowadzający relację na żywo, zastygł w połowie pisanego słowa.

— W piątek zajęcia trwały trochę ponad cztery godziny i później mogliśmy udać się do swoich hotelowych pokoi. Pamiętam, że nawet się nie przebrałam tylko od razu włączyłam laptopa i wyszukałam notatki ze szkoleń. Zajęło mi to mało czasu, bo wszystko mam w jednym folderze z dokładnymi datami oraz tematami. I proszę mi wierzyć, ucieszyłam się jak dziecko, kiedy znalazłam właściwe. Miałam nadzieję, że nie będę musiała ponownie tego przerabiać, bo kto normalny dałby radę siedzieć tyle czasu przed komputerem i słuchać ponownie o tym jak ważna jest integracja społeczna oraz pracownicza? Może jakiś superbohater, ale nie zwykły człowiek.

Mason poprawił się na siedzeniu. Wydźwięk ostatnich słów nie był najlepszy. Jeśli tak dalej pójdzie będzie zmuszony ingerować, a to nie zadziała na jej korzyść. Miała sprzedać swoją wersję bez niczyjej pomocy, w imię twierdzenia, że prawda obroni się sama, to był jej najmocniejszy atut.

— Od razu poszłam z tym do Lisy, mojej szefowej, ale jej nie zastałam. Dzwoniłam oraz przychodziłam jeszcze parę razy, ale odchodziłam wciąż z tym samym rezultatem. Musiałam poczekać z tym do rana. W sobotę jeszcze przed zajęciami przedstawiłam jej sytuację. Była oczywiście w szoku. Nie mogła pojąć jak tego typu rzeczy mogą się zdarzać w tak renomowanej firmie. Toż ktoś musiał pokryć koszta mojej osoby, mówiła wówczas.

Meggan poniosła dłoń by podrapać się po lewym policzku i grymas bólu pojawił się na jej twarzy. Informacja o świeżej bliźnie wciąż uciekała jej z pamięci, a gojącą się rana jak na złość zaczęła ją swędzieć.

Sanitariusz podszedł do stanowiska Meggan i przeprowadził szybkie oględziny. Ostrożnie przyłożył gazę do rany i wytarł cieniutką strużkę spływającej krwi.

— Czy potrzebna jest przerwa? — zapytał sędzia sanitariusza.

— Nie wysoki sądzie, już skończyłem.

Wyraz jego oczu zaskoczył Meggan, zdawały się mówić „wiem wszystko”, lecz mężczyzna nie powiedział nic. — Na pewno wiedział, że powinnam wciąż nosić opatrunek. Może o to mu chodziło? — myślała wzrokiem odprowadzając go do miejsca w pierwszym rzędzie. — A może zobaczył, że trochę poprawiono moje rany? Bo chyba nie wie o TYM?

— Meggan proszę kontynuuj — zaproponował Mason.

— Lisa czekała na potwierdzenie z firmy. Nie była za bardzo chętna by mnie puścić, dlatego wymyśliłam, że Liam czeka na mnie z niespodzianką. Wiem jak to teraz brzmi, ale wówczas sądziłam, że takie małe kłamstwo jest niegroźne. Zwłaszcza, kiedy na prawdę odbyłam to szkolenie.

— Co się stało później — przyspieszył ją nieco Mason.

— Wracałam cała wesoła, nie mogłam się doczekać, że zobaczę męża i zrobię mu niespodziankę. Zawsze mi mówił jak by to było fajnie gdybym go tak zaskoczyła.

Po drodze kupiłam na obiad wołowinę, by zrobić dla niego ulubiony gulasz — Meggan uśmiechnęła się nieśmiało. — Zawsze go zachwalał — mówiła rozmarzona. — No i z takim nastawieniem weszłam do domu. Położyłam zakupy w kuchni i zaczęłam wołać męża. Widziałam jego samochód na podjeździe, więc musiał być w domu.

Meggan urwała swoją wypowiedź. Przed oczami stanął jej mały salon z beżową kanapą. Jej kolorową narzutę wybierała razem z matką Liam’a tuż przed jej śmiercią.

Ponownie znalazła się w swoim domu i zaczęła przeżywać wszystko od nowa.

— Liam? — zawołała przechodząc przez salon. Zapaliła lampę w kącie pokoju i przeszła do dobudowanej altanki. W blasku przytłumionego światła zobaczyła dobrze jej znane graty oraz pudła równo ułożone na niskich półkach pod ścianami pomieszczenia.

Po mężu nie było ani śladu. Wszędzie panowała cisza i mrok. Dziwny uścisk chwycił ją w środku.

— Liam? — zawołała po raz kolejny stając na pierwszym stopniu schodów. Nasłuchiwała odgłosów domu, ale wszędzie panowało przeraźliwe milczenie.

— Co się dzieje? Powinien być w domu. Czemu nie odpowiada? — niepokoiła się w myślach wchodząc na górę.

Jej stopy dotykały zimnych, drewnianych stopni co podsycało jej irytację. Przecież tyle już razy miała kupić dywan i je przykryć, ale zawsze coś ją powstrzymywało.

— Tym razem koniec! — pomyślała zdecydowanie będąc niemal u samego szczytu schodów. — Jutro jadę do sklepu choćby nie wiem co!

Po kolejnych dwóch stopniach zawołała męża ponownie. Nie podobało się jej, że nie odpowiadał na wołania. To nie było w jego stylu.

Czując dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, nacisnęła klamkę do pracowni męża.

Kiedy drzwi się otwierały, wypowiedziała jego imię po raz ostatni, bo oto go odnalazła.

Pokój był oświetlony białym światłem z zawieszonej na ścianie lampy LED. Nigdy wcześniej jej nie widziała, ale zdała sobie z tego sprawę dużo później.

Pierwsze co zobaczyła to był mąż stojący do niej bokiem. Miał na sobie długi fartuch z gumy przewieszony przez szyję. Cały ociekał krwią. Nie swoją.

Liam przyglądał się Meggan z kamienną twarzą. Nie powiedział ani słowa, ani nie poruszył się o centymetr mimo, że wciąż trzymał w ręku odcięte kobiece przedramię. Jedyne, co robił to ją obserwował. Jego błękitne oczy były stalowo zimne i przeszywały ją na wylot.

— Boże! — wyszeptała w myślach rozglądając się po pokoju. Wszystko zostało szczelnie zakryte czarną folią, nawet ściany oraz okno.

— Widać był przygotowany. Zaplanował każdy szczegół, każdy drobiazg by nikt się o niczym nie dowiedział, a teraz niespodziewanie zjawia się żona, świadek naoczny — oceniała w locie ptaka sytuację. — Nie dam rady uciec, do drzwi jest za daleko. Boże! Udać zainteresowaną? Zadawać pytania? Nie uwierzy mi. Co robić? A może pobiec do sypialni, zamknąć drzwi na klucz i wezwać policję? Nie, nie pozwoli mi. Nawet jeśli zdążę zadzwonić po pomoc, to on mnie wykończy w międzyczasie. Wymyśli włamanie, zatrze ślady i po kłopocie, albo im ucieknie i będzie mnie prześladował do końca życia.

Czas mijał nieubłaganie. Sekundy, które zdawały się być wiecznością zaczynały jej uciekać.

— Meg do cholery, zrób coś! On zaczyna się już niecierpliwić i zaraz rzuci się na ciebie i to ty będziesz następna!

Kobieta rozejrzała się ponownie po pokoju i nie mogła nie zauważyć, co się znajduje obok męża nogi. Po jego lewej, na podłodze stało metalowe wiadro, z którego zwisały zakrwawione, ciemne włosy. Wiadro, w którym ona przynosiła kiedyś marchew z ogródka za domem.

Coś drgnęło wówczas w Meggan. Jakiś niewiadomy dla niej impuls nakazał jej sprawdzić jak wyglądała ofiara męża. Po prostu nie mogła i nie odrywając wzroku od zakrytej włosami twarzy, wysunęła nogę do przodu chcąc zrobić krok.

— Zostawisz ślady — powiedział Liam swoim głębokim głosem. Meggan podniosła wzrok zagubiona. Co? Ślady?

— Jezu! Czyżby to był sposób by przeżyć? Mam się zachowywać normalnie? Grać, że jest mi obojętne, co zrobił z tą kobietą.

Ta absurdalna myśl wydała się jej w jakiś sposób sensowna.

— Potrzebuje w kuchni twojej pomocy, dali mi takie kawały wyłowiony, że jeśli czegoś z nimi nie zrobisz, to będę gotować wszystko do jutra — powiedziała i wyszła z pokoju.

— Dobra żyjesz. Wyszłaś z pokoju, a on wciąż tam jest. — Myślała kierując się odruchowo do sypialni.

— Meggan trzymaj się, dasz radę. Jeszcze parę kroków i zamkniesz się bezpiecznie od środka. Dasz radę, dasz radę! — wspierała siebie w myślach.

Stojąc o parę kroków od drzwi, resztkami sił powstrzymywała się by nie zacząć biec. Tak trudno było pokonać strach pomieszany z tymczasową ulgą. Toż mogła umrzeć już tam w pokoju. Był przecież przygotowany.

Kiedy przypomniała sobie obraz zakrwawionego męża trzymającego kobiece przedramię, nogi same chciały przyspieszyć.

— Cholera! Opanuj się! Od tego zależy całe twoje życie. Musisz iść normalnie jakby nic się nie wydarzyło. Jeszcze kilka kroków. Zrobisz je jeden po drugim, nic trudnego. Zajmie ci to trzy sekundy i będziesz bezpieczna. Trzy sekundy!

— O kurwa! — krzyknęła w myślach rażona piorunem. — Telefon jest w torebce w kuchni. Ty idiotko i co teraz?

Meggan zachwiała się minimalnie nie wiedząc, co ma dalej zrobić. Chciała uciec jak najdalej i jak najszybciej, ale instynkt nakazywał jej spokój. Czuła jak mocno bije jej serce, jakby samo chciało uciec, wyrwać się z jej klatki i wyskoczyć przez okno niezależnie od obrażeń.

— Zachowuj się jak zazwyczaj i nie rób nic podejrzanego. Pomyśl, co robisz po powrocie ze szkolenia? — próbowała się skupić. — Myśl, myśl. Aaa… Idę się przebrać i gotuję obiad.

Meggan weszła do sypialni. Musiała zachowywać się zupełnie normalnie, jakby nic się nie wydarzyło. Musiała się wyłączyć. Podeszła do szafy i drżącą dłonią wyjęła z niej domowe dresy oraz zielony podkoszulek. Swój ulubiony.

Kiedy się odwróciła zobaczyła Liam’a stojącego tuż za nią tak, że omal na niego nie wpadła.

— Jezu, nie usłyszałam jak za mną szedł, a on nawet zdążył się przebrać! Już mu nie ucieknę! — myślała próbując nie panikować. Jej moment zawahania trwał zaledwie ułamek sekundy, ale wydało się jej, że wyraz twarzy męża zmienił się na groźniejszy. Wyglądało, że nie do końca jej uwierzył i mógł zaatakować ją w każdej chwili.

Przeleciała go wzrokiem i rzuciła ubranie na łóżko za nim.

— Wóz albo przewóz. Jeśli chce mnie zabić to niech zrobi to tu i teraz. Nie dam rady się nad tym zastanawiać i wciąż patrzeć przez ramię — zdecydowała i swoim zwyczajem odwróciła się do męża plecami mówiąc — Rozsuń mnie.

 Teraz się okaże, co zamierza ze mną zrobić. Czy i ja wyląduję w tym samym wiadrze — zastanawiała się w niemożliwym do wytrzymania napięciu. Wiedziała, że jeśli się nie opanuje jej uszy zrobią się czerwone i tym samym zdradzą jej zdenerwowanie. Powinna się uspokoić, przestać myśleć ale mózg nie chciał słuchać. Analizował sytuację pod różnymi kątami.

— Trochę by minęło zanim zaczęto by mnie szukać. Urwałam się ze szkolenia, wsiadłam do samolotu i ślad po mnie zaginął. Ciężko byłoby mnie odnaleźć.

Stała z rękoma opartymi na biodrach czekając na ruch męża. Od niego teraz wszystko miało zależeć.

Minęło kilka sekund, a żadne z nich się nie poruszyło. W każdej innej sytuacji ten czas wydałby się niczym, ale dla nich był całą wiecznością.

— Co się dzieje? Dlaczego nie rozsuwa zamka? Czy teraz myśli jak mnie zabić? Gdzie dźgnąć nożem? — Meggan nie wytrzymała i obejrzała się przez ramię.

— Liam? — zapytała dziwnie normalnym tonem. Wciąż stał za nią jak skamieniały.

— Wcześniej wróciłaś — zaczął, patrząc w dół w jej niemal czarne oczy.

— Urwałam się ze szkolenia. Chciałam zrobić ci niespodziankę — wyjaśniła.

— No i zrobiłaś — podsumował.

Głos Liama wydał się jej ciepły i męski jak zawsze. Na powrót patrzyła na niego jak na swego męża, którego poślubiła czternaście lat temu.

— Na to wygląda. Ty mi też zrobiłeś — odparła, wolno stając ponownie do niego tyłem. Liam w końcu zdecydował się rozsunąć zamek i Meggan mogła się przebrać.

Kiedy ona ubierała dresy, on stał w tym samym miejscu bacznie ją obserwując. Doszukiwał się najmniejszych oznak strachu, szaleństwa czy nawet złości. Był jak niedźwiedź czekający na najmniejszy sygnał, gotowy do ataku w każdej chwili.

— Meg pilnuj się! On dokładnie analizuje twoje ruchy, słowa czy nawet ton głosu. Jeszcze trochę i zejdziesz w dół po schodach i rzucisz się pędem do drzwi. Wytrzymaj.

Liam wciąż nie odrywał wzroku od żony. Przecież to nienormalne, by po przyłapaniu go na czymś takim, zachowywać się jak gdyby nigdy nic, zdawał się mówić wyraz jego twarzy. Brwi miał ściągnięte, a szczękę mocno zaciśniętą, co dodatkowo przeraziło Meggan.

— On ledwo się pilnuje! — krzyczały jej myśli, kiedy już ubrana, weszła na moment do toalety. Musiała zniknąć mu z pola widzenia, bo czuła, że zaraz puszczą jej nerwy i się czymś zdradzi.

Łazienka była mniejsza niż dla gości, ale w zupełności im wystarczała i nawet znalazło się miejsce na dodatkowy blat przy, którym Meggan robiła zawsze makijaż. Specjalnie dla niej Liam zainstalował szereg białych żarówek wokół lustra, takich jak się widzi w filmach, by mogła poczuć się jak prawdziwa gwiazda.

Na blacie obok kosmetyków oraz drogich perfum, leżały zwykłe chusteczki do przemywania dzieci. Tylko one nie podrażniały jej oczu, kiedy zmywała makijaż i to po nie sięgnęła zaraz po wejściu. Wyciągnęła z opakowania dwie, po jednej na każde oko i przyłożyła je do skóry. Ich chłód koił jej skołatane nerwy oraz zakamuflował potajemnie spływające łzy.

— Co teraz? Meg, musisz dokładnie przemyśleć, co dalej. Co robisz po zmyciu makijażu?

— Kurwa! — krzyknęła w myślach przerażona. — Ja nigdy nie zmywam go tak wcześnie! Dopiero przed snem, w łóżku obok Liam’a. Boże! Na pewno zacznie teraz coś podejrzewać.

Meggan nie pozostało nic innego jak dokończyć to, co już zaczęła, przecież nie będzie teraz w pośpiechu od nowa się malować.

Przecierając parokrotnie powiekę zobaczyła w lustrze stojącego w drzwiach męża. — Znowu przyszedł bezdźwięcznie — pomyślała poruszona. Nie podobało się jej, że porusza się tak swobodnie nie wydając nawet najmniejszego dźwięku. Zupełnie jakby unosił się ponad ziemią.

Ich kontakt wzrokowy niebezpiecznie się przedłużał. Meggan nie mogąc sobie pozwolić, by wzbudzić w mężu dodatkowe wątpliwości, sięgnęła po jeszcze jedną chusteczkę i podeszła do niego.

 Meg spokojnie. Bóg najwyraźniej chce byś przeżyła, bo daje ci możliwości. Nie panikuj — uspokajała siebie w myślach sięgając chusteczką do kręconych włosów męża. Na jednym z loków pozostały ślady krwi i ona je teraz próbowała wytrzeć.

— Zostaw — powiedział odchylając głowę na bok. — Zostawisz ślady.

Ręka Meggan zmarła w połowie ruchu.

— Zmywasz makijaż? — padło pytanie.

— Oczy strasznie mnie pieką. Dlatego też Lisa zwolniła mnie ze szkolenia.

— Były zaróżowione, kiedy weszłaś do… — Liam urwał swoją wypowiedź nie wiedząc jak ma nazwać pokój, w którym zajął się Caterine.

Meggan opuściła w dół dłoń i bez słowa skierowała się do drzwi. Kątem oka widziała jak mąż również ruszył z miejsca, by ponownie za nią iść.

Z myślą, żeby dostać się do schodów i zejść z nich całkowicie normalnie, a na koniec rzucić się pędem do drzwi, wyszła na korytarz. Parę metrów i będzie mieć jakieś szanse by przeżyć.

Zapomniała tylko koło czego zmuszona będzie przejść. Im bliżej podchodziła do drzwi pracowni męża, tym gorzej robiło się jej w żołądku. Obraz ogromnej kałuży krwi oraz odciętych ludzkich kończyn, pojawił się jej przed oczami i ciężar ogarnął jej ciało. Poczuła jak coraz trudniej jest jej oddychać, a kręgosłup sztywnieje. Kark oraz górna część pleców napięły się w bolesnym skurczu utrudniając Meggan jasną ocenę sytuacji.

Drzwi do pracowni były coraz bliżej.

Jeszcze parę kroków.

— Chcesz żyć to przejdź obok niezainteresowana. Idź spokojnie, bo Liam jest pewnie tuż za tobą. Zajmij czymś ręce. Podrap się. Nie! — błyskawicznie skarciła samą siebie za tak ryzykowny pomysł. — Tak reagują ludzie właśnie, kiedy są zdenerwowani! Zwiąż włosy w kucyk, zawsze tak robisz przed gotowaniem. — Odetchnęła z ulgą mogąc na sekundę zmienić tor myślenia.

Wolno, by nie wzbudzić podejrzeń, podniosła obie ręce do góry i związała włosy na czubku głowy. Część z nich wystawała, bo była za krótka, ale tak było zawsze. Resztę zaczesała za uszy i stając u szczytu schodów spojrzała w lewo. Liam zatrzymał się w połowie dystansu między nią, a swoją pracownią. Korytarz był przyciemniony, więc nie mogła dokładnie dojrzeć wyrazu jego twarzy.

Wahał się? Czyżby jej uwierzył i chciał dokończyć swoją robotę? Ciągnęło go tam, wabiło, a teraz walczył z samym sobą niepewny, co jest ważniejsze?

— Chciałaś bym ci pomógł z mięsem — zaczął dziwnym, niepewnym głosem. — Mam taki nóż — zaproponował nie kończąc zdania. Minimalnie odchylił głowę w kierunku pracowni dając jej do zrozumieją, co za nóż ma na myśli.

Zapadła cisza.

— Będę w kuchni — oznajmiła zaczynając schodzić w dół. Każdy stopień przybliżał ją do wolności. Ich chłód już jej nie przeszkadzał jak wcześniej. Teraz stąpała po nich z narastającą euforią. Jest coraz bliżej celu.

Usłyszała jak Liam otwiera drzwi. Jej napięte do granic możliwości nerwy, wyostrzyły zmysły. Teraz zdolna była rozpoznać jak szeleści folią w poszukiwaniu upragnionego narzędzia.

— Teraz albo nigdy!

Meggan bezdźwięcznie pokonała ostatnie stopnie i rzuciła się do drzwi wejściowych. Bose stopy nie wydawały żadnego dźwięku, więc miała jeszcze kilka dodatkowych sekund, nim Liam coś usłyszy i nabierze podejrzeń.

— Klucze? Gdzie są klucze? — stanęła na przeciw brązowych drzwi do wolności, nerwowo macając ich zamek.

— Kuchnia. Położyłam je na stole razem z zakupami!

Cicho przebiegła przez mały korytarz i w pośpiechu zaczęła rozglądać się za kluczami po kuchennych blatach. Część zakupów leżała na małej wysepce i to tam rozpoczęła swe paniczne poszukiwania. Nic. — A po drugiej stronie? Między siatkami? — myślała w roztrzęsiona, kiedy usłyszała dźwięk zamykanych na górze drzwi. Był on dla niej głośniejszy niż wystrzał z pistoletu. — Myśl! Myśl!

— Klucze Liama — wyszeptała bezdźwięcznie pod nosem. — On zawsze odkłada je do miseczki na korytarzu.

Meggan wstrzymując oddech podeszła do ściany sąsiadującej ze schodami i nasłuchiwała. Liam mógł w każdej chwili wyjść zza rogu i zobaczyć jej przerażoną minę z głową przyłożoną do ściany. — Nie ma szans. Za późno. Nawet, jeśli jeszcze nie schodzi w dół tylko stoi na górze, to i tak te parę stopni nie zajmie go na tyle długo by mogła wybiec na korytarz i po ciemku, wśród jego drobnych szpargałów, których miseczka zawsze była pełna, odnaleźć klucze. Misja niemożliwa do wykonania. Nie jeśli chciało się przeżyć.

Meggan zrezygnowana spuściła głowę w dół. Było już tak blisko. Mogła niemal poczuć wiatr na twarzy oraz zapach wolności, a tu znowu nic.

Próbując maksymalnie się opanować, wzięła głębszy oddech. Nawet nie zdała sobie sprawy jak długo go wstrzymywała.

— Będziesz musiała ugotować obiad i zjeść go razem z mordercą. Uśmiechać się i rozmawiać wciąż patrząc na tego psychopatę, który może skręcić ci kark jak się odwrócisz po papierowy ręcznik.

Cała nadzieja opuściła Meggan. Została z niej brutalnie i bezpowrotnie obdarta. Tak oto została więźniem we własnym domu.

Chwiejnym krokiem podeszła do wysepki i palcami zaczęła pocierać piekące oczy. Łzy same się do nich pchały i nie miała już jak ich powstrzymać. Resztkami sił tłumiła w sobie narastający atak płaczu.

— Meg, już dobrze. Oddychaj — mówiła do samej siebie w myślach. — Skup się tylko i wyłącznie na tym. Wdech. Wydech. Super, jeszcze raz, wdech i wydech. Brawo. To teraz się ogarnij. Nie możesz przecież stać tu i beczeć, kiedy przyjdzie Liam, bo od razu walnie cię w głowę patelnią i rozczłonkowaną ugotuje w garnku — zażartowała w przypływie wisielczego humoru.

Drżącą dłonią wytarła spływające po policzku łzy bezradności i sięgnęła do siatek po zakupy. Ręce jej drżały.

Parę chwil później Liam zaczął schodzić po schodach. Słyszała go wyraźnie. Szedł nieco szybciej niż zazwyczaj, jak wydawało się Meggan, ale kto by tak nie szedł mając naocznego świadka swego czynu niebezpiecznie blisko wyjścia.

Mężczyzna stanął u progu kuchni trzymając w ręku sporej wielkości nóż kuchenny.

Zimne krople wody kapały mu na ramię, robiąc większą plamę. Włosy miał zmoczone w tym miejscu, gdzie Meggan próbowała zetrzeć krew i nie miał czasu ich wysuszyć. Teraz mając na oku żonę, będzie mógł się tym zająć.

Widok męża w tej niecodziennej, wręcz absurdalnej scenie wywołał u niej szaleńczy uśmiech na twarzy. Oto stoi przed nią jej ukochany mąż w swoim siwym dresie oraz na wpół mokrej, śnieżnobiałej koszulce trzymając w ręku długi nóż, którym dopiero, co kroił kobietę.

— Co jest? — zapytał jeszcze bardziej zdezorientowany.

— Miałam zostawić je do kolacji, ale sądzę, że nam obojgu przyda się już teraz — powiedziała sięgając po czerwone wino. Wyjęła je z jednej z reklamówek i podała Liam’owi. Spojrzała mu w oczy i z tym samym uśmiechem, odwróciła się do niego bokiem by wyjąć z górnej półki dwa kieliszki.

— Teraz to pomyśli, że to ja jestem wariatką i to on musi na mnie uważać. Kto wie czego mu dorzucę do jedzenia.

— Meggan proszę opisz nam dokładnie swoje ówczesne uczucia — Mason przerwał jej opowieść ściągając do, niewiele bezpieczniejszej rzeczywistości. — Chciałbym, byś teraz skupiła się tylko na nich. Bo to od nich zależało twoje postępowanie.

Kobieta rozejrzała się po sali zdezorientowana. Ludzie patrzyli się na nią ze zmarszczonymi brwiami, fotoreporterzy momentami robili zdjęcia, a sędzia siedział niedaleko z bardzo zaniepokojoną miną.

— Co się dzieje? — mówiło spojrzenie posłane obrońcy. — Yyy… Mo… Moje odczucia? — powtórzyła zagubiona.

— Tak. Co czułaś do męża oraz do zaistniałej sytuacji.

— To co każdy by poczuł na moim miejscu jak sądzę. Szok. Moja druga połówka, z którą jestem już tyle lat i którą wówczas jeszcze bardzo kocham, okazuje się być zimnokrwistym, wyrachowanym i pozbawionym wszelkich skrupułów, mordercą. — Meggan zastanowiła się przez chwilę, po czym podjęła temat.

— Pamiętam jak przy obiedzie prosiłam w duchu boga bym się obudziła z tego koszmaru, nawet jeśli miałoby się okazało, że przeleżałam połowę życia w dziwnej śpiączce. Rzeczywistość, w której mój mąż ćwiartuje ludzi, ten sam, który co tydzień chodzi do kościoła oraz spowiedzi, ten sam, który rzewnie płakał, kiedy straciłam dziecko, który nosił mnie na rękach i oddał kurtkę, kiedy padało, nie mogła być prawdziwa. To przecież szaleństwo. — Głos Meggan zaczął drżeć nie mogąc dłużej wytrzymać tłumionego napięcia. W końcu mogła odreagować strach z tamtej upiornej nocy.

— Wysoki sądzie wnoszę o przerwę — zaproponowała Marta.

— Nie, nie potrzebuję — rzuciła szybko Meggan. — Chcieliście się dowiedzieć dlaczego nie korzystałam z nadarzających się okazji i nie uciekłam, to wam mówię. Musicie zobaczyć wszystko moimi oczami, kiedy mózg, serce oraz instynkt nie nadają na tych samych falach. Z jednej strony pragniesz ocalić męża, jest miłością twego życia, podporą w trudnych chwilach i powodem do radości, z drugiej wiesz, że powinnaś uciec i kogoś o wszystkim zawiadomić, ale jak? Skoro instynkt drze ci się w głowie, że masz czekać na lepszą okazję, bo ta się nie uda i umrzesz? To właśnie wówczas czułam, kiedy widziałam jak Liam kroi mięso tym samym ostrym nożem, który przyniósł ze swojej pracowni, a ja będę zmuszona wszystko zjeść jak gdyby nigdy nic.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 31.57