Chciałabym gorąco podziękować Marcie Szczur, dzięki której powstała druga część powieści. Pewnie, gdyby nie jej marudzenie, to nie mielibyście tego egzemplarza w rękach…
Rozdział 1
— Juliette —
Dziś wstaję wcześniej, niż zwykle, ale to właśnie dziś mój mały królewicz idzie pierwszy raz do przedszkola, a ja do pierwszej pracy.
Odsuwam rolety, a jasny świt wpada przez szyby do mojej niedużej sypialni. Otwieram okno i wdycham głęboko chłodne, wrześniowe powietrze Grenoble. Zanim obudzę Marcela idę zrobić sobie kawy, narzucam na siebie cienki, satynowy szlafrok i podchodzę do lustra, spoglądam w swoje odbicie i marszczę lekko nos, nie jest najlepiej, chyba czas do fryzjera. Zbieram włosy do góry i zaplątuje w duży kok. Zanim dojdę do kuchni otwieram drzwi pokoiku i patrzę jak mój syn słodko śpi z lekko rozchylonymi ustami. Wcale nie jest do mnie podobny, w zasadzie do swojego ojca też nie do końca, bardzo żałuję, że nigdy nie pozna swojego taty. Zamykam cicho drzwi i idę na kawkę. Zanim ekspres zmieli ziarno i zaparzy espresso, wyjmuję z szafki dwa maślane rogaliki i z filiżanką w dłoni rozsiadam się na szerokim parapecie. Patrzę na przechadzających się w dole ludzi i biorę łyk kawy, sam zapach bardzo mnie pobudza, a smak pieści moje podniebienie. Spoglądam na wiszące na ścianie czarno-białe zdjęcie i staram się przypomnieć sobie mężczyznę z fotografii, niestety, minęły prawie cztery lata, a on nadal jest dla mnie całkowicie obcy. Uśmiecha się do mnie ze zdjęcia, a ja nie umiem wykrzesać z siebie ani radości, ani żalu, ani tęsknoty, niczego. Do dnia naszego wypadku, w którym zginął Marc, niczego nie pamiętam. Moje wspomnienia zaczynają się od wybudzenia ze śpiączki dwa miesiące po wypadku. Przy moim łóżku siedziała Catherine i ją jedyną kojarzyłam, od pierwszego spojrzenia wiedziałam, że jest dla mnie kimś bliskim, i to od niej dowiedziałam się kim jestem i dlaczego niczego nie pamiętam. Miałam problem z mówieniem, ale to tylko dlatego, że nie umiałam mówić po francusku, mimo że to tu się urodziłam i tu byłam całe życie, rozumiałam trochę po angielsku i lekarze w tym języku się ze mną porozumiewali, choć ja tylko rozumiałam ten język. Mówić umiałam trochę po polsku i rosyjsku, mimo że nigdy nie uczyłam się tych języków i nie byłam w tych krajach. Wszystko się pomieszało, a żadne badania i konsultacje wybitnych specjalistów nie dawały odpowiedzi skąd mi się to wzięło i czy kiedykolwiek minie. Musiałam dać sobie radę z rehabilitacją, nauką języka i ciążą, w której byłam w dniu wypadku. Na szczęście dziecku nic się nie stało, a język po tym czasie już nie sprawia mi problemu.
Zanim dopiję kawę słyszę krótki dzwonek, mrużę lekko oczy, bo nikogo nie spodziewam się o tej porze. Szybko idę do drzwi, nie chcąc, żeby mały się obudził i otwieram. Stojący za progiem mężczyzna bez namysłu oplata mnie ciasno ramieniem, a drugą dłoń wsuwa w moje włosy, przyciskając mnie do siebie i namiętnie całując, nie dając szansy na oddech. Wariat! Gniecie mnie sobą do ściany i lekko unosi, zawsze wie, czego potrzebuję, oplatam go nogami i zarzucam mu ręce na szyję. Dopiero po chwili się od siebie odrywamy, choć nadal toniemy w swoich uściskach.
— Jak moja bogini, gotowa na pierwszy dzień w pracy? — patrzy na mnie z miłością i dostaje za to całusa w czubek nosa.
— Jak nigdy wcześniej — uśmiecham się i zeskakuję na podłogę — chodź na kawkę.
Hugo rozsiada się wygodnie w fotelu, a kiedy podchodzę do niego z filiżanką, to przyciąga mnie do siebie i sadza na kolanach.
— Co tu robisz właściwie? — patrzę w jego śliczne, piwne oczy.
— Skończyłem dyżur i przyjechałem, myślałem, że się ucieszysz.
— A nie wyglądam na ucieszoną?
Facet marszczy lekko brwi i kręci głową, na co ja siadam okrakiem na jego biodrach i zbliżam się do jego ust. Pieszczę każdą wargę osobno, poświęcając im po równo tyle samo uwagi, po czym przenoszę pocałunki na szczęki, a potem kieruję się na szyję poniżej ucha, czuję jego przyspieszające tętno i coraz głośniejsze oddechy. Jego ręce zaczynają powoli pocierać moją skórę na udach i wsuwają się pod spodenki satynowej piżamki. Kiedy dochodzi palcami do koronkowej bielizny zaczyna cicho pomrukiwać i jeszcze śmielej wchodzi głębiej. Nasze spragnione usta łączą się w głębokim, szaleńczym pocałunku, a moje ciało wije się w żelaznym uścisku męskich ramion. Mój facet, uwielbiam, kiedy jest taki, kiedy nie prosi o pieszczoty tylko sam je sobie bierze, na szczęście nie zawsze tak to wygląda, wie, kiedy potrzebuję czułości oraz delikatności i daje mi to jakby znał mnie na pamięć. Powoli rozwiązuje mój szlafrok, a śliski materiał osuwa się ze mnie na podłogę, jego dłonie wędrują niespiesznie na moje plecy, a ja coraz bardziej podniecona zaczynam pojękiwać. Kołyszę biodrami w rytm jego szybkich oddechów i wiem, co za chwilę się stanie…
Tupot małych stóp odrywa nas od siebie. Szybko zeskakuję z kolan Hugo i kucam, rozkładając ramiona, ale niestety mój syn ma zupełnie inne plany, z radosnym piskiem mija mnie i wdrapuje się na kolana mojego mężczyzny. Ten obraz zawsze mnie rozczula, chłopaki się tulą, a ja nie mogę się na nich napatrzeć. Hugo jest dla Marcela jak ojciec, poznaliśmy się jak jeszcze byłam w szpitalu, to on przyjął mnie na oddział przywiezioną z wypadku i od tamtej pory bardzo o mnie dba.
— To może, skoro nie jestem wam potrzebna, to pójdę się ogarnąć? — wstaję z fotela i bez czekania na odpowiedź wychodzę, bo oni są tak zajęci zabawą, że i tak nie słuchali co mówiłam.
Zamykam się w sypialni i po ogarnięciu porannej toalety podchodzę do szafy, nie mam wielu ubrań, jakoś nigdy nie lubiłam się stroić. Zastanawiam się co powinnam włożyć, to niby tylko kawiarnia, ale też muszę jakoś wyglądać. Zakładam czarne, dopasowane spodnie i białą koszulę z podwijanym rękawem. Do tego buty na niewysokim słupku i torebka. Jest ok, robię lekki makijaż, a właściwie to tylko tuszuję rzęsy i nakładam błyszczyk. Czegoś mi ciągle brakuje… Wyjmuję z szuflady białą apaszkę i wiążę ją wokół koka, tak jest, o to chodziło. Wychodzę z sypialni i jest dokładnie tak jak myślałam, Marcel jest już ubrany, umyty i po śniadaniu. Uśmiecham się na widok prób samodzielnego ubrania butów i jego słodkiego głosu, że nie da rady. Kucam przy moim pyszczku i zapinam małe butki. Wychodzimy z mieszkania we trójkę z Marcelem między nami i co trzy kroki unosimy go lekko nad ziemię, ciesząc się jego radosnym szczebiotem. Zatrzymujemy się przy samochodzie, a ja mam jakieś opory, żeby do niego wsiąść.
— Denerwuję się trochę wiesz? — spoglądam na Hugo i ściskam mocniej jego dłoń.
— Poradzisz sobie — całuje mnie w skroń i podchodzi do drzwi auta.
— Myślę o Marcelu, pierwszy raz zostanie na tak długo beze mnie — na samo wspomnienie tak długiego rozstania łzy mi się w oczach kręcą.
— Oj mamusia nadopiekuńcza — śmieje się i przyciąga mnie do siebie — to duży facet, szybko o tobie zapomni, nie martw się.
— Myślisz?
— Jasne, poza tym ja w razie czego mogę w każdej chwili go odebrać.
— Musisz się wyspać, nie możesz być dobę na nogach, pacjenci by ci tego nie darowali — szturcham go łokciem w bok i patrzę na dołeczki w jego policzkach.
— Wziąłem na jutro wolne — mruczy mi prosto do ucha, a wibracje jego głosu czuję między nogami — mam plany na wieczór, więc nastaw się psychicznie na nieprzespaną noc — pociera dłonią moje pośladki, a ja zaciskam mięśnie krocza.
Przechodnie się na nas gapią, a Hugo nie wypuszczając rączki Marcela zaczyna mnie całować, mój facet…
Najpierw odwozimy Marcela do przedszkola, a ja już czuję szczypanie w nosie, nic nie poradzę, że do tej pory był właściwie ciągle ze mną i się o niego boję, co ja gadam boję, ja jestem przerażona. Hugo gładzi moją nogę, a ja nie mogę usiedzieć w miejscu. Na widok drzwi przedszkola przechodzi przeze mnie dreszcz. Idziemy z synkiem za rękę, ale zanim zdążę cokolwiek zrobić, to widzę jak biegnie w stronę sali, no pięknie, lepiej zniósł to ode mnie, przynajmniej obyło się bez płaczu. Odkładam do jego szafki przyniesione ubrania na zmianę i ulubionego misia na wszelki wypadek, i cicho uciekam, żeby mnie nie zobaczył.
Do pracy dojeżdżamy w kilka minut, Hugo wysiada razem ze mną i odprowadza mnie pod same drzwi.
— Wiesz, że nie musisz tego robić? Zarabiam wystarczająco dużo, żebyś mogła nie pracować.
— Oj, nie zaczynaj tematu — upominam go i opieram dłonie na jego klatce piersiowej — chcę coś robić, żyć między ludźmi, może to nie jest szczyt moich marzeń, ale na początek wystarczy, później zobaczymy.
Widzę, że jest niezadowolony, ale nic nie poradzę, i tak długo siedziałam w domu.
— A może ty się po prostu wstydzisz, że twoja dziewczyna będzie kelnerką? — warczę trochę chyba zbyt ostro i po sekundzie przysuwam się bliżej — przepraszam.
— Kochanie, to ja przepraszam — spogląda mi łagodnie w oczy — nie wstydzę się ciebie, mówię tylko, że jeśli robisz to z obowiązku, to wiedz, że nie musisz. Zadbam o was.
Ostatnie słowa zabrzmiały dość poważnie i chyba wyczuł moją konsternację.
— Leć, zobaczymy się wieczorem, przyjadę po ciebie.
— Zaraz, a Marcel?
— Catherine się nim zajmie — uśmiecha się zalotnie i lekko rusza brwiami.
— Wszystko przewidziałeś?
— Absolutnie, tej nocy nie ma prawa nam nic popsuć — mocno mnie obejmuje i składa całusa na moich wargach.
No dobra, koniec paplania, czas brać się za robotę. Na początku dziewczyny pracujące tu dłużej pokazują mi, gdzie co jest, jak obsługiwać sprzęt i kasę, gdzie jaka kawa, gdzie jakie ciasta i sama nie wiem co jeszcze. Na początku robię wszystko bardzo powoli i niezdarnie, ale z każdym kolejnym zamówieniem idzie mi lepiej, co prawda stłukłam już jedną szklankę i talerzyk, ale się nie poddaję i biorę byka za rogi. Nauczę się, najtrudniej jest mi jak ktoś dużo i szybko zamawia, bo nie nadążam pisać, a skrótów się jeszcze nie nauczyłam. Nogi już mi pewnie wlazły z pięć centymetrów w tyłek, a sam zapach kawy budzi we mnie wstręt. Spoglądam na zegarek i oddycham z ulgą, bo za dwie godziny zamykamy, dzień jest tak intensywny, że nawet czasu nie mam pomyśleć o synu i trochę mi z tym źle, cóż, telefon nie dzwonił, więc chyba nic złego się nie wydarzyło.
Po zamknięciu lokalu sprzątamy stoliki i myjemy podłogi, ja jeszcze nie zliczam utargu, więc zostało mi wstawienie ostatnich naczyń do wyparzarki i koniec na dziś. Jestem umordowana, a tu jeszcze romantyczna kolacja z ukochanym, usnę jak nic jeszcze przed jedzeniem, a kawy, to przez najbliższy miesiąc się nie napiję.
Kiedy wychodzę z kawiarni widzę czekającego na mnie Hugo, jest jak zwykle bardzo elegancki, ma na sobie stalowe, garniturowe spodnie i białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami.
Podchodzę bliżej i wspinam się na palce, żeby go pocałować, robi to bardzo długo i bardzo delikatnie, a kiedy się ode mnie odkleja wręcza mi śliczny bukiet kwiatów. Zanurzam nos w kolorowych płatkach i zaciągam słodki zapach.
— Dziękuję, a jaka to okazja? — pytam zalotnie.
— Musi być jakaś? Po prostu cię kocham — obejmuje mnie w talii i cmoka w usta — zapraszam panią serdecznie — otwiera drzwi samochodu i pomaga mi usiąść.
W restauracji nie ma wielu osób, bo przyznam, że na dzisiejszy wieczór Hugo wybrał dość drogi lokal. Wszystko jest tu w kolorach złota i bieli, na stołach lśnią świeczniki, a zapach kwiatów unosi się w powietrzu. Na końcu głównej sali stoi fortepian, na którym gra elegancko ubrany mężczyzna, a obok niego stoi młodziutka dziewczyna ze skrzypcami w rękach.
Hugo najpierw odsuwa mi krzesło, a później siada naprzeciwko mnie, bez słowa patrzymy sobie w oczy, ale rozmowa nie jest nam potrzebna, wszystko i tak wiemy. W końcu Hugo wzrokiem przywołuje kelnera i dostajemy karty dań, patrzę na kolejne pozycje i dziwny, niepokojący dreszcz przebiega moje ciało, jakby coś miało się wydarzyć, coś złego… Niepewnie rozglądam się wokoło, ale nie dostrzegam niczego nadzwyczajnego. Znów zaczynam czytać listę polecanych dań i znów mój wzrok bezwiednie obiega salę i siedzących gości.
— Co się dzieje kochanie? — Hugo łapie moją dłoń, a ja nerwowo podskakuję.
— Nie wiem, jakieś takie dziwne przeczucie mam — marszczę brwi — zadzwonię do Marcela co?
— Jasne — uśmiecha się słodko, a ja bez namysłu wyciągam telefon.
Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty… nic cisza, wiedziałam, że coś się stanie.
— Nie odbiera — słyszę jak łamie mi się głos — Hugo, stało się coś.
— Spróbuj jeszcze raz — mówi najspokojniej, jak umie, ale w jego oczach widać nerwy.
Znów przykładam telefon do ucha i liczę sygnały, pierwszy, drugi, trzeci…
— O! Hej siostra! Stało się coś?
— Catherine! Czemu nie odbierasz? Denerwowałam się — syczę ze złością.
— Wybacz, byliśmy w łazience, bo…
— Mamo! Były bąbelki — słyszę głos Marcela i uśmiecham się sama do siebie — mamo, a ciocia zrobiła w wannie bąbelki.
— Bąbelki? Ale fantastycznie, to teraz piżamka i spać — odpowiadam z ulgą, że wszystko w porządku.
Hugo z uśmiechem kręci głową i znów bierze do ręki kartę dań. Już spokojniejsza zamawiam pieczonego dorsza z grillowanymi warzywami, a Hugo pierś z kaczki z pieczonymi ziemniakami.
Jedzenie jest tu wyborne, zresztą za takie ceny to, co się dziwić, po kolacji dostajemy wyśmienite wino i torcik bezowy. Dam sobie głowę uciąć, że jutro będę ważyła kilogram więcej. Mimo tego, że atmosfera jest fantastyczna i świetnie nam się rozmawia, to widzę, że Hugo wcale nie jest taki wesoły jak przed kolacją, jakby coś go gryzło. Otwieram usta, żeby go o to zapytać, a on w tym momencie wstaje od stolika. Zamieram, nie wiedząc o co chodzi, ale szybko przytomnieję, kiedy klęka u moich stóp.
— Juliette, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, byłaś pokaleczona i nieprzytomna, ale już wtedy wiedziałem, że będziesz tylko moja. Każdego dnia walczyłem o twoje… — zawiesza głos — o wasze zdrowie i życie, bo wiedziałem, że będziecie dla mnie najważniejsi na świecie. Codziennie dziękuję Bogu, że cię uratował i pozwolił mi cieszyć się tobą każdego dnia. Nie chcę żyć bez ciebie i błagam, pozwól mi przejść z tobą przez życie. Przysięgam, że będę najlepszym ojcem dla twojego syna i marzę tylko o tym, żeby kiedyś powiedział do mnie tato.
Nie wierzę, że to się dzieje, patrzę w te najpiękniejsze oczy i nie wierzę, że to zrobił. Wyciąga do mnie dłoń z otwartym pudełeczkiem, w którym lśni przepiękny pierścionek, nie jest duży, ale jest najpiękniejszy na świecie. Widzę w oczach Hugo lęk i kiwam głową, że się zgadzam, wsuwa mi na palec pierścionek, a w restauracji rozlegają się brawa. Hugo wstaje z kolan i unosi mnie nad ziemię, jestem szczęśliwa… Całuje mnie mocno i namiętnie, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Dopiero po kilku chwilach odrywamy się od siebie, wciąż patrząc sobie głęboko w oczy. Nagle ktoś szarpie mnie za ramię i odwracam głowę do mężczyzny stojącego tuż za moimi plecami.
— Boże — wzdycha i nie wypuszcza z uścisku mojego nadgarstka — niemożliwe…
— Słucham? — próbuję się odsunąć i szarpię ręką.
— Powiedz, że to ty! — facet podnosi głos, a ja zaczynam się bać — powiedz!
— Nie wiem o co panu chodzi! Proszę mnie puścić!
— Zostaw ją co? — Hugo kładzie dłoń na ramieniu mężczyzny, a ten uderza go w twarz.
Przerażona zasłaniam usta dłonią i patrzę jak zaczynają się okładać pięściami, Hugo nie należy do najsłabszych, ale tamten bez trudu go obezwładnił i bije na oślep. Staram się ich jakoś rozdzielić, ale niewiele mogę zrobić, po chwili przybiega ochrona i odrywa ich od siebie. Podchodzę do narzeczonego i ocieram jego twarz z krwi.
— W porządku? — pytam z żalem, bo czuję się winna.
Nie odpowiada, mierzy się wzrokiem z tamtym facetem, który teraz patrzy na mnie z takim ogniem w oczach, że aż się go boję. Nie chcę się zastanawiać o co chodzi, wyciągam Hugo z restauracji i jedziemy prosto do jego mieszkania.
Rozdział 2
— Juliette —
Jedziemy do domu w absolutnej ciszy, Hugo co jakiś czas zerka na mnie z wyrzutem, jakby to, co się wydarzyło było moją winą. Co prawda facet gadał jakieś brednie, ale ja w życiu go nie widziałam i słowo daję, że go nie znam. Nie wiem, może to ktoś z mojej przeszłości, której przecież nie pamiętam, a może to ktoś znajomy Marca, a tego się tym bardziej nie dowiem. Może, gdyby się nie pobili to dałoby się jakoś, to wyjaśnić, a tak to co? Z tego wszystkiego nawet mu się nie przyjrzałam i nie wiem, jak go opisać, jedyne, co pamiętam to, że był wyższy ode mnie, ale to nie wyczyn, skoro ledwo przekraczam sto sześćdziesiąt centymetrów. Miał w sobie coś dzikiego, coś groźnego, bo bałam się go, tak jakoś wewnętrznie, a przecież nie na każdego tak reaguję.
Parkuję auto w podziemnym garażu i spoglądam na obrażonego narzeczonego, a jednak udało się komuś zepsuć nam wieczór.
— Gniewasz się? — mruczę cicho i przepraszająco patrzę w jego opuchnięte oczy.
— A nie mam powodu według ciebie?
— Niczego złego nie zrobiłam.
— Juliette, powiedz mi prawdę… kim on był, wiem, że go znasz albo znałaś.
— Skąd ten pomysł? Pierwszy raz widziałam go na oczy.
— Jesteś pewna? — zaczyna podnosić głos, a ja jak nigdy się spinam.
— No jestem!
— Dziewczyno! — krzyczy i wbija we mnie wściekły wzrok — mówiłaś do niego po polsku… chyba.
— Co?
— To! Nawet jednego słowa nie zrozumiałem z tego, co mówiliście! Ale oczywiście, że go nie pamiętasz, no skąd!
Nagle wysiada, trzaskając za sobą drzwiami i prawie biegnie do windy. Cholera nawet nie zauważyłam w jakim języku rozmawiałam. To możliwe? Byłam zdenerwowana, ale żeby aż tak? A jeśli tak, to kim on jest? Może faktycznie mnie zna i mógłby mi pomóc uporać się z przeszłością?
Nie zastanawiam się nad tym długo, zamykam samochód i idę do mieszkania Hugo, ten wieczór mimo wszystko ma być nasz.
Kiedy otwieram drzwi słyszę szum wody w łazience, odkładam kwiaty na wyspę w kuchni i spoglądam na lśniący pierścionek. Uśmiecham się sama do siebie i idąc w stronę łazienki zaczynam zdejmować ubrania, uchylam przeszklone drzwi i wpatruję się w stojącego przy wannie mężczyznę, jego ciało jest idealnie zbudowane, nie należy do wybitnie rozrośniętych, ale taki podoba mi się najbardziej, z daleka widzę, że jest zdenerwowany, bo jego mięśnie napinają się co kilka chwil, nie czekam dłużej i zbliżam się do niego. Kiedy dotykam jego pleców najpierw się lekko odsuwa, ale po chwili obraca się do mnie twarzą i spogląda na moje nagie ciało. Nie musi niczego mówić, bo jego płonący wzrok doskonale pokazuje jak bardzo mu się podobam. Pocieram dłońmi jego spiętą klatkę piersiową i przyciągam go do siebie, opiera się, ale uciskający moje ciało członek zdradza jego chęci. Jednym ruchem podnosi mnie i sadza na swoich biodrach. Zatapiam się w jego namiętnych wargach i chłonę każdy jego oddech, każdy ruch jest dla mnie spełnieniem snów, a zapach jego ciała daje mi ukojenie nerwów. To jest ten facet, przy którym chcę się zestarzeć.
Nie wypuszczając mnie z rąk unosi nogę i wchodzi do wypełnionej pianą wanny i sadza mnie między swoimi udami, z uśmiechem mrużę oczy, czując na plecach pulsującą męskość, a już po chwili silne dłonie układają się miękko na moich niedużych piersiach. Nie potrzebuję niczego więcej, ten facet jest wszystkim czego w życiu pragnę. Wtulam się w jego tors i pozwalam jego dłoniom wędrować subtelnie po moim ciele, przygryzam lekko wargę, kiedy zwinne palce mojego osobistego chirurga zaczynają bawić się moim najwrażliwszym miejscem. Odruchowo zaciskam uda, ale to nie powstrzymuje go przed wejściem głębiej, jest zdecydowany, ale nie robi niczego na siłę, jego usta pieszczą zagłębienie mojej szyi, a gorące i szybkie oddechy wywołują falę niepohamowanych dreszczy, ta noc będzie jednak udana. Zaczynam bezwiednie kołysać ciałem, bo już ledwo wytrzymuję te tortury, moje pojękiwania stają się głośniejsze, a uciskający moje lędźwie członek też domaga się uwagi. Powoli odwracam się przodem do Hugo i zaczynam całować jego klatkę piersiową i szyję, żeby po kilku sekundach wpić się w jego miękkie, wydatne usta. Zaczynamy mlaskać i dyszeć, a nasze ciała zbliżają się do siebie w coraz silniejszym uścisku, nie chcę czekać dłużej, unoszę pośladki i długim, powolnym ruchem nabijam się na stojącego na baczność żołnierzyka. Mmm… jest idealny, wypełnia mnie do samego końca, a przyjemne rozpychanie pobudza moje ciało. Zaczynam się kołysać, najpierw powoli i ledwie wyczuwalnie, dłonie Hugo masują moje pośladki, a usta zaczynają powoli schodzić na obojczyki, wsuwam palce w jego jasne włosy i delikatnie pociągam za końcówki. Jego palce zaciskają się na moich biodrach i przyspieszają moje tempo. Jęczę już głośno, bo nie daję rady powstrzymać emocji, Hugo przygryza kołyszące się przed jego ustami sutki, a mnie doprowadza to do istnego wybuchu. Krzyczę pochłonięta szalonym orgazmem i mocno odchylam głowę do tyłu. Facet nie przestaje mną poruszać, a falująca w wannie woda zaczyna wylewać się na podłogę. Nie mam już siły, stękam coraz głośniej i napinam mięśnie krocza, powstrzymując kolejny szczyt. Opieram się czołem o czoło narzeczonego, a jego piwne oczy świdrują moje, jest niesamowity, podnieca mnie samym spojrzeniem i ulegam mu za każdym razem. Czuję jak we mnie pulsuje i czekam na ostateczny strzał, widzę w jego oczach koniec gonitwy i po chwili przyciąga do siebie moją twarz i mocno całuje. Tak! Przygryza mocno moją wargę i jęczy mi w usta, ale zanim skończy szczytować dołączam do niego drugim orgazmem. Nasze jęki nie cichną, a rozpędzone ciała kołyszą się jednostajnie, choć już sporo wolniej. Opieramy się o siebie czołami i z miłością patrzymy w oczy.
— Kocham cię — Hugo szepcze tuż przed moją twarzą, a ja odruchowo wdycham jego oddech głęboko do płuc.
Opieram czoło o jego ramię i jest mi tak bardzo przyjemnie, tak spokojnie i bezpiecznie jak nigdy, wiem, że nigdy nie skrzywdzi ani mnie, ani Marcela i wiem, że będzie dobrym ojcem…
— Maksim —
Wciąż siedzę w L’Escleir i nie wierzę w to, co przed chwilą widziałem, to niemożliwe, kurwa! Niemożliwe, a jednak ją widziałem, stała tu, patrzyła na mnie jak na obcego człowieka, a jej głos brzmiał tak samo słodko i podniecająco jak cztery lata temu. Zwariowałem, czy ona naprawdę żyje? A jeśli żyje to jak to możliwe? Patrzyłem jak zamykają jej ciało w worku, byłem na jej pogrzebie! Może to ktoś bardzo do niej podobny, może dziewczyna nawet nie wie kim jestem, a ja zachowałem się jak kompletny idiota, psując jej zaręczynowy wieczór, no i pobiłem pana zakochanego, zakochanego w kobiecie mojego życia… szlag by to trafił!
Spoglądam na zegarek na ręce, dochodzi dwudziesta pierwsza, a młodego nie ma, ja wiem kurwa, że Francuzki mu mogły w głowie zawrócić, a na pewno w gaciach, ale jak się umawia to niech do cholery przyjeżdża. Wyciągam telefon z kieszeni i odblokowuję ekran, zdjęcie na wyświetlaczu podsuwa mi najgłębiej zakorzenione wspomnienia, ta dziewczyna serio jest identyczna, jak to możliwe? Otrząsam się ze wspomnień i wybieram numer Aleksieja, kolejne sygnały brzmią w słuchawce, a ja zaciskam pięści ze złości. Nie odbiera kutas jeden… nieważne, wołam kelnera i płacę rachunek, zostawiając przy okazji sowity napiwek za burdę, którą niepotrzebnie wywołałem. Kiedy wychodzę na zewnątrz ogarnia mnie zewsząd gwar ulic, ludzie śmieją się, rozmawiają i cieszą życiem, a ja… ja od czterech lat tonę w żałobie, wiem, że długo, zbyt długo, ale nic nie poradzę, że ona była jedyną kobietą, z którą chciałem być. Nie doceniałem jej, nie byłem dobrym mężem, wcale nim nie byłem. Za późno dostrzegłem w niej sens swojego życia.
Wracam do hotelu i już w recepcji dostaję informację, że Annika przyjechała i chce się spotkać, czy ta kobieta nie słyszała o telefonach do cholery? I po co tu przyjechała, ma pilnować interesów w Moskwie, a nie za mną latać po świecie. Wjeżdżam na najwyższe piętro i idę do swojego apartamentu, z Anniką spotkam się jutro, dziś w głowie mam tę dziewczynę z knajpy. Rozsiadam się wygodnie w fotelu ze szklanką whisky i patrzę na panoramę miasta, kiedy tylko zamykam oczy widzę oczy tej dziewczyny, takie szkliste, trochę przerażone, ale podekscytowane, jej czarne rzęsy wręcz rzucały cień na jasne policzki, była idealna, taka bardzo moja… I co z tego, ma faceta, zaręczyła się, poza tym ona mnie albo nie zna, albo świetnie udaje, a to zresztą wszystko jedno. Ma prawo nie chcieć mnie widzieć i znać.
Rozlega się pukanie do drzwi, a ja wcale nie mam ochoty nikogo widzieć, to pewnie młody wrócił z jakiegoś burdelu i chce mi opowiedzieć wrażenia. Niechętnie podnoszę się z fotela i idę do drzwi, no i niestety zamiast brata stoi przede mną długonoga blondynka ze sztucznym biustem, bez słowa odwracam się do niej plecami i wracam do swojej samotnej szklaneczki pełnej ukojenia. Nadal gapię się przez szybę, ale w tle słyszę jak Annika rozgaszcza się w salonie i układa na stoliku laptopa.
— Nie chcesz wiedzieć, po co przyszłam? — jej landrynkowy głos doprowadza mnie do szału.
— Nie chcę, ale pewnie i tak mnie zaraz uświadomisz, nie? — pytam, nie odrywając wzroku od szyby.
— Prowadzę twoje interesy, więc może odrobinę szacunku — warczy, udając groźną, a ja parskam śmiechem.
— Płacę ci wystarczająco dużo, żeby nie dbać o szacunek. Jak się nie podoba, to żegnam.
— Czemu mnie tak traktujesz? — tym razem prawie płacze.
— Po co przyszłaś? — przenoszę na nią wzrok i patrzę jak odwraca do mnie ekran laptopa.
— Mamy problem z dostawą sprzętu — zaczyna mówić, a ja już nie chcę słuchać — w tym tygodniu na oddział położniczy miały trafić dwa najnowsze ultrasonografy oraz pięć zamkniętych inkubatorów na neonatologię.
— No i?
— Nic nie dotarło — wzrusza ramionami — obdzwoniłam wszystkich możliwych ludzi i wygląda na to, że sprzęt się rozpłynął w powietrzu.
— No cud po prostu, alleluja! — uroczyście wznoszę szklankę ku górze, a po chwili dotykam nią do ust i cieszę się miłym drapaniem w gardle — za stary jestem, żeby wierzyć w takie rzeczy. Ile to było warte?
Dziewczyna patrzy na mnie i nagle zaczyna się głośno śmiać.
— Weź nie pytaj nawet co? — patrzy na mnie z uśmiechem, ale widzę, że też się wkurwia, bądź co bądź ona jedzie na tym samym wózku — to miliony, dojdziemy kto to prędzej czy później, ale szpital czeka na sprzęt.
— Do sądu mnie nie podadzą, bo to kurwa mój szpital — podnoszę na nią głos, ale po chwili odpuszczam, bo to przecież nie jej wina — ojciec by się przydał, w takich sytuacjach był najlepszy.
— Jeszcze raz moje kondolencje, nie znałam go długo, ale wydawał się miły.
Na samo wspomnienie starego, który do ostatniego tchnienia podrywał każdą laskę jaką widział, się uśmiecham.
— Dzięki, ale jakoś za nim nie tęsknię, co prawda teraz byłby niezastąpiony, ale trudno, musimy poradzić sobie sami.
Dolewam alkohol do szklanki i od razu wypijam całość.
— Nie pij tyle, problemy są, ale to jeszcze nie powód, żebyś się zapijał.
— Będę robił to, na co mam ochotę, a tobie nic do tego. Twoje obowiązki ograniczają się tylko do organizacji spotkań i pozyskiwania najlepszego możliwego sprzętu dla moich szpitali. Reszta nie jest twoim problemem, więc jeśli to wszystko to zabieraj swój zgrabny tyłek i wypieprzaj, bo dziś serio nie mam ochoty nikogo oglądać, ty nie jesteś wyjątkiem!
Zdenerwowana laska podrywa się z kanapy, ale nie wychodzi, robi kilka szybkich kroków w moją stronę i kuca prawie między moimi nogami, no błagam, na co ona liczy? Bezceremonialnie kładzie dłonie na moich kolanach i stara się spojrzeć mi w oczy, na co ja nie mam najmniejszej ochoty.
— Wcale nie chodzi o sprzęt prawda? — nie odpowiadam, upijam kolejny łyk i głośno wypuszczam powietrze — popatrz na mnie…
Opuszczam wzrok i czekam co dalej, wiem, czego chce, wszystkie laski chcą ode mnie tego samego, bogaty wdowiec to jest materiał na męża.
— Idź już — warczę i staram się podnieść.
Niestety ona ma inne plany, dociska mnie do fotela i jednym ruchem siedzi już na mnie, podtyka mi cycki pod nos i pewnie jeszcze kilka lat temu nie podarowałbym jej tego i wypieprzył tak, że dwa dni by okrakiem chodziła, ale dzisiaj mam ją w dupie. Nie potrzebuję ani jej, ani żadnej innej laski…
Zanim cokolwiek zrobię dziewczyna łapie mnie za twarz i zaczyna całować, jeszcze tego mi brakuje, na początku nie reaguję, jakbym czekał co moje ciało na taki obrót sytuacji, ale ja niczego nie czuję, jej język wdziera się brutalnie w moje usta, a mnie to brzydzi, nie potrafię się przemóc i, mimo że to zgrabna dupa, to nie umiem widzieć w niej kobiety. Łapię jej nadgarstki i odrywam ją od siebie, dosyć pieszczot.
— Wypad — warczę i zsadzam ją z siebie.
— Nie mów, że cię to nie rusza — zaczyna się zalotnie uśmiechać.
— Wyjdź albo cię stąd wyrzucę.
Nie wiem, albo laska jest głucha, albo głupia, podchodzi bliżej mnie i łapie za brzegi kołnierzyka mojej koszuli.
— Za długo cię znam, żeby uwierzyć, że niczego nie poczułeś. Czujesz to tak samo jak ja, prawda? Od samego początku…
— Ann, masz dwa wyjścia — wyszczerzam się w sztucznym uśmiechu i patrzę jak ochoczo kiwa głową — albo wypierdalasz do siebie, zapominamy o tym, co przed chwilą zrobiłaś i pracujesz dla mnie dalej, albo wypierdalasz do domu i nigdy więcej się nie zobaczymy. Wybieraj!
Odrywam od siebie jej ręce i patrzę jak ze złością zbiera ze stolika swoje rzeczy.
— Idiota — warczy, odwracając się do mnie już przy drzwiach.
— Ojoj, jak się kurwa przejąłem — burczę już bardziej do siebie i czekam, aż wyjdzie.
Zanim to nastąpi słyszę pukanie do drzwi, kurwa, co to lotnisko do cholery?
Bez zaproszenia wchodzi braciszek, no proszę, lepiej późno, niż wcale.
— Przeszkadzam? — młody spogląda raz na mnie raz na Ann.
— Nie. Annika już wychodzi — warczę i znów spoglądam w szybę.
Słyszę trzaśnięcie drzwi, a po chwili w salonie roznosi się dźwięk nalewanego do szklanki alkoholu.
— Sorry, ale trochę zajęty byłem — odzywa się, ale w dupie mam jego historię, nawet nie słucham co mówi.
Dopiero kiedy szarpie mnie za ramię odwracam do niego twarz, ale nie odzywam się, patrzę tępo w jego niebieskie oczy jakbym był nieprzytomny. Sam nie wiem, czy mówić mu o wszystkim, czy raczej odpuścić.
— Coś się stało? — młody opiera się o szybę i nie spuszcza ze mnie wzroku, wiem, że zna mnie zbyt długo, żeby był sens go okłamywać.
— Widziałem ją brat… — wzdycham i pocieram twarz dłonią.
— Kogo? — marszczy czoło.
— Wiem, że to dziwne, ale ja ją naprawdę widziałem, dotknąłem jej rozumiesz?
— Ty się dobrze czujesz? Ona nie żyje, wiem, że tęsknisz i prawdę mówiąc nigdy nie sądziłem, że potrafisz tak tęsknić, ale to niemożliwe.
— Aleks, mówię ci, że to była Mila!
Rozdział 3
— Maksim —
Aleks patrzy na mnie jak na wariata i wcale mu się nie dziwię, sam się poniekąd tak czuję. Nic nie poradzę, ja wiem, że to ona, nie wiem jakim cudem, nie wiem, skąd tutaj i dlaczego, ale kiedy spojrzała mi w oczy wiedziałem, że to ona, moja mała czarnulka o czekoladowych oczach, tylko co z tego, skoro ona mnie odtrąca.
— Halo! — odrywam się od szyby i spoglądam na brata — czegoś ty się naćpał co?
— Ja pierdolę — warczę i biorę kolejny łyk rudej — wiem, wiem… Muszę ją poznać, muszę ją do siebie przekonać i muszę ją mieć.
— Powiedzmy, że masz rację — spokojnie patrzę jak Aleksiej siada na kanapie i opiera nogi o stolik — no powiedzmy, tak teoretycznie. Uciekła od ciebie, pozorując swoją śmierć — zawiesza na chwilę głos — ale po co?
— Żartujesz? — z hukiem odstawiam pustą szklankę.
— No pomyśl, ona mogła od ciebie odejść. Nie więziłeś jej, krzywdziłeś, ile mogłeś, ale nie więziłeś. Nie musiała udawać śmierci, wystarczyło, żeby się spakowała i wyprowadziła.
— No możliwe, ale dalej nie wiem do czego zmierzasz.
— Do tego idioto, że to nie ona, może ktoś bardzo podobny do niej, może sobowtór — wzrusza głupkowato ramionami — ale Milka nie żyje, obaj patrzyliśmy na jej martwe ciało, obaj patrzyliśmy jak płonie w krematorium i razem chowaliśmy jej prochy w Moskwie. To nie ona, nie pokochasz jej zamiast Mili, a ona nie pokocha ciebie. Nawet jeśli jakimś cudem przekonasz ją do siebie na tyle, że będzie cię chciała, to nie będzie już to samo. Po czasie zaczniesz zmuszać się do niej, zaczniesz ją do Mili porównywać i zaczniesz ją obwiniać, że zajęła jej miejsce, a niewinna dziewczyna pewnego dnia skończy jak Mała.
Patrzę w te jego błękitne oczy i zastanawiam się, czy nie ma racji, w końcu minęło już tyle czasu, to faktycznie musi być ktoś bardzo podobny do mojej Małej… Odkręcam butelkę i podnoszę ją prosto do ust. Po kilku dużych łykach brakuje mi już tchu i odrywam się od szkła. Niepotrzebnie tu przyjeżdżałem, czy to ona, czy nie to i tak nie mogę niszczyć jej kolejny raz życia. Beze mnie będzie miała na pewno lepiej, spokojniej… Ocieram z policzka łzę na samą myśl, że moja Mała jest teraz tulona przez obcego faceta… Powinna przeze mnie, tak bardzo tego potrzebuję, tak bardzo tęsknię za jej zapachem, za oddechem… dla mnie to właśnie ona jest Milą, moją żoną…
— Maksim, co się z tobą stało? — głos Aleksa wyrywa mnie brutalnie z marzeń o miłości mojego życia.
— Aleksiej — wzdycham ciężko i spoglądam mu w oczy — przez ostatnie cztery lata wyobrażałem sobie jak wyglądałoby nasze życie razem, gdybym nie był dla niej takim skurwysynem, gdybym zamiast ją zabijać, potrafił ją pokochać, tak jak ona kochała mnie. Teraz mam szansę, rozumiesz, pierwszy raz odkąd ją zobaczyłem mam szansę poprowadzić nasze życie, tak jak powinno ono od zawsze wyglądać. Odkąd umarła nie dopuściłem do siebie żadnej kobiety, bo żadna nie działała na mnie w ten sposób co Mila, nie chciałem innej, a ją chcę mieć, móc ją dotykać każdego dnia, patrzeć w oczy i wdychać cytrusowy zapach jej włosów, na pewno pachną dokładnie tak samo, słodką pomarańczą.
Znów odwracam się do szyby i szaleję na myśl, że Mila spędza noc w ramionach innego faceta. Nagle do mojej głowy przychodzi coś jeszcze…
— Kurwa Aleks!
— Co? — krztusi się od mojego nagłego krzyku.
— Ona w dniu śmierci była w ciąży! Może mam dziecko!
Wbijam w niego wzrok, ale on patrzy na mnie jak na świra i kręci z politowaniem głową.
— Ja pierdolę, brat, o czym my gadamy? O lasce, która jest łudząco podobna do twojej zmarłej żony i teraz będziesz doszukiwał się podobieństw między nimi? I co, jak się dowiesz, że ta dziewczyna ma dziecko, to je adoptujesz?
— Licz się kurwa ze słowami!
— A ty przestań się nakręcać — podnosi na mnie głos — ty weź się zastanów, gdyby to wszystko było prawdą, to ktoś musiałby to jakoś ogarnąć, nie da się udawać śmierci, ktoś musiałby jej pomóc uciec i przyjechać aż tutaj, a ona nikogo nie miała. Nie znała języka, więc sama by sobie ot tak — pstryka palcami — nie poradziła. Weź ty idź już spać, rano pogadamy, bo dziś to masz papkę zamiast mózgu.
Bez czekania podnosi się z kanapy i wychodzi, trzaskając za sobą drzwiami, a ja co, wciąż widzę ją przed sobą, to wręcz niemożliwe, żeby była tak podobna… dowiem się kim jest, i, choćbym miał się tu przeprowadzić, żeby móc ją widywać, to to zrobię.
Biorę kolejną butelkę i idę do łazienki, nalewam wodę do wanny i wygodnie się układam. Po długiej kąpieli idę owinięty ręcznikiem do sypialni i kładę się na wielkim i wygodny łóżku, chciałbym móc z nią tak leżeć, patrzeć na jej ciemne włosy rozrzucone na białej poduszce, dokładnie taką ją zapamiętałem, leżącą w moim łóżku, bladą i martwą… Zamykam oczy i chcę tylko o niej śnić, w snach wciąż jest przy mnie, każdej nocy jest blisko mnie, zawsze tak samo na mnie patrzy, z miłością, z delikatnością i ze strachem, tak, zawsze patrzyła na mnie ze strachem, to jedyne uczucie jakie w niej wzbudzałem. Nie umiem sobie tego odpuścić. Czuję na sobie jej ciepły, subtelny dotyk, zawsze bała się mnie dotykać, nie robiła tego prawie nigdy, a w snach robi to za każdym razem. Biorę głęboki wdech i staram się zasnąć jeszcze mocniej… delikatne dłonie głaszczą mój nagi brzuch i suną coraz wyżej, nawet przez sen się podniecam samym jej wspomnieniem i czuję przyjemne drgnięcie mojej męskości, co ona ze mną robi… Uchylam leniwie powieki i drętwieję od widoku jaki zastaję, czy tę kobietę pojebało? Zanim zdążę się poderwać z pościeli laska siada okrakiem na moim brzuchu i stara się mnie ujeżdżać, a po sekundzie łapie mnie za twarz i przyciąga do siebie. Chwilę się z nią szarpię, ale nie daje za wygraną, łapie moje dłonie i kładzie sobie na piersiach, no jebnę ją jak nic! Dawno nikt mnie tak nie wkurwił i chyba pora, żeby obudził się we mnie Morozow. Chwytam Annikę za krtań i zaciskam palce z taką siłą, że przestaje mrugać, rozchyla usta i gwałtownie próbuje nabrać powietrza, niestety dziecinko nie tym razem.
— Uduszę cię suko! — syczę tuż przed jej twarzą i jeszcze mocniej zaciskam palce.
Jej oczy robią się coraz bardziej mętne i nawet przestała się wyrywać. Z satysfakcją patrzę na coraz bardziej sine usta dziewczyny i kiedy widzę, że jest na granicy wypuszczam ją z uścisku. Pada bezwładnie na pościel z oczami wbitymi w sufit, sam nie wiem czemu, aż tak ostro zareagowałem, ale nie dam się tak zrobić, zna swoje miejsce i doskonale wie, że pewnych granic nie może przekroczyć. Zostawiam ją samą i wchodzę do toalety, a kiedy wracam do sypialni Ann leży na boku i patrzy na mnie z nienawiścią.
— Mogłeś mnie zabić — chrypi nieprzyjemnie, a ja się uśmiecham.
— Żałuję, że tego nie zrobiłem, miałbym spokój, a teraz wypierdalaj do Moskwy, więcej nie chcę cię oglądać.
— Nie dasz rady beze mnie — zaczyna podnosić głos, a ja przestaję nad sobą panować i zaraz ją zatłukę.
— Posłuchaj, bo nie będę powtarzał, jeszcze dziś wracasz do domu, nie obchodzą mnie twoje pojebane pomysły, wyobrażenia czy inne urojenia na mój temat. Wynagrodzenie dostaniesz na konto, i to tyle jeśli chodzi o naszą współpracę.
Patrzę jak laska zwleka się z łóżka i idzie w stronę drzwi.
— Pożałujesz tego, mnie się tak nie zostawia — warczy, stojąc już w otwartych drzwiach, a ja nie wytrzymuję.
Podchodzę do niej i chwytam jej włosy w garść, dziewczyna syczy z bólu, ale wiem, że robi to na wyrost, nie straciłem jeszcze czucia w rękach.
— Posłuchaj — wybucham — nie strasz mnie, bo się nie boję, nie przestałem być Katem i jak bardzo chcesz, to mogę ci pokazać, na co mnie stać. Wejdź mi w drogę jeszcze raz to ty pożałujesz.
Puszczam jej włosy i patrzę jak odchodzi w stronę swojego apartamentu. Świetnie, trochę szkoda, bo dobra była w tym, co robiła, każdy kontrahent ulegał jej cyckom i dlatego mieliśmy wszystko na wyciągnięcie ręki. Zamykam drzwi i wracam do sypialni.
Poranek wita mnie lekkim kacem, nie mam nawet ochoty na śniadanie, ale słyszę pukanie do drzwi, więc muszę wyleźć z wyra.
— Aleks, wiesz która jest godzina? — burczę, widząc młodego, truchtającego w miejscu.
— Wyobraź sobie, że zaraz południe, ja już zdążyłem przebiec parę kilosów, a ty śpisz — bezceremonialnie ładuje się za mną do łazienki, nie zwracając uwagi na to, że jestem goły — gdzie Ann?
— Na pewno nie tutaj — warczę, przypominając sobie nocną akcję.
— Pokłóciliście się? — pyta lekko dysząc i ciągle truchta — wiesz szczerze to sądziłem, że się zejdziecie.
Nie odpowiadam, spoglądam na niego przez szybę kabiny prysznicowej i kręcę głową.
— Zwolniłem ją — mówię bez emocji i zakręcam wodę.
Mogłem od tego zacząć rozmowę, bo na moje słowa Aleksiej w końcu się zatrzymuje i patrzy na mnie jakby nie rozumiał, o czym mówiłem.
— Nie gap się, wlazła mi do łóżka i próbowała przelecieć.
Chłopak łapie wiszący obok umywalki ręcznik i przeciera nim twarz.
— A dla ciebie to jakaś ujma, że młoda, zgrabna laska cię chce?
— Aleks, a gdybym ja tobie wlazł do łóżka i próbował cię przelecieć, to co, cieszyłbyś się, że przystojny facet cię chce?
— To chyba jest różnica nie sądzisz? — obraża się i siada na kamiennym blacie.
— Dla mnie kurwa żadna. Ty nie chcesz mnie, ja nie chcę jej. Prosta sprawa i niejednokrotnie jej o tym mówiłem. Niech się buja, ja nie zrezygnuję z Milki, nigdy rozumiesz?
— Ja pierdolę, gadam z pojebem serio — wzdycha ciężko — tobie brat na mózg już padło.
Co on myśli, że ja o tym nie wiem, śmierć Małej mnie zmieniła, zrezygnowałem ze zleceń na wyroki, otworzyłem dwa szpitale, ale też wciąż prowadzę kasyna i kluby. Wczorajsze spotkanie znów przewróciło moje życie do góry dnem.
Nie zwracając uwagi na Aleksa przechodzę do salonu i siadam do laptopa.
— Na robotę ci się zebrało? — chłopak się śmieje, a ja nie odrywam wzroku od ekranu.
— Zmieniam rezerwację na lot do Moskwy.
— Juliette —
Zanim otworzę zmęczone po prawie całonocnych zabawach oczy czuję zapach kawy, cholera, aż mi niedobrze na samo wspomnienie tego trunku. Chyba od dziś wolę herbatę. Podnoszę głowę z poduszki i spoglądam na swoje nagie ciało, w sumie nie jest najgorzej, co prawda skóra na moim brzuchu straciła trochę na jędrności, bo Marcel okazał się być sporym maleństwem i brzuch pod koniec ciąży miałam wybitnie wielki, poza tym blizna po cesarce też nie dodaje uroku, ale przywykłam, zresztą Hugo za każdym razem patrzy na mnie w taki sposób, że zapominam o niedoskonałościach. Cieszę się, że go mam, i że kocha mnie właśnie taką, w końcu jest lekarzem, mógłby załatwić mi dobrego plastyka na usunięcie blizny, ale on nawet o tym nigdy nie wspomniał. Słyszę jak krząta się po kuchni i idę skorzystać z łazienki póki go nie ma. Lubię jego łazienkę jest bardzo elegancka i duża. Wchodzę do kabiny i odkręcam ciepłą wodę, kropelki pieszczą delikatnie moją skórę, a pomarańczowy zapach szamponu pobudza moje zmysły. Czysta przyjemność tak sobie stać i donikąd się nie spieszyć.
Podskakuję, czując na sobie dotyk, ale zanim zdążę zareagować Hugo łapie jedną dłonią moją pierś, a drugą wciska między nogi, od rana napalony… cicho mruczę zalewana przyjemnością i lekko rozszerzam nogi, czuję jak palce mojego faceta powoli wsuwają się do mojego wnętrza i przygryzam wargę, powstrzymując jęki. Jego usta opierają się na moim karku i suną powoli w stronę szyi. Co chwilę przygryza mokrą skórę, a potem zaczyna ją lizać, jest idealny… Zaczynam coraz ciężej oddychać, a moje ciało wypręża się od kolejnego elektryzującego dreszczu. Hugo, nie wyciągając ze mnie palców pociąga mnie lekko do tyłu, sama tego chcę i pochylam się w przód, wypinając mocno pośladki, jego głośne mruknięcie nieziemsko mnie pobudza, wspinam się na palce i czekam na jego ruch, przyjemne rozpychanie staje się coraz mocniejsze, a kłucie w dole brzucha przybiera na sile. Jęczę coraz głośniej, a każde pchnięcie rozrywa rozkoszą moje ciało. Słyszę za plecami jak dyszy, a jego dłonie zaciskają się mocno na moich biodrach. Nabija mnie na siebie szybko i mocno, a ja tonę w upojeniu. Nogi mi drżą z wysiłku i podniecenia, a ja czuję zbliżający się koniec, głęboko oddycham, chcąc jakoś odwlec ten moment, ale mój mężczyzna robi to zbyt dobrze, żebym dała radę, głośno jęczę owładnięta gorącym orgazmem i spinam mięśnie krocza, nie dam rady dłużej… Zanim zdążę się rozluźnić czuję jak Hugo przyciska z całej siły moje pośladki do swojego krocza, a ciepłe nasienie wypełnia moje wnętrze…
Nie mam nawet siły się wyprostować i nadal pochylona i oparta o ścianę dyszę i oblizuję wyschnięte wargi. Hugo masuje moje pośladki i niebezpiecznie zbliża palce do łechtaczki, czy on kiedyś się wyżyje?
— Daj odsapnąć — mruczę, ale mi nie odpuszcza, powoli masuje palcem nabrzmiałe płatki, a ja odruchowo zaciskam uda.
— Mówiłem ci już, że cię kocham — dyszy prosto na mój mokry kark, a skóra w sekundę pokrywa się gęsią skórką.
Nie odpowiadam, staram się rozluźnić i czekam na kolejną dawkę przyjemności. Nagle Hugo odwraca mnie do siebie przodem i klęka, zbliżając twarz do mojego łona. Jestem tak pobudzona, że każdy dotyk odczuwam ze zdwojoną siłą, a wciskający się w moją kobiecość język doprowadza mnie do istnego szaleństwa. Doskonale wie, co zrobić, żebym płonęła. Wystarczy kilka sekund i odpływam w szaleńczej ekstazie. Mój głośny stęk odbija się od szyb kabiny, a ciało sztywnieje w spazmie, trzęsę się w jego ramionach tak mocno, że nie mogę stać, Hugo w końcu łapie moją nogę i kładzie na swoim ramieniu, jest mi lżej, ale on ma lepszy dostęp do mojego ciała i od razu to wykorzystuje. Wciska język najgłębiej, jak się da, a ja kolejny raz tego poranka szczytuję z jego imieniem na ustach.
Na siłę odpycham go od siebie i z miłością patrzę na jego szeroki uśmiech i lśniące od moich soków wargi, oblizuje się prowokująco i przysuwa twarz do mojego brzucha, delikatnie go całując.
— Daj żyć człowieku — śmieję się głośno i odsuwam go od siebie.
— Śniadanie i tak już nam wystygło — mruczy i podnosi się z kolan.
— Zjemy zimne, ważne, że co innego mamy gorące — tym razem ja zalotnie się uśmiecham i staję przodem do strumieni wody, opłukując się z resztek naszego seksu.
Przy kawie nie rozmawiamy, wpatruję się w lekko zaczerwienione od uderzenia oko narzeczonego i trochę mi głupio, że tak skończyła się nasza kolacja.
— Nic mi nie będzie — dopiero po chwili łapię, o czym mówi.
— Przykro mi — mówię całkiem szczerze.
— To jak byś chciała, żeby nasz ślub wyglądał?
— Nigdy o tym nie myślałam — wzruszam smutno ramionami.
— No jak, podobno każda dziewczynka od małego wie jak powinien ten najważniejszy dzień wyglądać — jego szczery uśmiech wywołuje we mnie przyjemne dreszcze.
— Może i ja miałam takie plany, nie wiem.
— Przepraszam kochanie — łapie moją dłoń i lekko ściska — nie to miałem na myśli.
— Nie, spokojnie — staram się uśmiechać — chciałabym mieć wielki ślub i wielkie wesele, tłum przyjaciół, kolorowe suknie kobiet i moja piękna, długa i biała suknia, lśniąca w letnim słońcu. Bez welonu, ale z wiankiem z żywych, białych kwiatów. Ślub w starym kościele, a wesele na powietrzu, dużo pysznego jedzenia i morze czerwonego wina, no i oczywiście plac zabaw dla maluchów. Wszędzie białe kwiaty i białe lampiony, a o północy pokaz sztucznych ogni.
Głośno wzdycham i spoglądam na wpatrzonego we mnie, rozmarzonego narzeczonego.
— No co? — prycham głośnym śmiechem — żartuję przecież.
— Nie chciałabyś właśnie tak?
— Może bym i chciała, ale ty weź policz, ile by to kosztowało.
— Kochanie, stać mnie na to — patrzy na mnie jakby był zły.
— Ale ja tego nie potrzebuję — opieram łokcie o blat wyspy i pochylam się lekko do przodu — ty mi jesteś potrzebny, reszta jest najmniej ważna, mogę iść do ślubu w zwykłej sukience i z bukietem kupionym w markecie.
Patrzę jak jego uśmiech robi się coraz szerszy i powoli podnosi moją dłoń do ust.
— Kochanie, będzie tak, jak sobie wymarzyłaś.
Odwracam się za siebie, słysząc dzwonek telefonu za moimi plecami, a Hugo od razu wstaje z krzesła i odbiera połączenie, nie rozmawia długo, ale po minie widzę, że coś ważnego się stało.
— Skarbie muszę jechać — zdenerwowany zabiera ze stolika portfel.
— Z kliniki?
— Tak, jakaś wypadek — patrzę jak nerwowo biega po salonie i się ubiera — przepraszam miałem mieć wolne…
— No co ty, ja poczekam, leć, gdzie musisz mój bohaterze.
Prawie do mnie podbiega i szybko całuje, a kiedy zostaję sama dociera do mnie wszystko to, co się wydarzyło. Mam za niego wyjść? Nigdy o tym nie myślałam, kocham go, a jednak, kiedy pomyślę, że mam wziąć z nim ślub to czuję… co ja czuję? Dziwny niepokój, wahanie, gdzieś w tej euforii zaręczyn i tego, co zafundowaliśmy sobie później, zapomniałam o rozumie. Jak to możliwe, że się waham? Przecież kocham go i chcę z nim być…
Rozdział 4
— Maksim —
Loguję się na stronie linii lotniczych i szybko wyszukuję swoją rezerwację, wciąż mam przed oczami przestraszone oczy Małej, a jeśli to faktycznie nie ona? Jeśli narobię sobie nadziei, a jej zniszczę życie swoją obecnością, przecież tak naprawdę nie wiem kim jest i dlaczego mnie nie zna.
— Stary, co ty odpierdalasz? — z myśli wyrywa mnie głos Aleksieja — chcesz teraz wracać? Jutro masz spotkanie z żabojadem.
— Nie przyspieszam lotu, tylko go odwołuję.
Nie odpowiada, podnoszę wzrok znad ekranu i widzę jak zaciska szczęki, kurwa, a jeśli to on jej pomógł uciec aż tutaj? Czemu nie chce mi wierzyć? Nie jeden raz powtarzał, że chciał jej pomóc, a ja jak dzieciak wierzyłem w każde jego zdradliwe słowo. Patrzę jak otwiera usta i nie wytrzymuję, zwalam ze stolika laptopa i dopadam do braciszka, dociskając go sobą do oparcia kanapy.
— Zakłamany skurwielu! — prycham tuż przed jego ślicznymi oczkami i widzę jak się spina z nerwów — to wszystko twoje zagrywki nie? Chciałeś ją przede mną chronić i wywiozłeś aż tu?
— Tobie już na mózg padło — mruczy nic nie robiąc sobie z tego, że prawie na nim leżę.
— Od początku nie chciałeś, żeby ze mną była, chciałeś ją dla siebie!
— Możliwe i co?
— Ufałem ci jak bratu — patrzę na niego z żalem, bo nic innego w tym momencie nie czuję, nawet złości nie jestem w stanie z siebie wykrzesać.
— Maksim — wzdycha i powoli odrywa od siebie moje dłonie — to prawda, że nie chciałem, żeby była twoja, prawda, że podkochiwałem się w niej, zresztą czemu się dziwisz, sam dałeś się usidlić. Zgadza się, chciałem pomóc jej uciec, ale ona nigdy nie przystała na moją propozycję, zawsze powtarzała, że jej miłość cię zmieni w człowieka, i że ona nigdy od ciebie nie ucieknie. Nie sądziłem, że posunie się do samobójstwa i uwierz mi, że gdyby jakimś cudem okazało się, że to ona, to ozłociłbym tego, kto pomógł jej to zorganizować, ale to nie Mila, to jakaś piękna, drobna, ciemnooka dziewczyna łudząco podobna do Milki, ma swoje życie, narzeczonego i przyszłość przed sobą, nie burz jej tego tylko dlatego, że ty tęsknisz i masz wyrzuty sumienia — patrzę jak podchodzi do szyby i opiera się o nią ramieniem
— Muszę ją poznać, muszę ją jeszcze raz zobaczyć i …
— Brat — młody mi przerywa, choć wie, że tego nie znoszę — odpuść, nie znęcaj się nad sobą. Pomyśl, co będzie jak się okaże, że to nie ona, dla mnie, to będzie tylko rozczarowanie, ale ty stracisz ją drugi raz, chcesz tego? Chcesz patrzeć jak odchodzi za rękę z innym? Nie oszukujmy się, dla ciebie to ona już jest Milką, zmartwychwstała w twoim wyobrażeniu i nie dociera do ciebie, że to może nie być ona.
— Aleks, to jest ona, czuję to i wiem, że ona poczuła to samo, widziałem to w jej oczach, rozumiesz? Patrzyła na mnie jak kiedyś. Dokładnie tak, jak wtedy, kiedy widziałem ją pierwszy raz, nie znała mnie wtedy, nie wiedziała, że zgotuję jej piekło i tak patrzyła wczoraj. Może to chore i może będę cierpiał kolejny raz, ale muszę ją poznać, chcę dotknąć jej policzka i patrzeć jak mruży oczy, nikt na świecie nie ma takich oczu, nie pomyliłbym ich z żadnymi innymi! — zaczynam krzyczeć, a świadomość, że moja żona jest z innym doprowadza mnie powoli do obłędu — I, choćbym miał zamieszkać na ulicy, to będę przy niej, ona w końcu do mnie wróci, nie dziś i nie jutro, ale wróci do cholery!
Sam nie wiem, co we mnie wstępuje, łapię dzielący nas szklany stolik i z hukiem rozbijam go o podłogę. Aleks łapie mnie za ramię i szarpie do siebie, a ja walę go w mordę z taką siłą, że pada na podłogę, nie mam pojęcia, co mnie tak wkurwiło, ale nie umiem się powstrzymać, chcę go kopnąć, ale w ostatnim momencie zatrzymuję nogę i pomagam mu wstać.
— Odzyskam ją brat, nawet nie wiesz jak bardzo chcę jej pokazać, że umiem być człowiekiem, jeśli mnie pozna i nadal nie będzie mnie chciała, to odpuszczę, dla mnie najważniejsze, że żyje.
Aleks patrzy na mnie z politowaniem i podaje mi smartfona.
— Masz, odwołaj ten lot, mój też przy okazji.
— Dzięki — wzdycham i biorę urządzenie do ręki — nie oczekuję od ciebie pomocy, wiem, że jesteś przeciwko.
— Pomogę ci, ale nadal nie wierzę, że to się uda.
— Nawet nie wiem, gdzie jej szukać — opadam ciężko na fotel — co, będę chodził po mieście ze zdjęciem i pytał ludzi czy ktoś ją widział? To bez sensu.
— Przestałeś myśleć, to wszystko — kręci głową i opiera łokcie o kolana — gdzie ją widziałeś co?
— Po co pytasz?
— W restauracji, dobrej restauracji.
— Aleks…
— Musieli mieć rezerwację, wystarczy tam pójść i … — zawiesza głos i pokazuje głową na leżący na komodzie portfel.
— Jedziemy — podrywam się z fotela i bezmyślnie rozglądam po apartamencie.
W taksówce się do siebie nie odzywamy, wciąż mam przed oczami widok całującej się Mili, żałuję, że nie pozwalałem jej na to ze mną, jedną noc spędziliśmy tak, jak powinniśmy. Samochód się zatrzymuje, a ja dalej gapię się w szybę, cholera, boję się, dawno nie czułem takiego lęku, a co jeśli to nie ona? Szturchnięcie w ramię mnie budzi i bez słowa wysiadam z auta. Po wejściu do lokalu od razu podchodzi do nas szef sali, dokładnie ten sam, który był tu wczoraj, zapamiętał mnie, bo patrzy na mnie krzywo. Biorę uspokajający oddech i staram się chłopu wytłumaczyć wczorajsze nieporozumienie i uparcie wierzę, że się jakoś dogadamy.
— Potrzebuję namiar na tych państwo, chciałbym jakoś zrekompensować im ten incydent — staram się mówić spokojnie, choć w środku daleko mi do spokoju.
— Pan żartuje — facet się oburza, a ja spinam mięśnie, przypierdolę mu zaraz — nie możemy robić takich rzeczy.
— Nie rozumie pan — warczę — chcę ich przeprosić.
— Pan też mnie nie rozumie, nie mogę — zanim skończy odwracam się i odchodzę kilka kroków, żeby mnie nie poniosło.
Kiedy wracam, Aleks po swojemu zaczyna faceta urabiać, ale bezskutecznie, straszny służbista, najchętniej obiłbym mu mordę, ale to mi w niczym nie pomoże. Wkurwiony do granic opuszczam restaurację i wdycham chłodne powietrze, to sen, z którego za chwilę coś mnie wybudzi… Jak na zawołanie słyszę za plecami szybkie kroki.
— Przepraszam — odwracam głowę i patrzę w twarz młodego chłopaka — może ja mógłbym pomóc? — pyta nieśmiało, a moje serce mało nie wybuchnie z radości.
— Kim jesteś?
— Kelnerem — opuszcza wzrok jakby się wstydził.
— Ile chcesz? — na początku kręci nieśmiało głową, a później lekko się uśmiecha.
— Pięćset.
— Co pięćset? — pytam lekko zdziwiony.
— Euro, pięćset euro.
Patrzę na niego, a po chwili parskam śmiechem, co on żartuje?
Kiwam głową w stronę knajpy i chłopak prawie w podskokach znika za drzwiami od zaplecza. Opieram się o drzwi taksówki i czekam, coś mi się zdaje, że nici z interesów, bo długo go nie ma. Kiedy mam już ochotę na powrót, drzwi się otwierają i staje w nich mój kelner, rozgląda się na boki i szybko do mnie podchodzi, wciskając mi w dłoń małą, odręcznie zapisaną kartkę, szybko ją otwieram i czytam nazwisko. Nie mam pewności, czy to dobre dane, ale muszę mu wierzyć. Bez słowa sięgam portfel i wyjmuję dwa tysiące euro. Facet zaskoczony cofa się o krok i kręci głową.
— Bierz, a jutro o tej samej godzinie się tu spotkamy, jeśli dane są prawdziwe dostaniesz drugie tyle.
Nie czekam na odpowiedź, nie mam na to czasu, wsiadam z Aleksem do taksówki i sprawdzam w smartfonie nazwisko z kartki, Hugo Bonnet, klikam lupkę i czekam, czy coś ciekawego się wyświetli, z zainteresowaniem przeglądam informacje o jednym z najlepszych francuskich chirurgów, a w głowie już układam plan co dalej zrobić…
Wybieram numer i czekam kilka długich sygnałów, w końcu moja była blond asystentka odbiera i w milczeniu czeka co powiem.
— Wracasz do roboty.
— Jestem już w drodze na lotnisko — jej głos jest tak lekceważący, że mam ochotę przeciągnąć ją przez słuchawkę i zajebać.
— To zawróć. Za godzinę masz być u mnie, jest interes.
Odkładam telefon i znów patrzę w szybę.
— Co zamierzasz? — Aleks szturcha mnie łokciem.
— Spotkamy się z panem chirurgiem i zaproponujemy mu…
— Co?
— Nie wiem, Annika jest od tego, żeby wymyślić co! Musimy ściągnąć ich do Moskwy, tam zrobię wszystko, żeby ją odzyskać.
— A jak się nie zgodzi?
— I właśnie dlatego Annika ma to załatwić, ona zrobi to tak, że facet się zgodzi.
— A potem?
— Nie wiem — mruczę bardziej do siebie, niż do niego — nie wiem, jak się zdobywa kobietę, zawsze tylko brałem co chciałem. Nie wiem, co zrobić, jakim być. Nie umiem być miły, romantyczny i zakochany. Boję się, że mimo tego jak bardzo za nią tęsknię i jej pragnę, dalej będę się zachowywać jak Morozow.
— Sam mówiłeś, że noc poślubna…
— Nie byłem sobą — przerywam mu — to nie byłem ja i nie powiem, że mi było źle, było… — przerywam i przypominam sobie Milkę, jej podniecenie na sam mój widok, jak drżała przy każdym moim dotyku i pocałunku, była wszystkim czego wtedy chciałem — było inaczej, ale nie potrafiłem tego zrobić drugi raz.
— Nie chciałeś, a nie, nie potrafiłeś, to jest zasadnicza różnica. Teraz od ciebie zależy, zastanów się, czy ty chcesz ją znowu mieć, czy z nią być.
— Ja pierdolę, filozof z ciebie — kręcę głową, bo nigdy nie kumałem takich różnic, ojciec i jego wychowanie mnie spaczyło — skąd mam wiedzieć co? Ale wiem jedno… masz być zawsze w pogotowiu.
— Co proszę? Mam was pilnować?
— Poniekąd, masz jej pilnować przede mną. Masz być zawsze na tyle blisko, że gdybym chciał jej coś… — zaciskam szczęki na samo wspomnienie jej oczu, kiedy ją gwałciłem — to masz ją wywieźć i z nią już zostać.
Nie odpowiada, przewraca oczami jakbym mu historię o kosmitach próbował wmówić.
— Aleks, trzeciej szansy nie będzie. Albo teraz, albo już nigdy. Obiecaj, że nie pozwolisz mi jej skrzywdzić — mój głos drży jakbym miał się zaraz rozpłakać.
— Obiecuję, ale tylko dlatego, że nie wierzę, że to ona.
Po przyjeździe Ann rozsiadamy się w moim apartamencie i liczę, że foch panience odpuścił i zacznie współpracować.
— Hugo Bonnet, mówi ci to coś? — warczę i unoszę szklankę do ust.
Laska szeroko otwiera oczy i zaplata dłonie na kolanie.
— Ikona europejskiej medycyny, swoje pierwsze sukcesy odnosił w Paryżu, a pięć lat temu przeniósł się tutaj — zaczyna mówić jakby książkę czytała — genialny chirurg od przypadków beznadziejnych, w branży nazywany skalpelem Boga, jeśli on nie jest w stanie pomóc, to już raczej nikt, mimo młodego wieku ma na swoim koncie kilka ciekawych odkryć medycznych, jest współtwórcą aparatu do…
— To mnie nie obchodzi — przerywam jej i widzę, że jest niezadowolona — o nim chcę coś więcej.
— Trzydzieści lat, kawaler, żadnych ciekawych smaczków z przeszłości, może dlatego, że od urodzenia studiował. A co cię tak nagle zainteresował co?
— Nie twoja sprawa. Masz go ściągnąć do Moskwy.
— Ciekawe jakim cudem — prycha, a ja zaraz nie wytrzymam.
— Jak dla mnie to nawet swoją dupą, z tym nie masz raczej problemów.
— Maksim prosisz się o kłopoty — laska podnosi się z kanapy, a ja staram się opanować.
— A ty zacznij myśleć, a nie się obrażać.
Z ulgą patrzę jak otwiera laptopa i nie zwracając na nas uwagi zaczyna przeglądać strony. Każda minuta czekania mnie zabija, musi być coś, co go zwabi, facet ma kasę, więc na to nie poleci, a tak by było najłatwiej, posada też odpada.
— Sympozjum — Ann się odzywa jakby czytała mi w myślach.
— Co?
— Zorganizuj sympozjum naukowe, zaproś najlepszych lekarzy ze świata i jego też.
— Na to potrzeba czasu.
— No parę miesięcy.
— Za długo — warczę i dolewam rudej do szklanki.
— Maks powiedz w czym rzecz, będę wiedziała, co zrobić, tak na ślepo to co ja mogę?
Pocieram twarz i upijam łyk ze szklanki, przecież nie powiem, że chodzi o jego narzeczoną, bo na bank mi w niczym nie pomoże.
— Po prostu go sprowadź, nie wiem jak, nie wiem po co i nie obchodzi mnie za jaką kwotę.
— Spotkaj się z nim, zaproponuj współpracę z godną stawkę.
— Ma kasy jak lodu.
— Maksim, Maksim — wzdycha i parzy mi w oczy — na tym polega świat, im więcej masz, tym więcej chcesz… zaproponuj mu taki szmal, którego nikt nie przepuści, stać cię chyba.
— Umów mnie z nim — staję przy szybie wychodzącej na miasto i wciąż nie mogę pozbyć się z głowy wrażenia, że coś jest nie tak.
Popadam w paranoję i już wszyscy są dla mnie podejrzani, Aleks pierwszy, Ann druga, gdyby ojciec żył to byłby pewnie trzeci, a zaraz za nim Wiera. To choroba psychiczna, ale jest na nią jedno lekarstwo, albo Mila, albo śmierć, dłużej nie potrafię tego ciągnąć.
Po wyjściu wszystkich siadam na kanapie z laptopem i włączam album z naszą ślubną sesją, rzadko do niej zaglądałem, bo bardzo mnie bolała, dziś robię to z przyjemnością i nadzieją, że kiedyś otworzę go razem z Milką. Powiększam zdjęcie, na którym składamy sobie przysięgę, ja wyglądam jak kretyn, za to Mila jest tu tak szczęśliwa jakiej nigdy nie widziałem, to był przełomowy dzień w naszym życiu, dla niej był początkiem tragedii, dla mnie końcem mnie samego. Następna fotografia jest dla mnie jeszcze smutniejsza, tańczymy przytuleni i przypominam sobie co wtedy myślałem, jak bardzo jej nienawidziłem za to, że się zgodziła, gdzieś w środku było mi przy niej dobrze, cieszył mnie jej widok, ale świadomość, że jest żoną mnie odrzucała, patrzę na nasze splecione palce i na lśniącą obrączkę Małej, była nią zachwycona, a ja? Unoszę dłoń, na której błyszczy krążek z białego złota i zainteresowaniem się mu przyglądam, nigdy jej nie zdjąłem, nie potrafiłem tego zrobić. Tęsknię za nią, a wyrzuty sumienia mnie powoli pokonują, ukojenie do tej pory dawała mi wóda i prochy, tylko po tym mogłem spać, a kac następnego dnia pozwalał mi nie myśleć wciąż o jednym.
Sięgam z kieszeni portfel i wyciągam woreczek z białym proszkiem, dawno nie brałem i sam nie wiem, czy chcę to zrobić. Odstawiam laptopa i wysypuję towar na szklany stolik, w pełnym skupieniu układam idealnie równą ścieżkę i zagryzam wargę na samą myśl jaką ulgę mi to przyniesie. Pochylam się nad blatem i zaciskam dziurkę nosa, kątem oka widzę Milę patrzącą na mnie ze zdjęcia, wiem, że gdyby tu była, to nie pozwoliłaby mi tego zrobić, a ja bym ją za to solidnie ukarał. Na samo wspomnienie jej zapłakanych oczu zaciskam zęby i jednym ruchem zgarniam proszek ze stolika.
Rozdział 5
— Juliette —
Uchylam powieki i pierwsze co widzę, to rączka Marcela leżąca na poduszce, mój mały królewicz. Rozglądam się po niedużym pokoju, wszędzie jest ciemno, a spod rolet przebija się tłumione światło latarni. Starając się nie obudzić dziecka wstaję z małego łóżka i idę do siebie, kiedy wychodzę na korytarz, dochodzi do mnie szelest z sypialni, dreszcz biegnie po moim ciele, jak to możliwe, że nie usłyszałam, że ktoś się włamuje? Cicho idę do kuchni i wyciągam z szuflady największy nóż, podchodzę do drzwi i nasłuchuję, ktoś grzebie w szafkach, a ja trzęsę się ze strachu, nawet nie mam jak zadzwonić po Hugo, bo telefon został w sypialni, zbieram w sobie odwagę i z hukiem otwieram drzwi i wyciągam do napastnika rękę z nożem.
— Kochanie, ja lubię zabawy na ostro, ale chyba nie aż tak — Hugo śmieje się, a ja nie potrafię się poruszyć — Juliette, wszystko dobrze?
Wybucham płaczem i rzucam nóż na podłogę.
— Ej, kochana — obejmuje moje drżące ciało i mocno do siebie przytula, a ja wciąż nie potrafię się uspokoić — przepraszam, że cię wystraszyłem, nie chciałem cię budzić.
— Dobrze, że jesteś — mruczę w jego klatkę piersiową — nie wiem czemu tak zareagowałam.
— Uspokój się — mruczy przyjemnie, a mnie robi się jakoś lżej — chodź do łóżka.
Zanim się odezwę unosi mnie i układa w pachnącej pościeli. Wtulam się w jego ciepłe ciało i czuję się bezpiecznie, dopiero teraz dostrzegam, że jest druga w nocy.
— Długo cię nie było.
— Mieliśmy kilka operacji — mówi spokojnie — poważny wypadek, nie myśl o tym teraz.
— Wszyscy żyją? — pytam drżącym głosem, bo przypominam sobie jaką pierwszą wiadomość dostałam od niego po wybudzeniu ze śpiączki.
— Tak, udało nam się.
— To najważniejsze — oddycham z ulgą i odpływam kołysana w silnych ramionach narzeczonego.
Poranek wita mnie ładną pogodą i zapachem kawy, chyba znów ją lubię, zwłaszcza podaną w białej porcelanie, prosto do łóżka. Hugo kładzie się na boku obok mnie i gładzi pod kołdra mój brzuch.
— Chciałbym mieć z tobą dziecko — krztuszę się na te słowa i wbijam wzrok w jego uśmiechnięte oczy.
— Słucham?
— No co? Jesteśmy razem, jest nam dobrze, planujemy ślub to może i dziecko…
— Nie myślałam o tym — marszczę lekko czoło, bo nie wyobrażam sobie mieć innego dziecka, niż Marcel.
— Pomyśl — odkrywa kołdrę i zaczyna pieścić ustami moją nagą skórę wokół pępka, jest taki delikatny, przyjemnie łaskocze moje łono, a ja napinam mięśnie wiadomo gdzie.
Podniecona mrużę oczy i opieram głowę o poduszkę, idealny poranek, czuję jego pocałunki coraz wyżej i uśmiecham się, kiedy wyjmuje mi z ręki filiżankę. Jego usta opadają na moje i zaczynamy namiętną walkę, Hugo wciąż trzyma mnie między swoimi nogami i powoli podciąga moją śliską koszulkę, jego ciepłe dłonie zaciskają się na moich nagich piersiach, a ja ogarnięta podnieceniem mruczę coraz głośniej i chcę już tylko jednego, niestety narzeczony ma inne plany, bawi się mną doprowadzając do granicy orgazmu i odpuszcza, a ja szaleję niezaspokojona i zmęczona, znów opiera usta na moich piersiach i liże zachłannie twarde i spragnione dotyku sutki, ślini je i ssie, a ja płonę i zaciskając palce na jego głowie popycham go niżej, dłużej tego nie zniosę, czuję jak się ze mnie śmieje, ale ja serio nie dam rady.
— Kończ, bo zaraz zrobię to bez ciebie — jęczę, kiedy znów czuję jego palce w mojej łechtaczce.
Robi do zbyt delikatnie i unoszę biodra wyżej, nie chcę czekać. Nagle osuwa się między moje uda i wbija we mnie język, orgazmiczny krzyk wyrywa się z moich ust, a moje ciało trzęsie się jak w gorączce, mam dość, zaciskam uda, ale Hugo nie bardzo mi na to pozwala, rozszerza moje nogi jeszcze mocniej i napiera wargami na ociekające krocze, kolejny szczyt wygina moje plecy, a ja zaciskam palce na pościeli, powstrzymując krzyk. Skurcze w podbrzuszu nie ustają i chęci mojego faceta też nie, robi to coraz szybciej i mocniej, a kiedy kolejny orgazm spina moje ciało podnosi się na rękach i wbija we mnie swoją męskość, przyjemny ból rozrywa moje ciało, a usta Hugo tamują moje jęki, warczy i dyszy mi w usta, nakręcając mnie coraz bardziej i, choć nie mam już siły, to wciąż bardzo go pragnę. Idealnie wypełnia moje wnętrze, a jego ruchy są precyzyjne i powolne, wychodzi ze mnie prawie w całości, aby po chwili z głośnym wydechem wsunąć się z powrotem. Robi to w idealnej harmonii z moimi oddechami, za każdym razem głębiej i mocniej, przyspiesza, a ja unoszę biodra, chcąc czuć go jeszcze bardziej, nasze ciała splatają się w silnym uścisku, aż w końcu wybuchamy wspólnym orgazmem, odrywam plecy od materaca i zaciskam powieki, czując przyjemne pulsowanie wewnątrz ciała i powoli się rozluźniam. Uchylam zmęczone powieki i patrzę we wbite we mnie ukochane oczy. Znów zaczyna się kołysać, ale ja już nie dam więcej rady.
— Daj spokój — mruczę i odpycham go od siebie.
— Ja nie mam dość — uśmiecha się, ale posłusznie wychodzi ze mnie i układa się na łóżku obok mnie — mamy zaproszenie na kolację.
— Czemu nie powiedziałeś wcześniej?
— Usta miałem zajęte — śmieje się zalotnie i całuje mnie w łokieć.
— Wariat, a co to za kolacja?
— Asystentka jakiegoś moskiewskiego biznesmena dzwoniła i nalegała na spotkanie — zawiesza na chwilę głos i patrzy mi w oczy — a może to ten sam co wtedy, wiesz?
— Nie sądzę — krzywię lekko usta — tamten wyglądał raczej, jak gangster, niż biznesmen, był, był groźny jakiś taki, nie wiem, bałam się, kiedy na mnie patrzył. Nie wracajmy do tego, chciałbym o nim zapomnieć.
— Jasne kochanie, jeszcze raz przepraszam, że miałem pretensje, zaskoczył mnie.
— To za karę posiedzisz z Marcelem, a ja pojadę z Catherine kupić sobie coś na tę kolację — mocno całuję jego miękkie usta i naga wybiegam z łóżka prosto do łazienki.
Kiedy wychodzę spod prysznica Hugo nie ma w sypialni, ubieram się w dżinsy i luźną bluzkę, a włosy plączę w wysoki, ciasny kok. Po wyjściu na korytarz już słyszę chłopaków z kuchni, jak ich znam to objadają się właśnie kremem czekoladowym i croissantami, zatrzymuję się w progu i z miłością patrzę jak Hugo wyciera Marcelowi rączki ubrudzone czekoladą.
— Kaloryczne to śniadanie panie doktorze — śmieję się i patrzę jak próbuje zasłonić słoik.
— Bo musimy mieć dziś dużo energii — rozkosznie marszczy brwi — zabieram Marcela na męski dzień, pojedziemy na plac zabaw, na bajkę, jakiś obiadek…
— Obiadek? — przerywam mu — mów od razu, że frytki z majonezem i tłusty, panierowany kurczak, przecież cię za to nie zabiję.
— Oj, bo zawsze krzyczysz, że niezdrowe — podchodzi bliżej i przyciąga mnie do siebie.
— Bo niezdrowe, ale powiedzieć ci coś? — szepczę mu prostu w ucho — czasem sama chodzę z nim na takie jedzenie.
— Wiesz co! — krzyczy z udawaną złością — to ja po łbie zawsze dostaję, a ty?
— Dziś nie dostaniesz. A później idźcie na lody.
— Lody mówisz — seksownie przygryza wargę, a ja od samego jego spojrzenia się rozpływam.
— Już wynocha — śmieje się i odpycham go od siebie — a na tę kolację to co mam ubrać?
— Kochana, na wierzch ubierz cokolwiek, dla mnie ważne, co będziesz mieć pod spodem.
Po szybkim buziaku zostaję w domu sama i dzwonię do siostry, a po śniadaniu i kawie wsiadam do auta i jadę w umówione miejsce, rozglądam się przez szyby, wciąż mając wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zanim zaparkuję samochód przed centrum handlowym widzę już moją blondynkę, macha do mnie i gada z kimś przez telefon, wiadomo, już kogoś upolowała, ta to nie umie zagrzać miejsca przy jednym, chociaż żadnego mi jeszcze nie przedstawiła, śmieję się sama do siebie i idę w jej stronę. Znów się odwracam, bo czuję na sobie czyjś wzrok, ale w tłumie ludzi trudno kogokolwiek podejrzewać.
— Co jest mała? — słyszę za plecami głos Catherine i szybko się odwracam.
— Nie nic, zdawało mi się, ale… nieważne. Chodź, wieczorem idziemy na kolację muszę sobie coś kupić.
— Uuu, zaręczyny już były, to co tym razem? — szczerzy się głupkowato.
— To jakieś interesy, ale nie wiem dokładnie, z jakimś Rosjaninem, czy kimś — patrzę jak Catherine poważnieje i lekko mruży oczy.
— Co to za Rosjanin, widziałaś go?
— Nie, Hugo się z nim dziś umówił, a w zasadzie nawet nie z nim, a jego asystentką. Ej, co jest?
— Nie nic, myślałam, że poznałaś tego faceta.
— Poznam wieczorem, to co koktajlówka, czy raczej mała czarna? — przeglądam wieszaki w pierwszym butiku, ale siostra jakoś nie bardzo mnie słucha i trącam ją w łokieć — stara, miałaś mi pomóc.
— Co? Tak, zaraz… muszę zadzwonić poczekaj chwilę.
Patrzę jak wychodzi ze sklepu i wyciąga telefon, chyba ten ktoś nie odbiera, bo klnie pod nosem i pisze wiadomość.
Kiedy do mnie wraca stara się uśmiechać, ale nie jest już sobą. Chodzimy od sklepu do sklepu, powoli kompletując mój dzisiejszy strój i mimo zmęczenia jestem bardzo zadowolona, moja sukienka jest w kolorze granatu, z przodu jest bardzo krótka, a tył wygląda jak doczepiony i sięga mi pół łydki, całość pokryta jest grubą koronką, przeszywaną srebrną nitką, góra jest usztywnianym gorsetem z dekoltem w serce, do tego wybrałam wysokie, czarne szpilki na niskiej platformie i srebrną biżuterię. Całość wygląda naprawdę bosko. Po drodze do domu wskakuję jeszcze do drogerii i na tym kończę zakupowe szaleństwo. W domu czekają już na nas chłopaki, Marcel jest tak zmęczony, że zaraz po przywitaniu mnie idzie spać za to Hugo z zainteresowaniem słucha co kupiłam. W końcu zostawiamy Catherine w salonie i idziemy się przygotować do wyjścia, Hugo oczywiście ciągnie mnie pod prysznic, ale zbyt dobrze go znam i wiem, że za długo by nam zeszło, znacznie szybciej będzie jak wykąpiemy się osobno, ja idę pierwsza i ekspresem ogarniam mycie głowy i depilację. W szlafroku wchodzę do sypialni i siadam przed lustrem. Po przygotowaniu fryzury i makijażu czas na sukienkę, nakładam gładką bieliznę i pończochy, a na to naciągam moje cudo i szpilki, staję przed lustrem i jak prawie nigdy, podobam się sama sobie, mój makijaż jest ciemny i przydymiony, a włosy gładko spięte z tyłu, w lustrze widzę jak Hugo wychodzi z łazienki i wbija we mnie płonący wzrok.
— W-wow — jąka się — chyba nie wiem, co powiedzieć.
— Ale że coś nie tak? — silę się na sztuczną skromność, bo doskonale wiem, że jest idealnie.
— Kochanie, zostań w domu, bo facet oszaleje na twoim punkcie — podchodzi do mnie od tyłu i kładzie dłonie na moim brzuchu, lekko pociągając mnie do siebie — jesteś kobietą mojego życia, mówiłem ci to już?
— Tak, ale możesz jeszcze raz — uśmiecham się słodko i nadstawiam szyję do pocałunku, co od razu robi.
— Spóźnimy się trochę? — wsuwa ręce pod materiał sukienki i głośno warczy, odnajdując koronkę pończoch.
— Nie — śmieję się w głos — bo głodna już jestem.
— Skoro tak, to zapraszam — patrzę w odbiciu, jak niezadowolony poprawia moją kreację, a potem swój idealnie zawiązany krawat.
Jedziemy taksówką, a ja znów mam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, pocieram dłonie, które stały się jakby wilgotne z nerwów i patrzę w szybę.
— Kochanie, dobrze się czujesz? — słyszę łagodny głos narzeczonego i z wymuszonym uśmiechem się do niego odwracam.
— Jasne, jakoś tak, sama nie wiem.
— Jeśli coś jest nie tak, to wrócimy do domu, to spotkanie nie jest wcale ważne.
— Skąd wiesz?
— Bo nic nie jest ważniejsze od ciebie kochana — pochyla się i delikatnie muska ustami mój policzek.
— Dużą dziewczynką już jestem — splatam nasze dłonie i jakoś od razu czuję się pewniej.
Wysiadamy przed najdroższą restauracją w okolicy i znów nerwy mnie spinają, czego ja się boję? Biorę głęboki oddech i chwytam wyciągniętą do mnie dłoń, splatając nasze palce.
Kiedy wchodzimy do środka odruchowo rozglądam się po sali i od razu dostrzegam wpatrzonego w nas mężczyznę, czyli jednak to ten sam facet, lekko się wstrzymuję przed następnym krokiem i spoglądam na Hugo, jest tak samo zaskoczony co ja, ale on potrafi to chyba bardziej ukryć i pociąga mnie za dłoń.
Facet wstaje od stolika, a zaraz za nim kobieta i jeszcze jeden facet, niezły komitet powitalny. Mężczyźni spoglądają na siebie i wbijają we mnie wzrok, a ja znów czuję te same nerwy. To nie będzie dobry wieczór.
— Witam i dziękuję za przyjęcie zaproszenia — znajomy facet odzywa się pierwszy i nie odwracając ode mnie spojrzenia wyciąga do mnie dłoń, niepewnie spoglądam na narzeczonego i dopiero po chwili odwzajemniam uścisk, jednak facet pochyla się i delikatnie całuje moją rękę, przyjemny prąd razi moją skórę, kiedy tylko mnie dotyka — Maksim Morozow, bardzo panią przepraszam za…
— Juliette Frossard — mówię drżącym głosem — nic nie szkodzi.
Po chwili podchodzi do mnie wysoki, niebieskooki blondyn i też patrzy na mnie jakoś tak dziwnie, a może ja mam już coś z głową. Tylko będąca z nimi kobieta zachowuje się wobec nas całkowicie obojętnie. Po dosyć chłodnym i dziwnym powitaniu siadamy przy okrągłym stoliku i milczymy. Dopiero po chwili kobieta zaczyna dyskusję, a ja mogę odetchnąć, bo w żaden sposób temat mnie nie zajmuje, z rozmowy dowiaduję się, że facet, który nas zaprosił ma w Moskwie szpitale i chce zaprosić Hugo na jakieś sympozjum, czy inne coś tam, nie wiem, nie słucham ich zbyt uważnie, bo ciągle czuję na sobie wzrok siedzącego naprzeciwko mnie faceta, jest tak samo groźny i dziki jak wtedy, kiedy pierwszy raz go widziałam, nie uwierzę, że jest tylko właścicielem szpitali, nie wygląda i czuć od niego zbytnią pewność siebie i władzę, władzę nad ludźmi. Przenoszę wzrok na siedzącego obok blondyna, a jego wzrok świdruje mój, podobno są braćmi, ale jakoś nie wyglądają, cóż, ja z Catherine też nie jesteśmy podobne, a jednak jesteśmy siostrami. Na szczęście ten chłopak jest jakby milszy, uśmiecha się do mnie, a w jednym jego policzku pokazuje się słodki dołeczek, uśmiecham się ukradkiem, ale chyba to dostrzega, bo mruga do mnie okiem i pokazuje lśniące zęby. Lekko zawstydzona opuszczam wzrok i czuję jak pod stolikiem Hugo układa dłoń na moim udzie i sunie coraz wyżej. Zaciskam zęby i mimowolnie się uśmiecham, szturcham go lekko butem i staram się oderwać jego dłoń od mojej nogi, ale nie ma takiego zamiaru, zaraz będzie widać, że się szarpiemy, więc odpuszczam i starając się opanować, pochylam się do przodu i opieram łokcie o stolik. Kiedy podnoszę wzrok czuję zatopione we mnie zielone tęczówki Rosjanina, nie wygląda jakby słuchał rozmowy, nie jest zainteresowany niczym poza patrzeniem na mnie, a ja nie potrafię tego przerwać, wgapiam się w niego jak w ósmy cud świata, a całe otoczenie niknie, nikogo nie słyszę, nikogo nie widzę, nikt się nie liczy, co się ze mną dzieje? Hugo gładzi moją nogę, a ja wyobrażam sobie, że to ten facet to robi, napinam z ekscytacji mięśnie i nadal wpatruję się w szmaragdy jego oczu…
Rozdział 6
— Maksim —
Patrzę w płomień świecy ustawionej na środku stolika i nie mogę się doczekać spotkania z Milą, na szczęście facet nie zorientował się, że to ja poprosiłem o spotkanie, bo pewnie by odmówił. Oprócz Ann zabrałem Aleksa, i to z kilku powodów, przy nim Annika nie będzie się czuła tak swobodnie w stosunku do mnie, ja będę nad sobą panował, a poza tym chcę, żeby sam zobaczył, że ta dziewczyna to Mila. Siedzimy już prawie pół godziny, a z każdą mijająca minutą mija również szansa na jej spotkanie. Zatrzymuję wzrok na taksówce i oddycham z ulgą, widząc Milkę, radość rozpiera mnie tak bardzo, że Aleks od razu to zauważa i kręci tylko głową. Moje szczęście ulatuje, kiedy widzę jak idą w naszą stronę, trzymając się za ręce, ale czego miałem się spodziewać, są narzeczeństwem, a ja jestem obcy. Jej sukienka jest mocno dopasowana i idealnie podkreśla jej drobną figurę, oczywiście granatowa, zawsze w tym kolorze było jej najlepiej. Dostrzegam wbite w nią oczy Aleksa i nie musi nic mówić, żebym wiedział, że już mi wierzy, patrzę na niego pytająco i czekam na reakcję.
— Wybacz brat — mruczy — ona jest… kurwa, jak to możliwe? — szepcze, bo para staje naprzeciwko nas.
Nie wiem, co zrobić, najchętniej to chwyciłbym ją w ramiona i zaczął całować, ale to chyba nie wypada. Wstaję od stolika i podchodzę do Milki, jest wciąż najpiękniejsza, jej czekoladowe oczy lśnią w świetle świec, a włosy z daleka pachną pomarańczą, jest taka ciągle moja, patrzy na mnie jak zawsze i wiem, że coś czuje, widzę to w niej, w jej niepewnych ruchach, w ukrywanych spojrzeniach, właśnie tak zaczynaliśmy.
— Witam i dziękuję za przyjęcie zaproszenia — wyciągam do niej drżącą dłoń, ale jej nie chwyta, spogląda na stojącego obok niej faceta i dopiero po chwili odwzajemnia gest, jej dłoń jest miękka i gładka, nie potrafię się powstrzymać i delikatnie ją całuję, czuję iskrę, kiedy tylko moje usta spotykają pachnącą, jedwabiście gładką skórę — Maksim Morozow, bardzo panią przepraszam za…
— Juliette Frossard, nic nie szkodzi — widzę, że się denerwuje i przedstawiam im resztę towarzystwa.
Po przywitaniu dostajemy karty i Annika zaczyna z panem chirurgiem dyskusję na temat sympozjum, ta laska jest niesamowita, na bieżąco potrafi wymyślać takie niestworzone historie, że aż czasem się boję, w tym temacie dostała dziś wolną rękę, nieważne są koszta, nieważni ludzie, ważna jest ona, ta drobna istota siedząca naprzeciwko mnie i wyglądająca na znudzoną, a tak naprawdę obawia się tego, co się wydarzy, podnoszę wzrok i spoglądam jej w oczy, wciąż nie wierzę, że tu jest, długo mi zejdzie, żeby ją do siebie przekonać, zwłaszcza że zaczęliśmy z hukiem, pan narzeczony też nie wygląda na gościa, który ją szybko odpuści. Mała po chwili patrzenia mi w oczy przenosi wzrok na Aleksieja i tu kończy się moja cierpliwość, a zaczyna zazdrość, patrzą na siebie zbyt długo, a po chwili zaczynają się słodkie uśmieszki, dokładnie takie same jak kilka lat temu, niby niewinne, niby koleżeńskie, ale wiem, że wciąż działa na niego z taką samą siłą co kiedyś, Aleks ma farta, że nie jesteśmy sami, bo już by w ryj zarobił, na szczęście Mila, chociaż chyba powinienem mówić Juliette, odwraca twarz do narzeczonego, ale mnie przez to wcale nie jest lepiej. Myślą, że nie widzę jak facet wkłada rękę pod stół, Mała nagle drga i już wiem, gdzie kutas trzyma łapę, odrąbię mu ją przy najbliższej okazji. Mila po chwili opiera się o stół i wbija we mnie wzrok, nie potrafię się na nią napatrzeć, dla mnie jest moją Milką, jedyną i najważniejszą. Gdzieś w tle słyszę jak Ann słodzi Bonnetowi jak tylko może, a on skromnie udaje, że nie jest, aż tak dobry, żeby prowadzić takie sympozjum, zakłamany gnój. Na szczęście mam wystarczająco duży portfel, żeby zdołać przekupić pana nieprzekupnego.
— Dobrze — wtrącam się głośno, bo chcę jak najszybciej przerwać te ich pieszczoty pod stołem — ile pan chce? Konkretna stawka.
— Pan żartuje? — facet udaje oburzonego, a ja zaraz przestanę panować nad nerwami — mnie się nie kupuje.
— No proszę, a przed chwilą mówił pan, że nie jest pan wystarczająco dobry, żeby się w ogóle panem interesować — bezczelnie śmieję mu się w twarz i czuję jak Aleks kopie mnie pod stołem, nie musi, sam wiem, że oddalam się od celu — to będą trzy do pięciu dni pracy, kilka wykładów dla lekarzy i ze dwa dla studentów.
— Nawet pan sobie nie wyobraża, ile to wymaga przygotowań — marszczy brwi i chyba chce pokazać swoją wyższość.
— Milion?
No i trafiam w czuły punkt, wszyscy milkną, a facet patrzy na mnie jak na ducha, takiej sumy się chyba nie spodziewał. Spokojnie unoszę kieliszek z czerwonym winem do ust i rozkoszuję się jego smakiem.
— Wie pan — jego głos nagle staje się jakby bardziej niepewny i chyba nie wierzy, że dysponuję taką kwotą.
— Oczywiście nie nalegam, dam panu czas na zastanowienie — uśmiecham się szeroko i podnoszę z krzesła — mogę panią prosić do tańca?
Mila patrzy na wyciągniętą do niej dłoń i wiem, że się waha, ale wiem też, że nie odmówi, nie mnie. Walczy sama ze sobą, z tym że teraz nie spogląda na narzeczonego i patrząc mi prosto w oczy kładzie swoją dłoń na mojej. Tak długo czekałem, żeby móc chwycić jej rękę, żeby mi zaufała, żeby zaufała sobie. Idziemy między stolikami w stronę niedużego parkietu i od razu oplatam ją ramieniem, jest znowu moja, wiem, że tylko przez chwilę, do końca piosenki, ale to najpiękniejsze minuty jakie mogłem sobie wymarzyć w ostatnim czasie. Nie patrzy na mnie, ledwie mnie dotyka jakby się mnie bała, zawsze się mnie bała. Delikatnie przyciągam ją bardziej do siebie i chłonę głęboko jej słodki zapach, jest idealna, ostrożnie opieram policzek o jej głowę i kiedy tylko odwracam się do publiczności plecami, całuję jej włosy, są miękkie i pachnące.
— To było niepotrzebne — szepcze i podnosi na mnie wzrok — niech pan tego nigdy więcej nie robi.
— Przepraszam — jej oczy lśnią, jakby miała się za chwilę rozpłakać, a ja umieram z tęsknoty.
— Niech pan powie prawdę, po co to spotkanie?
— Mam w Moskwie… — zaczynam mówić i patrzę jak kręci głową.
— Wiem, ale to nie dlatego chciał się pan spotkać, prawda? To był sposób, z którego pan skorzystał, a tak naprawdę o co chodzi?
— Chciałem przeprosić, niepotrzebnie tak wtedy zareagowałem.
Czuję jak dziewczyna się zatrzymuje i staram się do tego nie dopuścić. Poluźniam uścisk, żeby pewniej się poczuła, ale nie odwracam od niej wzroku.
— Dlaczego panu tak zależy?
I co ja mam jej powiedzieć? Przecież nie powiem prawdy, znienawidziłaby mnie od samego początku, kłamać też nie mogę.
— Kochałem kiedyś kobietę, taką jak pani — zawieszam głos, bo czuję jak przestaję nad sobą panować — wyglądała jak pani, miała identyczne włosy, oczy… głos, tak samo się uśmiechała i tak samo mrużyła oczy, kiedy dotykałem jej twarzy.
Sam nie wiem czemu, ale opieram dłoń na policzku Juliette, a ona od razu przymyka powieki, niekontrolowane westchnięcie wyrywa się z moich ust i wciąż chcę jej więcej, unoszę jej twarz i przyciągam do swojej, jest tak blisko, czuję na wargach jej urywane oddechy i wręcz słyszę jak bije jej serce.
— Wracajmy do stolika — szepcze z zamkniętymi oczami.
— Daj mi jeszcze chwilę, tak długo na to czekałem — otwiera oczy, a ja wodzę wzrokiem po jej twarzy jakbym chciał ją zapamiętać, a przecież nigdy jej nie zapomniałem.
Gdzieś w oddali słyszę hałas, ale nie reaguję, ona też nie, nasze spojrzenia są wciąż złączone, a ciała pragną siebie nawzajem, czuję jak zaciska palce na moim ramieniu i stara się mnie odepchnąć, ale nie robi tego zbyt stanowczo, jakby dawała mi tylko sygnał, żebym się nie zbliżał bardziej, niż jestem. Rozumiem ją i, choć jedyne czego chcę, to móc się w niej zatopić, całować każdy kawałek jej ciała i patrzeć w płomienie jej uśmiechniętych oczu, to dziś nie mogę jeszcze tego zrobić. Zgarniam palcem zakręcony w sprężynkę cieniutki kosmyk włosów z jej czoła i cieszę się widząc na jej twarzy uśmiech.
— Do domu! — słyszę obok siebie głos i ktoś odrywa Małą ode mnie.
Wściekły spoglądam w oczy Bonneta i poruszam ramionami, starając się nie przywalić mu w ryj. Facet bez słowa wyciąga Milę z lokalu, a ja czekam, aż się odwróci, bo odwróci… Wgapiam się w tył jej głowy, a moje serce bije szybciej z każdym jej krokiem, w końcu nieznacznie odwraca się tuż przed wyjściem z restauracji. Już mam pewność, że nie jestem jej obojętny, teraz wystarczy ją do siebie przekonać, łatwiej powiedzieć, niż zrobić, ale dla niej zrobię wszystko.
— Musiałeś? — Aleks grzmi za moimi plecami — nie mogłeś się pohamować co? Teraz gówno zobaczysz, a nie jego w Moskwie, idiota!
— Przyjedzie, przyjedzie — mruczę od niechcenia i wracam do stolika, przy którym siedzi naburmuszona Annika.
— Tak, jasne — Aleksiej nie daje za wygraną — specjalnie przyjedzie, żebyś mógł ją… — zawiesza głos i spogląda na Ann.
— Brat, znam się na ludziach, zwłaszcza tych bogatych. Uwierz, za parę dni zadzwoni, że przyjmuje propozycję.
— I przyjedzie do Moskwy sam! — krzyczy na mnie, choć wie, że zaraz za to oberwie, ale dziś mój humor osiągnął chyba najwyższy od urodzenia poziom i nic mi go nie zepsuje.
— Przyjadą razem — unoszę dłoń, kiedy znów chce się odezwać — właśnie po to, żeby mi udowodnić, że jej nie dostanę.
— Ciekawe, skąd ta pewność?
— Bo ja bym zrobił dokładnie to samo — wzruszam ramionami i dolewam wino do kieliszków — chcesz udowodnić innemu facetowi, że twoja kobieta jest twoja, i że jesteś pewien jej uczuć i wierności? To jej nie chowaj przed innymi facetami, pokaż ją, niech patrzą i podziwiają, chroń ją przed złym światem, ale nie chowaj.
— A skąd u ciebie takie śmiałe przemyślenia co? Olśniło cię nagle?
— Sam nie wiem — marszczę brwi, bo dociera do mnie co przed chwilą powiedziałem, nigdy tak nie myślałem, ale coś w tym jest.
— Wiesz, zasadniczo masz rację, tylko nie wiem w czym tobie to ma pomóc.
— W tym braciszku, że ten cały Bonnet nie wie, że ona wcale nie jest jego.
— Bo?
— Bo gdyby był jej tak pewny jak sobie wmawia, to nie zabrałby jej teraz do domu.
— Serio? Wiesz jak wyglądaliście?
— No jak niby? — opieram łokcie o stół i wbijam wzrok w jego błękitne oczy.
— Jak para zakochanych nastolatków.
— I co?
— I dziwisz się, że tak zareagował? Miał czekać, aż zaczniecie się ślinić na środku pakietu.
— Czemu mielibyśmy się całować co? Ona nie pozwoliłaby mi się pocałować, przecież ona jest jego, jest mu wierna i on jest jej pewien, nie? — uśmiecham się mściwie — a może wcale nie jest taki pewien jakiego próbuje udawać… On jej nie ufa i dlatego dostrzegł we mnie konkurencję.
Widzę, że chce się odezwać, ale chyba sam nie wie, co powiedzieć, zresztą ja też nie mam nic do dodania, ja mam pewność, że facet zdecyduje się przyjechać, a ja muszę wszystko tak zorganizować, żeby mieć Milę blisko siebie i zadbać o nią tak, jak powinienem już dawno…
— Juliette —
Hugo prawie siłą wciska mnie do taksówki i od razu podaje facetowi mój adres, jednak do mnie nie raczy się odezwać, może ma trochę racji, jako narzeczona chyba nie powinnam się tak zachowywać, ale z drugiej strony co takiego zrobiłam, tańczyłam z tym facetem, nic więcej, choć czułam się przy nim dziwnie, uwodził mnie i nie krył tego, w jego oczach było coś magnetycznego, nie umiałam na niego nie patrzeć, mimo dzikości takiej wrodzonej, potrafił być wobec mnie czuły i delikatny, nikt nigdy tak na mnie nie patrzył, jakbym była całym światem, jakby czekał na mnie całe życie i wreszcie mnie dostał. Z drugiej strony, musiał bardzo kochać tamtą kobietę, skoro mnie tak traktuje tylko dlatego, że jestem do niej podobna, uśmiecham się sama do siebie i słyszę jak Hugo głośno chrząka.
Wysiadamy pod moim blokiem i spokojnie idziemy do windy, oczywiście żadne z nas nie odzywa się nawet jednym słowem, ja nie mam zamiaru się z niczego tłumaczyć. Catherine jest zaskoczona naszym przybyciem i wybiega do nas na korytarz.
— Co się stało? — patrzy na mnie zdenerwowana.
— Nic, wróciliśmy do domu, nie widać?
— Jak kolacja? — przenosi wzrok ze mnie na Hugo, ale on nie bardzo chce z nią gadać i idzie od razu do sypialni — możesz powiedzieć o co chodzi?
— Nic, zazdrosny jest.
— O?
— O mnie — patrzę na nią z uśmiechem.
— Nie o to pytam — warczy jakby to ją jakoś dotknęło.
— O co ci chodzi Cate? Rozmawiali o jakimś tam, kurwa czymś, sympozjum, czy innym czymś, co nie wiem co to i po co!
— I?
— I nic! Facet do tańca mnie poprosił, a ten dostał jakiejś furii.
— Tylko do tańca? — patrzy na mnie podejrzliwie, a ja ledwo nad sobą panuję, no następna.
— Nie! — ironicznie zaplatam ręce na piersiach i podnoszę głos, ale przypominam sobie o śpiącym Marcelu i się uspokajam — nie, wyobraź sobie, że pieprzył mnie na stole, na środku restauracji, a po kolejnej eksplozji orgazmu to nam ludzie zaczęli bić brawo, dasz wiarę? — zaczynam się śmiać, a Cate bardziej się wkurza — o co ci chodzi siostra? Nie zrobiłam niczego złego.
— Dobra, wierzę ci — szepcze, ale wiem, że nie wierzy, nie mam zamiaru jej przekonywać, nie dzisiaj.
Po wyjściu blondyny idę do sypialni i zdejmując sukienkę spoglądam na siedzącego na łóżku narzeczonego.
— Nie kładziesz się? — staram się brzmieć normalnie.
— Nie.
— Ok — wzruszam ramionami i rzucam sukienkę na fotel pod oknem.
— Ok? Naprawdę nie widzisz niczego złego?
— W czym? — pytam, zaplatając ręce na piersiach.
— Co was łączy? Ostatni raz pytam, nie będę przymykał oczu na…
— Na co? — przerywam mu i wbijam w niego wzrok — no na co do cholery?
— Na zdradę.
Prycham niekontrolowanym śmiechem i pukam się palcem w czoło.
— Ty zwariowałeś, tańczyłam przy wszystkich do cholery, przy tobie! — krzyczę drżącym głosem — ok, facet się zapędził z komplementami, ale przecież ja niczego nie zrobiłam!
— Jeszcze — patrzy mi z zawiścią w oczy, a ja się rozpadam.
— Jak możesz? — unoszę się i popycham go w ramię — no słucham, powiedz jakie masz o mnie zdanie!
— Co ty myślisz, że nie widziałem jak na niego patrzyłaś, gdyby mnie tam nie było, to raz dwa byś nogi rozłożyła.
— No i nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że tego nie zrobiłam! — krzyczę w nerwach i czuję uderzenie na policzku.
Łapię się za szczękę, a łzy napływają mi do oczu, niemożliwe, że to zrobił, podnoszę na niego wzrok, a on stoi jak słup i patrzy na wnętrze swojej dłoni.
— Kochanie — wyciąga do mnie dłoń, ale się uchylam — kochanie, to nie tak, przepraszam, nie wiem…
— Wyjdź — prostuję się dumnie i zaciskam wargi.
— Juliette błagam, to nie ja, to znaczy… Boże jak mogłem… przecież nigdy bym cię nie uderzył.
— Proszę bardzo, cud za cudem — uśmiecham się sztucznie i pokazuję mu drzwi — idź stąd, jutro po osiemnastej przyjedź po swoje rzeczy. Żegnam.
Rozdział 7
— Maksim —
Wracamy z restauracji i co chwilę czuję na sobie wzrok Aleksa, czy on się nie nauczy pytać wprost? Zawsze muszę pierwszy się dopytać o co mu chodzi?
— Mów — warczę.
— A jeśli to jednak nie ona?
— Żartujesz? Widziałeś ją.
— Wiem, ale tak mimo wszystko, jeśli jednak nie, to co?
— Dla mnie, to jest ona.
— Dla ciebie ona wygląda jak Mila, skąd wiesz jaka jest, jaki ma charakter, może wcale pod tym względem nie są do siebie podobne.
— Dzieci we mgle — z przedniego siedzenia odzywa się Ann, a po chwili ogląda się za siebie — nie musicie szeptać, idiota by się zorientował o co chodzi. Zobaczyłeś w niej zmarłą żonę i próbujesz udowodnić wszystkim, że to Mila Morozowa nie? Nawet sobie próbujesz to wmówić, a przecież rozwiązanie tej jakże kretyńsko prostej zagadki jest, jak sama nazwa wskazuje proste.
Patrzę na nią, czekając co dalej powie, a ona tylko bardziej się wyszczerza.
— No co? Żaden Romeo w ferworze walki o piękną Juliette nie zauważył pewnego, drobnego, choć w tej sytuacji bardzo istotnego szczegółu? — rozkłada bezradnie ręce — nie odpowiadajcie, widzę, że laska wam obu rozum odebrała, a więc posłuchajcie głosu rozsądku, dlaczego ona cię nie zna?
Patrzę na nią i milczę, bo co niby mam powiedzieć.
— Albo to nie ona… — zaczynam, a Ann kręci głową.
— Jeśli to nie ona, to niedziwne, że cię nie zna nie? Ale jeśli ona? To albo jest świetną aktorką i genialnie udaje, albo ktoś wyczyścił jej pamięć.
— To nie komputer — warczę.
— Nawet nie wiesz, ile łączy ludzki mózg i komputer. Nieważne Maks, pomyśl, ona umarła… — przerywa jakby czekała, aż się domyślimy o co chodzi — pochowana została… i nagle żyje… więc co trzeba zrobić?
Cisza trwa kilka sekund, a dla mnie jakby w nieskończoność, szum silnika mnie drażni, ale bardziej drażni mnie niepewność.
— Ekshumację — Aleksiej wzdycha i z zaciśniętymi powiekami puka czołem w szybę taksówki, a ja zamieram, no pewnie, że trzeba ekshumować prochy Milki i zrobić testy genetyczne.
— Trudno będzie — Ann odzywa się po krótkiej chwili — wyodrębnienie DNA z prochów nie jest takie łatwe jak z ciała, nawet w rozkładzie. Prochy są zazwyczaj na tyle zanieczyszczone, że wyniki nie są jednoznaczne — zaciskam szczęki, bo wkurw mnie rozsadza, czego jeszcze się dowiem co? — aczkolwiek, pewnie łatwiej jest wykluczyć zgodność genetyczną, niż ją potwierdzić, więc jeśli nie zależy ci na potwierdzeniu, że w urnie jest twoja żona, a na wykluczeniu tego, to można spróbować, co najwyżej się nie uda.
— Ile to potrwa? — pytam tym razem Aleksa.
— Ze wsparciem finansowym, kilka dni.
— Załatw to — warczę i odwracam się do szyby.
— Niestety, musisz podpisać dokumenty osobiście, tego ni chuja nie załatwisz przez telefon, przykro mi.
— No nie — wzdycham i opieram głowę o zagłówek, to był ciężki dzień.
Poranek wcale nie jest lepszy, pomimo wypicia butelki koniaku wcale nie mogłem spać, rzucałem się z boku na bok, wspominając Milę i jej wzrok pełen niepewności. Zawsze reagowała na mnie strachem, nawet teraz, kiedy mnie nie zna to się mnie boi. Czemu mnie nie pamięta? Co się takiego stało? A jeśli to nie ona? Potrząsam głową, nie chcąc nawet o tym myśleć i znów przypominam ją sobie w moich ramionach, delikatną i bezbronną, nie istniało nic poza nią, świat mógł się palić wokół nas, a i tak stalibyśmy na środku sali wpatrzeni w siebie i objęci, dokładnie jak w naszą noc poślubną, tylko wtedy patrzyłem na nią, tak jak zawsze powinienem, wtedy pierwszy raz jej obecność była dla mnie wszystkim i od tamtej pory powinienem ją traktować jak na to zasługiwała, a ja ją powoli zabijałem. Przerażenie mnie ogarnia na samą myśl, że to nie ona, albo, że ona i nie będzie chciała mnie widzieć.
Spoglądam na zegarek i zrezygnowany podnoszę się z łóżka, dochodzi dziewiąta, więc czas się ogarnąć, bo po południu mam spotkanie z jakimś gościem od sprzętu medycznego, poza tym muszę zająć się zaginioną dostawą i organizacją sympozjum, tak czy inaczej wiem, że facet się zgodzi, więc muszę być przygotowany.
Do południa plączę się po apartamencie, od czasu do czasu odbierając telefon lub odpisując na maile, zatrudniłem Antona do odnalezienia dostawy i mam nadzieję, że się do czegoś dokopie. Pukanie do drzwi odrywa mnie od pracy i zanim podniosę wzrok słyszę kroki Aleksa.
— Gotowy?
— Nie — warczę, klikając w klawiaturę.
— Wychodzimy.
— Idź sam z Ann, ja mam trochę spraw do nadgonienia.
— No nie wierzę, odpuściłeś i zająłeś się robotą? Winszuję.
— Weź idź już — uśmiecham się, dawno tyle się nie śmiałem — niczego nie odpuściłem, właśnie po to, żeby mieć dla niej dużo czasu muszę wszystko ogarnąć, potem będę przy niej każdego dnia — podnoszę na niego wzrok — w każdej sekundzie jej pobytu w Moskwie będę blisko, będę na każde skinienie jej palca, na każde jej westchnięcie, będę zgadywał jej potrzeby i zachcianki, i będę je spełniał, zanim mnie o cokolwiek zapyta…
— Opętała cię ta kobieta — krzywi lekko usta.
— Żebyś wiedział. Może jestem przegrany już na starcie, może ta gra jest bez sensu, ale dla mnie jest wszystkim co mi pozostało, ona jest wszystkim i jeśli okaże się, że to faktycznie Juliette Frossard, to będę ubóstwiał Juliette… — zawieszam głos i spoglądam w niebo.
— Co jest?
— A jeśli to nie Mila — pocieram palcami czoło — a ja już zdążyłem pokochać tamtą… to tak jakbym zdradzał moją Milkę?
— Ty weź się opanuj! — Aleks podnosi głos — zbieraj się, bo świrować zaczynasz, idziesz ze mną, Ann jedzie na lotnisko, ma załatwić ekshumację, ty po powrocie podpiszesz gotowy papier.
— Dobra, daj mi minutę — wzdycham ciężko i kieruję się prosto do garderoby.
Wcale nie mam ochoty na żadne spotkania, może tylko z Małą, kręcę głową, bo sam nie wierzę, że tak się zachowuję. Chciałbym ją spotkać, taką zwyczajną, codzienną, uczesaną w warkocz, ubraną w dresowe spodnie i luźny top. Przypominam sobie jej taniec z mikserem w ręce w mojej kuchni i uśmiecham się szeroko, dlaczego wtedy nie powiedziałem jej, że mi się po prostu podobała, że kręciła mnie jej zgrabna pupa, i że wcale nie byłem zły za to, że ochalapła mnie ciastem… tyle czasu straciłem bezpowrotnie…
Samochód się zatrzymuje i wysiadamy w centrum miasta, jest dziś wyjątkowo zimno, dlatego rezygnujemy ze stolika na zewnątrz, chociaż wolałbym posiedzieć na powietrzu. Przez szybę kawiarni widzę mojego przyszłego kontrahenta i unoszę dłoń na powitanie. Kiedy siadamy, facet bez wstępów przechodzi do tematu, jest w stanie przyspieszyć transport kilku ważnych urządzeń dla moich szpitali, a za drobną opłatą nie czekalibyśmy w kolejce, która potrafi trwać nawet kilka lat. Facet wyciąga dokumenty ze specyfikacją poszczególnych urządzeń i podsuwa nam je pod nos, takimi rzeczami zajmuje się zazwyczaj Aleks, trochę bardziej się na tym zna ostatnio, poza tym moja głowa nie nadaje się do myślenia o pracy. Udaję zainteresowanie i jednym uchem słucham o czym mówią, Aleksiej porównuje dane techniczne kilku modeli aparatów do badania słuchu i wzroku, ale także tomografu dla dzieci. Koszty zwalają z nóg, ale już dawno obrałem za cel wyposażenie moich klinik w najlepszy możliwy sprzęt, to kosztuje, ale nie mam zamiaru z tego rezygnować, to wszystko dla niej…
— Juliette —
Do rana nie śpię, wciąż mam przed oczami Hugo, jak mógł? Zawsze opanowany, zawsze łagodny, jak mógł mnie uderzyć? I za co? No nic, zostało mi o nim zapomnieć, przekręcam się na bok i słyszę skrzypnięcie drzwi, mój królewicz biegnie w moją stronę i z głośnym śmiechem wdrapuje się na łóżko. Takie poranki kocham najbardziej. Przytulamy się, gilgoczemy i śmiejemy, myślałam, że będziemy to robić we troje, a z czasem może we czworo, ale niestety plany się zmieniły, spoglądam na swój zaręczynowy pierścionek i zsuwam go z palca, chwilę mu się przyglądam i chowam do szuflady, nie będzie mi już potrzebny, oddam go wieczorem razem z resztą rzeczy.
Po przytulankach wychodzimy z łóżka i idziemy na wspólne śniadanie, dziś wybór pada na omlet z konfiturą z malin, ulubioną Marcela… i Hugo. Trudno mi będzie się przestawić i przywyknąć, że nie ma go w moim życiu, ale mam pracę, mam Marcela, jakoś przeżyję i tę stratę. Do pracy mam na dziesiątą, więc czas się już zbierać, pomagam Marcelowi się ubrać, choć wszedł już w etap, ja sam i dzielnie stara się to robić samemu, trochę nieudolnie, ale słodko. Udając, że nic nie robię, naciągam na małe rączki cienką kurtkę i zapinam buty. Wyszykowani schodzimy na parking i zatrzymuję się przed samochodem na widok wielkiego, kolorowego bukietu. Wcale nie mam ochoty z nim rozmawiać, ale Marcel z piskiem biegnie w jego stronę, a Hugo odkłada kwiaty na dach auta i bierze małego w ramiona.
— Cieszę się, że was jeszcze zastałem — przyciskając Marcela do siebie patrzy mi w oczy.
— Marcel też się ucieszył — odwracam od niego wzrok i otwieram tylne drzwi auta — a teraz wybacz, spieszymy się.
— Wybacz mi — mówi prawie szeptem i odstawia Marcela na ziemię.
— Kochanie wsiadaj, musimy już jechać — uśmiecham się do syna.
— Nie dziw się, że tak zareagowałem — chwyta mnie za łokieć, ale się wyrywam.
— Nie przy małym — upominam go i po zapięciu pasów zamykam drzwi — nie potrafię zapomnieć. To mnie bardzo dotknęło i nie to, że mnie… — zawieszam głos i czuję łzy — że uderzyłeś, ale to, że za nic, nie zrobiłam niczego złego i do niczego między mną, a tym facetem by nie doszło, uderzyłeś mnie, bo mi nie ufałeś, za siebie mnie ukarałeś, a ja za to nie mogę odpowiadać.
Odpycham go od siebie i łapię za klamkę samochodu, kiedy siedzę już w środku Hugo otwiera drzwi i podaje mi bukiet, bez słowa go biorę i odkładam na siedzenie obok, od razu ruszam z miejsca i widzę w lusterku, jak facet wciąż stoi w tym samym miejscu, zatrzymuję się i z uśmiechem patrzę jak zaczyna iść w moją stronę, dopiero wtedy otwieram drzwi i wrzucam kwiaty do stojącego przy ścianie kosza na śmieci. Hugo zatrzymuje się w ciągu sekundy, a ja odjeżdżam z piskiem opon.
Włączam muzykę i nucąc pod nosem jadę w stronę przedszkola.
— Mamo, czemu nakrzyczałaś na wujka?
To pytanie mnie zaskakuje, ale wiem, że odpowiedź mnie nie ominie.
— Kochanie, wujek zrobił mi przykrość — mówię drżącym głosem.
— I jesteś smutna?
— Tak syneczku, jestem bardzo smutna.
— Ale kochasz jeszcze wujka?
No i co Juliette, co odpowiesz? Wiem jak bardzo Hugo zakorzenił się w sercu Marcela i bardzo mnie boli, że tak wszystko się poukładało, ale tak, wciąż bardzo go kocham.
— Kocham wujka skarbie.
— I będzie mógł do mnie przychodzić?
Zaciskam szczęki, starając się wymyślić jakąś dobrą odpowiedź, ale tutaj nic nie przychodzi mi do głowy. Na szczęście podjeżdżamy pod przedszkole i temat się urywa. Kiedy wysiadamy czuję na sobie czyjś wzrok, rozglądam się wokoło i dostrzegam po drugiej ulicy znajome auto, Hugo stoi za samochodem i widzę tylko jego głowę, udając obojętność łapię Marcela za rączkę i prowadzę do dużego budynku. Po wyjściu widzę byłego narzeczonego, opartego o mój samochód, staję naprzeciwko niego i czekam, aż się odsunie.
— Muszę jechać do pracy.
— Porozmawiajmy — patrzy na mnie z błaganiem o litość.
— Nie.
Odpycham go i siadam za kierownicą, chwilę patrzę na niego przez szybę, ale nie łamię się i ruszam z miejsca. W pracy na szczęście zapominam o wszystkim i wpadam w wir zajęć i obowiązków. Dziś jest wyjątkowo dużo ludzi, zwłaszcza że pogoda sprzyja chowaniu się przed zimnem i raczeniu się gorącą kawką. Biegam z tacą od stolika do stolika, nie zwracając na nic uwagi, ale co jakiś czas wyglądam przez okna, bo mam wrażenie, że Hugo czai się za każdym rogiem. Stoję za wysoką ladą i podaję młodej dziewczynie filiżankę z herbatą, nagle mój wzrok zatrzymuje się na dwóch znajomych mi mężczyznach wchodzących do kawiarni, bez zastanowienia dosiadają się do jednego z gości i zaczynają rozmawiać, powoli chowam się za ladę z ciastami i wycofuję na zaplecze, nie chcę, żeby mnie widzieli. Niestety siedzą zbyt długo, żebym mogła przeczekać ich wizytę i kierownik sali wypycha mnie do klientów, mam nadzieję, że nie przyjdzie mi ich obsługiwać, staram się nawet nie patrzeć w stronę ich stolika, ale jak na złość poza mną nie ma w pobliżu żadnej z dziewczyn. Kątem oka widzę jak facet unosi do mnie dłoń i już wiem, że nie mam wyjścia, biorę głęboki wdech i idę w stronę stolika przy oknie.
— Coś podać? — pytam chłodno i nawet na nich nie patrzę, za to czuję na sobie ich wzrok.
— Proszę rachunek — facet, który był tu pierwszy odzywa się i szczerzy w uśmiechu.
— Oczywiście, za chwilę wracam — odchodzę odprowadzana ich wzrokiem i drukuję rachunek.
Kiedy wracam do stolika wszyscy trzej wlepiają we mnie wzrok jakbym była brudna, ale nie reaguję, kładę płatnik na stolik i odchodzę, a po ich wyjściu zabieram etui i zaglądam do środka, duży napiwek zostawił. Do końca dnia jest już spokojnie, z każdą minutą ludzi jakby ubywa, a mnie to cieszy, odczytuję właśnie sms od siostry, że odebrała Marcela i są już w domu, i że rozmawiała z Hugo. Świetnie, zaraz dostanę wykład, bo na bank opowiedział jej swoją wersję zdarzeń.
Dzień dobiega końca, na szczęście, bo jestem już strasznie zmęczona, domykamy ostatnie obowiązki i rozchodzimy się każda w swoją stronę, idąc do auta znów odruchowo się rozglądam, ale nie dostrzegam nigdzie ani Hugo, ani jego samochodu. Wsiadam do swojego i staram się odpalić, dokładnie się staram, bo rozrusznik ani drgnie, nic, jakby go tam wcale nie było, kręcę kluczykiem kolejny raz i nic. Wysiadam z auta i trzaskam drzwiami, musiał się dzisiaj zepsuć? Nie mógł jutro albo wczoraj? Kopię kilka razy w oponę i wyciągam telefon, chcąc zamówić sobie taksówkę, zanim, jednak wybiorę numer jedna akurat przejeżdża obok mnie, macham ręką i cieszę się, że zatrzymuje się kilka metrów dalej. Bez zastanowienia wsiadam do środka i po zamknięciu drzwi spoglądam w oczy siedzącego obok mnie faceta.
— Witam panią — uśmiecha się do mnie szeroko, ale ja jakoś nie potrafię się cieszyć.
— Skąd pan się tu wziął? Proszę się zatrzymać!
Odpinam pas i łapię za drzwi, ale facet chwyta moje ramię.
— Zostań — szepcze błagalnie, a ja czuję mrowienie w dole brzucha.
— Niech pan posłucha — wyrywam rękę i wciskam plecy w drzwi — nie wiem, czego pan chce, ale proszę mnie zostawić w spokoju.
— Czemu się mnie boisz?
— Nie znam pana! — widzę w lusterku zdenerwowany wzrok taksówkarza.
— Dziewczyno — wzdycha z uśmiechem — nie zrobię ci krzywdy, nigdy, słyszysz? Trudno mi będzie wszystko ci wyjaśnić, ale może kiedyś dasz mi na to szansę.
— Nie mam najmniejszego zamiaru — warczę i zaplatam ręce na piersiach — niech pan jedzie.
Zwracam się do kierowcy i podaję mu adres, chcę jak najszybciej znaleźć się w domu. Całą drogę milczymy, ale wiem, że facet wciąż na mnie patrzy, cholera nawet nie pamiętam jak się nazywa. Zatrzymujemy się na podziemnym parkingu i wyciągam portfel z torebki.
— Ja zapłacę — facet odsuwa moją dłoń i sięga do kieszeni.
— Dziękuję, ale nie trzeba — wciskam kierowcy gotówkę i szybko wysiadam, nie chcę spędzać z nim ani chwili dłużej, niestety koleś dopada do mnie już w drzwiach na klatkę schodową i łapie za ramiona, jest tak blisko, że widzę drgania tętnicy na jego szyi.
— Spotkajmy się jeszcze — patrzy mi w oczy i widzę w nich ten sam błysk co wczoraj podczas tańca.
— Nie mogę i chyba nie chcę — przełykam ślinę i czuję jak dotyka moich włosów — niech pan wraca do siebie, a ja do siebie.
— Nie rób tego — zatrzymuje mnie kiedy próbuję odejść i długo patrzy mi w oczy, ma śliczne oczy — jesteś moim cudem, nie odbieraj mi tego.
Trzyma dłoń na mojej szczęce i przesuwa kciukiem od kącika ust, aż do ucha, a przyjemny dreszcz przechodzi przez moje ciało i bardzo się tego obawiam.
— Nie jestem cudem, jestem przypadkiem — odsuwam się na tyle, ile mi pozwala — bardzo pan ją kochał?
Nie odpowiada, zaciska powieki jakby wstydził się tego, co się stało.
— Była całym moim życiem, ale za późno to zrozumiałem i nie zdążyłem jej tego powiedzieć, zanim odeszła.
— Przykro mi — mówię całkiem szczerze, bo przypominam sobie Hugo.
— Nie byłem jej wart — wzdycha i zbliża do mnie swoją twarz, nie chcę tego, ale nie umiem się bronić — ciebie też nie jestem.
Mówi tak cicho, że ledwie go słyszę, ale jego oddech czuję na ustach, jest ciepły i przyjemny, zamykam oczy, kiedy nasze wargi się dotykają, a w żołądku czuję ucisk, facet pieści moje wargi, ale nie pogłębia pocałunku, jest idealny, subtelny i czuły, cicho wzdycha i przyciska mnie bardziej do siebie jednak ja nie reaguję, ale kiedy staje się bardziej nachalny odpycham go od siebie i uderzam w twarz. Patrzy na mnie z żalem, a ja ocieram usta wierzchem dłoni.
— Niech się pan do mnie więcej nie zbliża — prawie płaczę i uciekam do windy.
Patrzę na mrugające guziki na panelu i wybucham płaczem, co to było, co ja robię? Zjawia się jakiś obcy facet, bredzi o swojej byłej ukochanej, a ja mam mu ją zastąpić? Wysiadam na swoim piętrze i prawie biegnę do mieszkania, kiedy wpadam do salonu zastaję w nim Cate i Hugo, facet zrywa się z kanapy na widok mojej zapłakanej twarzy i podchodzi bliżej, a ja rzucam się mu na szyję.
— Kochanie, ktoś ci coś zrobił? — pyta i mocno mnie do siebie przytula — odezwij się.
— Nie zostawiaj mnie — znów wybucham i wciskam się w ciało ukochanego mężczyzny.
Rozdział 8
— Juliette —
Uchylam powieki i słyszę przez drzwi rozmowę z kuchni, Marcel stanowczo odmawia zjedzenia tostów na śniadanie i domaga się naleśników z czekoladą, Hugo stara się go odwieść od tego pomysłu, ale jak go znam to już sięgnął słoik i trzyma go schowany pod blatem wyspy. Uśmiecham się na samo wyobrażenie tego jak razem wyglądają, mój mały gaduła i mój facet. Tak, właśnie jego chcę mieć, sięgam z szuflady pierścionek i wsuwam z powrotem na palec, tam jego miejsce. Po szybkim prysznicu idę na kawę i tak jak myślałam, synuś już ma buzię w czekoladzie, a Hugo patrzy na mnie przepraszająco.
— Nie dał się przekonać — wzrusza ramionami i podchodzi do mnie — dziękuję.
— Za co? — mrużę oczy, kiedy mnie całuje.
— Że dałaś mi szansę, przysięgam, że jej nie zmarnuję.
— Nie przysięgaj, po prostu nigdy więcej tego nie rób, to bolało Hugo — mam łzy w oczach i za chwilę spłyną mi po policzkach.
— Już, cicho — tuli mnie do siebie i całuje w głowę — nie wiem, jak mam cię przeprosić.
— Zrób mi kawkę z pianką — uśmiecham się i czuję jak mnie podnosi i niesie na fotel w salonie.
— Dla pani wszystko — całuje moją dłoń i znika za moimi plecami, a ja wbijam wzrok w fotografię Marca.
Tak bardzo chciałabym sobie przypomnieć cokolwiek z przeszłości, niech to będą drobnostki, twarze znajomych, urywki wspomnień, ale coś, co mogłoby mi pomóc w zrozumieniu siebie.
Podnoszę wzrok i patrzę na narzeczonego siadającego naprzeciwko mnie, podaje mi przejrzystą, wysoką szklankę i łapie moje nogi, opierając o swoje kolana.
— O czym myślisz? — patrzy mi w oczy i upija swoją kawę.
— O swoim życiu, skąd się wzięłam, jaka byłam przed wypadkiem…
— Cate ci chyba opowiedziała, nie?
— Tak, ale… — zawieszam głos, bo głupio mi powiedzieć to na głos.
— Co?
— Czasem zdawało mi się, że nie wszystko mi powiedziała, nie wiem może się mylę, ale było wiele rzeczy, o które pytałam, ale odpowiedzi unikała, później przestałam pytać, licząc, że kiedyś sama sobie wszystko przypomnę. Wiesz, może ona mówiła mi to, co chciała, żebym wiedziała albo… w co chciała, żebym uwierzyła.
— Kochana co ty wygadujesz? — pochyla się do przodu i całuje moje kolano — Cate nie opuszczała cię na krok, jak byłaś w szpitalu, opowiadała mi o tobie i o Marcu, później tobie mówiła to samo, więc raczej nie kłamała, wiem jesteś nieufna, bo musisz wierzyć we wszystko na słowo i nie masz jak sprawdzić niektórych faktów, ale czy coś z tego, co ci opowiedziała okazało się nieprawdą?
— No nie — mruczę i kiwam głową.
— No właśnie. Nie ma co rozpamiętywać. Odwiozę cię do pracy, a potem mam dyżur do wieczora.
— A co z moim samochodem?
— Już dzwoniłem do serwisu, przyjadą po niego jak będziesz w pracy, bo musisz dokumenty podpisać.
Kiwam przytakująco głową i chciałabym zapytać o coś jeszcze, ale boję się reakcji.
— Stało się coś? — patrzy na mnie podejrzliwie.
— Co z propozycją tego…
— Morozowa… — krzywi usta jakby go przedrzeźniał i unosi dumnie głowę — myślę nad tym.
— Nie przyjmuj jej — patrzę błagająco i marszczę brwi, przecież nie powiem, że facet coś sobie uroił.
— To góra pieniędzy.
— To nie jest najważniejsze.
— Milion euro?
Nie odpowiadam, odstawiam szklankę na stolik i idę powoli do garderoby, już wiem, że się zgodzi, widziałam te pieniądze w jego oczach, niech jedzie, trudno.
Dziś jest piękna pogoda, więc ubieram czarną sukienkę do kolan i z krótkim rękawem, do tego czarne baleriny i włosy w koronę z warkocza, jestem gotowa. Pod drzwiami spotykam uszykowanych chłopaków i od razu wychodzimy. Po odstawieniu Marcela do przedszkola jedziemy do kawiarni i bez słowa wysiadam z auta, ale Hugo wysiada zaraz za mną.
— Powiedz, w czym rzecz? — chwyta mnie za ramiona dokładnie tak samo jak Morozow wczoraj.
— Ten facet źle na mnie działa — mruczę i opuszczam wzrok.
— Wydawało mi się, że właśnie za dobrze…
— To ci się wydawało — przerywam mu — boję się go!
— Hej — szepcze tuż przed moją twarzą — jestem z tobą i nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Obiecuję, że załatwię z nim wszystko tak, żebyś nie musiała go widywać tak?
Przytakuję nerwowo głową i zaciskam powieki, tak będzie lepiej. Całuję narzeczonego i uciekam do kawiarni, zaczynamy normalny dzień pracy.
Ludzi przybywa, a ja łażę bez celu i nie mogę się na niczym skupić, już parę razy dostałam po łbie od szefa sali.
— Dziewczyno ocknij się — Marietta patrzy na mnie groźnie, a ja nie bardzo wiem o co jej chodzi.
— Co?
— Trzeci raz ci mówię, że facet zamawia espresso, a ty sterczysz jak kołek, co się dzieje z tobą?
— Przepraszam, mam zły dzień — opuszczam wzrok — już mu niosę.
— Zaraz, przecież nie wiesz gdzie!
— Gdzie?
Dziewczyna kręci z politowaniem głową i wskazuje mi drugi koniec sali.
— Ten przy oknie.
Stawiam filiżankę na tacy i niosę przez salę pełną ludzi, nawet się nie rozglądam, ustawiam przyniesioną porcelanę na stoliku przed mężczyzną i dopiero teraz spoglądam kim jest.
— Dzień dobry — uśmiecha się do mnie, ale ja nie podzielam jego dobrego humoru.
— Witam, podać coś jeszcze?
— Usiądziesz? — wskazuje mi krzesło naprzeciwko siebie.
— Nie i nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty proszę pana.
Facet nagle wstaje i nie odrywa ode mnie spojrzenia.
— Pani wybaczy — wyciąga rękę jakby mnie zapraszał — możemy porozmawiać?
— Przykro mi, ale nie wolno nam dosiadać się do gości — mówię szybko i odwracam się do niego plecami.
— Zaraz — dotyka delikatnie mojego ramienia, a ja drgam od jego ciepła.
— Coś jeszcze dla pana? — uśmiecham się sztucznie.
— Nie jesteś właścicielką tej kawiarni?
— Jestem pracownikiem, a to dla pana jakiś problem? — widzę, że facet chce się odezwać, ale go uprzedzam — jeśli tak, to oczywiście poproszę koleżankę, żeby obsłużyła pana zamiast mnie, do widzenia.
— Zaczekaj — woła za mną i zatrzymuję się kilka kroków od niego.
— Jestem w pracy — nie czekając na odpowiedź odchodzę, ale czuję na sobie jego wzrok, który wręcz mnie pali.
Uciekam na zaplecze i opieram czoło o zimne kafelki, czemu on tak na mnie działa, dlaczego budzi we mnie tak skrajne emocje? Przecież ja jednocześnie panicznie się go boję i pragnę go z całej siły, marzę, żeby go dotykać, żeby patrzył mi w oczy, a z drugiej strony nie chcę, żeby się do mnie zbliżał.
Biorę głęboki wdech i nerwowo odwracam się do stojącego za mną mężczyzny.
— Coś ty narozrabiała co? — kierownik sali warczy na mnie wściekły, a ja nie wiem o co chodzi — klient, którego obsługiwałaś zażądał rozmowy z właścicielem, chyba się pożegnamy, bo coś długo gadają.
Facet po wypowiedzeniu tego zdania wychodzi, a ja stoję jak słup i nie wiem, co zrobić, uchylam drzwi i spoglądam w stronę okna, faktycznie szef rozmawia z Morozowem i widzę z daleka, że to nie jest rozmowa na temat kawy, super, facet na mnie naskarży, a ja wylecę z hukiem. Staję za ladą i staram się nie patrzeć w tamtą stronę, po chwili jednak szef podchodzi do mnie i, zanim się odezwie, zaplata ręce na klatce piersiowej. Opuszczam pokornie głowę, bo domyślam się, że już tu nie pracuję i nie mam zamiaru tłumaczyć, że niczego złego nie zrobiłam.
— Masz dziś już wolne — mówi, a ja podnoszę na niego wzrok.
— Jak to dziś?
— Normalnie, widzimy się jutro o dziesiątej.
— Ale…
— Do widzenia — uśmiecha się i idzie na zaplecze.
Dziewczyny za ladą są zaskoczone dokładnie jak ja i zaczynają szeptać między sobą, jeszcze plotek mi brakuje, spoglądam na Morozowa, ale nie ma go już przy stoliku, oddycham z ulgą i zabieram swoją torebkę. Po wyjściu z lokalu idę w stronę centrum handlowego, już dawno miałam kupić parę rzeczy dla Marcela i dla siebie, i dziś jest chyba ten dzień. Łażę między sklepami i na nic nie mam ochoty, oczywiście z dziecięcego wychodzę obładowana, ale dla siebie nic nie znalazłam, za to wymyśliłam co zrobię na kolację, w drodze do domu kupuję owoce morza oraz wino, a dla Marcela ulubiony ryż z warzywami i kurczakiem.
Torby z ubraniami wrzucam od razu do sypialni i biorę się za jedzenie, ponieważ zaraz będę musiała odebrać Marcela z przedszkola.
Spoglądam na zegarek, dochodzi dwudziesta pierwsza, więc mam jeszcze nieco ponad godzinę do powrotu Hugo, Marcel już śpi, więc przyszedł czas, żebym ja się przygotowała, biorę szybki prysznic i podsuszam włosy, wcieram w skórę balsam z drobinkami złota i naciągam na siebie czerwoną, koronkową bieliznę, na to zarzucam lekki szlafrok i wiążę włosy w luźny kok na czubku głowy, oczy podkreślam grubą kreską i tuszem, a usta błyszczykiem. Na nogi wkładam wysokie, czerwone szpilki i jestem gotowa, nawet szybko mi to poszło. Wracam do salonu i wyciągam z kuchennej szafki kieliszki do wina, wszystko ustawiam na stoliku i czekam na mojego mężczyznę.
Dzwonek rozlega się szybciej, niż się spodziewałam, może też dziś wcześniej wyszedł, bez zastanowienia otwieram i zamieram, widząc przed sobą Morozowa, staram się zatrzasnąć drzwi, ale przytrzymuje je ręką na tyle mocno, że nie daję rady.
— Czego pan chce? — patrzę na niego ze łzami w oczach, ale nie odpowiada.
Bez pytania wchodzi do mieszkania i przygniata mnie do ściany, jest silny i bezwzględny, boję się o siebie i dziecko, a jednak ten facet mnie podnieca, trzyma moje nadgarstki przyciśnięte do ściany i wodzi spojrzeniem po mojej twarzy, staram się uciekać wzrokiem i coraz szybciej oddycham. Opiera czoło o moją skroń i wdycha mój zapach jak jakiś psychopata, powoli zbliża swoje usta do moich, a ja nie umiem niczego zrobić, zaciskam powieki, spod których wypływają duże krople.
— Nie musisz się bać, nie zmuszę cię, jeśli nie będziesz chciała — szepcze i odsuwa twarz, a mi jest tak strasznie szkoda go tracić.
— Miał pan się do mnie nie zbliżać.
— Mam sobie pójść? — patrzy na mnie z tak bliska, że dostrzegam ciemną plamkę na jego szmaragdowej tęczówce.
— Niech pan wyjedzie z Grenoble — wysuwam ręce z jego uścisku, ale zanim się odsunie układa dłonie na moich szczękach — niech pan wyjedzie i nigdy nie wraca, nie chcę — zaczynam płakać, a on patrzy na mnie z litością.
Odrywam od siebie jego dłonie, ale nie pozwala mi na to, przyciska swoje usta do moich, a ja tonę w przyjemności, tym razem robi to mocno i odważnie, wdziera się językiem do moich ust, a ja nie zamierzam z nim walczyć, od razu odwzajemniam pocałunek i wsłuchuję się w jego głośne oddechy, jego dłonie zjeżdżają powoli w dół moich pleców i zatrzymują się dopiero na biodrach, zaciska na nich palce, a ja zaplatam dłonie na jego ciepłej szyi. Nasz pocałunek jest intensywny i pełen namiętności, jęczymy sobie w usta, pragnąc siebie coraz więcej z każdą chwilą, facet unosi mnie, a ja oplatam go mocno nogami, jego dłoń wsuwa się pod mój szlafrok i pociera pośladki ubrane w koronkę. Jego usta odrywają się od moich i powoli schodzą na szyję, a ja, obejmując jego głowę przyciskam go do siebie, jest czuły i spragniony, zsuwa z mojego ramienia szlafrok razem z ramiączkiem stanika i zachłannie całuje każdy kawałek mojej skóry, a po chwili kieruje się znowu do moich ust, napiera na nie swoimi wargami, mlaszcząc, mrucząc i wzdychając, a ja czuję jak drżę w jego objęciach, moja kobiecość pulsuje z pożądania i domaga się więcej.
W końcu przytomnieję i odpycham go od siebie. Patrzy na mnie z żalem i stara się mnie objąć, ale odchodzę kilka kroków, poprawiając szlafrok i włosy.
— Żegnam pana — mówię, stojąc do niego plecami.
— Nie rób tego.
— Przepraszam, nie powinnam dawać panu mylnych sygnałów. Proszę stąd wyjść i nigdy nie wracać, mam narzeczonego, bardzo go kocham i niedługo się pobieramy.
Odwracam się i widzę wściekłość w jego pięknych oczach, no chyba nie spodziewał się, że zerwę dla niego z Hugo.
— Pozwól mi być blisko.
— Jeśli jeszcze raz pana zobaczę, to wezwę policję — mówię stanowczo i otwieram drzwi — dobranoc.
Podchodzi bliżej mnie i wyciąga dłoń, odsuwam się i oplatam swoje ciało rękami.
— Nie walcz ze sobą — mruczy, a po moim ciele przebiega elektryzujący dreszcz, ma rację, walczę ze sobą — nawet jeśli to będą tylko krótkie chwile, to warto.
— Proszę nie niszczyć mi życia, bo i tak jest bardzo trudne — zaczynam płakać, a on jednym ruchem mnie do siebie przyciąga i wciska mnie w swoją klatkę piersiową.
Jego serce uderza bardzo szybko, a ten dźwięk mnie uspokaja, jakbym od zawsze go znała i słuchała.
— Nie płacz kochanie — szepcze i całuje mnie w czubek głowy — nie zmuszę cię przecież do miłości — zaciskam powieki na te słowa i czuję jak odsuwa mnie od siebie, a po chwili patrzymy sobie w oczy — bądź szczęśliwa.
— Nie gniewaj się — pierwszy raz zwracam się do niego na ty i widzę jak się uśmiecha.
— Nie umiem się gniewać, jesteś dla mnie wszystkim, całym moim światem — znów kładzie dłoń na moim policzku, a ja nie umiem nie przymknąć powiek, jest mi tak dobrze.
Dotyka wargami moich ust, ale nie robi niczego więcej, chłonę jego oddech połączony z ciężkim zapachem perfum i staram się zapamiętać tę woń na zawsze. Gdzieś w środku wcale nie chcę, żeby odchodził, zdążył się we mnie rozgościć i nie pozbędę się już go z pamięci.
Kiedy się ode mnie odkleja nie odwracamy od siebie spojrzeń, stoimy jak zahipnotyzowani, jakby nic poza nami nie istniało. Robię krok w tył i zaplatam ręce za plecami.
— Idź już — mówię opuszczając wzrok, ale nie spieszy się — idź.
Facet kiwa głową i po chwili widzę tylko zamykane za nim drzwi. Szybko przekręcam zamek i opieram się plecami o ścianę, przepadłam, utonęłam w jego oczach i uzależniłam się od dotyku. Źle mi z tym, bo bardzo kocham Hugo, jest mi z nim dobrze i chcę iść z nim przez życie, Morozowa znam raptem dwa dni, przecież to nic takiego w porównaniu do prawie czterech lat znajomości z Hugo.
— Hugo! — mówię sama do siebie i z przerażeniem patrzę, że jest już po dwudziestej drugiej, zaraz będzie w domu.
Biegnę do łazienki i szybko poprawiam włosy oraz makijaż i wracam do salonu, jak na zawołanie rozlega się pukanie, ostrożnie otwieram drzwi i spoglądam w ukochane, piwne oczy. Facet szybko wchodzi do środka i mocno mnie obejmuje.
— To dla mnie? — opuszcza wzrok na mój dekolt.
— Nie, dla sąsiada, ale skoro przyszedłeś pierwszy to zapraszam.
Głośno mruczę, kiedy nosem rozchyla poły szlafroka i sunie językiem po koronce biustonosza.
— Zjemy coś? Pięknie pachnie — odzywa się, a ja opuszczam ręce.
— No wiesz! — oburzam się — myślałam, że najpierw coś innego skonsumujemy.
— Na to mamy całą noc, chciałbym z tobą porozmawiać.
Udając obrażoną idę w kierunku kuchni, ale w duchu cieszę się, że najpierw zjemy, chcę ochłonąć po wizycie niezapowiedzianego gościa.
Nakładam nam krewetki na talerze, a Hugo nalewa wino.
— No słucham — zabieram się za jedzenie i wbijam w faceta wzrok.
— Chciałem cię jeszcze raz przeprosić.
— Nie wracajmy już do tego.
— Nie o to chodzi, zrozumiałem, że nie miałem powodu potraktować cię tak, jak w restauracji, już nie mówiąc o tym, co w domu. Jest mi wstyd, bo zachowałem się jak ostatni cham. Nie mam prawa oskarżać cię o coś, czego nie zrobiłaś i pewnie byś nigdy nie zrobiła. Jeśli już miałbym kogoś obwiniać o zbyt śmiałe kroki, to Morozowa, a nie ciebie kochanie.
Kiwam głową po każdym jego zdaniu i mam straszne wyrzuty sumienia, bo jednak zrobiłam to, o czym zapewniałam, że nie zrobię.
— I właśnie dlatego chciałbym ci zaproponować, żebyście ze mną zamieszkali.
— Co?
— Zamieszkaj ze mną z Marcelem, jesteśmy rodziną, a wciąż mieszkamy osobno.
— No tak, ale…
— Nie chcesz? — przerywa mi.
— Nie, ale nie myślałam o tym, wiesz może, gdyby nie dziecko. Nie zrozum mnie źle, nie chcę fundować mu huśtawki, dziś ze sobą jesteśmy, jutro możemy się rozstać, co mu wtedy powiem?
— Jasne… — wzdycha i spogląda w talerz.
— Pomyślę, obiecuję, porozmawiam z Marcelem.
— Oczywiście, jak sobie życzysz — uśmiecha się i opiera łokcie o stół — mam jeszcze jedną informację. W przyszłym miesiącu jedziemy na dwa tygodnie urlopu.
— Tak nagle?
— Przyjąłem propozycję Morozowa, za trzy tygodnie poprowadzę serię wykładów i zajęcia dla studentów.
Moje serce przestaje bić, a oddech się zatrzymuje, to nie może być prawda, i co ja mam teraz po tym wszystkim do niego jechać i zachowywać się jakby nigdy nic? Nie umiem udawać wobec niego obojętności, bo jak by nie patrzeć nie jestem obojętna i mocno mnie to martwi…
Rozdział 9
— Juliette —
Patrzę jak Hugo spokojnie je te zasrane krewetki, a ja nie umiem się odezwać, w co ja się wpakowałam? Jest jedno wyjście z sytuacji.
— Ja nigdzie nie jadę — odzywam się nagle i patrzę w zaskoczoną twarz narzeczonego.
— Jak to nie jedziesz?
— Normalnie, to twoje sprawy, twoje sympozjum i twój wyjazd, mnie w to nie mieszaj.
— Kochanie — zaczyna warczeć — robię to dla nas, pomyśl, z takimi pieniędzmi będziemy mogli kupić dom w każdym miejscu…
— Nie chcę domu w każdym miejscu! — unoszę się — chcę spokoju, a ten facet mi go mąci! Obiecałeś, że już go nigdy nie spotkam!