E-book
14.7
drukowana A5
50.62
Szafirowe serce

Bezpłatny fragment - Szafirowe serce


Objętość:
219 str.
ISBN:
978-83-8351-762-9
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 50.62

1. Rozdział

Mam na imię Zosia Milder, niedługo kończę 16 lat, z czego bardzo się cieszę, bo już od dawna marzyłam o tym, aby dostać od mamy na urodziny szczeniaka. Mieszkam z mamą Lilianą w dużym mieście o nazwie ‘’Flint own’’ Mama pracuje w jakimś dużym biurze, nigdy tam nie byłam, więc tak naprawdę to nie wiedziałam, na czym polega jej praca. Taty swojego nie poznałam, mama mówi, że zostawił nas, zanim się jeszcze urodziłam. Na co dzień zajmowała się mną nasza sąsiadka Pani Baroni, była miła, nie miała swoich dzieci ani męża. Mieszkała z 2 kotami, kanarkami i starym psem. Była dla mnie jak babcia, więc czasem zdarzyło mi się powiedzieć do niej babciu. Zbliżały się wakacje i miałam nadzieje, że w tym roku ja i mama wyjedziemy gdzieś razem jak kiedyś, zanim zaczęła pracować tak dużo. Dziś mama znowu wróciła późno z pracy, tłumacząc się, że spotkania strasznie się przedłużyły. Dodała, że mam się na nią nie gniewać, bo ma dla mnie niespodziankę, byłam bardzo ciekawa, co to będzie.


— L. Zosiu możesz przyjść do mnie tu na chwilkę?

— Słucham, o co chodzi mamo?

— L. Myślałam dziś w pracy o zbliżających się wakacjach i o tym, że nie będziesz siedzieć w domu w tym roku.

— Och! Tak się cieszę, to gdzie jedziemy?

— L. Emm… Zosiu to ty jedziesz, ja mam dużo pracy w firmie i nie dam rady wyrwać się nigdzie nawet na 2 dni.

— Co?! Jak to? Ja mam sama gdzieś jechać? Przecież ja mam 15 lat, nie mogę być sama.

— L. Zosiu… Zosiu, uspokój się, nikt nie mówi, że będziesz sama.

— To, z kim pojadę? Bo chyba nie z Panią Baroni.

— L. Oczywiście, że nie z Panią Baroni, Pojedziesz na całe lato do dziadków na wieś.

— Ale nigdy tam nie byliśmy, nie znam ich nawet.

— L. No i to jest idealna okazja, aby wreszcie ich poznać. Mieszkają w miasteczku ‘’Will Stone’’ kupiłam ci już bilet na pociąg. Jutro z samego rana pojedziesz, więc biegnij się spakować i chodź na kolację.

— Dobrze mamo, spakuje się i zaraz zejdę.

— L. Nie martw się na pewno dogadacie się z dziadkami, oni są naprawdę bardzo mili.

— Też mam taką nadzieję mamo.


Pakowanie się na całe lato zajęło mi z dobrą godzinę, tak naprawdę to nie wiedziałam, co ja mam w ogóle zabrać ze sobą. Na samą myśl o słowie wieś miałam przed oczami puste pola i drogi całe w błocie. Zastanawiałam się, czy powinnam zabrać ze sobą kalosze, ale po namyśle wreszcie spakowałam je do torby. Kolacja minęła nam w ciszy, nie byłam dziś zbyt rozmowna. Zastanawiałam się nad tą całą podróżą i czy dojadę bez problemu do dziadków. Myślałam całą noc o tym jacy oni są, dlaczego ich wcześniej nie poznałam, jak mieszkają, czy będę mieć, z kim się bawić i tak naprawdę miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Nazajutrz obudziłam się dosyć wcześnie, nawet mama jeszcze spała, a to ona była typem rannego ptaszka. Postanowiłam zrobić śniadanie dla mnie i mamy, skoro to nasz ostatni wspólny posiłek do końca tego lata. Przygotowałam jajecznicę z bekonem i tosty oraz sok jabłkowy dla mnie i kubek gorącej kawy dla mamy. Gdy tylko skończyłam robić śniadanie usłyszałam, że mama właśnie się obudziła, pomyślałam, że na pewno będzie szczęśliwa, kiedy zobaczy co dla nas zrobiłam.

— Dzień Dobry mamo.

— L. Zosia? Już nie śpisz?

— Nie. Obudziłam się już dawno i pomyślałam, że zrobię nam śniadanie.

— L. Oo to miłe Zosiu, więc nie mamy na co czekać, siadajmy i jedzmy.

— Mamo.

— L. Tak Zosiu?

— Dlaczego nigdy nie poznałam tych dziadków? Dlaczego nigdy mi o nich nie mówiłaś?

— L. No wiesz,… twoi dziadkowie są trochę inni niż my, mają swoje własne sposoby na życie.

— Nie rozumiem.

— L. Chodzi o to, że oni zawsze woleli życie proste bez tych wszystkich komputerów, komórek czy internetu. Uważają, że prawdziwą rozrywką jest łowienie ryb, tak jak dziadek albo pieczenie ciast, czy robienie domowych nalewek i konfitur, tak jak twoja babcia.

— Przecież to jest straszna nuda, co ja mam tam robić?

— L. Wiem, że to może wydawać ci się to straszne tak jak mi, kiedy byłam w twoim wieku, ale pobyt tam ma w sobie pewien urok i na pewno się o tym przekonasz.

— Jaki urok może być w łowieniu ryb i robieniu konfitur?

— L. Zosiu to miasteczko jest bardzo stare, ale i niezwykłe, ma swoją legendę, która może naprawdę cię zaciekawić.

— Jaką legendę?

— L. O tym to już porozmawiasz z dziadkami, bo nie mamy czasu na pogaduszki, za godzinę masz pociąg, więc pora się zbierać.

— Ale mamo.

— L. No już, już, nie mamy na to czasu.

— OK, w porządku to ruszajmy.


Przez całą drogę na dworzec myślałam o tym, co mówiła mi mama, o jakiej legendzie mówiła? I dlaczego to miasteczko miałoby być aż tak niezwykłe, skoro nie mają tam nawet takich rzeczy jak internet. Pociąg przyjechał kilka minut przed czasem i prawie się na niego spóźniliśmy, musiałam pożegnać się z mamą naprawdę szybko. Wzięłam bilet, walizkę i popędziłam do pociągu, przez okno widziałam na jej twarzy lekki smutek, który próbowała skryć uśmiechem. Stała na peronie i machała mi tak długo, póki całkowicie nie straciła z oczu pociągu. W przedziale siedziałam sama co nawet było dla mnie fajne, bo nie miałam zbytnio ochoty na rozmowy z kimś obcym. Chciałam tylko patrzeć przez okno pociągu i rozmyślać o Will Stone i o moich dziadkach, których przyjdzie mi poznać już niedługo. Podróż mijała i mijała, a droga wydawała się nie mieć końca, jechałam już 4 godziny i byłam zmęczona, a zarazem znudzona tym wszystkim. Na stacji Belltrix wsiadła do mojego przedziału bardzo dziwna staruszka, miała siwe włosy zakryte czerwoną chustką, pieprzyka na nosie z kilkoma włoskami, w zielonej sukience w gwiazdki i groszki. Miała ze sobą bardzo dziwną, dużą, czarną torebkę, z której wydawałoby się, że wydostają się dziwne dźwięki. Postanowiłam porozmawiać z tą śmieszną staruszką, i tak nie miałam w tym pociągu nic lepszego do robienia.


— Dzień dobry jestem Zosia Milder.

— H. Witaj kochanie, ja jestem Pani Hella, a gdzie są twoi rodzice dziecko?

— Tata odszedł od nas, jak byłam jeszcze mała, a mama została we Flin Town, bo nie mogła jechać ze mną. Ma za dużo pracy w to lato, więc musiałam jechać sama.

— H. Och to smutne co mówisz, a gdzie właściwie jedziesz?

— Do moich dziadków do Will Stone.

— H. Ach tak, Will Stone to bardzo piękne miasteczko, ale też magiczne.

— Jak to magiczne?

— H. Nie słyszałaś o tajemniczej legendzie tego miasteczka?

— Nie, mama też coś wspomniała o tej legendzie, ale powiedziała mi, że mam spytać o to swoich dziadków.

— H. No więc w Will Stone jest pewne jeziorko, niby nic niezwykłego tak się może wydawać, ale ludzie mówią, że jest zaczarowane.

— Zaczarowane?

— H. Tak, mówią, że jeśli wrzuci się do niego magiczny naszyjnik z szafirowym sercem w czasie pełni, to wtedy jeziorko zacznie lśnić niczym tysiąc gwiazd na czystym niebie. Wtedy można poprosić magiczne jeziorko o co tylko chcesz.

— To niewiarygodne, a gdzie jest ten naszyjnik?

— H. Kryształki z naszyjnika rozsypane są po całym świecie i nikt nie wie gdzie. Legenda mówi, że jeśli okażemy komuś dobro pomagając mu to wtedy kryształ powinien się nam ukazać. Pod jeziorem znajduje się podobno magiczny pałac, ale tylko prawowita księżniczka szafirowego serca jest w stanie przywołać do siebie ten zatopiony pałac.

— A gdzie jest ta księżniczka?

— H. Tego niestety nikt nie wie skarbie.

— Rozumiem, dziękuję Pani za tę opowieść, ale zaraz będę musiała wysiadać, miło mi było Panią poznać.

Pożegnaliśmy się i wybiegłam z pociągu, nie zdążyłam nawet zapytać o tą jej dziwną torebkę ani dokąd jedzie. Pociąg ruszył, a ja chciałam, chociaż pomachać tej staruszce na dowiedzenia, ale ku mojemu zdziwieniu nie było jej już w przedziale tam, gdzie siedziała. Wydawało mi się to bardzo dziwne, ale pomyślałam, że pewnie się przesiadła gdzieś indziej albo wyszła do toalety i dlatego jej nie widziałam. Stałam tak z dobre kilka minut, rozmyślając o tym wszystkim, gdy nagle ktoś podszedł do mnie i spytał.– D. Zosia?

— Tak to ja.

— D. Jestem Albert Monti, jestem twoim dziadkiem.

— Tak się cieszę, że wreszcie was poznam.

— D. My ciebie też Zosiu, jedźmy babcia Maria czeka już na ciebie w domu z obiadem.


Miasteczko było naprawdę stare, nie było oprócz pociągów żadnych samochodów, autobusów, ani nawet metra. Jechaliśmy drewnianą bryczką prowadzoną przez dwa biało-brązowe konie, z tyłu bryczki dziadek Albert wiózł w beczkach jabłka i wiśnie.

— Dziadku, po co ci tyle tych jabłek i wiśni?

— D. Twoja babcia potrzebuje ich do konfitur i nalewek.

— Aż tak dużo ich potrzebuje?

— D. Tak, babcia robi je i sprzedaje 2 razy w tygodniu na targu w mieście, nie wiem, czy wiesz, ale nasze wyroby, które robimy na farmie są najlepsze i najsmaczniejsze w całym Will Stone.

— To pewnie macie przy tym dużo pracy co dziadku?

— D. Trochę tak, ale robimy to z babcią już ponad 15 lat i kochamy to, co robimy.

— Nie jesteście zmęczeni tym?

— D. Jeśli człowiek robi w życiu, to co kocha to nigdy go to nie zmęczy Zosiu.


Nie rozumiałam jak można lubić robić ciągle, to samo, i to jeszcze przez 15 lat, ale z drugiej strony bez całej tej technologii to, co oni innego mieliby tu robić. Jechaliśmy bryczką koło godziny, zanim wyjechaliśmy z miasteczka i wjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą przez las. To miejsce było bardzo piękne, wszędzie było pełno zieleni i różnych kolorowych kwiatów. Szum liści i śpiew ptaków sprawiało, że coraz bardziej czułam się wyluzowana. Zamknęłam na chwilę swoje błękitne jak niebo oczy i wyobrażałam sobie, jak biegnę po zielonej polanie, słuchając, jak wiatr szepcze mi do ucha, jak rozwiewa moje długie blond włosy. Gdy otworzyłam oczy, to w oddali ujrzałam śliczny różowy domek z płotkiem, z małym ogródkiem, gdzie rosły najróżniejsze warzywa. Kamienną studzienkę porośniętą kwiatami, dwa słupki, do których przywiązane były cztery sznurki, a na nich powieszone pranie, które powiewało na wietrze. Przy domku stała, mała żółta buda, ale nie było w niej żadnego psa, a szkoda, bo bardzo lubię psy. Niedaleko domku zauważyłam mały kurnik z białymi, brązowymi i czarnymi kurami i nawet z kilkoma kurczętami. Była jedna biała koza, która stała w gęstej trawie, jedząc mlecze, były też dwa drewniane ule, z których wylatywały pszczoły. Gdy tylko wyszliśmy z bryczki, to podszedł do nas szaroczarny kotek był taki słodki, a na obroży miał napisane imię ‘’ Stonka’’ pomyślałam, że to dziwne imię jak dla kota.

Nie miałam jednak czasu o tym rozmyślać, ponieważ nagle z domku wyszła babcia, aby nas przywitać i zaprosić do stołu na obiad. W domu było bardzo dużo starych i drewnianych rzeczy, nawet zegarek na ścianie był z drewna, a w nim znajdowała się malutka kukułeczka, która kukała o równej godzinie. Po obiedzie babcia pokazała mi mój pokój, był to kiedyś pokój mojej mamy. Wszystkie rzeczy, które kiedyś miała cały czas w nim były, tak jakby czekały na nią przez te wszystkie lata. W pokoju było jedno łóżko, duża szafa w kwiaty, mała komoda, na której leżały sterty zakurzonych książek i żółty wazon ze zwiędłymi już kwiatami. Na ścianie wisiały obrazy zwierząt i starych domków. Na podłodze leżał duży niebiesko-zielony dywan w kolorowe groszki, na którym gromadził się straszny kurz.

— B. Wybacz Zosiu, ale od bardzo dawna nikt tu nie wchodził, ale nie martw się zmienię ci pościel i przetrę kurze, a dziadek pójdzie wytrzepać dywan na podwórze.

— A czy ja mogę ci w czymś pomóc?

— B. Jeśli chcesz to pójdź na polane i nazrywaj sobie kilka kwiatków do wazonu, na pewno doda to trochę uroku temu pokojowi.

— Oczywiście babciu, ale chciałam jeszcze spytać się ciebie o tą pustą budę przy domku.

— B. Mieszkał kiedyś w niej pies twojej mamy, ale zdechł już lata temu ze starości i teraz ta buda stoi taka pusta, ale jeśli chcesz to moglibyśmy pojechać do miasta jutro i wybrać dla ciebie jakiegoś psa. Słyszałam od twojej mamy, że masz niedługo urodziny i że zawsze marzyłaś o psie co ty na to?

— O tak! Bardzo Dziękuję, to byłoby naprawdę super.

— B.W takim razie jutro po śniadaniu pojedziemy do miasta, a teraz weźmy się za sprzątanie tego pokoju.

— Oczywiście już biegnę poszukać kwiatów, a potem pomogę ci ścierać kurze i zmienić pościel i chce pomóc też dziadkowi z dywanem.

— B. Dziękuję ci Zosiu jesteś naprawdę miła, że chcesz pomóc, a na pewno twoja pomoc się tu przyda.


Pobiegłam do najbliższej polany zaraz przy domku, aby pozrywać kwiatki do mojego pokoju, ale pomyślałam, że zerwę jeszcze kilka dla babci by mogła ozdobić sobie swój pokój. Kiedy wróciłam to babcia już kończyła zmieniać pościel, więc wzięłam się za ścieranie kurzu. Było go naprawdę dużo, aż zaczęłam kichać jak szalona. Został już tylko do zrobienia dywan, który wisiał na trzepaku przy ogródku, zauważyłam dziadka śpiącego na ławeczce opartego o domek. Musiał być zmęczony, więc nie chciałam go budzić, pomyślałam, że sama sobie poradzę z tym dywanem i tak też zrobiłam. Nigdy wcześniej nie trzepałam dywanu, więc bardzo się zmęczyłam, ale w końcu po kilkunastu uderzeniach dywan był wreszcie czysty i gotowy do rozłożenia w pokoju. Nie chciałam budzić dziadka, więc sama przytargałam dywan do pokoju, babcia była zdziwiona, że przyszłam sama z tym dywanem.

— B. A gdzie jest dziadek? I dlaczego sama taszczysz ten ciężki dywan Zosiu?

— Dziadek śpi na ławeczce przy domku, nie chciałam go budzić, więc wytrzepałam i przyniosłam go sama tutaj. Dziadek wyglądał na bardzo zmęczonego.

— B. Wiesz Zosiu, dziadek od lat choruje co sprawia, że męczy się szybciej, niż zdrowy człowiek, czasem nie może chodzić, bo traci czucie w nogach, a niestety ta choroba wymaga drogiego leczenia. Dlatego pracujemy z dziadkiem tak ciężko robiąc konfitury i nalewki, a dziadek robi miód i sery kozie.

— Ale chyba już niedużo wam zostało do zebrania pieniędzy co?

— B. Szczerze to nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie tego wszystkiego, a mamy do naprawy jeszcze dach w domu, który został zniszczony rok temu przez piorun, który w niego uderzył.

— To straszne, ja postaram się wam pomóc, nauczysz mnie wszystkiego, co wiesz o robieniu konfitur i koziego sera.


Mogę poprosić mamę o pieniądze na operacje i dach dla dziadka, ona na pewno pomoże wam, bo jest w końcu waszą córką.

— B. Nie Zosiu my nie chcemy od nikogo pieniędzy, jakoś sobie poradzimy sami, ale jeśli chcesz to możesz nam pomagać na farmie i oczywiście nauczę cię wszystkiego. Teraz jednak jedynym lekarstwem dla dziadka jest po prostu sen.


Było mi szkoda dziadka, który bardzo potrzebował tej operacji, ale babcia była uparta i wolała poradzić sobie z problemami sama zupełnie jak ja. Nazajutrz obudziłam się bardzo wcześnie była 5 rano na zegarku, ale nie miałam zamiaru dalej się kłaść. Postanowiłam, że wstanę i pomogę dziadkom przy zwierzętach, z filmów, które oglądałam, wiedziałam, że trzeba zebrać jajka i wydoić kozę. Gdy weszłam do kurnika, to kury siedziały w swoich gniazdach i nie miałam pojęcia jak mam zebrać ich jajka. Przy wejściu do kurnika zauważyłam duży worek ziaren, więc wzięłam na łopatkę, która była w środku i wysypałam ziarna na ziemię. Wszystkie kury nagle wybiegły z kurnika jak oparzone, przewracając mnie wprost do kałuży błota i rzucając się na ziarna, tak jakby nie jadły przez dwa dni. Gdy wszystkie już wyszły, to mogłam na spokojnie zebrać jajka, tylko nie wiedziałam, do czego, rozejrzałam się i w kurniku znajdował się słomiany koszyk, więc nazbierałam jaj do niego i poszłam zanieść je do domu. Wszyscy jeszcze spali, a przede mną najgorsze zadanie, ‘’wydojenie kozy’’ strasznie się bałam podejść do kozy, która stała tam i patrzyła się na mnie. Wiedziałam, że czy chce, czy nie to będę musiała to zrobić i lepiej będzie, jeśli zwierzak nie wyczuje, że się go boje. Wzięłam metalowe wiaderko i podeszłam do kozy, śpiewając cicho i głaskając ja po grzbiecie. Nigdy nie doiłam nawet krowy, ale widziałam, jak to się robi, więc postanowiłam spróbować. Na początku szło mi całkiem dobrze, póki koza nie zamachnęła się kopytem i nie rozlała całego mleka na moje buty. Zdenerwowałam się strasznie na nią, ale musiałam spróbować jeszcze raz… tym razem z daleka od jej kopyt. I tak po kilku minutach miałam już połowę wiadra, zaniosłam do kuchni mleko i akurat weszła babcia zdziwiona, że widzi mnie już na nogach, i to na dodatek w mokrych butach i cała w błocie.

— B. Zosia co się stało? Dlaczego jesteś cała w błocie i dlaczego masz mokre buty?

— Chciałam wam pomóc, więc poszłam po jajka, nakarmiłam kury i przy okazji wrzuciły mnie do błota w podziękowaniu. Później poszłam wydoić kozę, to ona w zamian kopnęła całe mleko prosto na ziemię i moje buty.

— B. Ojejku Zosiu, ale widzę, że udało ci się to pomimo niefortunnych wypadków.

— No tak udało mi się, ale moje buty… Sądzę, że się już nie nadadzą do chodzenia.

— B. Nie martw się, kupię ci dziś nowe buty w mieście, jak będziemy jechały po psa. A teraz idź się umyj, przebierz i chodź na śniadanie.

— Dobrze babciu, a dziadek nie wstaje?

— B. Nie, dziadek dziś zostanie dłużej w łóżku, miał ciężką noc, niech śpi.

— Biedny dziadek, masz rację, niech odpoczywa i zdrowieje.

Poszłam do pokoju, żeby się szybko przebrać i zobaczyłam na łóżku piękną zieloną sukienkę w falbanki, na której leżała kartka, a na niej było napisane,


‘’To jest sukienka, którą kiedyś dostała od nas twoja mama na swoje urodziny, jednak nigdy nie chciała jej nosić, więc leżała tu lata, teraz może być twoja, jeśli ci się podoba, weź ją sobie‘’


podpisano, dziadek. Ucieszyłam się, bo sukienka była naprawdę ładna i nie rozumiałam mamy, dlaczego nie chciała jej nosić. Na łóżku znajdowało się coś jeszcze, mały kawałeczek niebieskiego kryształu. Nie miałam pojęcia, skąd on się tu wziął i czy go tu dziadek zostawił, ale nie miałam czasu już się zastanawiać nad tym, bo babcia wołała mnie na śniadanie. Po śniadaniu pojechaliśmy do miasta, całą drogę zastanawiałam się jak będzie wyglądał mój nowy pies i skąd wziął się ten kryształ, więc postanowiłam spytać babci.

— Babciu, dostałam od dziadka piękną zieloną sukienkę w falbany, którą zostawił na moim łóżku.

— B. A tak pamiętam tę sukienkę, miała być dla twojej mamy, ale ona nie chciała jej nosić.

— Nie rozumiem, dlaczego, przecież jest piękna.

— B. Jak widać, ty i twoja mama macie całkiem inne gusta.

— Widocznie tak, a babciu możesz mi powiedzieć, skąd wziął się niebieski kryształ na moim łóżku?

— B. Jaki kryształ?

— No taki mały, myślałam, że to też od dziadka było.

— B. Nie przypominam sobie, żeby twój dziadek miał jakieś kryształy.

— Hmm no to trochę dziwne, ale zatrzymam go sobie.


Po długim namyślę przypomniałam sobie tę staruszkę z pociągu i jej historie o legendzie Will Stone, o tym, że to magiczne kryształki, które pojawiają się tylko przy dobrych uczynkach. Pomogłam dziś dziadkom na farmie, by ich trochę odciążyć od obowiązków, i to pewnie, dlatego kryształ pojawił się u mnie w pokoju. Jeśli to prawda, to powinnam znaleźć wszystkie kryształy, a wtedy mogłabym poprosić magiczne jeziorko o to, by dziadek znowu był zdrowy, bo jeśli mi się nie uda, to babcia zostanie sama i załamie się. Nie mogę pozwolić na to, będę pomagać innym mieszkańcom miasteczka, będę pracować ciężko i wtedy mam nadzieję, że znajdę wszystkie kryształki. Zapomniałam jednak o najważniejszym, że nie mam naszyjnika, aby móc włożyć do niego te kryształki. Rozejrzę się i popytam w mieście, czy ktoś nie ma albo nie widział gdzieś takiego naszyjnika. Weszliśmy z babcią do apteki po leki dla dziadka, przed apteką siedział bardzo stary dziadek, który sprzedawał małe szczeniaki i kotki. Wśród gromady szczeniaków zobaczyłam czarnego pieska z jedną białą plamką na pyszczku przypominającą ziarenko fasoli.


— Babciu czy możemy wziąć tego? Bardzo mi się podoba.

— B. Pewnie że tak Zosiu.

— Dziękuję babciu.

— B. A jak chcesz go nazwać?

— Widzę że to dziewczynka, więc może dam jej na imię fasolka.

— B. Oo haha, no dobrze to niech będzie fasolka.

2. Rozdział

Babcia musiała wejść jeszcze do piekarni, więc zostałam na zewnątrz. Kontem oka ujrzałam znajomą twarz, była to Pani Hella, ale co ona tu robi? Postanowiłam podejść do niej i się dowiedzieć.


— Dzień dobry Pani.

— H. Witaj Zosiu, jak miło cię widzieć.

— Co Pani tutaj robi?

— H. Sprzedaje magiczne przedmioty.

— Magiczne? Jak to.

— H. Otóż to moja droga, może coś ci się tutaj podoba?

— Ja nie wiem, nie mam pieniędzy.

— H. Nic nie szkodzi, wybierz sobie coś.

— W sumie to szukam naszyjnika, tego do magicznych kryształów.

— H. A wiesz, że chyba mam nawet go w swojej torebce, poczekaj zaraz go znajdę.

— Amm.. Pani Hellu, chciałam spytać, jak Pani zniknęła wtedy w tym pociągu, bo odwróciłam się, aby Pani pomachać a Pani już nie było w przedziale.

— H. O jest tutaj! Proszę skarbie, oto i magiczny naszyjnik dla twoich magicznych kryształków.

— Nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim, przecież magia nie istnieje.

— H. Nie wolno ci tak mówić moje dziecko, magia istnieje, ale jest ukryta głęboko w naszych sercach i tylko my sami możemy ją uwolnić.

— To wszystko, co Pani mówi jest sprzeczne z tym, co jest logiczne.

— H. Czasami wiedza nie jest w stanie wyjaśnić nam wszystkiego. Jak np. miłość… na logiczne myślenie to nie ma czegoś takiego jak miłość, ale jeśli spojrzymy na to uczucie pod kątem magii to, wydaje nam się to bardziej magiczne niż logiczne prawda?

— Może i ma Pani rację.

— H. Wiesz co, dam ci magiczne buciki. Mogą ci one pomóc, jeśli będziesz pomocy potrzebować.

— A co one robią?

— H. Nie dają pieniędzy ani zdrowia, ale zrobią wszystko by ci pomóc, wystarczy poprosić je o to.

— Dziękuję Pani, są piękne, ale teraz muszę wracać już do babci, pewnie mnie już szuka.

— H. Do widzenia moje dziecko i pamiętaj, że w razie potrzeby te buciki ci pomogą.

— Jeszcze raz Dziękuję i do widzenia Pani Hellu.


Bardzo się cieszę, że spotkałam Panią Helle, dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, a co najważniejsze, wreszcie mam ten magiczny naszyjnik, bez którego nie mogłabym nic zrobić.


Wracając pod piekarnie, spotkałam babcie, jak już wychodziła, niosła dwa duże chleby z ziarenkami sezamu oraz mała czarną paczuszkę. Zastanawiałam się, co takiego tam jest, ale nie chciałam się za bardzo interesować tym, nie chciałam wyjść na wścibską dziewuchę, więc stwierdziłam, że zignoruje to. W drodze powrotnej rozmyślałam nad tym, jak mogłabym upiększyć budę dla fasolki, bo ta stara buda nie nadawała się już zbytnio do użycia. Miała wyblakły szary kolor i przegniłe deski z przeciekającym dachem, przecież nie mogłabym dać fasolce takiego domu. Wpadłam na pomysł, że zbuduje jej lepszą, nową budę, która będzie miała różowy kolor, żeby pasowała do domku dziadków, a dach zrobię czerwony w białe kropeczki. Przydałoby się kupić dla niej dwie miseczki na jedzenie i wodę, och i jeszcze jakiś miękki materac, by nie musiała leżeć na zimnej, brudnej ziemi.


Gdy dojechaliśmy do domu, zobaczyliśmy dziadka jak, pracuje w ogródku, ucieszyłam się, bo znaczyło to, że już dobrze się Czuję. Pomyślałam, że pomogę mu w ogrodzie, a później poproszę, czy nie pomógłby mi w zbudowaniu nowej budy dla fasolki.


— Witaj dziadku, jak się czujesz?

— D. Czuję się o wiele lepiej dziecko, tak, prawdę mówiąc, nie umiałbym zostać w łóżku kolejny dzień.

— Cieszę się bardzo dziadku, może pomogę ci w ogródku co?

— D. Wiesz, przyda mi się pomoc, co prawda już większość warzyw wyrwałem, ale zostały do pozbierania jeszcze pomidory i kilka marchwi.

— Już się za to zabieram.


Zbieranie warzyw nie trwało długo, razem z dziadkiem uporaliśmy się z tym w okamgnieniu, trzeba było tylko zanieść babci warzywa do umycia i mogła już gotować obiad. Dziadek chodził po domu. Jakby czegoś szukał, a nie mógł znaleźć, więc musiałam się zapytać, czego tak szuka.


— Dziadku a czego ty szukasz?

— D. Szukam czegoś, co mógłbym zrobić albo naprawić, mam ochotę coś zrobić, a wszystko już dziś zostało zrobione i teraz nie mam co ze sobą zrobić.

— Wiesz, przydałaby się nowa buda dla naszej fasolki, bo tamta już nie nadaje się.

— D. To świetny pomysł Zosiu, tylko potrzebuje mojego młotka i gwoździ, które pożyczyłem jakiś czas temu naszym sąsiadom państwu Rosender.

— A gdzie oni mieszkają? Pójdę do nich i przyniosę ci te rzeczy.

— D. Niedaleko, wystarczy, że pójdziesz prosto tą ścieżką i skręcisz w lewo, ich dom jest większy, niż nasz i jest koloru białego.

— Dobrze dziadku to idę, zaraz wrócę, wezmę ze sobą fasolkę dla towarzystwa.

— D. Tylko pilnuj jej Zosiu, by niewpadła ci do jeziora.

— Oczywiście będę jej pilnować, do zobaczenia.


W drodze do państwa Rosender wesoło podskakiwałam i pogwizdywałam, pogoda była piękna słoneczna ani za gorąco, ani za zimno. Gdy skręciłam w lewo, tak jak mówił dziadek wnet, ujrzałam piękne jeziorko, które błyszczało przez promienie słoneczne, które odbijały się od wody. Widok był niesamowity, stałam tam wpatrzona w tafle wody jak zaczarowana, póki nie ocknęłam się, słysząc szczekanie fasolki. Mała szczekała i biegała za rudym zającem, który pojawił się nagle z gęstej trawy, nie chciałam, żeby fasolka wystraszyła biednego zajączka, więc wzięłam ją na ręce i poszliśmy dalej prosto do białego domku, a raczej, dużej, białej willi. Dom państwa Rosender był naprawdę piękny, po lewej stronie domu miał duży ogród z białymi ławeczkami i stolikiem ze szkła, po prawej stronie stała duża fontanna z plującą rybą i rzeźby delfina, łabędzia i coś, co przypominało flaminga, a wszystkie były wycięte z żywopłotów. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam, dzwonek był bardzo głośny, co przez chwile mnie wystraszyło, bo nawet nie sądziłam, że taki głośny może być zwykły dzwonek.


Drzwi otwarł mi jakiś starszy mężczyzna, widziałam już takich na filmach, to musiał być lokaj.


— LO. Tak słucham, o co chodzi?

— Dzień dobry nazywam się Zosia, jestem wnuczką państwa Monti, przysłał mnie dziadek w sprawie odebrania narzędzi od państwa Rosender.

— LO. Wejdź do środka i poczekaj, zaraz Pan Rosender się zjawi.

— Dobrze Dziękuję.


Dom państwa Rosender był niesamowity, miał dwie pary schodów prowadzących na górę, biało-szarą podłogę z marmuru, duże obrazy w złotych ramkach, a na suficie ogromny żyrandol z prawdziwych kryształów. Rozglądając się po domu, ujrzałam chłopaka stojącego na górze schodów, patrzył na mnie, ale milczał. Miał czarne włosy i białą skórę, najdziwniejsze było w nim to, że miał oczy w dwóch różnych kolorach, prawe oko miał niebieskie, natomiast lewe oko miał zielone. Było w nim coś, co mnie zadziwiało, więc postanowiłam przywitać się z nim.


— Hej jestem Zosia Milder, mieszkam u moich dziadków tu zaraz za zakrętem w różowym domku.

— O. Witaj Zosiu, ja mam na imię Oskar Rosender, ile masz lat?

— Za dwa dni kończę 16 lat, a ty, ile masz lat?

— O. Ja miałem już urodziny w lutym, też mam 16 lat.

— W lutym? To by wyjaśniało twoją bladą skórę, jesteś dzieckiem zimy.

— O. No tak też można to ująć, co cię tu sprowadza Zosiu?

— Przysłał mnie dziadek po swoje narzędzia, potrzebujemy ich, by zbudować budę dla mojej Fasolki.

— O. Rozumiem, jest bardzo słodka, a może mógłbym wam pomóc?

— Wiesz, co sądzę, że razem z dziadkiem poradzimy sobie, ale Dziękuję.

— O. Zobaczymy się jeszcze?

— Jeśli chcesz to, przyjdź do różowego domku jutro, to pójdziemy na spacer z fasolką.

— O. Przyjdę na pewno, a teraz pozwól, że się oddalę, mam kilka rzeczy do zrobienia, więc Do widzenia Zosiu Córko słońca.

— Haha, no więc do widzenia synu królowej lodu.

4. Rozdział

Oskar zrobił na mnie ogromne wrażenie, był taki miły, a zarazem śmieszny i wcale nie obraził się oto, że nazwałam go dzieckiem zimy. Po chwili wrócił lokaj z narzędziami dziadka, powiedział, że Pan Rosender nie mógł przyjść, oddać ich osobiście, ponieważ musiał wyjść na bardzo ważne spotkanie.


Pożegnałam się z lokajem i wróciłam do domu, miałam tyle do opowiedzenia dziadkom i czekała na mnie jeszcze buda do zrobienia. Gdy tylko dotarłam do domu, babcia od razu zawołała mnie na obiad, zrobiła zupę z marchwi, która była naprawdę pyszna, mimo że nigdy nie jadłam takiej zupy. dziadek po obiedzie wyszedł przygotowywać deski do nowej budy, a ja postanowiłam opowiedzieć babci o państwie Rosender i o Oskarze.


— Państwo Rosender mają naprawdę piękny i duży dom.

— B. Tak to prawda, znam ich już ponad dwadzieścia lat, a ich dom nadal mnie fascynuje.

— Poznałam ich syna Oskara, jest w moim wieku i jest naprawdę bardzo miły.

— B. To dobry chłopak jest, cieszę się, że poznałaś go, nie będziesz się tu nudzić, mając kolegę.

— Jutro idę z nim i z fasolką na spacer.

— B. To świetnie, bo ja muszę iść z dziadkiem jutro do miasta po tort na twoje urodziny, czy potrzebujesz coś jeszcze z miasta?

— W sumie tak, materac jakiś miękki do budy i dwie miseczki dla fasolki.

— B. Dobrze jak będziemy w mieście, to rozejrzę się za tym.

— Dziękuję babciu.

— B. Nie ma za co Zosiu.

— Już nie mogę się doczekać przyjęcia, chyba powinnam zaprosić Oskara, bo szczerze prócz niego to nie mam innych znajomych tutaj.

— B. Tak zrób, na pewno się ucieszy, że go zapraszasz.

— Też tak myślę, pójdę babciu teraz na podwórze pomóc dziadkowi przy budzie, nie chce, żeby zrobił wszystko sam.

— B. Znając dziadka, najchętniej właśnie sam, by to zrobił.

— dziadek ma już swój wiek i jeszcze chory, skąd on bierze tyle energii na to wszystko?

— B. Zosiu ja, już zadaje sobie to pytanie od kilkunastu dobry lat.

— No to idę mu pomóc, zanim skończy haha, pa babciu.

— B. Papa Zosiu.


Gdy wyszłam na podwórze, dziadek składał już deski, na trawie leżały już 2 różowe puszki farby, 2 pędzle, puszka z białą farbą i mały kawałeczek deski. Słońce grzało niesamowicie mocno, więc postanowiłam najpierw przynieść lemoniadę dla mnie i dziadka. Nie znalazłam w kuchni żadnych cytryn, z których chciałam zrobić lemoniadę, ale znalazłam na kredensie kilka dużych pomarańczy, więc pomyślałam, że użyje ich i zrobię lemoniadę À la Zosia. Zrobienie napoju zajęło mi może z 10 minut, a dziadek zdążył już złożyć całą budę sam, zdziwiło mnie to jak taki staruszek, jeszcze chory i był w stanie złożyć tak szybko wszystkie deski.


— Dziadku przyniosłam dla nas lemoniadę.

— D. Oto wspaniały pomysł, jest bardzo gorąco dziś.

— Jak udało ci się złożyć te wszystkie deski tak szybko?

— D. Pracowałem kiedyś w fabryce drewna, gdzie powstawały różne meble, wtedy liczył się czas i staranność, i może czegoś się nauczyłem w tej pracy.

— A gdzie jest ta fabryka?

— D. Już dawno nie istnieje, w fabryce wybuchł kiedyś pożar i wszystko spłonęło. Wielu ludzi, którzy akurat tam pracowali, zostali ciężko ranni, po pożarze z fabryki nic nie zostało, więc właściciel musiał ją zamknąć i zburzyć, a ja, jak i wielu innych straciło pracę.

— To okropne, ale dobrze, że ci się nic nie stało dziadku.

— D. Właściwie to ja byłem tamtego dnia w fabryce, gdy to się stało. Chciałem uratować z pożaru mojego dobrego przyjaciela, który nie mógł się wydostać, już byłem prawie przy nim, gdy nagle cały dach się zawalił i wielka belka spadła mi na nogi, powodując utratę przytomności. Obudziłem się dopiero w szpitalu, nie mogłem chodzić długi czas, miałem uszkodzony nerw. Po jakimś czasie wróciłem do zdrowia jednak nigdy nie będę sprawny, póki nie przejdę poważnej operacji, na którą nas niestety nie stać.

— To straszne, a co z twoim przyjacielem dziadku?

— D. Niestety nie udało się uratować go w porę i zginął w fabryce.

— Tak mi przykro dziadku, na pewno jest ci bardzo smutno bez niego co?

— D. Czasami tak, ale to było bardzo dawno temu, nauczyłem się już z tym żyć i patrzeć pozytywnie w przyszłość.

— Cieszę się dziadku. To, co zaczynamy malować budę?

— D. O tak już czas, bo trochę się zasiedzieliśmy tutaj.

— A powiedz mi, do czego ta kwadratowa deska będzie?

— D. Napiszemy na niej imię twojego pieska.

— Super pomysł dziadku na pewno się jej spodoba.

— D. Też tak sądzę Zosiu.

— No to bierzemy się do pracy.

— D. Tak chodźmy.


W mgnieniu oka zbudowaliśmy nową budę dla fasolki, była szczęśliwa, skakała i biegała po podwórku, jak szalona. Robiło się już bardzo późno i zaczęły zlatywać się komary, więc postanowiliśmy z dziadkiem wejść do domu, zanim, by nas pogryzły. Poszłam do pokoju, by wypróbować moje magiczne buty, Choć, prawdę mówiąc, nie chciało mi się wierzyć, że one mogłyby być prawdziwe. Siedziałam na łóżku, myśląc, o co mogę je poprosić, spojrzałam na stolik nocny i kwiaty, które już zwiędły w wazonie. Spróbuję sprawić, by na nowo zakwitły ‘’ Na błękitną wodę, na białą sowę, niech kwiatki znowu będą jak nowe’’ wtem, kwiaty zaczęły błyszczeć i świecić jasnym światłem i nim się obejrzałam na stoliku stały piękne świeże kwiatki. Nie mogłam uwierzyć, to było niesamowite, ale nie mogę używać ich dla zabawy, one mają mi służyć w razie jakiegoś problemu. Usłyszałam, że babcia woła mnie na kolację, co było dobrą okazją, by wypytać o historie tego jeziorka, może oni coś wiedzą na temat tej księżniczki.


— B. O jesteś wreszcie, siadaj, bo już jajecznica i bekon stygnie.

— Babciu, Dziadku, wiecie może coś na temat tego magicznego jeziorka?

— D. O jeziorze wiemy, tyle że jest zaczarowane i że tylko prawdziwa księżniczka ma klucz w postaci naszyjnika, który obudzi śpiącą w nim magię.

— No tak rozumiem, a wiesz dziadku może coś o tej księżniczce?

— D. Legenda tego miasteczka mówi, że żyła tu kiedyś pewna młoda kobieta, która zakochała się w mężczyźnie, który okazał się królem szafirowego pałacu.

— B. Mieli mieć podobno nawet dziecko, małą księżniczkę, która miała przejąć władze po ojcu, kiedy dorośnie. Pewnego dnia kobieta zniknęła. Młody król wpadł w rozpacz, nie mógł jej znaleźć, a szukał latami, w końcu załamany król postanowił zatopić swój pałac.

— D. Miał nadzieje, że któregoś dnia jego córeczka wróci i tylko ona będzie wtedy godna wynurzyć znowu szafirowy pałac, a ona sama zasiądzie na tronie.

— To takie smutne, a gdzie może być królowa i księżniczka?

— D. Nikt nie wie, niektórzy mówią, że to po prostu zwykła bajeczka dla małych dzieci.

— B. Ja uważam, że w każdej, nawet bardzo dziwnej czy niemożliwej historii jest ziarenko prawdy.

— Masz rację babciu, ja też wierzę, bo to wasze miasteczko jest jakieś całe zaczarowane.

— D. Wiesz Zosiu, to miasto było kiedyś inne, naprawdę tętniło magią.

— B. Tak to prawda, z biegiem czasu stało się takie smutne i puste.

— Czy to może mieć coś wspólnego z królem szafirowego pałacu?

— B. Nigdy nic nie wiadomo Zosiu, to było lata temu. A teraz idź, połóż się spać, jutro czeka cię spotkanie z Oskarem.

— Ach tak! Zapomniałam całkowicie o tym, masz rację, lepiej się już położę spać.

— B. Dobranoc kochanie.

— D. Miłych snów Zosiu.

— Dobranoc Babciu, Dobranoc Dziadku.


Długo nie mogłam zasnąć, wierciłam się i skakałam z boku na bok, cały czas miałam w głowie rozmowę z dziadkami. A co, jeśli miasteczko zmieniło się po tym, jak król się załamał i gdzie może być ta królowa. Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by to miasteczko znowu odżyło, więc postanowiłam od jutra dowiedzieć się czegoś więcej od mieszkańców tego miasteczka. Po kilku godzinach rozmyślania wreszcie udało mi się zasnąć, tej nocy przyśnił mi się Oskar i jego niezwykłe oczy. Rankiem obudziły mnie hałasy dobiegające z kuchni, babcia przygotowywała śniadanie, a dziadek, jak zwykle czegoś szukał i nie mógł znaleźć.


— Dzień Dobry babciu i dziadku.

— D. Witaj śpiochu.

— B. Dzień dobry Zosiu, siadaj, zaraz będzie śniadanie.

— Dziadku, czego szukasz?

— D. Szukam młotka i gwoździ, bo muszę przybić dla babci parę obrazów.

— A sprawdzałeś na podwórku? Może ich nie zabrałeś do domu, jak skończyliśmy robić budę dla fasolki.

— D. Aaach no tak faktycznie, dziękuję Zosiu.

— B. Oj ten twój dziadek to kiedyś głowę własną zgubi, usiądź i zjedz.

— Dziękuję babciu.

— B. To co Zosiu idziesz dziś z Oskarem i fasolką na spacer?

— Tak i bardzo się cieszę, sądzę, że polubimy się.

— B. Też tak myślę, bo to jest naprawdę fajny chłopak, kilka razy pomagał dziadkowi coś naprawić albo mi w ogródku też.

— To chyba dobrze babciu, a on zawsze miał takie dziwne oczy w dwóch kolorach?

— B. Tak Oskar urodził się już z takimi oczami, ale nigdy nie słyszałam, żeby mówił, że mu się nie podobają, a nawet się cieszył, bo to czyni go wyjątkowym.

— No tak masz rację, dziękuje babciu za śniadanie, czy mogę już iść, czy potrzebujesz pomocy?

— B. Nie Zosiu ja posprzątam i jadę zaraz z dziadkiem do miasta, trzeba kupić kilka rzeczy na twoje urodziny jutro.

— A no tak zapomniałam o tym całkiem, a czy mogę zaprosić Oskara? Nie mam zbyt wiele osób do zaproszenia.

— B. Oczywiście, że tak, już się zgodziłam ostatnio.

— No tak… faktycznie, Dziękuje Babciu, to ja już idę.

— B. No idź, idź i bawcie się dobrze.


Cieszyłam się bardzo na spotkanie z Oskarem, ale musiałam też pamiętać, by dowiedzieć się czegoś o tym miasteczku. W drodze do Oskara podśpiewywałam sobie i cieszyłam się piękną słoneczną pogodą, fasolka biegała i szczekała za ptakami. Nie zauważyłam jak, Oskar zbliża się do nas, dopóki fasolka nie zaczęła poszczekiwać i skakać na niego. Bardzo się ucieszyła na jego widok, biegała wszędzie i skakała. Musiałam ją uspokoić, bo nie chciałam, żeby pobrudziła go swoimi łapami.


— Fasolka nie wolno! Chodź tu, przepraszam cię, nie wiem, co w nią wstąpiło, nigdy tak się nie zachowuje.

— O. Hehe nic się takiego nie stało naprawdę, ja bardzo lubię psy.

— Ona ciebie chyba też bardzo lubi, bo tak się zachowuje, jak szalona.

— O. To słodka psina tak jak jej Pani.

— Czy ty próbujesz mnie podrywać?

— O. Ależ, skąd, nie śmiałbym nawet droga Pani haha.

— Aleś ty zabawny wiesz haha

— O. Dziękuję bardzo haha, to co Zosiu, co chcesz robić dziś w taki piękny dzień?

— Muszę dowiedzieć się czegoś o tym miasteczku i o jego legendzie.

— O. Znam tę legendę.

— Wiesz może, dlaczego to miasto tak się zmieniło? Czy tu naprawdę była magia?

— O. Kiedyś moja babcia opowiadała mi o królu panującym tutaj i że poznał kobietę, którą później poślubił. Mieli mieć razem dziecko, ale ona musiała wyjechać, ponieważ rodzice tego króla nie akceptowali jego kobiety, aż kiedyś, gdy królowa urodziła już dziecko, to oni porwali córkę króla i królowej. Po jakimś czasie wydało się, że jego rodzice ją porwali i zawarli pakt z królową, że oddadzą jej dziecko, ale musi wyjechać z miasteczka i nigdy nie wracać, a królowa nie może nikomu powiedzieć, gdzie jedzie i co się stało.

— To okropne mieć takich rodziców i co się stało z królem?

— O. Następnego dnia król znalazł list od swojej żony, w którym pisała, że musi odejść i żeby jej nie szukał, oczywiście wiele razy próbował ją odnaleźć, ale bez skutku.

— Ojej to takie smutne, biedny król.

— O. Moja babcia pracowała w pałacu, wtedy gdy to wszystko się zaczęło i mówiła, że lata później, gdy jego rodzice odeszli wróciła królowa, że swoją córeczką. Długo żyli w pałacu, aż do czasu, gdy mała księżniczka podrosła i zakochała się w jakimś mężczyźnie, mieli nawet dziecko i wyjechała z nimi z miasteczka. Król i Królowa załamali się, bo ona miała przejąć pałac po nich, bo tylko wtedy magia szafirowego pałacu działa, a bez nowej królowej pałac stracił swoją moc, a miasteczko utraciło magię. Król i Królowa postanowili zatopić pałac, a sami wyprowadzili się, żeby żyć jak normalni ludzie.


— Jeśli udałoby mi się dowiedzieć, gdzie mieszkają król z żoną, to może udałoby mi się odszukać ich córkę, a ona powiedziałaby, mi, gdzie jest księżniczka.

— O. I co chcesz zrobić?

— Przekonać ją, by wróciła do pałacu, przecież to miasto umiera, potrzebuje magii pałacu.

— O. Jak myślisz, kto mógłby coś wiedzieć na ten temat?

— Wydaje mi się, że jakaś staruszka i chyba wiem, gdzie, mogę ją znaleźć.

— O. Chcesz ją szukać sama?

— A co chciałbyś pomóc hehe?

— O. No jasne, że tak, to brzmi nieźle, może być fajnie przeżyć taką przygodę.

— No dobrze to siedzimy w tym razem hehe.

5. Rozdział

Spacerowaliśmy z Oskarem i fasolką jeszcze długi czas, rozmawiając o tym, czego się dowiedziałam do tego czasu. Powiedziałam o mojej podróży do Will Stone, o miłej, ale dziwacznej staruszce Pani Helli, która wiedziała chyba wszystko na temat tego miasteczka i o ukrytej w nim magii. Oskar słuchał uważnie, nie przerywając mi ani na moment, widać było po jego minie, że tak jak ja nie za bardzo wierzy w magię. Gdy zaczęło się już ściemniać, zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, co było bardzo miłe z jego strony, chciałam go zaprosić na moje jutrzejsze urodziny i trochę byłam tym poddenerwowana, co było po mnie widać.


— O. Zosiu, wszystko dobrze? Jesteś jakaś, no nie wiem, zdenerwowana?

— Tak dobrze, chce się ciebie tylko o coś spytać.

— O. Och no to słucham.

— Jutro są moje urodziny, a nie znam tutaj zbyt wielu osób, więc… chciałbyś może przyjść?

— O. No jasne, że tak, i to cię tak bardzo trapiło?

— Szczerze to tak, bo… jest coś w tobie takiego, co mnie strasznie onieśmiela.

— O. Ooo to mówisz, że jestem przystojny tak? Hehe

— Emm co? Ja nie…


Zrobiło mi się strasznie głupio, miał rację, bo był przystojny, a nawet bardzo, ale przecież nie mogłam nic mu powiedzieć, co on by sobie o mnie pomyślał. Nie zastanawiając się długo, chciałam szybko uciec do domu, by nie musieć mu odpowiadać na to pytanie. Gdy już zamierzałam się oddalić, chwycił moją dłoń, poczerwieniałam na twarzy niczym truskawka, a on powiedział, żebym poczekała chwilę.


— O. Dlaczego uciekasz ode mnie? Jeśli powiedziałem coś nie tak, to przepraszam.

— Nie, nie powiedziałeś nic takiego, nie musisz mnie za nic przepraszać.

— O. To dobrze cieszę się Zosiu, wiesz co? To ty onieśmielasz mnie swoim spojrzeniem, które mogłoby stopić niejedno serce.

— To miłe i słodkie, ale muszę już iść, dziadkowie już na mnie na pewno czekają.

— O. Oczywiście rozumiem, ucałuję tylko tą cudną dłoń pięknej Pani i już mnie nie ma.


Oskar pocałował moją dłoń i odszedł, stałam przez kilka minut, patrząc, jak, odchodzi i znika w ciemnościach lasu. Przez całą kolację byłam zamyślona, nie słyszałam nawet, o czym rozmawiali dziadkowie. Chciałam już tylko zasnąć, by móc jutro znowu go zobaczyć.


— B. Zosiu co, się z tobą dzieje? Prawie nic nie zjadłaś.

— D. Czuję, że tu chodzi o coś albo kogoś wyjątkowego hehe.

— Co? Nie, nie wszystko jest dobrze tylko…

— D. Tylko ktoś ci się spodobał co Zosiu?

— B. Oskar, czy tak?

— Co? Wcale nie, my tylko się przyjaźnimy, naprawdę…

— B. No dobrze, skoro tak mówisz, a będzie jutro na urodzinach?

— Tak zgodził się, ale… Och nie… Nie powiedziałam mu, o której godzinie.

— D. Jutro miałem iść naprawić coś u państwa Rosender, więc poinformuje Oskara o tym.

— Dziękuję dziadku, a teraz chciałabym już iść spać, bo jutro czeka mnie wiele pracy.

— D. Tak idź dobranoc Zosiu.

— B. Słodkich snów.

— Dobranoc wam.


Dzisiejszej nocy spałam bardzo dobrze, obudziłam się po 9 rano, co było dla mnie dziwne, bo zawsze wstawałam z samego rana. Zeszłam do kuchni i widziałam jak, babcia piecze już różne ciasta na moje urodziny, a dziadek przywiązuje wielki złoty balon z numerem 16. Nie mogłam tak stać i patrzeć jak oni szykują całe przyjęcie beze mnie.


— Dzień dobry mogę wam pomóc jakoś?

— B. Witaj kochanie, ja już wszystko prawie skończyłam, ale możesz pomóc dziadkowi, bo ma jeszcze sporo balonów do nadmuchania.

— Oczywiście już się za to biorę.

— D. Wiesz, co Zosiu ja muszę właściwie już iść do państwa Rosender, więc będziesz musiała sama się z tym uporać.

— Nie ma problemu dziadku, tylko nie zapomnij powiedzieć oskarowi, że przyjęcie zacznie się o 15:00.

— D. Nie zapomnę na pewno.


Kilka godzin zajęło nam przygotowanie potraw, napojów i dekorowanie salonu, że prawie zapomniałam, że ja sama jestem jeszcze niegotowa, a Oskar miał się pojawić lada moment.


— Babciu, czy to już wszystko?

— B. Tak możesz iść się przygotować, ja już tylko nakryje do stołu i też będę szła się przebrać.

— Dobrze babciu, a co z dziadkiem? Kiedy on wróci, przecież musi być na moich urodzinach.

— B. Nie martw się, na pewno już wraca z Oskarem do domu, biegnij się przygotować.


Bardzo się cieszyłam na te urodziny i na to, że spotkam Oskara, ale martwiłam się też o dziadka, bo tak długo go nie było. Włożyłam najlepszą sukienkę, jaką miałam, była fioletowa z małym dekoltem i długa do kolan. Włosy związałam w dwa kucyki, włożyłam czerwone kolczyki w kształcie truskawek, które kiedyś dostałam od mamy. Byłam już gotowa, by zejść na dół i poczekać na Oskara. Gdy zeszłam na dół, zobaczyłam jak przestraszony Oskar, rozmawiał z babcią, nie wiedziałam, co się stało.


— B. Zosiu przepraszam cię, ale muszę iść szybko do państwa Rosender, zostaniesz z Oskarem.

— Ale babciu co się stało?

— B. Wszystko wyjaśnię ci później, teraz muszę już iść.

— No dobrze.


Nic nie rozumiałam, dlaczego babcia musiała tak szybko iść, gdzie jest dziadek? Wiedziałam, że Oskar na pewno coś wie, o co tu chodzi, więc postanowiłam, że się tego dowiem.


— Oskar co się dzieje? Dlaczego babcia tak szybko wyszła i gdzie jest dziadek?

— O. Twój dziadek pomagał naprawiać coś w łazience, kiedy nagle po prostu zemdlał, lokaj kazał mi szybko iść po twoją babcię, a sam zadzwonił po lekarza.

— Och biedny dziadek tak mi go szkoda.

— O. Wszystko będzie dobrze, jest w dobrych rękach, a teraz chodź tu, bo mamy co świętować.

— Nie wiem, czy mam ochotę na urodzinową zabawę.

— O. Na pewno humor ci się poprawi jak dam ci prezent.

— Oo no dobrze.

— O. Wszystkiego Najlepszego Zosiu!


Oskar wręczył mi śliczne pudełko w różowe kwiaty owinięte białą wstążką, w pudełku znajdował się aparat fotograficzny. Nie wiedziałam, co powiedzieć, prezent był naprawdę ładny, ale musiał też swoje kosztować.


— Dziękuję ci, ale nie mogę tego przyjąć, musiało być strasznie drogie.

— O. Zosiu to nieważne, proszę cię musisz go wziąć… Będziesz mogła robić, nim pamiątkowe zdjęcia.

— Dziękuję ci, przyjmę go pod warunkiem, że pierwsze zdjęcie zrobisz sobie ze mną.

— O. Oczywiście, że tak, będę zaszczycony moja droga.


Oskar stanął koło mnie i objął mnie w pasie, trochę się zawstydziłam, ale starałam się opanować, bym nie wyszła na zdjęciu zaczerwieniona. Oskar wyglądał przystojnie, miał czarny smoking, białą koszulę i czarną muszkę, pasował do mnie tak idealnie. Babcia długo nie wracała do domu, a ja nie chciałam, by Oskar musiał siedzieć do późna ze mną.


— Dziękuję ci, że przyszedłeś na moje urodziny, to było bardzo miłe z twojej strony, ale jest już późno i pewnie musisz już wracać do domu.

— O. Nigdzie się nie ruszam, nie zostawię cię samej w domu.

— Ale nie wiadomo kiedy babcia wróci.

— O. Zostanę z tobą tutaj, tyle, ile będzie trzeba Zosiu.

— Dziękuję ci.


Długo siedzieliśmy, rozmawiając o przeszłości, o dziadkach i jego rodzinie, nie zauważyłam, nawet kiedy zasnęłam przytulona do Oskara. Nad ranem babcia wróciła do domu i obudziła śpiącego Oskara.


— B. Oskarze, obudź się.

— O. Dobry wieczór Pani i co z Panem Albertem?

— B. Już jest dobrze, został w szpitalu na kilka dni, ale będzie dobrze.

— O. Cieszę się bardzo.

— B. Siedziałeś tu cały czas?

— O. Tak proszę Pani, nie mogłem zostawić Zosi samej.

— B. To miło z twojej strony, dobrze mieć takiego przyjaciela jak ty, na pewno będzie ci wdzięczna za to, że nie pozwoliłeś, by ten dzień się zepsuł.

— O. Nigdy bym na to nie pozwolił.

— B. Lubisz ją prawda Oskarze?

— O. Chyba Czuję, że się zakochałem, ale proszę jej nie mówić, Zosia jest inna, nie chce tego zepsuć.

— B. Dobrze nie powiem, ale wiesz, że ona też cię bardzo lubi, cały czas o tobie mówi.

— O. ooj to słodkie, ale muszę już iść, tata pewnie się martwi już.

— B. No Dobrze to idź i uważaj na siebie.

— O. Dobrze, dobranoc.

Oskar musiał iść, choć bardzo tego nie chciał, najchętniej przytuliłby się do mnie i poszedł spać dalej. Stał chwilę nade mną i patrzył, jak śpię, powiedział „Do zobaczenia piękna”, po czym pocałował mnie delikatnie w policzek i wyszedł, lepszych urodzin nie mogłabym sobie wyobrazić.

6. Rozdział

Po wyjściu Oskara szybko się przebudziłam, nie było mi już tak ciepło i czułam jak, drętwieje mi szyja od niewygodnego spania na kanapie. Był środek nocy, jednak babcia jeszcze nie spała. Siedziała przy stole, wpatrując się w jakąś białą kartkę, widziałam, jak płacze, przeraziłam się, bo to mogło znaczyć, że coś złego mogło stać się z dziadkiem, musiałam dowiedzieć się, o co chodzi, więc, podeszłam do babci i usiadłam obok niej.


— Babciu, czy coś się stało?

— B. Nie Zosiu wszystko jest dobrze.

— Widzę, że płaczesz, przecież możesz mi powiedzieć, jestem już na tyle duża, że zrozumiem.

— B. Chodzi o dziadka.

— Czy dziadek…?

— B. Nie, nie, dziadek żyje, ale jest chory.

— Chory? Jak bardzo?

— B. Jak wiesz, dziadek pracował w tej fabryce, która później spłonęła i dziadek miał tam wypadek.

— Tak przez tę belkę, która uszkodziła mu nerwy w nogach.

— B. Nie tylko nogi, pech chciał, że oprócz nóg uszkodziło mu jeszcze żebra, które pękły, przebijając lekko wątrobę.

— To niemożliwe, biedny dziadek i co teraz?

— B. Dziadek potrzebuje dwóch poważnych operacji nóg i wątroby, a problem w tym, że nie mamy tyle pieniędzy. Jesteśmy już zadłużeni przez ten dom i jeśli nie znajdziemy wyjścia, to będziemy musieli go sprzedać i wyprowadzić się do miasta, a dziadek prawdopodobnie umrze.


Babcia szybko uciekła, do swojego pokoju, płacząc, nie mogę w to uwierzyć, nie mogę pozwolić na to, muszę znaleźć jakichś sposób, by im pomóc. Co ja mogę zrobić w tej sytuacji? Hmm mogę sprzedawać lemoniadę, jest taki upał, że ludzie na pewno kupią coś zimnego do picia. Mogę sprzedawać mleko, jaja i przetwory babci, jednak to nadal za mało, ale jeśli z tym kryształowym pałacem, to prawda, wtedy mogłabym poprosić króla o jakiś datek. Problem w tym, że nie mam pojęcia, gdzie on może mieszkać, będę musiała popytać w mieście, ale teraz kładę się już do łóżka, bo jutro czeka mnie sporo pracy. Obudziłam się bardzo wcześnie, prawie przez całą noc nie mogłam spać, cały czas dręczyły mnie myśli jak pomóc dziadkom. Babcia jeszcze spała, więc nie chciałam jej budzić i tak miała za sobą ciężką noc. Wychodząc z domu, zobaczyłam Oskara idącego w moim kierunku, normalnie ucieszyłabym się na jego widok, jednak problemy były dla mnie na pierwszym miejscu.


— O. Witaj Zosiu.

— Cześć Oskar.

— O. Co się stało? Jesteś jakaś smutna.

— Chodzi o dziadka, jest bardzo chory i potrzebuje operacji, a babci nie stać na to, jeśli jej nie będzie miał, to umrze, a babcia, straci swój dom i wyjedzie.

— O. Och nie to straszne… Co możemy zrobić, by im pomóc?

— My?

— O. Tak. Ja też chcę pomóc, twoi dziadkowie nie są dla mnie obcy, znam ich od urodzenia i twój dziadek zawsze pomagał w moim domu coś naprawić. Twoja babcia opiekowała się kiedyś mną jak byłem mały, jak mój ojciec pracował dużo. Zrobię wszystko, by im pomóc, powiedz tylko, co planujesz.

— Nie wiedziałam, że byłeś tak blisko z nimi. Chce sprzedawać lemoniadę w mieście i coś z naszej małej farmy, ale czuje, że to za mało będzie.

— O. Ja ci pomogę ze wszystkim, będzie dobrze, zobaczysz, ale teraz muszę iść narzazie.

— Oskar czekaj! Myślałam, że mi pomożesz…


Oskar pobiegł gdzieś, nie mówiąc mi o niczym, zasmuciłam się, bo myślałam, że mi pomoże, a zostałam sama. Nie chciałam jednak się użalać nad chłopakiem, bo przecież mam do zrobienia tyle rzeczy. Wróciłam do domu, by naszykować słoiki z przetworami, butelki szklane z mlekiem kozim, słoiki z miodem, warzywa, owoce i kilka kwiatów. Kwiaty były zwiędłe od braku wody i co ja miałam zrobić? Przypomniałam sobie wtedy o magicznych butach od Pani Helli, które nosiłam, pomyślałam, że mogę spróbować poprosić je o pomoc. „Magiczne buciki proszę was należycie, dajcie kwiatom w ogrodzie kolejne życie” wtem wszystkie zwiędłe kwiaty zaczęły, kwitnąć, ale nie były już takie same, one były z kolorowych kryształów. Nie mogłam w to uwierzyć i stałam tak kilka minut, przyglądając się tym magicznym kwiatom. Gdy się już ocknęłam, wyrwałam wszystkie magiczne kwiaty i włożyłam je do wiaderka. Miałam już wszystko gotowe, musiałam tylko dostać się jakoś do miasta, więc musiałam poprosić babcie o pomoc. Babcia już nie spała, siedziała na fotelu i słuchała radia.


— Babciu mogłabyś mnie podrzucić do miasta?

— B. A czego potrzebujesz?

— Niczego tylko chciałam wam pomóc trochę i sprzedać kilka rzeczy, by zarobić na operacje dziadka.

— B. To naprawdę miło z twojej strony Zosiu, oczywiście, że cię podrzucę, ale nie będę mogła cię odebrać z powrotem, bo będę musiała iść do dziadka, ale chyba państwo Rosender mają dziś być w mieście, więc może oni cię odwiozą, jeśli poprosisz.

— Dobrze rozumiem, jasne mogę poprosić ich, sądzę, że Oskar ucieszy się też.

— B. W takim razie zbieramy się i jedziemy, ja spakuję tylko ubrania dla dziadka i jedziemy, możesz poczekać przed domem Zosiu.

— Dobrze babciu już idę.


Cieszyłam się, że spotkam Oskara i że będę miała okazje zapytać się go, dlaczego tak nagle uciekł i mnie zostawił. Gdy dotarliśmy do miasteczka, babcia weszła na chwilę do piekarni, by kupić dla dziadka jego ulubione makowe ciasto. Miałam czekać w powozie i pilnować go, nagle usłyszałam bardzo znany mi głos, był to Oskar ze swoim ojcem i jakąś dziewczyną w rudych kucykach na głowie, brązowymi oczami i mnóstwem piegów na twarzy. Natychmiast się schowałam między kołami powozu, by mnie nie zauważył, obserwowałam przez dłuższy czas, jak stali i śmiali się z czegoś, Oskar obejmował ją i było widać, że dobrze się bawią. Było mi naprawdę przykro, bo myślałam, że mnie naprawdę lubi, wydawał się taki szczery, a nie miał odwagi powiedzieć mi, że ma dziewczynę. Przez cały ten czas żarty sobie ze mnie robi, a ja tak naiwnie dałam się nabrać. Wiedziałam, że nie chce go już znać, postanowiłam, że od teraz sama sobie poradzę z chorobą dziadka i szafirowym pałacem. Stałam tam wpatrzona w nich jak głodny lew polujący na gazelę, ale ocknęła mnie babcia, która zaskoczyła mnie od tyłu.


— B. Zosiu? Co robisz?

— OO babciu to ty, wystraszyłaś mnie.

— B. Dlaczego się ukrywasz?

— Co? Ja? Nie, nie, nie ukrywam się, skąd ten pomysł?

— B. No tak to wyglądało, jakbyś się ukrywała.

— Wszystko jest dobrze, masz ciasto dla dziadka?

— B. Tak mam spory kawałek, na pewno się ucieszy, a ty na pewno nie chcesz iść ze mną?

— Nie babciu nie mogę, mam tu do zrobienia kilka rzeczy, może jutro pójdziemy dobrze?

— B. No dobra, ale pamiętaj, żebyś wróciła z państwem Rosender, nie chce, byś chodziła po nocy sama, rozumiesz mnie?

— Tak, tak wiem, nie martw się.

— B. No dobrze to idę, miłego dnia Zosiu.

— Tobie też i pozdrów dziadka.

— B. Pozdrowię, pozdrowię papa.


Babcia odjechała, a ja miałam sporo pracy przed sobą, uporałam się szybko z rozłożeniem drewnianego stołu, na którym położyłam niebiesko-biały obrus w kratkę. Na stole stał duży szklany dzbanek z zimną lemoniadą, słoiki z przetworami babci, szklane butelki z kozim mlekiem, jajka kurze, kilka słoików miodu, dwa wiklinowe kosze jeden z warzywami, a drugi z owocami, a na samym środku stał wazon fioletowy w kropki, który pożyczyłam od babci, a w nim moje niezwykłe kolorowe, kryształowe kwiaty. Sprzedaż poszła mi szybko, wyprzedałam już prawie wszystko prócz kryształowych kwiatów. Cały czas stałam naprzeciw oskarowi i rudowłosej dziewczynie, wiedział, że tu stoję, bo czasami spoglądał na mnie, jednak ani razu nie podszedł do mnie. Usłyszałam nagle starszy, trochę zachrypnięty głos, była to Pani Hella.


— H. Witaj Skarbie.

— Dzień dobry Pani.

— H. Co tu robisz dziecko?

— Sprzedaje produkty dziadków, by uzbierać trochę pieniędzy na operacje dla dziadka.

— H. Ach tak słyszałam, współczuje twojemu dziadkowi to przykra sprawa.

— Tak, ale zrobię wszystko, by im pomóc.

— H. A wiesz, chyba mogę ci trochę pomóc, interesują mnie twoje kryształowe kwiaty.

— Czy one nie są niezwykłe?

— H. Och tak z pewnością są wspaniałe, ile kosztuje 1 kwiat?

— 1 kwiat kosztuje 1 złotą monetę.

— H. Oj nie, nie mam żadnych monet, czy mogłabyś mi je dać za darmo?

— No sama nie wiem, dziadek potrzebuje tych pieniędzy… ale… No dobrze, niech Pani je weźmie.

— H. Bardzo, bardzo ci dziękuje moje dziecko, a co z dziadkiem będzie?

— Niech się Pani nie martwi, ja jakoś zdobędę te pieniądze naprawdę.

— H. Dziękuje ci Zosiu, ja już muszę uciekać, życzę ci powodzenia i pozdrów dziadka.

— Dobrze pozdrowię.


Było mi trudno oddać Pani Helli te kwiaty, ale cóż było robić, wiedziałam, że będę musiała znaleźć inny sposób, by zarobić więcej pieniędzy. Nie mogłam jej odmówić, ona tak wiele mi już pomogła. Spakowałam wszystko i chciałam już wracać, ale był jeden problem, nie miałam jak zabrać tych rzeczy z powrotem do domu. Wiedziałam na pewno, że nie poproszę o pomoc państwa Rosender, nie chciałam mieć nic do czynienia z tym kłamcom Oskarem. Usiadłam więc na ziemi i byłam bezradna, pomyślałam, że jeszcze nic straconego, bo przecież miałam na nogach moje magiczne buty, które mogłam poprosić o pomoc. Dotknęłam ich, zamknęłam oczy i powiedziałam „Magiczne buciki, nie mówiąc nikomu, pomóżcie mi, proszę dotrzeć do domu” i nagle wielki kamień leżący na trawie zaczął lśnić, a po chwili, zmienił się w czerwony wózek z czarną rączką i kołami. Ucieszyłam się, bo teraz mogłam wrócić do domu, czekała mnie dłuuuuga droga, ale, co było robić, lepsze było dla mnie pójście, samej taki kawał drogi niż bycie w towarzystwie Oskara choć jedną minutę.


Szłam już dobre 30 minut, a droga wydawała się nie mieć końca, niebo było już niemal całe czarne i dosłownie nic nie było widać. Trochę się bałam, bo nie znałam lasu tak dobrze, jak mieszkańcy, ale nie mogłam się teraz poddać, musiałam coś wymyślić. Przyszedł znowu czas, by poprosić o pomoc magiczne buty, bo teraz tylko one mogły mi pomóc. „Magiczne butki ukarzcie swa moc, bym mogła do domu wrócić tę noc” byłam zdziwiona, bo nic się nie stało, może się zepsuły… nie mając większego wyboru, chcąc, czy nie musiałam dalej brnąć przed siebie w tę ciemność. Księżyc wyszedł zza chmur i dawał mi nieco światła na drodze, lecz nie na tyle bym widziała, dokąd idę. Nagle w oddali ujrzałam ciemna postać, która stała i patrzyła na mnie w oddali. Serce zaczęło mi mocniej bić, kiedy tak stała i wpatrywała się we mnie, postura przypominała mężczyznę, ale nie byłam pewna, bo nawet nie było widać twarzy. Straszna postać zaczęła biec w moją stronę, nie wiedziałam, co mam robić, więc zostawiłam wózek na środku drogi i sama zaczęłam uciekać w głąb lasu, najszybciej, jak mogłam. Uciekałam, ale na marne, bo postać zbliżała się do mnie coraz bardziej i bardziej, nie mając wyboru, schowałam się w konarze starego drzewa, które leżało przewalone na ziemi. Byłam bardzo przerażona, słysząc kroki i dźwięk łamanych ciężką stopą suchych gałęzi, nagle kroki ucichły i zapadła cisza. Siedziałam cicho w konarze, zastanawiając się, czy straszna postać już odeszła, gdy nagle poczułam łaskotanie po nodze. Było to stado małych pająków, które mieszkały w tym drzewie, nie lubiłam pająków, a nawet się ich bałam, więc uciekłam stamtąd z głośnym piskiem, nie zwracając uwagi na czającą się tam postać. Uciekając, wpadłam na coś, spojrzałam do góry i zobaczyłam straszna postać, która stała przede mną i miała mnie w swoich szponach.


— AAAAAA! Odejdź ode mnie potworze!

— R. Jaki potwór? Spokojnie Zosiu to ja PanRosender, jestem ojcem Oskara.

— Pan Rosender?

— R. Tak to ja już dobrze, nie bój się.

— Myślałam, że jest Pan jakimś potworem, stał Pan tam daleko i nic nie mówił, a potem zaczął Pan biec w moją stronę i mnie gonić.

— R. Tak masz rację, przepraszam, że nie odezwałem się wtedy, nie byłem pewny, czy to ty, bo było bardzo ciemno, a potem chciałem do ciebie podbiec, gdy już cię rozpoznałem, ale zaczęłaś uciekać i nie mogłem cię znaleźć.

— Bardzo się wystraszyłam.

— R. Już dobrze Zosiu spokojnie.

— Co Pan tu robi w lesie?

— R. Gdy nie wróciłaś do domu, twoja babcia zaczęła się bardzo martwić i poprosiła nas o pomoc w szukaniu ciebie. Mówiła, że miałaś jechać z nami, dlaczego nie poprosiłaś nas o podwiezienie?

— Nie chciałam robić nikomu kłopotu, myślałam, że dam sobie radę sama, ale się zgubiłam.

— R. Och Zosiu to nie byłby żaden kłopot, nie można chodzić po lesie w nocy, tym bardziej że się lasu nie zna.

— No tak wiem, przepraszam.

— R. Musisz przeprosić babcie, bardzo się o ciebie martwi, a chyba ma już dość zmartwień nie sądzisz?

— Tak to prawda, chodźmy, muszę ją przeprosić.


Przez całą drogę do domu rozmawialiśmy o tym wydarzeniu i o chorym dziadku w szpitalu, Pan Rosender mówił, że dziadek jest jego wieloletnim przyjacielem i że zawsze mógł liczyć na niego, więc nie mógłby zostawić go teraz z tym problemem, dlatego obiecał, że przekaże pewną sumę pieniędzy na operacje, co zakończyło jeden problem, ale został jeszcze problem z rachunkami za dom dziadków. Wiedziałam, że teraz jakoś damy sobie radę, bo najważniejsza była operacją, którą miał przed sobą dziadek. Z daleka było już widać domek dziadków i babcię stojącą na ganku, która czekała już na mnie, w oddali widziałam, jak Oskar, podbiega do nas i rzuca się na mnie, mocno przytulając mnie. Wcale nie miałam ochoty na przytulanki z jego strony, o których marzyłabym jeszcze wczoraj, ale nie zapomniałam o jego kłamstwach i o rudowłosej dziewczynie i miałam zamiar mu to powiedzieć.


— O. Zosia! Tak bardzo się o ciebie bałem.

— R. To ja was zostawię dzieci i pójdę Zosiu do twojej babci.

— Nie dotykaj mnie! Jesteś podłym kłamcom i tyle! Odepchnęłam go od siebie, nie miałam ochoty na niego patrzeć, a co dopiero, żeby mnie przytulał.

— O. O czym ty mówisz…

— Nie udawaj głupka teraz, dobrze wiesz, o co mi chodzi.

— O. Naprawdę nie wiem.

— Wiesz co, jesteś żałosny, nawet teraz kłamiesz mi prosto w oczy, lubiłam cię, bo wydawałeś mi się inny niż wszyscy… Taki niezwykły, a okazałeś się zwykłą świnią. Szkoda tylko mojego czasu na rozmowę z tobą.

— O. Ale Zosiu…

— Nie. Daj mi spokój, nie chce cię znać.

— O. Zaczekaj… proszę…

— Żegnaj.


Odwróciłam się i odeszłam do domu, chciałam jak najszybciej porozmawiać z babcią i sprawdzić jak się czuje. Nie chciałam przerywać babci rozmowy z panem Rosender, bo omawiali właśnie termin operacji, który miał nastąpić na początku lipca za dwa tygodnie. Poszłam więc do pokoju i chciałam się położyć na łóżku, gdy nagle coś ostrego ukłuło mnie w plecy. Wstałam i zobaczyłam na kołdrze drugi kawałek kryształu do naszyjnika, miałam już dwa, co mnie ucieszyło, ale brakowało mi jeszcze kolejnych dwóch. Wiedziałam, że kryształ pojawił się na łóżku dlatego, że pomogłam dziadkom w sprzedaży ich produktów, kiedy oni sami nie mogli się tym zająć.

Leżałam sobie na łóżku, rozmyślając o dzisiejszym ciężkim dniu, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.


— Proszę wejść.

— B. Zosiu wiesz jak, bardzo mnie przestraszyłaś dzisiaj? Dlaczego mnie nie posłuchałaś i nie poprosiłaś o pomoc państwa Rosender, tak jak się umawialiśmy?

— Wiem, przepraszam cię… ja po prostu nie chciałam jechać z Oskarem.

— B. Myślałam, że, się lubicie i że coś między wami jest.

— Też tak myślałam, aż do dziś, gdy zobaczyłam go z jakąś inną dziewczyną. Stali razem i śmiali się, a Oskar ją obejmował, nawet do mnie nie podszedł, tak był zajęty.

— B. Naprawdę? Przykro mi Zosiu, Jednak zachowałaś się nieodpowiedzialnie i nastraszyłaś nas wszystkich, coś mogło ci się stać.

— Ale nie stało się nic.

— B. Jednak musisz dostać karę ode mnie, bym miała pewność, że to się już nie powtórzy.

— I co zamkniesz mnie w domu?

— B. Nie, wysprzątasz cały strych pojutrze.

— A dlaczego nie jutro?

— B. Jutro musisz iść ze mną do dziadka, stęsknił się za tobą i chciałby cię zobaczyć.

— Dobrze babciu.

— B. Teraz idź już spać, bo jedziemy z rana do miasta po ciasto makowe dla dziadka, a potem zaraz do szpitala.

— Dobrze już się kładę, dobranoc

— B. dobranoc.

7. Rozdział

Dzisiejsza noc minęła bardzo szybko, nie miałam problemu, by zasnąć, nie męczyły mnie też żadne myśli, po raz pierwszy w Will Stone przyśniła mi się moja mama. Nie rozmawiałam z nią od wyjazdu i tak naprawdę nie wiedziałam, co u niej słychać. Nie wiedziałam, nawet jak mam się z nią skontaktować, bo dziadkowie nie mieli ani internetu, ani nawet telefonu, jedyną opcją porozumienia się z nimi było wysyłanie listów. Nie miałam większego wyboru, jak napisać list do mamy, ale nie miałam dziś na to czasu, musieliśmy dziś spędzić cały dzień z dziadkiem. Słyszałam z dołu hałasy dobiegające z kuchni, to pewnie babcia już robiła śniadanie dla nas, więc poszłam się z nią przywitać, mając nadzieje, że już się na mnie nie gniewa za wczorajszy wybryk.


— Dzień dobry babciu.

— B. Witaj Zosiu, śniadanie już jest prawie gotowe, więc usiądź i zacznij jeść, bo zaraz ruszamy.

— Dobrze, babciu chciałabym wiedzieć, czy jesteś na mnie jeszcze zła za wczoraj.

— B. Nie byłam na ciebie zła, po prostu bardzo się martwiłam o ciebie, rozumiesz?

— Tak przepraszam.

— B. Już dobrze, na szczęście Pan Rosender cię znalazł.

— Tak i bardzo nastraszył. Babciu, masz w domu jakieś znaczki pocztowe? Chciałabym do mamy napisać list.

— B. Hmm nie, chyba nie mam już znaczków, ale czemu do niej po prostu nie zadzwonisz?

— Zadzwonić? Jak? Przecież nie macie w domu telefonu.

— B.W domu nie mamy, ale w mieście jest budka telefoniczna i tam mogłabyś zadzwonić do niej.

— Oto super to ruszajmy do miasta.

— B. Zaczekaj na mnie na podwórzu, ja sprzątnę po śniadaniu i pojedziemy.

— Ok to już idę.


Pogoda dzisiaj była bardzo słoneczna, wiał cieplutki wiaterek, było bardzo przyjemnie, więc na chwilę usiadłam na ławeczce w ogródku i obserwowałam jak, fasolka goniła motylka, kot wygrzewał się na słońcu przy płocie, a koza beztrosko zajadała się trawką. Ujrzałam nagle samochód Państwa Rosender i Oskara, który jechał z ojcem w kierunku miasta, zauważył mnie i zaczął mi machać i uśmiechać się do mnie. Odwróciłam wzrok i zignorowałam go, nie lubiłam już go i nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Gdy babcia wyszła z domu, od razu ruszyliśmy w drogę, rozmawialiśmy z babcią o terminie operacji dziadka i ile czasu będzie musiał jeszcze tam spędzić. Babcia zabrała z domu gazetki do czytania, warcaby i karty, by się dziadkowi nie nudziło w szpitalu. Gdy dotarliśmy do miasta, babcia weszła do piekarni po ciasto, a ja ruszyłam do budki telefonicznej, by zadzwonić do mamy.


— Halo? Mamo?

— L. Halo? Kto mówi?

— To ja Zosia, dzwonie do ciebie z budki telefonicznej.

— L. Zosia! Jak miło cię usłyszeć po tak długim czasie, czemu nie dzwoniłaś wcześniej? Trochę się martwiłam, czy wszystko w porządku u ciebie.

— Miałam dużo pracy przez ostatnie kilka tygodni, u mnie wszystko dobrze, ale z dziadkiem jest kiepsko.

— L. Co się stało?

— Dziadek jest w szpitalu, czeka właśnie na operacje, która odbędzie się za 2 tygodnie, było ciężko z pieniędzmi, ale daliśmy radę z babcią.


— L. Operacja? Dlaczego nikt mnie nie poinformował o tym?

— Ja nie wiem mamo, ale już naprawdę jest dobrze, właśnie zaraz idziemy go odwiedzić w szpitalu.

— L. Dobrze Zosiu, ja muszę już kończyć, ale przekaż babci, że przyjadę za 2 tygodnie, by być przy dziadku po operacji.

— Zostaniesz z nami do końca wakacji?

— L. Nie wiem Zosiu, postaram się, teraz już muszę iść, pozdrów dziadków i bądź grzeczna.

— Tak mamo, do zobaczenia.


Babcia wracała właśnie z piekarni, więc od razu ją poinformowałam o przyjeździe mamy do miasta, ucieszyła się na tę wiadomość. Wiedziałam, że mama dużo pracuje, więc byłam przyzwyczajona do tego, że łamała obietnice, które składała, dlatego nie wierzyłam jej w pełni, że i tym razem przyjedzie do nas. Z miasta do szpitala nie było tak daleko, szpital nie był też jakiś duży, był raczej bardzo ponury i zimny. dziadek był sam w pokoju, co na pewno dawało mu więcej swobody, leżał na łóżku i rozwiązywał krzyżówki. W rogu pokoju stał drewniany stół i dwa krzesła, a na nich siedzieli Oskar i Pan Rosender. Nie byłam zachwycona, że go tu widzę, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać, więc poszłam się przywitać z dziadkiem.


— Witaj dziadku, jak się czujesz?

— D. Zosiu! Cześć, czuje się dobrze, choć czasami, dokuczają mi bóle. A co u ciebie? Jak urodziny twoje? Przepraszam, że, mnie na nich nie było.

— Nie obwiniaj się… to nie twoja wina, mimo wszystko urodziny były wspaniałe.

Spojrzałam na Oskara, który patrzał na mnie, uśmiechając się do mnie, było to miłe jednak nie zapomniałam o tym, co zrobił, więc, szybko odwróciłam wzrok.

— D. Cieszę się bardzo.

— Rozmawiałam z mamą dziś przez telefon i ma do nas przyjechać w dzień twojej operacji.

— D. Och to dobre wiadomości, tyle lat jej nie było u nas.

— Też się cieszę, ale ona wiecznie pracuje wie c nie mogę jej w pełni uwierzyć w to.

— D. Rozumiem cię. Rozmawiałem dziś z Oskarem mówił mi, że jesteś na niego zła.

— Owszem jestem.

— D. Ale co się stało, przecież tak się lubiliście.

— Tak lubiłam go, zanim mnie nie oszukał.

— D. Oszukał cię? Oskar twierdził, że nic nie zrobił, że to ty tak nagle go znienawidziłaś.

— Oczywiście teraz zgrywa niewinnego.

— O. Zosiu, mogę z tobą porozmawiać na korytarzu? Proszę cię.

— Nie, nie chce z tobą rozmawiać.

— D. Idź Zosiu, porozmawiaj z nim, byłoby mi bardzo miło.

— Ech dobra, ale tylko dla ciebie dziadku to zrobię.


Nie chciałam z Oskarem rozmawiać, ale cóż, nie chce, by dziadek się przejmował tym i martwił, nie potrzeba mu teraz więcej stresu. Wyszłam na korytarz wrogo nastawiona, bo wiedziałam, że będzie się wykręcać z tego wszystkiego, ale ja wiem, co widziałam i nie miałam zamiaru słuchać tych kłamstw dłużej niż powinnam.


— No to mów, czego chcesz ode mnie.

— O. Nie rozumiem, dlaczego mnie nie lubisz, myślałem, że między nami coś było.

— Lubiłam cię i masz rację coś chyba było między nami, dopóki ty mnie nie oszukałeś, co ty myślałeś, że będziesz miał dwie dziewczyny?

— O. Dwie? O czym ty mówisz?

— Mówię o tej twojej rudowłosej dziewczynie, z którą cię widziałam w mieście tamtego dnia, widziałam was, jak ją obejmowałeś i tak świetnie się razem bawiliście.

— O. HAHAHA

— Co cię tak bawi co?

— O. Ta rudo włosa dziewczyna to Megi i nie jest moją dziewczyną, to jest moja kuzynka.

— Kuzynka?

— O. Tak, rozmawiałem z nią o twoim dziadku, jej dziadek był właścicielem tej fabryki, która spłonęła. Chcą zrobić coś dla twojego dziadka, bo był to jego najlepszy pracownik, dlatego chcą opłacić rachunki za dom twoich dziadków, aby wynagrodzić im ten okropny wypadek, przez który zachorował twój dziadek.

— Nie wiedziałam…

— O. Jak mogłaś pomyśleć, że miałbym dwie dziewczyny? Zależny mi tylko na tobie.

— Bo znamy się tak długo już, a ty ani razu nie chciałeś mnie pocałować.

— O. Zosiu uwierz mi, że chciałem, ale bardzo cię lubiłem nie chciałem byś pomyślała o mnie coś i przestała się spotykać ze mną.

— Ech oboje zawiniliśmy, przepraszam cię powinnam była cię spytać najpierw, a nie od razu oskarżać.

— O. Ja też przepraszam i nie gniewam się na ciebie.

— Przytulasek na zgodę?

— O. Wiesz… myślę, że może coś więcej…


Przytulił mnie mocno do siebie, spojrzał mi przez kilka sekund prosto w oczy, co sprawiło, że zawitał uśmiech na mojej twarzy. Stało się coś wspaniałego, a zarazem magicznego, coś, co topi serca bardziej, niż słońce topiące lody w upalny dzień, coś, co sprawia, że odrywasz się od ziemi i lecisz w górę. To miłość, którą oboje czuliśmy do siebie, strasznie mi go brakowało przez te kilka dni i cieszyłam się, że w końcu wszystko będzie jak dawniej, no może z jednym małym wyjątkiem…


Bardzo się cieszyłam, że pogodziłam się z Oskarem, nie chciałam się z nim kłócić, a przez moją głupotę mogłam to wszystko zniszczyć. Dziś czekał mnie ciężki dzień, musiałam odpracować swoją karę i wysprzątać cały strych. Chciałabym spędzić dziś dzień z Oskarem, więc jeśli zaczęłabym sprzątać wcześnie i dość szybko, to zdążyłabym jeszcze wyjść z domu. Śniadanie zjadłam niemalże w 5 minut, aż babcia się przeraziła, że jeszcze się uduszę tym, jak będę się tak spieszyć. Po śniadaniu babcia chciała ze mną porozmawiać po jej minie mogłabym pomyśleć, że coś się stało, więc musiałam się dowiedzieć, o co chodzi.


— O czym chciałaś ze mną porozmawiać?

— B. Dziś będziemy mieli gościa na popołudniowej herbatce.

— Państwo Rosender?

— B. Nie Zosiu, odwiedzi nas nasz dawny znajomy.

— I pewnie muszę być na tym spotkaniu?

— B. Nie. Nie musisz, ale byłoby miło, gdybyś przyszła się przywitać.

— No dobrze to będę, teraz muszę iść sprzątać ten strych, bo chce później pójść na spacer z Oskarem.

— B. Dobrze to idź Zosiu.


Weszłam na strych, było tam mnóstwo kurzu i kilka pajęczyn, nikt od lat tu chyba nie zaglądał. Leżała w kącie sterta pudeł z pamiątkami, obrazami, starymi ubraniami i książkami. Na samym środku strychu stał wielki zielono-szary kufer, od razu wzbudził moją ciekawość, więc zaczęłam grzebać w nim, licząc, że znajdę coś ciekawego w środku. Poczułam nagle czyjąś rękę na moim ramieniu, przestraszyłam się i odwróciłam wzrok, by sprawdzić, kto to. Był to Oskar, zdziwiła mnie jego obecność tutaj, ale cieszyłam się, że go widzę.


— Oskar? Co tu robisz?

— O. Przyszedłem po ciebie, by gdzieś wyjść razem, ale twoja babcia powiedziała, że musisz najpierw wysprzątać strych, więc spytałem, czy mogę ci pomóc i się zgodziła.

— To super, ale nie strasz mnie więcej, o mało nie padłam na zawał przez ciebie.

— O. Oj wybacz haha, czego szukasz w tym kufrze?

— Właśnie nie wiem, ale liczę na to, że coś znajdę.


Długo nie musiałam szukać, pod stertą śmieci znalazłam zakurzony pamiętnik, był to stary pamiętnik mojej mamy z młodości. Pisała w nim o bezimiennym chłopaku, który był jej ukochanym. Nie pisała wiele w pamiętniku, ale znalazłam stare czarno-białe zdjęcia była tam para staruszków z dzieckiem chłopcem, na drugim zdjęciu była inna para także staruszków z dzieckiem, ale z dziewczynką. Zastanawiałam się, kto to może być, bo nie poznawałam nikogo na tych zdjęciach. Oskar przeszukiwał stary album ze zdjęciami i natknął się na jedno interesujące zdjęcie, które poznawałam. Była to moja mama jako nastolatka z jakimś mężczyzną, czy to może być mój ojciec? A może to po prostu jakiś jej kolega z dzieciństwa. Z tyłu zdjęcia było napisane „Dla mojej ukochanej Liliany, twój na zawsze Eryk” to było takie romantyczne, ale kim jest Eryk? Wiedziałam, że muszę się dowiedzieć, kim on jest i kim są te dwie rodziny na tamtych zdjęciach.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 50.62