Nie stawiaj szczęściu warunków. Ono jest tu i teraz
Maria
Przez ponad dwa lata po ślubie Michał i Maria mieszkali w trzech wynajętych mieszkaniach. Przy każdej wyprowadzce właściciele wynajdywali milion powodów, dla których nie chcieli oddać kaucji; pretekstem była rysa na lustrze, przetarcie na ścianie, cokolwiek. Pazerność i nieuczciwość ludzi nie miała granic. Michał prowadził własną firmę handlową — sprzedawał sprzęt komputerowy, a Maria pracowała w przedszkolu. Ich sytuacja zmieniła się, kiedy babcia Marii zmarła pozostawiając ukochanej wnuczce pokaźny spadek, za który bez trudu mogli kupić wymarzone mieszkanie. Obejrzeli wiele nieruchomości, ale szukali takiego lokum, które byłoby przestronne, funkcjonalne, jasne i spełniałoby wszystkie ich oczekiwania, wyobrażenia, marzenia. Najpierw szukali na własną rękę, aż w końcu zgłosili się do biura nieruchomości.
— Rajmund Rodger — przedstawił się właściciel biura. Miał na sobie czarny garnitur, błękitną koszule i czerwoną muszkę. Tchnęła od niego staromodna elegancka, nonszalancka swoboda a jednocześnie grzeczność.
— Czego państwo szukają? Niewielkiego mieszkanka czy przestronnego apartamentu dla dużej rodziny?
— Planujemy co najmniej trójkę dzieci, więc zależy nam na dużej, jasnej przestrzeni — odparł Michał — ale jednocześnie, żeby był też dla żony i dla mnie jakiś gabinet zaciszny do pracy. Oprócz tego, że sprzedaję komputery, projektuję też gry komputerowe i potrzebuję ciszy do pracy, to moja pasja, chciałbym w przyszłości z tego żyć, na tym zarabiać, a żona również potrzebuje gabinetu — konspekty, przedstawienia w przedszkolu, plany zajęć — to również wymaga skupienia.
— Hmmm… — zamruczał Rajmund Roger — miałbym coś idealnego dla was. Piętrowy apartament z patio, ogrodem na dachu, nad morzem w Gdyni Orłowie, na bezpiecznym, zamkniętym, strzeżonym osiedlu.
— Brzmi ciekawie — ucieszyła się Maria. Obejrzyjmy.
Rajmund zaprosił młode małżeństwo do swojego czarnego mustanga, wcisnął pedał gazu, aż silnik ryknął i zawiózł ich prosto do obiecanego apartamentu.
**
Szerokie schody prowadziły na pierwsze piętro śnieżnobiałego budynku. Okna apartamentu sięgające we wszystkich pomieszczeniach od sufitu aż do podłogi, dawały widok na promenadę Królowej Marysieńki, białe molo z latarniami w kształcie niebotycznych tulipanów, wysokie drzewa kolorowe jak w bajce o tej porze roku. Październikowe słońce rozświetlało salon. Z przestronnego serca domu, wiodły schody do sypialni na piętrze, gdzie usytuowana była również łazienka i pokój dziecięcy z drewnianą kołyską i błękitnym baldachimem, białymi szafkami na pieluszki, oliwki, grzechotki, a dalej znajdowały się zabezpieczone schodki na taras usytuowany na dachu, ba, taras, to zbyt mało powiedziane — ogród z pnącymi się po drewnianych antresolach winoroślami, huśtawką ozdobioną czterema kolorowymi poduszkami i szklanym stolikiem kawowym na żelaznej, finezyjnie wygiętej nóżce w kształcie łodygi liścia.
— Widzę, że pani jest zachwycona ogrodem? Pięknie pani wygląda na tle tych róż, czy mógłbym zrobić pani zdjęcie do mojego katalogu nieruchomości, byłaby pani świetną reklamą mojej firmy, proszę się zgodzić, tylko jedno zdjęcie… — poprosił Rajmund.
— No, dobrze — uśmiechnęła się Maria i stanęła na tle szklanej balustrady przy pnących się w górę, czerwonych różach, a Rajmund wyciągnął telefon, by pstryknąć zdjęcie.
— Ile to cudo kosztuje? — przerwał sesję fotograficzną Michał.
— Milion siedemset tysięcy. 110 metrów kwadratowych, cztery pokoje plus ogród na dachu, zamknięte, bezpieczne, monitorowane osiedle, bliskość morza i plaży, to wszystko się liczy… — zaczął wymieniać Rajmund, jakby chcąc usprawiedliwić cenę.
— Dalibyśmy półtora miliona. Czy właściciel zejdzie trochę z ceny? — zapytała Maria.
— Myślę, że nie będzie problemu. Właściciel musiał wyjechać za granicę. Mam jego pełnomocnictwo do reprezentowania go przed notariuszem. Do tej kwoty, którą państwo podali mam również jego zgodę na zejście z ceny, więc pozostaje tylko dokonać formalności u notariusza i możecie się wprowadzać.
**
Maria z radością urządzała dom, dopieszczała szczegóły, rozstawiała fotografie, bibeloty, kwiaty w wazonie, zapachowe świece. Oczami wyobraźni już widziała dzidziusia w kołysce. Wykorzystała zaległy urlop w pracy, by móc wszystkim się zająć, rozplanować, poukładać, tchnąć w ten apartament ducha, ciepło, przytulność.
— Mario, moja najdroższa, twoje ręce czynią cuda — Michał tulił żonę wieczorami, kiedy po męczącym dniu w pracy, mógł nareszcie odpocząć w jej ramionach, w jej czułości, przy blasku świec. Kochali się w sypialni, ale też na tarasie pod osłoną winorośli i na puchatym, białym dywanie, przed kominkiem w salonie. Byli tak bardzo szczęśliwi. Michała co prawda czekał wyjazd, po którym wiele sobie obiecywał. Targi gier komputowych w Berlinie, na które nieoczekiwanie został zaproszony przez organizatorów, mogły być jego szansą na nowy zawód, porzucenie handlu i zajęcie się tym, co faktycznie go interesowało i pochłaniało — miał szansę stać się czołowym projektantem gier komputerowych.
— To tylko dwa tygodnie i będę z powrotem.
— Szkoda, że nie mogę jechać z tobą, zostały mi tylko dwa dni urlopu.
— Wrócę zanim się obejrzysz, a w tym czasie, zacznij kupować ubranka dla dzidziusia, bo wreszcie możemy powiększyć naszą rodzinę.
— Dobrze, kochany mój — Maria oparła głowę na ramieniu męża a on pocałował ją w skroń, przebiegł niżej, do policzka, aż do ust, aż chwycił ją na ręce i wniósł po drewnianych schodach do sypialni. Następnego dnia miał już lot do Berlina, pragnął więc z czułością pożegnać się z żoną, tak, by czekała na niego z utęsknieniem.
**
Maria cały dzień jeździła po sklepach, wybierając nowe firanki i zasłony, wróciła do domu zadowolona z zakupów, zmęczona, spełniona, ale wieczorem, kiedy uświadomiła sobie, że czeka ją pierwsza samotna noc w nowym domu, poczuła się nieswojo. Włączyła muzykę instrumentalną, relaksacyjną, zapaliła świeczkę o zapachu wanilii, wtuliła się w koc na miękkiej sofie i sięgnęła po książkę. Nagle dzwonek do drzwi wyrwał ją z zaczytania. Podeszła do wizjera. Na progu stała kobieta w średnim wieku w fioletowej sukni i liliowym kapeluszu. Wahała się przez chwilę, po czym uchyliła drzwi.
— Dzień dobry. Jestem pani sąsiadką z parteru. Nazywam się Marlena Sadowska. Przyniosłam placek z rabarbarem, świeżo upieczony, to na powitanie. My tu na osiedlu przyjaźnimy się po sąsiedzku, nie żyjemy tak anonimowo jak w tych strasznych falowcach, wieżowcach i innych blokach. Mogłabym wejść na chwilę. Poznałybyśmy się?
Zapewne gdyby Maria nie była sama tego wieczoru, a ta kobieta nie budziłaby zaufania i sympatii, odmówiłaby, ale samotny wieczór dłużył się w nieskończoność i Maria pomyślała, że godzinka rozmowy z sąsiadką dobrze jej zrobi.
**
Pierwszy moment wizyty był serdeczny, przyjemny. Maria podała herbatę z pomarańczą, imbirem, cynamonem i goździkami. Marlena zdjęła z głowy liliowy kapelusz, potrząsnęła głową, aż piękne loki w kolorze kasztanów opadły jej na ramiona. Chwaliła smak herbaty, opowiadała dużo o sobie, mówiła, że zamieszkali tu z mężem, ale wkrótce po wprowadzeniu się do tego mieszkania mąż zmarł, a Marlena została sama. Nigdy nie doczekali się dzieci, ale pasja malarska wypełniła Marlenie życiową pustkę, a to miejsce było wręcz idealne nie tylko do mieszkania, ale i malowania, zaprosiła Marię do siebie na kolejny dzień, by pokazać jej płótna z morskimi pejzażami. Jednak nagle Marlena zamilkła i zaczęła wpatrywać się bardzo poważnym wzrokiem w Marię, aż ta poczuła jakiś wewnętrzny niepokój.
— Pani jest bardzo podobna do kobiety, która mieszkała tutaj przed panią. Też była taka młoda, piękna i miała taki dziewczęcy, radosny uśmiech, który potem tak nagle zgasł… Bardzo była podobna do pani. Czy pani poznała jej męża, który sprzedał wam ten apartament?
— Nie. Wyjechał za granicę i zostawił pełnomocnictwo do sprzedaży właścicielowi biura nieruchomości.
— Ach, tak? Tak wam powiedział, że za granicę wyjechał, no cóż… Skoro wam tak powiedział… W sumie dobrze, że pani nie zobaczył, bo by mu się przypomniała jego żona… Takie jesteście podobne. Pokażę pani jej zdjęcie!
Pogrzebała w swojej torebce zrobionej ze skóry imitującej skórę węża i wyciągnęła smartfona. Zaczęła przesuwać długim palcem ozdobionym paznokciem w kolorze czerwonego wina.
— O, jest, proszę spojrzeć.
Maria spojrzała na fotografię i poczuła, że robi jej się słabo. Przecież ta kobieta… to ona sama… To jej zdjęcie…
— Podobna do pani, prawda? — Marlena wpatrywała się w Marię usiłując wyczytać z jej twarzy emocje, które wzbudziła.
— Tak… — przyznała Maria. — A ona też wyjechała razem z mężem za granicę?
— Och, nie, niestety nie.
— A dlaczego?
— Ona… nie żyje. Miała wypadek, tutaj na tym pięknym tarasie, potknęła się, uderzyła głową w szklaną balustradę, która pękła i spadła na dół, drugie piętro… odłamki szkła… nie udało się jej uratować.
— Jak to się potknęła?!
— Właściwie to nie wiadomo co się stało… Podobno się zaczęła z kimś spotykać. Albo ten mężczyzna ją nachodził. Policja miała podejrzenie, że to on ją popchnął, ale brakowało dowodów, wie pani jak ta nasza policja działa… Podobno to był pracownik firmy specjalizującej się w montażu balustrad balkonowych i on bardzo często panią Marię odwiedzał. Bardzo przystojny. Taki z czarnymi włosami do ramion i oczami jak węgle. U mnie tez balustradę montował, dlatego wiem… Maria była tak młoda i piękna…
— Maria?
— Tak. Tak miała na imię poprzednia właścicielka. Pani zbladła, dobrze się pani czuje?
— Chciałabym już zostać sama, muszę się już położyć…
— Czy pani wie, że w miejscu, w którym się mieszkało, zostaje cząstka duszy? Może dlatego się pani źle poczuła? Maria była tutaj taka samotna, smutna przez tę samotność, jej męża Dawida nigdy nie było w domu, ciągle tylko praca i praca, może pani czuje cząstkę jej duszy, dlatego pani się tak słabo zrobiła, niech się pani położy, ja już sobie pójdę. Dobranoc.
**
Marię opanował niepokój. Michał nie odbierał telefonu. Napisał tylko, że teraz jest na pokazie najnowszej gry i nie może rozmawiać, że zadzwoni później. Maria czekała na jego telefon, ale w końcu zmęczona własnymi emocjami, zasnęła. Sny miała niespokojne, widziała odłamki szkła, krew, aż obudziła się w środku nocy, zlana potem, strasznie chciało jej się pić, zeszła na dół do kuchni. Na żołądku ciążyło jej ciasto, a w ustach czuła niemiły posmak rabarbaru i straszne pragnienie. Wypiła całą szklankę wody już miała ją odstawić, kiedy nagle szklanka wypadła jej z rąk i rozbiła się o podłogę. Straszny krzyk jakiejś kobiety dochodził gdzieś z góry… jakby z tarasu. Maria pobiegła na gorę i weszła do ogródka usytuowanego na dachu. Nikogo tu nie było, ale słyszała wyraźny płacz. Szukała przez dłuższą chwilę skąd dochodzi ten dźwięk, ale nagle wszystko umilkło. Maria wróciła zziębnięta do łóżka, ale już do rana nie zmrużyła oka. Rano opowiedziała o wszystkim Michałowi, a on poradził jej, żeby więcej sąsiadki nie wpuszczała do mieszkania a o całej sprawie zapomniała. Potem już musiał lecieć, bo za chwilę rozpoczynała się prezentacja oprogramowania do najnowszej wersji graficznej jego gry.
— Kochanie, zadzwonię wieczorem, miłego dnia w pracy, bądź spokojna i niczym się nie przejmuj. Kocham cię, pa! — głos Michała brzmiał radośnie i dawał pokrzepienie.
Praca Marii była tak absorbująca, że tutaj całkowicie zapomniała o wizycie Marleny Sadowskiej, jej dziwnej opowieści, płaczu na tarasie i całej dziwnej nocy. Radosne głosiki dzieci całkowicie odwróciły jej uwagę od wieczornej wizyty, która wniosła w jej życie tyle niepotrzebnego niepokoju.
**
Późnym popołudniem Maria wróciła do domu. Mimo, że była to połowa października, to słońce ogrzewało taras i kobieta skusiła się, żeby usiąść sobie w rattanowym fotelu i popatrzeć na cudowny krajobraz — przed nią rozciągało się morze, białe molo, drzewa całe obsypane czerwonymi i złotymi liśćmi, przez które przebijały promienie słońca, rozświetlając wszystko purpurowym blaskiem. Maria podeszła do balustrady, oparła się o nią wygodnie i wpatrywała się w błękitną, morską dal. Nagle poczuła, że balustrada pochyla się niebezpiecznie, odskoczyła, a kawałek poręczy zleciał na dół i rozbił się na płycie chodnikowej. Od razu zadzwoniła do właściciela biura nieruchomości, by przysłał kogoś, kto naprawi balustradę, w umowie, którą podpisali z Rajmundem, był dopisek, że przez rok od zakupu apartamentu, będą mogli korzystać za pośrednictwem biura z napraw wszelkich usterek w ramach gwarancji związanej z zakupem nieruchomości. Pracownik firmy specjalizującej się w wykańczaniu wnętrz i naprawianiu usterek, zjawił się już po pół godzinie od telefonu Marii. Kiedy kobieta otworzyła drzwi, poczuła, że serce jej mocniej uderza i jakby zamiera na chwilę, po czym znowu uderza zbyt mocno. Na progu stał mężczyzna o oczach czarnych jak węgle i kręconych, czarnych włosach, sięgających aż do ramion. Marii przypomniały się słowa sąsiadki Marleny Sadowskiej. „Podobno się zaczęła z kimś spotykać. Albo ten mężczyzna ją nachodził. Policja miała podejrzenie, że to on ją popchnął, ale brakowało dowodów, wie pani jak ta nasza policja działa… Podobno to był pracownik firmy specjalizującej się w montażu balustrad balkonowych i on bardzo często panią Marię odwiedzał. Bardzo przystojny. Taki z czarnymi włosami do ramion i oczami jak węgle.” — głos Marleny dudnił w jej głowie.
— Mogę wejść, czy się pani rozmyśliła i nie mam naprawiać zepsutej balustrady, stało się coś? — niski, aksamitny głos mężczyzny przywrócił jej jasność myślenia.
— Proszę wejść, poręcz jest uszkodzona.
— Zaraz temu zaradzimy.
Maria zaprowadziła pracownika firmy naprawczej na taras.
— Był pan tutaj już kiedyś? — zapytała, kiedy mężczyzna otwierał skrzynkę z narzędziami.
— Nie. Nigdy. Piękny apartament i niezwykły ogród na dachu. A balustradę zaraz naprawię, żeby pani była bezpieczna i nie wypadła! — dodał z uśmiechem spoglądając na Marię.
— No to niech pan działa, zostawię pana tutaj, mam coś do zrobienia w kuchni…
— Jaki pan?! Marek jestem! — rzekł ze swobodą, wchodzącą w nonszalancję. -Zimno się trochę robi, chętnie napiłbym się gorącej herbaty, czy mógłbym poprosić panią… pani… jak pani ma na imię?
— Maria.
— Pani Mario, czy poratowałaby pani moje zziębnięte ręce gorącą herbatą?
— Tak. Oczywiście.
**